Port nad zatoką - Magdalena Majcher - ebook + książka

Port nad zatoką ebook

Magdalena Majcher

4,1

Opis

Wzruszająca opowieść o szukaniu własnej drogi przez życie.

Adrianna wierzy, że szczęście w końcu się do niej uśmiechnęło – po trwającej ponad rok separacji udaje jej się porozumieć z mężem i Radek wraca do domu. Niestety, idylla nie trwa długo, a los brutalnie odbiera kobiecie to, co jej podarował.

Gdy Adrianna znów zostaje sama, czuje, że musi zostawić swoje dawne życie, bo wszystko w nim przypomina jej o Radku. Spontanicznie podejmuje decyzję o zakupie podupadającego domu na Półwyspie Helskim. Szybko wsiąka w lokalną społeczność, zaprzyjaźnia się z małżeństwem z sąsiedztwa i starym rybakiem. Wydaje się jej, że w sercu nie ma już miejsca dla żadnego mężczyzny. Ale czy na pewno?

Czy w życiu prawdziwie kocha się tylko raz?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (428 ocen)
176
141
75
32
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gagatula

Z braku laku…

Ostatnio dosłownie pochłaniałam książki autorki jedną za drugą... Ta z kolei po przeczytaniu 25% całości nie wciągnęła mnie w ogóle. Według mnie jedna ze słabszych pozycji.
10
3wa48

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze się czytało,nie. nie nudziłam się,samo życie.
00
marekgrze

Dobrze spędzony czas

Akcja prowadzona jest wyjątkowo wartkim nurtem, opisy są zrównoważone. Postacie wyraziste i naturalne. Historia miłosna, gdzie jak to zwykle facet jest draniem, ale takich kocha się najmocniej.
00

Popularność




Au­tor: Mag­da­le­na Maj­cher

Re­dak­cja: Agniesz­ka Pie­trzak

Ko­rek­ta: Zu­zan­na Wie­rus

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Skład i przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Zdję­cie na okład­ce: © Cof­fe­eAnd­Milk/E+/Get­ty Ima­ges; We­ro­ni­ka Smie­szek (zdję­cie Au­tor­ki)

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by Mag­da­le­na Maj­cher

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2020

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-670-2

Częśćpierw­sza

Roz­dział 1

Nie spa­ła już od do­brych dzie­się­ciu mi­nut, a jed­nak bała się otwo­rzyć oczy. Za­ci­ska­ła po­wie­ki, li­cząc po ci­chu, że Ra­dek zro­zu­mie, iż cała sy­tu­acja jest dla niej bar­dzo krę­pu­ją­ca, i po pro­stu znik­nie. Tak by­ło­by naj­le­piej. Gdy­by wy­szedł, bez­sze­lest­nie za­mknął za sobą drzwi. Oby­dwo­je mo­gli­by uda­wać, że nic się nie zmie­ni­ło i na­dal znaj­du­ją się w tym sa­mym po­ło­że­niu, co jesz­cze kil­ka­na­ście go­dzin wcze­śniej. Ad­rian­na po­trze­bo­wa­ła te­raz chwi­li sa­mot­no­ści. Mu­sia­ła ze­brać my­śli i cho­ciaż spró­bo­wać zro­zu­mieć to, co wy­da­rzy­ło się po­przed­nie­go wie­czo­ru. A wy­da­rzy­ło się nie­ma­ło.

Po­szła do łóż­ka ze swo­im mę­żem. W po­rząd­ku. Oso­ba po­stron­na za­pew­ne nie do­strze­gła­by w ca­łym ak­cie ni­cze­go dziw­ne­go czy nie­wła­ści­we­go. W koń­cu mał­żon­ko­wie upra­wia­ją ze sobą seks. Z re­gu­ły. Je­śli jed­nak wziąć pod uwa­gę, że Ad­rian­na i Ra­dek się roz­sta­li, każ­de z nich po­szło w swo­ją stro­nę, pro­wa­dzi­li osob­ne ży­cia, go­spo­dar­stwa, i tak da­lej. Po­zew roz­wo­do­wy na­dal nie wpły­nął do sądu wła­ści­wie tyl­ko z czy­ste­go le­ni­stwa oboj­ga. Te­raz jesz­cze wy­lą­do­wa­li ra­zem w łóż­ku… sy­tu­acja moc­no się kom­pli­ko­wa­ła. A Ad­rian­na wy­jąt­ko­wo nie lu­bi­ła, kie­dy spra­wy przy­bie­ra­ły nie­ocze­ki­wa­ny ob­rót. Nie to, żeby ża­ło­wa­ła. Seks był do­bry, jak za­wsze. Poza tym tak na do­brą spra­wę ni­g­dy nie prze­sta­ła ko­chać męża. Nie roz­sta­li się dla­te­go, że coś się skoń­czy­ło. Zro­bi­li to, bo nie mo­gli dojść do po­ro­zu­mie­nia. Nie pod­ję­li tej de­cy­zji w trak­cie kar­czem­nej awan­tu­ry. Wcze­śniej dłu­go roz­ma­wia­li. Nie wy­szło. Naj­wy­raź­niej tak mia­ło być. Jed­nak żad­ne z nich do­tych­czas nie zło­ży­ło tego cho­ler­ne­go po­zwu. Na­wet Ad­rian­na, któ­ra nie to­le­ro­wa­ła pół­środ­ków. A te­raz spę­dzi­li ze sobą noc.

– Po­roz­ma­wia­my? – Ra­dek naj­wy­raź­niej się zo­rien­to­wał, że Ada już nie śpi. – Nie chcę wy­cho­dzić bez sło­wa.

Ad­rian­na aż się wzdry­gnę­ła na dźwięk gło­su męża. Przy­pusz­cza­ła, że przy­pa­try­wał jej się od dłuż­szej chwi­li. Za­wsze tak ro­bił. Wsta­wał przed nią, kładł się na boku, cza­sem sia­dał w fo­te­lu i bez­czel­nie ją ob­ser­wo­wał. Iry­to­wa­ło ją to. Wy­da­wa­ło jej się, że kie­dy śpi, wy­glą­da idio­tycz­nie. Z otwar­tą bu­zią, nie­świe­żym od­de­chem, po­sa­pu­ją­ca i wy­da­ją­ca bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne dźwię­ki.

Po­wo­li otwo­rzy­ła po­wie­ki. Za­mru­ga­ła, żeby przy­zwy­cza­ić oczy do świa­tła. Od­wró­ci­ła się nies­piesz­nie. Ra­dek sie­dział w sza­rym fo­te­lu z Ikei, któ­ry do­sta­ła od nie­go na uro­dzi­ny (dą­sa­ła się o to przez ty­dzień, bo jaki fa­cet ku­pu­je swo­jej żo­nie na uro­dzi­ny me­bel?!), i pa­trzył pro­sto na nią. Zdą­żył się ubrać, co spra­wi­ło, że ode­tchnę­ła z ulgą. Cała ta sy­tu­acja i tak była dla niej wy­jąt­ko­wo nie­zręcz­na.

– Jak spa­łaś? – za­py­tał Ra­dek, jak­by nie było nic nie­zwy­kłe­go w tym, że obu­dził się obok żony.

Ad­rian­na bar­dzo chcia­ła­by zrzu­cić całą tę dzi­wacz­ną sy­tu­ację na karb wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, ale nie mo­gła tego zro­bić. Przy­go­to­wu­jąc się do ko­la­cji z Rad­kiem, wpraw­dzie ku­pi­ła wino, ale na­wet go nie otwo­rzy­ła. Nie zdą­ży­ła. Wszyst­ko po­to­czy­ło się tak bły­ska­wicz­nie! Bóg jej świad­kiem, że w ża­den spo­sób nie prze­wi­dzia­ła ta­kie­go prze­bie­gu wy­da­rzeń. Ku­pi­ła to wino, bo chcia­ła, żeby było miło. Umó­wi­ła się ze swo­im by­łym, no do­bra, wciąż obec­nym mę­żem, żeby po­roz­ma­wiać o cór­ce. Byli part­ne­rzy spo­ty­ka­ją się prze­cież cza­sem przy ko­la­cji! Może nie wszy­scy, ale nie­któ­rzy mimo roz­sta­nia po­tra­fią utrzy­my­wać nor­mal­ne, zdro­we kon­tak­ty. A ona mar­twi­ła się o Mal­wi­nę, dla­te­go po­pro­si­ła Rad­ka o spo­tka­nie. Przy­go­to­wa­ła ko­la­cję, ku­pi­ła wino. Skąd mo­gła wie­dzieć, że ten wie­czór tak się skoń­czy?

– W po­rząd­ku. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, kon­se­kwent­nie uni­ka­jąc wzro­ku męża. – Po­win­nam gdzieś tu mieć nie­uży­wa­ną szczo­tecz­kę do zę­bów… – mruk­nę­ła, owi­nę­ła się szczel­nie koł­drą i za­czę­ła się pod­no­sić z łóż­ka, ale Ra­dek po­wstrzy­mał ją ge­stem.

– Szczo­tecz­ka nie jest w tym mo­men­cie naj­waż­niej­sza – za­uwa­żył. – Nie uwa­żasz, że to, do cze­go wczo­raj do­szło… nie zda­rzy­ło się przy­pad­kiem?

– Cóż. – Ad­rian­na z za­kło­po­ta­niem po­dra­pa­ła się po gło­wie. Mo­gła so­bie tyl­ko wy­obra­zić, jak źle wy­glą­da z roz­ma­za­nym pod ocza­mi tu­szem do rzęs i roz­czo­chra­ny­mi wło­sa­mi. – Nie pla­no­wa­łam tego.

Naj­chęt­niej pod­szedł­by do niej, przy­cią­gnął ją do sie­bie i nie wy­pu­ścił jej z ra­mion. Ale po ko­lei. Już wczo­raj po­wi­nien był wy­czuć, co się świę­ci, i za­cząć od szcze­rej roz­mo­wy. Nie zro­bił tego, dał się po­nieść chwi­li. Mógł to jed­nak wy­tłu­ma­czyć chwi­lo­wą sła­bo­ścią, wpły­wem księ­ży­ca, sa­mot­no­ścią, tak bo­le­śnie od­czu­wal­ną wła­śnie wie­czo­ra­mi, czy in­ny­mi czyn­ni­ka­mi. Nocą lu­dzie czę­sto po­dej­mu­ją nie­prze­my­śla­ne de­cy­zje pod wpły­wem chwi­li. Ale nad­szedł dzień, a on za bar­dzo sza­no­wał Ad­rian­nę, aby nie wy­ja­śnić jej, jak waż­ne jest dla nie­go to, co się mię­dzy nimi wy­da­rzy­ło.

– Za pół go­dzi­ny będę mu­siał wyjść do pra­cy, ale chciał­bym wró­cić – oznaj­mił pew­nym sie­bie gło­sem.

Ad­rian­na za­drża­ła. Pa­trzy­ła na nie­go wiel­ki­mi, zdzi­wio­ny­mi ocza­mi. Była taka pięk­na mimo upły­wu lat! To wła­śnie na jej ogrom­ne zie­lo­ne oczy Ra­dek zwró­cił uwa­gę w pierw­szej ko­lej­no­ści. Czas oka­zał się dla niej ła­ska­wy. Zresz­tą ona ni­g­dy z nim nie wal­czy­ła, cho­ciaż mia­ła moż­li­wo­ści i dru­gie­go stop­nia chi­rur­gii ogól­nej i cer­ty­fi­ko­wa­ne­go le­ka­rza me­dy­cy­ny es­te­tycz­nej za męża. Nie była jed­nak ko­bie­tą, któ­ra po­trze­bo­wa­ła za­bie­gów. Ra­do­sław ni­g­dy nie po­wie­dział­by tego swo­im pa­cjent­kom, ale pry­wat­nie uwa­żał, że pięk­no pły­nie z we­wnątrz. I wła­śnie taka była Ada. Pięk­na we­wnętrz­nie.

Za­trzy­mał wzrok na jej moc­no za­ry­so­wa­nych oboj­czy­kach, de­li­kat­nej, upstrzo­nej pie­ga­mi skó­rze na ra­mio­nach i okry­tych bia­łą tka­ni­ną ma­łych pier­siach.

– Chciał­byś wró­cić – po­wtó­rzy­ła nie­przy­tom­nie jego sło­wa, mru­ga­jąc szyb­ko.

– Do domu. Do cie­bie – do­pre­cy­zo­wał.

– To nie jest ta­kie pro­ste – wy­co­fa­ła się.

Otu­li­ła się szczel­niej koł­drą, cho­wa­jąc pod nią coś wię­cej niż swo­ją na­gość. Pró­bo­wa­ła ukryć swo­je lęki, ale to na nic, bo prze­cież jej strach był i jego stra­chem. Tyl­ko Ra­dek wy­da­wał się jak­by bar­dziej zde­ter­mi­no­wa­ny. Ad­rian­na bar­dzo prze­ży­ła roz­sta­nie i wy­pro­wadz­kę męża. Mie­li być ra­zem na za­wsze, a to „za­wsze” trwa­ło tyl­ko dwie de­ka­dy. Sko­ro już raz im się nie uda­ło, jaką mo­gła mieć gwa­ran­cję, że znów nie bę­dzie cier­pieć?

– Ow­szem, to jest bar­dzo pro­ste! – Ra­dek nie dał się zbyć. – Po­wiedz mi po pro­stu, czy tego chcesz. Je­śli nie, zro­zu­miem. Nie będę się na­rzu­cał. Ale je­śli ist­nie­je choć cień szan­sy, że mo­gli­by­śmy cho­ciaż spró­bo­wać…

Ada wsu­nę­ła opa­da­ją­cy na twarz ko­smyk wło­sów za ucho. Przed kil­ko­ma ty­go­dnia­mi zde­cy­do­wa­ła się na krót­kie cię­cie i już tego ża­ło­wa­ła. Mu­sia­ła cze­kać, aż wło­sy jej od­ro­sną, żeby móc je spiąć, a osu­wa­ją­ce się luź­no pu­kle do­pro­wa­dza­ły ją do sza­łu.

– Nie wy­szło nam – przy­po­mnia­ła mu. – Dla­cze­go więc tym ra­zem mia­ło­by się udać?

– Może dla­te­go, że Mal­wi­na w koń­cu po­zna­ła praw­dę, a my mo­gli­by­śmy za­cząć od nowa, bez kłamstw?

Ad­rian­na za­cmo­ka­ła z nie­za­do­wo­le­niem. Jesz­cze się nie zgo­dzi­ła na jego po­wrót, a już ją de­ner­wo­wał. I po co mia­ła­by do nie­go wra­cać? Żeby da­lej się kłó­cić?

– Uwa­żasz, że to był nasz je­dy­ny pro­blem?

– Nie je­dy­ny, ale od tego wszyst­ko się za­czę­ło. – Ra­do­sław upie­rał się przy swo­im. – Wza­jem­ne oskar­ża­nie się, ucie­ka­nie od pro­ble­mów, uni­ka­nie szcze­rych roz­mów, za­mia­ta­nie spraw pod dy­wan – wy­li­czał. – Obo­je po­peł­ni­li­śmy błąd! Wie­le błę­dów – do­dał po chwi­li.

Ad­rian­na nie zdą­ży­ła jed­nak od­po­wie­dzieć, gdyż ode­zwał się do­mo­fon. Spoj­rza­ła ze stra­chem na Rad­ka i za­wi­nię­ta w koł­drę, ze­rwa­ła się z łóż­ka. Mia­ła moc­no ogra­ni­czo­ne ru­chy, ale do­tar­ła do przed­po­ko­ju, za­nim ta­jem­ni­czy gość od­pu­ścił. Kie­dy w słu­chaw­ce usły­sza­ła głos cór­ki, za­mar­ła. Mal­wi­na nie mo­gła ich te­raz na­kryć! Spa­ni­ko­wa­na spoj­rza­ła na ze­ga­rek. Nie mia­ła po­ję­cia, że już jest tak póź­no! Za­po­mnia­ła, że umó­wi­ła się z cór­ką. Wpa­dła jak bu­rza do sy­pial­ni i nie zwa­ża­jąc na obec­ność Rad­ka, po­zby­ła się krę­pu­ją­cej ru­chy koł­dry i w pa­ni­ce za­czę­ła wkła­dać zna­le­zio­ne na pod­ło­dze majt­ki. Męż­czy­zna przy­pa­try­wał się ca­łej sce­nie z uśmie­chem.

– Mal­wi­na za­raz tu bę­dzie! Scho­waj się! – Ad­rian­na po­sła­ła mu bła­gal­ne spoj­rze­nie.

– Mam wejść do sza­fy? Nie uwa­żasz, że to idio­tycz­ne? – Naj­wy­raź­niej cał­kiem nie­źle się ba­wił. – Nie mamy po pięt­na­ście lat, a i Mal­wi­na jest do­ro­sła, po­win­na zro­zu­mieć…

Ad­rian­na nie do­wie­dzia­ła się, co jej cór­ka po­win­na zro­zu­mieć. Mal­wi­na zde­cy­do­wa­nie za­pu­ka­ła do drzwi. Ada za­sty­gła w bez­ru­chu. Mia­ła na so­bie majt­ki i wło­żo­ną na gołe cia­ło ko­szul­kę. Syk­nę­ła i wy­cią­gnę­ła z sza­fy ge­try. Pu­ka­nie się po­wtó­rzy­ło.

– Już idę! – za­wo­ła­ła.

Ra­dek ani drgnął. Na­dal sie­dział w fo­te­lu, śle­dząc roz­wój sy­tu­acji z wi­docz­nym za­do­wo­le­niem. Niech to szlag!

Ad­rian­na wy­szła z po­ko­ju i za­mknę­ła za sobą drzwi. Za­trzy­ma­ła się przed lu­strem w przed­po­ko­ju. Prze­tar­ła pal­cem skó­rę pod ocza­mi, pró­bu­jąc usu­nąć reszt­ki na­ło­żo­ne­go po­przed­nie­go wie­czo­ra tu­szu do rzęs, i po­pra­wi­ła dło­nią wło­sy. Uzna­ła, że le­piej nie bę­dzie, i otwo­rzy­ła cór­ce drzwi.

Mal­wi­na – tra­dy­cyj­nie już – wpa­try­wa­ła się w mat­kę z wy­ra­zem bez­brzeż­ne­go zdzi­wie­nia na twa­rzy. Ja­kiś czas temu, ku prze­ra­że­niu Ad­rian­ny, po­sta­no­wi­ła zmie­nić swój wi­ze­ru­nek. Za­czę­ła od wło­sów, któ­re prze­far­bo­wa­ła na kru­czo­czar­ny ko­lor. W po­łą­cze­niu z bla­dą cerą spra­wia­ło to, że wy­glą­da­ła jak klon Mor­ti­cii Ad­dams. Ab­sur­dal­ne­go wi­ze­run­ku do­peł­ni­ły brwi.

– Po co wy­ry­wać so­bie brwi, żeby po­tem na­ma­lo­wać sztucz­ne? – za­py­ta­ła wte­dy Ada, ale to był je­dy­ny ko­men­tarz, na jaki so­bie po­zwo­li­ła.

Jej sto­sun­ki z cór­ką od daw­na były skom­pli­ko­wa­ne, dla­te­go wo­la­ła się nie wtrą­cać i nie kry­ty­ko­wać Mal­wi­ny. Bała się, że ją stra­ci, co w su­mie nie było ta­kie ir­ra­cjo­nal­ne, gdyż dziew­czy­na, kie­dy już po­zna­ła praw­dę, wy­krzy­cza­ła ro­dzi­com, że nie za­mie­rza mieć z nimi nic wspól­ne­go. Chcia­ła ko­niecz­nie po­znać swo­ją bio­lo­gicz­ną ro­dzi­nę. Uwa­ża­ła, że ca­łe­mu złu tego świa­ta są win­ni jej ad­op­cyj­ni ro­dzi­ce.

W każ­dym ra­zie na­ry­so­wa­ne czar­ną kred­ką, wy­gię­te w ostry łuk brwi nada­wa­ły twa­rzy Mal­wi­ny wy­raz nie­ustan­ne­go zdu­mie­nia. Przez gło­wę Ad­rian­ny prze­mknę­ła myśl, że po­wie­dze­nie: „Umrę zdzi­wio­na”, któ­re po­wta­rza­ła jej ko­le­żan­ka z pra­cy, na­bra­ło cał­kiem no­we­go zna­cze­nia.

Ad­rian­na wpu­ści­ła cór­kę do miesz­ka­nia i de­li­kat­nie za­su­ge­ro­wa­ła za­ję­cie miej­sca w sa­lo­nie. Ra­dek wciąż sie­dział w sy­pial­ni, nie da­jąc zna­ku ży­cia. Ada po­my­śla­ła, że gdy­by uda­ło się szyb­ko za­ła­twić spra­wę z Mal­wi­ną albo w ja­kiś spo­sób na­kło­nić cór­kę, żeby wy­szła z nią z domu… Cóż, Ra­dek wpraw­dzie wspo­mi­nał, że spie­szy się do pra­cy, ale w imię wyż­sze­go do­bra mógł się prze­cież spóź­nić. Za­mknę­ła­by go w miesz­ka­niu, a po­tem pod byle pre­tek­stem wró­ci­ła do domu i uwol­ni­ła męża. Tak, to mia­ło szan­sę się udać!

– Słu­chaj, jest taka ład­na po­go­da, może pój­dzie­my na spa­cer – bąk­nę­ła.

Co ja­kiś czas zer­ka­ła w pa­ni­ce w stro­nę sy­pial­ni. Wie­dzia­ła, że to może ją zdra­dzić, ale nie mo­gła się po­wstrzy­mać.

Mal­wi­na z wy­ra­zem zdzi­wie­nia przy­kle­jo­nym do twa­rzy, spoj­rza­ła na mat­kę. Ad­rian­na wciąż nie mo­gła się przy­zwy­cza­ić do no­we­go ima­ge’u cór­ki i w głę­bi du­szy ży­wi­ła na­dzie­ję, że Mal­wi­nie w koń­cu znu­dzi się ten bunt.

– Wy­glą­da­łaś dziś przez okno? Od co naj­mniej go­dzi­ny pada ulew­ny deszcz.

– O! Rze­czy­wi­ście… To może usią­dzie­my w tej ka­wiar­ni, któ­rą nie­daw­no otwo­rzy­li na dole?

Mal­wi­na za­trzy­ma­ła wzrok na sto­le. Ada spoj­rza­ła w tam­tą stro­nę i zro­zu­mia­ła, że po­peł­ni­ła błąd. Po­przed­nie­go wie­czo­ru nie po­sprzą­ta­ła po ko­la­cji, a i tego ran­ka nie zdą­ży­ła tego zro­bić.

– Masz go­ścia? – zro­zu­mia­ła cór­ka. – Mo­głaś po­wie­dzieć, prze­cież bym ci się nie na­rzu­ca­ła!

– Nie mam! Mia­łam, ale już nie mam, wszyst­ko jest w po­rząd­ku! – za­pew­nia­ła Ada, igno­ru­jąc świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie Mal­wi­ny i ru­mień­ce, któ­re po­ja­wi­ły się na jej wła­snej twa­rzy. – Za­mie­niam się w słuch, po­dob­no mia­łaś do mnie ja­kąś spra­wę…

– Ale to może po­cze­kać – od­par­ła bez­na­mięt­nie Mal­wi­na.

Ad­rian­na była roz­dar­ta. Z jed­nej stro­ny chcia­ła, żeby cór­ka jak naj­szyb­ciej wy­szła, bo bała się, że dziew­czy­na może się zo­rien­to­wać, kto prze­by­wa za ścia­ną, ale z dru­giej… Mal­wi­na tak rzad­ko pro­si­ła ją o po­moc. Do­kła­da­ła wszel­kich sta­rań, aby spra­wiać wra­że­nie do­sko­na­le ra­dzą­cej so­bie ze swo­imi pro­ble­ma­mi.

– Nic się nie dzie­je. Po­wiedz, co cię do mnie spro­wa­dza. – W Ad­rian­nie w koń­cu zwy­cię­ży­ła tro­ska o cór­kę.

– Wła­ści­wie to… – Mal­wi­na się za­wa­ha­ła. Zmarsz­czy­ła nos. – Chcia­ła­bym cię pro­sić o drob­ną po­życz­kę.

Ad­rian­na wes­tchnę­ła z re­zy­gna­cją. Mo­gła się tego spo­dzie­wać. Od ja­kie­goś cza­su Mal­wi­na zgła­sza­ła się do niej tyl­ko po wspar­cie fi­nan­so­we. Mię­dzy in­ny­mi o tym mie­li roz­ma­wiać z Rad­kiem po­przed­nie­go wie­czo­ru.

– Ile po­trze­bu­jesz? – Prze­łknę­ła gło­śno śli­nę.

Nie chcia­ła dać cór­ce od­czuć, jak bar­dzo za­bo­la­ła ją jej proś­ba. Li­czy­ła, że Mal­wi­na po­roz­ma­wia z nią o swo­ich spra­wach, pro­ble­mach. Zu­peł­nie tak, jak kie­dyś. Naj­wy­raź­niej jed­nak cór­ka na­dal jej nie wy­ba­czy­ła.

– Ty­siąc pięć­set zło­tych – po­wie­dzia­ła Mal­wi­na bez mru­gnię­cia okiem. – Wiesz, pla­nu­ję się za­pi­sać na taki kurs wa­ka­cyj­ny… Za­wsze chcia­łam na­uczyć się wło­skie­go!

– O ile się orien­tu­ję, lek­cje od­by­wa­ją się w ty­go­dniu, a ty prze­cież pra­cu­jesz. – Spoj­rza­ła na cór­kę uważ­nie. – Jak więc za­mie­rzasz po­go­dzić pra­cę z za­ję­cia­mi?

– Nie pra­cu­ję od rana do wie­czo­ra – pod­su­mo­wa­ła Mal­wi­na, nie pa­trząc mat­ce w oczy.

Te­mat za­wisł jed­nak w próż­ni. Ad­rian­na za­mar­ła, kie­dy usły­sza­ła gło­śne kich­nię­cie. Mal­wi­na unio­sła brwi jesz­cze wy­żej, o ile w ogó­le było to moż­li­we. Po­wo­li prze­nio­sła wzrok z mat­ki, któ­rej za­sty­gła twarz była po­zba­wio­na wy­ra­zu, na za­mknię­te drzwi pro­wa­dzą­ce do sy­pial­ni.

– Py­ta­łam, czy masz go­ścia, i od­po­wie­dzia­łaś, że nie! – ode­zwa­ła się z wy­rzu­tem w gło­sie Mal­wi­na.

Drzwi szyb­ko się otwar­ły i po­ja­wił się w nich Ra­dek, po­sy­ła­jąc skon­ster­no­wa­nej cór­ce nie­śmia­ły uśmiech. W ci­szy wy­szedł z sy­pial­ni, do­łą­czył do cór­ki i żony, po czym, jak­by w jego na­głym po­ja­wie­niu się nie było ni­cze­go nie­zwy­kłe­go, przy­wi­tał się z Mal­wi­ną.

– Tata? Co ty tu­taj ro­bisz? – Dziew­czy­na nie wie­dzia­ła, co ją bar­dziej zdzi­wi­ło: nie­ocze­ki­wa­ne zma­te­ria­li­zo­wa­nie się ojca czy fakt, że mat­ka tak bar­dzo chcia­ła ukryć jego obec­ność.

– Oj­ciec przy­je­chał ze mną po­roz­ma­wiać – wtrą­ci­ła Ad­rian­na, te­le­pa­tycz­nie prze­ka­zu­jąc Rad­ko­wi wia­do­mość, że naj­bez­piecz­niej bę­dzie dla nie­go, je­śli za­milk­nie.

– Ale dla­cze­go zro­bi­łaś z tego taką wiel­ką ta­jem­ni­cę? – do­cie­ka­ła Mal­wi­na. – Mamo, obo­je z tatą je­ste­ście do­ro­śli i je­śli utrzy­mu­je­cie ze sobą in­tym­ne kon­tak­ty, nie mu­si­cie się z tego przede mną spo­wia­dać, ale…

– Do­brze, już do­brze! – we­szła jej w sło­wo Ada. – Zro­zu­mia­łam!

Za­pa­dła ci­sza. Ad­rian­na była wście­kła na samą sie­bie i na Rad­ka, że w ogó­le do­szło do tej dzi­wacz­nej sy­tu­acji. Mal­wi­na czu­ła się skrę­po­wa­na na myśl, że jej ro­dzi­ce upra­wia­ją seks, a Ra­dek… Cóż. Ra­dek był chy­ba naj­bar­dziej roz­ba­wio­ny z ca­łe­go to­wa­rzy­stwa.

– Za nie­dłu­go idę do pra­cy, ale może zdą­ży­my jesz­cze zjeść ra­zem śnia­da­nie? – za­pro­po­no­wał, za nic so­bie ma­jąc cięż­ką at­mos­fe­rę pa­nu­ją­cą w miesz­ka­niu.

Za­nim Ad­rian­na zdą­ży­ła za­re­ago­wać, Mal­wi­na zro­bi­ła krok w tył.

– Ja nie mogę, w grun­cie rze­czy już je­stem spóź­nio­na, wpa­dłam tyl­ko na chwi­lę, żeby…

– Żeby po­pro­sić mat­kę o pie­nią­dze – do­koń­czył za nią Ra­dek.

Mal­wi­na, któ­rej na co dzień ra­czej obce było uczu­cie za­że­no­wa­nia, za­wsty­dzi­ła się i opu­ści­ła gło­wę.

– Nie było te­ma­tu – żach­nę­ła się i już za­czę­ła zbie­rać się do wyj­ścia, ale Ad­rian­na ją za­trzy­ma­ła.

– W po­rząd­ku, dziec­ko, cie­szę się, że chcesz iść na kurs ję­zy­ko­wy! – Zła­pa­ła cór­kę za rękę. – Prze­le­ję ci dzi­siaj te pie­nią­dze, w po­rząd­ku?

Dziew­czy­na na­tych­miast się roz­ch­mu­rzy­ła.

– Na­praw­dę? Dzię­ki, mamo! – Cmok­nę­ła mat­kę w po­li­czek. – Na­wet nie wiesz, jaka je­stem ci wdzięcz­na! Będę cze­kać na prze­lew, a te­raz już na­praw­dę mu­szę le­cieć! – Uśmiech­nę­ła się. – To cześć, tato! – Ru­szy­ła do przed­po­ko­ju, a Ad­rian­na po­dą­ży­ła za nią. – Trzy­maj się, mamo, za­dzwo­nię do cie­bie w tym ty­go­dniu. – Za­wa­ha­ła się. – Aha, tato? – krzyk­nę­ła.

Ra­dek wy­chy­lił gło­wę z sa­lo­nu.

– Tak?

– Krzy­wo za­pią­łeś gu­zi­ki w ko­szu­li. To na ra­zie! – Mach­nę­ła ręką i wy­szła z miesz­ka­nia.

Ra­do­sław za­klął pod no­sem, sta­nął przed lu­strem i za­czął roz­pi­nać ko­szu­lę. Za­wsze draż­ni­ło go to, że do ko­szul do­szy­wa­ne są tak małe gu­zi­ki! Jak taki wiel­ki fa­cet jak on miał­by je niby za­piąć? Kie­dyś Ad­rian­na ro­bi­ła to za nie­go, bo gu­zicz­ki wy­śliz­gi­wa­ły się z jego du­żych pal­ców. Od ja­kie­goś cza­su mu­siał ra­dzić so­bie sam. Po­słał bła­gal­ne spoj­rze­nie w stro­nę żony, ale je zi­gno­ro­wa­ła.

– Fak­tycz­nie… – mruk­nął, si­łu­jąc się z gu­zi­ka­mi. – W pra­cy mie­li­by ze mnie uży­wa­nie. Nie dość, że już dru­gi dzień je­stem w tej sa­mej ko­szu­li, to jesz­cze źle ją za­pią­łem!

Ad­rian­na z ję­kiem opa­dła na ka­na­pę.

– Przy­ła­pa­ła nas – wy­mam­ro­ta­ła, krę­cąc z nie­do­wie­rza­niem gło­wą. Na­gle za­chi­cho­ta­ła. – Boże, czu­ję się jak na­sto­lat­ka, z tym że z chło­pa­kiem przy­ła­pa­ła mnie nie mat­ka, a cór­ka!

Ką­ci­ki ust Rad­ka nie­znacz­nie drgnę­ły.

– Cóż, nie miał­bym nic prze­ciw­ko, żeby Mal­wi­na czę­ściej nas na­kry­wa­ła… A swo­ją dro­gą – zmarsz­czył brwi – nie wiem, czy po­win­naś jej ot tak da­wać pie­nią­dze na ten kurs. Uwa­żam, że ona nie za­cho­wu­je się wo­bec nas cał­kiem w po­rząd­ku.

Ad­rian­na de­li­kat­nie ści­snę­ła skro­nie dłoń­mi. Niby wczo­raj­sze­go wie­czo­ru na­wet nie otwo­rzy­ła wina, a jed­nak od sa­me­go rana do­ku­czał jej ból gło­wy.

– Masz ra­cję, ale my­ślę, że kurs ję­zy­ko­wy aku­rat nie jest głu­pią za­chcian­ką. Poza tym nie je­steś­my bez winy. – Wy­co­fa­ła się. – Do­brze wiesz, że nie trak­tu­je nas tak cał­kiem bez po­wo­du…

Ra­dek wes­tchnął zna­czą­co. Jesz­cze raz spoj­rzał na sie­bie w lu­strze. To, co zo­ba­czył, wca­le mu się nie po­do­ba­ło. Ow­szem, czas był ła­ska­wy dla Ad­rian­ny, ale nie dla nie­go. Jego skro­nie po­kry­ła si­wi­zna, a po­więk­sza­ją­cy się brzuch co­raz czę­ściej prze­szka­dzał mu w co­dzien­nych czyn­no­ściach, ta­kich jak za­wią­zy­wa­nie bu­tów czy wkła­da­nie skar­pet.

– Na­praw­dę mu­szę już iść do pra­cy, a ty na­dal nie od­po­wie­dzia­łaś na moje py­ta­nie – po­wie­dział, spo­glą­da­jąc na nią wy­cze­ku­ją­co. – Po pra­cy mógł­bym wstą­pić do sie­bie po ubra­nia i bie­li­znę na zmia­nę. No, i po tę nie­szczę­sną szczo­tecz­kę… A po­tem przy­je­chać tu­taj.

– Mó­wi­łam ci już prze­cież, że szczo­tecz­ka po­win­na się zna­leźć – ode­zwa­ła się Ad­rian­na po dłuż­szej ci­szy.

Na ra­zie tyle mu­sia­ło mu wy­star­czyć. Wie­dział, że nie wy­cią­gnie z niej wię­cej. Była skry­ta. Nie­wie­le mó­wi­ła, za­wsze wo­la­ła dzia­łać. Znał Adę od po­nad dwu­dzie­stu lat. Przez dwie de­ka­dy zdą­żył się na­uczyć na pa­mięć jej ge­stów, za­cho­wań, re­ak­cji. Kie­dy się wy­pro­wa­dził, naj­bar­dziej bra­ko­wa­ło mu wła­śnie tego. I jej obec­no­ści. Czę­sto ła­pał się na tym, że ja­dąc do domu, za­sta­na­wiał się, co Ad­rian­na przy­go­to­wa­ła dla nie­go na obiad, gdy na­gle uświa­da­miał so­bie, że ona już nie cze­ka na jego po­wrót z pra­cy. Że tego dnia, tak jak na­stęp­ne­go i jesz­cze ko­lej­ne­go, nikt nie bę­dzie go wy­glą­dał. Przy­go­to­wy­wa­ne po­spiesz­nie po­sił­ki były zim­ne, zim­na była też dru­ga stro­na po­dwój­ne­go łóż­ka w wy­naj­mo­wa­nym miesz­ka­niu. Z tym ko­ja­rzy­ło mu się roz­sta­nie. Z zim­nem.

Mu­siał się na­uczyć żyć na nowo. Funk­cjo­no­wać jak dwu­dzie­sto­kil­ku­let­ni ka­wa­ler, cho­ciaż ka­len­darz każ­de­go dnia bo­le­śnie przy­po­mi­nał mu, że uda­je. Jego miej­sce było przy Ad­rian­nie, za­wsze to czuł, a jed­nak ich dro­gi się ro­ze­szły. Łą­czy­ła ich Mal­wi­na, siłą rze­czy mu­sie­li się więc wi­dy­wać. Może gdy­by za­koń­czył ten etap jed­nym cię­ciem, by­ło­by ła­twiej, ale wi­dok Ady wciąż spra­wiał mu ból. Świa­do­mość, że ona jest tak bli­sko, a jed­nak on nie może jej do­tknąć, przy­tu­lić, po­ca­ło­wać, była tor­tu­rą nie do znie­sie­nia. Ko­chał ją. Wciąż bez­na­dziej­nie ją ko­chał. I te­raz zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie los pod­su­wał mu ją pod sam nos. Po­przed­nie­go wie­czo­ru jej do­ty­kał, przy­tu­lał ją i ca­ło­wał. Mógł o wie­le, wie­le wię­cej. Wziął wszyst­ko, tak za­chłan­nie, jak­by ko­cha­li się pierw­szy raz w ży­ciu, jak­by była dla nie­go zu­peł­ną no­wo­ścią. Nie wy­obra­żał so­bie, że te­raz miał­by wró­cić do swo­je­go ka­wa­ler­skie­go ży­cia i pu­ste­go miesz­ka­nia. Wspo­mnie­nia jej po­ca­łun­ków, jej mi­ło­ści były zbyt żywe. Kie­dy od­cho­dził, tak na­praw­dę nie byli ze sobą od wie­lu ty­go­dni. Od­da­la­li się od sie­bie stop­nio­wo. Ból roz­sta­nia zo­stał po­dzie­lo­ny na dłu­gie go­dzi­ny i dni. Ale po tym, co za­szło po­przed­nie­go wie­czo­ru, nie mógł­by tak po pro­stu za­po­mnieć.

– Przy­ja­dę od razu po pra­cy, do­brze? – upew­nił się, że do­brze zro­zu­miał jej sło­wa. – Zro­bić po dro­dze ja­kieś za­ku­py?

Ad­rian­na po­czu­ła, że szyb­ciej bije jej ser­ce. Py­tał, czy zro­bić ja­kieś za­ku­py. Nor­mal­ność. Tak bar­dzo za nią tę­sk­ni­ła! Za każ­dym ra­zem, kie­dy re­kla­mów­ki bo­le­śnie wży­na­ły jej się w dło­nie, kie­dy z czter­dzie­sto­stop­nio­wą go­rącz­ką szła do ap­te­ki, my­śla­ła, że bra­ku­je w jej ży­ciu ko­goś, kto w ta­kich chwi­lach wziął­by od niej te prze­klę­te siat­ki albo po­wie­dział: „Zo­stań w łóż­ku, pój­dę po leki”. Tę­sk­ni­ła za bli­sko­ścią i obec­no­ścią Rad­ka, ale nie po­tra­fi­ła za­po­mnieć tych słów, któ­re pa­dły, wy­ba­czyć tej obo­jęt­no­ści, któ­ra ich po­dzie­li­ła. Po­trze­bo­wa­ła cza­su. I te­raz, pa­trząc w jego oczy, zro­zu­mia­ła, że jest wol­na, że wszyst­ko, co złe, ode­szło w nie­pa­mięć. Po­przed­nia noc nie była wy­ni­kiem przy­pad­kiem od­na­le­zio­nej na­mięt­no­ści, zwy­kłych po­trzeb i in­stynk­tów. Sta­ła się ak­tem wy­ba­cze­nia.

– Przy­jedź do domu – po­wie­dzia­ła i obo­je wie­dzie­li, że nie cho­dzi tyl­ko o po­wrót z pra­cy.

Roz­dział 2

Ad­rian­na nie mo­gła po­zbyć się wra­że­nia, że cof­nę­ła się w cza­sie o do­brych dwa­dzie­ścia lat. Nie po­dej­rze­wa­ła­by swo­jej czter­dzie­sto­pię­cio­let­niej wer­sji o tak ogrom­ne po­kła­dy sza­leń­stwa i na­mięt­no­ści. Jej zna­jo­mość z Rad­kiem za­to­czy­ła koło. Znów znaj­do­wa­li się na eta­pie wza­jem­nej fa­scy­na­cji i wiecz­ne­go nie­na­sy­ce­nia. Nie mo­gli się sobą na­cie­szyć. Każ­de­go ran­ka po prze­bu­dze­niu prze­cie­ra­ła oczy i ze zdu­mie­niem od­kry­wa­ła, że jej mąż po­chra­pu­je tuż obok. Nie spo­dzie­wa­ła się, że po tym wszyst­kim, co się wy­da­rzy­ło, jesz­cze kie­dy­kol­wiek obu­dzi się przy jego boku, a jed­nak uda­ło się po­ko­nać prze­ciw­no­ści losu i z po­je­dyn­czych puz­zli na nowo po­skła­dać wspól­ne ży­cie.

Cie­szy­ła się, że tego wie­czo­ru wyj­dą na mia­sto. Mimo że Ra­dek wró­cił do domu do­brych kil­ka dni wcze­śniej, na­dal nie mie­li chwi­li na po­waż­ną roz­mo­wę. Kie­dy tyl­ko zo­sta­wa­li sami, rzu­ca­li się na sie­bie jak na­sto­lat­ki, pod­czas gdy naj­bar­dziej pa­lą­ce kwe­stie na­dal nie zo­sta­ły przez nich omó­wio­ne. Wie­dzia­ła, że po­śród lu­dzi będą bez­piecz­ni, że w koń­cu uda im się po­roz­ma­wiać. Bo to, co ich po­dzie­li­ło, wciąż uwie­ra­ło. Wy­ba­czy­li, po­sta­no­wi­li iść da­lej ra­zem, ale mu­sie­li po­mó­wić o tym, co się sta­ło, aby wy­nieść z tego lek­cję na przy­szłość.

Za­nim jed­nak to mia­ło na­stą­pić, Adę cze­kał dłu­gi dzień w pra­cy. Od kil­ku­na­stu mi­nut krą­ży­ła po uli­cy War­szaw­skiej, pró­bu­jąc za­par­ko­wać sa­mo­chód, co o dzie­wią­tej pięt­na­ście gra­ni­czy­ło z cu­dem. W koń­cu do­strze­gła srebr­ne­go for­da z wrzu­co­nym kie­run­kiem do wy­jaz­du i usta­wi­ła się za nim, cze­ka­jąc, aż auto zwol­ni miej­sce par­kin­go­we. Nie­mal na­tych­miast przed ma­ską jej to­yo­ty po­ja­wił się sa­mo­zwań­czy par­kin­go­wy, ma­cha­jąc przy­jaź­nie ręką i pre­zen­tu­jąc licz­ne bra­ki w uzę­bie­niu. Ad­rian­na ko­ja­rzy­ła wszyst­kich miej­sco­wych pi­jacz­ków, któ­rzy zbie­ra­li na piwo, krę­cąc się po cen­trum. Kie­dy za­par­ko­wa­ła auto i wy­szła na po­nad trzy­dzie­sto­stop­nio­wy upał, dała męż­czyź­nie dwa zło­te bar­dziej z oba­wy, że jej to­yo­ta może zo­stać za­ry­so­wa­na, niż z chę­ci do­rzu­ce­nia mu się do al­ko­ho­lu.

– Kie­row­nicz­ko, dzię­ku­ję! – Męż­czy­zna szyb­ko za­mknął w dło­ni dwu­zło­tów­kę i po­chu­chał na nią. – Kie­row­nicz­ka jak za­wsze bar­dzo szczo­dra!

Ad­rian­na mi­nę­ła grup­kę mło­dych dziew­cząt cze­ka­ją­cych na tram­waj. Ze skraw­ków roz­mo­wy wy­wnio­sko­wa­ła, że po­wta­rza­ją ma­te­riał do ko­lo­kwium czy eg­za­mi­nu. Uśmiech­nę­ła się do sie­bie, wspo­mi­na­jąc cza­sy, kie­dy sama była stu­dent­ką. Skrę­ci­ła w pra­wo i we­szła na Ry­nek, za­raz jed­nak opu­ści­ła plac i scho­wa­ła się przed upa­łem w gma­chu te­atru. W bu­dyn­ku za­wsze pa­no­wa­ła przy­jem­na tem­pe­ra­tu­ra – la­tem było tam chłod­no, a zimą cie­pło. Ad­rian­na wbie­gła po scho­dach, przy­wi­ta­ła się z por­tie­rem i ru­szy­ła w stro­nę gar­de­ro­by. Cie­szy­ła się jak dziec­ko, że re­ży­ser po­sta­no­wił się­gnąć do grec­kiej kla­sy­ki. I cho­ciaż za­mie­rzał wy­sta­wić uwspół­cze­śnio­ną wer­sję sztu­ki, chór zo­stał w nie­zmie­nio­nej wer­sji. To ona, wła­śnie ona, była od­po­wie­dzial­na za ko­stiu­my! W pra­cy za­wsze da­wa­ła z sie­bie sto pro­cent, ale mia­ła wra­że­nie, że przy tym pro­jek­cie uda­ło jej się wy­krze­sać z sie­bie sto pięć­dzie­siąt.

Ad­rian­na pra­co­wa­ła przy kil­ku gło­śnych pol­skich fil­mach, co za­pew­ni­ło jej uzna­nie w śro­do­wi­sku, ale gdy­by mia­ła wy­brać, co bę­dzie ro­bić przez resz­tę ży­cia, po­sta­wi­ła­by na te­atr. W te­atrze pra­ca wy­glą­da zu­peł­nie ina­czej, bo tam za­wód ko­stiu­mo­gra­fa jest trak­to­wa­ny z sza­cun­kiem. W fil­mie, no cóż, w fil­mie jest tyl­ko „tą babą z gar­de­ro­by”, cho­ciaż z dru­giej stro­ny – na ekra­nie szcze­gó­ło­wo wi­dać efek­ty jej pra­cy. Ad­rian­na była per­fek­cjo­nist­ką, po­tra­fi­ła się spie­rać z re­ży­se­rem na­wet o gu­zik, cho­ciaż widz w dru­gim czy trze­cim rzę­dzie nie wi­dzi ta­kich szcze­gó­łów. Cie­szy­ła się więc, że nie musi wy­bie­rać, że ma sta­ły etat w te­atrze i od cza­su do cza­su robi fil­my.

Pro­jekt, nad któ­rym pra­co­wa­ła, był dla niej szcze­gól­ny, bo nie­czę­sto mia­ła oka­zję przy­go­to­wy­wać ko­stiu­my do sztu­ki kla­sycz­nej. A prze­cież kształ­ci­ła się wła­śnie w tym kie­run­ku. Po pro­stu w pew­nym mo­men­cie na­ro­dzi­ła się w niej pa­sja do fil­mu i te­atru, po­zna­ła od­po­wied­nich lu­dzi i tak się zło­ży­ło, że zo­sta­ła ko­stiu­mo­graf­ką, cho­ciaż w tak zwa­nym mię­dzy­cza­sie ro­bi­ła to, do cze­go przy­go­to­wy­wa­ła się na stu­diach, i każ­de­go roku bra­ła kil­ka go­dzin ty­go­dnio­wo na uni­wer­sy­te­cie.

Jej fa­scy­na­cja kul­tu­rą sta­ro­żyt­ną za­czę­ła się jesz­cze w li­ceum. Wpraw­dzie wie­le jej ko­le­ża­nek uwa­ża­ło cza­sy Gre­ków i Rzy­mian za wy­jąt­ko­wo nud­ne, ona jed­nak upar­cie twier­dzi­ła, że sta­ro­żyt­nym bli­żej do lu­dzi współ­cze­snych niż, daj­my na to, ży­ją­cych w epo­ce śre­dnio­wie­cza czy re­ne­san­su.

– Oby­cza­jo­wość, nor­my za­cho­wa­nia, kul­tu­ra… – wy­li­cza­ła, pró­bu­jąc prze­ko­nać zna­jo­me do swo­je­go zda­nia. – Sta­ro­żyt­ni lu­bi­li się ba­wić, sta­wia­li na ucie­chy cie­le­sne! Czy wie­cie, że to wła­śnie w sta­ro­żyt­nych za­ba­wach moż­na się do­szu­ki­wać ge­ne­zy kar­na­wa­łu? A w śre­dnio­wie­czu nic, tyl­ko się mo­dli­li…

Ad­rian­na ni­g­dy nie mia­ła pa­mię­ci do dat. In­te­re­so­wa­ły ją kul­tu­ra, ję­zyk. Ko­lej­ne woj­ny i trak­ta­ty po­ko­jo­we nie za­przą­ta­ły jej uwa­gi, dla­te­go wie­dzia­ła, że stu­dia w In­sty­tu­cie Hi­sto­rii nie są dla niej. Poza tym nie mia­ła naj­mniej­szej ocho­ty zgłę­biać mro­ków śre­dnio­wie­cza, a jak wia­do­mo, hi­sto­rii nie moż­na stu­dio­wać wy­biór­czo. Za­pra­gnę­ła więc do­głęb­nie po­znać i sze­rzyć wie­dzę na te­mat ję­zy­ka naj­wy­bit­niej­sze­go sta­ro­żyt­ne­go na­ro­du. Kom­plet­nie nie ro­zu­mia­ła po­wszech­nej nie­chę­ci do ła­ci­ny. W koń­cu była ona mat­ką wszyst­kich ję­zy­ków! O ile tych z po­lo­ni­sty­ki mo­gła cho­ciaż pró­bo­wać tłu­ma­czyć, o tyle uwa­ża­ła, że stu­den­ci fi­lo­lo­gii ob­cych po­win­ni sami dą­żyć do po­zna­wa­nia ła­ci­ny, któ­ra była prze­cież bar­dzo po­moc­na w na­uce in­nych ję­zy­ków. Ow­szem, ła­ci­na wy­mar­ła daw­no temu, jed­nak wy­kształ­co­ny czło­wiek po­wi­nien znać cho­ciaż jej pod­sta­wy! Na­to­miast jej stu­den­ci… cóż, de­li­kat­nie mó­wiąc, mie­li zu­peł­nie inne zda­nie na te­mat tego ję­zy­ka. Naj­wy­raź­niej uwa­ża­li, że jego zna­jo­mość do ni­cze­go im się w ży­ciu nie przy­da. I oni mie­li zo­stać eli­tą in­te­lek­tu­al­ną tego kra­ju!

Stu­den­ci Wy­dzia­łu Po­lo­ni­sty­ki Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go w trak­cie dwóch pierw­szych se­me­strów mie­li obo­wiąz­ko­we ćwi­cze­nia z ła­ci­ny za­koń­czo­ne eg­za­mi­nem. Naj­pierw jed­nak mu­sie­li zo­stać do tego eg­za­mi­nu do­pusz­cze­ni. Gdy­by ktoś za­py­tał Ad­rian­nę o zda­nie, nie do­pu­ści­ła­by do se­sji żad­ne­go z pierw­szo­rocz­nia­ków, przy­naj­mniej nie w pierw­szym ter­mi­nie, ale dzie­kan naj­wy­raź­niej nie po­dzie­lał jej po­glą­dów.

– Pani Ad­rian­no, sama pani ro­zu­mie, przed­miot do­dat­ko­wy, ab­sol­wen­ci tych stu­diów mają być przy­go­to­wa­ni do na­ucza­nia ję­zy­ka pol­skie­go, pra­cy w wy­daw­nic­twie czy w me­diach, ła­ci­na nie jest im, ekhm… – Wi­dząc minę Kol­skiej, stra­cił pew­ność sie­bie. – To zna­czy tak, oczy­wi­ście, zga­dzam się z pa­nią w peł­ni, ła­ci­na jest mat­ką wie­lu ję­zy­ków i każ­dy fi­lo­log musi znać choć­by jej pod­sta­wy, ale pro­szę nas zro­zu­mieć, jest duża kon­ku­ren­cja… Te pry­wat­ne uczel­nie ro­sną jak grzy­by po desz­czu, a stu­den­ci się skar­żą!

– Stu­den­ci się skar­żą – po­wtó­rzy­ła Ad­rian­na, wpa­tru­jąc się z nie­do­wie­rza­niem w dzie­ka­na. – Pa­nie dzie­ka­nie, stu­dia fi­lo­lo­gicz­ne zo­bo­wią­zu­ją! – prych­nę­ła ze zło­ścią. – Nie mo­że­my ob­ni­żać po­zio­mu tyl­ko dla­te­go, że za­le­wa­ją nas pry­wat­ne uczel­nie, w któ­rych pła­ci się za uzy­ska­nie dy­plo­mu! Czy pan się kie­dy­kol­wiek za­sta­na­wiał, co się sta­nie, kie­dy my przej­dzie­my na eme­ry­tu­rę? W czy­je ręce od­da­my na­ukę? Chy­ba zda­je pan so­bie spra­wę, że za­stą­pią nas wła­śnie obec­ni stu­den­ci i tyl­ko od nas za­le­ży, co będą sobą re­pre­zen­to­wać!

– Oczy­wi­ście, tak, tak, ja ro­zu­miem, a jed­nak pro­sił­bym – gło­śno prze­łknął śli­nę – żeby była pani mniej wy­ma­ga­ją­ca wo­bec swo­ich stu­den­tów. Odro­bi­nę! Oni po pro­stu nie mają cza­su na inne przed­mio­ty, bo uczą się ła­ci­ny…

Ad­rian­na na koń­cu ję­zy­ka mia­ła uwa­gę, że na im­pre­zo­wa­nie wciąż star­cza im cza­su, ale mach­nę­ła tyl­ko ręką i po­szła w swo­ją stro­nę.

Cie­szy­ła się, że ma ten te­atr, bo tam pra­co­wa­ła z ludź­mi, któ­rym za­le­ża­ło. Co roku obie­cy­wała so­bie, że zre­zy­gnu­je z pra­cy na uczel­ni, ale za­wsze da­wa­ła się prze­ko­nać i zo­sta­wa­ła, bo bra­ko­wa­ło wy­kła­dow­ców. Poza tym Ad­rian­na po pro­stu lu­bi­ła czuć się po­trzeb­na. Schle­bia­ło jej to, że dzie­kan, mimo pew­nych za­strze­żeń do jej po­dej­ścia, uwa­ża ją za nie­za­stą­pio­ną. Bar­dzo tego po­trze­bo­wa­ła, zwłasz­cza wte­dy, gdy od­wró­ci­ła się od niej Mal­wi­na. Ad­rian­na za­wsze ucie­ka­ła przed pro­ble­ma­mi w pra­cę. Zna­jo­mi czę­sto ją py­ta­li, jak w ogó­le daje radę. Ni­g­dy nie na­wa­la­ła, za­wsze wy­wią­zy­wa­ła się z obo­wiąz­ków. Se­kre­tem Ad­rian­ny były umie­jęt­ność pla­no­wa­nia i do­bra or­ga­ni­za­cja. Ot, tyl­ko tyle i aż tyle.

We­szła do swo­jej pra­cow­ni, któ­rą w my­ślach zwy­kła na­zy­wać świą­ty­nią, i za­mknę­ła za sobą drzwi. Ach, cze­góż tam nie było! Te­atr miał jesz­cze jed­ną prze­wa­gę nad pla­nem fil­mo­wym – do­sko­na­le wy­po­sa­żo­ną gar­de­ro­bę. Sły­sza­ła opo­wie­ści star­szych ko­stiu­mo­gra­fów, któ­rzy pra­co­wa­li w la­tach PRL-u. Wte­dy ko­stiu­my z fil­mów tra­fia­ły do te­le­wi­zyj­nych ma­ga­zy­nów, te­raz pry­wat­ni pro­du­cen­ci naj­czę­ściej je za­bie­ra­li i ślad po nich gi­nął, przez co pra­ca lu­dzi ta­kich jak Ad­rian­na była moc­no utrud­nio­na. W te­atrze mia­ła do dys­po­zy­cji mniej­sze sumy, ale mo­gła gro­ma­dzić ko­stiu­my i do­dat­ki, przez co czę­sto uda­wa­ło jej się wy­cza­ro­wać coś wy­jąt­ko­we­go bez uszczu­pla­nia i tak skrom­ne­go bu­dże­tu.

Po­wie­si­ła to­reb­kę na wie­sza­ku i się­gnę­ła po pro­jek­ty, któ­re na­szki­co­wa­ła przed dwo­ma dnia­mi. Pró­bo­wa­ła się na nich sku­pić, ale jej my­śli wciąż krą­ży­ły wo­kół stu­den­tów pierw­sze­go roku po­lo­ni­sty­ki, z któ­ry­mi mia­ła za­ję­cia po­przed­nie­go dnia.

Kie­dy tyl­ko po­ja­wi­ła się w sali, za­pa­dła ab­so­lut­na ci­sza. Dwa­dzie­ścia je­den par oczu śle­dzi­ło każ­dy jej ruch. Ada nie ro­zu­mia­ła, dla­cze­go ma opi­nię naj­bar­dziej wy­ma­ga­ją­ce­go na­uczy­cie­la aka­de­mic­kie­go. Ni­g­dy nie ocze­ki­wa­ła od stu­den­tów wia­do­mo­ści wy­kra­cza­ją­cych poza ma­te­riał. Po pro­stu re­ali­zo­wa­ła pro­gram.

– No do­brze. – Za­trzy­ma­ła wzrok na stu­den­tach sie­dzą­cych w pierw­szych ław­kach. Na tych z tyłu wo­la­ła na­wet nie pa­trzeć. – Te­raz zbio­rę od was li­sty ulu­bio­nych sen­ten­cji wraz z tłu­ma­cze­nia­mi, a po­tem za­cznę od­py­ty­wać z wier­sza… – po­wie­dzia­ła z nie­sma­kiem.

Uwa­ża­ła, że przy­go­to­wa­nie li­sty sen­ten­cji ła­ciń­skich i wy­ku­cie na pa­mięć wier­sza po ła­ci­nie nie wy­kra­cza poza moż­li­wo­ści stu­den­tów pierw­sze­go roku po­lo­ni­sty­ki, ale naj­wy­raź­niej się my­li­ła. Mia­ła w pla­nach trze­cie ko­lo­kwium, ale po roz­mo­wie z dzie­ka­nem po­sta­no­wi­ła nie­co przy­sto­po­wać. Zdą­ży­ła prze­ro­bić z nimi wszyst­kie czte­ry ko­niu­ga­cje i od­mia­nę rze­czow­ni­ka przez przy­pad­ki. Po­tra­fi­li prze­tłu­ma­czyć krót­ki tekst, co uwa­ża­ła za ogrom­ny suk­ces. Praw­dę mó­wiąc, po­wo­li za­czy­na­ła do­pusz­czać do sie­bie myśl, że tra­fi­ła jej się wy­jąt­ko­wo po­jęt­na gru­pa, ale prze­glą­da­jąc ich re­fe­ra­ty, stra­ci­ła reszt­ki na­dziei.

– Po­wa­rio­wa­li, do resz­ty po­wa­rio­wa­li! – Krę­ci­ła z nie­do­wie­rza­niem gło­wą. – Ro­zu­miem, że ko­rzy­sta­li­ście pań­stwo z tej sa­mej stro­ny in­ter­ne­to­wej? Mo­gli­ście so­bie za­dać cho­ciaż odro­bi­nę tru­du i uzgod­nić, kto ścią­ga sen­ten­cje z Wi­ki­pe­dii, a kto z fo­rum Im­pe­rium Ro­ma­num… A może mam to ro­zu­mieć ina­czej? Su­ge­ru­je­cie pań­stwo, że je­ste­ście aż tak jed­no­myśl­ni, że nu­me­rem je­den na ab­so­lut­nie wszyst­kich li­stach jest Homo ho­mi­ni lu­pus est?

Za­pa­dła ci­sza. Ża­den ze zgro­ma­dzo­nych na sali stu­den­tów na­wet nie drgnął. Wszy­scy wpa­try­wa­li się w Ad­rian­nę z mie­sza­ni­ną stra­chu i na­dziei. Od niej za­le­żał te­raz ich los. Ech, fi­lo­lo­dzy cho­ler­ni, przy­szłość na­ro­du. Aku­rat!

W koń­cu prze­mó­wił Bar­tek, któ­ry naj­wy­raź­niej był na tyle od­waż­ny albo na tyle głu­pi, żeby prze­rwać prze­dłu­ża­ją­cą się ci­szę.

– My­ślę, że po pro­stu wszy­scy po­szli­śmy w kla­sy­kę – oznaj­mił nie­śmia­ło. Z każ­dym sło­wem brzmiał jed­nak pew­niej, bar­dziej zde­cy­do­wa­nie. – No, bo ja na przy­kład uwa­żam, że ci Rzy­mia­nie wie­dzie­li, co mó­wią, twier­dząc, że czło­wiek czło­wie­ko­wi wil­kiem jest! Naj­wy­raź­niej nie zmie­ni­ło się to od ty­się­cy lat, wciąż nie­trud­no do­stać od przy­ja­cie­la kosą w ple­cy, dla­te­go chy­ba wszy­scy do­szli­śmy do wnio­sku, że to naj­waż­niej­sza spo­śród tych… ekhm, tych ła­ciń­skich mą­dro­ści!

– Nie­trud­no do­stać kosą w ple­cy od przy­ja­cie­la – po­wtó­rzy­ła po nim Ad­rian­na. – Nie miał pan przy­pad­kiem na my­śli noża?

– No, prze­cież mó­wię!

„I ten czło­wiek może uczyć pol­skie­go moje wnu­ki. O ile oczy­wi­ście do­cze­kam wnu­ków” – po­my­śla­ła Ad­rian­na i prze­nio­sła wzrok z czer­wo­ne­go ze zde­ner­wo­wa­nia stu­den­ta na ko­lej­ną kart­kę z sen­ten­cja­mi.

Amor vin­cit omnia; Car­pe diem; Dum spi­ro, spe­ro; Dura lex, sed lex; Et tu, Bru­te, con­tra me?

Cóż, nie wy­si­li­li się. Jak to dzie­kan po­wie­dział? Ma być mniej wy­ma­ga­ją­ca dla stu­den­tów. Odro­bi­nę! Czy­li że co, ma ich do­ce­niać za to, że za­in­we­sto­wa­li w pa­pier do dru­kar­ki?

– W po­rząd­ku, przejdź­my do wier­sza – wes­tchnę­ła osten­ta­cyj­nie.

W re­zul­ta­cie do­pu­ści­ła do eg­za­mi­nu wszyst­kich stu­den­tów: nie tyl­ko z tej gru­py, ale też z dwóch ko­lej­nych. Uzna­ła, że naj­bliż­sza przy­szłość i tak zwe­ry­fi­ku­je ich wie­dzę. Eg­za­min po­le­gał na prze­tłu­ma­cze­niu frag­men­tu tek­stu. Zresz­tą stu­den­ci mo­gli mieć ze sobą słow­ni­ki, co zna­czą­co uła­twia­ło spra­wę. Ad­rian­na uwa­ża­ła, że trze­ba być wy­jąt­ko­wo „zdol­nym”, żeby nie za­li­czyć tego te­stu, a jed­nak w pierw­szym ter­mi­nie zda­wa­ła mniej niż po­ło­wa stu­den­tów.

Nie zre­zy­gno­wa­ła chy­ba tyl­ko dla­te­go, że mimo opo­ru, z ja­kim spo­ty­ka­ła się na co dzień ze stro­ny mło­dzie­ży, lu­bi­ła to za­ję­cie i nie trak­to­wa­ła go jako stric­te do­cho­do­we­go. Ro­bi­ła to, co ko­cha­ła, to, czym za­wsze chcia­ła się zaj­mo­wać, mo­gła się więc uwa­żać za szczę­ścia­rę. I cho­ciaż ła­ci­na nie na­le­ża­ła do ję­zy­ków chęt­nie po­zna­wa­nych przez ko­lej­ne rocz­ni­ki stu­den­tów, zda­rza­ły się mo­men­ty, któ­re wy­na­gra­dza­ły cały jej trud. Jak­że wiel­ką czu­ła sa­tys­fak­cję, kie­dy oka­za­ło się, że jed­na z jej by­łych stu­den­tek po­dą­ży­ła jej śla­dem! Obec­nie Anna była kimś w ro­dza­ju przy­ja­ciół­ki Ad­rian­ny, cho­ciaż Ada, oso­ba z na­tu­ry ra­czej skry­ta, nie­wie­le opo­wia­da­ła jej o so­bie. Ra­zem dzia­ła­ły w Pol­skim To­wa­rzy­stwie Fi­lo­lo­gicz­nym, ści­śle współ­pra­co­wa­ły z Ko­łem Mło­dych Kla­sy­ków i to wła­śnie spra­wy za­wo­do­we były tym, o czym roz­ma­wia­ły naj­czę­ściej, cho­ciaż nie za­wsze. Ania cza­sem od­wie­dza­ła Ad­rian­nę w te­atrze i właś­nie na ten dzień za­po­wie­dzia­ła swo­ją wi­zy­tę. Chcia­ła zo­ba­czyć te kla­sycz­ne grec­kie ko­stiu­my, o któ­rych przy­ja­ciół­ka opo­wia­da­ła jej od kil­ku ty­go­dni.

Ania za­sta­ła Ad­rian­nę po­chy­lo­ną nad pro­jek­ta­mi, w któ­rych kre­śli­ła za­wzię­cie, co chwi­la zmie­nia­jąc kon­cep­cję. Wciąż nie mo­gła się zde­cy­do­wać, jak po­wi­nien wy­glą­dać współ­cze­sny Kre­on, a re­ży­ser wca­le jej nie po­ma­gał, bo nie miał ja­sno spre­cy­zo­wa­nej wi­zji.

– Cześć! – Ania wsu­nę­ła się nie­pew­nie do gar­de­ro­by. – Chy­ba ci prze­szka­dzam?

Ad­rian­na mach­nę­ła ręką, da­jąc jej do zro­zu­mie­nia, że nie robi nic waż­ne­go, choć w isto­cie tak wła­śnie było. Stę­sk­ni­ła się jed­nak za przy­ja­ciół­ką, bo ostat­nio spo­ty­ka­ły się wy­łącz­nie w bie­gu mię­dzy za­ję­cia­mi na ko­ry­ta­rzach bu­dyn­ku Wy­dzia­łu Fi­lo­lo­gicz­ne­go albo w nie­wiel­kim ga­bi­ne­cie, któ­ry dzie­li­ły z in­ny­mi pra­cow­ni­ka­mi. Nie mia­ły cza­su ani moż­li­wo­ści, aby ze sobą po­mó­wić, a Ad­rian­na czu­ła, że właś­nie roz­mo­wa z przy­ja­ciół­ką jest tym, co po­mo­że jej roz­wiać wąt­pli­wo­ści.

– Masz już re­cen­zje do tej naj­now­szej pu­bli­ka­cji? – za­py­ta­ła Ad­rian­na, wsta­wia­jąc wodę na kawę.

Przez otwar­te okno do po­miesz­cze­nia do­sta­wa­ły się go­rą­ce po­wie­trze i dym ty­to­nio­wy. Pew­nie pra­cow­nik jed­ne­go z ban­ków, któ­rych przy prze­ci­na­ją­cej się z Ryn­kiem uli­cy War­szaw­skiej Ad­rian­na na­li­czy­ła kil­ka­na­ście, wy­szedł wła­śnie na pa­pie­ro­sa. Z uli­cy do­bie­ga­ły od­gło­sy pro­wa­dzo­nych pod­nie­sio­ny­mi gło­sa­mi roz­mów i dud­nie­nie tram­wa­ju.

– Tak, wszyst­ko jest go­to­we, ju­tro Pio­trek wy­śle tekst do dru­ku – po­twier­dzi­ła Anna.

– Ro­bię kawę. Na­pi­jesz się ze mną?

– Chęt­nie. Od rana kiep­sko się czu­ję, kawa po­win­na mnie po­sta­wić na nogi, cho­ciaż nie prze­pa­dam za go­rą­cy­mi na­po­ja­mi w taki upał. Aż żal spę­dzać tak pięk­ny dzień w mie­ście – oznaj­mi­ła przy­ja­ciół­ka, pa­trząc tę­sk­nie w stro­nę okna.

– W tym spoj­rze­niu do­strze­gam tę­sk­no­tę za pla­cem Sej­mu Ślą­skie­go! – Ro­ze­śmia­ła się Ad­rian­na. – Mó­wi­łam ci, że Ra­dek wró­cił do domu? – wspo­mnia­ła niby mi­mo­cho­dem, za­le­wa­jąc wrząt­kiem kawę.

Anna za­sty­gła w bez­ru­chu.

– Na­praw­dę? I do­pie­ro te­raz mi o tym mó­wisz?! Opo­wia­daj!

Ad­rian­na uśmiech­nę­ła się, po­da­jąc ko­le­żan­ce ku­bek z kawą.

– Bez cu­kru, z mle­kiem, taka jak lu­bisz! – Usia­dła wy­god­nie na krze­śle ob­ro­to­wym i po­cią­gnę­ła nie­wiel­ki łyk. – Na­praw­dę my­śla­łam, że już wszyst­ko skoń­czo­ne, a tym­cza­sem znów jest tak, jak na po­cząt­ku… – ode­zwa­ła się nie­śmia­ło.

– Ale jak? Dla­cze­go? Nie wspo­mi­na­łaś, że chcesz do nie­go wró­cić! – zdzi­wi­ła się Anna.

– Praw­dę mó­wiąc, nie pla­no­wa­łam tego – przy­zna­ła Ada, strze­pu­jąc z ra­mie­nia nie­wi­docz­ny py­łek. – Umó­wi­li­śmy się z Rad­kiem na ko­la­cję, chcie­li­śmy po­roz­ma­wiać o Mal­wi­nie i… – Urwa­ła zna­czą­co. – Nie po­roz­ma­wia­li­śmy, a Ra­dek zo­stał na noc. Rano nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać, nie mia­łam po­ję­cia, jak on po­strze­ga to, do cze­go mię­dzy nami do­szło.

– Ale zo­stał już na sta­łe? – do­my­śli­ła się Anna.

Ad­rian­na przy­tak­nę­ła.

– Na to wy­glą­da! Chy­ba obo­je po­trze­bo­wa­li­śmy prze­rwy, aby wszyst­ko prze­my­śleć i zro­zu­mieć, jak dużo dla sie­bie zna­czy­my. – Pro­mie­nia­ła, a Anna po­my­śla­ła, że na­wet gdy­by star­sza ko­le­żan­ka jej się nie zwie­rzy­ła, ona i tak wie­dzia­ła­by, że mu­sia­ła zajść w jej ży­ciu ja­kaś zmia­na. Duża zmia­na. – Ża­łu­ję tyl­ko, że stra­ci­li­śmy tak dużo cza­su.

– Ko­niec koń­ców, wy­szło wam to na do­bre – pod­su­mo­wa­ła Anna. – A jak z Mal­wi­ną?

– Żad­nej po­pra­wy – wes­tchnę­ła Ad­rian­na i od­sta­wi­ła nie­do­pi­tą kawę na biur­ko. Szyb­ko zmie­ni­ła te­mat. – Dzi­siaj mu­szę wyjść z pra­cy tro­chę wcześ­niej, bo, uwa­ga, idzie­my z Rad­kiem na rand­kę! Nie wiem, co on wy­my­ślił, ale obie­cał mnie za­sko­czyć.

Anna za śmie­chem po­krę­ci­ła gło­wą.

– Co za hi­sto­ria!

Ad­rian­na spoj­rza­ła na przy­ja­ciół­kę nie­pew­nie.

– Nie wiem sama, czy do­brze ro­bię… – Przy­gry­zła war­gę. – Co o tym my­ślisz?

– Co ja o tym my­ślę? – zdzi­wi­ła się Anna. – Prze­cież od po­cząt­ku mó­wi­łam ci, że w ogó­le nie po­win­ni­ście się roz­sta­wać!

– Niby tak – Ad­rian­na odro­bi­nę nie­chęt­nie przy­zna­ła jej ra­cję – ale sko­ro się roz­sta­li­śmy, nie bez po­wo­du prze­cież, to może tyl­ko się wy­głu­pi­my i znów…

– Ciii! – prze­rwa­ła jej ze znie­cier­pli­wie­niem Anna. – Na­wet tak nie myśl! Bar­dzo się cie­szę two­im szczę­ściem. Po­ka­żesz mi te ko­stiu­my? Nie chcę ci zaj­mo­wać zbyt wie­le cza­su, sko­ro ma­cie dzi­siaj rand­kę!

* * *

Ad­rian­na umó­wi­ła się z Rad­kiem w domu. Uzna­li, że tak bę­dzie roz­sąd­niej, niż po­tem wra­cać dwo­ma sa­mo­cho­da­mi. Kie­dy wy­szła z bu­dyn­ku te­atru, ude­rzy­ła ją fala go­rą­ca.

Lato w mie­ście za­czę­ło się od na­praw­dę moc­ne­go ak­cen­tu. Lo­kal­ne lo­dziar­nie prze­ży­wa­ły praw­dzi­we ob­lę­że­nie, a dzie­ci ocho­czo ko­rzy­sta­ły z po­sta­wio­nej na Ryn­ku kur­ty­ny wod­nej. Ad­rian­na dzię­ko­wa­ła Bogu za spraw­ną kli­ma­ty­za­cję w sa­mo­cho­dzie. Dość szyb­ko prze­do­sta­ła się na dru­gą stro­nę cen­trum i na­wet zna­la­zła wol­ne miej­sce par­kin­go­we w od­le­gło­ści stu me­trów od wej­ścia do klat­ki scho­do­wej, co wca­le nie było ta­kie oczy­wi­ste. Wje­cha­ła win­dą na ósme pię­tro. Rad­ka nie było jesz­cze w domu. Ad­rian­na wzię­ła szyb­ki prysz­nic, prze­bra­ła się i po­de­szła do okna.

Miesz­ka­nie przy uli­cy Kor­fan­te­go, któ­ra była jed­ną z naj­dłuż­szych w mie­ście – za­czy­na­ła się przy Ryn­ku, a koń­czy­ła na gra­ni­cy Ka­to­wic i Sie­mia­no­wic Ślą­skich – mia­ło swo­je nie­wąt­pli­we plu­sy. Choć­by wi­do­ki. Ad­rian­na zda­wa­ła so­bie spra­wę, że więk­szość lu­dzi po­sta­wi­ła­by na wiej­ski kra­jo­braz, ale ona lu­bi­ła wy­glą­dać przez okno na Spodek, ron­do i, nie­co w od­da­li, Ry­nek. Ob­ser­wo­wa­ła sa­mo­cho­dy, tram­wa­je, prze­chod­niów, za­sta­na­wia­jąc się, do­kąd się spie­szą. Kto cze­ka na nich w domu, kim są, czym się zaj­mu­ją? Cza­sem ła­pa­ła się na tym, że two­rzy­ła w swo­jej gło­wie całe hi­sto­rie. O, ta ko­bie­ta z dwoj­giem dzie­ci z całą pew­no­ścią wra­ca z przed­szko­la, do­kąd po dro­dze z pra­cy wstą­pi­ła, by je ode­brać. Jest zde­ner­wo­wa­na, bo na­uczy­ciel­ka ża­li­ła się, że młod­szy z chłop­ców zno­wu ude­rzył ko­le­gę z gru­py. A tam­ten męż­czy­zna je­dzie do domu, aby po­wie­dzieć żo­nie, że to ko­niec, że po­znał inną, że się za­ko­chał…

Otrzą­snę­ła się, kie­dy usły­sza­ła zgrzyt klu­cza w zam­ku. Ra­dek wró­cił do miesz­ka­nia. Jego obec­ność nie zdą­ży­ła jej spo­wsze­dnieć. Każ­dy wspól­nie spę­dzo­ny dzień ce­le­bro­wa­li jak naj­waż­niej­sze świę­to. Ad­rian­na chcia­ła, aby tak zo­sta­ło już na za­wsze, ale wie­dzia­ła, że to nie ta­kie pro­ste. Póź­niej do­cho­dzi pro­za ży­cia, obec­ność dru­gie­go czło­wie­ka sta­je się czymś zwy­czaj­nym. Już raz tak było…

– Je­steś go­to­wa? – za­py­tał, kie­dy się przy­wi­ta­li. – Dasz mi pięć mi­nut? We­zmę tyl­ko szyb­ki prysz­nic.

W stro­nę cen­trum po­szli pie­szo, szu­ka­jąc schro­nie­nia w cie­niu drzew i bu­dyn­ków. Nie­ste­ty, tych dru­gich było zde­cy­do­wa­nie wię­cej, co wciąż mar­twi­ło Ad­rian­nę. W ostat­nich wy­bo­rach sa­mo­rzą­do­wych gło­so­wa­ła na kan­dy­da­ta, dla któ­re­go spra­wy zmian kli­ma­tu były istot­ne, ale nie­ste­ty nie prze­szedł na­wet do dru­giej tury. Pro­blem był szcze­gól­nie waż­ny i od­czu­wal­ny na Ślą­sku, któ­ry od paź­dzier­ni­ka do kwiet­nia du­sił się w smo­gu. Ale tam­te­go dnia Ad­rian­na była taka szczę­śli­wa, że zmia­ny kli­ma­tycz­ne były ostat­nim, o czym my­śla­ła. Są­dzi­ła, że za­ko­cha­nie już jej nie gro­zi. Mia­ła czter­dzie­ści pięć lat. To nie jest wiek na mo­ty­le w brzu­chu, czyż nie? A wła­śnie gu­zik praw­da! Ad­rian­na wła­śnie prze­ko­ny­wa­ła się, że każ­dy wiek jest od­po­wied­ni na mi­łość. Moż­na się za­ko­chać, ma­jąc pięt­na­ście, dwa­dzie­ścia, czter­dzie­ści czy osiem­dzie­siąt lat. Ba, moż­na się na­wet za­ko­chać po raz dru­gi w tym sa­mym czło­wie­ku, cze­go sama była naj­lep­szym przy­kła­dem.

– Dla­cze­go się śmie­jesz? – zdzi­wił się Ra­dek.

– Śmie­ję? – Te­raz z ko­lei Ad­rian­na była zdu­mio­na. – Po pro­stu się cie­szę!

Ra­dek moc­niej ści­snął jej dłoń. Jak on ją ro­zu­miał! Kie­dy Ad­rian­na po­zwo­li­ła mu wró­cić, po­czuł, że może wszyst­ko. Prze­ciw­no­ści losu nie były mu już strasz­ne. Sko­ro znów ze sobą byli – a obo­je daw­no stra­ci­li na­dzie­ję na to, że uda im się osiąg­nąć po­ro­zu­mie­nie – tak na­praw­dę nie ist­nia­ły już żad­ne prze­szko­dy do po­ko­na­nia. Żad­ne!

Za­pro­sił ją do Bar a Boo. Wcze­śniej za­się­gnął ję­zy­ka u zna­jo­mych i do­wie­dział się, że to właś­nie tam war­to się wy­brać. Nie­wiel­ka re­stau­ra­cja na sa­mym koń­cu uli­cy Ma­riac­kiej, tuż przed ko­ścio­łem, przy­cią­ga­ła po­dob­no rze­sze mi­ło­śni­ków wło­skiej kuch­ni.

– Tyl­ko nie za­po­mnij za­re­zer­wo­wać sto­li­ka! – po­ra­dził mu ko­le­ga, Pa­weł. – Ja ostat­nio cze­ka­łem trzy­dzie­ści mi­nut, aż się coś zwol­ni.

Ra­dek za­trzy­mał się przed bia­ły­mi drzwia­mi i spoj­rzał w górę na szyld.

– To chy­ba tu­taj.

– Ni­g­dy tu nie by­łam – stwier­dzi­ła Ad­rian­na, któ­ra rzad­ko wy­cho­dzi­ła na mia­sto.

Nie mia­ła z kim. Daw­niej, jesz­cze kie­dy łą­czy­ły ją z Mal­wi­ną ser­decz­niej­sze sto­sun­ki, cór­ka cza­sem za­bie­ra­ła ją do któ­rejś z mod­nych ka­to­wic­kich knajp, aby mat­ka spró­bo­wa­ła no­we­go ro­dza­ju su­shi czy kuch­ni mek­sy­kań­skiej. Ale Mal­wi­na już od dłuż­sze­go cza­su ni­g­dzie z Ad­rian­ną nie wy­cho­dzi­ła.

– Ja też nie, ale kil­ka osób po­le­ca­ło mi to miej­sce.

Ze­szli schod­ka­mi w dół i ro­zej­rze­li się wo­kół. Mimo su­ro­we­go wy­stro­ju wnę­trze spra­wia­ło wra­że­nie przy­tul­ne­go. Czer­wo­na ce­gła nie­źle się pre­zen­to­wa­ła w po­łą­cze­niu z bia­ły­mi sto­li­ka­mi i krze­sła­mi oraz wi­szą­cy­mi ży­ran­do­la­mi. Kel­ner­ka wska­za­ła im sto­lik, po czym znik­nę­ła, za­ję­ta ob­słu­gą in­nych go­ści.

– Na co masz ocho­tę? – za­py­tał Ra­dek.

Ad­rian­na po­chy­li­ła się nad kar­tą i zmarsz­czy­ła nos. Mąż przy­glą­dał jej się w mil­cze­niu. Wie­dział, że upstrzo­ny pie­ga­mi, za­dar­ty, mały nos jest źró­dłem jej kom­plek­sów, nic jed­nak nie mógł po­ra­dzić na to, że uwa­żał, iż jest uro­czy.

– Znów się na mnie ga­pisz – wy­mam­ro­ta­ła Ad­rian­na, czu­jąc na so­bie wzrok Rad­ka.

– Bo lu­bię.

– Dla mnie bę­dzie sa­łat­ka z ko­zim se­rem.

– Na­praw­dę tak się sta­ra­łem tyl­ko po to, że­byś za­mó­wi­ła sa­łat­kę?

Ad­rian­na par­sk­nę­ła śmie­chem.

– Masz ra­cję. Po­pro­szę krem z po­mi­do­rów i pa­par­del­le z po­lę­dwicz­ką wie­przo­wą, pod­grzyb­ka­mi, su­szo­ny­mi po­mi­do­ra­mi, ce­bu­lą, czosn­kiem i so­sem win­no-ma­śla­nym.

Ra­dek spoj­rzał na nią roz­bie­ga­nym wzro­kiem, na co ona prze­wró­ci­ła ocza­mi. Po co py­tał, sko­ro ni­g­dy nie mógł za­pa­mię­tać?

– Dzie­wią­ta po­zy­cja w menu.

Twarz męż­czy­zny się roz­ch­mu­rzy­ła.

– W po­rząd­ku. Wy­glą­da na to, że za­ma­wia się przy ba­rze. Po­cze­kaj na mnie chwi­lę, pro­szę.

– A ty co wy­bra­łeś?

– Piz­zę z so­sem śmie­ta­no­wym, bocz­kiem i po­rem. – Ra­dek wska­zał pal­cem wy­bra­ną po­zy­cję w menu.

– Nie­źle, to może być cie­ka­we!

– Może ty też zjesz piz­zę?

Kie­dyś, w po­przed­nim ży­ciu, Ad­rian­nę bar­dzo iry­to­wa­ło to, że mąż sta­ra się ją uszczę­śli­wiać na siłę. Te­raz jed­nak nie zwra­ca­ła na to więk­szej uwa­gi. Nie ma sen­su się kłó­cić. Prze­ko­na­ła się już prze­cież, jak wy­glą­da rze­czy­wi­stość bez nie­go, i oka­za­ło się, że wca­le nie jest lep­sza.

– Nie, dzię­ku­ję, weź mi ten ma­ka­ron i krem z po­mi­do­rów, tak jak pro­si­łam.

Ra­dek znik­nął przy ba­rze, a Ad­rian­na mi­mo­wol­nie się ro­zej­rza­ła. Za każ­dym ra­zem, kie­dy wy­cho­dzi­ła z domu, oba­wia­ła się, że spo­tka któ­re­goś ze stu­den­tów i nie bę­dzie wie­dzia­ła, jak się za­cho­wać. Z tego po­wo­du zresz­tą jed­na z wy­kła­dow­czyń ni­g­dy nie za­ma­wia­ła al­ko­ho­lu w miej­scach pu­blicz­nych. Ad­rian­na uwa­ża­ła to za prze­sa­dę, ale sama czu­ła się nie­swo­jo. Tym ra­zem lu­stra­cja prze­bie­gła po­myśl­nie. Nie do­strze­gła ni­ko­go zna­jo­me­go.

– Już je­stem. – Ra­dek usiadł na­prze­ciw­ko Ad­rian­ny. – Na­sze za­mó­wie­nie bę­dzie go­to­we za ja­kieś pięt­na­ście mi­nut. A ty szu­kasz swo­ich stu­den­tów? – Ro­ze­śmiał się, wi­dząc roz­bie­ga­ny wzrok żony.

– To ode mnie sil­niej­sze – przy­zna­ła.

– Je­steś pew­na, że na­dal chcesz cią­gnąć te wy­kła­dy i ćwi­cze­nia ze stu­den­ta­mi? Wiesz, że nie mu­sisz tego ro­bić… – za­czął ostroż­nie Ra­dek.

Nie chciał zo­stać źle ode­bra­ny, ale uwa­żał, że Ad­rian­na się prze­pra­co­wu­je.

– Wiem, ale nie chcę re­zy­gno­wać. Te­atr jest na pierw­szym miej­scu, ale w koń­cu kie­dyś z ja­kie­goś po­wo­du wy­bra­łam fi­lo­lo­gię kla­sycz­ną!

– Bo je­śli cho­dzi o fi­nan­se…

– Nie cho­dzi o fi­nan­se, a o… – Ad­rian­na się za­my­śli­ła. – Chy­ba o ideę. Zda­ję so­bie spra­wę, że więk­szość stu­den­tów ma głę­bo­ko w du­pie ła­ci­nę i moje sta­ra­nia, żeby cze­goś ich na­uczyć, ale prze­cież tra­fia­ją się tacy jak Ania.

– Ile ta­kich Ań spo­tka­łaś przez ostat­nich dwa­dzie­ścia lat?

Ad­rian­na uśmiech­nę­ła się smut­no.

– Ona jest je­dy­na i nie­po­wta­rzal­na. Zre­zy­gnu­ję, je­śli będę czu­ła, że nie dam rady, albo po­ja­wi się wy­pa­le­nie, ale na ra­zie jest w po­rząd­ku. To tyl­ko kil­ka go­dzin w ty­go­dniu, a w te­atrze też nie pra­cu­ję prze­cież od ósmej do szes­na­stej! W grun­cie rze­czy mam spo­ro wol­ne­go cza­su. Ostat­nio na­wet do­sta­łam pew­ną pro­po­zy­cję… – za­czę­ła ta­jem­ni­czo.

– Na­praw­dę? Zdra­dzisz coś wię­cej?

Kel­ner­ka po­sta­wi­ła na sto­li­ku bu­tel­kę le­mo­nia­dy i dwie szklan­ki.

– Na ra­zie tyl­ko tyle, że pra­co­wa­ła­bym z tymi sa­my­mi ludź­mi, co przy Pa­niach Dul­skich.

– Z Ba­jo­nem? To fan­ta­stycz­na wia­do­mość! – roz­e­mo­cjo­no­wał się Ra­dek.

– To nic pew­ne­go. Mu­sia­ła­bym znów na ja­kiś czas wy­je­chać, a bar­dzo za­le­ży mi na tej sztu­ce, nad któ­rą te­raz pra­cu­je­my – po­wie­dzia­ła Ad­rian­na, ob­da­rza­jąc sze­ro­kim uśmie­chem kel­ner­kę, któ­ra wła­śnie po­da­ła jej ta­lerz z kre­mem z po­mi­do­rów.

– Za­wsze cię po­dzi­wia­łem. Mo­gła­byś zro­bić ka­rie­rę w fil­mie, a ty od lat na pierw­szym miej­scu sta­wiasz te­atr.

– Nie za­le­ży mi na roz­gło­sie – rzu­ci­ła lek­ko Ad­rian­na. – Poza tym… na­praw­dę uwa­żasz, że ko­stiu­mo­graf może zro­bić ka­rie­rę? W Hol­ly­wo­od, ow­szem, ale w Pol­sce?

Ra­dek uciekł wzro­kiem. Nie wie­dział, co miał­by od­po­wie­dzieć. Cza­sem ła­pał się na my­śli, że w ogó­le do sie­bie nie pa­su­ją. On – le­karz, ści­sło­wiec, prag­ma­tyk. I ona – po tro­sze ar­tyst­ka, po tro­sze fi­lo­loż­ka, za­ko­twi­czo­na w świe­cie kul­tu­ry i sztu­ki. Coś jed­nak kie­dyś mię­dzy nimi za­iskrzy­ło, a ogień pło­nął od wie­lu lat.

– Słu­chaj… Czy Mal­wi­na się ostat­nio z tobą kon­tak­to­wa­ła? – za­py­tał, de­li­kat­nie głasz­cząc jej lewą dłoń, któ­ra spo­czy­wa­ła na sto­le.

Ad­rian­na po­my­śla­ła, że nie pa­mię­ta, kie­dy po raz ostat­ni zde­cy­do­wał się na taki gest. Gdzieś w pod­świa­do­mo­ści to­wa­rzy­szył jej lęk, że szczę­ście nie zo­sta­ło jej dane raz na za­wsze. Do­sko­na­le wie­dzia­ła, jak ła­two moż­na się po­gu­bić, ale nie chcia­ła się nad tym za­sta­na­wiać. Nie te­raz.

– Nie. Pew­nie za­dzwo­ni, jak bę­dzie cze­goś po­trze­bo­wa­ła – po­wie­dzia­ła.

Ra­dek po­krę­cił gło­wą z nie­za­do­wo­le­niem.

– Wiesz, że tak nie po­win­no być. Może po­win­ni­śmy ją od­ciąć od źró­dła go­tów­ki, wte­dy sama przyj­dzie… – za­su­ge­ro­wał.

Ad­rian­na bły­ska­wicz­nie za­pro­te­sto­wa­ła.

– By­li­śmy o krok od jej utra­ty. Boję się, że je­śli te­raz się od niej od­wró­ci­my… – prze­łknę­ła gło­śno śli­nę – to stra­ci­my ją na do­bre.

– Mal­wi­na prze­cho­dzi te­raz trud­ny okres. Zresz­tą to nie był ła­twy czas dla nas wszyst­kich – sko­men­to­wał Ra­dek, po­ru­sza­jąc się nie­spo­koj­nie.

– My­ślisz, że ona… że ona bę­dzie chcia­ła od­na­leźć swo­ich bio­lo­gicz­nych ro­dzi­ców? – wy­rzu­ci­ła z sie­bie Ad­rian­na.

My­śla­ła o tym od daw­na, ale do­tych­czas ni­g­dy nie od­wa­ży­ła się wy­ra­zić swo­ich obaw na głos.

– Za­py­taj ją o to. Wa­szych re­la­cji nie moż­na na­zwać ide­al­ny­mi, ale i tak masz z nią lep­szy kon­takt niż ja – przy­znał ze smut­kiem.

Ad­rian­na od­su­nę­ła od sie­bie ta­lerz po zu­pie.

– Gdy­by­śmy tyl­ko nie ro­bi­li z ad­op­cji ta­kiej wiel­kiej ta­jem­ni­cy…

– Ko­ja­rzysz Ewe­li­nę ode mnie z pra­cy? – Ra­dek zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie zmie­nił te­mat.

– Chy­ba tak. – Ada się za­wa­ha­ła, cmo­ka­jąc przy tym z dez­apro­ba­tą. Nie po­do­ba­ło jej się, że mąż uni­kał roz­mów o Mal­wi­nie. – Ale co ona ma z tym wszyst­kim wspól­ne­go?

– Ewe­li­na i jej mąż nie­daw­no ad­op­to­wa­li dziec­ko – wy­ja­śnił, a ona w jed­nej se­kun­dzie zro­zu­mia­ła, do cze­go dąży Ra­dek. – Ob­ser­wu­ję ich i tak bar­dzo im za­zdrosz­czę tej od­wa­gi i pew­no­ści sie­bie w roz­mo­wach o ad­op­cji! My nie po­tra­fi­li­śmy o tym mó­wić, było w tym dla nas coś wsty­dli­we­go, wy­da­wa­ło nam się, że ad­op­cja robi z nas gor­szych ro­dzi­ców…

Ad­rian­na wstrzy­ma­ła od­dech.

– Na­dal masz do mnie żal, praw­da? Ob­wi­niasz mnie, bo to ja nie chcia­łam po­wie­dzieć Mal­wi­nie praw­dy?

Przy sto­li­ku za­pa­dła ci­sza, bo po­ja­wi­ła się przy nim kel­ner­ka z po­zo­sta­ły­mi da­nia­mi. Ad­rian­na po­dzię­ko­wa­ła, kie­dy mło­da dziew­czy­na po­sta­wi­ła przed nią ta­lerz z ma­ka­ro­nem, ale Ra­dek ani drgnął, kie­dy sta­nę­ła przed nim piz­za.

– Nie – oznaj­mił z sza­lo­ną po­wa­gą, kie­dy kel­ner­ka już ode­szła. – I prze­pra­szam za wszyst­ko to, co po­wie­dzia­łem… – Opu­ścił ze wsty­dem gło­wę. – Je­ste­śmy w ta­kim sa­mym stop­niu od­po­wie­dzial­ni za to, co się sta­ło!

– Co ta ko­bie­ta w ogó­le so­bie my­śla­ła, opo­wia­da­jąc o wszyst­kim Mal­wi­nie?! Kto dał jej ta­kie pra­wo? – prych­nę­ła ci­chut­ko Ad­rian­na.

Mal­wi­na po­zna­ła praw­dę w naj­gor­szy z moż­li­wych spo­so­bów. Choć wów­czas wy­da­wa­ło im się, że każ­dy jest tym naj­gor­szym. Nie wy­obra­ża­li so­bie, że cór­ka mo­gła­by się do­wie­dzieć, że jest ad­op­to­wa­na. Naj­pierw utrzy­my­wa­li, że po­wie­dzą jej, kie­dy do­ro­śnie, ale po­tem… cóż. Po­tem wy­da­wa­ło im się, że ża­den mo­ment nie jest od­po­wied­ni. Naj­pierw Mal­wi­na była za mała, po­tem zbyt za­gu­bio­na, jesz­cze póź­niej – zbyt ne­ga­tyw­nie na­sta­wio­na do świa­ta. Prze­ży­wa­ła bunt wie­ku doj­rze­wa­nia o wie­le in­ten­syw­niej niż jej ko­le­żan­ki, jak­by czu­ła, że nie wszyst­ko jest na swo­im miej­scu, że coś jej w tej ukła­dan­ce nie pa­su­je. Wciąż szu­ka­ła od­po­wie­dzi, głu­pio ry­zy­ko­wa­ła, na­ra­ża­ła sie­bie i bli­skich, za­da­jąc się z po­dej­rza­nym to­wa­rzy­stwem. Eks­pe­ry­men­to­wa­ła z al­ko­ho­lem, kil­ka razy zna­leź­li u niej ma­ri­hu­anę. Ad­rian­na sza­la­ła z nie­po­ko­ju, ale Ra­dek prze­ko­ny­wał ją, że to mi­nie.

– Sam w jej wie­ku cza­sem po­pa­la­łem traw­kę, a wy­sze­dłem na lu­dzi! – uspo­ka­jał żonę.

Kwe­stia po­cho­dze­nia Mal­wi­ny zo­sta­ła ze­pchnię­ta na dal­szy tor. Wpraw­dzie Ra­dek od cza­su do cza­su prze­bą­ki­wał, że mu­szą z nią po­roz­ma­wiać, ale Ad­rian­na na­wet nie chcia­ła o tym sły­szeć.

– Nie te­raz, ona jest taka za­gu­bio­na! – roz­pa­cza­ła.

Mia­ła ci­chą na­dzie­ję, że praw­da ni­g­dy nie wyj­dzie na jaw. Kła­ma­ła dla do­bra Mal­wi­ny. I na­wet sama przed sobą nie chcia­ła przy­znać, że to nie­je­dy­ny po­wód, dla któ­re­go nie chce po­wie­dzieć cór­ce, iż jest ad­op­to­wa­na. Była za­zdro­sna o pierw­szą mat­kę dziew­czy­ny. Bała się, że je­śli Mal­wi­na po­zna praw­dę, wy­bie­rze swo­ją bio­lo­gicz­ną ro­dzi­nę, a tego Ad­rian­na by nie prze­ży­ła. Ko­niec koń­ców ja­koś po­ra­dzi­ła so­bie z odej­ściem Rad­ka, ale nie po­dźwi­gnę­ła­by się po utra­cie cór­ki.

Mal­wi­na do­wie­dzia­ła się od mat­ki swo­je­go ko­le­gi. Nikt z ro­dzi­ny się nie wy­ga­dał. Mil­cze­li też bliż­si i dal­si zna­jo­mi. Wszy­scy sza­no­wa­li de­cy­zję Ady i Rad­ka, cho­ciaż po ci­chu pew­nie się z nią nie zga­dza­li. Dziew­czy­na po­zna­ła praw­dę od przy­pad­ko­wej oso­by, któ­ra kie­dyś coś od ko­goś usły­sza­ła i do­śpie­wa­ła so­bie resz­tę.

To był czas, kie­dy Mal­wi­nie im­po­no­wa­li star­si ko­le­dzy. Ra­dek czuł, że prze­sta­je mieć kon­tro­lę nad tym, co robi cór­ka, dla­te­go zde­cy­do­wa­nie za­bro­nił jej spo­ty­kać się z po­dej­rza­nym to­wa­rzy­stwem, ale ona ro­ze­śmia­ła mu się w twarz.

– Je­stem do­ro­sła! – wy­krzy­ki­wa­ła, za nic ma­jąc to, że jest śro­dek nocy i swo­im ko­lej­nym póź­nym po­wro­tem obu­dzi­ła do­mow­ni­ków i są­sia­dów. – Skoń­czy­łam osiem­na­ście lat, nie mo­żesz mi już wy­bie­rać zna­jo­mych!

– Ow­szem, mogę! Je­steś na moim utrzy­ma­niu, miesz­kasz pod moim da­chem i mu­sisz do­pa­so­wać się do pa­nu­ją­cych w tym domu re­guł! Ni­g­dy nie po­zwo­lę ci się za­da­wać z taką pa­to­lo­gią!

Naj­chęt­niej prze­ło­żył­by tę gów­nia­rę przez ko­la­no i zlał po­rząd­nie po tył­ku! Ale oczy­wi­ście tego nie zro­bił. Mimo że do­pro­wa­dza­ła go do osta­tecz­no­ści, po­tra­fił się po­wstrzy­mać.

– My­ślisz, że je­steś lep­szy od nich, bo jeź­dzisz nową rav czwór­ką? – Mal­wi­na ze zło­ścią zmru­ży­ła oczy. – Bo pra­cu­jesz w ja­kiejś pry­wat­nej kli­ni­ce dla bo­ga­czy, a mat­ka bawi się w te­atr i w ra­mach hob­by wy­kła­da na uni­wer­ku, pod­czas gdy w grun­cie rze­czy nie mu­sia­ła­by ro­bić nic? To spra­wia, że je­ste­ście lep­si od in­nych?

– O czym ty mó­wisz?! Za­wsze z po­wta­rza­li­śmy ci z mamą, że nie wol­no oce­niać lu­dzi przez pry­zmat ich port­fe­la, i ni­g­dy tego nie ro­bi­my. Nie cho­dzi o to, że ci lu­dzie nie mają pie­nię­dzy, tyl­ko o to, że są zwy­czaj­nie nie­bez­piecz­ni! – Ra­dek krzy­czał co­raz gło­śniej. Do tej dzie­wu­chy nie tra­fia­ły żad­ne ar­gu­men­ty!

– Na­wet ich nie znasz, osą­dzasz ich po po­zo­rach!

Ra­dek bar­dzo chciał­by się my­lić. Na­praw­dę. A jed­nak nowi ko­le­dzy Mal­wi­ny byli do­brze zna­ni po­li­cji i są­sia­dom. To byli lu­dzie, na któ­rych wi­dok bez­piecz­niej jest przejść na dru­gą stro­nę uli­cy. A jego cór­ka się z nimi pro­wa­dza­ła! Jak do tego w ogó­le do­szło?!

Pod­czas wi­zy­ty Mal­wi­ny u jed­ne­go z ko­le­gów jego mat­ka pod wpły­wem al­ko­ho­lu wy­gar­nę­ła jej, że jest ad­op­to­wa­na. Wcze­śniej wy­wo­ła­ła awan­tu­rę, żą­da­jąc, by syn dał jej pie­nią­dze, a kie­dy chło­pak się po­sta­wił, ze­mści­ła się na jego ko­le­żan­ce.

– Czy to praw­da? – za­py­ta­ła dziew­czy­na, kie­dy wró­ci­ła do domu.

Ad­rian­na na jej wi­dok za­sło­ni­ła dło­nią usta. Mal­wi­na wy­glą­da­ła strasz­nie. Była prze­mo­czo­na do su­chej nit­ki – naj­wy­raź­niej wra­ca­ła do domu pie­szo w ulew­nym desz­czu. Ma­ki­jaż spły­nął jej wraz z desz­czem, a może ze łza­mi? Naj­gor­sze jed­nak po­zo­sta­wa­ły jej oczy. Nie wy­ra­ża­ły kom­plet­nie nic. Zero bólu, za­sko­cze­nia, stra­chu czy roz­cza­ro­wa­nia. Ad­rian­na zo­ba­czy­ła w nich tyl­ko pust­kę.

– Co masz na my­śli? – Za­drża­ła.

Wie­dzia­ła, kie­dy tyl­ko Mal­wi­na we­szła do miesz­ka­nia, ale chcia­ła prze­dłu­żyć tę chwi­lę, odło­żyć mo­ment, kie­dy bę­dzie mu­sia­ła wy­znać cór­ce praw­dę.

Ra­dek wy­szedł z po­ko­ju i za­stygł w bez­ru­chu. Chy­ba i on bez­błęd­nie wy­czuł sy­tu­ację.

– Czy je­stem ad­op­to­wa­na?

Ad­rian­na szu­ka­ła ra­tun­ku u Rad­ka, Ra­dek szu­kał ra­tun­ku u Ad­rian­ny. Nie wie­dzie­li, co po­wie­dzieć. Wie­le razy roz­pi­sy­wa­li so­bie w gło­wie sce­na­riusz tej roz­mo­wy, ale żad­ne na­wet nie po­my­śla­ło, że ta sce­na bę­dzie wy­glą­dać wła­śnie tak. Że Mal­wi­na weź­mie ich z za­sko­cze­nia.

– Pro­szę cię, po­roz­ma­wiaj­my… – Ad­rian­na pró­bo­wa­ła ra­to­wać sy­tu­ację, ale Mal­wi­na nie po­zwo­li­ła jej się zbli­żyć.

– Okła­my­wa­li­ście mnie przez tyle lat, cho­ciaż raz po­wiedz­cie mi praw­dę! – za­łka­ła.

Ra­dek gło­śno wes­tchnął.

– Tak, skar­bie, je­steś ad­op­to­wa­na, ale to w ża­den spo­sób nie zmie­nia na­szych uczuć do cie­bie. Je­steś dla nas wszyst­kim i…

Ale Mal­wi­na nie po­zwo­li­ła mu skoń­czyć. Wy­krzy­ki­wa­ła strasz­ne rze­czy – że ich nie­na­wi­dzi, że nie chce ich znać i że w grun­cie rze­czy za­wsze to czu­ła.

– Ni­g­dy do was nie pa­so­wa­łam! Ni­g­dy! – Scho­wa­ła twarz w dło­niach i gło­śno za­szlo­cha­ła.

Ad­rian­na chcia­ła do niej po­dejść i ją przy­tu­lić, ale ona na to nie po­zwo­li­ła.

– Zo­staw mnie! Je­steś dla mnie kom­plet­nie obcą oso­bą!

To za­bo­la­ło Adę naj­bar­dziej. Sku­li­ła się i in­stynk­tow­nie przy­go­to­wa­ła na ko­lej­ny cios, któ­ry nad­szedł, ale żad­ne z nich nie spo­dzie­wa­ło się, że na­stą­pi wła­śnie z tej stro­ny.

– Wy­pro­wa­dzam się do bab­ci – oznaj­mi­ła na­stęp­ne­go dnia Mal­wi­na.

Ad­rian­na na­tych­miast zła­pa­ła za te­le­fon i za­dzwo­ni­ła do swo­jej mat­ki.

– Jak mo­głaś mi to zro­bić? – za­czę­ła od wy­rzu­tu. – Przez cie­bie stra­cę cór­kę!

Sa­bi­na jako je­dy­na z ca­łej ro­dzi­ny po­tra­fi­ła po­wścią­gnąć emo­cje i spoj­rzeć na całą spra­wę z dys­tan­sem.

– Wo­lisz, żeby po­miesz­ki­wa­ła ką­tem u któ­rejś z ko­le­ża­nek albo, nie daj Boże, ja­kie­goś ko­le­gi? – Mat­ka Ady jak za­wsze była do bólu prag­ma­tycz­na. – Mnie też nie po­do­ba się ta cała sy­tu­acja, ale uwa­żam, że z dwoj­ga złe­go le­piej, żeby za­trzy­ma­ła się u mnie!

Ad­rian­na nie mo­gła od­mó­wić mat­ce ra­cji, ale i tak bar­dzo bo­la­ło ją, że cór­ka wo­la­ła miesz­kać z bab­cią niż z ro­dzi­ca­mi.

– Mamo, bła­gam cię, zrób wszyst­ko, co w two­jej mocy, żeby ona wró­ci­ła do domu…

Ale Mal­wi­nie nie w gło­wie był po­wrót. Za­miesz­ka­ła z bab­cią, kil­ka mie­się­cy póź­niej zda­ła ma­tu­rę. Dzię­ki Bogu ze­rwa­ła kon­tak­ty z po­dej­rza­nym to­wa­rzy­stwem, a Sa­bi­na re­la­cjo­no­wa­ła Adzie, że wnucz­ce nie zda­rza się wra­cać do domu pi­ja­nej. Może więc bab­cia rze­czy­wi­ście mia­ła na dziew­czy­nę do­bry wpływ?

– Pew­nie wy­pi­je so­bie piwo czy dwa, w koń­cu kie­dy ma sza­leć, jak nie te­raz, za mło­du? Ale nie mam z nią więk­szych pro­ble­mów.

Z jed­nej stro­ny Ad­rian­na się cie­szy­ła, z dru­giej – czu­ła wy­cho­waw­czą nie­moc. Pod jej da­chem cór­ka za­cho­wy­wa­ła się prze­cież o wie­le go­rzej!

Mal­wi­na do­sta­ła się na stu­dia za­ocz­ne, po­szła do pra­cy i wy­pro­wa­dzi­ła się od bab­ci. Nie wró­ci­ła jed­nak do ro­dzi­ców. Wy­na­ję­ła z ko­le­żan­ka­mi miesz­ka­nie, tym sa­mym nie­świa­do­mie za­da­jąc mat­ce ko­lej­ny po­tęż­ny cios.

Od­kąd Mal­wi­na się wy­pro­wa­dzi­ła, nie­mal każ­de­go dnia w miesz­ka­niu Kol­skich wy­bu­cha­ły awan­tu­ry. At­mos­fe­ra sta­wa­ła się nie do znie­sie­nia. Ad­rian­na i Ra­dek ob­wi­nia­li sie­bie na­wza­jem o wy­pro­wadz­kę cór­ki. On twier­dził, że Ad­rian­na była wo­bec Mal­wi­ny nad­mier­nie po­błaż­li­wa, ona z ko­lei, że Ra­dek za­cho­wy­wał się wo­bec niej zbyt su­ro­wo. Pod­czas każ­dej kłót­ni wy­pły­wał te­mat ad­op­cji. Ra­dek dość otwar­cie ata­ko­wał żonę, przy­po­mi­nał jej, że prze­cież to ona od po­cząt­ku na­le­ga­ła, żeby wszyst­ko utrzy­mać w ta­jem­ni­cy. A po­tem zro­bił coś nie­wy­ba­czal­ne­go. Coś, cze­go już w na­stęp­nej se­kun­dzie ża­ło­wał. Nie miał po­ję­cia, co go pod­ku­si­ło. Prze­cież tak nie my­ślał. To oczy­wi­ste, że tak nie my­ślał!

– Gdy­by nie ty i te prze­klę­te cho­ro­by w two­jej ro­dzi­nie… – Na­wet nie do­koń­czył. Wie­dział już, jak po­tęż­ny po­peł­nił błąd.

W ich mał­żeń­stwie pa­no­wa­ła nie­pi­sa­na re­gu­ła, że nie roz­ma­wia­ją o przy­czy­nach ad­op­cji. Po pro­stu nie mie­li bio­lo­gicz­nych dzie­ci. Ko­niec.

– Wy­noś się stąd. – Ad­rian­na nie krzyk­nę­ła. Nie. Oznaj­mi­ła to spo­koj­nym, zde­cy­do­wa­nym gło­sem.

Do­pie­ro te­raz, pra­wie pół­to­ra roku po tym, jak Ra­dek bez­gło­śnie za­mknął ze sobą drzwi, mo­gli już bez emo­cji po­roz­ma­wiać o tam­tych naj­kry­tycz­niej­szych dla ich ro­dzi­ny chwi­lach.

– Ni­g­dy cię nie ob­wi­nia­łem – za­de­kla­ro­wał z peł­nym prze­ko­na­niem Ra­dek. – Na­wet przez chwi­lę nie ża­ło­wa­łem, że Mal­wi­na nie jest na­szą bio­lo­gicz­ną cór­ką. W peł­ni ak­cep­to­wa­łem ją i cie­bie, tyl­ko… – Za­trzy­mał się, gdyż kel­ner­ka wła­śnie mi­ja­ła ich sto­lik. Nie chciał, aby choć­by frag­ment tej roz­mo­wy tra­fił do uszu oso­by po­stron­nej. – Emo­cje zwią­za­ne z Mal­wi­ną i oko­licz­no­ścia­mi jej wy­pro­wadz­ki, na­sze co­dzien­ne kłót­nie… To wszyst­ko przy­tło­czy­ło mnie do tego stop­nia, że nie my­śla­łem ra­cjo­nal­nie!

Ad­rian­na po­ki­wa­ła ze zro­zu­mie­niem gło­wą, na­wi­ja­jąc ma­ka­ron na wi­de­lec i po­ma­ga­jąc so­bie łyż­ką.

– Dzi­siaj nie ża­łu­ję, że Mal­wi­na po­zna­ła praw­dę. Szko­da tyl­ko, że to nie my jej o wszyst­kim po­wie­dzie­li­śmy.

Ra­dek za­my­ślił się, wpa­tru­jąc się w nie­wiel­kie okno. Re­stau­ra­cja mie­ści­ła się w pod­zie­miu, wi­dział więc tyl­ko nogi prze­chod­niów. Przez Ma­riac­ką, słusz­nie uwa­ża­ną za naj­bar­dziej im­pre­zo­wą uli­cę w mie­ście, su­nę­ły rze­sze mło­dych lu­dzi. La­tem każ­dy z ogród­ków piw­nych był prze­peł­nio­ny, na­wet w środ­ku ty­go­dnia. W week­en­dy ta oko­li­ca prze­ży­wa­ła praw­dzi­we ob­lę­że­nie, a Ra­dek po ci­chu współ­czuł miesz­kań­com tu­tej­szych ka­mie­nic.

– Chciał­bym, żeby znów było nor­mal­nie. Tak po pro­stu! Nie wy­ma­gam wiel­kich rze­czy ani od cie­bie, ani od sie­bie. Po tej ogrom­nej za­wie­ru­sze ma­rzę już tyl­ko o nor­mal­no­ści…

Ad­rian­na rzu­ci­ła mę­żo­wi za­wa­diac­kie spoj­rze­nie.

– Cóż, je­śli tych kil­ka ostat­nich nocy mo­że­my na­zwać nor­mal­ny­mi, to ja się z chę­cią od­dam ta­kiej nor­mal­no­ści…

Gwizd­nął z po­dzi­wem.

– Hej, na sta­rość ro­bisz się roz­wią­zła! – za­żar­to­wał.

Ad­rian­na unio­sła wy­so­ko brwi, prze­ły­ka­jąc pod­grzyb­ka. Swo­ją dro­gą, ma­ka­ron sma­ko­wał na­praw­dę wy­śmie­ni­cie.

– Na sta­rość? – Spoj­rza­ła na nie­go oskar­ży­ciel­sko, cho­ciaż mia­ła ocho­tę się ro­ze­śmiać. – To ty nie wiesz, że ko­bie­ta jest jak wino? Im star­sza, tym lep­sza? A tak à pro­pos wina…

Ra­dek w mig przej­rzał jej za­mia­ry.

– Masz ra­cję! Pój­dę do­mó­wić coś moc­niej­sze­go!

Roz­dział 3

Li­piec przy­niósł kil­ku­dnio­we po­gor­sze­nie po­go­dy, ale już dru­ga de­ka­da mie­sią­ca przy­wi­ta­ła miesz­kań­ców po­łu­dnio­wych wo­je­wództw słoń­cem i wy­so­ki­mi, po­nad­dwu­dzie­sto­pię­cio­stop­nio­wy­mi tem­pe­ra­tu­ra­mi. Ad­rian­na mia­ła wol­ne na uczel­ni do pierw­sze­go wrze­śnia, kie­dy roz­po­czy­na­ła się se­sja po­praw­ko­wa se­me­stru let­nie­go. Do te­atru za­glą­da­ła dwa, trzy razy w ty­go­dniu, żeby przy­go­to­wać ko­stiu­my na je­sien­ną pre­mie­rę, ale nie mia­ła zbyt wie­le pra­cy. Mia­sto opu­sto­sza­ło, lu­dzie mie­li inne roz­ryw­ki niż cho­dze­nie do te­atru. Wie­dzia­ła, że wró­cą pod ko­niec wrze­śnia, może w paź­dzier­ni­ku, je­śli pierw­sze ty­go­dnie je­sie­ni będą sło­necz­ne i po­god­ne.

Ra­dek sta­rał się pla­no­wać mniej za­bie­gów, aby wię­cej cza­su spę­dzać z żoną. Go­rą­cy okres wa­ka­cyj­ny moż­na było zresz­tą śmia­ło uznać za mar­twy tak­że w me­dy­cy­nie es­te­tycz­nej. Wie­lu za­bie­gów nie moż­na było wów­czas wy­ko­ny­wać ze wzglę­du na sil­ne pro­mie­nio­wa­nie sło­necz­ne. Dru­gą ga­łę­zią me­dy­cy­ny, któ­rą zaj­mo­wał się Ra­dek, była chi­rur­gia, i tu wy­pa­da­ły mu głów­nie nie­pla­no­wa­ne ope­ra­cje. Nikt o zdro­wych zmy­słach nie uma­wia się na za­bieg w lip­cu czy w sierp­niu, a Ra­dek od ja­kie­goś cza­su nie brał dy­żu­rów w szpi­ta­lu. Po­świę­cił się pra­cy w pry­wat­nych pla­ców­kach bar­dziej z wy­go­dy niż z chę­ci zy­sku, cho­ciaż za­rob­ki rze­czy­wi­ście były na­wet kil­ka­krot­nie wyż­sze. Mie­li więc dla sie­bie tego lata spo­ro cza­su i po­sta­no­wi­li wy­ko­rzy­stać go jak naj­le­piej.

Ad­rian­na z no­stal­gią wspo­mi­na­ła lata, kie­dy wy­jeż­dża­li na wa­ka­cje we tro­je, a ich je­dy­nym zmar­twie­niem było to, czy po­je­chać nad Bał­tyk, czy może jed­nak spę­dzić urlop w Chor­wa­cji. Za­wsze jed­nak zwy­cię­ża­ła mi­łość do pol­skie­go mo­rza, cho­ciaż było ich stać na bar­dziej eg­zo­tycz­ne wa­ka­cje. Mal­wi­na mo­gła go­dzi­na­mi sie­dzieć w lo­do­wa­tej wo­dzie i ani my­śla­ła z niej wy­cho­dzić, na­wet kie­dy jej war­gi były już sine i szczę­ka­ła z zim­na zę­ba­mi. Wie­czo­ra­mi za­zwy­czaj cho­dzi­li do któ­rejś z nad­mor­skich knaj­pek z mu­zy­ką na żywo. Mal­wi­na od dziec­ka uwiel­bia­ła tań­czyć, mia­ła to we krwi. Kie­dy tyl­ko wy­cho­dzi­ła na par­kiet, przy­cią­ga­ła wzrok wszyst­kich zgro­ma­dzo­nych. Ad­rian­na i Ra­dek są­czy­li piwo, pod­czas gdy ich cór­ka zjed­ny­wa­ła so­bie ser­ca wi­dow­ni. Przy­pa­try­wa­li się ma­łej z nie­ukry­wa­ną dumą. Wszyst­ko było wte­dy ta­kie pro­ste…

A te­raz? Mal­wi­na od dłuż­sze­go cza­su nie od­bie­ra­ła te­le­fo­nu. Kil­ka dni wcze­śniej na­pi­sa­ła tyl­ko do mat­ki enig­ma­tycz­ne­go ese­me­sa o tre­ści: Nie mogę roz­ma­wiać, nie­dłu­go się ode­zwę. Ale co mia­ło ozna­czać to „nie­dłu­go”? Ju­tro, za ty­dzień, za mie­siąc, w przy­szłym roku? Ad­rian­nie bra­ko­wa­ło cór­ki, ale wie­dzia­ła, że nie po­win­na na­ci­skać. Mal­wi­na po­trze­bo­wa­ła cza­su, więc Ada po­sta­no­wi­ła po­cze­kać. Ni­g­dzie jej się prze­cież nie spie­szy­ło.

Tym­cza­sem Ad­rian­na prze­ży­wa­ła swo­ją dru­gą mło­dość. Kil­ka razy już sły­sza­ła o tym zja­wi­sku od ko­le­ża­nek, ale nie przy­pusz­cza­ła, że tę dru­gą mło­dość moż­na prze­żyć z tym sa­mym part­ne­rem, co pierw­szą. Zna­jo­me za­zwy­czaj opo­wia­da­ły, że od­ży­ły do­pie­ro, kie­dy ode­szły od męża i po­zna­ły ko­goś in­ne­go. Ona na­to­miast na­ro­dzi­ła się na nowo, gdy do męża wró­ci­ła. Nie za­sta­na­wia­ła się nad tym, ja­kie to wszyst­ko jest po­krę­co­ne. Czer­pa­ła ra­dość z każ­dej wspól­nie spę­dzo­nej chwi­li, każ­dej roz­mo­wy, każ­de­go po­ca­łun­ku, jak­by chcia­ła się na­sy­cić obec­no­ścią Rad­ka, a wciąż było jej mało i mało.

– Hej, spo­koj­nie, jesz­cze zdą­żysz się mną znu­dzić! – śmiał się Ra­dek, kie­dy żona sta­now­czo pro­te­sto­wa­ła prze­ciw­ko jego wyj­ściu do pra­cy.

Po­je­cha­li do Ka­zi­mie­rza Dol­ne­go, aby w cie­niu prze­pięk­nych za­byt­ko­wych ka­mie­ni­czek roz­ko­szo­wać się uro­ka­mi lata. Je­dli lody, pili zim­ne piwo i wy­le­gi­wa­li się przy ho­te­lo­wym ba­se­nie. Póź­ny­mi po­po­łu­dnia­mi, kie­dy upał da­wał krót­ką chwi­lę wy­tchnie­nia, wy­bie­ra­li się na spa­ce­ry brze­giem Wi­sły.