Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem jedynym uczuciem, które pozwala przetrwać, jest nienawiść
Gwendoline Edevane, kobieta obdarzona nieśmiertelnością, każdego dnia mierzy się z bólem po stracie ukochanego. Z biegiem lat stała się samotną, pełną goryczy tyranką. Krwawymi dłońmi zbudowała twierdzę zła – brytyjską mafię – by za jej murami skryć się ze swoim cierpieniem i nienawiścią do świata. Po objęciu władzy nad organizacją, zaczęła szerzyć strach wśród mieszkańców Wielkiej Brytanii.
Nie wierzy w lepsze jutro. Trwa, walcząc z miażdżącym bólem, i próbuje nie postradać zmysłów. Jednak gdy Gwendoline pewnego dnia spotka dawną miłość, będzie musiała zmierzyć się z duchami przeszłości, przewartościować swoje przekonania i zadać sobie jedno kluczowe pytanie: czy ludzkie życie ma jakąkolwiek wartość?
To nie jest książka o magicznej sile miłości. To opowieść o tym, jak ból zmienia ludzi w bestie. I o granicach, które jesteśmy w stanie przekroczyć w bitwie o własne człowieczeństwo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Ptak
Nieśmiertelna
Perfekcjonistom – pamiętajmy,
że mamy prawo odpocząć.
Tłum podnieconych gości zasłaniał mi widok. Stanęłam na palcach. Nerwowo ściskałam w dłoniach fałdy satyny, z której uszyto moją czarną suknię.
Przez kolorowe szkiełka witrażu, który górował nad prezbiterium, wpadały do nawy snopy jasnego światła. Wśród nich pląsały wesoło drobinki kurzu, wirując nad głowami zebranych. Wielobarwne promienie niczym reflektory naprowadziły mój wzrok na stojącą przed ołtarzem parę.
– Ogłaszam was mężem i żoną! – zaanonsował kapłan.
Uśmiechnęłam się smutno, słysząc wywołane jego słowami salwy braw. Uniosłam powoli dłonie i uderzyłam nimi o siebie, przyłączając się do aplauzu. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
Spotkanie
– Pani kapitan, słyszy mnie pani?
Wcisnęłam przycisk na maleńkiej słuchawce.
– Tak, Whisper, głośno i wyraźnie.
– Ładunki zostały umieszczone przy Charing Cross Road, według rozkazów. Eksplozja nastąpi równo za minutę. Zmierzam ku Soho Square, odbiór.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Whisper, ty skretyniały gnoju! – syknęłam wściekle. – Miałeś je zostawić przy Great Chapel Street! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Powoli ogarniała mnie furia.
Wtem usłyszałam zaskoczone jęknięcie.
– Najmocniej przepraszam, byłem przekonany…
– Stul pysk, kundlu! – warknęłam. – Czekam przy kościele Świętego Patryka. Przysięgam, że złoję ci skórę, jak tylko się pojawisz!
Jeszcze przez parę chwil słyszałam dyszenie biegnącego Whispera, po czym oderwałam rękę od ucha i wydawane przez niego dźwięki natychmiast ucichły. Przylgnęłam plecami do zachodniej ściany świątyni. Zimne cegły pod moimi dłońmi były chropowate i twarde. Zacisnąwszy rękę w pięść, z całej siły uderzyłam w szorstką powierzchnię muru.
– Co za przygłup – wyszeptałam ze złością. – Dostaję od losu kolejny dowód na to, że zawsze powinnam działać sama.
Podniosłam powoli wzrok i skierowałam go w stronę stojącego naprzeciw budynku. Regularnie rozmieszczone okna starego biurowca odbijały światło księżyca, skrząc się w jego blasku. Z dachu powoli skapywała woda, zatrzymując się na gzymsie. Zza skromnej attyki wystawał prosty komin.
Rozejrzałam się wokół. Sutton Row tonęło w ciemnościach. Uprzednio zadbałam, aby przed dzisiejszą nocą wyłączono latarnie uliczne w całym Westminster. Prychnęłam gniewnie, krzyżując ramiona na piersi. Niedorzeczne, że Whisper pomylił tak skrajnie różne ulice. Jego głupota naprawdę nie znała granic.
Przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę. Mój wzrok już dawno przywykł do napierającego zewsząd mroku, rozglądałam się więc czujnie, machinalnie zaciskając palce na przytwierdzonym do pasa pistolecie. Jego chłodna, matowa powierzchnia działała na mnie jak środek uspokajający – traktowałam go niczym swoje trofeum, czułam się pewniej, mając go pod ręką.
Moje wargi wygięły się w delikatnym półuśmiechu, gdy ułożyłam dłoń na uchwycie zabójczej broni. Zaraz jednak przypomniałam sobie, na kogo czekam i jakie konsekwencje pociągnie za sobą jego czyn, a moją twarz pokrył gniewny grymas.
– Będę na miejscu za około pięć minut, odbiór. – W moim uchu rozbrzmiał zasapany głos Whispera.
– I po co mi to mówisz, kretynie? – fuknęłam, naciskając słuchawkę opuszkiem palca.
Dyszenie chłopaka gwałtownie ustało. Rozłączył się.
Moją głowę nawiedziły posępne myśli. Wiedziałam, że to ja będę musiała zdać szefowi raport z fatalnej pomyłki Whispera. Oddział, którym dowodziłam, składał się z niezwykle kompetentnych żołnierzy. Moi ludzie nie popełniali błędów. Niekończące się pasmo sukcesów zaspokajało mój perfekcjonistyczny głód.
Trenowałam Whispera bardzo długo. Pomimo swojej niezdarności wydawał się skarbcem wyjątkowych talentów. Jak do tego doszło, że zachował się tak lekkomyślnie? Jego ukryte zdolności i skrucha nie miały już teraz żadnej wartości. Byłam przekonana, że sam dobrze wie, iż nie ma po co próbować uległości czy perswazji. Nieodwołalny wyrok przytłoczył go w momencie wysadzenia nieodpowiedniego budynku. W mafii nie było miejsca na pomyłki. Werdykt zawsze jest jednoznaczny: kulka w głowę. Do mnie należało odegranie roli kata.
Wzruszyłam ramionami, wlepiając wzrok w wyłożone szarymi cegłami podłoże. Dziewiętnastoletni Whisper wstąpił w mafijne szeregi całkowicie świadomy skutków swojej decyzji. Pozostała mi jedynie nadzieja, że przygotował się mentalnie do ustawicznego zagrożenia życia, związanego z wykonywaniem codziennych obowiązków. Zresztą to, czy był żywy, czy też martwy, nie obchodziło mnie w najmniejszym nawet stopniu. Jak każdego innego normalnego człowieka, prędzej czy później czekała go śmierć. Dobrowolnie wplątał się w jej pęta. Ja miałam tylko pomóc i wykonać egzekucję.
Nagle do ciemnego zaułka wbiegł chwiejnym krokiem złotowłosy chłopak. Dysząc ciężko, wzniósł ku niebu szare, pełne lęku oczy. Delikatne rysy jego twarzy wyostrzyły się w niemym przerażeniu. Zbliżył się do mnie, zwieszając głowę. Przywodził na myśl psa, który przeskrobawszy coś, wrócił do właściciela z podkulonym ogonem. Ciężar popełnionej pomyłki zostawił na nim widoczne piętno. Whisper garbił się, a chude ramiona przyciskał nerwowo do tułowia. Śliczna, niemal dziewczęca buźka usilnie kryła się przed moim wzrokiem – chłopak wpatrywał się w chodnik tak zawzięcie, jakby szukał w nim wybawienia.
Górowałam nad nim, i to znacznie. Wyprostowany, był ode mnie o kilka centymetrów niższy, a skulony sprawiał wrażenie jeszcze drobniejszego niż zazwyczaj. Przyglądałam się czubkowi jego jasnej czupryny z protekcjonalnym błyskiem w oku. Uniosłam powoli dłoń. Moja alabastrowa skóra idealnie wpasowywała się w upiorny nocny klimat. Na pomalowanych czarnym lakierem paznokciach zamigotały świetliste pręgi.
Zamachnęłam się i uderzyłam go w policzek. Chłopak stęknął i intuicyjnie się odsunął, masując zaczerwienioną twarz.
– Co masz na swoją obronę, pacanie?! – sarknęłam.
– Przesłyszałem się – wyszeptał nieśmiało.
W moich żyłach zawrzała krew.
– Przesłyszałeś się?! – zagrzmiałam, mocno zaciskając palce na uchwycie pistoletu. – Ciekawe, czy mieszkańcy tej ulicy się przesłyszą, gdy wpakuję ci nabój w ten pusty łeb! Czy ty masz pojęcie, jak ogromną łapówkę będę musiała przez ciebie zapłacić?!
Whisper skrzywił się.
– Proszę, niech pani kapitan mnie wysłucha… – zaczął nieco śmielej, zdobywając się na odwagę, aby spojrzeć mi w oczy. – Wiem, że postąpiłem zupełnie niedorzecznie i wyszedłem na totalnego kretyna. Ale czy sprawy nie przybrały korzystnego obrotu dzięki mojemu błędowi? Mieliśmy przecież pokazać swoją dominację. Charing Cross Road to jedna z najpopularniejszych ulic w Londynie. Wybuch budynku, który się przy niej znajduje, jest niczym jaskrawoczerwony ledowy napis, głoszący: „My tu rządzimy. Spływajcie”. Nasi wrogowie nie pozwolą sobie na podobny krok. Przewagę mamy już w kieszeni.
Stanęłam w rozkroku, krzyżując ramiona na piersi. Spoglądałam na skrępowanego Whispera z pewną dozą nonszalancji połączonej ze sceptycyzmem. W duchu musiałam przyznać chłopakowi rację. Jego nieroztropne posunięcie mogło przyczynić się do zwycięstwa brytyjskiej mafii. Whisper, żebrząc o uniewinnienie, wysunął taktycznie rozsądny argument. Problem polegał jednak na tym, że w mafijnych układach nie istniało pojęcie przebaczenia. Za pomyłkę, nawet nieszkodliwą w skutkach, zawsze groziła najsurowsza z kar. Mimo że mój podwładny to wiedział, nie zrezygnował z walki o swoje życie. Walczył, ponieważ zdawał sobie sprawę, jak ogromny wpływ mam na Ojca Chrzestnego. Gdybym zechciała, aby przeżył, ocaliłby się. Ustanowiłby jednak precedens, deptając przy tym prewencyjną rolę kary, co spędzałoby szefowi sen z powiek. Posłuszeństwo i konsekwencja są przecież podstawą podstaw…
– Mimo wszystko jest to skok na naprawdę głęboką wodę – wyznałam niechętnie, przybierając surowy wyraz twarzy. – Nie wykonałeś rozkazu i spotka cię za to kara. Koniec dyskusji.
Whisper pokiwał smutno głową.
– Niedługo zacznie świtać. Wracamy do centrali – zakomenderowałam.
Po chwili puściliśmy się biegiem w głąb ciemnej ulicy.
*
Wejście do siedziby londyńskiej kliki, będącej najmniejszą, ale najbardziej wpływową ze wszystkich podgrup brytyjskiej mafii, znajdowało się za cmentarzem Paines Lane, położonym w północno-zachodniej części Londynu. Zamaskowane, ukryte wśród gęstwiny drzew i nagrobków prezentowało się zupełnie niepozornie – ot, zwyczajny właz do studzienki kanalizacyjnej. Mieszkańcy Pinner, odwiedzając mogiły, nigdy nie zwracali uwagi na tę nieszczególną mosiężną klapę. Nikt więc nie spostrzegł, że w rzeczywistości jest ona pierwszorzędnie wykonaną atrapą, ważącą nie więcej niż zwykła deska.
Odgłosy naszych kroków tłumiła miękka, pożółkła trawa. Jej zroszone źdźbła smagały z lekka moje łydki. Wokół panowała niezmącona cisza. Powietrze zdawało się nieruchome, wiatr jakby skrył się w dziuplach drzew. Poranny ziąb szczypał policzki, a słońce na nowo rozpoczęło swą wędrówkę po widnokręgu. Omszałe groby rzucały długie cienie na pokrytą różnobarwnymi liśćmi ziemię. W oddali rozbrzmiały kościelne dzwony.
– Pospiesz się – rzuciłam przez ramię do idącego za mną Whispera. – Niedługo na cmentarz wylegną staruszki.
Pokiwał głową i przyspieszył kroku. Minę miał pełną żalu i urazy, jakby chciał mi przez nią zasygnalizować, że go krzywdzę. Przewróciłam oczami, obrzucając pogardliwym spojrzeniem wznoszące się nade mną korony drzew.
– Nie mazgaj się. – Mój głos zabarwiony był złością.
Whisper tylko mruknął niezrozumiale w odpowiedzi.
Kręta ścieżka, którą podążaliśmy, wiła się pośród sczerniałych pni i niskich, ale masywnych krzewów. Przez gęste korony drzew przebijały promienie słońca, tworząc świetliste plamki na pokrytej mchem ziemi. Lekko stąpając po podłożu, posuwaliśmy się w głąb lasu, gdzie wybujała roślinność utrudniała nieco dalszą wędrówkę. Od czasu do czasu znad ściółki wychylały się szczątki zaniedbanych grobów – nadgryzione zębem czasu nieforemne grudy. Ptaki gnieżdżące się wśród gałęzi z przestrachem wzbiły się w niebo, gdy tylko wyczuły ludzką obecność.
Wkrótce moim oczom ukazał się imitowany właz, schowany za szerokim pniem. Przycupnąwszy przy nim, złapałam za krawędź klapy i z łatwością ją uniosłam. Do pogrążonego w mroku pomieszczenia kryjącego się pod niepozorną pokrywą wpadł nikły snop światła.
– Właź – mruknęłam, obracając głowę w stronę Whispera.
Chłopak przykucnął, wyginając się nieco, po czym zanurkował w ciemny otwór. Do moich uszu doszło skrzypienie szczebli sędziwej drabiny. Idąc w jego ślady, wskoczyłam w mrok, zatrzaskując za sobą klapę.
Znaleźliśmy się w prostym, surowym pomieszczeniu. Zapalona przez Whispera latarka rzucała bladą poświatę na niedbale otynkowane ściany i stojące pod nimi regały. Zatęchłe półki uginały się pod ciężarem pokrytych grubą warstwą kurzu słoików. W powietrzu unosił się smród zgnilizny. Klaustrofobiczna przestrzeń, przywodząca na myśl opuszczoną piwnicę, miała za zadanie odstraszać nieproszonych gości. Należało przyznać, że wyśmienicie spełniała swoją funkcję.
Zaczęłam lustrować ponure otoczenie. Po chwili mój wzrok zatrzymał się na żelaznych drzwiach, usytuowanych w najdalszym kącie pomieszczenia. Podeszłam ku nim z nieukrywaną swobodą. Za sobą usłyszałam nieśmiałe kroki Whispera.
Jedynie sprawne, doświadczone oko byłoby w stanie dojrzeć ukryty w cieniu maleńki monitor. Z wyuczoną zwinnością wystukałam odpowiedni kod na klawiszach. Zamek w drzwiach ustąpił. Uchyliły się z cichym metalicznym trzaskiem. Zaskrzypiały przeraźliwie, gdy Whisper otwierał je szerzej. Chłopak przekroczył próg jako pierwszy, a ja podążyłam za nim. Siermiężne drzwi zamknęły się z głuchym łoskotem.
Przemierzaliśmy długi, wąski korytarz w całkowitej ciszy. Z chwili na chwilę coraz bardziej przyspieszaliśmy kroku, aby jak najszybciej go opuścić. Wkrótce naszym oczom ukazała się nowoczesna winda – element, który kompletnie nie pasował do surowego klimatu szarawych ścian. Whisper z ociąganiem nacisnął żarzącą się czerwonym blaskiem obróconą w dół strzałkę. Wybudzone z głębokiego snu mechanizmy zaczęły pracować z metalicznym pomrukiem. Automatyczne drzwi rozwarły się niemal bezgłośnie.
Weszłam pospiesznie do blaszanej kabiny, unosząc dumnie podbródek. Mój zgarbiony podwładny wmaszerował do niej powoli, z widocznym oporem.
W windzie znajdował się tylko jeden guzik – okrągły, podświetlający się na karmazynowo, z wygrawerowaną na nim liczbą: „-5”. Przycisnęłam go, opierając się o srebrzystą ścianę, na której widniało moje rozmazane odbicie. Kabina zaczęła się opuszczać.
– Słyszysz mnie, Mira? – nacisnęłam słuchawkę.
– Oczywiście, szefowo – zachrypnięty kobiecy alt odpowiedział mi bezzwłocznie. – Widzę was na kamerze. Whisper wygląda na przybitego. Czyżby misja się nie powiodła?
– Porozmawiamy o tym w cztery oczy – odparłam z niezadowoleniem.
– Rozumiem. Czy mogę coś dla pani zrobić?
– Ezra. Przyślij mi go.
– Oczywiście.
W słuchawce rozległ się przeciągły, wysoki dźwięk. Mirabella się rozłączyła.
Zerknęłam na stojącego w kącie Whispera. Jego złota czupryna jakby wypłowiała, bladość pokryła policzki, a puste, szare oczy wyzierały żałośnie spod długich rzęs. W moim wzroku nie było ani cienia współczucia. Wręcz przeciwnie, obdarzyłam go najchłodniejszym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. Jego postawa pełna lęku wywoływała u mnie wstręt. Od wielu lat utwierdzałam się w przekonaniu, że śmiertelnicy nie mają pojęcia o prawdziwym cierpieniu. Nagła zmiana w zachowaniu Whispera mierziła mnie. Miałam ochotę uszkodzić nieco tę jego śliczną twarzyczkę.
Winda się zatrzymała. Gdy tylko z niej wyszliśmy, przed nami rozpostarła się przestrzeń zupełnie odmienna od tej, która królowała kilka pięter wyżej. Ściany rozległego eleganckiego holu pokryte były mahoniową boazerią. Wypolerowana, wysadzana marmurową mozaiką posadzka błyszczała czystością. Wysokie kryształowe sklepienie olśniewało nieskazitelną bielą.
Sala została zbudowana na planie półkola. Odchodziło od niej kilka pomniejszych korytarzy, prowadzących do najróżniejszych pokoi – dwa z nich wiodły ku apartamentom moich ludzi, kolejne dwa do gabinetów i magazynów na broń, a jeden kończył się wejściem do ogromnej strzelnicy. We wschodniej części holu stał kontuar, na którym rozłożony był sprzęt elektroniczny. Na dźwięk zbliżających się kroków oparty o niego mężczyzna wyprostował się i obrócił w moją stronę.
Ezra, którego białe jak śnieg włosy idealnie współgrały z lazurowymi oczami, był najwyższym i najsmuklejszym członkiem kliki, którą dowodziłam. Osiągnąwszy wzrost stu dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów, górował nad wszystkimi znanymi sobie osobami. Mężczyzna miał szczupłe, zaostrzone rysy twarzy i orli nos, z którego notorycznie zsuwały się okulary w czarnych oprawkach.
Z włosami tego dwudziestoośmiolatka wiązała się ciekawa historia – Ezra wiele lat temu stracił majątek podczas gry w hazard. Wydarzenie to kosztowało go tak wiele stresu, że padł ofiarą syndromu Marii Antoniny i osiwiał całkowicie w jedną noc. Nie wiedząc, co począć ze swoim życiem, wstąpił do mafii i został hakerem na moich usługach. Jako że zdobył rangę jednego z najbardziej zaufanych pracowników, parę lat wcześniej kazałam zamordować człowieka, który przejął jego pieniądze. Kolor włosów, który Ezra miał przed osiwieniem, pozostawał dla nas wszystkich tajemnicą.
Za kontuarem siedziała ciemnooka Włoszka o oliwkowej cerze. Czarne kręcone włosy spięła w wysoki kucyk. Jej oczy, których migdałowy kształt zawsze podkreślała eyelinerem, wpatrywały się uważnie w ekran komputera. Pomimo haczykowatego nosa i wąskich ust, które nieco ujmowały jej uroku, Mira była kobietą piękną i nad wyraz poważną. Odgrywała rolę mafijnej sekretarki.
Ezra poprawił okulary zsuwające mu się z nosa.
– Wzywała mnie pani.
Skinęłam głową. Uwielbiałam jego apatyczność i zwięzły sposób wypowiedzi. Ten wysoki Anglik należał do nielicznej grupy ludzi, których darzyłam głębokim szacunkiem.
– Tak. Chcę, żebyś przesłuchał Whispera. Jak już to zrobisz, zadzwoń do Ojca, wytłumacz mu całą sytuację i proś o dalsze rozkazy. Powiedz, że jestem za uniewinnieniem chłopaka.
Do moich uszu doszedł okrzyk zaskoczenia.
– Dziękuję, pani kapitan… – Whisper załkał, uczepiwszy się mojego rękawa. W jego oczach zamigotały łzy.
Wzdłuż mojego karku przebiegła fala nieprzyjemnego mrowienia, a oczy wypełniły się odrazą. Strząsnęłam rękę chłopaka, uniosłam nogę i kopnęłam go w brzuch. Whisper wpadł na kontuar, zgiął się wpół i złapał za przeponę. Mebel jęknął pod jego naciskiem.
Twarz obserwującego zajście Ezry nie zdradzała żadnych emocji. Mirabella nawet nie podniosła wzroku znad monitora.
– Uważaj, żebym zaraz nie zmieniła zdania. Już wystarczająco zaszedłeś mi dzisiaj za skórę – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Whisper kiwnął głową. Nie ośmielił się spojrzeć mi w oczy.
– Zabierz go stąd – zwróciłam się do Ezry.
Informatyk skinął posłusznie. Odczekał, aż chłopak się wyprostuje, po czym zaczął zmierzać ku wejściu do najbliższego korytarza. Whisper, przybrawszy minę cierpiętnika, powlókł się za nim.
W holu zostałyśmy tylko ja i Mira. Myszka, której używała kobieta, co jakiś czas klikała głośno. Dźwięk odbijał się echem od wysokiego stropu.
– Jutro wieczorem masz spotkanie w hotelu Ritz, pani kapitan. Williams będzie tam na ciebie czekał. – Mira podniosła wzrok znad ekranu.
– Wiem, pamiętam. – Oparłam łokieć o blat kontuaru, krzywiąc się z niesmakiem. – Nienawidzę go. Jest obrzydliwy.
– Możesz go zabić, gdy nie będzie już potrzebny. – Bijąca od komputera poświata rzucała blade refleksy na niewzruszoną twarz mojej rozmówczyni.
– Wyjęłaś mi to z ust.
Na parę chwil zapadła całkowita cisza.
Mira popatrzyła na mnie wyczekująco. Od razu zrozumiałam czające się w jej spojrzeniu pytanie.
– Wysadził budynek przy Charing Cross Road – wytłumaczyłam szorstko.
Włoszka pokręciła głową z dezaprobatą.
– Dziesięć razy mu powtarzałam, że jego celem jest baza Blue Orchid przy Great Chapel Street.
– Nie twierdzę, że to twoja wina. To Whisper jest niespełna rozumu. Zbyt pochopnie podjęłam decyzję, aby zachować go przy życiu.
Mirabella wzruszyła ramionami.
– Jeśli zdecydowałaby się pani na obłożenie go stosowną karą, radziłabym to zatuszować. Londyńska klika rzadko popełnia błędy. Nie chcemy przecież, by spadły nam morale.
– Nasza pomyłka i tak stanie się jawna. Zabijając Whispera, dowiodłabym przynajmniej swojej konsekwentności – stwierdziłam beznamiętnie.
– Potwierdziłaby pani również, że rzeczywiście popełnił błąd. Jeśli chłopak zachowa życie, będzie można upozorować celowe działanie.
Uniosłam z wahaniem brew.
– Bronisz go?
– Jeśli pani chce, proszę tak to sobie nazwać. – Mira zaczęła stukać w klawiaturę. – Ja po prostu uważam, że dobre imię twojej kliki jest najważniejsze, kapitanie Edevane. – Włoszka spojrzała mi prosto w oczy. Wzrok miała zawzięty i nieugięty. Jej ciemne źrenice były niczym wrota do panującego w jej wnętrzu rozszalałego sztormu.
Czułam się, jakby rzuciła mi wyzwanie. Wyprostowawszy się, objęłam ją protekcjonalnym spojrzeniem, odruchowo zaciskając dłoń na uchwycie pistoletu. Atmosfera w holu zgęstniała, powietrze zdawało się iskrzyć od panującego między nami napięcia. Mira odsłoniła śnieżnobiałe zęby w zawadiackim uśmiechu.
– Ty bezczelna suko! – syknęłam. – Lubisz igrać ze śmiercią.
– Lubię – przyznała. Jej chrapliwy głos przywodził na myśl mruczenie kota. – Tak samo jak pani, Gwendoline Edevane.
– A niby dlaczego? – spytałam karcąco.
– Ktoś o takiej pozycji jak ty, kapitanie, z definicji powinien zlecać brudną robotę poddanym sobie żołnierzom. Ty jednak lubisz poplamić sobie rączki zdecydowanie częściej, niżby wypadało.
– Chcę mieć pewność, że moi ludzie dobrze wykonują swoją robotę. To dlatego często towarzyszę im podczas misji. – W moim głosie pobrzmiewało lekceważenie.
– Jesteś nieufna – szepnęła Mira.
Zgromiłam ją wzrokiem.
– Koniec żartów. Wracaj do pracy – zakomenderowałam.
Skinęła pokornie głową i z powrotem wpatrzyła się w ekran komputera.
Odwróciłam się na pięcie z zamiarem udania się do swojego apartamentu, lecz wtem salę wypełniły odgłosy kroków i wesołe wołanie:
– Gwennie, Gwennie!
W moją stronę zmierzała uradowana dziewczyna, której kasztanowe włosy splecione były w długi warkocz. W okolonych czarnymi rzęsami czekoladowych oczach nowo przybyłej tliły się radosne iskierki. Kąciki jej ust wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, a w rumianych policzkach utworzyły się urocze dołeczki. Dobiegłszy do mnie, stanęła na palcach i zarzuciła mi swoje drobne ramiona na szyję. Przycisnęłam jej wątłe ciało do piersi, a ona, cała w skowronkach, roześmiała się dźwięcznie.
Dusza Evette została zamknięta na zawsze w ciele niskiej, szczupłej szesnastolatki. Ja, tak samo jak moja siostra, też byłam wieczną istotą. Pochodziłyśmy z nieśmiertelnej rodziny, której członkowie dorastali do pewnego wieku, aby już nigdy się nie zestarzeć. Na podstawie swoich wieloletnich obserwacji mój ojciec stwierdził, że przedział wiekowy, w którym nieśmiertelni ludzie przestają zmieniać się wizualnie, wynosi od piętnastu do trzydziestu lat. Los chciał, że ja do wiecznego użytku otrzymałam ciało dwudziestoczterolatki.
Odkąd moje życie zamieniło się w nieustające cierpienie, uznałam swoją niezniszczalność za potworną klątwę. Nie mogę umrzeć, bo nie ma sposobu na zabicie nieśmiertelnego, nie mogę podzielić się z nikim swoim bólem, gdyż nasze istnienie jest tajemnicą.
Moja egzystencja z czasem przeobraziła się w okrutną kaźń. Stałość i względny spokój odnalazłam dopiero pięćdziesiąt lat temu, po wstąpieniu w szeregi mafiosów. Nowe zajęcie, zajmujące i niebezpieczne, wciągnęło mnie bez reszty. Pozwoliło mi zhardzieć i zatracić się w groźnym, nieprzewidywalnym środowisku. Ludzie, którymi dowodziłam, znali sekret mój i Evette. Byli zmuszeni zachować go dla siebie pod groźbą śmierci.
Lubiłam swoje stanowisko, które zajmowałam od wielu lat. Wiedziałam doskonale, że gdybym tylko zechciała, mogłabym zostać szefową całej mafii. To właśnie dlatego czwarty z kolei Ojciec Chrzestny starał się mnie udobruchać i przeciągnąć na swoją stronę. Jego działania były zbędne. Nie planowałam przeprowadzać zamachu i pozbawiać go władzy. Ceniono mnie jako kapitana, choć respekt podwładnych zaskarbiłam sobie tyranią, a nie życzliwością. Ja – nowa, bezwzględna wersja starej siebie – usiłowałam oddać się bez reszty łamaniu prawa i zapomnieć o bolesnej przeszłości.
Uścisnęłam mocno jedyną żyjącą drogą memu sercu istotę. Uśmiechnęłam się. Moja urokliwa siostra, chociaż sprawiała wrażenie słabej i wrażliwej, była o wiele silniejsza, niż mogłoby się zdawać. Zamknięta w żelaznym uścisku jej delikatnych ramion, na próżno próbowałam się wydostać.
– Puść mnie!
– Nie! – zaszczebiotała, wtulając twarz w moją pierś.
– No proszę, Eve!
– Pod jednym warunkiem. – Wysunęła palec wskazujący, uśmiechając się krnąbrnie.
– Jakim? – Przewróciłam oczami, udając zniecierpliwienie.
– Wybiorę ci outfit na jutrzejszy wieczór! – Wypuściwszy mnie z objęć, klasnęła w dłonie. – I… dasz mi zabić Whispera, jeśli otrzyma wyrok śmierci!
Oparłam ręce na biodrach.
– Podsłuchiwałaś – skarciłam ją.
Wlepiła wzrok w podłogę, kręcąc się niespokojnie, a ja westchnęłam teatralnie.
– To dwa warunki – oznajmiłam sceptycznie.
– No proszę. – Evette wygięła usta w podkówkę, a jej oczy nabiegły łzami.
– Pomyślę o tym.
– Jej! – moja siostra podskoczyła z radości.
Po chwili złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku korytarza znajdującego się w zachodniej części holu. Wzdłuż niego ciągnął się rząd drzwi. Ostatnie z nich, majestatyczne, pięknie rzeźbione, prowadziły do mojego apartamentu. Otworzyły się z cichym trzaskiem, gdy tylko system biometryczny zeskanował moje tęczówki.
Weszłyśmy do środka. Naszym oczom ukazało się przestronne atrium, wsparte na czterech spiralnych kolumnach o misternie zdobionych głowicach. Nad pomieszczeniem górowało kopulaste sklepienie. Z sieni przeszłyśmy do olbrzymiego salonu, którego atmosfera stanowiła kontrast do renesansowego holu. Dominowały w nim nowoczesne obrazy, szkło i kanapy obite w skórę w kolorze brandy. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Jego chłodne światło odbijało się tysiącem promieni od przezroczystych kamyczków. W pokoju słychać było szum wody pochodzący od sztucznego wodospadu i trzaskanie ognia w kominku.
Następnie zawitałyśmy do mojej sypialni. Nie była tak duża jak salon, ale również imponowała swoimi rozmiarami. Ściany zostały wyłożone lustrami, przez co pomieszczenie nabierało przestronności. Drewniana posadzka lśniła czystością, a w powietrzu unosiła się woń drogich olejków. Największą uwagę przykuwało stojące na podwyższeniu ogromne łóżko. Rozciągnięty nad nim baldachim spływał lekko wzdłuż ramy.
Evette opadła na górę burgundowych poduszek poniewierających się u wezgłowia. Ja stanęłam przed jednym z luster i zaczęłam zdejmować z siebie ciemny obcisły kombinezon.
W nieskazitelnej tafli odbijała się poważna twarz atrakcyjnej wysokiej kobiety. Jej alabastrowa skóra kontrastowała z tęczówkami w kolorze onyksu i czarnymi jak węgiel, falowanymi włosami. Zsynchronizowana ze mną postać oberwała jedwabnym zawiniątkiem.
– Ej!
– Ubierz się, Gwennie. Jeszcze chwila przed lustrem i się w sobie zakochasz. – Evette wystawiła mi język, opierając się na łokciach i machając nogami w powietrzu.
Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Zignorowałam jej słowa i zaczęłam ubierać się w błękitną piżamę.
Moja siostra zeskoczyła z łóżka, porwała ubrania leżące u moich stóp i zniknęła w garderobie.
– Mój pistolet tam jest! – krzyknęłam za nią.
– Zaraz dostaniesz go z powrotem, spokojnie!
Westchnęłam gorzko. Podeszłam powoli do szafki nocnej, na której stało wino i elegancki kieliszek. Nalałam szkarłatny płyn do lampki i przytknęłam szklaną krawędź do ust. Strużka słodkawego, chłodnego napoju spłynęła po mojej brodzie.
*
Wokół mnie panował miejski gwar i jazgot samochodowych opon. Mrok rozlał się po wieczornym niebie, na którym zaczęły połyskiwać pierwsze gwiazdy.
Podniosłam wzrok. Nad obrotowymi drzwiami wisiał półokrągły, obszyty złotymi frędzelkami daszek w kolorze szafiru – charakterystyczny element fasady londyńskiego hotelu Ritz. Pokonałam niespiesznie schodki wiodące do wejścia. Do środka wprowadził mnie konsjerż odziany w gustowny frak.
Z krótkiego korytarza o jasnobeżowych ścianach i posadzce wyściełanej czerwonym dywanem, w którym zapadały się moje wysokie czarne obcasy, przeszłam do rozbudowanego lobby. Sień powstała na rzucie zbliżonym do koła. W suficie widniał duży, okrągły otwór, przez który mogłam ujrzeć piętrzące się nade mną kondygnacje. We wschodniej części pomieszczenia stał kontuar, a za nim usadowiło się dwóch eleganckich recepcjonistów.
Z lobby zaprowadzono mnie do restauracji. Dominowały w niej złocenia, malowidła i drewniane płyciny ograniczone kolumnami. Podłoga, podobnie jak w korytarzu, wyłożona była krwistoczerwonym dywanem. Kobieta w granatowej sukni grała subtelną melodię na fortepianie. Przy stolikach tłoczyli się wykwintni goście: mężczyźni w garniturach i kobiety w drogich kreacjach. Usługujący im kelnerzy krzątali się po sali z naręczami srebrnych tac.
Uśmiechając się uprzejmie do mijających mnie osób, przedostałam się do środkowej części restauracji, gdzie czekał Williams – pazerny polityk, który kilka lat wcześniej wkręcił się w konszachty z mafią. Jako że był popularny na arenie międzynarodowej i lubiany w Wielkiej Brytanii, jego pomoc w tuszowaniu zbrodni popełnianych przez moich popleczników okazywała się niezbędna. Szczerze nad tym ubolewałam, bo darzyłam go głęboką niechęcią. Dlatego też czekałam na moment, w którym popełni jakiś błąd lub przestanie być nam potrzebny, żeby móc się go pozbyć i zastąpić go kimś innym.
Z ociąganiem uścisnęłam tłustą dłoń Williamsa i zajęłam miejsce naprzeciw niego. Przysadzisty mężczyzna miał na sobie rozpiętą marynarkę, w którą ledwie się wcisnął. Jego łysinę otaczał wianuszek wypłowiałych włosów. Głęboko osadzone, paciorkowate oczy wpatrywały się we mnie chciwie. Pyzatą twarz rozjaśniał obrzydliwy uśmieszek, widniejący na niej zawsze, gdy polityk się ze mną spotykał.
Oparłszy łokcie na stole, złożył ręce w piramidkę i skrzekliwym głosem odezwał się:
– Świetnie pani wygląda w tej wiśniowej sukience. Pysznie podkreśla pani kształty.
Zacisnęłam ręce pod blatem, usiłując zgasić pragnienie zmiażdżenia mu czaszki.
– Tak, dziękuję – odparłam lekceważąco, z groźnym błyskiem w oku.
Williams zawołał kelnera i poprosił go o dwie lampki wina. Gdy tylko garson odszedł od naszego stolika, na powrót zaczął mi się przypatrywać.
– Cóż za faux pas popełniłem! Może jest pani głodna? Powinienem zamówić coś do jedzenia?
– Nie, dziękuję. – Zazgrzytałam zębami. Szkoda, że mój rozmówca nie zorientował się, że popełnia faux pas w innej materii.
– Przejdźmy do rzeczy – zaproponowałam z naciskiem.
Swoją wypowiedzią wreszcie sprowadziłam rozkojarzonego Williamsa na ziemię. Pochylił się do przodu, gotowy mnie słuchać.
– Mieliśmy pomówić o przemytnikach z Glasgow, ale priorytety się zmieniły. Mój podwładny wysadził budynek przy Charing Cross Road. Słyszałeś o tym, prawda? – Ściszyłam głos do ledwie słyszalnego szeptu.
– Oczywiście.
– Opinia publiczna ma sądzić, że to był wybuch gazu.
Kiwnął głową.
– Wszystkie media mają być w tej kwestii zgodne. Przyczyną był wybuch gazu – powtórzyłam z naciskiem.
Mężczyzna cierpliwie przytaknął, spoglądając na mnie wyczekująco.
Przewróciłam oczami, krzyżując ramiona na piersi.
– Ile chcesz?
Odchrząknął.
– Sto tysięcy funtów.
Ściągnęłam brwi, zakładając nogę na nogę.
– Chyba cię pogrzało.
Williams zmarszczył nos.
– Fałszowanie dowodów staje się coraz trudniejsze. Niektórzy z moich współpracowników już mnie o coś podejrzewają. Jest pani mądrą kobietą, proszę zrozumieć, jak bardzo się narażam.
Zmierzyłam go mściwym spojrzeniem.
– Pięćdziesiąt tysięcy – syknęłam.
– Osiemdziesiąt.
– Pięćdziesiąt i kropka.
– Niech będzie chociaż sześćdziesiąt – zajęczał, potrząsając tęgą dłonią.
– Pięćdziesiąt. Koniec dyskusji – ucięłam.
W międzyczasie przyniesiono nam wino, które zamówił Williams. Polityk chwycił kieliszek i upił spory łyk, wzdychając ciężko.
– Nie jęcz. – W moim głosie pobrzmiewało poirytowanie. – I tak dużo dostałeś. Kwota nie jest proporcjonalna w stosunku do wartości twojej usługi.
Williams prędko otrząsnął się z żalu i z powrotem zaczął się uśmiechać.
– Jest pani pewna, że nie chce nic zjeść? – zapytał ochoczo.
– Tak, jestem pewna. Będę się już zbierać – odparłam, wstając.
Mężczyzna spochmurniał. Nawet taki bałwan jak on wreszcie się domyślił, że nie darzę go sympatią.
Odwróciłam się z zamiarem odejścia.
I wtedy go zobaczyłam.
Stał kilka metrów dalej. Jego szczupła, przystojna twarz zajaśniała, kiedy tylko mnie ujrzał. We fiołkowych oczach zamigotała niewypowiedziana radość. Włosy mężczyzny – krótkie kasztanowe loki – złociły się w świetle kryształowego żyrandola. Ubrany był w garnitur barwy intensywnego granatu.
Pierwszy raz od wielu, wielu lat poczułam się zdumiona. Chociaż nie tyle może zdumiona, co kompletnie zszokowana. Moje usta bezwiednie się rozwarły. Straciłam czucie w kończynach. Serce zaczęło mi łomotać, a oczy niemalże wypełniły się łzami. Wnętrze restauracji rozmyło się – wielobarwne, bezkształtne plamy zaatakowały mój wzrok. Instynktownie złapałam oparcie stojącego za mną krzesła, żeby się nie przewrócić. Wszystkie bolesne wspomnienia, które dotąd wyrzucałam ze swojego umysłu, powróciły do niego ze zdwojoną siłą. Moją pierś rozdrapywały ostre jak brzytwa pazury przeszłości. Niedowierzanie opanowało każdą komórkę ciała, razem z krwią popłynęło do mózgu i zaprowadziło w nim nieokiełznany chaos. W uszach mi szumiało. Otoczenie rozbłysnęło oślepiającym blaskiem.
A on niestrudzenie zbliżał się w moim kierunku, jak mi się zdawało, w nienaturalnie powolnym tempie. Wprost emanował podekscytowaniem i szczęściem. Stanąwszy przede mną, uśmiechnął się szeroko i przemówił swoim łagodnym, melodyjnym głosem:
– At long last, I found you.
Przebudzenie
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nieśmiertelna
ISBN: 978-83-8373-762-1
© Anna Ptak i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Angelika Kotowska
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Alicja Kozak
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek