Pogranicznik - Joanna Bagrij - ebook + książka

Pogranicznik ebook

Joanna Bagrij

4,2

Opis

Chłodnej październikowej nocy na szczycie Orlicy zostaje znalezione ciało. Zwłoki półnagiego mężczyzny, porzucone na granicy polsko-czeskiej, są w stanie zaawansowanego rozkładu. Miejscowi policjanci nie mają żadnych śladów poza przedziurawioną czeską monetą z 1900 roku znalezioną w pobliżu zwłok.

W śledztwo angażuje się starsza aspirant Lena Dobrowicz, nowy nabytek orlickiej komendy policji. Gdy ginie kolejna osoba, do sprawy zostaje włączony psycholog kryminalny Oktawian Szakalik. Poznając realia przygranicznej miejscowości, profiler zagłębia się w umysł mordercy, który zostawia sygnały dotyczące kolejnej planowanej zbrodni.

Lena i Oktawian muszą je odczytać, zanim będzie za późno.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 656

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (212 oceny)
90
78
37
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pilchs

Dobrze spędzony czas

Podobała mi się. Fajni bohaterowie.
00
dzagud

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczucie mnie nie myliło! Jakie to jest dobre! Bardzo dziękuję @wydawnictwo.kobiece za książkę. Na szczycie Orlicy, góry znajdującej się na pograniczu Polski i Czech znaleziony zostaje szkielet dość już niemłodego nieboszczyka. Wiadomo, że nie jest to świeża zbrodnia i że szkielet musiał być podrzucony, ale co to oznacza? Niedługo później popełnione zostaje morderstwo - zamordowana zostaje właścicielka małej przydrożnej knajpy. Co dziwne, ze "starymi" zwłokami łączy ją znaleziona i tam i tu przedziurkowana, stara, czeska moneta. Policjanci z Orlicy, którzy do tej pory mieli do czynienia bardziej z wykroczeniami niż z ciężkimi przestępstwami zastanawiają się czy podołają sprawie, która wygląda na początek działania seryjnego mordercy. Śledztwo przejmują zdolny i inteligentny Michał Koszycki - prawdopodobny kandydat na przyszłego komendanta oraz zesłana z Wrocławia twarda i wyszczekana Lena Dobrowicz. Wraz z rozwojem sytuacji, policjantów zaczyna wspierać wezwany z Wrocławia psycholog ...
00
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

super polecam wszystkim
00
Golencheen

Nie oderwiesz się od lektury

Do samego końca trzyma w napięciu. Bardzo wciągająca fabuła .
00

Popularność




Przekraczając niestrzeżoną granicę, nie czekaj na pogranicznika, który wskaże ci drogę powrotną

Prolog

„Wybiła godzina dwudziesta trzydzieści. Trwają prace nad kolejną poprawką ustawy…” – Monotonny głos spikera wypełniał dobrze wyciszone wnętrze wysłużonej hondy. Silnik warczał przyjemnie, a szerokie opony trzymały się pewnie śliskiej nawierzchni. Gęsta mgła spowijała krętą drogę biegnącą przez przerzedzony podgórski las. Światła reflektorów tworzyły refleksy nieprzyjemne dla ludzkiego oka. Kierowca wytężał wzrok, sprawdzając, czy nie zjeżdża na pobocze. Nie znał tej okolicy, więc jechał dwadzieścia kilometrów na godzinę wolniej, niż pozwalało ograniczenie. Zmęczone powieki zaczynały mu ciążyć. Sięgnął po butelkę wody, wypił duży łyk i spojrzał przez lusterko na tylne siedzenie. Wpatrywał się w podskakującą kanapę dłużej, niż powinien. Na drodze przed nim zmaterializowała się zakapturzona postać. Kierowca zareagował natychmiast – ściągnął nogę z gazu i nacisnął hamulec. Pojazd wpadł w poślizg, odbijając się to od jednej, to od drugiej krawędzi jezdni. W końcu auto się zatrzymało, wydając nieprzyjemny dźwięk.

Mężczyzna wysiadł z samochodu. Poczuł ukłucie w klatce piersiowej, które zignorował. Jego oddech przyspieszył, kiedy z niepokojem rozglądał się za nocnym wędrowcem. Mgła nieco opadła, a przenikająca do szpiku kości wilgoć przyprawiała o nieprzyjemny dreszcz. W powietrzu unosił się metaliczny zapach. Kierowca nerwowo starł strużkę krwi spływającą z prawej skroni. Był zamroczony. Przymknął drzwi i ruszył po śladach pozostawionych na jezdni przez hondę. Dostrzegł chłopaka leżącego na ziemi. Z tej odległości nie potrafił ocenić, czy jego serce nadal bije, a płuca doprowadzają tlen do krwiobiegu. Choć miał ochotę krzyknąć, nawet nie otworzył ust, ponieważ bał się, że nie usłyszy żadnej odpowiedzi. Niepewnie ruszył przed siebie.

Przykucnął nad nieznajomym. Drżącą ręką sprawdził puls – żył. Odetchnął z ulgą. Kiedy dziękował Stwórcy za ocalenie życia młodego mężczyzny, poczuł szarpnięcie w okolicy podbrzusza. Zaskoczony zobaczył szerokie ostrze i plamę krwi. Ból zaczynał promieniować. Upadł na mokry asfalt. Leżąc na plecach, instynktownie położył dłoń na ranie. Uciskał ją, by zatamować krwawienie. Mętnym spojrzeniem objął niebo. Wydawało mu się, że mgła zgęstniała. Powoli tracił przytomność. W przebłyskach jasności umysłu pojawiał się wykrzywiony w grymasie uśmiech chłopaka ściskającego w dłoni rękojeść długiego noża kuchennego. Jego oczy przesiąknięte były agresją i szaleństwem. Kierowca wiedział, że nie wygra tej nierównej walki. Nie próbował się bronić, nie próbował uciekać. Czuł, że nic już nie zmieni jego przeznaczenia. Wziął głęboki wdech i zastygł bez ruchu. Nocny zabójca płynnym ruchem przeciął tętnicę szyjną.

Ciszę zakłócił rozpaczliwy krzyk spłoszonego bażanta. Morderca, jakby obudzony z transu, wstał i rozejrzał się dookoła. Reflektory samochodu przygaszone przez opary napływające z pobliskiego lasu przyciągały go hipnotycznie. Stawiając bezszelestne kroki, skierował się w kierunku pojazdu. Miał ochotę wsiąść za kierownicę i popędzić w stronę granicy. Powstrzymał się jednak, karcąc się w duchu, że nie powinien dotykać niczego, co do niego nie należy. Zajrzał do środka, lustrując bacznie wnętrze auta. Koce przykrywały tylne siedzenia, a na podłodze leżały mapy, dokumenty i plastikowe butelki po napojach gazowanych – nic, na co należałoby zwrócić uwagę. Dla pewności otworzył jeszcze bagażnik, by sprawdzić jego zawartość. Pokręcił głową z rozczarowaniem. Pchnął mocno klapę, która pod wpływem jego siły zatrzasnęła się z łoskotem.

Mężczyzna przejrzał się w lusterku, wygładził włosy i otrzepał ubranie. Przetarł nóż wyciągniętą z kieszeni jedwabną chusteczką. Był spokojny, opanowany, a nawet czuł, jakby wielki ciężar spadł mu z piersi. Obrócił się, aby raz jeszcze spojrzeć na to, czego właśnie dokonał. Chciał zapamiętać każdy szczegół, uwiecznić w pamięci wszystkie wrażenia i doznania docierające do jego zmysłów. Uśmiechnął się szeroko, obnażając zęby. Krzyknął z podniecenia. Stał się człowiekiem wyzwolonym od jakichkolwiek zasad moralnych, gotowym na przekraczanie wszelkich granic. Kiedy zanosił się gardłowym śmiechem, para niewielkich oczu zaświeciła w ciemności.

1

#LifeSucks

Nasze życie jest warte tyle, na ile wyceniają je inni. Bestialskie zbrodnie zdarzają się każdego dnia, a wybrani stają się ofiarami. Zabójca na podstawie kurewsko chorych powodów podejmuje decyzję, kogo pozbawić marzeń, oddechu, wspomnień. Sprawiedliwą ocenę możemy między bajki włożyć – czasem przypadek skazuje nas na śmierć. A jeśli poszczęściło się nam i mamy okazję powalczyć o duszę z mordercą, musimy liczyć na pełnych cnót policjantów i śledczych, którzy po odrzuceniu własnych problemów, ambicji oraz pogoni za awansem wyrażą gotowość, by nas ocalić. Nie wypracowujemy samodzielnie wartości naszego życia – robią to obcy nam ludzie.

***

Leśna ścieżka pięła się łagodnie w górę. Choć prowadziła po uczęszczanym szlaku turystycznym, w ciemności nie należała do najłatwiejszych. Śliskie kamienie wyłaniały się znienacka pod stopami, a wiotkie gałązki buczyny smagały policzki i dłonie. Światło latarki co jakiś czas trafiało na lśniące ślepia leśnej zwierzyny, a ta, spłoszona, uciekała do swoich kryjówek. Powietrze przenikały odgłosy pohukiwania oraz poszczekiwania – lisy nawoływały się wzajemnie.

Komisarz Radosza przystanął, sapiąc głośno. Nawet nie udawał, że jego słaba kondycja to chwilowy spadek formy – od dawna nie pokonał drogi dłuższej niż odległość od miejsca parkingowego do drzwi komendy powiatowej. Nikt nie wymagał od niego regularnego treningu, a nawał papierkowej roboty coraz częściej służył za dobrą wymówkę, więc brak ruchu stał się w jego życiu normą. Cieszył się, że policyjnej terenówce udało się wdrapać na wysokość ośmiuset metrów, dzięki czemu uniknął złapania zadyszki na samym początku wędrówki. Otarł pot z czoła i głośno wydmuchał nos. Zwrócił uwagę funkcjonariusza, który wyprzedzał go o kilkanaście metrów.

– Zgłoszenie otrzymaliśmy tuż po dwudziestej pierwszej od niemieckiego turysty maszerującego po górach z plecakiem. Mężczyzna twierdzi, że od razu zadzwonił na numer alarmowy. – Koszycki zrównał się z przełożonym i zwięźle zrelacjonował informacje uzyskane od dyżurnego policjanta. Zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu miętówki. Starał się rzucić palenie, a cukierki zastępowały mu niezdrowy nałóg.

– Gdzie teraz… przebywa? – Komisarz miał trudności ze złapaniem oddechu.

– W pensjonacie pod szczytem. Jutro rusza na szlak, dlatego z samego rana zaproszę go na komendę. Niemiec dobrze mówi po angielsku, więc swobodnie powinienem się z nim dogadać. Jednak myślę, że to ślepy zaułek.

– Chociaż wierzę w… twoją intuicję, Michale, to… zawsze musimy badać wszystkie tropy i…

– Dowody. – Koszycki rozejrzał się dookoła, oświetlając pobliskie drzewa w poszukiwaniu czerwonego oznaczenia pieszego szlaku. – Jeszcze pięćdziesiąt metrów i będziemy na miejscu.

Radosza pokiwał głową, dając młodszemu koledze znać, aby poszedł przodem. Zgrzał się, rozpiął więc kurtkę, a czapkę przesunął na czubek głowy, odsłaniając czoło. W samochodzie rozmawiał przez telefon z prokuratorem. Zawadzki tym razem wykazał się rozsądkiem i postanowił odpuścić sobie osobiste oględziny, więc zabezpieczenie miejsca zdarzenia powinno pójść sprawnie. Technicy zajmą się swoją robotą, a komisarz w przeciągu godziny wróci do ciepłych kapci, pilota i wygodnej skórzanej kanapy. Z biegiem lat osłabł jego entuzjazm do nocnych wypraw, chociaż wciąż angażował się w prowadzone śledztwa. Perspektywa bliskiej emerytury sprawiała, że stał się nieco wygodnicki. Po raz kolejny smarknął w zmiętoloną bawełnianą chusteczkę, wziął głęboki haust powietrza, jakby miał zanurkować, i ruszył przed siebie.

Zbliżając się do szczytu Orlicy, zauważył charakterystyczny obelisk oraz drogowskaz wskazujący górskie szlaki. Zapisane w języku czeskim nazwy pobliskich wzniesień zawsze bawiły Radoszę. Cicho zachichotał pod nosem, udając, że kaszle, aby jego podwładni nie wzięli go za psychopatę. Kto przy zdrowych zmysłach wpada w dobry humor w obecności półnagich zwłok leżących na linii granicznej oddzielającej ziemie polskie od państwa czeskiego? Nawet najbardziej cyniczni i wyrachowani policjanci potrafią zachować powagę w takiej sytuacji.

– Był już lekarz medycyny sądowej? – Radosza obserwował funkcjonariuszkę, która aparatem fotograficznym z lampą błyskową dokumentowała miejsce zdarzenia. Komisarz obszedł ciało dookoła, zwracając uwagę na pozostałości ubioru denata. Podniszczone jeansowe spodnie, skórzany pasek oraz motocyklowa kurtka sugerowały, że ofiara to mężczyzna. Wielkość szkieletu jednak równie dobrze mogła odpowiadać rozmiarom rosłej kobiety.

– Jedzie. – Koszycki rzucił okiem na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić, czy nie dostał nowych wiadomości. – Chociaż nic tu po nim, zwłoki wyglądają na kilkuletnie.

– Mhm. – Komisarz zbliżył się do ciała, świecąc latarką na jasne kości. Nie widział zbyt wiele, więc pochylił się nad klatką piersiową. – Jezu! – krzyknął i odskoczył jak oparzony. Potknął się o wystający korzeń, tracąc równowagę. Na szczęście stojący obok aspirant złapał go za ramię, w ostatniej chwili ratując przed upadkiem.

Między podgryzionymi przez zwierzęta żebrami pełzała żmija.

– Oby nie był to zły omen. – Koszycki tupnął nogą, aby przepłoszyć gada. – Nasz martwy kolega szybko zasymilował się z mieszkańcami lasu. Potrzebujemy tutaj antropologa sądowego.

– Za dużo CSI, Michale, za dużo. – Komisarz pokręcił głową. – Sukcesem będzie, jak wszystkie przesłane przez nas próbki trafią do laboratorium i nie przepadną w gąszczu pilniejszych spraw. Nie wiem, czy jesteś na bieżąco z tym, co dzieje się w innych jednostkach, ale ci z wojewódzkiej mają pełne ręce roboty. I jeszcze ta afera w…

Koszycki puszczał mimo uszu słowa przełożonego. Doskonale znał mechanizmy i procedury rządzące polską dochodzeniówką, wydziałem kryminalnym i prewencją. Wielokrotnie buntował się przeciwko systemowi, ale jego gorące agitacje i prośby nie przyczyniły się nawet do drobnej poprawy funkcjonowania centralnych jednostek. Irytowało go, kiedy obywatele wieszali psy na policji za nieudolność i brak umiejętności śledczych, a często to góra spowalniała postępy w dochodzeniu. Dowody z czasem znikają, zacierają się, a nawet rozpływają w powietrzu, tracąc subtelną moc mówienia prawdy o tym, co się wydarzyło. Brak natychmiastowego działania to ofiarowanie wolności gwałcicielowi, złodziejowi albo mordercy.

– Zabezpieczcie miejsce zdarzenia, a jak zrobi się już jasno, rozpocznijcie procedurę zbierania śladów biologicznych. – Radosza wydawał polecenia młodemu policjantowi, który wszystko skrzętnie notował w swoim czerwonym notatniku, choć jego mina nie wskazywała na zbyt wysoki poziom inteligencji.

– Szkoda, że nie mamy silnych lamp lub reflektorów, aby oświetlić całą polanę. Podejrzewam, że sprawca celowo porzucił ciało na Orlicy, więc gdybyśmy dokładnie zbadali ślady stóp, wiedzielibyśmy, skąd przyszedł. Albo chociaż poznalibyśmy odcisk podeszwy i rozmiar buta.

Koszycki obszedł denata, wpatrując się w ziemię.

– Kręci się tutaj pełno turystów, śladów będzie wiele, więc to czasochłonny i niewart zachodu trop. Wiem, że podcinam ci skrzydła, ale doświadczenie nauczyło mnie, żeby nie podchodzić zbyt optymistycznie do tego typu spraw. Już samo poznanie tożsamości ofiary będzie graniczyło z cudem.

– Sprawca mógł przyjść szlakiem, chociaż jeśli przyjechał quadem, bez problemu wdrapał się na Orlicę między tamtymi drzewami. Przez cały tydzień nie padało, więc gdy znajdziemy ślady opon, dopasujemy do nich producenta i rodzaj maszyny. – Starszy aspirant nie zamierzał na samym początku rezygnować z rozwikłania zagadki. Motywowała go chęć wymierzenia sprawiedliwości. Rzadko miał okazję zajmować się prawdziwą kryminalną robotą, dlatego tym bardziej chciał przetestować swoją wiedzę zdobytą w szkole policyjnej, zanim śledztwo zostanie zamknięte lub przekazane wyspecjalizowanemu zespołowi z komendy wojewódzkiej. Spojrzał prosto w oczy komendantowi, który głośno westchnął, ale podjął temat:

– W takim razie sprawca musi dobrze znać nasz teren. To miejscowy lub stały bywalec. Albo Czech. Żeby tylko nie wynikło z tego jakieś międzynarodowe nieporozumienie.

– Na razie nie musimy zgłaszać zdarzenia czeskiej policji, większa część zwłok znajduje się po naszej stronie.

– Nie tylko oni będą ciekawi, co tu robiliśmy w nocy. Pamiętaj jeszcze o pogranicznikach…

– Nie wydaje mi się, aby w tej sprawie chodziło o przemyt albo przestępczość zorganizowaną. Dealerzy czy gangsterzy nie zadaliby sobie tyle trudu, aby wyciągać trupa z…

– Z szafy do lasu? Być może, ale niestety nie wymigamy się od przygotowania raportów dla poszczególnych jednostek. Wolałbym uniknąć kaszany na naszym podwórku. – Radosza otarł pot z czoła na myśl o tym, jakie zamieszanie ich czeka, jeśli nie dopilnują papierkowej roboty.

– Zacznijmy od prostszych rzeczy. – Koszycki nie lubił, kiedy komisarz przejmował się wszystkim oprócz tego, co najważniejsze. – Lekarz medycyny sądowej zbada szczątki, określi płeć i wiek ofiary oraz przybliżony czas zgonu. Przepuścimy informacje przez bazę osób zaginionych. Skontaktuję się także z GOPR-em. Może prowadzą jakąś ewidencję zgłoszeń i archiwizują informacje o podejmowanych akcjach ratunkowych. – Starszy aspirant podrapał się za uchem. – Czy mogę stworzyć niewielki zespół do pracy w terenie? Dwie lub trzy osoby przydałyby się do przeczesania okolicy.

– Zgoda, ale działacie w ekspresowym tempie od samego rana. Dopilnuj, aby jeszcze dzisiaj zwłoki zostały przewiezione do kostnicy. Nie potrzebujemy w środku sezonu grzybiarskiego plotek, że w lasach można znaleźć tylko trupiaki.

– Jasne. – Mężczyzna skrzywił się na tę grę słow. Na szczęście w ciemności nie musiał maskować wyrazu twarzy. Wyciągnął rękę przed siebie, a światło latarki odbiło się od czegoś metalowego. Przykucnął i wyciągnął z kieszeni lateksową rękawiczkę. Włożył błyskotkę do przezroczystego woreczka, który podał mu niemrawy funkcjonariusz.

– Jaki skarb znalazłeś, Michale?

– To moneta. Korona czeska z tysiąc dziewięćsetnego roku. Została przedziurkowana. Może pełniła rolę amuletu lub wisiorka.

– Mogła tu leżeć od dawna, turyści to straszni śmieciarze, leśnicy często skarżą się na plastikowe butelki porozrzucane po krzakach, torebki po chipsach i opakowania po batonikach… – Wyczuwając entuzjazm w głosie młodszego kolegi, Radosza po raz kolejny starał się sprowadzić go na ziemię.

– Nie zaszkodzi sprawdzić odcisków palców. – Koszycki wyciągnął z tylnej kieszeni spodni niezmywalny czarny cienkopis i zapisał na foliówce datę oraz miejsce znalezienia dowodu. Następnie podszedł do techników.

– Wrzuć do tej czarnej torby – odezwała się jedna z funkcjonariuszek.

– Jak wam idzie?

– Trudno rozróżnić cokolwiek w tych ciemnościach, więc opracowujemy plan działania, aby niczego nie przeoczyć. Zebraliśmy kilka petów koło śmietnika, pęknięty kijek do nordic walkingu oraz poszarpaną obrożę. Czy to typowe znaleziska na górskim szlaku? Będziecie musieli sami ocenić, zanim prześlę te fanty do analizy do wojewódzkiej. Ostatnie cięcia kosztów nie pozwalają na weryfikowanie wszystkiego, co wpadnie nam w ręce.

– A szkoda. – Na czole Koszyckiego pojawiła się głęboka zmarszczka. Pomimo ciemności techniczka ją wyłapała.

– Co to za mina? Wracamy do podstaw: dedukcji i ciężkiej detektywistycznej pracy! – Uśmiechnęła się, pakując swoje narzędzia do uporządkowanej walizki.

Policjant podrapał się po karku i wrócił do komendanta, który nieumiejętnie klikał w swój dotykowy telefon. Ekran oświetlał jego zapadnięte policzki, zmęczone oczy i rudobrązowy wąs. Koszycki odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę przełożonego.

– W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nie było tutaj zbyt wielu zbrodni, prawda? – zapytał.

– Od kiedy pracujesz w mojej jednostce, Michale? – Radosza oderwał wzrok od komórki i spojrzał na podwładnego. Próbował kupić sobie trochę czasu, aby przeanalizować w pamięci najważniejsze wydarzenia ze swojej porywającej kariery w Orlicach.

– Siedem lat.

– I ile razy widziałeś trupa?

– Niestety uczestniczyłem w trzech takich sprawach. I zawsze dotyczyły śmierci z przyczyn naturalnych.

– No właśnie. Wyobraź sobie, że zawsze tak tutaj było. Żadnych morderstw, gwałtów, nawet zbrodni popełnionych w afekcie. Jak w idyllicznym przyczółku, nie licząc oczywiście kradzieży, przemocy domowej i innych drobnych naruszeń.

Koszycki się zamyślił i po raz kolejny przykucnął koło zwłok. Szukał jakiejś odpowiedzi na nurtujące go pytania. Wiedział, że jeszcze napatrzy się na te stare kości w prosektorium, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już na tym etapie śledztwa coś mu umyka. Jakby brakujący puzzel skrył się pod dywanem. Zamknął na chwilę oczy. Chociaż od ponad czternastu godzin był na nogach, nie czuł zmęczenia. Buzująca w jego krwi adrenalina kazała mu biec poza horyzont. Niestety, w tych egipskich ciemnościach nie mógł zrobić zbyt wiele. Podniósł się i spojrzał na przełożonego, który znów zatracił się w swoim smartfonie.

– Komendancie?

– Wszystkich formalności dopełnimy jutro. – Na twarzy Radoszy malowały się zmęczenie i obojętność. Przypominał człowieka, który już odlicza dni do emerytury.

– Nie o to chodzi. Mam pewne… to znaczy…

– Wyrzuć to z siebie, Michale. – Mężczyzna wygasił ekran komórki i schował ją do kieszeni.

Starszemu aspirantowi w końcu udało się pozyskać uwagę przełożonego.

– Intuicja podpowiada mi, że te zwłoki… to pierwszy element większej układanki, która w najbliższych miesiącach da się nam we znaki.

– Obyś nie miał racji, Michale, obyś tym razem się mylił. Nie jesteśmy gotowi na serię zabójstw.

– Podejdziemy do tej sprawy poważnie, zajmując się szczegółowo każdym etapem śledztwa?

Koszycki wnikliwie obserwował komendanta. Na jego czole pojawiły się bruzdy, a brwi opadły na powieki, wyrażając irytację i niezadowolenie.

– Trudne zbrodnie są dla wyspecjalizowanych jednostek, ale… – Radosza czuł, że zaraz usłyszy sprzeciw, więc szybko dokończył zdanie: – Obiecuję, że przetrzymam to całe zamieszanie dla ciebie, jak długo się da. Cudów nie oczekuj, ale dostaniesz swoje pięć minut, aby się wykazać. Jeśli chcesz znać moje zdanie, nie widzę tu spektakularnej okazji do zabawy w Kryminalnych, jednak masz moje poparcie. Tylko pamiętaj, by działać dyskretnie, szybko i dokładnie. I licz się z tym, że góra w każdej chwili może przejąć sprawę, więc nie zaprzyjaźniaj się z naszym nowym znajomym.

– Dziękuję, komendancie. – Koszycki osiągnął wszystko, co chciał. W dyplomatyczny sposób postawił na swoim.

– A teraz zbierajmy się z tego lasu. Zwierzyna chce rozpocząć nocne harce.

Jakby w odpowiedzi na słowa Radoszy rozległy się wycie i poszczekiwanie. Od czeskiej granicy zaczęła napływać mgła, której towarzyszyły przenikliwa wilgoć i uczucie osaczenia. Czerwone ślepia zapaliły się tuż za drogowskazem. Uważnie śledziły każdy ruch opuszczających miejsce zbrodni policjantów.

***

Czajnik zagwizdał, lekko podskakując na starej kuchence gazowej. Para buchała na drewniane meble, które choć wysłużone, wciąż prezentowały się nie najgorzej. Na blacie stały dwa kubki, a ich dna szczelnie zakrywała warstwa zmielonej kawy posypana cukrem. Obok samotna posrebrzana łyżeczka opierała się o brzeg małego talerzyka deserowego z piramidą herbatników polanych gorzką czekoladą. W kuchni unosił się zapach przypalonych naleśników z nutą konfitury wiśniowej.

Mężczyzna ubrany w bluzę dresową z kapturem i bokserki z Batmanem niedbale położył widelce na małym stoliku stojącym pod oknem. Przesunął firankę, aby zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Pobliskie drzewa, trawę i drewniane płotki pokrył srebrzystobiały szron. Pięknie mienił się w promieniach słońca, załamując światło. Na parapet wskoczył bury kot. Przeciągając się leniwie, strącił ceramiczną doniczkę, która z łoskotem spadła na brukowany chodnik. Hałas wystraszył ćwierkające wróble ukryte w pędach powojnika.

– Jeśli masz ochotę na przypalone naleśniki, to są już gotowe. – Mężczyzna ściągnął czajnik z kuchenki i nalał wody do przygotowanych kubków. Nałożył sobie sporą porcję, wziął kawę i rozsiadł się przy stole. Zajął miejsce z widokiem na garaże, bo lubił obserwować, jak jego sąsiedzi (a w szczególności sąsiadki) męczą się ze skrobaniem samochodów.

Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos:

– Nie jestem głodna. Zjem coś po drodze.

– Pamiętaj tylko, że najbliższego Maca otwierają dopiero po dziesiątej.

Spojrzała na niego ze złością. Do tej pory spotykała się z facetami, których nie było stać na sarkazm – to ona miała na niego monopol. Tym razem trafiła na godnego przeciwnika. Zaczynało ją to irytować, ponieważ musiała walczyć o dominację, a nią dzieliła się jedynie w pracy. Sięgnęła po kawę i oparła się o ścianę.

– W miesiącach zimowych macie pewnie mniej roboty, co? – zapytała.

– Niekoniecznie. Kręci się tutaj sporo turystów. Poza sezonem niektóre szlaki są zamknięte, więc czas przeznaczamy na nadrobienie papierkowej roboty, treningi i dodatkowe szkolenia. Regularnie patrolujemy jednak…

– Unia Europejska wiele zmieniła, prawda? – przerwała mu.

Przyglądając się jej uważnie, włożył kawałek naleśnika do ust. Przeżuwał długo. Ich spojrzenia się spotkały. Wiedział, że brak natychmiastowej odpowiedzi zaczyna ją denerwować.

– Nie ma co ukrywać, że Schengen zrewolucjonizowało pogranicze i pracę jednostek strzegących granic. Brak kontroli paszportowej na przejściach w wielu przypadkach jedynie utrudnia wykrycie wwozu nielegalnych towarów. Ale stały monitoring newralgicznych punktów pomaga w utrzymaniu porządku. – Posmarował naleśnika obfitą warstwą konfitury. – Myślę, że przemytnicy zawsze wiedzieli, którędy iść, aby przedostać się bezpiecznie na drugą stronę, to się nigdy nie zmieni.

– Korupcja?

– Nie, dlaczego? – Zmarszczył brwi. – Zauważyłem, że często doszukujesz się oznak braku lojalności lub zdrady.

– Stare przyzwyczajenia. – Wzruszyła ramionami. Ton jej głosu stał się nieco łagodniejszy. – Brałeś udział w jakichś spektakularnych zatrzymaniach?

– W Boboszowie czy Międzylesiu nie raz i nie dwa coś się działo, ale tutaj jest raczej spokojnie. – Sięgnął po kawę, przez chwilę rozkoszując się jej zapachem. – Węszysz za sprawą rodem z filmu akcji?

– Żyjecie tutaj jak w mydlanej bańce, która oddziela was od rzeczywistości. Ale parasol ochronny kiedyś opadnie i będziecie niemile zaskoczeni szarą grozą świata.

– Zdziwiłabyś się, ile razy ta społeczność zmagała się z trudnymi i kryzysowymi sytuacjami. Sielankowy obraz Orlic kształtujący się w twojej wyobraźni to iluzja, doświadczają jej turyści i przyjezdni tacy jak ty. Jednak w przeciwieństwie do nich ciągle czekasz na zrzut bomby atomowej. – Mówił spokojnie, mimo że cyniczne poglądy jego towarzyszki zaczynały go irytować. Delikatnie musnął kobietę łokciem.

– Muszę już iść. – Obudziła się z chwilowego otępienia, odstawiła kubek do zlewu i energicznie wyszła do chłodnego przedpokoju, trzaskając bielonymi drzwiami.

Mężczyzna pokiwał głową, po czym z powrotem usiadł przy oknie. Odsunął firankę, zerkając na podwórko. Podążył wzrokiem za kobietą ubraną w strój do biegania, która truchtem wdrapywała się na najbliższe wzgórze.

***

13 października

Wszędzie widzę to jaskrawe światło odbijające się od powierzchni wypielęgnowanej kości. Ten widok nie pozwala mi zasnąć. Gdy zamykam oczy, blask podąża za mną, doprowadzając mnie do szału. Nie mogę skupić myśli, nie czuję głodu, bólu ani pragnienia. Zmęczenie otępia moje zmysły i jednocześnie je wyostrza. Nie potrafię skoncentrować się na codziennych czynnościach, ale dostrzegam rzeczy, których nie zauważałem. Wydawało mi się, że pokonałem ten szaleńczy stan, odzyskując równowagę. Teraz wiem, że śniłem. Śniłem i nie mogłem się obudzić. Zachłannie łapałem każdy oddech, zamiast oddychać pełną piersią. Przebudziłem się i nie zamierzam znów zasypiać.

2

#BlindJustice

Oliwa zawsze sprawiedliwa, na wierzch wypływa? Bzdura. Mroczne sekrety i tajemnice nie wychodzą na światło dzienne bez ingerencji wtajemniczonych osób. To wyrzuty sumienia decydują o wymierzeniu kary za zbrodnie, które umknęły czujnym oczom organów ścigania. Karma nie istnieje, a społeczeństwo kłamie – postępując zgodnie z zasadami, nie otrzymamy gwarancji, że ci, którzy je łamią, poniosą konsekwencje. Życie to ryzyko, zakład z diabłem, walka z żywiołem – stoimy na straconej pozycji. Jesteśmy obłudni aż do szpiku kości i udajemy, że prawo nas ochroni. Zapominamy, że oczy sprawiedliwości przewiązano przepaską. Temida nie widzi, czy człowiek stojący przed jej obliczem posiada duszę. Bo jeśli jej nie ma, staje się zdolny do bestialstwa przekraczającego granice wyobraźni.

***

Para unosząca się z herbaty stojącej na biurku kierowała się w stronę nowoczesnej drukarki, która cicho trzeszcząc, wypluwała kolejne kartki zapisane drobnym drukiem. Stos papieru nie mieścił się w podajniku, więc dokumenty zaczęły wypadać na podłogę. Jeden z dwóch biegłych sądowych współpracujących z policją w Orlicach podszedł do urządzenia i zebrał wydruki do pokaźnej tekturowej teczki. Szybko opisał ją zgodnie z ustaloną procedurą, a następnie odłożył na stół przeznaczony do sekcji zwłok. Rzadko z niego korzystano, dlatego najczęściej pomagał porządkować probówki, formularze, foliowe torebki chroniące dowody przestępstw o niskiej szkodliwości społecznej.

Temperatura w laboratorium była dość wysoka, a brak dopływu świeżego powietrza potęgował duchotę. Gęstą atmosferę przeciął dzwonek telefonu stacjonarnego, który brzęczał ukryty w samym rogu pomieszczenia. Nie spiesząc się, kobieta podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę. Przez chwilę w skupieniu słuchała rozmówcy, potakiwała i zapisała coś w notesie, który wyciągnęła z kieszeni białego fartucha. Spojrzała na kolegę – przyglądał się jej z zainteresowaniem. Wskazała ręką na stół. Mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem – energicznie przeniósł przedmioty zalegające na blacie do sterylnych regałów i metalowych szafek stojących pod ścianą.

– Zabójstwo? – zapytał, gdy koleżanka zakończyła rozmowę.

– Prawdopodobnie. Policja znalazła kości pozbawione tkanek.

Mężczyzna gwizdnął, ciesząc się na myśl o pracy przy niecodziennej sprawie.

– Przyjedzie Chojnacki czy Udoński?

– A ty kogo obstawiasz? Moim zdaniem żaden z nich nic tutaj nie wskóra. Lekarze nie potrafią badać szkieletów. Potrzebujemy archeologa.

– Dobre. – Biegły zachichotał. – Słyszałem, że w Wałbrzychu trwają prace archeologiczne. Przedzwoń do rodziców, może ktoś z tamtejszej ekspedycji potrzebuje dorywczej pracy!

Kobieta uśmiechnęła się lekko. Podeszła do niewielkiej kartoteczki, wyciągnęła kilka pożółkłych kartek i od razu zaczęła wypełniać poszczególne rubryczki – datę, swoje imię oraz nazwisko, opis przygotowania sali laboratoryjnej, spis atestowanych narzędzi. W trakcie sekcji zwłok nie ma czasu na dopełnienie wszystkich formalności, a laborantka zaplanowała już wieczór i nie zamierzała zostawać po godzinach. Jej kolega zajął się sprawdzeniem dyktafonu, wyciągnął pojemnik z białymi lateksowymi rękawiczkami, puste torebki na dowody, odświeżył blat stołu. Co jakiś czas nerwowo zerkał na drzwi. Kiedy akurat odwrócił wzrok, aby odczytać SMS-a, do pomieszczenia wszedł niewysoki lekarz. Chociaż był przygarbiony, miał długi haczykowaty nos, a w jego włosy wkradła się już siwizna, przyciągał uwagę. Emanował zdrową pewnością siebie i spokojem, który potrafił ujarzmić największe pokłady testosteronu oraz agresji. Tuż za nim z łoskotem wjechał wózek z ciemnym foliowym workiem. Dwóch młodych funkcjonariuszy przełożyło ciało na stół, robiąc przy tym tak dużo hałasu, że trudno było wymieniać uprzejmości.

– Miło pana widzieć, doktorze Udoński. Nie najlepszy sposób na spędzenie poranka, co?

– Służba nie… – Patolog wydawał się nieco rozkojarzony. W Orlicach mówiło się, że już dawno stracił swój młodzieńczy zapał, a nagromadzenie problemów osobistych kierowało go w stronę różnych używek. Cały czas miał jednak świeży umysł i ogromną wiedzę praktyczną, więc przymykano oko na jego roztargnienie oraz brak pełnej dyspozycyjności. Małomiasteczkowy lekarz zawsze mógł liczyć na wsparcie społeczności.

– Drużba – dokończył laborant i szybko podał patologowi aromatyczną kawę.

Kiedy Udoński niezdarnie wkładał fartuch za materiałowym parawanem, biegli ostrożnie wyciągnęli zwłoki z foliowego pokrowca. Zrobili kilkadziesiąt zdjęć aparatem cyfrowym, dokumentując ich ogólny stan.

Technika zahipnotyzowała czaszka ofiary, a w szczególności liczne pęknięcia i bruzdy.

– Spójrz. Czy to mogło spowodować…

– To efekt przemocy domowej, upadku ze schodów lub zabawy w wyczynowy sport bez odpowiednich zabezpieczeń. – Udoński pojawił się bezszelestnie przy stole. Fartuch sięgał mu do samych kostek, a czubki butów ledwie spod niego wystawały. – Czaszka to jedna z najbardziej wytrzymałych kości. Te zrosty wskazują, że urazy nie były groźne i w zasadzie zostały zaleczone. Z pewnością nie mają związku ze śmiercią denata. Chociaż precyzyjnie nie uda się określić czasu zgonu, obrażenia czaszki powstały o wiele wcześniej, może nawet w dzieciństwie.

Patolog otworzył swoją torbę, wyjął okulary, szkło powiększające oraz kilka ostrych narzędzi. Wszystko przetarł bawełnianą ściereczką, by nie zanieczyścić zwłok mikrowłóknami lub fragmentami tkanek pobranymi z innych ciał. Laboranci już dawno przestali upominać Udońskiego, aby nie korzystał z własnych skalpeli i pincet – to była walka z wiatrakami. Doktor miał swoje nawyki oraz rytuały. Dopóki przestrzegał najważniejszych procedur przeprowadzania sekcji zwłok, pozwalano mu na jego dziwactwa.

– Zaczynajmy. – Lekarz sięgnął po dyktafon. Włączył go, rozpoczynając dokumentowanie poczynionych obserwacji. – Zwłoki są pozbawione tkanek miękkich. Gładkie kości, niezbyt zniszczone, znajdowały się w środowisku pozbawionym drapieżców i większych owadów przez co najmniej dwadzieścia lat. Na podstawie budowy miednicy oraz czaszki stwierdzam, że ofiarą jest mężczyzna. Niestety, brak uzębienia utrudni określenie wieku, jednak kość barkowa i długość kości udowej sugerują, że denat w chwili śmierci miał około trzydziestu, czterdziestu lat.

Patolog zamilkł. Wziął lupę i sprawdził za jej pomocą, czy kości są porowate lub przejawiają oznaki osteoporozy. Wyjął jedną parę lateksowych rękawiczek z pojemnika znajdującego się tuż koło paliczków prawej ręki ofiary. Przez dwadzieścia minut laboranci w ciszy i skupieniu obserwowali pracę patologa. Kobieta, która miała większe doświadczenie w przeprowadzaniu sekcji zwłok, na bieżąco wypełniała poszczególne rubryczki standardowego raportu. Na razie to, co powiedział doktor, nie było dla niej dużym zaskoczeniem. Fotografując szczątki, zauważyła, że nie przebywały w warunkach sprzyjających szybkiemu rozkładowi, dzięki czemu zachowały się w tak dobrym stanie. Wszystko wskazywało na to, że śmierć nastąpiła kilkadziesiąt lat temu, ale czy można wykluczyć udział osób trzecich? Czy była to śmierć naturalna czy samobójstwo? Tego laborantka nie potrafiła stwierdzić.

Udoński odsunął się od stołu. Wyglądał na nieco zmieszanego. Sięgnął po resztkę kawy, upił łyk i przepłukał nią usta. Wierzył, że w ten sposób kofeina zdecydowanie szybciej przedostanie się do jego krwiobiegu i zacznie pobudzać komórki nerwowe. Ostatniej nocy nie spał najlepiej. Dręczyły go wyrzuty sumienia oraz koszmary. Gdyby wiedział, że orliccy stróże prawa będą potrzebowali jego pomocy, wziąłby coś na bezsenność. Przełknął wymemłany napój.

– Proszę zrobić dokładne zdjęcie ze zbliżeniem na kości okolicy kręgów szyjnych. Mamy dwie prawdopodobne przyczyny śmierci: uduszenie lub powieszenie, na co wskazuje złamana kość gnykowa. Nie można wykluczyć samobójstwa ani morderstwa w afekcie. Ciekawsze obrażenie znajduje się na czwartym lewym żebrze. Można dostrzec ukruszenie kości powstałe na skutek działania ostrego narzędzia. Uszkodzenie jest prawie niedostrzegalne, więc zakładam, że powstało za życia ofiary.

– Czy istnieje możliwość, że żebro uszkodzono pośmiertnie, na przykład po rozłożeniu tkanek miękkich? – dopytała kobieta. Patolog lustrował ją spojrzeniem, zbierając myśli.

– Nie wydaje mi się, aby taki scenariusz był możliwy. Napastnik musiałby operować nożem z laserową precyzją, aby wykonać tak drobny uszczerbek na kości. Bardziej prawdopodobne jest to, że denat uszkodził żebro, uprawiając sport, biorąc udział w bójce lub w wypadku samochodowym. Pasy bezpieczeństwa często powodują tego typu obrażenia, choć zwykle urazy powypadkowe przybierają nieco bardziej drastyczną formę.

Biegła zbliżyła aparat do żebra. Wybrała tryb makro. Nie używała lampy błyskowej – powierzchnia kości odbijała blask sztucznego światła, a powstałe refleksy utrudniały dokumentowanie szczegółów i mikroobrażeń. Kobieta sięgnęła po raport i uzupełniła kilka rubryk. Następnie spojrzała na patologa – z fascynacją gładził paliczki stopy ofiary.

– Znalazł doktor coś niezwykłego?

– Nie. Po prostu nie mogę się nadziwić, w jak dobrym stanie są kości. Mógłbym wysnuć hipotezę, że zostały poddane balsamowaniu, co byłoby dość osobliwe.

– Czyli ktoś trzymał trupa w szafie przez dwadzieścia lat? – Technik skrzywił się z niesmakiem, wyobrażając sobie szkolny szkielet chowany po lekcji biologii do ciemnego zagraconego kantorka.

Udoński zignorował uwagę.

– Z pewnością użyto jakiegoś środka chemicznego spowalniającego proces rozkładu.

– Formalina? – dopytała kobieta.

– Nie sądzę. Ta substancja lepiej nadaje się do utrwalania tkanek miękkich: serca, płuc, wątroby. Myślę, że w tej kwestii należałoby zasięgnąć rady myśliwego lub leśniczego. Obrabianie zwierzęcych trofeów to ich specjalność. – Patolog włożył palce w oczodoły czaszki. Patrzył na nią hipnotycznym wzrokiem przez kilka chwil, po czym dodał: – Pobierzcie próbkę DNA z kręgosłupa. Może zachowała się odrobina szpiku kostnego. Ułatwiłoby to przeprowadzenie dokładnych badań materiału genetycznego.

– Doktorze, laboratorium wojewódzkie nie przyjmie próbek, jeśli…

– Nie podam dokładnej przyczyny zgonu. Może pani podkreślić znaczenie złamanej kości gnykowej w raporcie. Ale sam szkielet jest stary, więc domyślam się, że góra nie zechce nadać wysokiego priorytetu tej sprawie. Nic nie poradzę.

Kobieta pokiwała głową. Może kiedy Radosza zapozna się z ustaleniami Udońskiego, sam schowa tę sprawę na dno szuflady i zasypie ją aktami aktualnych drobnych przestępstw. Do niej należało jedynie dokładne udokumentowanie dowodów, przesłanie ich do odpowiednich jednostek, dopełnienie wszystkich formalności. Mimo to czuła, że po raz pierwszy od dłuższego czasu na stole do sekcji leży ofiara bestialskiej zbrodni, a nie zdesperowany samobójca lub pijaczyna, który poprztykał się z kolegami od wódeczki.

– Czy coś jeszcze może doktor powiedzieć o zwłokach?

– Niestety, nie specjalizuję się w antropologii sądowej. Ciało można przesłać do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, gdzie dokładnie zbadają je eksperci. Uprzedzając pani pytanie, wiem, że to oznacza dodatkowe koszty, jednak dyrektor instytutu wisi mi przysługę, więc jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę poręczyć za naszego nieboszczyka.

– Zasugeruję to komisarzowi. – Kobieta uśmiechnęła się nieśmiało, układając w głowie plan rozmowy z komendantem Radoszą.

– Ależ przez te kości nabrałem ochoty na golonkę! – Patolog z powrotem schował się za parawan.

Biegła skrzywiła się z niesmakiem. Zastanawiała się, jak taka ekscentryczna postać jak Udoński przetrwała w Orlicach.

***

Lena Dobrowicz wpadła z impetem do komisariatu. Minęła dyżurkę, nie zaszczycając powitaniem pełniącego służbę policjanta. Choć nie nosiła munduru i dopiero od kilku miesięcy należała do orlickiej jednostki, większość funkcjonariuszy kojarzyła ją doskonale. Wzbudzała zainteresowanie nie tylko atrakcyjnym wyglądem, ale także bezpośrednim, czasem wręcz bezczelnym zachowaniem. Sprawiała wrażenie szczerej aż do bólu. Potrafiła postawić się komisarzowi Radosze, co nieoczekiwanie spodobało się mężczyźnie, ponieważ zwykle wykłócała się o przydzielenie bardziej wymagających zadań. Dzięki jej feministycznym postawom komendant mógł bez wyrzutów sumienia zarzucić ją najgorszą robotą. Podejmowanie interwencji w pijackich bójkach, doprowadzanie na przesłuchanie łysych typków z przyciemnianych bmw czy sprawy związane z przemocą domową nie stanowiły dla Leny żadnego problemu. Jak narkotyku potrzebowała adrenaliny każdego dnia, inaczej nudziła się niemiłosiernie. Jej twardy charakter, nieokrzesanie i nadpobudliwość kłóciły się z wyobrażeniem funkcjonariuszki policji, które przyjęli orliccy policjanci. Wielu mężczyzn w jej obecności czuło się nieco skrępowanych, co kobieta potrafiła doskonale wykorzystać na swoją korzyść.

Dobrowicz skręciła w korytarz prowadzący do pomieszczenia socjalnego, niewielkiej salki konferencyjnej i pokoju komendanta. Założyła obuwie sportowe, więc poruszała się bezszelestnie po wykafelkowanej posadzce. Machinalnie poprawiła włosy. Nieujarzmione brązowe kosmyki poruszały się dynamicznie, naśladując rytm jej kroków. Zatrzymała się przed drzwiami, które nigdy nie były zamknięte. Jej spojrzenie spotkało się ze zmęczonym wzrokiem Koszyckiego. Starszy aspirant zachęcił ją gestem dłoni, aby do niego podeszła. Zanim dosiadła się do kolegi, zrobiła sobie dużą bezkofeinową kawę. Nie potrzebowała dodatkowego zastrzyku energii, była już wystarczająco pobudzona.

Mężczyzna przez chwilę obracał długopis w dłoni, wpatrując się hipnotycznym wzrokiem w telefon, który leżał na blacie stolika. Analizował przebieg porannej rozmowy z niemieckim turystą – mimo niewielkiej bariery językowej stwierdził, że świadek mówił prawdę. Znalazł ciało, zadzwonił na policję, koniec sprawy. Wątek zamknięty.

– Szukasz ciekawej roboty, Dobrowicz? – Spośród wszystkich policjantów tylko Koszycki zdawał się nie zwracać uwagi na urodę ani doświadczenie Leny zdobyte w dochodzeniówce. Traktował ją jak równą sobie, chociaż czasami z racji dłuższego stażu zachowywał się jak jej przełożony.

– A co, w Orlicach pojawiły się dziwki? Chcesz, żebym udawała pełnoetatową kurwę? – zażartowała.

– To już nie interesuje cię przemyt narkotyków?

– Macie taką sprawę? – Spojrzała na kolegę, który uśmiechnął się powściągliwie i pokręcił głową. – Zakurwiaszczy dowcip! Potrzebujesz czegoś ode mnie czy po prostu próbujesz mi podnieść ciśnienie?

– Uczestniczyłaś kiedyś w dochodzeniu dotyczącym morderstwa?

Tymi słowami przykuł jej uwagę. Zastanawiała się jednak, czy i tym razem się z niej nie nabija.

– Wykonywałam jedynie czynności operacyjne: śledziłam podejrzanych, rozmawiałam ze świadkami zdarzenia, brałam udział w obławie, pracowałam pod przykrywką, upodabniając się do ofiar.

– Byłaś przynętą?

– Tak. W większych jednostkach organizuje się tego typu akcje. To kosztowne, ale niektórzy komendanci mogą sobie pozwolić na takie wydatki – drwiła.

– A co z pracą detektywistyczną?

– A jak myślisz? Nie dokonywałam oględzin miejsca zbrodni, nie zbierałam śladów, nie uczestniczyłam w oficjalnych przesłuchaniach. Najlepsze kąski zabierali dla siebie detektywi i pożal się Boże nieudolny prokurator. – Zbliżyła kubek do ust. – Przestaniesz mnie przesłuchiwać i powiesz, kto został zabity w tej idyllicznej okolicy?

– Wczoraj znaleźliśmy ciało pozbawione tkanek miękkich. – Koszycki spojrzał kobiecie w oczy, które zabłyszczały z podniecenia.

– Zajmujemy się sprawą czy przejmuje ją od nas wojewódzka?

– Działamy. Na razie nie wiadomo, czy w ogóle mamy do czynienia z zabójstwem. Radosza…

– Dał ci tego trupa?

– Lena, wolałbym, żebyś…

Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Nie lubiła obłudy ani eufemizmów. Gówno zawsze będzie śmierdziało, nieważne, jak się je nazwie.

– W końcu zajmiesz się porządną policyjną robotą i przestaniesz występować w galowym mundurze na dożynkach – powiedziała, przygryzając usta.

Dostrzegł w jej głosie sarkazm, ale miała rację – policjant, chociaż sam zdecydował się na pracę w małej jednostce, marzył o wyzwaniach rodem z amerykańskich filmów sensacyjnych. Ciało znalezione na Orlicy to mogła być szansa jedna na milion.

– Chciałbym, abyś pomogła mi w dochodzeniu.

– Uuu… Czyżby w końcu ktoś dostrzegł moje atuty? – Wyprostowała się i wypięła klatkę piersiową. Starszy aspirant wiedział, że to prowokacja, więc utrzymywał z kobietą kontakt wzrokowy, usilnie powstrzymując się, żeby nie spojrzeć na jej biust. Dobrowicz była wredną policjantką, dzięki czemu doskonale radziła sobie w męskim towarzystwie. Jednak nie wszystkich onieśmielała jej bezceremonialność.

– Do kurwy nędzy, skończ już z tymi żartami. – Koszycki powiedział to tak spokojnie, że trudno było wychwycić złość ukrytą w przekleństwie. – Nie atakuję cię i nigdy nie podważałem twoich kompetencji. Potrzebuję twojego doświadczenia, ale równie dobrze mogę z niego zrezygnować, jeśli nie potrafisz zachować się profesjonalnie. Nie jesteś jedyną policjantką, która pracowała w dużej jednostce.

Nie wydawała się speszona uwagą kolegi, mimo to cofnęła plecy na oparcie i nieco się przygarbiła. Policjant próbował wyczytać coś z jej twarzy, ale niczego nie dostrzegł poza pustką, chłodem i dystansem ziejącym z jej oczu.

– Okej.

– Okej?

– Tak. Jeśli Radosza nie ma nic przeciwko, a… Zresztą nieważne, i tak nie znajdziesz nikogo lepszego ode mnie.

– Zbieraj się. Mamy dokładnie godzinę na obejrzenie miejsca zbrodni.

– A potem co, zniknie? – Zaniosła się donośnym śmiechem.

– Nie. Radosza pourywa nam jaja.

Koszycki wstał, poprawił spodnie oraz marynarkę i wyszedł z pokoju socjalnego. Marzył o papierosie, o smaku nikotyny i zapachu dymu w nozdrzach, ale oparł się pokusie i sięgnął do kieszeni po miętówkę. Słyszał, jak Dobrowicz niespiesznie podąża za nim na policyjny parking. Miał przeczucie, że kobieta w najbliższych tygodniach da mu się we znaki.

***

15 października

Czuję rozdrażnienie. Kłujący ból w mojej głowie nie pozwala mi się skupić. Jestem jak sportowiec, któremu pozwolono wrócić do uprawiania ukochanej dyscypliny – chcę natychmiast rozpocząć trening, wiem, co powinienem robić, ale ciało skostniało, mięśnie obrosły warstwą tłuszczu, a dobra kondycja stała się słodkim wspomnieniem. Pragnę biec, jednak nie mogę, jeszcze nie teraz. Muszę odzyskać formę, by mój powrót był spektakularny.

Mam czas na planowanie. Miliony neuronów wydobywają z podświadomości cząstki mikroinformacji, by zaprezentować w umyśle obraz, który mnie zadowoli. Wyobraźnia nigdy mnie nie zawiodła. Podpowiadała, czym jest prawdziwa rzeczywistość, wskazywała drogę do narkotycznych emocji, dawała impuls, by żyć. Tym razem będzie nieco inaczej – chcę doświadczyć wszystkiego: miłości, złości, nienawiści, strachu, radości, obrzydzenia. Przekroczę granicę, za którą nie znajdę drogi powrotnej.

3

#CoincidenceDoesn’tExist

Nic nie dzieje się bez powodu. Życie to ciąg przyczynowo-skutkowy. Podejmowane decyzje, działania, a nawet niewypowiedziane myśli kształtują bieg wydarzeń. Zbiegi okoliczności, szczęśliwy los, fatum to bajeczki opowiadane dzieciom, by uwierzyły w mistycyzm i nieodgadnioną naturę świata. Jako dorośli nadal w nie wierzymy. Za zaskakującym spotkaniem, nieoczekiwanym uśmiechem, przypadkowym odkryciem zawsze kryje się coś więcej – lawina kolejnych niespotykanych sytuacji, które zepchniemy do strefy fantazji, jeśli nie połączymy pojedynczych faktów w spójną całość.

***

Radosza rozsiadł się wygodnie w swoim skórzanym fotelu. Monitor śnieżył, ale mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Rzadko korzystał z komputera, najczęściej włączał go tylko po to, aby podwładni zobaczyli, że potrafi z niego korzystać. Chociaż nigdy nie powiedział tego na głos, nie był zwolennikiem cyfryzacji. Wolał świat, w którym informacje nie rozchodzą się z szybkością błyskawicy, a wiedza daje przewagę jak siła, uroda czy bogactwo. Zawód policjanta jeszcze dziesięć lat temu wiązał się z takim przywilejem, ale obecnie twittery, fejsbuki i inne internetowe diabły każdego mogły poinformować o wszystkim.

Komendant przeglądał raport z sekcji zwłok znalezionych na Orlicy. Sprawozdanie Udońskiego nie pozostawiało złudzeń – szczątki są stare, istnieje prawdopodobieństwo samobójstwa, a brak oczywistych śladów działania osób trzecich spowoduje, że sprawa zostanie zamknięta szybciej, niż ktokolwiek zdąży mrugnąć okiem. Co prawda biegłej udało się przekonać laboratorium kryminalistyczne we Wrocławiu do zbadania kodu genetycznego denata, ale wyniki przyjdą dopiero za kilka miesięcy. Jeśli nic nowego nie wydarzy się do tego czasu, wszyscy zapomną o półnagiej bezimiennej ofierze. Rozpocznie się zimowy sezon turystyczny i trzeba będzie pilnować nierozsądnych turystów, by nie uprzykrzali życia miejscowej społeczności. Do tego zadania Radosza miał doskonałą osobę – starszą aspirant Dobrowicz.

Lena ożywiała jednostkę, którą dowodził. Wprowadzała zamęt, ruch i energię. Jej zachowanie potrafiło irytować, ale nigdy nie skarżyła się na wykonywanie niewdzięcznej roboty, wręcz przeciwnie – kochała ją. Choć komisarz wnikliwie przestudiował akta starszej aspirant, nie mógł zrozumieć, dlaczego dobrze rokująca policjantka, nadająca się idealnie do pracy w dochodzeniówce, zgodziła się na pracę w przygranicznym komisariacie. Nie miał w zwyczaju zaprzątać sobie głowy analizą psychologiczną swoich kolegów – doszedł do wniosku, że Dobrowicz, idąc śladem najlepszych oficerów, zbiera różne doświadczenia, by w przyszłości móc przedstawić do awansu swoje wszechstronne kwalifikacje i kompetencje.

Komisarz postukał palcami o blat biurka. Pomyślał, że wypadałoby trochę popracować przy sprawie trupa z Orlicy. Chciał porozmawiać z Koszyckim, by dowiedzieć się, czy ustalił coś nowego podczas porannych oględzin miejsca zbrodni, ale starszy aspirant został wezwany do poważnej stłuczki drogowej. Dobrowicz również nie odpowiadała, pewnie towarzyszyła Michałowi. Radosza był już jedną nogą na emeryturze, więc aby się nie przemęczyć i jednocześnie wywiązać z policyjnych obowiązków, postanowił zająć się ustaleniem tożsamości ofiary. Zlecił jednemu z młodszych aspirantów przejrzenie rejestru zaginięć zgłoszonych przeszło dwadzieścia lat temu. Akta sprzed dziewięćdziesiątego ósmego roku niestety nie zostały do tej pory zdigitalizowane, więc funkcjonariusz musiał przeszukać tradycyjne archiwum składające się z zakurzonych kartonów i teczek. Na szczęście w tak małej jednostce, w której liczba przestępstw zdecydowanie odbiegała od krajowej i wojewódzkiej średniej, to robota na dwie, góra trzy godziny. W tym czasie komendant utnie sobie pogawędkę z GOPR-em, a może i strażą graniczną, choć pograniczników wolał nie angażować w sprawę tak długo, jak to możliwe, ponieważ obawiał się problemów związanych z jurysdykcją.

Radosza wyjął z szuflady swój notatnik z kontaktami. Przez pięć minut wertował kartki. Wziął do ręki służbowy smartfon, wystukał numer i przyłożył aparat do ucha. Odgiął się do tyłu na fotelu, przyjmując zrelaksowaną pozycję. Próbował przypomnieć sobie nazwisko znajomego goprowca – relacje znacznie ułatwiają prowadzenie czynności operacyjnych.

– GOPR, Stacja Centralna Grupy Wałbrzysko-Kłodzkiej, oddział w Zieleńcu, Jacek Maćkula przy telefonie. W czym mogę pomóc?

– Dzień dobry, Komenda Powiatowa Policji w Orlicach, kłania się komendant…

– Komendant Paweł Radosza – wtrącił mężczyzna tonem zdradzającym oznaki niepokoju.

– Skąd pan…?

– Nigdy nie zapomnę głosu policjanta, który jako jedyny potrafił szczerze przyznać się do błędu i po ludzku przeprosić za wszystkie nieprzyjemności związane z bezpodstawnym oskarżeniem. Doceniam to, co pan dla mnie zrobił, chociaż przez długi czas czułem się w naszej społeczności jak wyrzutek.

– A, to pan, panie Jacku! Gdybym mógł cofnąć czas…

– Było, minęło, nie warto rozczulać się nad przeszłością – zakończył cierpko mężczyzna.

– No tak. A co u pana słychać? – Gdy Maćkula po standardowym „jakoś to leci” wtrącił kilka nieistotnych informacji o swoim życiu, Radosza wspominał, jak przesłuchiwał mężczyznę w jednej z najgłośniejszych spraw w Orlicach: zabójstwa na pograniczu. Podenerwowanie udzielało się wszystkim orliczanom, którzy na siłę próbowali znaleźć żądnego krwi mordercę. Brat doniósłby na brata, by rozładować panujące napięcie i odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Maćkula niestety znalazł się po drugiej stronie barykady, a wiele osób widziało go w roli winnego. Na szczęście okoliczności ułożyły się pomyślnie, ale wrzawa i plotki ucichły dopiero po kilku tygodniach, co odcisnęło piętno na psychice mężczyzny. Ludzkie spojrzenia nasycone nienawiścią mogą wyrządzić o wiele więcej szkód niż ostrze wbite w serce.

– No dobrze, w czym mogę panu komendantowi pomóc? – Maćkula zakończył small talk i przeszedł do konkretów. – Z pewnością nie dzwoni pan do nas bez powodu. Połączyć pana z Krasińskim?

– Właściwie to chętnie porozmawiałbym z panem. Mam kilka ogólnych pytań dotyczących organizacji pracy goprowców, a w szczególności waszej jednostki. – Radosza usłyszał w słuchawce mruknięcie wyrażające zainteresowanie. – Czy prowadzicie rejestr zgłoszeń dotyczących akcji ratunkowych prowadzonych w górach? A dokładnie mówiąc, czy posiadacie dane o zgłoszeniach sprzed dwudziestu lat?

– Hm… Musiałbym sprawdzić w archiwum, ale wydaje mi się, że nie mamy żadnych dokumentów z tamtego okresu. Nie jesteśmy jednostką rządową, więc możemy ograniczyć biurokrację do minimum. Jeśli akcja ratunkowa się powiedzie, dokumentujemy zdarzenie dość lakonicznie, raport zawiera imiona i nazwiska ratowników, informacje o zużytym sprzęcie, datę oraz miejsce interwencji. W przypadku zaginięć po dwudziestu czterech godzinach w sprawę włącza się policja, więc papierkowa robota spada na pańskich funkcjonariuszy. – Maćkula zrobił pauzę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Czemu interesuje pana ten konkretny okres?

– Jak się pan domyśla, nie mogę wyjawić szczegółów ze względu na dobro prowadzonego śledztwa…

– Oczywiście.

– … ale powiem panu, że poszukuję informacji o zaginionym turyście.

– Rozumiem. Niestety, obawiam się, że w tej kwestii panu nie pomogę. Mogę jedynie obiecać, że w przyszłym tygodniu sprawdzę archiwum.

– Będę zobowiązany. – Radosza odchrząknął. Spał w nocy przy otwartym oknie i w jego gardle zebrała się flegma. – A czy w ostatnich dniach otrzymaliście jakieś niepokojące zgłoszenia?

– Nie obsługuję telefonu alarmowego, ale porozmawiam z osobami pracującymi w infolinii. O co dokładnie podpytać?

– O skargi dotyczące hałasujących turystów, quadów wjeżdżających w niedozwolone miejsca, o zgłoszenia na temat nocnych wędrowców.

– Jaki region pana interesuje?

– Okolice Orlicy. – Radosza poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku, jakby był przesłuchiwany.

– Dobrze, popytam i dam panu znać.

– Jest pan bardzo pomocny. – Komendant przypomniał sobie, jak kilka lat temu w podobny sposób dziękował Maćkuli, który nosił wtedy mundur pogranicznika. – Panie Jacku, już wiem, dlaczego na początku rozmowy nie poznałem pana głosu! Nie kojarzyłem pana z GOPR-em, tylko ze strażą graniczną.

– A tak, wtedy pełniłem służbę przy ochronie pogranicza. Potem granice się otworzyły i zamiast czekać na przydział na wschodnią granicę Polski, która mówiąc krótko, mi nie odpowiada, lub czekać na zwolnienie w związku z redukcją zatrudnienia, odszedłem dobrowolnie. Przeniosłem się do ratownictwa górskiego… Szszsz… – Na linii pojawiły się zakłócenia. Szumy utrudniały zrozumienie słów Maćkuli, więc Radosza przycisnął szczelnie telefon do ucha. Problemy z zasięgiem zdarzały się tutaj często. – Szszsz…. Praca podobna jak w straży granicznej, trzeba przestrzegać dyscypliny i można chodzić po górach, co uwielbiam. Jednak mój syn, Adam, zafascynowany moimi opowieściami o przemytnikach, dostał się do jednego z oddziałów, pełni służbę w ochronie pogranicza. Po tych wszystkich zmianach i restrukturyzacjach znów są braki w zasobach kadrowych straży granicznej.

– Gratuluję zdolnego syna. – Radosza zwęszył okazję, by zasięgnąć języka nieoficjalnymi kanałami w straży granicznej. – Adam odwiedza nasze piękne Orlice?

– Pracuje głównie w okolicach Międzylesia, przy większym przejściu czasem coś się dzieje. Mieszka niedaleko Orlic.

– Straż graniczna ma teraz większe uprawnienia.

– O tak, pewnie wchodzą wam w kompetencje, kontrolując na przykład kierowców. Z tego, co wiem, tutejsze jednostki bardzo aktywnie współpracują z czeską policją i czeskimi pogranicznikami. Ostatnio rozpracowywali przemytników szmuglujących marihuanę, absynt i inne halucynogenne środki odurzające.

– Czyli jakbym miał informacje o przestępstwach związanych z narkotykami, to mogę skontaktować się z pana synem?

– Adam na razie jest bardzo nisko w hierarchii, więc pewnie nie ominie pan drogi służbowej. Jednak pogadać nigdy nie zaszkodzi. Dam mu znać, żeby podjechał do pana, jak będzie w okolicy.

– Świetnie! – Radosza wymienił z Maćkulą kilka uprzejmości, po czym zakończył rozmowę. Chociaż nie dowiedział się niczego o trupie z Orlicy, był pewny, że właśnie stworzył nową relację do wymiany nieoficjalnych informacji. Musiał ją tylko przypieczętować, ale na to miał już kilka pomysłów.

***

Marlena Czarka jak co wieczór pracowała do późna w swoim przydrożnym barze. Ostatni zbłąkany klient wyszedł dwadzieścia minut temu, więc pozostało jej jedynie posprzątać lokal i mogła zbierać się do domu. Kobieta włożyła naczynia do zmywarki, starła bufet, wymiotła brud i kurz spod stolików. Rano na świeżo umyje podłogę. Lubiła zapach jabłkowego płynu, który mieszał się z rześkimi oparami napływającymi z pobliskich pól. Zerknęła na zegarek – powinna jeszcze zdążyć na swój ulubiony talk-show. A po nim obejrzy sobie film na DVD – jutro wyjątkowo ma wolne, więc nie musi kłaść się wcześnie.

Zdjęła czerwony fartuch, złożyła go starannie i schowała do szuflady pod ladą. Rozejrzała się po kuchni, sprawdzając, czy pogasiła światła, wyłączyła piekarnik i frytkownicę. Wyjęła z torebki kluczyki do samochodu. Trzaskając mocno drzwiami, które często się zacinały, zakończyła kolejny dzień. Cieszyła się, że odwiedziło ją kilku lokalnych i przejezdnych gości – chociaż dzisiaj nie musiała dokładać do interesu. Może wystarczy na spłatę całej raty kredytu w tym miesiącu.

Wsiadła do swojego golfa, rzucając torebkę na tylne siedzenie. Zadygotała z zimna – smutna szara zima zbliżała się nieuchronnie, o czym przypominały chłodne poranki i wieczory wciąż jeszcze słonecznego, dość ciepłego października. Włożyła sweter, a następnie odpaliła silnik. Sprawnie wycofała. Nie rozglądając się na boki, wjechała na jezdnię. Droga nie była oświetlona, więc od razu zauważyłaby światła reflektorów samochodów przemierzających szosę prowadzącą w głąb Kotliny Kłodzkiej.

Włączyła radio i zaczęła podśpiewywać jedną z polskich piosenek. Powrót do domu przeważnie zajmował jej piętnaście minut. Miała jeszcze czas na zapalenie jednego papierosa. W mieszkaniu tego nie robiła – nie chciała, aby pokoje przesiąknęły zapachem dymu, a nie miała balkonu, na którym mogłaby przesiadywać z fajką i obserwować sąsiadów. Wyciągnęła marlboro, odpaliła od samochodowej zapalniczki i rozkoszowała się smakiem nikotyny i substancji smolistych wypełniających jej płuca. Rozluźniła się.

Przed jednym z ostrych zakrętów w tylnym lusterku zauważyła doganiający ją pojazd. Nigdy nie radziła sobie z oceną odległości, ale instynktownie poczuła, że samochód zbliża się szybko. Podejrzewała, że jeden z miejscowych młodzieniaszków testuje moc silnika nowego audi lub bmw. Na szczęście szosa była pusta, więc Marlena ściągnęła nogę z gazu, a po chwili znów docisnęła pedał. Samochód dogonił ją, kiedy wychodziła z zakrętu.

– Uhuu! – Trzej młodzi mężczyźni pomachali jej przyjaźnie. Wyglądali beztrosko. Odmachała i zaciągnęła się ponownie. Wróciła pamięcią do czasów swojej młodości – wszystko było takie proste, nieskomplikowane oraz osiągalne. Teraz, mając bagaż doświadczeń uzbieranych przez czterdzieści parę lat, znała prawdziwe oblicze świata – przestała się łudzić, że każdy cel, marzenie lub pragnienie można zrealizować. Niektóre rzeczy są po prostu niemożliwe.

Rozmyślając, bezwiednie bawiła się pierścionkiem, aż upadł na podłogę wozu. Nie dostrzegła żywej duszy na jezdni ani na poboczu, więc schyliła się i zaczęła po omacku szukać biżuterii. Znalazła pierścionek po kilkudziesięciu sekundach. Kiedy się wyprostowała i spojrzała przed siebie, zobaczyła zakapturzoną postać stojącą na środku drogi. Nacisnęła klakson. Mężczyzna ani drgnął. Spanikowała. Wcisnęła mocno hamulec. Asfalt był mokry, a przyczepność jej kilkuletnich opon okazała się niewystarczająca na ostre hamowanie w takich warunkach, więc samochód obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Uderzyła w drzewo. Straciła przytomność.

Pomiędzy mgłą, zamroczeniem a mdłościami Marlena czuła metaliczny posmak w ustach i ciepły dotyk szorstkiej dłoni. Próbowała otworzyć oczy, ale jej powieki były zbyt ciężkie. Miała wrażenie, że straciła kontakt ze swoim ciałem, znajduje się poza nim i patrzy na siebie z góry. Widziała siebie młodszą o dwadzieścia lat. Nosiła bladoróżową sukienkę, włosy związała w kucyk, a jej jędrna i gładka twarz aż lśniła świeżością. Znajdowała się na polanie, na której uwielbiała spędzać czas. Lekki wiatr smagał jej policzki.

Nagle uświadomiła sobie, że obraz w jej głowie to tylko wspomnienie. Nie jest już młoda, a łąka została sprzedana prywatnemu inwestorowi. Powstał tam szklany biurowiec z przestronnymi pomieszczeniami przesyconymi nowoczesnością. Złapała kontakt z rzeczywistością. Słyszała dźwięk piły, czuła chłód pod stopami oraz woń stęchlizny. Zmusiła się, aby otworzyć oczy. Wydała z siebie przeraźliwy krzyk. Pożałowała, że nie została w doskonałym świecie, który wykreowała jej wyobraźnia.

***

Mężczyzna przyglądał się leżącej obok niego kobiecie. Jej długie kasztanowe włosy oplotły całą puchową poduszkę. Muskał je delikatnie, uważając, aby nie obudzić swojej kochanki. Kiedy spała, była pozbawiona wszystkich negatywnych emocji – złości i ironii, które tak ekspresyjnie wyrażała. Podczas snu stawała się subtelną istotą. Zmarszczki na czole się wygładziły, a z ust zszedł cyniczny uśmiech. Sprawiała wrażenie zagubionej dziewczynki potrzebującej pomocy – wzbudzała instynkt opiekuńczy. Jednak nie należało ulegać złudzeniu – choć dłonie schowała pod głową, z pewnością zacisnęła je w pięści. Cały czas pozostawała czujna, nigdy nie traciła kontroli nad sytuacją. Jej delikatność oraz bezradność to tylko niebezpieczne pozory, które potrafiła umiejętnie wykorzystać.

Dotknął dłonią jej nagich pleców. Poczuł, jak przeszedł ją dreszcz. Nie obudziła się, tylko cicho westchnęła i zachrapała nosowo. Przybrała pozycję embrionalną. Naciągnął kołdrę na jej ramiona, po czym wstał, by zamknąć okno. Na dworze panował przenikliwy chłód. Niebo było bezchmurne, co zwiastowało dobrą pogodę. Zaczął krążyć po pokoju. Nie chciało mu się spać. Zawsze kiedy go odwiedzała, czuł się pobudzony. Nie łączyło ich żadne uczucie, nie był do niej przywiązany, ale wyzwalała w nim pokłady energii, o których istnieniu nie miał pojęcia. Chociaż była wulgarna i egocentryczna, wprowadzała powiew świeżości do jego życia. Codzienna rutyna stawała się znośna.

Włożył gruby sweter, spodnie i poszedł do kuchni. Z szafki nad okapem wyciągnął paczkę papierosów. Z półeczki znajdującej się nad kuchenką gazową wziął zapałki. Założył stare adidasy, które stały przed wejściem, i usiadł na progu. Mieszkał na parterze w starym poniemieckim bloku. Na każdym piętrze znajdowały się dwa mieszkania. O dziwo, jego sąsiadami nie byli stetryczali dziadkowie, tylko rodziny, a raczej matki z rozwrzeszczanymi dzieciakami. Zdarzały mu się bezsenne noce, a wtedy słyszał, jak po kolei wszystkie dzieciaki wpadają w szał, dając niezapowiedziany i niewart złamanego grosza koncert. W takich chwilach zastanawiał się, czy jego dziecko zachowywałoby się tak samo.

Zaciągnął się. Nie palił często ani dużo, więc dym sparaliżował mu płuca i wywołał kaszel. W dzieciństwie miał problemy z układem oddechowym, pojawiły się astma i alergie, ale aktywność fizyczna pomogła mu zaleczyć problem na tyle, że nie musiał korzystać z inhalatora ani leków. Dym papierosowy przypominał mu o słabościach, które pokonał. Dlatego raz na jakiś czas palił – by podbudować pewność siebie oraz poczucie własnej wartości.

– Czyli jednak masz jakieś nałogi. – Kobieta przykucnęła obok niego. Była ubrana w kurtkę i długie czarne legginsy, te same, w których przybiegła. Włosy ujarzmiła w niechlujnym koku. Wyciągnęła dłoń po papierosa.

– To raczej niewinny rytuał – odparł.

– Fajka po seksie? Bardzo oryginalne.

– Potrafisz zepsuć każdą romantyczną chwilę. Domyślam się, że gdybym teraz powiedział, żebyś popatrzyła na gwiazdy, a potem opowiedziałbym o konstelacjach i związanych z nimi legendach, wyśmiałabyś mnie.

– No. To twój sposób na podryw? Miejscowe dziewczyny na to lecą?

– Nie wiem, nie próbowałem z miejscowymi. Kręcą mnie takie wariatki jak ty. – Spojrzał jej prosto w oczy.

Uśmiechnęła się ironicznie.

– Niezła riposta z zawoalowanym komplementem. Wyrabiasz się, stary. – Ton jej głosu wskazywał na zażyłość między nimi, jednak była to tylko kolejna gra pozorów. Nie traktowała go jak dobrego znajomego. Po prostu spotykali się w określonym celu, nie chciała, żeby stał się dla niej kimś bliskim, dlatego ciągle trzymała go na dystans. Rozumiał to doskonale, ale bliskość fizyczna rodzi instynktowną chęć bliskości psychicznej, chociażby w celu wykluczenia, że osoba, z którą sypiasz, nie stanowi dla ciebie zagrożenia.

– Skoro masz dobry humor i jesteś mniej kąśliwa niż zwykle, zadam ci pytanie. – Dostał z powrotem papierosa. Filtr miał teraz zapach jej szminki.

– Uprzedzę cię: nie, nie zostanę twoją żoną. Jest ktoś inny.

– Wódka i erotyczne zabawki?

– Słowo „wibrator” nie przejdzie ci przez usta?

– Przejdzie, jak z góry dostanę rozgrzeszenie od proboszcza.

Zaśmiała się dźwięcznie. W jednym z okien zapaliło się światło, a w sąsiednim bloku zaszczekał pies. Już wcześniej z pewnością obserwowało ich kilka osób, ale mężczyzna nie reagował na zainteresowanie sąsiadów. Wolał nie myśleć, co sądzą na jego temat.

– Dlaczego w ogóle tu przyjechałaś? Bo z tego, co wiem, w Krakowie miałaś wszystko: adrenalinę, atrakcje, przestępczość zorganizowaną, spa i masaże. A tu kiszonka, groch z kapustą, włamania, kradzieże i głupie żarty nastolatków. – W półmroku nie dostrzegł, co mówiły jej oczy, ale spodziewał się, że jest wściekła. Przez dwa miesiące nie wyjawiła mu nic osobistego. On zaś odpowiadał na wszystkie jej pytania: te ogólne i te dotyczące jego życia. Głupio się czuł, kiedy miejscowe plotkary wiedziały o jego kochance więcej niż on sam.

– A co mówią na mój temat? Że przeżyłam załamanie nerwowe? – zapytała z opanowaniem. Nastawił się na bardziej agresywną reakcję.

– Coś w tym rodzaju.

– Od kogo to usłyszałeś?

– Nie powiem ci, bo spierzesz go na kwaśne jabłko. Już trochę cię znam.

– I co, chciałbyś dowiedzieć się o mnie czegoś nowego?

– Interesuje mnie, co tobą kierowało. Otwarcie gardzisz naszą społecznością, negujesz małomiasteczkowe zachowanie, śmiejesz się z zaściankowych poglądów, a mimo to jesteś tutaj z nami. Wątpię, aby przełożony zachęcił cię do podjęcia pracy w małej, nudnej jednostce na pograniczu Polski. A gdybyś dostała przydział z przymusu, myślę, że z pewnością znalazłabyś sposób, by się z tego wykręcić.

Ponownie wyciągnęła dłoń po papierosa. Sięgnął po paczkę, podał jej jedną fajkę i zapałki. Niewielki płomień rozświetlił jej twarz. Wyglądała na nieco zamyśloną. Zaintrygowała go. Spodziewał się warknięcia, wyzwisk i trzaśnięcia drzwiami. Może jej nieprzystępna powierzchowność była jedynie barierą ochronną.

– Mój przyjazd do Orlic nie wiązał się z załamaniem nerwowym. Jestem odporna psychicznie, doskonale radzę sobie z presją i stresem – podkreśliła stanowczo. Ścisnęła dłoń w pięść. Nie lubiła, kiedy ktoś posądzał ją o słabość ze względu na płeć lub młody wiek. – W dochodzeniówce nie ma miejsca na wahanie, lęk czy zwątpienie. Emocje ani uczucia nie grają tu roli. Jednak empatia to co innego. Komendant dowodzący jednostką, w której służyłam, uznał, że nie potrafię wczuć się w położenie ofiary, zrozumieć jej przerażenia, strachu, przez co mogę niewłaściwie ocenić sytuację i doprowadzić do śmierci niewinnej osoby. Skurczybyk przejmował się takimi rzeczami. To glina z powołania, o czystym sumieniu i nienagannej moralności. Wkurwiała mnie ta jego świętoszkowatość, kiedy trzeba było postawić sprawę na ostrzu noża. – Jej spojrzenie pałało gniewem. Czy darzyła szacunkiem jakiegokolwiek mężczyznę? – Wydaje mi się, że brzydziło go to, że jako policjantka zachowuję się jak facet: twardo, wulgarnie, stanowczo. Mężczyźni mają przyzwolenie na przekleństwa i brutalność, a kobiety nadają się tylko do uspokajania świadków lub ofiar gwałtów. – Zaciągnęła się i wydmuchała chmurę dymu przed siebie. – Koniec końców, zasugerował, abym poszukała pracy w niewielkiej jednostce. Argumentował, że obcowanie z małą społecznością to sposób na zdobycie nowych doświadczeń i zrozumienie, że w policyjnej pracy liczy się dobro obywatela, a łapanie skurwieli nie stanowi celu policyjnego dochodzenia. To tylko jedno z nieciekawych zadań w tej robocie.

Mężczyzna wstał i zaczął pocierać dłońmi ramiona. Robiło się coraz chłodniej. Spojrzał na kobietę. Pozostała niewzruszona – szczerość jej nie speszyła, wręcz przeciwnie, wydawało się, że nabrała jeszcze większej pewności siebie.

– Nie obraź się, ale nie wierzę, że nauczysz się empatii, zachowując się tak, jak się zachowujesz.

Zaśmiała się, obnażając zęby. Wyglądała teraz jak złośliwy gremlin, taki z bajek dla dzieci, który tylko czeka na chwilę nieuwagi, aby spłatać komuś figla.

– Jasne, że nie! Nie poszłam do policji po to, by pomagać ludziom, tylko by prać tych, którzy na to zasługują. Skoro nie mogę walczyć z rekinami, to zajmę się narybkiem. Wszystko jedno, gdzie będę pracować, wszędzie znajdą się pierdolce łamiące prawo.

Pokiwał głową. To do niej pasowało – małe miejscowości również są przesiąknięte przemocą, tylko trzeba umieć ją znaleźć. A Lena z pewnością należała do osób, które potrafią wywęszyć przestępców.

– Zaspokoiłam twoją ciekawość? – zapytała, a gdy kiwnął głową, rzuciła: – Doskonale. To teraz ty zaspokój mnie w łóżku.

***

17 października

Wykonałem pierwszy nieśmiały krok. Podjąłem próbę, która zakończyła się sukcesem. Obawiałem się, że popełnię głupi błąd jak jakiś młokos. Nic takiego jednak się nie stało. Wszystko poszło lepiej, niż się spodziewałem. Nie powinienem wątpić w swoje możliwości. Lata uśpienia pozbawiły mnie odwagi i wiary w siebie. Rozkosz, którą uzyskałem dzięki tej jednej nocy, nie mogła równać się niczemu, co spotkało mnie przez ostatnie dziesięć lat. Egzystencja w końcu ewoluowała w ekscytujące życie. Nigdy z niego nie zrezygnuję. Już nie boję się konsekwencji.

Doznania są takie żywe, takie namacalne – nadal czuję pulsującą krew, ciepło konającego ciała, zapach potu i słony posmak w ustach. Na samo wspomnienie przechodzą mnie elektryzujące dreszcze. Doskonałość w każdym calu, perfekcja ponad wszystko. Mogę to przeżywać od nowa, wspominając ulotne emocje, które mi w tamtym momencie towarzyszyły. Na co dzień nie doświadczam tak mocnych wrażeń, pozostawiających w pamięci ostre i wyraźne odczucia, które teraz mogę odtworzyć jak dobry film. Znalazłem swoje własne doborowe kino.

4

#EvilInsideYou

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Bożena Sęk

Projekt okładki: Krzysztof Rychter

Zdjęcie na okładce: © Lum3n / Pexels.com

Copyright © 2021 by Joanna Bagrij

Copyright © 2021, Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2021

ISBN 978-83-66890-58-9

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek