Żony mundurowych - Magdalena Majcher - ebook

Żony mundurowych ebook

Magdalena Majcher

3,9

Opis

Polscy policjanci

Jacy są, kiedy zdejmują mundur, czego się boją, o czym rozmawiają po pracy i jaką cenę płacą za codzienną służbę oni i ich rodziny? Czy kiedykolwiek odpoczywają, czy może tkwią głową w pracy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? Czy przynoszą problemy do domu? Czy przemoc jest powszechnym zjawiskiem w ich formacji? I czy sami potrafiliby szczerze odpowiedzieć na te pytania?


Magdalena Majcher, prywatnie żona policjanta, zadała je najbliższym policjantów. Zaprosiła do szczerych i bezkompromisowych rozmów jedenaście kobiet i jednego mężczyznę – żony, partnerki, córkę, teściową, męża. Z przeprowadzonych rozmów wyłania się wielowymiarowy – z pewnością nie czarno-biały – obraz ludzi, którzy wcale nie są ze stali.

 

Ludzie, którzy stoją na straży prawa, niejednokrotnie ryzykując własne życie, mają swoje rodziny, żony, partnerki. To one są bohaterkami tej książki. Żony mundurowych to opowieść o ich życiu, strachu, codzienności, pokazana z ich punktu widzenia.

Marek Stelar

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 215

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (25 ocen)
11
5
5
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sudanka

Z braku laku…

Słaba, ogólnikowo, nic nie wnosi. Tylko ostatni rozdział jest coś wart.
10
Lost70

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka
00
Gutkoool

Dobrze spędzony czas

Książka która przekona Cię do reportaży/wywiadów
00
madzia935

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągający reportaż. Ciekawe
00
gagatula

Z braku laku…

najsłabsza tej autorki. spodziewałam się czegoś innego.
00

Popularność




Autorka: Magdalena Majcher

Redakcja: Klaudia Opozda

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska

eBook: Atelier Du Châteaux

Zdjęcia na okładce: Shutterstock: Jacob Kielty, teh_z1b, artphotoclub, Jorge Casais, Mechanic3D; Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Magdalena Majcher

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2024

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-299-6

Wstęp

Po­dob­no ka­żdy czło­wiek nosi w so­bie cho­ciaż jed­ną ksi­ążkę. Często na spo­tka­niach au­tor­skich sły­szę od czy­tel­ni­ków: „Moje ży­cie to go­to­wy ma­te­riał na po­wie­ść” i pew­nie tak wła­śnie jest, bo wie­lo­krot­nie prze­ko­na­łam się, że naj­lep­sze, a za­ra­zem naj­bar­dziej nie­wia­ry­god­ne hi­sto­rie pi­sze samo ży­cie.

Dla­cze­go naj­bar­dziej nie­wia­ry­god­ne? Cóż, my, po­wie­ścio­pi­sa­rze, sta­ra­my się, aby opo­wia­da­ne przez nas hi­sto­rie, na­wet je­śli są w pe­łni fik­cyj­ne, były praw­do­po­dob­ne, a opi­sy­wa­ne sy­tu­acje – mo­gły wy­da­rzyć się w rze­czy­wi­sto­ści. Ro­bi­my wszyst­ko, aby czy­tel­nik uwie­rzył w przed­sta­wia­ną przez nas wi­zję świa­ta, uznał ją za re­al­ną, lo­gicz­ną. Tym­cza­sem kie­dy za­częłam pi­sać ksi­ążki opar­te na fak­tach, prze­ko­na­łam się, że ży­cie nie bawi się w lo­gicz­ne ukła­dan­ki, za­ska­ku­je bra­kiem re­ali­zmu w re­ali­stycz­nych sy­tu­acjach i kie­ru­je się mo­ty­wa­mi, któ­re nie prze­szły­by w fik­cyj­nej po­wie­ści, bo czy­tel­nik by w nie po pro­stu nie uwie­rzył.

Wie­rzę więc w to, że ka­żdy z nas ma go­to­wy ma­te­riał na cho­cia­żby jed­ną ksi­ążkę, a jed­nak naj­trud­niej pi­sze się o so­bie.

Li­sto­pad 2021 roku. Za­pew­ne wi­ęk­szo­ść z nas śle­dzi­ła do­nie­sie­nia z pol­sko-bia­ło­ru­skiej gra­ni­cy, gdzie do­cho­dzi­ło do licz­nych i nie­bez­piecz­nych sta­rć imi­gran­tów z po­li­cją. Zo­staw­my na chwi­lę na­sze po­glądy na te­mat tego hu­ma­ni­tar­ne­go kry­zy­su, bo jest to je­den z tych te­ma­tów z naj­now­szej hi­sto­rii na­sze­go kra­ju, któ­ry nas, Po­la­ków, naj­bar­dziej dzie­li. To wła­śnie wte­dy, kie­dy me­dia re­la­cjo­no­wa­ły prze­bieg wy­da­rzeń, in­for­mu­jąc o ran­nych, na­ro­dzi­ła się pierw­sza myśl – jesz­cze na­wet nie po­my­sł – któ­ra za­owo­co­wa­ła po­wsta­niem tej ksi­ążki.

Mój mąż jest po­li­cjan­tem i wie­lo­krot­nie ba­łam się o jego ży­cie i zdro­wie. Wte­dy, ogląda­jąc do­nie­sie­nia z gra­ni­cy, my­śla­łam nie o tym „czy”, ale „kie­dy”. Spo­łe­cze­ństwo wi­dzia­ło tyl­ko bia­łe ka­ski i tar­cze, a my – żony, part­ner­ki, mat­ki, cór­ki, sio­stry, przy­ja­ció­łki po­li­cjan­tów – do­strze­ga­ły­śmy w tych chło­pa­kach naj­bli­ższe nam oso­by, na­wet je­śli fi­zycz­nie nie było ich tam, na miej­scu. Po­my­śla­łam wte­dy, że do­brze by­ło­by na­pi­sać ksi­ążkę o po­li­cyj­nych ro­dzi­nach, bo wi­ęk­szo­ść lu­dzi nie ma świa­do­mo­ści ist­nie­nia na­wet po­ło­wy pro­ble­mów, z któ­ry­mi co­dzien­nie się mie­rzy­my. Do­szłam jed­nak do wnio­sku, że chy­ba nie po­tra­fi­ła­bym tego zro­bić, bo, no właś­nie, naj­trud­niej pi­sze się o so­bie.

Były ta­kie sy­tu­acje, ta­kie in­ter­wen­cje, że mo­je­go męża od tra­ge­dii dzie­lił uła­mek se­kun­dy. Były mo­men­ty, w któ­rych po­tra­fił my­śleć o tym, że bar­dzo chce wró­cić do domu. Po­tem do tego domu wra­cał i mi o tym opo­wia­dał, a ży­cie to­czy­ło się da­lej. Za­sta­na­wia­łam się, czy będę po­tra­fi­ła okie­łznać swój strach, je­śli do­sta­nie ten roz­kaz. Szyb­ko jed­nak uświa­do­mi­łam so­bie, że znów będzie tak, jak za­wsze: pój­dę za­pro­wa­dzić dziec­ko do przed­szko­la, w dro­dze po­wrot­nej wstąpię do skle­pu po chleb, wy­pro­wa­dzę psa, spraw­dzę sy­no­wi lek­cje. To nie by­łby pierw­szy raz. Ta­kie sy­tu­acje, kie­dy bo­imy się o ży­cie na­szych naj­bli­ższych, mamy wpi­sa­ne w akt ślu­bu. Tak po pro­stu wy­gląda ży­cie z po­li­cjan­tem i na co dzień ra­czej nie my­śli się o tym, co może się stać, po pro­stu żyje się dniem bie­żącym.

Ko­niec ko­ńców, mąż nie po­je­chał do Ku­źni­cy, a ja ode­tchnęłam z ulgą i za­częłam co­raz in­ten­syw­niej my­śleć o tej ksi­ążce. Wie­dzia­łam, że pi­sa­nie o wła­snych do­świad­cze­niach nie wcho­dzi w grę, nie tyl­ko dla­te­go, że o wie­lu rze­czach pod swo­im na­zwi­skiem mó­wić nie mogę. Na­pi­sa­łam trzy­dzie­ści ksi­ążek, w pra­cy do­ku­men­tal­nej mie­rzy­łam się z ta­ki­mi rze­cza­mi jak fo­to­gra­fie szcząt­ków no­wo­rod­ka, opi­sy­wa­łam sce­ny śmier­ci, gwa­łtu, lu­do­bój­stwa, a jed­nak pod­skór­nie czu­łam, że nie będę umia­ła pi­sać o so­bie. Wie­dzia­łam zresz­tą, że to nie ten czas i nie to miej­sce, a te­mat wy­da­wał mi się bar­dzo wa­żny.

Po­sta­no­wi­łam więc za­pro­sić do roz­mo­wy dzie­wi­ęć żon lub part­ne­rek po­li­cjan­tów, cór­kę by­łe­go mi­li­cjan­ta, uda­ło mi się rów­nież na­mó­wić na wy­wiad mężczy­znę po­zo­sta­jące­go w sta­łym zwi­ąz­ku z po­li­cjant­ką. Ostat­ni roz­dział po­świ­ęco­ny jest za­mor­do­wa­nej przez męża-po­li­cjan­ta An­nie Gar­skiej. Od­da­łam głos moim roz­mów­com, wsłu­cha­łam się w ich na­dzie­je, lęki, ra­do­ści i smut­ki. W ni­niej­szej pu­bli­ka­cji znaj­dzie­cie Pa­ństwo dwa­na­ście wy­wia­dów i dwa­na­ście hi­sto­rii po­li­cyj­nych ro­dzin. Zde­cy­do­wa­na wi­ęk­szo­ść owych wy­wia­dów jest ano­ni­mo­wa, bo o to pro­si­li moi roz­mów­cy. Tyl­ko dwie oso­by wy­stąpi­ły w tej ksi­ążce pod wła­snym na­zwi­skiem: Han­na Greń, pi­sar­ka, oraz Mi­cha­li­na Ka­czy­ńska, mama Anny Gar­skiej. Na pro­śbę roz­mów­ców zmie­ni­łam szcze­gó­ły opo­wia­da­nych mi przez nich sy­tu­acji czy in­ter­wen­cji, in­for­ma­cje o sta­nie ich ro­dzin, po­cho­dze­niu i tak da­lej oraz dane po­zwa­la­jące na iden­ty­fi­ka­cję.

Za­py­ta­cie za­pew­ne: dla­cze­go? Cze­go się wsty­dzą? Tu­taj nie cho­dzi o wstyd. Po­li­cjan­ci w swo­jej co­dzien­nej słu­żbie mają do czy­nie­nia z ró­żny­mi lu­dźmi, rów­nież bar­dzo nie­bez­piecz­ny­mi. Zmia­na imion i wra­żli­wych da­nych ma za­pew­nić im po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa. Poza tym moi roz­mów­cy zda­ją so­bie spra­wę, że spo­łe­cze­ństwo ró­żnie na po­li­cję re­agu­je. Są tu też roz­mo­wy o hej­cie czy kry­zy­sie wi­ze­run­ko­wym. Wresz­cie – bo­ha­ter­ki i bo­ha­ter mo­jej ksi­ążki z ró­żnych po­wo­dów nie chcie­li, aby oto­cze­nie roz­po­zna­ło ich na kar­tach tej pu­bli­ka­cji.

Dla­cze­go za­pro­si­łam do roz­mo­wy człon­ków ro­dzin po­li­cjan­tów, a nie ich sa­mych? Cóż, po pierw­sze, wi­dzę po moim mężu i jego ko­le­gach, że – co by się nie dzia­ło – na py­ta­nie: „Jak jest?”, od­po­wia­da­ją: „Wszyst­ko okej”. Taki jest zresz­tą ty­tuł jed­ne­go z roz­dzia­łów. Inny nosi ty­tuł Lu­dzie ze sta­li. Lu­dzie ze sta­li nie­chęt­nie roz­pra­wia­ją o swo­ich sła­bo­ściach, lękach i oba­wach. Po­nad­to uzna­łam, że na ryn­ku uka­za­ły się już ksi­ążki z wy­wia­da­mi z sa­my­mi po­li­cjan­ta­mi. Za­pro­sze­nie do roz­mo­wy lu­dzi, któ­rzy co­dzien­nie są obok nich, któ­rzy pa­trzą na nich z boku, wy­da­wa­ło mi się cie­ka­wym do­świad­cze­niem.

W tej ksi­ążce znaj­dzie­cie Pa­ństwo hi­sto­rie o do­brych i złych po­li­cjan­tach. Nie wy­bie­ra­łam roz­mów­ców pod kątem ocie­ple­nia wi­ze­run­ku po­li­cji. Naj­ogól­niej mó­wi­ąc, w tej for­ma­cji, jak w ca­łym spo­łe­cze­ństwie, znaj­dą się rów­nież złe jed­nost­ki, któ­re ni­g­dy nie po­win­ny prze­jść se­lek­cji i do­stać się do słu­żb mun­du­ro­wych, ale nie po raz pierw­szy oka­zu­je się, że sys­tem jest dziu­ra­wy. Opi­su­jąc ró­żne hi­sto­rie, chcia­łam po­ka­zać, jaką krzyw­dę robi się ca­łej gru­pie spo­łecz­nej, w tym przy­pad­ku po­li­cjan­tom, oce­nia­jąc czło­wie­ka nie in­dy­wi­du­al­nie, a jako ele­ment pew­nej zbio­ro­wo­ści.

Ży­cie skła­da się ze skraj­no­ści, dla­te­go znaj­dzie­cie je Pa­ństwo rów­nież na kar­tach tej ksi­ążki.

Mag­da­le­na Maj­cher

1. Ni­g­dy nie oka­zu­ję mo­je­mu mężo­wi stra­chu

Ju­sty­na zna­ła swo­je­go męża wła­ści­wie od za­wsze. Do­ra­sta­li w jed­nym, nie­du­żym mie­ście, cho­dzi­li do tej sa­mej szko­ły, kil­ka razy byli na tych sa­mych im­pre­zach, choć ni­g­dy nie w swo­im to­wa­rzy­stwie. „Nie roz­pa­try­wa­łam go w ogó­le w ta­kich ka­te­go­riach”, przy­zna­je ze śmie­chem Ju­sty­na – atrak­cyj­na trzy­dzie­sto­pi­ęcio­lat­ka. Ktoś po­wie­dział jej, że Pio­trek krót­ko po ma­tu­rze zło­żył pa­pie­ry do po­li­cji, ale nie przy­wi­ąza­ła do tej in­for­ma­cji wi­ęk­szej uwa­gi. Mia­ła wte­dy chło­pa­ka, z któ­rym pla­no­wa­ła przy­szło­ść. Była za­ko­cha­na, dziś sama przy­zna­je – śle­po za­ko­cha­na. Nie wi­dzia­ła, a może nie chcia­ła wi­dzieć, że jej chło­pak częściej niż z nią spędza czas z ko­le­ga­mi na im­pre­zach i że wca­le nie jest je­dy­ną dziew­czy­ną w jego ży­ciu. Ta re­la­cja roz­pa­dła się po kil­ku­na­stu mie­si­ącach.

Nie pla­no­wa­ła ko­lej­ne­go zwi­ąz­ku, chcia­ła dać so­bie czas na wy­li­za­nie ran. Mężczyzn trak­to­wa­ła ra­czej jako kum­pli. Pew­ne­go dnia za­ło­ży­ła kon­to w apli­ka­cji rand­ko­wej, jak sama przy­zna­je, bar­dziej dla za­bi­cia cza­su niż z rze­czy­wi­stej chęci na­wi­ąza­nia no­wej re­la­cji. Zdzi­wi­ła się, wi­dząc zna­jo­mą twarz. Od szko­ły śred­niej nie mie­li ze sobą kon­tak­tu. Od razu do nie­go na­pi­sa­ła, nie ma­jąc żad­nych ocze­ki­wań. Po pro­stu za­py­ta­ła, co sły­chać. Pi­sa­li ze sobą do pó­źnej nocy, a może ra­czej do wcze­sne­go ran­ka. Na­stęp­ne­go dnia Pio­trek za­pro­sił ją na kawę. Po­my­śla­ła: „Wła­ści­wie… dla­cze­go nie? Prze­cież to tyl­ko kawa”.

Osiem mie­si­ęcy pó­źniej ra­zem za­miesz­ka­li, a rok po pierw­szym spo­tka­niu Ju­sty­na była w ci­ąży. Wzi­ęli ślub, kie­dy ich có­recz­ka mia­ła pół roku. Nie było ro­man­tycz­nych oświad­czyn w trak­cie ko­la­cji przy świe­cach. Pod­czas wspól­ne­go go­to­wa­nia Pio­trek po pro­stu za­py­tał: „A może by­śmy się hajt­nęli?”, co sta­no­wi­ło dla Ju­sty­ny osta­tecz­ne po­twier­dze­nie, że to mężczy­zna dla niej. Śmie­je się, że chy­ba spa­li­ła­by się ze wsty­du, gdy­by klęk­nął przed nią w ele­ganc­kiej re­stau­ra­cji pe­łnej lu­dzi i po­pro­sił ją o rękę. „To nie mój świat”, za­zna­cza. „Dla mnie wa­żniej­sza od ro­man­tycz­nych oświad­czyn i we­se­la na sto osób była pew­no­ść, że to jest czło­wiek, przy któ­rym chcę się ze­sta­rzeć”. W ko­ńcu już raz się spa­rzy­ła.

Na­stęp­ne­go dnia byli w urzędzie sta­nu cy­wil­ne­go, gdzie usta­li­li datę ślu­bu. Za dwa mie­si­ące. Za­pro­si­li tyl­ko naj­bli­ższą ro­dzi­nę i przy­ja­ciół, w tym naj­lep­sze­go kum­pla Piotr­ka, z któ­rym po­łączy­ły go szko­ła po­li­cji i lata słu­żby.

Nie­daw­no świ­ęto­wa­li ósmą rocz­ni­cę ślu­bu.

***

Umó­wi­łam się z Ju­sty­ną w ka­wiar­ni w du­żym cen­trum han­dlo­wym, ob­le­ga­nym przez klien­tów w zwi­ąz­ku z se­zo­no­wy­mi wy­prze­da­ża­mi. Ni­g­dy wcze­śniej jej nie wi­dzia­łam, roz­ma­wia­ły­śmy ze sobą tyl­ko przez te­le­fon, a mimo to, kie­dy tyl­ko ją zo­ba­czy­łam, z ja­kie­goś po­wo­du od razu wie­dzia­łam, że to wła­śnie ona. Już pod­czas pierw­sze­go te­le­fo­nicz­ne­go kon­tak­tu Ju­sty­na zro­bi­ła na mnie wra­że­nie ko­bie­ty prze­bo­jo­wej i pew­nej sie­bie. I wła­śnie ta­kim kro­kiem we­szła do ka­wiar­ni. Ro­zej­rza­ła się, a kie­dy do niej po­ma­cha­łam, uśmiech­nęła się sze­ro­ko. Rzu­ci­ła to­reb­kę na wol­ne krze­sło i za­częła pa­plać: „Ile lu­dzi, nor­mal­nie ist­ny szał, po­win­nam się ro­zej­rzeć za pre­zen­tem dla Piotr­ka, nie­dłu­go ma uro­dzi­ny, ale jak wi­dzę te tłu­my, to się ode­chcie­wa, pew­nie za­mó­wię coś przez neta. No, ale po­wiedz sama, co ku­pić fa­ce­to­wi, któ­ry ma wszyst­ko, co naj­lep­sze?”.

Ju­sty­na pra­cu­je w me­diach, tyl­ko tyle chce o so­bie po­wie­dzieć. Pro­si, aby nie po­da­wać zbyt wie­lu szcze­gó­łów i zmie­nić per­so­na­lia jej i męża. „Kie­dyś, jak on odej­dzie na eme­ry­tu­rę, będę mo­gła to wszyst­ko opo­wie­dzieć pod wła­snym na­zwi­skiem”, wy­ja­śnia. Pio­trek miał w pra­cy do czy­nie­nia z ró­żny­mi lu­dźmi, dla­te­go ona nie chwa­li się na pra­wo i lewo tym, gdzie pra­cu­je jej mąż. „Po co ku­sić los?”, pyta. „Ci, co mają wie­dzieć, wie­dzą”.

Pio­trek od pi­ęt­na­stu lat pe­łni słu­żbę w od­dzia­le pre­wen­cji. Nie spędził za biur­kiem ani jed­ne­go dnia, cały czas pra­cu­je na uli­cy. Teo­re­tycz­nie mó­głby już ode­jść na eme­ry­tu­rę, ale Ju­sty­na wie, że tego nie zro­bi, i wca­le tego od nie­go nie ocze­ku­je. Bo Pio­trek po­sze­dł do po­li­cji nie dla­te­go, że nie miał na sie­bie in­ne­go po­my­słu. On ma­rzył o tej ro­bo­cie. „Ta pra­ca jest jego pa­sją. Pio­trek ma na­dzie­ję, że będzie mógł jak naj­dłu­żej pra­co­wać na uli­cy. Nie za­le­ży mu na sta­no­wi­sku czy stop­niach. On ma mi­sję i re­ali­zu­je ją na co dzień”, wy­ja­śnia.

Włączam dyk­ta­fon, przy­gląda­jąc się dys­kret­nie swo­jej roz­mów­czy­ni. Jest wy­so­ka, szczu­pła, ele­ganc­ko ubra­na. Zer­kam na logo mar­ki umiesz­czo­ne na jej to­reb­ce. „To nie z po­li­cyj­nej pen­sji”, rzu­ca ze śmie­chem. „Cho­ciaż stan­dard ży­cia funk­cjo­na­riu­szy i ich ro­dzin ostat­nio nie­co się po­lep­szył. Wy­wal­czy­li so­bie pod­wy­żki, a po­li­cjan­ci pra­cu­jący w od­dzia­łach pre­wen­cji do­sta­li do­da­tek w wy­so­ko­ści pi­ęciu­set zło­tych. Pio­trek śmie­je się, że do­sta­li te pie­ni­ądze, bo nikt nie chciał pra­co­wać w pre­wen­cji i kto mógł, szyb­ko stam­tąd ucie­kał. Bo oni są na pierw­szej li­nii ognia, za­wsze tam, gdzie coś się dzie­je. To nie­wdzi­ęcz­na ro­bo­ta i, cóż tu ukry­wać, chy­ba naj­bar­dziej za­an­ga­żo­wa­na w po­li­ty­kę. To wła­śnie chło­pa­ków z pre­wen­cji wy­sy­ła się te­raz na gra­ni­cę, oni za­bez­pie­cza­ją me­cze, straj­ki, ma­ni­fe­sta­cje. A w po­li­cji roz­kaz to rzecz świ­ęta”. Wi­dać po niej, że ten te­mat jest dla niej szcze­gól­nie dra­żli­wy, dla­te­go nic nie mó­wię, li­cząc, że sama go po­ci­ągnie. Mam ra­cję. „Jak czy­tam te wszyst­kie mądro­ści w in­ter­ne­cie, to krew mnie za­le­wa. Lu­dzie nie mają po­jęcia, o czym mó­wią. Ow­szem, zda­rza­ją się nad­uży­cia, ale gdzie ich nie ma? Boli mnie to, że po­je­dyn­cze in­cy­den­ty psu­ją wi­ze­ru­nek ca­łej for­ma­cji. Nie mówi się o tym, jak wie­le do­bre­go zro­bi­ła po­li­cja, pod­kre­śla się tyl­ko to, co złe, a ja na­praw­dę jak nikt inny wiem, jak ogrom­ną cenę za co­dzien­ną słu­żbę pła­cą ci fa­ce­ci i ich ro­dzi­ny. Świ­ęta w pra­cy, wiel­ka nie­wia­do­ma, kie­dy wró­cą do domu z ja­kie­goś za­bez­pie­cze­nia, strach o ży­cie i zdro­wie, kie­dy w ich stro­nę lecą ka­mie­nie i kost­ka bru­ko­wa, dźwi­ga­nie na swo­ich bar­kach pro­ble­mów in­nych lu­dzi, od­ci­na­nie sznu­ra, na któ­rym wisi sa­mo­bój­ca, czło­wiek umie­ra­jący na ich rękach…”, wy­li­cza Ju­sty­na. Coś zmie­nia się w jej spoj­rze­niu. „A po­tem je­den z dru­gim na­pi­szą mu w in­ter­ne­cie, że jest chu­jem i przy­no­si wstyd swo­jej ro­dzi­nie”.

Po­roz­ma­wiaj­my o stra­chu.

O stra­chu? Ale to chy­ba z moim mężem po­win­naś na ten te­mat po­roz­ma­wiać. To on jest na pierw­szej li­nii fron­tu.

Ty się nie bo­isz?

(dłu­ższa ci­sza) To nie tak, że się nie boję. Boję się, oczy­wi­ście, że się boję, ale cho­wam głębo­ko ten strach. Zresz­tą, ten lęk nie to­wa­rzy­szy mi bez­u­stan­nie, ka­żde­go dnia. Po pro­stu są ta­kie mo­men­ty, mam tu­taj na my­śli oczy­wi­ście naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ne in­ter­wen­cje, kie­dy strach chwy­ta mnie za gar­dło i utrud­nia nor­mal­ne funk­cjo­no­wa­nie, ale ni­g­dy nie oka­zu­ję tego stra­chu mo­je­mu mężo­wi. Pew­nie jak to prze­czy­ta, będzie zdzi­wio­ny, bo jak tak te­raz o tym my­ślę, to nie było w na­szym domu ta­kiej roz­mo­wy.

Kie­dy naj­bar­dziej się ba­łaś?

Je­de­na­ste­go li­sto­pa­da, ale nie pa­mi­ętam, któ­ry to był rok. Chy­ba dwa ty­si­ące czter­na­sty albo dwa ty­si­ące pi­ęt­na­sty. W ogó­le Świ­ęto Nie­pod­le­gło­ści to jest u nas trud­ny te­mat. Za­wsze już pod ko­niec pa­ździer­ni­ka za­czy­na się ner­wów­ka: po­je­dzie czy nie po­je­dzie, będą bur­dy czy ich nie będzie? W po­li­cji wła­ści­wie nic nie jest pew­ne do sa­me­go ko­ńca. Cza­sem dzień przed wy­jaz­dem oka­zu­je się, że Pio­trek, cho­ciaż nie było go na li­ście wy­jaz­do­wej, musi zja­wić się w pra­cy spa­ko­wa­ny na kil­ka dni, bo chy­ba jed­nak po­je­dzie. Chy­ba. No i on się pa­ku­je, bie­rze wa­liz­kę do pra­cy, a po­tem się oka­zu­je, że nie je­dzie, a ja wte­dy od­dy­cham z ulgą, bo tym ra­zem mu się upie­kło.

Je­śli je­dzie, to włączam pro­gram in­for­ma­cyj­ny i przez cały czas trwa­nia mar­szu sie­dzę przed te­le­wi­zo­rem i śle­dzę, co się dzie­je w War­sza­wie. Wte­dy było szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nie, w stro­nę po­li­cji po­szła kost­ka bru­ko­wa, pły­ty chod­ni­ko­we, zna­ki dro­go­we. Na pa­sku po­ja­wi­ły się in­for­ma­cje o ko­lej­nych ran­nych, rów­nież po stro­nie po­li­cji. Nie mo­głam tak po pro­stu za­dzwo­nić do Piotr­ka, bo wie­dzia­łam, że on jest w sa­mym środ­ku tego ga­li­ma­tia­su i ostat­nim, na co mógł so­bie po­zwo­lić, było ode­bra­nie te­le­fo­nu od spa­ni­ko­wa­nej żony. Pró­bo­wa­łam my­śleć ra­cjo­nal­nie, że prze­cież tam jest tylu po­li­cjan­tów i, sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc, szan­sa na to, że ran­ny zo­stał wła­śnie mój mąż, jest mi­ni­mal­na, ale ka­żda z nas wte­dy so­bie tak wma­wia­ła, a prze­cież to byli mąż, oj­ciec, brat, syn któ­re­jś z nas. O tym się nie my­śli na co dzień, bo to by­ła­by pro­sta dro­ga do sza­le­ństwa, ale w ta­kich chwi­lach, kie­dy ktoś z na­szych zo­sta­je ran­ny albo, co gor­sza, gi­nie na słu­żbie, nie spo­sób wy­rzu­cić tego z gło­wy. Prze­cież to mógł być on.

Pa­mi­ętam po­grzeb an­ty­ter­ro­ry­sty za­strze­lo­ne­go pod­czas in­ter­wen­cji w Wisz­ni Ma­łej. Na pew­no o tym sły­sza­łaś, to była gło­śna spra­wa, wła­ma­nie do ban­ko­ma­tu. Pio­trek po­de­słał mi link do wzru­sza­jącej prze­mo­wy ko­le­gi zma­rłe­go, z tej sa­mej jed­nost­ki, któ­ry na po­grze­bie zwró­cił się do jego żony i dzie­ci: „Iwon­ko, dzie­cia­ki, twój mąż i wasz tata był bo­ha­te­rem! On wzi­ął na sie­bie kulę, by inni mo­gli wy­ko­nać za­da­nie”. Na­wet te­raz mam łzy w oczach. (dłu­ższa ci­sza) I w ta­kich chwi­lach, kie­dy uświa­do­misz so­bie, że to prze­cież mógł być twój mąż… Wspó­łczu­jesz tej ko­bie­cie, ale gdzieś z tyłu gło­wy jest myśl: „Boże, jak do­brze, że to nie był Pio­trek”. Albo ta tra­gicz­na hi­sto­ria z Ra­ci­bo­rza. W dniu po­grze­bu za­strze­lo­ne­go po­li­cjan­ta o dwu­na­stej w po­łud­nie za­wy­ły sy­re­ny. Chy­ba ka­żda z nas my­śla­ła wte­dy o tym sa­mym, że na jego miej­scu mógł być naj­bli­ższy nam czło­wiek. Oczy­wi­ście, tak jak mó­wię, nie my­śli się o tym przez cały czas, bo by czło­wiek zwa­rio­wał, ale kie­dy gi­nie ja­kiś po­li­cjant, po­ja­wia­ją się czar­ne my­śli. Przy­tła­cza­jąca jest świa­do­mo­ść, jak nie­bez­piecz­na jest ta pra­ca.

Dla­cze­go więc ni­g­dy nie roz­ma­wia­łaś o tym stra­chu ze swo­im mężem?

Bo on tam, na uli­cy, musi dźwi­gać swój strach. Nie chcę, żeby brał na sie­bie rów­nież mój. Były ta­kie in­ter­wen­cje, pod­czas któ­rych po­tra­fił my­śleć tyl­ko o tym, że chce wró­cić do domu, i mu­siał zro­bić wszyst­ko, aby wy­jść z tego cało ra­zem ze swo­im ko­le­gą. Kie­dyś po­je­chał na zda­rze­nie, któ­re za­po­wia­da­ło się ca­łkiem nie­win­nie, a sko­ńczy­ło się praw­dzi­wym kosz­ma­rem, jed­nym tru­pem i jed­nym ran­nym w po­wa­żnym sta­nie. Mąż opo­wia­dał mi po­tem, że kie­dy spoj­rzał w oczy tam­te­mu czło­wie­ko­wi, zo­ba­czył w nich czy­ste zło, sza­le­ństwo, dia­bła – sam nie wie­dział, jak to na­zwać. Po­my­ślał wów­czas, że tam ktoś zgi­nie, i tak się rze­czy­wi­ście sta­ło. Sy­tu­acja była dy­na­micz­na i tam­ten fa­cet stra­cił ży­cie pod­czas pró­by uciecz­ki. To był nie­szczęśli­wy wy­pa­dek, bo gość wy­brał naj­gor­szą z mo­żli­wych dróg – przez okno. Oczy­wi­ście Biu­ro Spraw We­wnętrz­nych prze­pro­wa­dzi­ło do­cho­dze­nie i nie wy­ka­za­ło żad­nych uchy­bień, ale to był do­dat­ko­wy stres. Kie­dy cze­ka­li na pro­ku­ra­to­ra, Pio­trek za­dzwo­nił do mnie: „Słu­chaj, będę na­praw­dę pó­źno, mamy tu­taj tru­pa, gru­ba ak­cja, było na­praw­dę gro­źnie, idź spać”. I ja rze­czy­wi­ście po­szłam spać, bo co by mi to dało, gdy­bym sie­dzia­ła i się za­mar­twia­ła, sko­ro było już po wszyst­kim? Rano zna­la­złam w lo­dów­ce na pół opró­żnio­ną bu­tel­kę wód­kę. Po­my­śla­łam, że rze­czy­wi­ście mu­sia­ło być gru­bo. Mój mąż nie pije ja­koś często, na im­pre­zach, wia­do­mo, na­pi­je się, cza­sem wie­czo­rem strze­li so­bie ja­kie­goś bro­wa­ra, ale nie ma pro­ble­mu z al­ko­ho­lem. Wte­dy mu­siał się na­pić, żeby w ogó­le za­snąć, i ja ab­so­lut­nie nie mia­łam do nie­go o to pre­ten­sji. Ro­zu­mia­łam go. O tej in­ter­wen­cji pi­sa­ły me­dia, nie tyl­ko te lo­kal­ne. Ja zna­łam ją z re­la­cji męża, bo kie­dy się obu­dził, opo­wie­dział mi wszyst­ko ze szcze­gó­ła­mi. W me­diach przed­sta­wio­no to ina­czej, z do­nie­sień wy­ni­ka­ło, że po­li­cjan­ci byli nie­udol­ni, bo po­dej­rza­ny ode­brał so­bie ży­cie. Lu­dzie w ko­men­ta­rzach py­ta­li, co ro­bi­li po­li­cjan­ci, kie­dy to się wy­da­rzy­ło. Co ro­bi­li? Udzie­la­li pierw­szej po­mo­cy ran­ne­mu. Nie mo­gli go zo­sta­wić, bo by się wy­krwa­wił i uma­rł, a gdy­by je­den z nich zo­stał z nim, a dru­gi po­sze­dł za spraw­cą, pew­nie zgi­nęło­by wi­ęcej osób, a ja by­ła­bym wdo­wą. Mu­sie­li cze­kać na wspar­cie. No, ale in­ter­nau­ci wie­dzą le­piej…

Jak z tą sy­tu­acją po­ra­dził so­bie twój mąż?

Jak? Tak, jak ra­dzi się so­bie z ta­ki­mi spra­wa­mi w po­li­cji – czar­nym hu­mo­rem. Miał pro­po­zy­cję wy­jaz­du na taki spe­cjal­ny tur­nus re­lak­sa­cyj­ny dla po­li­cjan­tów, ale ko­niec ko­ńców nic z tego nie wy­szło. W su­mie na­wet nie wiem dla­cze­go, te­mat uma­rł śmier­cią na­tu­ral­ną. Teo­re­tycz­nie do dys­po­zy­cji po­li­cjan­tów cały czas jest psy­cho­log, ale umów­my się: kto w ta­kim zma­sku­li­ni­zo­wa­nym śro­do­wi­sku wy­rwie się przed sze­reg in­nych sam­ców alfa i sam po­pro­si o po­moc? We­dług mnie ta­kie wi­zy­ty u psy­cho­lo­ga po­win­ny być obo­wi­ąz­ko­we i re­gu­lar­ne, a nie do­bro­wol­ne.

O co cho­dzi z tym czar­nym hu­mo­rem?

Oni za­bi­ja­ją stres śmie­chem. Mnie też już tro­chę ten czar­ny hu­mor się udzie­lił, choć są żar­ty, któ­rych na­dal, mimo upły­wu lat, nie ro­zu­miem i chy­ba ni­g­dy nie zro­zu­miem. Po­tra­fią so­bie dow­cip­ko­wać na­wet z naj­tra­gicz­niej­szych zda­rzeń. Pew­nie w taki spo­sób wy­pie­ra­ją to, co prze­ży­li, umniej­sza­ją temu.

Po­li­cjan­tem się jest czy się bywa?

Zde­cy­do­wa­nie się jest. Te­raz, po tylu la­tach ma­łże­ństwa z po­li­cjan­tem, po­tra­fię wy­ło­wić ich wśród tłu­mu na uli­cy, na­wet kie­dy nie mają na so­bie mun­du­rów. Jest coś cha­rak­te­ry­stycz­ne­go w spo­so­bie ich za­cho­wa­nia, cho­dze­nia, lu­stro­wa­nia oto­cze­nia. A z tym lu­stro­wa­niem… Boże. Cza­sem wście­kam się na mo­je­go Piotr­ka, bo je­ste­śmy w skle­pie, a on wci­ąż wo­dzi wzro­kiem po twa­rzach in­nych lu­dzi, ob­ser­wu­je, co ro­bią, czy nie za­cho­wu­ją się w ja­kiś spo­sób po­dej­rza­nie. A kie­dy już ktoś, za­zwy­czaj jest to ja­kiś wy­so­ki, bar­czy­sty, łysy fa­cet (śmiech), ten jego wzrok podła­pie, to Pio­trek ab­so­lut­nie nie ucie­ka spoj­rze­niem, tyl­ko wy­trzy­mu­je, do­pó­ki tam­ten nie zmi­ęk­nie. Jest to iry­tu­jące, ale przy­zwy­cza­iłam się do tego. Albo ostat­nio je­cha­li­śmy gdzieś z dziec­kiem i na­gle Pio­trek wy­pa­la: „Wi­dzia­łaś tych pi­ęciu go­ści w gol­fie? Na pew­no coś ze sobą mają”. Coś, czy­li nar­ko­ty­ki. Ja na­wet nie za­uwa­ży­łam, że prze­je­żdżał ja­kiś golf, a on od­no­to­wał, że w środ­ku było pi­ęciu mło­dych, po­dej­rza­nie wy­gląda­jących chło­pa­ków.

Nie ka­żdy po­li­cjant tak się za­cho­wu­je, bo, umów­my się, nie ka­żdy, kto słu­ży w tej for­ma­cji, się do tego na­da­je. Nie­któ­rzy przyj­mu­ją się, bo nie mają na sie­bie in­ne­go po­my­słu. Oni po pro­stu pra­cu­ją od–do, dają z sie­bie ab­so­lut­ne mi­ni­mum, nie mają tego in­stynk­tu. Ale mój Pio­trek jest psem z krwi i ko­ści. On na­praw­dę jest do tego stwo­rzo­ny, dla­te­go będę go wspie­rać do dnia, w któ­rym sam stwier­dzi, że już mu wy­star­czy. Ab­so­lut­nie nie za­mie­rzam wpły­wać na jego de­cy­zję. Odej­dzie wte­dy, kie­dy będzie na to go­tów. Na­sza ro­dzi­na pła­ci wy­so­ką cenę za jego słu­żbę, ale z dru­giej stro­ny, gdy­by nie był tym, kim jest, to nie by­ło­by moje ży­cie, to nie by­ło­by moje ma­łże­ństwo.

Za­trzy­mał kie­dyś ko­goś poza go­dzi­na­mi pra­cy, w two­jej obec­no­ści?

Nie, ale je­chał za tak­sów­ka­rzem, któ­ry nie ustąpił pierw­sze­ństwa ro­dzi­nie prze­cho­dzącej przez pasy i gdy­by oni się nie za­trzy­ma­li, praw­do­po­dob­nie by ich po­trącił. Kie­dy Pio­trek to zo­ba­czył, ru­szył z pi­skiem opon za tam­tą tak­sów­ką. Za­je­chał jej dro­gę i so­lid­nie opie­przył kie­row­cę. Chy­ba ni­g­dy nie wi­dzia­łam go tak po­ru­szo­ne­go.

Wy­ci­ągnął le­gi­ty­ma­cję?

Nie, nie (śmiech). Pio­trek ra­czej nie nosi ze sobą cały czas le­gi­ty­ma­cji, a już na pew­no nie ma­cha nią lu­dziom przed ocza­mi. Po pro­stu po­wie­dział tak­sów­ka­rzo­wi, co o nim my­śli, i za­py­tał, czy ma świa­do­mo­ść, że za­bra­kło se­kund, aby za­mor­do­wał ro­dzi­nę z dziec­kiem. Jak się tak nad tym za­sta­no­wić, to wła­śnie spra­wy z udzia­łem dzie­ci po­ru­sza­ją go naj­bar­dziej. Trud­no jest pa­trzeć na krzyw­dę naj­młod­szych, już abs­tra­hu­jąc od tej sy­tu­acji. To jest wła­ści­wie je­dy­na rzecz w tej pra­cy, z któ­rą Pio­trek so­bie nie po­ra­dził, i wiem, że to ra­czej nie na­stąpi.

Utrzy­mu­je­cie kon­takt z in­ny­mi po­li­cjan­ta­mi i ich part­ner­ka­mi? Spo­ty­ka­cie się pry­wat­nie?

Tak, cza­sem tak. Ja w ogó­le je­stem pe­łna po­dzi­wu dla so­li­dar­no­ści, jaka pa­nu­je w po­li­cyj­nym śro­do­wi­sku. Ta słyn­na nie­bie­ska li­nia na­praw­dę ist­nie­je, je­den za dru­gim stoi mu­rem. To za­ufa­nie jest po­trzeb­ne, bo kie­dy wy­je­żdża się ra­zem na słu­żbę, two­je ży­cie za­le­ży nie tyl­ko od cie­bie, ale też od two­ich ko­le­gów. Ale to wi­dać też poza pra­cą. Ja­kiś czas temu była or­ga­ni­zo­wa­na zbiór­ka na le­cze­nie dla dziec­ka po­li­cjan­ta i po­li­cjant­ki. W kil­ka dni uda­ło się ze­brać całą wy­ma­ga­ną kwo­tę, w śro­do­wi­sku była ogrom­na mo­bi­li­za­cja. Kie­dyś jed­ne­mu chło­pa­ko­wi z pra­cy mo­je­go męża po­wi­nęła się noga i miał pro­ble­my fi­nan­so­we, a Pio­trek z ko­le­ga­mi zor­ga­ni­zo­wa­li dla nie­go zbiór­kę.

Kil­ka razy byli u nas ko­le­ga Piotr­ka z żoną, in­nym ra­zem my ich od­wie­dzi­li­śmy. Pa­no­wie za­wsze w ko­ńcu scho­dzą na te­ma­ty zwi­ąza­ne z pra­cą, a my prze­wra­ca­my ocza­mi, bo ile mo­żna roz­ma­wiać o po­li­cji? (śmiech) Na pew­no wie­my o słu­żbie w po­li­cji wi­ęcej niż prze­ci­ęt­ny oby­wa­tel, ale my na­dal je­ste­śmy cy­wi­la­mi. Po­przez ma­łże­ństwo z mun­du­ro­wym jed­ną nogą tkwi­my w słu­żbie, ale jed­nak je­ste­śmy poza nią. Pew­nych spraw na­dal nie ro­zu­mie­my i ni­g­dy nie zro­zu­mie­my.

Czy­li ja­kich?

Mnie dłu­go za­jęło zro­zu­mie­nie tego, że to jest słu­żba, a nie pra­ca. Na po­cząt­ku zda­rza­ło mi się zło­ścić, bo na przy­kład mój brat miał przy­je­chać ze swo­ją na­rze­czo­ną za­pro­sić nas na ślub, a Pio­trek na­gle dzwo­ni, że pięć mi­nut przed za­ko­ńcze­niem słu­żby pod­jęli in­ter­wen­cję i mu­si­my to prze­ło­żyć. Trud­no się przy­zwy­cza­ić do tej nie­prze­wi­dy­wal­no­ści.

Albo kwe­stie roz­ka­zów i ich wy­pe­łnia­nia. Po­glądy czy opi­nie po­li­cjan­ta są ostat­nią rze­czą, jaką ten po­wi­nien brać pod uwa­gę pod­czas wy­pe­łnia­nia roz­ka­zów. Kie­dyś mu po­wie­dzia­łam, że jak po­je­dzie pa­cy­fi­ko­wać ko­bie­ty na Straj­ku Ko­biet, to nie będzie miał do­kąd wra­cać. Na szczęście nie do­stał ta­kie­go roz­ka­zu. Wiem, że gdy­by wy­sła­no go na ta­kie za­bez­pie­cze­nie, czu­łby się roz­dar­ty, bo on po­pie­ra te po­stu­la­ty o do­stępie do abor­cji, tyl­ko… no wła­śnie. Po­li­cja jest upo­li­tycz­nio­ną jed­nost­ką i to jest naj­po­tężniej­szy mi­nus tej pra­cy. Dla­te­go wła­śnie for­ma­cji w ostat­nich la­tach tak bar­dzo się do­sta­ło: ści­ga­nie lu­dzi za brak ma­se­czek, straj­ki ko­biet, ob­sta­wia­nie wil­li na Żo­li­bo­rzu. Na tej pod­sta­wie wszy­scy po­li­cjan­ci stra­ci­li wi­ze­run­ko­wo, a prze­cież to jest uła­mek ich pra­cy.

Czy twój mąż przy­no­si pra­cę do domu?

Nie, ra­czej nie, choć na po­cząt­ku zwi­ąz­ku by­wa­ły mi­ędzy nami zgrzy­ty. W ogó­le wy­da­je mi się, że mło­dym po­li­cjan­tom włącza się coś, co ja na­zy­wam syn­dro­mem sze­ry­fa. Do­sta­ją od­zna­kę, pi­sto­let i wła­dzę i mają za­pro­wa­dzić po­rządek na uli­cy. To może da­wać złud­ne po­czu­cie wy­ższo­ści. Pio­trek swe­go cza­su miał pro­ble­my z kon­tro­lą. Nie po­tra­fił od­dzie­lić pra­cy od ży­cia pry­wat­ne­go. Wy­da­wa­ło mu się, że sko­ro na uli­cy ka­żdy na jego we­zwa­nie musi oka­zać do­ku­men­ty, to ma też pra­wo do tego, żeby przej­rzeć mi te­le­fon. Ja­sno po­sta­wi­łam gra­ni­ce, po­wie­dzia­łam mu, że so­bie tego nie ży­czę, dużo na ten te­mat roz­ma­wia­li­śmy i rze­czy­wi­ście zro­zu­miał, prze­stał tak ro­bić.

O po­li­cjan­tach krążą ró­żne opo­wie­ści. Wiesz, na przy­kład ta­kie, że do naj­wier­niej­szych ma­łżon­ków to oni nie na­le­żą…

Umów­my się: lu­dzie od za­wsze się zdra­dza­li, zdra­dza­ją i zdra­dzać będą. My­ślę, że to nie za­le­ży od wy­ko­ny­wa­ne­go za­wo­du, a od war­to­ści, ja­ki­mi w ży­ciu kie­ru­je się dany czło­wiek. Roz­ma­wia­my z Piotr­kiem ab­so­lut­nie o wszyst­kim. Ja na­wet wiem, któ­ry z jego ko­le­gów miał ro­mans i jak się ten ro­mans sko­ńczył. Znam ich żony, ale w ży­ciu bym im o tym nie po­wie­dzia­ła, bo utra­ci­ła­bym za­ufa­nie mo­je­go męża, a poza tym ja lu­dziom nie za­glądam do łó­żek. To nie moja spra­wa, kto z kim śpi. Żal mi tych żon, ale świa­ta i ludz­kich sła­bo­ści nie zmie­nię. Ja­sne, że po­li­cjan­ci zdra­dza­ją, tak jak zdra­dza­ją ban­kow­cy, kie­row­cy, ak­to­rzy, na­uczy­cie­le czy bu­dow­la­ńcy. W ka­żdym z tych śro­do­wisk znaj­dą się lu­dzie, któ­rzy za nic mają ta­kie war­to­ści jak ro­dzi­na czy ma­łże­ństwo, ale też tacy, któ­rzy po­zo­sta­ją wier­ni swo­im part­ne­rom. Uwa­żam, że nie mo­żna ge­ne­ra­li­zo­wać. Nie je­stem z tych, któ­re mó­wią: „Mój mąż ni­g­dy by tak nie zro­bił”, bo nie mo­że­my prze­wi­dzieć, jak w kon­kret­nej sy­tu­acji za­cho­wa­łby się dany czło­wiek. Praw­da jest taka, że na­wet sa­mych sie­bie do ko­ńca nie po­zna­li­śmy, a co do­pie­ro mó­wić o dru­gim czło­wie­ku, ale na ten mo­ment je­stem pew­na mo­je­go męża. Wiem, że jest mi wier­ny, więc to nie tak, że ka­żdy po­li­cjant zdra­dza swo­ją żonę. Ja­sne, może mają ku temu wi­ęcej oka­zji, no bo jed­nak „za mun­du­rem pan­ny sznu­rem”, a oni nie pra­cu­ją od–do, cza­sem się zda­rza, że słu­żba trwa osiem go­dzin, in­nym ra­zem dzie­si­ęć, a jesz­cze in­nym dwa­na­ście albo i wi­ęcej, więc ła­twiej ten ro­mans ukryć, ale nie ka­żdy z tej mo­żli­wo­ści ocho­czo ko­rzy­sta. Mój mąż kie­dyś do­stał pro­po­zy­cję od dziew­czy­ny, któ­rą za­trzy­my­wa­li w jej miesz­ka­niu. „Pa­no­wie, zro­bię wam do­brze i za­po­mni­my o ca­łej spra­wie”, po­wie­dzia­ła. Oczy­wi­ście nie zgo­dzi­li się, a kie­dy Pio­trek wró­cił do domu, o wszyst­kim mi opo­wie­dział. Do­ce­niam tę jego szcze­ro­ść. Bo nie ka­żdy by się na nią zdo­był.

A są rze­czy, o któ­rych ci nie mówi?

Ja­sne, że tak. Nie mówi mi o spra­wach, o któ­rych zwy­czaj­nie nie może mi po­wie­dzieć, ta­kich, od któ­rych za­le­ży bez­pie­cze­ństwo pu­blicz­ne. Nie opo­wia­da mi ze szcze­gó­ła­mi, kogo i za co za­trzy­my­wał, gdzie był i komu się na­ra­ził. Ni­g­dy nie po­da­je mi żad­nych da­nych, mówi ra­czej ogól­ni­ka­mi, a ja nie do­cie­kam. Zda­rza się tak, że o pew­nych rze­czach mówi mi do­pie­ro po dłu­gich mie­si­ącach, a na­wet la­tach, zwłasz­cza o tych dla nie­go naj­trud­niej­szych. Naj­pierw sam musi je so­bie prze­pra­co­wać.

Co jest dla nie­go naj­trud­niej­sze w tej pra­cy?

Chy­ba za­cho­wy­wa­nie spo­ko­ju, pa­no­wa­nie nad emo­cja­mi, któ­re w szcze­gól­nych sy­tu­acjach aż w nim bu­zu­ją. Kie­dyś dy­żur­ny wy­słał go na in­ter­wen­cję do prze­mo­cy do­mo­wej. Sąsie­dzi za­dzwo­ni­li pod sto dwa­na­ście i zgło­si­li, że w miesz­ka­niu obok jest awan­tu­ra. Pio­trek po­je­chał tam z ko­le­gą, na miej­scu oka­za­ło się, że mężczy­zna po­bił do nie­przy­tom­no­ści swo­ją żonę, a jesz­cze do­sta­ło się ich trzy­let­nie­mu syn­ko­wi. Pio­trek po­tem opo­wia­dał mi, że kie­dy zo­ba­czył tego prze­ra­żo­ne­go, za­pła­ka­ne­go chłop­czy­ka, po­czuł chęć, by sa­me­mu wy­mie­rzyć spra­wie­dli­wo­ść, ale oczy­wi­ście nie mógł tego zro­bić. Ten fa­cet znęcał się nad swo­ją ro­dzi­ną, wy­zy­wał też po­li­cjan­tów, któ­rzy przy­je­cha­li na miej­sce, a Pio­trek mu­siał z nim kul­tu­ral­nie roz­ma­wiać, przed­sta­wić mu jego pra­wa i do­pro­wa­dzić go ca­łe­go i zdro­we­go do PdOZ-u [Po­miesz­cze­nie dla Osób Za­trzy­ma­nych].

Była jesz­cze inna in­ter­wen­cja, o któ­rej te­raz so­bie przy­po­mnia­łam, a któ­ra od­bi­ła się na na­szym co­dzien­nym funk­cjo­no­wa­niu, bo wte­dy w ruch po­szła broń, a w po­li­cji wia­do­me jest, że jak już uży­wa się ostrej amu­ni­cji, to ma się prze­je­ba­ne na ca­łej li­nii. Dużo prze­kli­nam, praw­da? To chy­ba też efekt ubocz­ny ma­łże­ństwa z po­li­cjan­tem. To aku­rat jest praw­da – oni na­praw­dę często uży­wa­ją wul­ga­ry­zmów. Nie znam po­li­cjan­ta, któ­ry by tego nie ro­bił. Nie wiem w su­mie, z cze­go to wy­ni­ka. Może w ja­kiś spo­sób przej­mu­ją ce­chy tych, z któ­ry­mi mają na co dzień do czy­nie­nia? Nie­wa­żne.

Wra­ca­jąc do tej in­ter­wen­cji, w po­li­cji jest tak, że pi­sto­le­tu uży­wa się w osta­tecz­no­ści, nie tyl­ko dla­te­go, że mo­żna za­bić. To zna­czy, dla­te­go też, ale nie­ste­ty po­li­cjan­ci w sy­tu­acjach za­gro­że­nia ży­cia boją się si­ęgnąć po broń, bo mają z tyłu gło­wy tę myśl, że za­raz wy­le­je się szam­bo, będzie na­gon­ka, do­cho­dze­nie, pro­ku­ra­tor, sto ty­si­ęcy py­tań: a czy na pew­no była taka ko­niecz­no­ść?, i tak da­lej. To jest prze­ra­ża­jące, bo oni tam, na miej­scu, mają uła­mek se­kun­dy na pod­jęcie de­cy­zji, któ­ra może za­wa­żyć na ca­łym im ży­ciu. Fa­cet leci w ich kie­run­ku z no­żem, jest już kil­ka me­trów przed nimi, a oni za­miast strze­lać, za­sta­na­wia­ją się, czy pro­ku­ra­tor nie będzie ro­bił pro­ble­mów. Mój mąż był kie­dyś wła­śnie w ta­kiej sy­tua­cji. Strze­lił, ale spra­wa ci­ągnęła się dłu­gi­mi mie­si­ąca­mi. On był pe­wien, że zro­bił wszyst­ko tak, jak na­le­ży. Tam­ten czło­wiek na szczęście nie zgi­nął, w szpi­ta­lu wy­jęli mu kulę i go po­zszy­wa­li, a pro­ku­ra­tu­ra i Biu­ro Spraw We­wnętrz­nych nie do­pa­trzy­li się żad­nych uchy­bień, ale stres był ogrom­ny, no bo wła­śnie przez to, że Pio­trek pra­cu­je tam, gdzie pra­cu­je, do­sko­na­le zda­je so­bie spra­wę z tego, że spra­wie­dli­wo­ść nie za­wsze wy­gry­wa, a sądy w na­szym kra­ju dzia­ła­ją, jak dzia­ła­ją. Wo­bec osób, któ­rych wina jest ewi­dent­na, orze­ka się unie­win­nie­nie od sta­wia­nych za­rzu­tów, a w wi­ęzie­niach sie­dzą lu­dzie, któ­rzy nie po­pe­łni­li czy­nów, o ja­kie zo­sta­li oska­rże­ni. A wo­bec me­dial­nej na­gon­ki na po­li­cję zda­rza się, nie­ste­ty, tak, że rzu­ca się jed­nost­kę na po­żar­cie… Ogrom­nym wspar­ciem dla Piotr­ka w tam­tym kry­zy­sie byli jego prze­ło­że­ni, bo sta­nęli za nim mu­rem, ale nie­ste­ty, nie ka­żdy po­li­cjant w po­dob­nej sy­tu­acji może li­czyć na taką po­moc.

Czy­li ży­cie żony po­li­cjan­ta nie jest ła­twe.

Nie jest ła­twe, ale kto z nas nie ma pro­ble­mów? Te­raz aku­rat mam oka­zję opo­wie­dzieć o wszyst­kich ża­lach, któ­re uzbie­ra­ły się we mnie przez te wszyst­kie lata, ale to nie tak, że jest tyl­ko źle. Było le­d­wie kil­ka ta­kich sy­tua­cji przez po­nad dzie­wi­ęć lat na­szej zna­jo­mo­ści. Zwy­kle jest nor­mal­nie, spo­koj­nie. Pio­trek wy­je­żdża na słu­żbę, pa­tro­lu­je mia­sto, ga­nia się z ki­bi­ca­mi (śmiech), znaj­du­je zbun­to­wa­ną na­sto­lat­kę, któ­ra ucie­kła z domu, za co zo­sta­je wy­ści­ska­ny przez jej mat­kę, ra­tu­je ży­cie to­pi­ące­mu się mężczy­źnie, za­trzy­mu­je w obła­wie pe­do­fi­la, ła­pie na go­rącym uczyn­ku mężczy­znę, któ­ry chciał ob­ra­bo­wać sta­rusz­kę z oszczęd­no­ści jej ży­cia, a po­tem wra­ca do domu i na moje: „Jak było?”, od­po­wia­da, że „nor­mal­nie”.

Tak, to ta­kie na­sze zwy­kłe, nor­mal­ne ży­cie.

Gdy­byś dzie­si­ęć lat temu mia­ła tę wie­dzę co dziś, wy­bra­ła­byś tak samo?

Oczy­wi­ście, że tak! Mój mąż jest bo­ha­te­rem, nie tyl­ko moim, ale nie je­stem za­zdro­sna, bo naj­pierw ślu­bo­wał po­li­cji, a do­pie­ro pó­źniej mnie. (śmiech)

2. Żona mi­li­cjan­ta i opozycjonistka

Han­na Greń jest au­tor­ką po­czyt­nych kry­mi­na­łów, do­tych­czas wy­da­ła kil­ka­na­ście bar­dzo do­brze przy­jętych przez czy­tel­ni­ków po­wie­ści. Jak sama przy­zna­je, istot­ne jest dla niej to, aby w swo­ich ksi­ążkach wier­nie od­dać re­alia pra­cy po­li­cji i pro­wa­dze­nia śledz­twa. Wie­lu au­to­rów po­wie­ści kry­mi­nal­nych kon­sul­tu­je się z mun­du­ro­wy­mi, więc Ha­nia nie jest w tej ma­te­rii wy­jąt­kiem. Wy­jąt­ko­wy jest na­to­miast cha­rak­ter jej kon­sul­tan­ta, po­nie­waż jest nim jej mąż.

Spo­ty­ka­my się u Hani w domu, na obrze­żach Biel­ska-Bia­łej. Okna sa­lo­nu wy­cho­dzą na po­ło­żo­ne nie­opo­dal szczy­ty Be­ski­du Śląskie­go. Ha­nia przy­zna­je, że często za­wi­sa nad nimi mgła. Ide­al­ne miej­sce do pi­sa­nia kry­mi­na­łów. Ale tego dnia świe­ci sło­ńce, przed­wio­śnie nie­śmia­ło ustępu­je miej­sca wio­śnie, tu i ów­dzie po­ja­wia się zie­leń. Ha­nia sie­dzi w fo­te­lu, pali pa­pie­ro­sa i wy­mie­nia z mężem po­glądy na te­mat ostat­nio prze­czy­ta­nej po­wie­ści – oby­dwo­je dużo czy­ta­ją. Mają w domu aż sze­ść i pół ty­si­ąca ksi­ążek! Na ka­żdej ścia­nie znaj­du­je się pó­łka z ksi­ążka­mi. Ha­nia za­zna­cza, że wszyst­kie sto­ją w jed­nym rzędzie, żeby tym, któ­re by­ły­by z tyłu, nie było smut­no.

Ob­ser­wu­ję Gre­niów i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej