Nevio - Agnieszka Kowalska-Bojar - ebook
NOWOŚĆ

594 osoby interesują się tą książką

Opis

Kolejny z tomów najmroczniejszej i najbardziej brutalnej serii na polskim rynku. Odważycie się na podróż do świata, w którym zło jest dobrem, a dobro tylko głupstwem?

Wydawać się może, że Nevio jest całkowicie pozbawiony ludzkich uczuć, lecz mało kto wie, że i on ma swój słaby punkt. Jest nim wspomnienie pewnej dziewczynki, jej bursztynowych oczu. Ale to tylko wspomnienie. Tak samo jak to z dzieciństwa, gdy mafia zabrała mu wszystko, co kochał, gdy musiał patrzeć na śmierć brata i matki, a oprawcą był jego własny ojciec. Najpierw wrócił po zemstę, później już tylko podążał dalej, w jeszcze większy mrok. Aż do dnia, gdy spotkał tę kobietę. Ona wiedziała, że Nevio nie jest dla niej, wiedziała, że nie powinna go kochać. Poznała jego codzienność, zdawała sobie sprawę, że ten seksowny i czarujący, z pozoru idealny mężczyzna, to bezlitosny potwór, lecz mimo to odważyła się wkroczyć w jego świat. Czy uda jej się rozjaśnić ten mrok, czy też całkowicie ją pochłonie?

Książka zawiera sceny i opisy, które dla wielu osób mogą być wyjątkowo kontrowersyjne. Dlatego osoby o słabych nerwach i żołądkach prosimy o omijanie tego tytułu szerokim łukiem. Czytasz ją na własną odpowiedzialność. Nie jest przeznaczona dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia. Autorka nie popiera zawartych w niej zachowań, a jedynie je opisuje. Ostrzeżenia proszę wziąć na poważnie, ponieważ nie jest to tani chwyt reklamowy!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (12 ocen)
8
2
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dianakinga35

Nie oderwiesz się od lektury

Jesli lubisz mroczne ,kontrowersyjne Dark-romansy ta historia jest dla Ciebie . Tylko osoby o silnym charakterze mogą przeczytać rzeczy które się tam dzieją . PAMIĘTAJ o OSTRZEŻENIU !!! Autorka jak zawsze zabiera nas czytelników w mroczny świat psycholi,ktorych nie chcielibysmy spotkac na swojej drodze .Polecam .
20
Anna1611Maj

Nie oderwiesz się od lektury

Aga po prostu wymiata! Wrocila stara dobra wersja autorki! ale uprzedzam, opisane są w niej naprawdę złe i bardzo trudne rzeczy. Fabuła jest tak mocna, że zostawiła mnie z porządnym moralnym kacem. Delikatni czytelnicy powinni to wiedzieć, zanim sięgną po tę historię. Ja uwielbiam 🔥🔥🔥
10
MarzenaZarzycka15

Nie oderwiesz się od lektury

Cóż mogę powiedzieć ? Tu chybą nazwisko autorki mówi wszystko i już jestem pewna , żę tę książkę warto przeczytać.
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Jeśli lubicie mocne treści i historie dzięki którym można zajrzeć w ludzką psychikę Nevio na was czeka . ❤️
00
Morri1305

Nie oderwiesz się od lektury

Agnieszka znowu to robiła. .. wciagnęła mnie w mrok tak gesty, ze nie mogłam i nawet nie chciałam sie z niego wydostać. Nevio to ksiazka, ktora lapie w swoje szpony i pozostawia spustoszenie w glowie i sercu . Polecam🖤
00



Copyright © by Agnieszka Kowalska-Bojar

Wydanie I

Poznań 2025

ISBN 978-83-66821-79-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Redakcja: Sylwia Dziemińska | korektaprzykawie.pl

Korekta: Dominika Kamyszek | opiekunkaslowa.pl

Korekta po składzie: Angelika Kuszła | poradniaredakcyjna.pl

Skład do druku: Katarzyna Mróz-Jaskuła | wielogloska.pl

Fotografie na okładce: Adobe Stock

Wydawnictwo

motyleWnosie

[email protected]

E-booki i książki kupisz na stronach

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Książka zawiera sceny przemocy, wulgaryzmy

i treści wyjątkowo kontrowersyjne,

więc czytasz ją na własną odpowiedzialność.

Nie jest przeznaczona dla czytelników poniżej 18. roku życia.

Autorka nie popiera zawartych w niej zachowań, lecz jedynie je opisuje.

Ostrzeżenia proszę potraktować poważnie, bo nie jest to tani chwyt reklamowy!

Nie marnuj czasu

na burzenie pustych ścian,

za którymi

znajdziesz tylko ciemność.

Prolog

Niebo na zachodzie pociemniało, a skłębione chmury utonęły w wodach oceanu. Nadciągał sztorm, chociaż na razie jedyną jego zapowiedzią był przerażający spektakl tuż nad horyzontem i coraz mocniejszy wiatr, rozbijający morskie fale o burtę statku. Był to ogromny kontenerowiec, który już nieraz musiał toczyć walkę z rozszalałym żywiołem. Dostojnie pokonywał ocean, niczym wieloryb połykając każdą falę, i sprawiał wrażenie, że niestraszne mu takie przeszkody.

Załoga, tak samo jak okręt, była już przyzwyczajona, że pogoda może się w każdej chwili zmienić, jednak mężczyzna, przechylony przez burtę i zwracający zawartość własnego żołądka, nie wyglądał na marynarza. Osunął się w końcu na pokład, otarł pot z czoła i drżącą ręką sięgnął do kieszeni, skąd wyjął fiolkę z tabletkami. Połknął jedną, popijając wodą z butelki i lekko się krztusząc, a wtedy zza jego pleców dobiegł rozbawiony głos:

– Rzygasz jak szatan, a tą łajbą ledwo kolebie. Nie wiedziałem, że kogoś takiego jak ty, Zhong Jian, może pokonać banalna choroba morska.

– Odpierdol się – mruknął Chińczyk, z trudem podnosząc się na nogi.

– Zrozumiałem. Pamiętaj, całkiem nieźle znam wasz język.

– Skończyliście? – Mężczyzna nazwany Zhong Jian zręcznie zmienił temat. Dyskomfort, jaki odczuwał z powodu własnej słabości, stał się dla niego nieprzyjemnym wrażeniem, o którym szybko chciał zapomnieć. Zwłaszcza że świadkiem był ten skurwiel, dla którego nie istniał żaden autorytet.

– Zostało jeszcze kilka sztuk. – Nevio wygrzebał z kieszeni papierosy i zapalił jednego, beztrosko się zaciągając. Na nim nadchodzący sztorm nie robił wrażenia. Był odporny jak mało kto, czym wprawiał w podziw nawet najstarszych wilków morskich. Nikt nie wiedział, że jeszcze kilka lat temu unikał zarówno statków, jak i samolotów właśnie ze względu na mdłości. – A ty? Wszystko zorganizowałeś, jak należy? Twój poprzednik spartolił sprawę i prawie nas przymknęli.

– Klient jest pewny.

– Skoro tak twierdzisz. – Nevio wzruszył ramionami. – Lepiej, żeby tak było. Nie chcę po raz kolejny stracić zainwestowanego czasu. Zrozumiałeś?

– Tak – mruknął Jian. Tylko tyle, bo wdawanie się w dyskusje z tym szaleńcem było złym pomysłem. Wyrzucił za burtę pustą butelkę i odszedł bez słowa, kierując się ku środkowej części statku.

Nevio podążał za nim niczym złowrogi cień, w milczeniu, pozornie znudzony, z papierosem beztrosko zwisającym z kącika ust. Zawsze pilnował swoich interesów. Działał na danym terenie rok lub dwa, potem ulatniał się z pieniędzmi, aby beztrosko trwonić je na różne przyjemności. Gdy się kończyły, wracał do pracy i wkręcał się w nowy biznes. Dla takich jak on nigdy nie brakowało zajęcia.

Pokonanie drogi zajęło im kilka minut, chociaż kontenerowiec należał do tych mniejszych. Całość dwunastoosobowej załogi była doskonale wtajemniczona i dobrze opłacona, więc nikogo nie obchodziły szczegóły tego, co działo się pod podkładem w kilku specjalnie do tego przeznaczonych pomieszczeniach.

Chińczyk zniknął za pordzewiałymi drzwiami, nie zwracając uwagi na podążającego za nim mężczyznę. Wciąż walczył ze zbuntowanym żołądkiem i to doprowadzało go do szału. Był zbyt dumny, aby przyznać się do własnej słabości. Obaj schodzili coraz głębiej, aż w końcu dotarli do celu. Kolejne drzwi zaopatrzone były w zamek biometryczny ze skanerem tęczówki, tak bardzo niepasujący do kontenerowca, który czasy swojej świetności miał już dawno za sobą. Tylko ten zamek wyróżniał się na tle nijakiego koloru ścian.

Znaleźli się w długim, wąskim i ciemnym korytarzu o śliskiej podłodze, jednak to nie była woda. Ciemnoczerwona ciecz delikatnie falowała, gdy szli, wdeptując w rozległe kałuże. Specyficzny zapach unoszący się nad podłogą jak niewidzialne opary sprawił, że jeden z mężczyzn nieznacznie się skrzywił, a drugi z lubością zaciągnął metaliczną wonią. W końcu dotarli do kolejnych drzwi.

Tym razem pomieszczenie było dobrze oświetlone. Na podłodze było jeszcze więcej krwi, a pośrodku umieszczono przejrzystą kurtynę, za którą można było dostrzec prowizoryczną salę operacyjną.

– Dużo wam jeszcze zostało? Zbliża się sztorm, niedługo zacznie porządnie kolebać – powiedział Nevio, uchylając plastikową zasłonę. Trzech mężczyzn o orientalnych rysach twarzy uniosło głowy, mierząc go niechętnym spojrzeniem.

– Dwie sztuki – odparł jeden z nich. – Nie jest łatwo w takich warunkach.

– Czas nam się kończy.

Spojrzał na zwłoki, które właśnie zostały sprawnie rzucone pod ścianę. Wylądowały na stosie innych ciał – nagich, zakrwawionych, wypatroszonych, bo ludzie, którzy tutaj trafili, nie mieli prawa wyjść z tego żywi. Nevio nie miał pojęcia, kim naprawdę byli. Zresztą, ani trochę go to nie interesowało. Za uzbierane z trudem pieniądze wykupili podróż do lepszego świata, licząc na to, że wkrótce będą mogli godnie żyć, sprowadzić rodziny i zapomnieć o koszmarze dawnej egzystencji. Takich jak oni były dziesiątki tysięcy, a on starannie wybierał tych, którzy mieli nigdy nie dotrzeć do celu. Nie miało dla niego znaczenia, kim byli, czego pragnęli i jak bardzo musieli cierpieć, gdy zrozumieli, jak skończą. Dla niego byli magazynem części zamiennych. Nerki, wątroby, serca, rogówki – wszystko to stanowiło towar o wysokiej cenie zbytu i sporym popycie, bo możni tego świata potrzebowali takich ofiar. On był zaledwie producentem, ktoś inny sprzedawcą, a jeszcze ktoś odbiorcą. Dla niego nie miało znaczenia, czy ofiarą był dorosły mężczyzna, czy kobieta, czy dziecko, bo każdy z nich po wkroczeniu na pokład statku stawał się wyłącznie towarem.

Nevio beznamiętnie przyglądał się kolejnej ofierze. To była młoda dziewczyna, prawie dziecko. Miała skośne, ciemne oczy i gładkie, lśniące włosy uczesane w dwa schludne warkocze. Krzyczała, gdy ją ciągnęli w kierunku stołu zabiegowego. Szarpała się, i to tak skutecznie, że zdołała się wyrwać swoim oprawcom. Tylko że stąd nie było drogi ucieczki.

Wpadła prosto w jego ramiona.

– Hola, moja piękna! Już dobrze, cicho, nikt cię nie skrzywdzi. – Przytrzymał ją jednym ramieniem, a drugą ręką delikatnie pogładził po policzku. – Ładna jesteś – dodał z uznaniem.

Oszalała z przerażenia dziewczyna znieruchomiała, a później uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Nevio również nie odrywał od niej wzroku, podziwiając każdy detal jej egzotycznej urody. Reszta zamarła w bezruchu, niezdecydowana, bo nikt nie ośmielił się wtrącić.

– Z tą można się zabawić – powiedział w końcu po angielsku.

– Nie marnujemy towaru – mruknął Jian. – Kończ, bo sam mówiłeś, że mamy mało czasu.

– Co jeszcze zostało?

– Dzieciak. Mamy na niego specjalne zamówienie.

– Dobrze, bierzcie najpierw dzieciaka. – Chwycił dziewczynę i uniósł ją. Drżącymi dłońmi opasała jego szyję, a wtedy szyderczo się uśmiechnął. W sumie to szkoda, że nie zauważył jej wcześniej, wtedy może by się zabawił. Pewnie pochodziła z partii wybranej przez Zhonga. Ten żółty kutas wolał facetów i nawet nie zwrócił uwagi na urodę dziewczyny.

Zapragnął sprawdzić, jak smakuje. Palcami przytrzymał drżący podbródek i delikatnie ją pocałował. Bez brutalności, bez gniewu, subtelnie i namiętnie, jakby była dla niego długo wyczekiwaną kochanką. Największym na ziemi skarbem. Zesztywniała w jego ramionach, a potem spróbowała się odsunąć.

Pozwolił na to.

Nie była dla niego. On potrzebował kobiety wyuzdanej, dominującej, takiej, która potrafiłaby okiełznać jego dziką naturę, socjopatyczne zapędy i kontrowersyjne potrzeby. Wiedział, że to pisklę, pomimo niewątpliwej urody, do niczego mu się nie przyda.

Przypomniał sobie bursztynowe oczy pewnej dziewczynki. Oczy, które chociaż należały do dziecka, zafascynowały go od samego początku. Oczy będące jego przeznaczeniem, jego fatum i jego nemezis.

– Z niej wytnijcie wszystko – powiedział miękko, gładząc dziewczynę po policzku. – Jest niezwykle cenna, więc wyjmijcie nie tylko serce, ale też całą resztę. Chcę, aby została tylko pusta skorupa, truchło, które potem będę mógł – uśmiechnął się – wykorzystać.

Nikt mu nie odpowiedział. Każdy z tych twardych, mających na sumieniu niejedno ludzkie życie oprychów poczuł strach, tak wieloznaczne były to słowa. Ich wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, podsuwając makabryczne obrazy, ale wszyscy milczeli.

Bo przecież i w piekle można spotkać zło, którego boją się nawet ci, co jeszcze za życia zostali skazani na potępienie.

Rozdział 1

Wiatr rozwiewał ciemne włosy kobiety stojącej na krawędzi klifu.

Rozłożyła szeroko ramiona, jakby chciała chwycić w objęcia cały świat albo wznieść się i palcami dotknąć chmur.

– Jestem niepokonana – wyszeptała. – Niepokonana! – Szept zmienił się w krzyk, a wiatr porwał ze sobą to jedno słowo, sprawiając, że jego echo rozpłynęło się w powietrzu. – Jestem nie do zatrzymania! – wykrzyczała z euforią, zamykając oczy.

Wolała czuć niż patrzeć, bo to znacznie silniej na nią działało. Promienie słońca błądzące po twarzy niczym miękkie dłonie matki. Morska bryza wdzierająca się w rozedrgane nozdrza. Zapach wolności, poczucie zwycięstwa.

To, czego poskąpiło jej życie.

Utknęła w szarej rzeczywistości, każdego poranka próbowała się wydostać z tego zaklętego kręgu. Niewiele osób zwracało na nią uwagę. Może to dlatego, że tak sumiennie pochylała głowę, kuliła się, starając się być niewidzialną? Tylko że niewidzialność w jej przypadku miała też swoje plusy.

Czasami pakowała plecak, wsiadała w samochód i jechała dokądkolwiek. Podążała drogą bez celu, pragnąc w końcu znaleźć ukojenie, tęskniąc za wolnością i wyrwaniem się ze świata, który znała. Świata pełnego blichtru, miałkości i braku nadziei.

Wieczorem pełna wrażeń wracała do siebie, zasypiała szczęśliwa i budziła się, aby znów zostać jedną z milionów mrówek. Nienawidziła tego, więc znalazła coś, w czym była wyjątkowa, unikalna. Coś, co było jej małą, głęboko skrywaną tajemnicą.

Opuściła ramiona i otworzyła oczy. Błądziła wzrokiem aż po horyzont, a potem sięgnęła po plecak i postanowiła zejść na plażę. Nie zajęło jej to zbyt dużo czasu, bo od wielu lat na różnorakie sposoby dbała o swoją sprawność fizyczną.

Gdy była już na dole, zdjęła buty i schowała je do plecaka. Mimo późnej jesieni lubiła czuć pod stopami chłodną chropowatość piasku i przenikający ziąb oraz sposób, w jaki zapadały się jej stopy.

Raźnym krokiem ruszyła przed siebie, wiedząc, że ma do pokonania dwugodzinną trasę. Nie chciała wracać, gdy zrobi się całkiem ciemno, ale nie chciała też na razie wypaść z roli, którą narzuciło jej życie. Nie miała celu, więc po co? Po co się wyłamywać?

Gardziła sobą za tę słabość, za strach, który odczuwała. Tylko że pogarda to zbyt mało, aby potrafiła się zbuntować.

Słońce dotknęło horyzontu. Cienie się wydłużyły, woda zamigotała odcieniami czerwieni i żółci. Cisza otulała nierealną rzeczywistość, przynosząc ze sobą tysiące niespokojnych myśli.

Leila szła tuż przy linii wody. Czasami co mocniejsza fala obmywała jej nagie stopy, ale ona nie zwracała na to uwagi. Wiatr zapraszał do tańca ciemne kosmyki jej włosów, rzucał nimi w twarz, szarpał i tarmosił, lecz wtedy kładła na nich małą dłoń, tłumiąc ten bunt w zarodku.

A potem go dostrzegła.

Leżał tuż pod samym klifem. Ramiona miał szeroko rozłożone, jak ona, gdy rzucała wyzwanie światu. Twarz miał bladą, odzież mokrą, krople wody spływały mu po skroniach, a wilgotne, ciemne włosy oblepiały czoło. Nie był stąd, bo jego uroda wydawała się zbyt egzotyczna, zbyt obca. Tatuaże widoczne pomiędzy rozpiętymi połami koszuli fascynowały. Drobne skaleczenia i rany szpeciły w nierzeczywisty, urzekający sposób. Ciało wydawało się takie słabe, chociaż drzemała w nim siła wymykająca się kontroli umysłu.

Podeszła bliżej. Trąciła go czubkiem stopy, a ponieważ w żaden sposób nie zareagował, wymierzyła kopniaka w jego łydkę.

Nadal nic. Chyba naprawdę był nieprzytomny. Ale co tutaj robił? Wyrzuciło go morze? Może był rybakiem? Silniejsza burza mogłaby zniszczyć kuter, ale problem w tym, że w ostatnich dniach nie było żadnych sztormów czy nawet zwykłego deszczu. Słońce świeciło jak wściekłe pomimo niskiej temperatury, a cały świat pławił się w jego złocistych promieniach.

Pochyliła się nad mężczyzną i ostrożnie dotknęła jego czoła. Nic więcej nie zdążyła zrobić, bo nagle silne palce zacisnęły się na jej nadgarstku i Leila spojrzała prosto w ciemne, szalone oczy.

Poczuła żal, bo wyczytała w nich nadchodzącą śmierć.

Tak, żal, nie strach. Żal, bo chciała jeszcze tyle zrobić, tyle miała planów i marzeń.

Martwa nie mogła ich realizować.

Ciekawe, jak ją zabije. Udusi? Skręci jej kark? A może utopi w morzu, którego sam był ofiarą?

– Kim ty jesteś? – wyszeptał, niespodziewanie luzując uchwyt. – Kim jesteś, dziewczyno?

Zrozumiała go, chociaż posługiwał się językiem angielskim. Może i miał nietypowy akcent, ale to z pewnością był angielski.

– Nikim – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Dlaczego chcesz mnie zabić?

– A chcę?

– Tak.

– Czytasz w myślach?

– W oczach. – Głos miała spokojny, twarz również. Zdziwił się, że nie uciekła z krzykiem, że nie próbowała z nim walczyć. Po prostu przyglądała mu się niewzruszonym spojrzeniem.

Tak, w pierwszej chwili, gdy zobaczył pochylającą się nad nim kobietę, zamierzał skręcić jej kark. Ale to minęło, gdy tylko spojrzał w duże, bursztynowe oczy. Oczy w kolorze złota, o barwie, która hipnotyzowała, budziła w nim niewytłumaczalną tęsknotę.

Słońce skryło się za chmurą i jej tęczówki zmieniły kolor na całkiem zwyczajny brąz. Nie, nie tak zwyczajny, bo złociste iskierki zatopione w tym brązie wciąż tam były.

– Teraz wciąż to widzisz? Że chcę cię zabić?

– Teraz jesteś zaciekawiony.

– Tobą?

– Nie wiem. – Zmrużyła oczy. – Jak tutaj trafiłeś?

– Pozwoliłem ci zadać pytanie?

– Jesteś snem, więc nie musisz mi nic pozwalać.

– Ach tak? – Usiadł, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. Same słowa, które wypowiadała, nie były niezwykłe, ale sposób, w jaki je mówiła… Beznamiętnie, spokojnie, z opanowaniem godnym seryjnego mordercy. Kim ona, u licha, była? Przypadkowym przechodniem? O tej porze, na pustej plaży, z daleka od terenów zamieszkanych? – Mówisz, że jestem snem?

– Wydajesz się nim.

– Tak. – Tym razem Nevio się roześmiał.

Płynął wynajętym kutrem do Francji. Niestety, ktoś przekupił właściciela i trzeba było zrobić z tym porządek. W trakcie walki łódź nieco ucierpiała i ewakuował się z pokładu. Na szczęście do brzegu nie miał daleko. Z trudem dotarł do celu, a potem padł na miękki piasek i zamarł w bezruchu, dopóki ona się nie pojawiła.

– Pokażę ci, że to nie sen – powiedział cicho, po czym zacisnął palce na smukłym karku i ją pocałował. Przylgnął do bladych warg i nieoczekiwanie dla samego siebie poczuł podniecenie. A może po prostu nagle zapragnął, aby ożyły pod jego dotykiem, aby odwzajemniły pieszczotę, uległy mu i stały się takie, jak usta wielu innych kobiet przed nią.

Tak się nie stało.

Pogłębił pocałunek, ale nawet wtedy nie zareagowała.

W końcu przerwał i na nią spojrzał.

– Co, do…

Uniosła dłoń i ze spokojem otarła usta.

– Śmierdzisz – stwierdziła. – Oddech też masz nieświeży, z mało subtelnym zapachem nikotyny. Nie rób tego więcej, bo mnie zemdliło, a nienawidzę wymiotować.

Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

– Nawet nie jesteś ładna – mruknął, rozważając, czy powinien ją zabić od razu, czy jeszcze zaczekać, bo może mu się przydać. – Poniżej przeciętnej i standardów, jakie uznaję.

– Nie szkodzi. – Na jej twarzy pokazał się oszczędny uśmiech, jakby zmuszała zastygłe mięśnie do nietypowej pracy. – Przywykłam. Pomóc ci jakoś?

Trudno mu było odpowiedzieć na tak proste pytanie.

– Raczej nie, chyba że możesz mnie podrzucić do najbliższego miasta.

– Mogę. Ale zaparkowałam kilometr stąd.

– Nogi mam sprawne.

– Dobrze. – Powoli się podniosła i otrzepała kolana. – W takim razie idziemy.

– Okej. Jak daleko stąd dokądkolwiek?

– Pięć kilometrów plażą do niewielkiej wsi.

– Pięć? – Sięgnął do kieszeni, aby wyjąć stamtąd całkiem zamoknięte papierosy. Zaklął, bo tego nie przewidział. Zresztą, gdy wsiadał na tę łajbę, kłopotów też się nie spodziewał. W głowie czuł pustkę, w ustach nieprzyjemny posmak, a nade wszystko kiełkowała w nim irytacja.

Spojrzał w górę, na dziewczynę.

Niczym się nie wyróżniała. Średni wzrost, szczupła, o ciemnych włosach i bladej cerze. Nos miała odrobinę garbaty, twarz pociągłą, podbródek okrągły. Usta ani wąskie, ani wydatne, wciąż blade i lekko spierzchnięte. Tylko oczy przykuły jego uwagę, chociaż na początku pomylił się co do ich koloru.

Na co ktoś taki mógł mu się przydać?

Zaskoczyło go, że dziewczyna wyciągnęła do niego rękę.

– Pomogę ci wstać.

Cóż, nie znała go, mogła sobie pozwolić na brak strachu. Tylko skąd wzięło się w nim nagłe przeczucie, że i tak by się go nie bała?

Ujął drobną dłoń i sprawnie podciągnął się do pionu.

– Co tu robisz? – zapytał wcale nie z pustej ciekawości.

– Spaceruję.

– Zakopałaś gdzieś zwłoki i wracasz z akcji? – zainteresował się.

– Zakopałam? – Zmarszczyła brwi, ruszając przed siebie, a on podążył za nią bez sprzeciwu. – Zakopanie trupa tutaj to kiepski pomysł.

– Teren jest spory.

– Jestem zwolenniczką radykalnego pozbywania się dowodów przestępstwa.

– Gdybym nie był tym, kim jestem, w tej chwili poczułbym strach.

– Jeszcze nikogo nie zabiłam. A ty?

Roześmiał się, tak absurdalne było to pytanie.

– Ja tak.

– Prowadzisz jakąś ewidencję?

Nevio wrósł w ziemię, a mokry papieros wypadł z jego ust.

– Słucham?!

– Ja spisuję w zeszycie książki, które przeczytałam.

– Za to nie idzie się siedzieć.

– Możliwe. Przyspiesz, bo robi się chłodno, a ty jesteś przemoczony.

– Sposób, w jaki zmieniasz temat, jest niepokojący – mruknął. – Tak, przyspieszę.

Dotarli do przystanku: małej, ozdobionej graffiti budki z wąską ławką i na wpół widocznym rozkładem.

– Jeszcze jakieś pół kilometra. – Leila rozejrzała się dookoła.

– Nie mieszkasz w tej okolicy?

– Nie.

– Rozwiniesz tę myśl?

– Nie chcę zaspokajać twojej pustej ciekawości.

– Zawsze musisz mieć ostatnie słowo?

– Po co? Jakie to ma znaczenie?

Nie odpowiedział, ale w ciemnych oczach pokazało się rozbawienie.

– Tam. – Leila wskazała palcem mały, czarny samochodzik. – Mam ciuchy na zmianę, ale raczej nie ma szans, abyś się w cokolwiek zmieścił. Dam ci koc.

Nie pogardził. Pięć minut później siedzieli w środku, mknąc po wyludnionej drodze. Nevio wyjął z kieszeni telefon, ale ten, pomimo zapewnień producenta, nie był aż tak wodoodporny, jak mu deklarowano przy zakupie.

– Cholera! – mruknął. – No trudno, kupię nowy. Zapomniałem zapytać. Wiem, że to Anglia, ale dokładnie?

– Dokładnie to Walia.

– Ogólnie przyznam, że odważna z ciebie kobieta. Bez problemu zaproponowałaś mi podwózkę, a przecież mógłbym okazać się na przykład seryjnym mordercą.

– Prawdopodobieństwo, że w jednym samochodzie znajdzie się dwóch seryjnych morderców, jest znikome – odpowiedziała ze spokojem, a Nevio po raz kolejny poczuł się ogłuszony.

– Serio? – zapytał po chwili z nieposkromioną ciekawością.

– Więc to ja jestem odważna czy ty?

– Wspomniałaś, że nikogo nie zabiłaś.

– Ale uśmierciłam całkiem sporo ludzkich marzeń – odparła oględnie. Nie podobał jej się ten mężczyzna. Było w nim coś przerażającego, coś złego, coś, co wywoływało u niej gęsią skórkę. Nie podobał i koniec.

– Jesteś politykiem?

– Nie, tanatokosmetologiem.

– Tana… co?

– Specjalistką od makijażu pośmiertnego.

Coraz mniej ją rozumiał, chociaż jej angielski był perfekcyjny. W całym swoim życiu spotkał wiele kobiet. Bały się go, pożądały, nienawidziły, pogardzały nim, ale żadna, dosłownie żadna nie traktowała go z taką obojętnością. Bez strachu. Niektóre próbowały udawać obojętność lub pewność siebie, ale takie bez problemu potrafił rozszyfrować.

Ta dziewczyna była autentyczna. Naprawdę nie była nim zainteresowana.

Cóż. Mógłby to zmienić, ale mu się nie chciało.

– Mam wysadzić cię w najbliższej miejscowości? Potrzebujesz pieniędzy?

– Tak i nie.

Skinęła głową.

– Czy tam, pod tym szarym budynkiem, będzie dobrze?

– Może być.

Zatrzymała się we wskazanym miejscu i w końcu na niego spojrzała. Jej oczy znów były bardziej bursztynowe niż brązowe i może dlatego Nevio się uśmiechnął. Do niej i do własnych wspomnień.

– Na przyszłość: nie bierz nikogo na stopa. Inaczej możesz zastąpić którąś z własnych klientek.

– Śmierć nie jest… zła. – Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech, ale tym razem zrobiła to w sposób naturalny i niewymuszony.

– Czyli wierzysz w niebo i piekło?

– Miałam raczej na myśli to, że skoro umrę, to i tak będę miała wszystko gdzieś. Nawet fakt, że umarłam.

– A jakość śmierci? – Wyplątał się z koca i rzucił go na tylne siedzenie. – Nie boisz się bólu?

– Ból świadczy o tym, że wciąż żyję.

– Niełatwo cię przegadać. – Położył rękę na klamce i spojrzał na nią po raz ostatni. – Pamiętaj, sopelku, że ból, jaki ja zadaję, sprawia, iż każdy pragnie rychłej śmierci.

– W takim razie – odgarnęła opadający na twarz kosmyk włosów – poproszę o odrobinę bólu.

Roześmiał się i wysiadł.

Jeszcze długo stał w miejscu z rękoma w kieszeni, patrząc w stronę, gdzie zniknął czarny samochód. Stał, mając przed oczyma wyraz jej oczu, gdy wypowiadała ostatnie słowa.

I chociaż to zawsze on był czyimś koszmarem, tym razem poczuł gęsią skórkę i cień strachu, który niczym oślizgły wąż oplótł jego szyję, a łeb położył na piersi.

– Powinienem unikać ludzi o tym kolorze oczu – mruknął do siebie w zamyśleniu. – Bo oni wszyscy mają nierówno pod sufitem.

Rozdział 2

Nie został w Anglii, chociaż nie opuścił Europy. Przeniósł się na kontynent, do Francji. Stała się dla niego miejscem idealnym: z chaosem migracji, z otwartymi granicami i z bezsilną policją. Była bezpieczną ostoją, gdzie mógł się wtopić w tłum sobie podobnych. Na chwilę wrócił do ojczyzny, później postanowił dla zabawy dołączyć do walczących na terenie Ukrainy, a na końcu wybrał słoneczną Hiszpanię. Niestety, na tym podróże się skończyły, bo skończyły się też pieniądze i Nevio musiał się rozejrzeć za jakimś dobrze płatnym zleceniem. Zadzwonił do kilku osób i teraz siedział na pustej o tej porze dnia plaży, rozważając, którą ofertę przyjąć.

Rytmicznie pluskające fale przywołały wspomnienia z czasów, gdy działał razem z Nikolajem. Później myśli przeskoczyły na dziewczynę, którą spotkał kiedyś na podobnej plaży.

Trudno było przyznać, że nie może o niej zapomnieć.

Nie miał pojęcia dlaczego, ale tak właśnie było.

Wyrzucił niedopałek papierosa, jedną z trzymanych karteczek położył na piasku, a resztę zgniótł i włożył do kieszeni. Później wysłał SMS i po chwili otrzymał odpowiedź.

Spojrzał na zegarek. Do wyznaczonego terminu spotkania pozostały trzy godziny.

Padł na plecy, rozkładając ramiona. Patrzył teraz prosto na niczym nieskażony błękit nieba, myślami wracając do przeszłości. Do tego krótkiego okresu dzieciństwa, kiedy naprawdę był szczęśliwy, i do czasu, gdy opiekę nad nim przejął tak zwany ojciec.

Z goryczą wykrzywił usta, a potem nagle się uśmiechnął.

Zemsta na tym skurwielu była doskonała.

Ten cudowny dźwięk, jaki wydała główka jego małej siostrzyczki, gdy uderzyła o betonową kolumnę. Widok rozbryzgującej krwi, krzyk, który tak gwałtownie się urwał. I ten bachor, którego udusił. Zaciskał dłonie na chudej szyi przyrodniego brata, jednocześnie patrząc z satysfakcją w oczy ojca. A przecież to był dopiero początek.

Zabił ich wszystkich. Całą rodzinę. Nie miały dla niego znaczenia więzy krwi ani fakt, że dziewczynka miała dwa lata, a chłopiec pięć. Czy nad nim ktoś się ulitował? Albo nad Matteem? Nikt taki się nie znalazł, więc i on nikogo nie żałował.

Ziewnął. Powinien się zbierać, wstąpić na kawę, zjeść śniadanie. Może pójść na dziwki? Nie, dziwki odpadały, nie lubił zadowalać się byle czym.

Powoli wstał, otrzepał się z piasku i zapaliwszy kolejnego papierosa, ruszył w kierunku centrum.

Dwie godziny później wsiadł do czarnego samochodu z przyciemnionymi szybami. Zatrzasnął drzwi i dopiero wtedy spojrzał na mężczyznę siedzącego na tylnej kanapie.

Nieznajomy na swój sposób był przystojny. Elegancki garnitur, modnie ostrzyżone włosy, drogi zegarek na przegubie lewej ręki, wypielęgnowane paznokcie, którymi rytmicznie postukiwał w podłokietnik. Odpychał jedynie chłód widoczny w wyblakłych, niebieskich oczach oraz pogardliwy uśmieszek błąkający się po ustach.

– Mam dla ciebie pracę – odezwał się w końcu facet, pierwszy przerywając milczenie.

– Dla mnie? – zdziwił się łagodnie Nevio. – Zamieniam się w słuch.

– To nie jest praca dorywcza, raczej można powiedzieć, że pełen etat. Dopilnowałbyś sektora mojej firmy, który zajmuje się kręceniem filmów. Potrzebuję kogoś, na kim mógłbym polegać i kto utrzyma tych zboczeńców w ryzach.

– Umowa o dzieło – zakpił Nevio, przyglądając mu się beznamiętnym wzrokiem. – Czyli branża rozrywkowa.

– Coś w tym stylu.

– Słabo wypadam przed kamerą.

– Przecież powiedziałem, że masz ich tylko pilnować! – syknął poirytowany mężczyzna.

– No nie wiem… – mruknął Nevio. – I od razu dodam, że nie chodzi o pieniądze. Najważniejsza jest dla mnie dobra zabawa, a nie rajcuje mnie seks z dziećmi.

– Kręcimy w różnych tematach. Z pewnością znajdziesz coś dla siebie.

– Może.

Zamyślił się. Doskonale wiedział, czym zajmuje się ten typ. Branża filmowa? Dobre sobie. Trzepał kasę na porno, i to takim, które było skierowane do największych pojebów. Pedofile, nekrofile, zoofile i cała masa innych popaprańców, szukających podniety w darknecie. Nic dziwnego, że potrzebował kogoś, kto upilnowałby gwiazdy tych arcydzieł.

– Kto mnie polecił? – zapytał krótko.

– Riddley.

– Mam tylko pilnować czy też usuwać ślady?

– Całość – odparł lakonicznie jego rozmówca. – Mam przytulny pensjonat w ustronnym miejscu. Raz w tygodniu moi ludzie dostarczają nowy towar, kręcicie przez pięć dni, potem Sergio wysyła film i na końcu pozbywacie się resztek.

– Jak?

– Zobaczysz. Spodoba ci się! – roześmiał się mężczyzna. – I przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Diego.

Zbok na całego – stwierdził w myślach Nevio. Moralność rozmówcy go jednak nie obchodziła. Pieniądze również. Wyłącznie zabawa, nowe bodźce, nowe doświadczenia. Cokolwiek, co potrafiło wyrwać go z przerażającej pustki, w której tkwił od tak wielu lat.

– Biorę okres próbny. Miesiąc i wtedy dam ci odpowiedź.

– Ręczę głową, że zostaniesz na dłużej – oświadczył chełpliwie, a wtedy Nevio spoważniał.

– Nigdy nie dawaj głowy za coś tak błahego. Ale – nagle się roześmiał – trzymam cię za… głowę! Jeśli mi się nie spodoba, to jest moja. I wiesz, co z nią zrobię? Pozwolę tym twoim pseudoaktorom gwałcić twój martwy mózg, aż ci częściowo wypłynie uszami i nosem. To co? Umowa stoi? – dodał kpiąco, widząc, że twarz Diega przybierała właśnie ciekawy odcień zieleni.

Co prawda, słyszałem, że to pojeb, jakich mało, ale żeby aż tak? – zastanawiał się mężczyzna. Chyba znalazłem w końcu odpowiedniego człowieka do dłuższej współpracy. Czego by nie powiedzieć, ten makaroniarz jest wart swojej ceny.

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Punkty orientacyjne

Cover