Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Niezwykła opowieść o losach najsłynniejszej pary młodej z Powstania Warszawskiego
To zdjęcie znamy wszyscy. Piękna dziewczyna o kręconych włosach i przystojny chłopak z ręką na temblaku. Wiemy też, że zostało zrobione w wyjątkowych okolicznościach, bo w czasie powstańczego ślubu, kiedy to za obrączki posłużyły kółka do firanek. Na fotografii, nawet tak wyjątkowej, nie widać jednak ani wzruszającej historii miłosnej, która doprowadziła do uwiecznionego na niej momentu, ani dalszych niesamowitych losów chyba najsłynniejszej pary młodej z czasów II wojny światowej.
Niezwykłe życie Alicji Treutler-Biegi i Billa Biegi zafascynowało maturzystkę z Polski, która postanowiła opowiedzieć ich historię po swojemu. Korzystając ze wspomnień rodziny Biegów i obszernego zasobu materiałów źródłowych, stworzyła porywającą opowieść o miłości dwojga bardzo młodych ludzi, która dojrzewać musiała w cieniu niemieckiej okupacji i przetrwała pożogę Powstania Warszawskiego oraz tułaczkę po jego upadku. Książka Kazi Sitarz to jednak nie tylko fabularyzowana biografia rodziny Biegów. To rzetelnie opracowana,
świetnie udokumentowana i dojrzała powieść o bohaterach najnowszej historii
Polski, napisana z perspektywy bardzo młodej dziewczyny, która dziś ma niemal tyle lat, ile Alicja Treutler w dniu swojego słynnego ślubu.
Kazia Sitarz - swe wyjątkowe imię odziedziczyła po babci. Pochodzi z Roztocza, a obecnie studiuje prawo w Lublinie. W wolnych chwilach czyta książki biograficzne i historyczne, spaceruje i szuka pomysłów na nowe opowieści. Interesuje się historią i kryminologią. „Panna młoda z Powstania” to jej literacki debiut, który gorąco wspiera rodzina głównych bohaterów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2025 by IWR WE sp. z o.o.
Copyright © 2025 by Kazimiera Sitarz
Redaktor prowadzący: Magdalena Kędzierska-Zaporowska
Korekta: Barbara Pawlikowska
Redakcja techniczna: Paweł Kremer
Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz
Zdjęcie na okładce: Eugeniusz Lokajski „Brok”, Muzeum Powstania Warszawskiego; yello_illustration / envato
Zdjęcia w książce pochodzą z archiwum rodziny Biegów oraz z archiwum rodziny Paryzińskich (s. 174).
Wydanie I | Kraków 2025
ISBN ebook: 978-83-8404-045-4
Emocje Plus Minus, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków Dział sprzedaży: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Marcin Kośka
Czerwcowe słońce przedzierało się przez wysokie okna do auli, w której uczennice słuchały przemówień dyrekcji i nauczycieli. Wszyscy życzyli dziewczętom udanych wakacji i powrotu do nauki z nowymi siłami i jeszcze większym zapałem. Alicja pomyślała, że tego lata na pewno dobrze wypocznie i to nie tylko dlatego, że w tym roku wakacje będą nieco dłuższe. Rok szkolny zacznie się nie jak zwykle, lecz dopiero czwartego września, bo pierwszy wypada w piątek. Kiedy nauczycielka przekazała im tę radosną informację podczas ostatnich zajęć, w klasie wybuchły okrzyki radości. Szybko jednak zostały stłumione, bo pedagog napomniała dziewczęta, że młodym damom nie wypada tak się zachowywać. Tym bardziej, że chodziło tylko o parę dodatkowych dni wakacji.
Nie bez powodu uczennice liceum i gimnazjum imienia Anieli Wereckiej z takim entuzjazmem myślały o nadchodzących dniach wolnych. Szkoła miała wysoki poziom nauczania, panowała w niej też dosyć ostra dyscyplina. Rodzice bliźniaczek Alicji i Hali wybrali tę renomowaną, prywatną placówkę, bo bardzo zależało im na wykształceniu córek. Lila bądź też Lili, bo tak zdrobniale mówili do niej bliscy, nigdy nie narzekała na nadmiar nauki. Radziła sobie świetnie we wszystkich przedmiotach. Mimo że była w klasie humanistycznej, matematyka czy chemia nie stanowiły dla niej problemu, a nawet je lubiła.
– Lila, ile jeszcze? – jęknęła zniecierpliwiona Hala, która co chwilę spoglądała na zegarek, bo miała już dosyć długiego apelu. W ich tandemie to ona była tą bardziej żywiołową i pewną siebie.
Alicja popatrzyła na swoją siostrę bliźniaczkę z rozbawieniem. Gdzie się Hali tak śpieszy? Przecież przed nimi dwa miesiące wolnego!
– Zaraz te przemówienia powinny się skończyć – odparła pocieszająco i obdarzyła siostrę serdecznym uśmiechem.
Faktycznie, niedługo później na środek auli wyszły wychowawczynie poszczególnych klas, aby wyczytać nazwiska najlepszych uczennic i uroczyście wręczyć im świadectwa. Lili i Hala złapały się mocno za ręce. Wiedziały, że i one zaraz zostaną wywołane na środek. To była bardzo podniosła, ale i ekscytująca chwila. Cała szkoła będzie na nie patrzeć z podziwem! Alicja nie lubiła skupiać na sobie uwagi ludzi, wręcz się peszyła, gdy słyszała jakąś pochwałę, jednak takie wyróżnienie musiała przyjąć z radością
– Treutler Alicja i Treutler Halina – wypowiedziała zgodnie z ich przewidywaniami nauczycielka i zaprosiła dziewczęta na środek.
Ucieszone, ale i nieco zawstydzone, przeszły do przodu. Profesorka wręczyła wychowankom świadectwa i pogratulowała znakomitych wyników, ściskając im dłonie. Stanęły jeszcze na chwilę do pamiątkowej fotografii. Lili, chcąc wywołać naturalny uśmiech do zdjęcia, próbowała przypomnieć sobie, które świetne stopnie Hali to jej zasługa. Często zamieniały się rolami na sprawdzianie, bo nauczyciele nie potrafili ich rozróżnić. Może dlatego że w szkole funkcjonowały jako duet. Nawet podczas odczytywania listy obecności padało tylko jedno słowo:
– Treutlerówny?
– Obecne!
Niemal wszędzie postrzegano je jako „Treutlerówny”. Mama ich najlepszej koleżanki Krysi, kiedy przychodziły do niej na herbatę, krzyczała w progu:
– Krysiu, chodź! Treutlerówny przyszły!
Dobrze pamiętały też, że ich przedszkolanka, przemiła i świetnie wykształcona pani Sagatowska, mawiała o nich: „siostrzyczki Treutlerki”. I tak już zostało.
Ze świadectwami w ręku usiadły na ławce. Koleżanki siedzące z tyłu i obok od razu zaczęły im gratulować i wypytywać, z czego miały jaką ocenę. Lili i Hala pozwoliły dziewczętom przejrzeć ich świadectwa, tym bardziej, że do końca apelu było jeszcze trochę czasu. Dyrektorka szkoły zapowiedziała, że zakończenie roku uczci specjalne przedstawienie teatralne.
Hala odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie opuściły budynek szkoły. Wraz z nimi wyszła ich koleżanka Halina Sokołowska. Nie było jeszcze południa, więc można było spokojnie pójść na spacer, zanim będzie trzeba wrócić do domu na obiad.
– Jak uczcimy taki piękny moment? – zapytała Lila.
– No, jak to jak? Idziemy świętować! – odparła Hala. – Proponuję lody, a potem możemy zaszaleć choćby w Wedlu.
Mimo że dzień był upalny, żadna z dziewcząt nie przeciwstawiła się tym pomysłom. Nie narzekały na to, że czeka ich dwadzieścia minut spaceru na Stare Miasto. Spędziły w szkolnej auli prawie dwie godziny, więc zgodnie uznały, że przyda im się teraz trochę ruchu.
*
Tymczasem w mieszkaniu przy Nowym Świecie na córki z niecierpliwością oczekiwała mama, której tym razem towarzyszyła ciotka Hanna, jej siostra, która wpadła w odwiedziny. Zasiadły przy kuchennym stole. Wanda otworzyła okno, żeby wpuścić do mieszkania choć odrobinę powietrza. Pomyślała, że na zewnątrz panuje wyjątkowy jak na czerwiec skwar. Niezawodna pani Gienia, która zajmowała się ich domem, z okazji zakończenia roku szkolnego upiekła pyszny placek z truskawkami.
– Lili i Hala powinny już chyba być w domu? – spytała podejrzliwie ciotka Hania, odstawiwszy na stół filiżankę z herbatą. – Akademia na pewno się skończyła.
Lila i Hala Treutlerówny w 1927 roku
Wanda przewróciła oczami. Sama bywała strachliwa, ale nie tak jak jej przewrażliwiona siostra, która zaraz pewnie zacznie wieszczyć, że coś złego stało się dziewczynkom.
– Zapewne poszły na lody z Halinką Sokołowską albo Krysią… Świętują koniec roku. Pilnie się uczyły, to zasłużyły, żeby teraz sobie pofolgować… – Wanda uśmiechnęła się z dumą. Wiedziała, że na świadectwach jej córek znalazły się same dobre stopnie. W głowie układała sobie listę osób, którym chciałaby pochwalić się osiągnięciami dziewcząt.
– A no tak… – przyznała nieco uspokojona Hania. – Bill też jest prymusem, więc pewnie również świętuje. Ciekawe, kiedy zjedzie z tej Rydzyny… – Uśmiechnęła się na samo wspomnienie swojego pasierba. Lubiła tego sympatycznego młodzieńca i pomyślała, że dobrze by go było zapoznać z Lili bądź Halą. Uczy się w jednym z najbardziej elitarnych liceów w Polsce. Zna języki obce. Wysoki, przystojny. To byłby dobry kandydat dla którejś z jej ukochanych siostrzenic… Tylko żeby się o niego nie pokłóciły…
– Myślisz, że będzie wojna? Ciągle o tym słyszę… – Wanda zmieniła temat. Bardzo cieszyła się z sukcesów córek, wciąż jednak jej głowę zaprzątały obawy o ich przyszłość. Za miesiąc skończą dopiero szesnaście lat. – Co Bolek o tym myśli? – dodała. Miała nadzieję, że mąż Hani, który przez wiele lat był cenionym dyplomatą, a teraz zajmuje się wydawaniem prasy, podzielił się z żoną jakimiś pewnymi wiadomościami. Kiedyś pracował w poselstwie polskiej ambasady w Londynie, był też w składzie delegacji na traktat wersalski. Miał z pewnością dużo więcej do powiedzenia na ten temat niż warszawskie przekupki.
Hania tylko westchnęła, usłyszawszy po raz kolejny to straszne pytanie. Wszyscy próbowali od niej uzyskać jakieś informacje, myśląc, że z racji swych koneksji ma pewną wiedzę o tym, co się wydarzy. Prawda była taka, że wolała Bolesława nie pytać o ten bolesny temat, bojąc się, że usłyszy coś, czego nie chciałaby wiedzieć. Niewiedza czasem jest najlepszym uczuciem, nie trzeba przechodzić konfrontacji z okrutną prawdą. Wciąż się łudziła, że zamieszanie panujące w światowej polityce to tylko jakaś gra – dla niej, co prawda, niezrozumiała, ale ostatecznie prowadząca do pokojowego rozwiązania sprawy. Kto dwadzieścia lat po najstraszniejszej z wojen chciałby wywołać kolejną? To niedorzeczne! Niemcy są przecież takim cywilizowanym narodem…
– Wandusiu, ja już sama nie wiem… Ja się tak boję, że już nawet o tym z Bolkiem nie rozmawiam… Nie mówmy i my, bo się tylko jeszcze bardziej nakręcam.
Wanda pokiwała głową. Nie mogła się z siostrą nie zgodzić. Zdecydowanie wolała ten temat przemilczeć, jakby nie istniał.
W tym momencie do kuchni weszła pani Zofia, teściowa Wandy. Dystyngowana dama, z pochodzenia Austriaczka, która po polsku mówiła z charakterystycznym akcentem.
– Jeszcze nie nadeszła. Nadejdzie, to będzie trzeba się zmartwić – odpowiedziała poważnie. – Poza tym czym się denerwujecie? Jedną wojnę jużeście przeżyły, to i drugą przeżyjecie.
Wanda i Hanna głęboko westchnęły. To prawda, przeżyły wojnę. I właśnie dlatego tak bardzo bały się kolejnej.
*
Dziewczęta cieszyły się promieniami słońca. Lila wbiła łyżeczkę w zmrożoną kulkę lodów. Miała na nie ochotę od dłuższego czasu. Włożyła do ust słodki, czekoladowy przysmak i aż mruknęła z rozkoszy. Tak niewiele trzeba do szczęścia. Uśmiech, ładna pogoda, dobre jedzenie. Niby małe rzeczy, a tak bardzo można się nimi cieszyć, jeśli tylko się chce. Nie trzeba od razu dokonywać wielkich czynów, żeby żyć pełnią życia. Spojrzała wokół. Warszawa o tej porze roku wyglądała naprawdę wspaniale. Warszawianki włożyły kolorowe letnie sukienki, nadając ulicom nowych barw. W oknach kamienic pojawiły się doniczki z kwiatami. Drzewa cieszyły oko świeżą jeszcze zielenią.
– Coś się stało? – spytała nagle, zaskoczona zafrasowaną miną koleżanki, tak bardzo niepasującą do pejzażu, który właśnie podziwiała.
– Boję się wojny. Wszyscy o niej mówią… – odparła Halinka, która właśnie zauważyła grupę żołnierzy przechodzących przez ulicę.
Lili westchnęła. Też się tym ostatnio martwiła. Zewsząd słyszała, że na pewno ogłoszą mobilizację, że Hitler nie odpuści i tak dalej. Kwestia czasu. Miała już dość tych pesymistycznych wieści, ale nie mogła ich przecież zupełnie odrzucić. Musiała przyznać, że podstawy do obaw były. I to poważne.
– Wiesz, Halinko... – odparła nieco wbrew sobie Lila, chcąc uspokoić koleżankę. – Nie ma się co się martwić na zapas…
– Właśnie. – Hala machnęła ręką, jakby chciała w ten sposób potwierdzić, że nie ma o czym rozmawiać. – Po co się teraz tym tak zamartwiać? Zresztą pomyślcie logicznie. Nikt nie dopuści do wojny. Wielu ludzi pamięta tę ostatnią. Dopiero co Polska rozprawiła się z bolszewikami. Ile to minęło? Kilkanaście lat? Komu śpieszno do kolejnej awantury? Jakoś to załatwią, podpiszą ugody… Mówię wam, nie ma się czego bać. Poza tym, nawet jak Niemcy tu wejdą, to co nam zrobią? – ciągnęła. – Babcia Zofia nauczyła nas niemieckiego, język wroga znamy. Dogadamy się z nimi.
Lila i Halinka popatrzyły ze zdumieniem na beztroską Halę. Pomyślały, że cudownie by było mieć w sobie tyle optymizmu. Siostra zastanawiała się, po kim Hala odziedziczyła takie podejście do rzeczywistości, skoro mama i ciocia Hania cały czas tylko się wzajemnie nakręcają na każdy możliwy scenariusz, oczywiście najgorszy. Hala pewnie geny ma po tacie i babci Zofii. Treutlerowie z natury byli silni.
Gdy z pucharków zniknęły już wszystkie desery, dziewczęta postanowiły dokończyć świętowanie w swym ukochanym lokalu. Jak świętować koniec roku szkolnego, to na całego! Wsiadły do tramwaju, który wysadził ich w pobliżu cukierni Wedla. Uwielbiały czekoladę i inne słodkie wyroby tej firmy. To rodzice wpoili im przekonanie, że jak słodkości, to tylko od Wedla.
– Mama się zdenerwuje, że wszystkie pieniądze rozpuściłyśmy na smakołyki – stwierdziła Lili, choć nie była bardzo zmartwiona. Ich rodzinę stać było na takie luksusy. Rodzice pouczą je zapewne, że to nierozsądne, po czym zapytają, czy lody im smakowały.
– Nie martw się. Nasze świadectwa szybko ją udobruchają! – odparła bliźniaczka.
Gdy Lili usłyszała słowo „świadectwa”, struchlała. Wbiła wzrok w ręce Hali, w których miała trzymać teczkę z dokumentami. Miała, bo… teczki nie było.
– Na miłość boską, Hala! Gdzie nasze świadectwa?!
Z ust Hali momentalnie zszedł jej nieodłączny uśmiech. Siostry spojrzały na Halinkę, mając nadzieję, że ta wzięła teczkę. Niestety koleżanka tylko wzruszyła ramionami. Hala zachowała jednak zimną krew.
– Zamówcie coś i tu na mnie poczekajcie – oświadczyła zdecydowanie. – Wracam na Starówkę – dodała i wybiegła z lokalu.
Dziewczyny nieco podenerwowane usiadły przy wolnym stoliku. Miały ogromną nadzieję, że świadectwa się znajdą. Pocieszały się wzajemnie, że nikt ich nie mógł ukraść. Po co komu świadectwa ukończenia pierwszej klasy szkoły średniej?
Kiedy Hala wreszcie pojawiła się w drzwiach, odetchnęły z ulgą. Dziewczyna w dłoni trzymała dwa arkusze papieru, które niosła niczym jakieś trofeum.
– Znalazłam świadectwa panien Treutlerówien – wykrzyknęła tak głośno, że wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę. Lokal był tego dnia wyjątkowo pełny, bo warszawska młodzież świętowała rozpoczęcie wakacji.
Lili, nieco speszona, szybko wstała i wyrwała Hali swoje świadectwo z rąk.
– Następnym razem bardziej ich pilnuj – wysyczała i wróciła na miejsce.
Hala, niezrażona reprymendą siostry, rozpoczęła swą opowieść o misji poszukiwania zagubionych świadectw. Najpierw podjechała tramwajem w stronę Starówki. Potem poszła do cukierni, w której jadły lody. Gdy spojrzała na miejsce, na którym siedziały, bardzo się przestraszyła, bo nie było tam poszukiwanej teczki. Postanowiła zapytać kelnerki, czy nie widziała kartonowego skoroszytu. Ta zaś odpowiedziała, że owszem, widziała i że schowała zgubę. Podejrzewała, że dziewczyny niebawem zorientują się, że zapomniały wziąć świadectwa. Kelnerka, oddając Hali teczkę, zajrzała do niej i nieśmiało pogratulowała możliwości edukacji i takich pięknych ocen. Niestety, dla dziewczyn z takich rodzin jak jej kształcenie się było niemożliwe. Jej rodziców nie było stać na opłacenie czesnego w szkole średniej.
Przyjaciółki zgodnie stwierdziły, że to smutne, że ta biedna dziewczyna nie może sobie pozwolić na edukację. Hala szybko poprawiła im jednak niewesoły nastrój, mówiąc, że trzeba zakosztować pyszności Wedla. Zdecydowały się na filiżankę czekolady, a potem ze zgrozą stwierdziły, że już późno i że czas wracać do rodziców. Szybko dotarły na Nowy Świat i po chwili były już pod kamienicą z numerem sześćdziesiąt. Przeszły przez aptekę, którą na parterze prowadził ich tata. Właśnie miał zamykać. Zażartował, że gdyby przyszły pięć minut później, pocałowałyby klamkę. Przytulił córki serdecznie. Te chciały mu natychmiast pokazać świadectwa, ale powiedział, by chwilę zaczekały, bo musi skończyć porządki na zapleczu. Poprosił, by poszły na górę i poinformowały Gienię, że można już podawać do stołu.
– Treutler Alicja Hanna – zaczął czytać świadectwo starszej z bliźniaczek, gdy zasiedli już do późnego obiadu. – Urodzona w Warszawie dnia dwudziestego pierwszego lipca tysiąc dziewięćset dwudziestego trzeciego roku, wyznania rzymskokatolickiego uczęszczała do klasy pierwszej i otrzymała za rok szkolny 1938/1939 następujące stopnie… – przerwał na chwilę, uśmiechnął się do córki i czytanie ocen dokończył już po cichu. – Pięknie, gratuluję.
Lili również się uśmiechnęła. Wanda przytuliła córkę, po czym dziewczyna poszła schować świadectwo do szuflady z dokumentami. Gdy ją zamykała, znów usłyszała charakterystyczny głos taty:
– Treutler Halina Janina, urodzona w Warszawie…
Ojciec przeczytał uważnie także świadectwo Hali. Obie dziewczynki zostały wyściskane przez rodziców i babcię Zofię. Podczas kolacji jak zwykle dużo rozmawiali, tym razem atmosfera była jednak nad zwyczaj wesoła. To ostatnio nie zdarzało się często, bo ojciec co rusz przynosił jakieś złowieszcze wieści. Dziś wyjątkowo nie rozmawiali o przepowiedniach zbliżającej się wojny. Hala ze szczegółami opowiedziała przygodę z zagubionymi świadectwami, a Lili przyznała się, że całe kieszonkowe wydały na słodycze.
Lili pomyślała, jak pięknym darem jest życie i jak kocha takie spokojne, wesołe wieczory. Jedne z tych, które zapamiętuje się do końca życia.
Piętnastego sierpnia wybrali się na mszę z okazji uroczystości Wniebowzięcia. Lili z rozrzewnieniem wspominała to wielkie święto, tak hucznie czczone przed wojną. Była to przecież kolejna rocznica zwycięskiej Bitwy Warszawskiej. Teraz modlili się o nowy cud nad Wisłą i mieli nadzieję, że Bóg wysłucha ich błagań. Niechże w końcu przyjdzie ta sprawiedliwość, o którą tak proszą. Niech przestanie się lać krew, niech przestaną ginąć dzieci i kobiety, niech Niemcy i Rosjanie w końcu odpowiedzą za swoje zbrodnie. Niech wreszcie zapanuje pokój, na który cały świat tak czeka.
Alicja poczuła dziwny ból w sercu, kiedy zaczęto śpiewać polski hymn, a następnie pieśń Boże, coś Polskę. Pamiętała, że przed wojną śpiewano: „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie”. Teraz wrócili do pierwotnej wersji słów: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Nie była w stanie śpiewać, poruszenie odbierało jej mowę. Jakże można śpiewać w takich okolicznościach, gdy przed oczami stają obrazki pięknej, przedwojennej Warszawy, która znikała na ich oczach, niszczona brutalnie przez bomby i pożary? Ściskała dłoń Billa, a po jej policzkach spływały łzy.
Po mszy poszła do kuchni polowej po zupę dla ukochanego. Wciąż musiała go karmić, bo rękę miał na temblaku. Gdy podawała Billowi kolejną łyżkę, usłyszała, że koleżanki dokądś się wybierają. Nic dziwnego, miały dzisiaj spoczynek.
– Dokąd, dziewczęta, idziecie? – zapytała z ciekawością. W powstańczej Warszawie nie było zbyt wielu możliwości poruszania się po mieście.
– Do Palladium. Mają pokazywać nagrania naszych walk.
Lili uśmiechnęła się znacząco do Billa.
– Słyszysz, kochanie? Może będzie tam też nasz ślub? Przecież były kamery…
– To idź, skarbie, zobacz. Mało kto ma taką pamiątkę. No i ślub wyjątkowy. – Bill wymownie spojrzał na swoją nietypową obrączkę na palcu.
Lili pokręciła głową przecząco. Jak ma iść do kina i zostawić go samego? Przecież wciąż bardzo boli go ręka.
– Nie, kochanie, nie mogę cię zostawić. A jak coś się stanie? Jak sobie dasz radę z tym temblakiem?
– Lili, najśliczniejsza ty moja, dam sobie radę. Tu jestem bezpieczny – odparł beztrosko, choć dobrze wiedział, że teraz w Warszawie to pochopna deklaracja.
– Ale to nie wypada… Pomyśl tylko. Ja dwa dni po ślubie sama sobie pójdę do kina, kiedy ty ranny leżysz…
– Idź. To może być jedyna okazja, żeby zobaczyć nasz ślub – uciął.
– A jeśli film się zachowa jakimś cudem, przejdziecie do historii. Będą o was mówić: „To ta para z powstania”. – Koleżanki Alicji szczerze się zaśmiały. Bill miał rację. Powinna iść i odpocząć. Od kilku lat żyli w warunkach nienormalnych, a te, które panowały w Warszawie od dwóch tygodni, były wręcz ekstremalne. Tym bardziej takie wyjątkowe chwile dziwnej normalności trzeba było celebrować. Lili dała się więc przekonać. Pocałowała męża, odłożyła pusty talerz na stolik i wraz z koleżankami wyruszyła do powstańczego kina.
Szły ostrożnie, rozglądając się na wszystkie strony, czy żaden Niemiec do nich nie celuje. Patrzyły szczególnie na dachy i balkony, bo to tam najczęściej siedzieli gołębiarze, czyli snajperzy, którym w ostatnich dniach udało się zabić wiele osób. Nasłuchiwały, czy nie leci jakiś pocisk bądź czy ktoś nie odbezpiecza pistoletu. Usłyszenie podejrzanego dźwięku w odpowiednim momencie mogło je ocalić przed zbyt pochopnym wychyleniem się zza barykady i zarobieniem kulki w głowę bądź inną część ciała. Lili powoli wysunęła się z kryjówki. Palladium znajdowało się naprzeciwko. Po ulicy chodziły osoby z biało-czerwonymi opaskami, czyli inni powstańcy. Oceniła, że jest bezpiecznie.
– Szybko, dziewczęta! Raz, dwa, trzy!
Przebiegły najszybciej, jak tylko mogły. Gdy znalazły się pod Palladium, uśmiechnęły się jeszcze do patrolujących okolicę młodych chłopaków z jakiegoś innego oddziału. Weszły do środka i zajęły miejsca. Na ekranie wyświetlił się napis „Warszawa walczy”. Po kilkunastu sekundach ujrzały sceny ze ślubu Alicji i Billa. Lili uśmiechnęła się szeroko, a po policzku popłynęły jej łzy. Była wzruszona. Spojrzała na dwoje szczęśliwych, młodych ludzi. Zupełnie nie pasowali do tego, co działo się wokół. Jej mąż prezentował się bardzo dobrze. Wysoki, przystojny. Tak mówiła o nim przed wojną ciotka Hania. Miała rację. Był to idealny kandydat na męża. Szkoda tylko, że ona sama nie miała wymarzonej białej sukni, że zabrakło welonu, a po zaślubinach nie odbyło się huczne wesele wśród kwiatów…
– No, Lili, nie dość, że żoną w końcu zostałaś, to teraz jeszcze gwiazdą filmową – przerwały jej rozmyślania koleżanki. – Najsłynniejszą panną młodą z powstania! – dodały.
Alicja pokiwała z politowaniem głową. Najsłynniejsza panna młoda z powstania… Co jej po takiej sławie? Nie wiadomo, czy film przetrwa tę pożogę. Przecież teraz wszystko ulega zniszczeniu, tylu ludzi ginie… Cudem będzie, jak przeżyją. A gdyby i film się zachował… Można by go potem pokazać dzieciom i wnukom… Skarciła się w myślach za takie bujanie w obłokach. Ani dzieci, ani wnuki filmu nie zobaczą, marne szanse, że nagranie i fotografie ocaleją.
*
Pięć dni później Bill powrócił do służby. Jako ranny siedział w kwaterze i przekazywał dalej meldunki. Lili także musiała wrócić do swych zadań, ale kiedy tylko mogła, przybiegała do kryjówki, by sprawdzić, jak czuje się jej świeżo poślubiony mąż. Sama była wyczerpana, w ciągu dnia nie miała nawet chwili, żeby coś zjeść. Zresztą nawet jeśliby ją znalazła, jeść nie było co. Opatrywała rannych, towarzyszyła swojemu plutonowi w akcjach. Martwiła się nie tylko o zdrowie ukochanego, lecz także o matkę, o ojca i o Halę. Od dwudziestu dni nie miała z nimi żadnego kontaktu. No i co z ciocią Hanią? Jak ona biedna sobie teraz z tym wszystkim radzi? Przecież ciocia bała się samego widoku Niemców, o krwi nie wspominając. A teraz, gdy co chwila spadają bomby? Gdy co sekundę jakiś wystrzał? Krew wręcz płynie ulicami, bo Niemcy, mszcząc się za powstanie, strzelają do ludzi jak do kaczek. Oby miała obok siebie kogoś życzliwego, kto się nią zajmie, uspokoi, pocieszy… Ta niewiedza jest najgorsza. Musiała jednak ufać, że po zwycięstwie wszyscy szczęśliwie się spotkają. Bez takiej nadziei ich walka nie miałaby sensu.
Alicja nie mogła opanować wzruszenia. Mimo huków i wystrzałów oraz unoszącego się nieznośnego dymu jej serce się radowało. Na gmachu Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej wywieszono polską flagę. Walki o ten budynek trwały całą niedzielę. Zapamięta ten dzień. Przecież to dokładnie tydzień od jej ślubu!
– Dzielna byłaś, „Jarmuż!” – krzyknął jeden z kolegów.
Ta pochwała była w pełni zasłużona. Wraz z Zosią biegły z pistoletem i osłaniały sanitariuszki, które niosły rannych. Na widok Niemca, który celował w dwie dziewczyny z jej plutonu, wystrzeliła pierwsza. Padł ranny i podbiegły do niego medyczki z innej kompanii. W jej głowie pojawiły się wyrzuty sumienia, że zraniła człowieka. Musiała je jednak odegnać – przecież gdyby tego nie zrobiła, pozbawiłby życia jej dwie koleżanki. Poza tym to on jest napastnikiem, a ona – ofiarą. Musi się bronić.
Mimo upływu kilku godzin od zakończenia akcji emocje wciąż w nich buzowały. Zdobycie PAST-y to był ogromny sukces, jeden z największych jak dotychczas w powstaniu. Do Lili podeszły uśmiechnięte i dumne z siebie podwładne.
– Dorzuciłyśmy naszą cegiełkę – oznajmiły z nieskrywaną dumą, wskazując na powiewającą flagę.
Lila uściskała dziewczyny. Tylko tyle mogła dla nich zrobić. Wkrótce rozległ się śpiew. Wszyscy stanęli na baczność, przykładając dłoń do serca. Wśród ruin Warszawy wybrzmiał z całą mocą hymn Polski. Drugi najwyższy budynek w Warszawie został odzyskany. Powstańcy włożyli w to mnóstwo wysiłku i krwi. Nad Warszawą znów powiewa polska flaga. Jeszcze Polska nie zginęła, jeszcze Warszawa walczy i przepędzi najeźdźcę.
Niestety ta chwila triumfu nie trwała długo. W kolejnych dniach zamiast odzyskanych fragmentów stolicy przybywało rannych i zabitych. Lili jako sanitariuszka dyżurowała przy poszkodowanych. Ze współczuciem patrzyła na młodych chłopaków, których jedynym marzeniem jest to, by móc walczyć. Już nawet nie żyć, ale walczyć. Przypomniała sobie jednego z powstańców, który przed śmiercią błagał, by przekazać jego narzeczonej, że ją kocha. Nie podał jednak jej imienia ani żadnej informacji, która umożliwiłaby dotarcie do dziewczyny. Alicja współczuła ukochanej i matce chłopaka, które pewnie bardzo się o niego martwiły. W takich chwilach dziękowała Bogu, że jej i Billowi dane było się pobrać i zaznać choć tej chwili szczęścia. Że są razem.
*
Lili trzymała męża za rękę. Podekscytowani szli ostrożnie pod barykadą. Alicja mimo tragicznych okoliczności nie potrafiła pohamować uśmiechu. Wreszcie ujrzy mamę i podzieli się z nią radosną wiadomością o ślubie. Chciała opowiedzieć Billowi o swoich emocjach, ale wiedziała, że to nie jest dobry moment na takie zwierzenia. Musieli z rozwagą stawiać każdy krok, by nie narazić się na strzał. Gdy dotarli do powstańczego posterunku, podała pilnującemu go chłopakowi przepustkę od dowódcy. Pokiwał głową i wpuścił młodych na teren Śródmieścia Południowego. Wciąż trzymając się za ręce, pobiegli w stronę kamienicy. Powoli wślizgnęli się przez okno do piwnicy. Wiedzieli, że w niej mogą szukać mamy. Na szczęście wciąż tam była. Gdy weszli do piwniczej komory, klęczała, a w ręku trzymała różaniec. Lili spojrzała w kąt. Na przywleczonym tu skądś łóżku spała ciocia Hania. Kamień spadł jej z serca. Obie żyją, obie są w miarę bezpieczne. Sąsiedzi uśmiechnęli się na widok młodej pary. Ktoś szturchnął Wandę, która niechętnie się odwróciła.
– Moje kochane dzieci… – wyszeptała ze łzami w oczach, wyraźnie zaskoczona i wzruszona. Właśnie modliła się, by móc jeszcze raz zobaczyć swoje córki…
Lili również czuła, że łzy cisną się jej do oczu, ale nie mogła pozwolić sobie na rozklejanie się. Nie było na to czasu.
– Mamo, dostałaś wiadomość pocztą powstańczą?
Pani Wanda delikatnie się uśmiechnęła i kiwnęła głową.
– No to teraz chcieliśmy ci powiedzieć osobiście, że trzynastego sierpnia wzięliśmy ślub – oznajmiła z uśmiechem Lili, a Bill ucałował jej dłoń.
– Żeby was Matka Boża miała w opiece – odparła wzruszona Wanda Treutlerowa i wykonała nad ich głowami znak krzyża. Nie mogła pobłogosławić córki i zięcia, jak należy, przed przyjęciem sakramentu. Zrobiła to teraz.
W czasie wojny wszystko musi się odbywać nie po kolei.
W domu Treutlerów znów pojawiła się Hania. Pani Wanda zaprosiła siostrę bliźniaczkę do salonu. Babcia Zofia, zobaczywszy Hannę, od razu zamknęła się w swoim pokoju. Nie miała ochoty słuchać kolejnych katastroficznych wizji, które z pewnością siostra jej synowej będzie roztaczać. Ileż można to znosić… Nie dała jednak po sobie poznać żadnej niechęci. Życzliwie się uśmiechnęła i wyszła. Wanda odprowadziła teściową wzrokiem i poprosiła panią Gienię, by ta otworzyła okno, bo w mieszkaniu zrobiło się bardzo duszno.
– Co tam, Haniu, u ciebie? Opowiadaj – zaczęła rozmowę. Miała nadzieję, że siostra tym razem przyniesie jakieś dobre wieści.
– Bill wrócił z Rydzyny. Świadectwo takie piękne nam przywiózł!
– Gratulacje! – Wanda się uśmiechnęła. – A dlaczego właściwie Bill nie uczy się w Warszawie? Tyle tu świetnych szkół dla chłopców… Nie byłby tak daleko od domu. W czymże Batory gorszy od Rydzyny?
– To naprawdę dobra szkoła. Mówią, że jej główną ideą jest wychowanie nowego pokolenia polskiej inteligencji. Mają tam eksperymentalny program, dzięki któremu chcą uformować ludzi o wysokich standardach moralnych, odpowiedzialnych za naród i zdolnych do bezinteresownej służby społecznej. Takich nam potrzeba na te trudne czasy – wyjaśniła Hania.
Wanda z uznaniem pokiwała głową. Bolesław zawsze dbał o wykształcenie swojego syna, jak opowiadała Hania.
– Masz rację… – Westchnęła, szczególnie zwróciwszy uwagę na określenie „trudne czasy”. Ostatnio zbyt często je słyszała.
– A skoro Bill wrócił… Gdzie są dziewczynki? – zmieniła temat Hanna.
– Albo u Halinki Sokołowskiej, albo u Krysi. A jak nie tam, to pewnie poszły poszwendać się po Łazienkach.
– Nie boisz się ich tak same puszczać? Młode damy nie powinny tak biegać bez nadzoru po mieście…
Wanda pokręciła przecząco głową.
– Haniu… Już są duże…
Istotnie, Lili i Hala ani myślały siedzieć w domu i oglądać zza okna tętniący życiem Nowy Świat. Tego dnia chciały się nacieszyć warszawskimi koleżankami, bo na najbliższy tydzień miały zaplanowany wyjazd pod Warszawę. Babcia Wandzia Tyblewska, matka ich mamy, która na co dzień mieszkała niedaleko Treutlerów, znała się z dość zamożną kobietą, która była szczęśliwą posiadaczką domu pod miastem. Babcia często zabierała swoje wnuczki, by spędziły czas na łonie natury, jaką otoczony był dom znajomej.
Wbrew przypuszczeniom mamy to popołudnie dziewczęta spędzały nie w Łazienkach, lecz w parku wilanowskim. Piękna pogoda i wspaniałe otoczenie zachęciły je do snucia planów na przyszłość.
– Mnie i Lili marzy się medycyna i jakiś przystojny lekarz – wypaliła Hala, wyraźnie rozanielona.
– Aj, Hala… Przestań. – Alicja, nieco speszona, upomniała bliźniaczkę. – Medycyna to owszem, ale…
– No, co chcesz od lekarza? Przystojny, wykształcony, z dobrej rodziny… – Hala zaczęła wymieniać zalety potencjalnego kandydata na męża.
– Tylko trzeba by takich znaleźć dwóch. Jednym się nie podzielimy – skwitowała trzeźwo Lili.
– A ja to w ogóle nie myślę o mężu… Trochę obawiam się wojny – zaczęła Halinka. – Cały czas o tym mówią, w gazecie znów widziałam wzmiankę. Są głosy, że będzie mobilizacja i chłopców wezwą do wojska…
– Nawet o tym nie wspominaj – odparła Hala. – Mam już dość tego tematu. Ciocia Hania z mamą bez przerwy o tym mówią i się nakręcają. Zupełnie bez sensu. Spójrz wokół siebie. Widzisz tu jakąś wojnę? Ludzie spacerują, słonko świeci. Co najwyżej może być burza, bo coś się chmurzy… Trzeba się zbierać – orzekła Hala.
– A co sądzi pan Biega? – Halinka zignorowała ostrzeżenie przed burzą. – Pracował chyba w ambasadzie? Może coś wie? Wasza ciotka tak często u was bywa. Co mówi? – dociekała Halinka.
– Ciotka panikuje, a pana Bolesława za często nie widujemy – odpowiedziała Lili. – Ale Hala ma rację. W tej chwili większym zagrożeniem niż wojna będzie ta nawałnica, która zaraz tu przyjdzie.
Wstały z ławki. Uznały, że jeśli się rozpogodzi, wrócą tu jeszcze później. Tymczasem rozsądniej będzie schronić się w domu. Czuły ten charakterystyczny zapach zbliżającego się deszczu. W oddali widziały, jak niebo przecinają błyskawice. Były już niedaleko domów, gdy poważnie się rozpadało.
Weszły do mieszkania, śmiejąc się głośno z żartu, który na pożegnanie opowiedziała im Halinka. Były nieco mokre i ten ich stan tak przeraził mamę, że kazała im się natychmiast przebrać i położyć do łóżek. Nie chciała, żeby dziewczęta się pochorowały, tym bardziej że właśnie poczyniły z Hanią pewne plany.
– Mam dla was dobre wieści – powiedziała pani Wanda, chcąc nieco udobruchać córki.
– Jakie? – zapytała nieco poirytowana nadopiekuńczością mamy Hala.
– W sierpniu organizowane są takie niewielkie kolonie dla znajomej młodzieży z Warszawy. Odbywają się w Pieleszkach pod Włocławkiem. Prowadzi je moja bliska przyjaciółka… – do rozmowy włączyła się ciotka.
Lili i Hala popatrzyły na siebie zaskoczone. Ciocia Hania nigdy nie proponowała im żadnych samotnych wyjazdów, a każde wyjście wręcz potępiała. Skąd zatem taka propozycja?
– A co będziemy tam robić? – zapytała zapobiegawczo Lila. Podejrzewała jakiś podstęp.
– Pójdziecie nad jezioro, pogracie w tenisa, złapiecie trochę słońca. Jest tam wiele możliwości… – Ciocia się uśmiechnęła. – Poza tym nie będziecie tam same…
– Jak to nie będziemy same? – zapytały jednym głosem. Ich podejrzenia, że ciotka coś knuje, okazały się słuszne.
– Bill też tam jedzie.
Hala wywróciła oczami. Wychwalany prymus z elitarnego liceum. Od razu pomyślała, że to nie jest towarzystwo, jakiego pragnie się w czasie wakacji.
– My go nawet nie znamy! – odezwała się Lili.
– A jakiż to kłopot? To poznacie. Gwarantuję wam, że to jest porządny kawaler.
Lili zamilkła. Mimo że słowo „porządny” nieco ją przeraziło, właściwie zaczęła dostrzegać plusy takiego rozwiązania. Pobyt poza Warszawą dobrze im zrobi. Może zdobędą nowych znajomych? Nawet jeśli ten Bill okaże się nudziarzem, zapewne będzie tam jeszcze sporo innych ciekawych osób.
*
Nadszedł sierpień. Znajomy taty podwiózł dziewczyny na dworzec. Państwo Treutlerowie nie mieli samochodu, poprosili więc o pomoc dobrego przyjaciela rodziny, który prowadził świetnie prosperującą kawiarnię na Nowym Świecie. Każda z bliźniaczek zapakowała się do swojej walizki. Na trzytygodniowy pobyt potrzebowały sporo ubrań. Musiały wziąć nie tylko sukienki do chodzenia na co dzień. Potrzebowały strojów sportowych, jakichś cieplejszych okryć na wypadek chłodu, wygodnych butów do spacerowania po okolicy, a nawet kostiumów kąpielowych, bo miały pływać w jeziorze. Część z tych rzeczy musiały dokupić. Na szczęście w Warszawie nie brakowało świetnie zaopatrzonych sklepów, z domem towarowym Braci Jabłkowskich na czele.
Lili uśmiechała się nerwowo – jednocześnie czuła ekscytację, jak i zdenerwowanie. Była dosyć nieśmiała i miała duże trudności w nawiązywaniu nowych kontaktów. Z kolei Hala pomstowała na to, że musi opuścić koleżanki. Oznajmiała wszystkim, że jest pewna, iż ten pobyt w Pieleszkach to będzie niewypał. Liczyła na spędzenie wakacji z przyjaciółkami w Warszawie. Kombinowała nawet, jak dostać się na jakiś bal w Adrii. Marzyła o tym, by zobaczyć to miejsce. Mówiono, że działa tam klimatyzacja, że mają nawet obrotowy parkiet. Hala była bardzo ciekawa tych wszystkich nowoczesnych udogodnień, ale Lili od razu zastrzegła, że ani ona, ani Halinka, ani Krysia nie zamierzają brać w tym udziału. Próba okłamywania, że jest się pełnoletnią, może źle się skończyć. Przecież portier głupi nie jest i rozpozna, że stoi przed nim szesnastoletnia dziewczynka, a nie dorosła panna.
*
Na dworcu Lili i Hali towarzyszyła mama. Nie lubiła rozstawać się z córkami, tym bardziej, że to był pierwszy ich wyjazd na tak długo. Pocieszała się myślą, że tak na dobrą sprawę, to nie jadą w nieznane. Przecież Hania będzie w Pieleszkach z wizytą u tej swojej przyjaciółki, więc na pewno nie raz rzuci okiem, by sprawdzić, co tam u dziewczynek. Gdy bliźniaczki zajęły miejsca w przedziale, otworzyły jeszcze okna, by pomachać mamie na pożegnanie. Wanda otarła łzy, gdy pociąg ruszył, i powiodła wzrokiem za odjeżdżającymi córkami.
Przedziały pełne były pasażerów, którzy tak jak one wybierali się na letni wypoczynek. Zauważyły też grupy młodych mężczyzn w mundurach – uśmiechniętych, żartujących, jakby jechali na jakiś pełen przygód obóz. Lili przyglądała się chłopcom z zainteresowaniem. Byli od nich nieco starsi, wszyscy postawni, przystojni. W mundurach prezentowali się znakomicie. Wzbudzali w dziewczynie zarówno zachwyt, jak i niepokój. Zastanawiała się, po co tyle wojska wokół. Czyżby straszne zapowiedzi wojny miały się spełnić?
– Wiesz co, Hala? – spytała Lili, gdy już trochę przejechały. – Tak sobie patrzę za okno i się zastanawiam, czy kiedyś dane nam będzie wybrać się w taką podróż z mężem, z dziećmi… Patrz, jacy przystojni chłopcy w tych mundurach… Co myślisz o mężu wojskowym?
Hala się zaśmiała.
– Chłopcy jadą do swoich jednostek, więc na razie z nich żadnego pożytku by nie było. Może w tych Pieluszkach znajdą się jacyś interesujący kawalerowie?
– Pieleszkach – poprawiła ją Lili, śmiejąc się serdecznie. Siostra zawsze potrafiła ją rozbawić, nawet mimowolnie. Jej poczucie humoru i optymizm tak bardzo przydawały się w czasach, w których zewsząd słyszało się tylko kasandryczne wieści.
– Lila, ale ty nawet kandydata na męża nie masz…
– Może w Pieleszkach znajdę? – odparła przekornie Lili i oparła głowę o szybę, bo nagle zachciało jej się spać.
Dojechały dopiero wieczorem. Na dworcu czekała na nich ciotka Hania. Gdy patrzyły na nią z daleka, zdawało im się, że to mama. Były z ciocią do siebie bardzo podobne. Dopiero kiedy usłyszały głos Hani, dotarło do nich, że to ona. Krewna mocno je wyściskała.
– Chwała Bogu, dziewczynki, żeście bezpiecznie dojechały! – powiedziała bardzo przejęta i pogłaskała je po głowach. – Chodźcie! Pan Śliwiński już na nas czeka. Odwiezie nas na miejsce.
Dziewczynki wolałyby długi spacer do Pieleszek, żeby po podróży rozprostować kości i nieco się rozbudzić, ale nie wypadało odrzucić oferty ciotki. Skoro zorganizowała tę podwózkę, trzeba było z niej skorzystać. Wsiadły do samochodu. Znajomy ciotki w tym czasie włożył ich walizki do auta, po czym zajął miejsce kierowcy i ruszyli.
Po krótkiej jeździe dotarli do dworku. Budynek już na pierwszy rzut oka zrobił na nich duże wrażenie. Był całkiem spory, dobrze oświetlony, okolony sporym parkiem. Idealne miejsce, by odpocząć od warszawskiego zgiełku. Kochały głośny i gwarny Nowy Świat, ale od czasu do czasu marzyły o takiej chwili swobody na łonie natury.
Szybko wysiadły z samochodu, podziękowały kierowcy i wziąwszy bagaże, ruszyły za ciocią. Lili zdenerwowanie próbowała ukryć, ściskając mocno rączkę walizki. Ciocia wyczuła chyba niepokój siostrzenicy, bo zaczęła ją pocieszać:
– Nie martw się, Liluś, będziecie się tu z Halą świetnie bawić.
Hania przedstawiła siostrzenice przyjaciółce, właścicielce dworku. Była to miła kobieta w średnim wieku. Widać było, że zarządza gospodarstwem, a nie bryluje na warszawskich salonach. Włosy miała spięte w niedbały kok, a nie obcięte na krótko i ufryzowane według najnowszej warszawskiej mody. Ubrana była w prostą letnią sukienkę i lniany fartuch.
– Ojej, bliźniaczki! – wykrzyknęła zachwycona. – Jakie podobne! I jakie śliczne!
Dziewczynki zarumieniły się, słysząc ten komplement. Nieraz zdarzało się, że ktoś chwalił je za urodę, ale do tej pory nie zwracały na to uwagi. Od jakiegoś jednak czasu z przyjemnością wyłapywały takie pochlebne opinie. Podziękowały uprzejmie za miłe słowo, po czym pani gospodyni zaprowadziła je na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się ich sypialnia.
Po wejściu do środka od razu odłożyły walizki na podłogę z wiśniowego drewna. Hala podeszła do okna i je otworzyła, bo w pokoju było dość duszno. Do środka wpadło rześkie wieczorne powietrze. Czuć było, że to już sierpień. Dni były upalne, ale wieczory stawały się coraz chłodniejsze. Lili rozejrzała się wokół. Jasne ściany i proste meble przypadły jej do gustu. Łóżka zaścielone były śnieżnobiałą pościelą i przykryte pięknie haftowanymi kapami. Całość prezentowała się bardzo przytulnie.
– Tu macie miednicę i dzbanek z wodą. Możecie się odświeżyć. Niestety takich luksusów jak w Warszawie u nas nie ma. Łazienka jest na dole, wspólna dla wszystkich. Nie bójcie się jednak. Chłopców ulokowałam w drugim skrzydle. Macie tu komfort i spokój. Przypilnuję, żeby dziewczętom nie przeszkadzali.
*
Noc minęła im spokojnie. Lili, co prawda, długo przewracała się z boku na bok, bo w nowym miejscu zawsze miała problemy z właściwym ułożeniem się, ale w końcu, zmęczona podróżą, zasnęła. Obudziły się wcześnie za sprawą hałasów dobiegających zza okna, które na noc zostawiły otwarte. To chłopcy organizowali poranną rozgrzewkę. Wstały, umyły się zostawioną przez gospodynię wodą i ubrały w letnie, wygodne sukienki. Upięły też włosy. Z zadowoleniem uznały, że wyglądają całkiem dobrze, i zeszły do jadalni.
Było to przestronne pomieszczenie z długim stołem, zastawionym już śniadaniowymi smakołykami – świeżym chlebem, pachnącymi rogalikami i drożdżowymi bułeczkami. W małych miseczkach lśniły powidła o różnych kolorach. Na półmiskach leżały pokrojone plastry twarogu, pomidory i ogórki. Z dzbanków unosił się aromat świeżo zaparzonej kawy zbożowej. Wszystko aż uśmiechało się do nich, zachęcając je, by zasiadły do stołu i zaczęły jeść.
Nie zdążyły jednak usiąść, bo usłyszały stukot obcasów. Hala odwróciła się i zorientowała, że w ich stronę zmierza ciocia Hania. Za nią podążał przystojny szatyn.
Hala szturchnęła siostrę łokciem w bok i wyszeptała jej do ucha:
– Lili, Hania idzie razem z tym Billem!
Alicja poczuła, że serce jej przyspiesza. Bała się spotkania z pasierbem swojej ciotki, bo nie miała pojęcia, jak zachować się wobec chłopca. W szkole miała kontakt wyłącznie z dziewczętami.
– Dzień dobry, dziewczynki! Jak wam się spało? – przywitała się ciocia Hania. Zdawała się być w wyjątkowo dobrym nastroju. Jak nie ona.
– Dzień dobry, ciociu! – odpowiedziały niemalże równocześnie, niczym w szkole, gdy witały wchodzącego do klasy profesora. Lili spuściła wzrok, a Hala odważnie spojrzała na towarzyszącego ciotce chłopaka, który do tej pory się nie przywitał. Wysoki, szczupły. Niebieskie oczy.
– To jest właśnie Bill – odezwała się ciocia. – Poznajcie się.
– Ja jestem Hala, a to, jak zresztą widać, moja siostra Alicja – powiedziała śmiało Hala i podała chłopakowi dłoń, którą on ucałował.
– Miło mi – odparł i uroczo się uśmiechnął. Po chwili spojrzał na Alicję, która również podała mu rękę do pocałowania.
Ciotka Hania z zadowoleniem spoglądała na młodych. Uznała, że się sobą zaciekawili.
– To już się zapoznaliście. Świetnie. Usiądziesz, Bill, z nami do śniadania? – zapytała ciotka takim tonem, że nie można było odmówić.
Bill oczywiście się zgodził, ale zastrzegł, że zaraz musi wracać do kolegów. Tymczasem w sali pojawili się pozostali uczestnicy wypoczynku w Pieleszkach. Zapanował gwar, młodzi rozmawiali ze sobą swobodnie, choć byli i tacy jak Lili, którzy w ciszy spożywali posiłek. Hala starała się zagadywać nowo poznanego chłopaka, ale w towarzystwie ciotki trudno było o swobodę.
Po śniadaniu Bill zgodnie z zapowiedzią udał się do tej części budynku, w której przebywali chłopcy. Dziewczęta wróciły do swojego pokoju.
– Słyszałaś? Jednak nieźle mówi po polsku – odezwała się Hala, gdy znalazły się sam na sam.
– Ładny… Jak sądzisz? – odparła niepewnie Lili.
Hala się roześmiała.
– A widzisz! Czyli jednak ciotka miała rację, gdy mówiła, że dobrze by go było nam przedstawić.
– Chyba ci się podoba? – zapytała zasmucona Lili. Jeśli Bill miałby zwrócić uwagę na którąś z nich, na pewno byłaby to wygadana i zabawna Hala. No i co jeśli wpadł jej w oko? Przecież nie będzie konkurowała z siostrą o chłopaka, nie będzie odbierała jej szczęścia.
– Nie w moim guście. Jeśli według ciebie jest przystojny, to nic innego, jak tylko życzyć ci powodzenia.
Lili odetchnęła z ulgą.
Zgodnie z obietnicą ciotki młodzież miała podczas tego wyjazdu możliwość, by wypocząć przed zbliżającym się rokiem szkolnym. Dziewczęta spacerowały po parku i opalały się w ogrodzie. Chłopcy rozegrali turniej piłki nożnej, a część z nich wybrała się na ryby. Bill wolał zdecydowanie tę drugą opcję. Nie lubił grać w piłkę, za to uwielbiał krykieta albo polo.
Wieczorem wszyscy poszli na kort tenisowy. Lili, mając nadzieję, że spotka tam również Billa, przed wyjściem uważnie poprawiła włosy i musnęła policzki różem. Na co dzień w szkole makijaż był zakazany, zresztą rodzice nie pochwalali malowania się, ale na wyjątkowe okazje bliźniaczki pozwalały sobie na delikatne podkreślenie urody. Właściwie tego nie potrzebowały, tym bardziej że po całym dniu na świeżym powietrzu obie wyglądały pięknie. Opalone, nieco zarumienione, z włosami poprzetykanymi pasmami muśniętymi słońcem.
Gdy dotarły na kort, od razu dostrzegły Billa. Stał w towarzystwie uroczej blondynki. Widać było, że się znają, bo zachowywali się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie. Rozmawiali, żywo gestykulowali, śmiali się.
– Patrz, już sobie kogoś znalazł – podsumowała Hala.
– Szybki jest – odparła nieco zasmucona Lili.
– Chodźmy tam – zdecydowała Hala. – Trzeba się dowiedzieć, co to za jedna. Może jeszcze nie wszystko dla ciebie stracone.
Lili posłusznie podążyła za siostrą.
– Cześć! – krzyknęła Hala, gdy podeszły nieco bliżej. Zrobiła to tak głośno, że odwróciło się parę osób. Ale tylko Bill od razu ją rozpoznał.
– Serwus! – odparł nieco zaskoczony. – Poznajcie się – od razu dodał, zresztą bardzo naturalnie. Hala uważnie obserwowała jego reakcję. Chciała się jak najszybciej zorientować, kim dla Billa jest ta blondynka. – To moja przyjaciółka Irena.
– Alicja i Halina – odparła Hala, wskazując najpierw na siostrę, a potem na siebie.
Bill z sympatią popatrzył na bliźniaczki. Wydały mu się ładne, ale na pierwszy rzut oka uznał, że są jeszcze bardzo młode. Hania mówiła, że dopiero co skończyły szesnaście lat. On miał już siedemnaście. Wiedział, że żona jego ojca zmyje mu głowę, jeśli się odpowiednio nie zajmie jej siostrzenicami, więc od razu zaproponował:
– Chcecie pograć z nami? – zapytał.
Hala szybko przejęła inicjatywę. Zaproponowała, że ona zagra z Ireną, a Lili – z Billem. Alicja uśmiechnęła się pod nosem. Była wdzięczna siostrze, że wszystko tak świetnie zorganizowała.
– Nieźle ci idzie – stwierdził Bill po kilku minutach gry.
– Dziękuję. W Warszawie czasami chodzimy no kort – odparła speszona, oblewając się rumieńcem. Po raz pierwszy jakiś chłopak ją skomplementował.
– Twoja siostra jest do ciebie bardzo podobna. Trudno was rozróżnić – krzyknął przed kolejnym serwisem.
Lili serdecznie się zaśmiała.
– Nauczyciele też tego nie potrafią! – odkrzyknęła już z nieco większą śmiałością. – Dzięki temu czasem załatwiam Hali dobre oceny.
– Sprytnie! – przyznał. – U nas w Rydzynie by to nie przeszło. Jakby nauczyciel złapał na takim oszustwie…
Alicja uśmiechnęła się, słysząc, jak zabawnie Bill akcentuje polskie słowa. Ciotka mówiła, że języka swego ojca nauczył się dopiero niedawno. Myślały z Halą, że słabo mówi po polsku, a tu taka niespodzianka. Radził sobie nieźle.
– Wychowałeś się w Anglii, prawda? – Lili odważyła się na pytanie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Panna Młoda z Powstania
Posłowie
Podziękowania
W hołdzie naszej mamie
Bibliografia
O bohaterach słów kilka
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści