Christmas Wishlist - Marcelina Bobeł - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Christmas Wishlist ebook i audiobook

Bobeł Marcelina

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

672 osoby interesują się tą książką

Opis

Niektóre świąteczne prezenty są owinięte w papier. Inne — w spojrzenia, których nie da się zapomnieć.

Ginger Hale kocha święta jak nikt inny. Ta dwudziestopięcioletnia kolekcjonerka kiczowatych swetrów z reniferami, bałwanami i dwuznacznymi napisami, od lat spędza grudzień w Aspen z rodziną swojej najlepszej przyjaciółki, Blair. Każdy rok jest podobny – te same rytuały, te same wspomnienia, ten sam magiczny klimat.

Ale w tym roku coś się zmienia. A właściwie ktoś.

Starszy brat Blair i chłopak, do którego Ginger wzdychała jako nastolatka – pojawia się znienacka i... to on zabiera ją w podróż do Aspen.

Sześć lat milczenia. Jedna wspólna droga. Dwadzieścia jeden dni pod jednym dachem.

Weston pamięta, jak działał na małą Hale. Ona udaje, że już jej nie interesuje. Czy świąteczna magia przetrze drogę przez sarkazm, wspomnienia i nowe emocje?

 

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 415

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 3 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Katarzyna Domalewska & Mikołaj Sierociuk

Oceny
4,6 (10 ocen)
9
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adator

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka 🔥 Przeczytana jednym tchem 😁
10
Jordie243

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! ♥️
10
julkaoksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny rom-com. Czytając czułam się, jakbym oglądała właśnie świąteczną komedię romantyczną. Lekka, zabawna i momentami pikantna. Polecam 🎄
10
Marcelka1999
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

🩵🎄❄️
10
Pink_love_book

Nie polecam

DNF
11



Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska Korekta: Kinga Dąbrowicz Projekt okładki: Adelina Sandecka Grafika na okładce: © Adelina Sandecka Font na okładce: © hp / Stock.Adobe.com Grafika na stronach rozdziałowych: © Anastasiya / Stock.Adobe.com

Copyright © 2025 by Marcelina Bobeł

Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-439-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Fankom kiczowatych zimowych komedii romantycznych. I tym, którzy tak jak ja ubierają choinkę w listopadzie.

1 grudnia

Ginger

Jaka jest zaleta posiadania bogatej przyjaciółki?

Domek w Aspen.

Oczywiście nie przyjaźnię się z Blair dla korzyści. Lubiłabym ją, nawet gdyby jej rodzice nie byli właścicielami sieci luksusowych hoteli w Kolorado, a ona wiodłaby zwyczajne, nudne życie, takie jak moje. Nie zamierzam jednak narzekać z powodu tego, że co roku w grudniu jej rodzina zabiera mnie na trzytygodniowy przedświąteczny wyjazd. To byłoby niegrzeczne. I głupie.

Jeśli ktoś proponuje ci darmowy urlop, po prostu nie możesz odmówić.

Zwłaszcza jeśli w planie uwzględnione jest jacuzzi.

Prawdę mówiąc, myślę, że państwo Prescott poczuliby się urażeni, gdybym postanowiła unieść się honorem i odmówić udziału w ich corocznej wycieczce. Jeżdżę z nimi do Aspen od tak wielu lat, że moja nieobecność byłaby dla nich niemal szokująca. Czasem mam wrażenie, że rodzice mojej przyjaciółki ubolewaliby bardziej nad moją odmową niż własnej córki.

Dla własnego dobra nie zamierzam dzielić się tymi przemyśleniami z Blair. Ona chyba jednak wyczuwa je telepatycznie, bo jej imię właśnie pojawia się na ekranie mojego telefonu.

– Mam nadzieję, że jesteś już spakowana – oświadcza, gdy tylko naciskam zieloną słuchawkę.

– Można tak powiedzieć.

Przenoszę wzrok na dwie sterty ciuchów, które od rana piętrzą się na moim łóżku, czekając, aż w końcu je przejrzę i zdecyduję, które zabrać ze sobą na wyjazd, a które upchnąć z powrotem w szafie.

– Zakładam, że to oznacza „nie”.

– Jeszcze nie – poprawiam ją. – Wciąż mam mnóstwo czasu, B.

– Wyjeżdżamy o szóstej rano. – Mimowolnie krzywię się na myśl o tak wczesnej porze. – To daje ci jakieś… – Blair milknie, prawdopodobnie dlatego, że musi skupić się na obliczeniach. – Dziewięć godzin i dwadzieścia minut.

Cholera, nie zauważyłam, że już po ósmej.

– Biorąc pod uwagę czas na sen, którego, jak wszyscy wiemy, potrzebujesz całe mnóstwo, powinnaś zamknąć wieko walizki dokładnie o siódmej – informuje niczym uczona, która wie o mnie niemal wszystko.

Rzeczywiście Blair zna mnie naprawdę dobrze, bo przyjaźnimy się od… właściwie, odkąd pamiętam, ale czasem zachowuje się tak, jakby zjadła wszystkie rozumy i opatentowała instrukcję obsługi mojej osoby. W dodatku – co bywa ogromnie irytujące – niekiedy wydaje mi się, że radzi sobie ze mną o wiele lepiej, niż ja radzę sobie z samą sobą.

– Nie śpię aż tak długo.

– Nie wciskaj mi kitu, Gigi. Gdyby to było możliwe, pobiłabyś rekord Guinnessa w kategorii „najdłuższa drzemka”.

– To… – Już mam zamiar powiedzieć jej, że przesadza, gdy dociera do mnie, że wcale nie jest daleko od prawdy. – To możliwe – przyznaję. – Dzwonisz, żeby pogadać o moich osiągnięciach łóżkowych?

Okej, zabrzmiało dwuznacznie.

Sądząc po parsknięciu po drugiej stronie, nie tylko ja doszukałam się w tym pytaniu drugiego dna.

– Wydaje się, że wiem o nich wszystko. Czyżbym nie była na bieżąco? Przerwałaś swój celibat? – Blair się śmieje.

– Po pierwsze, nawiązywałam do snu, nie do seksu. Po drugie, to nie celibat, a życie singielki. Nie nałożyłam na siebie pasa cnoty, B – tłumaczę. – Po prostu od dłuższego czasu na horyzoncie nie pojawił się facet godny mojej uwagi.

– Co to za różnica?

– Znaczna – upieram się. – Mogłabym pójść z kimś do łóżka, gdybym chciała.

– Więc nie chcesz?

– Nie. Tak… – Gubię się, bo szczerze mówiąc, sama nie znam odpowiedzi na to pytanie. – Nie wiem – wyznaję w końcu.

Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a to oznacza, że randkowanie jest passe. Szanse na to, że trafię na porządnego faceta, który będzie chciał ode mnie czegoś więcej niż niezobowiązujący numerek, są takie same, o ile nie mniejsze, jak te, że trafię główną wygraną na loterii.

Zaakceptowałam swój los. Nie wygram przecież z głupią ideą aplikacji randkowych i wybierania sobie drugiej połówki wyłącznie na podstawie wyglądu i tego, jak dziwny skrót ktoś podaje w swoim opisie. FWB*, ONS** czy FBI – nieistotne. Może jestem staroświecka, ale nie zamierzam zakładać konta na żadnym z tych absurdalnych serwisów. Nawet jeśli oznacza to, że wejdę w kolejny rok jako singielka.

– Powtórzę ci to, co mówię zawsze: czekam na kogoś odpowiedniego.

– A ja odpowiem to, co zawsze, gdy wygadujesz te brednie – kontruje Blair. – Żyjemy w Kolorado, nie w bajce Disneya. Żaden książę na białym koniu się tu nie zjawi, by zaprosić cię na bal.

– Mam dwadzieścia pięć lat, B. Nie chcę księcia, tylko kogoś z pełnym uzębieniem, pracą i bez kryminalnej przeszłości.

– To niepokojąco niskie wymagania – zauważa moja przyjaciółka, a w jej głosie nie sposób nie usłyszeć rozbawienia. – Boję się, co się stanie, gdy przekroczysz trzydziestkę. Zaczniesz szukać faceta pod zakładem karnym?

– Zabawne, że o tym wspominasz. Jest taka strona internetowa, za pośrednictwem której możesz nawiązać kontakt z więź…

– Nie kończ, Gigi – przerywa mi. – I przestań spędzać tyle czasu online. Nie chcę nawet wiedzieć, jak wygląda historia twojego wyszukiwania, skoro zabrnęłaś w takie zakamarki sieci.

I całe szczęście, że o to nie pyta, bo spaliłabym się ze wstydu, gdyby zobaczyła otwarte karty w mojej przeglądarce. Zwłaszcza że ostatnio przeszukiwałam internet, by sprawdzić, czy istnieją badania naukowe na temat tego, że złożone swetry zajmują w walizce mniej miejsca niż takie niechlujnie wrzucone do środka.

– Po prostu zmieńmy temat – rzucam błagalnym tonem, po czym sama nakierowuję rozmowę na inne tory: – Czy powinnam zapakować coś szczególnego?

– Nie, weź ze sobą to, co zwykle. Kombinezon narciarski, ciepłe ubrania, strój kąpielowy na wieczory w jacuzzi – wymienia niczym mama, która szykuje swoje dziecko na obóz. – Och, i najważniejsze!

– Przysięgam, jeśli powiesz „dobry humor”, rozłączę się.

– Nie powiem – odpiera rozbawiona. – Chciałam dodać, że możesz odpuścić te obrzydliwe, świąteczne swetry. Wciąż jeszcze kręci mi się w głowie po tym, jak w zeszłym roku włożyłaś ten zielony ze światełkami i naprawdę niepokojącym obrazkiem świętego Mikołaja.

Nie muszę jej widzieć, by wiedzieć, że wzdryga się na samo wspomnienie mojego stroju.

– Nie ma mowy. Zabieram je wszystkie, B! – Śmieję się głośno. – Zwłaszcza ten z Mikołajem pokazującym tyłek.

– Nie zdziw się, jeśli zginie ci podczas wyjazdu, a ty już nigdy nie będziesz mogła go znaleźć – odgraża się.

– Naprawdę sądzisz, że mogłabym nie zauważyć, jak wykradasz go z mojego pokoju? Przypominam ci, że jest neonowo zielony i świeci.

– Kiedyś się go pozbędę… – mamrocze bardziej do siebie niż do mnie, prawdopodobnie układając w głowie plan podwędzenia mojego swetra.

Nie wiem, skąd u Blair awersja do mojej świątecznej garderoby. Zgoda, czasami moje wybory są dość… szokujące, ale uważam, że właśnie na tym polega cały urok. W końcu kiedy, jak nie w Boże Narodzenie, można zupełnie bezkarnie nosić najbardziej absurdalny ciuch z dwuznacznym napisem.

Dla jasności: ja również uważam, że są brzydkie. Sądzę nawet, że nikt o zdrowych zmysłach nie założyłby ich z własnej woli, zwłaszcza przebywając w miejscu publicznym. Ale po pierwsze, stawiam pod dużym znakiem zapytania posiadanie przeze mnie zdrowego rozsądku, a po drugie, mam ogromny sentyment do tych idiotycznych swetrów.

Kiedy byłam dzieckiem, każde święta spędzaliśmy z dziadkami, od których co roku dostawałam jeden z nich. Jako kilkulatka byłam zdruzgotana tym, że pod choinką znajdowałam ubrania zamiast zabawek, ale z czasem zaczęłam uważać to za całkiem zabawne. Szczególnie, że z każdym kolejnym rokiem swetry były coraz okropniejsze. Wprawdzie daleko było im do tych, które kupuję teraz, ale wtedy wydawały mi się naprawdę obciachowe.

To zabawne, bo kilkanaście lat temu wzbraniałam się przed noszeniem ich, a teraz robię to z przyjemnością. Choć moi dziadkowie odeszli już dawno, a ja nie znajduję pod choinką kolejnych egzemplarzy do powiększenia mojej szalonej kolekcji, każdego roku sama kupuję sobie coś nowego.

– Wracając do rzeczy istotnych – podejmuje moja przyjaciółka, przywołując mnie do rzeczywistości. – Bądź gotowa o szóstej. I mam na myśli szóstą zero zero, a nie szóstą pięć, a już na pewno nie szóstą trzydzieści.

– Dobrze. – Wzdycham ciężko, nawet nie próbując ukryć tego, jak wielkim wyzwaniem będzie dla mnie zerwanie się z łóżka o tak wczesnej porze.

– Mówię serio, Gigi.

– Ja też. Nie jestem już nierozgarniętą nastolatką – zauważam. – Jeśli mam się nie spóźnić, to się nie spóźnię.

– Tak? To dlaczego co roku tkwimy na parkingu pod twoim mieszkaniem przez co najmniej pół godziny, czekając, aż skończysz się pakować na ostatnią chwilę i do nas dołączysz? – wytyka.

– Nie czekacie na mnie, bo pakuję się na ostatnią chwilę – łżę.

– Więc z jakiego powodu?

– Ponieważ… – zaczynam niepewnie, próbując wymyślić naprędce jakieś niewinne kłamstewko, które uratuje mój honor. – Ponieważ miałam akurat małą awarię. Tuż przed wyjściem.

– I ta awaria przytrafia ci się już osiemnaście lat z rzędu?

Cholera, niełatwo okłamać kogoś, kto zna cię całe życie.

A Blair bez wątpienia jest mi bliska od wielu lat. Poznałyśmy się, jeszcze zanim zaczęłyśmy podstawówkę – jej rodzina wprowadziła się do domu obok mojego. Już pierwszego dnia zwróciła moją uwagę. No dobra, nie ona, tylko jej nowy, różowy rower z koszykiem i pomponami przy kierownicy. Ale niezależnie od tego, co mną kierowało, postanowiłam do niej zagadać. I tak pozostało do dziś.

Chociaż ani moja przyjaciółka, ani jej rodzice nie mieszkają już w tej okolicy, bo wynieśli się do centrum, gdy zaczęli odnosić sukcesy w branży hotelarskiej, wciąż mamy ze sobą świetny kontakt. Być może nie widujemy się już codziennie, ale nie ma dnia, żebyśmy nie wymieniły ze sobą choćby kilku esemesów.

– W tym roku się nie spóźnię. Przysięgam.

Mogłabym dalej brnąć w moje marne próby kłamstwa, ale prawdę mówiąc, nie widzę w tym większego sensu. Po pierwsze, wiem, że nie przegadam Blair, a po drugie, w głębi duszy zdaję sobie sprawę z tego, że miewam problemy z punktualnością.

– Świetnie. Wes nie byłby zadowolony, gdyby musiał na ciebie czekać – rzuca jakby od niechcenia, a mnie od razu podnosi się ciśnienie.

– Wes? – powtarzam z niedowierzaniem.

Modlę się w duchu, by się okazało, że jedynie się przesłyszałam. To, z jaką szybkością odpowiada, tylko utwierdza mnie jednak w przekonaniu, że rzeczywiście wypowiedziała to imię.

– Mhm – przytakuje. – Nie wspomniałam ci, że dołączy do nas w tym roku?

– Wes? Twój brat Weston?

– Chryste, Gigi, zacięłaś się? Oczywiście, że on. Znasz jakiegoś innego Wesa?

Nie znam.

I właśnie to sprawia, że zaczynam się stresować. Ponieważ w moim życiu pojawił się tylko jeden Weston.

Weston Prescott.

Mężczyzna, który przez wszystkie nastoletnie lata przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Ten, który sprawiał, że wygadywałam głupoty i rumieniłam się jak idiotka, wpadając na niego w korytarzu, kiedy wychodził z łazienki w samym ręczniku. Starszy brat mojej przyjaciółki, który nigdy nie zwracał na mnie uwagi.

I którego po raz ostatni widziałam dokładnie sześć lat temu.

– Wes jedzie z nami do Aspen, a ty mi o tym nie powiedziałaś? – Nawet nie staram się ukryć pretensji w swoim głosie.

– Byłam przekonana, że o tym wiesz – zbywa mnie Blair. – Zresztą jakie to ma znaczenie? Nie jesteś już przecież piętnastolatką, która skrycie się w nim podkochuje.

– Nie jestem – przyznaję. – Ale…

Sama nie wiem, jakie właściwie jest moje „ale”. Po prostu sama myśl o tym, że zobaczę go po tak długim czasie, sprawia, że czuję się nieswojo, a w moim żołądku zawiązuje się supeł.

– To dziwne – oznajmiam w końcu, nie mogąc znaleźć lepszego słowa na określenie tej sytuacji. – Dlaczego tak nagle postanowił z nami pojechać?

– Nie wiem. Sama dowiedziałam się o tym całkiem niedawno – wyjaśnia Blair. – Na szczęście będziesz miała okazję, by go o to zapytać, bo pojedziecie jednym samochodem.

– Pojedziemy – poprawiam ją. – Ja, ty i Weston, tak?

– Ty i on. Ja zabiorę się z rodzicami.

Wypuszczam z siebie nerwowe westchnienie, które ona bezbłędnie rozczytuje.

– To nic takiego, Gigi. Cztery godziny drogi.

– Cztery cholerne godziny.

Zdecydowanie nie podzielam jej entuzjazmu. To naprawdę sporo czasu. Zwłaszcza gdy nie ma możliwości ucieczki – a takiej z pewnością nie będzie. W końcu nie wyskoczę z samochodu ot tak, gdy zrobi się niezręcznie.

– Zanim się obejrzysz, będziecie na miejscu – zapewnia. – Przestań psioczyć.

– Nawet nie myśl, że…

– Muszę kończyć. Widzimy się jutro, Gigi – wchodzi mi w słowo. – Och, i nie zapomnij dobrego humoru – dodaje kpiąco, a następnie się rozłącza.

*FWB (ang.) Friends With Benefits – przyjaciele z korzyściami.

**ONS (ang.) One Night Stand – jednonocna przygoda.

2 grudnia

Ginger

Spóźniam się. Dokładnie o piętnaście minut. Nie to jednak stanowi największy problem dzisiejszego poranka. Nie jest nim również fakt, że ledwo udaje mi się domknąć walizkę, która waży prawdopodobnie tyle co ja, ani to, że zniesienie jej na dół stanowi większe wyzwanie niż godzinny trening na siłowni.

Moim cholernym problemem jest cholerny Weston Prescott, opierający się o bok swojego cholernego samochodu, spoglądający na mnie spod cholernych ciemnych okularów, które ma na nosie, choć jest cholerny grudzień.

Fakt, mimo niskiej temperatury jest dziś wyjątkowo słonecznie, a promienie odbijają się od śniegu, rażąc w oczy, co tłumaczy, dlaczego je założył, ale to wciąż odrobinę zbyt nonszalanckie. Nawet jak na niego.

Prawdę mówiąc, to, że nosi w zimę okulary przeciwsłoneczne, jest naprawdę nieistotnym szczegółem – na którym ja z premedytacją postanawiam się skupić. I robię to wyłącznie dlatego, że boję się pozwolić sobie odpłynąć myślami w stronę tego, co oczywiste.

A oczywiste jest to, że Weston się zmienił.

Spodziewałam się, że będzie wyglądał inaczej. W końcu, gdy widziałam go po raz ostatni, miał dwadzieścia cztery lata, ledwo co skończył studia i właśnie rozpoczynał karierę w jednym z oddziałów sieci hoteli swoich rodziców. Już wtedy miałam go za dojrzałego, zwłaszcza że patrzyłam na niego z perspektywy roztrzepanej dziewiętnastolatki, ale mam wrażenie, że byłam w błędzie.

Dopiero teraz jest dojrzały. W taki prawdziwy, męski sposób. Z ostro zarysowaną szczęką, kilkudniowym, idealnie wypielęgnowanym zarostem i zaczesanymi do tyłu włosami. Jego sylwetka także zmężniała. Po sześciu latach wydaje mi się bardziej postawny. Jego ramiona wyglądają na szersze, a mięśnie na bardziej napięte. Niezmienne pozostało jedynie to, jak jest wysoki.

Weston milczy, kiedy podchodzę do niego z moją ogromną walizką, a ponieważ nie potrafię znieść panującej między nami ciszy, postanawiam ją przerwać.

– Kopę lat – rzucam, gdy zatrzymuję się dwa kroki od niego.

Momentalnie żałuję, że odezwałam się pierwsza.

Kopę lat? Serio?

Nie wierzę, że to nasze pierwsze spotkanie od wieków, a ja witam się z nim jak dziwny, podstarzały mężczyzna, który spotyka w sklepie spożywczym swojego kumpla ze szkoły średniej.

– Ta, kopę lat – mamrocze w odpowiedzi, nawet nie kryjąc się z tym, że mierzy mnie badawczym wzrokiem.

To, w jaki sposób mi się przygląda, mimowolnie sprawia, że przechodzi mnie dreszcz. Wiem, że nie ma w tym nic dziwnego, bo robi to dlatego, że nie widzieliśmy się od naprawdę dawna, a ja, podobnie jak on, również się zmieniłam. Ale intensywność jego spojrzenia powoduje, że znów czuję się jak speszona jego towarzystwem gówniara, choć w rzeczywistości Weston nie wywołuje już we mnie takich reakcji jak lata temu.

– Cześć, Wes – wyduszam z siebie z opóźnieniem, gdy przypomina mi się, że nie przywitałam się z nim jak należy. – Dobrze cię widzieć. – Nie jestem w stu procentach szczera, bo prawdę mówiąc, jego obecność na naszym wyjeździe nie jest mi na rękę i trochę mnie krępuje, ale nie mogę przecież przyznać tego na głos, dlatego postanawiam pokusić się o to drobne kłamstwo.

– Zdecydowanie, mała Hale.

Mała Hale. Te dwa słowa brzmią w jego ustach jednocześnie znajomo i nieswojo, wywołując dziwny skurcz w moim żołądku.

Lata temu, za każdym razem, gdy zwracał się do mnie w ten sposób, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ilekroć nazywał mnie młodą lub małą, przypominałam sobie, że traktuje mnie wyłącznie jak głupiutką, niedojrzałą małolatę, a ja uparcie pragnęłam, by dostrzegł we mnie kobietę. Nie zrobił tego. I z perspektywy czasu doskonale rozumiem dlaczego.

Byłam dla niego głupiutką, niedojrzałą małolatą.

W końcu dzieli nas pięć lat różnicy, a to oznacza, że gdy on był poważnym studentem, który wkrótce miał się zająć prowadzeniem rodzinnego biznesu, ja byłam nastolatką z pryszczami na twarzy i obsesją na punkcie swojego ukochanego zespołu. Podsumowując, przez większość życia znajdowaliśmy się na różnych etapach, a gdy w końcu dotarliśmy do podobnego, Weston wyjechał, a ja postanowiłam dać sobie z spokój z nim i z tym bezsensownym zauroczeniem.

– Sześć lat później, a ty wciąż nie znasz się na zegarku – oznajmia, komentując moje spóźnienie. – Powinienem wiedzieć, żeby nie przyjeżdżać po ciebie punktualnie.

Spodziewałam się, że nie będzie największym entuzjastą mojej obecności. W zasadzie nigdy nim nie był. Sądzę, że przez większość czasu byłam mu raczej obojętna. Nie zmienia to jednak faktu, że mógłby oszczędzić sobie złośliwości już pierwszego dnia. Tyle że on nie zamierza tego robić. Wyczuwam to w napięciu jego głosu i zniecierpliwionym spojrzeniu, które właśnie mi posyła – jakby chciał, żebym szybciej mu odpowiedziała.

A ja nie zamierzam zwlekać już ani chwili dłużej.

– Sześć lat później, a ty wciąż jesteś złośliwy – odpieram, papugując jego ton.

Weston ściąga brwi i mruży powieki, zaskoczony tym, że mu odpyskowałam. Prawdopodobnie spodziewał się, że wydam z siebie nerwowy chichot i pokryję się rumieńcem, jak miałam to w zwyczaju kiedyś, ale nic z tego. Teraz jestem dorosła, znacznie pewniejsza siebie i przede wszystkim – już się w nim nie podkochuję, a to oznacza, że w końcu mogę rozmawiać z nim jak równy z równym. Bez jąkania się, speszenia i unikania jego wzroku.

– Nie jestem złośliwy, tylko szczery, Ginger.

– Co to za różnica, skoro twoja prawda brzmi wyjątkowo nieuprzejmie? – mamroczę pod nosem.

– Wolałabyś, żebym skłamał?

– Wolałabym, żebyś w ogóle nie komentował mojego spóźnienia – odpowiadam. – Nie widzieliśmy się tak długo, że kwadrans w jedną czy drugą stronę nie powinien mieć dla ciebie znaczenia.

– Nie wypominam ci tego z powodu ogarniającej mnie tęsknoty. Robię to, bo moglibyśmy być już w drodze, a zamiast tego wciąż tkwimy na twoim podjeździe – wyjaśnia monotonnym, pozbawionym emocji głosem. – Nie znoszę, gdy ktoś nie szanuje cudzego czasu. Nie wiem jak w twoim świecie, ale w moim każda minuta jest na wagę złota.

Prycham pod nosem. Zdaję sobie sprawę z tego, że to niegrzeczne, ale nie potrafię się powstrzymać, gdy raczy mnie tak typowym dla każdego ważniaka banałem.

Zdaje się, że wraz z wyjazdem z Denver Weston stał się jednym z nich.

– W moim świecie spóźnienie oznacza późniejszą pobudkę – informuję po chwili namysłu, wciąż rozbawiona jego nadęciem. – Wybacz, ale nie stawiam nikogo ponad dłuższą drzemkę.

Popycham w jego stronę moją zieloną walizkę, której każdy z brzegów jest ozdobiony naklejkami z poprzednich podróży. Wes unosi pytająco brew, ale nic sobie z tego nie robię. Po prostu zostawiam go z bagażem, a sama obchodzę samochód, by następnie zająć miejsce na siedzeniu pasażera. Zanim zamknę drzwi, pozwalam sobie na jeszcze jedną drobną uszczypliwość pod jego adresem.

– No dalej, Weston – poganiam z cisnącym mi się na usta uśmiechem. – Nie chcemy chyba marnować jeszcze więcej czasu.

Nie odpowiada. Zamiast tego wzdycha z irytacją, po czym wkłada moją walizkę do bagażnika.

Bezwiednie obracam się i obserwuję, jak starannie układa nasze bagaże, po czym, gdy jest już zadowolony z efektu, ściąga z siebie płaszcz i kładzie go na tylnej kanapie, upewniając się, że nie pomnie się podczas drogi. Ja również pozbywam się kurtki, chociaż robię to w znacznie bardziej chaotyczny sposób. Ściągam ją, po czym rzucam na siedzenie za sobą, prosto na ubranie mojego towarzysza.

Na szczęście Weston tego nie komentuje. Przynajmniej nie na głos, bo – sądząc po grymasie na jego twarzy – jestem niemal pewna, że w myślach zrobił to już kilkukrotnie, i to w niezbyt przychylny sposób.

Dołącza do mnie w środku, a następnie wpisuje w nawigację adres posiadłości swoich rodziców. Nim jednak odpali silnik, obrzuca mnie kolejnym spojrzeniem, zatrzymując je dłużej na górze mojego stroju, co zupełnie mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę, co na siebie włożyłam.

– Niezły sweter, mała Hale.

Oczywiście, że zwrócił na niego uwagę. Byłabym zdziwiona, gdyby tego nie zrobił, bo ciężko przejść obojętnie obok kogoś, kto ma na sobie sweter z wyhaftowanym zdaniem „Kiedy święty Mikołaj mnie podgląda, ho, ho, ho zamienia się w och, och, och”. Szczególnie, że nie tylko napis jest dwuznaczny, ale też obrazek – rękawiczka Mikołaja, w której tkwi laska cukrowa.

Prawdopodobnie powinnam była założyć coś mniej wyzywającego, ale po pierwsze, to jeden z najmniej szalonych swetrów w mojej kolekcji, a po drugie, jest naprawdę wygodny, ja zaś nie zamierzam męczyć się przez kilka godzin w samochodzie w szykownych ubraniach tylko po to, by wyglądać dobrze. W przeciwieństwie do Westona, który – mimo że przed nami długa droga – włożył grube ciemne dżinsy i elegancki, prawdopodobnie niesamowicie drogi golf.

– Dzięki. Jeśli ten ci się podoba, oszalejesz na widok pozostałych z mojej kolekcji.

Staram się zachować zimną krew, choć wewnątrz palę się ze wstydu. I nawet nie wiem dlaczego. Nie darzę już przecież Wesa takimi samymi uczuciami, jak jeszcze sześć lat temu, i udowodniłam dziś jemu i samej sobie, że potrafię z nim rozmawiać bez jąkania się przy każdym słowie, a jednak coś w nim nadal sprawia, że nieco się stresuję.

– Bez wątpienia – rzuca, a ja mogę przysiąc, że kącik jego ust drga z rozbawienia. – Twój gust już nie raz mnie zaskoczył.

Mam ochotę odpowiedzieć, że nie powinien go podważać, ponieważ przez długi czas on także był w moim guście, ale w porę gryzę się w język. Pewnie nie byłoby to nic szokującego, bo jestem niemal stuprocentowo przekonana, że Weston się domyślił, że kiedyś był moim obiektem westchnień, ale nie sądzę, żeby wspominanie o tym teraz było najlepszym pomysłem. Nie, gdy tkwimy we dwoje w jego samochodzie, w którym panuje już i tak dość niezręczna atmosfera. Delikatnie mówiąc.

– Mój gust się zmienił – informuję, z jakiegoś powodu chcąc, by wiedział, że upływający czas odbił się nie tylko na nim, ale też na mnie. – Tak samo jak ja.

– Zdążyłem to zauważyć. Wygląda na to, że jedyną stałą rzeczą są twoje paskudne świąteczne swetry – dodaje. – Choć one też stały się znacznie ostrzejsze i bardziej bezczelne. Zupełnie tak jak ty, Ginger.

Weston

Zapamiętałem Ginger Hale kompletnie inaczej.

Kiedy widziałem ją po raz ostatni, miała dziewiętnaście lat i w moich oczach wciąż była roztrzepaną, nieco nieporadną gówniarą, którą wprawiałem w zakłopotanie samą swoją obecnością. Jej policzki były niemal nieustannie pokryte rumieńcem, a wargi spierzchnięte od sposobu, w jaki je przygryzała, gdy speszona nie potrafiła sklecić przy mnie nawet jednego zdania.

Już wtedy sądziłem, że Ginger jest ładna. Owszem. Ale w taki najzwyklejszy, niezwracający uwagi sposób, w jaki może być ładna przyjaciółka młodszej siostry. Jej włosy miały niemal złoty odcień, oczy były zielone, a twarz delikatna. I mimo że widywałem ją niemal codziennie, przez myśl nigdy nie przeszło mi choćby „wow”.

Teraz jest ładna w inny sposób.

Jak kobieta.

Nawet ubrana w ten obrzydliwy sweter z w sumie zabawnym napisem, wydaje mi się dojrzalsza. Te sześć lat zdecydowanie miało na nią duży wpływ. I nie mam na myśli tego, że jest starsza. Nie, chodzi mi o to, że gdy patrzę na nią po tej przerwie, dostrzegam, że jest już dorosła. I choć z jednej strony wciąż wydaje się tą samą nastolatką z blond kosmykami, zaróżowionymi policzkami i pełnymi ustami, z drugiej mam wrażenie, że wszystkie te cechy stały się wyraźniejsze.

Ona się taka stała.

Wyraźniejsza, zadziorniejsza i ostrzejsza.

Dziewczyna, która kiedyś nie była w stanie wypowiedzieć przy mnie pełnego zdania bez choćby pojedynczego chichotu i stawała się czerwona, gdy poświęciłem jej odrobinę uwagi, dziś spogląda na mnie pewnym siebie wzrokiem i nie boi się mi odpowiedzieć. Wręcz przeciwnie – ona mi odpyskowuje. I wnosząc po pełnym zadowolenia błysku w jej oku, sprawia jej to niemałą przyjemność.

Dzięki Bogu, że wciąż nosi te poliestrowe ohydztwa, bo gdyby wyzbyła się także ich, prawdopodobnie bym jej nie poznał.

– Mój gust się zmienił – oznajmia w kontrze do mojego komentarza. – Tak samo jak ja.

– Zdążyłem to zauważyć. Wygląda na to, że jedyną stałą rzeczą są twoje paskudne świąteczne swetry – oznajmiam zgodnie z tym, co przed chwilą pomyślałem. – Choć one też stały się znacznie ostrzejsze i bardziej bezczelne. Zupełnie tak jak ty, Ginger.

Jej dzisiejszy wybór jest, delikatnie mówiąc, zaskakujący. Choć to słowo wydaje mi się naprawdę sporym niedopowiedzeniem, gdy zerkam na dwuznaczny napis i jeszcze bardziej sugestywny obrazek przedstawiający świętego Mikołaja, który robi dobrze cholernej cukrowej lasce.

Ginger Hale stała się nie tylko doroślejsza, ale też zdecydowanie bardziej wyzwolona.

I nie jestem pewien, co powinienem o tym myśleć.

Na szczęście mnie o to nie pyta. Właściwie kompletnie ucina temat i rozsiada się wygodniej na fotelu.

Powstrzymuję się przed komentarzem, gdy – również bez pytania – sięga do kratek z nawiewem i przestawia je według własnego widzimisię, choć w samochodzie panuje idealna temperatura. Nie mówię też nic, gdy ściąga buty i wykłada stopy na deskę rozdzielczą, ani wtedy, gdy wyciąga z torebki krakersy, których okruszki już po chwili sypią się wokół niej, mimo że w myślach liczę już, ile będzie mnie kosztować gruntowne sprzątanie samochodu po tym wyjeździe. Gdy jednak zaczyna majstrować przy ekranie dotykowym, uruchamiając Spotify, postanawiam zabrać głos.

– Co robisz, Ginger? – pytam, próbując skoncentrować się na drodze, choć kątem oka zerkam na jej palce, które wystukują słowo „święta” na wyświetlaczu.

– Puszczam muzykę – rzuca jakby nigdy nic, nawet na moment nie odrywając wzroku od ekranu.

– Może inaczej: dlaczego to robisz?

– Ponieważ nie zamierzam jechać w ciszy przez cztery godziny – wyjaśnia. – Tylko socjopaci potrafią wytrzymać tyle w milczeniu.

– To bzdury.

– To naukowo udowodnione – kontruje.

– Przez kogo? – Skoro ona nie planuje odpuszczać, ja również pozostanę nieugięty.

– Przez naukowców z Uniwersytetu Nie Twój Interes.

Właśnie to miałem na myśli, mówiąc, że się zmieniła.

Kiedyś nie wypowiedziałaby w moim kierunku takiego zdania, a teraz robi to bez najmniejszych oporów.

– Muzyka mnie rozprasza. Szczególnie taka.

To tak zwana półprawda. W rzeczywistości nie mam nic przeciwko włączonemu radiu czy podcastowi, który leci w tle, gdy prowadzę. Wiem jednak, że playlista, którą wybierze Ginger, będzie nie do zniesienia. Fakt, że jej opuszka zawisa właśnie nad piosenką All I Want For Christmas, tylko mnie w tym utwierdza.

– Co masz na myśli, mówiąc „Szczególnie taka”?

– Tandetnie świąteczna – odpieram.

– Ej! – burzy się. – To klasyki.

– To piosenki, które puszczają w supermarketach od października, w nadziei na to, że klienci wpadną w szał zakupowy na dwa miesiące przed Bożym Narodzeniem – tłumaczę, nieco rozbawiony jej reakcją. – Kiedy je słyszę, w mojej głowie niemal automatycznie odtwarza się głos ekspedientki informującej, że właśnie rozpoczęła się promocja na piżamy w renifery.

– Nie ma w tym nic złego. Sama mam taką piżamę.

– Oczywiście, że masz, mała Hale.

Prycham pod nosem, gdy w mojej głowie pojawia się wizja drobnej blondynki ubranej w świąteczny zestaw z Rudolfem lub innym zwierzęciem ze świty świętego Mikołaja.

– Co to niby ma znaczyć?

– Co? – Marszczę brwi.

– Ten tekst. Fakt, że mam taką piżamę, nie jest aż tak oczywisty.

– Jest. Tak samo jak twoja obsesja na punkcie świątecznych rzeczy – wytykam. – Uwielbiasz wszystko, co świecące, błyszczące i kiczowate. Zupełnie jakbyś w grudniu wyzbywała się dobrego smaku.

– Nieprawda! Po prostu staram się poczuć klimat Bożego Narodzenia i nie ma w tym nic złego – oznajmia. – Sam powinieneś spróbować, Wes.

Prawdę mówiąc, nie jestem przeciwnikiem świąt. Cóż, nie jestem też ich największym fanem. Są mi raczej obojętne. Ale nie dam zrobić z siebie cholernego Grincha. W końcu gdybym nim był, nie wiedziałbym nawet o istnieniu tej postaci, prawda? Po prostu w porównaniu z Ginger i jej świąteczną garderobą wypadam słabo. Zresztą jak każdy. I dobrze, bo gdyby większość ludzi kierowała się tą modą, dostawałbym oczopląsu po każdym wyjściu z domu.

– Może wtedy nie byłbyś taki… – zaczyna, ale w porę milknie.

– Jaki? – drążę, celowo wprowadzając ją w zakłopotanie.

Na kilka sekund odwracam głowę w prawo, by na nią spojrzeć. Nie jestem zaskoczony, kiedy dostrzegam na jej twarzy mieszankę frustracji i zdenerwowania.

– Nadęty – rzuca w końcu.

A więc kiedyś byłem jej ideałem faceta, a teraz jestem nadęty.

Świetnie.

Ginger nie żartowała, gdy mówiła o zmianie gustu. Naprawdę jest inna. Wewnątrz i na zewnątrz, a ja potrzebuję czasu, by do tego przywyknąć. Choć nie wiem, dlaczego miałbym. Przecież spędzę z nią raptem trzy tygodnie, a potem znów zapomnimy o swoim istnieniu. To, którą wersją siebie będzie przez ten czas, nie powinno mieć dla mnie znaczenia.

– Więc teraz jestem nie tylko złośliwy, ale też nadęty? – pytam, a moja brew mimowolnie się unosi.

Znów na nią zerkam, kierowany ciekawością. Spodziewam się dojrzeć zakłopotanie na jej anielskiej twarzy, ale równie dobrze mogę zobaczyć coś innego. Ginger zaskoczyła mnie dzisiaj kilkukrotnie i nie będę zdziwiony, jeśli zrobi to ponownie.

– Kiedy ujmujesz to w ten sposób…

– Ty to robisz – wchodzę jej w słowo. – Ja tylko powtarzam to, co powiedziałaś. A wyraźnie powiedziałaś, że jestem złośliwy i nadęty, Ginger.

– Wiem, co powiedziałam – przyznaje, po czym z jej ust wydostaje się zirytowane westchnienie. – Ale nie to miałam na myśli.

– A co? – dociekam. – Bo brzmiało, jakby chodziło ci dokładnie o to.

Dziewczyna milknie na moment, a ja mogę niemal usłyszeć, jak myśli, próbując sformułować jakąś wymówkę. Marszczy nos i układa wargi w zabawny sposób, zupełnie nieświadomie, przez dłuższą chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią – i to pierwszy tego dnia gest, w którym dostrzegam Ginger sprzed lat.

– Spoważniałeś – wydusza w końcu.

– Mam trzydzieści lat – zauważam. – Dziwne, gdybym nie spoważniał.

– To, że się zestarzałeś, to jedno, ale to, że stałeś się ważniakiem w drogich ubraniach, to kompletnie inna sprawa – wyjaśnia swobodnie, podczas gdy ja marszczę czoło ze zdziwienia.

Nie tego się spodziewałem. Miałem nadzieję, że ciągnąc ją za język, usłyszę w końcu coś pochlebnego, ale zamiast pochwał otrzymałem jedynie to niezwykle dotkliwe podsumowanie.

– Odnoszę wrażenie, że… – zaczynam, ale tym razem to ona mi przerywa.

– Zmieńmy temat – zarządza, jakby przed chwilą nie oznajmiła, że jestem podstarzałym gburem. – Co z tą muzyką, Weston? Mogę włączyć moją ulubioną playlistę albo możemy puszczać po jednym utworze na przemian.

– Żadnej. Muzyki. Ginger.

– Chryste, w porządku. Na szczęście jestem przygotowana – rzuca, a następnie wyciąga z torebki bezprzewodowe słuchawki. – Miłej jazdy w ciszy, ważniaku.

Wkłada słuchawki do uszu i nie ściąga ich już do końca podróży, dając mi mój upragniony spokój. Spokój w akompaniamencie puszczonego w zapętleniu, zniekształconego All I Want For Christmas, które dociera do mnie z jej zdecydowanie niedźwiękoszczelnego sprzętu.

Ginger

– Jesteście!

Krzyk pani Prescott rozlega się w posiadłości, gdy tylko przekraczamy jej próg, a zaraz za nim podąża charakterystyczny stukot drogich pantofli. Chwilę później kobieta, która jest przyczyną tego zamieszania, pojawia się w holu i nim zdążę się zorientować, zamyka mnie w szczelnym, matczynym uścisku.

– Gigi, skarbie. – Przytula mnie tak mocno, że niemal słyszę, jak pękają mi żebra. – Tak dawno cię nie widziałam. Zdecydowanie za rzadko do nas wpadasz.

Kiedy z Blair byłyśmy młodsze, spędzałam w ich domu każdą wolną chwilę, przez co rodzice mojej przyjaciółki traktowali mnie jak swoje trzecie dziecko. Gdy jednak dorosłyśmy – i co za tym idzie, stałyśmy się bardziej samodzielne – przestałam widywać się z państwem Prescott aż tak często. Właściwie spotykamy się głównie tutaj, w Aspen, na naszym corocznym wyjeździe.

– Tęskniłam za wami – przyznaję szczerze. – I za twoim grzańcem. Nikt nie potrafi przygotować go tak dobrze jak ty.

– Spróbowałabyś powiedzieć co innego. – Grozi mi palcem.

– Nie jestem na tyle odważna – żartuję. – Szczególnie, że mam nadzieję napić się go jeszcze dzisiaj.

– Załatwione. Zaraz go dla ciebie zrobię – obiecuje, a następnie w końcu się ode mnie odsuwa i przenosi uwagę na mojego towarzysza. – Ale najpierw pozwól, że przywitam się ze swoim synem marnotrawnym.

Nie jestem zaskoczona, gdy widzę, że Weston reaguje na ten przydomek grymasem. Z rozbawieniem obserwuję, jak wywraca oczami, ale pozwala objąć się matce, po czym sam również otacza ją ramieniem, z tym że w jego przypadku ten gest wydaje się niezręczny.

– Wes. – Sposób, w jaki Vivian wypowiada jego imię, świadczy o tym, jak bardzo cieszy się z jego wizyty. – Zaczęłam powoli tracić nadzieję, że jeszcze kiedyś do nas dołączysz. Nie wspominając już o tym, że widzę cię rzadziej niż Gigi. Jeszcze rok i zapomniałabym, jak wyglądasz.

– Dzwonisz do mnie przynajmniej raz w tygodniu – rzuca Weston, czym mnie rozbawia. – Na kamerce. Z nikim nie rozmawiam tak często jak z tobą i tatą.

– Na kamerce się nie liczy. Nie jesteśmy jakimiś cyborgami, żeby spotykać się wyłącznie online.

– Mieszkam w Kalifornii, mamo. Dzieli nas siedemnaście godzin drogi samochodem. Dobrze wiesz, że nie mogę ot tak wpaść do ciebie na kawę – tłumaczy ze spokojem.

Vivian zdaje się akceptować jego wyjaśnienia.

– Po prostu uważam, że od czasu do czasu mógłbyś wziąć wolne i nas odwiedzić.

– Właśnie to robię. Przez prawie cały grudzień masz mnie do swojej dyspozycji, a ja zamierzam uprzykrzać ci życie, tak jak robiłem to w dzieciństwie.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy. – Sądząc po jej uśmiechu, mówi szczerze. – A teraz chodźcie. Blair pokaże wam pokoje, a ja w tym czasie przygotuję coś do jedzenia. Musicie być głodni po podróży.

– Właściwie to… – zaczynam, ale Weston postanawia się odezwać w tym samym momencie.

– Ja tak – wtrąca. – Ginger zjadła w samochodzie tyle krakersów, że prawdopodobnie nic już w siebie nie wciśnie.

Co za wyliczający mi, ile zjadłam, dupek!

– Wręcz przeciwnie. Chętnie coś przekąszę. Większość moich krakersów i tak skończyła pokruszona na fotelu. – Posyłam mu krzywy uśmiech. – Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

– Oczywiście, że mam – odpiera niewzruszony. – Zapłacisz mi za czyszczenie tapicerki, mała Hale.

– Weston! – karci go matka. – Daj spokój tej biednej dziewczynie. I wyluzuj. Nie jesteś w pracy. Nikt tu nie będzie wykonywał twoich poleceń.

Wes otwiera usta, żeby jej odpowiedzieć, ale na szczęście w porę dołącza do nas Blair, która rozładowuje atmosferę. Wita się ze mną i swoim bratem, a następnie prowadzi nas do pokoi, które mamy zajmować przez najbliższe tygodnie.

Państwo Prescott oraz Blair przyjechali do posiadłości chwilę przed nami i zdążyli rozgościć się już na pierwszym piętrze, tam gdzie zwykle, a to oznacza, że ja i Wes będziemy spali na parterze. Nie mamy wielkiego wyboru, bo znajdują się tu tylko dwa pokoje ze wspólną łazienką – i choć nie podoba mi się, że będziemy dzielić ze sobą to pomieszczenie, nie zamierzam marudzić. To byłoby niegrzeczne.

Wes jednak najwyraźniej nie przejmuje się konwenansami, bo zabiera głos, gdy tylko odkrywa, że będziemy mieszkać ze sobą przez ścianę.

– Zamień się ze mną, Blair – niemal rozkazuje.

– Nie ma mowy. Od zawsze śpię na górze.

– Więc w tym roku zrobisz wyjątek – domaga się.

– Odbiło ci. Ten podział pokoi obowiązuje, odkąd przyjechaliśmy tu po raz pierwszy lata temu. Dlaczego mielibyśmy to zmieniać?

– Ponieważ do tej pory zajmowałem dół sam.

To prawda. Kiedy Weston brał jeszcze udział w naszych wypadach do Aspen – zanim przeniósł się do Kalifornii – ja i Blair spałyśmy w jednym pokoju, a on samotnie pomieszkiwał w tym na parterze. Tyle że gdy wyjechał, zwolnił go, a ja skorzystałam z okazji i się tu przeniosłam.

– To było sześć lat temu – wypomina moja przyjaciółka. – Niektóre rzeczy uległy zmianie.

– Niektóre? – prycha pod nosem Wes. – Mam wrażenie, że wszystko jest inne.

Być może mam zwidy, ale przez moment wydaje mi się, że celowo spogląda na mnie, gdy to mówi. Tak, jakby chciał podkreślić, że ja również nie jestem już taka sama. Ale prawdopodobnie tylko sobie to ubzdurałam. Przecież nigdy nie skupiał na mnie uwagi na tyle, by teraz móc zauważyć we mnie różnice.

– Więc zacznij nadążać. – Blair się śmieje. – I pogódź się z tym, że zapanowały tu nowe porządki.

– Dlaczego mam wrażenie, że te „nowe porządki” mi się nie spodobają?

– Bo tak będzie – rzuca niewzruszona, po czym mierzy spojrzeniem kolejno mnie i swojego brata. – No dalej, na co czekacie? Rozpakujcie się, odświeżcie i chodźcie do jadalni.

I właśnie to robimy. Ja zaszywam się w swoim pokoju, Wes również, z tą różnicą, że on akcentuje to głośnym zatrzaśnięciem drzwi. Nie zwracam jednak na to zbytniej uwagi, bo jestem zbyt zajęta rozgaszczaniem się.

To pewnie zabrzmi zabawnie, ale czuję się tu jak w domu. Może to przez to, że byłam tu tak wiele razy, że znam to miejsce jak własną kieszeń, a może przez fakt, że panuje tu niezwykle ciepła atmosfera. Nieistotne. Liczy się to, że ilekroć się tu zjawiam, nikt nie postrzega mnie jako gościa, a członka rodziny. Cóż, to tyczy się głównie Blair i jej rodziców, bo jeśli chodzi o Westona to… sama nie wiem, jak właściwie na mnie patrzy.

O ile w ogóle to robi.

Postanawiam jednak nie zaprzątać sobie nim głowy, skoro on nie zaprząta swojej mną, i skupiam się na sobie. Wyciągam z walizki ubrania, by włożyć je do szafy, zanoszę kosmetyki do łazienki, uprzednio upewniając się, że nie ma w niej mojego współlokatora, a ponieważ zdaje się, że jest zajęty czymś innym, korzystam z chwili prywatności i doprowadzam się do porządku po podróży.

Ku niezadowoleniu Wesa i Blair nie zmieniam swojego stroju, wciąż z dumą nosząc swój zboczony sweter. Wiążę jedynie włosy w wysoki kucyk, by nie opadały mi na twarz, przemywam twarz chłodną wodą, po czym wklepuję w nią krem. Mam naprawdę wrażliwą cerę, która źle znosi niskie temperatury, więc nakładam kosmetyk na policzki nawet kilka razy dziennie – oczywiście pod warunkiem, że nie mam na sobie makijażu. Nie maluję się jednak zbyt często. Być może powinnam, ale jestem zbyt leniwa, by wstawać pół godziny wcześniej tylko po to, żeby nałożyć make-up.

Dołączam do pozostałych kwadrans później. Oczywiście zjawiam się w jadalni jako ostatnia, ale dla nikogo nie stanowi to zaskoczenia. Wręcz przeciwnie, pani Prescott, lub jak każe mi się nazywać – Vivian, bez komentarza poklepuje miejsce między sobą a Blair, które szybko zajmuję.

Kolejną zaletą wspólnego wyjazdu z Prescottami jest bez wątpienia to, że mama mojej przyjaciółki świetnie gotuje. Owszem, robi to rzadko, bo na co dzień zatrudniają gosposię i nawet tutaj, w Aspen, kręci się pomoc kuchenna, ale w niektóre dni daje jej wolne i wtedy osobiście zajmuje się przygotowaniem posiłków. Wychodzi jej to naprawdę fenomenalnie.

Już sam zapach pieczeni sprawia, że zaczynam się ślinić, dlatego bez zbędnych rozmów sięgam po talerz i nakładam sobie porcję mięsa i purée ze słodkich ziemniaków, a następnie zabieram się do jedzenia.

Jestem zbyt pochłonięta obiadem, by uczestniczyć w dyskusji Blair z jej matką na temat… właściwie nie wiem, o czym rozmawiają, bo za bardzo skupiłam się na batatach, ale postanawiam wytężyć słuch, by nie wyjść na ignorantkę. Jak szybko się okazuje, włączyłam się w sam środek dyskusji o życiu miłosnym Westona.

– Miałam nadzieję, że przywieziesz ze sobą kogoś szczególnego – rzuca sugestywnie Vivian w stronę syna. – Ojciec poprosił nawet o dodatkowy komplet pościeli w twoim pokoju.

– Skąd ten pomysł? – Wes ściąga brwi. – Nigdy nie powiedziałem nic, co chociaż sugerowałoby, że się z kimś spotykam.

– Cóż, myślałam, że po prostu rzadko bywasz wylewny, a nie, że jesteś trzydziestoletnim singlem.

Niemal parskam śmiechem, gdy słyszę niezadowolenie w jej głosie.

Pani Prescott ma wiele zalet, ale też jedną sporą wadę – uwielbia wtrącać się w cudze sprawy. Ale tak długo, jak nie wsadza swojego wścibskiego nosa w moje, wydaje mi się to całkiem zabawne. Prawdę mówiąc, lubię od czasu do czasu poobserwować, jak próbuje organizować życie Blair, czy tak jak teraz – Westonowi.

– Co w tym złego?

– Nic. – Wzdycha ciężko. – Chociaż ja w twoim wieku miałam już męża i dziecko w drodze – wypomina, próbując postawić na swoim.

– Wybacz, że nie jestem tak szybki jak ty i tato – sarka Wes. – A nawet gdybym był, nie zamierzam wiązać się z pierwszą lepszą kobietą, by założyć rodzinę – rzuca już bardziej dyplomatycznie. – W dzisiejszych czasach ciężko znaleźć odpowiednią partnerkę.

Po raz pierwszy tego dnia mówi coś, z czym się zgadzam. Wygląda na to, że choć minione lata uwydatniły wiele różnic między nami, łączy nas jedna kwestia: oboje nie mamy szczęścia do związków. Nie zamierzam jednak przyznawać tego na głos.

Niestety okazuje się, że Vivian wręcz przeciwnie.

– Ginger jest wolna – wypala.

Nie muszę widzieć swojego oblicza, by wiedzieć, że robię się czerwona jak burak. Już samo wspomnienie o moim statusie miłosnym, a raczej jego braku, wprawia mnie w zakłopotanie – a fakt, że informuje o nim Wesa, by zasugerować, że jestem dla niego dobrą kandydatką, jedynie pogarsza ten stan.

Cofam wszystko, co pomyślałam o wtrącaniu się pani Prescott.

To wcale nie jest zabawne.

– Co to ma do rzeczy? – pyta po chwili milczenia Weston.

– Po prostu zauważam, że nasza Gigi również z nikim się nie spotyka – oznajmia jego matka, wykazując się absolutnym brakiem subtelności. – A to naprawdę piękna i dobra dziewczyna. Czy to nie dziwne, że wciąż jest sama?

– Ja… – próbuję coś z siebie wydusić, choć nie wiem, jak powinnam wyjść z tej krępującej sytuacji.

– Tak, to naprawdę dziwne – przyznaje Wes, czym skutecznie zbija mnie z tropu.

Podaję w wątpliwość znaczenie jego słów, bo choć ani ton, którym się posługuje, ani jego mina nie wskazują na to, że żartuje, podświadomość podpowiada mi, że ten mężczyzna kpi sobie ze mnie po raz kolejny tego dnia.

Niestety nie udaje mi się rozszyfrować jego zamiarów, bo Weston wstaje od stołu i kieruje się w stronę swojej sypialni, zostawiając nas bez słowa.

3 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

4 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

5 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

6 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

7 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

8 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

9 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

10 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

11 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

12 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

13 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

14 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

15 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

16 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

17 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

18 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

19 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

20 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

21 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

22 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

23 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

24 grudnia

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Christmas Playlist

Dostępne w wersji pełnej

Christmas Filmlist

Dostępne w wersji pełnej

Świąteczne pierniki według Westona

Dostępne w wersji pełnej