Po omacku - Kwiatkowski Arkadiusz - ebook + książka

Po omacku ebook

Kwiatkowski Arkadiusz

0,0

Opis

David, wychowywany od dziecka przez opiekunki, jako osiemnastolatek przejmuje zarządzanie rodzinną firmą i zaczyna w pełni korzystać z życia. Pewnego dnia budzi się i, okazuje się, że nic nie pamięta, nie wie, kim jest. Od tej pory następuje jego przemiana – nabiera dystansu, jest bardziej opanowany i uporządkowany.
Wizje i sny często nie pozwalają mu normalnie funkcjonować, pomagając lub przeszkadzając w realizacji zamierzeń. Mimo że wciąż stara się działać, napotyka na drodze rozmaite przeszkody. Kiedy się zakochuje, jego życie jeszcze bardziej się komplikuje. Pierwszy kwietnia jest dla niego decydującym dniem, końcem i początkiem wszystkiego. „Tamten” David mógłby sobie nie poradzić z tym, co go czeka, a obecny ma szansę przebrnąć przez trudności i odzyskać rodzinę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Arkadiusz Kwiatkowski, 2022

 

Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Ilustracje na okładce: © isaiah 54:17 (unsplash.com)

Redakcja: Magdalena Ceglarz

Korekta: Anna Kielan

e-book: JENA

 

ISBN 978-83-66995-57-4

 

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEditpl

instagram.pl/bookedit.pl

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Mojej jedynej i prawdziwej miłości – Misi

I

Po kilkutygodniowym pobycie w Brukseli wracałem samochodem do kraju. Przez całą podróż dopisywał mi dobry humor – byłem szczęś­liwy, że po tych paru tygodniach rozłąki zobaczę bliskich i rodzinne strony. W radio same znane kawałki. Chwilami niecierpliwość jednak brała górę. Chciałem, jak najszybciej dojechać do domu, by znów zobaczyć moją ukochaną żonę. Wszystko szło sprawnie, jakbym leciał na skrzydłach, a do tego mimo upału, który coraz mocniej doskwierał, nie opuszczał mnie humor i pozytywne nastawienie.

Na granicy polsko-niemieckiej zatankowałem paliwo, rozprostowałem zastygłe kości, zjadłem kanapkę i już po chwili znowu byłem w drodze. Nacisnąłem na pedał gazu. Na liczniku było grubo powyżej setki. Jechałem do domu, do mojej ukochanej, tylko to się liczyło. Wyprzedzałem samochody, jeden po drugim. Sportowa honda mknęła i delikatnie mruczała podczas przyspieszania. Nagle zza tira wyjechał samochód bez kierunkowskazu, ostro zajeżdżając mi drogę i zmuszając do gwałtownego hamowania. W tym momencie nie miałem najmniejszych szans na zatrzymanie auta ani na wytracenie prędkości. Zerknąłem na licznik, wskazówka na prędkościomierzu pokazywała ponad dwieście kilometrów na godzinę. Z taką prędkością wpadłem na pojazd i wyrzuciło mnie w powietrze. Na moment chyba straciłem przytomność. Nie wiem. Przed oczyma zobaczyłem całe swoje życie, które zaczęło się dla mnie od momentu, kiedy ją poznałem.

Siedziałem jak zwykle na murku przy głównej drodze. Później to było moje ulubione miejsce, gdzie czekałem… Wmawiałem sobie, że na nic, ale czekałem na nią. Słońce mocno przygrzewało, momentami nie dało się wytrzymać, nad jezdnią falowało gorące powietrze. Samochody przejeżdżały jeden za drugim. Od czasu do czasu przemknął jakiś motocykl, czasami ciężarówka. To mnie nie interesowało. Czekałem na moją Misię (tak ją nazwałem kilka lat później), kiedy wyjdzie zza drzwi bloku znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Nie wychodziła. Tylko od czasu do czasu widziałem dzieci jej starszej siostry, które spoglądały ukradkiem zza drzwi. Domyślałem się, że ona wie. Mijały minuty, a jej nie było. Wpatrzony w drzwi w nadziei, że ją zobaczę, nie mogłem się doczekać. Czas płynął bezpowrotnie, aż w pewnym momencie się pojawiła. Delikatnym i lekkim krokiem zmierzała w moją stronę. Wiatr zmyślnie powiewał, poruszając przewiewną sukienką w kolorach błękitu nieba i rozwiewał jej blond włosy, nadając jej ruchom lekkość i zmysłowość. Zatrzymała się przed przejściem. Ruch się wzmógł, więc nie mogła przejść na drugą stronę. Mijały sekundy, a ona wciąż stała. Patrzyłem na nią jak na istotę z innego świata. Ten moment mógłbym zatrzymać w swej pamięci na zawsze. Spoglądała raz w jedną, raz w drugą stronę, czekając cierpliwie na jakąś przerwę w ruchu. W końcu wkroczyła na jezdnię, przeszła szybko i zbliżyła się do mnie.

Wstając, wziąłem czerwoną różę, która leżała obok. Podeszła bardzo blisko, nasze oddechy spotkały się, a ja namiętnie pocałowałem ją w policzek, wręczając jej kwiat naszej miłości. Zbliżyła go do twarzy i powąchała z uśmiechem, delikatnie wpatrzona w moje oczy. Dotknąłem jej ręki i pociągając ją za sobą, ruszyliśmy razem przez życie.

Życie przelatywało mi przed oczyma jak kadry z filmu. Nie wiem, jak długo to trwało, ale miałem wrażenie, że ciągle szybowałem w górę, a tam czas nie ma znaczenia. Na moment odzyskałem świadomość, ale szybko ją utraciłem. Szybowałem i szybowałem, będąc gdzieś pośrodku życia i śmierci.

Nagle przypomniałem sobie narodziny pierwszego dziecka, chwile mojego zwątpienia i radości. Czy teraz, jako młody ojciec i mąż, dam sobie radę i podołam wszelkim obowiązkom? Później narodziny drugiego dziecka i jej pytanie: „Czy damy radę?”.

Kładąc rękę na jej brzuchu po trzydziestu minutach po porodzie, cieszyłem się z narodzin naszego syna. W głowie kołatały mi słowa: „Kocham cię”.

– Kochanie, damy radę? – zapytała, spoglądając mi w oczy.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziałem.

Powiedziałem to, by rozwiać jej wątpliwości. Rozumiałem te obawy – drugie dziecko to większe wydatki i więcej obowiązków. Spoglądałem w jej piękne niebieskie oczy, były zmęczone nieprzespaną nocą i porodem. Wierzyłem, że będzie dobrze, ale tak się nie stało. Pierwsza nasza kłótnia, po jej powrocie ze szpitala, uświadomiła mi, że ona nie chciała tego dziecka. Później jeszcze nieraz mi to wypominała, ale nie wierzyłem tym słowom. Nieraz mnie one bolały. Robiłem jednak wszystko, by nie dać tego po sobie poznać. Gdy mały podrósł i miał już około trzech lat, podczas kłótni znowu wykrzyczała mi w twarz:

– To ty chciałeś drugie dziecko, nie ja!

Kłóciliśmy się w pokoju. Była wtedy bardzo zawzięta i chciała, by racja była po jej stronie. Syn po tych słowach przybiegł do pokoju.

– Mamusiu, ty mnie nie chciałaś?

Nagle cały świat pod nogami mi się zawalił. Trzymał w ręku pieluchę i ją mocno przytulał. Gdyby nie okoliczności, wyglądałby cudownie. W jego oczach zobaczyłem smutek. Myślę, że już wtedy zrozumiał słowa mojej żony. Patrzył na nas przez dłuższą chwilę, po czym się odwrócił i pobiegł do swojego pokoju.

– Widzisz, co narobiłaś?! – powiedziałem wstrząśnięty całym zdarzeniem.

– To twoja wina! Po co się ze mną kłóciłeś?

– To jest twój argument? Teraz już zawsze ja będę winny?

Nie odpowiedziała, a ja poszedłem do pokoju syna i mocno go przytuliłem. W oczach miałem łzy. Ściskałem go mocno i mówiłem do niego:

– Tatuś cię bardzo kocha.

Była to jedna z niewielu sytuacji, które bardzo mocno mnie skrzywdziły. Powstała rana, która nigdy się nie zabliźniła. Była jak cierń w sercu, który co jakiś czas dawał o sobie znać.

Kupiliśmy mieszkanie, najpierw jedno, później drugie, aż w końcu przeprowadziliśmy się do nowego domu za miastem, na wsi, oczywiście mojego wymarzonego. I znowu ciągłe wymówki, że ma daleko do pracy, że musi jechać samochodem, że nie lubi jeździć, że może się popsuć, że to, że tamto. Te i inne obrazy przemykały teraz przez moją głowę, niektóre przybierając na sile, męcząc i drażniąc niemiłosiernie, były jak kamień ciągnący mnie w dół.

Robiłem wiele rzeczy dla nas, ale jeszcze więcej dla niej. Uciekałem w pracę, by nie słuchać wymówek, na które i tak nie miałem siły odpowiadać. Dziwnie wyglądało nasze pożycie małżeńskie. Ona ciągle mówiła o naszych sąsiadach. Wysłuchiwałem, jak to on zwraca się do niej „kochanie”, wszystko robi, sprząta mieszkanie, myje naczynia, zero sprzeciwu. Dla mnie to typowy pantoflarz, ktoś, kto nie ma własnego zdania, a nie mężczyzna. Według mnie jasne było, kto rządzi w tamtym domu. Później dopiero okazało się, że jest uzależniony od seksu i jeżeli nie uruchomi jednej części, własnego penisa, to jest z nim źle.

Minęło pięć lat, a ja ciągle leżałem w szpitalu w śpiączce. W pewnym momencie, jak przez mgłę, usłyszałem jakieś słowa. To lekarz z kimś rozmawiał.

– Stan pacjenta się pogarsza, jego narządy wewnętrzne zaczynają powoli obumierać. Nie ma już nadziei. Teraz to kwestia kilku dni, może tygodnia, a może nawet godzin. Musicie państwo podjąć decyzję, czy i kiedy mamy go odłączyć od aparatury.

– Kochanie – szepnąłem, próbując się wyprostować na łóżku.

Usłyszała.

– Mężusiu! – Podbiegła do mnie, a łzy płynęły jej ciurkiem.

Usłyszałem jej głos, płynął gdzieś z oddali. Znajomy. Miły. Przypomniałem sobie, że ten głos często do mnie mówił, a wręcz słyszałem go przez cały czas. Otaczał mnie miłością i ciepłem.

– Jestem – odpowiedziałem półświadomie, ale minęła dłuższa chwila, zanim oswoiłem się ze swoją rzeczywistością. – Nawet nie wiesz, gdzie byłem.

– Proszę, nic nie mów – powiedziała zszokowana przez łzy, które ciurkiem spływały jej po policzkach. Była piękna.

– Widziałem całe swoje życie i inne światy.

W jej oczach pojawił się lęk, a może strach.

Patrzyłem na jej twarz, zmieniała się. Z każdą chwilą zaczęła być coraz młodsza i młodsza, aż do momentu, kiedy się poznaliśmy.

– Będę czekać. Kocham cię – szepnąłem cichutko, a ona, pochylając się, pocałowała mnie w czoło.

– Już dobrze, kochanie. Ja też cię kocham.

To były moje ostatnie słowa. Zasnąłem, patrząc w jej oczy. Teraz nic mnie już nie bolało. Patrzyłem na wszystko z góry, na to, co dzieje się wokół mojego ciała. Poszybowałem gdzieś daleko w odmęty wszechświata, gdzie dusza znajduje schronienie i spokój.

II

Obudziłem się. Żyję. Czułem niepewność, która ogarnęła moje ciało. Gdzie jestem? Wzrokiem przeleciałem po pokoju. Tak, to sypialnia. Nie wstałem, leżałem na łóżku zdezorientowany, otumaniony nową sytuacją. Znowu rozejrzałem się po pomieszczeniu. Szukałem czegoś znanego, rozpoznawalnego, bym miał jakiś punkt zaczepienia, ale wszystko było obce. Czułem pustkę w głowie. Czy coś się stało? Nie wiem. Nic nie pamiętam. Wszystko, na co spojrzałem, było jakieś inne, nowe, nieznane. W głowie znajdowała się pustka, przeradzająca się w chaos, mętlik. Nic nie rozumiałem. Rozglądałem się. Na wprost było duże okno, przez które zobaczyłem poranne, jeszcze leniwe słońce, poruszające się na wschodzie. Trochę chmur próbowało je zasłonić, by chociaż przez moment dać nadzieję ciemności. Poruszyłem się i nagle uświadomiłem sobie, że jestem zupełnie nagi. Nie miałem nic na sobie i leżałem pod jakąś szmatą. Zastanawiałem się, co ja takiego wyprawiałem w nocy? Myślę, więc jest dobrze, nie zwariowałem. Usłyszałem hałas, ale nie wstałem. Czy ktoś tu jest? Zacząłem intensywnie myśleć, ale to sprawiało, że w mojej głowie tworzył się jeszcze większy mętlik. Co mogło się stać? Nie mogłem sobie nic przypomnieć. Jestem gdzieś, ale gdzie? Ta moja niemoc była nie do zniesienia. Pustka w głowie potęgowała moją niepewność. Jak mam na imię? Cholera, tego też nie pamiętam. Co się dzieje?! Piłem? Ćpałem? Nie wiem. Nie pamiętam. Z zamyślenia wyrwało mnie wejście jakiejś kobiety.

– Wstałeś, kochany? – zapytała z uśmiechem na twarzy.

W drzwiach stała piękna, młoda brunetka. Jej włosy lekko opadały na ramiona, a uśmiech rozświetlał blask porannego słońca. Na jej widok dosłownie mnie zatkało. Totalnie spanikowałem, nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa. Momentalnie przykryłem się tym czymś, co wcześniej nazwałem szmatą.

– Wstawaj, głuptasie. Nie musisz się przykrywać po szyję. Dzisiaj w nocy widziałam cię całego nago, więc po co te twoje dyrdymały, skarbie? Musimy jechać do pracy, masz kilka ważnych spotkań. Śniadanie czeka w kuchni. – Milczałem. – Dobrze – powiedziała zrezygnowana. – Jak chcesz, możemy jechać osobno. Ubierz się, jest mało czasu.

Mówiła do mnie jakby w innym języku, ale rozumiałem wszystko, co powiedziała. Przez moment patrzyła, jakby nie rozumiała mojego zachowania.

To była ta chwila, coś sobie uświadomiłem. To nie było moje życie.

Ani myślałem wstawać przy niej z łóżka i to w dodatku „na waleta”. Oczami zacząłem szukać swoich slipek. Nie mogłem ich znaleźć, wszystkie moje rzeczy były porozrzucane po całym pokoju. Nic nie było na swoim miejscu. Poczekała chwilę i, widząc, że nie wstaję z łóżka, podeszła do szuflady i wyciągnęła slipki.

– Co ty byś beze mnie zrobił? Włóż je. – Rzuciła je na łóżko.

Przesunęła duże drzwi garderoby, gdzie były moje ubrania. Przygotowała mi wszystko do wyjścia z domu. Teraz znowu na mnie popatrzyła. Chyba chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Wyszła, a ja wstałem i obejrzałem całe swoje ciało. Spojrzałem w dół i zobaczyłem swojego penisa.

– Higiena utrzymana – pomyślałem.

Dotknąłem go i poczułem ból. Ciekawe, co musiałem wyczyniać w nocy, że mnie tak boli. Spojrzałem na wprost i zobaczyłem siebie w lustrze. Byłem jakiś inny, nie rozpoznawałem siebie. Nie pamiętałem, jak wyglądałem, ale na pewno to nie byłem ja. Jak ja wyglądam? Mam czarne włosy i ciemną karnację skóry. Dotknąłem prawą ręką twarzy i poczułem lekki zarost, który dopiero teraz zobaczyłem w lustrze. Reszta ciała była lekko muskularna. Domyśliłem się, że musiałem coś trenować, a może po prostu od czasu do czasu tylko wpadałem na siłownię.

­No, nieźle wyglądam, przemknęło mi przez myśl.

Tylko ten ciemny zarost nie bardzo mi się spodobał. Napiąłem kilka mięśni.

– No, starczy tych wygłupów. Trzeba się ubrać. – Robiłem to powoli, spoglądając na wystrój pokoju.

Mieszkanie było urządzone we włoskim stylu z dodatkiem nowoczesnych elementów. Dominowały odcienie w kolorach szarości i biel z dodatkiem czerwieni. Musiało kosztować majątek, ale skąd mogłem to wiedzieć. Nie miałem czasu, aby zastanawiać się nad tym w tej chwili. Po kilku minutach wszedłem do drugiego pomieszczenia, gdzie była ona, nieznajoma. Jadła śniadanie, a właściwie je kończyła. Znowu popatrzyła na mnie tymi swoimi dużymi, ciemnymi oczami.

– Zjedz coś. Nie mam czasu czekać na ciebie i cię niańczyć. Może zjemy razem lunch? Oczywiście, jak będziesz chciał. No i jak zwykle, jeżeli coś ci nie wypadnie nagle pilnego – powiedziała ironicznie, wstając i podchodząc do mnie. – Kierowca czeka na dole. Daj buziaka.

Cmoknęła mnie i wyszła. Nie rozumiałem, gdzie jestem i kim jestem. Co ja tu robię, do jasnej cholery? Kim jest ta kobieta?

Po chwili zadzwonił domofon. Nacisnąłem mrugający przycisk.

– Tu kierowca, może pan zejść, czekam na dole.

– Za chwilę – odpowiedziałem niepewnie, zdezorientowany nową sytuacją.

Rozejrzałem się po kuchni. Musiałem coś zjeść. Zjadłem pół kanapki i wziąłem łyk ciepłej kawy. Wychodząc z mieszkania, odruchowo zabrałem teczkę i zjechałem windą na dół. Wszystkie czynności wykonywałem automatycznie. W holu przywitał mnie jakiś mężczyzna.

– Dzień dobry, panie Davidzie.

Burknąłem, odpowiadając na przywitanie i udałem, że się śpieszę. Wyszedłem szybko z budynku i mnie zatkało. Zacząłem się rozglądać. Wszędzie było pełno ludzi i samochodów. Poranny gwar nie ekscytował, ale bardzo męczył. Pomyślałem, że jest tak jak na Manhattanie. W głowie cały czas mi szumiało i jedna myśl zaczęła mnie prześladować – gdzie ja jestem? Patrzyłem wokół i w górę, wszędzie były wieżowce i tłumy ludzi. Co to za miasto? Jaki to kraj?

– O, już pan jest. Dzisiaj szybko pan zszedł. Zapraszam do środka. – Szofer otworzył drzwi samochodu.

Stałem zażenowany i zdumiony. Mam osobistego kierowcę. Dopiero po kilkunastu sekundach wszedłem do samochodu, a mój towarzysz usiadł za kierownicą i zadał pytanie:

– Dokąd jedziemy? Do pracy czy gdzieś indziej? Możliwości jest wiele.

– Wiem. A gdzie mnie wozisz co rano? – Zastanowiłem się chwilę. – Chcę z tobą porozmawiać, więc zawieź mnie w jakieś ustronne miejsce, z dala od miejskiego gwaru – powiedziałem to, mając nadzieję, że od niego dowiem się czegoś więcej.

– Może do Central Parku? Stanę niedaleko mostka. Często pan tam bywa. Fajne miejsce na odpoczynek i schadzki.

– To jedź.

Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Poranne słońce coraz bardziej roztaczało swoje kręgi. Czułem jeszcze chłód nocy, przez cień, jaki dawały ogromne wieżowce. Było przyjemnie.

Central Park – rzeczywiście wydawało się, że lubię tu bywać. Woda, drzewa, ptaki… To wszystko sprawiało, że można się było tu poczuć jak na łonie natury. Kierowca postawił samochód na parkingu niedaleko zoo. Dalej poszliśmy alejką nad niewielki staw, gdzie niedaleko znajdował się mostek, i usiedliśmy na ławeczce. Minęła dłuższa chwila, zanim usłyszałem jego słowa.

– Najczęściej bywał pan tutaj z różnymi kobietami. Nie wiem, o co chodzi – powiedział lekko zdumiony, nie wiedząc, na co może liczyć.

– No właśnie, ja też nie, więc nie marudź. Ja będę zadawał pytania, a ty będziesz na nie odpowiadał, jasne?

– Dobrze.

– Niech cię nie zdziwią niektóre z nich. Dzisiaj mam potworny ból głowy i nic nie pamiętam. – Skłamałem, żeby uniknąć ewentualnych niejasności. – A więc, jak ja się nazywam?

– David West.

Zadałem mu wiele pytań, jedne były zwykłe, normalne, a inne bardzo dziwne i niecodzienne. Nie na wszystkie był w stanie mi odpowiedzieć. Rozumiałem, że nie wie, jednak czasami wydawało mi się, że mijał się z prawdą. Nie otrzymałem odpowiedzi na najważniejsze pytania. Długo rozmyślałem, zanim zdecydowałem się pojechać do firmy. Na miejscu wysiadłem z samochodu i zobaczyłem bardzo duży, wysoki budynek wybudowany w bardzo nowoczesnym stylu, z ogromnym szyldem West Company. Pomyślałem, że jest tam spory ruch, to i pewnie dużo ludzi tam pracuje.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki.

III

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

IV

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

V

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

VI

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

VII

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

VIII

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

IX

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

X

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XI

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XII

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XIII

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XIV

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XV

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XVI

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XVII

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XVIII

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XIX

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

XX

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

Podziękowania

Dla mnie chyba jest to najtrudniejszy moment, pomimo że książka przedstawia w większości zdarzenia prawdziwe. Dziękuję mojej żonie i dzieciom oraz wszystkim osobom, które bezpośrednio i pośrednio przyczyniły się do jej powstania. Wszystkim, którzy zainspirowali mnie do jej napisania.

Dziękuję całemu zespołowi BookEdit, który wspierał mnie, abym mógł przejść przez cały proces powstania książki, z pomocą doświadczonego zespołu ludzi. Praca z takimi osobami była dla mnie przyjemnością oraz poszerzyła moje doświadczenia w pracy autorskiej nad książką.

Największe podziękowania należą się pani Ani, która nie dość, że wspierała mnie w jej tworzeniu, to również odpowiadała na moje pytania. Teraz dzięki jej pomocy dużo lepiej czyta się tekst. Dzięki pani spojrzałem inaczej na tekst tworzony przeze mnie.

Dziękuję każdemu, kto zainteresował się książką i historią Davida. Mam nadzieję, że wywoła ona sporo emocji nie tylko w tym tomie, ale i pozostałych.