Nienarodzony - Mariusz Kaszyński - ebook + książka

Nienarodzony ebook

Mariusz Kaszyński

3,3

Opis

W dniu ślubu, tuż przed ceremonią, Alicja traci w wypadku samochodowym narzeczonego. Świat wychowanej w bidulu dziewczyny wali się w gruzy. Znowu została sama, a na dodatek jest w ciąży. Powtarzający się co noc sen, w którym powraca do niej zmarły ukochany, przynosi chwilową ulgę. Alicja nie wie, że zagłębiając się w nim, stawia pierwszy krok na drodze do koszmaru.

Nienarodzony” to powieść inspirowana wydarzeniami nawiązującymi do działań sekt satanistycznych i tak jak one pochłania, przeraża i nie pozwoli o sobie zapomnieć…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
1
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pparczy
(edytowany)

Nie polecam

Głupia książka, bardziej śmieszna niż straszna. Stereotypowa, naiwna i pełna prawd własnych autora. Horror klasy ż jak żenada.
20

Popularność




Tytuł: Nienarodzony

Autor: Mariusz Kaszyński

Copyright:

Trupi Jad – Magazyn Strasznie Kulturalny

Wydawnictwo Phantom Books

Mariusz Kaszyński

Okładka: Joanna Widomska

Korekta – Joanna Misztal

Skład/łamanie/redakcja Dominika Świątkowska

Sucha Beskidzka 2023.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

ISBN: 978-83-67042-14-7

ROZDZIAŁ 1

Chłodny powiew powietrza sprawił, że Alicja zadrżała. Przestąpiła energicznie z nogi na nogę, częściowo, by się ogrzać, częściowo ze zniecierpliwienia. A może raczej z niepokoju. To było właściwsze słowo, choć starała się nie przyznawać do niego nawet przed sobą. Czy coś się stało? Zgodnie z tradycją to panna młoda spóźniała się na ceremonię. Tak przedstawiały to filmy, zwłaszcza te romantyczne. Pan młody czekał niecierpliwie przed ołtarzem, a ubrana w biel księżniczka zjawiała się w ostatniej chwili.

Ona jednak nie była księżniczką. Ba, daleko jej nawet do zwykłej dziewczyny. Choćby nieprzerwanie słyszała zaprzeczenia, nie zdołałaby z głębi duszy wyrwać przekonania, że jest gorsza. Drugi, a może nawet trzeci sort. Dziewucha z bidula, bez rodziny, bez pieniędzy, bez perspektyw. Nieświadomie pokręciła głową. Niedługo los się odmieni, zatrze skazę. Darek stanie się jej rodziną, tak samo jak jego rodzina. Pustka zniknie. Zyska ich, a tym samym perspektywy. Co do pieniędzy – przy tym wszystkim nie miały już większego znaczenia. Jasne, pełne konto to przydatna w życiu rzecz, ale w porównaniu z własnym miejscem w świecie i przynależnością w ostatecznym rozrachunku bez znaczenia. Na stabilność finansową mogłaby czekać – i się nie doczekać – choćby do końca swych dni. I bez niej dostawała więcej, niż jeszcze niedawno spodziewała się otrzymać.

Dostawała więcej…

Więc może właśnie dlatego tak bardzo się bała? Od tygodni nie spała dobrze, nie znajdując sił na skuteczne odepchnięcie od siebie myśli, że lodowata ręka losu zada cios i odgrodzi ją od szczęścia.

Dlaczego Darka jeszcze nie ma?

Powinni przyjechać pod kościół razem, nie walczyłaby teraz z nabrzmiałym wrzodem strachu. Młodzi przecież tak zwykle robią. Wynajmują limuzynę i podjeżdżają pod świątynię. Nie zamierzali się zresztą wyłamywać, plany pokrzyżowały się niespodziewanie dopiero wczoraj. Po południu zadzwonił ktoś z wypożyczalni samochodów. Problem z wozem, który zaklepali. Pewnie bez problemu dostaliby inny, gdyby Darek tak się nie wściekł. Było to zupełnie do niego niepodobne. Taki zawsze opanowany, wręcz wrzeszczał do słuchawki, nie szczędząc mocnych słów. Zwyzywał rozmówcę, którym ponoć okazał się sam właściciel wypożyczalni, i tak zostali bez samochodu.

Z tego powodu pojechali osobno. Ona z rodzicami Darka, on miał dojechać chwilę później wraz ze świadkiem.

Alicja spojrzała odruchowo na nadgarstek, lecz oczywiście nie założyła zegarka. Nie pasował do sukni ślubnej. Ale nawet bez zegarka wiedziała, że chwila, a właściwie cały zastęp chwil, zdążyła minąć. Czekała co najmniej pół godziny, już dawno powinna zacząć się msza.

– Dlaczego jeszcze go nie ma?

Matka Darka, Teresa, wysłała jej uspokajający uśmiech, przez który wyraźnie przebijały zdziwienie i niepokój.

– Nie bój się, przecież się nie rozmyślił.

Tego akurat Alicja się nie obawiała. A może inaczej. Tego obawiała się najmniej. Prawdę mówiąc, bała się wszystkiego. Przez całe życie miała pod górkę, od urodzenia – gdy matka, której nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić inaczej niż jako kobietę bez twarzy, zostawiła ją i odeszła na zawsze – po wyjście z bidula. Potem również nie było dużo lepiej. W każdym razie aż do spotkania z Darkiem. Dopiero tamtego dnia nad jej głową zza grubej warstwy chmur nieśmiało wyjrzało słoneczko. Z początku świeciło ukradkiem i tylko przez krótkie chwile, potem już jawnie odrzuciło precz szarość nieba. Wszystko stało się tak jasne i wspaniałe, że Alicja nieustannie wypatrywała zagrożenia, kopniaka od losu, który ponownie wpakuje ją w dawne bagno.

Bo przecież szczęście do niej nie pasowało. To był obcy stan. Coś jak odlot na haju. I tak jak narkotyczna wizja – nie mógł trwać wiecznie. Kiedyś musiał się skończyć, a po nim, jak po każdym wzlocie, należało wypatrywać dołka. Upadku w czarną, głęboką, wprost bezdenną jamę. Otchłań zdolną pochłonąć wszystko, co dobre.

Na dłoń spadła jej kropla deszczu. Alicja wbiła wzrok w stalowoszare niebo. Tego tylko brakowało, by zaczęło padać. Dzień był i tak wyjątkowo ponury. Gdy zaczynali organizować uroczystość, październikowa aura jakoś ich nie przerażała. Brali pod uwagę, że może być brzydko i deszczowo, zdawało się to bez znaczenia, w końcu i tak miał to być ich najpiękniejszy dzień. Teraz jednak, przy przedłużającej się nieobecności Darka, oddałaby wiele za kilka bladych, lecz podnoszących na duchu promieni słońca.

Kątem oka dostrzegła, że Teresa sięga po telefon. Przyszła teściowa odeszła kilka kroków na bok, potrzymała aparat przy uchu, po czym westchnęła i odłożyła go z powrotem do torebki.

Nie dodzwoniła się.

Alicja potarła ramiona. Zmarzła, lecz jednocześnie przysięgłaby, że to zimno nie wynika z ponurej jesiennej pogody, lecz wydobywa się z jej środka. Mrozi ją od wewnątrz. Coś więcej niż przeczucie, niemal pewność, że stało się coś złego.

– Wejdź do środka – Teresa wskazała głową kościół. Wnętrze świątyni faktycznie kusiło, suknia ślubna była cienka, w dodatku z głęboko wyciętym dekoltem, lecz Alicja nie zamierzała ruszyć się z miejsca. Pozostanie tu i będzie czekać. Przecież to już niedługo. Lada moment zjawi się Darek. Coś go zatrzymało, lecz na pewno spieszy się jak może. Przecież dla niego również był to najważniejszy dzień życia. Tak jej powiedział, patrząc prosto w oczy. Czuła, że to prawda.

Objęła wzrokiem gości, w każdym razie tych, którzy się nie skryli w świątyni. W całości była to rodzina lub znajomi pana młodego. Niektórzy z nich stali się również jej znajomymi, lecz nie mogła powiedzieć, że ktokolwiek znalazł się tu wyłącznie dla niej. Sama nie zaprosiła nikogo. Nie istniał nikt, z kim byłaby na tyle blisko, by zasługiwał na to wyróżnienie. Brak rodziny, brak przyjaciół. Gdyby nie Darek, byłaby na tym świecie sama jak palec.

Nie jesteś sama, już nigdy nie będziesz.

Ta myśl sprawiła, że potrząsnęła głową. To prawda, miała dla kogo żyć i nie chodziło tylko o ukochanego. Pod sercem nosiła owoc ich związku. Istotę, która miała sprawić, że naprawdę przestanie czuć się samotna. Na razie ciąża stanowiła ich słodki sekret. Sami wiedzieli dopiero od kilku tygodni i pilnie strzegli tej tajemnicy, nawet przed rodzicami Darka. Nie wiedzieć czemu głównie on nie chciał im powiedzieć. Zrobimy to po weselu – powtarzał. Nie protestowała, bo i dlaczego, dla niej Teresa i Karol stanowili nadal prawie obcych ludzi. Widziała ich kilkukrotnie, odnosili się do niej życzliwie, lecz to wciąż za mało, by zdążyli stać się kimś więcej. Do tego niezbędny był czas. Zapewne większy zapas czasu, niż potrzebowaliby na jej miejscu inni. Zbyt wiele razy się sparzyła, przywiązując się do ludzi, których pochopnie uznawała za ważnych w swym życiu, by teraz przychodziło jej to z łatwością.

Uśmiechnęła się. Krótko i blado. Ta istota, ta kruszynka, która w niej rosła, stanowiła najlepsze lekarstwo na strach przed światem, przed pokochaniem go i zbliżeniem się do niego. Żeby potrafiła odnaleźć w sobie miłość do świata, ktoś musiał pokochać również ją, miłością silniejszą niż ta, którą obdarzał ją Darek, bo bezgraniczną i bezwarunkową, taką, jaką może dać dziecku jedynie rodzic, a rodzicowi dziecko.

– Dzwoniła mama do niego?

Wiedziała, że tak, ale pragnęła przerwać ciszę. Może to jedynie wrażenie, lecz zdawało się, że rozmowy dookoła powoli cichną, zamierają. Bała się tej ciszy, zdawała się złowieszcza.

Teresa odpowiedziała coś, ale Alicja nie słuchała. Znała odpowiedź. Myślała o słowie mama. Z trudem przeszło jej przez gardło i w jej uszach brzmiało jak szczeknięcie psa. Sztucznie, wymuszenie. Rodzice Darka nalegali, by tak się do nich zwracała: mamo, tato, lecz przychodziło jej to z wielkim trudem.

Czas. Tak, on ponoć wszystko zmieniał. Ale w tej chwili wlókł się niemiłosiernie, udawał wręcz, że stoi.

– …musiało się coś wydarzyć, to już trwa za długo – wychwyciła słowa ojca Darka.

Tak, na pewno się coś wydarzyło, nadciągnęła katastrofa zamierzająca stanąć na drodze jej szczęściu, zniweczyć je, nim będzie za późno. Zainterweniowała zimna trupia łapa losu starająca się przetrącić kark każdej zmianie na lepsze.

Wstrząsnął nią dreszcz.

Nie możesz tak myśleć! – zrugała się w myślach.

Lęk, który ją opanował, wydawał się zwyczajnie głupi. Nie wierzyła w żaden z góry określony los, w żadnego Boga, który zerkając zza chmurki na nią i resztę ludzkości planował kolejne złośliwe posunięcie. Świat składał się z chaosu i przypadku i żadna z tych składowych nie knuła podstępnie, by uczynić ją nieszczęśliwą. Mieliły wszystko, ale nie z rozmysłem, a na oślep, jak leci, zgodnie ze swą naturą ślepych żniwiarzy.

Odruchowo zerknęła na krzyż wieńczący świątynię. Czemu się tu znalazła, skoro w dużej części stanowił dla niej jedynie pusty symbol? Nie potrafiła tego jasno wytłumaczyć. Darek długo był przeciwny ślubowi kościelnemu i musiała nieźle się natrudzić, by w końcu się zgodził. Dlaczego więc nalegała? By zadowolić jego rodziców? Kiepskie wytłumaczenie, wciąż stanowili dla niej obcych ludzi. By zadośćuczynić tradycji? Pewnie trochę bliższe prawdy. By spełnić marzenia sprzed wielu lat, nawet jeśli już dziś one same zupełnie wyblakły? To najuczciwsza odpowiedź! To pragnienie rodziny ją tu przygnało. Najstarsze wspomnienia, jakie potrafiła przywołać, to marzenia o adopcji, o parze niczym z bajki, która zabierze ją z ośrodka, pokocha i zaakceptuje jak własne dziecko. Później, gdy podrosła i stało się to mało prawdopodobne – o królewiczu, który porwie ją i na karym rumaku powiezie ku lepszemu życiu. Z czasem przestała śnić i o tym, ale jakaś zadra, cień dawnych pragnień pozostał. To przez nią ślub kościelny zdawał się taki ważny.

Darek zapierał się, aż wreszcie niespodziewanie ustąpił. Może podziałał na niego argument, że zadowolą tym jego rodziców? Trudno powiedzieć. W każdym razie po stanowczym nie, przeszedł na moment w być może, a zaraz potem w tak.

Czyżby więc nie dojechał, bo zmienił zdanie?

Idiotyczna myśl. Mało prawdopodobne, by zdecydował o tym w drodze do kościoła.

Tyle że każda kolejna nasuwająca się możliwość zdawała się o wiele gorsza.

Coś się stało, coś się, do cholery, stało!

Alicja głęboko zaczerpnęła powietrza, lecz nie poczuła się lepiej. Odnosiła wrażenie, że się dusi. Mocno zawiązany gorset sukni ślubnej nie pozwalał odetchnąć pełną piersią. Na moment pociemniało jej w oczach. Gdy przemogła słabość, zobaczyła wyjeżdżający zza rogu samochód. Auto przejechało obok kościoła i zniknęło w sąsiedniej uliczce. To nadal nie był Darek.

– Dziecko, schowajmy się, pada.

Ze zdziwieniem spojrzała w górę. Faktycznie, pojedyncze krople zmieniły się w obfity deszczyk. Była już na wpół mokra, a nawet tego nie zauważyła.

Pozwoliła się zaprowadzić Teresie do przedsionka kościoła. Najchętniej usiadłaby na kamiennej posadzce i dopiero w ostatniej chwili uprzytomniła sobie, że to nie najlepszy pomysł.

Uspokój się, on zaraz się pojawi. Wytłumaczenie będzie głupie, ale zupełnie prawdziwe. Złapali gumę, samochód nie chciał zapalić albo inny drobiazg, który w innych okolicznościach wydawałby się śmieszny. Bo życie składa się z drobiazgów, a my zwykle nie zauważamy, jak wielki mają na nas wpływ.

Chciałaby w to wierzyć. Zaufać głosowi rozsądku, a nie tej wyjącej histerycznie nucie alarmowej wewnętrznego strachu.

Telefon w torebce Teresy zadzwonił tak niespodziewanie, że aż obie podskoczyły. Kobieta wyjęła go pospiesznie. Spojrzała na boki, jakby rozważając, czy wypada odebrać go wewnątrz kościoła, lecz wzmagający się deszcz nie zachęcał do wyjścia.

Alicja kątem oka dostrzegła, że na ekranie wyświetliły się cyfry. Dzwonił więc ktoś obcy, a przynajmniej niewpisany do kontaktów.

– Słucham.

Teresa dłużą chwilę stała sztywno, jedynie od czasu do czasu rzucając zdawkowe potwierdzenia. Zdawała się wrosnąć w kamienną posadzkę. Nawet nie słysząc słów, Alicja była pewna, że wiadomość jest zła. Widziała to w postawie niedoszłej teściowej, jej zgiętych ramionach, napiętej, przygarbionej sylwetce, którą nagle przygniótł do ziemi niewidoczny ciężar.

A więc nie udało ci się doprowadzić do remisu z losem. Nie będzie punktu dla ciebie. On nadal pewnie prowadzi wasze starcie.

– Mamo?

Nie słyszała własnego głosu, a Teresa chyba nie słyszała jej. Opuściła rękę z aparatem, tępo wpatrując się w ścianę z przeszkoloną gablotą wypełnioną ogłoszeniami parafialnymi i okładkami kościelnych gazetek.

– Mamo?

Teresa się odwróciła. Jeśli wcześniej pozostawał cień wątpliwości, to zgasł dokładnie w tej chwili. W oczach kobiety lśniły łzy.

– On… – jęknęła. – Darek…

Alicja czekała w bezruchu na ostateczny cios.

– Darek miał wypadek – wydukała wreszcie Teresa. Po jej policzkach spływały grube łzy, rozmazując starannie przygotowany makijaż. Kobieta przetarła je, jeszcze bardziej potęgując dzieło zniszczenia. – Zaledwie… zaledwie… dwie ulice stąd.

– Gdzie?

Wydawało się, że kobieta nie odpowie. Minął moment, nim wyrzuciła z siebie:

– Przy jakiejś kwiaciarni…

Alicja była już na zewnątrz. Bliżej ulicy, chroniąc się pod dębem, stał jakiś kolega Darka, którego imienia nawet nie pamiętała. Marcin? Może tak, a może nie. Chyba nawet kiedyś spotkali się na piwie, ale to był cały ich kontakt. Mężczyzna lekko opierał się o skuter, na którym najwyraźniej przyjechał. Marny wybór w taką pogodę.

– Kluczyki! – zażądała Alicja.

Marcin spojrzał na nią zdezorientowany.

– Co się stało? zapytał z idiotycznym wyrazem twarzy, mieszaniną zaskoczenia i zdziwienia.

– Darek miał wypadek! Daj kluczyki!

Mężczyzna niezdecydowanie pokręcił głową.

– Nie możesz…

– Daj mi te pierdolone kluczyki! – wrzasnęła mu prosto w twarz, a widząc, że nadal się do tego nie kwapi, popchnęła skuter.

Pojazd wywrócił się przy głośnych protestach mężczyzny, ale już na to nie patrzyła. Biegła. Dwie ulice, to niedaleko, oby tylko miejsce wypadku było tym, o którym myślała.

Na drodze stanęła jej kałuża, lecz Alicja nie próbowała jej obchodzić. Beżowe szpilki ozdobione złotym wzorem przecięły czarną brudną wodę. Biała suknia przemknęła po niej niczym żagiel okrętu.

Biegła przed siebie, dopóki nie zabrakło jej tchu. Potem nieco zwolniła, lewą rękę przyciskając do kłującego boku. Ciało odmawiało posłuszeństwa, ale była zbyt zdeterminowana, by się poddać. Da radę. Ból nie zatrzyma jej, ani nie opóźni. Musiała jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

Z daleka usłyszała wycie karetki. To tylko dodało jej sił i dziwnie znieczuliło. Przestała czuć kolkę, ból w nienawykłych do biegu łydkach i chłód wody, która nalała się do lewego buta.

Ambulans stał nieopodal rozbitego mercedesa. Mimo zmasakrowanego przodu pojazdu wystarczył jej rzut oka, by stwierdzić, że to samochód, którym Darek miał jechać ze świadkiem. Z Jerzym. Część weselnych ozdób spadła, ale reszta dobrze się trzymała. Białe kwiatuszki na czarnej pogiętej karoserii. Nie wiedzieć czemu przeraziło ją to bardziej niż fatalny stan wozu.

Wokół kręcili się ludzie w odblaskowych kamizelkach, ratownicy medyczni oraz policjanci. Zapewne to któryś z mundurowych zadzwonił do Teresy. Alicja wpadła między zgromadzonych, zręcznie omijając draba, który – rozkładając ręce – próbował ją zatrzymać. Po dwóch kolejnych krokach obcas trafił na wyrwę w nawierzchni i wyłożyła się na mokry asfalt. Natychmiast zerwała się, ale policjant już przy niej był.

– Tam nie wolno! – zarządził.

Nie słuchała. Co ją obchodziły zakazy jakiegoś wąsatego idioty wyglądającego trochę jak Charles Bronson, a trochę jak cieć z placu budowy.

– Nie wolno! – powtórzył ostrzej, gdy się szarpnęła w przód, starając się wyswobodzić z jego uścisku.

Zaczerpnęła głęboko powietrza, starając się uspokoić. Najgorzej było wyrównać oddech, biegła dwie przecznice, ostatni raz taki dystans pokonała chyba jeszcze w liceum.

– To mój mąż – wydyszała między głośnymi wydechami.

Zamierzała się poprawić i dopowiedzieć, że przyszły mąż, ale wzrok policjanta powiedział jej wszystko. Darek nie zostanie jej mężem. Nigdy. Coś, jakieś fatum, które całe jej życie czuwało, by nie zaznała szczęścia, ponownie wyciągnęło swe kościste paluchy i zainterweniowało.

– Czy…? – jęknęła, nie potrafiąc wydobyć z krtani kolejnych słów.

Mężczyzna pokręcił głową.

– Przykro mi. –Jego głos brzmiał głucho, jakby wydobywał się z głębokiej studni. A raczej to Alicja osuwała się w przepaść. W czarną otchłań rozpaczy. – Obaj nie żyją. Wjechali wprost pod ciężarówkę.

Dopiero teraz dostrzegła duży samochód stojący z boku drogi. W porównaniu z mercedesem, którego przód praktycznie zmienił się w górę metalu zmieszaną z okruchami szkła, wyglądał na nietknięty. Tył ciężarówki częściowo zasłaniał znajdującą się za nim kwiaciarnię. Z wielkiego szyldu reklamującego usługi widoczny pozostał jedynie fragment tworzący teraz hasło:

POGRZEBY NOWOŻEŃCÓW

Alicja poczuła, że zbiera się jej na mdłości. Z trudem zwalczyła słabość.

– Gdzie… on… jest? –zapytała z wysiłkiem.

– Tam nie można.

Jeden z ambulansów – teraz dopiero dostrzegła, że było ich więcej – odjechał. Spokojnie, bez syreny. Nie wiedziała, czy w środku jest ciało Darka lub Jerzego, lecz karetka nie musiała się nigdzie spieszyć.

Świadomość tego podziałała na nią gorzej niż widok zmasakrowanego wozu. Opadła na kolana. Policjant złapał ją pod ramię, niezgrabnie pomagając wstać.

– Proszę odejść na bok. Gdzie jest pani rodzina?

Rodzina? Miała ochotę zaśmiać się histerycznie, ale gula, która urosła w jej w gardle, uniemożliwiła choćby piśnięcie. Jej rodzina właśnie zniknęła. Zanim naprawdę zaistniała. Ponownie została sama. Powinna do tego przywyknąć, całe życie nie miała nikogo, lecz na ten cios nie była przygotowana. Nauczyła się radzić sobie sama, przywykła do braku ciepła drugiej osoby, lecz gdy tylko się otworzyła i spróbowała zapomnieć dawne nawyki, los na nowo wskazywał jej miejsce w szeregu.

Nie dla psa kiełbasa! Nigdy nie będziesz miała rodziny! Zawsze pozostaniesz sama jak palec!

Sztywno dźwignęła się na nogi i ruszyła w stronę chodnika, gdzie gęstniał tłumek ciekawskich. Kruki przylatujące nasycić się padliną. Ta z ekranu telewizora nie była równie smakowita co wypadek widziany na własne oczy, a jeszcze lepiej zdarzenie nagrane komórką. Pogięta stal, rozbite szkło, krew i trupy. Smakowity kąsek dla homo zombiaticus, żywego trupa, dzielącego dzień między pracę i telewizor.

Miała się zagłębić pomiędzy nich? Znosić ich spojrzenia? Może wręcz otrzeć o nich, gdy będzie przedzierać się przez ten żywy mur? Udawać, że nie dostrzega wycelowanych w siebie aparatów telefonów.

Zatrzymała się chwiejnie. Policjant, który nie dopuścił jej bliżej, wciąż stał niedaleko, lecz zwracał na nią już znacznie mniejszą uwagę. Poczekała, aż odwróci się w drugą stronę, i podbiegła do wraku mercedesa.

Ktoś znów wołał, by się zatrzymała, lecz nie zamierzała usłuchać. Przypadła do samochodu i stanęła jak wryta. Przed pojazdem asfalt czerwienił się od krwi. Nie, nie czerwienił. Wiedziała, że to krew, lecz teraz wydawała się ciemnobrązowa, prawie czarna. Opadła na kolana i dotknęła plamy dłonią. Na palcach zostały czerwone ślady. Sięgnęła do głowy, lecz welon zniknął, musiała go zgubić, biegnąc.

– Proszę pani, to naprawdę…

Pozwoliła się podnieść. Jej suknię szpeciły teraz liczne krwiste smugi. Ostatnia pamiątka po Darku. Ta myśl była tak koszmarna, że pociemniało jej w oczach. Świat zawirował. Oprzytomniała dopiero przy karetce. Obejrzała się trwożliwie, lecz nie było w niej ciała. Nosze ambulansu stały puste.

– Alicja…

Zerknęła pustym wzrokiem przed siebie. Zobaczyła Teresę. Bladą, rozmazaną i jakby co najmniej o dekadę starszą. Skąd matka Darka się tu wzięła? Głupie pytanie, ktoś ją przywiózł, z pewnością nie przybiegła tak jak ona.

Alicja otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie zdołała.

– Chodź do mnie, moje dziecko. – Kobieta rozwarła ramiona.

Alicja nie ruszyła się z miejsca. Kim była dla niedoszłej teściowej? Obcym człowiekiem. I tak samo Teresa była obca dla niej. Nie mogła nieść jej pocieszenia. Takie samo ukojenie dałby jej uścisk kogokolwiek z załogi ambulansu.

– W tej chwili powinniśmy być razem.

W tej chwili? A potem? – Ta gorzka myśl sprawiła, że Alicja nawet nie drgnęła. Teresa potrzebowała jej, by wypłakać się na czyimś ramieniu. A potem? Przecież nawet nie będzie wdową po jej synu. Darek zginął na godzinę, a może jedynie pół godziny przed złożeniem przysięgi małżeńskiej. Czy gdy już rozpacz minie, Teresa zwyczajnie wyrzuci ją ze swojego życia? Wypchnie za horyzont spraw, by widok niedoszłej synowej nie paskudził od nowa gojącej się rany? To nie byłby pierwszy raz, gdy ludzie o niej zapominali, gdy tylko przestawała im być potrzebna. Przeżyła to wielokrotnie. Fałszywe przyjaźnie, miłości, które się zaczynały i kończyły w łóżku, bo od początku brak im było potencjału na cokolwiek więcej. Nosiła już tyle blizn na duszy, że nie potrzebowała kolejnej.

– Dla niego – dodała Teresa.

Alicja wbrew sobie podeszła i pozwoliła się przytulić. Nie czuła ciepła. Po jej głowie tłukła się myśl, że krew, którą była umazana, pobrudzi elegancki strój Teresy.

ROZDZIAŁ 2

Otaczające ją plakaty przygnębiały. Krzykliwe, a jednocześnie posępne. Darek słuchał ostrej muzyki, dla niej zbyt ostrej. Nie przeszkadzało jej to, dla niego mogła nawet spróbować ją polubić, a choćby nawet nie polubiła, była w stanie tolerować. Niczym nastolatek wytapetował plakatami prawie cały pokój, brakowało ich chyba tylko na suficie. Długowłosi metalowcy potrząsający łbami lub grający na gitarach, odwrócone krzyże, czaszki, jakieś pentagramy czy inne symbole, których w większości nawet nie potrafiła nazwać. Wszystko to teraz zdawało się w nią wpatrywać. Nawet rzeczy, które nie miały oczu, śledziły każdy jej krok.

– Wariuję – powiedziała głośno i wyszła z pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi.

Tu już nie mogły się na nią gapić. Choć Darek fiksował na punkcie metalu, to tylko sypialnia była jego świątynią. Reszty mieszkania nie ozdabiał nawet jeden obrazek kojarzący się z muzyką. W ogóle reszta ścian ziała przygnębiającą pustką. Żadnych obrazów, dekoracji, niczego. Kiedyś na jednej ze ścian zamierzała powiesić ich wspólne zdjęcie. Nie zgodził się.

Miał prawo, to było jego mieszkanie. Wynajmował je jeszcze zanim się poznali. Gdy kilka miesięcy temu sprowadziła się do niego, na moment znalazła swoje miejsce na ziemi. Niecałe dwieście dni, jedna krótka chwila, która właśnie minęła. Za tydzień, dwa, ponownie będzie musiała się za czymś rozejrzeć. Przecież nie mogła tu zostać. Nawet gdyby właściciel nie miał nic przeciwko temu, to zwyczajnie nie było jej stać na duże mieszkanie w centrum. Jako kelnerka w małej knajpie zarabiała marne grosze. Ale i to się skończy, bo przecież gdy brzuch jej urośnie, nie będzie ganiała między stolikami.

Co wtedy? Kto jej pomoże?

Odepchnęła od siebie myśli o czających się na horyzoncie problemach. To nie była dobra chwila na troskę o przyszłość, minęły zaledwie godziny od momentu, gdy jej przeszłość została zmieciona przez rozpędzony ekspres. Znalazła się w pustce. Tkwiła w niej już nie raz i dawała radę, ale teraz było inaczej. Wkrótce będzie musiała martwić się nie tylko o siebie.

Czy Teresa albo Karol mogliby udzielić jej wsparcia?

Pokręciła głową.

Niczego od nich nie chciała. I niczego się nie spodziewała. Pozostawali obcymi ludźmi, a od obcych zawsze należy trzymać się z daleka. Liczenie, że ktoś, kogo nie znasz lub prawie nie znasz, wyciągnie do ciebie pomocną dłoń, było szczytem naiwności. Już dawno wyrosła z wiary w ludzi, a szczególnie w ich wrodzone dobro.

Ludzie z natury nie są ani dobrzy, ani źli. Są zwyczajnie egoistami. To ich wrodzony pierwotny motor działania. Ja i tylko ja, nic poza tym się nie liczy. Okoliczności sprawiają, że ta sama siła pcha poszczególnych z nich w przeciwstawnych kierunkach. Drobnego złodziejaszka od łasego na miliony polityka odróżniają zaledwie możliwości, swoboda działania, i to wielu potrafi zauważyć. Ale to, że hitlerowca od siostry niosącej pomoc chorym bezdomnym w przytułku dzieli mniejsza przepaść, niż może się w pierwszej chwili wydawać, najczęściej pozostaje ukryte. A przecież oboje działają tak naprawdę jedynie dla siebie. Dla swojego wewnętrznego, głęboko skrywanego „ja” i tego „ja” zadowolenia. I każde z nich buduje własne dumne ego, tyle że na inne sposoby, innymi drogami, co sprawia, że znajdują się na dwóch przeciwstawnych krańcach postaw.

Alicja potrafiła to dostrzec. Może dlatego, że w bidulu widziała wiele z tych niosących miłosierdzie samarytanek. Prędzej czy później każda okazywała się zakłamaną egoistką. Jeśli troszczyła się o innych, to dla własnego zadowolenia. Poza tym – i to najważniejsze –każda z nich drobiazgowo dbała o to, by inni grali według jej reguł. Nie pozwalała, by ktoś inny ustalał zasady. A jeśli komuś się to nie spodobało, jeśli ktoś zaczynał się buntować, smok ostatecznie odsłaniał swoje prawdziwe oblicze.

Nie wątpiła, że tak samo byłoby z niedoszłymi teściami. Może i pochyliliby się nad nią. W końcu nosiła pod sercem ich wnuka czy wnuczkę. Ale przecież zrobiliby to jedynie z tego powodu. Nie dla niej, nie dla więzi, która połączyła ją z Darkiem, a dla owocu tego związku, który stanowił jedyne przedłużenie ich syna.

Nie potępiała ich. W tej postawie nie widziała niczego złego, ale też nie pragnęła tego typu wsparcia. Co więcej, wymagałoby ono, by ponownie się dostosowała. Uznała kolejne reguły, kolejne nienaruszalne zasady ustanawiane poza nią. Niektórych mogłaby domyślić się od ręki. Choćby zakaz spotykania się z innymi mężczyznami. Przecież miałaby grać rolę matki ich wnuka, świętej i nieskalanej, nieustannej i nieutulonej w żałości cierpiętnicy pamięci ich syna, niemalże Maryi zawsze dziewicy.

Nie odpowiadało jej to. I to nie dlatego, że zamierzała w krótkim czasie zacząć rozglądać się za kimś nowym. O nie, nawet o tym nie myślała, musiała opłakać Darka, przeżyć po nim żałobę, ale przecież życie kiedyś w końcu ruszy, struchlała Ziemia ponownie zacznie się obracać, a ona nie pozwoli cudzą wolą zamknąć się za życia w mauzoleum pamięci po ukochanym. Nie wątpiła, że on by tego nie chciał. A w każdym razie, jeśli naprawdę ją kochał, nigdy by na to nie pozwolił.

Rozważania przyniosły wwiane przeciągiem wątpliwości dawne obawy. Jak długo byli razem, gdy Darek po raz pierwszy wspomniał o ślubie? Krótko, może nieco ponad rok z okładem. Jak zareagowała? Nie odzywała się do niego przez trzy dni. Nie obraziła się, skąd! Ogarnął ją strach. Jego propozycja sprowadziła jeden z najbardziej przerażających okresów w jej życiu. Była z Darkiem, bo bycie z kimś stanowiło naturalny porządek istnienia. Ptaki, ryby, a nawet oślizgłe robale, wszystko, co żyje, na krócej lub dłużej dobiera się w pary. Niektóre ze stworzeń, absolutna mniejszość, dokonują wyboru raz i na całe życie. Czuła, że została przyparta do muru, zmuszona również wykonać ten krok. Wcześniej niewiele o tym myślała, owszem, znalazła dla siebie kogoś, w kogo mogła się wtulić chłodnymi wieczorami, kogoś do pomocy w rozwiązywaniu codziennych banalnych problemów, po prostu kogoś do bycia obok, ale na tym zaspokoiła głód związku, bojąc się nawet marzyć o czymś więcej. I nagle stanęła w sytuacji, w której musiała przed sobą szczerze odpowiedzieć, czym tak naprawdę jest ich relacja. Czy to jedynie przywiązanie, chemiczno-biologiczna potrzeba dzielenia z kimś świata, czy jednak coś więcej, możliwość, że naprawdę kocha? Tak, właśnie tego się bała. Problem tkwił nie w uczuciach Darka, a jej. Przede wszystkim musiała uzyskać potwierdzenie, że sama potrafi kochać, że to coś, co się między nimi narodziło, nie jest jedynie pobożnym życzeniem jasnej świetlanej przyszłości, a czymś prawdziwym, realnie istniejącym.

Zajęło jej to trzy dni. W tym czasie przeszła metamorfozę. Chyba nigdy w życiu nie stało się nic, co zmieniłoby ją bardziej. Przez owe siedemdziesiąt dwie godziny – a może nawet nieco dłużej – otworzyła się. Zakwitła. Już nie była wiecznym pąkiem, zalążkiem gotowym, by żyć. W tamtej chwili rozpoczęła życie, wszystko przed tym zdawało się jedynie marnym kukiełkowym teatrzykiem, w którym nie występowała nawet ona sama, a jedynie jakiś sztywny, niemrawy dubler. Kukła niezdarnie ją udająca.

Chyba już od tamtej pory podświadomie czekała na katastrofę. Czuła się niczym dzieciak, który wykradł z kredensu cukierki i wypatrywał kary, która nieuchronnie nastanie, gdy sprawa się wyda. Bo jej nie wolno było kochać i być kochaną, nie miała do tego prawa, nie powinna wysuwać podobnie absurdalnych żądań. Jej miejsce w świecie to pusta studnia o gołych betonowych ścianach, a jedynym towarzyszem – echo czyjegoś głuchego śmiechu.

Odważyła się i sięgnęła po więcej, więc musiała dostać po łapach.

Życie z lękiem rządzi się swoimi prawami. Z każdym dniem obawa zdaje się maleć, choć tak naprawdę jedynie zaszywa się głębiej. Nie znika zupełnie, a wycofuje i czeka w ukryciu. Na chwilę, gdy ofiara o niej zapomni, a ona będzie mogła niespodziewanie sięgnąć po swoje.

Alicję przeniknął dreszcz. W mieszkaniu nie było zimno, dwadzieścia cztery stopnie, Darek nie lubił chłodu. Powtarzał, że dobrze czuje się jedynie w gorących klimatach. Alicja czasem żartowała, że gdyby tylko mógł, usiadłby tyłkiem w ognisku i czułby się wspaniale. Raz odpowiedział, że najlepiej byłoby mu w piekiełku. Wtedy się śmiała, teraz nie wydawało się to już zabawne.

Przeszła do kuchni i pstryknęła włącznik elektrycznego czajnika. Z szafki wyjęła dwa kubki. Stawiała je na szafce, gdy uprzytomniła sobie bezsens tego działania. Dla kogo szykowała drugie naczynie? Dla Darka? On już nigdy nie napije się z niego herbaty. Z niego ani jakiegokolwiek innego. Przez moment rozważała, czy nie cisnąć niepotrzebnym kubkiem o podłogę, lecz ostatecznie schowała go ponownie do szafki. Zatrzasnęła mocno drzwiczki. Ręce jej drżały, a w oczach stanęły łzy, zamazując wszystko dokoła. Usiadła na krześle wciśniętym między stół a lodówkę i ukryła twarz w dłoniach.

Nie będzie płakać! Nie pozwoli sobie na to! Będzie silna, a żałobę przetrawi na sucho! Los zadał jej cios, ale ona nie pozwoli się złamać.

Wbrew postanowieniom rozpłakała się głośno. Napięcie powoli zaczęło schodzić, a odgłosy głośno łapanych oddechów i pociągnięć nosem na moment wyrzuciły z pomieszczenia upiorną ciszę, która próbowała w nim niepodzielnie zapanować. Wrażenie, że jest sama na ogromnej pustej scenie, a wszystko wokół niej, materia żywa i martwa, chłonie każdy jej ruch, odeszło.

Dzwonek telefonu przegnał ostatnie opary pustki. Komórka leżała na szafce w przedpokoju. Alicja niespiesznie podeszła do niej i zerknęła na ekran. Justyna. Nie miała ochoty odbierać, lecz jeszcze bardziej przerażała ją myśl o ponownym zagłębieniu się w niedawnej ciszy. Wolno, jakby wbrew sobie, przeciągnęła palcem w stronę zielonej słuchawki.

– Halo.

Minęły trzy uderzenia serca, zanim Justyna wyrzuciła z siebie krótkie cześć. Naturalna reakcja, gdy dzwonisz do kogoś w żałobie, nie bardzo wiedząc, jak zacząć. Czy w ogóle istnieje na tę chwilę jakikolwiek dobry sposób powitania? Czy kondolencje i zapewnienia o współczuciu mogą zabrzmieć naturalnie i stanowić dobry wstęp do dalszej rozmowy?

– Cześć – odpowiedziała mechanicznie.

– Jak się trzymasz? – ostrożne pytanie.

Alicja przełknęła ślinę. Czy ktokolwiek oczekuje od niej szczerej odpowiedzi? Raczej nie, to tylko zwrot grzecznościowy, wytrych pozwalający przerzucić piłeczkę na drugą stronę. Teraz ty się produkuj, ja już swoje odwaliłam.

– Marnie – przyznała i ponownie po obu stronach zaległa nieznośna cisza. Nie próbowała dodawać niczego więcej, a Justyna też wyraźnie czuła skrępowanie.

– Nie potrzebujesz z kimś pogadać? zapytała wreszcie. – Może byśmy się spotkały?

– Chcesz zajrzeć?

– Nie… Myślałam raczej o kawie na mieście. Ale jeśli wolisz…

Alicja potrząsnęła głową. Nie, wcale nie wolała. Nie miała ochoty nikogo spotykać, z nikim rozmawiać, ale ucieczka z mieszkania była lepsza niż snucie się po pustych wnętrzach i odpychanie od siebie wspomnień. Gdy przechodziła z pokoju do pokoju, nieustannie łapała się na tym, że odruchowo szuka wzrokiem Darka.

– Skąd, świetna myśl. Dobrze mi zrobi, jeśli się gdzieś… ruszę.

Niczego to nie zmieni – pomyślała od razu. Tęsknoty nie da się zapić kawą. Nie da się jej też utopić w alkoholu ani stłumić narkotykami. Wszelkie środki działają czasowo. Za krótko, by wnieść cokolwiek pozytywnego.

– Doskonale. Jakieś konkretne miejsce?

– Magnolia – rzuciła odruchowo i szybko tego pożałowała. Zbyt często chodzili do tej knajpki z Darkiem. Na kawę, na wino, czasem na pizzę i piwo. Powinna wskazać inne miejsce, a nie katować się takim, w którym wspomnienia były równie silne.

Justyna musiała chyba pomyśleć o tym samym, bo spytała:

– Na pewno?

– Knajpka jak każda inna.

Nie potrafiła wprost uwierzyć, jak gładko te słowa przeszły jej przez gardło. Łgarstwo! Magnolia nie była jak każda inna. To było ich miejsce, ich restauracja. Pizza była tam OK, wino i kawa średnie, a piwo – delikatnie mówiąc – słabe, ale i tak chodzili głównie do niej. I chyba nie tylko dlatego, że właśnie w niej się spotkali po raz pierwszy. Po prostu w niej czuli się na swoich miejscach.

– Dobrze. To kiedy? Za godzinkę?

Alicja najchętniej spotkałaby się natychmiast, lecz jeśli dobrze kojarzyła, Justyna mieszkała dość daleko, i żeby dotrzeć na miejsce, musiała przejechać chyba z pół Warszawy. Jeśli powiedziała, że pojawi się za godzinę, to i tak oznaczało, że praktycznie była gotowa do wyjścia.

– Może być.

– To jesteśmy umówione. Do zobaczenia.

Justyna szybko się rozłączyła. Alicja obrzuciła wzrokiem gasnący wyświetlacz i odłożyła komórkę na szafkę.

Nigdy nie miała przyjaciół. Przez całe życie nie potrafiła zbliżyć się do kogoś na tyle blisko, by wejść na równie wysoki poziom zażyłości. Nie oznaczało to jednak, że nie miała znajomych. Było ich całkiem sporo, choć musiała przyznać, że dużą część stanowili ich wspólni znajomi, których poznała dzięki Darkowi. Jej niedoszłego męża cechowała łatwość w nawiązywaniu kontaktów, zdolność, której zawsze mu zazdrościła. Wystarczyło, że spotkał się z kimś kilkukrotnie, a już klepał go po plecach i zachowywał się, jakby ich znajomość trwała jeśli nawet nie całe życie, to przynajmniej jego większość. Ona nawet po dłuższym czasie była ostrożna. Zachowywała się jak ukwiał wysuwający się ostrożnie na zewnątrz i gotowy ponownie schować na najdelikatniejszy choćby sygnał alarmowy. Zbyt wiele razy się sparzyła na przyjaźni, która – jak się okazywało w chwili próby – wcale przyjaźnią nie była, by zachowywać się inaczej.

Ostatnie myśli sprawiły, że prawie pożałowała, że zgodziła się na spotkanie. Zbyt mocno pragnęła wyrwać się z pustego mieszkania, by je odwołać, lecz z każdą chwilą zdawało się coraz bardziej narzuconym obowiązkiem, a nie czymś, co miało stanowić choćby chwilową odskocznię.

Dlaczego Justyna w ogóle do niej zadzwoniła? Ją też poznała przez Darka i nie była to wcale bliska znajomość, choć z drugiej strony ostatnio faktycznie widywały się częściej.

– Niektórzy nie stronią tak od ludzi, jak ty – powiedziała na głos do pustego mieszkania.

Zamiast zastanawiać się, czemu ktoś wyciągnął ku niej pomocną dłoń, powinna przyszykować się do spotkania. Przez ostatnie trzy dni nie wychodziła z domu, od świtu do zmierzchu, a nawet dłużej snując się po mieszkaniu w potarganej, rozciągniętej piżamie. Musiała doprowadzić się do porządku, zanim wyściubi nos na zewnątrz. Uczesać upodabniające ją do stracha na wróble włosy i przynajmniej odrobinę się umalować. Choćby tyle, by przykryć bladość policzków i odciśnięte nieprzespanymi nocami sińce pod oczami.