Znany szum morza - Magdalena Majcher - ebook

Znany szum morza ebook

Magdalena Majcher

4,5

Opis

1998-2019 Jagoda

Jagoda pragnie przełamać koło międzypokoleniowych kłamstw. Spędzając całe dnie na rozmowach z babką, stara się zrozumieć zawikłaną historię rodziny.

Wiedziona przekonaniem, że los można odwrócić, stawia wszystko na jedną kartę. Tworzy wyjątkowe miejsce, które przyciąga kobiety takie jak ona – samotne matki niepełnosprawnych dzieci.

Czy smutek i cierpienie można dziedziczyć po przodkach? Czy mamy jakikolwiek wpływ na nasze życie?

Pełna emocji opowieść o powrocie do domu, gdzie można odnaleźć i zrozumieć ślady przeszłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (298 ocen)
186
79
24
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RenataMierz

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś innego. Jak dla za dużo rozmyślań, drążenia tego samego tematu.
10
Leonia1

Nie oderwiesz się od lektury

Niestety to już koniec Sagi nadmorskiej. Trzy tomy opowiadające o o trzech silnych kobietach. Polecam gorąco 😊
10
jaceniuszek

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam Sagę nadmorską, fajnie się czyta i wiele można się dowiedzieć o historii ludzi z Kresów od lat przed wojną do czasów współczesnych śledząc losy rodziny i ich następne pokolenia. Książka niesamowicie wciąga i szkoda ze to juz koniec trylogii
10
JolaK1960

Nie oderwiesz się od lektury

Dziękuję za książkę. Bardzo dobrze się słuchało. Pozdrawiam
00
toiluzja

Nie oderwiesz się od lektury

Nastepne pokolenie. Bezwarunkowa miłość matki do chorego dziecka i hej życie podporządkowane synowi, ale nie tylko. Warto przeczytać.
00

Popularność




Au­tor: Mag­da­le­na Maj­cher

Re­dak­cja: Agniesz­ka Pie­trzak

Ko­rek­ta: Zu­zan­na Wie­rus

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Skład: Iza­be­la Kruź­lak

Zdję­cia na okład­ce: © Buf­fy Co­oper/Tre­vil­lion Ima­ges; We­ro­ni­ka Smie­szek (zdję­cie Au­tor­ki)

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by Mag­da­le­na Maj­cher

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2019

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-554-5

Przygotowanie eBooka: Mariusz Kurkowski

Prolog

ie­śmia­łe pro­mie­nie słoń­ca przy­jem­nie ogrze­wa­ły kark Ja­go­dy. Kwie­cień przy­niósł cie­płe, bez­wietrz­ne dni. Mimo że było do­pie­ro kil­ka mi­nut po siód­mej, tem­pe­ra­tu­ra była tak wy­so­ka, że Ja­go­da po­sta­no­wi­ła zdjąć kurt­kę. Prze­wią­za­ła ją w pa­sie i po chwi­li wa­ha­nia ścią­gnę­ła też buty i skar­pet­ki, któ­re wsu­nę­ła do tyl­nej kie­sze­ni dżin­sów. Ostroż­nie za­mo­czy­ła sto­py – naj­pierw pra­wą, po­tem lewą – w mo­rzu. Spo­dzie­wa­ła się, że lo­do­wa­te igieł­ki wbi­ją jej się bo­le­śnie w skó­rę, tym­cza­sem po­czu­ła miłe ła­sko­ta­nie. Tego roku zima była ła­god­na, więc woda w Bał­ty­ku nie zdą­ży­ła od­dać tem­pe­ra­tu­ry po upal­nym le­cie i cie­płej je­sie­ni. Ja­go­da po­ło­ży­ła buty na pia­sku i zde­cy­do­wa­nym ru­chem pod­wi­nę­ła no­gaw­ki spodni. We­szła do mo­rza nie­co głę­biej. Fale ob­my­wa­ły jej sto­py, a zdzi­wio­ne mewy wpa­try­wa­ły się w ko­bie­tę, któ­ra po­ja­wi­ła się zni­kąd na pu­stej tego po­ran­ka pla­ży. Pod­nio­sła swo­je adi­da­sy i ru­szy­ła da­lej w stro­nę Ko­ło­brze­gu. Jak co dzień, wy­bra­ła się na po­ran­ny spa­cer – trzy ki­lo­me­try w jed­ną i trzy w dru­gą stro­nę. Szła do miej­sca, w któ­rym Ma­le­chow­ska Stru­ga wpa­da do mo­rza, po czym za­wra­ca­ła w kie­run­ku Ustro­nia Mor­skie­go. Na ho­ry­zon­cie ma­ja­czy­ły dwie sa­mot­ne po­sta­cie na sta­rych, znisz­czo­nych upły­wem cza­su fa­lo­chro­nach. Tu­taj tu­ry­ści nie do­cie­ra­li, wła­dze gmi­ny nie sku­pia­ły się więc na tym ka­wał­ku pla­ży. Ja­go­da przy­pusz­cza­ła, że to węd­ka­rze, któ­rzy po­sta­no­wi­li wy­ko­rzy­stać pięk­ną po­go­dę, li­cząc, że im się po­szczę­ści, cho­ciaż ryb w Bał­ty­ku z roku na rok było co­raz mniej.

Te po­ran­ne spa­ce­ry były jej ry­tu­ałem. Po­zwa­la­ły nie zwa­rio­wać, za­czerp­nąć od­de­chu, spoj­rzeć na świat z zu­peł­nie in­nej per­spek­ty­wy. Na brze­gu mo­rza czas spo­wal­niał. Wszyst­ko, co złe, zo­sta­wa­ło za naj­bliż­szym zej­ściem na pla­żę. Mię­śnie się od­prę­ża­ły, od­dech spo­wal­niał, a ser­ce wy­bi­ja­ło mia­ro­wy rytm, uspo­ko­jo­ne zna­nym szu­mem fal. Ja­go­da każ­de­go ran­ka wsta­wa­ła kil­ka mi­nut przed szó­stą, żeby przy­go­to­wać śnia­da­nie dla Ma­te­usza i ogar­nąć dom. Mat­ka za­wsze po­wta­rza­ła jej, że prze­cież ona może to zro­bić, ale nie chcia­ła jej wy­ko­rzy­sty­wać. Ga­brie­la już i tak bar­dzo jej po­ma­ga­ła kosz­tem wła­sne­go ży­cia i szczę­ścia, a Ja­go­da ni­cze­go nie pra­gnę­ła dla mamy tak bar­dzo jak tego, by w koń­cu była szczę­śli­wa.

– Pięk­ne mamy lato tej wio­sny, praw­da?

Ja­go­da za­trzy­ma­ła się i za­cie­ka­wio­na ro­zej­rza­ła wo­kół. Nie po­tra­fi­ła do­pa­so­wać gło­su do twa­rzy jego wła­ści­cie­la, a prze­cież była słu­chow­cem i po­zna­wa­ła lu­dzi wła­śnie po gło­sie.

– A, to pan – bąk­nę­ła nie­pew­nie pod no­sem, kie­dy jej wzrok za­trzy­mał się na uśmiech­nię­tej twa­rzy męż­czy­zny, któ­ry przy­je­chał do Ustro­nia przed ro­kiem na wa­ka­cje i dość nie­spo­dzie­wa­nie dla wszyst­kich, w tym chy­ba dla sa­me­go sie­bie, zo­stał na sta­łe.

Ja­go­da wie­dzia­ła o nim nie­wie­le. Tyle tyl­ko, że jest po roz­wo­dzie, wcze­śniej miesz­kał w Po­zna­niu, gdzie pro­wa­dził fir­mę, a te­raz kon­ty­nu­ował swo­ją dzia­łal­ność w Ko­ło­brze­gu. Fir­ma szko­le­nio­wa – kie­dy miesz­kań­cy oko­lic o tym usły­sze­li, pu­ka­li się w czo­ło. Uwa­ża­li, że nie ma tu za­po­trze­bo­wa­nia na tego ro­dza­ju usłu­gi, a jed­nak gro­no za­do­wo­lo­nych klien­tów ro­sło z mie­sią­ca na mie­siąc.

– Gdzie pani tak spiesz­no z sa­me­go rana? – za­py­tał męż­czy­zna, przy­pa­tru­jąc się Ja­go­dzie z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Przed ósmą mu­szę być z po­wro­tem – wy­ja­śni­ła i ru­szy­ła w dal­szą dro­gę.

Nie mia­ła naj­mniej­szej ocho­ty na to­wa­rzy­stwo. To nie tak, że była in­tro­wer­tycz­ką i nie lu­bi­ła lu­dzi. Wprost prze­ciw­nie! Ja­go­da bry­lo­wa­ła wśród in­nych, była du­szą to­wa­rzy­stwa. Jej pra­ca po­le­ga­ła na kon­tak­cie z ludź­mi. Nie na­rze­ka­ła, nie mia­ła dość, ale ta go­dzi­na sa­mot­no­ści była jej po­trzeb­na, aby po­ukła­dać w gło­wie swo­je spra­wy, ze­brać siły na ko­lej­ny dzień, w któ­rym w naj­mniej spo­dzie­wa­nych mo­men­tach bę­dzie po­wra­cać upo­rczy­we py­ta­nie: dla­cze­go wła­śnie moje dziec­ko? Kie­dyś ktoś za­py­tał ją, kie­dy za­ak­cep­to­wa­ła tę sy­tu­ację. Spoj­rza­ła na nie­go jak na wa­ria­ta. Kie­dy za­ak­cep­to­wa­ła? Tego nie da się za­ak­cep­to­wać. Moż­na z tym żyć, moż­na so­bie ra­dzić, le­piej lub go­rzej. Po­go­dzić się z rze­czy­wi­sto­ścią, ale nie ak­cep­to­wać.

– Pani ośro­dek jest zna­ny w ca­łej oko­li­cy. Lu­dzie mó­wią, że ma pani wiel­kie ser­ce, że jako jed­na z nie­licz­nych tu­taj nie jest pani na­sta­wio­na na czy­sty zysk, a po pro­stu robi coś dla in­nych – nie od­pusz­czał męż­czy­zna.

– Ży­cie mnie do tego zmu­si­ło. – Ja­go­da wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, nie zwal­nia­jąc.

Tam­ten z tru­dem do­trzy­my­wał jej kro­ku.

– Mam zna­jo­mych w me­diach w Po­zna­niu, mógł­bym szep­nąć słów­ko, żeby o pani na­pi­sa­li. To by­ła­by wspa­nia­ła re­kla­ma ośrod­ka.

– Dzię­ku­ję, świet­nie ra­dzę so­bie i bez tego. Nie­mal przez cały rok mam kom­plet go­ści. Poza tym – za­wa­ha­ła się, mie­rząc męż­czy­znę wzro­kiem – to z za­ło­że­nia miał być ka­me­ral­ny pen­sjo­nat.

– Nie na­ma­wiam, ale gdy­by pani się jed­nak zde­cy­do­wa­ła, wie pani, gdzie mnie szu­kać.

Nie sko­men­to­wa­ła jego słów w ża­den spo­sób. Kiw­nę­ła mu tyl­ko gło­wą i przy­spie­szy­ła, cho­ciaż tem­po było za­bój­cze na­wet dla niej sa­mej. Uwa­ża­ła się za oso­bę wy­spor­to­wa­ną, ale tego dnia prze­sa­dzi­ła. Od­cho­ru­je ten spa­cer bó­lem mię­śni.

Ma zna­jo­mych w me­diach, też coś! Ja­go­da nie po­trze­bo­wa­ła re­kla­my. Jej dom był tak chęt­nie od­wie­dza­ny przez go­ści, bo stwo­rzy­ła go z my­ślą o synu. To dla nie­go i lu­dzi ta­kich jak on ro­bi­ła to wszyst­ko. Wy­jeż­dża­li od niej szczę­śli­wi, opo­wia­da­li o po­by­cie w pen­sjo­na­cie swo­im zna­jo­mym, to­też wieść szyb­ko się roz­nio­sła. Z tego, co Ja­go­da wie­dzia­ła, na ca­łym Wy­brze­żu nie było dru­gie­go ta­kie­go ośrod­ka. A szko­da, bo spe­cjal­ni lu­dzie po­trze­bu­ją spe­cjal­ne­go trak­to­wa­nia.

Dys­kret­nie się obej­rza­ła. Całe szczę­ście, tam­ten po­szedł w dru­gą stro­nę. Nie po­trze­bo­wa­ła to­wa­rzy­stwa jego ani żad­ne­go in­ne­go męż­czy­zny. Syn i ośro­dek wy­peł­nia­li jej całe dnie.

Do po­ko­na­nia zo­sta­ło jej jesz­cze kil­ka­set me­trów. Woda w rzecz­ce oka­za­ła się o wie­le zim­niej­sza niż ta mor­ska. Wzdry­gnę­ła się, kie­dy za­nu­rzy­ła sto­pę w lo­do­wa­tej stru­dze. Szyb­ko wsko­czy­ła na nie­wiel­ką be­to­no­wą za­po­rę i usia­dła na niej, pod­ku­la­jąc nogi. Zsu­nę­ła na nos oku­la­ry prze­ciw­sło­necz­ne i za­pa­trzy­ła się w dal. Mo­rze nie zdą­ży­ło jej spo­wsze­dnieć przez po­nad trzy­dzie­ści pięć lat. Tu­taj się uro­dzi­ła, wy­cho­wa­ła, ni­g­dy nie wy­jeż­dża­ła na dłu­żej niż kil­ka, kil­ka­na­ście dni, a mimo to te wi­do­ki jej się nie znu­dzi­ły. Tu­taj od­zy­ska­ła spo­kój po naj­strasz­niej­szej bu­rzy, od­bu­do­wa­ła swo­je ży­cie ze zglisz­czy i od­na­la­zła ży­cio­wą rów­no­wa­gę, cho­ciaż jesz­cze ja­kiś czas temu ba­wi­ły ją te co­achin­go­we wy­wo­dy.

Trzy mi­nu­ty – do­kład­nie tyle trwa­ła chwi­la wy­tchnie­nia. Ja­go­da spoj­rza­ła na ze­ga­rek, otrze­pa­ła spodnie z pia­sku i ru­szy­ła w dro­gę po­wrot­ną do domu. Do domu, w któ­rym po­nad sie­dem­dzie­siąt lat temu wszyst­ko się za­czę­ło. Bab­cia Mar­cjan­na by­ła­by szczę­śli­wa, wi­dząc, ile po­ra­nio­nych serc zna­la­zło schro­nie­nie w jej domu. Domu, przy któ­rym nie było już ob­cych po­wie­wów wia­tru, a nie­bo nad nim nie mia­ło zim­ne­go ko­lo­ru. Zo­stał tyl­ko zna­ny szum mo­rza.

Część pierwsza

Rozdział 1

raż­nią­cy noz­drza za­pach roz­szedł się po domu. Cho­ciaż od wy­pad­ku ojca upły­nę­ło osiem lat, Ja­go­da wciąż nie mo­gła przy­zwy­cza­ić się do my­śli, że to nie­po­rad­ne, bez­wład­ne cia­ło na­le­ży do jej taty, któ­ry nie­gdyś bu­dził re­spekt miesz­kań­ców Ustro­nia Mor­skie­go. Trząsł ca­łym mia­stecz­kiem, spra­wiał, że lu­dzie sta­wa­li na jego wi­dok na bacz­ność. A te­raz? Te­raz le­żał we wła­snych od­cho­dach, mo­gąc li­czyć tyl­ko na żonę, bo wszy­scy inni się od nie­go od­wró­ci­li. Ja­go­da z pew­nym po­dzi­wem, ale też dozą nie­do­wie­rza­nia, ob­ser­wo­wa­ła mat­kę, kie­dy ta z za­ci­śnię­ty­mi usta­mi nio­sła do sy­pial­ni ojca mi­skę z wodą czy, wstrzy­mu­jąc od­dech, wy­no­si­ła za­bru­dzo­ne prze­ście­ra­dło, i co­raz czę­ściej przez jej gło­wę prze­cho­dzi­ła myśl, że dla nich wszyst­kich by­ło­by le­piej, gdy­by oj­ciec po pro­stu za­mknął oczy.

Dla nie­go – wia­do­mo, bo co to za ży­cie, bez kon­tro­li nad wła­snym cia­łem, bez kon­tak­tu z ludź­mi i tym wszyst­kim, co dzie­je się za oknem. Cen­trum jego wszech­świa­ta było uży­wa­ne, przy­sto­so­wa­ne do jego po­trzeb łóż­ko, któ­re Ga­brie­la od­ku­pi­ła od ko­goś w Ko­sza­li­nie.

Dla mat­ki też by było le­piej, bo ze swo­ich pięć­dzie­się­ciu dwóch lat nie prze­ży­ła dla sie­bie ani jed­ne­go roku. Ja­go­da nie roz­ma­wia­ła o tym z mamą, nie chcąc jej przy­po­mi­nać o tym, co pew­nie wciąż ją bo­la­ło, ale prze­cież pa­mię­ta­ła, że wte­dy, za­nim to się sta­ło, wy­pro­wa­dzi­ły się z domu. Ga­brie­la po­sta­no­wi­ła w koń­cu odejść od męża, za­wal­czyć o sie­bie, zro­zu­mia­ła, że jej po­trze­by są tak samo waż­ne jak po­trze­by in­nych lu­dzi, a może na­wet waż­niej­sze, i cór­ka spoj­rza­ła wte­dy na nią ina­czej, jak­by z po­dzi­wem. Mat­ka dała Ja­go­dzie cen­ną lek­cję, z jej dzia­ła­nia po­pły­nął waż­ny prze­kaz: „Je­stem sil­na i nie­za­leż­na, po­ra­dzę so­bie, bo w koń­cu uwie­rzy­łam w swo­ją war­tość”, i choć po wy­pad­ku Sław­ka wró­ci­ła do domu, żeby się za­jąć spa­ra­li­żo­wa­nym mę­żem, to już ni­g­dy nie była tam­tą bo­ją­cą się wła­sne­go cie­nia, za­gu­bio­ną ko­bie­tą.

Ja­go­da ko­cha­ła tatę, choć żal za urzą­dza­ne mat­ce awan­tu­ry, wszyst­kie wy­zwi­ska, któ­re ci­skał w kie­run­ku Ga­brie­li, wciąż gdzieś głę­bo­ko w niej tkwił. Złość mie­sza­ła się z li­to­ścią, dla­te­go rzad­ko wcho­dzi­ła do po­ko­ju, któ­ry zaj­mo­wał oj­ciec, mimo że mat­ka wie­lo­krot­nie pro­si­ła ją, by z nim po­roz­ma­wia­ła, po pro­stu spę­dzi­ła z tatą tro­chę cza­su, bo prze­cież Sła­wek był spa­ra­li­żo­wa­ny, ale w peł­ni władz umy­sło­wych. Ja­go­da bała się tej sła­bo­ści, ułom­noś­ci ojca, dla­te­go wo­la­ła wyjść z domu, spo­tkać się z ko­le­żan­ka­mi, po­być z Tom­kiem. Ro­dzin­ny dom, w któ­rym za­pach eks­kre­men­tów mie­szał się z wo­nią ma­ści na od­le­ży­ny, wy­da­wał jej się zbyt de­pre­syj­ny. A prze­cież ona była mło­da, chcia­ła ko­chać, śmiać się, ba­wić!

Od­cze­ka­ła, aż mat­ka po­sprzą­ta po ojcu, i do­pie­ro wte­dy wy­ło­ni­ła się ze swo­je­go po­ko­ju. Ga­brie­la właś­nie mie­sza­ła łyż­ką w garn­ku, z któ­re­go wy­do­by­wał się za­pach gu­la­szu.

– Zo­sta­wię ci obiad, póź­niej so­bie tyl­ko pod­grze­jesz. – Uśmiech­nę­ła się do cór­ki.

– Idziesz do pra­cy? – za­py­ta­ła Ja­go­da, wyj­mu­jąc z ko­szy­ka na owo­ce do­rod­ne czer­wo­ne jabł­ko.

Mama za­wsze su­szy­ła jej gło­wę o to, że nie jada śnia­dań, ale cóż ona mo­gła po­ra­dzić na to, że głod­na ro­bi­ła się do­pie­ro w oko­li­cach po­łu­dnia? Wie­dzia­ła, że to nie­zdro­wo, dla­te­go sta­ra­ła się rano zjeść cho­ciaż owoc. Nic in­ne­go by w sie­bie nie wci­snę­ła.

– Tak. Po­sta­ram się wró­cić jak naj­wcze­śniej, ale będę dziś sama, Kaś­ka ma przy­je­chać naj­wcze­śniej po dru­giej, dla­te­go po­pro­si­łam bab­cię, żeby do was zaj­rza­ła.

Ja­go­da prze­łknę­ła kęs jabł­ka.

– Umó­wi­łam się z Tom­kiem, ale je­śli chcesz, po­wiem, żeby przy­szedł tu­taj.

– Nie, to nie bę­dzie ko­niecz­ne. Przed chwi­lą prze­bra­łam ojca, za go­dzi­nę przyj­dzie do nie­go re­ha­bi­li­tant, po­pro­szę tyl­ko bab­cię, żeby go wpu­ści­ła. – Ga­brie­la spoj­rza­ła czu­le na cór­kę. – Spędź tro­chę cza­su z Tom­kiem, ostat­nio tak rzad­ko się wi­du­je­cie.

Ja­go­da wzru­szy­ła tyl­ko ra­mio­na­mi, cho­ciaż sło­wa mat­ki obu­dzi­ły w niej lęk, nie­co przy­tłu­mio­ny ra­do­ścią ze zbli­ża­ją­ce­go się spo­tka­nia z uko­cha­nym. Ga­brie­la mia­ła ra­cję. Od­kąd To­mek wy­je­chał na stu­dia, ich zwią­zek prze­cho­dził pró­bę. Niby zo­sta­wa­ły li­sty i te­le­fo­ny, ale to za mało. Naj­waż­niej­sza jest obec­ność dru­gie­go czło­wie­ka, a tego Ja­go­dzie zde­cy­do­wa­nie bra­ko­wa­ło. To­mek opo­wia­dał jej o no­wych zna­jo­mych, stu­denc­kich im­pre­zach, wy­kła­dach i pro­fe­so­rach, a ona mia­ła wra­że­nie, że nie jest i ni­g­dy nie bę­dzie czę­ścią tego świa­ta. Po zda­nej ma­tu­rze chło­pak wy­je­chał na stu­dia do Szcze­ci­na. Wciąż wie­rzył, że po roku Ja­go­da do nie­go do­łą­czy, a ona na­dal nie zdo­by­ła się na od­wa­gę, aby po­roz­ma­wiać z nim o swo­ich pla­nach. Szcze­cin niby nie był da­le­ko, ale nie na tyle bli­sko, żeby wpa­dać do domu co­dzien­nie po za­ję­ciach, dla­te­go uzna­ła, że naj­le­piej bę­dzie, je­śli wy­bie­rze stu­dia w Ko­sza­li­nie. Nie mo­gła zo­sta­wić mat­ki sa­mej z oj­cem. Ga­brie­la wy­pru­wa­ła so­bie żyły, żeby po­łą­czyć pra­cę z opie­ką nad spa­ra­li­żo­wa­nym mę­żem, i po­wta­rza­ła cór­ce, że ta spo­koj­nie może wy­je­chać na­wet na dru­gi ko­niec Pol­ski i żyć swo­im ży­ciem, ale Ja­go­da źle by się czu­ła ze świa­do­mo­ścią, że mama nie może na nią li­czyć w tak trud­nej sy­tu­acji. Wy­glą­da­ło więc na to, że jej zwią­zek z Tom­kiem przej­dzie wkrót­ce na­stęp­ną pró­bę…

– A jak mu w ogó­le idzie na stu­diach? – Ga­brie­la wy­łą­czy­ła ku­rek od gazu i przy­kry­ła gar­nek po­kryw­ką.

– Chy­ba do­brze.

– Chy­ba?

– Nie mó­wił, że nie ra­dzi so­bie z któ­rymś z przed­mio­tów, więc przy­pusz­czam, że do­brze – po­wie­dzia­ła Ja­go­da.

– Ma­cie ja­kieś pro­ble­my? – za­nie­po­ko­iła się Ga­brie­la.

Mat­ka cza­sem aż prze­sa­dza­ła z tą swo­ją tro­ską. Ro­bi­ła wszyst­ko, aby unik­nąć kło­po­tów, ja­kie sama mia­ła w re­la­cjach z wła­sną mamą, przez co Ja­go­da nie­kie­dy czu­ła się przy­tło­czo­na opie­kuń­czo­ścią Ga­brie­li. Wy­star­czy­ło, że cór­ka wró­ci­ła do domu w nie­co gor­szym hu­mo­rze, a ta już pie­kła cia­sto, pa­rzy­ła her­ba­tę, sa­dza­ła dziew­czy­nę przy sto­le i żą­da­ła, żeby jej opo­wie­dzia­ła o swo­ich dy­le­ma­tach.

– Mamo, daj mi spo­kój, wszyst­ko jest w po­rząd­ku – pro­si­ła wów­czas Ja­go­da, ale Ga­brie­la nie chcia­ła tego słu­chać.

– Ni­cze­go przede mną nie ukry­waj, je­stem two­ją mat­ką i chcę ci po­móc.

Mar­cjan­na i Ga­brie­la nie od­zy­wa­ły się do sie­bie przez dłu­gie lata, cho­ciaż miesz­ka­ły w jed­nym mia­stecz­ku. Mi­ja­ły się obo­jęt­nie na uli­cy, zu­peł­nie jak­by były ob­cy­mi so­bie ludź­mi, a nie naj­bliż­szą ro­dzi­ną. Wy­glą­da­ło na to, że Ga­brie­la nie za­mie­rza po­wie­lić tych błę­dów w re­la­cjach z do­ro­słą już cór­ką, ale li­to­ści, na­wet kota moż­na za­gła­skać!

Ja­go­da prze­wró­ci­ła te­raz ocza­mi na py­ta­nie mat­ki. Nie za­mie­rza­ła roz­ma­wiać o czymś, cze­go ist­nie­nia sama nie była pew­na. Bo może wszyst­ko jest jed­nak w po­rząd­ku i tyl­ko od­le­głość dzie­lą­ca ją i Tom­ka spra­wi­ła, że za­czę­ła do­szu­ki­wać się kło­po­tów tam, gdzie ich nie było?

– Nie mamy żad­nych pro­ble­mów. No, może poza tym, że To­mek jest na co dzień tak da­le­ko…

– Szcze­cin to nie ko­niec świa­ta. Nie­dłu­go sama sta­niesz przed wy­bo­rem uczel­ni. Je­steś zdol­na, masz do­bre oce­ny, na pew­no do­sta­niesz się na uni­wer­sy­tet, tyl­ko mu­sisz się tro­chę przy­ło­żyć przed ma­tu­rą.

– Zo­ba­czy­my, mamo.

Ga­brie­la ob­ser­wo­wa­ła czuj­nym wzro­kiem cór­kę. Nie po­do­ba­ło jej się, że dziew­czy­na tak nie­chęt­nie roz­ma­wia o swo­ich spra­wach! Komu mia­ła się wy­ża­lić, je­śli nie wła­snej mat­ce? Ga­brie­la pa­nicz­nie bała się tego, że hi­sto­ria może się po­wtó­rzyć. Gdy­by ktoś za­py­tał ją, jaki jest jej naj­więk­szy lęk, bez za­sta­no­wie­nia od­po­wie­dzia­ła­by: „Boję się stra­cić cór­kę”. Do­pie­ro kie­dy sama zo­sta­ła mat­ką, ro­zu­mia­ła, co prze­ży­wa­ła Mar­cjan­na, kie­dy ona sama w zło­ści wy­pro­wa­dzi­ła się z domu i nie wró­ci­ła do nie­go przez dłu­gie lata. Jak bar­dzo mat­ka mu­sia­ła być prze­ra­żo­na, kie­dy z mia­stecz­ka do­cho­dzi­ły do niej plot­ki o bru­tal­no­ści zię­cia i nic nie mo­gła z tym zro­bić, bo wła­sna cór­ka nie chcia­ła jej wi­dzieć!

Ja­go­da była dla Ga­brie­li ca­łym świa­tem, po­wo­dem, dla któ­re­go każ­de­go dnia chcia­ło jej się wstać z łóż­ka. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że tak sil­ny zwią­zek mat­ki z do­ro­słym już prze­cież dziec­kiem jest nie­zdro­wy, ale nie mo­gła nic po­ra­dzić na to, że to wła­śnie Ja­go­da była sen­sem jej ży­cia. Tyl­ko to osią­gnę­ła – uro­dzi­ła i wy­cho­wa­ła wspa­nia­łą cór­kę. Stra­ci­ła wła­sne „ja” za­mknię­ta w wię­zie­niu, któ­re szum­nie na­zy­wa­ła do­mem. Kie­dyś jej straż­ni­kiem była agre­sja męża, te­raz – jego nie­peł­no­spraw­ność. Zmie­ni­ły się tyl­ko oko­licz­no­ści, treść po­zo­sta­wa­ła nie­zmien­na – prze­gra­ła swo­je ży­cie, bo nie po­tra­fi­ła w porę odejść od ty­ra­na. Gdy­by dziś mo­gła udzie­lić tam­tej mło­dej dziew­czy­nie ja­kichś rad, krzyk­nę­ła­by jej do ucha: „Ucie­kaj! Nie cze­kaj ani chwi­li dłu­żej, ucie­kaj stąd!”. Ale czy ona by po­słu­cha­ła? Prze­cież in­stynkt od razu jej pod­po­wia­dał, że to nie­bez­piecz­ny męż­czy­zna, że po­win­na pry­snąć. A może to nie in­stynkt, tyl­ko star­sza wer­sja jej sa­mej, któ­ra już wte­dy wie­dzia­ła, co się wy­da­rzy? Nie­waż­ne. Tam­tej dziew­czy­ny nie mo­gła ura­to­wać. Mo­gła za to chro­nić Ja­go­dę, a wie­dzia­ła, że jest w sta­nie to zro­bić tyl­ko, je­śli bę­dzie od­po­wied­nio bli­sko, aby w porę za­uwa­żyć, co się dzie­je.

Lu­bi­ła Tom­ka. Uwa­ża­ła, że two­rzą z cór­ką zgra­ną parę. Zna­li się wła­ści­wie od za­wsze, ra­zem bie­ga­li po wy­dmach jako dzie­cia­ki, gra­li w dwa ognie, la­tem cho­dzi­li całą pacz­ką na lody. Zresz­tą dziw­ne by było, gdy­by się nie zna­li. W tak ma­łej spo­łecz­no­ści wszy­scy po­zdra­wia­li się na uli­cy, wie­dzie­li wszyst­ko o swo­ich są­sia­dach. Kie­dyś do Ustro­nia przy­je­cha­ła pi­sar­ka za­mie­rza­ją­ca osa­dzić ak­cję swo­jej książ­ki wła­śnie w sce­ne­rii nad­bał­tyc­kich plaż. Kie­dy le­piej po­zna­ła śro­do­wi­sko, była bar­dzo zdzi­wio­na tym, jak bli­sko są ze sobą miesz­kań­cy.

– Tu­taj każ­dy jest czy­imś wuj­kiem, sio­strą, ciot­ką albo ku­zyn­ką – zdu­mia­ła się. – Jak wy się łą­czy­cie w pary?

– Mie­sza­my się – usły­sza­ła.

Ga­brie­la zna­ła też ro­dzi­ców Tom­ka, oczy­wi­ście. Spro­wa­dzi­li się na prze­ło­mie lat sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych, dla­te­go nie ży­wi­li do Cy­me­rów tak otwar­tej nie­chę­ci jak star­si miesz­kań­cy. Sła­wek dał się lu­dziom moc­no we zna­ki. Był znie­na­wi­dzo­ny przez ustro­nia­ków do tego stop­nia, że ktoś pró­bo­wał go za­bić.

Gan­cew­scy byli wciąż dość nowi w mia­stecz­ku i nie zdą­ży­li wsiąk­nąć w spo­łecz­ność na tyle, by nie­na­wi­dzić tych, któ­rzy nie wzbu­dza­ją sym­pa­tii u in­nych, i uwiel­biać tych, za któ­ry­mi wszy­scy sza­le­ją. Raz czy dwa Ga­brie­la za­mie­ni­ła z mat­ką Tom­ka kil­ka słów przed szko­łą, kie­dy dzie­ci były jesz­cze małe. Ko­bie­ta wy­da­ła jej się ser­decz­na i otwar­ta, a jej syn – uło­żo­ny i do­brze wy­cho­wa­ny, dla­te­go cie­szy­ła się, kie­dy Ja­go­da za­czę­ła się uma­wiać wła­śnie z nim.

Mimo że Ja­go­da i To­mek zna­li się od naj­młod­szych lat, za­iskrzy­ło do­pie­ro, kie­dy on był w ostat­niej kla­sie li­ceum, a ona – w trze­ciej. Za­pro­sił ją na swo­ją stud­niów­kę i od tej pory byli nie­roz­łącz­ni. Wszyst­ko się zmie­ni­ło, gdy wy­je­chał na stu­dia do Szcze­ci­na. Zwią­zek na od­le­głość zde­cy­do­wa­nie im nie słu­żył, a prze­cież nic nie za­po­wia­da­ło, żeby sy­tu­acja mia­ła się zmie­nić! To­mek wciąż li­czył na to, że Ja­go­da rów­nież wy­bie­rze Szcze­cin jako mia­sto stu­diów, ale w koń­cu bę­dzie mu­sia­ła mu po­wie­dzieć, ja­kie ma pla­ny…

– O któ­rej wy­cho­dzisz? – za­py­ta­ła Ga­brie­la.

Ja­go­da zer­k­nę­ła na wi­szą­cy nad drzwia­mi ze­gar.

– Wła­ści­wie to za­raz.

– Co bę­dzie­cie ro­bić?

– Nie wiem. Pew­nie pój­dzie­my na spa­cer na pla­żę, bo jest ład­na po­go­da.

– O tak – pod­chwy­ci­ła mat­ka. – Na nie­bie nie ma ani jed­nej chmu­ry, ale ubierz się cie­pło, bo od mo­rza wie­je zim­ny wiatr.

Dziew­czy­na uca­ło­wa­ła mat­kę w po­li­czek i po­wo­li po­de­szła do za­mknię­tych drzwi do po­ko­ju, w któ­rym le­żał oj­ciec. Nie opusz­czał tego po­miesz­cze­nia od ośmiu lat. Ży­cie to­czy­ło się tuż obok, świat się krę­cił, a on się nie po­ru­szał. Ja­go­dę prze­ra­ża­ła bez­sil­ność taty, to, jak ogra­ni­cza­ło go jego cia­ło. Praw­do­po­dob­nie inne mło­de dziew­czę­ta w ogó­le nie po­świę­ca­ły cza­su i uwa­gi tego typu re­flek­sjom, ale ona za­wsze była doj­rzal­sza od swo­ich ko­le­ża­nek, a wy­pa­dek ojca tyl­ko tę prze­paść po­głę­bił. Mó­wi­ła „wy­pa­dek”, bo kie­dy uzna­ła­by za pew­nik to, co po­wta­rza­no w domu szep­tem – że ktoś ze­pchnął go z tej skar­py – mu­sia­ła­by uwie­rzyć, że lu­dzie są z na­tu­ry źli, a wo­la­ła żyć w ilu­zji. Wy­star­czy­ło, że każ­de­go dnia zma­ga­ła się z nie­peł­no­spraw­no­ścią ojca i świa­do­mo­ścią, że wy­star­czy chwi­la, aby stra­cić coś bar­dzo cen­ne­go w ży­ciu – zdro­wie, wła­dzę nad włas­nym cia­łem, nie­za­leż­ność.

Ja­go­da prze­ci­snę­ła się przez wą­skie drzwi i bar­dzo się po­sta­ra­ła, żeby jej twarz nie wy­ra­ża­ła tego, co tak nie­udol­nie sta­ra­ła się ukryć za każ­dym ra­zem, kie­dy wi­dzia­ła ojca – nie­chę­ci, lęku i za­że­no­wa­nia. Wsty­dzi­ła się tych emo­cji, uwa­ża­ła, że są nie­wła­ści­we, dla­te­go wo­la­ła uni­kać taty, cho­ciaż nie było to ła­twe na prze­strze­ni kil­ku­dzie­się­ciu me­trów kwa­dra­to­wych.

– Cześć. – Usia­dła na po­sta­wio­nym obok łóż­ka krze­śle. – Jak się dzi­siaj czu­jesz?

– Tak samo jak wczo­raj i przed­wczo­raj – wes­tchnął Sła­wek.

Za­pa­dła kło­po­tli­wa ci­sza. Ja­go­da na­mięt­nie sku­ba­ła skór­ki przy pa­znok­ciach, by­le­by tyl­ko nie mu­sieć spoj­rzeć ojcu w oczy. Nie chcia­ła, żeby wy­czy­tał z nich strach, żeby do­wie­dział się, że to on, a ra­czej to, co się z nim sta­ło, jest źró­dłem jej lę­ków. Prze­cież pa­mię­ta­ła ojca sprzed wy­pad­ku. Był sil­nym, krzep­kim, choć już nie pierw­szej mło­do­ści męż­czy­zną. A póź­niej wszyst­ko się zmie­ni­ło. Prze­grał całe swo­je ży­cie, zo­stał uwię­zio­ny w bez­bron­nym i bez­wol­nym cie­le. Za­pra­co­wał so­bie na karę, ale prze­cież nie taką. Nikt nie za­słu­gi­wał na we­ge­ta­cję.

– No to chy­ba do­brze, że two­je sa­mo­po­czu­cie się nie zmie­nia – wy­mam­ro­ta­ła za­że­no­wa­na Ja­go­da.

Chcia­ła stam­tąd wyjść. Mat­ka prze­wie­trzy­ła po­kój, ale za­pach mo­czu wciąż był moc­no draż­nią­cy. Jak oj­ciec to wy­trzy­my­wał? A może był już tak przy­zwy­cza­jo­ny, że po pro­stu tego nie czuł?

– Wy­bie­rasz się gdzieś? – Sła­wek zmie­nił te­mat.

Naj­wy­raź­niej on też nie wi­dział naj­mniej­sze­go sen­su w roz­pra­wia­niu o wła­snym sa­mo­po­czu­ciu. Po co, sko­ro od ośmiu lat nic się nie zmie­ni­ło i ra­czej nie zmie­ni?

– Tak, umó­wi­łam się z Tom­kiem. Przy­je­chał do domu na week­end.

– Po­zdrów go.

Sła­wek ja­kiś czas temu po­znał wy­bran­ka cór­ki. Ta wi­zy­ta była taka jak wszyst­ko w jego ży­ciu przez ostat­nie lata – że­nu­ją­ca. To­mek bar­dzo sta­rał się uda­wać, że nie wpa­tru­je się z za­cie­ka­wie­niem w tego przy­ku­te­go do łóż­ka czło­wie­ka, Sła­wek z ko­lei usi­ło­wał spra­wiać wra­że­nie, że nie za­uwa­ża spoj­rze­nia utkwio­ne­go w jego bez­wład­nych no­gach i za­kło­po­ta­nia wy­wo­ła­ne­go le­żą­cą w no­gach łóż­ka pacz­ką pam­per­sów. Swo­ją dro­gą Ga­bryś­ka mo­gła to wcze­śniej uprząt­nąć. Do­sta­ło jej się za nie­sub­or­dy­na­cję, kie­dy To­mek już wy­szedł z ulgą wy­pi­sa­ną na twa­rzy. Głu­pia sta­ra baba, nic się nie na­uczy­ła, nic! Wie­dzia­ła, do­sko­na­le wie­dzia­ła, jak iry­tu­ją go bez­myśl­ność i tę­po­ta!

– Oczy­wi­ście, po­zdro­wię. Po­trze­bu­jesz cze­goś, tato? – za­py­ta­ła Ja­go­da, wpa­tru­jąc się z na­pię­ciem w ojca.

– Nie, mama o wszyst­ko za­dba­ła. Leć i baw się do­brze!

Dziew­czy­na mu­snę­ła usta­mi po­wie­trze gdzieś w oko­li­cach po­licz­ka taty i wy­szła z jego sy­pial­ni. Mat­ka szy­ko­wa­ła się już do wyj­ścia. Po wy­pad­ku ojca na­ję­ła się do pra­cy jako sprzą­tacz­ka w domu wcza­so­wym, ale po kil­ku la­tach prze­bran­żo­wi­ła się i, jak wie­lu in­nych w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych, za­ję­ła han­dlem. Kie­dy Sła­wek usły­szał o pla­nach żony, wy­buchł gło­śnym śmie­chem.

– Prze­cież ty się na tym nie znasz! Za­raz ktoś cię oszu­ka, okrad­nie i wró­cisz do domu z pod­ku­lo­nym ogo­nem.

– Je­śli nie spró­bu­ję, ni­g­dy się nie do­wiem, czy się uda – upie­ra­ła się Ga­brie­la.

Mia­ła tro­chę odło­żo­nej go­tów­ki, a resz­tę po­ży­czy­ła jej mat­ka. Po­sta­no­wi­ła za­in­we­sto­wać w biu­sto­no­sze, bo lu­dzie mó­wi­li, że to naj­lep­szy ba­za­ro­wy in­te­res, a poza tym nie po­trze­bo­wa­ła du­żych na­kła­dów fi­nan­so­wych na po­czą­tek. Do­ga­da­ła się z ko­le­żan­ką, z któ­rą pra­co­wa­ła w domu wcza­so­wym, i za­czę­ły roz­krę­cać biz­nes. Kaś­ka mia­ła pra­wo jaz­dy, mo­gła więc jeź­dzić po to­war aż do Głow­na, bo w Łódz­kiem było naj­wię­cej szwal­ni. Opła­ca­ło się, sta­ni­ki ku­po­wa­ły po pięć zło­tych, a sprze­da­wa­ły po dzie­sięć, dwa­na­ście. Cza­sem Ga­brie­la jeź­dzi­ła ra­zem z Kaś­ką, ale wspól­nicz­ka za­zwy­czaj wy­ru­sza­ła sama. Wia­do­mo, ktoś mu­siał zaj­mo­wać się Sław­kiem i na­sto­let­nią wów­czas Ja­go­dą.

Szyb­ko oka­za­ło się, że na biu­sto­no­szach moż­na za­ro­bić do­bre pie­nią­dze. Sła­wek prze­stał już tak lek­ce­wa­żą­co wy­po­wia­dać się o za­ję­ciu żony, cza­sem tyl­ko do­gry­zał jej, że jest „wiel­ką pa­nią biz­nes­wo­man od sta­ni­ków”, ale w rze­czy­wi­sto­ści ją po­dzi­wiał. Nie po­dej­rze­wał jej o taką za­rad­ność i przed­się­bior­czość! Wście­kał się, bo był przy­ku­ty do tego cho­ler­ne­go łóż­ka, a nowe cza­sy na­wet ta­kie­mu za­twar­dzia­łe­mu ko­mu­ni­ście jak on wy­da­ły się szan­są na szyb­kie wzbo­ga­ce­nie się. Zresz­tą Ga­bryś­ka opo­wia­da­ła, że na ba­za­rach han­dlu­ją też byli woj­sko­wi. Na­gle zo­sta­li ka­pi­ta­li­sta­mi i do­szli do wnio­sku, że ko­mu­nizm jed­nak ni­g­dy nie był tym, co ich de­fi­nio­wa­ło. Ten cały ka­pi­ta­lizm zza szczel­nie za­mknię­tych drzwi wy­da­wał mu się wcie­lo­nym do­bro­by­tem i luk­su­sem. Wście­kał się na żonę, że to ona, bo­ją­ca się wła­sne­go cie­nia, pro­sta dziew­czy­na ze wsi, ko­rzy­sta z tych wszyst­kich moż­li­wo­ści, pod­czas gdy on od ośmiu lat nie wy­szedł z domu. Ach, gdy­by wie­dział, kto go tak urzą­dził!

– Ju­tro bę­dzie­my mia­ły nową do­sta­wę. Odło­żyć coś dla cie­bie? – za­py­ta­ła Ga­brie­la, mi­ja­jąc się z cór­ką w przed­po­ko­ju.

– W su­mie przy­dał­by mi się bia­ły biu­sto­nosz. Je­śli bę­dzie coś ład­ne­go, to mi zo­staw.

– No wiesz! – Mat­ka uda­ła obu­rze­nie. – Je­śli bę­dzie coś ład­ne­go? My dzia­do­stwa nie sprze­da­je­my! A mó­wi­łam ci, że za­sta­na­wia­my się z Kaś­ką nad po­sze­rze­niem dzia­łal­no­ści?

– Na­praw­dę? – Ja­go­da się za­wa­ha­ła. Po­win­na już wy­cho­dzić, je­śli nie chcia­ła się spóź­nić na spo­tka­nie z Tom­kiem, tym­cza­sem mama do­pie­ro się roz­krę­ca­ła. Tak, ta ko­bie­ta sta­now­czo za dużo mó­wi­ła! – Czym chce­cie han­dlo­wać?

– My­śla­ły­śmy nad pa­miąt­ka­mi. Niby la­tem tych stra­ga­nów tro­chę się u nas wy­sta­wia, ale prze­cież z roku na rok tu­ry­stów jest co­raz wię­cej. Po­dob­no te­raz w Ustro­niu jest szes­na­ście ty­się­cy miejsc noc­le­go­wych, a w cią­gu naj­bliż­szych lat ta licz­ba ma się po­dwo­ić. Ostat­nio po­wsta­ło kil­ka no­wych ośrod­ków, mówi się, że będą bu­do­wać ja­kieś luk­su­so­we ho­te­le… Uwa­żasz, że to do­bry po­mysł?

Ja­go­da po­ru­szy­ła się nie­spo­koj­nie. Nie zna­ła się na in­te­re­sach, poza tym bar­dzo chcia­ła już zna­leźć się w ra­mio­nach uko­cha­ne­go.

– Chy­ba tak. Je­śli bę­dzie­cie po­trze­bo­wa­ły w wa­ka­cje do­dat­ko­wych rąk do pra­cy, daj znać. Chęt­nie wam po­mo­gę – za­de­kla­ro­wa­ła się.

– A wiesz, że o tym my­śla­łam? Oczy­wi­ście, za­pła­ci­ła­bym ci, bo za uczci­wą pra­cę na­le­ży się wy­na­gro­dze­nie! Idź już, idź, bo wi­dzę, że się spie­szysz. Po­roz­ma­wia­my in­nym ra­zem!

Dziew­czy­na po­sła­ła mat­ce pe­łen wdzięcz­no­ści uśmiech. Wy­szła szyb­ko na ze­wnątrz, za­nim Ga­brie­la zdą­ży­ła so­bie przy­po­mnieć o ja­kiejś nie­cier­pią­cej zwło­ki spra­wie, i ru­szy­ła w stro­nę skrzy­żo­wa­nia Nad­brzeż­nej i Chro­bre­go, gdzie umó­wi­ła się z Tom­kiem. Kie­dy tyl­ko w od­da­li za­ma­ja­czy­ła jej po­stać uko­cha­ne­go, po­czu­ła przy­jem­ne cie­pło w oko­li­cach ser­ca. Na­wet nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, jak bar­dzo za nim tę­sk­ni, do­pó­ki go nie zo­ba­czy­ła. Gdy był da­le­ko, wy­naj­do­wa­ła so­bie co­raz to nowe za­ję­cia, żeby nie my­śleć za dużo. Sta­ra­ła się żyć swo­im ży­ciem, cho­ciaż od­le­głość moc­no da­wa­ła jej się we zna­ki. Spy­cha­ła gdzieś poza gra­ni­ce świa­do­mo­ści swo­je uczu­cia, któ­re wy­bu­cha­ły za każ­dym ra­zem, kie­dy się wi­dzie­li. Wte­dy nie po­tra­fi­ła już uda­wać, że aż tak bar­dzo jej go nie bra­ku­je, że nie jest obec­ny w każ­dej mi­nu­cie jej ży­cia, że cza­su wca­le nie wy­peł­nia­ją jej my­śli o nim.

To­mek stał, prze­stę­pu­jąc nie­cier­pli­wie z nogi na nogę, z rę­ka­mi scho­wa­ny­mi w kie­sze­ni blu­zy. Jesz­cze jej nie do­strzegł, mo­gła więc przez chwi­lę po­na­pa­wać się jego wi­do­kiem. Miał taki ład­ny pro­fil! Gdy­by ktoś za­py­tał Ja­go­dę o to, co w chło­pa­ku po­do­ba jej się naj­bar­dziej, bez za­sta­no­wie­nia od­po­wie­dzia­ła­by, że nos i żu­chwa. Nos, bo, no cóż, jej wła­sny, za­dar­ty i za mały, od dzie­ciń­stwa sta­no­wił źró­dło kom­plek­sów. „Świn­ka” – wo­ła­ły za nią cza­sem dzie­ci, a ona za każ­dym ra­zem my­śla­ła, że się spa­li ze wsty­du. Nos był więc dla Ja­go­dy waż­ny. Sza­le­nie waż­ny. A To­mek miał nos ide­al­nie pro­sty, pro­por­cjo­nal­ny do resz­ty twa­rzy. Żu­chwa na­to­miast nie była dla dziew­czy­ny aż tak istot­na, no ale wia­do­mo, do­brze, jak fa­cet ma moc­no za­ry­so­wa­ną.

Po­wo­li od­wró­cił gło­wę w kie­run­ku, z któ­re­go nad­cho­dzi­ła, jak­by in­tu­icyj­nie wy­czuł jej obec­ność. Za każ­dym ra­zem, kie­dy przy­jeż­dżał ze Szcze­ci­na do domu, bała się, że w jego oczach nie zo­ba­czy już zna­jo­mych fi­gli­ków, że od­le­głość oka­za­ła się sil­niej­sza od uczu­cia, a po­tem gło­śno od­dy­cha­ła z ulgą, gdy czu­ła na so­bie jego wzrok. Pa­trzył na nią tak jak tam­tej stycz­nio­wej nocy, kie­dy byli jed­ną z ostat­nich par, któ­re opu­ści­ły stud­niów­ko­wą za­ba­wę, i tak jak tego lip­co­we­go wie­czo­ru, gdy wie­dzio­na pierw­szym uczu­ciem i po­spiesz­nie wy­pa­lo­nym pierw­szym pa­pie­ro­sem, od­da­ła mu się cała. Jego uczu­cia po­zo­sta­ły nie­zmie­nio­ne.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Prolog

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

CZĘŚĆ DRU­GA

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

CZĘŚĆ TRZE­CIA

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Epilog