Obca kobieta - Magdalena Majcher - ebook + książka

Obca kobieta ebook

Magdalena Majcher

0,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Weronika ma pewien mroczny sekret, który zdeterminował całe jej życie. Pod maską spokojnej bibliotekarki ukrywa błędy i grzechy młodości. Nie planowała dzieci. Uważała, że nie nadaje się na matkę, ale los zdecydował za nią, stawiając na jej drodze Huberta i jego córkę Oliwię.

Dziesięć lat później Hubert odchodzi. Weronika z dnia na dzień staje się dla Oliwii tym, kim właściwie zawsze była – obcą kobietą. A może jednak nie? Może nie trzeba urodzić, żeby zostać matką?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 311

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Magdalena Majcher

OBCA KOBIETA

Copyright © by Magdalena Majcher, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Rozdział 1

Teraz

Weronika Tuchowska wbiła widelec w mięso, które już dawno powinno być gotowe, ale wciąż było zbyt twarde, aby podać je na kolację. Powinno samo odchodzić od kości, tymczasem wyglądało na to, że musi pozostać w piekarniku jeszcze dobre pół godziny. Zamknęła drzwiczki i odłożyła kuchenną rękawicę na blat.

– Jesteś bardzo głodna? – zapytała, zerkając na Oliwię, która z nogami uniesionymi do góry leżała na kanapie.

Weronika lubiła to mieszkanie i jego przestronny układ. Kiedy kupili je z Hubertem, do dyspozycji mieli trzy niewielkie pokoje i kuchnię. Postanowili zburzyć jedną ścianę, by połączyć średni pokój z salonem. W ten sposób powstało duże pomieszczenie, pełniące funkcję salonu i jadalni z aneksem kuchennym w rogu. W dawnej kuchni natomiast urządzili pokój dla Oliwii. Weronika uważała, że to dobre posunięcie. Wcześniej trudno byłoby wygospodarować wygodne miejsce do rodzinnego spędzania wolnego czasu. Po remoncie zyskali przestrzeń, gdzie wspólnie gotowali, bawili się, śmiali, grali w planszówki i oglądali filmy.

– Nie bardzo. Dlaczego pytasz?

– Bo mięso nadal nie jest gotowe. Jeśli chcesz, zrobię ci kanapkę.

– Poczekam – zapewniła Oliwia. – Przynajmniej zjemy razem z tatą.

Weronika uśmiechnęła się do dziewczynki, ale gdy tylko odwróciła głowę, uśmiech zniknął z jej twarzy. Kiedy Hubert oznajmił, że dostał w pracy awans, ucieszyła się i szczerze mu pogratulowała, lecz w głębi serca obawiała się, że właśnie tak to się skończy. Ostatnio był w domu rzadkim gościem. Pracował do późna, a z łóżka zrywał się skoro świt, żeby pędzić do firmy. Weekendy niby miał wolne, ale zdarzało się, że i w sobotę musiał zajrzeć do pracy. Owszem, sporo zarabiał, dzięki czemu rodzina mogła sobie pozwolić na egzotyczne wakacje dwa razy w roku czy zakup nowego samochodu z salonu, ale gdyby ktoś zechciał zapytać Weronikę o zdanie, powiedziałaby, że wolałaby spędzać urlop nad polskim morzem, jeździć dziesięcioletnim autem, ale mieć ukochanego przy sobie.

– Jasne, tata na pewno się ucieszy, że na niego poczekałyśmy – wymamrotała, zmuszając się do pogodnego tonu.

Nie chciała, aby Oliwia się zorientowała, że między nią a Hubertem ostatnio źle się dzieje. Dziecko nigdy nie powinno być świadkiem kłótni rodziców, a już na pewno nie takie dziecko jak Oliwia. I bez tego miała więcej problemów niż przeciętna dziesięciolatka. Kiedy Weronika ją poznała, mała sprawiała wrażenie nieco smutnej. Ojciec i dziadkowie kupowali jej mnóstwo zabawek i gadżetów, naiwnie wierząc, że w ten sposób zrekompensują dziecku brak matki. Ale to niemożliwe. Żadna zabawka czy gadżet nie są w stanie zastąpić rodzica. Weronika wcześniej w ogóle nie brała pod uwagę związku z samotnym ojcem. W jej wyobrażeniach funkcjonowali tylko we dwoje – ona i jej ukochany, koniecznie wysoki, koniecznie brunet i koniecznie czuły. Dzieci? Może kiedyś, raczej w dalszej przyszłości, i na pewno wspólne.

– Mamo, może zagramy w scrabble?

Weronika zadrżała. Słowo „mama” już jej spowszechniało, w końcu słyszała je niemal codziennie, ale czasem, zwłaszcza w chwilach zamyślenia, łapała się na tym, że wywiera ono na nią piorunujący efekt. Uświadamiała sobie, jak wielkim zaufaniem obdarzyło ją to dziecko, wybierając na swoją mamę. Macochą Oliwii uczynił Weronikę los, ale dziewczynka sama zdecydowała, że Weronika będzie jej mamą.

– Jasne, bardzo chętnie. Przyniesiesz?

Oliwia poderwała się z kanapy i pognała do swojego pokoju. Kiedy wróciła, Weronika już robiła miejsce na dużym, przeszklonym stole, przy którym zwykle jadali posiłki, ale który doskonale nadawał się również do grania w planszówki.

– Na blacie powinien być jakiś zeszyt, a długopis…

– Już mam coś do pisania. – Oliwia położyła na stole ołówek. – Jesteś gotowa na porażkę?

– Hej, a kto ostatnio przegrał?!

– Dałam ci fory. – Oliwia usiadła na krześle i wzruszyła ramionami.

– Tak, szczególnie wtedy, kiedy wymyślałaś nieistniejące słowa – zachichotała Weronika.

Oliwia rozłożyła planszę i sięgnęła po woreczek z płytkami.

– Nie moja wina, że pomyliłam „ulele” z „ukulele”. Poza tym udowodniłam wam przecież, że w Stanach Zjednoczonych jest restauracja o takiej nazwie, więc…

– Ale nie miałaś pojęcia o jej istnieniu, kiedy ułożyłaś to słowo! – podsumowała Weronika.

Oliwia wyjęła z woreczka siedem płytek i ustawiła je na stojaku. Skrzywiła się. Raczej marna byłaby z niej pokerzystka.

– Mogę wymienić płytki?

Weronika głośno się roześmiała. Cała Oliwia. Nie znosiła porażek, zawsze robiła wszystko, by wygrać. Ale to chyba dobrze. Oby to jej zostało, oby dorosłość nie stłamsiła w niej tej zaciętości w walce o swoje.

– Możesz, możesz. – Weronika usiadła po drugiej stronie stołu.

Z uśmiechem obserwowała pasierbicę ukradkiem zerkającą do woreczka, żeby wydobyć z niego interesujące ją płytki z literami. We wczesnej młodości Weronika nie podejrzewała siebie o to, że będzie zdolna czerpać aż tyle radości z życia rodzinnego. Kiedyś wciąż chciała więcej i mocniej. Rzadko się zatrzymywała. Zrobiła to dopiero przy Hubercie i Oliwii. Oddała im całą siebie. Rodzina stała się dla niej wszystkim. Skoczyłaby w ogień za partnerem i pasierbicą, dlatego tak bardzo ją bolało, że ostatnio układa im się jakby gorzej.

– Dlaczego zakochałaś się w tacie? – zapytała ni stąd, ni zowąd Oliwia.

– Słucham? Naprawdę o to zapytałaś? – Weronika parsknęła śmiechem. – Skąd w ogóle takie pytanie?

– Niedawno się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że tata jest taki… nudny. Nudny i grzeczny.

– W pewnym momencie dochodzi się do wniosku, że „nudny” i „grzeczny” to przymiotniki, które określają idealnego partnera – zażartowała Weronika. – A tak całkiem poważnie, nie zawsze taki był. Kiedy go poznałam, był nieco bardziej spontaniczny; cóż, każdy wiek ma swoje prawa. Ja też byłam inna.

– To znaczy? – zainteresowała się Oliwia.

– Inna. – Weronika rozłożyła płytki z literkami na stojaku. Dobrze trafiła. Od razu dostrzegła krótkie słowo, od którego mogła zacząć. „As”.

Nie zamierzała ciągnąć tego tematu w rozmowie z Oliwią. Gdyby pasierbica mogła cofnąć się w czasie i poznać Weronikę z tych najbardziej szalonych lat… cóż, byłby to raczej kiepski wzór dla dorastającej dziewczynki.

Ułożyła słowo na planszy.

– No, i co ja mam z tym zrobić? – Oliwia zacmokała z niezadowoleniem.

Nie zdążyła się jednak zastanowić, bo rozległ się dźwięk domofonu, sygnalizujący, że ktoś właśnie wpisał na dole kod i wchodzi do klatki.

Weronika odruchowo spojrzała na zegarek. Dziewiętnasta czterdzieści. Tęskniła za czasami, kiedy Hubert wracał do domu o piętnastej dwadzieścia i spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Od jakiegoś czasu odnosiła wrażenie, że więcej rzeczy robią osobno. W pewnym momencie – Weronika nie potrafiła wskazać go precyzyjnie – każde z nich zaczęło żyć bardziej swoimi sprawami niż wspólnymi. Ale może tak się dzieje w większości związków z dłuższym stażem? Może to niemożliwe – pocieszała się – przejść przez życie, patrząc sobie głęboko w oczy i gruchając jak dwa gołąbki? Tłumaczyła sobie, że przecież nie tylko ich to dotyczy, że w gruncie rzeczy są szczęśliwi, a ona nie ma absolutnie żadnych powodów do narzekania. W głębi serca czuła jednak, że dzieje się coś złego. Ostatnio nawet zasugerowała Hubertowi, żeby odwiedzili terapeutę, ale on tylko popukał się wymownie w czoło.

– Przecież między nami jest dobrze – podsumował i szybko zmienił temat.

Weronika nie wracała więc do tej rozmowy, choć jej wątpliwości nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nadal ją nękały, mimo że próbowała je zagłuszać, zapewniając samą siebie, że jej związek jest udany.

Zaczęło się chyba jeszcze przed awansem Huberta, choć rozszerzenie jego obowiązków zawodowych spotęgowało wrażenie, że wprawdzie żyją razem, ale właściwie osobno. Hubert obiecywał jej, że kiedy tylko skończy projekt, nad którym pracuje, będzie miał więcej czasu dla rodziny, wtedy jednak pojawiał się kolejny i znów następny.

– Padam z nóg – powiedział Hubert, zaglądając do salonu. – Co robicie?

– Gramy w scrabble. Masz ochotę dołączyć? – zapytała Weronika, ale Hubert pokręcił głową.

– Dopadła mnie paskudna migrena i chciałbym się wcześniej położyć.

– Mogłeś dłużej siedzieć nad tabelkami – westchnęła Weronika.

Wstała od stołu, żeby sprawdzić, czy mięso już gotowe. Nic z tego. Wyglądało na to, że tego dnia kolacja będzie późna.

– Ale ładnie pachnie – zauważył Hubert. – Odrobiłaś lekcje? – Zatrzymał wzrok na Oliwii.

– Nie było nic zadane.

– Sprawdziłaś to? – zwrócił się do Weroniki.

Potwierdziła skinieniem głowy. Miała ochotę mu wygarnąć, że przeglądanie zeszytów Oliwii to również jego zadanie, ale nie chciało jej się kłócić. Co to zmieni, że zwróci mu uwagę? On się wścieknie, ona zaleje się łzami, a Oliwia zniknie smutna w swoim pokoju. Nie, nie tędy droga. Będzie musiała dojść do porozumienia z Hubertem w inny sposób. Kłótnie tylko pogarszają i tak napiętą ostatnimi czasy atmosferę.

– Jeśli nie masz ochoty grać, może po prostu usiądziesz z nami i opowiesz, jak ci minął dzień? – zasugerowała z nadzieją w głosie.

Hubert wyglądał tak, jakby rozmowa z partnerką była ostatnim, na co miał ochotę po ciężkim dniu w pracy, ale się zgodził. Chyba bardziej ze względu na Oliwię niż na nią – cóż, dobre i to.

– Już, tylko umyję ręce i się przebiorę.

Wrócił kilka minut później. Garnitur zmienił na wygodny dres. Weronika najbardziej lubiła go w tej domowej wersji. Może nie prezentował się tak atrakcyjnie jak w koszuli i marynarce, ale był bardziej jej. Tę wersję znała tylko ona.

– Omal nie straciliśmy ważnego klienta przez niekompetencję jednego z nowych pracowników – powiedział, kiedy już wygodnie usadowił się na kanapie. – Musiałem to wszystko odkręcać i rozbolała mnie głowa.

– Może za dużo na siebie bierzesz – spuentowała Weronika, posyłając partnerowi troskliwe spojrzenie.

– Wiesz, jak jest. Albo dajesz z siebie wszystko, albo wylatujesz.

– Dlatego ja nigdy nie będę pracować w korporacji – oznajmiła z przekonaniem w głosie Oliwia. – Będę weterynarzem.

– Myślałem, że już ci to przeszło. Ostatnio chyba chciałaś zostać… – Zastanowił się. – Tancerką?

– To było głupie. Niby gdzie miałabym tańczyć? Weterynaria jest ciekawsza.

– Ale to chyba nie jest zbyt dobrze płatne zajęcie, co?

– Czy naprawdę wszystko musimy przeliczać na pieniądze? – Weronika zgromiła Huberta wzrokiem. – Poza tym ten zawód stwarza szerokie perspektywy. Może Oliwia pewnego dnia założy własną klinikę weterynaryjną, kto wie?

– Ale ja będę leczyć zwierzęta gospodarskie. No wiecie, krowy, konie, świnie, owce…

– Nie wiem, gdzie w Opolu znajdziesz krowy albo świnie – podsumował ze śmiechem Hubert.

– A kto powiedział, że zostanę w Opolu? Mogę zamieszkać u cioci w Boguszycach.

– Tam nie ma żadnych perspektyw dla młodych ludzi. Przemyśl to jeszcze. – Hubert wycelował w córkę palec wskazujący.

– Ma sporo czasu – wtrąciła się Weronika.

– No, a jak wam minął dzień? – zapytał Hubert, rozglądając się po mieszkaniu. Zatrzymał wzrok na piekarniku, z którego roznosił się aromatyczny zapach. – Co będzie na kolację?

– Kurczak w ziołach, ale coś długo się robi… – Weronika znów zajrzała do piekarnika.

– Mięso na noc? – Hubert zmarszczył nos. – Mogłaś przygotować coś lżejszego.

– Kurczak jest akurat bardzo lekki. A wracając do twojego pytania… – Weronika zawiesiła głos, aby zwiększyć napięcie. – Wygląda na to, że niedługo ja również będę miała dla was dobrą wiadomość.

– Co masz na myśli? – Hubert zmrużył oczy.

Od dłuższego czasu narzekał, że coraz gorzej widzi, ale do okulisty ciągle było mu nie po drodze. Weronika raz nawet go zapisała, ale zapomniał o wizycie, a przecież nie jest małym dzieckiem, żeby brała go za rękę i szła razem z nim. Mogłaby tak zrobić z Oliwią, ale nie z dorosłym, prawie czterdziestoletnim mężczyzną.

– Basia w przyszłym miesiącu idzie na emeryturę. Rozmawiałam dziś z dyrektorką z miejskiej i chciałaby, żebym to ja została kierownikiem filii po jej odejściu!

Weronika zamierzała podzielić się z rodziną tą wiadomością dopiero wtedy, gdy obejmie nowe stanowisko. Chciała zrobić im niespodziankę, ale nie wytrzymała.

– Nieźle! – podekscytowała się Oliwia, szybko jednak spochmurniała. – Czy to znaczy, że będziesz więcej pracować?

Weronika poczuła ucisk w klatce piersiowej. No tak. Dla Oliwii awans oznacza jedno – nieobecnego rodzica.

– Nie, moje godziny pracy się nie zmienią. Przybędzie mi trochę obowiązków, ale nie będę siedzieć po godzinach.

– Jasne, że nie. Niby co miałabyś robić w bibliotece po godzinach? – zażartował Hubert, a Weronice zrobiło się przykro.

Nigdy nie powiedział tego wprost, ale Weronika była przekonana, że uważa jej pracę za mało istotną. Raz, że zarabiała o wiele mniej od niego, a dwa, że… no cóż. Kiedy poznała Huberta, uznała, że ma on jedną jedyną wadę, acz dość poważną. Należał do tej większej grupy statystycznych Polaków, którzy w ciągu roku nie czytają ani jednej książki. Później, z biegiem czasu, zaczęła dostrzegać inne wady, które oczywiście miał, ale wtedy, przez różowe okulary, widziała tylko tę jedną. Hubert był zajęty „poważniejszymi sprawami” niż siedzenie z nosem w książce. Robił karierę w świecie finansów. To Weronika przeczytała Oliwii pierwszą książkę i to ona zabrała ją do biblioteki. Miała wyrozumiałą szefową, dlatego czasem zabierała pasierbicę do pracy i pokazywała jej, jak czule obchodzić się z książkami.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, ile pracy jest w bibliotece! – Oliwia poczuła się w obowiązku stanąć po stronie macochy. – Przecież mama nie tylko siedzi tam za biurkiem i wprowadza wypożyczane i zwracane książki do systemu.

– Wiem, wiem. Może to był głupi żart – stwierdził Hubert.

Weronika bez słowa otworzyła piekarnik i przygotowała miejsce, aby odstawić żaroodporne naczynie. Nie zauważyła, kiedy Hubert zaszedł ją od tyłu i położył dłonie na jej biodrach.

– Chyba nie jesteś na mnie zła?

– Co? – zdziwiła się Weronika. – A, to. – Machnęła ręką. – Przyzwyczaiłam się do twoich głupich dowcipów.

– Przecież wiesz, że nie miałem nic złego na myśli.

– Kochanie, pójdziesz umyć ręce? – Weronika spojrzała na Oliwię.

Dziewczynka wyszła z pokoju, a Weronika wprawnym ruchem pozbyła się męskich dłoni z bioder i wyjęła mięso z piekarnika.

– Ona naprawdę za tobą tęskni, kiedy tak długo pracujesz.

– Powiedziała ci to?

– Nie, ale widzę, co się dzieje. Może mógłbyś wziąć kilka dni urlopu, żeby po prostu pobyć w domu?

– Zastanowię się nad tym – odpowiedział wymijająco Hubert, a Weronika domyśliła się, że szybko zapomni o jej sugestii.

– Za dużo na siebie bierzesz.

– Robię to, żebyście ty z Oliwią nie musiały się niczym martwić. – Hubert wyglądał na urażonego. – Gdyby nie wy, miałbym to wszystko głęboko gdzieś.

W Weronice niemal natychmiast odezwały się wyrzuty sumienia. Nie powinna mieć mu za złe, że chce zabezpieczyć przyszłość ich i Oliwii, a jednak miała. Chyba oboje się w tym wszystkim pogubili.

– W porządku – wycofała się. – Ale przemyśl to, co ci powiedziałam.

– Jasne. – Hubert cmoknął ją w policzek i usiadł przy stole.

Jego mina świadczyła o tym, że myślami jest gdzieś bardzo daleko.

Rozdział 2

Wcześniej

Weronika była już spóźniona, dlatego zrezygnowała z zamiaru udania się na przystanek i czekania na autobus. Z osiedla Chabrów do centrum busy odchodziły co kilka minut, ale nie miała już ani chwili. Zadzwoniła więc po taksówkę, choć towarzyszyło jej przeświadczenie, że nie powinna pozwalać sobie na taką rozrzutność. Dopiero co zaczęła pracę w bibliotece. Z pensji ledwie wystarczało na opłaty i podstawowe wydatki. Wprawdzie rodzice pomagali, ale chciała jak najszybciej się usamodzielnić, dlatego starała się oszczędzać. Wsiadając do taksówki, próbowała nie myśleć o tym, że za równowartość przejazdu mogłaby mieć obiad na dwa dni.

Kiedy oznajmiła rodzicom, że zamierza studiować bibliotekoznawstwo, popukali się wymownie w czoło.

– Z tego w ogóle da się wyżyć? – zapytał wprost ojciec.

Matka była nieco mniej bezpośrednia. Tłumaczyła, że może lepiej byłoby postawić na dziennikarstwo, które Weronika również brała pod uwagę. Kto wie, perorowała matka, może pewnego dnia zobaczą córkę w telewizji i będą mogli się pochwalić przed znajomymi i sąsiadami, że to właśnie ona, ich Weroniczka, prowadzi popularny program śniadaniowy. Weronika nie widziała jednak na to większych szans. Po pierwsze, nie miała żadnych znajomości, ojca w telewizji, wujka w radiu. Po drugie, jej dykcja nie była idealna, Weronika mogłaby co najwyżej pisać, i to pewnie do lokalnego tygodnika, a tam pensja była porównywalna do bibliotecznej. Poza tym kiedy wybierała studia, była po tych najtrudniejszych przejściach i uznała, że na bibliotekoznawstwie trochę sobie siądzie na tyłku. Pozwoliła sobie na stereotypowe myślenie. W jej pojęciu dziennikarze, oczywiście ci najwięksi i najważniejsi, rozbijali się samochodami po pijaku, jeżdżąc z imprezy na imprezę, przychodzili naćpani do pracy i co tydzień zmieniali partnerów. Nie miała pojęcia, ile w jej wyobrażeniach jest prawdy, ale uznała, że w bibliotece nie grozi jej to, że znów wpadnie w jakieś dziwne towarzystwo i popłynie. Chciała się schować ze swoim żalem i poczuciem winy między regałami pełnymi książek, bo przecież nie od dziś wiadomo, że literatura pozwala oderwać się od rzeczywistości.

Uparła się więc, poszła na bibliotekoznawstwo, skończyła studia i dość szybko znalazła pracę w filii biblioteki na Chabrach. Matka i ojciec zapewniali ją, że może z nimi mieszkać tak długo, jak zechce, ale Weronika nie zamierzała siedzieć na rodzicielskim garnuszku. Zaczęła przeglądać ogłoszenia o wynajmie mieszkania w pobliżu pracy, żeby nie tracić czasu i pieniędzy na dojazdy. Osiedle Chabrów jest jednym z największych blokowisk w Opolu, więc Weronika znalazła sporo nieruchomości do wynajęcia od zaraz, ale większość ofert przekraczała jej możliwości finansowe. Dopiero po kilku tygodniach znajoma wspomniała jej, że babcia jej koleżanki zmarła i rodzice tej koleżanki zamierzają wynająć mieszkanie seniorki po kosztach. Wprawdzie od wielu lat nikt tam nie robił remontu, ale tynk ze ścian nie odpadał, z kranu leciała ciepła woda, a w kuchni było na czym ugotować obiad, więc czego chcieć więcej? Mieszkanie znajdowało się właśnie na osiedlu Chabrów, a konkretnie przy Karpackiej, w najstarszej części osiedla, tak zwanej dzielnicy Górskiej. Weronika nie posiadała się ze szczęścia, kiedy wraz z rodzicami wnosiła kolejne kartony do małego mieszkania w czteropiętrowym bloku. Jej ojciec własnoręcznie odświeżył ściany, przez co wnętrza sprawiały wrażenie może niemodnych, ale czystych. Weronika niczego więcej do szczęścia nie potrzebowała.

Szybko się przekonała, że dorosłość nie jest taka prosta, jak jej się wcześniej wydawało, mimo to nie miała zamiaru wracać do rodziców. Nie lubiła przyznawać się do porażki, starała się więc przetrwać, choć pod koniec miesiąca często brakowało jej pieniędzy na podstawowe wydatki. Ale się nie podda, co to, to nie! Przetrwała najgorsze. Teraz mogło być tylko lepiej.

Wsiadła do taksówki, zajmując miejsce na tylnej kanapie.

– Plac Wolności – bąknęła do taksówkarza i wytarła spocone dłonie o materiał spódnicy.

Spódnica. Z niedowierzaniem pokręciła głową. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni włożyła coś innego niż spodnie, uznała jednak, że pierwsza randka z mężczyzną takim jak Hubert Janczewski wymaga poświęceń. Wyciągnęła więc z dna szafy ołówkową spódnicę, którą dostała od mamy chyba jeszcze w liceum. Z ołówkowymi spódnicami jest tak, że nigdy nie wychodzą z mody, nawet jeżeli przeleżały w szafie niemal dekadę. Do granatowej spódnicy dobrała wiskozową luźną bluzkę w kolorze winnej czerwieni i sandałki na niewielkiej szpilce. Wyglądała dobrze, nawet lepiej niż dobrze. Zupełnie jak nie ona. Dlaczego właściwie na co dzień chowa się pod tymi workowatymi swetrami? Ma dopiero dwadzieścia siedem lat i całkiem niezłą figurę, skoro wcisnęła się w spódnicę z liceum.

Serce waliło jej jak szalone. Nie była na randce od… – zmarszczyła nos, próbując ustalić, kiedy po raz ostatni umówiła się z mężczyzną – …od dawna. Nie dlatego, że nie chciała albo narzuciła sobie celibat i stroniła od mężczyzn czy coś w tym stylu. Po prostu nie było ku temu okazji. Nikt nie wzbudził w niej zaciekawienia, nie sprawił, że chciała go poznać, od czasu… właściwie od tamtego lata. Hubert był pierwszym, który zburzył ów mur znudzenia i obojętności. To był czysty przypadek, że w ogóle na siebie wpadli. Poznali się na imprezie, na której ani jej, ani jego nie powinno być. Weronika w sobotnie popołudnie odkryła, że jej lodówka świeci pustkami. Zarzuciła na siebie bluzę z kapturem i poszła do osiedlowego marketu, w którym spotkała koleżankę ze studiów. Nie widziały się od obrony, chociaż na studiach były ze sobą blisko. Ich drogi się jednak rozeszły i nie zaradziły temu obietnice, że będą do siebie dzwonić i regularnie się spotykać.

– Jak dobrze, że na ciebie wpadłam! – ucieszyła się Magda. – Idę dzisiaj na imprezę do znajomej, praktycznie nikogo tam nie znam, potrzebuję towarzystwa!

– No, sama nie wiem… – Weronika zamierzała odmówić, ale Magda miała w sobie coś takiego, że człowiek nie potrafił jej się sprzeciwić.

– A masz lepsze plany na dzisiejszy wieczór?

– Nie – przyznała zgodnie z prawdą Weronika.

– Więc chodź ze mną, będzie fajnie!

Poszła, choć obiecała sobie, że po godzinie, góra dwóch wróci do domu.

Hubert też zdecydował się w ostatniej chwili. Kuzyn namawiał go, żeby mu potowarzyszył, żeby w końcu wyszedł do ludzi, ale on był oporny. W końcu jednak uległ. Kuzynowi zależało na tej imprezie, bo chciał przez gospodynię dotrzeć do jej siostry, która mu się podobała. Istny galimatias. Weronika i Hubert znaleźli się więc przypadkowo w tym całym zamieszaniu i już nieprzypadkowo odkryli, że całkiem nieźle im się rozmawia, choć żadne z nich nie mówiło wiele o sobie.

Weronika, jadąc na spotkanie z Hubertem, wiedziała tylko tyle, że facet jest „po przejściach”. On o niej wiedział jeszcze mniej, a mimo to zdecydowali się spotkać, już nieprzypadkowo. Weronika, wychodząc z tamtej imprezy – nie po godzinie, nie po dwóch, lecz po sześciu – podała mu swój numer telefonu, ale prawdę mówiąc, nie liczyła na to, że zadzwoni. Nie czekała, nie wpatrywała się w wygaszony ekran, zaklinając w duszy, żeby Hubert się do niej odezwał. Chyba nawet zapomniała o tym, jakie wrażenie na niej zrobił, ale kiedy zadzwonił, szybko sobie przypomniała.

Skontaktował się z nią po tygodniu, tłumacząc, że ostatnie miesiące są dla niego tak trudne, że nie ma czasu kompletnie na nic, nawet na wykonanie telefonu. Podobno zasypiał o dwudziestej, zaraz po nawiązaniu bliskiego kontaktu z łóżkiem i poduszką. Weronika weszła mu w słowo, sugerując, że wcale nie musi się jej tłumaczyć, bo przecież nic jej nie obiecywał, ale nie przerwała tym jego potoku słów. Kiedy już skończył przepraszać, zaproponował spotkanie, a Weronika od razu się zgodziła.

– Wysadzić panią przy rondzie? – Z zamyślenia wyrwał ją głos taksówkarza.

– Tak, poproszę.

Umówiła się z Hubertem przy „babie na byku”. To znaczy przy opolskiej Nike, czyli pomniku Bojownikom o Polskość Śląska Opolskiego, ale nie znała nikogo, kto pochodziłby z Opola i używał innego określenia niż „baba na byku”.

Taksówkarz zatrzymał się na placu Wolności. Podała mu wyliczoną co do grosza kwotę, która wyświetliła się na taksometrze. Mężczyzna z niezadowoloną miną schował pieniądze. Chyba liczył na napiwek, ale źle trafił.

Weronika wysiadła z taksówki. Mocniej ścisnęła torebkę i na drżących ze zdenerwowania nogach pokonała dystans kilkudziesięciu metrów, który dzielił ją od pomnika. Hubert już na nią czekał, niecierpliwie spoglądając na zegarek. Miał na sobie beżowe chinosy i błękitną koszulę z podwiniętymi niedbale rękawami. W jego starannie wypastowanych butach można się było przejrzeć jak w lustrze. Wyglądał jak ktoś, komu zależy, aby zrobić dobre wrażenie, co Weronika odnotowała z prawdziwym zadowoleniem. Przyspieszyła kroku. Straciła zbyt wiele czasu, zastanawiając się, co na siebie włożyć, i w rezultacie była spóźniona.

– Cześć – sapnęła, kiedy już się przy nim zatrzymała. – Przepraszam cię za spóźnienie, ale…

– Nic się nie stało. Cieszę się, że jesteś. – Uśmiech Huberta potwierdzał jego słowa.

Weronika poczuła się nieco bardziej pewna siebie.

– Wydawało mi się, że zdążę, ale kompletnie straciłam poczucie czasu, dlatego nie dałam ci znać, że będę trochę później. Długo czekasz?

– Jakieś dziesięć minut. Spokojnie, nic się nie stało.

Zapadła cisza. Weronika nie miała zbyt dużego doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. W liceum spotykała się z kilkoma chłopakami, oczywiście niejednocześnie, a później, w tamto lato, między szkołą średnią a studiami… No, ale od tamtej pory nie chodziła na randki, nie miała więc pojęcia, o czym rozmawiać z Hubertem. Wtedy, na tej imprezie, rozmowa potoczyła się błyskawicznie, ale ona była mniej skrępowana, bardziej swobodna. Może dlatego, że myślała, iż widzi tego mężczyznę pierwszy i ostatni raz w życiu.

Zresztą Hubert miał niewiele wspólnego z tamtymi, z którymi się kiedyś spotykała. Oni byli chłopcami, on mężczyzną.

Podobał jej się, nie tylko z wyglądu, choć oczywiście niczego mu nie brakowało. Był wysoki, słusznej budowy, ani zbyt szczupły, ani przy kości, elegancki i sprawiał wrażenie bardzo dojrzałego. Weronika wiedziała, że jest od niej starszy o trzy lata, ale miała wrażenie, że dzielący ich dystans jest znacznie większy.

– Może się przejdziemy? – zaproponował Hubert. – Zarezerwowałem dla nas stolik, ale dopiero na osiemnastą trzydzieści. Uznałem, że może najpierw pójdziemy na spacer. Co ty na to?

– Jasne, bardzo chętnie – wymamrotała Weronika.

Ruszyli w stronę kanału. Weronika uwielbiała spacerować wzdłuż Młynówki, zwłaszcza wieczorem, kiedy w wodzie odbijały się światła z okolicznych kamienic. Lubiła miasto, w którym mieszkała od urodzenia, choć patrzyła na nie innym okiem niż turyści. Opolska Wenecja należała do jej ulubionych miejsc. Teraz było jeszcze jasno. W czerwcu słońce zachodziło dopiero przed dwudziestą pierwszą, ale nawet w dziennym świetle kanał Młynówka potrafił być bardzo urokliwy.

– Co słychać w bibliotece? Masz dla mnie nowe anegdotki? – zapytał Hubert, nawiązując do zabawnych historyjek, które Weronika opowiedziała mu na tamtej imprezie.

– Nie, chyba nie… – Zastanowiła się. – Chociaż ostatnio jeden z czytelników zapytał mnie, kto napisał dzienniki Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

Pożałowała swoich słów, kiedy z miny Huberta wywnioskowała, że nie zrozumiał żartu. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niego, co właściwie powiedziała.

– Naprawdę zapytał, kto jest autorem dzienników Herlinga-Grudzińskiego? – parsknął śmiechem.

– Naprawdę, naprawdę. Ale to nie pierwszy taki przypadek. Kiedyś zostałam zapytana o to, kto napisał Dziennik Anne Frank i w którym dziale można znaleźć tę książkę, więc w sumie to to samo.

– Znasz wszystkie książki wydane w ostatnim… no nie wiem, stuleciu? – zainteresował się Hubert. – Zawsze mnie zastanawiało, czy bibliotekarki mają w głowie taką gotową listę.

– Mamy gotową listę, ale nie w głowie, tylko w komputerze – odparła Weronika. – Nie sposób spamiętać wszystkich tytułów, zwłaszcza że w ostatnich latach wydaje się, cóż, chyba sporo za dużo. Chciałabym być na bieżąco z nowościami, ale to niemożliwe.

Jej wzrok przyciągnęła kolejka oczekujących na wolny stolik w naleśnikarni. Nic dziwnego. Sława serwowanych w knajpce naleśników wykraczała daleko poza granice województwa opolskiego.

– Chciałem zadać to pytanie już na tej imprezie, ale jakoś nie miałem śmiałości – zaczął Hubert.

– Pytaj, o co tylko chcesz.

– Co cię skłoniło do tego, żeby podjąć pracę w bibliotece?

– Jestem po studiach kierunkowych – stwierdziła ze wzruszeniem ramion Weronika.

– No tak, to zrozumiałe, ale przecież kiedyś ten kierunek wybrałaś.

– Chyba bezpieczniej czuję się wśród książek niż wśród ludzi – odpowiedziała, nie patrząc Hubertowi w oczy.

– Nie obraź się, ale czy ta praca nie jest… no nie wiem, nudna?

– Nudna? – Weronika uniosła wysoko brwi. – Nie, nie powiedziałabym. Moja praca nie polega tylko na wypożyczaniu książek.

– Nie? To co jeszcze robisz? – dopytywał Hubert. – Przepraszam, że cię tak wypytuję, ale chciałbym jak najwięcej się o tobie dowiedzieć, jak najlepiej cię poznać.

Jego słowa sprawiły, że po całym ciele Weroniki rozlało się ciepło płynące z serca. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni coś takiego usłyszała. A może nigdy? Sądziła, że jej osoba nie może zaciekawić drugiego człowieka, bo jest do bólu nudna. Tak, nudna. Hubert miał rację. Weronika była nudna, tak jak jej praca w opinii innych ludzi. Była nudna, bo wydawało jej się, że popadając w nijakość, ochroni się przed kolejnym zranieniem. Słowa Huberta uświadomiły jej, że już nie chciała być nudna. Pragnęła, by ktoś, najlepiej on, uznał ją za interesującą.

– Oczywiście moim podstawowym obowiązkiem jest obsługa czytelników i wypożyczanie książek, ale oprócz tego zajmuję się gromadzeniem i opracowywaniem zbiorów, co może brzmi górnolotnie, ale jest najbardziej nużącym zajęciem na świecie. W porządku, jeśli tak na to spojrzymy, moja praca może się wydawać nudna, ale dla mnie najważniejsza jest promocja czytelnictwa – wyznała Weronika. – Organizujemy różne wydarzenia dla dorosłych i dzieci, spotkania autorskie, warsztaty, a ostatnio zainicjowałam w naszej bibliotece dyskusyjny klub książki. Oprócz tego zaczęliśmy mocno działać w sieci, uważam, że takie media społecznościowe jak Facebook mają spory potencjał, i namówiłam kierowniczkę filii, w której pracuję, na założenie konta na portalu. Biorąc pod uwagę, że jestem najmłodsza i najbardziej zaznajomiona ze współczesnymi technologiami, to na mnie spadło prowadzenie profilu – roześmiała się.

– Nieźle. Czyli rzeczywiście wygląda na to, że się nie nudzisz – zauważył Hubert z błyskiem w oku. – Podoba mi się to, naprawdę. Lubię ludzi z pasją. A ten dyskusyjny klub książki na czym polega?

– Cóż, na razie spotkaliśmy się tylko dwukrotnie, więc klub dopiero raczkuje, ale zapowiada się całkiem nieźle. Razem z klubowiczami wybieramy książki, które będziemy omawiać następnym razem. Raz w miesiącu się spotykamy i dyskutujemy o przeczytanych lekturach. Analizujemy zachowanie bohaterów, zastanawiamy się, co my byśmy zrobili na ich miejscu… – Weronika dopiero się rozkręcała. Zazwyczaj to ona słuchała, a nie mówiła, ale kiedy już zaczęła, nie mogła skończyć. Przy Hubercie czuła się wyjątkowo swobodnie. – W ten sposób można poznać nie tylko twórczość autora, ale też drugiego człowieka.

– Naprawdę? To może zadasz mi jakąś lekturę, a następnym razem o niej podyskutujemy?

Weronika szczerze się roześmiała. Zawsze kiedy to robiła, odchylała głowę do tyłu, a jej długie włosy opadały luźno na plecy. Rzadko spinała włosy, bo wymagałoby to od niej choćby minimalnego wysiłku, a ona wolała, kiedy żyły swoim życiem. Nie miała serca do ich układania, spinania, czesania.

Spoważniała, kiedy dostrzegła wzrok Huberta. Patrzył na nią tak jak jeszcze nigdy nikt. Omal nie parsknęła ponownie śmiechem, kiedy to sobie uświadomiła. Bo to odkrycie było… takie pensjonarskie. Jak w tanich romansach, za którymi nigdy nie przepadała, a o które zabijały się czytelniczki biblioteki. Patrzył na nią tak jak jeszcze nigdy nikt. Śmieszne. Ale to była prawda.

– No… nie wiem. Nie mam pojęcia, jaki gatunek lubisz i co mogłoby cię zainteresować. – Spuściła wzrok, nie zdając sobie sprawy z tego, jakie wrażenie robią na nim jej długie, gęste rzęsy.

– Ja sam tego nie wiem, ale może pomożesz mi się przekonać?

– Nie rozumiem, co masz na myśli.

– Nie przeczytałem żadnej książki od… niech no się zastanowię. Od szkoły średniej.

– Och, to rzeczywiście… – Weronika z trudem ukryła rozczarowanie. – Cóż, a co przeczytałeś jako ostatnie i co ci się podobało?

– Czytałem tylko lektury szkolne i prawdę powiedziawszy, nie pamiętam, żeby któraś z nich mnie porwała, poza Chłopcami z placu Broni, ale pewnie niewiele ci to pomoże.

– No nie. – Weronika intensywnie myślała, ale żaden tytuł nie przychodził jej do głowy. – Może jakiś kryminał?

– Niech będzie kryminał. Byle krótki, bo nie mam zbyt wiele czasu na czytanie.

Czy jej się tylko wydawało, czy Hubert spiął się, wypowiadając te słowa?

– A może kryminał na wesoło? Co powiedziałbyś na Chmielewską?

– Jakiś konkretny tytuł?

– Wszystko czerwone? – podsunęła Weronika.

– Wszystko czerwone, postaram się zapamiętać.

Nie potrafiła ukryć szerokiego uśmiechu. Bo skoro chciał z nią dyskutować o Chmielewskiej następnym razem, to znaczyło, że będzie jakiś następny raz!

– Ale na pewno jest krótka?

– Na pewno. Nie pamiętam dokładnie, ale około trzystu stron.

– Świetnie. Obawiam się, że dłuższej nie dałbym rady przeczytać. Ja naprawdę nie mam czasu na…

– Wszyscy tak mówią – podsumowała ze śmiechem Weronika. – Ale na granie na komputerze czy oglądanie filmów masz czas, prawda? Więc znalazłby się też…

– Nie, nie mam – odparł z powagą Hubert. – Moja sytuacja życiowa nie za bardzo pozwala mi na takie rzeczy.

Weronika na końcu języka miała pytanie, jaka właściwie jest jego sytuacja życiowa, ale nie chciała być wścibska. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli wróci do bezpiecznych tematów. Nie chciała go do siebie zrazić.

– A ty, zdaje się, wspomniałeś, czym się zajmujesz… Pracujesz w finansach, tak?

– Tak, ale z tego, co mówisz, moja praca jest zdecydowanie nudniejsza od pracy w bibliotece. – Hubertowi błyskawicznie wrócił dobry humor. – Wiesz co, musimy wrócić na górę i przejść na drugą stronę ulicy, bo zaraz miniemy restaurację. Od tej strony tam nie wejdziemy. Wprawdzie jest dopiero osiemnasta dziesięć, ale może nasz stolik jest już przygotowany.

Weronika rozejrzała się wokół, bo z tego wszystkiego kompletnie przestawała odnotowywać, gdzie się znajdują.

– Zarezerwowałeś stolik w Starce? – Bardzo starała się zabrzmieć naturalnie, jak gdyby codziennie bywała w tej restauracji, ale chyba jej się to nie udało.

To właśnie wtedy, kiedy się zorientowała, że zaprosił ją do Starki, pomyślała, że to nie może się udać. Byli z zupełnie różnych bajek, co przecież wiedziała już wtedy, po tej rozmowie na imprezie. Hubert pochodził z dobrego, bogatego domu na Pasiece, a ona wychowała się na ZWM-ie1, gdzie ostatnio trochę strach było wyjść po zmierzchu z mieszkania. Ale czy w dzisiejszym świecie te różnice mają jakiekolwiek znaczenie? To już nie czasy Jane Austen czy sióstr Brontë.

– Masz coś przeciwko? – zaniepokoił się Hubert.

– Nie, skąd. – Szybko ukryła początkowe zdumienie.

W tej restauracji, uważanej za najlepszą – i najdroższą – w Opolu, była tylko raz, na pięćdziesiątce wujka Marka. To było jeszcze przed tamtym latem, kiedy wszystko się zmieniło, a ona stała się inną osobą. Pamiętała, że siedzieli w sali urządzonej w stylu bawarskim. Zajrzała do drugiej, której wystrój różnił się diametralnie, ale mama szybko ją zrugała, żeby wracała do stolika i nie przeszkadzała innym.

– Dopiero co otworzyli całoroczny taras. Cudem udało mi się zarezerwować stolik na nim. Prawdę mówiąc, kolega oddał mi swoją rezerwację, bo nie miałbym szans, żeby tak z dnia na dzień…

– Rozumiem.

Kiedy kelner zaprowadził ich do stolika, Weronika uznała, że widok z tarasu na Odrę może śmiało konkurować z obrazkami znad Młynówki. Miała nadzieję, że po kolacji, jak już zapadnie zmierzch, będą kontynuować przerwany spacer, bo nad kanałem najpiękniej jest wieczorami, kiedy woda błyszczy odbiciami licznych światełek.

– O czym to rozmawialiśmy? – Głos Huberta sprowadził Weronikę na ziemię.

– O tym, czym się zajmujesz.

– Ach, tak, rzeczywiście. Pracuję w firmie audytorskiej.

– Podziwiam, naprawdę. Matematyka była dla mnie zawsze czarną magią.

– Wbrew pozorom nie mam z nią za często do czynienia w pracy – podsumował ze śmiechem Hubert. – Od wyliczeń są specjalne programy.

Podszedł do nich kelner, aby przyjąć zamówienie, choć Weronika nawet nie zdążyła zapoznać się z kartą. Była zbyt rozentuzjazmowana i zajęta zerkaniem ukradkiem na Huberta, żeby skupić się na tak prozaicznej czynności jak przejrzenie menu.

Po raz pierwszy od ośmiu lat pomyślała, że w zasadzie nic nie stoi na drodze ku temu, żeby mogła być jeszcze szczęśliwa.

Rozdział 3

Teraz

Minęła kolejny rząd zaparkowanych samochodów i zaklęła w myślach. Tradycyjnie już nie pamiętała, gdzie zostawiła auto. Kiedy udało jej się znaleźć wolne miejsce na podziemnym parkingu, cieszyła się tak bardzo, że zapomniała sprawdzić, w którym sektorze zaparkowała. Dobrze, że chociaż była na właściwym poziomie, a przynajmniej tak jej się wydawało.

Z niedowierzaniem obserwowała znajome, które mogły spędzać w galerii handlowej długie godziny. Ona nienawidziła tego typu miejsc. Odwiedzała je tylko w razie najwyższej kolejności. Nie znosiła tych wszystkich rażących w oczy światełek, głośnej muzyki i atmosfery towarzyszącej polowaniu na okazję. Chodzenie po centrach handlowych było dla niej wyjątkowo męczące. Prezenty dla najbliższych zwykle zamawiała online, ale w tym roku wyjątkowo długo zwlekała, aż w końcu na zakupy w sieci zrobiło się zwyczajnie za późno.

Każdego roku doskonale wiedziała, co kupić Oliwii na święta czy urodziny. Znała jej potrzeby, orientowała się, z czego dziewczynka będzie się cieszyć, a co okaże się chybionym prezentem. Z Hubertem sprawa wyglądała zupełnie inaczej, bo co podarować mężczyźnie, który ma wszystko? Pod choinkę kupiła mu spinki do mankietów, na poprzednie urodziny portfel, jeszcze wcześniej pasek do spodni… Weronika nie miała pojęcia, czym mogłaby zaskoczyć partnera. Kiedy przechadzała się po centrum handlowym, próbując jak najszybciej załatwić sprawę, jej wzrok zatrzymał się na salonie z zegarkami. Zawahała się. Zegarek wydawał jej się najbanalniejszym z prezentów, a poza tym wciąż miała w pamięci słowa mamy, która powtarzała, że nie powinno się podarowywać bliskiej osobie zegarka, bo odmierza czas do rozstania. Weronika prychnęła. Wydawało jej się, że zrobiła to na tyle cicho, że nikt nie usłyszał, ale kiedy jakiś przechodzień odwrócił się za nią, poczuła, że się rumieni. A niech to! Co za różnica, co kupi Hubertowi? Nie wierzyła w żadne zabobony. Niech będzie zegarek. Miała już dość i chciała jak najszybciej wrócić do domu.

Z poczuciem dobrze wykonanego zadania zjechała windą na parking, a tam, no właśnie, uświadomiła sobie, że nie pamięta, gdzie zostawiła samochód. Po kwadransie poszukiwań miała ochotę pójść na przystanek autobusowy, ale przecież kiedyś będzie musiała znaleźć to przeklęte auto. Odetchnęła z ulgą, kiedy dostrzegła swoją toyotę aygo wciśniętą między bmw a forda. Hubert co jakiś czas wspominał, że może powinna się zastanowić nad zmianą samochodu na większy, ale ona absolutnie nie czuła takiej potrzeby. Kiedy podróżowali w trójkę, z Hubertem i Oliwią, jechali jego autem. Jej w zupełności wystarczała niewielka trzydrzwiowa toyota.

Wyjechanie ze ścisłego centrum zajęło jej dobre kilkanaście minut. Odstała swoje, próbując przebić się na drugą stronę Śródmieścia. Opole często stało w korkach z powodu zbyt małej liczby mostów w stosunku do natężenia ruchu. A kiedy na autostradzie wydarzył się wypadek i policja kierowała na objazd przez Opole, miasto stawało się nieprzejezdne. Weronika mogła wdepnąć pedał gazu, dopiero kiedy minęła sąd. Na drodze zrobiło się luźniej.

Po przeprowadzce z Chabrów na Malinkę sporo czasu zajęło jej przyzwyczajenie się do nowych okoliczności. Kupili z Hubertem mieszkanie na samym końcu Koszalińskiej, w części dobudowanej na przełomie stuleci. Teraz mieszkała na przedmieściu, wcześniej mogła pójść do centrum nawet pieszo. Trudno jej się było nauczyć, że aby dotrzeć na czas do pracy, musi wyjść z mieszkania co najmniej trzydzieści minut wcześniej. W rezultacie przez pierwsze tygodnie była notorycznie spóźniona.