Okaleczone - Anna Kaczanowska - ebook + audiobook + książka

Okaleczone ebook i audiobook

Kaczanowska Anna

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Takiej zbrodni mogła dokonać tylko bestia. A ofiar będzie więcej…

Prokurator Hanna Osul wraca do pracy po półrocznej przerwie spowodowanej tragicznymi wydarzeniami w jej życiu – w niewyjaśnionych okolicznościach straciła męża i córeczkę. Choć policja przyjęła za prawdopodobną tezę o rozszerzonym samobójstwie, Hanna do tej pory nie może w to uwierzyć.

Tego samego dnia pod Wrocławiem zostaje znalezione ciało pięcioletniej dziewczynki, która zmarła w wyniku niezwykle brutalnego okaleczenia. Mimo odnalezienia narzędzia zbrodni nie udaje się ująć sprawcy. Biegli niezależnie od siebie ostrzegają, że morderca nie poprzestanie na jednym zabójstwie, a ofiar będzie więcej…

Hanna bez reszty angażuje się w śledztwo. Czy wytropienie zabójcy przyniesie jej wyczekiwane katharsis?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 34 min

Oceny
4,2 (67 ocen)
37
15
9
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Króciótka forma,ale wciąga. Do przeczytania w jeden wieczór. Wartka akcja. Ciekawi bohaterowie.
20
Malwi68

Całkiem niezła

Debiutancka książka pani Anny Kaczanowskiej" Okaleczone " to poruszający thriller z wątkiem obyczajowym. " Bestialski mord to dopiero początek… ", tak zaczyna się opis zachęcający do sięgnięcia po tę powieść. Na peryferiach wsi znajdującej się w okolicach Wrocławia, znaleziono, w bestialski sposób okaleczone zwłoki pięcioletniej dziewczynki. Do sprawy została przydzielona prokurator Hanna Osuch, która pół roku temu straciła córkę i męża. Okoliczności śmierci najbliższych były nie do końca jasne, co spowodowało ogromną traumę u kobiety. Zaczęła brać lęki, a tęsknotę zapijać alkoholem. Teraz gdy kobieta zaczęła wychodzić z emocjonalnego dołka, została wrzucona na" głęboką wodę "i poproszona o pomoc w złapaniu mordercy dziewczynki w wieku podobnym do jej córki. Sprawa jest bardzo trudna, gdyż morderca nie pozostawił żadnych śladów, które pomogłyby na kierunkować policję na niego. Co więcej, snute są przypuszczenia, że śmierć dziewczynki nie stanowi pojedynczego przypadku i zwyrodnialec ...
21
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

W lesie niedaleko Wrocławia zostają znalezione zwłoki bestialsko zamordowanej dziewczynki. " Ktoś, kto to zrobił, czerpał z tego przyjemność. To nie jest zbrodnia z nienawiści, to nie są przypadkowe obrażenia." Do śledztwa dołącza prokurator Hanna Osul, która kilka miesięcy wcześniej przeżyła osobistą tragedię. Żeby nieustannie nie rozpamiętywać bolesnych doświadczeń, ukojenie stara się znaleźć w pracy. Zbrodnia, która porusza i szokuje nawet najbardziej zatwardziałych śledczych. Sprawy nie ułatwia presja ze strony społeczeństwa i strach, że to początek makabrycznej serii. Kto stoi za morderstwem? Do czego zmierza? I jak go powstrzymać? Zbrodnie dokonane na niewinnych dzieciach zawsze wywołują najwięcej emocji. Autorka zaoszczędziła nam mrożących krew w żyłach opisów, skupiając się na przebiegu prowadzonego dochodzenia i odczuciach śledczych. Stopniowo ujawniane poszlaki i tajemnice przykuwają uwagę i podtrzymują zainteresowanie. Dynamiczna akcja, sprawia, że książkę czyta się w błys...
10
agafie

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze rokujący debiut. Przeczytałam za jednym zamachem!
10
AgnieszkaMrozek

Nie oderwiesz się od lektury

mocne
10

Popularność




Mojemu Dziadkowi

CZĘŚĆ I

PROKURATOR HANNA OSUL

Prolog

Wrocław, ulica Słonimskiego

Klucz do mieszkania Hani musiał wyłudzić od sąsiadów niemal podstępem. Wcisnął się w swój policyjny mundur, którego na co dzień nie nosił, i przedstawił się jako podkomisarz Mirosław Hetski. Tyle wystarczyło, żeby go wpuścili. Kilka słów wyjaśnienia i demonstracja uzasadnionej troski załatwiły resztę. Później już z kluczami w kieszeni odwiedzał ją po cywilnemu.

Gdy tylko przekroczył próg, uderzył go zaduch dawno niewietrzonego pomieszczenia. Zatrzymał się na chwilę, trochę po to, żeby ocenić zmiany, jakie zaszły, od kiedy po raz ostatni zapuścił się do środka, a trochę po to, żeby samemu zyskać na czasie.

Roślina, która od lat była oczkiem w głowie Hani, wyraźniej niż poprzednio zbliżała się do śmierci z przesuszenia, więc tym razem bez zbędnej zwłoki zlitował się nad nią i podlał ją w łazience przylegającej do przedpokoju. Przy okazji powiesił ręcznik, który przegrał nierówną walkę z grawitacją, i zrobił coś, w co nigdy nie uwierzyłaby jego żona: zdjął pajęczynę rozciągniętą poniżej lampy przy lustrze.

Słysząc dobiegające z salonu dźwięki reportażu, który jedna z telewizji puszczała w kółko z braku lepszych tematów, doszedł do wniosku, że Hania nadal spędzała swój czas hipnotycznie wpatrzona w migające obrazki.

Odstawiając doniczkę na właściwe miejsce, minął szczelnie zamknięte drzwi do najmniejszego z trzech pokoi i skierował się do kuchni, gdzie rozmnożyły się puste butelki po czerwonym winie, odkąd był tu ostatni raz. W zlewie ani w zmywarce nie dostrzegł żadnych naczyń. W lodówce nie znalazł nic poza zakupami, które sam zrobił kilka dni wcześniej. Pozostały niemal nietknięte. Najwyraźniej Hania trzymała się swojego planu, który zakładał przejście na wyłącznie płynną dietę.

– Ciekawy wystrój – zwrócił się do niej, wskazując szkło poustawiane w kuchennym kącie.

– Przyjechałeś z czymś konkretnym czy tylko mnie denerwować?

Otworzył okno w salonie i stanął w strumieniu chłodnego i cudownie rześkiego powietrza. Odwrócił się do niej.

Poznali się pierwszego dnia jej pracy. Wpadł wtedy do prokuratury i okropnie ją zbeształ. Oskarżyciel w sprawie, nad którą akurat pracował, nie spieszył się z wydaniem jakiegoś postanowienia, za to Hetski wprost nie mógł się doczekać zakończenia śledztwa i swojego upragnionego urlopu. Problem polegał na tym, że świeżo upieczona prokurator Hanna Osul nie miała z jego sprawą nic wspólnego. Mniej więcej w połowie jego tyrady popukał go w ramię oskarżyciel, do którego powinien skierować swoje pretensje. Nadal było mu głupio, że tak zaczęła się ich znajomość.

Teraz jednak Hania nie przypominała tamtej kobiety. W ostatnich tygodniach przestała być szczupła, stała się wręcz chorobliwie chuda. Nie sypiała, co odcisnęło na jej twarzy dwa ciemne kręgi pod zielonymi i zwykle pełnymi życia oczami. W dodatku nawet nie chciała go słuchać, kiedy przy okazji jednej z pierwszych wizyt proponował jej konsultację u psychologa lub skorzystanie z wystawionej przez lekarza rodzinnego recepty na leki uspokajające.

Unikała jego wzroku. Gdy przysiadł na stoliku do kawy, patrzyła ponad jego ramieniem w kierunku świecącego ekranu, ale nie koncentrowała na nim wzroku.

Wyłączył telewizor.

– Już ci wystarczy, zwłaszcza na pusty żołądek – powiedział, odsuwając od niej lampkę z resztką wina.

– Poczekam, aż sobie pójdziesz.

– Co do tego…

– Porzuciliście już ten idiotyczny pomysł z porwaniem rodzicielskim?

Niespełna godzinę po tym, jak w panice zadzwoniła do niego, żeby zgłosić zaginięcie męża i córki, policja przyjęła hipotezę, że Kuba Osul spakował rzeczy swoje i Amelii, żeby pod nieobecność żony wyjechać z dzieckiem za granicę.

Kłóciła się z Hetskim, wyśmiewając tę – jej zdaniem – idiotyczną koncepcję. Zaprowadziła go do swojej sypialni i udowodniła, że nie zaginęła ani jedna para skarpetek i ani jedna bluzka jej córki. Ignorowała fakt, że zniknęły klucze do auta i samo auto Kuby. Hetski wysłuchał jej spokojnie, czekając, aż jej wściekłość minie. Przedstawił jej wyciąg z konta męża, z którego jasno wynikało, że w dniu zaginięcia zrobił spore zakupy spożywcze, kolejne w drogerii i w sklepie z odzieżą.

Przyznał jej co prawda, że sam nie może w to uwierzyć. Znali się dobrze, często z żoną bywał u Hani i Kuby na kolacji, ale musiał przedstawić jej wszystkie fakty.

– Porzuciliśmy – przyznał teraz ku jej zaskoczeniu, poprawiając mankiety koszuli, które wystawały spod dżinsowej kurtki. Latem niemal się z nią nie rozstawał i po tym, jak wyjmował ją z szafy pierwszego dnia, gdy temperatura była na plusie, chował ją dopiero, gdy chodzenie w niej zaczynało mu grozić poważną hipotermią.

– No nareszcie. Jeśli jeszcze raz musiałabym wam tłumaczyć, że Kuba nie zamierzał mnie zostawić, nie mówiąc już o porywaniu Amelii…

– Znaleźliśmy auto Kuby – przerwał jej. Szukali go od kilku tygodni, nie mając pojęcia, dokąd mąż Hani mógł się kierować.

– Co? Gdzie? – Zerwała się z kanapy zdecydowanie szybciej, niż pozwalało na to stężenie alkoholu w jej organizmie.

– W zbiorniku przeciwpożarowym. – Podał jej rękę, by mogła się na niej oprzeć, siadając. – Na wysokości miejscowości Lipiany.

– Gdzie to jest?

– Niedaleko miejsca, w którym od A czwórki odłącza się A osiemnastka.

– Dlaczego w takim razie nadal tu jesteśmy? – Wstała, tym razem zachowując równowagę.

– Usiądź, proszę. – Odczekał chwilę, aż spełni jego prośbę, i kiedy utkwiła w nim zniecierpliwione spojrzenie, powiedział najłagodniej, jak potrafił: – Znaleźliśmy samochód i dwa ciała. Tak mi przykro, Haniu.

– Co? Nie. Mirek, oszalałeś. Nie. To niemożliwe.

Hetski nie odpowiedział. Obserwował ją zaczerwienionymi oczami i czekał, aż przestanie wypierać tę wiadomość. Raz po raz przeczesywał palcami swoje i tak rozczochrane włosy, jakby ułożenie ich mogło choć odrobinę ułatwić jemu i Hani poradzenie sobie z informacją, którą właśnie jej przekazał.

– To niemożliwe – wyszeptała w końcu, ukrywając twarz w dłoniach.

Usiadł obok niej i objął ją ramieniem.

– Tak bardzo mi przykro. Dowiemy się, dlaczego auto skończyło w wodzie, ale Haniu… – zawahał się, bo nie był pewien, czy powinien powiedzieć jej wszystko, o czym mówili między sobą mundurowi. – Wygląda na to, że Kuba kierował się w stronę Berlina, ale na aucie nie ma ani śladu po zderzeniu z innym pojazdem. Będziemy szukać świadków… – Przerwał, kiedy dotarło do niego, że Hanią wstrząsnął szloch. – Mogę ci to powiedzieć później. Masz rację – westchnął.

W imieniu Hani podjął decyzję, żeby nie przekazywać jej obowiązującej hipotezy śledczej. Wiadomość, że do śmierci jej najbliższych doszło najprawdopodobniej na drodze rozszerzonego samobójstwa, mogła poczekać.

I czekała kolejne tygodnie. Jednak zamykali sprawę, Hetski nie miał już żadnych wymówek. Hania przyjęła to ze stoickim spokojem. Nie wiedział, jakie leki przepisał jej lekarz, ale najwyraźniej okazały się skuteczne.

Nie znaleźli dowodów na udział osób trzecich. Świadkowie, do których dotarła policja dzięki nagraniom z kamery monitorującej pobliski odcinek drogi, zgodnie potwierdzili, że srebrna skoda nagle skręciła, przebiła się przez barierki na autostradzie, żeby ostatecznie wylądować w zbiorniku wody. Ani kierowca, ani pasażer nie podjęli próby ucieczki z tonącego pojazdu. Jedynym uzasadnieniem, jakie widziała policja, był zamiar popełnienia samobójstwa przez kierowcę.

Sekcja zwłok potwierdziła tę hipotezę. Ciała ofiar miały tylko otarcia od pasów bezpieczeństwa i obrażenia powstałe w wyniku utonięcia. Jedyne, czego śledczy nie potrafili wyjaśnić, to co się stało z telefonem Kuby.

– Bzdura – skwitowała Hania. – Dlaczego waszym zdaniem mój mąż chciałby zabić siebie i naszą córkę? Chciałam go zostawić? Ograniczyć mu prawa rodzicielskie? Cokolwiek?

Poprawka. Jedyne, czego śledczy nie potrafili wyjaś­nić, to co się stało z telefonem i jaki motyw mógł mieć Jakub Osul.

Przez kolejne miesiące Mirek widywał się z Hanią na tyle regularnie, żeby móc stwierdzić, że nie wróciła do nawyku usypiania się czerwonym winem. Nie wnikał, czy kierowały nią rozsądek, ostrzeżenia lekarza, czy rzeczywista poprawa jej samopoczucia. Doszedł też do wniosku, że praca jest dla niej najlepszym ratunkiem.

W końcu, po niemal półrocznym zwolnieniu lekarskim, Hania wróciła do prokuratury.

Rozdział 1

Wrocław, ulica Podwale

Wróciła do pracy po półrocznej przerwie. Samo parkowanie na terenie prokuratury okręgowej sprawiło, że poczuła ulgę. Gdy wysiadła z samochodu, po tygodniach spędzonych w domu, zniknął ciężar, który uciskał jej klatkę piersiową.

W drodze do obecnej siedziby prokuratury okręgowej mijała zrujnowany budynek dawnych Koszar Grenadierów, który od niepamiętnych czasów straszył mieszkańców Wrocławia. We względnie nadającej się do użytku części pracowała jeszcze Prokuratura Rejonowa Wrocław-Psie Pole, ale o przenosinach jednostki wyższego szczebla nie mogło być mowy, dopóki wszystkie cztery kondygnacje i dach nie zostaną poddane gruntownej renowacji. Na to jednak zawsze brakowało środków, choć coraz częściej mówiono o ogłoszeniu przetargu. Do tego czasu jednak jej biuro znajdowało się po sąsiedzku, w majestatycznym budynku z czerwonej cegły, który mieścił również sądy rejonowe i sąd okręgowy oraz otaczał wrocławski areszt śledczy.

Przynajmniej tu, na ulicy Podwale trzydzieści, świat wrócił do względnej normy.

Nieodwracalność śmierci jej najbliższej rodziny docierała do niej falami. Kiedy robiła zakupy i odruchowo sięgała po orzeszki ziemne, które Kuba pochłaniał w zastraszających ilościach. Albo kiedy patrząc w lustro w łazience, widziała wiszący na kaloryferze szlafrok Amelii z kapturem mającym królicze uszy.

W drodze do pracy mijała miejsca, gdzie biegała jej córka, kładki, na których zdzierała sobie kolana, alejki przy fosie, po których gonił ją Kuba, próbując uchronić starsze panie przed stratowaniem przez dziecięcy rowerek.

Duchy opuściły ją, gdy weszła do swojego gabinetu. Wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy go opuściła. Na biurku już leżały dokumenty dotyczące sprawy, którą jej przydzielono, wraz z odręczną notatką na karteczce samoprzylepnej. Tej nocy miała być pod telefonem, na wypadek gdyby wydarzyło się coś, co wymagałoby obecności prokuratora.

Dzień spędziła pogrążona w papierologii. Znalazła w niej prawie wszystko, czego potrzebowała do wystawienia aktu oskarżenia, więc sprawę musiał już wcześ­niej prowadzić ktoś inny.

Wieczorem, już w domu, zaczęła swój dyżur telefoniczny. Nie spodziewała się żadnego wezwania, bo z tego, co mówił Mirek, wynikało, że miasto ostatnimi czasy jest nad wyraz spokojne. Miała jednak nadzieję, że wkrótce wydarzy się coś, co pozwoli jej wyrwać się z pustego mieszkania.

Nieco po pierwszej w nocy jej życzenie się spełniło – obudził ją dźwięk telefonu.

– Znaleziono zwłoki dziecka.

Dopiero po chwili zorientowała się, że nie dzwoni do niej komenda policji, ale sam Mirek Hetski, zwany przez swoich kolegów Hetmanem.

– Gdzie? – zapytała, siadając.

– Hania, mogę załatwić kogoś innego.

– Gdzie?

– Pół godziny na południe od Wrocławia.

– Jesteś na miejscu?

– Już ci wysłałem lokalizację.

– Zabójstwo?

Założyła białą koszulkę i marynarkę. Rozejrzała się za spodniami i wciągnęła je na nogi, przytrzymując telefon ramieniem.

– Brutalne. Pół dnia, chociaż może raczej pół nocy już się tu kręci miejscowa policja. Ktoś za to beknie,

Hania. Najpierw poszło zgłoszenie do Oławy, ale jak się zorientowali, jaki tu syf, zadzwonili po mnie.

– Nic dziwnego, masz doświadczenie w trudnych sprawach, zwłaszcza dotyczących dzieciaków.

Hetski od lat wraz z wybranymi przez siebie policjantami tworzył jedyny w województwie zespół zajmujący się przestępstwami przeciwko zdrowiu i życiu nieletnich. Byli naprawdę skuteczni.

– Jest na miejscu prokurator z Oławy?

– Był, ale jakieś dziesięć minut temu padł rozkaz, żebyście to wy poprowadzili sprawę. Kazali nam dzwonić do kogoś, kto ma dyżur. Czyli do ciebie.

– Wsiadam w samochód – westchnęła, zamykając drzwi do mieszkania. – Zaraz tam będę.

– Ja mówiłem serio. Słowo, a dogadamy się po cichu z kimś innym. Macie tam trochę sprawnych szaro­komórkowo osobników.

– Kto znalazł ciało?

– Przechodzień. Około dziewiętnastej. Jesteśmy na granicy jakichś chaszczy. Płynie tu strumyk, facet był na spacerze z psem.

– Poczekaj. Mówisz dziewiętnastej? – Spojrzała na zegarek. Ten uparcie podtrzymał swoją wersję wydarzeń. Było po pierwszej. – Co działo się przez ostatnie sześć godzin? I czy pies był na smyczy?

– Nie, ale według policjantów, którzy przesłuchiwali mężczyznę, zwierzak nie ruszył zwłok.

– Się dopiero okaże. Ostatnie sześć godzin? – podsunęła.

– Zamieszanie i spychologia wyższego stopnia. Nikt nie chciał się tego podjąć i przerzucali dziecko jak żongler płonące pochodnie.

– Okej. Zaraz będę. Pogadamy na miejscu.

W środku nocy trasa, którą wyznaczyła jej nawigacja, nie zajęła jej nawet dwudziestu minut. Z daleka widziała błyskające światła policyjnych radiowozów i blask reflektora skierowanego na ziemię za rozłożonym parawanem.

– Prokuratura – przedstawiła się policjantowi, który podszedł do jej auta. – Gdzie Mirek?

– Hetman? Przy zwłokach.

Ruszyła w stronę plamy światła, jednak Hetski i towarzysząca mu techniczka odpowiedzialna za dokumentację fotograficzną miejsca zbrodni zasłaniali jej widok.

– O, Hania. – Obrócił się w jej stronę. Zanim zdążyła spojrzeć na zwłoki, odprowadził ją na bok.

– Co jest?

– Wzięłaś leki? – zapytał cicho.

– Aż się prosisz, żebym przestała się do ciebie odzywać. Jak w ogóle możesz…

– Mogę – przerwał jej. – Z dwóch powodów i oba nie dają ci podstawy, żeby się na mnie wściekać.

– Niby jakich?

– Takich, że się o ciebie martwię, do cholery, a to, co tu mamy, to niezbyt piękny widok.

– Wzięłam – westchnęła.

– To dobrze. Mamy dziecko, pięcioletnią dziewczynkę. Czekamy na lekarza, ale i bez niego potrafię stwierdzić, że ktoś wyciągnął z niej narządy wewnętrzne. – Spojrzał na nią, jakby spodziewał się, że straci przytomność, słysząc jego słowa.

Zamiast tego wzięła głęboki oddech i ruszyła z powrotem w stronę reflektora. Hetski ją dogonił, szczelniej zapinając puchową kurtkę i naciągając czapkę na odstające ucho, które uporczywie się spod niej wysuwało.

– Mamy tożsamość?

– Tak. Daria Jowińska. Mieszkała może czterysta metrów stąd. Rodzice są w domu, jest z nimi nasz psycholog.

– Muszę z nimi porozmawiać.

– Może rano…? Jest środek nocy.

– I tak tej dziś nie zasną.

Wokół ciała kręciła się z aparatem Alicja. Nie przepadała za swoim imieniem, więc wszyscy, od kolegów mundurowych po prokuratorów, wołali na nią Liśka. Towarzyszyły jej dźwięki migawki, ale poza tym wokół ciała było nienaturalnie cicho. Nikt z pracujących wokoło ludzi nie miał odwagi zakłócić spokoju, jaki otoczył zwłoki dziecka, mimo że w jego śmierci nie było nic spokojnego. Ona też odwróciła wzrok od narządów wewnętrznych leżących pomiędzy nogami dziewczynki. I tak wszystko będzie uwiecznione na fotografiach. Jednak nawet szybkie spojrzenie wystarczyło, żeby obraz utkwił w głowie na długo.

– Cześć, Haneczko. W porządku? – Liśka podeszła do niej chwilę po tym, jak Osul odsunęła się od ciała, żeby zaczerpnąć oddechu i choć na moment uwolnić się od zmartwionego spojrzenia Mirka.

– Powiedzmy. Długa noc, co?

– Dzieci nawet nie zauważą, że mnie nie ma. – Dokładniej zapięła szarą kurtkę pod szyją. Na blond włosy naciągnęła czapkę z napisem „Policja”, ale gdy Hania spojrzała w dół, zorientowała się, że Liśka przyjechała do pracy w spodniach od dresu.

– Nowy dress code?

– Robiłam pranie i przeceniłam temperaturę we własnej łazience. Mirek zadzwonił, jakby się paliło. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. – Ładnie ci w nowym kolorze.

Hania uśmiechnęła się lekko. Przed powrotem do pracy odwiedziła swojego ulubionego fryzjera, który nawijał jak najęty, nigdy nie oczekując, że Hania będzie partycypowała w rozmowie. Poprosiła, żeby ściął jej włosy do ramion, bo sięgały jej już do łopatek. Wróciła też do kasztanowego odcienia brązu, który przypadł jej do gustu już na studiach.

– Mirek nie miał pretensji za ten nieformalny strój?

– Nawet tego nie zauważył, ale sam jest sobie winien. Dzwonił, jakby się paliło – powtórzyła Liśka.

– Brutalne zabójstwo dziecka. Trochę jednak płoniemy. Zaraz tu będą media i politycy.

– Ci pierwsi już są. – Liśka wskazała za swoje plecy, gdzie przed policyjną taśmą rozstawiała się lokalna telewizja, a dwóch dziennikarzy przepytywało funkcjonariuszy.

– To nasi ludzie? – zapytała, nie mogąc dostrzec, kogo dopadły media.

– Lokalni, oni pierwsi dojechali…

Hania nie usłyszała reszty zdania, bo ruszyła szybko w stronę taśmy.

– Stop, stop, stop! – zawołała, widząc, że policjant udziela jakiejś odpowiedzi. – Stop!

– O, pani prokurator… to może ja zostawię państwa…

Spod czapki patrzyło na nią dziecko. Może nieco przesadzała, ale chłopak musiał dopiero skończyć szkołę, a na pierwszy rzut oka wyglądał jak dwunastolatek na balu przebierańców. Policjant zamrugał dużymi niebieskimi oczami i wycofał się daleko od podtykanych im pod nos mikrofonów.

– Prokurator Hanna Osul – przedstawiła się. – Nie mamy państwu jeszcze nic do powiedzenia. Wszelkich komentarzy udzielimy, kiedy będzie co komentować.

– Czy to prawda, że zginęło dziecko?

– Tak. Dlatego tym bardziej liczę, że wezmą państwo na wstrzymanie. Zależy nam na jak najszybszym…

Urwała, bo uwagę dziennikarzy przykuł land rover, który zatrzymał się obok wozu transmisyjnego. Wysiadł z niego komendant wojewódzki policji, auto zaś należało do kierownika Zakładu Medycyny Sądowej, który też po chwili znalazł się przy taśmie. Ostatnią osobą, która przyjechała na miejsce, był zastępca marszałka województwa. Poza medykiem sądowym reszty nawet nie powinna wpuścić na miejsce oględzin. Nie żeby ktoś ją pytał o zgodę.

Nie miała nigdy okazji poznać osobiście dolnośląskiego komendanta wojewódzkiego, ale znała go ze zdjęć, na których zawsze był najniższym mężczyzną.

– Konrad Wąrzyński. – Wyciągnął do niej dłoń komendant. Policyjne światła odbijały się od jego czaszki, rozświetlając ją niebieskimi refleksami.

– Hanna Osul – westchnęła, pozwalając, żeby długie palce mężczyzny oplotły jej własne.

Nie było opcji, żeby po pojawieniu się takiego tria media ze spokojem przyjęły jej prośbę o uszanowanie dobra postępowania. Będą oczekiwać od niej informacji tu i teraz, a jeśli odmówi, poszukają odpowiedzi u któregoś z tych trzech mężczyzn.

Gdyby miała wskazać, kto zdecyduje się na rozmowę z dziennikarzami, z pewnością wybrałaby przedstawiciela marszałka. Jak by nie patrzeć jako jedyny z nich nie był zapoznany z procedurami oględzin miejsca znalezienia zwłok i jako jedyny był politykiem.

Zresztą miała okazję poznać się z panem zastępcą. Franciszek Luk gadał jak najęty, a to, co mówił, docierało do jego świadomości dopiero z kilkunasto­sekundowym opóźnieniem. W dodatku, na ich nieszczęście, wyjątkowo dobrze prezentował się przed kamerą. Młody, energiczny, zawsze z szerokim uśmiechem na twarzy, no chyba że okoliczności wymagały czegoś innego.

– Pani prokurator. – Luk skinął do niej głową, poważny jak nigdy. Jego szerokie czoło przeorały w poprzek głębokie bruzdy, a ciemne oczy zniknęły w cieniu łuków brwiowych. Gdyby stanął przed kamerą, należało się liczyć z ryzykiem, że mógłby wystraszyć niejedno dziecko siedzące przed telewizorem.

Z lekarzem medycyny sądowej nie zdążyła się przywitać, bo kiedy wymieniła uprzejmości z przedstawicielem marszałka, medyk zajmował się już zwłokami. Sam fakt, że na miejscu zjawił się kierownik jednostki, stanowił dla mediów jednoznaczny komunikat. To nie mogło być zwykłe zabójstwo.

– Chciałaś porozmawiać z rodzicami. – Hetski podszedł do niej, chowając do kieszeni kurtki komórkę.

– Za chwilę. Chcę usłyszeć, co Horczewski powie o ciele.

– A co ma ci Horczu powiedzieć? Że ktoś tu zmasakrował dziecko? Sam ci powiem, dlaczego zginęła. Ma narządy wewnętrzne na zewnątrz. To na ogół wystarcza. No co? – zapytał, kiedy spojrzała na niego karcąco.

– Gdybym cię nie znała, wzięłabym cię za ignoranta. Doskonale wiesz, że to nie jest takie proste. Siedzisz w tym od lat. Ile takich zabójstw widziałeś?

Nie musiał jej odpowiadać.

– Moi ludzie nic nie znaleźli – zmienił temat. – Żadnych śladów szamotaniny, krew tylko przy ciele.

Chciała odpowiedzieć, że trzeba będzie zlecić toksykologię i powtórzyć oględziny miejsca zbrodni za dnia.

– Gdzie jest prokurator? – Uprzedził ją jednak Robert Horczewski, prostując się nad ciałem, które przy jego gabarytach wydawało się jeszcze mniejsze niż wcześniej.

Hania zostawiła Mirka z tyłu i zbliżyła się do lekarza. Gdyby nie pracowała wcześniej z szefem wrocławskiego Zakładu Medycyny Sądowej, mogłaby się obawiać, że wzywał ją tylko po to, żeby swoim groźnym barytonem zbesztać ją za jakieś niedociągnięcia.

Nawet gdyby miała buty na obcasach, patrzyłby na nią z góry. Spojrzał na nią spod krzaczastych brwi. Uścisnął jej dłoń i skinął na nią palcem, nalegając, żeby odeszli na bok.

– Pani będzie się tym zajmowała? Taka jest ostateczna decyzja?

– Nic mi nie wiadomo o żadnej zmianie. Panie profesorze, tak między nami…

– Moment. – Potarł palcami brodę. – Moment. Sprawa ma się tak. Zrobimy sekcję, toksykologię, co będzie trzeba. Dostanie pani naszą opinię, wszystko jak zwykle.

– Ale?

Zerknął na nią i po raz pierwszy się uśmiechnął.

– Ale. No właśnie. Pracuję w tym zawodzie prawdopodobnie dłużej, niż pani jest na świecie, i jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z takim bestialstwem. Przynajmniej tutaj, bo widziałem już coś podobnego w Stanach. Tak między nami, ja to wszystko jeszcze potwierdzę, ale poza protokołem – rozejrzał się, jakby chcąc zyskać pewność, że nikt, a w szczególności media, nie usłyszy, co ma do powiedzenia – ktoś, kto to zrobił, czerpał z tego przyjemność. To nie jest zbrodnia z nienawiści, to nie są przypadkowe obrażenia. Ktoś zadbał też, żeby ciało wydawało się nadal niewinne i przynajmniej od pasa w górę nienaruszone. Mamy środek zimy, a morderca założył dziecku białą sukienkę, bo nie przypuszczam, żeby rodzice wypuścili dziewczynkę z domu w takim stroju.

– Pedofil?

Horczewski pokręcił głową.

– Nie znajdę śladów zgwałcenia ani nasienia, nic z tych rzeczy. To nie ma nic wspólnego z pedofilią, jaką ma pani na myśli. Temu potworowi sprawiało przyjemność pozbawienie tej dziewczynki życia. Wytrzewienie przez drogi rodne… Moim zdaniem na wolności grasuje maszyna do zabijania.

Sama też się rozejrzała, zanim zadała Horczewskiemu pytanie, które zawisło w powietrzu.

– Chce pan profesor powiedzieć, że zginie kolejne dziecko?

– Oficjalnie? Nie mam podstaw, by wyrokować w takich sprawach. Między nami? Będzie kolejne, a to nie było pierwsze.

Lekarz zostawił ją samą z tymi wiadomościami. Wrócił do zwłok, nerwowo obracając obrączkę na palcu. Horczewski włożył nową parę rękawiczek i zniknął za parawanem osłaniającym ciało, a ona obróciła się w stronę mediów, skąd już ruszył do niej wicemarszałek województwa.

– Widziałem, że rozmawiała pani prokurator z lekarzem – zagadnął ją, stając obok z rękami w kieszeniach.

– Ma pan dobry wzrok.

– Dowiedzieliśmy się czegoś?

Pokręciła głową.

– Sądówka nie ma w zwyczaju przekazywania niepotwierdzonych informacji. Po sekcji może coś się rozjaśni. Na razie wiem tyle co pan.

– Hania! – krzyknął z oddali Mirek.

– Przepraszam na moment – zostawiła Luka samego, zdając sobie sprawę, że wszystko, co mu powiedziała, usłyszą media.

Hetski wraz z Liśką kucali trzy metry od ciała. Gdy do nich dołączyła, w świetle latarki Mirka ujrzała oderwany guzik pokryty zaschniętą krwią.

– Ubranie, które ma na sobie dziewczynka, jest czyste – zauważyła Liśka. – Nie licząc krwi z narządów wewnętrznych między jej nogami, ale ją zawdzięczamy grawitacji. Przód sukienki jest czysty.

– Przebrano ją po śmierci?

– Ale przed wytrzewieniem – dodała Hania, przypominając sobie słowa Horczewskiego.

Mirek wyprostował się z westchnięciem i machnął w stronę jednego z techników.

– Sprawdzimy, czy to krew tego dziecka i skąd w ogóle jest ten guzik.

– Może brakować go z tyłu. Nie ruszaliśmy zwłok, nie wiemy, co znajduje się na plecach.

– Może – przyznała Hania – ale nadal wygląda na to, że sprawca przebrał dziewczynkę. Tak nie wygląda ubranie kogoś, kto walczy o życie. Poza tym gdzie jej kurtka? Dziś było kilka stopni powyżej zera.

– Trzeba będzie zapytać rodziców, czy poznają tę sukienkę – zauważyła Liśka, przeglądając zdjęcia w pamięci aparatu.

Gdy zabrano zwłoki z miejsca zbrodni, zniknęły też media. Do dziennikarzy dotarło, że dopóki Hania i Hetski są na miejscu, żaden z mundurowych nie odezwie się do nich nawet słowem. Sterczenie po nocach przy policyjnej taśmie miało sens tylko wtedy, gdy szły za tym konkretne informacje, które można by zmienić w clickbaitowy nagłówek.

– Jesteś pewna, że chcesz dzisiaj rozmawiać z rodzicami? – zapytał Mirek, zapinając kurtkę pod brodą.

– Tak, jestem pewna.

– W takim razie wsiadaj. Wrócimy później po twój samochód.

Im bliżej domu zamordowanej dziewczynki byli, tym częściej Mirek rzucał w jej stronę ukradkowe spojrzenia.

– Skup się na drodze – zasugerowała.

– Jestem skupiony jak złom na skupie.

Gdy samochód się zatrzymał, Hania nacisnęła klamkę, jednak drzwi ani drgnęły.

– W porządku?

– Jeszcze raz mnie o to zapytasz, a będziesz szukał dentysty, który wstawi ci nowe jedynki. Ale tak. W porządku – westchnęła, obracając się w jego stronę. – Po prostu zbyt dobrze pamiętam, jak to jest po drugiej stronie. Tylko że ja usłyszałam to od ciebie.

– Im przekazał to ktoś obcy i prawdopodobnie mógł zrobić to lepiej.

– W takich sytuacjach nie istnieje żaden „lepszy sposób”.

Przez okna drewnianego domu wylewało się ciepłe światło. Ktoś był również w pokoju na poddaszu.

– Zabezpieczamy pokój dziewczynki – wyjaśnił Mirek, widząc zaniepokojone spojrzenie Hani.

– Kto jest z rodzicami?

– Psycholog, ktoś z rodziny i moja policjantka. Nie miałyście jeszcze okazji się poznać. No i technicy, ale działają w tle.

Skinęła głową i zadzwoniła do drzwi. Szybko schowała dłoń do kieszeni kurtki, licząc, że Hetski nie zauważył, jak bardzo drżały jej ręce.

Do środka wpuściła ich dziewczyna, o której mówił Mirek. Na oko, podobnie jak mundurowy, którego dorwały media, ona także musiała niedawno skończyć szkołę. Hetski lubił odwiedzać akademie policyjne w kraju i wyławiać z nich perełki, które nadawały się do pracy w jego zespole. Przełożeni się na to godzili, a Mirek rzadko kiedy się mylił.

– Nadia Wągżyn, przez zet z kropką. Nadia, prokurator Hanna Osul – przedstawił je sobie.

– Dzień dobry, pani prokurator.

Hania uśmiechnęła się i skinęła głową. Biorąc pod uwagę wczesną godzinę, faktycznie można było się już tak przywitać.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 2

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 3

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 4

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 5

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 6

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 7

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 8

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 9

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

CZĘŚĆ II

HANIA

Rozdział 10

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 11

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 12

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 13

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 14

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 15

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 16

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 17

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Epilog

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Od autorki

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczynie: Agnieszka Fiedorowicz, Justyna Zebrowska, Monika Rossiter

Redakcja: Marta Stochmiałek

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Kevin Carden, © Nejron Photo, © graja / Stock.Adobe.com

Copyright © 2023 by Anna Kaczanowska

Copyright © 2023, Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece

Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-381-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz