Arogancki Anglik - Margot Anna - ebook + książka
NOWOŚĆ

Arogancki Anglik ebook

Margot Anna

0,0

254 osoby interesują się tą książką

Opis

Alexander Harris to przesadnie dbający o wygląd, młody londyński prawnik, który nie ma żadnych problemów. Za to ma wszystko. Pozycję, klasę, pieniądze. Jednak jego hulaszczy tryb życia wpływa negatywnie na wizerunek rodzinnej kancelarii adwokackiej. Pewnego dnia dostaje ultimatum. Ojciec przepisze mu firmę, jeśli ten spędzi kilka miesięcy u swojej babki, w małej, ubogiej wsi.

 

Alex myśli, że może mieć wszystko, ale jak poradzi sobie w prawdziwym życiu ludzi z niższej klasy społecznej? A co, gdy spotka kobietę, która jest jego przeciwieństwem i nie ma nic poza problemami? Dziewczynę, która nie pragnie niczego poza spokojem? A już na pewno nie chce głównego atutu Alexa – jego pieniędzy.

 

Czy mężczyźnie uda się zdobyć serce jedynej kobiety, która omija go szerokim łukiem i dogryza mu na każdym kroku?

 

Zapraszamy na współczesną bajkę o Kopciuszku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WAŻNA INFORMACJA OD WYDAWCY I AUTORKI DLA CZYTELNIKÓWArogancki Anglik to pierwsza powieść z cyklu Bogaci Brytyjczycy.Każda część to odrębna, zamknięta historia i można je czytać samodzielnie.

Copyright © by Anna Margot, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta : Magdalena Czmochowska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracja na szóstej stronie: Obraz Nicole Pankalla z Pixabay

Ilustracja na ostatniej stronie: Obraz PIRO z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-896-1

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Epilog

Podziękowania

Angelice, mojej GapieTo dzięki Tobie mój Anglik jest tak bardzo angielski :*

Rozdział 1

Alex

Stałem przed lustrem w garderobie, w moim londyńskim apartamencie, poprawiając – i tak już profesjonalnie zawiązany – krawat, kiedy zadzwonił telefon. Rzuciłem okiem na wyświetlacz i westchnąłem, widząc nazwę kontaktu. Matka. Znaczyło to, że czytała już poranną prasę.

– Tak, mamo? – Odebrałem na głośnomówiącym i poprawiłem idealnie zaczesane przed chwilą blond włosy.

– Alexandrze, musimy porozmawiać – rzuciła standardowy tekst, którym raczyła mnie praktycznie co poniedziałek od dobrych kilku lat, kiedy to przeróżne portale rozpisywały się o weekendowych baletach Alexandra Richarda Harrisa, przyszłego prezesa najbardziej prestiżowej kancelarii adwokackiej w południowo-wschodniej Anglii. Czyli o moich.

– To musi poczekać, mamo – odparłem, dalej przeglądając się w lustrze i wygładzając garnitur. – Spieszę się do pracy.

– Tak dalej być nie może – ciągnęła swoją standardową tyradę oburzonym tonem.

Że też jej się to jeszcze nie znudziło. Ja już od dawna miałem na to wywalone. Nawet nie wchodziłem w te bzdurne, podrzędne artykuły.

– Porozmawiamy po południu, dobrze? – zapytałem spokojnie, czym zapewne jeszcze bardziej wytrąciłem ją z równowagi.

Poprawiłem mankiety koszuli.

– Alexandrze! – zagrzmiała.

– Tymczasem, mamo – pożegnałem się oschle i zakończyłem połączenie.

Jeszcze raz omiotłem szybkim spojrzeniem swoją sylwetkę w lustrze, schowałem telefon do kieszeni, chwyciłem za aktówkę i wyszedłem z apartamentu.

Po niespełna kwadransie parkowałem Demona, jak zwykłem nazywać swojego czarnego astona martina, na podziemnym parkingu biurowca, w którym dwa ostatnie piętra zajmowała kancelaria mojego ojca. Kiedy wsiadłem do windy, zauważyłem, że i on zmierza już w tym kierunku. Przytrzymałem mu drzwi. Często się tak spotkaliśmy, więc nawet mnie to nie zdziwiło. Niespodziewanym natomiast był widok mojej matki, biegnącej tuż za nim. Aż musiałem zamrugać.

– Alexandrze – zagrzmiała, wbiegając do środka.

– Matko – odpowiedziałem jej spokojnie i skinąłem kurtuazyjnie głową na powitanie.

Ojcu również, na co ten tylko odchrząknął nerwowo, ale odpowiedział tym samym.

– Musimy porozmawiać. – Matka wyglądała na bardziej wzburzoną niż zazwyczaj.

W zasadzie to sam fakt, że mimo tak wczesnej – jak dla niej – pory, była już w pełnej krasie, i to w tym miejscu, był bardzo zaskakujący.

Owszem, zdarzało jej się wpadać do firmy ojca, ale nigdy przed ósmą rano.

Poczułem, że chyba będę mieć przechlapane. Chociaż z drugiej strony co niby mogła mi zrobić poza standardową pogadanką w groźnym tonie? Miałem dwadzieścia osiem lat i byłem legalnie zatrudniony w firmie ojca. Chyba nie zamierzali zabrać mi moich dwudziestu pięciu procent udziałów? Z mieszkania raczej też by mnie nie wyrzucili, bo tylko ja widniałem w akcie notarialnym, choć to oni dali mi je w prezencie. Niby nie było czego się bać, a jednak z jakiegoś powodu czułem zimny, nieprzyjemny pot na karku.

– Alexandrze! – Matka zrobiła kolejne podejście.

– Nie tutaj – warknął ojciec. – Alex – zwrócił się do mnie – za dziesięć minut w moim gabinecie – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu i gdy tylko winda się zatrzymała, trzymając rękę na dole pleców mamy, opuścił dźwig, kierując się do swojego biura.

Zrobiłem to samo, tylko ja odbiłem na lewo, do swojego gabinetu.

Dobrze wiedziałem, dlaczego to zrobił, dlaczego nie mogłem pójść od razu z nimi. Pozory. Już sama obecność matki w kancelarii tak wcześnie na pewno wzbudziła plotki, a nie daj Boże, żeby na monitoringu z korytarza uchwycono, jak wchodzimy do biura ojca razem. Na pewno wszyscy by spekulowali, co mogło się stać. Firma upada, ktoś umarł, za chwilę uderzy meteoryt. Mnie od dawna zwisało, co obcy o mnie mówią czy wypisują. Rodzicom, a w szczególności matce – nie.

Wszedłem więc do siebie, zdjąłem marynarkę i odwiesiłem ją na oparciu krzesła. Włączyłem laptop, wyjąłem akta spraw na dzisiaj, odczekałem kilka minut i opuściłem swoje biuro. Po chwili zapukałem do drzwi na drugim końcu holu.

Kiedy wszedłem, od razu poczułem na skórze chłodne spojrzenie ojca i nieme gromy ciskane oczami matki. Oboje stali ramię w ramię za biurkiem taty.

– Siadaj. – Ojciec stanowczo wskazał jedno z krzeseł dla swoich petentów.

Usiadłem.

– Rozumiem, że znowu jakiś pismak obsmarował mnie mało korzystnie? – zapytałem luźno.

– Tydzień temu mówiłem ci, że przez twoje ekscesy akcje naszej firmy spadają.

– A ja ci mówiłem, że mój czas wolny to moja prywatna sprawa.

– Nie do końca. Jesteś tak jakby osobą publiczną, a twoje zachowanie sprawia, że ludzie przestają ufać kancelarii. Uważają, że tak jak zachowujesz się wieczorami czy w weekendy, tak samo będziesz reprezentował ich za dnia. Czyli zbyt beztrosko.

– Delikatnie mówiąc – dodała mamuśka.

– Nie moja wina, że pismaki łażą za mną w czasie wolnym. Widać to, co dzieje się na sali sądowej, jest dla nich zbyt nudne. A przecież potrafię oddzielić życie prywatne od pracy! – oburzyłem się. – Żadnego klienta nie zaniedbałem. – Pochyliłem się nad jego biurkiem. – Wygrywam ponad dziewięćdziesiąt procent swoich spraw – wysyczałem.

– Tylko że z miesiąca na miesiąc tych spraw mamy coraz mniej.

– I to niby moja wina?

– A czy ty poszedłbyś do lekarza, którego co tydzień widzisz w mediach na zdjęciach z dzikich imprez? Ze skrętem w dłoni, w rozchełstanej koszuli i pijanego!?

– Jakby miał dobre opinie jako medyk, to dlaczego nie? – Wzruszyłem ramionami.

– Tylko że przez ciebie nasze opinie są coraz gorsze! – uniósł głos, co rzadko mu się zdarzało, wiec odruchowo wyprostowałem się na krześle.

– A może to przez tych dwóch nowych, których przejąłeś z Manchesteru? Zawalili ostatnio trzy sprawy.

– A wygrali dwadzieścia jeden – warknął. – To przez ciebie będę zmuszony do fuzji z Davisem.

– Nie przesadzaj, tato. Utrata kilku klientów nie spowoduje, że zbankrutujemy, a jak na razie Davis pozostaje daleko za nami.

– Depcze nam po piętach.

– Przypominam ci, że mam wgląd do danych finansowych, i mieliśmy już podobne spadki.

– Wtedy były inne czynniki. Teraz to twoje nieodpowiedzialne, gówniarskie zachowanie! – huknął.

Cholera, dawno nie widziałem go tak rozjuszonego.

Rzucił na blat gazetę. Szmatławiec, na którego pierwszej stronie było zdjęcie z imprezy. Tańczyłem z kilkoma skąpo ubranymi panienkami. I jeszcze ten jebitny tytuł na pół strony: „Tak się bawi szacowny pan adwokat”.

Matka zaczęła klikać coś na laptopie i przytoczyła tytuł kolejnego artykułu z wczoraj, a ojciec obok gazety położył włączony tablet. Tak, z jeszcze innym artykułem na mój temat. Tym razem siedziałem z literatką whisky na szerokim, skórzanym fotelu, a na jego podłokietnikach ładne dziewczyny, tancerki go-go. Jedną ściskałem za tyłek. Dodatkowo trzecia pochylała się nade mną zza fotela, obejmowała mnie i całowała w policzek. Tytuł: „Syn Richarda Harrisa znowu w akcji”.

Rzadko przeklinałem, ale teraz… Ja pierdolę.

Ojciec nie skończył, właśnie pokazał mi telefon z otwartym artykułem z kolejnego portalu. To było najświeższe, bo z wczoraj. Wynajęliśmy jacht z Willem, Tomem i Eliotem. Oczywiście zabraliśmy panienki i alkohol. No i jakiś dziennikarzyna wywęszył akcję i postanowił zarobić parę stówek za kilka zdjęć tego, jak się bawimy. Tutaj również tytuł podawał w wątpliwość moje umiejętności prawnicze, bazując na tym, jak relaksuję się w czasie wolnym od pracy.

– Co ty odpierdalasz, synu?!

Mój ojciec, ostoja spokoju, przeklął. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć, ile przekleństw wypowiedział przez całe moje życie.

Chyba właśnie tracił cierpliwość.

– Nie masz już siedemnastu lat! Skończ z tym, do cholery!

– Może mam wstąpić do klasztoru?

– Nie. Mam inny plan.

– Za pół roku połączymy firmy z Davisem – wtrąciła matka – a żeby to doszło do skutku, ty ożenisz się z jego córką.

– Co?! – Wstałem z krzesła. – Oszalałaś?!

– Nie tym tonem do matki, Alex! – huknął po raz kolejny ojciec. – Siadaj!

Usiadłem.

– Nie hajtnę się z Brittany. Proszę was, to puszczalska zdzira.

– Widzisz, ile was łączy? – Mama posłała mi krnąbrny uśmiech.

– Okay, żyjemy w Anglii, ale nowoczesnej, a nie osiemnastowiecznej! Aranżowane małżeństwa są już niemodne, matko.

– Zdarzają się częściej, niż myślisz, synu. Szczególnie w naszych sferach – odpowiedziała mi nad wyraz spokojnie. – Teraz to się nazywa biznesowe małżeństwo.

– Prosiliśmy cię z mamą, żebyś bawił się mniej ostentacyjnie. Nie posłuchałeś. Po raz kolejny. Masz dwadzieścia osiem lat, jesteś drugą osobą w największej i najbardziej prestiżowej kancelarii w tej części kraju, a zachowujesz się jak nieogarnięty gówniarz, którym rządzą hormony. Przez ciebie musiałem zatrudnić specjalistę od mediów i PR!

– Co? – zdziwiłem się. – I co ci ten spec poradził? – Nachyliłem się konspiracyjnie nad biurkiem. Ze szczerym zaciekawieniem jednak.

– Żeby dać ci czas na wyszumienie się do końca.

– O – wymsknęło mi się, bo mnie zaskoczył. Ponownie rozpostarłem się wygodniej na krześle. – To po co ta narada? – Wskazałem palcem na ojca, matkę i siebie.

– Bo masz to zrobić poza zasięgiem naszych paparazzich. Za granicą.

– Podoba mi się twój PR-owiec. – Wyszczerzyłem się w uśmiechu. – Tydzień lub dwa w Hiszpanii czy Portugalii. – Rozmarzyłem się. – Albo Madera. Południowe dziewczyny są supergorące.

– Pojedziesz na dwa lub trzy miesiące – wtrącił ojciec.

– Chętnie, tato, ale nie zostawię na tak długo firmy.

– Twoje obowiązki przejmą po trochu wszyscy pozostali, a co będziesz mógł, ogarniesz zdalnie.

– A jak wyjaśnicie moje nagłe długoterminowe zniknięcie? Wyjadę po duchową przemianę do tybetańskich mnichów czy będę miał raka i położycie mnie – zrobiłem palcami cudzysłów – na onkologii? Co też wymyślił ten wasz specjalista od wizerunku firmy?

– Jaki rak, na Boga, Alexandrze. – Matka przeżegnała się przerażona i wzniosła oczy ku niebu. Następnie kliknęła coś na laptopie.

– Teoretycznie będziesz na stażu o prawie międzynarodowym w Stanach. W razie jakby jakiś przygłup z aparatem chciał cię gonić – oznajmił ojciec.

– Dobry plan. A ja w tym czasie będę imprezował na Ibizie za wszystkie czasy. – Potarłem ręce i odchyliłem się na krześle, jakbym już przełączał je na tryb leżaka plażowego.

– Usiądź prosto, Alex. Polecisz do centrum Europy.

Wyprostowałem się, ale nie dlatego, że mi kazał, tylko że wyczułem, że coś kręci.

– Francja? – rzuciłem uradowany. – Ach, te Francuzki, mmua. – Przyłożyłem opuszki kciuka i palca wskazującego do ust i teatralnie cmoknąłem.

– Nie, synu – odparł i posłał mi takie spojrzenie, że teraz byłem już pewny, że zrzuci na mnie bombę. – Barbaro? – zwrócił się do matki.

Matka skinęła mu głową i odwróciła laptop w moją stronę. Na ekranie zobaczyłem pomarszczoną, ale szczerze uradowaną twarz mojej babki.

– Oluś, wnusiu kochany. – Usłyszałem radosny głos Danuty Ostojskiej. Matki mojej matki.

– Lecisz do Polski, Alex – wyjaśnił ojciec, jakbym jeszcze nie zrozumiał.

A mnie opadła kopara.

I w tym momencie spadłem z krzesła.

Rozdział 2

Alex

– Ja pierdolę – skomentował Eliot, mój przyjaciel, z którym po południu piliśmy piwo.

W moim apartamencie, bo po tym, co stało się dziś w gabinecie ojca, miałem traumę i bałem się wyjść na miasto do pubu.

Właśnie streściłem kumplowi przebieg porannych wydarzeń.

– Lepiej bym tego nie ujął.

– Dlaczego nie walczyłeś? Kiedy ostatni raz widziałeś tę babkę?

– Dzwoniła na FaceTime w moje urodziny.

– Ale na żywo?

– Była tu… – zamyśliłem się chwilę – na moich osiemnastych urodzinach.

– Dziesięć lat – policzył szybko, jakbym sam sobie tego już wcześniej nie uświadomił. – A ty? Kiedy byłeś w Polsce?

– Jak miałem z dziesięć czy dwanaście lat.

– Fiuuu – gwizdnął z niesmakiem. – Przecież ty nie masz z nią żadnej więzi. Dlaczego się nie zbuntowałeś?

– Nie wiem. Poczułem ucisk w klatce i gulę w gardle, kiedy zobaczyłem ją na ekranie. Chyba miałem atak paniki. Starzy zrobili to specjalnie. Zagrali na moich emocjach. Babcia… Ona zawsze była dla mnie dobra. Jako jedyna nie szczędziła mi uczuć, za dzieciaka uwielbiałem u niej przebywać. Zawsze żałowała, że mieszkamy tak daleko od siebie. Ona już ze względów zdrowotnych nie może latać, a i mnie jakoś tak nie było tam po drodze, gdy dorosłem. Głupio mi się zrobiło, że zaniedbywałem ją przez ostanie lata. Jedną z nielicznych osób, która okazywała mi szczere uczucia.

Eliot wiedział, że moja matka dawno temu wyparła się swojej narodowości. Czasami miałem wrażenie, że wręcz wstydziła się swojego pochodzenia. Widziałem też, jak babce Danucie nie raz było przykro z tego powodu.

I znowu zalała mnie fala wyrzutów sumienia.

– Ty, a ty jak się w ogóle zamierzasz z babką dogadać? Zna angielski czy kupisz jej translator?

– Ja dobrze mówię po polsku. Z babcią rozmawiam kilka razy w roku, żeby nie zapomnieć – odpowiedziałem mu w owym języku, a mój kumpel zbaraniał.

Domyślałem się, że na pewno słychać brytyjski akcent, ale od małego babka wpajała mi polski. W dodatku kiedy jesteś dzieckiem i latasz do innego kraju na wakacje, to chcesz bawić się z innymi dzieciakami, więc musisz się z nimi jakoś porozumieć.

– Powiem ci tak. Nie wiem, co mi powiedziałeś, ale jak tamtejsze laski usłyszą swój język z twoim akcentem… Zazdroszczę ci. – Wyjął telefon i coś w nim poszperał. – Wiesz, co piszą o Polkach?

– Nie. Co? – zaciekawiłem się.

– Że są ładne, inteligentne, gorące i bardzo namiętne.

– Więc może ten wypad nie będzie wcale taki zły? – Podrapałem się po gładkiej brodzie.

– Stary. Wezmę urlop i nie omieszkam cię tam odwiedzić. – Eliot uniósł swoją butelkę w geście toastu.

Stuknąłem się z nim i wypiliśmy po łyku.

– Przyjadę i pomogę ci się wyszumieć przed ślubem, żebyś potem był przykładnym mężem puszczalskiej Brittany. – Posłał mi kpiący uśmieszek, a ja… oplułem się piwem. – Zabierzecie mnie kiedyś na imprezę dla swingersów? Bo pewnie w takich kręgach będziecie się obracać, nie?

– Nie! – warknąłem i sięgnął po chusteczkę, aby wytrzeć brodę i szyję. – Nie hajtnę się z Brittany. Ani z nikim innym! Na pewno nie w ciągu najbliższej dekady!

– Spokojnie. Wyluzuj. Oddychaj. – Zaśmiał się. – Nabijam się z ciebie.

Posłałem mu wrogie spojrzenie.

– Ty, a ten twój kuzyn z Polski? Masz z nim jeszcze kontakt?

– Zdawkowy. – Upiłem kolejny łyk. – Za dzieciaka wzajemnie uczyliśmy się języków. Ja go angielskiego, on mnie polskiego. – Uśmiechnąłem się lekko do tych dawnych, zakurzonych wspomnień. – Z biegiem lat kontakt się rozmywał i teraz jest… – zamyśliłem się na chwilę – prawie żaden. Ale myślę, że odbierze mnie z lotniska.

– I może pokaże nam, gdzie są najlepsze imprezy i panienki.

– Chyba nie. Trzy lata temu wysłałem mu pokaźną sumkę z okazji ślubu, a ze dwa paczkę z wózkiem, pieluchami i metrowym, pluszowym misiem.

– Czekaj. Mówimy o… – Skanował pamięć.

– Maksymie – dokończyłem za niego.

– Właśnie. Ale on całkiem niedawno był u ciebie i pamiętam, że bawiliśmy się zacnie.

– Minęło pięć lat. Lekko licząc. – Zawahałem się. – Albo sześć. W połowie studiów jakoś. Naszych, bo on już pracował.

Ojciec Maksa, brat mojej matki, ciężko zachorował i kilka lat temu przepisał warsztat samochodowy na syna.

– Kurde. Leci ten czas. – Zadumał się i ponownie się napił. – Może twój ojciec faktycznie ma rację, że to najwyższy czas, żeby się ogarnąć i dorosnąć?

– Nie sądzę. Był pięć lat starszy ode mnie, kiedy poznał matkę.

– Tylko że on raczej nie balował jak my.

– On chyba nigdy nie balował – odparłem i opróżniłem butelkę.

***

Na warszawskim lotnisku panował gwar podobny do tego w Londynie. Jednak temperatura bardziej mi się podobała. Było cieplej i słoneczniej, choć i tutaj bardzo często pogoda pozostawiała wiele do życzenia. Tym bardziej pod koniec września.

Kiedy odebrałem swoją walizkę, ruszyłem wzdłuż hali, szukając wzrokiem mojego brata stryjecznego. Stał przy wyjściu z córką na rękach. Przyspieszyłem kroku.

– No nie wierzę, świat się skończył, sir Harris odwiedza kraj trzeciego świata – przywitał mnie w moim języku, wyciągając rękę.

Prychnąłem, bo nie spodobał mi się ten żart, ale przysunąłem się bliżej i zamknąłem go w męskim uścisku. Nie trwał on za długo, bo został przerwany płaczem dziecka. Skrzywiłem się na ten dźwięk.

– Mała boi się obcych – wyjaśnił mój kuzyn, próbując uspokoić swoje dziecko.

– Nie jestem obcy. Jestem wujkiem.

– Którego nigdy nie widziała – odparł z wyrzutem.

– Powinna to wyczuć. – Posłałem krzywe spojrzenie w stronę dziewczynki uczesanej w dwie sterczące kiteczki.

Mój kuzyn spojrzał na mnie podobnie.

– No już, cichutko, Tosiu. Tatuś tu jest. – Cmoknął ją w czoło.

Skrzywiłem się jeszcze mocniej. Boże, był młodszy ode mnie o rok, a już miał żonę i dziecko.

– Tosiu? Mówiłeś, że ma na imię Antonina.

– Czyli w zdrobnieniu Tosia.

– Dziwnie.

– Naprawdę, Olek?

– Tylko babcia tak do mnie mówi. Jestem Alex.

– Może u siebie. Tutaj każdy Aleksander jest Olkiem, a Antonina Tosią.

– A ja myślałem, że Oluś było zarezerwowane tylko dla mnie, że babcia wymyśliła to przezwisko specjalnie mnie.

– Nie schlebiaj sobie – prychnął i zaczął iść w do wyjścia.

Kiedy szliśmy do auta, młoda co chwilę na mnie spoglądała, ale chowała głowę w ramię ojca, gdy się do niej uśmiechałem. A kiedy robiłem głupie miny, zaczynała beczeć.

– Alex! – Kuzyn odwrócił się w moją stronę.

– Co?!

– Dorośnij. – Zdjął dziecko z ramion i przełożył do fotelika w samochodzie.

Przeszedłem na tył i otworzyłem bagażnik.

Włożyłem walizkę, ale zanim zamknąłem klapę, wyjąłem z bagażu interaktywną zabawkę w kształcie pluszowego psa. Wsiadłem z przodu, po lewej, chcąc zająć miejsce pasażera, zapominając, że tu kierownica jest od dupy strony.

– Chcesz prowadzić? – Maks się zaśmiał.

– Spadaj. – Od razu się przesiadłem.

Kiedy Maksym zajmował swoje miejsce, ja odwróciłem się i wyciągnąłem zabawkę w stronę dziecka.

– Proszę, to dla ciebie – powiedziałem po polsku.

– No, no. Jestem pod wrażeniem. – Kuzyn spojrzał na mnie z uznaniem. – Byłem pewny, że zapomnisz języka. Ile czasu go nie używałeś?

– Rozmawiam z babką regularnie.

– Raz na kwartał przez dziesięć minut – sarknął.

Mała nie wzięła zabawki, ale wpatrywała się w nią intensywnie.

– No bierz. – Machnąłem pluszakiem.

Dzieciak dalej nic.

– Masz. – Położyłem jej go na kolanach i odwróciłem się do przedniej szyby.

– Cierpliwości w tobie za grosz. – Maksym się zaśmiał.

– To powiedzenie, że niby mało? – dopytałem się.

– Że wcale. – Pokręcił głową, odpalił silnik i ruszył w kierunku małej, podwarszawskiej wsi.

***

– Babcia! – krzyknął Maks, kiedy otworzył drzwi do domu kobiety.

Dom był taki, jak go zapamiętałem. Mały, piętrowy, z wielką kuchnią, w której się gotowało, jadło, piło herbatę i przyjmowało gości. Duży stół stał przy oknie i tak jak kiedyś pokryty był kolorową ceratą.

– Bacia! Bacia! – ekscytowała się Tosia, będąca na rękach u swojego taty.

Danuta wyszła z pokoju, który łączył się z kuchnią. Na mój widok stanęła ze łzami w oczach.

– Zobacz, kogo znalazłem na lotnisku. Przygarniemy?! Czy wyrzucić? – zapytał kuzyn, odstawiając wyrywające się dziecko na podłogę.

– Bacia! – Mała pobiegła do niej, ale babka tylko pogłaskała ją po głowie, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Podeszła bliżej.

Łzy już leciały jej ciurkiem.

Zrobiło mi się głupio.

– Oluś – wyszeptała i dotknęła pomarszczonymi dłońmi mojej twarzy. Jakby chciała się upewnić, że naprawdę tu jestem.

– Tak, to ja – odpowiedziałem.

– Już myślałam, że nie będzie mi dane więcej zobaczyć cię na żywo i przytulić – wychlipała. – Ależ ty wydoroślałeś.

Przytuliłem ją.

– Bacia, pac! – Młoda szarpnęła kobietę za spódnicę i pokazała jej nową zabawkę.

– To ja może herbatę zrobię – odezwał się Maks.

– Poczekaj – zatrzymałem go. – Przywiozłem brytyjską, mam w walizce.

– Weź ty się wypchaj z tym ohydztwem – odparł, wyciągając pudełko z szafki.

– Jakie ohydztwo? Nikt nie parzy herbaty tak jak Anglicy. Poza tym przywiozłem kilka różnych smaków i rodzajów, na pewno będzie wam smakować.

– Może jeszcze dolać mleka? – Skrzywił się.

– Mleko wlewa się najpierw, na spód filiżanki, a dopiero potem nalewa się herbaty z dzbanka – wyjaśniłem, na co mój kuzyn skrzywił się jeszcze bardziej.

– Sam jesteś dzbanem.

– Co? – To zabrzmiało jak niemiłe przezwisko.

– Maksymie Ostojski. – Babka chyba chciała go utemperować.

– No co? To brzmi gorzej niż piwo bez gazu.

– Nie znasz się.

Wyjąłem z torby pudełka z herbatą. Jedno w kształcie piętrowego autobusu, drugie – budki telefonicznej.

– Co to za szpanerska puszka?

– Jaka? – Chyba jednak nie znałem tak dobrze języka, jak mi się wydawało.

– Efekciarska, na pokaz. Nie będę tego pił. Babciu?

– Mnie zrób tej od Olusia. – Poklepała mnie po ręku. – Siadaj, wnusiu.

– Ty, babciu, usiądź, a ja ci zaparzę prawdziwej herbaty, bo ten ignorant na pewno tego nie potrafi.

– Nie kłóćcie się, chłopcy. – Babka usiadła przy stole, wzięła małą na kolana i zaczęła oglądać zabawkę.

Przyrządziłem napar dla siebie i Danusi i usiedliśmy do stołu.

– Oluś, przygotowałam ci pokój na górze. Ten pierwszy z brzegu. Łazienka jest na dole, na przeciwko wejścia, pamiętasz jeszcze?

– A na górze nie mogę?

– Czego? – zdziwiła się.

– Korzystać z łazienki.

Maks prychnął, zaśmiał się i rozlał swoją pseudoherbatę.

– Alex, nigdy nie było tu dwóch łazienek. Nie pamiętasz? Od zawsze w tym domu była jedna łazienka.

– Co?

– I to razem z kiblem – dodał.

– Jak to?

– Normalnie. A po co babci dwie łazienki?

– Dla gości i dla siebie.

– Przykro mi, Oluś. – Danka spuściła głowę, jakby się wstydziła.

– Spokojnie, babciu, jego lordowski tyłek nie ucierpi tak bardzo, kiedy będzie musiał schodzić na dół w środku nocy.

– Jeśli wolisz wynająć hotel w Warszawie…

– Nie chce – przerwał jej Maks. – Przyleciał do ciebie, a nie na wycieczkę. To nie królowa Elżbieta, żeby mieć swój własny kibel – warknął i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie.

– Królowa nie żyje, głupcze.

– Wiem.

– Piciu? – Tosia wskazała na filiżankę Danuty.

Kobieta nabrała trochę naparu na łyżeczkę i podmuchała.

– Nie dawaj jej tego – zabronił Maksym – bo będzie mieć sraczkę.

– Nie będzie. To nie jest takie złe. – Babka podała małej łyżeczkę do ust.

– Ble – grymasiła.

Już nie lubiłem tego dziecka.

– Moja córeczka. Wie, co dobre.

– Nie znasz się, dziewczynko.

– Zna, zna. – Uśmiechał się jak głupi.

– A gdzie twoja żona? – zapytałem Maksa, patrząc na to jego niewychowane dziecko, które z niesmakiem odsuwało od siebie filiżankę z najlepszą brytyjską herbatą. – Pracuje w soboty?

– Dziś pojechała na zakupy.

– I wtedy ty zajmujesz się dzieckiem? Nie możecie wynająć opiekunki?

– O co ci chodzi, co? W tygodniu pracuję od rana do wieczora, w weekendy nadrabiam bycie ojcem. Lubię to. Sprawia mi to przyjemność.

– A imprezy? Myślałem, że będziemy imprezować jak za dawnych czasów.

– Alex, pójdę z tobą na imprezę, ale za tydzień. Zorganizuję ekipę, jednak beztroskie czasy minęły, przynajmniej dla nas tutaj, i zaczęło się prawdziwe życie. Wszyscy pracują. Nikt kasy czy mieszkania nie dostał na piękne oczy. Mamy kredyty, rodziny, zobowiązania.

– Ja też ciężko pracuję – oburzyłem się.

– Tak, a za ten swój wypasiony apartament nad Tamizą płacisz taki kredyt, że ledwo ci na jedzenie starcza, nie? – sarknął. – Albo na wynajęcie luksusowego jachtu.

– To nie jest moja wina, że mam bogatego ojca. Nie prosiłem o mieszkanie na urodziny. To nie moja wina, że urodziłem się w takiej, a nie innej rodzinie, ale ja również ciężko pracuję.

– Tak, tak. A może chcesz pomóc w moim warsztacie? Czy może boisz się, że ubrudzisz sobie ten nienaganny manicure?

Odruchowo przyjrzałem się swoim paznokciom. Tak, były wypielęgnowane.

– Mógłbym. Nie boję się pracy fizycznej. Tylko akurat na tym się nie znam.

– Maksiu, daj spokój. Oluś przyjechał tu odpocząć, jego praca jest równie ciężka i na pewno dużo bardziej stresująca niż twoja.

– Dziękuję, babciu. – Posłałem w jej stronę mój najlepszy, firmowy uśmiech.

– To nie zmienia faktu – kuzyn przeszedł na angielski, chyba po to, żeby Danka go nie zrozumiała – że może skosić trawę, narąbać drewna czy naprawić cieknący kran.

– Oczywiście – odpowiedziałem pewnie.

Koszenie czy rąbanie nie powinno być takie trudne, nie? Gorzej z hydrauliką, ale nie mogłem pozwolić, żeby myśleli, że migam się od pracy fizycznej.

Po prostu nigdy nie musiałem tego robić.

– Potrzebuję samochodu na czas pobytu tutaj – zmieniłem temat i przeszedłem na polski.

– Ogarnę ci. Potrafisz prowadzić pod prąd? – Zaśmiał się.

Maks odziedziczył po ojcu warsztat samochodowy. Od małego się po nim kręcił i szybko zdobył fach w ręku. Z tego, co kiedyś wspominał, jego firma dobrze prosperuje, więc na pewno poleci jakąś godną zaufania wypożyczalnię.

– Słuchaj, Alex, nie wiem, dlaczego akurat tutaj cię zesłali, ale my już nie żyjemy jak kiedyś. Każdy z nas już się wyszumiał. Wyjdę z tobą na piwo w tygodniu, pojedziemy za tydzień podensić się gdzieś na parkiecie, ale to już nie będzie to co dawniej. Czas dzikich imprez i napalonych lasek minął. Poza tym my nie wynajmujemy jachtów i nie kupujemy wódki za kilka stów za butelkę. Nie wiem, po co tu przyjechałeś, ale jeśli marzy ci się balet życia, to lepiej od razu bukuj bilet w inną stronę. Tu się zanudzisz.

– Muszę tu być – przeszedłem na angielski, żeby nie sprawić babce przykrości. – Nie wiem dlaczego, ale to jeden z warunków ojca, żeby przepisać mi firmę.

Maks podniósł pytająco brew, na co odpowiedziałem wzruszeniem ramion.

– Ojej, musiałeś mu nieźle zaleźć za skórę.

Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc kolejnego, polskiego powiedzenia.

Chwyciłem filiżankę, upiłem trochę herbaty, na co Maks wykrzywił twarz tak bardzo, że pomyślałem, czy przypadkiem nie dostał udaru.

– Nie krzyw się tak. Tobie przywiozłem coś, co na pewno ci zasmakuje. Prosto ze Skotcji – powiedziałem, ale chyba coś mi nie wyszło, bo babka z kuzynem razem się zaśmiali.

– I cóż, że ze Szwecji – wyartykułowała babka.

– Polska język być bardzo trudna. – Maks miał ze mnie ubaw.

Wstałem i podszedłem do walizki. Otwarłem ją i uśmiechając się pod nosem, wyciągnąłem osiemnastoletnią, szkocką whisky.

– Zostaw to na potem, kiedy nas odwiedzisz. Dziś i tak prowadzę, a dla babci to za mocne.

– Dla babci mam coś innego.

Odstawiłem butelkę z mocniejszym trunkiem i wyjąłem drugą, z likierem imbirowym marki King’s Ginger. Z dumnym, szerokim uśmiechem wręczyłem ją kobiecie.

– Dziękuję, Oluś. – Danka odebrała ode mnie butelkę i odstawia na stół. – Nie trzeba było. Ty jesteś dla mnie najlepszym prezentem – dodała ze łzami w oczach.

Kuzyn odchrząknął i posłał mi mordercze spojrzenie. Wiedziałem, że ma mi za złe, że odciąłem się od polskiej rodziny. Zapewne pomyślał, że butelka drogiego alkoholu ma dla mnie charakter odkupienia winy. Nic z tych rzeczy. Po prostu nie chciałem zjawiać się z pustymi rękami.

– A co tu tak ładnie pachnie? – zagaiłem, chcąc rozluźnić tę lekko przysiadłą atmosferę.

– Upiekłam ciasto drożdżowe ze śliwkami. – Babka się uśmiechnęła. – Tak bardzo ci smakowało, kiedy byłeś mały – dodała z sentymentem.

Westchnąłem. To będą dłuuugie trzy miesiące.

Rozdział 3

Alex

Naprawdę nie wiem, co kierowało moimi rodzicami, żeby mnie na tak długo wysłać do Polski, ale nie tak wyobrażałem sobie wyszumienie się do końca.

Byłem tu dopiero kilka dni, a już dostawałem pierdolca z nudów.

Niedzielę spędziłem z Maksem i babcią, w poniedziałek skosiłem jej trawnik i zgrabiłem pierwsze opadłe liście w sadzie. Co prawda z pierwszym odpaleniem kosiarki babka musiała mi pomóc, ale potem potrafiłem już zrobić to sam. We wtorek ogarnąłem zdalnie kilka spraw związanych z pracą, w środę kuzyn załatwił mi samochód – całkiem fajnego, białego SUV-a bmw – więc zabrałem Dankę na zakupy do Warszawy, ale nie miała siły chodzić po sklepach.

Po południu chciałem wynająć hydraulika do cieknącego kranu, jednak babka wjechała mi na ambicję, twierdząc, że szkoda moich pieniędzy, i Maks zrobi to jej za darmo, gdy znajdzie chwilę, bo to tylko stara uszczelka. No więc posiłkując się wiedzą internetową i filmikami instruktażowymi – zrobiłem to sam. Na szczęście babka siedziała wtedy na tarasie i nie widziała, jak epicko wywaliło mi ciśnienie z zardzewiałej rury i zimna woda trysnęła na moją elegancką koszulę od Ralpha Laurena, ponieważ nie zakręciłem głównego zaworu. I tak byłem dumny z siebie, a gdy babka szczerze mnie pochwaliła, poczułem dziwne ciepło rozlewające się gdzieś w środku między żebrami. Poszedłem za ciosem i nauczyłem się też naprawiać starą, polską spłuczkę w kiblu.

Kiedy w czwartek siedziałem na piwie u Maksa, w ogóle mi nie uwierzył. Przy trzeciej butelce zadzwonił do babki, żeby potwierdzić moje słowa. Wtedy podszedł do lodówki, wyjął colę i szkocką, którą dla niego przywiozłem.

Maksym z żoną wyremontowali piętrowy domek po jego rodzicach, gdy ci przenieśli się do stolicy, żeby wuj Zbyszek miał bliżej do lekarzy i na rehabilitacje. Z zewnątrz było jeszcze sporo pracy, ale środek prezentował się całkiem nieźle. Salon z kuchnią może nie był ogromny, ale bardzo funkcjonalny. Jasne ściany ozdobione były zdjęciami i kwiatami doniczkowymi. Przytulnie.

– Ada! – krzyknął, odwracając się w stronę schodów, którymi jego żona weszła z pół godziny wcześniej uśpić dziecko. – Złaź na drinka! Jest co opijać! Lord Harris naprawił kibel! – zawołał.

Ręka mnie świerzbiła, żeby mu walnąć. Nie wierzę, że za dzieciaka rozumieliśmy się bez słów, był najbliższym mi rówieśnikiem, a teraz…

– Nie przesadzasz, Maks? – Usłyszałem melodyjny głos Ady, którą poznałem dzisiejszego popołudnia. – Ciekawe, jak ty byś się odnalazł w pracy biurowej?

Maksym wzdrygnął się, zapewne wizualizując, jak musi siedzieć w jednej pozycji kilka godzin przed monitorem. Odkąd pamiętam, zawsze wolał coś skręcać, odkręcać, budować z klocków. Nie był w stanie wysiedzieć dłużej nawet przed telewizorem.

– Dzięki. – Posłałem jej swój firmowy uśmiech, kiedy zapadła się w fotelu.

– Ale drinka wypiję, z okazji takiej, że w końcu poznałam kuzyna widmo. – Uniosła swoją szklaneczkę w moją stronę.

Stuknąłem się z nią swoją literatką, choć widząc, jak sprofanowała kilkunastoletnią whisky za kilkaset funtów, dolewając do niej coli, prawie dostałem zawału.

Nie wspominając już, że w moim kraju takie stukanie się jest nieeleganckie i wbrew zasadom.

– Słuchajcie. – Maks posmakował alkoholu i spojrzał na mnie z uznaniem. – Ogarnąłem nam lożę na sobotę. Jedziemy do Warszawy na imprezę. Ada, zagadaj z Laurą, czy nie ma zjazdu w ten weekend, to może by została z Antosią, chciałbym, żebyś też z nami poszła, dawno nie byliśmy razem na imprezie.

– Kim jest Laurą? – dopytałem się, bo już wyobraziłem sobie napaloną Francuzkę.

– Laura – poprawił mnie. – Imiona w Polsce odmieniamy – przypomniał. – To młodsza siostra koleżanki Ady. Studentka, dorabia sobie czasem u nas jako opiekunka. – Spojrzał na mnie, zmrużył oczy i wyartykułował: – Nietykalna. – Do tego ostrzegawczo wskazał na mnie palcem. Następnie powtórzył to jeszcze po angielsku, żeby mieć pewność, że na pewno zrozumiałem. – I Alex, nie będziesz budził Danki. Jak sobie przygruchasz panienkę, to wynajmujesz hotel, jak nie, to wracasz z nami i śpisz w gościnnym.

– Okay – zgodziłem się, bo to było sensowne rozwiązanie.

***

Następnego dnia postanowiłem przejść się po okolicy. Odwiedziłem Maksa w warsztacie, ale miał sporo pracy, więc nie chciałem siedzieć mu za długo na głowie. Poza tym na hali było brudno, a ja miałem na sobie jasny, kaszmirowy sweter. Dosyć drogi, dodam. Czułem się jak różowa Barbie na koncercie heavy metalowym.

Szedłem przed siebie bez celu, a gdy doszedłem do jeziora, usłyszałem sygnał wiadomości. Odczytałam na telefonie mail od ojca z prośbą, abym zapoznał się z nowymi dokumentami w sprawie, którą prowadziłem przed wyjazdem. Usiadłem pod dużym, starym drzewem i pobrałem dokumenty na dysk.

Może i w wolnych chwilach byłem lekkoduchem, a w weekendy królem dobrej zabawy, jednak kiedy odpalałem tryb „praca”, to nie istniało wokół nic innego. Zapewne dlatego byłem bardzo dobry w swoim fachu. I pewnie dlatego nie od razu usłyszałem nawoływania jakiegoś gościa.

– Lusia! – krzyczał.

Domyśliłem się, że pewnie woła psa. Było tu sporo krzaków i zarośli, gdzie mógłby się ukryć.

– Luśka! – powtórzył głośniej, aż sam zacząłem rozglądać się po okolicy.

– Pies panu uciekł? – zagadałem do gościa, a ten zatrzymał się i zmierzył mnie oceniającym spojrzeniem. Pewnie zauważył mój angielski akcent.

– Co też pan za głupoty opowiada? – Zmarszczył brwi. – Jaki pies? – zdziwił się. – Córki szukam – dodał, jakby lekko oburzony. I chyba był też lekko zwiany. Na pewno czuć było od niego piwem.

– Przepraszam – odchrząknąłem lekko zażenowany i potarłem nieswojo kark.

– A może pan ją widział? Często tu gdzieś się chowa, kiedy nie chce jej się w domu pomagać. Chuda taka. Kasztanowe, lekko kręcone włosy. Skaranie boskie z tym dzieckiem.

– Przykro mi, nikogo nie zauważyłem – przyznałem, choć nie znaczyło to, że jej tu nie było.

Kiedy pogrążałem się nad aktami, bardzo prawdopodobnym było, że nie tylko małej dziewczynki, ale i stada jeleni bym nie zauważył.

– Zawsze gdy jest robota, to ta ucieka – burknął pod nosem i poszedł dalej.

Kiedy ponownie pochyliłem się nad telefonem, szukając miejsca, w którym skończyłem czytać, usłyszałem szmery na drzewie i delikatny trzask gałęzi.

Spojrzałem w górę.

W ostatniej chwili odłożyłem smartfon i rozłożyłem ręce. Ręce, w które z drzewa spadła mi… brzoskwinia? Nie. Choć pachniała podobnie i kształt też miała odpowiedni, to jednak jej wymiary wykraczały poza skalę przeciętnego owocu tego rodzaju, a bardziej przypominały pośladki. No i brzoskwinie nie syczą „aua”, kiedy spadają drzewa, nawet jeśli spadają z dębu, a nie drzewa owocowego. To ewidentnie nie była brzoskwinia; choć w dotyku równie przyjemna. To był wyjątkowo jędrny tyłek jakiejś dziewczyny. Nie. Wróć. Nie jakiejś dziewczyny. Wyjątkowo ładnej, młodej dziewczyny. Miała kasztanowe, lekko falowane włosy i bardzo seksowną, symetrycznie kształtną pupę jak brzoskwinka, która idealnie wpasowała się w moje dłonie.

– O matko, przepraszam bardzo. – Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na mnie błyszczącymi, oliwkowymi lub może bardziej szmaragdowymi oczami.

Jeśli jeszcze nie wspominałem, to uwielbiałem wszystko, co drogie, nawet kamienie szlachetne, jakimi niewątpliwie były też szmaragdy. Oliwki i brzoskwinie też lubiłem, a te ostatnie właśnie dziś – konkretnie kilka sekund temu – awansowały na mój ulubiony owoc.

– Nie ma za co. Nic ci się nie stało? – zapytałem, odruchowo zaciskając dłonie na krągłych połówkach. Musiałem się przecież upewnić.

– Nie. Nic. Dzięki, że mnie złapałeś. – Przyjrzała mi się chwilę. – Że pan mnie złapał – poprawiła się.

No bez przesady, była młodsza, ale nie więcej niż o kilka lat. Na pewno też nie była małą dziewczynką, której szukał facet sprzed chwili.

– Złapałem – powiedziałem jasno, żeby wiedziała, że wersja na ty bardziej mi odpowiada.

– Tak. Dzięki. Ale mógłby pan… To znaczy czy mógłbyś mnie już odstawić?

– A, tak. Jasne. Proszę. – Ostrożnie odstawiłem ją na ziemię. – Wiedziałem, że w Polsce są piękne dziewczyny, ale nie wiedziałem, że spadają z nieba.

Zaśmiała się lekko.

– Ja niestety do nich nie należę, spadłam tylko z drzewa. – Otrzepała tę swoją zgrabną pupę. Aż mnie korciło, żeby jej w tym pomóc.

– Niebo, drzewo. Kto by się dopatrywał szczegółów.

– Jeszcze raz dzięki za ratunek. I dzięki, że mnie nie sprzedałeś.

– Nie sprzedałem?

Albo mój polski nie był na tak dobrym poziomie, jak mi się wydawało, albo ktoś zapomniał mnie uprzedzić, że w tym kraju praktykuje się handel żywym towarem.

– Nie wydałeś mnie. Nie powiedziałeś mojemu ojcu, że jestem na drzewie.

– Co? Skąd miałem wiedzieć, że tam jesteś?

Spojrzała na mnie dziwnie.

– Wchodziłam na drzewo przy tobie. Nawet się przywitałam.

– Serio? – Zamrugałem. – Przepraszam, jak wciągnę się w pracę, to mało rzeczy z zewnątrz do mnie dociera.

– To by tłumaczyło, dlaczego mnie olałeś.

– Olałem? – powtórzyłem lekko zdziwiony.

– Nic nie odpowiedziałeś. Myślałam nawet, że jesteś głuchy. Przywitałam się, co prawda szeptem, bo bałam się, że ojciec mnie usłyszy. Zapytałam, czy będę przeszkadzać, jeśli się schowam, a ty nic. Uznałam więc, że jesteś głuchy, i weszłam na drzewo od tyłu. – Posłała mi promienny uśmiech.

– Zaraz, to ciebie szukał ten mężczyzna? Myślałem, że szukał jakiejś małej dziewczynki.

– Na początku myślałeś, że psa. – Roześmiała się szeroko. Piękny miała uśmiech. Taki beztroski.

– Przepraszam – powiedziałem z zakłopotaniem. – Polskie imiona są… – Chciałem poszukać słowa, które by jej nie uraziło, kiedy mi przerwała.

– Spoko. Po akcencie słyszę, że nie jesteś stąd. Choć twoja poprawność wymowy jest imponująca. – Wytarła ręce w szorty podkreślające smukłe, opalone nogi i wyciągnęła do mnie dłoń. – Luśka jestem.

– Alex. – Ująłem jej rękę, była przyjemnie ciepła i taka drobniutka. – Po polsku Oluś.

– O Boże! – Jej oczy nagle niepokojąco się rozszerzyły. – Jesteś wnukiem pani Danusi?

– Ta-ak – przyznałem niepewnie. – Skąd wiesz?

– Bo w Polsce zdrobnieniem Aleksandra jest Olek. Oluś to bardziej spieszczenie, można by rzec. A gdy pani Danusia o tobie opowiada, to mówi tylko tak. – Przyjrzała mi się chwilę spod przymrużonych powiek. – Nie powinieneś przypadkiem pocałować mnie w wierzch dłoni? Czy nie tak robią angielscy arystokraci?

– Fakt, przepraszam. – Podniosłem lewy kącik ust w zadziornym uśmiechu. – Gdzie się podziały moje maniery?

Nie spuszczając z niej wzroku, chwyciłem smukłą rękę i przyłożyłem ją pod swoje usta.

Poczułem, że przeszedł ją dreszcz.

Natychmiast zabrała dłoń i się cofnęła.

– Żartowałam – powiedziała, rumieniąc się uroczo.

– To mówisz, że rozmawiasz z moją babcią.

– Ja w zasadzie tylko słucham. Widać, że kobiecie brakuje towarzystwa i lubi opowiadać. Kiedy ostatnio myłam u niej okna, bardzo się cieszyła, że w końcu przyjedziesz, i to na całe trzy miesiące. Trochę obawiała się, jak to wytrzymasz, i nie do końca rozumiała, skąd nagle taki pomysł, ale była bardzo uradowana.

– Jesteś sprzątaczką mojej babci? – zdziwiłem się, bo nie wyglądała na sprzątaczkę.

– Co się tak krzywisz? – zauważyła. – Pomagam jej kilka razy w miesiącu.

– Co jeszcze u niej robisz?

– Wieszam cięższe pranie, jak pościel czy koce. Robię zakupy. Pomagam w ogrodzie.

– Pracujesz dla mojej babki?

– Nie tylko. Dorabiam czasami w lokalnym barze, jako opiekunka, a w sezonie w ogrodach i sadach.

– A kiedy się uczysz i bawisz?

– Uczę się zaocznie, a te prace są dorywcze, więc czasu też mam sporo.

– Zaocznie? – Tego słowa nie znałem.

– I study part-time, on weekends – wyjaśniła po mojemu. – No i to są prace dodatkowe. Czasami przez tydzień nie robię nic, a czasami nie mam czasu normalnie zjeść, bo jak skończę u jednych sąsiadów zrywać maliny, to biegnę do następnych pomóc przy pomidorach, a wieczorem do pani Krysi lub twojej babci pomóc w sprzątaniu.

– To brzmi strasznie.

– Co takiego?

– Żyć w takim chaosie. Co tydzień mieć inny plan dnia. Jak na tym zapanować?

– Normalnie? – Spojrzała na mnie jak na dziwaka. – Czy możesz powiedzieć, dlaczego przyjechałeś tak nagle na tak długo? Pani Danusia na pewno nie jest chora? Maksym cię tu nie ściągnął siłą?

– Nie – zaprzeczyłem od razu. – Dlaczego to niby Maks miałby mnie tu ściągać?

Zamilkła, spuściła głowę i zaczęła nerwowo bawić się swoimi palcami.

– Powiesz mi, o co chodzi? Co miałaś na myśli, mówiąc, że mój kuzyn mnie tu ściągnął?

– Nigdy tu nie przyjeżdżałeś. Ani na ślub Maksa, ani na urodziny babci. Nawet gdy wyprawiała hucznie osiemdziesiątkę. I nagle rzucasz wszystko i zjawiasz się jak spod ziemi, podobno na całe trzy miesiące. Myślałam, że może pani Danusia jest umierająca i Maks kazał ci przyjechać.

– Nie. To zupełnie nie tak. I moja babcia raczej nie umiera. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. A nawet jeśli to powiedziałaby mi o tym matka, a nie Maks.

Ponownie opuściła głowę. Westchnęła i zaczęła wypychać językiem policzek. Denerwowała się.

– Mów dalej.

– Ale co? Wyjaśniłeś mi. Wszystko jest już jasne. – Przymknęła oczy i dalej na mnie nie patrzyła. – Martwiłam się o panią Danusię. Już mnie uspokoiłeś.

– Posłuchaj. Jestem adwokatem. I to cholernie dobrym. Widzę, kiedy ktoś kłamie lub celowo czegoś nie mówi. Zapytam więc jeszcze raz. Dlaczego to niby Maks miałby informować mnie o rzekomej chorobie babki, a nie matka?

Wzruszyła ramionami.

– Luśka! – warknąłem. Boże, ona nie mogła mieć tak na imię, nie da się tego wymówić w poważnym, urzędowym tonie.

– Nie. To nic takiego, tylko głupie plotki. Masz rację. Przepraszam. Muszę już iść. Miłego dnia… I ogólnie całego pobytu. Miło było cię poznać.

– Luśka!

Dogoniłem ją w dwóch krokach i złapałem na ramię.

Poczułem dziwne iskry i spojrzałem na swoją rękę. Dziewczyna również wpatrywała się w miejsce, gdzie ją trzymałem. Podniosła na mnie wzrok i nasze oczy się spotkały. Ona też to poczuła. Na bank.

– Nie chcę powtarzać plotek – westchnęła. – Podobno twoja mama tak zachłysnęła się bogatym życiem w Anglii, że zapomniała skąd pochodzi. Wyparła się swojej rodziny i wstydzi się swojej mamy.

Tak, to było bardzo w stylu mojej matki. Myślałem jednak, że chociaż ona rozmawia przez telefon z Danutą częściej niż ja.

– A pani Danusia zawsze się cieszyła i potrafiła kilka dni przeżywać, że do niej zadzwoniłeś, że znalazłeś czas, choć jesteś bardzo zapracowanym człowiekiem.

Kurczę, dzwoniłem do babki ze trzy, cztery razy w roku. Z reguły przed świętami i na urodziny. I to wtedy, kiedy faktycznie przypominał mi o tym Maksym. Byłem złym wnukiem. Ale widać, moja matka była jeszcze gorszą córką. Dlaczego więc tak bardzo cisnęła na mój pobyt tutaj? A może to bardziej ojciec?

– W każdym razie nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo pani Danka cieszy się z twojej obecności tutaj.

– Taaa. – Poprawiłem nerwowo włosy, które opadły mi na czoło.

– Nie martw się tym, Alex.

Pierwszy raz powiedziała moje imię. Spodobało mi się jak brzmiało w jej ustach. A kiedy pokrzepiająco położyła mi dłoń na przedramieniu, znowu przeszył mnie prąd.

– Ważne, że tu jesteś. To dla niej najlepszy prezent. A teraz naprawdę muszę już iść. Ojciec się wkurzy.

– Czemu nie zadzwonił na komórkę?

– Bo ją wyłączyłam. – Uśmiechnęła się jak dziecko, które zrobiło komuś psikusa. – Trzymaj się, Alex.

Rozdział 4

Alex

W późne, sobotnie popołudnie zapukałem do domu kuzyna.

– Właź. – Otworzył szerzej drzwi. – Opiekunka się spóźni, zdążymy wypić po drinku.

– Polacy… Z wami się umawiać – sarknąłem.

– Co? Już ci jaja spuchły? Ile nie moczyłeś? Ze dwa tygodnie będzie, nie? – Chwycił mnie za dłoń i zaczął ją oglądać.

– Co robisz? – zdziwiłem się.

– Patrzę, czy nie nadwerężyłeś nadgarstka przez nadmierne walenie konia.

– Co? – Rozszerzyłem oczy, bo nie zrozumiałem.

Maks pomyślał chwilę i powtórzył wszystko po angielsku.

Gdyby nie to, że właśnie z góry schodziła jego żona, bym się z nim poszarpał.

– Cześć, Alex. – Posłała mi szeroki uśmiech.

– Pięknie wyglądasz – przyznałem szczerze, bo włożyła złotą, dopasowaną sukienkę na cienkich ramiączkach, która kończyła się od razu za pośladkami.

Na miejscu Maksa zamknąłbym ją w sypialni, a nie zabierał do klubu. Makijaż też zrobiła mocniejszy, co bardzo jej pasowało.

– Powiem ci, że gdybyś nie była żoną mojego kuzyna…

– Nawet nie kończ – warknął ten wspominany.

– To nie nazywałabym się Ostojska – dokończyła Ada i cmoknęła swojego męża w policzek.

– Ujek! Ujek! – zawołała Tosia kiedy wszedłem do salonu.

Wstała z dywanu, na którym bawiła się zabawką ode mnie, i podbiegła. Przykucnąłem, a ona objęła mnie za szyję i uraczyła mokrym całusem mój policzek. Uśmiechnąłem się. Gdy już się mnie nie bała, była całkiem znośna.

– Wu. Wujek – poprawiłem jej wymowę.

– Chu. Chujek – szepnął Maks tak, że tylko ja słyszałem.

– U. Ujek – powtórzyła malutka, skacząc radośnie.

– Po angielsku uncle – dodałem.

– Akul? – Spojrzała na mnie z niezrozumieniem.

– Uncle – wyartykułowałem.

– Akul – zachichotała.

– Uncle Alex.

– Alex! – krzyknęła. – Alex! Alex! Hi, hi, hi.

No, to się nabyłem wujkiem.

Wyprostowałem się i podszedłem do kanapy. Usiadłem, a Maks podał mi literatkę ze szkocką. Po chwili Tosia zaczęła wdrapywać mi się na kolana. Zastygłem.

– Pomóż jej, a nie siedzisz jak kołek.

– Co?! – przeraziłem się.

On chciał, żebym wziął dziecko na kolana? Takie małe?

– Nie bój się jej, Alex. – Ada podniosła córkę i usadowiła ją na moich nogach.

Maks prychnął.

– Alex, pac. Oko ma. – Mała przysunęła mi zabawkę pod twarz.

– Tak, i nos.

– Ty tes mas oko – powiedziała i… dźgnęła mnie palcem we wskazane miejsce.

– Auć! Fuck! – Odchyliłem głowę, czując nienaturalne pieczenie pod lewą powieką. Zacząłem mrugać.

– Wyrażaj się przy dziecku – skarcił mnie kuzyn, w dupie mając to, że jego córka właśnie wydłubała mi oko. Mógłbym go o to oskarżyć, nie?

– Fuck? – powtórzyła płynnie dziewczynka, nadal siedząc na moich kolanach.

– Tosiu, nie mów tak – zwrócił się łagodnie do tego szkodnika. – Dzięki, Alex – fuknął na mnie.

– Fuck? – Zaśmiała się. – Alex fuck.

– Zabierzcie ode mnie to dziecko – jęknąłem. – Jest niebezpieczne.

Żadne się nie poruszyło, tylko stali tak i śmiali się ze mnie. Od tego małego demona uchronił mnie dzwonek do drzwi.

– To pewnie Laura – powiedziała Ada i poszła otworzyć.

Dwulatka sama zeskoczyła z moich kolan i nie przejmując się tym, że przed chwilą spowodowała uszczerbek na moim zdrowiu, radośnie pobiegła za swoją mamą.

– Cześć. Sorki za spóźnienie. Pani Krysia chciała, żeby jej jeszcze pranie powiesić, musiałam poczekać, aż pralka skończy prać.

Usłyszałem lekki i… znajomy głos, od którego włoski na rękach automatycznie się podniosły. Luśka?

– Nie szkodzi – odpowiedziała jej Ada. – Chłopaki jeszcze nie dopili drinków. Wejdź.

Odstawiłem swoją szklankę i wstałem. Złapałem się na tym, że odruchowo chcę zapiąć marynarkę, a przecież jej nie miałem.

– To jest… – zaczęła żona mojego kuzyna.

– Alex fuck! – Dobiegł nas wesoły, piskliwy głosik z wysokości około metra od ziemi.

Wszyscy parsknęli.

– My się już poznaliśmy – wyjaśniłem. – Tylko wtedy miałaś na imię Lusia.

– To zdrobnienie od Laury – wyjaśniła Ada.

– I myślałem, że jesteś małą dziewczynką.

– Wcześniej sądziłeś, że jestem psem – wypomniała z uśmiechem.

– A potem spadłaś mi z nieba.

– Z drzewa – poprawiła.

– Zechcecie nam to wyjaśnić? – wtrącił mój kuzyn, patrząc na mnie, jakby chciał zabić mnie wzrokiem. A przynajmniej trochę uszkodzić. Jego oczy mówiły wyraźnie: „Ona jest nietykalna, poruchasz sobie za godzinę”.

– Schowałam się ojcu na moim drzewie, pod którym siedział Alex. Niestety, gałąź pękła i spadłam. Na szczęście Alex mnie złapał. Ot cała historia – opowiedziała kobieta.

– A dlaczego mój kuzyn myślał, że jesteś psem?

– Tato mnie wołał. – Wzruszyła ramionami. – Może tak jak w Anglii woła się psy? Nie wiem. O to już musisz zapytać Alexa. – Uśmiechnęła się do mnie promiennie.

Spodobał mi się jej uśmiech. Był szczery, naturalny, serdeczny. Zauważyłem go też w jej oliwko-szmaragdowych oczach.

– Więc naprawdę masz na imię Laura? – Podszedłem bliżej niej, co nie uszło uwadze Maksa. – Dlaczego więc przedstawiłaś się inaczej?

– Tata mnie tak wolał, pewnie odruchowo to powtórzyłam.

– Laura brzmi o wiele lepiej. – Ująłem jej dłoń i pocałowałem jak wtedy pod drzewem. Kiedy przyłożyłem usta do jej delikatnej jak jedwab skóry, znowu poczułem te ciarki i mrowienie na wargach.

Cholera, może byłem uczulony na jej krem do rąk?

– Alex! – warknął ostrzegawczo kuzyn.

Ja jednak nic sobie z tego nie robiłem i uniosłem wzrok na dziewczynę. Miała zarumienione policzki. Kiedy nasze oczy się spotkały, natychmiast odchrząknęła i cofnęła rękę.

– Co to za nowa zabawka, Tosiu? – Laura usiadła na dywanie, opierając swój idealny tyłek w kształcie brzoskwini na zgrabnych łydkach.

– Pies – odparła blondyneczka. – Tu ma oko. – Pokazała.

Czekałem, kiedy i Laurze wepchnie swój niepozorny paluch w oczodół, ale nic takiego się nie stało.

– A kto ci dał takiego ładnego pieska?

– Alex fuck – odpowiedziała i z dumą wskazała na mnie palcem.

***

– Dlaczego Laura nie jedzie z nami, tylko zajmuje się waszym dzieckiem? – zapytałem w taksówce.

– Jest od nas młodsza, to jej siostra należała do naszej paczki. Poza tym Luśka nie jest zbyt imprezowa. No i przyda jej się trochę grosza.

– I jeszcze ten jej ojciec – zaczęła Ada – jest bardzo… konserwatywny.

– Chuja tam – zaprzeczył jej mąż. – Stary pijak, żeruje na sumieniu młodej dziewczyny. Przepija całą rentę, którą Luśka ma po mamie, zamiast samemu wziąć się do roboty. Laura łapie się różnych zajęć, żeby zostało jej coś na własne wydatki. I jeszcze studia sama opłaca.

– Nie ma nikogo, kto by jej pomógł? – zainteresowałem się.

– Ma siostrę, mieszka w Warszawie. Zresztą poznasz ją, bo przyjdzie ze swoim facetem. Nie raz namawiała Laurę, żeby zamieszkała z nią, znalazła normalną pracę, ale ona boi się, że bez niej ojciec sobie nie poradzi i będzie miała go na sumieniu. Ten staruch sam wielokrotnie ją tym straszył. Szantażuje ją emocjonalnie.

– Co studiuje Laura?

– Architekturę wnętrz. Jest dopiero na drugim roku – odpowiedziała Ada.

– Co ona cię tak interesuje, Alex?

– Sam nie wiem – przyznałem szczerze.

– Trzymaj się od niej z daleka. To nie jest dziewczyna dla ciebie.

– Spokojnie. Tylko pytam.

– To nie pytaj.

– Ma jakiegoś chłopaka?

– Alex, kurwa!

– Alex – zaczęła spokojnie Ada. – Laura jest bardzo wrażliwa. Miała jakiegoś chłopaka, spotykali się kilka miesięcy, a kiedy ją zostawił, odchorowywała to dwa razy dłużej, niż z nim była.

– Dlaczego się rozstali?

– Nie wiem. Co mnie to obchodzi – oburzył się. – Jej siostra chyba też tego nie wie. Alex. – Maks przeczesał nerwowo włosy. – Ty jesteś bogatym prawnikiem z Londynu, ona biedną dziewczyną z podwarszawskiej wsi. Ty miałeś wszystko podane na tacy, ona do wszystkiego dochodzi sama, a życie jej nie rozpieszcza. Ty masz co noc inną panienkę, ona marzy o prawdziwej miłości. Jesteście z różnych światów, ona nie bawi się tak ja ty.

– Skąd wiesz? Może właśnie tego jej potrzeba. Dobrej zabawy od czasu do czasu.

– Była z nami kilka razy. Nie czuła się dobrze, a już na pewno nie bawiła się w przygodny seks. Zgodzę się z Maksem, to nie jest dziewczyna dla ciebie.

– A skąd wiecie, jaki jest mój typ?

– Harris – westchnął kuzyn, jakby rozmawiał z niesfornym dzieckiem. – Kiedy zadzwoniłeś z informacją, że przyjeżdżasz, poczytaliśmy trochę o tobie w necie. I powiem ci, że jeśli chociaż część z tego jest prawdą, a podejrzewam, że jednak będzie to dosyć spora część, to coś tam jednak wiemy.

– Jesteśmy na miejscu – odezwał się kierowca taksówki.

***

Musiałem przyznać, że Maks wybrał zacny lokal. Kolorowe światła, neony, głośna muzyka i dobrze zaopatrzony bar. Mój kuzyn zarezerwował w miarę wygłuszoną lożę VIP, więc od razu poprosiłem kelnerkę o dwie butelki najdroższej whisky, jaką mieli, a dla dziewczyn drinki, jakie sobie zażyczą.

W loży było dwanaście osób, w tym tylko trzy pary. Maks z żoną, jego pracownik z warsztatu Cezary, czyli Czarek, z narzeczoną Zofią vel Zochą i siostra Laury – Katarzyna vel Kasia ze swoim facetem Markiem. I tu w końcu miła odmiana, bo polskiego Marka się nie zdrabnia i jest po prostu Markiem.

Poza mną było jeszcze trzech gości i dwie laski, które usiadły po moich obu stronach. Od razu je objąłem, żeby za daleko się nie oddały. Dotykały mnie, uśmiechały się i otwarcie ze mną flirtowały. Jedna wręcz błagała, żeby zabrać ją ze sobą, jak będę wyjeżdżał. Kiedy postawiłem sprawę jasno, że co dzieje się w Polsce, zostaje w Polsce – nagle straciła zainteresowanie mną.

Po dwóch kolejkach zeszliśmy na parkiet. Praktycznie od razu znalazłem sobie towarzystwo. Na pierwszy ogień poszła szczupła panienka o prostych, lśniących, kruczoczarnych włosach. Z każdą minutą tańczyliśmy coraz śmielej, coraz bliżej siebie. Laska, której imienia nawet nie znałem, ocierała się o mnie jak napalona kotka. Patrząc na ten tyłek w opiętej, lateksowej spódnicy, od razu porównałem go z jędrną jak brzoskwinka pupą Laury. I wypadł blado. Tyłek mojej obecnej partnerki, oczywiście. Ale, jak mawia mój kumpel Thomas, jak się nie ma co się pragnie, to się rucha co popadnie. Przynajmniej dzisiaj.

I z takim nastawieniem podeszliśmy do baru. Co prawda nie musiałem jej już nawet zmiękczać alkoholem, bo była więcej niż chętna, jednak mi jakoś tak wyjątkowo się dzisiaj nie spieszyło. Do tego jej angielski był na dużo niższym poziomie niż mój polski. Na szczęście nie zamierzałem z nią gadać, a hasło fuck me zrozumie każdy, nawet w Korei Północnej.

A mnie takich rzeczy powtarzać nie trzeba. Tak więc po kwadransie płaciłem już za pokój w hotelu po drugiej stronie ulicy, a po kolejnych kilku minutach wysiadłem z windy na ósmym piętrze.

– Pięknie tu.

Sandra, moja towarzyszka – tak, w międzyczasie zdążyłem wychwycić jej imię – podeszła do okna i zachwyciła się widokiem.

– Całkiem nieźle – przyznałem, stając za nią i delikatnie gładząc jej gołe ramię.

Odwróciła się w moją stronę, objęła mnie za szyję i złączyła nasze usta w namiętnym, gorącym pocałunku. Nie oponowała, kiedy od razu zacząłem zsuwać z niej ramiączka, a następnie odpiąłem zamek i pozwoliłem opaść sukience na drewnianą podłogę.

Dotknąłem krągłych piersi, pociągnąłem za sutki, po czym dziewczyna klęknęła przede mną i wydobyła z rozporka penisa. Wzięła go do ust. Musiałem przyznać, że jest w tym naprawdę dobra.

Podniosłem ją i włożyłem rękę w jej majtki. Była gotowa, więc odwróciłem dziewczynę przodem do okna i szybko włożyłem gumkę. Odsunąłem na bok stringi i wszedłem w nią na raz.

Wbijałem palce w jej biodra, ciągnąłem za włosy, dawałem klapsy. Ona jęczała, stękała i wyginała się jak akrobatka. A ja nie mogłem dojść. Miałem przed sobą naprawdę atrakcyjną laskę, a gdy tylko zamykałem powieki, widziałem nieśmiałe, oliwkowe spojrzenie Laury. Dopiero kiedy mój mózg zwizualizował sobie, że to ją pieprzę – doszedłem mocno, jak chyba jeszcze nigdy.

– To było coś – przyznała z uznaniem Sandra, kiedy unormowała oddech i zaczęła się ubierać.

– Zgadzam się.

– Masz szczęście, że nie jestem twoją dziewczyną – powiedziała, poprawiając swoje długie, proste włosy. – Hamuj się następnym razem, bo jeśli znajdziesz się w odwrotnej sytuacji i to ją nazwiesz imieniem kochanki, może ci tego nie darować. – Puściła mi oko.

– Nie mam dziewczyny – powiedziałem, nie wiedząc, co miała na myśli.

– Tia… – Spojrzała na mnie z politowaniem. – A ja mam na imię Laura. – Podeszła do drzwi. – Wracamy do klubu?

Rozdział 5

Alex

Na dyskotekę wracaliśmy w niezręcznej ciszy.

– Nie przejmuj się, Alex – pocieszała mnie, widząc moją posępną minę.

Nie mogłem uwierzyć, że nazwałem ją Laurą.

– Zdarza się najlepszym.

Spojrzałem na nią bez słowa.

– Ja nie mam do ciebie żalu, to był zajebisty seks. Serio. I na szczęście dla nas: tylko seks. – Stanęła na palcach, pocałowała mnie w policzek i poszła do swoich koleżanek.

Ja wróc