Najgorszy dom - Magdalena Majcher - ebook + książka

Najgorszy dom ebook

Magdalena Majcher

4,3
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nowy książka Magdaleny Majcher, autorki m.in. bestsellerowych „Małych zbrodni” i „Mocnej więzi”!

Najgorszy dom” to pełna emocji powieść obyczajowo-kryminalna, w której kluczem do rozwiązania zagadki będą rodzinne tajemnice.

Prywatna detektyw Łucja Buchta jedzie do rodzinnego Namysłowa, żeby pomóc w poszukiwaniach zaginionej siostry. Nastolatka znikała już wcześniej, dlatego policja nie traktuje sprawy z należytą powagą. Łucja od początku wyczuwa, że nie wszyscy są z nią szczerzy, i szybko nabiera pewności, że tym razem wydarzyło się coś złego.

Przeciwnikiem Łucji w dotarciu do prawdy staną się jej trudny charakter i problemy w relacjach międzyludzkich. Jednak przede wszystkim będzie musiała zmierzyć się z panicznym lękiem, który wywołuje u niej sama myśl o powrocie do rodzinnego domu. Ale chociaż strach będzie jej głównym doradcą, zrobi wszystko, żeby odkryć, co tak naprawdę przydarzyło się Karolinie.

„Otwierasz drzwi »Najgorszego domu«, wchodzisz do środka i już wiesz, że nie wyjdziesz, dopóki nie poznasz całej prawdy. Finał historii przeraża, ale też otwiera oczy. Polecam serdecznie”.

– Alicja Sinicka

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 328

Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Goniasonia1308

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobry kryminał Polecam do przeczytania Poruszony między innymi bardzo ważny temat molestowania dzieci przez rodziców.
00

Popularność




Magdalena Majcher

NAJGORSZY DOM

Copyright © by Magdalena Majcher, MMXXII

Wydanie I

Warszawa MMXXII

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Monice

Prolog

Mówią, że kiedy przychodzi koniec, całe życie przelatuje człowiekowi przed oczami.

Ona nie widziała nic, może dlatego, że kurczowo zaciskała powieki, a może dlatego, że była zbyt zajęta walką o przetrwanie. Nadzieja odchodzi ostatnia – to kolejny z frazesów, którego się uchwyciła. Nie wierzyła, że tak tutaj zostanie i po prostu umrze. Wróci po nią, na pewno wróci. Zrozumie swój błąd. Jeszcze wszystko można naprawić.

Ból odczuwała każdą komórką ciała. Rozsadzał jej płuca, palił i mroził jednocześnie gardło, nos, skórę. Nie mogła się ruszać. Straciła władzę nad swoim ciałem, zamkniętym w zimnym uścisku. To nie był pierwszy raz, kiedy się bała, w końcu strach jest wpisany w ludzką egzystencję, ale to był inny rodzaj lęku: pierwotny, najsilniejszy, niszczący, bo wywołany tym, co łączy wszystkich ludzi niezależnie od wieku, statusu społecznego, zasobności portfela czy szerokości geograficznej, w której przyszli na świat – śmiercią.

Nadzieja wcale nie umiera ostatnia, o czym przekonała się, kiedy w niekontrolowanym odruchu spróbowała zaczerpnąć powietrza. Jeszcze była świadoma, gdy woda zalała jej drogi oddechowe. Straciła wiarę w to, że nadejdzie ratunek. Marzyła już tylko o tym, żeby ten nieludzki ból, który rozrywał jej płuca, się skończył.

Zanim straciła przytomność, usłyszała coś, a może tylko umysł spłatał jej figla. Wydawało jej się, że to oddalający się stukot butów, ale równie dobrze mogło to być jej serce, które w przeciwieństwie do mózgu wciąż walczyło.

Życie nie przeleciało przed jej oczami. Poddała się chłodnym objęciom.

Rozdział 1

Łucja Buchta zawsze marzyła o tym, żeby zostać bohaterką książki. Najlepiej napisanej z rozmachem epickiej sagi rodzinnej w stylu Ósmego życia (dla Brilki). Czytała ją po raz czwarty i wciąż odkrywała kolejne warstwy, co niezwykle ją fascynowało. Była zdziwiona, kiedy podczas spotkania ze znajomymi okazało się, że jest jedyną osobą w towarzystwie, która wraca do książek przeczytanych w przeszłości. Wydawało jej się to naturalne – mieć na wyciągnięcie ręki tytuły, które zrobiły na niej największe wrażenie. Co z tego, że fabuła nie może już zaskoczyć? W dobrej literaturze chodzi o coś więcej niż tylko treść.

Łucja nie miała jednak szans zostać bohaterką książki, a już na pewno nie sagi rodzinnej. Nie żyła w tak ciekawych czasach i tak inspirującym miejscu jak Stazja, Kitty i Kostia. W jej rodzinie nie było też żadnego fabrykanta czekolady czy chociażby producenta rumu, herbaty, wędlin. Niczego, co ludzie by lubili. Żadnych cukierników, piekarzy, krawców. Nie było więc punktu zaczepienia dla teoretycznego autora tej teoretycznej książki. Łucja zatem musiała zadowolić się życiem, które z całą pewnością mogła określić jako stabilne, choć odrobinę nudne.

Miała poczucie misji. Chciała pomagać ofiarom przemocy, zapobiegać złu, dusić je w zarodku. To dlatego złożyła papiery do policji, ale odpadła po słynnym teście Multi-Select i rozmowie z psychologiem. Oczywiście, starała się odpowiadać tak, jak – o czym wiedziała – tego od niej wymagano. Na pytanie, czy jeśli ktoś wyrządzi jej krzywdę, czuje, że powinna wymierzyć mu karę, odpowiedziała przecząco; ale pytań było tak wiele i były one tak podchwytliwe, że w pewnym momencie się pogubiła i zaczęła zaprzeczać samej sobie. W wywiadzie psychologicznym też się nie popisała, w rezultacie jej kandydatura została odrzucona. Jednak poczucie misji było tak silne, że Łucja się nie poddała. Wymyśliła sobie, że zostanie prywatnym detektywem.

Kiedy podczas sobotniego tournée po knajpach powiedziała o tym koleżance, ta zakrztusiła się aperolem.

– Jezu, Lucy, to nie film sensacyjny. – Kaśka była wyjątkowo sceptyczna. – I co ty niby będziesz robić? Da się z tego wyżyć?

– Przekonam się. – Łucja wzruszyła ramionami, nie zamierzała się przejmować wątpliwościami koleżanki, choć musiała przyznać, że poczułaby się lepiej, gdyby jej nieco nietypowy plan na życie spotkał się z uznaniem innych.

Dopięła swego. Przeszła niezbędne szkolenie, zdała egzamin i złożyła wymagane dokumenty. Tutaj potrzebne było tylko zaświadczenie lekarskie o fizycznej i psychicznej zdolności do wykonywania zawodu, nikt nie oczekiwał od niej udzielania odpowiedzi na ponad trzysta podchwytliwych pytań. Łucja zdobyła licencję i dołączyła do elitarnego – bo w całym kraju ten zawód wykonuje tylko około dwóch tysięcy osób – grona i została prywatnym detektywem. Od tamtej chwili minęły trzy lata i Łucja miała już okazję „się przekonać”.

– Czy będzie coś jeszcze dla pani? – Z zamyślenia wyrwał ją głos wysokiej, chudej kelnerki.

Łucja zatrzymała wzrok na twarzy dziewczyny. Towarzyszyło jej nieodparte wrażenie, że skądś ją kojarzy. Spojrzała na plakietkę przyczepioną do bluzki kelnerki. Magda. Uczę się. Łucja często bywała w tej kawiarni, bo znajdowała się blisko jej biura, a wielu klientów wolało się spotkać na mieście – tłumaczyli to tym, że w neutralnym miejscu czują się swobodniej. Rozumiała to, dlatego zwykle proponowała spotkanie właśnie w tej knajpce. Znała więc z widzenia większość kelnerów i kelnerek, ale tę dziewczynę łączyła z innym miejscem, co plakietka na jej piersi tylko potwierdzała. Zresztą to pewnie było nieważne. Łucja przez trzy lata pracy nabawiła się pewnych nawyków zawodowych – i zauważyła, że przenosi je z pracy do życia codziennego.

Kelnerka uciekła wzrokiem, jakby niezdrowe zainteresowanie jej osobą ze strony klientki sprawiało jej problem, i pewnie tak właśnie było.

– Poproszę wodę niegazowaną – powiedziała Łucja i uśmiechnęła się do dziewczyny, ale kelnerka nie odpowiedziała tym samym.

– Oczywiście. – Wzięła ze sobą pustą filiżankę po kawie i odeszła.

Łucja odprowadziła dziewczynę wzrokiem i spojrzała na zegarek. Klientka spóźniała się już prawie pół godziny, a przy drzwiach ustawiła się kolejka osób oczekujących na wolny stolik. Nic dziwnego, że kelnerka podeszła do niej i zapytała, czy będzie coś jeszcze zamawiać.

Do kawiarni weszła elegancka blondynka w bliżej nieokreślonym wieku. Była jedną z tych kobiet, które upływ czasu rekompensowały sobie w gabinetach medycyny estetycznej, ale robiła to z głową. Nie wyglądała karykaturalnie, lecz po prostu świeżo. Kobieta rozejrzała się po lokalu. Łucja podniosła się lekko, bo z jakiegoś powodu wiedziała, że nowo przybyła szuka właśnie jej. Blondynka ruszyła w jej stronę, a Łucja z podziwem wpatrywała się w jej czerwoną kopertową sukienkę i wysokie beżowe szpilki. Skrycie podziwiała kobiety, które na co dzień nosiły się elegancko. Podjęła kiedyś próbę, kupiła sobie nawet sukienkę, ale ani razu jej nie włożyła; najlepiej czuła się w spodniach i bluzach z kapturem. Zazdrościła kobietom, które potrafiły podkreślać swoją kobiecość. Ona ją raczej ukrywała. To dlatego kilka lat temu podjęła decyzję o ścięciu długich, gęstych włosów w kolorze ciemny blond. Od tamtej pory strzygła się na krótko i właściwie w ogóle nie nakładała makijażu. Miała jasną oprawę oczu, przez co jej twarz bez make-upu sprawiała wrażenie pozbawionej wyrazu, ale Łucji właśnie o to chodziło. Schowała się głęboko pod tą nijakością, bo tam czuła się bezpiecznie, ale w chwilach takich jak ta budziła się w niej tęsknota za uśpioną kobiecością i cicha zazdrość o to, że inne nie boją się jej eksponować.

– Dzień dobry. Rozumiem, że to z panią jestem umówiona. Pani Łucja Buchta, zgadza się? – Kobieta zatrzymała się przy jej stoliku.

– Tak, zgadza się. Dzień dobry. – Łucja wyciągnęła w stronę kobiety dłoń, a tamta niepewnie ją uścisnęła.

– Ewa Stusińska – przedstawiła się nowo przybyła. – Dziękuję, że tak szybko znalazła pani dla mnie czas.

– Proszę usiąść. Napije się pani czegoś? – Łucja odruchowo zmierzwiła swoje krótkie włosy.

Maciek śmiał się, że to jej znak rozpoznawczy. Kiedy Łucja się nad czymś zastanawia, dotyka włosów. Kiedy Łucja jest zakłopotana, dotyka włosów. Kiedy Łucja słania się ze zmęczenia, dotyka włosów. I tak dalej.

– Poproszę tylko wodę.

Łucja przywołała kelnerkę. Gdy zobaczyła, jak dziewczyna podchodzi do stolika, przypomniała sobie, skąd ją kojarzy. Widziała ją kilka razy wychodzącą z mieszkania studentów, którzy wynajmowali mieszkanie w jej bloku na pierwszym piętrze. To oczywiście nie miało większego znaczenia, ale ucieszyła się, że dokonała tego odkrycia, bo to oznaczało, że jej umysł wciąż działa tak, jak tego od niego wymagała. Perfekcjonizm właściwie od zawsze był jej największą zaletą – czy też wadą, zależy, jak na to spojrzeć.

Złożyła zamówienie i poczekała, aż kelnerka odejdzie. Łucja przez trzy lata pracy przekonała się, że Kaśka miała rację co do jednego: to nie był film sensacyjny. Działalność biur detektywistycznych opierała się głównie na sektorze prywatnym. Łucja zajmowała się przede wszystkim zbieraniem informacji w sprawach cywilnych. Oczywiście, do klasyki należało szukanie dowodów zdrad, ale zdarzały się też takie zlecenia jak udowodnienie nieuczciwej konkurencji, lustracja potencjalnych kontrahentów, kontrola pracownika na zwolnieniu lekarskim czy weryfikacja prawdziwości testamentów. Otrzymywała też zlecenia na wykrycie podsłuchów, dyskretne pozyskanie materiału do badań porównawczych DNA lub ustalenie właściciela numeru telefonu. Na palcach jednej ręki zliczyłaby sprawy – przy takich chciała pracować, kiedy wybierała zawód – które chociaż ocierały się o postępowanie karne. Kiedyś przyszła do niej kobieta, której syn został oskarżony przez przełożonego o kradzież dużej sumy pieniędzy. Wierzyła, że jej pierworodny jest niewinny, i poprosiła Łucję o pomoc. Wyniki śledztwa przeprowadzonego przez prywatną detektyw nie zadowoliły jednak klientki, bo jednoznacznie potwierdzały winę podejrzanego, i Łucja miała problem z odzyskaniem swojego wynagrodzenia. Innym razem została poproszona o pomoc w odnalezieniu nastolatka, który uciekł z domu. Rodzice nie chcieli zgłaszać tego faktu na policję, ponieważ z chłopakiem już wcześniej było sporo problemów, a ojciec startował w wyborach samorządowych. Obawiali się, że ich kłopoty wychowawcze mogłyby zainteresować lokalne media, więc zlecili Łucji, aby dyskretnie rozejrzała się za nastolatkiem. Znalazła go w ciągu dwóch dni, za co dodatkowo dostała premię od wdzięcznych rodziców. I właściwie to by było na tyle. Ale Łucja nie traciła nadziei, że te największe, najważniejsze dla niej zlecenie wciąż jeszcze jest przed nią. Wierzyła, że trafi w końcu na coś spektakularnego, dzięki czemu wsiądzie do windy do sukcesu, a jej nazwisko będzie kojarzone już wyłącznie ze sprawami karnymi. Na razie jednak się na to nie zapowiadało, a ona mozolnie wchodziła po schodach.

Wyjęła ze zniszczonego plecaka – który aż się prosił o wymianę – równie sfatygowany notes i obgryziony długopis. Miała nieznośną manię pakowania do ust wszystkiego, co tylko można było nagryźć: ołówków, paznokci, zauszników okularów.

Ewa Stusińska spojrzała na trzymany przez Łucję długopis i się skrzywiła.

– Znajoma mi panią poleciła. Podobno odkryła pani podwójne życie jej męża i pomogła przejrzeć na oczy. Powiedziała, że jest pani najlepsza. – Kobieta zabrzmiała, jakby próbowała przekonać samą siebie. Usiłowała ukryć zaskoczenie wyglądem prywatnej detektyw, ale nie do końca jej się to udało.

Łucja przypuszczała, że ze swoją prezencją nie wzbudza zaufania w takich kobietach jak Stusińska, ale nie dbała o to. Wyglądała jak chłopczyca, bo tak wybrała – i walczyła o swoją wolność jak nasi pod Grunwaldem.

– Staram się, jak mogę. Czy możemy zacząć? Przez telefon wspomniała pani, że chodzi o prywatną sprawę.

– Tak – podchwyciła Stusińska, przenosząc powoli wzrok na twarz Łucji, choć tam też nie dostrzegła pewnie nic szczególnego. Łucja doskonale zdawała sobie sprawę, że ma wiele wspólnego z długopisem: była nijaka i poobgryzana z każdej strony. Nie próbowała też ukrywać tej przeciętności pod makijażem, bo po prostu nie chciało jej się go codziennie rano nakładać. – Prywatną i bardzo delikatną – uściśliła potencjalna klientka.

– Proszę mówić.

Stusińska wyłowiła kelnerkę wzrokiem i bezbłędnie odgadła, że ta zmierza właśnie ku ich stolikowi. Odczekała, aż dziewczyna postawi na stole szklankę i butelkę z wodą, i podziękowała jej szerokim uśmiechem. Łucja z podziwem odnotowała biel zębów Stusińskiej, tak kontrastującą z czerwoną matową pomadką. Łucja raz użyła szminki, ale kiedy później spojrzała w lustro i odkryła, że intensywna fuksja osadziła się na jej jedynkach, obiecała sobie, że już nigdy więcej nie popełni tego błędu. Zastanawiała się, jak kobiety pokroju Stusińskiej to robią – zawsze wyglądają perfekcyjnie, a pomadka nie osiada na ich cholernych zębach.

– Widzi pani, chciałabym, żeby sprawdziła pani moją przyszłą synową.

Łucja jęknęła w duchu. Oczywiście nie znała narzeczonej syna Stusińskiej, ale już jej z całego serca współczuła. Naturalnie nie dała tego po sobie poznać, w pracy zawsze zachowywała profesjonalizm.

– Rozumiem. Proszę powiedzieć mi o niej coś więcej.

– Nazywa się Ewelina Cieślak. – Stusińska wyjęła z torebki niewielką karteczkę i dyskretnie podała ją Łucji. – Tutaj ma pani jej dane.

– Dziękuję. Czego konkretnie mam szukać?

W błękitnych oczach Stusińskiej pojawiło się zaskoczenie.

– Nie wiem, czego konkretnie, to pani ma mi to powiedzieć.

– Ale czy… – Łucja się zawahała. – Może ma pani jakieś podejrzenia? Obawia się pani, że narzeczona zdradza pani syna?

– Po prostu chcę wiedzieć, co to za kobieta. Mój mąż prowadzi doskonale prosperującą firmę, ma filie w kilku europejskich krajach, jesteśmy majętnymi ludźmi, a ta dziewczyna pochodzi z ubogiej, raczej prostej rodziny. Proszę mnie źle nie zrozumieć. – Klientka się zmieszała. – Wiem, że to nie są czasy, w których coś takiego uchodziłoby za mezalians. – Zaśmiała się z własnego dowcipu, ale Łucja nie podzielała jej wesołości. – I nie mam nic przeciwko, żeby mój syn poślubił kobietę, którą kocha i która kocha jego, kimkolwiek ona będzie.

Akurat, przemknęło przez myśl Łucji.

– Po prostu muszę się upewnić – tłumaczyła Stusińska – że ona chce wyjść za niego właśnie z miłości, a nie z chęci wzbogacenia się. Przy okazji mogłaby pani sprawdzić, czy nie spotyka się z innymi mężczyznami, z kim się zadaje, jak spędza wolny czas, czy nie jest wplątana w żadną aferę w stylu, no nie wiem, dziecka, które w młodości oddała do adopcji, czy coś takiego.

Łucja zatrzymała wzrok na zapisanej starannym charakterem pisma karteczce, którą dostała od Stusińskiej. Ewelino Cieślak, pomyślała, spieprzaj od tych ludzi, póki nie podpisałaś paktu z diabłem. Łucja najchętniej by odmówiła, wytłumaczyła się, że ma mnóstwo zleceń i tak naprawdę brakuje jej czasu na sen, ale to nie była prawda, a ona potrzebowała pieniędzy na bieżące opłaty i zobowiązania. Kiedy zakładała biuro detektywistyczne, obiecywała sobie, że będzie brała tylko sprawy, które nie są dla niej wątpliwe moralnie. Rzeczywistość zweryfikowała jej wyobrażenia po trzech pierwszych miesiącach, kiedy okazało się, że dochody nie wystarczają na pokrycie kosztów prowadzenia działalności i opłat za wynajem biura.

– Dobrze, zajmę się tym – powiedziała Łucja, a jej dłoń znów zatrzymała się na krótkich, twardych w dotyku włosach. – Przyniosłam ze sobą umowę o świadczenie usług detektywistycznych. – Wyjęła z plecaka szarą teczkę, w której nosiła najpotrzebniejsze dokumenty. – Proszę o przejrzenie, a jeśli zgodzi się pani na taki kształt umowy, wpiszę przedmiot świadczenia i pani dane. – Położyła kartkę przed Stusińską. – Zwykle pobieram płatną z góry zaliczkę w kwocie ośmiuset złotych. Stawka godzinowa w przypadku tego typu spraw wynosi sto osiemdziesiąt złotych.

Klientka machnęła ręką, jakby pieniądze nie były tematem wymagającym jej uwagi, i pewnie tak właśnie było. Łucja złapała się na tym, że zastanawia się, jak to jest być kobietą, która nie musi się przejmować absolutnie niczym, bo jej mąż zarabia rocznie tyle kasy, ile Łucja pewnie nie dorobi się przez całe życie.

– Jest w porządku. – Stusińska oddała jej umowę. – Oczywiście chyba nie muszę wspominać, że proszę panią o dyskrecję, prawda?

– Nie musi pani, zawsze właśnie tak działam – oświadczyła Łucja. – Poproszę o pani dowód osobisty, wpiszę do umowy pani dane jako zleceniodawcy.

Dziesięć minut później było po wszystkim. Łucja pożegnała się z nową klientką i uregulowała rachunek. Po cichu liczyła, że zrobi to Stusińska, choć to przecież Łucja zaprosiła ją do kawiarni, kiedy kobieta zasugerowała, że zależy jej na spotkaniu w miejscu, w którym jej obecność nikomu nie wydałaby się dziwna. Łucja była pewna, że syn klientki nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co wymyśliła matka, i podejrzewała, że również mąż nie wie o działaniach żony.

Wyszła z kawiarni i naciągnęła na głowę kaptur, bo zaczęło kropić. Wyjęła z kieszeni telefon, włączyła dzwonki. Zrobiło jej się trochę cieplej na sercu, kiedy zobaczyła, kto próbował się z nią skontaktować. Długo się wzbraniała przed związaniem się z kimś na stałe, ale miło było mieć kogoś, kto o niej myśli. Tak, właśnie tak. Miło. Do tego sprowadzała się jej znajomość z Maćkiem – było miło. Łucja w zasadzie nie potrzebowała niczego więcej. Już dawno minęły czasy, kiedy marzyła o przystojnym księciu na białym koniu, który uwolni ją z zamku strzeżonego przez złego smoka w ludzkiej postaci. Książę może i się pojawił, może i nawet sprzeciwił się potworowi, ale nie potrafił jej uwolnić, bo więzieniem Łucji, jak się okazało, wcale nie był zamek, ale jej własny umysł pełen demonów. O miłości też nie marzyła, bo ta okazała się przereklamowana. Łucja wierzyła, że można zbudować związek na sympatii i poczuciu, że jest miło, a kiedy coś nie grało, tłumaczyła sobie, że przecież każda para przeżywa wzloty i upadki.

Maciek był zawsze, kiedy demony Łucji dawały o sobie znać, a ona potrzebowała utulenia, choć nigdy o tych demonach nie mówiła. Musiał wiedzieć, że one są, ale nie zadawał pytań i chyba właśnie dlatego go wybrała. Był normalnym mężczyzną, jakich wielu wśród współczesnych trzydziestolatków. Nie wyróżniał się w zasadzie niczym szczególnym, ale i Łucja się nie wyróżniała, więc idealnie do siebie pasowali. Wiedziała, że kiedyś za niego wyjdzie i urodzi mu dzieci, bo taka była kolej rzeczy, ale na razie wolała o tym za często nie myśleć, bo osadzała to raczej w dalszej niż bliższej przyszłości. Wiadomo, obydwoje wynajmowali mieszkania, a ich dochody nie pozwalały na założenie rodziny. Łucja czuła się więc bezpiecznie z myślą, że kolejny etap jest daleko przed nią.

Wybrała numer do Maćka. Odczekała kilkanaście sekund i już miała się rozłączyć, kiedy w słuchawce rozległ się jego głos.

– Cześć, oddzwaniam – powiedziała.

– No cześć. Dzwoniłem, żeby zapytać, jak ci mija dzień.

Łucja rozejrzała się przed przejściem dla pieszych przy Emilii Plater. Przepuściła samochód pędzący zdecydowanie szybciej niż przepisowe pięćdziesiąt na godzinę i weszła na jezdnię.

– W porządku, właśnie dostałam nowe zlecenie.

– Coś ciekawego?

Wzruszyła ramionami, choć przecież nie mógł tego zobaczyć. Przeszła przez przejście i uniosła wysoko głowę. Jej wzrok zawisł gdzieś nad iglicą Pałacu Kultury i Nauki. Przez osiem lat spędzonych w stolicy nigdy nie poczuła się w Warszawie jak u siebie, lubiła jednak to miasto. Nie było jej domem, ale nie traciła nadziei, że kiedyś się nim stanie i że to poczucie obcości się ulotni. Pałac Kultury i Nauki był dla niej szczególnym punktem na mapie. Kiedy przyjechała do stolicy, miała w kieszeni niecałe pięćdziesiąt złotych. Powinna była wydać te pieniądze na coś pożyteczniejszego, choćby na jedzenie, ale pomyślała, że co to za różnica, czy umrze z głodu dziś, czy jutro – i kupiła bilet na taras widokowy. Wjechała windą na trzydzieste piętro i przez kilka godzin wpatrywała się w krajobraz obcej Warszawy, która przerażała ją swoją wielkością. W zasadzie nie wiedziała, dlaczego wybrała właśnie stolicę. Mogła przecież pojechać do Wrocławia, miała tam zdecydowanie bliżej. Ale to właśnie Warszawa była jej pierwszą myślą, a wcześniej wielokrotnie przekonywała się, że pierwsze myśli są tymi najlepszymi.

Słońce schodziło coraz niżej, było teraz tuż nad linią horyzontu. Łucja zatrzymała wzrok na moście Świętokrzyskim. To było dla niej kolejne ze szczególnych miejsc w tym mieście, bo kiedy spojrzała pierwszy raz na ten charakterystyczny wantowy most, pomyślała, że będzie żyć. Tak po prostu. Będzie żyć na przekór innym i trochę też sobie.

– Nic ciekawego – odpowiedziała Maćkowi, który czekał na jakąś reakcję z jej strony.

– Spotkamy się dzisiaj?

– Będę musiała popracować.

– Jadłaś już obiad? – Maciek nie zrażał się odmową.

– Nie, jeszcze nie.

– To może zjemy coś razem, a potem wrócisz do pracy?

– W sumie mam chwilę, ale… – Przygryzła wargę.

Byli ze sobą od dwóch lat, a jednak Łucja wciąż miała opory przed tym, żeby płacił za nią w knajpie. Chciała związku partnerskiego. Maciek często nazywał ją zosią samosią, czym doprowadzał ją do szału, ale chyba było w tym sporo racji. Wszystko robiła sama – od naprawy kranu po utrzymanie się w Warszawie. To dawało jej poczucie kontroli nad własnym życiem. Nigdy już nie chciała być od nikogo zależna, ale chyba jej chłopak mógł czasem zaprosić ją na obiad?

– Ale?

– Wiesz, że miałam kiepski czas ze zleceniami. Powinnam teraz oszczędzać – wyjaśniła, czując wdzięczność, że nie musi mu patrzeć w oczy, kiedy wypowiada te słowa.

– Daj spokój, przecież to ja cię zaprosiłem. Akurat dostałem premię – pochwalił się, ale Łucja nie wyłapała satysfakcji w jego głosie.

– Aha. No dobrze, skoro tak… Gdzie chcesz się spotkać?

– Może w Karmniku? – zasugerował Maciek. – Zapraszam cię na twoje ulubione pierogi z pieczoną kaczką!

– W porządku, będę tam za dwadzieścia minut.

– Cieszę się, że się zobaczymy. Stęskniłem się za tobą – powiedział z czułością.

Łucja nie chciała iść w tę stronę. Nie dlatego, że jej samej nie brakowało Maćka, kiedy z jakichś powodów, najczęściej związanych z pracą, mieli dłuższą przerwę w widywaniu się. Zauważała, że nie jest miło; oczywiście, że zauważała. Życie jednak nauczyło ją, że kiedy otwiera się na tyle, by mówić o swoich uczuciach i przeżyciach, jej codzienność burzy się jak domek z kart, a ona musi uciekać.

– Tak, to bardzo fajnie – rzuciła do telefonu i natychmiast tego pożałowała.

„Fajnie”? Od razu musiała robić z siebie aż taką kretynkę?

– Do zobaczenia – pożegnał się Maciek, nieco zbity z tropu.

– Pa.

Łucja coraz częściej zastanawiała się, dlaczego on właściwie nie znajdzie sobie kogoś innego. Nie był może facetem, który mógłby mieć najlepsze laski, ale przecież nawet wśród tych przeciętnych było całe mnóstwo pod każdym względem bardziej odpowiednich dla niego niż Łucja. Bardziej czułych, bardziej zaangażowanych, bardziej wdzięcznych, bardziej… Do cholery, wszystko bardziej. A jednak on z niewiadomych względów zawziął się właśnie na nią i od dwóch lat z uporem maniaka znosił jej chłód i dystans, który – w zależności od potrzeb – skracała lub zwiększała.

Skręciła w lewo, w stronę stacji metra na Świętokrzyskiej, uznała bowiem, że nie ma teraz ochoty na piesze wycieczki. Wiadomość na Messengerze przyszła, kiedy wchodziła do podziemi. Zdziwiła się, bo od dawna nie miała kontaktu ze znajomymi z czasów szkoły średniej. Przystanęła i z zaciekawieniem otworzyła wiadomość. Był w niej link do artykułu zamieszczonego na regionalnym portalu informacyjnym i krótki tekst.

Cześć. Przepraszam, że Ci zawracam teraz głowę, ale rzeczywiście chodzi o Twoją siostrę? Mam nadzieję, że to tylko głupie plotki i u Was wszystko w porządku.

Łucja drżącym palcem kliknęła w link i poczuła, że brakuje jej tchu.

Rozdział 2

Łucja usiadła na schodach, bo miała wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, to się przewróci. Szumiało jej w uszach. To nie mogła być prawda. Odruchowo wsunęła wolną dłoń między włosy i zaczęła je mierzwić. Przebiegła wzrokiem po tekście. Wiek się zgadzał, miejscowość też, ale przecież Karolina nie była jedyną siedemnastolatką mieszkającą w Namysłowie. Próbowała sobie racjonalizować tę sytuację, ale artykuł w połączeniu z wiadomością wysłaną właśnie do niej przez dawną znajomą z liceum… Istniało jedyne wyjście, aby się dowiedzieć, co się wydarzyło. Telefon do domu. Łucja próbowała przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz rozmawiała ze swoimi bliskimi, ale nie potrafiła wyłowić z odmętów pamięci żadnej konkretnej daty. Na pewno było to dawno temu. Bezpośrednio po wyjeździe z rodzinnego miasta zdarzało jej się zadzwonić z zastrzeżonego numeru do matki tylko po to, by usłyszeć jej głos. Wiedziała, że to głupie – w końcu to właśnie ona po prostu wyrzuciła ją za drzwi, z dnia na dzień wymazała córkę ze swojego życia – ale bardzo tęskniła za mamą. Za mamą i za Karoliną właśnie. Obiecała sobie i siostrze, że zabierze ją z tego domu, ale nie dotrzymała słowa. A potem nawet Karolina przestała od niej odbierać telefony.

Łucja wiedziała, że miliony ludzi na świecie robią to każdego dnia – wybierają numer do swojej matki, dzwonią do niej i pytają, co słychać, ale ona wolałaby wejść do czeluści piekieł. Przejrzała spis kontaktów w swoim telefonie i zdecydowała się na bezpieczniejszy manewr.

Dawno niesłyszany kobiecy głos odezwał się w słuchawce po kilku sekundach. Zupełnie jakby ciotka siedziała ze smartfonem w dłoni, czekając na to, aż ona zadzwoni, choć Łucja wiedziała, że to spora nadinterpretacja. Nikt nie spodziewał się telefonu Łucji. I nikt też, do cholery, nie pomyślał o tym, żeby ją poinformować, o ile to była prawda i Karolina rzeczywiście przepadła bez wieści. Łucja nawet nie chciała sobie wyobrażać, co też mogło się wydarzyć.

– Dzień dobry – powiedziała ciotka Antonina. – Wciąż masz ten sam numer.

Łucja przez dłuższą chwilę nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Głos ciotki, tak zapomniany, sprawił, że na jeden krótki moment znów stała się tamtą przerażoną, bezwolną dziewczyną. Kojarzył jej się z dawnym życiem, ale przecież były też dobre chwile, jak wtedy gdy razem z matką i Karoliną odwiedzały Antoninę w jej wielkim domu. Łucja nigdy nie rozumiała, po co samotnej kobiecie taka ogromna rezydencja. Większość pomieszczeń była niezagospodarowana, Łucja miała podejrzenie, że ciotka nigdy z nich nie korzystała i nigdy nie skorzysta. Kiedy dorosła, uświadomiła sobie, że Antonina żyje na pokaz. Chyba po prostu lubiła, kiedy ludzie przechodzący ulicą, przy której mieszkała, zerkali z zazdrością w stronę okazałej willi. Ale czy można jej było mieć to za złe? Sama do tego wszystkiego doszła. Zupełnie sama. Czasem Łucja widywała przy jej boku jakichś mężczyzn, ale każdy z nich okazywał się zaledwie krótkim epizodem. Antonina liczyła tylko na siebie i chyba to lubiła. A Łucja najwyraźniej to po niej odziedziczyła.

– Cześć, ciociu – odezwała się, próbując ukryć drżenie głosu. – Czy to prawda?

– Obawiam się, że tak – odpowiedziała Antonina bez chwili zastanowienia.

– Obawiasz się? – Łucja nic z tego nie rozumiała.

– To znaczy tak, to prawda. Od wczoraj wszyscy szukamy Karoliny. Jakby zapadła się pod ziemię.

Łucja poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Dlaczego los zakpił z niej w najokrutniejszy sposób? Jeszcze rankiem marzyła o sprawie tego typu, ale nie mogło chodzić o jej siostrę!

– Co się właściwie stało? – wymamrotała.

– Wyszła z domu chwilę przed dwudziestą i nikomu nie powiedziała, dokąd idzie.

Łucja próbowała się skupić. Co zrobiłaby w pierwszej kolejności, gdyby otrzymała zlecenie odnalezienia zaginionej osoby?

– A jej telefon?

– Zabrała go ze sobą. Policja ma sprawdzić logowania.

– Są jakieś hipotezy, co się właściwie mogło wydarzyć?

– Nie wiem. Wasza mama jest załamana. Poprosiła mnie o pomoc w poszukiwaniach, więc zamieściłam na Facebooku post, już sporo osób od nas z Namysłowa go udostępniło, nawet burmistrz. A nasz apel ukazał się w lokalnych mediach, ale na razie bez większych rezultatów. Martwię się o Renatę.

Łucja nie podchwyciła tematu. Akurat stan psychiczny jej matki był ostatnią sprawą, jaką zamierzała sobie zaprzątać głowę. Renata nigdy, nawet przez moment nie przejmowała się tym, jak czuje się jej córka. Niby dlaczego ona miałaby teraz myśleć o niej?

– Jeszcze dzisiaj przyjadę do… – Zrobiła pauzę. Na końcu języka miała już „do domu”, ale to słowo nie mogło jej przejść przez gardło. – Do Namysłowa – dokończyła, bo tak było bezpieczniej.

Antonina głośno wciągnęła powietrze.

– Powinnaś zadzwonić do matki i z nią to uzgodnić.

– Nie muszę z nią niczego uzgadniać. Do cholery, Karolina jest też moją siostrą i akurat ty powinnaś mnie zrozumieć! – Łucja zorientowała się, że podniosła głos, dopiero kiedy przechodząca obok grupa nastolatek się na nią obejrzała.

– W porządku, masz rację – skapitulowała ciotka, choć Łucja miała wrażenie, że zrobiła to niechętnie. – W takim razie ja ją poinformuję, że przyjeżdżasz. Chcesz się zatrzymać w domu?

– Nie – odpowiedziała szybko Łucja. Nigdy! Nie wyobrażała sobie, że miałaby spędzić choć jedną noc w tym przeklętym domiszczu. Mieszkała tam o dziewiętnaście lat za długo. – Znajdę sobie jakiś hotel w okolicy, poradzę sobie.

– W takim razie przyjedź do mnie – zaoferowała Antonina. – Wiesz, że miejsca akurat mam pod dostatkiem.

– Dobrze, dziękuję – zgodziła się natychmiast Łucja, bo co tu dużo mówić, wiedziała, że ciotka nie weźmie od niej żadnych pieniędzy, a tych ostatnio nie miała w nadmiarze.

W tym miesiącu musiała jeszcze zapłacić czynsz za wynajem biura. Że też zachciało jej się lokalizacji w centrum Warszawy! Kiedy podejmowała tę decyzję, wierzyła, że biuro detektywistyczne w samym sercu stolicy będzie się kojarzyć z prestiżem i dzięki temu przyciągnie więcej klientów. Teraz coraz częściej myślała o zmianie adresu, ale wciąż odkładała to na bliżej niezidentyfikowaną przyszłość; czekała na sukces, który nie nadchodził.

– Zadzwoń, jak będziesz dojeżdżać, bo nie mam pewności, czy będę w domu za kilka godzin. Sama rozumiesz, sytuacja jest dynamiczna.

– Jasne, rozumiem. Do zobaczenia.

Łucja się rozłączyła i przez dłuższą chwilę wpatrywała w ekran – zdążył już zgasnąć, więc nic na nim nie było widać. Ona jednak tego nie odnotowała. Przed oczami wyświetlały jej się pojedyncze sceny z Karoliną w roli głównej. Z Karoliną jako małą dziewczynką, bo przecież nie znała tej siedemnastoletniej wersji. Nie miała pojęcia, kim stała się jej siostra. Najbardziej bała się tego, że ona uciekła, bo… Nie, nie mogła, nie chciała myśleć o tym w ten sposób, bo to budziło wyrzuty sumienia. Byłaby współwinna. Musi istnieć jakieś inne wytłumaczenie. Czy matka obdzwoniła wszystkie cholerne koleżanki Karoliny? Do diabła, ta dziewczyna ma siedemnaście lat, na pewno poszła na imprezę i odsypia u którejś z przyjaciółek albo u chłopaka, o ile jakiegoś ma. Łucję przerażała świadomość, jak niewiele wie o swojej siostrze. O swojej malutkiej, ukochanej siostrze, której kiedyś obiecała, że po nią wróci, i nigdy tego nie zrobiła.

* * *

Dawno, a może nigdy, nie słyszała Maćka tak wściekłego.

– Gdzie ty, do cholery, jesteś?! Czekałem na ciebie prawie godzinę, a ty nawet nie raczyłaś odebrać telefonu!

Łucja próbowała zebrać myśli. Włożyła do bagażnika swojej astry niewielką walizkę, do której w pośpiechu spakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Właśnie starała się ustalić, czy na pewno nie zapomniała ładowarki do telefonu, ale za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, czy rzeczywiście ją zapakowała. Oparła telefon o ramię, żeby mieć wolne dwie ręce, pochyliła się nad bagażnikiem i rozsunęła zamek od walizki.

– Bardzo cię przepraszam, ale muszę na jakiś czas wyjechać z Warszawy – powiedziała, nie siląc się na szczegółowe wyjaśnienia.

Odetchnęła z ulgą. Ładowarka była wciśnięta między kosmetyczką a jedyną parą spodni, którą wzięła na zmianę.

– Wyjechać z Warszawy? Co ty znowu wymyśliłaś? Rozmawialiśmy dwie godziny temu i o niczym takim nie wspomniałaś!

– Nic nie rozumiesz – bąknęła Łucja.

Zasunęła zamek walizki i zatrzasnęła klapę od bagażnika.

– To mi wytłumacz! Ten wyjazd jest związany z twoją pracą, tak?

– Nie, to prywatna sprawa.

– Ja też jestem twoją prywatną sprawą. Chyba że tylko tak mi się wydaje?

Łucja bardzo nie chciała usłyszeć w głosie Maćka nadziei, ale nie mogła podpiąć tego pod żadne inne uczucie. On naprawdę chciał, żeby się zdeklarowała. Teraz, zaraz, natychmiast. Żeby w końcu powiedziała mu, co do niego czuje i kim on dla niej jest. A Łucja? Czego właściwie chciała? Nie miała teraz ani sił, ani ochoty, żeby się nad tym zastanowić. Liczyło się tylko jedno: odnaleźć Karolinę.

– Chodzi o moją siostrę – zdobyła się na szczerość, bo wiedziała, że Maciek nie odpuści. Nie tym razem. – Dowiedziałam się, że zaginęła, i muszę jechać do Namysłowa.

– O kurwa – wymsknęło się Maćkowi. – Jezu, bardzo cię przepraszam. To… no cóż, to całkowicie zmienia postać rzeczy. Przepraszam, nie miałem pojęcia. Chcesz, żebym pojechał razem z tobą? Będziesz teraz potrzebowała bliskiej osoby, a z tego, co się orientuję, nie żyjesz chyba najlepiej ze swoją rodziną.

Łucja zamarła. Czy chciała, żeby pojechał razem z nią? Nie, oczywiście, że nie. Niby po co? Nie mógł jej pomóc w żaden sposób, a jego obecność tylko by ją rozpraszała. Zamiast zająć się tym, co do niej należało, musiałaby troszczyć się o swojego towarzysza.

– Dzięki za propozycję, ale wolę to załatwić sama.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Łucja podejrzewała, że uraziła Maćka, ale nie dbała o to. Wsiadała już do samochodu i zapinała pasy. W myślach liczyła, o której dotrze do Namysłowa. Jeśli wdepnie mocniej na autostradzie, powinna dojechać w trzy godziny. Byleby tylko wydostać się z Warszawy przed godzinami szczytu. Nie miała na to zbyt wiele czasu – za kilka minut miała wybić piętnasta.

– Słuchaj, będę kończyć – rzuciła do słuchawki. – Zadzwonię do ciebie, jak już się zorganizuję tam na miejscu i będę coś wiedzieć. Właśnie wyjeżdżam spod bloku i muszę się skupić.

– Dobrze. – Nadzieja ustąpiła rezygnacji. – Napisz tylko, proszę, jak dojedziesz, bo będę się martwić.

– W porządku. Jesteśmy w kontakcie, pa – powiedziała i szybko się rozłączyła, zanim Maciek zdążył odpowiedzieć.

Przez chwilę czuła się fatalnie, że go tak potraktowała, ale miała teraz ważniejsze sprawy na głowie i zamierzała się skupić na nich. Ogromny strach o siostrę mieszał się z lękiem przed powrotem do rodzinnej miejscowości. Osiem lat. Na początku wydawało jej się, że z biegiem czasu będzie jej łatwiej i że kiedy rany się zabliźnią, wróci do domu, nie tylko po to, aby zabrać z niego Karolinę, ale też aby wyjaśnić sobie sprawy z matką, jednak to tak nie działało. Im więcej czasu mijało, tym trudniej było wyciągnąć rękę na zgodę. Poczucie krzywdy nie malało, wręcz przeciwnie. Zresztą to matka powinna była ją przeprosić i szukać z nią kontaktu, nie odwrotnie, a tymczasem Renata zachowywała się, jakby nigdy nie miała drugiej córki, jakby od zawsze była tylko Karolina. W pewnym momencie Łucja złapała się na tym, że dobrze się czuje w roli czarnej owcy, która porzuciła rodzinę. Przynajmniej nie dostawała skurczów mięśni od ciągłego uśmiechania się i udawania, że wszystko jest w porządku. Nie zależało jej na tym, co myślą o niej inni ludzie. Nie czuła potrzeby, aby komukolwiek tłumaczyć, że nie uciekła z domu, ale została z niego wyrzucona. Początkowo, kiedy docierały do niej pojedyncze sygnały od dawnych koleżanek o tym, co mówi się o niej w Namysłowie, czuła się oszukana, ale teraz to nie miało żadnego znaczenia. Wracała tylko po to, aby odnaleźć Karolinę, bo była jej to winna, a przy okazji uważała się za świetnego detektywa i zamierzała to udowodnić sobie i innym.

Rzeczywiście udało jej się wydostać z Warszawy, zanim miasto stanęło. Kwadrans po piętnastej była już na autostradzie. Z każdym kolejnym przejechanym kilometrem czuła coraz mocniejszą pętlę zaciskającą się na gardle. Kiedy była już na dwupasmowej drodze krajowej, a do Namysłowa zostało mniej niż pięćdziesiąt kilometrów, podczas wyprzedzania nagle zobaczyła sunący prosto na nią czarny samochód. Skąd on się tam wziął? W ogóle go nie zauważyła. Usłyszała ogłuszający pisk opon i trąbienie. W ostatniej chwili odskoczyła na bok. Zdążyła tylko zobaczyć przerażoną twarz kobiety za kierownicą tamtego auta. Przejechała kilka kilometrów z prędkością czterdziestu na godzinę. Kierowcy ją wyprzedzali i pukali się wymownie w czoło, ale ona nie zwracała na nich uwagi. Była sparaliżowana strachem. Sama nie wiedziała już, czego bardziej się boi – czy wiadomości, które czekają na nią na końcu tej drogi, czy jednak ludzi, którym będzie musiała spojrzeć w oczy po latach.

Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła zjazd na stację benzynową. Musiała się uspokoić, bo w tym stanie nie mogła kontynuować podróży. Przez dobrych kilka minut po prostu siedziała i oddychała głęboko. Później sprawdziła powiadomienia na telefonie. Nikt do niej nie dzwonił, nikt nie pisał, a Łucja doszła do wniosku, że brak wiadomości to w pewnym sensie również dobra wiadomość. Jednakże doskonale zdawała sobie sprawę, jak ważne w przypadku takich zdarzeń są pierwsze godziny po zaginięciu. Gdyby Karolina rzeczywiście zabalowała i zatrzymała się u koleżanki, dawno wróciłaby już do domu. Co się mogło wydarzyć? Czy ktoś zrobił jej krzywdę? Na myśl o siostrze więzionej i gwałconej w jakimś opuszczonym miejscu poczuła ucisk w klatce piersiowej. Jej rodzina nie należała do majętnych, porwanie dla okupu wydawało się więc mało prawdopodobne, chyba że chodziło o ciotkę, ale Łucji nie za bardzo chciało się w to wierzyć. Antonina była lekarzem, a nie politykiem, nikt o zdrowych zmysłach nie porywałby siostrzenicy psychiatry, bo skąd mógłby mieć pewność, że w ogóle lekarka będzie chciała zapłacić. A więc ucieczka? Na myśl o powodach, które mogłyby pchnąć siostrę do takiego czynu, Łucja poczuła nadchodzące mdłości. Nigdy się od tego nie uwolni. Nigdy.

Wysiadła powoli z samochodu i weszła do budynku stacji. Odszukała toaletę i opryskała twarz zimną wodą, ale to nie pomogło. Poczucie odrealnienia było zbyt silne, aby mogła w takim stanie jechać dalej. Zamknęła oczy i spróbowała się skupić na jakimś przyjemnym wspomnieniu, tak jak uczono ją kiedyś na terapii. Kilkuminutowa medytacja może zapobiec atakowi paniki, twierdziła jej terapeutka. Łucji wydawało się, że ten etap ma już za sobą, ale teraz, kiedy była coraz bliżej rodzinnego domu, demony powróciły.

– Potrzebuje pani pomocy?

Łucja ze zdziwieniem rozejrzała się wokół. Przysięgłaby, że jest w toalecie sama, jednak stała przed nią młoda, ładna dziewczyna, mniej więcej w wieku Karoliny.

– Nie, dziękuję, wszystko w porządku – powiedziała i na potwierdzenie swoich słów zmusiła się do uśmiechu.

Odczekała, aż nastolatka zostawi ją samą, po czym ponownie zwilżyła twarz. Najgorsze miała już chyba za sobą. Skorzystała z toalety, a potem kupiła czekoladowego batonika i butelkę pepsi, po czym wróciła do samochodu. Znajome często wytykały jej tę jawną niesprawiedliwość – Łucja kompletnie nie przejmowała się tym, co je, każdego dnia przyjmowała nieprzyzwoite ilości cukru, a mimo to była chuda jak patyk. Ważyła pięćdziesiąt dwa kilogramy przy stu siedemdziesięciu trzech centymetrach wzrostu, co przy jej stylu ubierania się – wysokich taktycznych butach, luźnej bluzie i prostych spodniach – mogło sprawiać nieprzyjemne wrażenie, ale Łucja w ogóle się tym nie przejmowała. Nie była od tego, aby cieszyć czyjeś oko swoim wyglądem.

Wsiadła do samochodu i uświadomiła sobie, że nie zatankowała, ale powinno jej wystarczyć paliwa, żeby dojechać do Namysłowa. Napisała więc do ciotki esemesa i ruszyła w dalszą drogę.

Rozdział 3

Brama wjazdowa na posesję ciotki była otwarta, w przeciwieństwie do zamkniętych na cztery spusty drzwi do garażu, a w domu na parterze świeciło się światło. Kiedy tylko Łucja zgasiła silnik, w drzwiach wejściowych pojawiła się Antonina. Panował już mrok, ale ganek był oświetlony, Łucja więc mogła dokładnie przyjrzeć się ciotce. Były do siebie z siostrą bardzo podobne: takie same małe, wąskie nosy, taki sam spiczasty podbródek, takie same gęste brwi. Różniły się tylko kolorem oczu. Antonina była blondynką z brązowymi oczami, co stanowiło połączenie zdecydowanie bardziej przyciągające spojrzenia niż jasne włosy i błękitne oczy Renaty. Jeśli wierzyć opowieściom, to właśnie Antonina była klasową pięknością i zawsze cieszyła się powodzeniem, a jednak to ona nigdy nie wyszła za mąż i nie założyła rodziny. A może właśnie dlatego tak się stało? Może żaden mężczyzna nie odważył się związać na stałe z kobietą, która by go onieśmielała? Miała w sobie coś takiego, że kiedy wchodziła do pokoju pełnego ludzi, wszyscy intuicyjnie sztywnieli.

Antonina była starsza, ale trzymała się zdecydowanie lepiej od Renaty, a przynajmniej tak było, kiedy osiem lat temu Łucja wyjeżdżała z Namysłowa. Czas wyżłobił jednak ślady także w jej idealnej jeszcze niemal dekadę wcześniej twarzy. Łucja zastanawiała się, czy to kwestia oświetlenia, czy ostatnich wydarzeń, czy może jednak po prostu naturalnych zmian, ale ciotka wyglądała na zmęczoną.

Nie do końca wiedziała, jak powinna się zachować. Minęło osiem lat, odkąd ostatni raz tutaj była, i mimo że nigdy nie pokłóciła się z Antoniną, dzieliło je wiele niewypowiedzialnych żalów i tajemnic. Łucja żywiła do ciotki urazę o to, co usłyszała od niej przez telefon krótko po wyjeździe. Wprawdzie Antonina nie wiedziała, co się działo w domu jej siostry, ale musiała coś przecież podejrzewać. Były z Renatą blisko. Nigdy nie padło żadne słowo, które mogłoby wzbudzić czujność? Antonina po wyjeździe siostrzenicy nie stanęła po żadnej ze stron, ale powiedziała coś, co zabolało Łucję: „Moja siostra przez ciebie bardzo cierpi”. Jednego Łucja nie mogła odmówić matce – potrafiła zgrywać męczennicę i skupiać na sobie całą uwagę otoczenia. Robiła to tak umiejętnie, że nikt nie zapytał, co się właściwie stało i jak się czuje Łucja. A ona miała tylko dziewiętnaście lat. Niby posiadała już dowód osobisty, ale absolutnie nie czuła się dorosła. Nie była dzieckiem, ale zarazem nie była jeszcze kobietą. I została z tym wszystkim sama.