Mroczny kochanek - J.L. Beck - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Mroczny kochanek ebook i audiobook

J.L. Beck

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

130 osób interesuje się tą książką

Opis

Rozbita, złamana na zawsze. 

Stałam się cieniem kobiety, którą kiedyś byłam. Coraz częściej tracę kontakt z rzeczywistością, ale jest ktoś, kto nie pozwoli mi sięgnąć dna. 

Romero Pierce. Nieustępliwy, posępny, tajemniczy. I tak cholernie przystojny. 

Pojawia się w naszym domu nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Wkrótce zostaje moim osobistym bodyguardem, choć wcale nie potrzebuję ochrony. Bardziej cenię spokój i wolność.

Romero obserwuje każdy mój ruch, co jest irytujące i uciążliwe. A jednak to właśnie jego obecność rozpala we mnie ogień, którego nie potrafię ugasić, sprawia, że nie umiem pohamować swoich erotycznych pragnień. Z każdym dniem zmysłowe napięcie między nami staje się coraz intensywniejsze. Nigdy nie sądziłam, że poczuję coś takiego. Ale czym to właściwie jest?

Romero skrywa mroczne sekrety. Ma własną dramatyczną przeszłość, którą stara się ukryć, lecz prawda i tak zawsze wychodzi na jaw.

Kim dla mnie jest? Wrogiem czy sprzymierzeńcem? A może mrocznym kochankiem? Już sama nie wiem…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 567

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 44 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Karina Kruk & Mikołaj Sierociuk

Oceny
3,8 (11 ocen)
5
2
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eediii

Nie oderwiesz się od lektury

💐👍
10
LadySerafin

Dobrze spędzony czas

Polecam całą serię !
00
reggie12

Z braku laku…

Nuda...
00
Guleczka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna jak wszystkie poprzednie części
00
Mkrynia65

Z braku laku…

Bardzo słaba, nudna i za długa. Lektorka beznadziejna , lektor ok.
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Dark Kni­ght

Prze­kład z ję­zyka an­giel­skiego: Agnieszka Re­wi­lak i Wanda Le­wera

Co­py­ri­ght © J. L. Beck, 2025

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN: 978-91-8076-800-9

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/SKla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

Słowo od au­torki

Ko­chana Czy­tel­niczko, Ko­chany Czy­tel­niku,

ogrom­nie się cie­szę, że za­sia­dasz do lek­tury Mrocz­nego ko­chanka, nie mogę się do­cze­kać, aż się jej od­dasz bez reszty. Nie­mniej mu­szę Cię uprze­dzić, że nie­które sceny mogą się dla Cie­bie oka­zać trudne, czy­taj je więc z ostroż­no­ścią.

Ta­tum

Dzie­sięć lat wcze­śniej

Gdy tylko otwo­rzy­łam oczy, na mo­jej twa­rzy roz­lał się uśmiech: dzi­siaj za­czy­nały się wa­ka­cje.

Po dzie­wię­ciu mie­sią­cach szkoły w końcu na­de­szło lato, a wraz z nim za­słu­żony od­po­czy­nek. Gdy­bym miała krótko opi­sać, jak się czu­łam, naj­bar­dziej pa­so­wa­łoby słowo „eks­cy­ta­cja”. Cu­downa była świa­do­mość, że nie będę mu­siała od­ra­biać już ani jed­nej pracy do­mo­wej, nie będę mu­siała się wcze­śnie kłaść, że będę mo­gła wsta­wać, o któ­rej ze­chcę, przy­naj­mniej przez naj­bliż­sze trzy mie­siące.

Nie­mal czu­łam smak wol­no­ści. Nie mo­głam się do­cze­kać prze­sia­dy­wa­nia nad ba­se­nem i chło­nię­cia każ­dego pro­mie­nia słońca. Mia­łam na­dzieję, że za­nim je­sie­nią znowu za­cznie się szkoła, będę pięk­nie opa­lona, za­miast stra­szyć bla­dzi­zną jak te­raz.

A do tego już za chwilę miała się tu po­ja­wić Bianka, moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka. Nie po­sia­da­łam się z ra­do­ści. Jej tata zwy­kle nie po­zwa­lał jej no­co­wać u ko­goś, z wy­jąt­kiem ja­kichś spe­cjal­nych oka­zji typu uro­dziny. Bianka mó­wiła, że oj­ciec jest su­rowy i za­wsze musi wie­dzieć, co ona robi i z kim prze­bywa. To mu­siało być okropne – mieć apo­dyk­tycz­nego ojca. Mój tata też za­wsze chciał wszystko wie­dzieć, ale po­zwa­lał mi od­wie­dzać przy­ja­ciół i cho­dzić na za­kupy. Oczy­wi­ście nie sa­mej.

Kiedy wy­cho­dzi­łam, za­wsze mu­siał mi to­wa­rzy­szyć któ­ryś z lu­dzi ojca, po­nie­waż on sam zwy­kle był tak za­jęty, że nie mógł mnie za­wieźć na za­ję­cia czy do kina. Pew­nie dla­tego pan Cole nie chciał, żeby Bianka tu przy­cho­dziła… No bo mój tata tu był. Ale on zwy­kle pra­co­wał w swoim ga­bi­ne­cie, tak że mia­ły­śmy cały dom dla sie­bie. Je­śli oczy­wi­ście nie li­czyć lu­dzi, któ­rym tata płaci za ochronę. Se­rio – nie­wiele mieli do ro­boty, zwłasz­cza że nie zda­rzyło mi się ni­gdy na przy­kład dła­wić, to­pić czy coś w tym stylu. Na ogół po pro­stu od­wra­cali wzrok.

Pan Cole był śled­czym w po­li­cji, więc wie­dział, co ży­cie może od­wa­lić. W każ­dym ra­zie tak mi mó­wiła Bianka. Tak mnie no­siło z ra­do­ści, że ona nie­długo u mnie bę­dzie, że w końcu wy­szłam z łóżka i wsko­czy­łam pod prysz­nic, cho­ciaż spo­koj­nie mo­gła­bym jesz­cze po­spać ze dwie go­dziny.

Do­póki nie po­zna­łam się z Bianką, nie mia­łam po­ję­cia, że dzieci mają ja­kieś obo­wiązki do­mowe. Nie by­łam idiotką, wie­dzia­łam, że nie każdy ma w domu per­so­nel, który zaj­muje się go­to­wa­niem i sprzą­ta­niem. Są­dzi­łam jed­nak, że zaj­mują się tym ro­dzice, ale w przy­padku Bianki było ina­czej. Ona w kółko sprzą­tała coś w domu, sama so­bie prała, a na­wet go­to­wała, no bo miesz­kała sama z oj­cem. Tak jak ja nie miała mamy, tylko że ona mo­gła swoją od­wie­dzać na cmen­ta­rzu.

Ja na ogół nie mia­łam po­ję­cia, gdzie jest moja mama.

Za­wsze po­rządna Bianka bar­dzo mnie od­mie­niła. Do­tarło do mnie, że mo­gła­bym cho­ciaż po­ście­lić wła­sne łóżko albo po­sprzą­tać po so­bie w ła­zience. Więc te­raz po prysz­nicu zro­bi­łam po­rzą­dek w po­koju. Jak się prze­pro­wa­dzę do nie­uży­wa­nego skrzy­dła domu, co tata mi obie­cał na po­czą­tek li­ceum, będę miała wię­cej obo­wiąz­ków.

To jedna z jego za­sad: „Je­śli chcesz coś ode mnie, mu­sisz mi po­ka­zać, że je­steś w sta­nie wziąć za to od­po­wie­dzial­ność”.

Cią­gle mu więc po­ka­zy­wa­łam, że mogę sama o sie­bie za­dbać. Pra­gnę­łam mu udo­wod­nić, że nie je­stem już dziec­kiem. By­łam co­raz star­sza i chcia­łam, żeby to wi­dział.

Kiedy skoń­czy­łam sprzą­ta­nie, mo­głam usiąść i cze­kać. Do­cho­dziła ósma trzy­dzie­ści, a pan Cole mu­siał do­trzeć do pracy na dzie­wiątą, co ozna­czało, że Bianka do­je­dzie lada chwila. Chwy­ci­łam zie­lony ko­stium jed­no­czę­ściowy – tata mi jesz­cze nie po­zwa­lał na dwu­czę­ściowy, mo­głam go bła­gać bez końca, wszystko na próżno.

„Ja płacę, więc bę­dziesz no­sić to, co ja uznam za sto­sowne”. Wła­śnie w ta­kich chwi­lach ża­ło­wa­łam, że nie mam mamy, która by się wtrą­ciła i sta­nęła po mo­jej stro­nie. No ale ona na­wet nie od­bie­rała te­le­fo­nów ode mnie, a co do­piero mó­wić o bro­nie­niu mnie przed tatą. Na ogół by­łam zdana na sie­bie.

Na myśl o ma­mie po­czu­łam przy­gnę­bie­nie i smu­tek, więc mocno za­ci­snę­łam po­wieki i jak naj­szyb­ciej po­rzu­ci­łam te roz­wa­ża­nia.

Wło­ży­łam ko­stium i do tego krót­kie spodenki, a swoje blond loki zwi­nę­łam w ko­czek. Do­sko­nale. Jesz­cze szybko obej­rza­łam się w lu­strze. By­łam wy­soka i, chwała bogu, moje ciało za­częło się za­okrą­glać. Przez ja­kiś czas już się mar­twi­łam, że ręce na za­wsze zo­staną nie­pro­por­cjo­nal­nie dłu­gie. Na szczę­ście się to wy­rów­nało. Mia­łam bladą twarz i wy­glą­da­łam nie­zdrowo, a po­nie­waż tata pra­wie ni­gdy nie po­zwa­lał mi się ma­lo­wać (co miało się zmie­nić w tym roku), za­wsze wy­glą­da­łam tak wła­śnie. Jak so­bo­wtór Duszka Kac­perka.

Nie­ważne, bo za­mie­rza­łam tyle się la­tem opa­lać, że bla­dość mi nie gro­ziła. By­łam w po­ło­wie scho­dów, gdy usły­sza­łam głos ojca.

Hurrra! Mo­głam mu po­wie­dzieć „dzień do­bry”, za­nim na wiele go­dzin za­mknie się w ga­bi­ne­cie. Cie­kawe, czy da­ła­bym radę cza­sami go wy­cią­gnąć, żeby ze mną po­pły­wał. Nie mógł prze­cież w kółko tylko pra­co­wać, prawda? To nie­spra­wie­dliwe, że do­ro­śli nie mieli wa­ka­cji tak jak dzie­ciaki. Może trzeba było mu przy­po­mnieć, że są inne rze­czy w ży­ciu poza pracą.

Bu­zia mi się sama śmiała, bo zwy­kle oj­ciec zni­kał gdzieś już rano. A nuż uda­łoby nam się ra­zem zjeść te­raz śnia­da­nie… A je­śli na­wet był za­jęty i już szedł do ga­bi­netu, mo­głam ja mu coś przy­nieść. Chcia­łam, że­by­śmy spę­dzili tro­chę czasu ra­zem w te ostat­nie wa­ka­cje przed li­ceum. Wie­dzia­łam, że jak tylko za­czną się lek­cje, ja sama będę nie­do­stępna, bo będę miała do­dat­kowe za­ję­cia i będę mu­siała się uczyć. Tę­sk­ni­łam za tym, żeby so­bie z nim po­sie­dzieć i po­roz­ma­wiać. Kie­dyś by­li­śmy bli­żej, a te­raz do­słow­nie z każ­dym ro­kiem mia­łam wra­że­nie, że się od­da­lamy.

– Do­ro­bię dla cie­bie klu­cze – mó­wił oj­ciec. Jego głos do­bie­gał z co­raz mniej­szej od­le­gło­ści, po­dob­nie jak stu­kot po­de­szew bu­tów wi­zy­to­wych, któ­rych w ciągu dnia w za­sa­dzie ni­gdy nie zdej­mo­wał. – Mo­żesz do­jeż­dżać, je­śli wo­lisz, ale le­piej by było, gdy­byś jak naj­wię­cej prze­by­wał na te­re­nie po­sia­dło­ści. Je­śli bę­dziesz cze­go­kol­wiek po­trze­bo­wał, daj mi znać, a ja to za­ła­twię. Le­piej, że­byś się przy­czaił na ja­kiś czas…

– Ro­zu­miem.

Do­tar­łam już na dół, gdy ode­zwał się ten drugi głos. Głę­boki. I chyba ni­gdy go do­tąd nie sły­sza­łam. I ten ktoś od tego głosu ma mieć klu­cze do domu? Nowy ochro­niarz? Na samą myśl wznio­słam oczy do nieba. Już i tak szwen­dały się tu tłumy.

Zmie­szana, wciąż sta­łam na ostat­nim stop­niu, gdy tata wy­ło­nił się od strony nie­uży­wa­nego wschod­niego skrzy­dła. Sze­roko otwo­rzył oczy, za­sko­czony moim wi­do­kiem.

– Dzień do­bry – po­wie­dział i obej­rzał się na tego ko­goś, kto po­dą­żał za nim.

– Dzień do­bry, tato. Chcia­łam cię zła­pać, za­nim sią­dziesz do pracy. Pój­dziesz dzi­siaj ze mną i z Bianką po­pły­wać?

Od­su­nął się i do­piero wtedy zo­ba­czy­łam czło­wieka, do któ­rego mó­wił.

Na­prawdę ża­ło­wa­łam, że tata nie po­zwala mi na ko­stium dwu­czę­ściowy. No i że w tej chwili nie mam na so­bie nic faj­niej­szego niż ob­cięte dżinsy. W ży­ciu nie wi­dzia­łam tak osza­ła­mia­ją­cego chło­paka. Był taki słodki, że na­wet Johnny Town­send nie miał przy nim szans.

Ta­jem­ni­czy fa­cet był mniej wię­cej wzro­stu taty, metr dzie­więć­dzie­siąt, może ciut wię­cej, miał gę­ste czarne włosy i gra­na­towe oczy, któ­rych wy­raz zde­cy­do­wa­nie nie za­chę­cał do za­war­cia bliż­szej zna­jo­mo­ści. Pa­trzyły na wskroś, wy­da­wało się, że są w sta­nie prze­pa­lić dziurę w przed­mio­cie, a ja w tej chwili my­śla­łam tylko o tym, jaka je­stem za­uro­czona jego obec­no­ścią.

Nie­stety on na mnie nie pa­trzył. Pa­trzył na­to­miast na pod­łogę, ściany i su­fit, jakby był na mnie wście­kły. Na jego peł­nych ustach za­ma­ja­czył drwiący uśmie­szek. W ży­ciu nie wi­dzia­łam, żeby ktoś tak pa­trzył na przed­mioty – jakby go wku­rzały sa­mym swoim ist­nie­niem. Prze­su­nę­łam wzrok i spoj­rza­łam na jego dło­nie. Były wiel­kie, a wła­śnie jedną prze­cze­sał ciemne włosy – któ­rym przy­da­łoby się strzy­że­nie, że nie wspo­mnę o my­ciu – i za­raz po­tem we­pchnął do kie­szeni czar­nych dżin­sów.

Ra­sowy mroczny ry­cerz. Tak wła­śnie. Nie­ustę­pliwy, po­sępny, ta­jem­ni­czy. Po­czu­łam ła­sko­ta­nie w brzu­chu i ru­mie­niec wy­peł­za­jący na szyję i po­liczki. Wpa­try­wa­łam się w nie­zna­jo­mego, za­sta­na­wia­jąc się, kim jest, ale wi­dzia­łam w nim tylko gniew.

Tata od­chrząk­nął, żeby przy­cią­gnąć moją uwagę.

– Ro­mero… to moja córka Ta­tum. Ta­tum, po­znaj Ro­mera. Zo­sta­nie z nami na ja­kiś czas.

– Co ta­kiego? Ale chyba nie tam? – Ru­chem głowy wska­za­łam drzwi, przez które do­piero co we­szli. – Mó­wi­łeś, że mogę prze­nieść swoje rze­czy do tego skrzy­dła, jak tylko je­sie­nią za­cznie się szkoła.

– Po­wie­dzia­łem „może”. – Wes­tchnął, mru­żąc oczy. Zna­łam to spoj­rze­nie. Ozna­czało, że wła­śnie skoń­czyła mu się cier­pli­wość. – Wiem, że chcia­łaś się tam prze­pro­wa­dzić, ale w tym mo­men­cie to na pewno nie jest naj­waż­niej­sze. Ro­mero musi mieć gdzie miesz­kać, a my­ślę, że za­miast wpro­wa­dzać się do po­miesz­cze­nia są­sia­du­ją­cego z twoim po­ko­jem po­wi­nien za­jąć osobne skrzy­dło. W pew­nym mo­men­cie może się prze­nieść do któ­re­goś domku na na­szym te­re­nie.

Serce mi się tak ści­snęło, że po­czu­łam ból w klatce pier­sio­wej. Wa­lić mrocz­nego ry­ce­rza, ten typ mi wła­śnie wszystko znisz­czył! Tak, wie­dzia­łam, że to tylko po­kój, i nie po­win­nam się czuć tak roz­cza­ro­wana od ta­kiego dro­bia­zgu, ale na­prawdę nie mo­głam się do­cze­kać tej prze­pro­wadzki. Ko­lejny krok ku doj­rza­ło­ści i od­po­wie­dzial­no­ści.

Mój oj­ciec był biz­nes­me­nem w każ­dym calu i jak już pod­jął de­cy­zję, to po za­wo­dach. Nie chcia­łam jed­nak przed słod­kim chło­pa­kiem wy­paść na roz­pusz­czoną smar­kulę, więc tylko zgrzyt­nę­łam zę­bami i prze­łknę­łam upo­ko­rze­nie. Czy to se­rio miało aż ta­kie zna­cze­nie, że nie mo­głam się do­cze­kać więk­szej prze­strzeni i pry­wat­no­ści? Nie­ko­niecz­nie. W pew­nym mo­men­cie się z tym po­go­dzę, jak za­wsze.

– Do­bra – burk­nę­łam, wbi­ja­jąc pa­znok­cie w dłoń, za­miast się wku­rzyć, na co mia­łam naj­więk­szą ochotę.

– Wi­dzę, że masz na so­bie strój ką­pie­lowy. – Tata wska­zał na mnie pal­cem, jakby wcze­śniej nie sły­szał, że za­pra­sza­łam go, by do­łą­czył do za­bawy.

– No tak, prze­cież Bianka przy­cho­dzi, pa­mię­tasz? Dla­tego cię py­ta­łam, czy z nami po­pły­wasz.

– Ach. To miło, ko­cha­nie, ale może na­stęp­nym ra­zem. Mam strasz­nie dużo ro­boty. – Wie­dzia­łam, że już mnie nie sły­szy, od­wró­cił się zresztą do Ro­mera. Zu­peł­nie jak­bym się tu w ogóle nie po­ja­wiła. – Wszystko, co jest w tym domu, jest twoje tak samo jak moje. Cze­go­kol­wiek chcesz, wy­star­czy, że po­wiesz. Sześć razy w ty­go­dniu przy­cho­dzi ku­charka. Ma wy­chodne od so­boty po po­łu­dniu na całą nie­dzielę, ale za­wsze zo­sta­wia nam pełną lo­dówkę.

Mi­nęli mnie i po­szli do kuchni, a ja mo­głam tylko od­pro­wa­dzić ich wzro­kiem. Nie to, że mam za­wsze coś do po­wie­dze­nia, bo nie mam, trzeba przy­znać, no ale te­raz ewi­dent­nie po­czu­łam gniew, że mnie tak zi­gno­ro­wano. Naj­wy­raź­niej tata chciał po­móc temu Ro­me­rowi, kto­kol­wiek to był, ale przy tym cał­ko­wi­cie mnie igno­ro­wał, jak­bym była ni­kim. We­szłam do kuchni w chwili, gdy przed­sta­wiał tego czło­wieka na­szej ku­charce She­ryl, a ta była dla niego miła tak samo, jak za­wsze jest miła dla mnie.

– Może przy­go­tuję ci śnia­da­nie?

– Nie, dzię­kuję – wy­mam­ro­tał, pa­trząc w pod­łogę, gło­sem zdła­wio­nym i ochry­płym. – Nie je­stem głodny.

– Świet­nie, ale pro­szę pa­mię­tać, że za­wsze mo­żesz tu zajść i się coś prze­ką­sić. – Za­uwa­żyła mnie w drzwiach i uśmiech­nęła się pro­mien­nie, jak to ona. – Dzień do­bry, wi­tamy ab­sol­wentkę gim­na­zjum. Przy­go­to­wa­łam pa­nience ulu­bione śnia­da­nie: fran­cu­ski tost z be­ko­nem i sok z po­ma­rań­czy.

– Och, dzię­kuję. – A więc Ro­mero te­raz już wie­dział, że wła­śnie skoń­czy­łam gim­na­zjum, czyli wie­dział, ile mam lat. Krindż. Mu­sia­łam otwo­rzyć drzwi lo­dówki, żeby schło­dzić ru­mie­niące się po­liczki.

– Zde­cy­do­wa­nie po­wi­nie­neś coś zjeść – po­wie­dział tata do Ro­mera za mo­imi ple­cami.

Do­słow­nie po­czu­łam za­zdrość, sły­sząc tro­skę w jego gło­sie. Oczy­wi­ście oj­ciec mnie ko­chał i dbał o mnie, ale ni­gdy się tak mną nie przej­mo­wał, albo: nie aż tak. Mia­łam wręcz wra­że­nie, że in­te­re­suje się Ro­me­rem zu­peł­nie wy­jąt­kowo, bo na przy­kład go ob­cho­dziło, czy ten chło­pak je.

Dla­czego? Kto to był? Z ja­kiego po­wodu oj­ciec aż tak się o niego trosz­czył?

– Przy­go­to­wa­łam śnia­da­nie z za­pa­sem – do­dała She­ryl. – Wy­star­czy wy­cią­gnąć do­dat­kowe na­kry­cie z szafki.

No świet­nie. Mało, że do­stał skrzy­dło domu, do któ­rego ja mia­łam się wpro­wa­dzić, to te­raz jesz­cze She­ryl chce mu dać moje ulu­bione śnia­da­nie. Mu­sia­łam się ugryźć w ję­zyk i za­ję­łam się na­le­wa­niem soku do szklanki. Nie spy­ta­łam Ro­mera, czy też chce. Do­sta­nie swój, bo naj­wy­raź­niej wła­śnie tu za­miesz­kał.

– Na­prawdę nie je­stem głodny. – Te­raz usły­sza­łam w jego gło­sie ja­kiś ostry, wręcz wście­kły ton. Dla­czego się wku­rzał? Bo lu­dzie byli dla niego mili? To był ja­kiś ab­surd.

– No do­brze – rzu­cił tata ła­god­nie. – Wy­star­czy, że wiesz, gdzie szu­kać je­dze­nia. Nie krę­puj się. I te­raz może cię opro­wa­dzę po po­sia­dło­ści, a po­tem się roz­pa­ku­jesz w swoim po­koju?

Naj­bar­dziej mnie za­bo­lało, gdy oj­ciec po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu tego ob­cego, bur­kli­wego smar­ka­cza i wy­szedł z nim z kuchni. Po­my­śla­ła­bym, że póź­niej go spy­tam, o co cho­dzi, co Ro­mero tu robi i jak długo zo­sta­nie, ale zna­łam swo­jego ojca, wie­dzia­łam, że po­wie, że­bym po­szła do Bianki albo po­pły­wać, albo na za­kupy. Co­kol­wiek, byle z dala od niego.

Zwłasz­cza te­raz, gdy miał syna, któ­rego za­wsze pra­gnął.

Nie mia­łam po­ję­cia, skąd mnie na­szła taka myśl, ale ode­brała mi ape­tyt. Mu­sia­łam jed­nak do­koń­czyć po­si­łek, bo She­ryl się na­pra­co­wała, a nie chcia­łam jej ura­zić tak jak Ro­mero. Co prawda nie było wi­dać, żeby ją to ob­cho­dziło – nu­cąc pod no­sem, wy­cią­gała za­kupy z to­reb i za­brała się do my­cia wa­rzyw i owo­ców.

– Ta­tum? – Na głos Bianki do­bie­ga­jący z ko­ry­ta­rza od razu po­czu­łam się le­piej.

– Je­stem w kuchni! – za­wo­ła­łam, a ona już po kilku se­kun­dach wpa­dła do po­miesz­cze­nia, cała za­ru­mie­niona i z sze­roko otwar­tymi oczami.

– Kim jest ten chło­pak z twoim tatą? – spy­tała i za­raz uśmiech­nęła się za­kło­po­tana, gdy zdała so­bie sprawę z obec­no­ści She­ryl. Ale ona tylko się ro­ze­śmiała.

Spoj­rza­łam na przy­ja­ciółkę zna­cząco, by dać jej znać, że po­roz­ma­wiamy o tym póź­niej, na osob­no­ści. Wsta­łam od stołu i od­nio­słam na­czy­nia do zlewu.

– Po­dać ci coś? – spy­tała She­ryl Biankę.

Moja przy­ja­ciółka grzecz­nie od­mó­wiła, a ja za­raz wy­cią­gnę­łam ją za ra­mię na pa­tio. Po­mimo wcze­snej go­dziny było już go­rąco i parno, do­słow­nie czu­łam, jak włosy mi się pu­szą.

– Co się dzieje? – spy­tała Bianka.

Na jed­nym ra­mie­niu nio­sła ple­cak, na dru­gim ręcz­nik pla­żowy. Po­truch­tała za mną.

Nie zwa­rio­wa­łam. Po pro­stu się mar­twi­łam… może na­wet zło­ści­łam.

– Po pierw­sze, ten chło­pak wpro­wa­dza się do nie­uży­wa­nego skrzy­dła – szep­nę­łam, zgrzy­ta­jąc zę­bami. – Ja go w ogóle nie znam, ale dla taty jest ja­kimś cu­dem tak ważny, że dał mu po­kój, który już obie­cał mnie.

– Uch, to fa­tal­nie. – Bianka usia­dła, krę­cąc głową. – Wiem, jak bar­dzo chcia­łaś się tam prze­nieść.

– Chcia­łam. I to jest po pro­stu… no sama nie wiem. Ko­leś się do­piero co po­ja­wił, a można by po­my­śleć, że ja prze­sta­łam ist­nieć. – Za­śmia­łam się w du­chu. – Nie że­bym ist­niała do tej pory, no ale i tak…

– To nie­prawda. Wi­dzia­łam, jak twój tata się cie­szy, jak każdy inny oj­ciec, że skoń­czy­łaś szkołę. Za­brał nas na obiad i w ogóle. – Skrzy­wiła się. – Przy­kro mi, że mój tata tak dzi­wa­czył i usi­ło­wał za­pła­cić.

Mach­nę­łam ręką, bo fa­ceci w ogóle są dzi­wa­kami, a przede wszyst­kim i tak by­łam za­sko­czona, że pan Cole w ogóle chciał z nami iść na obiad. Za­wsze mia­łam wra­że­nie, że nie lubi mo­jego ojca, choć oczy­wi­ście dla mnie nie­zmien­nie był miły.

– Nie ma pro­blemu, fa­ceci za­wsze coś wy­my­ślają, ale wła­śnie o to cho­dzi. Wczo­raj tata się mną przej­mo­wał, wi­dzia­łam, że je­stem dla niego ważna. A dzi­siaj? Nic tylko Ro­mero i Ro­mero. Bez wy­ja­śnie­nia, bez ni­czego. Jakby mó­wił: „Patrz, ten ko­leś bę­dzie z nami te­raz miesz­kał. Mi­łego sie­dze­nia w ba­se­nie”.

Bianka wzru­szyła ra­mio­nami.

– Mo­gło być go­rzej. Na przy­kład gdyby ten ko­leś był brzydki, od­py­cha­jący.

Tu miała ra­cję. Cho­ciaż spra­wiał wra­że­nie dupka, nie mo­głam się do­cze­kać, aż go znowu zo­ba­czę.

– Jest od nas star­szy – do­da­łam. – Ma z szes­na­ście czy sie­dem­na­ście lat. Nie wiem do­kład­nie, tata mi oczy­wi­ście nie po­wie­dział. A przez te całe pięć mi­nut, jak się wi­dzie­li­śmy, ko­leś ga­pił się w zie­mię, jakby był wku­rzony. Pew­nie i tak by ze mną nie roz­ma­wiał, to zna­czy za­kła­da­jąc, że ja bym chciała.

– Poza tym – do­dała Bianka z chi­cho­tem – prze­cież tata i tak by ci nie po­zwo­lił za­da­wać się ze star­szym chło­pa­kiem.

– No tak, jesz­cze to. – I po­my­śleć, że za­raz po prze­bu­dze­niu by­łam w ta­kim świet­nym na­stroju… – Tyle w te­ma­cie „Niech żyje pierw­szy dzień wa­ka­cji”.

– Wszystko się ułoży. Nie daj się ta­kim rze­czom. – Pod­sko­czyła na krze­śle i zdjęła su­kienkę, od­sła­nia­jąc biały strój. – Da­lej, cieszmy się ba­se­nem i nie myślmy o ni­czym in­nym. Włą­czymy so­bie muzę i po­od­po­czy­wamy.

Miała ra­cję, no pew­nie, że miała. Nie mu­sia­łam w ogóle się przej­mo­wać Ro­me­rem. To pew­nie był ko­lejny ochro­niarz taty, czy jak się tam na­zy­wają ci lu­dzie, któ­rym oj­ciec płaci za pil­no­wa­nie nas. W ogóle nie mu­sia­łam nic o tym wie­dzieć.

Ale wie­dzia­łam jedno: Przy pierw­szej oka­zji ku­pię so­bie strój dwu­czę­ściowy. Skoro oj­ciec za­mie­rza mnie igno­ro­wać i woli się zaj­mo­wać tym ko­le­siem, kim­kol­wiek on jest, ja będę ro­bić, co chcę.

Ta­tum

Dzie­sięć lat póź­niej

Można było od­nieść wra­że­nie, że Bianka chce mi po­ła­mać że­bra, tak mocno mnie uści­skała przed do­mem ran­kiem po ślu­bie z moim oj­cem. Ale oczy­wi­ście nie po­dej­rze­wa­łam jej o ta­kie za­miary. Tak, sy­tu­acja była skom­pli­ko­wana, tak, nie chcia­łam tego ana­li­zo­wać. Bianka była te­raz moją ma­co­chą i cią­gle nie mo­głam się z tym oswoić.

– Dbaj o sie­bie – wy­szep­tała i jesz­cze raz mnie przy­tu­liła. – I bądźmy w kon­tak­cie, do­bra? Mu­szę wie­dzieć, gdzie je­steś i co ro­bisz, bo ina­czej zwa­riuję.

– Oczy­wi­ście, z kim mia­ła­bym zresztą ga­dać, je­śli nie z tobą?

Zer­k­nę­ły­śmy obie na Ro­mera, który jesz­cze coś usta­lał z moim oj­cem. Mó­wili ci­cho, wręcz szep­tem. Zu­peł­nie jakby pla­no­wali ofen­sywę wojsk alianc­kich w Nor­man­dii czy coś tej skali. Wie­dzia­łam, że ojcu nie­ła­two się ze mną roz­stać, choć ro­zu­miał, że to do­bre wyj­ście. Po­trze­bo­wa­łam prze­strzeni, czasu i wol­no­ści.

Mia­łam świa­do­mość, że to wiel­kie szczę­ście, że po­zwala mi wy­je­chać, za­miast mnie gdzieś za­mknąć. Nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby to zro­bił, no i zresztą otwar­cie tak gro­ził. Oboje wie­dzie­li­śmy, że szpi­tal dla ner­wowo cho­rych ani tro­chę by mi nie po­mógł, tak samo jak nie po­ma­gało mi sie­dze­nie w tym wiel­kim domu. Tak się zro­dziła de­cy­zja, że mu­szę wy­je­chać. Tylko że oczy­wi­ście nie byłby moim oj­cem, gdyby mi to uła­twił. Po­sta­wił je­den wa­ru­nek: nie mo­głam wy­je­chać sama, bez ochro­nia­rza, który by mnie non stop pil­no­wał. Bo prze­cież jakby nikt mi nie wi­siał nad głową, moje ży­cie nie mia­łoby sensu.

I dla­czego spo­śród wszyst­kich swo­ich lu­dzi oj­ciec wy­brał na mo­jego ochro­nia­rza typa, który wku­rzał mnie do­słow­nie każ­dego dnia?

– Tylko nie on – jęk­nę­łam, kiedy o tym usły­sza­łam.

Pew­nie, ostat­nio był dla mnie mil­szy, ale tylko dla­tego, że ża­ło­wał mnie, od­kąd się do­wie­dział, przez co prze­szłam. Poza tym na­dal się nie do­ga­dy­wa­li­śmy. Z tą swoją oso­bo­wo­ścią, z oka­zy­wa­niem uczuć – mógłby być ro­bo­tem.

– Nie mu­sisz je­chać – po­wie­działa Bianka.

Serce mi się ści­snęło, gdy przy­gry­zła wargę, a oczy wy­peł­niły się jej łzami. Mo­gła­bym być gno­jówą i przy­pi­sać tę re­ak­cję hor­mo­nom cią­żo­wym, mo­gła­bym uda­wać, że w ogóle jej nie ob­cho­dzę, ale skła­ma­ła­bym. Ostat­nio mia­łam ta­kiego doła, że mó­wi­łam tak so­bie dość czę­sto. Miała mnie gdzieś. Oboje mieli mnie gdzieś. Mieli sie­bie na­wza­jem, a jesz­cze dziecko w dro­dze. Gdzie tu było miej­sce na moją traumę, dra­maty i całą resztę. Ale mu­sia­łam się sporo na­pra­co­wać, żeby to so­bie wma­wiać.

– Mu­szę, obie wiemy, że mu­szę, więc nie pró­buj mnie od tego od­wo­dzić. Nic już tu dla mnie nie ma. – Wi­dzia­łam, że tymi sło­wami spra­wi­łam jej jesz­cze więk­szy ból, przy­kro mi było z tego po­wodu. Nie za­słu­żyła so­bie na to. Za­wsze była moją przy­ja­ciółką, naj­lep­szą przy­ja­ciółką. A te­raz jesz­cze zo­stała moją ma­co­chą. Była w ciąży, uro­dzi mo­jego brata lub sio­strę… Nie, to jesz­cze do mnie nie do­cie­rało, ale cie­szy­łam się ze względu na nią i na mo­jego ojca.

Ale poza tym wszyst­kim była jed­nak moją Bianką. Nie chcia­łam jej ro­bić przy­kro­ści. Wła­śnie dla­tego po­win­nam była się wy­pro­wa­dzić – gdy­bym zo­stała, pew­nie bym ją ra­niła. To na­wet nie by­łaby jej wina. Te­raz by­łam zbyt po­krę­cona, żeby po­zo­stać tą samą osobą co kie­dyś, i tylko bym jej utrud­niała ży­cie.

– Jak już wszystko się uspo­koi, wró­cisz, prawda?

– Zo­ba­czymy. Może wrócę, może nie. – In­nej od­po­wie­dzi nie mia­łam, bo nie chcia­łam ro­bić Biance fał­szy­wej na­dziei. Nie wie­rzy­łam, że kie­dy­kol­wiek na­dej­dzie taka chwila, że nie bę­dziemy mu­siały się bać, że wro­go­wie taty zro­bią nam krzywdę. Je­śli nie po­rwie nas Jack Mo­roni, który za­mor­do­wał moją matkę, je­śli Jef­fer­son Kni­ght nie bę­dzie mnie wi­nił za znik­nię­cie tego skur­wiela, swo­jego sy­nalka, to bę­dzie to ktoś inny. Czy chcia­łam do tego wra­cać? Czy może po­win­nam była za­cząć nowe ży­cie, a tę całą prze­szłość zo­sta­wić za sobą?

Od­su­nę­łam się ka­wa­łek i jesz­cze raz po­pa­trzy­łam na nasz wielki dom. Wczo­raj od­była się tu ka­me­ralna uro­czy­stość za­ślu­bin, ale to je­dyne szczę­śliwe wspo­mnie­nie, ja­kie za­cho­wam w związku z tym miej­scem. Trudno by mi było przy­wo­łać choćby jedną chwilę z wielu ostat­nich mie­sięcy, gdy się nie ba­łam. Nie ukry­wa­łam. Ten dom był moim schro­nie­niem i wię­zie­niem jed­no­cze­śnie. Po­czu­łam, że łzy na­pły­wają mi do oczu, ale ja­koś je po­wstrzy­ma­łam. Przez ostat­nich kilka mie­sięcy tyle pła­ka­łam i co mi to dało? Mój ból ani tro­chę nie zła­god­niał.

Nie mo­głam ca­łego ży­cia spę­dzić w tych ścia­nach, w na­dziei, że sy­tu­acja, że mój stan, się po­lep­szy. Taka była prawda. Mu­sia­łam uciec, mu­sia­łam za­cząć wszystko od nowa, choć na ra­zie nie mia­łam po­ję­cia, jak to zro­bić z Ro­me­rem pil­nu­ją­cym każ­dego mo­jego kroku. Ale wie­dzia­łam, że znajdę ja­kiś spo­sób. Mu­sia­łam. Zwłasz­cza że al­ter­na­tywą było po­wolne umie­ra­nie.

Tata zo­sta­wił w końcu Ro­mera, od­wró­cił się do mnie i otwo­rzył ra­miona. Przy­tu­li­łam się do niego.

– Słu­chaj się go.

Nie wi­dział, że w du­chu prze­wró­ci­łam oczami.

– Po­sta­ram się.

– Nie chcę ża­ło­wać, że po­zwo­li­łem ci wy­je­chać. Już i tak fa­tal­nie, że w ra­zie po­trzeby nie bę­dzie mnie przy to­bie.

– Obie­cuję, że będę grzeczna. – Uśmiech­nę­łam się żar­to­bli­wie. – Daj spo­kój, tato. Gdy­bym ci wszystko obie­cała bez ma­ru­dze­nia, wie­dział­byś, że kła­mię.

– To prawda. – Ujął moją twarz w dło­nie i wpa­try­wał się w nią, a w jego ry­sach wi­dzia­łam czy­stą tro­skę. Praw­do­po­dob­nie w ogóle jesz­cze nie zmru­żył oka, i to nie dla­tego, że miał za sobą noc po­ślubną. Pod­krą­żone oczy, za­ro­śnięte po­liczki, to wszystko do­da­wało mu z pięć, dzie­sięć lat. Nie chcia­łam się o niego mar­twić, nie­na­wi­dzi­łam tego, ale co mo­głam zro­bić? Mu­sia­łam się stąd wy­do­stać i cho­ciaż wie­dzia­łam, że przede wszyst­kim za­drę­cza się tym, że jego je­dyna córka gdzieś je­dzie i na­wet on nie bę­dzie mógł jej od­wie­dzić, to tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam.

– Pa­mię­taj, że w każ­dej chwili mo­żesz wró­cić – wy­szep­tał jesz­cze i po­ca­ło­wał mnie w czoło. – Za­wsze na cie­bie cze­kam.

Mało mnie nie udu­siła po­tężna fala emo­cji, ale ja­koś ją opa­no­wa­łam, tak samo jak ro­bi­łam przez ostat­nie kilka mie­sięcy.

– Za­troszcz się o żonę i tego ma­luszka – po­wie­dzia­łam z wy­mu­szo­nym uśmie­chem. – Nic mi nie bę­dzie.

– Za­trosz­czę się. – Spoj­rzał gdzieś po­nad moją głową, twarz mu stę­żała, a ja zro­zu­mia­łam, że pa­trzy na Ro­mera. Zro­biło mi się żal tego czło­wieka, chyba po raz pierw­szy w ży­ciu, albo po­przed­niego razu so­bie nie przy­po­mi­na­łam. Je­śli coś się nie uda, nie chcia­ła­bym być w jego skó­rze.

– Le­piej się zwi­jajmy. – Usły­sza­łam za ple­cami głos Ro­mera. Tata ku­pił mu na tę oka­zję no­wego SUV-a, w któ­rym mo­gły się po­mie­ścić wszyst­kie moje ba­gaże i jesz­cze kilka jego to­reb. Nie mia­łam po­ję­cia, dla­czego on musi żyć jak mnich, ale nie na­rze­ka­łam: wię­cej miej­sca dla mnie i mo­ich rze­czy.

Wie­dzia­łam, że po­win­nam w tym mo­men­cie coś po­czuć. Na pewno. Mo­jej pierw­szej w ży­ciu wy­pro­wadzce po­winno to­wa­rzy­szyć wię­cej emo­cji. Miesz­ka­łam w tym domu na­wet w cza­sach col­lege’u. W roli współ­lo­ka­torki wi­dzia­łam tylko Biankę, a ona miesz­kała wtedy ze swoim bez­na­dziej­nym chło­pa­kiem.

Na­wet oczy mo­jej przy­ja­ciółki wy­peł­nione łzami, na­wet opie­kuń­czy gest taty, gdy ob­jął ją w pa­sie, nie zdo­łały się prze­bić przez chmurę otę­pie­nia spo­wi­ja­jącą mój umysł. Nie chcia­łam, żeby Bianka się smu­ciła, oczy­wi­ście, ale mimo wszystko my­śla­łam, że beze mnie bę­dzie jej tu le­piej. Im obojgu. W tej chwili by­łam za bar­dzo po­krę­cona, moż­liwe zresztą, że tamta dziew­czyna z po­przed­niego ży­cia ni­gdy nie ist­niała. Ta dziew­czyna, którą ko­chali. Ta, za którą tę­sk­nili. Nie ja, nie dziew­czyna, którą by­łam te­raz. Dawna Ta­tum umarła gdzieś we Fran­cji.

Gra­na­towa urna z pro­chami mo­jej mamy cze­kała na sie­dze­niu pa­sa­żera, pod­nio­słam ją i trzy­ma­jąc ostroż­nie, wsia­dłam do auta i za­mknę­łam drzwi. Za­uwa­ży­łam, jak Ro­mero pa­trzył na urnę przez okno – i mia­łam na­dzieję, że nie po­dzieli się ze mną swoim zda­niem, po­nie­waż to­tal­nie mia­łam je w du­pie. To było wszystko, co mi po ma­mie zo­stało, i ani my­śla­łam pa­ko­wać ją do kar­tonu. Może i przez więk­szość ży­cia mnie igno­ro­wała, ale ja i tak za­mie­rza­łam się za­jąć tym, co po niej zo­stało.

Do­brze, że nie spo­dzie­wa­łam się po nim żad­nej prze­mowy, bo żad­nej po wej­ściu do auta nie wy­gło­sił. Usa­do­wił się za kie­row­nicą, uru­cho­mił sil­nik, po­ma­chał ta­cie i ru­szył pod­jaz­dem. Ja z ko­lei na­wet się nie obej­rza­łam. Nie mo­głam się obej­rzeć. Mia­łam dziwne wra­że­nie, że zo­sta­wiam za sobą jed­no­cze­śnie wszystko i nic.

Ci­sza w au­cie aż dzwo­niła, co ani tro­chę mi się nie po­do­bało. W ta­kiej ci­szy gło­śniej od­zy­wały się my­śli i wspo­mnie­nia. By ją prze­rwać, zro­bi­łam je­dyne, co moż­liwe w tej sy­tu­acji: za­czę­łam mó­wić do mo­jego ro­bo­gu­arda.

– Czy jest ja­kiś po­wód, dla któ­rego mu­sie­li­śmy się zry­wać o świ­cie? – burk­nę­łam. W chwili gdy mi­nę­li­śmy bramę i skrę­ci­li­śmy na szosę, na ho­ry­zon­cie do­piero po­ja­wiły się pierw­sze pro­mie­nie wscho­dzą­cego słońca.

– Ow­szem. Po pierw­sze, za­wsze trzeba obej­rzeć wschód słońca, a po dru­gie, chcę unik­nąć kor­ków.

– Kor­ków?! To do­kąd my się wy­bie­ramy?!

To był ko­lejny wa­ru­nek: Ro­mero miał wy­brać miej­sce. W tym mo­men­cie mia­łam wielką ochotę wy­sko­czyć z ja­dą­cego auta, byle tylko nie ska­zać się na ży­cie z tym czło­wie­kiem przez bóg ra­czy wie­dzieć ile czasu. Tylko że oczy­wi­ście od razu przy­po­mniały mi się groźby Jef­fer­sona.

– Do­wiesz się, jak do­je­dziemy na miej­sce.

No co za nie­spo­dzianka – nie chciał mi po­wie­dzieć.

– Nie są­dzisz, że za­słu­guję na tę in­for­ma­cję? Wiem, że oj­ciec uznał, że ty de­cy­du­jesz, do­kąd je­dziemy, ale faj­nie by­łoby wie­dzieć, czy jak za­mó­wię coś z Ama­zona, to mi to do­wiozą w tym roku, i czy do kon­taktu z Bianką po­trze­buję go­łę­bia pocz­to­wego.

– A jak są­dzisz, do­kąd cię za­bie­ram? – Po­krę­cił głową. – Albo może nie od­po­wia­daj. Jak do­je­dziemy, to się do­wiesz, gdzie je­ste­śmy. To i tak żadna róż­nica.

Nie był w sta­nie zro­zu­mieć. Przez dzie­sięć lat nie za­uwa­żył, ile to zmie­nia, je­śli coś wiem. Je­śli je­stem trak­to­wana, jak­bym ko­goś ob­cho­dziła. Pa­mię­tam, jak przez pierw­sze ty­go­dnie w na­szym domu był ka­pry­śny i sfo­cho­wany, a po­tem się w za­sa­dzie od­ciął i tak już zo­stało. Poza mo­men­tami, gdy trak­to­wał mnie jak roz­pusz­czo­nego ba­chora. Naj­wy­raź­niej spra­wiało mu to przy­jem­ność.

– Ale pa­mię­tasz, że do­łą­czy­łeś do mnie na ochot­nika? Nie mu­sisz się za­cho­wy­wać jak czło­wiek, któ­rego zmu­szono do udziału w wy­pra­wie pod groźbą utraty ży­cia.

– Nic ta­kiego nie mó­wię. Siedź i cze­kaj spo­koj­nie. My­śla­łem, że po wczo­raj­szym dniu nie bę­dziesz miała siły roz­ma­wiać.

Zgrzyt­nę­łam zę­bami z taką we­rwą, że za­bo­lała mnie szczęka.

– Wiem, że nie oce­niasz mo­ich moż­li­wo­ści zbyt wy­soko, ale za­pew­niam cię, że je­stem w sta­nie wziąć udział w ma­łym we­selu, a i tak na­stęp­nego dnia mieć siłę mó­wić.

– Nie mów mi, co my­ślę. Pró­bo­wa­łem ci od­dać spra­wie­dli­wość, na­wet je­śli ci na tym nie za­leży. Zor­ga­ni­zo­wa­łaś na ostat­nią chwilę całe we­sele, uszczę­śli­wi­łaś pań­stwa mło­dych, są­dzi­łem, że bę­dziesz dziś wy­koń­czona.

No i by­łam. By­łam wy­koń­czona, wy­czer­pana, wy­pom­po­wana. Te­raz, już po wszyst­kim, kiedy ad­re­na­lina prze­stała dzia­łać, by­łam wra­kiem. Co prawda wcze­śniej też.

Miło było wie­dzieć, że pań­stwu mło­dym po­do­bała się ce­re­mo­nia, mój wy­si­łek na­bie­rał sensu. Przy­naj­mniej wie­dzia­łam, że zo­sta­wi­łam im miłe wspo­mnie­nie. Obojgu już za­pew­ni­łam nie­mi­łych roz­ry­wek aż nadto.

– A wra­ca­jąc do celu na­szej po­dróży… Czy to jest… w mie­ście? Bła­gam, nie mów, że za­bie­rasz mnie na ja­kieś za­du­pie.

Zer­k­nę­łam na niego ką­tem oka i do­strze­głam, jak na­pi­nają się mię­śnie pod świeżo ogo­loną skórą szczęki. Ale na tym był ko­niec re­ak­cji. Nie po­wie­dział ani słowa. Zu­peł­nie jak­bym się w ogóle nie ode­zwała. Po­czu­łam, jak w mo­jej piersi roz­lewa się fala go­rąca i na­gle na­bra­łam sil­nego prze­ko­na­nia, że nic z tego nie wyj­dzie. To był naj­głup­szy z mo­ich po­my­słów. Bę­dziemy mieli dużo szczę­ścia, je­śli się nie po­za­bi­jamy na­wza­jem już po paru dniach.

A jaką mia­łam niby al­ter­na­tywę, co? Mo­głam się snuć po domu i od­bie­rać co­raz wię­cej wia­do­mo­ści z groź­bami od ojca mo­jego by­łego chło­paka. Na samą myśl o nim prze­cho­dziły mnie dresz­cze.

Nic nie mo­głam już zro­bić w kwe­stii Kri­stoffa. Przy­go­to­wać się na cios. Mi­nęły mie­siące, od­kąd się spa­ko­wa­łam i w za­sa­dzie ucie­kłam po na­szej ostat­niej ka­ta­stro­fal­nej wy­cieczce, ale wie­dzia­łam, że jego ojcu to nie wy­star­cza, po­nie­waż Kri­stoff do­słow­nie znik­nął z po­wierzchni ziemi. Jef­fer­son do­ma­gał się od­po­wie­dzi, któ­rych ja nie mo­głam mu udzie­lić, a je­śli nie wie­dział, gdzie je­stem, nie miał szans mnie do­paść. Mu­sia­łam to so­bie po­wta­rzać.

– Je­stem pe­wien, że twój tata znaj­dzie spo­sób, żeby Jef­fer­sona uci­szyć raz na za­wsze – rzu­cił Ro­mero, jakby czy­tał mi w my­ślach.

„Tak samo jak uci­szył na za­wsze Kri­stoffa?” Nie, tego nie wie­dzia­łam, ale też nie mu­sia­łam tego wy­ra­żać wprost. W chwili gdy po­wie­dzia­łam ojcu, co Kri­stoff mi zro­bił pod­czas na­szej strasz­nej po­dróży po Eu­ro­pie, mia­łam świa­do­mość, że go na­ra­żam. Nie­mniej do wy­boru mia­łam jesz­cze opcję du­sze­nia tego w so­bie, a to by mi nie po­mo­gło, tak samo zresztą jak te głu­pie leki prze­ciw­lę­kowe. Które tylko tłu­miły ból, ale go nie li­kwi­do­wały. Roz­pa­dłam się na ka­wałki, jesz­cze te­raz.

Nie mo­głam po­wie­dzieć Jef­fer­so­nowi, w jaki spo­sób mój oj­ciec praw­do­po­dob­nie za­bił jego syna, po­nie­waż był on prze­mo­co­wym dup­kiem, więc nie mia­łam wy­boru – mu­sia­łam wy­je­chać i cze­kać, aż sy­tu­acja się uspo­koi. Poza tym po­trze­bo­wa­łam prze­strzeni.

Nie opo­no­wa­łam, dla­tego Ro­mero mó­wił da­lej:

– A po­tem mo­żesz wró­cić do swo­jego ży­cia. Zo­sta­wić za sobą to całe gówno.

Pew­nie wy­daje mu się, że to by­łoby ta­kie pro­ste. Uśmia­ła­bym się, gdy­bym chciała zro­bić mu przy­krość.

– Mo­żesz, wiesz… wró­cić na staż. Za­cząć ka­rierę.

– Nie gnie­waj się, ale… co cię to wszystko ob­cho­dzi? – wy­pa­li­łam. – Nie je­stem dziec­kiem. Nie mu­sisz mi da­wać lo­dów czy ku­cyka w na­grodę za grzeczne za­cho­wa­nie.

Po­woli się do niego od­wró­ci­łam i zo­ba­czy­łam, jak wpa­truje się w drogę nie­ru­chomo, tylko mię­śnie szczęki pra­cują mu pod skórą. Mi­nęło rap­tem pięć mi­nut, a ja już mia­łam go dość.

– Je­śli będę chciała zna­leźć pracę i zro­bić coś ze swoim ży­ciem, to się tym zajmę. Nie mu­sisz mnie za­chę­cać. Nie­po­trzebne mi twoje gadki mo­ty­wa­cyjne, bo i tak je­steś w tym słaby.

Za­ci­snął usta w cienką li­nię. Naj­wy­raź­niej w końcu go uci­szy­łam. Ni­czego tak nie zno­szę jak pro­tek­cjo­na­li­zmu, a to był wła­śnie pro­tek­cjo­na­lizm, tylko że pod po­zo­rami po­zy­tyw­nego kitu.

– Mu­sisz coś zro­bić ze swoim ży­ciem – do­rzu­cił, no bo prze­cież mu­siał mieć ostat­nie słowo.

– Oczy­wi­ście po­słu­cham aku­rat two­jej rady – rzu­ci­łam ką­śli­wie, kie­ru­jąc wzrok za okno po pra­wej stro­nie. – Może pew­nego dnia i ja zo­stanę pro­fe­sjo­nalną niańką. – Wresz­cie mu­sia­łam za­mknąć oczy. Je­śli uzna, że śpię, przy­naj­mniej prze­sta­nie do mnie ga­dać, czy­sty zysk.

Niańka. No wła­śnie, on był po pro­stu niańką. A ja, jak zwy­kle, by­łam dziec­kiem. To zna­czy oczy­wi­ście ostat­nio nie za bar­dzo umia­łam się o sie­bie za­trosz­czyć, wiem, ale że lu­dzie uzna­wali, że po­trze­buję opie­kuna, to już był ob­raź­liwe. Nie­sa­mo­wite, ile czasu mi za­jęło roz­gry­zie­nie, czym się zaj­muje za­wo­dowo mój oj­ciec. Przez całe lata na­iw­nie igno­ro­wa­łam mrok, który mnie ota­czał, a mó­wi­łam so­bie, że jest biz­nes­me­nem, że za­ra­bia duże pie­nią­dze i te pie­nią­dze wiążą się z ry­zy­kiem dla ca­łej ro­dziny. Stąd ochro­nia­rze i inne środki bez­pie­czeń­stwa. Mó­wi­łam so­bie, że nie da się zbu­do­wać im­pe­rium, nie ro­biąc so­bie wro­gów. By­łam pewna, że tak to wy­gląda, a prze­cież po pro­stu mia­łam klapki na oczach, igno­ru­jąc bru­talną prawdę.

I straszna rze­czy­wi­stość te­raz się o mnie do­po­mi­nała. Nie wy­star­czyło, że znę­cał się nade mną chło­pak, kiedy by­łam ty­siące ki­lo­me­trów od domu. Mu­siał mnie jesz­cze po­rwać je­den z wro­gów ojca. Mu­sia­łam też stra­cić matkę, i tak zresztą nie­obecną w moim ży­ciu. Wie­dzia­łam, że to była jej wina – pra­co­wała ze złym czło­wie­kiem, żeby się ode­grać na moim ojcu, ale ta świa­do­mość nie ła­go­dziła bólu, że ni­gdy już jej nie po­wiem tego, co po­winna usły­szeć. Nie ma cze­goś ta­kiego jak za­mknię­cie. Nie ma żad­nego ży­cia da­lej. To całe brze­mię cią­gle uci­skało mi klatkę pier­siową.

Na­wet nie miała po­grzebu. Jej śmierć mu­siała po­zo­stać ta­jem­nicą. Skre­mo­wano ją i do­star­czono do domu w nie­wiel­kim pu­dełku. Do­piero te­raz ro­zu­mia­łam, że po­grzeby są dla tych, któ­rzy zo­stają, nie dla tych, któ­rzy umarli. Nie po­że­gna­łam się z nią…

Za­ci­snę­łam po­wieki, żeby po­wstrzy­mać łzy. I Bianka py­tała, kiedy wrócę? Le­piej, że­bym ni­gdy nie wró­ciła. Nie mia­łam pew­no­ści, czy znio­sła­bym ko­lejną stratę, a wszystko dla­tego, że mój oj­ciec jest han­dla­rzem bro­nią i ma na rę­kach krew wielu lu­dzi. Na pewno ni­gdy przez myśl mu nie prze­szło, że to ja od­po­wiem za jego czyny.

Mu­sia­łam na chwilę za­snąć, bo ock­nę­łam się na ja­kimś ostrym za­krę­cie. Zer­k­nę­łam na ze­gar, stwier­dzi­łam, że mi­nęła go­dzina, ro­zej­rza­łam się i zo­ba­czy­łam, że nie je­ste­śmy już na au­to­stra­dzie. Na­to­miast to, co wi­dzia­łam, nie ro­biło na mnie naj­lep­szego wra­że­nia: domki za pło­tami z siatki, za­pusz­czone traw­niki z po­rzu­co­nymi za­baw­kami, po­rdze­wiałe huś­tawki. W od­dali wi­dzia­łam ja­kąś fa­brykę czy hutę, na pewno za­kład prze­my­słowy. Za­chmu­rzone niebo jesz­cze po­tę­go­wało mój po­sępny na­strój i złe prze­czu­cia, które mnie prze­śla­do­wały.

– Kiedy mó­wi­łam, że chcę wy­je­chać, mia­łam na my­śli coś… mniej ko­ja­rzą­cego się z kro­niką kry­mi­nalną – burk­nę­łam, za­uwa­żyw­szy na rogu dwójkę nie­let­nich chu­dziel­ców pa­lą­cych pa­pie­rosy. Ich roz­bie­gany wzrok mnie zde­cy­do­wa­nie nie­po­koił. Do­kąd mnie przy­wiózł ten Ro­mero, na li­tość bo­ską?

– Prze­pra­szam, księż­niczko. – Skrę­ci­li­śmy w wą­ską uliczkę, gdzie domy wy­glą­dały odro­binę ład­niej. Były rów­nie małe, ale przy­naj­mniej za­dbane. Si­dingi były czy­ste, okna całe. – Je­śli te­raz ci się tu nie po­doba, to cie­kawe, jak byś za­re­ago­wała, gdy­byś zo­ba­czyła tę oko­licę przed laty.

Od­wró­ci­łam się do niego gwał­tow­nie.

– Za­raz… ty znasz tę oko­licę?

– No pew­nie. Może ra­czej zna­łem.

Oż cho­lera.

– No do­bra, to w su­mie gdzie je­ste­śmy?

– Po dru­giej stro­nie gra­nicy stanu.

Wje­chał na krótki pod­jazd przy za­dba­nym pię­tro­wym domu, który był w lep­szym sta­nie niż wszyst­kie po­zo­stałe bu­dynki w oko­licy. Błę­kitne si­dingi wy­glą­dały na nowe, okna były czy­ste. Na chod­niku nie wi­dzia­łam ani jed­nego chwa­sta, a na ganku żad­nych li­ści, choć te­raz, je­sie­nią, sporo ich już spa­dało z drzew. Przed nami ma­ja­czył chyba nie­wielki ga­raż.

Oczy­wi­ście kiedy roz­ma­wia­li­śmy o moim wy­jeź­dzie, nie to mia­łam na my­śli, cho­ciaż mo­gło być go­rzej. Te­raz zaś prze­la­ty­wały mi przez głowę mi­liony py­tań.

– Co to za miej­sce? – za­czę­łam. – Ko­lejna kry­jówka? Do kogo ten dom na­leży? Tata o nim wie? – Nie za­mie­rza­łam go za­sy­py­wać ty­loma py­ta­niami, ale coś mu­sia­łam wie­dzieć.

Naj­pierw tylko sie­dział i pa­trzył przed sie­bie. Nie by­łam w sta­nie od­czy­tać wy­razu jego twa­rzy – czy był wku­rzony, czy sfru­stro­wany, czy wręcz prze­ra­żony? A może wszystko na­raz? Jak go zna­łam, to pew­nie przede wszyst­kim ża­ło­wał, że w ogóle się zgo­dził wziąć w tym wszyst­kim udział.

Jego mil­cze­nie tylko pod­sy­ciło moją cie­ka­wość.

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć co­kol­wiek? Chcesz, że­bym tu miesz­kała, ale nie mam prawa wie­dzieć, dla­czego wy­bra­łeś wła­śnie to miej­sce?

Naj­pierw wes­tchnął głę­boko, a do­piero po­tem się ode­zwał. A tak przy tym za­ci­skał szczęki, że le­d­wie go ro­zu­mia­łam.

– Wy­bra­łem to miej­sce, bo jest moje. Wy­cho­wa­łem się tu, a ten dom na­leży do mnie.

Ro­mero

Jesz­cze nie zdą­ży­łem wy­siąść z sa­mo­chodu, a już wie­dzia­łem, że przy­wo­że­nie jej tu­taj nie było do­brym po­my­słem. A oto py­ta­nia, które usły­sza­łem:

– Twój dom? Ten dom na­leży do cie­bie? – Krę­ciła głową na prawo i lewo, roz­glą­da­jąc się do­okoła. Nie mu­siała nic mó­wić, sły­sza­łem jej my­śli gło­śno i wy­raź­nie. Całe ży­cie miesz­kała jak kró­lewna, służba dbała o wszyst­kie jej po­trzeby, a od dzie­się­ciu lat miała całe skrzy­dło domu dla sie­bie. Ten dom wy­da­wał się przy tym wszyst­kim gów­nem. Cały zmie­ściłby się w jej skrzy­dle. I to żeby raz!

Ostat­nio prze­szła przez praw­dziwy kosz­mar, ale ge­ne­ral­nie całe jej ży­cie to była ła­twi­zna. Co prawda chęt­nie dał­bym jej lek­cję rze­czy­wi­sto­ści i nie­raz ża­ło­wa­łem, że nie mogę tego zro­bić, ale tymi wszyst­kimi py­ta­niami przy­pra­wiała mnie o ból głowy.

Zmru­żyła zie­lone oczy, a na jej twa­rzy ma­lo­wało się nie­do­wie­rza­nie.

– Nie ro­zu­miem. Przy­jeż­dża­łeś tu przez te wszyst­kie lata czy coś? No bo wiesz… to miej­sce wy­gląda faj­nie.

– A co, my­śla­łaś, że wy­cho­wa­łem się w ja­skini?

– Nie to mia­łam na my­śli – syk­nęła. Cie­kawe, że tylko gdy mnie wku­rzała, wstę­po­wało w nią ży­cie. Wra­cał ogień, który kie­dyś do­pro­wa­dzał mnie do szału, była pra­wie dawną sobą.

Pra­wie.

– No wiesz, ten dom wy­gląda na za­dbany. A nie po­rzu­cony na dzie­sięć lat.

– Nie jest po­rzu­cony. Co kilka ty­go­dni przy­cho­dzi tu ktoś ogar­nąć. Kosi traw­nik, spraw­dza drzwi i okna, czy nikt się nie wła­mał.

– To chyba na­prawdę fajne miej­sce. Pew­nie kie­dyś na­le­żał do two­ich ro­dzi­ców?

No pro­szę, już mam dość tej roz­mowy.

– Te­raz na­leży do mnie i reszta jest nie­istotna. Na szczę­ście dla cie­bie, nikt o tym domu nie wie. Bę­dziesz tu bez­pieczna. Nie ma mowy, żeby któ­re­goś dnia Jeff sta­nął na progu.

Tych słów od razu po­ża­ło­wa­łem, bo na dźwięk jego imie­nia Ta­tum się skrzy­wiła. Du­pek ze mnie. Nie było jed­nak sensu za­kła­my­wać rze­czy­wi­sto­ści. Ta­tum mu­siała uciec, dla­tego tu była, i trudno się jej dzi­wić. Je­śli cho­dzi o ro­dzinę Kni­gh­tów, zna­leź­li­śmy się mię­dzy mło­tem a ko­wa­dłem. Nie mo­gli­śmy się przy­znać, że ka­za­łem tego gnoja zła­pać, kiedy tylko wy­siadł z sa­mo­lotu po po­wro­cie do Sta­nów. Ani że go trzy­ma­li­śmy w ma­ga­zy­nie, aż z roz­ko­szą po­de­rżną­łem mu gar­dło i pa­trzy­łem, jak się wy­krwa­wia.

Do­stał to, na co za­słu­żył. Dziś zro­bił­bym to samo. Po tym, jak ją skrzyw­dził, za­słu­żył na o wiele gor­sze rze­czy. Na­wet na ko­niec, gdy pa­trzył mi pro­sto w oczy, miał czel­ność ob­wi­niać ją za swoją prze­moc. To prze­są­dziło sprawę. Nie sły­sza­łem nic, tylko huk krwi w czaszce, i pod­cią­łem mu gar­dło jed­nym płyn­nym ru­chem. Wo­lał­bym to zro­bić wol­niej, prze­cią­gnąć to. Po­wo­do­wał mną czy­sty in­stynkt, emo­cje wzięły górę. To dla­tego za wszelką cenę sta­ra­łem się być bez­duszny, jak ro­bot, jak mó­wiła Ta­tum. Nie lu­bi­łem tego czło­wieka, który wy­sta­wiał łeb, kiedy emo­cje brały górę.

Przez to wszystko mie­li­śmy na gło­wie zroz­pa­czo­nego ojca. Zroz­pa­czo­nym ka­sia­stym oj­cem z ko­nek­sjami, dzięki któ­rym mógł wę­szyć. Roz­dęte ego i za­du­fa­nie w so­bie naj­wy­raź­niej prze­ka­zał w ge­nach sy­nal­kowi. Za­miast się do­wie­dzieć, jaki ten sy­na­lek był na­prawdę, wi­nił Ta­tum za coś, czego nie zro­biła. Nie­da­leko pada jabłko od ja­błoni.

– Hm… no to chyba dzię­kuję – wy­du­siła z tru­dem. – Zna­ko­mity po­mysł.

– Za­raz, za­raz… Czy ja wła­śnie usły­sza­łem „dzię­kuję”?

Na jej po­liczki wy­pły­nął ru­mie­niec. Znowu to samo. Zu­peł­nie jakby praw­dziwa Ta­tum na uła­mek se­kundy wyj­rzała zza za­słony. I za­raz na po­wrót się za nią ukryła.

– Mam na­dzieję, że nie będę tego ża­ło­wać.

Po­pa­trzy­łem raz jesz­cze na dom i uświa­do­mi­łem so­bie, że za chwilę przejdę przez próg po raz pierw­szy od tam­tej nocy. Dzie­sięć lat temu. Pra­wie nie pa­mię­ta­łem, kim wtedy by­łem, ja­kim mło­dzia­kiem.

– Wiesz, w su­mie ni­gdy się nie do­wie­dzia­łam, jak to się stało, że pra­cu­jesz dla mo­jego ojca.

Czu­łem, jak mnie ob­ser­wuje, gdy ob­cho­dzę lśniące no­wo­ścią auto, żeby po­otwie­rać tylne drzwi.

Pra­wie wy­padł ja­kiś kar­ton, le­d­wie go za­trzy­ma­łem ra­mie­niem. Jezu Chry­ste.

– Czy ty wzię­łaś ze sobą wszyst­kie swoje rze­czy? – Jęk­ną­łem na samą myśl o tym, ile ro­boty mnie czeka. – Bę­dziemy to roz­pa­ko­wy­wać cały boży dzień.

– Sprytny spo­sób, żeby nie od­po­wie­dzieć na moje py­ta­nie.

– Nie za­da­łaś żad­nego py­ta­nia. – Po­da­łem jej torbę, po czym wy­cią­gną­łem wa­lizkę na kół­kach i rzu­ci­łem na zie­mię.

– Ej, ostroż­nie. Bę­dziesz od­ku­po­wał.

– Co to zna­czy?

– Że jak mi znisz­czysz wa­lizkę, bę­dziesz mu­siał ku­pić nową.

W ży­ciu bym się do tego nie przy­znał, ale gdy tak na mnie pa­trzyła z za­dar­tym no­sem, zmru­żo­nymi oczami i tymi ustecz­kami wy­rzu­ca­ją­cymi ko­lejne zda­nia w da­rem­nej pró­bie prze­bi­cia się przez moją sko­rupę… ech, to było sza­le­nie pod­nie­ca­jące, ale też za­bawne, bo wie­dzia­łem, że ona ma się za ko­goś lep­szego niż ja. Pod wie­loma wzglę­dami była kimś lep­szym. Ale tu, w moim domu, na moim te­re­nie, by­li­śmy so­bie równi.

– Nikt mi nie bę­dzie mó­wić, co mam ku­po­wać i komu. Je­śli po­czuję się od­po­wie­dzialny za znisz­cze­nie two­jej cen­nej wa­lizki, to ją od­ku­pię.

– Nie są­dzę, żeby cię było na nią stać.

Gdy­bym nie znał do­sko­nale jej prze­szło­ści i nie miał jej ojca za szefa, prze­ło­żył­bym ją przez ko­lano i zło­ił­bym jej skórę, aż by prze­pro­siła. Nie­stety, nic ta­kiego nie wcho­dziło w grę.

– Wiesz, nie pra­cuję za darmo. Mam tyle, ile mi trzeba, i jesz­cze ja­kiś za­pas.

– A oj­ciec na pewno ni­gdy ci nie po­trą­cał za czynsz. – Oczy­wi­ście, że mu­siała wbić ja­kąś szpilę. W jej gło­sie za­wsze po­brzmie­wała uraza albo za­zdrość. Nic no­wego. Za­wsze wie­dzia­łem, że Ta­tum coś do mnie ma, ale trudno po­wie­dzieć dla­czego.

– To­bie też nie – wy­tkną­łem jej.

Uśmiech­ną­łem się jesz­cze do niej zło­śli­wie, żeby nie być jej dłuż­nym, ale już nad­szedł nie­unik­niony mo­ment. Żo­łą­dek ści­snął mi się w kulkę z lęku. Mu­sia­łem wejść do środka. Na zdrowy ro­zum wie­dzia­łem, że nie ma tam nic, co by mnie mo­gło po­ru­szyć. Zo­stały tylko ściany, pod­łoga i dach. Nie było ani jed­nego me­bla z tam­tych cza­sów. Spe­cjal­nie ka­za­łem spraw­dzić.

Nic w tym domu nie mo­gło mnie zra­nić, ale w ja­kiejś czę­ści cią­gle by­łem tam­tym chłop­cem, cią­gle żyły w mo­jej gło­wie ob­razy z tego domu. Po śmierci matki nie za­mie­rza­łem tu ni­gdy wra­cać.

– Ile lat ma ten dom? Dla­czego tu ni­gdy nie przy­jeż­dża­łeś? Spraw­dza­łeś cho­ciaż przed na­szym przy­jaz­dem, czy wszystko działa? Nie dam rady sie­dzieć na od­lu­dziu bez prądu czy bie­żą­cej wody.

W ogóle nie za­da­łem so­bie trudu, żeby od­po­wie­dzieć. Za­raz sama się do­wie, że wszystko działa, i to zna­ko­mi­cie. Na­prawdę miała mnie za głupka? Przez dzie­sięć lat pracy u jej ojca na­uczy­łem się nie­jed­nego o za­bez­pie­cza­niu kry­jó­wek. Gdyby miała naj­bled­sze po­ję­cie, ja­kim gów­nem żon­glo­wa­łem dla niego, nie przej­mo­wa­łaby się ta­kimi dro­bia­zgami jak prąd czy woda.

Gdy wsu­ną­łem klucz do zamka, w końcu usły­sza­łem py­ta­nie, któ­rego się od dawna spo­dzie­wa­łem.

– Twoi ro­dzice nie żyją?

W od­po­wie­dzi usły­szała tylko skrzy­pie­nie drzwi siat­ko­wych. Nie chcąc stać na progu za­lany za­bój­czą falą wspo­mnień, od­su­ną­łem się, żeby ją wpu­ścić, i od­sta­wi­łem kar­tony, które mia­łem w rę­kach.

– Ro­zej­rzyj się spo­koj­nie, a ja przy­niosę wszystko z auta. Mo­żesz za­jąć dużą sy­pial­nię od ulicy. – Ru­chem brody wska­za­łem na prawo i w górę. – Tam jest naj­więk­sza szafa.

Sta­li­śmy w sa­lo­nie, z któ­rym są­sia­do­wała kuch­nia, wi­doczna po­nad pół­ścianką. Na gó­rze były główna sy­pial­nia i dwie mniej­sze roz­dzie­lone ła­zienką.

– To twój dom ro­dzinny, prawda?

Nie umia­łem od­gad­nąć, co się kryje za tym py­ta­niem – Ta­tum sta­nęła na środku sa­lonu i ob­ra­cała się po­woli, roz­glą­da­jąc się uważ­nie. Nowe me­ble, na­gie, świeżo ma­lo­wane ściany.

– Tak, tu wła­śnie się wy­cho­wa­łem, księż­niczko. Tu się sta­łem tym czło­wie­kiem, któ­rym je­stem dzi­siaj, choć wtedy wszystko wy­glą­dało tu zde­cy­do­wa­nie ina­czej.

Rzu­ciła mi spoj­rze­nie, ja­kiego nie po­wsty­dziłby się se­ryjny za­bójca przed pierw­szym mor­der­stwem.

– No nie ga­daj. A co się zmie­niło?

By­łem za­sko­czony, że ona chce się cze­goś o mnie do­wie­dzieć, a przede wszyst­kim nie da­wało mi spo­koju dla­czego.

– Ale to ty tu sto­isz.

Wy­sze­dłem na ga­nek, żeby przy­nieść resztę rze­czy z auta, a za sobą usły­sza­łem nie­zro­zu­miałe po­bur­ki­wa­nie.

To nie była pierw­sza randka, na któ­rej pró­bu­jemy się bli­żej po­znać. Ta­tum pew­nie w ogóle nie przy­szło do głowy, że mogę nie mieć na­stroju do zwie­rzeń. Pew­nie, że z tym żar­tem o wy­cho­wa­niu w ja­skini po­pi­sa­łem się bu­rac­twem, ale te­raz se­rio się za­sta­na­wia­łem, czy ona kie­dy­kol­wiek do tej pory zwró­ciła na mnie uwagę. Zu­peł­nie jak­bym w ogóle nie ist­niał przed dniem, gdy się po­zna­li­śmy. Tym naj­trud­niej­szym ran­kiem w moim ży­ciu.

Mia­łem szes­na­ście lat i zna­la­złem się w świe­cie w ni­czym nie­przy­po­mi­na­ją­cym mo­ich wy­obra­żeń. Po­sia­dłość za ka­mien­nym mu­rem, wjazd przez bramę z ku­tego że­laza. Straż­nicy, ochrona. Su­fity wy­soko nad moją głową i tyle miej­sca… Te­raz, wcho­dząc do domu mo­jego dzie­ciń­stwa, aż na­zbyt wy­raź­nie so­bie przy­po­mnia­łem, jaka to była ogromna róż­nica.

– Nie mu­sisz się ni­czym mar­twić – po­wie­dział wtedy Cal­lum sil­nym, ja­snym gło­sem do­kład­nie to, czego po­trze­bo­wa­łem. Dał mi opar­cie. Spra­wiał wra­że­nie czło­wieka, który trzyma w gar­ści cały świat. Czło­wieka, któ­remu mogę ufać, mogę wie­rzyć. – Tu nic ci nie grozi.

I rze­czy­wi­ście nic mi nie gro­ziło… na ogół. Cal­lum funk­cjo­no­wał w ta­kim świe­cie, że zda­rzały się nie­bez­pieczne sy­tu­acje, ale ni­gdy nie ża­ło­wa­łem ani jed­nej chwili. Każdy z ró­wie­śni­ków mo­jego dzie­ciń­stwa zdą­żył pójść swoją drogą, a ci, któ­rzy nie po­szli, za­po­mnieli o moim ist­nie­niu. To mi od­po­wia­dało, bo na pewno nie chcia­łem, żeby mnie ktoś roz­po­znał.

Kiedy wsze­dłem znowu do środka z ko­lejną par­tią na­szych rze­czy, Ta­tum w kuchni prze­trzą­sała szafki i lo­dówkę. Z ze­wnątrz była tą samą dziew­czyną co kie­dyś: drobną blon­dynką z cia­łem… które wo­lał­bym wi­dzieć u ja­kiejś in­nej ko­biety, byle nie u córki Cal­luma Tor­rio. Są­dząc z wy­glądu, nikt by nie do­strzegł, że ma za sobą mie­siące psy­chicz­nego i fi­zycz­nego cier­pie­nia. Nie że to ukry­wała. Po pro­stu go­łym okiem nie było wi­dać żad­nych ran, tylko ja wi­dzia­łem bli­zny, ile­kroć się wzdry­gała, albo wi­dzia­łem to nie­obecne spoj­rze­nie, ile­kroć od­pły­wała gdzieś my­ślami. Wi­dzia­łem to w jej drob­nej syl­wetce – drob­niej­szej niż wtedy, gdy ją po­zna­łem jako nie­zdarną dziew­czynkę. Te­raz cho­dziła w za du­żych swe­trach, ani tro­chę nie­przy­po­mi­na­ją­cych przy­cia­snych i przy­krót­kich su­kie­nek czy spód­ni­czek, które kie­dyś no­siła. Wi­dzia­łem to w jej wy­mi­ze­ro­wa­nej twa­rzy, w nie­spo­koj­nych oczach, które prze­ska­ki­wały z przed­miotu na przed­miot, jakby cały czas spo­dzie­wała się ja­kiejś nie­spo­dzianki, ja­kie­goś kosz­maru.

I wi­dzia­łem to w tej cho­ler­nej urnie, która stała te­raz na ob­ra­mo­wa­niu nie­czyn­nego ko­minka. Jakby trzeba było mi przy­po­mi­nać o Aman­dzie Tor­rio, wy­rod­nej matce i wszech­stron­nie uzdol­nio­nej wred­nej suce. Kto jak kto, ale ona za­słu­żyła na swój los. Tylko że te­raz jej córka mu­siała dźwi­gać to brze­mię na swo­ich wą­tłych ra­mio­nach, jakby mało miała in­nych trosk.

– No te­raz to je­stem w szoku. Zle­ci­łeś na­wet ko­muś za­kupy? – Ta­tum pa­trzyła na mnie znad drzwi lo­dówki i za­raz znowu się schy­liła, by prze­su­wać rze­czy na pół­kach.

– Ja­kieś tam pod­sta­wowe rze­czy. Mo­żesz mi nie wie­rzyć, ale na­prawdę je­steś tu­taj bez­pieczna.

– Ła­two ci mó­wić – bąk­nęła pod no­sem, pew­nie za­kła­da­jąc, że jej nie usły­szę.

– Wła­śnie dla­tego tu je­steś, pa­mię­tasz? – Od­sta­wi­łem rze­czy i znowu ru­szy­łem do drzwi. – Wes­tchną­łem te­atral­nie. – Szyb­ciej by po­szło, gdy­byś po­mo­gła.

– Ka­za­łeś mi się po­roz­glą­dać – od­parła, bio­rąc się pod boki. – Zde­cy­duj się.

– Po­słu­chaj mnie. – Chyba coś w moim gło­sie zwró­ciło jej uwagę, bo za­mknęła lo­dówkę, splo­tła ra­miona na piersi i za­częła nie­cier­pli­wie stu­kać nogą w pod­łogę. O, taką wła­śnie roz­pusz­czoną pannę zna­łem. Z taką ja­koś umia­łem so­bie ra­dzić. Wie­dzia­łem, czego się spo­dzie­wać. – Czas usta­lić pewne re­guły.

Od jej obrzy­dli­wie słod­kiego uśmie­chu zro­biło mi się nie­do­brze.

– Je­stem za.

– Nie, nie ro­zu­miesz. Ja te re­guły usta­lam, a ty się pod­po­rząd­ko­wu­jesz.

Unio­sła brew w spo­sób, który za­wsze do­pro­wa­dzał mnie do bia­łej go­rączki. Ode­zwała się moja duma i te­raz pra­gną­łem tylko jed­nego: po­ka­zać Ta­tum, gdzie jej miej­sce. Nic in­nego nie miało zna­cze­nia.

– Wiem, że nie masz zwy­czaju pod­po­rząd­ko­wy­wać się re­gu­łom czy uzna­wać czy­je­go­kol­wiek au­to­ry­tetu, ale tu­taj mu­sisz mnie słu­chać. – No do­bra, może to wy­pa­dło za bar­dzo apo­dyk­tycz­nie, ale naj­wy­raź­niej po­mo­gło, bo Ta­tum otwo­rzyła usta i za­częła się śmiać jak sza­lona, aż mu­sia­łem pod­nieść głos. – Ta­tum, do­sko­nale wiesz, czego oj­ciec od cie­bie ocze­kuje. Ufa mi i ty też mu­sisz mi za­ufać. Nie ma opcji, że­bym za­wiódł.

– A ja po­trze­buję mie­siąca na Ma­le­di­wach i stu mi­lio­nów na kon­cie, no i jesz­cze fa­ceta, który nie bę­dzie mną rzą­dził i nie bę­dzie mnie kar­cił.

Zgrzyt­ną­łem zę­bami tak bar­dzo, że za­bo­lało. Ta ko­bieta do­sko­nale wie­działa, co po­wie­dzieć, żeby mnie stri­ger­ro­wać.

– Je­steś tu z kon­kret­nego po­wodu, to nie jest żadna za­bawa ani żart.

– Prze­pra­szam bar­dzo. – Przy­ło­żyła dłoń do piersi i za­trze­po­tała rzę­sami. – Od­nio­słeś wra­że­nie, że co­kol­wiek w tej sy­tu­acji uwa­żam za żart? Chyba coś ci umknęło.

– W ta­kim ra­zie zo­staw te dow­ci­pa­ski i zejdź na zie­mię. Je­steś tu­taj, bo chcesz znik­nąć na ja­kiś czas, mię­dzy in­nymi po to, żeby nie zna­lazł cię Jeff. I su­per. Ale to ozna­cza, że trzeba ci za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo, i ja je­stem za to od­po­wie­dzialny. Wiem, że masz gen prze­kory…

– Nie­prawda.

– Nie? Je­ste­śmy tu rap­tem kilka mi­nut, a ty już wy­jeż­dżasz z ja­kimś gów­nem. W drob­nych spra­wach to jest okej. Je­śli ma ci to po­pra­wić na­strój, śmiało, trak­tuj mnie jak wroga. Ale sta­raj się też pa­mię­tać, że je­stem tu z tobą, że udo­stęp­ni­łem swój dom, by za­pew­nić ci spo­kój i bez­pie­czeń­stwo. Mo­gła­byś cho­ciaż za­cho­wać ja­kieś środki ostroż­no­ści, ale ty wo­lisz tu­pać no­gami jak roz­pusz­czony ba­chor, który nie ży­czy so­bie sły­szeć żad­nego „nie”.

Wy­su­nęła szczękę do przodu i wi­dać, że naj­chęt­niej sko­czy­łaby na mnie jak wąż albo i po­łknęła w ca­ło­ści. Nie mo­głem za­prze­czyć – nie­raz do­pro­wa­dza­łem ją do tego stanu świa­do­mie. Czło­wiek taki jak ja nie miał zbyt wielu roz­ry­wek, pra­co­wa­łem w za­sa­dzie całą dobę na okrą­gło, od­kąd tylko Cal­lum za­czął mi po­wie­rzać ja­kieś za­da­nia. Więc cóż… wku­rza­nie Ta­tum było moją ulu­bioną roz­rywką.

– Na przy­kład wy­cho­dzisz z domu wy­łącz­nie ze mną. Bez wy­jąt­ków.

– Co za bzdura.

– Nie, to jest re­guła i tak wła­śnie bę­dzie.

– Tu nic mi nie grozi, Ro­mero, sam tak po­wie­dzia­łeś. Nikt nie wie o ist­nie­niu tego domu. Nikt mnie tu nie znaj­dzie.

– To nie ma zna­cze­nia. Nie spusz­czę cię z oka.

– Nie ma mowy.

– Ow­szem. Chyba że chcesz ry­zy­ko­wać, że znaj­dzie cię ta­tuś two­jego by­łego chło­paka.

Na jej twa­rzy po­ja­wił się gry­mas bólu, więc naj­chęt­niej cof­nął­bym te słowa. Ale ona prze­cież mu­siała to usły­szeć. To nie był czas na żarty.

– My­ślisz, że on się po­go­dzi z tym, że go igno­ru­jesz? – wark­ną­łem, wi­dząc, jak z każdą se­kundą co­raz bar­dziej się de­ner­wuje. – Dam głowę, że już ko­muś zle­cił, żeby cię zna­lazł, bo jest prze­ko­nany, że z two­jego po­wodu Kri­stoff nie wró­cił z tych wa­szych po­je­ba­nych wa­ka­cji. Im dłu­żej mil­czysz, tym więk­szej on na­biera pew­no­ści i tym bar­dziej się wku­rza.

– Chcesz po­wie­dzieć, że mo­głam coś zro­bić ina­czej, po­wie­dzieć ina­czej? Uwa­żasz, że to moja wina? – Głos jej drżał, chyba już nie tylko od gniewu.

– Nic ta­kiego nie po­wie­dzia­łem. Po pro­stu uwa­żam, że le­piej, że­byś się ukryła. To może być twoja pierw­sza roz­sądna de­cy­zja.

– Chyba nie ocze­ku­jesz ode mnie wdzięcz­no­ści za tę znie­wagę?

– W ży­ciu by mi nie przy­szło do głowy – burk­ną­łem. – Jef­fowi kie­dyś się skoń­czy cier­pli­wość, po­jawi się de­spe­ra­cja. Tylko to chcę po­wie­dzieć. Mą­drze by­łoby po­trak­to­wać to po­waż­nie i się przy­czaić.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że nie mogę na­wet sama pójść na spa­cer?

Czy jej się zda­wało, że nie za­uwa­ży­łem, ja­kim wzro­kiem się roz­gląda po oko­licy? Jakby so­bie wy­obra­żała trumnę, w któ­rej chce być po­cho­wana, gdy już ją za­mor­dują na ulicy. Dla­czego niby mia­łaby się wy­bie­rać na spa­cer w po­je­dynkę?

– Nie ufam ci na tyle, że­byś mo­gła sama pójść na spa­cer. Nie wia­domo, gdzie wy­lą­du­jesz ani z kim. – I za­nim zdą­żyła coś od­py­sko­wać, do­da­łem: – Czy może nie pa­mię­tasz, gdzie cię zna­la­złem rap­tem ty­dzień temu?

Od­wró­ciła głowę, na jej po­liczki wy­pły­nął ru­mie­niec. Mu­siała wie­dzieć, że lu­dzie, z któ­rymi wtedy była, ozna­czają kło­poty – przede wszyst­kim dla­tego, że w ogóle do nich nie pa­so­wała, uda­wała tylko ko­goś o wiele tward­szego i nie­roz­piesz­cza­nego przez całe ży­cie. Nie wiem, czego szu­kała w tym ob­skur­nym nie­le­gal­nym klu­bie. Na szczę­ście dla niej śle­dzi­łem ją, gdy tylko za­uwa­ży­łem, że się wy­myka.

A jesz­cze bar­dziej, że nie po­wie­dzia­łem o tym Cal­lu­mowi. Gdy­bym to zro­bił, sie­dzia­łaby gdzieś uzie­miona, pod ca­ło­do­bo­wym nad­zo­rem.

Od­wró­ciła wzrok, przy­gry­za­jąc dolną wargę.

– Mam prawo do wła­snego ży­cia. I do wła­snych wy­bo­rów.

– Po­szłaś do ja­kie­goś szem­ra­nego nie­le­gal­nego klubu. Do­cho­dziła dwu­dzie­sta, a po­łowa tych lu­dzi była już na­wa­lona po ko­kardę. Zna­łaś tam w ogóle ko­goś?

– Ow­szem. Wła­śnie po­zna­wa­łam. Za­przy­jaź­nia­li­śmy się, gdy ty wpa­dłeś jak ja­kiś pry­mi­tyw i wy­cią­gną­łeś mnie bez słowa.

– A jaki mia­łem wy­bór? Zo­sta­wić cię tam? Nie są­dzę. Masz świa­do­mość, co by ze mną zro­bił twój oj­ciec, gdyby się do­wie­dział, że po­zwo­li­łem ci sie­dzieć z tymi fra­je­rami?

Za­biłby mnie. Po pro­stu by mnie za­bił.

– Wła­śnie. Mój oj­ciec. Twój szef. Za­wsze ro­bisz wszystko, co ci każe.

– Nie wcią­gniesz mnie w tę kłót­nię i nie za­po­mnę, o czym roz­ma­wiamy. Ostat­nio masz pro­blem z oceną sy­tu­acji, a je­steś tu, bo się ukry­wasz przed ty­pem, który praw­do­po­dob­nie uważa, że za­bi­łaś jego syna. Czas te­raz skoń­czyć z tym upo­rem i zejść na zie­mię.

– Ja­sne, i na pewno mnie do tego prze­ko­nasz, za­cho­wu­jąc się jak ty­ran, za­miast iść na kom­pro­mis. – W swo­ich zło­śli­wo­ściach za­wsze tra­fiała w punkt.

– W obec­nej sy­tu­acji nie ma miej­sca na żadne kom­pro­misy.

– Ty tak mó­wisz.

– Ow­szem, ja tak mó­wię. Ale może pa­mię­tasz, że wła­śnie ja je­stem od­po­wie­dzialny za twoje bez­pie­czeń­stwo.

Otak­so­wała mnie wzro­kiem, który aż ocie­kał po­gardą.

– Je­steś moim go­ry­lem, a nie sze­fem. Będę ro­bić, co ze­chcę.

Ru­szy­łem do drzwi.

– W gra­ni­cach roz­sądku – rzu­ci­łem przez ra­mię.

Z ganku le­d­wie sły­sza­łem jej głos.

– Ja­sne, jesz­cze się prze­ko­namy.

Miała ra­cję. Jesz­cze się prze­ko­namy. Bę­dzie po­twor­nie roz­cza­ro­wana, kiedy się do­wie, że zbli­ży­łem się do jej ojca, na ile się dało, bo zro­bię wszystko, żeby za­ła­twić sprawę. Na­wet ona nie prze­szko­dzi mi w re­ali­za­cji tego celu, choćby na­wet bar­dzo chciała so­bie zro­bić krzywdę.

Ta­tum

„Głu­pia, roz­pusz­czona smar­kula! I tak do ni­czego się nie na­da­jesz”.

Obu­dził mnie strzał. W uszach mi dzwo­niło, jakby ktoś strze­lił tuż obok. Ota­czały mnie ciem­no­ści. Du­si­łam się. Za­sty­głam, każda ko­mórka w moim ciele za­marła z prze­ra­że­nia, mia­łam wra­że­nie, że na moim gar­dle za­ci­snęły się sta­lowe ob­rę­cze, które po­zba­wiały mnie od­de­chu. Pró­bo­wa­łam za­czerp­nąć po­wie­trza, ale bez skutku.

Umie­ra­łam, umie­ra­łam w tych ciem­no­ściach, sama jak pa­lec. Tak miał wła­śnie wy­glą­dać mój ko­niec.

Na su­fi­cie po­ja­wiły się stru­mie­nie świa­tła, wpa­dały przez okna po mo­jej pra­wej stro­nie. Ulicą prze­je­chał sa­mo­chód z włą­czo­nymi re­flek­to­rami. Bo by­łam przy ulicy, w ja­kimś mia­steczku. To nie był apar­ta­ment w Pa­ryżu ani w We­ne­cji. Nie było tu Kri­stoffa. Już ni­gdy nie po­wie do mnie tych strasz­nych rze­czy, nie by­łam już w tym ma­ga­zy­nie.

By­łam w domu Ro­mera. A to był tylko sen.

I na­gle od­zy­ska­łam wła­dzę nad cia­łem, a płuca wy­peł­niły się po­wie­trzem.

Wszystko było do­brze.

By­łam bez­pieczna.

Nic mi nie gro­ziło. Nikt mnie nie po­rwał, nie prze­trzy­my­wał, a Kri­stoff nie mógł mnie skrzyw­dzić. Ni­kogo nie mógł już skrzyw­dzić.

Od­dy­cha­łam mia­rowo. Wdech, wy­dech. Po­woli, świa­do­mie. Nic mi się nie stało i nic się nie sta­nie. Nikt mi nie bę­dzie gro­ził bro­nią, nie we­pchnie mnie do sa­mo­chodu. Le­ża­łam w łóżku w no­wym po­koju. To był nie­zły po­kój z cał­kiem wy­god­nym łóż­kiem. I chyba no­wym, po­dob­nie jak wszystko w tym domu. Tak się w każ­dym ra­zie wy­da­wało.

O tym wła­śnie mu­szę po­my­śleć. O czym­kol­wiek, byle tylko prze­go­nić wspo­mnie­nie kosz­maru, na ra­zie zbyt wy­ra­zi­ste i obez­wład­nia­jące. My­śla­łam więc na przy­kład o tym, ja­kie to dziwne, że Ro­mero jest wła­ści­cie­lem domu, do któ­rego ni­gdy nie przy­jeż­dża. Jak dziwny jest ten za­pach świe­żej farby w po­wie­trzu. Czy on to wszystko zro­bił dla mnie?

Prze­su­nę­łam dłońmi po sa­ty­no­wej koł­drze i sku­pi­łam się na tu i te­raz. To była jedna z wielu rze­czy, któ­rych uczy­łam się na te­ra­pii on­line. Na­gle jed­nak uświa­do­mi­łam so­bie, że ob­lał mnie zimny pot, i aż zmarsz­czy­łam nos, więc usia­dłam, ścią­gnę­łam ko­szulkę, żeby nie do­ty­kała mo­jej wil­got­nej skóry. Tak spo­cona nie mia­łam szansy do­brze się czuć. Nie było mowy, że­bym po­ło­żyła się z po­wro­tem tak obrzy­dli­wie mo­kra.

Zresztą próby po­now­nego za­śnię­cia były ska­zane na nie­po­wo­dze­nie. Nerwy mia­łam na­pięte jak po­stronki. Prze­je­chał ko­lejny sa­mo­chód, a ja aż pod­sko­czy­łam. Za­mar­łam, prze­sta­łam od­dy­chać, bo­jąc się, że ten ktoś się za­trzyma przed do­mem. Jakby przy­je­chał po mnie, jakby Jeff ko­goś po mnie przy­słał, żeby mnie po­rwał albo, co gor­sza, żeby mi od­pła­cić za to, co rze­komo zro­bi­łam jego sy­nal­kowi. Trze­wia mi się skrę­ciły z prze­ra­że­nia.

Nie mo­głam tak żyć. Nie mia­łam po­ję­cia, ile jesz­cze zniosę. W gło­wie sza­lała mi bu­rza, pio­runy wa­liły, grzmoty trza­skały. To mnie prze­ra­stało. Wciąż sły­sza­łam głos Kri­stoffa, a je­śli nie jego, to tych lu­dzi, któ­rym Jack Mo­roni ka­zał po­rwać Biankę i mnie.

Na­wet nie po­win­nam tam wtedy być, mieli po­rwać tylko ją. Ją i dziecko, które no­siła. A po­tem wy­cią­gnąć pie­nią­dze od taty.

„Co ona tu robi? Nie po­winno jej tu być”.

Za­ci­snę­łam mocno po­wieki, ale na próżno. Nie mo­głam prze­go­nić z głowy ostrego, wy­raź­nego głosu mo­jej matki, gdy zdała so­bie sprawę, że do­szło do po­myłki. To było chore, ale w ciągu ty­go­dni od tam­tej strasz­nej nocy my­śla­łam so­bie, że przy­naj­mniej chciało się jej to po­wie­dzieć. Roz­pę­tała pie­kło, za­nim mnie ogłu­szyli, i po­tem już nic nie sły­sza­łam. I dziś uwa­ża­łam, że do­brze się stało, bo przy­naj­mniej nie by­łam świad­ki­nią jej śmierci.

Wszyst­kie te emo­cje, ból i smu­tek, cią­gle mnie du­siły. Nie od­stę­po­wały mnie ani na chwilę, gdzie­kol­wiek by­łam i co­kol­wiek się ze mną działo. Pew­nie dla­tego, kiedy wresz­cie wsta­łam, mia­łam wra­że­nie, że nogi mam jak z oło­wiu. Ru­szy­łam przez po­kój wy­peł­niony me­blami, któ­rych nikt przede mną nie uży­wał. Jak do­tąd spę­dzi­łam tu trzy naj­dłuż­sze, naj­nud­niej­sze dni mo­jego ży­cia. Co prawda tego lata w ogóle nie za wiele ro­bi­łam, na ogół sie­dzia­łam za­mknięta w po­koju, ale to był mój wy­bór. I ow­szem, wy­pro­wadzka z domu to też była moja de­cy­zja i jak na ra­zie wy­glą­dało na to, że ostat­nia na­prawdę moja. Wró­ci­łam do punktu wyj­ścia – by­łam zdana na ła­skę lu­dzi, któ­rzy uwa­żają, że wie­dzą le­piej, co jest dla mnie do­bre.

No ale na­dal mu­sia­łam roz­gryźć, czego po­trze­buję. Mia­łam wra­że­nie, że cze­go­kol­wiek pró­buję, nic się nie zmie­nia. Na przy­kład prze­my­ka­łam te­raz na bo­saka na dół i aż się skrzy­wi­łam, gdy sta­nę­łam na skrzy­pią­cej de­sce. Jakby Ro­mero miał na­gle otwo­rzyć drzwi, bo on za­wsze słu­chał, za­wsze ob­ser­wo­wał. Choć­bym nie wia­domo jak go uni­kała, za­wsze sku­piał uwagę na mnie. Ciarki mnie prze­szły na samą tę myśl.

Znie­ru­cho­mia­łam i na­słu­chi­wa­łam uważ­nie, ale nie do­sły­sza­łam żad­nego dźwięku ze środ­ko­wej sy­pialni, którą za­jął. Do­my­śla­łam się, że to był jego po­kój w dzie­ciń­stwie, ale on prze­cież by mi o tym nie po­wie­dział. W ten spo­sób przy­znałby, że jest istotą ludzką, a nie chciał tego ro­bić.

Osta­tecz­nie pa­nu­jąca tu ci­sza dała mi tyle otu­chy, że ru­szy­łam da­lej, do kuchni. Na­wet po ciemku wi­dzia­łam, jak tu jest skrom­nie. Stały ka­napa, dwa fo­tele, obok sto­liki i lampki. Na ko­mi­nie wi­siał wielki pła­ski te­le­wi­zor, nad gzym­sem, na któ­rym za­raz po przy­jeź­dzie po­sta­wi­łam urnę z pro­chami mamy.

In­nymi słowy nic temu po­ko­jowi nie bra­ko­wało, tylko że ni­gdy nikt w nim nie miesz­kał. Wy­glą­dał jak wnę­trza urzą­dzone przez firmę przy­go­to­wu­jącą domy na sprze­daż. I pew­nie wła­śnie tak było i w tym przy­padku. Za­ło­ży­ła­bym się, że aż do tej chwili dom stał pu­sty. Do­glą­dany, ale pew­nie pe­łen tych me­bli z kie­dyś… Ja­kiego kie­dyś? Nie mia­łam naj­bled­szego po­ję­cia, a nie mo­głam uda­wać, że mnie to nie in­te­re­suje, że nie chcę się do­wie­dzieć wię­cej. Tylko że rów­nie do­brze mo­głam wa­lić głową w ścianę – by­łoby to tak samo sku­teczne co próby wy­cią­gnię­cia in­for­ma­cji z Ro­mera.

Pod sto­pami po­czu­łam chłód ku­chen­nej po­sadzki, zro­bi­łam kilka kro­ków i włą­czy­łam świa­tło pod oka­pem. Cie­kawe, ile po­sił­ków przy­go­to­wała tu­taj mama Ro­mera, je­śli w ogóle go­to­wała. Cie­kawe, jaka była. Jaka ko­bieta wy­cho­wuje syna, który staje się taki jak on? Nie­wąt­pli­wie mu­siało mu się przy­tra­fić nie­złe gówno, że jest taki: za­mknięty, nie­czuły, na ogół cał­ko­wi­cie obo­jętny. Na pal­cach jed­nej ręki mo­głam po­li­czyć, ile razy oka­zał praw­dziwe emo­cje.

Raz na­wet cał­kiem nie­dawno. Kiedy w szpi­talu od­zy­ska­łam przy­tom­ność, tra­wiona po­twor­nym bó­lem głowy, uj­rza­łam go przy swoim łóżku. Na­chy­lił się i szep­tem spy­tał, czy go sły­szę. Czy wiem, kim jest. Pa­mię­tam jego drżący od­dech, gdy ja z ko­lei spy­ta­łam, gdzie je­stem i dla­czego on tu sie­dzi. W tam­tej chwili wy­da­wał się… praw­dziwy. Ludzki. A po­tem jakby ktoś użył prze­łącz­nika – znowu zro­bił się zimny, wstał i wy­szedł po tatę.

Tata zaś co prawda się cie­szył, że mnie wi­dzi, ale mar­twił się o Biankę i dziecko. Na­wet w ta­kiej chwili nie znaj­do­wa­łam się na szczy­cie jego li­sty prio­ry­te­tów.

Po­trzą­snę­łam głową w na­dziei, że od­pę­dzę ta­kie my­śli. Bo roz­trzą­sa­nie tego wszyst­kiego nie po­ma­gało. Za­czę­łam otwie­rać szafki ku­chenne, by przej­rzeć ich za­war­tość. Mu­sia­łam zna­leźć coś, co po­może mi się uspo­koić, tak jak za­wsze dzia­łała her­batka She­ryl. Co ja bym zro­biła za dzba­nek ru­mianku, z któ­rym za­wsze na mnie cze­kała.

Uch. Mo­gła­bym te­raz krzy­czeć z fru­stra­cji. W tej kuchni nie było ani jed­nej to­rebki her­baty. Na­wet naj­gor­szego szajsu z naj­gor­szego sklepu. Ale prze­cież cho­dziło tylko o her­batę, nie po­win­nam się tak przej­mo­wać. Da­lej jed­nak sta­łam i ga­pi­łam się na półki, na któ­rych nie było tego, czego szu­ka­łam, i czu­łam, jak ro­śnie mi ci­śnie­nie.

„Ogar­nij się, nie bądź dziec­kiem”.

Nie by­łam w sta­nie so­bie z tym po­ra­dzić. To była kro­pla, która prze­peł­niła czarę. Po­trze­bo­wa­łam her­baty, mu­sia­łam wy­pić her­batę, bo może po­tem uda­łoby mi się wró­cić do spa­nia. „Głu­pia idiotka Ta­tum nie może na­wet do­stać her­baty”. Nie mo­głam opła­kać mamy, kiedy umarła. Nie mo­głam się obro­nić przed Kri­stof­fem. Dla ojca ni­gdy nie by­łam na tyle ważna, by się na mnie sku­pił dłu­żej niż przez kilka mi­nut, za­nim wró­cił do swo­ich na­prawdę waż­nych spraw. A te­raz nie mo­głam na­wet do­stać kubka her­baty, która by mnie uspo­ko­iła.

„Nie. Nie pod­dam się”. Nie za­mie­rza­łam tak stać i pła­kać jak prze­ra­żone dziecko, bo nie ma her­baty. Po­sta­no­wi­łam, że nie roz­padnę się z tego po­wodu na ka­wałki. Na tym wła­śnie po­le­gał pro­blem z pa­mię­ta­niem. Ko­niec koń­ców ten cały ból wra­cał z taką siłą, że to­tal­nie po­wa­lał. Ból, który roz­dzie­rał moje serce, chciał mnie roz­trza­skać.

Te­raz się prze­ra­zi­łam, że nie dam rady, że ten ból mnie za­bije.