Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Kto zabił Ninę Fischer? Zapomnij o nudnych biurowych dramatach! W upalny letni poranek, w sercu tętniącej życiem korporacji, pracownica Joanna Malinowska dokonuje wstrząsającego odkrycia: w biurowej szafie znajduje zwłoki swojej przełożonej, Niny Fischer. Na scenę zbrodni wkracza zafascynowany korporacyjnym blichtrem komisarz Zenobiusz Dembski. Ale to, co zastaje, przerasta jego najśmielsze oczekiwania!
Przygotuj się na podróż do absurdalnego świata korporacji, gdzie ekscentryczni pracownicy, korporacyjna nowomowa i bezsensowne procedury stanowią tło dla morderczej intrygi. Dembski, zdany na siebie, musi zmierzyć się z labiryntem kłamstw i tajemnic.
Anna Madejak - z wykształcenia germanistka i fizjoterapeutka. Miłośniczka kotów, fanka serialu "Przyjaciele" i książkoholiczka. Autorka komedii kryminalnej "Morderstwo w ołpen spejsie", a także powieści obyczajowych "Cudotwórcy z Krakowa" i "Siła wyboru".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Madejak
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Morderstwo w ołpen spejsie
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA)
Wydanie I, 2025
Opracowanie redakcyjne: Joanna Gajkowska
Projekt okładki: Beata Kulesza-Damaziak, Studio Karandasz
Grafiki na okładce: Adobe Stock w opracowaniu Studia Karandasz
Grafiki wygenerowane przy użyciu AI (segregatory z Adobe Stock)
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2025
ISBN 978-83-68524-26-6
– Cienki jak ołówek! – ryknęła Aśka. Jej zrozpaczony głos postawiłby na nogi nawet trupa, ale Marta przywykła już do rewelacji tego gatunku.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak. Mówiłam ci, to za długo trwało! – pokrzykiwała Aśka, niezrażona przeciągłym ziewnięciem po drugiej stronie słuchawki. – Mogłam się tego spodziewać!
Marta mruknęła cicho:
– Asiu, jest szósta pięćdziesiąt trzy. Muszę się zbierać. Pa.
– Widzimy się w pracy, zaraz zrobię her… – odpowiedziała Aśka, ale Marta rzuciła już słuchawką.
Aśka przemknęła przez bramki, odbijając identyfikator przy wejściu. O tej porze nie było żadnego ochroniarza, a kamery nie działały już od weekendu. Mimo to wciąż kazano im się odbijać przy wejściu do biura, jakby w tej sytuacji rejestrowanie wejść i wyjść mogło w jakikolwiek sposób zwiększyć poziom bezpieczeństwa. Rzuciła okiem na windy, jednak po namyśle zdecydowała się na schody. Takie ciało nie rzeźbiło się samo.
Po kilku minutach wspinaczki odbiła się przy wejściu na piętrze i trzasnęła szklanymi drzwiami. Rozejrzała się po biurkach. Jak zwykle o tej godzinie nikogo jeszcze nie było. Rzuciła torebkę na krzesło i niechętnie spojrzała na pstrokaty parasol, który trzymała w ręce.
Aśka właściwie cała była pstrokata. Jej kolorowe, doczepiane włosy idealnie zgrywały się z neonową sukienką i butami na słupku w kolorze pornoróżu. Rozejrzała się w poszukiwaniu czółenek na zmianę, które zazwyczaj trzymała pod biurkiem. Zajrzała nawet pod podnóżek. Nigdzie ich jednak nie było. Kwiknęła rozbawiona. Ciekawe, gdzie znajdzie je tym razem.
Wcisnęła przycisk „ON” na wpiętym do stacji laptopie i otrzepała parasolkę, jakby na zewnątrz była burza stulecia. W rzeczywistości było nieznośnie gorąco, jednak Aśka dobrze się czuła w takich temperaturach. Odwróciła się od biurka i pomknęła w kierunku szafy. Miarowy stukot poniósł się po otwartej przestrzeni biura, którą pracownicy firmy dumnie nazywali ołpen spejsem. Przystanęła przed stylową, acz nieco zdezelowaną szafą i zastygła w bezruchu. Gdyby ktoś ją o to zapytał, przyznałaby, że już w tamtym momencie poczuła dziwny niepokój. Jakby całe biuro zamarło w oczekiwaniu na jej ruch, gotowe wydać z siebie jęk rozpaczy. Mimo to postanowiła pozbyć się wetkniętego jej tego ranka parasola, którego na pewno nie wzięłaby z własnej woli. To prawda, zanosiło się na deszcz, a może nawet i na burzę. Ona jednak wolałaby przemoknąć do suchej nitki niż dobrowolnie wziąć ze sobą coś tak obrzydliwego. Mimo swojej pstrokatości, preferowała nieco bardziej stonowane dodatki.
Stuknęła obcasami o podłogę i szarpnęła drzwi. Odskoczyła, zaskoczona nagłym ruchem z wnętrza szafy. Zatrzymała się z piskiem na ustach w odległości pół metra i przechyliła głowę. Ze środka spoglądały na nią martwe oczy ubranego w granatową garsonkę ciała, którego ręka wskazywała na nią.
Biurowiec był stanowczo za duży na to, bym zdołał się w nim odnaleźć. I tak cudem udało mi się namierzyć budynek B pomiędzy ściśniętymi biurowcami właściciela sieci nieruchomości w Krakowie.
Była ósma trzy, kiedy stanąłem przed konsolą ochrony. Zaspany ochroniarz natychmiast się obudził, gdy machnąłem mu przed nosem odznaką.
– Ekhm… – chrząknąłem, kiwając głową w stronę bramek. – Mieliśmy zgłoszenie.
Ochroniarz spojrzał na mnie jak na martwego węgorza. Przycisnął guzik zwalniający bramkę i z przerażeniem patrzył, jak próbuję przecisnąć się przez ciasne wejście. Westchnąłem głęboko, a następnie wciągnąłem brzuch i wzniosłem się na palce, żeby nie zahaczyć nim o wystający z bramki bolec. Pomyślałem, że to dziwne: nie kazano mi nawet wpisać się do księgi wejść i wyjść.
Przecisnąwszy się przez bramkę, doskoczyłem do windy i wepchnąłem przed stłoczonymi w wąskim korytarzu pracownikami biurowca, wywołując tym aktywny sprzeciw niektórych z nich. Nie miałem czasu i siły na jałowe dyskusje. Wąska bramka zirytowała mnie dostatecznie, bym miał gdzieś czyjekolwiek zdanie na temat moich metod pracy. I tak zwróciłbym na siebie uwagę już samym strojem – trudno było nie zauważyć faceta w policyjnym mundurze w grupie ludzi przypominających polityków w sejmie.
Pokrzykiwania o spóźnieniu docierały do mnie jeszcze po tym, gdy drzwi windy się zamknęły. Odchrząknąłem znacząco, pozbywając się z gardła resztek wydzieliny. Zdarzało mi się to coraz rzadziej, odkąd postanowiłem rzucić palenie. Bardzo się przy tym denerwowałem, bo brak papierosów oznaczał w moim przypadku ciągłe podjadanie. Tym sposobem już po kilku tygodniach prób rzucania nałogu wyglądałem jak mała, tocząca się kulka, i to przyprawiało mnie o depresję niemal każdego ranka. Nawet plastry nikotynowe niewiele pomagały.
Wysiadłem na wskazanym w zgłoszeniu piętrze i napotkałem na pierwszą przeszkodę. Szklane drzwi nie chciały ruszyć, a na uderzanie w nie i wciskanie dzwonka nikt nie reagował. Przykleiłem więc twarz do szyby, rozplaskując na niej policzek, i zajrzałem do środka. Z daleka dojrzałem grupę osób stojących tyłem do wejścia, znieruchomiałych przed podniszczoną szafą. W końcu jedna z nich się ocknęła, usłyszawszy łomotanie w drzwi.
– Komisarz Zenobiusz Dembski – przedstawiłem się, gdy wysoka, szczupła kobieta szarpnęła za klamkę. Ubrana jak Angela Merkel zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
– Team liderka Marta Herman – powiedziała gładko, wysuwając smukłą dłoń w moim kierunku.
Nie nawykłem do tego rodzaju odpowiedzi i bardzo mi się ona spodobała. Zwykle to ja podawałem stopień, a rozmówca drżącym głosem rzucał swoje nazwisko. Team liderka Marta Herman najwyraźniej jednak znała swoją wartość i niestraszne jej były organy władzy. Jej majestatyczny krok i wytworny głos wzbudzały szacunek. Uścisnąłem podaną dłoń i skłoniłem się w wyrazie podziwu.
– Mieliśmy zgłoszenie – powiedziałem, nie odwracając wzroku od jej twarzy. Przez chwilę zastygła w posągowej pozie, wzbudzając we mnie jeszcze większy respekt.
– Ma pan epruwal?
– Proszę? – zamrugałem zaskoczony.
– Czy ma pan epruwal na wejście? Dostał pan badża?
Wpatrywałem się w nią wciąż z nieskrywanym zachwytem, ale nie zdołałem wydusić z siebie odpowiedzi. Dumna kopia Angeli zaskoczyła mnie branżowym słownictwem. Byłoby ono efektowne, gdyby nie fakt, że najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy ze swojego akcentu. To był pierwszy zgrzyt, jakiego doświadczyłem w stosunku do jej osoby, bowiem całościowo sprawiała wrażenie nader imponujące.
– Oczywiście. Ani badża, ani epruwala. W dodatku jest pan nieodpowiednio ubrany. Dziś nie mamy każual frajdej. Powinien pan mieć krawat.
Zerknąłem ponad jej głową na pozostałych, co sprawiło mi niemałą trudność z powodu wzrostu team liderki. W oddali zamajaczyła mi neonowa sukienka, ledwie przykrywająca kształtne pośladki.
– No tak, Aśka… – syknęła liderka, podążając za moim wzrokiem. – Rozumiem, przychylę się do pańskiego rikłestu. Proszę wejść.
Pełen napięcia przekroczyłem próg biura. Nigdy nie byłem w takim miejscu. Moja zawodowa partnerka Jolanta Maik wywodziła się z korporacji i miała o niej jak najgorsze zdanie. Wciąż mi powtarzała, że nie bez powodu zmieniła zawód, i nie kryła zdumienia, jak wielu ludzi tkwi w pracy, w jej mniemaniu, pozbawionej perspektyw. Ja jednak byłem innego zdania i wprost nie mogłem się doczekać, kiedy poznam realia rządzące korporacją. Gdy tylko pojawiło się zgłoszenie z jednego z biurowców, natychmiast wyrwałem się z komendy, nie czekając nawet na przybycie Maik, która utknęła w pokoju przesłuchań.
Przestrzeń biurowa była otwarta. Minęliśmy kilka boksów z komputerami i dotarliśmy do jedynej w tej sekcji ściany. To przy niej stała szafa, z której nonszalancko wystawała wykończona starannym manikiurem dłoń. Przed meblem zaś stały cztery osoby, jeśli nie liczyć Marty Herman i mnie samego.
– Kto z państwa dokonał zgłoszenia?
Neonowa sukienka zadrgała nerwowo, a jej właścicielka obciągnęła ją w dół, by przykryć pośladki. Tym samym znacznie zwiększyła wcięcie dekoltu, wprawiając mnie w zakłopotanie. Trudno było nie gapić się na jej atuty, a strój, który miała na sobie, wydał mi się zupełnie nieodpowiedni do wykonywanej przez nią pracy. W końcu biuro to bardzo poważne miejsce.
– Joanna Malinowska. To ja zgłosiłam to… zajście.
– W zgłoszeniu podano, że na miejscu zdarzenia jest tylko pani – mruknąłem, rozglądając się po pozostałych.
– Bo tak właśnie było. Przyszłam tu, chciałam… parasolkę… do szafy, a w parasolce trup. To znaczy w szafie trup. W szafie.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Epilog
Podziękowania