Imperium kłamstw - J.L. Beck - ebook + audiobook

Imperium kłamstw ebook i audiobook

J.L. Beck

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Dawniej moje życie było proste.

Spokojne. Bezpieczne.

Ale zakochałam się w groźnym handlarzu bronią Callumie Torrio.

Nasza historia miłosna od samego początku była skazana na porażkę. Zakazana. Przyciągnęło nas pożądanie, któremu nie powinniśmy byli dać się zwieść.

Tajemnice Calluma zagrażały mojemu życiu, a kiedy w końcu poznałam prawdę i dowiedziałam się, jaką odegrał rolę w śmiertelnym wypadku mojej matki, nie miałam wyboru. Musiałam od niego uciec.

Tylko że on za wszelką cenę musiał mnie do siebie przywiązać.

Król musi mieć królową u boku.

Gdzie szukać pomocy, kiedy odczuwasz przytłaczający ból, a mężczyzna, którego wydawało ci się, że znasz, okazuje się złoczyńcą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 428

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 55 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Anna Wilk & Artur Barczyński

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Em­pire of Lies

Prze­kład z ję­zyka an­giel­skiego: Agnieszka Re­wi­lak

Co­py­ri­ght © J. L. Beck, 2025

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN: 978-91-8076-580-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Daw­niej moje ży­cie było pro­ste.

Spo­kojne. Bez­pieczne.

Ale za­ko­cha­łam się w groź­nym han­dla­rzu bro­nią Cal­lu­mie Tor­rio.

Na­sza hi­sto­ria mi­ło­sna od sa­mego po­czątku była ska­zana na po­rażkę. Za­ka­zana. Przy­cią­gnęło nas po­żą­da­nie, któ­remu nie po­win­ni­śmy byli dać się zwieść.

Ta­jem­nice Cal­luma za­gra­żały mo­jemu ży­ciu, a kiedy w końcu po­zna­łam prawdę i do­wie­dzia­łam się, jaką ode­grał rolę w śmier­tel­nym wy­padku mo­jej matki, nie mia­łam wy­boru. Mu­sia­łam od niego uciec.

Tylko że on za wszelką cenę mu­siał mnie do sie­bie przy­wią­zać.

Król musi mieć kró­lową u boku.

Gdzie szu­kać po­mocy, kiedy od­czu­wasz przy­tła­cza­jący ból, a męż­czy­zna, któ­rego wy­da­wało ci się, że znasz, oka­zuje się zło­czyńcą?

Bianka

Zszo­ko­wana wy­zna­niem taty, tępo wpa­try­wa­łam się w nie­rów­no­ści su­fitu.

Cal­lum za­mor­do­wał moją mamę.

Wie­dzia­łam, że kiedy się obu­dzę, na­dal będę o tym my­ślała. Wia­do­mość, którą tata wczo­raj wie­czo­rem mnie za­sko­czył, ra­czej trudno wy­ma­zać z pa­mięci.

To wszystko nie miało sensu. Po tym, jak po­mo­głam ta­cie po­ło­żyć się do łóżka, ana­li­zo­wa­łam nowe fakty z róż­nych per­spek­tyw, ner­wowo sprzą­ta­jąc w nocy dom – mu­sia­łam ja­koś spo­żyt­ko­wać ener­gię, która roz­no­siła mnie od środka – ale nie znaj­do­wa­łam od­po­wie­dzi na naj­waż­niej­sze, nie­da­jące mi spo­koju py­ta­nie.

Dla­czego?

Po co Cal­lum miałby za­mor­do­wać moją mamę? Poza by­ciem moją mamą nie była ni­kim wy­jąt­ko­wym. Naj­zwy­klej­sza, prze­ciętna ko­bieta. Nic z tego, co po­wie­dział tata, nie wska­zy­wało na to, żeby mo­gła mieć ja­kie­kol­wiek po­wią­za­nia z biz­ne­sem Cal­luma. Na­wet się nie znali. Ta­tum po­zna­łam w gim­na­zjum, czyli dawno po śmierci mamy. Czu­łam się co­raz bar­dziej sfru­stro­wana. Nie umia­łam po­łą­czyć fak­tów tak, żeby na­brały sensu.

Bo­lały mnie wszyst­kie mię­śnie. Ję­cząc, usia­dłam na łóżku i prze­cią­gnę­łam się. Po co w ogóle kła­dłam się spać? Przez więk­szość nocy prze­wra­ca­łam się z boku na bok, a kiedy już za­snę­łam, drę­czyły mnie nie­po­ko­jące sny. Do­ty­czyły głów­nie mamy. Do tej pory śniła mi się raz na kilka mie­sięcy. Za­wsze ro­biła wtedy coś zwy­czaj­nego, jak go­to­wa­nie ko­la­cji czy za­kupy. Bu­dzi­łam się, pra­gnąc ją przy­tu­lić i po­wie­dzieć jej, że oboje z tatą bar­dzo za nią tę­sk­nimy. Ni­gdy nie były to kosz­mary. Aż do tej nocy.

Tata non stop po­wta­rzał, że mama zgi­nęła w wy­padku sa­mo­cho­do­wym. Mia­łam wtedy osiem lat i by­łam zbyt mała, żeby za­da­wać py­ta­nia. Za bar­dzo po­chła­niało mnie ra­dze­nie so­bie z jej utratą, z tym, że ni­gdy już mnie nie przy­tuli, że nie usły­szę jej głosu ani nie po­czuję za­pa­chu jej per­fum.

W tak mło­dym wieku nie pod­waża się tego, co mówi tata, zwłasz­cza kiedy jest je­dyną osobą, która zo­stała ci na świe­cie. Je­śli za śmier­cią mamy kryło się coś wię­cej, ale tata mi o tym nie po­wie­dział, bo by­łam zbyt młoda – ro­zu­miem. Nie in­for­mu­jesz zroz­pa­czo­nej ośmio­latki, że jej matka zgi­nęła z rąk ja­kie­goś zwy­rod­nialca.

Ale od tego czasu mi­nęło trzy­na­ście lat, a on ani razu na­wet nie na­po­mknął o swo­ich do­my­słach.

Wyj­rza­łam przez okno. Sa­mo­chód taty na­dal stał przed do­mem. Wy­szłam na ko­ry­tarz. Drzwi jego po­koju cią­gle były za­mknięte. Od­sy­piał pi­jacką noc. Chyba ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam go tak wsta­wio­nego. Może kie­dyś lekko pod­chmie­lo­nego, ale ni­gdy w ta­kim sta­nie jak wczo­raj. Za­sy­piał na sie­dząco i w upo­je­niu wy­ga­dy­wał bzdury. Na­prawdę chcia­ła­bym, żeby tak było.

Ina­czej Cal­lum okaże się nie tylko mor­dercą, w któ­rym się za­ko­cha­łam. Bę­dzie także za­bójcą, który zruj­no­wał moje dzie­ciń­stwo i zmiaż­dżył serce mo­jego taty. Zmie­nił kurs na­szego ży­cia.

A naj­gor­sze w tym było to, że skła­mał. Przez cały ten czas mnie okła­my­wał. Chyba że za­bił tak wiele osób, że sam się w tym po­gu­bił. Wy­da­wało mi się to bar­dzo praw­do­po­dobne. Po­czu­łam nie­smak, od któ­rego za­drża­łam na ca­łym ciele.

Umy­łam się i ubra­łam, ale nie jak do pracy. Nie by­łam w sta­nie dziś pójść do biura, cho­ciaż dawno mnie tam nie wi­dzieli. Nie chcia­łam stra­cić pracy. Nie mo­głam so­bie na to po­zwo­lić. Ale wie­dzia­łam, że nie wy­sie­dzę przy biurku ani mi­nuty, bo nie po­tra­fię my­śleć o ni­czym in­nym niż re­we­la­cje od taty.

– Prze­pra­szam – wy­mam­ro­ta­łam do słu­chawki, zo­sta­wia­jąc wia­do­mość na se­kre­tarce Sama, a jed­no­cze­śnie ukła­da­jąc ko­sme­tyki na półce w ła­zience. – My­śla­łam, że je­stem go­towa, żeby wró­cić, ale cią­gle czuję się roz­bita. Je­śli­byś mnie po­trze­bo­wał, mogę się pod­łą­czyć z domu. Mogę pra­co­wać na lap­to­pie, le­żąc w łóżku.

Nie przy­pusz­cza­łam, żeby pan Adams ocze­ki­wał tego ode mnie, ale wo­la­łam wyjść z taką pro­po­zy­cją. Nie wie­dzia­łam jed­nak, kiedy skoń­czy się cier­pli­wość pra­co­dawcy i współ­pra­cow­ni­ków. W ta­kich sy­tu­acjach ni­gdy nie było wia­domo, gdzie le­żała gra­nica. Oka­zy­wało się to do­piero po jej prze­kro­cze­niu, gdy ktoś się w końcu wku­rzył. Nie chcia­łam do­kła­dać pracy moim ko­le­gom i ko­le­żan­kom. Do tego, je­śli kie­dy­kol­wiek mia­łam wy­na­jąć wła­sne miesz­ka­nie, mu­sia­łam mieć pracę, żeby od­kła­dać pie­nią­dze.

Tyle że dzi­siaj na­prawdę nie da­łam rady tam pójść. Nie tylko dla­tego, że na­dal mu­sia­łam ma­sko­wać ma­ki­ja­żem wciąż wi­doczne si­niaki po wy­padku, który tak na­prawdę nie był wy­pad­kiem. Do­brze, że obu­dzi­łam się przed tatą. Dzięki temu nie zo­ba­czył mnie bez ma­ki­jażu. Wy­obra­ża­łam so­bie jego re­ak­cję. W ży­ciu nie po­zwo­liłby mi się od sie­bie wy­pro­wa­dzić.

Mia­łam wy­rzuty su­mie­nia, że ściem­ni­łam sze­fowi. Nie chcia­ła­bym, żeby po­ża­ło­wał, że mnie za­trud­nił, ale skąd mo­głam wie­dzieć, że moje ży­cie sta­nie się tak burz­liwe? Nie pro­si­łam się o to.

Ze­szłam do kuchni. Chyba żadna ilość kawy nie po­sta­wi­łaby mnie dziś na nogi, ale wie­dzia­łam, że oboje z tatą bę­dziemy jej po­trze­bo­wać. Ogar­nię­cie domu za­jęło mi wczo­raj tak dużo czasu, że nie zdą­ży­łam zro­bić za­ku­pów spo­żyw­czych. Te­raz chcia­łam przy­go­to­wać śnia­da­nie, ale w lo­dówce taty zna­la­złam tylko pu­ste pu­dełka po je­dze­niu na wy­nos i pół kar­tonu mleka. A przy­da­łoby się coś tłu­stego, żeby zła­go­dzić ta­cie kaca.

Pu­sta lo­dówka to ko­lejny po­wód do zmar­twień. To nie było do niego po­dobne. Przez wiele lat wy­cho­wy­wał mnie sam i ni­gdy nie po­trze­bo­wa­li­śmy po­mocy do­mo­wej. Kiedy tro­chę do­ro­słam, prze­ję­łam część obo­wiąz­ków, ale to tata za­wsze ro­bił za­kupy spo­żyw­cze. Na­wet gdy stu­dio­wa­łam i wpa­da­łam do niego z wi­zytą bez za­po­wie­dzi, w domu pa­no­wał po­rzą­dek, a lo­dówka pę­kała w szwach od je­dze­nia.

Czyżby cho­dziło o tę bar­dzo ważną sprawę, nad którą tata tak wy­trwale od ja­kie­goś czasu pra­co­wał? Tę, o któ­rej mó­wił, kiedy się ostat­nio wi­dzie­li­śmy, że na­stą­pił ja­kiś prze­łom? A ja przez tyle lat by­łam ni­czego nie­świa­doma.

By­łam naj­gor­szą córką pod słoń­cem, bo pa­rząc kawę, ży­czy­łam so­bie, żeby to wszystko oka­zało się tylko wy­my­słem taty. Smutna to prawda. Wo­la­ła­bym przy­jąć, że tata tra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Ina­czej wy­szła­bym na tę, która zdra­dziła wła­snych ro­dzi­ców i samą sie­bie, bo za­ko­chała się w Cal­lu­mie. Jak mo­głam być tak sa­mo­lubna? I głu­pia? I ob­da­rzyć uczu­ciem męż­czy­znę, przez któ­rego moje ży­cie roz­pa­dło się na ka­wa­łeczki.

Nie mo­głam za to wi­nić Cal­luma. Po­szłam za gło­sem serca, choć wie­dzia­łam, że oj­ciec mo­jej przy­ja­ciółki nie był dla mnie od­po­wiedni. Kurde, po czę­ści wła­śnie dla­tego było to ta­kie eks­cy­tu­jące.

Żo­łą­dek pod­szedł mi do gar­dła, a puls przy­spie­szył, kiedy usły­sza­łam kroki. Na szczę­ście szybko się opa­no­wa­łam. Sie­dzia­łam przy ku­chen­nym stole i uważ­nie przy­glą­da­łam się ta­cie, który wszedł do kuchni ubrany w to samo, co wczo­raj.

– Czyli nie śniło mi się, że tu je­steś – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc nie­wy­raź­nie. W jego prze­krwio­nych oczach do­strze­głam smu­tek. Na­chy­lił się i po­ca­ło­wał mnie w czoło.

– Nie, je­stem tu we wła­snej oso­bie.

– To, że przy­szłaś, pa­mię­tam jak przez mgłę. – Otwo­rzył lo­dówkę i skrzy­wił się, bo ośle­piło go świa­tło.

Mo­głam mu po­wie­dzieć, że nie ma po co tam za­glą­dać.

– Po­mo­głam ci się po­ło­żyć. – Pi­łam kawę i ką­tem oka go ob­ser­wo­wa­łam. Cze­ka­łam, aż wróci mu pa­mięć. By­łam cie­kawa, czy ko­ja­rzy, co mi po­wie­dział.

– Za­sta­na­wia­łem się, jak się zna­la­złem w łóżku. – Do­brze, że nie pró­bo­wał żar­to­wać. Wy­da­wał się dość zmie­szany. – Przy­kro mi, że mnie za­sta­łaś w ta­kim sta­nie. – Się­gnął po ku­bek do szafki i do­piero wtedy zwró­cił uwagę na wy­gląd kuchni. – Po­sprzą­ta­łaś tu­taj?

Cie­kawe, co mnie zdra­dziło. Może to, że dało się zo­ba­czyć dno zlewu.

– Nie, pew­nie ja­kaś wróżka po­sprzą­tała w środku nocy – za­żar­to­wa­łam.

– Skar­bie, nie mu­sia­łaś tego ro­bić. – Ciężko opadł na krze­sło na wprost mnie, po­ję­ku­jąc przy tym ci­cho. – Aż się boję po­my­śleć, ile py­tań ci się na­suwa w związku z tym, co tu­taj za­sta­łaś.

– Py­tań? Ra­czej zmar­twień.

– Nie mu­sisz się mar­twić o swo­jego sta­rego. – Upił łyk kawy i drżącą ręką od­sta­wił ku­bek na stół. – Ostat­nio praca na ko­mi­sa­ria­cie to istne sza­leń­stwo. Na­wet nie mam czasu, żeby od­grzać po­si­łek w mi­kro­fali po po­wro­cie do domu. Ja­koś umknęło mi to, że uzbie­rała się sterta na­czyń.

I to, że przy­bywa ku­rzu i bu­te­lek po pi­wie – chcia­łam po­wie­dzieć, ugry­złam się jed­nak w ję­zyk, żeby nie zra­nić taty. Nie chcia­łam tego ro­bić, choć by­łam po­iry­to­wana. Albo tata nie pa­mię­tał wczo­raj­szego wie­czoru, albo nie chciał się do tego przy­znać.

Ta sy­tu­acja z tatą, w pew­nym sen­sie, przy­po­mi­nała mi roz­mowy z Cal­lu­mem. Za­sta­na­wia­łam się, czy po­win­nam po­wie­dzieć, co my­śla­łam. Je­śli tata fak­tycz­nie za­po­mniał, co mi wczo­raj po­wie­dział, to co się sta­nie, kiedy mu przy­po­mnę? Mo­gła­bym uda­wać, że nic ta­kiego nie za­szło, ale nie wie­dzia­łam, jak długo uda mi się igno­ro­wać prawdę. Bez względu na to, jak bar­dzo będę się sta­rała omi­jać ten te­mat, wpły­nie on na na­szą re­la­cję.

Tata spoj­rzał na ze­ga­rek i po­now­nie na­pił się kawy.

– Nie po­win­naś się zbie­rać do pracy?

– Nie, wzię­łam dzień wol­nego.

Cho­lera, prze­cież on nie ma po­ję­cia o wy­padku. Nie wie też, że w związku z ob­ra­że­niami opu­ści­łam cały ty­dzień pracy. Cią­gle o tym za­po­mi­na­łam. Moje ży­cie stało się plą­ta­niną kłamstw i ta­jem­nic. Pa­mię­ta­nie o tym, co kto wie i czym mogę się po­dzie­lić, było za­ję­ciem na pe­łen etat.

Prze­cież nie mo­głam mu po­wie­dzieć, że Lu­cas mnie po­trą­cił. Już samo przy­zna­nie się do tego, że mnie zdra­dzał, było trudne, a co do­piero po­in­for­mo­wa­nie taty o zda­rze­niu ta­kiego ka­li­bru. Wie­dzia­łam, że tata chciałby go za to do­rwać. Nie mo­głam te­raz sta­wić czoła ta­kiej dra­mie. Szcze­gól­nie że Lu­cas nie żył. Prze­szły mnie ciarki i od­ru­chowo po­gła­dzi­łam się po po­liczku. Chyba ni­gdy nie za­po­mnę cie­płej krwi na mo­jej twa­rzy, która mnie obry­zgała, za­nim Lu­cas upadł na moje nogi.

– Mam na­dzieję, że nie przeze mnie. Wszystko gra.

No nie­źle, a my­śla­łam, że nie umiem kła­mać. Przy­pusz­cza­łam, że tatę drę­czył ciężki kac. Świa­do­mość, że go od­czu­wał, do­da­wała mi dziw­nej otu­chy. Nie sto­czył się jesz­cze tak bar­dzo, skoro jego ciało sil­nie re­ago­wało na dużą ilość al­ko­holu.

– Być może ci umknęło, ale przy­je­cha­łam z tor­bami. Po­my­śla­łam, żeby zo­stać u cie­bie na ja­kiś czas. Nie wpro­wa­dzam się na stałe. Po pro­stu chcia­ła­bym się na chwilę u cie­bie za­trzy­mać, je­śli nie masz nic prze­ciwko.

Jak za do­tknię­ciem ma­gicz­nej różdżki za­szła w nim nie­sa­mo­wita zmiana. Uśmiech­nął się od ucha do ucha, a przy­marsz­czone od zmar­twień czoło odro­binę się wy­gła­dziło.

– Wiesz, że nic mnie bar­dziej nie uszczę­śliwi. Chcia­łem, że­byś wró­ciła, od dnia, w któ­rym się wy­pro­wa­dzi­łaś.

Wie­dzia­łam, że mó­wił szcze­rze.

– Ale mam na­dzieję, że to nie ozna­cza, że masz ja­kieś kło­poty.

Cie­kawe, że to po­wie­dział. Przy­je­cha­łam tu­taj, bo ucie­kłam do męż­czy­zny, któ­rego po­dej­rze­wasz o to, że uczy­nił cię wdow­cem. Tak, wła­śnie taką roz­mowę po­win­ni­śmy pro­wa­dzić przy po­ran­nej ka­wie. Czy w ogóle kie­dy­kol­wiek.

Po­sta­no­wi­łam sprze­dać mu wy­mówkę, którą wcze­śniej przy­go­to­wa­łam.

– Nie ukła­dało mi się za do­brze ze współ­lo­ka­torką i mu­szę so­bie po­szu­kać no­wego miej­sca. Po­my­śla­łam, że w mię­dzy­cza­sie po­miesz­kam tu­taj.

– Mo­żesz zo­stać u swo­jego sta­rego na za­wsze. – Tata pu­ścił do mnie oko, wstał od stołu i po­szedł po do­lewkę kawy. – Nie bę­dziesz mu­siała pła­cić czyn­szu, a do tego masz eks­tra pracę i do­brze za­ra­biasz.

Eks­tra pracę, którą mam na­dzieję, utrzy­mam, aż moje ży­cie wróci do nor­mal­no­ści.

O ile wróci.

Tata naj­wy­raź­niej nie miał za­miaru nic po­wie­dzieć na te­mat mamy, a ja nie po­tra­fi­łam ze­brać się na od­wagę, żeby pod­jąć ten te­mat. Nie mia­łam ochoty otwie­rać tej puszki Pan­dory. Wy­wo­ła­łoby to całą la­winę py­tań. Na przy­kład o to, dla­czego ni­gdy mnie nie po­in­for­mo­wał, jak na­prawdę umarła mama. Ze­chce mi zdra­dzić szcze­góły? A może uzna, że wciąż je­stem za młoda, żeby to wie­dzieć?

Po­czu­łam ta­kie roz­draż­nie­nie, że mu­sia­łam wstać.

– Roz­pa­kuję się, bo wczo­raj mia­łam inne za­ję­cia. – Po­de­szłam do taty i osten­ta­cyj­nie go po­wą­cha­łam, po czym po­ma­cha­łam so­bie ręką przed no­sem. – De­tek­ty­wie, po­wi­nie­neś wziąć prysz­nic. Jak chcesz śle­dzić prze­stęp­ców, skoro czuć cię na ki­lo­metr?

– Bar­dzo śmieszne – sark­nął, oga­nia­jąc się ode mnie. – Wła­śnie to za­mie­rza­łem te­raz zro­bić.

I do­brze, może zimna woda sprawi, że tata za­cznie trzeźwo my­śleć.

Wo­la­łam po­być z dala od niego, w swoim daw­nym po­koju peł­nym tro­feów i dy­plo­mów w ram­kach wi­szą­cych na ścia­nie obok pla­ka­tów. Lu­bi­łam do­sta­wać złote gwiazdki. Pew­nie dla­tego przy­cią­gnął mnie taki męż­czy­zna jak Cal­lum. Był cał­ko­wi­tym za­prze­cze­niem tego, kim po­win­nam być, i tego, co so­bie wy­obra­ża­łam na te­mat ży­cia, kiedy za dzie­ciaka otrzy­my­wa­łam po­chwały za pełną fre­kwen­cję w szkole. Za­wsze by­łam grzeczną dziew­czynką, tylko że te­raz mia­łam już dość ro­bie­nia wiecz­nie tego, co wła­ściwe. Chcia­łam się zbun­to­wać prze­ciw daw­nej wer­sji sie­bie, któ­rej nikt tak na­prawdę nie za­uwa­żał.

Za­nim po­zna­łam szcze­góły na te­mat pracy i ży­cia pry­wat­nego Cal­luma, wy­czu­wa­łam wo­kół niego aurę za­gro­że­nia. Nie po­tra­fi­łam tego na­zwać. Było coś w jego spo­so­bie by­cia, ja­kiś szcze­gólny błysk w jego oczach. Jed­nym spoj­rze­niem po­tra­fił zmie­nić at­mos­ferę w po­miesz­cze­niu. Miał taką moc, że wy­star­czyło, żeby mru­gnął albo lekko kiw­nął głową, a wszy­scy ro­bili, co ka­zał. Było to sza­le­nie sek­sowne. To mnie do niego przy­cią­gało.

I pro­szę, gdzie mnie to za­pro­wa­dziło. Po­win­nam była się mniej przej­mo­wać obec­no­ścią w szkole, a bar­dziej na­uką czy­ta­nia lu­dzi. Po­peł­ni­łam tak wiele błę­dów.

Te­raz po­peł­nia­łam ko­lejny. Ukła­da­łam swoje rze­czy w ko­mo­dzie w domu, do któ­rego za­rze­ka­łam się, że ni­gdy nie wrócę. Czu­łam na bar­kach cię­żar. Już tak bar­dzo tę­sk­ni­łam za Cal­lu­mem, że pę­kało mi serce. Jed­no­cze­śnie nie­na­wi­dzi­łam sie­bie za to, bo prze­cież nie za­słu­gi­wał na moje łzy.

To mnie jed­nak nie po­wstrzyma, do­wiem się, skąd w ta­cie prze­ko­na­nie, że Cal­lum za­bił mamę. Nie wie­rzy­łam, że to prawda. Cal­lum ni­gdy nie dzia­łał bez po­wodu. Tu­taj nie do­strze­ga­łam żad­nego. Moja mama, ko­bieta uśmie­cha­jąca się ze zdję­cia na ko­mo­dzie, nie mo­gła zro­bić nic, co umie­ści­łoby ją na jego ce­low­niku. Była do­bra, szczera i od­dana ro­dzi­nie.

Tata mógł też do­pro­wa­dzić się na skraj sza­leń­stwa, pró­bu­jąc do­szu­ki­wać się cze­goś wię­cej w zwy­kłym wy­padku sa­mo­cho­do­wym. Mało po­cie­sza­jące. Je­śli po­pro­szę go o in­for­ma­cje, nie zdra­dzi mi ich, choćby ze względu na moją przy­jaźń z Ta­tum.

Szkoda, że ża­den męż­czy­zna w moim ży­ciu nie mó­wił mi ca­łej prawdy. Mia­łam po uszy tego, że ni­gdy nie wie­dzia­łam, komu za­ufać i czy przy­pad­kiem ktoś mną nie ma­ni­pu­luje – choć być może cza­sem z do­brych in­ten­cji. Po­ło­ży­łam się na łóżku i wbi­łam wzrok w su­fit. Mia­łam dość tego, że trzy­mano mnie w nie­świa­do­mo­ści. By­łam zmę­czona tym, że da­wa­łam się zwo­dzić. Praw­do­po­dob­nie ist­niał tylko je­den spo­sób na po­zna­nie prawdy. Mu­sia­łam sama się do niej do­ko­pać.

Cal­lum

To jej ro­dzinny dom, ale nie w tym pro­blem.

Po­winna miesz­kać ze mną, a nie w tej ru­de­rze. Wo­lała wró­cić do miej­sca, w któ­rym przy­się­gała, że już ni­gdy nie za­mieszka; do ojca, który ją osa­czał. Wszystko dla­tego, że ży­cie ze mną na­pa­wało ją obrzy­dze­niem. Krew mnie za­le­wała.

W oknach było ciemno, je­śli nie li­czyć lampy wi­szą­cej nad drzwiami na znisz­czo­nym ganku. Bianki i jej taty nie było od pół­go­dziny. Ro­mero wi­dział, jak od­jeż­dżali. Ja wo­la­łem trzy­mać się z da­leka, żeby mnie nie roz­po­znali.

Ona albo Char­lie. Ten du­pek. Uwziął się na mnie na długo, za­nim na­sze córki się po­znały. Gdyby Bianka nie za­uwa­żyła mo­jego sa­mo­chodu za­par­ko­wa­nego na ich ulicy, to Char­lie z pew­no­ścią by to zro­bił. Miał ja­kiś szó­sty zmysł, je­śli cho­dziło o mnie.

Tym bar­dziej po­win­ni­śmy stąd spa­dać, za­nim wrócą.

– Czemu za­biera ci to tak cho­ler­nie dużo czasu? – wark­ną­łem do te­le­fonu, pa­trząc na okno jej sy­pialni. Ro­lety były za­cią­gnięte, a ża­den z są­sia­dów nie zwró­ciłby uwagi na de­li­katną po­światę za nimi. Nikt w tej spo­koj­nej i ci­chej oko­licy, nie za­glą­dał są­sia­dom do okien.

Nie przy­pusz­czali, że po­ja­wił się tu groźny i wście­kły wilk.

Ja wie­dzia­łem, na co zwra­cać uwagę. Im dłu­żej świe­ciło się świa­tło, tym bar­dziej ro­sło ry­zyko, że Ro­mero zo­sta­nie na­kryty. Uży­wał la­tarki, choć nie wy­da­wało mi się, żeby to uła­twiało mu wy­ko­na­nie za­da­nia. Nie mój pro­blem.

Ro­mero wes­tchnął.

– Cho­dzi o to, żeby dys­kret­nie ukryć ka­merę, tak? Je­śli uwa­żasz, że zro­bisz to le­piej, to za­pra­szam na górę.

Wy­lał­bym go z ro­boty za ten tekst, gdy­bym go tak cho­ler­nie nie po­trze­bo­wał.

Nikt nie miał prawa w ten spo­sób się do mnie od­zy­wać. Prze­cież by­łem je­ba­nym Cal­lu­mem Tor­rio.

W tej chwili uzie­mio­nym w sa­mo­cho­dzie na ulicy, na któ­rej do­ra­stała jego uko­chana ko­bieta. Cze­ka­łem, aż mój pod­władny za­mon­tuje ka­merę w jej sy­pialni, że­bym mógł przy­naj­mniej pa­trzeć na Biankę. Przez dwa ostat­nie dni bez niej prze­cho­dzi­łem praw­dziwe pie­kło. By­łem uza­leż­niony od jej wi­doku, za­pa­chu, do­tyku i smaku. Stracę to wszystko, je­śli nie zdo­łam jej prze­ko­nać, że na­prawdę nic mnie nie łą­czyło z Amandą. Bianka po­dej­rzewa, że moje uczu­cie do niej nie było praw­dziwe, a ja tego nie zniosę.

Oczy­wi­ście mógł­bym ją po pro­stu po­rwać i przy­wią­zać do mo­jego łóżka, aż w końcu by obie­cała, że ni­gdy mnie nie opu­ści. Tyle że to dość nie­kon­wen­cjo­nalne roz­wią­za­nie i wąt­pię, żeby spodo­bało się Ta­tum. Mo­głem je­dy­nie cier­pli­wie cze­kać, a to nie na­le­żało do mo­ich moc­nych stron.

Kiedy Bianka opu­ściła moją po­sia­dłość, wie­dzia­łem, że znajdę ją tu­taj. Nie miała in­nego miej­sca, w któ­rym mo­głaby się za­trzy­mać, a chciała ode mnie uciec. To było oczy­wi­ste, że wy­lą­duje w swoim domu ro­dzin­nym, w któ­rym tak na­prawdę nie chciała być. Pa­mię­ta­łem, co mó­wiła o tym, że Char­lie trzy­mał ją w klatce.

A jed­nak wo­lała za­miesz­kać z nim niż zo­stać ze mną. Sto­czy­łem w ży­ciu wiele walk wręcz, ale po żad­nej nie by­łem tak obo­lały jak w ob­li­czu tej prawdy. Czu­łem gorzki smak w ustach i ucisk w sercu. Bianka nie chciała mieć ze mną nic do czy­nie­nia. Wkur­wiało mnie to, ale nie­wiele mo­głem zro­bić, żeby zmie­niła zda­nie. Dzwo­ni­łem do niej chyba z mi­lion razy, wy­sy­ła­łem wia­do­mo­ści, chcia­łem wszystko wy­ja­śnić. Nic do niej nie prze­ma­wiało. Nie mu­siał­bym się po­su­wać do tak idio­tycz­nych roz­wią­zań, żeby ją zo­ba­czyć, gdyby wy­słu­chała, co mia­łem jej do po­wie­dze­nia.

Chry­ste, ależ ona była uparta. I piękna.

– Wi­dzisz ob­raz? – Py­ta­nie Ro­mera wy­rwało mnie z na­tręt­nych my­śli. W samą porę, bo za­czy­na­łem się na sie­bie za nie wku­rzać.

Się­gną­łem po ta­blet i klik­ną­łem w ikonkę apki pod­łą­czo­nej do ka­mery.

– Czarny ekran – syk­ną­łem. – Kurwa, ile jesz­cze ci to zaj­mie? Oni wrócą lada mo­ment.

– Przy­sło­ni­łem obiek­tyw ręką.

Na ekra­nie ta­bletu w końcu po­ja­wił się ob­raz dziew­czę­cego po­koju. Po­miesz­cze­nie miało wiel­kość mo­jej gar­de­roby, a jego pu­dro­wo­ró­żowe ściany były ob­wie­szone pla­ka­tami mu­zy­ków, któ­rych, o ile do­brze pa­mię­tam, lata temu rów­nież lu­biła Ta­tum. Char­lie nie zdjął ich po wy­pro­wadzce Bianki. Za­łożę się, że chciałby za­trzy­mać czas, żeby na za­wsze po­zo­stała jego uro­czą, nie­winną có­reczką.

Nie­wiele mnie z tym fa­ce­tem łą­czyło, ale po­tra­fi­łem prze­nik­nąć jego spo­sób my­śle­nia. Sam czę­sto nie po­znaję swo­jej córki w ko­bie­cie, którą się stała. By­wają dni, kiedy mam wra­że­nie, że za chwilę z ba­senu wy­sko­czy pie­go­wata dzie­się­cio­latka i przy­bie­gnie do kuchni, zo­sta­wia­jąc za sobą mo­kre ślady, żeby wy­jąć z za­mra­żarki loda na pa­tyku.

– Nie po­doba mi się ten kąt usta­wie­nia. Chcę wi­dzieć jej łóżko.

– Na­mę­czy­łem się, żeby ją za­mon­to­wać – oświad­czył Ro­mero cierpko.

– Zmień to uło­że­nie. Na­tych­miast.

– Wiesz… – Ob­raz po­ru­szył się i na ekra­nie zo­ba­czy­łem za­gnie­waną twarz Ro­mera. – da­łoby się to wy­ja­śnić ła­twiej i bar­dziej le­gal­nie.

Le­gal­nie. Jak­by­śmy się tym kie­dy­kol­wiek przej­mo­wali.

– A co? Su­mie­nie cię gry­zie, że się wła­ma­łeś do czy­je­goś domu?

– Wła­ma­łem się i za­in­sta­lo­wa­łem ka­merę w po­koju la­ski, że­byś mógł ją szpie­go­wać. Jak­byś za­po­mi­nał, jest to dom de­tek­tywa.

– Jak byś się za­cho­wał w po­dob­nej sy­tu­acji, mą­dralo?

– Wi­dzę kilka roz­wią­zań. Roz­mowa w cztery oczy by­łaby nie­zła na po­czą­tek.

– Wiesz co? Weź się do ro­boty – wark­ną­łem do słu­chawki. – Nie płacę ci za udzie­la­nie nie­pro­szo­nych po­rad. – Tyle że o tę po­pro­si­łem, bo za­czął pie­przyć głu­poty. Nie mia­łem po­ję­cia, co w niego ostat­nio wstą­piło. Za­zwy­czaj trzy­mał ję­zyk za zę­bami, a swoje opi­nie wy­gła­szał tylko w spra­wach na­prawdę waż­nych. Kiedy przy­bie­rały nie­bez­pieczny ob­rót.

Ob­ser­wo­wa­łem tę zmianę już od kilku mie­sięcy. Na przy­kład, kiedy dość sta­now­czo wy­ra­ził się na te­mat tego, że nie po­wi­nie­nem wy­ko­rzy­sty­wać Ta­tum jako karty prze­tar­go­wej w ne­go­cja­cjach z Jac­kiem Mo­ro­nim. Cho­ciaż wie­lo­krot­nie po­wta­rza­łem, że nie mam za­miaru wy­da­wać jej za syna Jacka, Ro­mero nie od­pusz­czał te­matu. Na­gle się mu su­mie­nie ode­zwało?

Ro­mero wes­tchnął po dru­giej stro­nie słu­chawki, ale tym ra­zem już nic nie po­wie­dział. Mą­drze. Usta­wił na­to­miast ka­merę tak, żeby w ka­drze było wi­dać wą­skie łóżko Bianki.

Roz­mowa w cztery oczy. Jak­bym nie pró­bo­wał. Od dwóch pie­przo­nych dni wy­cho­dzi­łem z sie­bie, żeby się z nią skon­tak­to­wać. Dzwo­ni­łem, ese­me­so­wa­łem, ro­bi­łem z sie­bie idiotę, pro­sząc córkę, żeby spraw­dziła, czy u Bianki wszystko w po­rządku, i żeby jej prze­ka­zała, że bar­dzo chcę z nią po­roz­ma­wiać.

Upa­dłem tak ni­sko, że zro­bi­łem z sie­bie głupka przed wła­sną córką. By­łem go­tów na wszystko, by­leby tylko Bianka dała mi szansę na wy­tłu­ma­cze­nie się.

Chcia­łem jej wy­ja­śnić, że moja była żona to chora cipa, któ­rej nic nie po­wstrzyma przed znisz­cze­niem wszyst­kiego, co do­bre w moim ży­ciu. Że la­tami prze­cią­gała sprawę roz­wo­dową, nie chciała pod­pi­sać pa­pie­rów, chyba że do­sta­łaby to, co jej się wy­da­wało, że po­winna otrzy­mać. Moje pie­nią­dze. Tyle, ile tylko uda­łoby jej się ze mnie wy­cią­gnąć. Je­śli o mnie cho­dziło, ta ko­bieta po­winna znik­nąć z po­wierzchni ziemi. Chęt­nie bym o niej za­po­mniał, bo prze­cią­gnęła mnie przez gów­niane pie­kło. Ni­gdy nie była do­brą matką dla Ta­tum. Nie mie­li­śmy po­wo­dów, żeby utrzy­my­wać z nią kon­takt.

By­łem wolny. Nie ma­iłem żad­nych zo­bo­wią­zań.

Od kiedy li­czyło się to, jak sprawy wy­glą­dają w świe­tle prawa? Ni­gdy się nie przej­mo­wa­łem ta­kimi pier­do­łami. Spoj­rza­łem we wsteczne lu­sterko. Na mo­jej twa­rzy ma­lo­wało się zmar­twie­nie. Mia­łem ciemne wory pod oczami, bo nie mo­głem spać, tę­sk­niąc za cie­płem i sło­dy­czą Bianki w moim pu­stym, zim­nym łóżku.

– O co tyle ha­łasu?

– Co po­wie­dzia­łeś? – ode­zwał się Ro­mero.

Nie mia­łem po­ję­cia, że po­wie­dzia­łem to gło­śno. Te­raz mu­szę ja­koś z tego wy­brnąć, a nie lu­bię się ni­komu tłu­ma­czyć. W żad­nych oko­licz­no­ściach.

– Po­wie­dzia­łem, że nie ro­zu­miem, o co tyle ha­łasu.

– Z czym? – Ro­mero prze­su­nął ka­merę jesz­cze o parę cen­ty­me­trów, tak żeby łóżko zaj­mo­wało cały kadr. Dało się też zo­ba­czyć frag­ment drzwi i ka­wa­łek lu­stra nad ko­modą. Ta­kie uję­cie mu­siało mi wy­star­czyć.

– Z tym wszyst­kim. Chcesz, że­bym z nią po­roz­ma­wiał? Spoko, tylko zrób coś, żeby ode­brała te­le­fon. Dzwo­nię do niej, od­kąd się zmyła. A przez co? Przez moją byłą, która nie cał­kiem znik­nęła z ho­ry­zontu?

– Moż­liwe. – W ci­chym gło­sie Ro­mera dało się sły­szeć na­pię­cie. Koń­czył mo­co­wać ka­merę. Z tego, co mi po­wie­dział, usta­wił ją w gór­nym rogu półki z książ­kami i czę­ściowo przy­sło­nił ja­kimś plu­sza­kiem. – Jest młoda, ale wiele razy w ży­ciu była lek­ce­wa­żona.

– Amanda nic dla mnie nie zna­czy. To wrzód na du­pie, w do­datku zde­ter­mi­no­wany, żeby zruj­no­wać mi ży­cie. Ja­kim cu­dem to mia­łaby być moja wina? – Brzmia­łem jak roz­hi­ste­ry­zo­wana na­sto­latka. To przez Biankę się taki sta­łem. Za­mie­ni­łem się w skam­lącą suczkę, która bła­gała o wy­słu­cha­nie.

– A po­wie­dzia­łeś jej, że pa­piery roz­wo­dowe nie są pod­pi­sane?

– Czemu miał­bym to zro­bić?

– Przy­szło ci do głowy, że prze­mil­cze­nie tego może ozna­czać, że to jed­nak coś zna­czy?

– Skup się na ro­bo­cie, do cho­lery – roz­zło­ści­łem się.

Albo za­po­mniał, że go wi­dzę, albo miał to gdzieś, bo bez że­nady po­krę­cił głową, prze­wra­ca­jąc przy tym oczami.

– Skoń­czy­łem. Wy­cho­dzę.

– Za­cze­kaj – szep­ną­łem, bo z na­prze­ciwka zbli­żał się zna­jomo wy­glą­da­jący sa­mo­chód. – Chyba wra­cają.

– Kurwa.

Ro­mero znik­nął z oka ka­mery. Na ekra­nie ta­bletu za­uwa­ży­łem ruch drzwi od sy­pialni. Po­łą­cze­nie zo­stało ze­rwane, więc nie mia­łem po­ję­cia, co się działo. Pew­nie za­raz się do­wiem.

Pa­trzy­łem to na ekran ta­bletu, to na co­rollę, któ­rej re­flek­tory wła­śnie zga­sły. Bianka wy­sia­dła. W tej chwili cały świat prze­stał ist­nieć. Mia­łem w du­pie, czy Ro­mero zdąży wy­mknąć się z domu, za­nim Bianka i Char­lie wyjmą za­kupy z ba­gaż­nika.

Mia­łem w du­pie to, że jej oj­ciec swoim de­tek­ty­wi­stycz­nym no­sem za­pewne wy­niu­cha in­truza. Ro­mero był na tyle mą­dry, żeby nie per­fu­mo­wać się przed ta­kimi ak­cjami, tylko że Char­lie był praw­dzi­wym utra­pie­niem i de­spe­racko chciał spier­do­lić mi ży­cie. Nie zdzi­wił­bym się, gdyby wy­czuł, że coś było nie tak, bez względu na to, jak do­brze Ro­mero wy­ko­nał swoją ro­botę.

Na wi­dok Bianki wszystko to stra­ciło na zna­cze­niu. Na­prawdę mi­nęły tylko dwa dni? Jej uroda była bal­sa­mem dla mo­jej du­szy. Chło­ną­łem jej po­stać, jak zie­mia wchła­nia deszcz. Za­schło mi w gar­dle i wstrzy­ma­łem od­dech. Chcia­łem za­pa­mię­tać każdy szcze­gół.

Pa­trzy­łem, jak się śmiała, a chwilę póź­niej wzbra­niała się, kiedy Char­lie chciał za­brać od niej jedną z to­reb. Pew­nie my­ślał, że była dla niej za ciężka. Przy­naj­mniej wie­dzia­łem, że nie by­łem je­dy­nym męż­czy­zną, któ­rego po­moc od­trą­cała.

Na­gle przy­szło mi do głowy, że mógł­bym wy­siąść z sa­mo­chodu i po­dejść do niej. Nie mo­głaby mnie zi­gno­ro­wać. Na­ka­zał­bym jej, żeby wró­ciła ze mną do domu, tam, gdzie przy­na­le­żała. Jej miej­sce było ze mną, w mo­ich ra­mio­nach i w moim łóżku. Tam mo­głem jej pil­no­wać, chro­nić ją i wiel­bić.

Tylko tego chcia­łem. Dla­czego tego nie ro­zu­miała? Co mia­łem zro­bić, żeby przej­rzała na oczy i po­jęła, że po­trze­bo­wa­li­śmy sie­bie na­wza­jem?

– Spójrz na mnie – szep­ną­łem do sie­bie, kiedy sta­nęli na ganku. – Za­uważ mnie. Je­stem tu­taj. Do tego mnie zmu­si­łaś. Mu­szę się po­su­wać do ta­kich rze­czy, żeby móc o cie­bie dbać. Wiesz, że się nie pod­da­łem. Ni­gdy z cie­bie nie zre­zy­gnuję, na­wet je­śli wy­daje ci się, że masz mnie z głowy.

Kiedy Char­lie otwie­rał drzwi, Bianka rze­czy­wi­ście ro­zej­rzała się po ulicy. Jed­nak zro­biła to cał­ko­wi­cie od­ru­chowo, wo­dząc spoj­rze­niem po oko­licz­nych do­mach i za­par­ko­wa­nych przed nimi sa­mo­cho­dach. Omio­tła mnie nie­wi­dzą­cym wzro­kiem. Za­ci­sną­łem zęby z fru­stra­cji. Dla­czego się nie do­my­ślała, że tu by­łem? Nie wy­czu­wała mo­jej obec­no­ści, tak jak ja czu­łem ją? Nie wy­war­łem na niej aż tak du­żego wra­że­nia?

Po chwili znik­nęła we wnę­trzu domu, w któ­rym roz­bły­sły świa­tła. Cze­ka­łem ze wstrzy­ma­nym od­de­chem, nie od­ry­wa­jąc wzroku od bu­dynku. Spo­dzie­wa­łem się, że usły­szę krzyk albo wy­strzał z pi­sto­letu.

Wtedy drzwi pa­sa­żera się otwo­rzyły, a ja aż pod­sko­czy­łem. Od­ru­chowo się­gną­łem do ka­bury.

– To tylko ja. – Ro­mero wsiadł i za­mknął za sobą drzwi, po czym opadł na fo­tel, ciężko dy­sząc. Miał spo­cone czoło. – Prze­bie­głem przez dwa ogrody i o mały włos nie skrę­ci­łem so­bie kostki, prze­ska­ku­jąc przez ogro­dze­nie. Już nie je­stem w tym tak do­bry jak za dzie­ciaka.

Po­nie­waż Char­lie nie wy­biegł z domu, ner­wowo roz­glą­da­jąc się po ulicy, Ro­mero naj­wy­raź­niej nie zo­sta­wił po so­bie żad­nych śla­dów.

– Do­bra ro­bota.

– Dzięki. – Spoj­rzał na mnie, marsz­cząc czoło. – Spa­damy stąd czy…

No tak, po­win­ni­śmy od­je­chać. Serce mi pę­kało na samą myśl, ale nie mia­łem in­nego wyj­ścia. Oglą­da­nie jej na ekra­nie i słu­cha­nie jej cie­płego głosu zbie­ra­nego przez mi­kro­fon ka­mery mi nie wy­star­czy. Wie­dzia­łem o tym. To, że ją zo­ba­czy­łem, nie zre­du­ko­wało mo­jej tę­sk­noty. Wręcz prze­ciw­nie. Te­raz jesz­cze bar­dziej jej pra­gną­łem.

Za wszelką cenę mu­sia­łem ją od­zy­skać. Kiedy po­now­nie będę ją miał u boku, wszystko po­to­czy się ina­czej. Żad­nych ta­jem­nic i kłamstw. Wy­cią­gną­łem z ostat­nich wy­da­rzeń lek­cję.

Je­śli mia­łem wy­bór mię­dzy utratą jej a otwo­rze­niem się przed nią, to ja­koś się przy­mu­szę do tego, żeby dzie­lić się sobą. Opo­wiem jej wszystko, co tylko jest warte opo­wie­dze­nia.

Ale nie mo­głem jej na­ra­żać na nie­bez­pie­czeń­stwo.

Bar­dzo mnie bo­lało, że w tej chwili była bez­piecz­niej­sza niż ze mną.

Od­su­ną­łem od sie­bie mroczne my­śli i od­pa­li­łem sil­nik. Wie­dzia­łem, że mu­szę ją zo­sta­wić.

Nie na za­wsze, po­my­śla­łem. Bę­dziemy ra­zem, a kiedy już się tak sta­nie, spra­wię, że ni­gdy nie bę­dzie chciała ode mnie ucie­kać.

Bianka

– Miło, że zo­sta­łaś dziś w domu, żeby do­gląd­nąć swo­jego sta­ruszka. – Tata uło­żył ostat­nie pro­dukty w lo­dówce, wy­pro­sto­wał się i za­mknął drzwiczki. Na­stęp­nie spoj­rzał na mnie ba­daw­czo, jakby pró­bo­wał oce­nić mój na­strój. – Ale ju­tro nie mu­sisz brać wol­nego, żeby się mną opie­ko­wać. Nic mi nie jest, a ty nie mo­żesz stra­cić tej pracy.

– Wiem. – Od­wró­ci­łam się do niego ple­cami, żeby na­lać wodę do czaj­nika. To duża ulga, kiedy mo­głam roz­luź­nić mię­śnie twa­rzy. Za­kupy spo­żyw­cze za­jęły nam po­nad go­dzinę, a ja przez cały ten czas si­li­łam się na po­godną minę. By­łam znu­żona uda­wa­niem i bo­lały mnie mię­śnie po­licz­ków. Wszystko dla­tego, że nie chcia­łam się zdra­dzić z tym, co cho­dziło mi po gło­wie.

– Skar­bie, sły­sza­łaś, co po­wie­dzia­łem?

– Co? – Za­krę­ci­łam kran i od­sta­wi­łam czaj­nik na ku­chenkę. – Prze­pra­szam, woda wszystko za­głu­szyła.

– Ju­tro oboje idziemy do pracy. Póź­niej przy­rzą­dzę dla nas ko­la­cję. – Tata się­gnął po dzba­nek, żeby przy­go­to­wać mro­żoną her­batę. Kiedy by­łam dziec­kiem, za­wsze ją pi­li­śmy do ko­la­cji. Gdy po raz pierw­szy ja­dłam ko­la­cję w domu przy­ja­ciółki, zdzi­wi­łam się, że do pi­cia do­sta­łam wodę. My­śla­łam, że wszy­scy piją mro­żoną her­batę, taką z proszku.

Dzięki temu za­wsze mia­łam po­czu­cie, że uczest­ni­czę w przy­rzą­dza­niu po­siłku, bo to ja sy­pa­łam pro­szek do dzbanka i mie­sza­łam go z wodą. Póź­niej spraw­dza­łam, czy na­pój był wy­star­cza­jąco słodki. Mama pró­bo­wała jako druga i gło­śno chwa­liła: Dzię­kuję, że tak dziel­nie nam po­ma­gasz.

To cud, że w tych emo­cjach zdo­ła­łam co­kol­wiek ugo­to­wać. Tar­gała mną obawa, że wcho­dząc w re­la­cję z Cal­lu­mem, mo­głam w ja­kiś spo­sób zdra­dzić mamę. Nie po­ma­gało to, że w domu tak wiele rze­czy mi o niej przy­po­mi­nało. W skle­pie parę razy zda­rzyło mi się od­pły­nąć my­ślami i wło­żyć do ko­szyka pro­dukty, które tata już tam wrzu­cił. Grrr.

Czu­łam, że mu­szę się ja­koś otrzą­snąć z tego roz­ko­ja­rze­nia, które to­wa­rzy­szyło mi od dwóch dni. Kiedy wcho­dzi­li­śmy do domu, mo­gła­bym przy­siąc, że ktoś mnie ob­ser­wo­wał. To że­nu­jące, na­prawdę. To także ko­lejny do­wód na to, że Cal­lum nie­źle na­mie­szał mi w gło­wie. Prze­cież nor­malni męż­czyźni nie czają się w ciem­nych za­uł­kach, by szpie­go­wać ko­bietę, któ­rej – jak twier­dzą – pra­gną. Mu­sia­łam zmie­nić spo­sób my­śle­nia, żeby nie zwa­rio­wać.

A do tego pil­no­wać się przy ta­cie, co było wy­star­cza­ją­cym ob­cią­że­niem. Wa­ży­łam każde słowo i uni­ka­łam oczy­wi­stych te­ma­tów, które w tych oko­licz­no­ściach same się na­su­wały. Nie wy­po­mi­na­łam mu, że za­pu­ścił i sie­bie i dom. Nie py­ta­łam o to, co po­wie­dział o ma­mie i Cal­lu­mie, a do czego jesz­cze nie na­wią­zał ani sło­wem.

Sta­ra­łam się być cier­pliwa, li­cząc na to, że po­stąpi wła­ści­wie. Nie łu­dzi­łam się jed­nak, że sam pęk­nie i wy­rzuci z sie­bie wszystko. Ta in­for­ma­cja miała jed­nak dla mnie wielką wagę i za­słu­gi­wa­łam na to, żeby po­znać szcze­góły. Prze­cież cho­dziło o moją matkę.

Po­czu­łam ulgę, kiedy tata mnie po­słu­chał i po­szedł do sa­lonu obej­rzeć mecz. Chcia­łam na spo­koj­nie uło­żyć so­bie w gło­wie to, co po­wiem, kiedy już sią­dziemy do stołu.

Tato, chyba osza­leję, je­śli nie wy­ja­śnisz mi, co mia­łeś na my­śli, mó­wiąc, że Cal­lum za­mor­do­wał mamę. Tak, to z pew­no­ścią go za­chęci do zwie­rzeń i ani tro­chę nie wy­trąci z rów­no­wagi. Nie mia­łam pew­no­ści, czy pa­mię­tał, co po­wie­dział tam­tego wie­czoru, za­nim stra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Chcia­łam po­znać prawdę, ale w ten spo­sób ra­czej nie uzy­skam od niego żad­nych od­po­wie­dzi.

Naj­le­piej bę­dzie, je­śli zro­bię to sub­tel­nie. Hej, tato, po­przed­niego wie­czoru po­wie­dzia­łeś kilka rze­czy, o któ­rych chcia­ła­bym po­roz­ma­wiać. To cał­kiem nor­malne. O mały włos nie upu­ści­łam ta­le­rzy, które aku­rat wyj­mo­wa­łam z szafki. Cal­lum. Mama. To nie­moż­liwe.

A może jed­nak re­alne?

Nie po­do­bała mi się taka wer­sja rze­czy­wi­sto­ści. Głów­nie z tego po­wodu nie po­roz­ma­wia­łam jesz­cze z tatą na ten te­mat. Nie po­tra­fi­łam od­gad­nąć mo­ty­wa­cji Cal­luma, dla­tego nie by­łam w sta­nie za­ak­cep­to­wać tego, że mo­głoby to być prawdą. Do cho­lery, prze­cież Cal­lum nie za­mor­do­wałby nie­win­nej mło­dej matki. Po­czu­łam go­rycz i nie­do­wie­rza­nie. Był zdolny do róż­nych rze­czy, ale nie był aż ta­kim po­two­rem.

Za­kła­da­łam, że mama w ża­den spo­sób nie za­wi­niła.

Durna pod­świa­do­mość. Moż­liwe, że tata nie chciał mi ni­czego zdra­dzać, bo ina­czej mu­siałby się ze mną po­dzie­lić in­for­ma­cją, któ­rej wo­lałby mi nie ujaw­niać. Mia­łam wtedy osiem lat i nic nie wie­dzia­łam o ży­ciu. Wiele spraw mo­gło umknąć mo­jej uwa­dze. Nie chcia­łam nisz­czyć ob­razu mamy, który prze­cho­wy­wa­łam w sercu, ale nie mia­łam in­nego wyj­ścia. Mu­sia­łam za­ry­zy­ko­wać i po­znać prawdę. A przy­naj­mniej mu­sia­łam się do­wie­dzieć, skąd tata miał pew­ność, że za­bił ją wła­śnie Cal­lum.

Ko­la­cja była już go­towa, a ja na­dal nie zna­la­złam w so­bie od­wagi, żeby po­ru­szyć ten te­mat. To że­nu­jące. Ogar­nij się, dziew­czyno. Dla­czego nie umia­łam z nim po­ga­dać? Ow­szem, nie mógł się do­wie­dzieć o tym, że by­łam z Cal­lu­mem, ani o tym, że Lu­cas na­umyśl­nie mnie po­trą­cił, ani też o tym, gdzie te­raz był… No tak, czyli nie mogę roz­ma­wiać z tatą o więk­szo­ści ostat­nich wy­da­rzeń z mo­jego ży­cia.

Ale to nie to samo. Za­wsze by­li­śmy ze sobą bli­sko, a utrata mamy po­łą­czyła nas w szcze­gólny spo­sób. O tym mo­głam z nim roz­ma­wiać szcze­rze.

– Gu­lasz? – Ucie­szył się tata na wi­dok dy­mią­cego garnka na ku­chence. Choć tak na­prawdę był to ma­ka­ron z mie­lo­nym mię­sem w so­sie po­mi­do­ro­wym. Jedno z mo­ich ulu­bio­nych dań z cza­sów dzie­ciń­stwa.

– Cią­gle wra­cam wspo­mnie­niami do prze­szło­ści – wy­zna­łam, kiedy tata na­kła­dał so­bie da­nie na ta­lerz. – Pa­mię­tam, kiedy mama na­uczyła mnie przy­rzą­dzać tę po­trawę. Cie­szę się, że zdą­ży­łam się od niej tego na­uczyć.

– Ja też. – Tata uśmiech­nął się z czu­ło­ścią i usiadł przy stole.

– W ta­kich mo­men­tach czuję, że mama na­dal jest z nami. – Mało tak­tow­nie? Może tro­chę, ale może jak będę dość ob­ce­sowa, to tata za­ła­pie alu­zję.

– Cie­szy mnie, że na­dal żyje w two­jej pa­mięci.

Kurwa mać. To praw­dziwe tor­tury. Tata był taki szczę­śliwy w tej chwili, jadł i uśmie­chał się, tym­cza­sem ja pla­no­wa­łam spro­wa­dzić go do par­teru, wspo­mi­na­jąc o bo­le­snej prze­szło­ści.

Ale to, co się działo, miało na niego ne­ga­tywny wpływ. A nie mo­głam prze­cież zo­stać w tym domu na za­wsze, choćby nie wiem, jak tata tego pra­gnął. Wie­dzia­łam, że po­win­nam przy­naj­mniej wy­ba­dać, przez co obec­nie prze­cho­dzi, skoro za­mie­rza­łam po­now­nie go opu­ścić.

Przy pierw­szym kę­sie ogar­nęła mnie me­lan­cho­lia, a do oczu na­pły­nęły mi łzy. Na­gle za­mie­ni­łam się w małą dziew­czynkę, która chcia­łaby wie­dzieć, dla­czego jej ma­mu­sia umarła. Prze­łknę­łam ma­ka­ron i gulę w gar­dle, zbie­ra­jąc w so­bie od­wagę, żeby się ode­zwać.

– Co pa­mię­tasz z tego wie­czoru, kiedy do cie­bie przy­je­cha­łam? – Wbi­łam wzrok w kwie­ci­sty ta­lerz, bo nie chcia­łam pa­trzeć, jak ta­cie przy­ga­sają oczy. Wie­dzia­łam, że gdy­bym te­raz na niego spoj­rzała, miałby po­zba­wioną ra­do­ści minę.

– Nie za wiele, ale dość, żeby mieć kaca mo­ral­nego. – Od­chrząk­nął, stu­ka­jąc wi­del­cem o ta­lerz. – Czemu py­tasz? Pal­ną­łem coś głu­piego? Wiesz, że nie na­leży wie­rzyć w to, co ktoś mówi po pi­jaku. Czło­wiek nie my­śli wtedy ra­cjo­nal­nie.

Tata chyba za­po­mniał, że na stu­diach miesz­ka­łam w aka­de­miku i nie do­pusz­czał do sie­bie my­śli, że im­pre­zo­wa­łam i że mo­gła­bym kie­dy­kol­wiek być pi­jana. Ale do­sko­nale wie­dzia­łam, że lu­dzie pod wpły­wem by­wają znacz­nie bar­dziej szcze­rzy niż na trzeźwo. Kiedy my­ślisz ra­cjo­nal­nie, cza­sem kła­miesz. Kiedy się upi­jesz, prawda sama z cie­bie wy­pływa.

– Nie pró­buj się tłu­ma­czyć – rzu­ci­łam, uśmie­cha­jąc się i pa­trząc na niego ką­tem oka. – Na­prawdę nic nie pa­mię­tasz? By­łeś w swoim po­koju i prze­glą­da­łeś zdję­cia. Póź­niej za­czą­łeś coś mó­wić o ma­mie.

Tata w mil­cze­niu pa­trzył na mnie. Nie wy­glą­dał na roz­złosz­czo­nego. Mia­łam wra­że­nie, że usi­ło­wał mnie wy­ba­dać.

– Pa­mię­tam, że wy­ją­łem z szafy pu­dełka. Prze­pra­szam, je­śli cię za­nie­po­ko­iłem. Cza­sem ro­bię się sen­ty­men­talny. – Uśmiech­nął się nie­mrawo, wzru­sza­jąc ra­mio­nami. – Przy­ła­pa­łaś swo­jego sta­ruszka na tym, że cza­sem po­pada w me­lan­cho­lię i się upija. A może od­wrot­nie.

Na­stała prze­dłu­ża­jąca się ci­sza.

– Czy jest coś, co po­win­nam wie­dzieć na te­mat tego, jak mama zgi­nęła? Na przy­kład, że być może to nie był wy­pa­dek? – Po­wie­dzia­łam to bar­dziej oskar­ży­ciel­skim to­nem, niż za­mie­rza­łam, ale nie pa­no­wa­łam nad emo­cjami.

– Bianko…

– Mimo że od za­wsze mi wma­wia­łeś, że to był wy­pa­dek.

– Nic nie ro­zu­miesz. – Od­su­nął krze­sło, gło­śno szu­ra­jąc nim po pod­ło­dze. Za­mie­rzał mi się wy­mknąć, chciał uciec przed wy­ja­wie­niem prawdy. Ale ja nie mo­głam żyć w kłam­stwie. Po pro­stu nie mo­głam. – Ze­rwa­łam się z krze­sła, za­nim tata zdą­żył wyjść z kuchni. – Tato, bła­gam cię. Mu­szę po­znać prawdę. Co przede mną ukry­wasz?

Tata po­czer­wie­niał na twa­rzy i zmarsz­czył brwi.

– Przy­szło ci do głowy – wy­ce­dził dziw­nie spo­koj­nym to­nem – że mam swoje po­wody, dla któ­rych nie dzielę się wszyst­kim ze swoim dziec­kiem?

– Nie je­stem już dziec­kiem. – Ude­rzy­łam dło­nią w blat stołu tak mocno, że za­drżały sto­jące na nim szklanki. – I nie mogę tak po pro­stu za­po­mnieć o tym, co po­wie­dzia­łeś. Czy to prawda, że mamę za­mor­do­wano?

Tata się uśmiech­nął, co zbiło mnie z tropu.

– Nie, je­śli spy­tasz o to de­tek­ty­wów zaj­mu­ją­cych się tą sprawą.

– Co chcesz przez to po­wie­dzieć?

– Że ofi­cjal­nie to był wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy. Zwy­czajny wy­pa­dek. – Czy miał świa­do­mość, że po­cie­rał dłońmi o uda? Być może spo­ciły się mu z ner­wów.

Mną też szar­pało, więc do­brze to ro­zu­mia­łam.

Mu­sia­łam to zro­bić, na­wet je­śli mia­łam po­czu­cie, że zry­wam pla­ster z za­skle­pio­nej rany. Nie da­ruję so­bie, je­śli nie wy­ko­rzy­stam tej szansy.

– Jak brzmi inna wer­sja wy­da­rzeń? – wy­szep­ta­łam, za­sta­na­wia­jąc się, czy na pewno by­łam go­towa, żeby po­znać od­po­wiedź.

Kiedy tata wziął długi wdech, jego pierś roz­sze­rzyła się, co przy­po­mniało mi, że jest wy­spor­to­wa­nym i sil­nym męż­czy­zną. Prze­cież był za­le­d­wie rok star­szy od Cal­luma, a ja cza­sem o tym za­po­mi­na­łam. Nie po­do­bało mi się to, że wy­nisz­czał swój or­ga­nizm, pi­jąc w sa­mot­no­ści w za­nie­dba­nym domu. Może je­śli będę na­ci­skać, żeby wy­ja­wił mi prawdę, po­ra­dzi so­bie z tym, co go drę­czyło. Mimo że to, co usły­szę, za­pewne przy­spo­rzy cier­pie­nia i mnie.

– Inna wer­sja – za­czął, ścią­ga­jąc brwi i krzy­żu­jąc przed sobą ręce – jest taka, że pod­czas au­top­sji w gło­wie mamy zna­le­ziono kulę. – Wy­glą­dał na wście­kłego i za­ła­ma­nego jed­no­cze­śnie. – Od­no­to­wano to w pier­wot­nym ra­por­cie.

Zła­pa­łam za kra­wędź stołu, w oba­wie, że się prze­wrócę.

– Jak to w pier­wot­nym?

– Na­pi­sa­nym za­raz po au­top­sji, a przed na­nie­sie­niem po­pra­wek.

Osu­nę­łam się na krze­sło, tra­cąc siły w no­gach.

– Je­steś pe­wien, że ra­port zo­stał po­pra­wiony?

– Wi­dzia­łem ten pierw­szy przed zmia­nami. Znik­nął z mo­jego biurka i wszy­scy jak je­den mąż twier­dzili, że ni­gdy tam na­wet nie le­żał. Pró­bo­wali mi wma­wiać, że mama nie miała rany po­strza­ło­wej. Trak­to­wali mnie jak opę­ta­nego smut­kiem, ża­ło­snego wdowca.

– Ale… – Nie mo­głam zła­pać od­de­chu, a serce biło mi jak sza­lone. – Dla­czego?

– Tu na scenę wcho­dzi Cal­lum Tor­rio. – Tata spoj­rzał na mnie nieco ła­god­niej. – Przy­kro mi, skar­bie. Ze względu na twoją przy­jaźń z Ta­tum nie chcia­łem, że­byś wie­działa. Mia­łem świa­do­mość, że cię to za­boli, ale fak­tycz­nie po­win­naś znać prawdę. – Po­krę­cił głową. – Po­wi­nie­nem był ci to po­wie­dzieć dawno temu, za­nim tak się do sie­bie zbli­ży­ły­ście. Ta ro­dzina ozna­cza same kło­poty.

Tatą tar­gały ta­kie emo­cje, że cały się trząsł. W świe­tle lampy wi­szą­cej nad sto­łem jego twarz wy­glą­dała zło­wiesz­czo.

– Cal­lum wie­dział, że chcę go do­paść i że w końcu mia­łem coś, co po­zwo­li­łoby mi go przy­skrzy­nić. Nie mo­głem mu od­pu­ścić. Tyle rze­czy ucho­dziło mu na su­cho. Ten fa­cet jest jak kaczka, wszystko po nim spływa.

Po­win­nam była mil­czeć. Ale tata nie po­wi­nien był kła­mać. Skąd mo­głam wie­dzieć, co ta roz­mowa przy­nie­sie?

To żadne za­sko­cze­nie, że tata i Cal­lum mieli coś do sie­bie, ale są­dzi­łam, że cho­dziło o nie­le­galne dzia­ła­nia Cal­luma, za które ni­gdy nie po­no­sił kary, i po­czu­cie obo­wiązku taty, które ka­zało mu za wszelką cenę wal­czyć z ko­rup­cją. Tym­cza­sem cho­dziło o coś wię­cej.

– Wie­dział? Je­steś pe­wien?

– Nie by­łem szcze­gól­nie dys­kretny – prych­nął. – Do­sko­nale wie­dział, że do­rwa­nie go stało się moją cho­lerną mi­sją.

Za­czy­na­łam to do­strze­gać, choć wo­la­ła­bym za­mknąć oczy i uda­wać, że nie było to tak wy­raźne.

– Strze­lił two­jej matce w głowę, żeby mnie ostrzec – pod­su­mo­wał tata po­nuro. – Wiem, że to nie­przy­jemne. Od lat po­wta­rzam so­bie, że Ta­tum nie jest jak jej oj­ciec, ale z cza­sem przej­mie jego wzorce. Bez względu na to, jak do­brą jest osobą i jak bar­dzo stara się żyć ina­czej niż on, w jej ży­łach pły­nie jego krew. – Tata roz­ch­mu­rzył się i na­wet uśmiech­nął. – Te­raz, skoro mam już wszystko, czego szu­ka­łem, na­resz­cie mogę to ujaw­nić i zde­men­to­wać fał­szywą wer­sję.

– Co masz? – wy­dy­sza­łam.

– Tę ory­gi­nalną au­top­sję. Kto­kol­wiek miał ją usu­nąć z ar­chi­wum, nie spi­sał się. Choć zna­le­zie­nie jej wy­ma­gało sporo grze­ba­nia.

Każda jego od­po­wiedź ro­dziła ko­lejne py­ta­nia.

– Nie ro­zu­miem. Kto mógłby ukryć ten do­ku­ment?

– Sko­rum­po­wany glina. Ko­rup­cja od lat zżera na­szą jed­nostkę. To dzięki niej Cal­lum unika od­po­wie­dzial­no­ści za wszystko, co robi. Dzięki ła­pów­kar­stwu ra­port z au­top­sji mamy zo­stał sfał­szo­wany tak, żeby nikt nie po­wią­zał Cal­luma z jej śmier­cią. Tyle lat mi­nęło, a twoja matka nie może spo­czy­wać w spo­koju, bo ten drań cho­dzi wolno i po­peł­nia ko­lejne zbrod­nie. Pie­nią­dze mogą ku­pić wol­ność, ale nie można od­wró­cić wzroku od prawdy, kiedy się ją ma pod no­sem.

– Prze­stań – szep­nę­łam, za­my­ka­jąc oczy. – Nie zniosę tego. – Nie chcia­łam, żeby za­sie­wał we mnie wąt­pli­wo­ści, czy mama spo­czywa w spo­koju, czy nie. Rów­nie do­brze mógłby mi wbić nóż w serce. Nie po­trze­bo­wa­łam ko­lej­nych do­wo­dów na to, że po­win­nam ża­ło­wać każ­dej de­cy­zji pod­ję­tej w mi­nio­nych mie­sią­cach. To, co tata mó­wił, miało sens. Nie chcia­łam w to wie­rzyć, ale nie mo­głam uda­wać, że ele­menty tej ukła­danki do sie­bie nie pa­so­wały.

Je­den ele­ment zna­cząco od­sta­wał od reszty, lecz nie chcia­łam te­raz o tym mó­wić. Choć praw­do­po­dob­nie był on naj­waż­niej­szy. Cal­lum nie za­biłby nie­win­nej ko­biety tylko po to, żeby dać ko­muś ostrze­że­nie. Zna­łam go zbyt do­brze, żeby uwie­rzyć, że byłby do tego zdolny. Tyle że nie po­win­nam go znać w taki spo­sób, prawda? Wła­śnie dla­tego po­sta­no­wi­łam trzy­mać ję­zyk za zę­bami. Nie mo­głam sta­nąć w jego obro­nie. Tata na­brałby ja­kichś po­dej­rzeń.

Cal­lum nie byłby do tego zdolny. Nie mógłby tego zro­bić.

To się wy­da­rzyło trzy­na­ście lat temu. Praw­do­po­dob­nie był wtedy zu­peł­nie in­nym czło­wie­kiem. Mimo to nie uwie­rzy­łam, że mógłby tak po­stą­pić. Wbrew temu, że sły­sza­łam, jak wy­gła­szał po­gróżki, i że wi­dzia­łam, z jaką ła­two­ścią strze­lał lu­dziom w głowy. Moje zbo­lałe serce pod­po­wia­dało mi, że to nie była prawda. Na­gle mnie ze­mdliło. Ze­rwa­łam się z krze­sła i w ostat­niej chwili do­pa­dłam zlewu. O Jezu. To nie może być prawdą. Wszystko to kłam­stwo. Na­wet je­śli bę­dzie to ozna­czało, że tata tra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią.

– Przy­kro mi – wy­mam­ro­tał tata, sta­jąc za mną, kiedy prze­sta­łam w końcu wy­mio­to­wać. – Na­prawdę, skar­bie. Nie chcia­łem, że­byś się do­wie­działa. Prawda bywa pa­skudna.

Tak też można to ująć. Cała się trzę­słam, kiedy po­chy­lona nad zle­wem, prze­płu­ki­wa­łam usta. Tata przez tyle lat chciał do­rwać Cal­luma, a ja się z nim pie­przy­łam. To chore. Po­now­nie za­ci­snęło mnie w żo­łądku.

Gwał­tow­nie się wy­pro­sto­wa­łam, bo roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi. Serce po­de­szło mi do gar­dła i na­gle za­czę­łam się in­ten­syw­nie po­cić. Nie byłby do tego zdolny. Nie mógłby tego zro­bić.Je­śli to on, to miał fa­talne wy­czu­cie czasu. Ale nie są­dzi­łam, żeby się tu­taj po­ka­zał, a przy­naj­mniej nie pod obec­ność taty.

Chyba że za­mie­rzał mnie po­rwać i za­brać do sie­bie. Wie­dzia­łam, że taki sce­na­riusz był praw­do­po­dobny. Cal­lum był zdolny do wszyst­kiego. Na­wet do… Nie. Tego by nie zro­bił. Nie za­mor­do­wałby nie­win­nej osoby. Po­wta­rza­łam so­bie tę myśl w gło­wie, jak man­trę. Po­sta­no­wi­łam się jej trzy­mać, jak koła ra­tun­ko­wego, li­cząc na to, że utrzyma mnie na po­wierzchni tego ba­gna.

Tata po­szedł otwo­rzyć. Ob­ró­ci­łam się w kie­runku wej­ścia, kiedy do­biegł mnie jego ostry i sta­now­czy ton:

– Nie mo­żesz się z nią te­raz zo­ba­czyć. Je­ste­śmy w samy środku cze­goś waż­nego.

– Chcę z nią po­roz­ma­wiać. – Nie był to głę­boki, mę­ski tembr, ale ser­deczny głos mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Po­czu­łam tak dużą ulgę, że o mały włos się nie roz­pła­ka­łam. – Chcę się upew­nić, że wszystko u niej w po­rządku – upie­rała się.

Tata ro­ze­śmiał się sztucz­nie, da­jąc jej do zro­zu­mie­nia, że nie­po­trzeb­nie się mar­twiła.

– Oczy­wi­ście, że wszystko u niej w po­rządku. Dla­czego mia­łoby być ina­czej?

– Ro­zu­miem, ale wo­la­ła­bym prze­ko­nać się o tym na wła­sne oczy.

– Ro­zu­miem, ale to mój dom i dziś nie przyj­muję go­ści. Wła­śnie jemy ko­la­cję. – Tata po­krę­cił głową. – Zresztą to nie twoja sprawa. Le­piej już so­bie idź – rzu­cił twardo, aku­rat, kiedy sta­nę­łam za jego ple­cami. Z nie­do­wie­rza­niem spoj­rza­łam mu przez ra­mię. To na­prawdę była ona.

Ja­sne, że roz­po­zna­wa­łam jej głos, ale mu­sia­łam ją zo­ba­czyć, żeby uwie­rzyć, że tu jest. Stała na ganku z rę­kami sple­cio­nymi na brzu­chu. Gniew­nie pa­trzyła na tatę, a jej mina su­ge­ro­wała, że le­piej z nią nie za­dzie­rać.

– Zejdź mi z drogi – od­pa­ro­wała. – Bianka jest moją przy­ja­ciółką i do­ro­słą ko­bietą. Je­śli nie chce mnie wi­dzieć, musi mi to sama po­wie­dzieć.

Wie­dzia­łam, że się nie ugnie. Bio­rąc pod uwagę to, że jej oj­ciec przy­pusz­czal­nie za­bił moją mamę, nie mia­łam po­ję­cia, jak się te­raz za­cho­wać.

Cal­lum

– Nie miał­bym nic prze­ciwko tej grze po­zo­rów, gdym nie wie­dział, że to cał­ko­wita strata czasu – na­rze­ka­łem, prze­cho­dząc przez duże szklane drzwi w biu­rze praw­ni­czym. Nie zdzi­wiło mnie, że o dwu­dzie­stej pierw­szej tak wiele osób na­dal pra­co­wało, po­si­la­jąc się kawą i na­po­jami ener­ge­ty­zu­ją­cymi. Za­trzy­ma­li­śmy się przy pu­stym biurku re­cep­cjo­nistki, która jako jedna z nie­licz­nych po­szła już do domu. Ro­mero wy­słał ese­mesa do Boba, żeby go po­in­for­mo­wać, że je­ste­śmy.

– My­ślisz, że już przy­szła? – spy­tał Ro­mero. Za­le­d­wie go­dzinę temu miał na so­bie czarne, spor­towe ubra­nie, które za­mie­nił na gar­ni­tur, nieco bar­dziej pa­su­jący do ta­kiej wi­zyty. Trudo by­łoby się do­my­ślić, że miał na kon­cie wtar­gnię­cie do domu.

Moja eks da­wała mi ko­lejny po­wód do tego, żeby jej nie­na­wi­dzić: wo­lał­bym te­raz sie­dzieć w domu i oglą­dać ob­raz z ka­mery wi­deo, na­da­ją­cej z po­koju Bianki, za­miast prze­by­wać w biu­rze praw­ni­czym o tak póź­nej po­rze. Szcze­gól­nie że to spo­tka­nie za­koń­czy się ni­czym.

– Na pewno nie – wy­ce­dzi­łem, uno­sząc rękę na wi­dok zbli­ża­ją­cego się do nas Boba. – Za­cznijmy od tego, że spo­tka­nie o tej po­rze było jej po­my­słem. Je­stem prze­ko­nany, że tro­chę so­bie na nią po­cze­kamy. To jej ty­powy spo­sób funk­cjo­no­wa­nia. Za­wsze chce być górą.

W ta­kich sy­tu­acjach na­prawdę nie mogę so­bie przy­po­mnieć, co ta­kiego w niej wi­dzia­łem. Co mnie do niej przy­cią­gnęło oprócz jej wy­glądu? Dla­czego zo­sta­łem po tym, jak się prze­spa­li­śmy ze sobą, a na świe­cie nie było jesz­cze Ta­tum? Kurwa, czemu ja się z nią w ogóle oże­ni­łem? Czemu się łu­dzi­łem, że łą­czyło nas coś praw­dzi­wego?

To było za­uro­cze­nie. Nie zna­łem wcze­śniej ta­kiej ko­biety. Nie chciała je­dy­nie doić ze mnie kasy i że­ro­wać na moim suk­ce­sie. Sama też pra­gnęła do cze­goś dojść. Chciała, że­by­śmy oboje od­no­sili suk­cesy. Po­py­chała mnie do tego, że­bym ro­bił co­raz więk­sze rze­czy i że­bym sta­wał się lep­szą wer­sją tego bied­nego chło­paka, któ­rego oj­ciec na­dal miesz­kał w za­pa­dłej dziu­rze.

W pew­nym sen­sie to jej za­wdzię­czam swoje osią­gnię­cia, po­nie­waż mnie do nich za­chę­cała. Dzięki jej po­zba­wio­nemu skru­pu­łów po­dej­ściu do ży­cia do­sze­dłem tu, gdzie te­raz by­łem. Już ro­zu­mia­łem, że nie kie­ro­wała się mi­ło­ścią ani szczerą chę­cią wspie­ra­nia mnie, bo do­strze­gała we mnie po­ten­cjał. Pra­gnęła tego wszyst­kiego dla sie­bie i zrzą­dze­niem losu na­tknęła się na chęt­nego głupka, który wła­śnie za­czy­nał się piąć po dra­bi­nie suk­cesu.

Mie­li­śmy ra­zem bu­do­wać im­pe­rium. Dla nas. Wspólne ży­cie, ro­dzina, spu­ści­zna.

Na swoje nie­szczę­ście nie po­tra­fiła się ni­czym na­sy­cić.

Tak jak daw­niej dziś na­dal sto­so­wała róż­nego ro­dzaju ma­ni­pu­la­cje.

Bob zro­bił kwa­śną minę, kiedy uści­snął moją dłoń.

– Przy­kro mi, że nie udało mi się jej prze­ko­nać na spo­tka­nie o bar­dziej ludz­kiej po­rze – za­czął. Pa­mię­tam czasy, kiedy nie zna­łem tego czło­wieka i nie po­trze­bo­wa­łem jego usług. To nie­sa­mo­wite, z jaką na­iw­no­ścią za­ło­ży­łem, że ta re­la­cja po­trwa krótko.

– Przy­wy­kłem już, żeby spo­dzie­wać się po niej naj­gor­szego – za­pew­ni­łem go. – Wiem, że zro­bi­łeś, co mo­głeś.

Męż­czy­zna ode­tchnął z ulgą. Przy­pusz­czam, że praca ze zna­nym han­dla­rzem bro­nią o dość burz­li­wej re­pu­ta­cji może czło­wieka przy­pra­wić o wrzody.

– Na­pi­je­cie się cze­goś? – spy­tał Bob, pro­wa­dząc nas do sali kon­fe­ren­cyj­nej. – Praw­nicy Amandy też się pew­nie spóź­nią.

Wy­mie­ni­łem z Ro­me­rem po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie.

– Czy któ­raś z jej pa­pug po­wie­działa ci, co jest tak cho­ler­nie ważne, że mu­sie­li­śmy się spo­tkać w środku ty­go­dnia, i to o tak póź­nej po­rze? – spy­tał Ro­mero, omia­ta­jąc wzro­kiem salę. Miał już taki na­wyk, że spraw­dzał, czy jest bez­piecz­nie. Za­pewne nie­wiele miejsc było bez­piecz­niej­szych niż to, ale on mu­siał zro­bić swoje. Oprócz sa­mego po­miesz­cze­nia zlu­stro­wał też okna bu­dyn­ków na­prze­ciwko.

Bob nie­znacz­nie po­krę­cił głową, kiedy Ro­mero za­czął opusz­czać ro­lety, ale nie sko­men­to­wał tego.

– Tylko tyle, że to ja­kaś pa­ląca sprawa. – Spoj­rzał na mnie ze współ­czu­ciem. – Mam na­dzieję, że w końcu zmą­drzała.

Taaa, a ja mam na­dzieję, że Święty Mi­ko­łaj przy­nie­sie mi w tym roku pre­zenty.

Ja­kieś pięć po dwu­dzie­stej pierw­szej za oszkloną salą kon­fe­ren­cyjną po­ja­wiło się sze­ściu męż­czy­zna w ciem­nych gar­ni­tu­rach. Na ich czele, we wła­snej oso­bie, szła żmija, z którą oże­ni­łem się w zbyt mło­dym wieku, po­peł­nia­jąc ży­ciowy błąd. Była wy­pie­lę­gno­wana i wy­stro­jona, jakby wła­śnie wy­szła ze SPA. Blond włosy ze­brała w ku­cyk tuż nad kar­kiem. Jej szpilki pew­nie stu­kały o po­sadzkę. Miała na so­bie czer­woną gar­sonkę o biz­ne­so­wym kroju, przez co całą uwagę ścią­gała na sie­bie.

– Usiądźmy – za­pro­po­no­wał Bob.

Z roz­ba­wie­niem pa­trzy­łem, jak praw­nicy Amandy zaj­mo­wali miej­sca po dru­giej stro­nie dłu­giego, po­ły­sku­ją­cego stołu. Amanda dys­kret­nie ski­nęła głową na po­wi­ta­nie, nie ra­cząc na­wet na mnie spoj­rzeć. Za­do­wo­lona z sie­bie, nieco jakby roz­ba­wiona, z tru­dem po­wstrzy­my­wała uśmiech. Po­sta­no­wi­łem nie oka­zy­wać żad­nych emo­cji. W dzie­cinny spo­sób chciała wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wagi.

Je­den z jej praw­ni­ków od­chrząk­nął i spoj­rzał po swo­ich ko­le­gach, upew­nia­jąc się, że są go­towi, by za­cząć.

– Pa­nie Tor­rio.

– Pro­szę zwra­cać się do mnie – oznaj­mił Bob, uci­na­jąc wy­po­wiedź męż­czy­zny. – Będę się wy­po­wia­dał w imie­niu pana Tor­rio.

Amanda zro­biła zdzi­wioną minę.

– Stra­ci­łeś głos? – spy­tała. – Trzeba było się tak nie wy­dzie­rać, kiedy od­wie­dzi­łam cię w domu w week­end.

Bob po­pra­wił się na krze­śle.

– Wy­daje mi się, że usta­li­li­śmy, iż żadna ze stron nie bę­dzie wi­zy­to­wała nie­ru­cho­mo­ści dru­giej strony bez wcze­śniej­szego po­ro­zu­mie­nia się z praw­ni­kami. A o tej wi­zy­cie pierw­sze sły­szę.

Głu­pia cipa. Mina jej zrze­dła, kiedy uświa­do­miła so­bie, że sama na sie­bie za­sta­wiła pu­łapkę, ale szybko od­zy­skała wi­gor.

– Mar­twi­łam się o córkę.

– W ta­kim ra­zie, z ja­kiego po­wodu pan Tor­rio miałby krzy­czeć na pa­nią? – szybko spy­tał Bob. – Panna Tor­rio zaj­muje osobne skrzy­dło domu. Nie mu­siała pani w ogóle mieć kon­taktu z pa­nem Tor­rio.

Amanda po­czer­wie­niała ze zło­ści. Ro­mero, który sie­dział po mo­jej le­wej, prych­nął ci­cho. Ja za­cho­wa­łem po­ke­rową twarz. To moja naj­więk­sza broń. Obo­jęt­ność działa na nią bar­dziej niż krzyki czy groźby. Jak więk­szość ty­ra­nów nie zno­siła, kiedy ją igno­ro­wano. Je­śli jej za­cho­wa­nie wy­wo­ła­łoby we mnie re­ak­cję emo­cjo­nalną, wpadł­bym w jej si­dła.

– Na­sza klientka przy­pusz­cza, że jej mę­żowi bar­dziej za­leży na osią­gnię­ciu po­ro­zu­mie­nia – oznaj­mił ko­lejny z jej praw­ni­ków. – Je­śli to prawda, to pora do­ko­nać osta­tecz­nych usta­leń. Przy­go­to­wa­li­śmy nową pro­po­zy­cję ugody. Obej­muje ona mię­dzy in­nymi wyż­sze mie­sięczne ali­menty do czasu, aż pan Tor­rio po­now­nie się ożeni.

– To wy­klu­czone – od­pa­ro­wał Bob, na­wet nie prze­glą­da­jąc pod­su­nię­tych mu przez męż­czy­znę pa­pie­rów. – Ali­menty zo­stają na ta­kim po­zio­mie, jaki zo­sta­nie usta­lony przez sąd, a ugoda, którą pan Tor­rio za­pro­po­no­wał w po­cząt­ko­wej fa­zie po­stę­po­wa­nia roz­wo­do­wego, jest bar­dzo hojna. Pan Tor­rio jest rów­nież go­tów do­rzu­cić kilka in­we­sty­cji i dom w Vail. To mak­sy­malna oferta. Moż­liwe jest na­to­miast jej ob­ni­że­nie.

Pra­wie nie mru­ga­łem. Po pro­stu bez­na­mięt­nie pa­trzy­łem po­nad sto­łem na ko­bietę, którą kie­dyś, jak mi się zda­wało, ko­cha­łem. Za­bawne, bo wi­dzia­łem tylko to, co chcia­łem zo­ba­czyć. Kurde, jej am­bi­cja mnie krę­ciła. Tak samo jak jej cycki, nogi i usta, które ssały ku­tasa z mocą od­ku­rza­cza. Wtedy nie wie­dzia­łem, że mię­dzy am­bi­cją i bez­względ­no­ścią leży bar­dzo cienka gra­nica. Dziś już to ro­zu­mia­łem.

– Je­śli pani Tor­rio za­leży na uzy­ska­niu więk­szych pie­nię­dzy – cią­gnął Bob – po pod­pi­sa­niu nie­zbęd­nych umów może sprze­dać dom w Vail. Może rów­nież spie­nię­żyć in­we­sty­cje, choć to by­łoby błę­dem. Za­bi­łaby kurę zno­szącą złote jaja. Nie­mniej jed­nak, jest do­ro­słą ko­bietą, która sama może de­cy­do­wać o ta­kich spra­wach.

Praw­nicy Amandy wy­mie­nili spoj­rze­nia.

– W ta­kim ra­zie nie doj­dziemy do po­ro­zu­mie­nia – wy­ce­dził je­den z nich, pa­trząc na Amandę.

Ki­piała ze zło­ści. Pie­czo­ło­wi­cie zbu­do­wany wi­ze­ru­nek w każ­dej chwili mógł lec w gru­zach. Była po­zerką. No­siła do­brze do­pa­so­waną ma­skę. Nie było w niej ani krzty szcze­ro­ści. Prze­ma­wiała przez nią roz­dzie­ra­jąca pustka i po­czu­cie nie­szczę­ścia.

Dziś już to wie­dzia­łem. Wie­dzia­łem też, co to zna­czy być z ko­bietą, która ma du­szę, jest cie­pła i szcze­rze ser­deczna. Taką, któ­rej fak­tycz­nie za­leży na lu­dziach: na Ta­tum, jej ojcu i cho­lera, na­wet na Lu­ca­sie. Prze­cież chciała go bro­nić, mimo że ją po­trą­cił. Oka­zała wię­cej współ­czu­cia w tej jed­nej sy­tu­acji niż Amanda przez całe swoje ży­cie.

Ko­bieta, która sie­działa po dru­giej stro­nie stołu, oplo­tła so­bie tego mło­kosa wo­kół pa­luszka i za­szcze­piła mu fa­talne idee. Nie była skłonna się do tego przy­znać, ale nie mu­siała tego ro­bić. Po­czu­cie winy, które od­ma­lo­wało się na jej twa­rzy, gdy rzu­ci­łem oskar­że­nia w jej stronę wtedy w mo­jej sy­pialni, mó­wiło samo za sie­bie. Przy­po­mi­nała dziecko przy­ła­pane na ro­bie­niu cze­goś, czego ro­bić nie po­winno.

To upo­ka­rza­jące, na­wet jak dla niej. Nie miała w zwy­czaju sama wy­ko­ny­wać brud­nej ro­boty. Na­ci­skała na mnie, wy­mu­szała, że­bym się­gał po jesz­cze wię­cej wła­dzy, my­śląc wy­łącz­nie o za­spo­ko­je­niu swo­ich nie­skoń­czo­nych po­trzeb ma­te­rial­nych. A po­tem, jak już mia­łem dość jej ma­ni­pu­la­cji, za­mie­niła mnie na in­nych męż­czyzn. Te­raz miała całą dru­żynę nie­ma­ją­cych o ni­czym po­ję­cia dup­ków, któ­rzy od­wa­lali za nią naj­gor­szą ro­botę i wal­czyli o to, żeby do­stała wię­cej, niż na to za­słu­gi­wała.

– Aż tak bar­dzo chcesz mnie wy­chu­jać? – W jej gło­sie sły­chać było nie­do­wie­rza­nie. – Na­prawdę od­rzu­cisz tę pro­po­zy­cję, na­wet nie prze­czy­taw­szy, co w niej jest? Cal­lum, taka mści­wość i skąp­stwo nie są do cie­bie po­dobne.

Za­ci­sną­łem zęby z wście­kło­ści. Mia­łem ochotę po­wie­dzieć jej, że w ogóle mnie nie znała, że nie miała po­ję­cia, kim je­stem, ale wie­dzia­łem, że nic, co po­wiem, nie mia­łoby zna­cze­nia.

– Skoro za prze­jaw skąp­stwa uważa pani to, że pan Tor­rio chce od­dać pani mi­liony do­la­rów, to oczy­wi­ste, że ni­gdy się nie po­ro­zu­miemy. Pani Tor­rio, zaj­muję się kon­flik­tami mał­żeń­skimi i ugo­dami roz­wo­do­wymi od trzy­dzie­stu lat i ni­gdy jesz­cze nie ma­iłem klienta, który chciałby od­dać tak po­kaźny pro­cent war­to­ści swo­jego ma­jątku. Pan Tor­rio ani razu nie gro­ził, że ob­niży pier­wotną ofertę. On je­dy­nie od­ma­wia jej zwięk­sza­nia. Nie je­stem pani praw­ni­kiem, ale je­śli miał­bym coś do­ra­dzić, to su­ge­ro­wał­bym przy­ję­cie tej pro­po­zy­cji.

– Czyli nie do­stanę na­wet zła­ma­nego gro­sza wię­cej? – Amanda skrzy­żo­wała przed sobą ra­miona i unio­sła brew. – Ani centa? – Przy­chy­liła głowę, przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie. – My­śla­łam, że te­raz masz więk­szą mo­ty­wa­cję. – W jej pu­stych oczach roz­bły­sły we­sołe cho­chliki, przez które zje­żyły mi się włosy na karku. Nie dam jej tej sa­tys­fak­cji i nie wy­buchnę, choć ona wy­raź­nie na to li­czyła. Nie zro­bię tego przy tylu świad­kach.

– Nie po­winna pani… – Je­den z jej praw­ni­ków pró­bo­wał ją tro­chę wy­ha­mo­wać, ale zi­gno­ro­wała jego ra­cjo­nalny głos. Za­wsze tak po­stę­po­wała.

– Nie spie­szy ci się z pod­pi­sa­niem pa­pie­rów? – cią­gnęła, trze­po­cząc rzę­sami, jakby miało mnie to ru­szyć. – Czy nie chciał­byś być wolny, przy­naj­mniej pod wzglę­dem praw­nym? Dzięki temu mógł­byś ru­szyć ze swoim ży­ciem do przodu.

Ro­mero wy­pro­sto­wał się na krze­śle, ale dys­kret­nie da­łem mu znak, żeby się opa­no­wał. Amanda do­piero się roz­krę­cała i nie­ba­wem za­cznie się pie­klić. Im dłu­żej za­cho­wam spo­kój i nie będę re­ago­wał, tym sil­niej­sza sta­nie się jej złość. Strzeli so­bie w stopę, jak za­wsze. To tylko kwe­stia czasu.

– Dla obojga pań­stwa by­łoby do­brze dojść do po­ro­zu­mie­nia, żeby każdy był wolny – za­uwa­żył sta­now­czo Bob. Tra­cił pa­no­wa­nie na sy­tu­acją i do­sko­nale o tym wie­dział.

– Pani Tor­rio ode­grała zna­czącą rolę w suk­ce­sie pana Tor­rio – za­uwa­żył je­den z praw­ni­ków Amandy. – Na­sza klientka chce zo­stać za to wy­na­gro­dzona.

– Pani Tor­rio miała nie­sa­mo­wi­cie kom­for­towe ży­cie u boku swo­jego męża – ri­po­sto­wał Bob – i z tego, co wi­dać, na­dal ta­kie wie­dzie. Pan Tor­rio wy­stą­pił o roz­wód, kiedy oka­zało się, że jego żona wie­lo­krot­nie do­pu­ściła się zdrady. Gdyby nie to, być może w ogóle by­śmy się tu nie spo­tkali. – Bob spoj­rzał na ze­ga­rek. – Wszy­scy tra­cimy czas. Albo pani Tor­rio pod­pi­sze do­ku­menty w obec­nym brzmie­niu, albo za­czniemy za­wę­żać na­szą ofertę.

Amanda od­dy­chała ciężko, a ja po­zo­sta­wa­łem nie­wzru­szony. Pa­trzy­łem na nią bez oka­zy­wa­nia choćby cie­nia emo­cji.

– Mam pe­wien po­mysł – syk­nęła jak żmija szy­ku­jąca się do ataku. Skoń­czyły się jej ar­gu­menty, a w ta­kich sy­tu­acjach po­tra­fiła re­ago­wać tylko przez za­da­nie ciosu po­ni­żej pasa. – Je­śli rzu­cisz tę swoją dziwkę, to może pod­pi­szę te pa­piery.

Ro­mero jęk­nął, Bob się za­po­wie­trzył, a ja wsta­łem.

Amanda pa­trzyła na mnie ze zło­śli­wo­ścią. Na­chy­li­łem się w jej stronę, kła­dąc dło­nie na bla­cie stołu. Krew bu­zo­wała mi w ży­łach. Nie do wiary, że kie­dyś mia­łem ją za atrak­cyjną ko­bietę.

– Do­brze wiesz, jak to jest być dziwką – wark­ną­łem. – Prze­cież tylko o to ci cho­dzi, o pie­nią­dze. A każ­dej dziwce je­dy­nie na tym za­leży.

– Cal­lum – rzu­cił Bob ostrze­gaw­czo.

Ro­mero także wstał, ale zi­gno­ro­wa­łem to, tak samo jak głos Boba. Nie ru­szyło mnie też to, że praw­nicy Amandy tro­chę od­su­nęli od niej krze­sła, jakby się bali, że do­staną ry­ko­sze­tem.

Amanda na­wet nie mru­gnęła. Nie od­wró­ciła też wzroku.

– Chcesz po­wie­dzieć, że jej na nich nie za­leży? Po co in­nego taka młoda ko­bieta mia­łaby się za­da­wać z ta­kim sta­rym pry­kiem jak ty? Masz kry­zys wieku śred­niego. Ty­powe. – Za­śmiała się, krę­cąc przy tym głową. – Wie­dzia­łam, że je­steś zdolny do wielu rze­czy, ale ni­gdy nie są­dzi­łam, że bę­dziesz się uga­niał za dziew­czyną w wieku wła­snej córki. Jak długo to trwa? Była już peł­no­let­nia, jak za­czą­łeś ją po­su­wać?

– Za­milcz! – Ude­rzy­łem dłońmi o blat tak mocno, że wszy­scy aż pod­sko­czyli. Amanda także. Je­den z jej praw­ni­ków wstał z krze­sła i sta­nął przy oszklo­nej ścia­nie.

– Nie masz prawa o niej mó­wić. Nie masz po­ję­cia, co nas łą­czy, ale skąd mia­ła­byś to wie­dzieć? – Ner­wowo wy­rzu­ca­łem z sie­bie słowa.

Ro­mero chwy­cił mnie za barki, by od­cią­gnąć mnie od stołu. I do­brze. Ina­czej mógł­bym przejść na jego drugą stronę i skrę­cić jej kark.

– Ro­zu­miesz tylko pier­do­lone wy­ciągi z konta ban­ko­wego. A jak my­ślisz, że nie znajdę spo­sobu, że­byś za­pła­ciła za to, co zro­bi­łaś mi i Ta­tum, to cał­kiem oci­pia­łaś!

– Sze­fie, wy­star­czy – rzu­cił Ro­mero, cią­gnąc mnie pod okna. Sta­nął przede mną, żeby od­dzie­lić mnie od tej wred­nej suki, która na­dal pa­trzyła na mnie z wście­kło­ścią.

Kurwa mać. Nie by­łem z sie­bie dumny. Tyle wy­siłku wkła­da­łem w to, żeby nie dać się jej spro­wo­ko­wać, ale da­łem się zła­mać. Wy­do­była ze mnie re­ak­cję, na którą cze­kała.

– Przy­się­gam – do­da­łem, omi­ja­jąc Ro­mera. – Do­sta­niesz to, na co za­słu­gu­jesz. Z na­wiązką. Wszyst­kie gów­niane rze­czy, które na­ro­bi­łaś, ob­rócą się prze­ciwko to­bie. Do­sta­niesz po tyłku. Mam na­dzieję, że będę mógł to zo­ba­czyć na wła­sne oczy.

– Czy to groźba? – spy­tała obrzy­dli­wie słod­kim gło­si­kiem. – Bo je­ste­śmy w po­miesz­cze­niu z kil­koma praw­ni­kami, więc je­śli mi gro­zisz, to masz kiep­skie wy­czu­cie czasu.

Uśmiech­ną­łem się do niej w spo­sób, który ozna­czał jedno, a ona do­brze o tym wie­działa. Prze­kro­czyła gra­nicę, zza któ­rej nie było już od­wrotu.

– Nie, skar­bie. To nie groźba. Przy­się­gam. Igrasz z ogniem, a wszy­scy wiemy, co spo­tyka lu­dzi, któ­rzy to ro­bią.

– Le­piej dajmy so­bie na dzi­siaj spo­kój – rzu­cił Bob, wsta­jąc i za­pra­sza­jąc po­zo­sta­łych do wyj­ścia.

Amanda rzu­ciła mi gniewne spoj­rze­nie i z po­gardą wy­dęła usta. Mu­siała być za­wie­dziona, że ni­czego dziś nie wskó­rała. Jakby są­dziła, że po­ru­sza­jąc te­mat Bianki, zmusi mnie do przy­ję­cia jej wa­run­ków.

Ni­gdy nie była sub­telna.

Ro­mero wes­tchnął ciężko, kiedy w końcu zo­sta­li­śmy sami.

– Nie­źle ci po­szło za­cho­wa­nie zim­nej krwi.

– Mia­łem sie­dzieć z za­ło­żo­nymi rę­kami, kiedy ob­ra­żała Biankę? Mam w du­pie, co my­śli o mnie Amanda. Nie może bez­kar­nie ubli­żać ko­bie­cie, którą…

Lekko za­sko­czony Ro­mero spoj­rzał na mnie, ale nic nie po­wie­dział. Cze­kał przy drzwiach, aż ochłonę, a lu­dzie Amandy wyjdą z kan­ce­la­rii przed nami. Nie wiem, co bym zro­bił, gdy­bym po­now­nie się z nią zo­ba­czył.

Nie są­dzi­łem, że mnie aż tak po­nie­sie. Ta­kie za­cho­wa­nie nie było w moim stylu, szcze­gól­nie że cho­dziło o tak dużą stawkę. Ni­gdy nie re­ago­wa­łem w ten spo­sób przy gru­pie praw­ni­ków. A dziś da­łem Aman­dzie do­kład­nie to, na co li­czyła. Zresztą nie miało to dla mnie zna­cze­nia. Jak cho­dziło o Biankę, wszyst­kie re­guły prze­sta­wały ist­nieć. Nie po­tra­fi­łem prze­wi­dzieć, do czego będę zdolny, kiedy sprawy do­ty­czyły jej osoby.

Na myśl o niej po­czu­łem głę­bo­kie, trudne do za­spo­ko­je­nia pra­gnie­nie. Mi­nęło do­piero parę go­dzin, od kiedy wi­dzia­łem ją przed norą Char­liego, ale wy­da­wało mi się, że upły­nęło ze sto lat. Aż mnie no­siło od żą­dzy. Chcia­łem ją po­su­nąć, ale nie mo­głem. Nic nie mo­głem zro­bić, do­póki była pod jego da­chem.

– Idziemy – rzu­ci­łem, pod­cho­dząc do oszklo­nych drzwi. – Mu­szę coś zro­bić w domu.

Na przy­kład po­pod­glą­dać Biankę. Zo­ba­czyć ją, usły­szeć jej głos. Chcia­łem zna­leźć się w jej świe­cie, choćby na chwilę, żeby prze­stać od­czu­wać tę ogromną pustkę, która się po­ja­wiała, gdy Bianki nie było w po­bliżu.

To mu­siało mi wy­star­czyć. Nie bę­dzie to trwało wiecz­nie. Bianka po­now­nie bę­dzie moja. Nie­długo. Mu­sia­łem je­dy­nie wy­my­ślić spo­sób na jej od­zy­ska­nie.

A chyba już wie­dzia­łem, od czego za­cząć.

– Znam to spoj­rze­nie – W gło­sie Ro­mera wy­czu­łem dez­apro­batę. – Knu­jesz coś.

– I co z tego? – zri­po­sto­wa­łem, wy­sia­da­jąc z windy na pod­ziem­nym par­kingu. – Płacę ci, że­byś wy­ko­ny­wał moje po­le­ce­nia, a nie mnie oce­niał.

– Tylko obie­caj mi, że – Ro­mero za­trzy­mał się przed sa­mo­cho­dem, rzu­ca­jąc mi znu­żone spoj­rze­nie – nie będę mu­siał po­now­nie się wła­my­wać do jej sy­pialni.

– Tym ra­zem będę dzia­łał w po­je­dynkę – za­pew­ni­łem go, wsia­da­jąc na miej­sce pa­sa­żera.

Bianko, nie martw się. Nie­długo znowu bę­dziemy ra­zem.

Bianka