Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Chris Morrison, dziennikarz z pasją do odkrywania niewygodnych prawd, nagle staje w obliczu własnego koszmaru. Kiedy jego żona ulega poważnemu wypadkowi, a pracująca za granicą córka przestaje dawać znaki życia, Chris postanawia podjąć własne śledztwo. Podejrzewa, że nic tu nie jest dziełem przypadku. Wkrótce odkrywa coraz bardziej zawiłą sieć kłamstw, które prowadzą prosto do jego rodziny. Z każdą kolejną odpowiedzią pojawiają się nowe pytania, a Chris zaczyna zdawać sobie sprawę, że prawda, której szuka, może okazać się o wiele bardziej przerażająca, niż mógłby przypuszczać.
Ten thriller psychologiczny autorstwa szkockiej pisarki Emmy Christie to pełna napięcia opowieść o skrywanych rodzinnych sekretach i konsekwencjach, które pojawiają się, kiedy prawda wychodzi na jaw.
Akcja została osadzona w Edynburgu, co wprowadza mroczny, niepokojący klimat, idealnie współgrający z tajemniczymi wątkami powieści i potęgujący napięcie. Książka wciąga czytelnika od pierwszych stron, a nieoczekiwane zwroty akcji, świetne portrety psychologiczne bohaterów i zaskakujące zakończenie sprawiają, że jej lektura jest emocjonująca i daje do myślenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Dla rodziców
Ta książka nie jest ani o Was, ani o mnie.
Ale jest ode mnie dla Was.
Bardzo Was kocham.
Zabiłem Ruth Morrison.
Czy czuję się winny? Tak.
Czy żałuję? Nie.
Czy zrobiłbym to jeszcze raz? Tak. Tylko wcześniej.
ROZDZIAŁ 1
Chris Morrison przytulił żonę na tyle, na ile pozwalały rurki i przewody.
Najgorszy był brak reakcji. Ani jednego drgnienia, żadnego dźwięku. Metalowa balustrada łóżka wpiła mu się w nogi, gdy usiłował pochylić się do żony.
Chciał, żeby nic ich nie dzieliło, żeby mógł z nią wrócić do domu.
Jej usta pod plastikową maską były rozchylone, zaschnięta ślina na policzku wyglądała jak pleśń. Zarumienił się, zażenowany wyglądem kobiety, którą obejmował. Piękno ulotniło się z całego jej ciała. Nawet z warg, tak idealnie pasujących do jego ust, teraz uciszonych przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności lub fatalny moment nieuwagi – jakąś potężniejszą od niej siłę.
Słowo „wypadek” początkowo do niego nie dotarło.
Był na weekendowym wyjeździe na narty na północy kraju, gdy odebrał telefon. Obcy głos ze wschodnioeuropejskim akcentem wypowiedział imię jego żony w zaskakujący sposób. Potem nastąpiły słowa „upadek”, „głowa” i „śpiączka”. Polecono mu jak najszybciej pojechać do Royal Infirmary w Edynburgu. Funkcjonariusz już na niego czekał.
Dziesięć godzin później obejmował opatulony pościelą tobołek, który policjanci i lekarze nazywali jego żoną.
Tak cholernie bezosobowo. „Ona ma na imię Maria”.
Gdyby to on leżał na szpitalnym łóżku, Maria kazałaby mu się skupić na nieuszkodzonych częściach ciała. „Powinieneś być wdzięczny, że nie stało się nic gorszego”, powiedziałaby.
„Wiem, skarbie, wiem”.
A jeśli nie ma nieuszkodzonych części ciała? Na czym się wtedy skupić? Spojrzał na posiniaczoną, spuchniętą Marię, której oddech i krew tkwiły uwięzione w plastikowych przewodach. Marię, której zakrwawione, pulsujące organy prowadziły walkę przekładającą się na stonowane popiskiwania i zygzaczki na ekranie. A to wszystko dlatego, że wyszła pobiegać.
To niepojęte – mógł stracić żonę, bo potknęła się na schodku, przydepnęła własną sznurówkę albo pośliznęła się na opakowaniu chipsów, porzuconym przez jakiegoś ucznia. Naprawdę, tylko tyle? Maria po prostu upadła? Nie mógł w to uwierzyć.
Kiedy usiłował wycisnąć z policjantów coś więcej, zbywali go, każąc cierpliwie czekać. Lekarze zgodnie powtarzali formułki, których tysiące razy używał jako reporter – „w stanie krytycznym”, „obrażenia zagrażające życiu”, „niewielka szansa na odzyskanie pełnej sprawności”. Ale to słowa pielęgniarki zabolały najbardziej. Kobieta wygładziła pościel Marii, po czym ścisnęła Chrisowi dłoń tak mocno, że obrączka zostawiła ślad na środkowym palcu.
„Na pańskim miejscu zadzwoniłabym do rodziny”.
Nie musiał pytać dlaczego.
Rozmowa z Mikeyem była krótka, choć nie bezbolesna. Już jechał do szpitala. Ale z Ruth przecież tak łatwo pójść nie mogło. Dzwonił na jej komórkę dziesiątki razy. Od razu przerzucało go na pocztę głosową, co znaczyło, że albo wyłączyła telefon, albo była poza zasięgiem. Zostawił jej wiadomości, w których – miał nadzieję – nie zdradził, co się naprawdę wydarzyło. Zamierzał jej to wyjaśnić w rozmowie. Zapewnić ją, że nie powinna mieć wyrzutów sumienia, że jest tak daleko. Zresztą odległość, ta mierzona w kilometrach, nic nie znaczyła, wystarczyło wsiąść w samolot.
Ale dystans między nimi tak łatwo nie zniknie.
Zabrzęczała mucha. Ogarnęły go mdłości, gdy wylądowała mu na palcach. Czy zwabiła ją Maria? Zwilżoną chusteczką wytarł krew z policzków żony, kropeczki, które umknęły uwadze pielęgniarek, lecz nie człowieka, który od ponad trzydziestu lat budził się, patrząc na tę twarz. Potem umył z dziesięć razy ręce, uważnie oglądając wszystkie fałdki i zmarszczki w rażącym łazienkowym świetle. Nie chciał, by pod paznokciami została krew żony. Ale Chryste, przecież Maria zawsze w nim będzie. Na jego skórze, pod skórą.
Zamknął oczy i wtulił nos i wargi w jej policzek, myśląc o delikatnych włoskach na jej karku, które kochał, a o których ona nawet nie wiedziała. Były tylko jego, ukryte przed światem pod gęstymi czarnymi lokami, hiszpańskim dziedzictwem żony. Gdy odetchnął głęboko, wciągając jej zapach, w oczach stanęły mu łzy. To było jedyne, co się w Marii nie zmieniło. Zaciągnął się jeszcze raz znajomą wonią, po czym nagle zgiął się wpół i zwymiotował obok łóżka.
ROZDZIAŁ 2
Chris walczył z sennością, półleżąc na plastikowym krzesełku, gdy ktoś grzecznie zapukał do drzwi. Puk, puk. Przerwa. I znowu puk, puk. To musiał być Mikey. Chris kazał mu zostać w domu, ale syn odmówił. Zapukał ponownie i delikatnie otworzył drzwi. Był w połowie Hiszpanem, ale cholernie brytyjskim. „Moja mama umiera, ale bez obaw, nie zapomnę o dobrym wychowaniu”.
Chris nie otworzył oczu. Udawał, że śpi.
Na lśniącym linoleum skrzypnęły podeszwy butów. Potem Mikey jęknął.
– Mamo?
Pierwszy znajomy głos, jaki Chris usłyszał, odkąd się to wszystko zaczęło. No, z wyjątkiem własnego. Aż dziwne, jak naturalnie przyszło mu mówienie do nieprzytomnej Marii. Ale klął w duchu, gdy odruchowo kończył zdanie pytaniem, prośbą o potwierdzenie. „Prawda? No nie? Pamiętasz?”. Cisza, która po nich zapadała, nie miała sobie równych.
Zawstydził się, gdy jakiś doktor zaskoczył go podczas opowiadania o pogodzie na północy i o tym, jak mało brakowało, żeby rozbił samochód, bo była gołoledź. Ale lekarz miał gdzieś jego gadanie. Zerknął na kartę pacjenta na łóżku Marii i pisząc coś czerwonym długopisem, zapewnił Chrisa, że takie monologi są dobre dla „ludzi w sytuacji pańskiej żony” i że to „zupełnie normalne w tych okolicznościach”.
Chris wyobrażał sobie ludzi takich jak on w pokojach podobnych do pokoju Marii. Zapewne ściskali dłonie umierających i zmarłych, mówiąc rzeczy, których nigdy nie ośmieliliby się powiedzieć, gdyby istniała choćby najmniejsza szansa, że ukochana osoba ich usłyszy. Żałosne. Ciekawe, czy oni także wyobrażają sobie odpowiedzi? Bo jemu głos Marii ciągle brzmiał w uszach.
„Wiesz, jaki masz problem, Chris?”.
„No, powiedz”.
„Filtrujesz swoje uczucia”.
„Czyli?”.
„Czyli czujesz coś, ale zamiast to wyrazić, najpierw to oceniasz, zastanawiasz się, czy tak wypada. I martwisz się, co ludzie powiedzą. Przecież to bzdura. Nie przestanę cię kochać, bo jesteś szczery”.
„Tego nie wiesz”.
„Przekonaj się”.
Dlatego przez parę ostatnich godzin starał się oczyścić swój filtr tak zalepiony osadem niewypowiedzianego, że prawie niczego już nie przepuszczał, a zwłaszcza strachu, który przygniatał najbardziej; strachu, że nie zdołał ochronić swojej rodziny. Znowu. Dlatego siedział teraz przy kolejnym szpitalnym łóżku, w obliczu kolejnej straty.
I nagle wrócił myślami do Tamtego Dnia przed piętnastu laty, wyrazistego jak zawsze. Przypomniał sobie, jak szybko krew ostygła i zaschła na jego palcach, jak się kąpał, trąc włosy, żeby usunąć ślady po tym... po niej. Krew była już czarna i zaskorupiała, ale gorąca woda przywróciła ją do życia, zmieniła twarde grudki w lśniące kropelki rdzy spływające i mieszające się z wodą. Przypomniał sobie, jak wycisnął z gąbki czerwień, która zabarwiła wirującą w odpływie wodę. Krążek osadu na białej ceramice został jeszcze długo po tym, jak wszystko spłynęło.
Te obrazy nigdy go nie opuszczą.
– Tato, śpisz?
Mikey delikatnie dotknął jego ramienia. Chris otworzył oczy i zamrugał dla lepszego efektu.
– Dzięki, że przyszedłeś – powiedział.
– I tak nie mogłem spać – odparł Mikey. – Radzisz sobie?
– Nie bardzo – mruknął Chris, myśląc o tym, ile razy sam zadawał to pytanie komuś, kto ewidentnie rozpadał się na kawałki. Uprzejmość nakazywała spytać. Tylko że tutaj, w tej sali, nie było miejsca na dobre maniery. Ludzie często go pytali, czy im dłużej się pisze o cierpieniu, tym łatwiej się je znosi, a potem szybko sami sobie odpowiadali, nie dopuszczając go do głosu. „Pewnie można przywyknąć”, mówili, a on przytakiwał, bo nikt nie chciał wiedzieć, że jemu nigdy się to nie udało.
Łóżko się zakołysało, gdy Mikey pochylił się i pocałował matkę w policzek, a potem ujął jej rękę. Poruszał się niezdarnie, a jego gest wydawał się wymuszony i jakby niestosowny. Chris dźwignął się z krzesła i stanął naprzeciwko syna po drugiej stronie łóżka. Mikey był zarośnięty i chyba skacowany.
– Co się stało?
– Policjanci twierdzą, że upadła – wyjaśnił Chris. – Rozbiła głowę na kamiennych schodach.
– Gdzie?
– Fleshmarket Close.
– Jezu – Mikey skrzywił się boleśnie. – Stromo tam jest.
– No tak. Ale wiesz równie dobrze jak ja, że twoja mama schodów nigdy się nie bała. Zawsze twierdziła, że im więcej, tym lepiej. Właśnie dlatego zadaje sobie tyle trudu i biega po Starym Mieście. Mogłaby to robić bliżej domu, ale tam jest dla niej za płasko.
Chris wyobraził ją sobie w domu i na wakacjach, szukającą tras ze schodami i schodkami, od czasu do czasu pokrzykującą, gdy musiała odskoczyć w bok, żeby nie wdepnąć w psią kupę, kałużę czy porzucone pudełko po kebabie. Była prawdziwą profesjonalistką, szlag by to trafił.
– Biegała?
– Na dziesięć kilometrów, znowu.
– Kto ją znalazł?
– Nie wiem.
– I mówią, że się potknęła?
– Aha – powiedział Chris. – Sprawdzają nagrania z monitoringu, ale wczoraj policjant powiedział, że to formalność. Uważają, że to był po prostu wypadek. Nie widzą powodu, żeby wszcząć dochodzenie.
– Znaczy... zaraz... uważasz, że powinni?
– Nie mam pewności, Mikey. Ale znam twoją mamę i wiem, że nie upadłaby tak po prostu.
– No tak – Mikey westchnął i oparł głowę na rękach, wpatrując się w podłogę. Chris przyglądał się, jak plecy jego syna unoszą się i opadają. Oddech Mikeya, szybki, płytki, drżący, w niczym nie przypominał perfekcyjnie symetrycznych, wymuszonych przez maszynę wdechów i wydechów Marii. Można by było zagrać jakiś utwór do tego mechanicznego akompaniamentu i nie wypaść z tempa. Chris nie mógł tego znieść, szukał pytania, które mógłby zadać, by zagłuszyć dźwięk aparatu oraz to, co oznaczała jego obecność.
– Powiedziałeś Rachel?
Mikey przytaknął i zaczął skubać zębami paznokieć serdecznego palca.
– Przyjedzie do szpitala?
Chris miał nadzieję, że nie i że tego po nim nie widać. Żona Mikeya była trudna do zniesienia nawet w normalnej sytuacji, a co dopiero teraz.
– Powiedziała, że na razie zostanie w domu. Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli posiedzimy z mamą sami. Udało ci się skontaktować z Ruth?
Chris pokręcił głową.
– Nie. Nagrałem się, ale...
– Jest w innej strefie czasowej.
– No tak.
– A poza tym... to Ruth. Wiesz, jaka jest.
„Wiem?”, chciał spytać Chris, ale zdecydował się na milczenie, którego potem nie potrafił już przerwać. Mikey parę razy otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale od razu je zamykał. W końcu wydobył z siebie szept, jakby nie chciał, żeby matka go nie usłyszała.
– Tato...? – odezwał się, odwracając oczy. – Skontaktowałeś się z wujkiem Mateo?
– Jeszcze nie – odparł Chris, rumieniąc się na sam dźwięk tego imienia.
– Podróż z Barcelony nie trwa długo.
– Jeśli mu się zechce.
Mateo był jedynym bratem Marii, ale o piętnaście lat od niej młodszym – i tylko o dziesięć lat starszym od Mikeya. Rodzice nazywali go późną niespodzianką, ale on sam uważał, że był niechciany i przez całe życie usiłował uciec przed klątwą, którą sam na siebie rzucił. Maria określała go słowem „problematyczny”, Chris – wieloma innymi, przy czym żadne z nich nie było pochlebne. Ale bez względu na to, jakie etykietki mu przylepiali, Chris miał pewność co do jednego: nie chce tu teraz tego człowieka.
– Powinieneś do niego zadzwonić – powiedział Mikey.
Chris zacisnął zęby. Respirator szumiał, pierś Marii unosiła się i opadała. Mikey wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zagryzł wargę i spojrzał w milczeniu na leżącą nieruchomo matkę. Maria zawsze wyglądała egzotycznie. Gdyby umieścili jej twarz na reklamie, sprzedałaby miliony paczek papierosów. Jej skóra miała odcień laski cynamonu – dar natury, bo większość dni spędzała pod białym niebem Szkocji. Mikey i Ruth odziedziczyli to po niej – a także ciała stworzone do pływania i zamiłowanie do warzyw strączkowych. Ale oczy mieli po Chrisie: niespokojne, wiecznie zerkające za siebie, nieustannie rozdrażnione pyłkami i poważnymi rozmowami.
Spojrzał na żonę. Jej powieki znowu były sklejone twardą żółtą skorupą. Gdy zjawił się tu po raz pierwszy, usiłował zdrapać ją paznokciem, ale pielęgniarka upomniała go, żeby był delikatny. Przyniosła waciki i buteleczkę płynu antybakteryjnego, a następnie pokazała, jak powinien się nimi posłużyć. Zrobił dokładnie to, co mu kazała, i go zemdliło. Poczuł się, jakby balsamował zwłoki.
Ale i tak było to łatwiejsze niż rozmowa z Mateo.
Sięgnął po waciki i płyn, żeby się czymś zająć. Uniósł klapkę nakrętki, powąchał zawartość, po czym znowu ją zamknął i obrócił buteleczkę w dłoniach, udając zainteresowanie listą składników spisaną mikroskopijną czcionką na etykiecie. Ale wiedział, że to granie na zwłokę i że nie może tego robić dłużej. Musiał zadzwonić.
Maria zapewne miała numer brata w komórce.
Chris wstał i podszedł do szafy. Wyjął sportową kurtkę Marii. Żona wybrała ją ze względu na praktyczne kieszenie, w tym jedną podłużną na lewym rękawie, idealnie mieszczącą telefon. Ale telefonu w niej nie było – a to nie pasowało do Marii. „Na wszystko jest miejsce i wszystko jest na swoim miejscu”, powtarzała. Zdjął kurtkę z wieszaka i zaczął otwierać kolejne kieszenie. Czuł się niezręcznie, grzebiąc wśród chusteczek i rachunków za rzeczy, które kupiła, gdy go przy niej nie było. Ale się opłaciło. Komórka znajdowała się w wewnętrznej kieszeni.
Wyświetlacz był czarny; gdy padło na niego światło, pojawiły się ślady palców Marii w miejscu, które ostatnio dotykała. Nie mógł tego znieść; żeby tego nie widzieć, wybudził komórkę, ale otrzymał żądanie sześciocyfrowego hasła. Wpisał datę ich ślubu, lecz tym razem Maria wybrała coś innego. Spróbował jeszcze raz, z tym samym skutkiem.
– Masz pomysł, jakie hasło mogła wybrać mama?
Mikey podniósł wzrok i wzruszył ramionami.
– Urodziny Ruth?
– Warto spróbować. – Chris wpisał datę, ale telefon pozostał zablokowany. – Coś jeszcze?
Mikey westchnął.
– Daj go, tato.
Przechylił się, sięgając po telefon, delikatnie uniósł rękę matki i przycisnął jej kciuk do czujnika. Ekran się rozjarzył.
Chris poczuł w gardle gruzeł. Przełknął ślinę z wysiłkiem, starając się go usunąć.
Na tapecie telefonu Marii było stare zdjęcie ich czwórki – zbliżenie, ale ich twarze kryły się pod ikonkami i pęknięciami rozchodzącymi się zygzakowatą pajęczyną po ekranie. Chris, Maria, Mikey i Ruth, razem, ale roztrzaskani na kawałki.
Nie pozwoli na to.
Otworzył kontakty i zaczął szukać numeru Mateo. Nie rozmawiał z nim od lat – od Tamtego Dnia unikał Barcelony – ale nadal świetnie go pamiętał. Mateo był podobny do Marii, lecz jego skórze brakowało blasku i zdrowia, a uśmiechowi – radości.
Na samym szczycie listy znajdowało się AaaaaaaaRuth. Ruth, zawsze numer jeden. Poczuł znajomy trzepot w piersi, zapowiadający rozwinięcie się wielkiej, czerwonej flagi ostrzegawczej.
„Zauważ mnie – mówiła. – Zwróć na mnie uwagę”.
Ale przecież Chris był mistrzem odwracania wzroku. Zjechał na sam dół listy, do litery Z. Zdziwił się, że Maria ma w kontaktach tyle nieznanych mu osób. Może to koleżanki z jogi albo z grupy medytacyjnej, na którą zaczęła chodzić w czwartki wieczorem. W każdym razie imienia Mateo wśród nich nie było. Rozmowa ze szwagrem musiała zaczekać.
Wszedł w ustawienia i zmienił numer PIN na datę ich ślubu, po czym zablokował ekran. Szkoda, że nie może tak zrobić ze wspomnieniem Tamtego Dnia sprzed piętnastu laty. On i Maria wrócili do mieszkania Mateo później, niż zamierzali. Zastali puste pokoje i otwartą butelkę brandy. Chris pamiętał strach drżący w głosie żony, kiedy uświadomili sobie, że coś jest nie tak: że Ruth nie ma tam, gdzie powinna być.
„Ruth – rzuciła Maria. – Gdzie jest Ruth?”.
Wyobraził sobie, że gdyby ocknęła się ze śpiączki i zrozumiała, że córki przy niej nie ma, powiedziałaby to samo. Mógł unikać rozmowy ze szwagrem, ale Ruth musiała wiedzieć. Dzielił ich Atlantyk, a znając ją, można było mieć pewność, że znajduje się daleko od lotniska. Ale powinna natychmiast ruszyć w drogę do domu.
Wziął telefon i znowu wybrał numer, usiłując zignorować słowa od niedawna kończące każdą jego myśl: „Zanim będzie za późno”.
Ja i Ruth poznaliśmy się w czasach, gdy dzieliła się smarkami, śliną, ubraniami i kąpielą z każdym, kto o to poprosił. Biegała goła po plaży, parku i domu, nie mając pojęcia, dlaczego ktoś miałby się na nią gapić lub ją komentować. Byliśmy nierozłączni i wtedy nikomu to nie przeszkadzało.
Gdy byłem obok, Ruth odpychała od siebie nerwowych, drżących chłopców, stojących na nabrzeżu z podkulonymi palcami stóp i wyciągniętymi szyjami, wpatrzonych szeroko otwartymi oczami w lodowate szare wody dwa metry poniżej. Kiwałem głową, a wtedy rzucała się w morze, wyprzedzając wszystkich. Gdy jej smukłe ciało wynurzało się z wody, jej tata bił brawo, a ona natychmiast na niego spoglądała, jakby ich głowy łączyła niewidzialna nić, której żadne z nich nie chciało zerwać nawet na minutę. Ona była szczęśliwa, że mnie posłuchała, a ja – że zrobiła, co jej kazałem.
Gdy byłem obok, Ruth ganiała ze mną aż do utraty tchu, a potem kładła się na plecach na trawie i patrzyła w zmieniające się kształt chmury. Kładłem się obok niej i byliśmy ja, ona i nasze bijące serca, i białe niebo, zawsze kryjące swój błękit. Opowiadałem jej, że to niebo zawsze będzie takie samo, bez względu na to, gdzie się położymy albo jak bardzo sfatygowane i pomarszczone staną się nasze ciała – ona zgadzała się ze mną, a ja byłem szczęśliwy, że widzi świat moimi oczami.
Wtedy nie kwestionowała tego, co było między nami.
Wtedy nie było krwi na rękach – ani jej, ani moich.
ROZDZIAŁ 3
Mikey podał Chrisowi kawę i croissanta, po czym przeszedł na drugą stronę łóżka Marii i usiadł na plastikowym krzesełku świśniętym z sali dla gości. Spędził tam noc, rozwalony na podłodze. Chris został z Marią; niepokój wibrował w każdej komórce jego ciała. Pragnęło ono snu, ale umysł gwałtownie się sprzeciwiał.
– Ruth nadal się nie odezwała?
– Ani słowem – powiedział Chris, zerkając na zegarek. – A od wypadku mamy minęły już dwadzieścia cztery godziny.
Mikey pokiwał głową i obaj spojrzeli na pierś Marii, unoszącą się i opadającą, raz po raz. Chris skojarzył odgłos respiratora z nurkowaniem i pozwolił swoim myślom poszybować nad morze, do świata bez ścian. Gdy dzieci były młodsze, wypływali razem łódką. Maria stała przy sterze, Chris sprawdzał sprzęt i pomagał Mikeyowi i Ruth wcisnąć się w małe pianki. Wtedy nie znali strachu. Zwyczajnie przeskakiwali przez burtę i pozwalali morzu, żeby ich unosiło, żeby zmieniło ich ze stworzeń chodzących w dryfujące. Zamknął oczy i ujrzał Marię nad morzem – ale niespodziewanie zaczęła tonąć, jej włosy unosiły się jak wodorosty, bezwładne kończyny kołysały się tu i tam targane niewidocznymi prądami. Wyobraził sobie jej ciało, rozpływające się powoli, zasilające podwodny świat, w którym czuła się jak w domu. To było niemal piękne. Ale wiedział, jak to naprawdę wygląda – przecież nieraz stał w porcie, robiąc notatki do artykułu na pierwszą stronę, gdy policjanci brodzili po kolana w lodowatej wodzie, wyławiając z niej wzdęte zwłoki. Wielkie gnijące balony o twarzach, które stały się dziesięć razy większe niż były, z oczami wydziobanymi przez mewy.
„Przestań, Chris. Przestań”.
Ulżyło mu, gdy usłyszał szczęk wózka pielęgniarki na korytarzu, a po chwili jedno puknięcie do drzwi i zbyt radosne w tych okolicznościach „Dzień dobry, panowie!”. Kobieta poprosiła o pięć minut sam na sam z pacjentką. Kiwnęli głowami, szurnęli krzesłami i wyszli.
Maszerowali w niezręcznym milczeniu jedynym w całym szpitalu korytarzem z wykładziną (znakomity wybór koloru: siny jak wargi nieboszczyka), łączącym wydział urazowy z OIOM-em. Jakim cudem Maria się tu znalazła? Na razie nie miał konkretnych informacji o jej stanie – i żadnych wiadomości od policji. Biegła, upadła, rozbiła głowę o kamień. I to wszystko?
Policjanci powiedzieli, że nie mają dowodów na udział osób trzecich – przynajmniej na razie – ale dziennikarska żyłka nie pozwoliła mu w to uwierzyć. Jak wyglądała alternatywa? Klasyczne pytanie, banał. Wstydził się, że w ogóle o nim pomyślał, nie mówiąc już o wypowiedzeniu go na głos.
Upadła czy ktoś ją popchnął?
Odsunął od siebie tę myśl, otworzył przeszklone drzwi na końcu korytarza. Za nimi znajdował się smętny ogródek, niegdyś okupowany przez palaczy, teraz przemianowany na Strefę Czystego Powietrza, jak głosiła tablica kupiona za pieniądze podatników, chyba tylko po to, by oficjalnie powiadomić ludzi, że znaleźli się na dworze.
Kiedyś Chris zdołałby z tego zrobić przyzwoity artykuł – dowiedziałby się, ile kosztowała tablica, i poinformowałby opinię publiczną o idiotycznym marnowaniu pieniędzy. Czytelnicy zawsze chętnie się rzucą na nowy powód do narzekania, wdzięczni za odwrócenie uwagi od naprawdę ważnych spraw i prawdziwie bolesnych historii. Łatwiej czytać o korupcji i niekompetencji polityków, niż przyswoić jeden akapit o takim samym jak ty człowieku, który przestał istnieć.
Czy tak będzie i tym razem? Może. Pierwsza wiadomość o wypadku Marii została wciśnięta w rubrykę „Wieści w skrócie” w internetowym wydaniu gazety – dwa zdania zgrabnie podsumowujące nieszczęście jego rodziny. „Wczoraj w centrum Edynburga znaleziono kobietę z poważnymi obrażeniami głowy. Pięćdziesięcioośmiolatka, znana w okolicy nauczycielka liceum Maria Morrison, została przewieziona do Royal Infirmary”. Sam napisał setki takich tekstów, może nawet tysiące. Ale tym razem chodziło o niego. Tym razem nie obserwował z bezpiecznej odległości, jak wykoleja się czyjeś życie. Tym razem ślady na asfalcie zostawiły krew i skóra Marii. A jeśli wkrótce nie dodzwoni się do Ruth, stanie się typowym „zaniepokojonym krewnym” wzywającym córkę do nawiązania kontaktu. Rozpaczliwie chciał z nią porozmawiać, zanim wieści dotrą do niej w inny sposób.
Znowu wybrał numer Ruth, krążąc po maleńkim ogródku. Nic.
– Wciąż nie włączyła komórki – powiedział. – Spróbuję zadzwonić z telefonu mamy.
– To na nic – odparł Mikey. – Raczej nie dziwi, że Ruth się nie odzywa, prawda? Zwłaszcza jeśli jest na jakiejś wielkiej wyprawie. Dziś inaczej o tym myślisz tylko dlatego, że naprawdę musisz z nią porozmawiać. Gdyby wyłączyła telefon w jakikolwiek inny poniedziałek, w ogóle by cię to nie zdziwiło.
– Może.
– Nie żadne „może”. To normalne zachowanie Ruth.
Mikey odchylił głowę i spojrzał na kwadrat zachmurzonego nieba.
– A właściwie kiedy z nią ostatni raz rozmawiałeś? Chodzi mi o telefon, a nie o wysłanie wiadomości czy maila.
Chris skrzywił się z zakłopotaniem.
– Pewnie kilka miesięcy temu. A ty?
– Od twojego urodzinowego weekendu nie zadzwoniła do mnie ani razu. Śledzę jej zdjęcia online i to wszystko.
– Znowu się pokłóciliście?
– Nie bardziej niż zwykle.
– Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby ci wybaczyła, że obciąłeś jej te cholerne włosy przed przedstawieniem. Chryste, jak twoja matka się wściekła.
– Wielka afera Kopciuszka – przyznał Mikey i przez chwilę obaj uśmiechali się do wspomnień. – „Gwiazda przedstawienia oskalpowana przez rozwścieczonego brata”.
– Biedactwo – Chris przypomniał sobie zalaną łzami Ruth schodzącą po schodach i ściskającą w rączkach obcięty warkoczyk, w którym wciąż tkwiła spinka. A wszystko przez to, że bez pozwolenia grała w gry Mikeya i niechcący zepsuła konsolę, zalewając ją piciem. Gdy Mikey to odkrył, wziął z szuflady w gabinecie nożyczki Marii i za karę obciął siostrze włosy. Chris i Maria byli oburzeni, Mikey dostał szlaban, a Ruth musiała wystąpić w peruce.
– Nieźle jej poszło, prawda? Dobra aktorka z tej naszej Ruth. Ale przez ciebie wszyscy się z niej śmiali.
– E, Ruth sobie z tym radziła – odparł Mikey i objął się rękami, jakby nagle zrobiło mu się zimno. – No dobrze, zajrzę do mamy.
Chris odprowadził go wzrokiem i znowu zadzwonił do Ruth. Od razu usłyszał wiadomość, że telefon jest wyłączony, po czym przełączyło go na pocztę głosową – tak samo jak poprzednio. Westchnął, ale wiedział, że musi być cierpliwy. Ruth włączy w końcu telefon. Prawda?
Na niektóre pytania lepiej nie odpowiadać.
Sprawdził wiadomości, żeby się czymś zająć. W mailu nic, w SMS-ach nic, w mediach społecznościowych nic. Otworzył notes, zapisał godzinę próby kontaktu z Ruth i dodał „brak postępów”. Nie ustąpi. Postanowił robić tak co godzinę, dopóki się nie dodzwoni. Kusiło go, żeby znowu spróbować, ale ostatecznie włożył obie komórki do kieszeni i wrócił do szpitala.
Drzwi pokoju Marii były zamknięte. Gdy usłyszał dobiegające zza nich przenikliwe elektroniczne piski, strach wybuchł mu w piersi jak pożar. Maszyny podtrzymujące życie Marii brzmiały inaczej, przynajmniej wtedy, gdy jej serce biło. Chryste. Krew zapulsowała mu w opuszkach palców, gdy nacisnął klamkę.
Kobieta, którą Chris znał – choć tylko z miejsc zbrodni – pocieszała Mikeya. Podniosła wzrok, przywitała się skinieniem głowy, ale się nie uśmiechnęła.
– Proszę za mną – powiedziała. – Mamy nowe wiadomości.