Szalona dziedziczka. Dylogia irlandzka tom 2 - Monika Skabara - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Szalona dziedziczka. Dylogia irlandzka tom 2 ebook i audiobook

Skabara Monika

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

152 osoby interesują się tą książką

Opis

Zdradzona przez własną rodzinę. 

Porzucona. 

Szalona dziedziczka zamknięta w zakładzie psychiatrycznym. 

Sophie McMillon jest pewna, że właśnie tu skończy się jej życie. W końcu psychiatryk jest lepszy niż dożywocie w więzieniu, prawda?

Arthair MacNaill – Diabeł z Belfastu, głowa dumnego klanu i prawnik, przed którym klękają wszyscy sędziowie. Nie znosi złamanych umów i nigdy nie przegrywa.

A to właśnie szalona dziedziczka McMillonów była tym, czego chciał. Stanowiła jego kartę przetargową i nie zamierzał wycofywać się z zawartej umowy.

Co wyniknie z połączenia chęci zemsty i zimnej kalkulacji? Czy owładnięta manią dziewczyna i mężczyzna pozbawiony serca będą w stanie odnaleźć wspólną drogę? Czy jest szansa, by namiętność i pasja przerodziły się w coś więcej? A może jednak nienawiść okaże się zbyt silna, by prawdziwe uczucie mogło wygrać?

Finałowy tom sagi irlandzkiej.

Czy masz odwagę, by sprawdzić, o czym szepczą głosy ukryte w ciemnościach?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 7 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Marcin StecMaria Kozłowska

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



DYLOGIA IRLANDZKA #2

SZALONA DZIEDZICZKA

MONIKA SKABARA

Nie wystarczą więzy krwi,

by być częścią mojej rodziny.

Słowo od Autorki

Po pierwsze i najważniejsze: Kochana Czytelniczko, Kochany Czytelniku – witaj w świecie mojej wyobraźni! Skupmy się na początku właśnie na tym.

Świat, który stworzyłam moim bohaterom, jest całkowitą fikcją. Ktoś powie „Ej, to nierealne! To nie mogłoby się wydarzyć w normalnym życiu”. No wiem! I właśnie dlatego, że jest to fikcja oraz coś co raczej nie zdarza się normalnym ludziom, jest to takie pociągające!

Jeśli więc szukasz tu realizmu, to w zasadzie możesz zamknąć książkę już w tym miejscu. ;) Nie twierdzę, że wszystko tu jest wyssane z palca, ale musisz mieć świadomość, że niektóre sytuacje są przeze mnie celowo przerysowane. I nie doszukuj się w tym „co autorka miała na myśli” – tego nie wie nikt. ;)

Druga sprawa.

Książka jest skierowana do czytelników pełnoletnich. Zawiera nie tylko sceny erotyczne, lecz także brutalne i mogące wywołać wiele skrajnych, nieprzyjemnych uczuć. Jeśli jesteś wrażliwa, wrażliwy na krzywdę bohaterów – weź to, proszę, pod uwagę.

.

.

.

Jesteś jeszcze? To cudownie.

W takim razie proszę zapiąć pasy i usiąść wygodnie – bo od teraz zaczyna się zabawa i nie będzie już czasu na robienie przystanków.

Ściskam

Wasza M.

Prolog

Arthair

Belfast

Kończyłem właśnie późną kolację. Wyjątkowo zamiast wina do posiłku, nalałem sobie solidną szklankę whisky. Ostatnie procesy ludzi powiązanych z IRA wyssały ze mnie całą energię. Wiedziałem, że byłem najlepszy, ale czasami ci durnie popełniali tak głupie błędy, że coraz trudniej wygrywało się sprawy sądowe. Wychyliłem alkohol. Odstawiłem szkło na stolik i bębniąc palcami w blat, zacząłem rozważać, czy nie skontaktować się z cholernym McMillonem.

O związaniu naszych rodzin rozmawialiśmy jeszcze za czasów, gdy żył mój ojciec. Tak naprawdę jego córka była mi zupełnie obojętna. Nie obchodziło mnie, jak wygląda i jakim jest człowiekiem. Stanowiła środek do celu – czyli wkroczenie na scenę poza Irlandię Północną. Bez partnerskiego układu z Dhoire’em nie miałem jednak na to szans. Ten szaleniec trzymał w garści niemal wszystko. Więc jeśli wzięcie jego córki za żonę miało być moją przepustką, to zamierzałem to zrobić. Planowałem wyłącznie dopełnić formalności. Ślub tylko na papierze. Za bardzo ceniłem sobie wolność i swobodę, żeby jakakolwiek kobieta zakładała mi na szyję obrożę.

Stanowcze pukanie do drzwi wzbudziło moją czujność.

Ahen wsunął do środka głowę. Widząc jego poważną minę, machnąłem ręką, pozwalając, by wszedł do środka.

– Co się stało? – zapytałem bez zbędnych wstępów.

– A ten twój ożenek z dziedziczką McMillonów jest nadal aktualny? – Zatrzymał się przede mną, nieustannie stukając w ekran tabletu.

– Raczej tak, czemu pytasz?

– Bo chyba powinieneś o tym wiedzieć. – Podsunął mi urządzenie pod nos, a następnie wycofał się na bezpieczną odległość.

Przyglądałem się uważnie zdjęciu pięknej, młodej kobiety w więziennym uniformie. Rude, długie włosy miała niedbale splecione w warkocz, a zielone oczy błyszczały czystym szaleństwem. Przesunąłem palcem, zjeżdżając na artykuł, i aż zassałem głośno powietrze, gdy przeczytałem nagłówek:

DZIEDZICZKA MCMILLONA OSKARŻONA O SERIĘ ZABÓJSTW ORAZ PRZEWODZENIE ORGANIZACJI TERRORYSTYCZNEJ!

Odłożyłem urządzenie na stół i niewiele myśląc, wybrałem numer do McMillona, ale zamiast sygnału usłyszałem automatyczną sekretarkę. Kurwa mać… Odnalazłem inny kontakt.

– Szefie? – odezwał się głos po drugiej stronie.

– Erin – warknąłem. – Masz mi znaleźć wszystko na temat Sophie McMillon i tego, co się tam, do cholery, dzieje!

– Robi się – rzucił i się rozłączył.

Ahen usiadł na krześle naprzeciwko.

– I co teraz?

– Ta dziewucha to nasza jedyna przepustka, żeby przeniknąć do tamtej części Irlandii – powiedziałem cicho. – Bez cholernego sojuszu z Dhoire’em… – Pokręciłem głową. – Sam wiesz…

– Myślisz, że naprawdę zrobiła to, o co ją oskarżyli?

– Mam to gdzieś – fuknąłem. – Jest mi potrzebna wolna. Reszta nie ma znaczenia.

– Szykować helikopter?

Skinąłem głową. Nie takich zbirów wyciągałem z pierdla. Z rudowłosą pięknością nie będzie inaczej.

Rozdział 1

Sophie

Zimny metal kajdanek drażnił skórę nadgarstków, gdy ciągnięto mnie do policyjnego wozu po tym, jak w domu przeklętych O’Gradych odebrano mi wszystko.

Zdradziła cię!

Zabij ją!

Śmierć!

Potrząsnęłam głową, wiercąc się dziko, by wyrwać się trzymającym mnie policjantom.

– Przestań się rzucać, wariatko! – warknął wysoki mężczyzna, którego twarz zakryta była kominiarką.

– Zabiję ją! Keara, ty tchórzliwa suko! – darłam się.

Głosy w mojej głowie wyły coraz donośniej.

Zabij ich!

Zdrajcy!

Wygięłam ciało, wgryzając się w ramię najbliżej stojącego mężczyzny. W odpowiedzi dostałam kopniaka, który posłał mnie na ziemię. Roześmiałam się dziko, tocząc wzrokiem po wysokich policjantach. Nie mogłam przestać. Ich postacie falowały, a oczy błyszczały w przerażający sposób.

– Już jesteście martwi! Oni po was przyjdą! Nic z was nie zostanie! – Śmiałam się, gdy wrzucono mnie na pakę samochodu.

– Zamknij się, wariatko!

Dwaj mężczyźni usiedli ze mną z tyłu i auto ruszyło.

Świat wirował. Głosy krzyczały, domagając się krwi, a ja… chciałam wszystkiego. Śmierci, krwi, zemsty.

– Dostaniecie swoją zemstę – wymamrotałam. – Keara. Leith. Przeklęty Dhoire. Cholerny Aidan.

– Stul ryj! – Siedzący po lewej szturchnął mnie mocno.

– Keara… – wyliczałam dalej. – Leith… Przeklęty Dhoire…

– Kurwa, uciszcie ją! – krzyknął kierowca.

Nie słuchaj ich! Zabij!

Głosy nie dawały mi spokoju.

– Och, zamknijcie się na chwilę! – wrzasnęłam. – Keara, Leith, przeklęty Dhoire…

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Poczułam zimne powietrze, gdy złapano mnie pod pachy i zawleczono do budynku. Zostałam usadzona na metalowym krzesełku, a dłonie przypięto mi kajdankami do blatu stolika.

– Keara O’Grady. – Zaśmiałam się. – Cholerna ruda zdzira. Trup. Leith. – Nie mogłam przestać się śmiać. – Taki słodki. Trup. Dhoire. – Zacmokałam. – Trup. Trup. Trup!

Do pomieszczenia wszedł korpulentny starszy facet i usiadł naprzeciwko mnie.

– Mały karzeł w garniturze szybko zginie w swojej skórze – zaśpiewałam wymyśloną na poczekaniu piosenkę.

– Sophie, czy zdajesz sobie sprawę, że wszystko, co powiesz, będzie użyte przeciwko tobie? – Otworzył czarną teczkę.

Zaśmiałam się.

– Keara. Trup. Leith. Trup. Pieprzony Dhoire. Trup. – Wróciłam do swojej ulubionej wyliczanki.

Przekrzywiłam głowę, patrząc, jak twarz nowo przybyłego zabawnie się wykrzywia.

– Nazywam się Cullson. Sophie, czy wiesz gdzie jesteś i…

– Cullson karzeł w garniturze. – Zaśmiałam się. – Sprzedał skórę głupiej Kearze!

Wstał, głośno wzdychając, i zamknął teczkę. Skinął głową do stojących pod ścianą gliniarzy.

– Zawieźcie ją do Greystone, niech sprawdzą, czy tylko udaje, czy może faktycznie jest szurnięta – burknął.

Zabij go! Zabij!

On trzyma z Kearą!

Zdrajca!

– Trup. Trup. Trup! – krzyknęłam za wychodzącym oficerem.

– Chodź, wariatko. – Dwaj mężczyźni podeszli do mnie z obu stron.

Kłapnęłam zębami, próbując dosięgnąć pierwszego, który zbliżył się, by odpiąć moje kajdanki.

– Pieprzyć to. – Drugi pokręcił głową. – Niech sami ją sobie zabierają.

Wyszli za Cullsonem, zostawiając mnie samą.

Uciekaj!

Zabij!

Zniszcz ich!

– Zamknijcie się! – Uderzyłam głową w blat stołu, aby na chwilę uciszyć głosy.

Pociemniało mi przed oczami, ale one wcale nie zamilkły. Krzyczały i zawodziły coraz głośniej.

– Zamknijcie się, do cholery!

Uderzyłam po raz kolejny.

I jeszcze raz.

Zanim powtórzyłam wszystko po raz czwarty, drzwi się otworzyły. Do środka weszło dwóch osiłków w białych kitlach. Jeden uniósł strzykawkę.

– Nie! Nie! Nie! – Szarpnęłam się, próbując uniknąć wkłucia.

Bezskutecznie.

Ramię zapiekło, gdy igła przebiła skórę.

Ciepło rozlało się po mięśniach.

Głosy wyły coraz mniej składnie.

Powieki zaczęły mi ciążyć.

Wszystko ucichło.

Ciemność…

Rozdział 2

Sophie

Obudziło mnie przeraźliwe zimno i ból. Jęknęłam głośno, z trudem uchylając powieki. Poruszyłam się, ale… uniosłam tylko głowę. Zostałam przypięta do łóżka grubymi skórzanymi pasami, praktycznie uniemożliwiającymi mi poruszenie się. Drżenie powoli zmieniało się w drgawki, nad którymi nie potrafiłam zapanować. Okropne zimno coraz mocniej wgryzało się w każdą komórkę mojego ciała. Krzyknęłam, wyginając się w łuk. To była agonia!

Zatruli cię!

Umierasz!

Mordercy!

– Dość! – krzyknęłam! – Aaa!

Dyszałam ciężko, walcząc o wyrównanie oddechu. Nawet nie zauważyłam, kiedy do pomieszczenia weszły dwie osoby. Ogromny, ciemnoskóry mężczyzna oraz wysoka, chuda blondynka przypatrująca mi się uważnie.

– Podać leki? – Facet zerknął na niewielki stoliczek na kółkach, którego wcześniej nie zauważyłam.

Ona pokręciła tylko głową.

– Sophie? – odezwała się dziwnym tonem.

Mój oddech stał się chrapliwy. Ciało dygotało coraz mocniej.

– C-co m-mi z-zrob-biliście? – Sformułowanie zdania przyszło mi z trudem.

– Twój organizm pozbywa się toksyn – bredziła, ale nie mogłam skupić się na znaczeniu słów.

Zawyłam. Przeraźliwie. Musiałam uciszyć głosy. Poczułam niewielkie ukłucie.

Cisza. Ciemność. Spokój.

Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło. Wszystko się zlewało. Powrót świadomości za każdym razem okazywał się bolesny. Ciało na zmianę zamarzało albo płonęło. Głosy wyły raz głośniej, raz ciszej. Byłam wyczerpana. Któregoś razu, gdy poczułam, że znowu wróciłam, oblizałam pogryzione do krwi wargi.

Otworzyłam oczy.

Cisza. Po raz pierwszy od dawna nie słyszałam tego przeklętego wycia. Wszystko mnie bolało. Każdy mięsień. Każda kosteczka.

– Jak się czujesz?

Drgnęłam, słysząc damski głos. Powoli odwróciłam głowę. Kobieta, którą czasami tu widywałam, siedziała na krześle ustawionym przy oknie.

– Pić mi się chce – wychrypiałam.

– To normalne. – Pokiwała głową.

Wstała i podsunęła mi pod twarz kubek ze słomką. Zassałam chłodny płyn.

– Powoli. Nie pij zbyt dużo, bo wszystko zwrócisz.

Z żalem odsunęłam się od naczynia.

– Nazywam się Nina Fury, jestem psychiatrą. Czy wiesz, gdzie jesteś? – Usiadła na krzesełku.

Pokręciłam głową.

– Czy pamiętasz, co się wydarzyło? – zapytała, pisząc coś w notatniku.

Zmarszczyłam brwi, intensywnie się zastanawiając.

– Od jak dawna tu jestem? – odpowiedziałam pytaniem.

– Od tygodnia. – Nie uniosła wzroku znad zeszytu, który trzymała na kolanach.

– Och… Może mnie pani uwolnić z tych pasów?

– A co na to głosy? – Spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

– Nie ma ich – szepnęłam.

– Hm…

Podniosła się i zastukała w drzwi. Do sali wszedł ten sam ciemnoskóry mężczyzna co ostatnio.

– Rozepnij pasy – poleciła.

– Jest pani pewna? – Zerknął na mnie nieprzekonany.

– Taaak – przeciągnęła słowo, kiwając głową.

Gdy wielkolud mnie uwolnił, ona ponownie przycupnęła na swoim miejscu.

– To Emery. Jest odpowiedzialny za nasze bezpieczeństwo.

– Za bezpieczeństwo? – Usiadłam powoli, rozciągając zdrętwiałe kończyny. – A co nam grozi?

Oboje spojrzeli na siebie. Dopiero po chwili skupili się na mnie.

– Sophie? Naprawdę nic nie pamiętasz? – Lekarka ponownie zaczęła coś notować.

Pokręciłam głową.

– Byłam w zamku Dhoire’a. Nova namawiała mnie na wyjście z pokoju i odwiedzenie Ivara, to znaczy mojego ojca. Wszystko się wydało i miał kłopoty. A potem… – Zmarszczyłam brwi, ale w mojej głowie panowała pustka.

– Co było później? – Jej głos był kojący.

Wbiłam wzrok w biały sufit.

– Pamiętam… kolory – powiedziałam cicho.

– Jakie?

– Czarny. Czerwony. I rudy. Jak ogień…

– Rozumiem. – Zanotowała coś. – Wrócimy do tego. Odpocznij. Emery przyniesie ci coś do jedzenia.

***

Dni w szpitalu były podobne do tych w wieży. Regularne pobudki, posiłki, toaleta. Doktor Nina odwiedzała mnie codziennie, zadając wciąż i wciąż te same pytania, na które za każdym razem odpowiadałam tak samo. Nie przyznałam się, że co noc widzę Ivara. Że w każdym momencie czuję smród krwi. Nie zająknęłam się, że prześladują mnie czarne jak węgiel oczy mojej siostry, płonące nienawiścią i obietnicą zemsty. Pamiętałam każdą chwilę po wyjściu z sypialni. Każdą decyzję. Każde słowo. Teraz, gdy Fury powiedziała mi, że byłam pod wpływem jakiegoś koktajlu z narkotyków i psychotropów, rozumiałam swoje czyny. Miałam świadomość, kto zatruwał mój umysł. Kto wkładał mi do głowy swoje pomysły. Ivar i Nova… Może gdybym wcześniej wiedziała, że łączy ich coś więcej. Może… ale czy to cokolwiek by zmieniło w sytuacji, w której się znalazłam? Nie. Dlatego postanowiłam grać. Udawać zagubioną, biedną ofiarę obłąkanego ojca.

Usiadłam na parapecie. Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam ją na nich. Świat za kratami pędził w swoim tempie. A ja? Znowu byłam uwięziona.

Drzwi do pokoju się otworzyły. Odwróciłam głowę i dostrzegłam, że do środka weszła Nina, a tuż za nią Cullson.

– Sophie, detektyw chciałby zadać ci kilka pytań – oświadczyła. – Dasz radę z nim porozmawiać?

Przechyliłam głowę, przypatrując się korpulentnemu mężczyźnie, który nawet nie starał się ukryć swojej niechęci.

– Spróbuję – odezwałam się cicho.

– Czy pamiętasz, co się działo w posiadłości O’Gradych?

Pokręciłam głową, robiąc smutną minę.

– Pamiętam głosy. One wciąż wyły w mojej głowie… – szepnęłam, rzucając wystraszone spojrzenie lekarce.

– A czy pamiętasz słowa, które wypowiedziałaś na komisariacie?

Zaprzeczyłam.

– Pamiętam kolory. Pamiętam, że moje ciało płonęło. Ale nic poza tym. – Zacisnęłam dłonie na włosach, gwałtownie kręcąc głową. – Nic tu nie ma – jęknęłam.

– Sophie. – Nina podeszła do mnie. – Spokojnie…

– Mam pustkę w głowie. Cholerną pustkę!

Cullson wycofał się w kierunku drzwi.

– Czy Emery ma podać ci leki? Potrzebujesz czegoś na wyciszenie?

– Nie – szepnęłam. – Nie chcę już nigdy więcej żadnych narkotyków. Już dość dziur w pamięci…

Oboje się wycofali, a ja ukryłam twarz w dłoniach, aby nikt nie zauważył unoszących się kącików ust.

Frajerzy. Naprawdę sądzili, że tak po prostu się podłożę? Jeśli mam gdzieś siedzieć, to lepiej w psychiatryku niż w więzieniu.

Rozdział 3

Arthair

Po wylądowaniu w Dublinie od razu ruszyłem do hotelu. Erin wysłał mi wszystkie informacje dotyczące zarówno Sophie McMillon, jak i sytuacji, w której się znalazła. Pieprzony McMillon nadal nie odbierał ode mnie telefonu, więc ostatecznie zadzwoniłem do jego syna.

– Czego chcesz, MacNaill? – odezwał się po kilku sygnałach, nie zaszczycając mnie nawet cholernym przywitaniem.

– Gdzie twój ojciec? Nie odbiera ode mnie połączeń – warknąłem w podobnym tonie.

– Nie twój interes.

– Chyba jednak mój, skoro twoja siostra, a moja przyszła żona, siedzi w więzieniu. – Zacisnąłem dłoń na telefonie.

– Ta sprawa jest już nieaktualna – wycedził. – Zapomnij o ślubie i wkupieniu się na nasze tereny. Nasz sojusz jest nieważny.

– Uważaj… – Zniżyłem głos. – Ze mną nie zrywa się umów.

– Grozisz mi? – zawarczał, nawet nie kryjąc, że puszczają mu nerwy.

– Przypominam. – Rozłączyłem się.

Wypuściłem syczący wydech. Nie ma chuja, żebym odpuścił to, co mi obiecano. Miałem w dupie tę całą Sophie, ale chciałem tego, co mogła mi zagwarantować.

Wjechałem na ostatnie piętro hotelu, do przestronnego penthouse’u, który zdarzało mi się wynajmować podczas pobytu w mieście. Na stole w jadalni leżała teczka. Otworzyłem ją, przejrzałem raporty policji oraz badania biegłych sądowych i psychiatrów. Zmarszczyłem brwi, skupiając się na raporcie ze szpitala w Greystone.

Analizowałem wyniki badań toksykologicznych, z których jasno wynikało, że dziewczyna była pod wpływem jakiejś mieszanki narkotyków i psychotropów. Aż dziwne, że nie zmarła po takiej dawce. Przesuwałem wzrokiem po znajomo brzmiących słowach: mania, psychoza, zaburzenia dwubiegunowe, napady lęków, amnezja… No nieźle. Westchnąłem. Nie to jednak mnie zmartwiło. Z opisu rezonansu magnetycznego wynikało, że przez lata trucia lekami dziewczyna miała niewielkie zmiany w mózgu. Kurwa, ciekawe, jak bardzo wpłynęło to na jej codzienne funkcjonowanie. Biorąc pod uwagę, jakie leki dostała od psychiatry… jakiś wpływ miało.

Przerzuciłem kartki i zmarszczyłem brwi, gdy dotarłem do ciążących na niej zarzutach. Zdaje się, że detektyw Cullson i prokurator Saint planowali ukręcić łeb kilku sprawom i we wszystkie uwikłać dziewczynę, która prawdopodobnie i tak zgnije w psychiatryku.

Potarłem dłonią żuchwę, intensywnie myśląc. Wybrałem numer telefonu Erina, a on odebrał po dwóch sygnałach.

– Szefie?

– Czytałeś akta Sophie McMillon?

– Tak.

– Trzeba obalić te daty i udowodnić, że nie była w stanie zrobić tego, o co ją oskarżają – poleciłem. – Udowodnimy, że w tym czasie przebywała zamknięta w posiadłości Dhoire’a.

– Nie ma problemu – zgodził się bez wahania.

– Mamy mało czasu, streszczaj się – rzuciłem na zakończenie.

Przesuwałem palcem wskazującym po dolnej wardze, gdy do pomieszczenia wszedł Ahen. Rozsiadł się wygodnie na kanapie, obserwując mnie uważnie.

– Masz już plan, jak ją z tego wyciągnąć?

– Najpierw muszę się z nią spotkać. – Pokiwałem głową. – I namówić ją do współpracy.

– To co teraz?

– Umówię się na widzenie w Greystone jako jej prawnik i przekonamy się, jak bardzo jest szalona. – Wzruszyłem ramionami.

Włączyłem pocztę w telefonie i napisałem maila na adres dyrektora szpitala, który znalazłem w internecie. Nie czekałem długo na odpowiedź. Przeczytałem lakoniczne słowa, z których wynikało, że za stan pacjentki odpowiada niejaka doktor Nina Fury i wyłącznie od niej zależy, kiedy zezwoli na spotkanie z Sophie McMillon.

Warknąłem. Kurwa mać! Musiałem zacząć działać! Nie miałem czasu do stracenia, bo im bliżej było potencjalnej rozprawy, tym trudniej przyjdzie znaleźć sposób, żeby oczyścić dziewczynę z zarzutów.

– Jutro rano jedziemy do lekarki, która prowadzi naszą dziedziczkę. – Odłożyłem akta na stół. – Nie dam się spławić jakiemuś kolesiowi ze szpitala.

Ahen się roześmiał.

– Powiadomię ludzi, żeby byli gotowi do wyjazdu jutro o ósmej. – Wstał z kanapy i skierował się do wyjścia.

– Umów nas u prokuratora za trzy dni. Muszę mieć czas, żeby się przygotować na każdą okoliczność. – Podszedłem do barku, by nalać sobie whisky.

– Tak jest. – Zasalutował, nie kryjąc rozbawienia.

Usiadłem na kanapie, mając przed oczami dziewczynę ze zdjęcia. Oby była na tyle poczytalna, by zrobić to, co jej każę.

***

Poranek zastał mnie zdecydowanie za szybko. Wyłączyłem budzik i przetarłem zaspane oczy. Ostatnio nie miałem nawet czasu, by porządnie się wyspać. Westchnąłem, wstając, i pierwsze, co zrobiłem, to wskoczyłem pod prysznic. Zimna woda szybko pobudziła mnie do życia. Równo o ósmej wsiadłem do podstawionego samochodu. Mój przyjaciel rozsiadł się wygodnie i wyciągnął w moim kierunku szarą teczkę.

– Co to? – Odebrałem ją od niego.

– Zgoda na konsultację z doktor Fury i potwierdzenie spotkania z prokuratorem.

Zerknąłem na nazwisko tego ostatniego. Postukałem palcem w litery układające się w imię i nazwisko. Lunan Saint… Nagle mnie olśniło.

– Ten prokurator… To on jest głównym motorem napędowym do rozwalenia zorganizowanych grup takich jak klan McMillona!

– Dokładnie – mruknął w odpowiedzi.

– Fantastycznie. – Wzniosłem oczy do nieba.

– Dasz radę obalić zarzuty? – Przyjrzał mi się uważnie.

– Jeśli dziewczyna będzie chciała pójść ze mną na układ, to tak. Cała ta ich piramida jest wątpliwej jakości, ale wariatce łatwo przypiąć taki syf, bo nie zdoła się obronić.

– Całkiem sprytne. – Pokiwał głową.

– Erin już pracuje nad jej alibi.

Samochód zatrzymał się przed ogromną bramą z kutego żelaza. Ochroniarz wyszedł z niewielkiego budyneczku, stojącego przed nią.

– Panowie do kogo? – Zajrzał do środka pojazdu.

Podałem mu dokument tożsamości oraz zgodę na widzenie z lekarką Sophie. Mężczyzna odwrócił się i powiedział coś do krótkofalówki, a następnie poszedł do swojej stróżówki. Brama otworzyła się z głośnym jękiem.

– Milusio – mruknął Ahen.

– W środku na pewno jest równie uroczo – skwitowałem, gdy jechaliśmy wzdłuż podjazdu.

Kierowca zatrzymał się na miejscu parkingowym przed wielkim, białym budynkiem. Wszystkie okna zostały zakratowane. Tylko w niektórych było widać zapalone światło. Weszliśmy po szerokich, kamiennych schodach. Drzwi wejściowe otworzyły się, zanim zdążyliśmy zadzwonić dzwonkiem.

– Pan MacNaill? – zapytała wysoka, chuda blondynka o niesymetrycznych, wąskich ustach. Otaksowała nas zimnymi, szarymi oczami.

– Tak. To mój przyjaciel i prawa ręka, Ahen Donnely – przedstawiłem towarzysza.

– Niestety pana kolega musi zaczekać na zewnątrz. Na ogół nie zezwalamy na odwiedziny osobom niespokrewnionym. – Uniosła wysoko brew.

– Rozumiem. – Skinąłem głową, dając kumplowi znać, że ma na mnie zaczekać w aucie.

Szedłem za kobietą wąskimi, wysokimi korytarzami, które zdawały się ciągnąć bez końca, aż dotarliśmy do starych drewnianych drzwi.

– Zapraszam. – Wpuściła mnie do środka.

Gabinet był jej odzwierciedleniem. Surowy i minimalistyczny. Gdy lekarka usiadła za sosnowym biurkiem, zająłem miejsce naprzeciwko niej.

– Słyszałam, że chce pan odwiedzić moją pacjentkę, tak? – Przeszła od razu do rzeczy.

– Zgadza się.

– Czy zdaje pan sobie sprawę z jej stanu zdrowia? Na chwilę obecną nie widzę możliwości, aby takie spotkanie się odbyło.

– Zamierzam zostać obrońcą panny McMillon. Myślę, że jest pani świadoma, jakie zarzuty na niej ciążą…

Kobieta skinęła głową.

– Zdaję sobie sprawę, że dziewczyna wiele przeszła, ale jeśli ma mieć choćby cień szansy na odzyskanie wolności… to musi mi pani pozwolić z nią porozmawiać.

Zapadła cisza. Lekarka odchyliła się nieznacznie w fotelu, rozważając moje słowa.

– Proszę tu na mnie poczekać. Najpierw muszę porozmawiać z pacjentką. Jeśli – zaznaczyła – zgodzi się z panem porozmawiać, ktoś po pana przyjdzie.

– Zgoda.

Minuty ciągnęły się w nieskończoność, ale byłem znany ze swojej cierpliwości. Jeśli chciałem coś osiągnąć, potrafiłem długo czekać na odpowiedni moment.

W końcu drzwi za moimi plecami zaskrzypiały cicho. Odwróciłem się i obrzuciłem wzrokiem wysokiego Afroamerykanina, który skinął głową, trzymając dłoń na klamce.

– Panna McMillon zgodziła się z panem spotkać – powiedział niskim głosem.

Nie zaszczycając go zbędną gadką, pozwoliłem się prowadzić kolejnymi korytarzami na najwyższe piętro. Przed metalowymi drzwiami stała lekarka, która rzuciła mi surowe spojrzenie.

– Ma pan tylko chwilę na rozmowę. Proszę postarać się nie denerwować mojej pacjentki i zachowywać dystans.

Wszedłem do pomieszczenia. Rozejrzałem się szybko po niemal pustej, białej, sterylnej przestrzeni. Metalowe łóżko z jasną pościelą, ewidentnie mającą za sobą czasy swojej świetności. Malutki stoliczek z lampką nocną. Skromna metalowa szafa, z której farba odchodziła płatami. Migająca na suficie jarzeniówka drażniąca oczy. Skierowałem wzrok ku oknu. Na parapecie, z brodą opartą o kolana, siedziała drobna, rudowłosa dziewczyna i wpatrywała się we mnie wielkimi, zielonymi oczami. Trzeba przyznać, że na żywo wyglądała dużo lepiej niż na zdjęciach opublikowanych w prasie.

– Sophie McMillon? – zagadnąłem spokojnie.

Delikatnie skinęła głową, nie spuszczając ze mnie uważnego, lekko spłoszonego spojrzenia. Podszedłem parę kroków i zatrzymałem się kilka metrów od niej.

– Wiesz, kim jestem? – upewniłem się.

– Chcesz być moim prawnikiem? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Hm… – Uśmiechnąłem się przebiegle. – To też… Nazywam się Arthair MacNaill – rzuciłem.

W jej oczach na jedną krótką chwilę zapłonęło zrozumienie. Wiedziała, kim jestem. Tego byłem pewien. Nie odezwała się jednak na ten temat ani słowem.

– A więc moje nazwisko nie jest ci obce… – mruknąłem, mrużąc oczy.

Lekki uśmiech przemknął przez jej twarz, ale nadal milczała.

– Mam dla ciebie propozycję.

Uniosła wysoko brew.

– Nie potrzebuję prawnika. Tu mi lepiej niż w więzieniu – odezwała się cicho.

– A gdybym powiedział, że jestem w stanie zwrócić ci wolność? – Przekrzywiłem głowę.

– Nie wiem, jak to jest być na wolności, Arthairze. – Odwróciła wzrok w stronę okna. – I nieszczególnie za nią tęsknię…

Podszedłem o kolejne kilka kroków. Była teraz na wyciągnięcie rąk.

– Chcesz mi powiedzieć, że wolisz tu zgnić, niż zaznać życia i… – Ściszyłem głos. – …nie masz ochoty odebrać tego, co twoje?

Drgnęła, słysząc moje ostatnie słowa.

– Taaak – przeciągnąłem dla wzmocnienia efektu. – Mogę zwrócić ci wszystko. Mogę odebrać im to, co twoje.

– Ale? – W końcu znów na mnie spojrzała.

Jej wzrok wyraźnie się wyostrzył, a rysy stężały. Proszę, proszę… Okazało się właśnie, że na pozór niewinna, złamana dziewczyna była całkiem niezłą aktorką!

– Nie ma nic za darmo. – Przesunąłem językiem po zębach.

Sophie uważnie śledziła ten ruch.

– W takim razie jaka jest twoja propozycja? – Uniosła głowę, mrużąc lekko oczy.

– Wybronię cię i wyjdziesz na wolność. A gdy tak się stanie, podpiszemy kontrakt.

– Kontrakt? – Wydawała się zaskoczona.

– Miałaś zostać moja żoną, pamiętasz?

Pokiwała głową.

– Ja nie zmieniam raz podjętej decyzji.

– Chcesz, żebym za ciebie wyszła? – Zmarszczyła brwi.

– To tylko umowne małżeństwo. Ja potrzebuję dojścia do twoich terenów, ty chcesz dokonać zemsty.

– A więc nic nas nie będzie łączyć… – Zawahała się.

– Wyłącznie kontrakt małżeński – zapewniłem.

Dziewczyna przygryzła dolną wargę, nie zdając sobie sprawy, jak cholernie seksownie wyglądała w tej chwili. Odchrząknąłem, zwracając na siebie jej uwagę.

– Czas nam się kończy, Sophie. Wyznacz mnie na swojego prawnika i zostaw mi resztę.

Ktoś zastukał cicho do drzwi.

Zielone tęczówki dziewczyny przeskakiwały między mną i wejściem do pokoju.

– Dobrze – zgodziła się po dłuższej chwili.

– W takim razie do zobaczenia.

Wracałem do hotelu w całkowitej ciszy, zabroniwszy Ahenowi się odzywać. W mojej głowie układał się plan. Jeszcze tylko szczegóły od Erina i zabawa zacznie się na całego.

© Monika Skabara

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025

ISBN 978-83-68442-77-9

Wydanie pierwsze

Redakcja

Anna Łakuta

Korekta

Kinga Dąbrowicz

Danuta Perszewska

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.