Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
115 osób interesuje się tą książką
Poznań. W Lasku Dębińskim ktoś morduje kobiety. Ślady na ich ciałach wskazują, że zostały zabite w ten sam sposób. Policja wie tylko jedno: to nie jest przypadek.
Kiedy pierwszą z ofiar okazuje się przyjaciółka nowej partnerki Krystiana Feusette’a, sprawa zaczyna się komplikować. Kasia – doktorantka antropologii – zostaje odsunięta od oficjalnego śledztwa, więc podejmuje ryzykowną decyzję: będzie działać na własną rękę. Wkrótce trafia do miejsca, w którym spodziewa się znaleźć ludzi mających wiedzę na temat tych tragicznych wydarzeń. Tymczasem to, co miało być próbą odkrycia prawdy, zamienia się w walkę o życie.
Feusette musi zmierzyć się nie tylko z mordercą, lecz także z własnymi lękami. Gdy trop prowadzi do człowieka o niepokojąco zmiennym kolorze oczu i przeszłości pełnej traum, granice między rozumem a szaleństwem zaczynają się zacierać.
Czy prawda o zbrodniach okaże się bardziej przerażająca niż wydarzenia, od których wszystko się zaczęło?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 397
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Witaj, wielki mistrzu!
Witaj, czcigodny panie! Jestem gotów
Do wszelkich usług: czy mi każesz fruwać,
Pływać, nurkować w ogień czy ujeżdżać
Stada kudłatych chmur – każde zadanie
Wypełni Ariel z kohortą swych duchów
Burza, William Szekspir, tłum. Stanisław Barańczak
Wiele z opowiedzianych tu rzeczy
faktycznie miało miejsce, niektóre nie,
a inne, mam nadzieję, nigdy się nie wydarzą.
PROLOG
Myślisz, że wiesz o sobie wszystko? Błądzisz.
Jesteś niczym cień w podziemiach.
Jestem takim cieniem.
Pozbawiony nadziei, wkraczam do krainy wiecznego mroku. Błąkam się wśród wąskich, oblepionych pajęczynami korytarzy, zmierzając ku spotkaniu, przed którym nie ma ucieczki. Na spotkanie z Przeklętym.
On wszystko widzi.
On wszystko słyszy.
A ja? Ja jestem tylko cieniem.
Zapadam się w najgłębsze czeluści piekła, które sam sobie stworzyłem – piekła zbudowanego na niewinnych istnieniach. Na ludzkich życiach, które poświęciłem w imię... Czego? Boże, przebacz mi, bo zgrzeszyłem!
Nie. W moim świecie nie ma Boga.
Są tylko cienie.
A ja jestem jednym z nich.
Słyszę głosy. Nawołują mnie. To oni, ci z góry. Chcą porozmawiać.
Jeszcze za wcześnie.
Przede mną wyrastają stare, ciężkie drzwi otoczone aureolą pajęczyn. Klamka trzeszczy pod moim dotykiem. Wchodzę. Wewnątrz, w półmroku, stoi armia regałów wypchanych książkami. To biblioteka.
Nie ma stąd ucieczki. Wiem to aż za dobrze.
– To, co zrobiłeś, było okrutne – odzywają się głosy.
Ich słowa są jak uderzenia pięścią.
„Okrutne”... Czyż to nie jest zaraźliwe? Ludzie, którzy doświadczyli przemocy, stają się jej panami. Ja... byłem jednym z nich.
– Na litość boską – nalegają głosy – gdzie ją ukryłeś?!
Po to tu jestem. Przyszedłem, żeby się dowiedzieć.
Choć cena za tę wiedzę będzie przerażająca.
Mój wzrok pada na regał. Tam, w zakurzonym cieniu, odnajduję dziennik. Biorę go w ręce. Jego skórzana okładka piecze mnie jak rozżarzone żelazo. Otwieram go. Przy nikłym świetle świecy zaczynam pisać.
Mam jeszcze chwilę, zanim On się pojawi.
A kiedy umrę, zniknę czy rozpłynę się w powietrzu, to, co zapiszę, stanie się moim testamentem.
Niech ci z góry poznają koszmar, który kroczył cieniem przez moje życie...
Bo nawet Przeklęci mają prawo opowiedzieć swoją historię.
Część I
OBIETNICA
ROZDZIAŁ 1
Poznań, 13 września 2024 roku
Gdyby rok wcześniej ktoś mu powiedział, że zazna szczęścia u boku atrakcyjnej blondynki, Krystian Feusette popukałby się w czoło. Po pierwsze, jako antropolog sądowy rzadko znajdował czas na życie towarzyskie. Po drugie, sprawa Strzygi – przestępcy kradnącego czaszki z grobów – pochłonęła go do takiego stopnia, że niemal nie przypłacił tego życiem.
Obiecał sobie, że nigdy więcej aż tak się nie zaangażuje.
Leżał teraz na łóżku, oddychając szybko i płytko. Blondynka wtuliła się w jego ramiona, leniwie gładząc go po brzuchu. Na prawym nadgarstku miała bransoletkę z bordowym sznurkiem i wygrawerowanym metalowym serduszkiem – poza tym była zupełnie naga. Kiedy chłodny metal dotknął jego skóry, przez ciało przeszedł go dreszcz, ale zignorował to uczucie. Jeszcze chwilę wcześniej namiętnie się kochali.
Jego mieszkanie na ostatnim piętrze plombowca wciśniętego między dwie stare kamienice na Jeżycach wypełniały poranne odgłosy miasta wpadające przez uchylone okno. A to oznaczało, że musiał szykować się do pracy.
– Jak ci było? – spytała blondynka, wpatrując się w niego swoimi niebieskimi jak diament oczami.
Feusette ją pocałował. Jej wargi były wilgotne i słodkie. Ich układ był prosty: żadnych zobowiązań, wspólnych znajomych czy wakacji. Chodziło tylko o dobrą kolację, rozmowę i seks.
– Chciałabym, żeby było jeszcze wczoraj – westchnęła.
– Dzisiaj też jest fajnie – odparł Feusette.
Kasia Nykiel usiadła, a jej piersi lekko zafalowały w porannym świetle.
– ...Ale już musisz lecieć.
– Będziesz tęsknić? – spytał przekomarzająco. – Przecież zobaczymy się w zakładzie.
Zerknęła na zegarek stojący na nocnej szafce i usiadła na krawędzi łóżka. Dochodziła siódma. Sięgnęła po skórzaną aktówkę, która zawsze mu towarzyszyła, i rzuciła mu ją na brzuch.
– Nie tak brutalnie – zaskomlał żartobliwie Feusette.
Z wnętrza wypadła teczka, klucze i najprostszy w obsłudze elektryczny papieros typu stick. Feusette włączył przycisk, uruchamiając grzałkę, i zaciągnął się parą nikotyny połączonej z aromatem mięty, po czym zaczął kaszleć.
Kasia spojrzała na niego krytycznym wzrokiem.
– Palenie ci nie służy – skwitowała.
Może miała rację, ale nie wiedziała o nim dwóch rzeczy.
Po pierwsze, panicznie bał się cmentarzy – kojmetrofobia nawiedzała go od osiemnastego roku życia, gdy jego ojciec zastrzelił się w piwnicy ich domu. Aby wejść na cmentarz, musiał zażywać mocne leki przeciwlękowe. Po drugie, papierosy zaczął palić dopiero po sprawie Strzygi. Podczas próby schwytania przestępcy na jednym z poznańskich cmentarzy zamknięto go w grobie i pozostawiono na śmierć. Kilka minut dłużej w tej pułapce i przekroczyłby granicę, zza której nie ma powrotu.
Wtedy widział też ojca. Czy to był duch? Już po wszystkim Feusette w to wątpił. To były sztuczki mózgu – tego ślepego konstruktora, który buduje rzeczywistość na podstawie błędnych danych. A w agonii – pomyślał Feusette – mózg funkcjonuje zupełnie inaczej.
Z teczki wysunęło się jedno zdjęcie rentgenowskie.
– To twoja kość? – spytała Kasia.
– Na szczęście nie.
– A więc jakaś sprawa, tak?
Feusette skinął głową, nieco zamyślony. Ostatnio rzadko bywał w zakładzie medycyny sądowej. Częściej widywano go w terenie – na konferencjach, sympozjach czy w miejscach przestępstw. Każda nowa sprawa, choć trudna, stawała się też dla niego ucieczką od samotności, która od lat była nieodłączną częścią jego życia. Aż do momentu, gdy pojawiła się Kasia Nykiel.
Kasia była młodą doktorantką, pełną determinacji, by zostać kiedyś wybitną antropolożką sądową. W zakładzie była znana z zapału do pracy i skrupulatności, cech, które Feusette bardzo cenił. Miała dobre oko do szczegółów i artystyczną wyobraźnię, a jej domeną stało się rekonstruowanie wyglądu na podstawie czaszki. Policja często prosiła o stworzenie wizerunku niezidentyfikowanej osoby. Pomagało to w ustalaniu tożsamości. Każdy dzień w zakładzie medycyny sądowej mógł zacząć się rutyną, ale skończyć niezwykłym przypadkiem.
Feusette, z zaostrzonym podbródkiem i krótkimi ciemnymi włosami przetykanymi lekką siwizną, wyglądał młodo jak na swoje czterdzieści sześć lat. Jego przenikliwe spojrzenie wywoływało mieszankę podziwu i respektu. Brakowało mu jednak czasu – dla siebie, dla innych. Z Kasią widywali się głównie w zakładzie, gdzie praca była na pierwszym miejscu.
Pewnego kwietniowego wieczora, gdy Feusette wrócił do domu po godzinach spędzonych nad opiniami sądowymi, zadzwoniła jego komórka. Kasia zaproponowała spotkanie poza murami zakładu. Mimo dzielącej ich różnicy wieku – ona ledwo skończyła dwadzieścia osiem lat – dogadywali się doskonale. Rozmowy o pracy płynnie przeplatały się z żartami, ale granica prywatności nigdy nie była przekraczana.
Feusette wyjął teraz zdjęcie rentgenowskie kości piszczelowej i położył na kolanach.
– Widzisz te niewielkie poprzeczne linie na dalszej nasadzie?
– Widzę.
– To tak zwane linie Harrisa.
Kasia przypomniała sobie, że czytała o nich w artykule na temat szczątków mumii badanych za pomocą tomografu i promieni Roentgena. Linie Harrisa wskazywały na okresowe spowolnienia wzrostu kości, wywołane infekcjami, niedożywieniem lub silnym stresem. Nie była ekspertem, ale podstawy znała.
– To rzadki widok – ciągnął Feusette. – Z czasem kość absorbuje te linie. Do pełnoletniości znikają i nie ma po nich śladu.
– A zatem denatem był nastolatek – powiedziała sucho. – Co się z nim stało?
– Popełnił samobójstwo – odpowiedział. – Kiedy rodzice go znaleźli, wisiał na klamce. Policja wykluczyła udział osób trzecich, ale prokuratura zleciła sekcję zwłok, by się upewnić, czy nie doszło do otrucia.
Feusette chwilę milczał, jakby ważył słowa, a potem mówił dalej:
– Zauważyłem to zdjęcie przypadkiem, kiedy wszedłem na chwilę do gabinetu profesora Lasoty. Powiedział mi trochę o sprawie. Dzieciaka nie otruto, nie miał złamań ani chorób. Rodzina była majętna, prowadzili hotel nad jeziorem i kilka knajp nad morzem. Nic nie wskazuje na to, że mogły być jakieś powody, by chłopiec chciał odebrać sobie życie.
– A linie Harrisa? – dopytała Kasia.
– Powiedziałem policjantom, żeby zgłębili przeszłość chłopaka. Jeśli te linie pojawiły się w tak młodym wieku, mogły wskazywać na ogromny stres lub traumę.
– I znaleźli coś?
Feusette przytaknął.
– W trakcie śledztwa okazało się, że chłopaka molestował wujek, który przyjeżdżał do nich na wakacje i opiekował się nim pod nieobecność rodziców. Dzieciak najprawdopodobniej nie chciał przeżywać kolejnego koszmaru i powiesił się na klamce.
Kasia zamilkła. W jej oczach pojawił się smutek.
– I nikomu nie powiedział?
Feusette spuścił wzrok na zdjęcie rentgenowskie. Jego palce lekko drgnęły, gdy przesuwał je po krawędzi.
– Czasami to nie jest kwestia braku wyjścia z sytuacji – powiedział. – Czasami wyjście znajduje się po prostu zbyt daleko od nas.
W jego słowach brzmiał ciężar doświadczeń, których Kasia jeszcze nie znała. Feusette myślał o swoim ojcu, o tej pamiętnej chwili, gdy ten strzelił sobie w łeb. O pytaniu, które nieustannie wracało: czy mógł zrobić coś więcej?
W tym momencie Kasia go przytuliła. Na policzku poczuł zimno serduszka bransoletki, na której wygrawerowano napis: K+P FOREVER.
Feusette nigdy nie mówił jej o ojcu. Może intuicyjnie poczuła, że na swój sposób przeżywał sprawę nastolatka. Może chodziło o to, w jaki sposób o tym opowiedział.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć?
– Słucham?
– Może chcesz... No wiesz...
Zaskoczyła go. Jej pytanie wymagało konkretnej odpowiedzi – odpowiedzi sięgającej przeszłości, jego prywatnego życia.
Feusette wstał z łóżka.
– W domu wujka znaleziono dziecięcą pornografię – rzucił na odczepne. – Koleś skończył za kratami.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi.
Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na nią. Jego oczy były chłodne.
– Ja nie pytam, kim jest „P” na twojej bransoletce.
Kasia zerknęła mimochodem na grawer na serduszku. Chciała coś powiedzieć, lecz Feusette zniknął już za drzwiami sypialni.
W zupełnie innej części Poznania mężczyzna w zielonym audi wpatrywał się w spacerującą po chodniku nastolatkę w krótkiej spódniczce i koszulce z wyzywającym dekoltem.
Szmata – pomyślał. Nie miał krzty wyrozumiałości dla tego typu kobiet. Kiedy dziewczyna minęła jego auto i uśmiechnęła się w jego stronę, spojrzał na nią gniewnie. Natychmiast odwróciła wzrok i przyspieszyła kroku.
Właśnie tak mają na ciebie reagować.
Mają się bać.
Mężczyzna obserwował w tylnym lusterku oddalającą się dziewczynę. Czuł tylko odrazę.
Jego lewe oko było niebieskie, prawe zaś zielone.
Hyundai Feusette’a wtoczywszy się powoli w podziemia Uniwersytetu Medycznego, stanął na miejscu parkingowym z przypisanymi numerami rejestracyjnymi. Feusette wysiadł, skinął głową ochroniarzowi na powitanie i ruszył w kierunku windy. Gdy wyszedł na powierzchnię, poczuł wrześniowy wiaterek – rześki, lecz chłodny, zwiastujący rychłe nadejście jesieni.
Nowy budynek Katedry i zakładu medycyny sądowej prezentował się imponująco, ale Feusette ledwie zwrócił na to uwagę. Myślami wciąż był przy Kasi.
Niewiarygodne – pomyślał. Naprawdę chciała, by przekroczyli tę granicę. Kiedy wrócił do pokoju, jej już nie było. Od tamtej pory nie zadzwoniła. Jeśli była zła, oznaczało to, że byłaby to ich pierwsza sprzeczka. I tu robiło się już poważnie. Kłótnia oznaczała, że zaczynali się docierać, a co za tym idzie – pogłębiać swoją relację.
Feusette przyłożył kartę magnetyczną do czytnika przy wejściu. Drzwi otworzyły się z cichym brzękiem. Wszedł do środka, wciąż pogrążony w myślach.
Dlaczego czuł złość? Psychoterapeuta kiedyś wspomniał, że po sprawie Strzygi otwarcie się na kogoś nowego może być dla niego trudne. „Przypomina mi pan Piotrusia Pana” – powiedział na jednej z sesji – „skupionego na własnych potrzebach, unikającego zobowiązań”. Feusette uśmiechnął się wtedy z rezygnacją – to, co usłyszał za dwieście złotych, wiedziałby i bez terapii. Taki styl życia był prostszy. Czy lepszy? Tego nie był już pewien.
Przeszedł przez kolejne drzwi prowadzące na długi, jasno oświetlony korytarz. Gabinety medyków sądowych znajdowały się po obu stronach. Jego biuro, oznaczone skromnie jedynie imieniem i nazwiskiem, mieściło się po prawej. Feusette nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Biurko stało pod oknem z widokiem na kampus Uniwersytetu Medycznego. Odłożył torbę na podłogę, włączył komputer i opadł na fotel. Myśli wciąż jednak wracały do Kasi.
Kasia Nykiel. Kobieta, która mogłaby zostać jego partnerką, gdyby tylko nie był taki, jaki był. Pracoholizm, fobia, terapia, leki – wszystko to tworzyło mur między nim a światem. A jednak dla innych był wybitnym specjalistą, autorytetem w swojej dziedzinie. Kasia widziała w nim coś więcej. Naprawdę się o niego troszczyła. Mógłby ją pokochać... gdyby tylko pozwolił sobie na to.
Feusette wrócił myślami do dnia, gdy badali szczątki odkryte w lesie pod Obornikami. Spacerowicz natknął się tam na czaszkę leżącą pod drzewem, a gdy spojrzał w górę, ujrzał resztę zwłok zawieszoną dwadzieścia metrów nad ziemią.
Ku zdziwieniu wszystkich ciało spoczywało tam od trzynastu lat. Nie tyle zmumifikowane, ile stopione z otoczeniem – dosłownie przyrosło do gałęzi. Ubrania robocze, w które odziany był denat, ochroniły szkielet przed całkowitym rozpadem. Największą sensację wzbudziło jednak to, co znaleźli w klatce piersiowej – gniazdo os i plastrony po pszczołach. Po konsultacji z entomologiem ustalono, że najpierw w szczątkach żerowały pszczoły, a później wyparły je drapieżne osy.
– Natura horret vacuum. Natura nie znosi próżni – stwierdził Feusette, a Kasia przytaknęła.
Czaszka denata nie zdradzała żadnych oczywistych śladów urazów, lecz dla doświadczonego oka była pełna wskazówek. Guzek na kości potylicznej świadczył, że mieli do czynienia z mężczyzną – te struktury są bardziej rozwinięte u mężczyzn ze względu na przyczepy mięśni karku. Były tam też typowe zgrubienia łuków brwiowych oraz pochylona kość czołowa, przywodząca na myśl czaszkę neandertalczyka.
– Pamiątka jeszcze z jaskiń – zachichotała Kasia. – Zbyt często waliliście się w głowę kośćmi mamutów.
Feusette też się zaśmiał. Nauczył się, że humor był kluczowy w zawodzie, który tak często stykał się ze śmiercią. Śmiech pozwalał mu oddzielić pracę od życia osobistego, a jego układ nerwowy od ciągłego napięcia.
– Jak możemy dowieść tego, czy to dorosły mężczyzna, czy chłopak? – spytała Kasia.
– Po zębach – skwitował Feusette.
Człowiek, jako difodont, ma dwa zestawy zębów: mleczne i stałe. Denat posiadał już tylko zęby stałe, w tym trzecie trzonowce – zęby mądrości, które pojawiają się między siedemnastym a dwudziestym szóstym rokiem życia. Oznaczało to, że był pełnoletni.
Najbardziej charakterystyczny był jednak złamany lewy siekacz. To trop, który pozwolił im przeszukać bazę osób zaginionych. Po krótkiej chwili natrafili na zgłoszenie dotyczące trzydziestopięciolatka ze złamaną jedynką. Badania DNA potwierdziły ich przypuszczenia – to był on.
Trzynaście lat wcześniej mężczyzna wspiął się na drzewo, przywiązał sznur do gałęzi i odebrał sobie życie. To smutna historia, szczególnie że przed wyjściem z domu powiedział rodzinie o swoich zamiarach. Choć wszystko wskazywało na samobójstwo, po tak długim czasie nie można było jednoznacznie ustalić przyczyny śmierci.
Następnego dnia zadzwoniła Kasia.
– Może kawa? – zaproponowała.
Pół godziny później Feusette siedział w uniwersyteckiej kawiarni. Rozmowa płynęła wartko, kawa za kawą, aż do ciasta czekoladowego z polewą malinową i gałką lodów.
– To niesamowity przypadek. – Kasia była podekscytowana.
– Może i tak, ale to wciąż kazuistyka. Osy i pszczoły znalazły w ciele idealną niszę. Tylko tyle i aż tyle.
Kasia uśmiechnęła się szeroko. Jej usta były cienkie, delikatnie pomalowane. Feusette wyobraził sobie, że w pocałunku musiały być miękkie i sprężyste.
– Powinieneś się cieszyć, że szczątki trafiły akurat do ciebie.
– Do nas – poprawił ją Feusette. – À propos, zamierzam opublikować tę sprawę. To przełom w badaniach nad interakcją przyrody z ludzkimi szczątkami. Chciałbym, żeby twoje nazwisko też znalazło się na tej publikacji.
Kasia spojrzała na niego z wdzięcznością.
Godzinę później, kiedy przegapił zajęcia na basenie, a Kasia ostentacyjnie zignorowała trzy połączenia telefoniczne, obydwoje roześmiali się głośno. Oto siedzieli pogrążeni w dyskusji o kościach i anatomii ludzkiego ciała, czując się niczym para nastolatków. Wszystko wydawało się fajerwerkami.
Znajomość rozwijała się powoli, ale romantycznie – spotkania w przerwach między zajęciami, wieczorne spacery po kampusie, czasem kawa niedaleko Eskulapa, największego akademika uniwersyteckiego, rzadziej jakiś wspólny wypad na miasto. Kasia potrafiła żartować dosłownie z wszystkiego, co sprawiało, że Feusette zapominał o całym świecie. Po intensywnych dniach ich spotkania były dla niego jak oddech świeżego powietrza.
Mijały tygodnie. Pewnego wieczoru, pochylając się nad deserem lodowym w knajpie na Starym Mieście, Kasia zapytała:
– Jak to się stało, że zostałeś antropologiem?
– Nie wracajmy do przeszłości. – Feusette pociągnął przez rurkę czekoladowego shake’a. – Lepiej skupmy się na teraźniejszości.
Kasi spodobał się ten pomysł.
– Carpe diem – zgodziła się.
Zaczęła opowiadać, jak kiedyś próbowała dostać się do policji. Rozmowa kwalifikacyjna z psychologiem okazała się dla niej wyzwaniem. Została zapytana o rozwiązanie zagadki: „Na pustyni leży nagi, martwy mężczyzna, ze złamaną zapałką w ręku. Dlaczego?”. Kasia, mając pustkę w głowie, przyznała, że nie wie. Odpowiedź była prosta – mężczyzna zmarł z wychłodzenia, a złamana zapałka świadczyła o nieudanej próbie rozpalenia ogniska.
– To miało sprawdzić, jak radzę sobie w stresujących sytuacjach.
Feusette spojrzał na nią przekornie.
– ...Najwyraźniej sobie nie radzisz.
Kasia kopnęła go pod stołem.
– Kto tu sobie nie radził wczorajszej nocy, co?
– Cóż, zabrakło mi sił na czwarty raz.
– Trzeci, mój drogi. Zabrakło ci sił na trzeci raz.
Feusette pochylił się w jej stronę.
– Dziś na pewno znajdę więcej energii.
Kasia pociągała go jak żadna inna kobieta. Delikatne rysy twarzy, łagodne niebieskie oczy i włosy w kolorze pszenicy przywodziły na myśl młodą Avril Lavigne. Jej smukła sylwetka, jędrne piersi i idealnie płaski brzuch sprawiały, że Feusette był nią zauroczony. Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety o tak imponującym intelekcie – jej IQ wynosiło sto pięćdziesiąt sześć, zaledwie o cztery punkty mniej niż u Einsteina czy Hawkinga. Miał wrażenie, że znalazł ideał.
Czas mijał, a Feusette coraz bardziej wierzył, że ich historia będzie trwać wiecznie.
Aż do dzisiejszego dnia.
Dzwonek telefonu wyrwał go z zamyślenia, sprowadzając brutalnie do rzeczywistości. Przez chwilę miał nadzieję, że to Kasia, ale spojrzenie na ekran szybko ją rozwiało – numer należał do aspiranta sztabowego Daniela Lotty z poznańskiego wydziału kryminalnego. Znali się dobrze; współpracowali przy kilku sprawach, choć ich kontakty bywały raczej służbowe.
Był piątkowy poranek, jeszcze wcześnie. Promienie słońca nie zdążyły dotknąć murów zakładu medycyny sądowej, ukrytego za gmachem Katedry Genetyki Medycznej. Przez uchylone okno do wnętrza gabinetu wpadał rześki chłód, który kontrastował z ciepłem jego myśli o Kasi. Feusette obiecał sobie, że cokolwiek się dziś wydarzy, szybko się z tym uwinie. A potem zadzwoni do niej, by wszystko wyjaśnić i przeprosić.
– Dzień dobry, doktorze. Daniel Lotta z tej strony.
– Witaj, Danielu. Co się dzieje?
– Znaleźliśmy zwłoki na Dębinie. Potrzebuję, żeby pan rzucił na nie okiem.
Feusette westchnął ciężko. Telefon do Kasi musiał poczekać.
Później pan Romuald Grubiński powie glinom, że jego noga nigdy tu nie postanie – a wybrał się do parku tylko po to, żeby oddać się wieloletniej pasji.
– Chciałem zebrać trochę grzybów! – uniósł się do policjantów.
Daniel Lotta próbował go uspokoić, ale rozumiał, że emocje wzięły górę nad sześćdziesięcioczteroletnim grzybiarzem. Każdemu serce mocniej by zabiło, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji.
– Powtórzmy to jeszcze raz – powiedział Lotta łagodnie. – Wybrał się pan tu około dziewiątej i postanowił odwiedzić stare miejscówki, gdzie na pewno znajdzie pan grzyby, tak?
– Tym razem coś mnie tknęło, żeby poszukać nowych miejsc – odparł pan Romuald, zaciskając dłonie. – Prawdziwy grzybiarz nie boi się zejść z utartych szlaków. Ale, Boże!, mogłem pójść za tunel, jak zawsze! Mogłem nie słuchać tego głosu!
Grubiński złapał się za czoło, jego dłonie ubrudzone ziemią zostawiły smugi na policzkach i czole.
– No dobrze... – Lotta starał się dowiedzieć od świadka jak najwięcej. – Ale poszedł pan w te krzaki, i co dalej?
Pan Romuald poprawił okulary na nasadę nosa. Pot zebrał się pod szkiełkami, a teraz spłynął po policzkach pojedynczymi kroplami.
– No idę tam, odgarniam krzaki, schylam się i patrzę, czy nie ma jakiegoś borowika. W pewnym momencie widzę coś przed sobą. Myślę sobie: jakiś materac, a pod nim manekin. Ludzie tu różne rzeczy zostawiają. – Romuald miał na myśli puste butelki, puszki czy prezerwatywy, które psuły atmosferę Lasku Dębińskiego. – Ale pierwszy raz widziałem, żeby ktoś wyrzucił tu manekina. No więc chcę obejść ten śmietnik, ale ten manekin zaczyna wyglądać niepokojąco dziwnie.
– I wtedy pan podchodzi do materaca, tak?
– No podchodzę bliżej, chcę obejść, a ten manekin zaczyna wyglądać... inaczej. Dziwnie. Zaczynam czuć okropny zapach. Myślę, że może to bezdomny, ktoś, kto tu mieszka. Więc schylam się, łapię go za włosy... a te włosy zostają mi w ręku!
Pan Romuald urwał. Lotta milczał, pozwalając mu mówić dalej.
– Myślę, że zaraz zobaczę twarz, podnoszę materac... i Jezus Maria! To trup! Prawdziwy trup!
DZIENNIK ADAMA
Ariel...
Nasze losy się splotły, kiedy mieliśmy po trzynaście lat. Potem zawsze był przy nas, jest teraz i będzie przy naszym końcu, tak jak my przy jego. Dlatego ta historia jest zarówno moja, jak i jego. A może nawet bardziej jego niż moja. Ten chłopak, ta zjawa, ten przyjaciel, ten potwór.
Nemezis.
Od czego się zaczęło? Wbrew pozorom nie od przyjazdu Ariela, ale od Starego Marycha, naszego sąsiada zza płotu. Ja, Matylda i Filip mieszkaliśmy na końcu wąskiej ślepej uliczki, schowanej w gąszczu innych podobnych uliczek. Droga asfaltowa kończyła się tuż przed działką Marycha, który był starym, zgorzkniałym emerytem. Wszyscy nazywaliśmy go Starym Marychem, choć niewielu miało z nim jakiekolwiek bliższe kontakty. Wściekał się, gdy nasza piłka wpadała mu do ogródka albo gdy robiliśmy za duży hałas na ulicy. Zawsze upominał nas, żebyśmy nie krzyczeli, choć nie mógł nam zabronić się bawić.
Marych prowadził tajemniczy tryb życia. Większość czasu spędzał w domu lub na tarasie, siedząc w drewnianym bujanym fotelu i paląc papierosy. Czasem znikał za drzwiami. Nigdy nie było wiadomo, gdzie jest i kiedy nagle wyskoczy, upominając cię tym starym, zdartym głosem.
Ostatni raz spotkaliśmy się twarzą w twarz na dzień przed wybuchem. Razem z Matyldą i Filipem graliśmy w piłkę. Filip, jak zawsze, kopnął ją zbyt mocno i za wysoko – wydawało mu się, że zawsze musi udowadniać, że jest od nas lepszy. Prosiłem go, żeby uważał, ale to jak rzucanie grochem o ścianę. Piłka przeleciała przez płot i zniknęła w ogródku Marycha. Nikt z nas nie chciał tam iść, więc zagraliśmy w papier, kamień, nożyce. Padło na mnie. Rozejrzałem się uważnie, zanim przeskoczyłem płot. Marycha nie było widać. Piłka wylądowała za jego domem – tam, gdzie sadził kwiaty. Nieźle – pomyślałem. Jeśli nie zniszczyłem mu róż, to pewnie zrobię to z pelargoniami. Czołgałem się między drzewami niczym żołnierz, a kiedy się upewniłem, że Marych jest daleko, skoczyłem po piłkę.
Nie wiem, czy wiedział od początku, że tam jestem, czy ukrył się celowo, ale kiedy podniosłem piłkę, nagle pojawił się za moimi plecami. Złapał mnie za nadgarstek i chropowatym głosem rzucił:
– Niedobry dzieciak! Nie szanujesz czyjejś własności! Zawsze byłeś niedobrym dzieciakiem! Nieusłuchany gnojek! Powiem rodzicom, to dostaniesz wciry!
Jego słowom towarzyszył okropny smród, zapach czegoś martwego. Nie mogłem go znieść. Wyrwałem się i uciekłem. Nigdy więcej nie postawiłem nogi w jego ogródku, aż do pamiętnej nocy, kiedy z Matyldą wkradliśmy się i ujrzeliśmy horror zamknięty w drewnianej skrzyni. Ale o tym później.
Niedługo przed przybyciem Ariela, w czerwcową noc, obudził nas głośny, pojedynczy huk. Nasi rodzice nie wiedzieli, co zaszło, ale wszyscy zrozumieliśmy, że dźwięk pochodził z domu Marycha. Wybiegliśmy na dwór w piżamach. Matka zakryła usta dłonią, tłumiąc jęk:
– O mój Boże!
– Wezwij straż pożarną! – krzyknął ojciec do wujka, ojca Matyldy, który mieszkał najbliżej, na parterze. – I karetkę też!
Wujek nie czekał ani chwili i wykonał polecenie ojca.
Ściana domu Marycha była zdruzgotana – jakby trafiona pociskiem z armaty. Z wnętrza wydobywał się ogień. Tata z wujkiem Arturem, bratem ojca, pobiegli ratować starca. Byłem przerażony. Skoro wybuchł jeden pożar, dlaczego nie miałby wybuchnąć kolejny? Bałem się, że dom runie jak domek z kart, a my będziemy świadkami jeszcze większej tragedii.
Zawodzenie syren straży pożarnej przerwało moje myśli. Strażacy przyjechali w trzech samochodach gaśniczych i ruszyli do akcji. Ojciec z wujkiem wybiegli na zewnątrz, prosząc o szybką interwencję. Gdy ich zobaczyłem, spadł mi kamień z serca. Po krótkiej wymianie zdań dwóch strażaków wbiegło do środka z noszami. Po chwili wynieśli Starego Marycha. Jęczał z bólu, ale jeszcze żył.
Przez następne dwie godziny obserwowaliśmy pracę strażaków. Kiedy ci odjechali, nie zmrużyłem oka. Gdzieś między piątą a szóstą nad ranem usłyszałem rozmowę rodziców.
– To było straszne – mówił ojciec. – Marych stał niedaleko gazówki, kiedy doszło do wybuchu. Doczołgał się do korytarza, ale dalej już nie mógł. Leżał na dywanie z częścią rusztu wbitą w głowę. Pomyślałem, że jeśli tego nie wyjmę, umrze natychmiast.
– Skąd mogłeś wiedzieć – pocieszała matka.
– Kiedy to wyjąłem, zauważyłem dziurę w czaszce – ciągnął ojciec. – Krew i ropa wypływały jak z przepełnionego kielicha. Otwór w głowie miał szerokość pięciu centymetrów. Normalnie można by tam palec włożyć. Widziałem, jak pulsuje mu mózg.
– Niewiarygodne, że mimo tego wciąż żył – zauważyła matka.
– Żył i gadał. To znaczy najpierw próbował coś powiedzieć, ale wydawał z siebie jedynie gardłowe sylaby: „Oon... waaa... jeee... bliii...”. A potem wydusił je z siebie w całe zdanie.
– Co wam powiedział? – spytała matka.
– „On po was idzie. Jest już blisko”, powtarzał Marych tym swoim zdartym głosem. Aż przeszły mnie ciarki. A na końcu uśmiechnął się do nas. Ale nie tak jak klaun. Co to to nie. Zrobił to bez wesołości. Przypominał uśmiechniętą hienę.
– Jaki „on”?
– Nie mam pojęcia. Marych bredził jak najęty.
– To zrozumiałe – zawyrokowała matka. – Każdy z dziurą w głowie plótłby takie bzdury. Nie przejmuj się.
– Może masz rację. Lepiej, żeby dzieciaki się o tym nie dowiedziały.
– Tak, lepiej nie.
Ich rozmowa miała pozostać tajemnicą.
Ale było już za późno.
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!
www.prozami.pl
Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl