Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
130 osób interesuje się tą książką
Rozbita, złamana na zawsze.
Stałam się cieniem kobiety, którą kiedyś byłam. Coraz częściej tracę kontakt z rzeczywistością, ale jest ktoś, kto nie pozwoli mi sięgnąć dna.
Romero Pierce. Nieustępliwy, posępny, tajemniczy. I tak cholernie przystojny.
Pojawia się w naszym domu nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Wkrótce zostaje moim osobistym bodyguardem, choć wcale nie potrzebuję ochrony. Bardziej cenię spokój i wolność.
Romero obserwuje każdy mój ruch, co jest irytujące i uciążliwe. A jednak to właśnie jego obecność rozpala we mnie ogień, którego nie potrafię ugasić, sprawia, że nie umiem pohamować swoich erotycznych pragnień. Z każdym dniem zmysłowe napięcie między nami staje się coraz intensywniejsze. Nigdy nie sądziłam, że poczuję coś takiego. Ale czym to właściwie jest?
Romero skrywa mroczne sekrety. Ma własną dramatyczną przeszłość, którą stara się ukryć, lecz prawda i tak zawsze wychodzi na jaw.
Kim dla mnie jest? Wrogiem czy sprzymierzeńcem? A może mrocznym kochankiem? Już sama nie wiem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 567
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Dark Knight
Przekład z języka angielskiego: Agnieszka Rewilak i Wanda Lewera
Copyright © J. L. Beck, 2025
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2025
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Anna Nowak
ISBN: 978-91-8076-800-9
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Risky Romance/Gyldendal A/SKlareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
Słowo od autorki
Kochana Czytelniczko, Kochany Czytelniku,
ogromnie się cieszę, że zasiadasz do lektury Mrocznego kochanka, nie mogę się doczekać, aż się jej oddasz bez reszty. Niemniej muszę Cię uprzedzić, że niektóre sceny mogą się dla Ciebie okazać trudne, czytaj je więc z ostrożnością.
Tatum
Dziesięć lat wcześniej
Gdy tylko otworzyłam oczy, na mojej twarzy rozlał się uśmiech: dzisiaj zaczynały się wakacje.
Po dziewięciu miesiącach szkoły w końcu nadeszło lato, a wraz z nim zasłużony odpoczynek. Gdybym miała krótko opisać, jak się czułam, najbardziej pasowałoby słowo „ekscytacja”. Cudowna była świadomość, że nie będę musiała odrabiać już ani jednej pracy domowej, nie będę musiała się wcześnie kłaść, że będę mogła wstawać, o której zechcę, przynajmniej przez najbliższe trzy miesiące.
Niemal czułam smak wolności. Nie mogłam się doczekać przesiadywania nad basenem i chłonięcia każdego promienia słońca. Miałam nadzieję, że zanim jesienią znowu zacznie się szkoła, będę pięknie opalona, zamiast straszyć bladzizną jak teraz.
A do tego już za chwilę miała się tu pojawić Bianka, moja najlepsza przyjaciółka. Nie posiadałam się z radości. Jej tata zwykle nie pozwalał jej nocować u kogoś, z wyjątkiem jakichś specjalnych okazji typu urodziny. Bianka mówiła, że ojciec jest surowy i zawsze musi wiedzieć, co ona robi i z kim przebywa. To musiało być okropne – mieć apodyktycznego ojca. Mój tata też zawsze chciał wszystko wiedzieć, ale pozwalał mi odwiedzać przyjaciół i chodzić na zakupy. Oczywiście nie samej.
Kiedy wychodziłam, zawsze musiał mi towarzyszyć któryś z ludzi ojca, ponieważ on sam zwykle był tak zajęty, że nie mógł mnie zawieźć na zajęcia czy do kina. Pewnie dlatego pan Cole nie chciał, żeby Bianka tu przychodziła… No bo mój tata tu był. Ale on zwykle pracował w swoim gabinecie, tak że miałyśmy cały dom dla siebie. Jeśli oczywiście nie liczyć ludzi, którym tata płaci za ochronę. Serio – niewiele mieli do roboty, zwłaszcza że nie zdarzyło mi się nigdy na przykład dławić, topić czy coś w tym stylu. Na ogół po prostu odwracali wzrok.
Pan Cole był śledczym w policji, więc wiedział, co życie może odwalić. W każdym razie tak mi mówiła Bianka. Tak mnie nosiło z radości, że ona niedługo u mnie będzie, że w końcu wyszłam z łóżka i wskoczyłam pod prysznic, chociaż spokojnie mogłabym jeszcze pospać ze dwie godziny.
Dopóki nie poznałam się z Bianką, nie miałam pojęcia, że dzieci mają jakieś obowiązki domowe. Nie byłam idiotką, wiedziałam, że nie każdy ma w domu personel, który zajmuje się gotowaniem i sprzątaniem. Sądziłam jednak, że zajmują się tym rodzice, ale w przypadku Bianki było inaczej. Ona w kółko sprzątała coś w domu, sama sobie prała, a nawet gotowała, no bo mieszkała sama z ojcem. Tak jak ja nie miała mamy, tylko że ona mogła swoją odwiedzać na cmentarzu.
Ja na ogół nie miałam pojęcia, gdzie jest moja mama.
Zawsze porządna Bianka bardzo mnie odmieniła. Dotarło do mnie, że mogłabym chociaż pościelić własne łóżko albo posprzątać po sobie w łazience. Więc teraz po prysznicu zrobiłam porządek w pokoju. Jak się przeprowadzę do nieużywanego skrzydła domu, co tata mi obiecał na początek liceum, będę miała więcej obowiązków.
To jedna z jego zasad: „Jeśli chcesz coś ode mnie, musisz mi pokazać, że jesteś w stanie wziąć za to odpowiedzialność”.
Ciągle mu więc pokazywałam, że mogę sama o siebie zadbać. Pragnęłam mu udowodnić, że nie jestem już dzieckiem. Byłam coraz starsza i chciałam, żeby to widział.
Kiedy skończyłam sprzątanie, mogłam usiąść i czekać. Dochodziła ósma trzydzieści, a pan Cole musiał dotrzeć do pracy na dziewiątą, co oznaczało, że Bianka dojedzie lada chwila. Chwyciłam zielony kostium jednoczęściowy – tata mi jeszcze nie pozwalał na dwuczęściowy, mogłam go błagać bez końca, wszystko na próżno.
„Ja płacę, więc będziesz nosić to, co ja uznam za stosowne”. Właśnie w takich chwilach żałowałam, że nie mam mamy, która by się wtrąciła i stanęła po mojej stronie. No ale ona nawet nie odbierała telefonów ode mnie, a co dopiero mówić o bronieniu mnie przed tatą. Na ogół byłam zdana na siebie.
Na myśl o mamie poczułam przygnębienie i smutek, więc mocno zacisnęłam powieki i jak najszybciej porzuciłam te rozważania.
Włożyłam kostium i do tego krótkie spodenki, a swoje blond loki zwinęłam w koczek. Doskonale. Jeszcze szybko obejrzałam się w lustrze. Byłam wysoka i, chwała bogu, moje ciało zaczęło się zaokrąglać. Przez jakiś czas już się martwiłam, że ręce na zawsze zostaną nieproporcjonalnie długie. Na szczęście się to wyrównało. Miałam bladą twarz i wyglądałam niezdrowo, a ponieważ tata prawie nigdy nie pozwalał mi się malować (co miało się zmienić w tym roku), zawsze wyglądałam tak właśnie. Jak sobowtór Duszka Kacperka.
Nieważne, bo zamierzałam tyle się latem opalać, że bladość mi nie groziła. Byłam w połowie schodów, gdy usłyszałam głos ojca.
Hurrra! Mogłam mu powiedzieć „dzień dobry”, zanim na wiele godzin zamknie się w gabinecie. Ciekawe, czy dałabym radę czasami go wyciągnąć, żeby ze mną popływał. Nie mógł przecież w kółko tylko pracować, prawda? To niesprawiedliwe, że dorośli nie mieli wakacji tak jak dzieciaki. Może trzeba było mu przypomnieć, że są inne rzeczy w życiu poza pracą.
Buzia mi się sama śmiała, bo zwykle ojciec znikał gdzieś już rano. A nuż udałoby nam się razem zjeść teraz śniadanie… A jeśli nawet był zajęty i już szedł do gabinetu, mogłam ja mu coś przynieść. Chciałam, żebyśmy spędzili trochę czasu razem w te ostatnie wakacje przed liceum. Wiedziałam, że jak tylko zaczną się lekcje, ja sama będę niedostępna, bo będę miała dodatkowe zajęcia i będę musiała się uczyć. Tęskniłam za tym, żeby sobie z nim posiedzieć i porozmawiać. Kiedyś byliśmy bliżej, a teraz dosłownie z każdym rokiem miałam wrażenie, że się oddalamy.
– Dorobię dla ciebie klucze – mówił ojciec. Jego głos dobiegał z coraz mniejszej odległości, podobnie jak stukot podeszew butów wizytowych, których w ciągu dnia w zasadzie nigdy nie zdejmował. – Możesz dojeżdżać, jeśli wolisz, ale lepiej by było, gdybyś jak najwięcej przebywał na terenie posiadłości. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował, daj mi znać, a ja to załatwię. Lepiej, żebyś się przyczaił na jakiś czas…
– Rozumiem.
Dotarłam już na dół, gdy odezwał się ten drugi głos. Głęboki. I chyba nigdy go dotąd nie słyszałam. I ten ktoś od tego głosu ma mieć klucze do domu? Nowy ochroniarz? Na samą myśl wzniosłam oczy do nieba. Już i tak szwendały się tu tłumy.
Zmieszana, wciąż stałam na ostatnim stopniu, gdy tata wyłonił się od strony nieużywanego wschodniego skrzydła. Szeroko otworzył oczy, zaskoczony moim widokiem.
– Dzień dobry – powiedział i obejrzał się na tego kogoś, kto podążał za nim.
– Dzień dobry, tato. Chciałam cię złapać, zanim siądziesz do pracy. Pójdziesz dzisiaj ze mną i z Bianką popływać?
Odsunął się i dopiero wtedy zobaczyłam człowieka, do którego mówił.
Naprawdę żałowałam, że tata nie pozwala mi na kostium dwuczęściowy. No i że w tej chwili nie mam na sobie nic fajniejszego niż obcięte dżinsy. W życiu nie widziałam tak oszałamiającego chłopaka. Był taki słodki, że nawet Johnny Townsend nie miał przy nim szans.
Tajemniczy facet był mniej więcej wzrostu taty, metr dziewięćdziesiąt, może ciut więcej, miał gęste czarne włosy i granatowe oczy, których wyraz zdecydowanie nie zachęcał do zawarcia bliższej znajomości. Patrzyły na wskroś, wydawało się, że są w stanie przepalić dziurę w przedmiocie, a ja w tej chwili myślałam tylko o tym, jaka jestem zauroczona jego obecnością.
Niestety on na mnie nie patrzył. Patrzył natomiast na podłogę, ściany i sufit, jakby był na mnie wściekły. Na jego pełnych ustach zamajaczył drwiący uśmieszek. W życiu nie widziałam, żeby ktoś tak patrzył na przedmioty – jakby go wkurzały samym swoim istnieniem. Przesunęłam wzrok i spojrzałam na jego dłonie. Były wielkie, a właśnie jedną przeczesał ciemne włosy – którym przydałoby się strzyżenie, że nie wspomnę o myciu – i zaraz potem wepchnął do kieszeni czarnych dżinsów.
Rasowy mroczny rycerz. Tak właśnie. Nieustępliwy, posępny, tajemniczy. Poczułam łaskotanie w brzuchu i rumieniec wypełzający na szyję i policzki. Wpatrywałam się w nieznajomego, zastanawiając się, kim jest, ale widziałam w nim tylko gniew.
Tata odchrząknął, żeby przyciągnąć moją uwagę.
– Romero… to moja córka Tatum. Tatum, poznaj Romera. Zostanie z nami na jakiś czas.
– Co takiego? Ale chyba nie tam? – Ruchem głowy wskazałam drzwi, przez które dopiero co weszli. – Mówiłeś, że mogę przenieść swoje rzeczy do tego skrzydła, jak tylko jesienią zacznie się szkoła.
– Powiedziałem „może”. – Westchnął, mrużąc oczy. Znałam to spojrzenie. Oznaczało, że właśnie skończyła mu się cierpliwość. – Wiem, że chciałaś się tam przeprowadzić, ale w tym momencie to na pewno nie jest najważniejsze. Romero musi mieć gdzie mieszkać, a myślę, że zamiast wprowadzać się do pomieszczenia sąsiadującego z twoim pokojem powinien zająć osobne skrzydło. W pewnym momencie może się przenieść do któregoś domku na naszym terenie.
Serce mi się tak ścisnęło, że poczułam ból w klatce piersiowej. Walić mrocznego rycerza, ten typ mi właśnie wszystko zniszczył! Tak, wiedziałam, że to tylko pokój, i nie powinnam się czuć tak rozczarowana od takiego drobiazgu, ale naprawdę nie mogłam się doczekać tej przeprowadzki. Kolejny krok ku dojrzałości i odpowiedzialności.
Mój ojciec był biznesmenem w każdym calu i jak już podjął decyzję, to po zawodach. Nie chciałam jednak przed słodkim chłopakiem wypaść na rozpuszczoną smarkulę, więc tylko zgrzytnęłam zębami i przełknęłam upokorzenie. Czy to serio miało aż takie znaczenie, że nie mogłam się doczekać większej przestrzeni i prywatności? Niekoniecznie. W pewnym momencie się z tym pogodzę, jak zawsze.
– Dobra – burknęłam, wbijając paznokcie w dłoń, zamiast się wkurzyć, na co miałam największą ochotę.
– Widzę, że masz na sobie strój kąpielowy. – Tata wskazał na mnie palcem, jakby wcześniej nie słyszał, że zapraszałam go, by dołączył do zabawy.
– No tak, przecież Bianka przychodzi, pamiętasz? Dlatego cię pytałam, czy z nami popływasz.
– Ach. To miło, kochanie, ale może następnym razem. Mam strasznie dużo roboty. – Wiedziałam, że już mnie nie słyszy, odwrócił się zresztą do Romera. Zupełnie jakbym się tu w ogóle nie pojawiła. – Wszystko, co jest w tym domu, jest twoje tak samo jak moje. Czegokolwiek chcesz, wystarczy, że powiesz. Sześć razy w tygodniu przychodzi kucharka. Ma wychodne od soboty po południu na całą niedzielę, ale zawsze zostawia nam pełną lodówkę.
Minęli mnie i poszli do kuchni, a ja mogłam tylko odprowadzić ich wzrokiem. Nie to, że mam zawsze coś do powiedzenia, bo nie mam, trzeba przyznać, no ale teraz ewidentnie poczułam gniew, że mnie tak zignorowano. Najwyraźniej tata chciał pomóc temu Romerowi, ktokolwiek to był, ale przy tym całkowicie mnie ignorował, jakbym była nikim. Weszłam do kuchni w chwili, gdy przedstawiał tego człowieka naszej kucharce Sheryl, a ta była dla niego miła tak samo, jak zawsze jest miła dla mnie.
– Może przygotuję ci śniadanie?
– Nie, dziękuję – wymamrotał, patrząc w podłogę, głosem zdławionym i ochrypłym. – Nie jestem głodny.
– Świetnie, ale proszę pamiętać, że zawsze możesz tu zajść i się coś przekąsić. – Zauważyła mnie w drzwiach i uśmiechnęła się promiennie, jak to ona. – Dzień dobry, witamy absolwentkę gimnazjum. Przygotowałam panience ulubione śniadanie: francuski tost z bekonem i sok z pomarańczy.
– Och, dziękuję. – A więc Romero teraz już wiedział, że właśnie skończyłam gimnazjum, czyli wiedział, ile mam lat. Krindż. Musiałam otworzyć drzwi lodówki, żeby schłodzić rumieniące się policzki.
– Zdecydowanie powinieneś coś zjeść – powiedział tata do Romera za moimi plecami.
Dosłownie poczułam zazdrość, słysząc troskę w jego głosie. Oczywiście ojciec mnie kochał i dbał o mnie, ale nigdy się tak mną nie przejmował, albo: nie aż tak. Miałam wręcz wrażenie, że interesuje się Romerem zupełnie wyjątkowo, bo na przykład go obchodziło, czy ten chłopak je.
Dlaczego? Kto to był? Z jakiego powodu ojciec aż tak się o niego troszczył?
– Przygotowałam śniadanie z zapasem – dodała Sheryl. – Wystarczy wyciągnąć dodatkowe nakrycie z szafki.
No świetnie. Mało, że dostał skrzydło domu, do którego ja miałam się wprowadzić, to teraz jeszcze Sheryl chce mu dać moje ulubione śniadanie. Musiałam się ugryźć w język i zajęłam się nalewaniem soku do szklanki. Nie spytałam Romera, czy też chce. Dostanie swój, bo najwyraźniej właśnie tu zamieszkał.
– Naprawdę nie jestem głodny. – Teraz usłyszałam w jego głosie jakiś ostry, wręcz wściekły ton. Dlaczego się wkurzał? Bo ludzie byli dla niego mili? To był jakiś absurd.
– No dobrze – rzucił tata łagodnie. – Wystarczy, że wiesz, gdzie szukać jedzenia. Nie krępuj się. I teraz może cię oprowadzę po posiadłości, a potem się rozpakujesz w swoim pokoju?
Najbardziej mnie zabolało, gdy ojciec położył dłoń na ramieniu tego obcego, burkliwego smarkacza i wyszedł z nim z kuchni. Pomyślałabym, że później go spytam, o co chodzi, co Romero tu robi i jak długo zostanie, ale znałam swojego ojca, wiedziałam, że powie, żebym poszła do Bianki albo popływać, albo na zakupy. Cokolwiek, byle z dala od niego.
Zwłaszcza teraz, gdy miał syna, którego zawsze pragnął.
Nie miałam pojęcia, skąd mnie naszła taka myśl, ale odebrała mi apetyt. Musiałam jednak dokończyć posiłek, bo Sheryl się napracowała, a nie chciałam jej urazić tak jak Romero. Co prawda nie było widać, żeby ją to obchodziło – nucąc pod nosem, wyciągała zakupy z toreb i zabrała się do mycia warzyw i owoców.
– Tatum? – Na głos Bianki dobiegający z korytarza od razu poczułam się lepiej.
– Jestem w kuchni! – zawołałam, a ona już po kilku sekundach wpadła do pomieszczenia, cała zarumieniona i z szeroko otwartymi oczami.
– Kim jest ten chłopak z twoim tatą? – spytała i zaraz uśmiechnęła się zakłopotana, gdy zdała sobie sprawę z obecności Sheryl. Ale ona tylko się roześmiała.
Spojrzałam na przyjaciółkę znacząco, by dać jej znać, że porozmawiamy o tym później, na osobności. Wstałam od stołu i odniosłam naczynia do zlewu.
– Podać ci coś? – spytała Sheryl Biankę.
Moja przyjaciółka grzecznie odmówiła, a ja zaraz wyciągnęłam ją za ramię na patio. Pomimo wczesnej godziny było już gorąco i parno, dosłownie czułam, jak włosy mi się puszą.
– Co się dzieje? – spytała Bianka.
Na jednym ramieniu niosła plecak, na drugim ręcznik plażowy. Potruchtała za mną.
Nie zwariowałam. Po prostu się martwiłam… może nawet złościłam.
– Po pierwsze, ten chłopak wprowadza się do nieużywanego skrzydła – szepnęłam, zgrzytając zębami. – Ja go w ogóle nie znam, ale dla taty jest jakimś cudem tak ważny, że dał mu pokój, który już obiecał mnie.
– Uch, to fatalnie. – Bianka usiadła, kręcąc głową. – Wiem, jak bardzo chciałaś się tam przenieść.
– Chciałam. I to jest po prostu… no sama nie wiem. Koleś się dopiero co pojawił, a można by pomyśleć, że ja przestałam istnieć. – Zaśmiałam się w duchu. – Nie żebym istniała do tej pory, no ale i tak…
– To nieprawda. Widziałam, jak twój tata się cieszy, jak każdy inny ojciec, że skończyłaś szkołę. Zabrał nas na obiad i w ogóle. – Skrzywiła się. – Przykro mi, że mój tata tak dziwaczył i usiłował zapłacić.
Machnęłam ręką, bo faceci w ogóle są dziwakami, a przede wszystkim i tak byłam zaskoczona, że pan Cole w ogóle chciał z nami iść na obiad. Zawsze miałam wrażenie, że nie lubi mojego ojca, choć oczywiście dla mnie niezmiennie był miły.
– Nie ma problemu, faceci zawsze coś wymyślają, ale właśnie o to chodzi. Wczoraj tata się mną przejmował, widziałam, że jestem dla niego ważna. A dzisiaj? Nic tylko Romero i Romero. Bez wyjaśnienia, bez niczego. Jakby mówił: „Patrz, ten koleś będzie z nami teraz mieszkał. Miłego siedzenia w basenie”.
Bianka wzruszyła ramionami.
– Mogło być gorzej. Na przykład gdyby ten koleś był brzydki, odpychający.
Tu miała rację. Chociaż sprawiał wrażenie dupka, nie mogłam się doczekać, aż go znowu zobaczę.
– Jest od nas starszy – dodałam. – Ma z szesnaście czy siedemnaście lat. Nie wiem dokładnie, tata mi oczywiście nie powiedział. A przez te całe pięć minut, jak się widzieliśmy, koleś gapił się w ziemię, jakby był wkurzony. Pewnie i tak by ze mną nie rozmawiał, to znaczy zakładając, że ja bym chciała.
– Poza tym – dodała Bianka z chichotem – przecież tata i tak by ci nie pozwolił zadawać się ze starszym chłopakiem.
– No tak, jeszcze to. – I pomyśleć, że zaraz po przebudzeniu byłam w takim świetnym nastroju… – Tyle w temacie „Niech żyje pierwszy dzień wakacji”.
– Wszystko się ułoży. Nie daj się takim rzeczom. – Podskoczyła na krześle i zdjęła sukienkę, odsłaniając biały strój. – Dalej, cieszmy się basenem i nie myślmy o niczym innym. Włączymy sobie muzę i poodpoczywamy.
Miała rację, no pewnie, że miała. Nie musiałam w ogóle się przejmować Romerem. To pewnie był kolejny ochroniarz taty, czy jak się tam nazywają ci ludzie, którym ojciec płaci za pilnowanie nas. W ogóle nie musiałam nic o tym wiedzieć.
Ale wiedziałam jedno: Przy pierwszej okazji kupię sobie strój dwuczęściowy. Skoro ojciec zamierza mnie ignorować i woli się zajmować tym kolesiem, kimkolwiek on jest, ja będę robić, co chcę.
Tatum
Dziesięć lat później
Można było odnieść wrażenie, że Bianka chce mi połamać żebra, tak mocno mnie uściskała przed domem rankiem po ślubie z moim ojcem. Ale oczywiście nie podejrzewałam jej o takie zamiary. Tak, sytuacja była skomplikowana, tak, nie chciałam tego analizować. Bianka była teraz moją macochą i ciągle nie mogłam się z tym oswoić.
– Dbaj o siebie – wyszeptała i jeszcze raz mnie przytuliła. – I bądźmy w kontakcie, dobra? Muszę wiedzieć, gdzie jesteś i co robisz, bo inaczej zwariuję.
– Oczywiście, z kim miałabym zresztą gadać, jeśli nie z tobą?
Zerknęłyśmy obie na Romera, który jeszcze coś ustalał z moim ojcem. Mówili cicho, wręcz szeptem. Zupełnie jakby planowali ofensywę wojsk alianckich w Normandii czy coś tej skali. Wiedziałam, że ojcu niełatwo się ze mną rozstać, choć rozumiał, że to dobre wyjście. Potrzebowałam przestrzeni, czasu i wolności.
Miałam świadomość, że to wielkie szczęście, że pozwala mi wyjechać, zamiast mnie gdzieś zamknąć. Nie zdziwiłabym się, gdyby to zrobił, no i zresztą otwarcie tak groził. Oboje wiedzieliśmy, że szpital dla nerwowo chorych ani trochę by mi nie pomógł, tak samo jak nie pomagało mi siedzenie w tym wielkim domu. Tak się zrodziła decyzja, że muszę wyjechać. Tylko że oczywiście nie byłby moim ojcem, gdyby mi to ułatwił. Postawił jeden warunek: nie mogłam wyjechać sama, bez ochroniarza, który by mnie non stop pilnował. Bo przecież jakby nikt mi nie wisiał nad głową, moje życie nie miałoby sensu.
I dlaczego spośród wszystkich swoich ludzi ojciec wybrał na mojego ochroniarza typa, który wkurzał mnie dosłownie każdego dnia?
– Tylko nie on – jęknęłam, kiedy o tym usłyszałam.
Pewnie, ostatnio był dla mnie milszy, ale tylko dlatego, że żałował mnie, odkąd się dowiedział, przez co przeszłam. Poza tym nadal się nie dogadywaliśmy. Z tą swoją osobowością, z okazywaniem uczuć – mógłby być robotem.
– Nie musisz jechać – powiedziała Bianka.
Serce mi się ścisnęło, gdy przygryzła wargę, a oczy wypełniły się jej łzami. Mogłabym być gnojówą i przypisać tę reakcję hormonom ciążowym, mogłabym udawać, że w ogóle jej nie obchodzę, ale skłamałabym. Ostatnio miałam takiego doła, że mówiłam tak sobie dość często. Miała mnie gdzieś. Oboje mieli mnie gdzieś. Mieli siebie nawzajem, a jeszcze dziecko w drodze. Gdzie tu było miejsce na moją traumę, dramaty i całą resztę. Ale musiałam się sporo napracować, żeby to sobie wmawiać.
– Muszę, obie wiemy, że muszę, więc nie próbuj mnie od tego odwodzić. Nic już tu dla mnie nie ma. – Widziałam, że tymi słowami sprawiłam jej jeszcze większy ból, przykro mi było z tego powodu. Nie zasłużyła sobie na to. Zawsze była moją przyjaciółką, najlepszą przyjaciółką. A teraz jeszcze została moją macochą. Była w ciąży, urodzi mojego brata lub siostrę… Nie, to jeszcze do mnie nie docierało, ale cieszyłam się ze względu na nią i na mojego ojca.
Ale poza tym wszystkim była jednak moją Bianką. Nie chciałam jej robić przykrości. Właśnie dlatego powinnam była się wyprowadzić – gdybym została, pewnie bym ją raniła. To nawet nie byłaby jej wina. Teraz byłam zbyt pokręcona, żeby pozostać tą samą osobą co kiedyś, i tylko bym jej utrudniała życie.
– Jak już wszystko się uspokoi, wrócisz, prawda?
– Zobaczymy. Może wrócę, może nie. – Innej odpowiedzi nie miałam, bo nie chciałam robić Biance fałszywej nadziei. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek nadejdzie taka chwila, że nie będziemy musiały się bać, że wrogowie taty zrobią nam krzywdę. Jeśli nie porwie nas Jack Moroni, który zamordował moją matkę, jeśli Jefferson Knight nie będzie mnie winił za zniknięcie tego skurwiela, swojego synalka, to będzie to ktoś inny. Czy chciałam do tego wracać? Czy może powinnam była zacząć nowe życie, a tę całą przeszłość zostawić za sobą?
Odsunęłam się kawałek i jeszcze raz popatrzyłam na nasz wielki dom. Wczoraj odbyła się tu kameralna uroczystość zaślubin, ale to jedyne szczęśliwe wspomnienie, jakie zachowam w związku z tym miejscem. Trudno by mi było przywołać choćby jedną chwilę z wielu ostatnich miesięcy, gdy się nie bałam. Nie ukrywałam. Ten dom był moim schronieniem i więzieniem jednocześnie. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu, ale jakoś je powstrzymałam. Przez ostatnich kilka miesięcy tyle płakałam i co mi to dało? Mój ból ani trochę nie złagodniał.
Nie mogłam całego życia spędzić w tych ścianach, w nadziei, że sytuacja, że mój stan, się polepszy. Taka była prawda. Musiałam uciec, musiałam zacząć wszystko od nowa, choć na razie nie miałam pojęcia, jak to zrobić z Romerem pilnującym każdego mojego kroku. Ale wiedziałam, że znajdę jakiś sposób. Musiałam. Zwłaszcza że alternatywą było powolne umieranie.
Tata zostawił w końcu Romera, odwrócił się do mnie i otworzył ramiona. Przytuliłam się do niego.
– Słuchaj się go.
Nie widział, że w duchu przewróciłam oczami.
– Postaram się.
– Nie chcę żałować, że pozwoliłem ci wyjechać. Już i tak fatalnie, że w razie potrzeby nie będzie mnie przy tobie.
– Obiecuję, że będę grzeczna. – Uśmiechnęłam się żartobliwie. – Daj spokój, tato. Gdybym ci wszystko obiecała bez marudzenia, wiedziałbyś, że kłamię.
– To prawda. – Ujął moją twarz w dłonie i wpatrywał się w nią, a w jego rysach widziałam czystą troskę. Prawdopodobnie w ogóle jeszcze nie zmrużył oka, i to nie dlatego, że miał za sobą noc poślubną. Podkrążone oczy, zarośnięte policzki, to wszystko dodawało mu z pięć, dziesięć lat. Nie chciałam się o niego martwić, nienawidziłam tego, ale co mogłam zrobić? Musiałam się stąd wydostać i chociaż wiedziałam, że przede wszystkim zadręcza się tym, że jego jedyna córka gdzieś jedzie i nawet on nie będzie mógł jej odwiedzić, to tego właśnie potrzebowałam.
– Pamiętaj, że w każdej chwili możesz wrócić – wyszeptał jeszcze i pocałował mnie w czoło. – Zawsze na ciebie czekam.
Mało mnie nie udusiła potężna fala emocji, ale jakoś ją opanowałam, tak samo jak robiłam przez ostatnie kilka miesięcy.
– Zatroszcz się o żonę i tego maluszka – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Nic mi nie będzie.
– Zatroszczę się. – Spojrzał gdzieś ponad moją głową, twarz mu stężała, a ja zrozumiałam, że patrzy na Romera. Zrobiło mi się żal tego człowieka, chyba po raz pierwszy w życiu, albo poprzedniego razu sobie nie przypominałam. Jeśli coś się nie uda, nie chciałabym być w jego skórze.
– Lepiej się zwijajmy. – Usłyszałam za plecami głos Romera. Tata kupił mu na tę okazję nowego SUV-a, w którym mogły się pomieścić wszystkie moje bagaże i jeszcze kilka jego toreb. Nie miałam pojęcia, dlaczego on musi żyć jak mnich, ale nie narzekałam: więcej miejsca dla mnie i moich rzeczy.
Wiedziałam, że powinnam w tym momencie coś poczuć. Na pewno. Mojej pierwszej w życiu wyprowadzce powinno towarzyszyć więcej emocji. Mieszkałam w tym domu nawet w czasach college’u. W roli współlokatorki widziałam tylko Biankę, a ona mieszkała wtedy ze swoim beznadziejnym chłopakiem.
Nawet oczy mojej przyjaciółki wypełnione łzami, nawet opiekuńczy gest taty, gdy objął ją w pasie, nie zdołały się przebić przez chmurę otępienia spowijającą mój umysł. Nie chciałam, żeby Bianka się smuciła, oczywiście, ale mimo wszystko myślałam, że beze mnie będzie jej tu lepiej. Im obojgu. W tej chwili byłam za bardzo pokręcona, możliwe zresztą, że tamta dziewczyna z poprzedniego życia nigdy nie istniała. Ta dziewczyna, którą kochali. Ta, za którą tęsknili. Nie ja, nie dziewczyna, którą byłam teraz. Dawna Tatum umarła gdzieś we Francji.
Granatowa urna z prochami mojej mamy czekała na siedzeniu pasażera, podniosłam ją i trzymając ostrożnie, wsiadłam do auta i zamknęłam drzwi. Zauważyłam, jak Romero patrzył na urnę przez okno – i miałam nadzieję, że nie podzieli się ze mną swoim zdaniem, ponieważ totalnie miałam je w dupie. To było wszystko, co mi po mamie zostało, i ani myślałam pakować ją do kartonu. Może i przez większość życia mnie ignorowała, ale ja i tak zamierzałam się zająć tym, co po niej zostało.
Dobrze, że nie spodziewałam się po nim żadnej przemowy, bo żadnej po wejściu do auta nie wygłosił. Usadowił się za kierownicą, uruchomił silnik, pomachał tacie i ruszył podjazdem. Ja z kolei nawet się nie obejrzałam. Nie mogłam się obejrzeć. Miałam dziwne wrażenie, że zostawiam za sobą jednocześnie wszystko i nic.
Cisza w aucie aż dzwoniła, co ani trochę mi się nie podobało. W takiej ciszy głośniej odzywały się myśli i wspomnienia. By ją przerwać, zrobiłam jedyne, co możliwe w tej sytuacji: zaczęłam mówić do mojego roboguarda.
– Czy jest jakiś powód, dla którego musieliśmy się zrywać o świcie? – burknęłam. W chwili gdy minęliśmy bramę i skręciliśmy na szosę, na horyzoncie dopiero pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca.
– Owszem. Po pierwsze, zawsze trzeba obejrzeć wschód słońca, a po drugie, chcę uniknąć korków.
– Korków?! To dokąd my się wybieramy?!
To był kolejny warunek: Romero miał wybrać miejsce. W tym momencie miałam wielką ochotę wyskoczyć z jadącego auta, byle tylko nie skazać się na życie z tym człowiekiem przez bóg raczy wiedzieć ile czasu. Tylko że oczywiście od razu przypomniały mi się groźby Jeffersona.
– Dowiesz się, jak dojedziemy na miejsce.
No co za niespodzianka – nie chciał mi powiedzieć.
– Nie sądzisz, że zasługuję na tę informację? Wiem, że ojciec uznał, że ty decydujesz, dokąd jedziemy, ale fajnie byłoby wiedzieć, czy jak zamówię coś z Amazona, to mi to dowiozą w tym roku, i czy do kontaktu z Bianką potrzebuję gołębia pocztowego.
– A jak sądzisz, dokąd cię zabieram? – Pokręcił głową. – Albo może nie odpowiadaj. Jak dojedziemy, to się dowiesz, gdzie jesteśmy. To i tak żadna różnica.
Nie był w stanie zrozumieć. Przez dziesięć lat nie zauważył, ile to zmienia, jeśli coś wiem. Jeśli jestem traktowana, jakbym kogoś obchodziła. Pamiętam, jak przez pierwsze tygodnie w naszym domu był kapryśny i sfochowany, a potem się w zasadzie odciął i tak już zostało. Poza momentami, gdy traktował mnie jak rozpuszczonego bachora. Najwyraźniej sprawiało mu to przyjemność.
– Ale pamiętasz, że dołączyłeś do mnie na ochotnika? Nie musisz się zachowywać jak człowiek, którego zmuszono do udziału w wyprawie pod groźbą utraty życia.
– Nic takiego nie mówię. Siedź i czekaj spokojnie. Myślałem, że po wczorajszym dniu nie będziesz miała siły rozmawiać.
Zgrzytnęłam zębami z taką werwą, że zabolała mnie szczęka.
– Wiem, że nie oceniasz moich możliwości zbyt wysoko, ale zapewniam cię, że jestem w stanie wziąć udział w małym weselu, a i tak następnego dnia mieć siłę mówić.
– Nie mów mi, co myślę. Próbowałem ci oddać sprawiedliwość, nawet jeśli ci na tym nie zależy. Zorganizowałaś na ostatnią chwilę całe wesele, uszczęśliwiłaś państwa młodych, sądziłem, że będziesz dziś wykończona.
No i byłam. Byłam wykończona, wyczerpana, wypompowana. Teraz, już po wszystkim, kiedy adrenalina przestała działać, byłam wrakiem. Co prawda wcześniej też.
Miło było wiedzieć, że państwu młodym podobała się ceremonia, mój wysiłek nabierał sensu. Przynajmniej wiedziałam, że zostawiłam im miłe wspomnienie. Obojgu już zapewniłam niemiłych rozrywek aż nadto.
– A wracając do celu naszej podróży… Czy to jest… w mieście? Błagam, nie mów, że zabierasz mnie na jakieś zadupie.
Zerknęłam na niego kątem oka i dostrzegłam, jak napinają się mięśnie pod świeżo ogoloną skórą szczęki. Ale na tym był koniec reakcji. Nie powiedział ani słowa. Zupełnie jakbym się w ogóle nie odezwała. Poczułam, jak w mojej piersi rozlewa się fala gorąca i nagle nabrałam silnego przekonania, że nic z tego nie wyjdzie. To był najgłupszy z moich pomysłów. Będziemy mieli dużo szczęścia, jeśli się nie pozabijamy nawzajem już po paru dniach.
A jaką miałam niby alternatywę, co? Mogłam się snuć po domu i odbierać coraz więcej wiadomości z groźbami od ojca mojego byłego chłopaka. Na samą myśl o nim przechodziły mnie dreszcze.
Nic nie mogłam już zrobić w kwestii Kristoffa. Przygotować się na cios. Minęły miesiące, odkąd się spakowałam i w zasadzie uciekłam po naszej ostatniej katastrofalnej wycieczce, ale wiedziałam, że jego ojcu to nie wystarcza, ponieważ Kristoff dosłownie zniknął z powierzchni ziemi. Jefferson domagał się odpowiedzi, których ja nie mogłam mu udzielić, a jeśli nie wiedział, gdzie jestem, nie miał szans mnie dopaść. Musiałam to sobie powtarzać.
– Jestem pewien, że twój tata znajdzie sposób, żeby Jeffersona uciszyć raz na zawsze – rzucił Romero, jakby czytał mi w myślach.
„Tak samo jak uciszył na zawsze Kristoffa?” Nie, tego nie wiedziałam, ale też nie musiałam tego wyrażać wprost. W chwili gdy powiedziałam ojcu, co Kristoff mi zrobił podczas naszej strasznej podróży po Europie, miałam świadomość, że go narażam. Niemniej do wyboru miałam jeszcze opcję duszenia tego w sobie, a to by mi nie pomogło, tak samo zresztą jak te głupie leki przeciwlękowe. Które tylko tłumiły ból, ale go nie likwidowały. Rozpadłam się na kawałki, jeszcze teraz.
Nie mogłam powiedzieć Jeffersonowi, w jaki sposób mój ojciec prawdopodobnie zabił jego syna, ponieważ był on przemocowym dupkiem, więc nie miałam wyboru – musiałam wyjechać i czekać, aż sytuacja się uspokoi. Poza tym potrzebowałam przestrzeni.
Nie oponowałam, dlatego Romero mówił dalej:
– A potem możesz wrócić do swojego życia. Zostawić za sobą to całe gówno.
Pewnie wydaje mu się, że to byłoby takie proste. Uśmiałabym się, gdybym chciała zrobić mu przykrość.
– Możesz, wiesz… wrócić na staż. Zacząć karierę.
– Nie gniewaj się, ale… co cię to wszystko obchodzi? – wypaliłam. – Nie jestem dzieckiem. Nie musisz mi dawać lodów czy kucyka w nagrodę za grzeczne zachowanie.
Powoli się do niego odwróciłam i zobaczyłam, jak wpatruje się w drogę nieruchomo, tylko mięśnie szczęki pracują mu pod skórą. Minęło raptem pięć minut, a ja już miałam go dość.
– Jeśli będę chciała znaleźć pracę i zrobić coś ze swoim życiem, to się tym zajmę. Nie musisz mnie zachęcać. Niepotrzebne mi twoje gadki motywacyjne, bo i tak jesteś w tym słaby.
Zacisnął usta w cienką linię. Najwyraźniej w końcu go uciszyłam. Niczego tak nie znoszę jak protekcjonalizmu, a to był właśnie protekcjonalizm, tylko że pod pozorami pozytywnego kitu.
– Musisz coś zrobić ze swoim życiem – dorzucił, no bo przecież musiał mieć ostatnie słowo.
– Oczywiście posłucham akurat twojej rady – rzuciłam kąśliwie, kierując wzrok za okno po prawej stronie. – Może pewnego dnia i ja zostanę profesjonalną niańką. – Wreszcie musiałam zamknąć oczy. Jeśli uzna, że śpię, przynajmniej przestanie do mnie gadać, czysty zysk.
Niańka. No właśnie, on był po prostu niańką. A ja, jak zwykle, byłam dzieckiem. To znaczy oczywiście ostatnio nie za bardzo umiałam się o siebie zatroszczyć, wiem, ale że ludzie uznawali, że potrzebuję opiekuna, to już był obraźliwe. Niesamowite, ile czasu mi zajęło rozgryzienie, czym się zajmuje zawodowo mój ojciec. Przez całe lata naiwnie ignorowałam mrok, który mnie otaczał, a mówiłam sobie, że jest biznesmenem, że zarabia duże pieniądze i te pieniądze wiążą się z ryzykiem dla całej rodziny. Stąd ochroniarze i inne środki bezpieczeństwa. Mówiłam sobie, że nie da się zbudować imperium, nie robiąc sobie wrogów. Byłam pewna, że tak to wygląda, a przecież po prostu miałam klapki na oczach, ignorując brutalną prawdę.
I straszna rzeczywistość teraz się o mnie dopominała. Nie wystarczyło, że znęcał się nade mną chłopak, kiedy byłam tysiące kilometrów od domu. Musiał mnie jeszcze porwać jeden z wrogów ojca. Musiałam też stracić matkę, i tak zresztą nieobecną w moim życiu. Wiedziałam, że to była jej wina – pracowała ze złym człowiekiem, żeby się odegrać na moim ojcu, ale ta świadomość nie łagodziła bólu, że nigdy już jej nie powiem tego, co powinna usłyszeć. Nie ma czegoś takiego jak zamknięcie. Nie ma żadnego życia dalej. To całe brzemię ciągle uciskało mi klatkę piersiową.
Nawet nie miała pogrzebu. Jej śmierć musiała pozostać tajemnicą. Skremowano ją i dostarczono do domu w niewielkim pudełku. Dopiero teraz rozumiałam, że pogrzeby są dla tych, którzy zostają, nie dla tych, którzy umarli. Nie pożegnałam się z nią…
Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać łzy. I Bianka pytała, kiedy wrócę? Lepiej, żebym nigdy nie wróciła. Nie miałam pewności, czy zniosłabym kolejną stratę, a wszystko dlatego, że mój ojciec jest handlarzem bronią i ma na rękach krew wielu ludzi. Na pewno nigdy przez myśl mu nie przeszło, że to ja odpowiem za jego czyny.
Musiałam na chwilę zasnąć, bo ocknęłam się na jakimś ostrym zakręcie. Zerknęłam na zegar, stwierdziłam, że minęła godzina, rozejrzałam się i zobaczyłam, że nie jesteśmy już na autostradzie. Natomiast to, co widziałam, nie robiło na mnie najlepszego wrażenia: domki za płotami z siatki, zapuszczone trawniki z porzuconymi zabawkami, pordzewiałe huśtawki. W oddali widziałam jakąś fabrykę czy hutę, na pewno zakład przemysłowy. Zachmurzone niebo jeszcze potęgowało mój posępny nastrój i złe przeczucia, które mnie prześladowały.
– Kiedy mówiłam, że chcę wyjechać, miałam na myśli coś… mniej kojarzącego się z kroniką kryminalną – burknęłam, zauważywszy na rogu dwójkę nieletnich chudzielców palących papierosy. Ich rozbiegany wzrok mnie zdecydowanie niepokoił. Dokąd mnie przywiózł ten Romero, na litość boską?
– Przepraszam, księżniczko. – Skręciliśmy w wąską uliczkę, gdzie domy wyglądały odrobinę ładniej. Były równie małe, ale przynajmniej zadbane. Sidingi były czyste, okna całe. – Jeśli teraz ci się tu nie podoba, to ciekawe, jak byś zareagowała, gdybyś zobaczyła tę okolicę przed laty.
Odwróciłam się do niego gwałtownie.
– Zaraz… ty znasz tę okolicę?
– No pewnie. Może raczej znałem.
Oż cholera.
– No dobra, to w sumie gdzie jesteśmy?
– Po drugiej stronie granicy stanu.
Wjechał na krótki podjazd przy zadbanym piętrowym domu, który był w lepszym stanie niż wszystkie pozostałe budynki w okolicy. Błękitne sidingi wyglądały na nowe, okna były czyste. Na chodniku nie widziałam ani jednego chwasta, a na ganku żadnych liści, choć teraz, jesienią, sporo ich już spadało z drzew. Przed nami majaczył chyba niewielki garaż.
Oczywiście kiedy rozmawialiśmy o moim wyjeździe, nie to miałam na myśli, chociaż mogło być gorzej. Teraz zaś przelatywały mi przez głowę miliony pytań.
– Co to za miejsce? – zaczęłam. – Kolejna kryjówka? Do kogo ten dom należy? Tata o nim wie? – Nie zamierzałam go zasypywać tyloma pytaniami, ale coś musiałam wiedzieć.
Najpierw tylko siedział i patrzył przed siebie. Nie byłam w stanie odczytać wyrazu jego twarzy – czy był wkurzony, czy sfrustrowany, czy wręcz przerażony? A może wszystko naraz? Jak go znałam, to pewnie przede wszystkim żałował, że w ogóle się zgodził wziąć w tym wszystkim udział.
Jego milczenie tylko podsyciło moją ciekawość.
– Możesz mi powiedzieć cokolwiek? Chcesz, żebym tu mieszkała, ale nie mam prawa wiedzieć, dlaczego wybrałeś właśnie to miejsce?
Najpierw westchnął głęboko, a dopiero potem się odezwał. A tak przy tym zaciskał szczęki, że ledwie go rozumiałam.
– Wybrałem to miejsce, bo jest moje. Wychowałem się tu, a ten dom należy do mnie.
Romero
Jeszcze nie zdążyłem wysiąść z samochodu, a już wiedziałem, że przywożenie jej tutaj nie było dobrym pomysłem. A oto pytania, które usłyszałem:
– Twój dom? Ten dom należy do ciebie? – Kręciła głową na prawo i lewo, rozglądając się dookoła. Nie musiała nic mówić, słyszałem jej myśli głośno i wyraźnie. Całe życie mieszkała jak królewna, służba dbała o wszystkie jej potrzeby, a od dziesięciu lat miała całe skrzydło domu dla siebie. Ten dom wydawał się przy tym wszystkim gównem. Cały zmieściłby się w jej skrzydle. I to żeby raz!
Ostatnio przeszła przez prawdziwy koszmar, ale generalnie całe jej życie to była łatwizna. Co prawda chętnie dałbym jej lekcję rzeczywistości i nieraz żałowałem, że nie mogę tego zrobić, ale tymi wszystkimi pytaniami przyprawiała mnie o ból głowy.
Zmrużyła zielone oczy, a na jej twarzy malowało się niedowierzanie.
– Nie rozumiem. Przyjeżdżałeś tu przez te wszystkie lata czy coś? No bo wiesz… to miejsce wygląda fajnie.
– A co, myślałaś, że wychowałem się w jaskini?
– Nie to miałam na myśli – syknęła. Ciekawe, że tylko gdy mnie wkurzała, wstępowało w nią życie. Wracał ogień, który kiedyś doprowadzał mnie do szału, była prawie dawną sobą.
Prawie.
– No wiesz, ten dom wygląda na zadbany. A nie porzucony na dziesięć lat.
– Nie jest porzucony. Co kilka tygodni przychodzi tu ktoś ogarnąć. Kosi trawnik, sprawdza drzwi i okna, czy nikt się nie włamał.
– To chyba naprawdę fajne miejsce. Pewnie kiedyś należał do twoich rodziców?
No proszę, już mam dość tej rozmowy.
– Teraz należy do mnie i reszta jest nieistotna. Na szczęście dla ciebie, nikt o tym domu nie wie. Będziesz tu bezpieczna. Nie ma mowy, żeby któregoś dnia Jeff stanął na progu.
Tych słów od razu pożałowałem, bo na dźwięk jego imienia Tatum się skrzywiła. Dupek ze mnie. Nie było jednak sensu zakłamywać rzeczywistości. Tatum musiała uciec, dlatego tu była, i trudno się jej dziwić. Jeśli chodzi o rodzinę Knightów, znaleźliśmy się między młotem a kowadłem. Nie mogliśmy się przyznać, że kazałem tego gnoja złapać, kiedy tylko wysiadł z samolotu po powrocie do Stanów. Ani że go trzymaliśmy w magazynie, aż z rozkoszą poderżnąłem mu gardło i patrzyłem, jak się wykrwawia.
Dostał to, na co zasłużył. Dziś zrobiłbym to samo. Po tym, jak ją skrzywdził, zasłużył na o wiele gorsze rzeczy. Nawet na koniec, gdy patrzył mi prosto w oczy, miał czelność obwiniać ją za swoją przemoc. To przesądziło sprawę. Nie słyszałem nic, tylko huk krwi w czaszce, i podciąłem mu gardło jednym płynnym ruchem. Wolałbym to zrobić wolniej, przeciągnąć to. Powodował mną czysty instynkt, emocje wzięły górę. To dlatego za wszelką cenę starałem się być bezduszny, jak robot, jak mówiła Tatum. Nie lubiłem tego człowieka, który wystawiał łeb, kiedy emocje brały górę.
Przez to wszystko mieliśmy na głowie zrozpaczonego ojca. Zrozpaczonym kasiastym ojcem z koneksjami, dzięki którym mógł węszyć. Rozdęte ego i zadufanie w sobie najwyraźniej przekazał w genach synalkowi. Zamiast się dowiedzieć, jaki ten synalek był naprawdę, winił Tatum za coś, czego nie zrobiła. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
– Hm… no to chyba dziękuję – wydusiła z trudem. – Znakomity pomysł.
– Zaraz, zaraz… Czy ja właśnie usłyszałem „dziękuję”?
Na jej policzki wypłynął rumieniec. Znowu to samo. Zupełnie jakby prawdziwa Tatum na ułamek sekundy wyjrzała zza zasłony. I zaraz na powrót się za nią ukryła.
– Mam nadzieję, że nie będę tego żałować.
Popatrzyłem raz jeszcze na dom i uświadomiłem sobie, że za chwilę przejdę przez próg po raz pierwszy od tamtej nocy. Dziesięć lat temu. Prawie nie pamiętałem, kim wtedy byłem, jakim młodziakiem.
– Wiesz, w sumie nigdy się nie dowiedziałam, jak to się stało, że pracujesz dla mojego ojca.
Czułem, jak mnie obserwuje, gdy obchodzę lśniące nowością auto, żeby pootwierać tylne drzwi.
Prawie wypadł jakiś karton, ledwie go zatrzymałem ramieniem. Jezu Chryste.
– Czy ty wzięłaś ze sobą wszystkie swoje rzeczy? – Jęknąłem na samą myśl o tym, ile roboty mnie czeka. – Będziemy to rozpakowywać cały boży dzień.
– Sprytny sposób, żeby nie odpowiedzieć na moje pytanie.
– Nie zadałaś żadnego pytania. – Podałem jej torbę, po czym wyciągnąłem walizkę na kółkach i rzuciłem na ziemię.
– Ej, ostrożnie. Będziesz odkupował.
– Co to znaczy?
– Że jak mi zniszczysz walizkę, będziesz musiał kupić nową.
W życiu bym się do tego nie przyznał, ale gdy tak na mnie patrzyła z zadartym nosem, zmrużonymi oczami i tymi usteczkami wyrzucającymi kolejne zdania w daremnej próbie przebicia się przez moją skorupę… ech, to było szalenie podniecające, ale też zabawne, bo wiedziałem, że ona ma się za kogoś lepszego niż ja. Pod wieloma względami była kimś lepszym. Ale tu, w moim domu, na moim terenie, byliśmy sobie równi.
– Nikt mi nie będzie mówić, co mam kupować i komu. Jeśli poczuję się odpowiedzialny za zniszczenie twojej cennej walizki, to ją odkupię.
– Nie sądzę, żeby cię było na nią stać.
Gdybym nie znał doskonale jej przeszłości i nie miał jej ojca za szefa, przełożyłbym ją przez kolano i złoiłbym jej skórę, aż by przeprosiła. Niestety, nic takiego nie wchodziło w grę.
– Wiesz, nie pracuję za darmo. Mam tyle, ile mi trzeba, i jeszcze jakiś zapas.
– A ojciec na pewno nigdy ci nie potrącał za czynsz. – Oczywiście, że musiała wbić jakąś szpilę. W jej głosie zawsze pobrzmiewała uraza albo zazdrość. Nic nowego. Zawsze wiedziałem, że Tatum coś do mnie ma, ale trudno powiedzieć dlaczego.
– Tobie też nie – wytknąłem jej.
Uśmiechnąłem się jeszcze do niej złośliwie, żeby nie być jej dłużnym, ale już nadszedł nieunikniony moment. Żołądek ścisnął mi się w kulkę z lęku. Musiałem wejść do środka. Na zdrowy rozum wiedziałem, że nie ma tam nic, co by mnie mogło poruszyć. Zostały tylko ściany, podłoga i dach. Nie było ani jednego mebla z tamtych czasów. Specjalnie kazałem sprawdzić.
Nic w tym domu nie mogło mnie zranić, ale w jakiejś części ciągle byłem tamtym chłopcem, ciągle żyły w mojej głowie obrazy z tego domu. Po śmierci matki nie zamierzałem tu nigdy wracać.
– Ile lat ma ten dom? Dlaczego tu nigdy nie przyjeżdżałeś? Sprawdzałeś chociaż przed naszym przyjazdem, czy wszystko działa? Nie dam rady siedzieć na odludziu bez prądu czy bieżącej wody.
W ogóle nie zadałem sobie trudu, żeby odpowiedzieć. Zaraz sama się dowie, że wszystko działa, i to znakomicie. Naprawdę miała mnie za głupka? Przez dziesięć lat pracy u jej ojca nauczyłem się niejednego o zabezpieczaniu kryjówek. Gdyby miała najbledsze pojęcie, jakim gównem żonglowałem dla niego, nie przejmowałaby się takimi drobiazgami jak prąd czy woda.
Gdy wsunąłem klucz do zamka, w końcu usłyszałem pytanie, którego się od dawna spodziewałem.
– Twoi rodzice nie żyją?
W odpowiedzi usłyszała tylko skrzypienie drzwi siatkowych. Nie chcąc stać na progu zalany zabójczą falą wspomnień, odsunąłem się, żeby ją wpuścić, i odstawiłem kartony, które miałem w rękach.
– Rozejrzyj się spokojnie, a ja przyniosę wszystko z auta. Możesz zająć dużą sypialnię od ulicy. – Ruchem brody wskazałem na prawo i w górę. – Tam jest największa szafa.
Staliśmy w salonie, z którym sąsiadowała kuchnia, widoczna ponad półścianką. Na górze były główna sypialnia i dwie mniejsze rozdzielone łazienką.
– To twój dom rodzinny, prawda?
Nie umiałem odgadnąć, co się kryje za tym pytaniem – Tatum stanęła na środku salonu i obracała się powoli, rozglądając się uważnie. Nowe meble, nagie, świeżo malowane ściany.
– Tak, tu właśnie się wychowałem, księżniczko. Tu się stałem tym człowiekiem, którym jestem dzisiaj, choć wtedy wszystko wyglądało tu zdecydowanie inaczej.
Rzuciła mi spojrzenie, jakiego nie powstydziłby się seryjny zabójca przed pierwszym morderstwem.
– No nie gadaj. A co się zmieniło?
Byłem zaskoczony, że ona chce się czegoś o mnie dowiedzieć, a przede wszystkim nie dawało mi spokoju dlaczego.
– Ale to ty tu stoisz.
Wyszedłem na ganek, żeby przynieść resztę rzeczy z auta, a za sobą usłyszałem niezrozumiałe poburkiwanie.
To nie była pierwsza randka, na której próbujemy się bliżej poznać. Tatum pewnie w ogóle nie przyszło do głowy, że mogę nie mieć nastroju do zwierzeń. Pewnie, że z tym żartem o wychowaniu w jaskini popisałem się buractwem, ale teraz serio się zastanawiałem, czy ona kiedykolwiek do tej pory zwróciła na mnie uwagę. Zupełnie jakbym w ogóle nie istniał przed dniem, gdy się poznaliśmy. Tym najtrudniejszym rankiem w moim życiu.
Miałem szesnaście lat i znalazłem się w świecie w niczym nieprzypominającym moich wyobrażeń. Posiadłość za kamiennym murem, wjazd przez bramę z kutego żelaza. Strażnicy, ochrona. Sufity wysoko nad moją głową i tyle miejsca… Teraz, wchodząc do domu mojego dzieciństwa, aż nazbyt wyraźnie sobie przypomniałem, jaka to była ogromna różnica.
– Nie musisz się niczym martwić – powiedział wtedy Callum silnym, jasnym głosem dokładnie to, czego potrzebowałem. Dał mi oparcie. Sprawiał wrażenie człowieka, który trzyma w garści cały świat. Człowieka, któremu mogę ufać, mogę wierzyć. – Tu nic ci nie grozi.
I rzeczywiście nic mi nie groziło… na ogół. Callum funkcjonował w takim świecie, że zdarzały się niebezpieczne sytuacje, ale nigdy nie żałowałem ani jednej chwili. Każdy z rówieśników mojego dzieciństwa zdążył pójść swoją drogą, a ci, którzy nie poszli, zapomnieli o moim istnieniu. To mi odpowiadało, bo na pewno nie chciałem, żeby mnie ktoś rozpoznał.
Kiedy wszedłem znowu do środka z kolejną partią naszych rzeczy, Tatum w kuchni przetrząsała szafki i lodówkę. Z zewnątrz była tą samą dziewczyną co kiedyś: drobną blondynką z ciałem… które wolałbym widzieć u jakiejś innej kobiety, byle nie u córki Calluma Torrio. Sądząc z wyglądu, nikt by nie dostrzegł, że ma za sobą miesiące psychicznego i fizycznego cierpienia. Nie że to ukrywała. Po prostu gołym okiem nie było widać żadnych ran, tylko ja widziałem blizny, ilekroć się wzdrygała, albo widziałem to nieobecne spojrzenie, ilekroć odpływała gdzieś myślami. Widziałem to w jej drobnej sylwetce – drobniejszej niż wtedy, gdy ją poznałem jako niezdarną dziewczynkę. Teraz chodziła w za dużych swetrach, ani trochę nieprzypominających przyciasnych i przykrótkich sukienek czy spódniczek, które kiedyś nosiła. Widziałem to w jej wymizerowanej twarzy, w niespokojnych oczach, które przeskakiwały z przedmiotu na przedmiot, jakby cały czas spodziewała się jakiejś niespodzianki, jakiegoś koszmaru.
I widziałem to w tej cholernej urnie, która stała teraz na obramowaniu nieczynnego kominka. Jakby trzeba było mi przypominać o Amandzie Torrio, wyrodnej matce i wszechstronnie uzdolnionej wrednej suce. Kto jak kto, ale ona zasłużyła na swój los. Tylko że teraz jej córka musiała dźwigać to brzemię na swoich wątłych ramionach, jakby mało miała innych trosk.
– No teraz to jestem w szoku. Zleciłeś nawet komuś zakupy? – Tatum patrzyła na mnie znad drzwi lodówki i zaraz znowu się schyliła, by przesuwać rzeczy na półkach.
– Jakieś tam podstawowe rzeczy. Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę jesteś tutaj bezpieczna.
– Łatwo ci mówić – bąknęła pod nosem, pewnie zakładając, że jej nie usłyszę.
– Właśnie dlatego tu jesteś, pamiętasz? – Odstawiłem rzeczy i znowu ruszyłem do drzwi. – Westchnąłem teatralnie. – Szybciej by poszło, gdybyś pomogła.
– Kazałeś mi się porozglądać – odparła, biorąc się pod boki. – Zdecyduj się.
– Posłuchaj mnie. – Chyba coś w moim głosie zwróciło jej uwagę, bo zamknęła lodówkę, splotła ramiona na piersi i zaczęła niecierpliwie stukać nogą w podłogę. O, taką właśnie rozpuszczoną pannę znałem. Z taką jakoś umiałem sobie radzić. Wiedziałem, czego się spodziewać. – Czas ustalić pewne reguły.
Od jej obrzydliwie słodkiego uśmiechu zrobiło mi się niedobrze.
– Jestem za.
– Nie, nie rozumiesz. Ja te reguły ustalam, a ty się podporządkowujesz.
Uniosła brew w sposób, który zawsze doprowadzał mnie do białej gorączki. Odezwała się moja duma i teraz pragnąłem tylko jednego: pokazać Tatum, gdzie jej miejsce. Nic innego nie miało znaczenia.
– Wiem, że nie masz zwyczaju podporządkowywać się regułom czy uznawać czyjegokolwiek autorytetu, ale tutaj musisz mnie słuchać. – No dobra, może to wypadło za bardzo apodyktycznie, ale najwyraźniej pomogło, bo Tatum otworzyła usta i zaczęła się śmiać jak szalona, aż musiałem podnieść głos. – Tatum, doskonale wiesz, czego ojciec od ciebie oczekuje. Ufa mi i ty też musisz mi zaufać. Nie ma opcji, żebym zawiódł.
– A ja potrzebuję miesiąca na Malediwach i stu milionów na koncie, no i jeszcze faceta, który nie będzie mną rządził i nie będzie mnie karcił.
Zgrzytnąłem zębami tak bardzo, że zabolało. Ta kobieta doskonale wiedziała, co powiedzieć, żeby mnie strigerrować.
– Jesteś tu z konkretnego powodu, to nie jest żadna zabawa ani żart.
– Przepraszam bardzo. – Przyłożyła dłoń do piersi i zatrzepotała rzęsami. – Odniosłeś wrażenie, że cokolwiek w tej sytuacji uważam za żart? Chyba coś ci umknęło.
– W takim razie zostaw te dowcipaski i zejdź na ziemię. Jesteś tutaj, bo chcesz zniknąć na jakiś czas, między innymi po to, żeby nie znalazł cię Jeff. I super. Ale to oznacza, że trzeba ci zapewnić bezpieczeństwo, i ja jestem za to odpowiedzialny. Wiem, że masz gen przekory…
– Nieprawda.
– Nie? Jesteśmy tu raptem kilka minut, a ty już wyjeżdżasz z jakimś gównem. W drobnych sprawach to jest okej. Jeśli ma ci to poprawić nastrój, śmiało, traktuj mnie jak wroga. Ale staraj się też pamiętać, że jestem tu z tobą, że udostępniłem swój dom, by zapewnić ci spokój i bezpieczeństwo. Mogłabyś chociaż zachować jakieś środki ostrożności, ale ty wolisz tupać nogami jak rozpuszczony bachor, który nie życzy sobie słyszeć żadnego „nie”.
Wysunęła szczękę do przodu i widać, że najchętniej skoczyłaby na mnie jak wąż albo i połknęła w całości. Nie mogłem zaprzeczyć – nieraz doprowadzałem ją do tego stanu świadomie. Człowiek taki jak ja nie miał zbyt wielu rozrywek, pracowałem w zasadzie całą dobę na okrągło, odkąd tylko Callum zaczął mi powierzać jakieś zadania. Więc cóż… wkurzanie Tatum było moją ulubioną rozrywką.
– Na przykład wychodzisz z domu wyłącznie ze mną. Bez wyjątków.
– Co za bzdura.
– Nie, to jest reguła i tak właśnie będzie.
– Tu nic mi nie grozi, Romero, sam tak powiedziałeś. Nikt nie wie o istnieniu tego domu. Nikt mnie tu nie znajdzie.
– To nie ma znaczenia. Nie spuszczę cię z oka.
– Nie ma mowy.
– Owszem. Chyba że chcesz ryzykować, że znajdzie cię tatuś twojego byłego chłopaka.
Na jej twarzy pojawił się grymas bólu, więc najchętniej cofnąłbym te słowa. Ale ona przecież musiała to usłyszeć. To nie był czas na żarty.
– Myślisz, że on się pogodzi z tym, że go ignorujesz? – warknąłem, widząc, jak z każdą sekundą coraz bardziej się denerwuje. – Dam głowę, że już komuś zlecił, żeby cię znalazł, bo jest przekonany, że z twojego powodu Kristoff nie wrócił z tych waszych pojebanych wakacji. Im dłużej milczysz, tym większej on nabiera pewności i tym bardziej się wkurza.
– Chcesz powiedzieć, że mogłam coś zrobić inaczej, powiedzieć inaczej? Uważasz, że to moja wina? – Głos jej drżał, chyba już nie tylko od gniewu.
– Nic takiego nie powiedziałem. Po prostu uważam, że lepiej, żebyś się ukryła. To może być twoja pierwsza rozsądna decyzja.
– Chyba nie oczekujesz ode mnie wdzięczności za tę zniewagę?
– W życiu by mi nie przyszło do głowy – burknąłem. – Jeffowi kiedyś się skończy cierpliwość, pojawi się desperacja. Tylko to chcę powiedzieć. Mądrze byłoby potraktować to poważnie i się przyczaić.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie mogę nawet sama pójść na spacer?
Czy jej się zdawało, że nie zauważyłem, jakim wzrokiem się rozgląda po okolicy? Jakby sobie wyobrażała trumnę, w której chce być pochowana, gdy już ją zamordują na ulicy. Dlaczego niby miałaby się wybierać na spacer w pojedynkę?
– Nie ufam ci na tyle, żebyś mogła sama pójść na spacer. Nie wiadomo, gdzie wylądujesz ani z kim. – I zanim zdążyła coś odpyskować, dodałem: – Czy może nie pamiętasz, gdzie cię znalazłem raptem tydzień temu?
Odwróciła głowę, na jej policzki wypłynął rumieniec. Musiała wiedzieć, że ludzie, z którymi wtedy była, oznaczają kłopoty – przede wszystkim dlatego, że w ogóle do nich nie pasowała, udawała tylko kogoś o wiele twardszego i nierozpieszczanego przez całe życie. Nie wiem, czego szukała w tym obskurnym nielegalnym klubie. Na szczęście dla niej śledziłem ją, gdy tylko zauważyłem, że się wymyka.
A jeszcze bardziej, że nie powiedziałem o tym Callumowi. Gdybym to zrobił, siedziałaby gdzieś uziemiona, pod całodobowym nadzorem.
Odwróciła wzrok, przygryzając dolną wargę.
– Mam prawo do własnego życia. I do własnych wyborów.
– Poszłaś do jakiegoś szemranego nielegalnego klubu. Dochodziła dwudziesta, a połowa tych ludzi była już nawalona po kokardę. Znałaś tam w ogóle kogoś?
– Owszem. Właśnie poznawałam. Zaprzyjaźnialiśmy się, gdy ty wpadłeś jak jakiś prymityw i wyciągnąłeś mnie bez słowa.
– A jaki miałem wybór? Zostawić cię tam? Nie sądzę. Masz świadomość, co by ze mną zrobił twój ojciec, gdyby się dowiedział, że pozwoliłem ci siedzieć z tymi frajerami?
Zabiłby mnie. Po prostu by mnie zabił.
– Właśnie. Mój ojciec. Twój szef. Zawsze robisz wszystko, co ci każe.
– Nie wciągniesz mnie w tę kłótnię i nie zapomnę, o czym rozmawiamy. Ostatnio masz problem z oceną sytuacji, a jesteś tu, bo się ukrywasz przed typem, który prawdopodobnie uważa, że zabiłaś jego syna. Czas teraz skończyć z tym uporem i zejść na ziemię.
– Jasne, i na pewno mnie do tego przekonasz, zachowując się jak tyran, zamiast iść na kompromis. – W swoich złośliwościach zawsze trafiała w punkt.
– W obecnej sytuacji nie ma miejsca na żadne kompromisy.
– Ty tak mówisz.
– Owszem, ja tak mówię. Ale może pamiętasz, że właśnie ja jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo.
Otaksowała mnie wzrokiem, który aż ociekał pogardą.
– Jesteś moim gorylem, a nie szefem. Będę robić, co zechcę.
Ruszyłem do drzwi.
– W granicach rozsądku – rzuciłem przez ramię.
Z ganku ledwie słyszałem jej głos.
– Jasne, jeszcze się przekonamy.
Miała rację. Jeszcze się przekonamy. Będzie potwornie rozczarowana, kiedy się dowie, że zbliżyłem się do jej ojca, na ile się dało, bo zrobię wszystko, żeby załatwić sprawę. Nawet ona nie przeszkodzi mi w realizacji tego celu, choćby nawet bardzo chciała sobie zrobić krzywdę.
Tatum
„Głupia, rozpuszczona smarkula! I tak do niczego się nie nadajesz”.
Obudził mnie strzał. W uszach mi dzwoniło, jakby ktoś strzelił tuż obok. Otaczały mnie ciemności. Dusiłam się. Zastygłam, każda komórka w moim ciele zamarła z przerażenia, miałam wrażenie, że na moim gardle zacisnęły się stalowe obręcze, które pozbawiały mnie oddechu. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale bez skutku.
Umierałam, umierałam w tych ciemnościach, sama jak palec. Tak miał właśnie wyglądać mój koniec.
Na suficie pojawiły się strumienie światła, wpadały przez okna po mojej prawej stronie. Ulicą przejechał samochód z włączonymi reflektorami. Bo byłam przy ulicy, w jakimś miasteczku. To nie był apartament w Paryżu ani w Wenecji. Nie było tu Kristoffa. Już nigdy nie powie do mnie tych strasznych rzeczy, nie byłam już w tym magazynie.
Byłam w domu Romera. A to był tylko sen.
I nagle odzyskałam władzę nad ciałem, a płuca wypełniły się powietrzem.
Wszystko było dobrze.
Byłam bezpieczna.
Nic mi nie groziło. Nikt mnie nie porwał, nie przetrzymywał, a Kristoff nie mógł mnie skrzywdzić. Nikogo nie mógł już skrzywdzić.
Oddychałam miarowo. Wdech, wydech. Powoli, świadomie. Nic mi się nie stało i nic się nie stanie. Nikt mi nie będzie groził bronią, nie wepchnie mnie do samochodu. Leżałam w łóżku w nowym pokoju. To był niezły pokój z całkiem wygodnym łóżkiem. I chyba nowym, podobnie jak wszystko w tym domu. Tak się w każdym razie wydawało.
O tym właśnie muszę pomyśleć. O czymkolwiek, byle tylko przegonić wspomnienie koszmaru, na razie zbyt wyraziste i obezwładniające. Myślałam więc na przykład o tym, jakie to dziwne, że Romero jest właścicielem domu, do którego nigdy nie przyjeżdża. Jak dziwny jest ten zapach świeżej farby w powietrzu. Czy on to wszystko zrobił dla mnie?
Przesunęłam dłońmi po satynowej kołdrze i skupiłam się na tu i teraz. To była jedna z wielu rzeczy, których uczyłam się na terapii online. Nagle jednak uświadomiłam sobie, że oblał mnie zimny pot, i aż zmarszczyłam nos, więc usiadłam, ściągnęłam koszulkę, żeby nie dotykała mojej wilgotnej skóry. Tak spocona nie miałam szansy dobrze się czuć. Nie było mowy, żebym położyła się z powrotem tak obrzydliwie mokra.
Zresztą próby ponownego zaśnięcia były skazane na niepowodzenie. Nerwy miałam napięte jak postronki. Przejechał kolejny samochód, a ja aż podskoczyłam. Zamarłam, przestałam oddychać, bojąc się, że ten ktoś się zatrzyma przed domem. Jakby przyjechał po mnie, jakby Jeff kogoś po mnie przysłał, żeby mnie porwał albo, co gorsza, żeby mi odpłacić za to, co rzekomo zrobiłam jego synalkowi. Trzewia mi się skręciły z przerażenia.
Nie mogłam tak żyć. Nie miałam pojęcia, ile jeszcze zniosę. W głowie szalała mi burza, pioruny waliły, grzmoty trzaskały. To mnie przerastało. Wciąż słyszałam głos Kristoffa, a jeśli nie jego, to tych ludzi, którym Jack Moroni kazał porwać Biankę i mnie.
Nawet nie powinnam tam wtedy być, mieli porwać tylko ją. Ją i dziecko, które nosiła. A potem wyciągnąć pieniądze od taty.
„Co ona tu robi? Nie powinno jej tu być”.
Zacisnęłam mocno powieki, ale na próżno. Nie mogłam przegonić z głowy ostrego, wyraźnego głosu mojej matki, gdy zdała sobie sprawę, że doszło do pomyłki. To było chore, ale w ciągu tygodni od tamtej strasznej nocy myślałam sobie, że przynajmniej chciało się jej to powiedzieć. Rozpętała piekło, zanim mnie ogłuszyli, i potem już nic nie słyszałam. I dziś uważałam, że dobrze się stało, bo przynajmniej nie byłam świadkinią jej śmierci.
Wszystkie te emocje, ból i smutek, ciągle mnie dusiły. Nie odstępowały mnie ani na chwilę, gdziekolwiek byłam i cokolwiek się ze mną działo. Pewnie dlatego, kiedy wreszcie wstałam, miałam wrażenie, że nogi mam jak z ołowiu. Ruszyłam przez pokój wypełniony meblami, których nikt przede mną nie używał. Jak dotąd spędziłam tu trzy najdłuższe, najnudniejsze dni mojego życia. Co prawda tego lata w ogóle nie za wiele robiłam, na ogół siedziałam zamknięta w pokoju, ale to był mój wybór. I owszem, wyprowadzka z domu to też była moja decyzja i jak na razie wyglądało na to, że ostatnia naprawdę moja. Wróciłam do punktu wyjścia – byłam zdana na łaskę ludzi, którzy uważają, że wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre.
No ale nadal musiałam rozgryźć, czego potrzebuję. Miałam wrażenie, że czegokolwiek próbuję, nic się nie zmienia. Na przykład przemykałam teraz na bosaka na dół i aż się skrzywiłam, gdy stanęłam na skrzypiącej desce. Jakby Romero miał nagle otworzyć drzwi, bo on zawsze słuchał, zawsze obserwował. Choćbym nie wiadomo jak go unikała, zawsze skupiał uwagę na mnie. Ciarki mnie przeszły na samą tę myśl.
Znieruchomiałam i nasłuchiwałam uważnie, ale nie dosłyszałam żadnego dźwięku ze środkowej sypialni, którą zajął. Domyślałam się, że to był jego pokój w dzieciństwie, ale on przecież by mi o tym nie powiedział. W ten sposób przyznałby, że jest istotą ludzką, a nie chciał tego robić.
Ostatecznie panująca tu cisza dała mi tyle otuchy, że ruszyłam dalej, do kuchni. Nawet po ciemku widziałam, jak tu jest skromnie. Stały kanapa, dwa fotele, obok stoliki i lampki. Na kominie wisiał wielki płaski telewizor, nad gzymsem, na którym zaraz po przyjeździe postawiłam urnę z prochami mamy.
Innymi słowy nic temu pokojowi nie brakowało, tylko że nigdy nikt w nim nie mieszkał. Wyglądał jak wnętrza urządzone przez firmę przygotowującą domy na sprzedaż. I pewnie właśnie tak było i w tym przypadku. Założyłabym się, że aż do tej chwili dom stał pusty. Doglądany, ale pewnie pełen tych mebli z kiedyś… Jakiego kiedyś? Nie miałam najbledszego pojęcia, a nie mogłam udawać, że mnie to nie interesuje, że nie chcę się dowiedzieć więcej. Tylko że równie dobrze mogłam walić głową w ścianę – byłoby to tak samo skuteczne co próby wyciągnięcia informacji z Romera.
Pod stopami poczułam chłód kuchennej posadzki, zrobiłam kilka kroków i włączyłam światło pod okapem. Ciekawe, ile posiłków przygotowała tutaj mama Romera, jeśli w ogóle gotowała. Ciekawe, jaka była. Jaka kobieta wychowuje syna, który staje się taki jak on? Niewątpliwie musiało mu się przytrafić niezłe gówno, że jest taki: zamknięty, nieczuły, na ogół całkowicie obojętny. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć, ile razy okazał prawdziwe emocje.
Raz nawet całkiem niedawno. Kiedy w szpitalu odzyskałam przytomność, trawiona potwornym bólem głowy, ujrzałam go przy swoim łóżku. Nachylił się i szeptem spytał, czy go słyszę. Czy wiem, kim jest. Pamiętam jego drżący oddech, gdy ja z kolei spytałam, gdzie jestem i dlaczego on tu siedzi. W tamtej chwili wydawał się… prawdziwy. Ludzki. A potem jakby ktoś użył przełącznika – znowu zrobił się zimny, wstał i wyszedł po tatę.
Tata zaś co prawda się cieszył, że mnie widzi, ale martwił się o Biankę i dziecko. Nawet w takiej chwili nie znajdowałam się na szczycie jego listy priorytetów.
Potrząsnęłam głową w nadziei, że odpędzę takie myśli. Bo roztrząsanie tego wszystkiego nie pomagało. Zaczęłam otwierać szafki kuchenne, by przejrzeć ich zawartość. Musiałam znaleźć coś, co pomoże mi się uspokoić, tak jak zawsze działała herbatka Sheryl. Co ja bym zrobiła za dzbanek rumianku, z którym zawsze na mnie czekała.
Uch. Mogłabym teraz krzyczeć z frustracji. W tej kuchni nie było ani jednej torebki herbaty. Nawet najgorszego szajsu z najgorszego sklepu. Ale przecież chodziło tylko o herbatę, nie powinnam się tak przejmować. Dalej jednak stałam i gapiłam się na półki, na których nie było tego, czego szukałam, i czułam, jak rośnie mi ciśnienie.
„Ogarnij się, nie bądź dzieckiem”.
Nie byłam w stanie sobie z tym poradzić. To była kropla, która przepełniła czarę. Potrzebowałam herbaty, musiałam wypić herbatę, bo może potem udałoby mi się wrócić do spania. „Głupia idiotka Tatum nie może nawet dostać herbaty”. Nie mogłam opłakać mamy, kiedy umarła. Nie mogłam się obronić przed Kristoffem. Dla ojca nigdy nie byłam na tyle ważna, by się na mnie skupił dłużej niż przez kilka minut, zanim wrócił do swoich naprawdę ważnych spraw. A teraz nie mogłam nawet dostać kubka herbaty, która by mnie uspokoiła.
„Nie. Nie poddam się”. Nie zamierzałam tak stać i płakać jak przerażone dziecko, bo nie ma herbaty. Postanowiłam, że nie rozpadnę się z tego powodu na kawałki. Na tym właśnie polegał problem z pamiętaniem. Koniec końców ten cały ból wracał z taką siłą, że totalnie powalał. Ból, który rozdzierał moje serce, chciał mnie roztrzaskać.
Teraz się przeraziłam, że nie dam rady, że ten ból mnie zabije.