Pięć ślubów i jeden romans - Sara Goodman-Confino - ebook

Pięć ślubów i jeden romans ebook

Sara Goodman Confino

4,3
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Lily Weiss ma trzydzieści dwa lata i jest singielką – dla jej matki to porażka!

Ma świetne pióro, ale brakuje jej odwagi, by zostać pisarką. Dlatego ukrywa się za nudną pracą w fundacji wspierającej eksperymenty naukowe. Zawsze z uśmiechem na wszystko się zgadza. No bo dlaczego by odmawiać bycia druhną na pięciu ślubach w ciągu sześciu tygodni? Mimo że koszty finansowe i emocjonalne są ogromne.

Żeby nie zwariować, zakłada anonimowego bloga Ślubomania. I bez hamulców opisuje ślubne dramy: histerie mamusiek panien młodych, drenujące kieszeń wieczory panieńskie i… niefortunne zdarzenie, które pamięta jak przez mgłę: była w łóżku z jednym drużbą, czy z dwoma? Blog robi furorę, ale jak wiadomo, w internecie nikt nie pozostaje anonimowy.

Ciekawe, jak to się wszystko skończy…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 380

Data ważności licencji: 4/15/2030

Oceny
4,3 (7 ocen)
4
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olastas

Nie oderwiesz się od lektury

Super odskocznia, zabawna i ciepła
00
Jgebicka

Z braku laku…




Tytuł oryginału: For the Love of Friends

Projekt okładki: Piotr Wszędyrówny

Redakcja: Grażyna Muszyńska

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Renata Kuk

© 2021 by Sara Goodman Confino

All rights reserved.

This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, HYPERLINK „http://www.apub.com” www.apub.com, in collaboration with GRAAL, sp. Z O.O.

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

© for the Polish translation by Sylwia Chojnacka

ISBN 978-83-287-3448-7

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I 

Warszawa 2025

–fragment–

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz

Dla Nicka, Jacoba i Maxa

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Niedziela, godzina szósta rano

Pora, którą najlepiej przespać, najchętniej we własnym łóżku u boku ukochanej osoby. Albo Leonarda DiCaprio.

Byłoby dobrze jednak nie przeżyć jej tak jak ja, czyli obudzić się na paskudnym kacu w jakimś hotelowym pokoju obok śpiącego mężczyzny, który, choć leżący na brzuchu i szczelnie okryty kołdrą, prawdopodobnie nie był Leonardem DiCaprio.

O mój Boże, pomyślałam z przerażeniem. Nachyliłam się ostrożnie i spróbowałam dostrzec, kim jest mój „współlokator”. Co (i z kim) robiłam zeszłej nocy?

Myśl, Lily!

Przyjęcie zaręczynowe Megan. To wyjaśniało hotel. Tak jakby. Zamierzałam wypić dwa drinki, a potem wyruszyć w samotną czterdziestopięciominutową drogę do domu. Najwyraźniej życie rozminęło się z planem. Ale co się wydarzyło?

Spojrzałam na telefon komórkowy leżący na nocnej szafce. To przywołało mgliste wspomnienie: wychodzę na hotelowy taras, żeby odebrać połączenie. Skrzywiłam się i zamknęłam oczy. To Amy. Dzwoniła wielokrotnie. Aż w końcu odebrałam. Moja młodsza dwudziestoczteroletnia siostra się zaręczyła. Co w normalnych okolicznościach zapewne nie jest usprawiedliwieniem, żeby się nawalić i przespać z przygodnym facetem. Choć tamtego ranka tak właśnie się czułam.

Ale tym zajmę się później. Teraz muszę wydostać się z pokoju, najlepiej nie budząc tajemniczego „współlokatora”.

Gdybym byłam młodsza, weszłabym w wyjątkowo nierozsądny związek z tajemniczym kolegą z łóżka, żeby usprawiedliwić swoje wybryki na przyjęciu zaręczynowym. Wymknęłabym się do łazienki, żeby choć trochę podreperować wygląd, zanim zmieniłam się w druhnę frankensteina. Potem wsunęłabym się do łóżka i udawała, że niczym księżniczka Disneya budzę się z wdzięcznym, przeciągłym ziewnięciem i perfekcyjnie wytuszowanymi rzęsami. Zaloty, które nastąpiłyby potem, byłyby wymuszone zarówno z mojej, jak i z jego strony. Ale ciągnęłabym to, żeby móc kontynuować codzienną egzystencję bez poczucia winy, że dałam się tak łatwo zaliczyć.

Jednak skończyłam już trzydziestkę i byłam za stara, by okłamywać samą siebie i nazywać to honorowym wyjściem. W tym przypadku również za stara, by nazywać jednonocną przygodę początkiem związku. Dobra, niech będzie, miałam trzydzieści dwa lata i byłam za stara, by oszukiwać się, że coś takiego warto kontynuować. Powoli zsunęłam się z łóżka, uważając, by materac się nie poruszył. Stanęłam na podłodze, odetchnęłam z ulgą i rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu swoich ubrań.

Mała czarna, którą włożyłam na imprezę, wylądowała na biurku. No i pojawił się kolejny problem: zeszłej nocy potrzebowałam pomocy współlokatorki, żeby wcisnąć się w obcisłą podróbkę kreacji Hervé Légera. A po całej nocy upijania się do nieprzytomności za nic nie włożę jej z powrotem bez bielizny wyszczuplającej i obcęgów. Pozostała więc koszula lub marynarka pana kolegi z łóżka. Ponieważ istniało duże prawdopodobieństwo, że nigdy więcej nie zobaczę tego faceta (zwłaszcza że nawet nie wiem, kim on jest), nie czułam się winna, gdy narzucałam jego koszulę na stanik i bieliznę. Czy ten ubiór wzbudzi podejrzenia (słuszne) podczas mojego „spacer wstydu”? Tak. Ale była szósta rano. W niedzielę. Zobaczą mnie jedynie pracownicy hotelu i inni „spacerowicze”. Poradzę sobie z tym.

Chwyciłam telefon, klucze, sukienkę, buty oraz kopertówkę i na palcach zakradłam się do drzwi, gdzie stały dwie podobne torebki; jedna z napisem „druhna”, a druga z napisem „drużba”. Byłam druhną Megan, co oznaczało, że wkrótce znów zobaczę śpiącego teraz mężczyznę. Nie raz. I to z bardzo bliska.

Dlaczego nie mogłam wybrać kogokolwiek innego?

Muszę tu zostać i stawić czoło sytuacji.

Odwróciłam się, żeby opracować plan działania, i zerknęłam za krawędź łóżka, próbując dostrzec twarz śpiącego drużby. Wtedy on się poruszył i wydał z siebie ciche chrapnięcie. Złapałam w panice torbę druhny i wybiegłam z pokoju.

Ciężko oddychając, oparłam się o ścianę w korytarzu. Nie będzie pamiętał, wmawiałam sobie bez przekonania. I w najgorszym wypadku jest sześć druhen oraz sześciu drużbów. W takim tłumie można się ukryć. Zaczęłam snuć plan – koszulę dam Megan i poproszę o zwrot właścicielowi. A jeśli ją przekonam, by zachowała dla siebie, z kim spędziłam noc, nie będę zachowywała się niezręcznie w jego obecności, bo nie będę wiedziała, kim jest. Może jednak uda mi się przetrwać to wesele.

Boso dotarłam do windy i dopiero tam wcisnęłam opuchnięte stopy w niebotycznie wysokie szpilki, które wybrałam na wczorajszą imprezę. Czekałam na otwarcie drzwi i studiując swoje odbicie w lustrze, próbowałam zetrzeć palcami rozmazany tusz, żeby nie przypominać Alice’a Coopera. Następnie ściągnęłam wstążkę z torebki druhny i już w windzie zawiązałam ją wokół talii, by mój strój wyglądał, jakby był zaplanowany, a nie przypadkowy. Z podniesioną głową, wzrokiem skierowanym prosto przed siebie, ze znudzonym wyrazem twarzy i bez rozglądania się na boki przemierzyłam hol i zeszłam po – zbyt stromych jak na mojego kaca – marmurowych schodach, by wręczyć parkingowemu bilet parkingowy. Dopiero kiedy usadowiłam się w samochodzie, a moje nagie uda przykleiły się do skórzanej tapicerki, oparłam głowę o kierownicę i pozwoliłam sobie na chwilę oddechu.

– Nigdy więcej, Lily – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Nigdy więcej się tak nie upijesz.

Weszłam do naszego mieszkania i przystanęłam w progu. Becca, przykryta kocem, przebrana w legginsy i koszulkę, ale wciąż w makijażu z poprzedniej nocy, spała na sofie. Na stoliku obok pustego kieliszka stała otwarta butelka wina, a w telewizji leciał cicho jakiś program.

Gdy zamknęłam za sobą drzwi, przyjaciółka obudziła się z lekkim westchnieniem.

– Która godzina? – mruknęła sennie.

– Przed ósmą – odparłam. – Pośpij jeszcze.

Zmrużyła oczy i spojrzała na mnie.

– Wyglądasz okropnie.

Westchnęłam.

– Dzięki, Bec.

Poderwała się nagle i przyjrzała się mojemu niekonwencjonalnemu strojowi.

– To nie jest twoja koszula. Czyżbyś się wczoraj zabawiła?

Zsunęła nogi z sofy, a ja usiadłam obok niej.

– Nie pamiętam.

– Brzmi jak dobry początek. Myślałam, że wracasz do domu. Czekałam na ciebie.

– Miałam taki zamiar. Ale Amy zadzwoniła. Wychodzi za mąż.

Becca zagwizdała.

– I chce, żebyś tam była?

Przytaknęłam, a ona policzyła cicho na palcach.

– To już piąty?

Ponownie skinęłam głową.

– Łącznie z moim młodszym bratem i młodszą siostrą.

– Wow.

Pochyliłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach.

– Przysięgam, Bec, jeśli zaręczysz się w tym roku i zaprosisz mnie na swój ślub, nigdy ci nie wybaczę.

– Wczoraj wróciłam do domu sama i sama wypiłam prawie całą butelkę wina. W legginsach! A potem oglądałam telewizję, aż zasnęłam. Chyba jesteś bezpieczna.

Uśmiechnęłam się.

– A więc czyja to koszula?

– Drużby.

– Którego?

– Tego, który właśnie odsypia imprezę w pokoju hotelowym.

– Chwila. Widziałaś go rano, ale nie wiesz, kto to jest?

Pokręciłam głową.

– Leżał twarzą do poduszki. Spanikowałam i uciekłam stamtąd.

Becca zaniosła się śmiechem.

– Coś takiego mogło się przydarzyć tylko tobie. Wiesz o tym, prawda?

– Wiem. – Wstałam i rozwiązałam wstążkę. – Pójdę pod prysznic, żeby zmyć z siebie wstyd. Zrobisz naleśniki? Jeśli mam pójść na pięć ślubów w ciągu roku, i to bez chłopaka, to będę potrzebowała dużej ilości węglowodanów.

ROZDZIAŁ DRUGI

Oczywiście historia o tym, jak znalazłam się tu, gdzie jestem, zaczyna się na długo przed wydarzeniami z przyjęcia zaręczynowego Megan. Mogłabym zastosować metodę na Davida Copperfielda i zacząć od swoich narodzin, ale wtedy trwałoby to zbyt długo i całkowicie stracilibyście zainteresowanie, zanim doszlibyśmy do pikantnych szczegółów, takich jak spanie z anonimowym drużbą i bycie najgorszą druhną na świecie. Więc chyba najlepiej zacząć od podstaw.

Nazywam się Lily Weiss i jestem najgorszym z koszmarów mojej matki. Innymi słowy – samotną, trzydziestodwuletnią panną, która nie ma nawet cienia perspektywy na małżeństwo. Co za tym idzie, jest coraz mniej prawdopodobne, że dam jej wnuki, których pragnie na wczoraj. Jednak ja wolę się przedstawiać jako wspaniała karierowiczka, która nie zadowoli się czymś, co nie jest prawdziwą miłością.

Przypuszczam, że można byłoby w to uwierzyć, gdyby moja kariera nie była najnudniejszą pracą na świecie. Wyjątkowa? Zdecydowanie. Dobrze płatna? Nie ma z tego kokosów, ale radzę sobie nieźle. Ale czy wspaniała? Absolutnie nie.

Pracuję jako dyrektorka ds. komunikacji w Fundacji Technologii Naukowych. To oni wymyślili wielkie litery, nie ja. Świetna nazwa. Słaba rzeczywistość. Moja robota sprowadza się do pisania mnóstwa komunikatów prasowych dla ogromnej organizacji non profit w dziedzinie nauki. Fundacja finansuje eksperymenty badawcze na całym świecie, a ja piszę informacje o wynikach tych doświadczeń. Brzmi fajnie, dopóki nie zdasz sobie sprawy, że te badania nie mają praktycznego zastosowania w życiu codziennym. Analiza życia morskich gąbek nie wpłynie na uleczalność raka.

Mogłaby to być wymarzona praca, gdybym lubiła naukę, ale tak nie jest. Studiowałam dziennikarstwo, ponieważ była to dziedzina tak odległa od świata mojego ojca, który jest astrofizykiem, jak to tylko możliwe. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam mojego tatę, ale rozpoczął swoją krucjatę, by przekonać mnie do pójścia w jego ślady, gdy tylko się urodziłam, a ja już wtedy nie czułam przekonania do tej specjalizacji. Na ósme urodziny kupił mi teleskop i dziennik do opisywania gwiazd. Teleskop zbierał kurz, a w dzienniku zapisałam pierwsze opowiadanie o kucyku imieniem Chloe.

Jednak nawet na dziennikarstwie, gdy musiałam napisać artykuł techniczny, za każdym razem mówiono mi, że moim powołaniem jest dziennikarstwo naukowe. Najwyraźniej mam talent do wyjaśniania skomplikowanych pojęć – być może wynika to z wychowania w domu, w którym podczas kolacji tematem rozmów były neutrina i kwarki. Niestety, zleceń na artykuły jest niewiele. A jeszcze rzadsze są te, za które zapłacono by wystarczająco dużo, żebym nie musiała spać w swoim dziecięcym pokoju i jadać śniadania z rodzicami każdego ranka. Być może nie jest to dziennikarstwo przełomowe, ale koledzy zajmujący się nauką są pod wrażeniem moich zdolności do przekazywania informacji o ich pracy reszcie świata.

To również jedyna praca związana z pisaniem, która sprawia, że mój ojciec jest ze mnie dumny, jakbym rzeczywiście zajmowała się nauką. A ponieważ moja matka nieustannie ubolewa nad moim życiem miłosnym, dobrze jest mieć niezachwianą aprobatę przynajmniej jednego rodzica.

Wszystko świetnie, ale tak naprawdę to tylko tło do mojej obecnej sytuacji. Śluby. Całe pięć.

Fundacja, lub FTN, jak nazywa się ją w społeczności naukowej, nie jest tętniącym życiem centrum młodych, fajnych ludzi. Roi się tu od starszych mężczyzn, którzy uważają, że noszenie dżinsowej kurtki, dżinsów i krawata do koszuli z krótkim rękawem jest całkowicie akceptowalne. A garstka pracujących tu kobiet jest w zasadzie taka sama jak mężczyźni, no może czasami mają dłuższe włosy.

Z wyjątkiem Caryn.

Caryn, podobnie jak ja, dorastała bez najmniejszego zainteresowania nauką. Technicznie rzecz biorąc, pełni funkcję asystentki administracyjnej dyrektora FTN. A jeśli ktoś odważyłby się nazwać ją sekretarką – robiłby to na własne ryzyko. To ona faktycznie kierowała całą firmą, głównie dlatego, że umiejętności społeczne nie były najmocniejszą stroną tutejszych przełożonych. Bez niej fundacja rozpadłaby się w ciągu dwudziestu czterech godzin.

Miała też więcej tolerancji dla ludzi niż ktokolwiek, kogo znałam.

Jednak nasze zawodowe podobieństwa kończyły się na braku zamiłowania do nauki. Caryn wciąż aktywnie dążyła do uzyskania tytułu żony – czego nie udało jej się osiągnąć ani podczas studiów, ani przez siedem kolejnych lat. Ta praca była dla niej miłym dodatkiem do „małżeńskiego CV”: miała pokazać, że potrafi prowadzić inteligentną rozmowę, zarządzać domem i rodziną, a przy tym wyglądać jak supermodelka.

To właśnie od niej zaczęło się to całe szaleństwo.

– Dzień dobry! – zaświergotała Caryn, wchodząc do mojego biura zamaszystym krokiem.

Ostrożnie spojrzałam w górę. Nikt nie miał prawa być tak szczęśliwy o dziewiątej piętnaście w poniedziałek rano. Przynajmniej nikt, z kim dobrowolnie bym się przyjaźniła.

– Kawy? – zapytała, machając przezroczystym plastikowym kubkiem z syrenką.

To powiedziało mi wszystko: po porannych zajęciach na siłowni kupiła mi moją ulubioną mrożoną waniliową latte.

– O nie. Chcesz, żebym znowu przepisała propozycję Higginsa, prawda? – rzuciłam podejrzliwie.

Caryn nie piła kawy. Zwłaszcza nie masowo produkowanej z sieciówki. Organiczne soki? Tak. Kawa ze Starbucksa? To musiało oznaczać, że ma dla mnie coś znacznie cięższego, niż mogłam udźwignąć w poniedziałkowy poranek. A kupiła venti!

Caryn się roześmiała.

– Nie mogę tak po prostu przynieść mojej przyjaciółce kawy w piękny poniedziałkowy poranek?

Wyjrzałam przez okno. Było pochmurno i miało padać przez większość dnia. Spojrzałam na nią z powrotem, szukając oznak obłędu. Nie wytrzymała i pękła – może zaraz zacznie mordować ludzi, odstrojona w Lilly Pulitzer i spryskana Chanel? Ale nie. Stała, uśmiechając się słodko, z kawą w lewej ręce.

I wtedy zobaczyłam na jej palcu olbrzymi klejnot.

– O Boże! – Podskoczyłam i rozrzucając papiery, uderzyłam się w kolano. – Caryn!

Odstawiła kubek na biurko na sekundę przed tym, jak zamknęłam ją w niedźwiedzim uścisku.

– Opowiadaj wszystko!

Z wdziękiem opadła na krzesło przy moim biurku, a ja chwyciłam kawę jak linę ratunkową.

– Wiesz, że wczoraj świętowaliśmy naszą rocznicę – powiedziała. Przytaknęłam, choć pierwszy raz o tym słyszałam. Spotykali się od stycznia, a był początek lipca. Czy ona… liczyła miesięcznice?

– Greg zabrał mnie do restauracji, w której byliśmy na pierwszej randce. Szczerze mówiąc, niczego się nie spodziewałam. – To było mocno naciągane. W biurku trzymała magazyny ślubne. Gromadziła je od lat, zanim poznała Grega, ale na jedno wychodzi. – Zamówiliśmy drinki, jednak kelner przyniósł butelkę szampana. Spojrzałam na Grega, myśląc, że powie mu, że pomylił zamówienie… ale jego krzesło było puste, a on klęczał.

Wyciągnęła rękę, żebym mogła pozachwycać się pierścionkiem.

– Jest idealny – przyznałam.

Bo był. Co mnie nie zdziwiło. Caryn dopracowała każdy szczegół swojego życia do perfekcji. Czasem jej zazdrościłam, bo wyglądało na to, że wszystko przychodzi jej z łatwością. Ale przez siedem lat wspólnej pracy w FTN przekonałam się, że za tym wyglądem kryje się mnóstwo wysiłku. Niektórym ludziom, na przykład mojej młodszej siostrze, wszystko udaje się bez trudu. Caryn nigdy nie przestawała się starać. Ja znajdowałam się gdzieś pomiędzy nimi – starałam się bardziej niż Amy, ale nie byłam w stanie osiągnąć poziomu Caryn, nawet gdybym chciała. A szczerze, nie chciałam. Zdarzało mi się, gdy byłam zmęczona, odpuścić sobie siłownię i jeść rafinowany cukier.

– Kiedy ślub? – zapytałam, choć znałam odpowiedź, ale i tak w tej sytuacji powinnam zadać właściwe pytania. – I gdzie? Co powiedziała twoja mama?

– Czerwiec. Gdzieś na zewnątrz, może nad wodą. Jeszcze nie wybrałam miejsca. Ale raczej niedaleko, żeby nie było to zbyt obciążające dla gości. Mama, rzecz jasna, była zachwycona!

Uśmiechnęłam się. Wiadomość od Caryn była prawdopodobnie jedyną rzeczą, która mogła wywołać uśmiech na mojej twarzy w poniedziałkowy poranek.

– Zostaniesz moją druhną?

– Oczywiście. – Szczerze mi to schlebiało. Wprawdzie nie obracałyśmy się w tych samych kręgach, ale była moją przyjaciółką w pracy. – Nie musiałaś przynosić mi kawy, żeby mnie przekonać!

Caryn się roześmiała.

– Zobaczymy, czy nadal będziesz tak mówiła, gdy poznasz pozostałe druhny.

Przewróciłam oczami. Nie poznałam jej przyjaciół z liceum, ale słyszałam różne historie.

– Byłam na ślubie każdej z nich – powiedziała, wzruszając ramionami. To był absurdalny powód, i doskonale o tym wiedziała. Narzeczony Caryn był bratem najgorszej z nich. Ich rodzina miała tyle pieniędzy, że nie wiedziała, co z nimi robić. Dowodem był wielki kamień na palcu Caryn. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego przyjaciółka tak bardzo chciała zaimponować tej konkretnej grupie dziewczyn, zwłaszcza że sama pochodziła z bogatej rodziny. Ale jako osoba z niższych sfer nie rozumiałam stylu życia niezwykle bogatych ludzi. I wiedziałam, że strach przed niedostosowaniem się do ich standardów był głównym źródłem niepokoju w jej życiu.

– Dawaj. Powiedz mi tylko, że nie muszę nosić kiecki w kwiaty.

– Na ślubie? – zapytała przerażona Caryn. – O nie. Druhny tylko w jednolitych sukniach!

– Co ja sobie myślałam? – Uśmiechnęłam się. – Naprawdę jestem zaszczycona.

– Dziękuję. – Przytuliła mnie. – Będę cię potrzebowała.

Następna była Sharon – moja współlokatorka ze studiów. Jej zaręczyny nie były wielką niespodzianką. Gdyby Josh ją zaskoczył, prawdopodobnie spanikowałaby i nie dała mu odpowiedzi. Sharon nie lubiła być konfrontowana z trudnymi sytuacjami. Ona i Josh mieszkali razem już od dwóch lat i wiedziała, że miał pierścionek, zanim się oświadczył.

– Po prostu pobierzemy się w urzędzie stanu cywilnego – zwierzyła się, gdy do mnie zadzwoniła. – Nigdy nie chciałam tradycyjnego ślubu. To znaczy możesz przyjść i w ogóle, ale nie chcę robić wesela ani przyjęcia. Nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Zapewniłam ją, całkiem szczerze, że nie. Zrobiłabym dla niej wszystko, ale w moim wieku nie czułam już potrzeby noszenia bufiastej sukni, butów wybranych przez pannę młodą i bycia druhną. Byłabym szczęśliwa, mogąc to dla niej zrobić, ale nie byłam zraniona.

Urząd również nie był wielkim zaskoczeniem. Przez kilkanaście lat naszej przyjaźni Sharon nieugięcie twierdziła, że jeśli kiedykolwiek wyjdzie za mąż, to ślubu będzie udzielał rabin Elvis w Vegas, a świadkami zostaną przypadkowi przechodnie z ulicy. Miało to sens, jeśli znało się Sharon. Nie żeby była typem vegasiary, ale jej matka była tak dominująca i apodyktyczna, że gdyby wiedziała o ślubie, Sharon nie miałaby żadnego wpływu na najmniejszy jego szczegół.

Ale kiedy na jej palcu pojawił się pierścionek, nie mogła nie powiedzieć o tym swojej mamie.

Rozhisteryzowana Sharon zadzwoniła do mnie trzy dni po zaręczynach.

– Powiedziała, że wyrzeknie się mnie, jeśli nie będę miała prawdziwego ślubu – zawodziła. – Powiedziała, że będę dla niej martwa. Zamierza odprawiać sziwę1.

– Nie zrobiłaby tego. Blefuje.

– Poznałaś moją matkę. Ona nie żartuje.

Westchnęłam. Przeżyłam z Sharon wiele dramatów, które dotyczyły jej matki. Czy byłaby zdolna odprawić sziwę? Być może. Czy zmieni stanowisko, gdy tylko pojawi się pierwszy wnuk? Oczywiście. Ale to i tak bez znaczenia, ponieważ jeśli pani Meyer naciskała wystarczająco mocno, Sharon zawsze się poddawała.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

– Już zarezerwowała swojego rabina, żeby udzielił nam ślubu.

– Czy przynajmniej włoży kostium Elvisa?

Sharon roześmiała się, a potem czknęła.

– Raczej nie. On ma ze sto pięćdziesiąt lat. – Zrobiła pauzę. – Nie chcę o to prosić. Wiem, że powiedziałam, że nie musisz w tym uczestniczyć…

– Z przyjemnością, Shar.

– Mówisz poważnie?

– Oczywiście.

– Dziękuję – westchnęła z ulgą. – Nie wiem, jak bym to wszystko przetrwała, gdybyś odmówiła.

Kilka tygodni później spotkałam się na happy hour z moją najlepszą przyjaciółką, Megan. Celowo ukryła lewą rękę, gdy się witałyśmy.

– Kocham cię – oświadczyłam, opadając na fotel naprzeciwko niej, gdzie czekało na mnie dirty martini, z dodatkowymi oliwkami, dokładnie tak jak lubię. Wypiłam długi łyk, bo naprawdę potrzebowałam tego po rozmowie telefonicznej z astrofizykiem, który twierdził, że niedokładnie wyjaśniłam znaczenie rozbłysku gamma, który badał. – Poważnie. Wyjdź za mnie.

– Zabawne, że to mówisz – odparła Megan, podnosząc rękę. Oczy jej błyszczały. – Już obiecałam Timowi, że za niego wyjdę.

Mimo moich dwóch wcześniejszych zobowiązań do bycia druhną przysięgam, że czułam tylko radość z powodu szczęścia tej dziewczyny. Megan była moją najlepszą przyjaciółką od drugiej klasy – od dnia, kiedy to Amber Donovan ogłosiła imię mojego crusha całemu autobusowi dzieciaków, a Megan „przypadkiem” uderzyła ją swoim pudełkiem śniadaniowym ze Snoopym. Nic tak nie cementuje przyjaźni jak uderzenie innego dzieciaka kawałkiem plastiku – zatwierdzonym przez samego Charlesa Shultza.

Uśmiechałam się szeroko na widok bijącego od niej szczęścia, piszczałam nad pierścionkiem i domagałam się wszelkich szczegółów.

– Mam do ciebie pytanie – oznajmiła, gdy skończyła opowiadać i wyciągnęła z leżącej na podłodze torby ładnie zapakowaną paczkę.

– Co to jest?

– Otwórz.

Rozerwałam papier. Megan znów się roześmiała i nazwała mnie dzikuską. W środku było drewniane pudełko w kolorze błękitu Tiffany’ego, przewiązane białą wstążką. „Nie mogę powiedzieć »tak« bez ciebie” – napisano kaligraficznym pismem na dołączonej karteczce. Uniosłam wieczko pudełka: cukierkowy pierścionek, mała butelka szampana, czekoladki Hershey’s Kisses i zestaw jasnoróżowych lakierów do paznokci marki Essie. „Czy zostaniesz moją druhną?”, napisano tym samym stylem na wnętrzu wieczka.

Oczy zaszkliły mi się od łez.

– Oczywiście, że tak! Jak długo nad tym siedziałaś?

– Widziałam to na Pintereście wieki temu. Nigdy nie zaglądasz na moją tablicę ślubną?

Czym, u licha, jest tablica ślubna?, pomyślałam, kręcąc głową.

Musiałam to rozgryźć.

Dopiero po powrocie do domu, gdy pokazałam Becce moje pudełko druhny, zdałam sobie sprawę, że mogłam się lekko wkopać.

– Czy którakolwiek z nich ma już ustaloną datę ślubu? – zapytała.

– Megan i Caryn tak.

– Oczywiście, że Megan już ją ustaliła – mruknęła. Becca nie była wielką fanką Megan i to uczucie było odwzajemnione. Tolerowały się tylko z mojego powodu. Becca uważała, że Megan jest władcza i kontrolująca, a Megan uważała, że Becca jest oceniająca i złośliwa. Obie miały rację, ale i tak je kochałam.

– Dwudziestego siódmego czerwca.

– Ślub w czerwcu, szokujące.

Roześmiałam się.

– Trzy tygodnie po Caryn. Sharon nie ustaliła jeszcze terminu.

– Mam nadzieję, że to nie będzie ten sam weekend co śluby Megan czy Caryn.

Nie pomyślałam o tym! Musiałam wyglądać na zmartwioną, ponieważ Becca natychmiast zapewniła mnie, że prawdopodobnie tak się nie zdarzy.

– Nie wzięłabym udziału w trzech weselach w jednym roku, nawet gdyby mi zapłacono – powiedziała, kręcąc głową. – Jesteś lepszym człowiekiem niż ja.

Sytuacja, która doprowadziła mnie do całkowitej utraty przytomności podczas nocnej libacji drużbów, miała miejsce miesiąc później. Mój dwudziestosiedmioletni brat Jake oświadczył się swojej dwudziestopięcioletniej dziewczynie w weekend poprzedzający przyjęcie zaręczynowe Megan.

– Zgodziła się! – krzyknął do telefonu na powitanie.

Jake mieszkał w innym stanie, dlatego nie mieliśmy ze sobą stałego kontaktu, ale nic wcześniej nie wskazywało na to, że on i jego dziewczyna są ze sobą na poważnie. Spotkałam Madison trzy razy. I wydaje mi się, że podczas tych trzech okazji powiedziała do mnie łącznie dziewięć słów.

Jake już wcześniej wywinął podobny numer ze swoją dziewczyną z college’u. Więc tym razem tego nie kupiłam.

– Gratulacje – powiedziałam, naśladując jego entuzjazm. – Kiedy jest ten wielki dzień?

– Prawdopodobnie w maju. Chcemy zorganizować ślub z wyjazdem, a wszystko w czerwcu będzie już zarezerwowane.

Poczułam niepokój – dobrze wiedział o czerwcowych weselach. Ale stłumiłam to uczucie, bo to przecież Jake. Prawdopodobnie słyszał od naszych rodziców, w ile wesel byłam już zaangażowana, i dlatego próbował budować napięcie, a potem krzyknie: „Dałaś się nabrać!”.

– Dobrze, że Madison mnie nie lubi, bo nie mam czasu ani energii, by angażować się w kolejny ślub.

Chwila milczenia.

– Oczywiście, że Mads cię lubi. Chcemy, żebyś była druhną.

– Ha. Czy będzie w stanie poradzić sobie z przysięgą? No i będzie musiała powiedzieć „tak” przy innych ludziach!

Tym razem dłuższa pauza.

– Lily, jesteś na głośniku. – Jake odchrząknął. – Ze mną i Madison.

– Cześć, Lily – usłyszałam cichy i zraniony głos.

Poczułam ucisk w żołądku.

– Ależ ja jestem głupia – rzuciłam szybko. – Jake, myślałam, że się ze mną droczysz, bo… no cóż… nieważne! Gratulacje! Bardzo się cieszę z waszego szczęścia! Wyślij mi zdjęcie pierścionka! Chcę poznać wszystkie szczegóły! – Weszłam w tryb automatycznej paplaniny, a moje policzki płonęły ze wstydu. Nie załapałam, że Jake mówi poważnie.

Kiedy się rozłączyliśmy, wypuściłam soczystą wiązankę przekleństw, które tylko w pewnym stopniu odnosiły się do faux pas, które właśnie popełniłam, obrażając swoją przyszłą szwagierkę podczas rozmowy telefonicznej.

Czy to, że czułam zazdrość, czyniło mnie złym człowiekiem? Prawdopodobnie tak. Wątpię jednak, czy jest na świecie starsza siostra, która nie zzieleniałaby czy to z zazdrości, czy od mdłości na myśl o tym, że będzie na czterech weselach, w tym na weselu młodszego brata, bez najmniejszej perspektywy na osobę towarzyszącą. Wciąż mieli po dwadzieścia parę lat. Mogliby chodzić ze sobą jeszcze jakiś czas i wszystko byłoby w porządku. Po co się spieszyć?

Zaręczyny Jake’a prześladowały mnie przez cały tydzień. Kocham swojego młodszego brata. Naprawdę. I to nie tak, że chciałam już wyjść za mąż. Ani że ktokolwiek mi się kiedykolwiek oświadczył. Ani że kiedykolwiek byłam w związku, w którym chciałam, by ktoś mi się oświadczył. Kiedyś myślałam o małżeństwie… David i ja mieliśmy po dwadzieścia cztery lata, ale niedługo potem zerwaliśmy i od tamtej pory nie byłam w wystarczająco poważnym związku, by o tym myśleć. Jednak pojawiające się szczegóły zaręczyn Jake’a w połączeniu z pełnymi dumy postami mojej matki na Facebooku i całkowicie nieświadomymi komentarzami o tym, jaka jest szczęśliwa, że w końcu planuje ślub, sprawiły, że zaczęłam żałować, że cała ta ślubna instytucja nie utknęła w średniowieczu, gdzie jej miejsce.

Kroplą, która przelała czarę goryczy, był telefon od Amy podczas przyjęcia zaręczynowego Megan.

Poczułam, że moja torebka wibruje, gdy rozmawiałam z matką Megan, ale zignorowałam to. Byliśmy w sali bankietowej eleganckiego hotelu i niegrzecznie byłoby nawet otworzyć torebkę, by zobaczyć, kto dzwoni. Kiedy wibracje zaczęły się ponownie dziesięć sekund później, zaczęłam zastanawiać się, jak wymiksować się z rozmowy z matką przyszłej panny młodej, jednak przy czwartym telefonie założyłam, że ktoś musiał umrzeć, więc usprawiedliwiłam się i wyszłam na taras, by odebrać połączenie.

– Amy? Co się stało?

– Wychodzę za mąż! – krzyknęła tak głośno, że musiałam odsunąć telefon od ucha.

– To nie jest śmieszne, Ames – powiedziałam.

Tym razem byłam pewna, że to żart. Podczas jednej z długich sesji telefonicznych, które odbyłam w tym tygodniu z moją matką, Amy była na linii i przysięgała, że Jake jest za młody na małżeństwo, że Madison, mając dwadzieścia pięć lat – tylko rok więcej od niej – jest zdecydowanie za młoda na małżeństwo, i nawet gdyby Tyler oświadczył się jutro, kazałaby mu czekać jeszcze co najmniej cztery lata. Wydawało się to logiczne. Amy, choć już rok po studiach, nadal mieszkała z naszymi rodzicami, pracowała na pół etatu, dopóki nie znajdzie „czegoś, co naprawdę chce robić”, i generalnie nie miała jeszcze poukładanego życia. Tyler, jej chłopak, dwa lata starszy, studiował prawo i był bardziej ogarnięty od niej, ale wciąż wydawał się zupełnie niegotowy na zawarcie związku małżeńskiego.

– Ale to prawda! Sprawdź wiadomości! Wysłałam ci zdjęcie pierścionka!

Żołądek podskoczył mi do gardła, gdy spojrzałam na ekran. I rzeczywiście było tam zdjęcie dłoni Amy, z odpryskami niebieskiego brokatowego lakieru, zwieńczonej niezwykle dużym brylantem. Powinna była zrobić sobie paznokcie, pomyślałam złośliwie.

– Czyż nie jest wspaniały? Należał do jego babci! Ale nie pasuje na mnie. Muszę go pomniejszyć.

Pozwoliłam Amy mówić dalej, ale już jej nie słuchałam. Miała dwadzieścia cztery lata, na litość boską! Panika zaczęła mnie dusić, gdy spojrzałam w oświetlone okna imprezy Megan.

– Ślub będzie w czerwcu – ciągnęła Amy. – Zaraz po tym, gdy Tyler skończy studia. I oczywiście będziesz druhną.

– Co?

– Jesteś moją siostrą! Madison też będzie musiała dołączyć, prawda? Mama każe mi ją uwzględnić. Obie jesteśmy jej druhnami, więc chyba muszę. Jake będzie jednym z drużbów Tylera. A siostra Tylera, ona ma dwadzieścia siedem lat, jest prawie w twoim wieku, więc będziesz miała towarzystwo. Ashlee będzie moją główną druhną. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Już ją poprosiłam. To znaczy chyba mogę mieć dwie główne druhny, jeśli naprawdę ci zależy, nawet jeśli to oznacza, że Tyler też będzie musiał mieć dwóch drużbów. Szkoda, że nie jesteś mężatką, bo wtedy byłoby to takie proste, po prostu uczyniłabym cię moją honorową matroną. Ale Madison nie nadaje się na matronę, prawda? Będą małżeństwem dopiero od miesiąca. Nie. Będzie po prostu druhną. Prawda? O Boże, Lily! Nie mogę uwierzyć, że mi się oświadczył!

W głowie miałam chaos, ale chyba udało mi się rzucić w miarę stosowną odpowiedź zawierającą gratulacje, a potem przypomniałam Amy, że jestem na przyjęciu zaręczynowym Megan i nie mogę dłużej rozmawiać.

– Och, okej! I tak muszę jeszcze zadzwonić do Jake’a! I babci, i cioci Anny, i do tylu innych ludzi! Oddzwonię jutro ze wszystkimi szczegółami, dobra? Pa, pa!

Wrzuciłam telefon do torebki, wychyliłam resztę drinka i od razu poszłam prosto do baru po kolejnego. Wypiłam go równie szybko, zamówiłam następnego, a potem pamiętam już tylko to, że obudziłam się rano w obcym hotelu. Z jeszcze bardziej obcym drużbą.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zaczęłam od szybkiego oszacowania strat. Po pierwsze – tajemniczy drużba. Myślałam o tym rano pod prysznicem i doszłam do wniosku, że naprawdę najlepiej będzie nie wiedzieć, z kim spałam. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła i w ogóle. A w tym piekle pewnie czekałaby mnie kara w postaci nieustannych spotkań z facetem, z którym się przespałam, gdy byłam kompletnie narąbana. Nie, dziękuję. Jeśli nie wiedziałam, kto to był, nie musiałam czuć się z tego powodu niezręcznie ani też udawać, że się w nim podkochuję, by usprawiedliwić całą tę sytuację. Już byłam w takiej relacji i czuję się uprawniona do głoszenia prawdy, że tego typu związki mają termin przydatności równy dacie spożycia jogurtu, czyli znacznie krócej, niż standardowo trwają zaręczyny. A ja nie miałam ochoty wędrować do ołtarza na ślubie Megan z kimś, z kim nie tylko spałam, ale jeszcze zaczęłam się spotykać i potem zerwałam w nieporadny sposób. Jedyne sensowne rozwiązanie? Powiedzieć Megan, że nie chcę wiedzieć, kto to był, i żyć dalej. Zawsze mogę zapytać po ślubie, jeśli nadal będę ciekawa.

To mamy załatwione, teraz kwestia zaplanowania pięciu wesel. Delikatnie mówiąc, brakuje mi umiejętności organizacyjnych. Imprezy Caryn i Megan będą pod tym względem jak bułka z masłem. Caryn to najbardziej zorganizowana i praktyczna osoba, jaką znałam, a Megan planowała swój wymarzony ślub od tylu lat, że praktycznie niczego ode mnie nie potrzebowała. Z Sharon mogło być trudniej. Jej pogarda do wszystkiego, co ślubne, oznacza, że trzeba będzie prowadzić ją za rękę. Pocieszałam się jednak, że jej matka przejmie pałeczkę, a ponieważ Sharon w ogóle nie chciała ślubu, będzie przy tym wszystkim dość wyluzowana. Z drugiej strony, pani Meyer była przeciwieństwem wyluzowania i to ona będzie rządzić. Pewnie i tak nie pozwoliłaby mi się wtrącać, więc ostatecznie nie miałabym zbyt wiele do roboty.

Śluby Jake’a i Amy będą największym wyzwaniem. Po tej niezręcznej rozmowie dotyczącej zaręczyn zdecydowanie podpadłam Madison i muszę to jakoś naprawić. Lunch nie wchodził w grę, bo mieszkali w Chicago, ale przeprosinowy prezent? Jak najbardziej. Amy ma dwadzieścia cztery lata. Szanse na to, że ona i Tyler faktycznie staną przed ołtarzem w czerwcu, były tylko nieznacznie większe niż szanse, że ja wyjdę za przypadkowego drużbę, z którym się przespałam. Teoretycznie możliwe, ale cholernie mało prawdopodobne. Moja młodsza siostra nie miała reputacji osoby, która doprowadza sprawy do końca, a związek z Tylerem był jej najdłuższą relacją i trwał nieco ponad rok – rok, który przemieszkała z rodzicami. Czyli do bycia w „dorosłym” związku ten czas skracał się do maksymalnie trzech miesięcy. Uznałam więc, że jeśli mentalnie usunę ją z równania, wszystko inne stanie się łatwiejsze.

Dam radę, pomyślałam, wychodząc spod prysznica. Małymi krokami.

Po śniadaniu z Beccą miałam nieodebrane połączenie i wiadomość głosową od Megan. Skasowałam wiadomość bez odsłuchiwania i od razu oddzwoniłam.

– Zanim cokolwiek powiesz – rzuciłam na dzień dobry – nie chcę wiedzieć, kto to był!

Megan zawahała się, przetwarzając moje słowa.

– Wyjaśnij.

– Najpierw obiecaj, że mi nie powiesz.

– Niczego nie obiecuję.

– MEGAN!

– W porządku, nie powiem ci. Ale chcę wiedzieć, co się stało.

Westchnęłam.

– Amy wychodzi za mąż.

– Jaka Amy?

– Moja siostra.

– Twoja siostra ma dwanaście lat. Nie wychodzi za mąż.

– Dwadzieścia cztery – poprawiłam. – Zgadzam się, prawdopodobnie nie wyjdzie za mąż, ale mimo wszystko jest zaręczona.

– Ohyda. Kiedy to się stało?

– Zeszłej nocy.

– Ach. To wyjaśnia, dlaczego zaczęłaś pić chardonnay na imprezie.

– I to wyjaśnia mojego kaca – jęknęłam. – Naprawdę? Chardonnay?

– Wypiłaś więcej niż moja kuzynka Gina. A potem ostro flirtowałaś z…

– LALALALALA. NIE SŁYSZĘ CIĘ! OBIECAŁAŚ!

– Rany – zachichotała Megan. – Ty faktycznie nie pamiętasz, prawda?

– Nie. Czy zrobiłam coś strasznego?

– Nie na imprezie. Ale słyszałam, że masz koszulę, którą trzeba oddać.

Skrzywiłam się.

– Kazał ci odzyskać swoją koszulę?

– Nie, rano wyszedł z hotelu bez niej, a Tim mi o tym opowiedział. Podoba mi się, że zmusiłaś go do spaceru wstydu.

– Myślę, że dla faceta to spacer dumy, a nie wstydu. – Zamyśliłam się. – Dlaczego nie miał innej koszuli?

– Ponieważ zamierzał wrócić do domu po imprezie, ale wpadłaś mu w oko.

Potarłam skronie. W mojej głowie pojawiło się mgliste wspomnienie, jak przytrzymuję się męskiego ramienia, podczas gdy bezosobowy głos pyta konsjerża, czy są dostępne pokoje.

– Czy mogę dać ci tę koszulę w przyszłym tygodniu i nigdy więcej o tym nie mówić?

Megan zgodziła się ostrożnie.

– Ale nie sądzisz, że to się wyda? Zobaczysz go na kolacji przedślubnej i na weselu.

– To za dziesięć miesięcy. Do tego czasu to już będzie przeszłość.

– Skoro tak mówisz… Pewnie tak będzie lepiej. W ten sposób nie uznasz, że go nienawidzisz, i nie zmusisz mnie do zmiany organizacji całego wesela.

Mimo że sobie na to zasłużyłam, skuliłam się.

– Widzisz? – powiedziałam, udając wesoły ton. – Całkowicie odpowiedzialna decyzja z mojej strony.

Niemal słyszałam przez telefon, jak Megan przewraca oczami.

– Jesteś szalona. Przysięgam, powinnaś napisać książkę o swoim życiu.

– Racja – odparłam. – „Styl życia pijaczki i zbyt starej, by być singielką”. To byłby hit.

– Właściwie tak.

– Taa, i miałabym pozwolić, żeby cały świat to przeczytał?

– Nieważne. – Słyszałam wzruszenie ramion w głosie Megan. – Użyj pseudonimu. Ludzie będą to czytać. I byłoby to bardziej interesujące niż to, co piszesz w pracy. Na pewno dobrze byś się przy tym bawiła.

Powiedziałam Megan, że się zastanowię, ale absolutnie nie miałam zamiaru tego robić. Poza tym nawet z pseudonimem, musiałabym umieścić w kontrakcie klauzulę Sylvii Plath. Nie ma mowy, żebym wydała książkę, w której się przyznaję, że nie wiem, z kim spałam… chyba że moja matka już nie żyje. Ale na razie Megan zgodziła się, by nigdy więcej nie rozmawiać o moich pijackich eskapadach, więc mogłam uznać temat za zamknięty.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

PRZYPISY

1   Sziwa – siedmiodniowy okres żałoby, w czasie którego bliscy zmarłego zbierają się w jednym miejscu, aby wspólnie przeżywać stratę (przyp. red.). [wróć]