Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Życie niespełna trzydziestoletniej Adrianny wydaje się być usłane różami – niestety, do czasu. Po dramatycznym rozwodzie wyjeżdża z pięcioletnią córką z Trójmiasta do Warszawy. Obarczona wysokimi alimentami na rzecz byłego męża, musi szukać pracy za granicą: leci do Hiszpanii, pozostawiając córeczkę pod opieką matki. Wyprawa „za chlebem” szybko przeistacza się w coś więcej: w ucieczkę przed przeszłością i rozpaczliwe poszukiwanie miłości. Jak się okazuje, nie zawsze można to ze sobą pogodzić…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 433
Data ważności licencji: 7/13/2026
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lingventa (Barbara Milanowska, Magdalena Zabrocka)
Zdjęcia na okładce
© ArtOfPhotos/Shutterstock
© svetikd/iStock
Element graficzny w tekście
© Alhovik/Dreamstime.com
© for the text by Aleksandra Pakuła
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1749-7
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
Tę książkę dedykuję wszystkim kobietom, które, tak jak Adrianna, potrzebują usłyszeć te dwa ważne słowa: JESTEŚ WYSTARCZAJĄCA!
W naszym przypadku słowa miłość i złość różnią się zaledwie kilkoma pierwszymi literami, a pożądanie tak łatwo prowadzi do szaleństwa, że czasem trudno zauważyć moment, kiedy to nastąpiło. Naszą namiętność i gniew dzieli cienka granica. To cieniuteńka lina, na której balansujemy niczym najlepsi akrobaci. Tylko naszej sztuki nikt nie chciałby oglądać. Nikt też by jej nie podziwiał, bo jak podziwiać kogoś, kto w tak gwałtowny sposób okazuje swoją miłość?
Ale to właśnie my. Kłócimy się, krzyczymy, obrażamy, bo jest w nas tyle emocji, nad którymi nie potrafimy zapanować. Emocji, które nas wyniszczają od środka, obnażają nasze słabości, zmartwienia, obawy. To przez nie znowu to robimy…
Wpadamy w to szaleństwo. Rzucamy się na siebie niczym zwierzęta w czysto fizycznym akcie. Pieprzymy się, bo kochaniem żadne z nas tego nie nazwie. To, co się nie zmienia, to pożądanie, niegasnący płomień. Obydwoje potrzebujemy siebie nawzajem. Obydwoje nie potrafimy bez siebie żyć. Obydwoje jesteśmy dla siebie jak najlepszy narkotyk, a stan odurzenia, jakiego doświadczamy, łącząc nasze ciała, to coś, czego nikt inny nigdy nie zazna.
Otumaniona jego dotykiem jak zawsze mu się poddaję. Ulegam jego dominacji, gdy zaciska władczo dłoń na mojej szyi… Tylko teraz, kiedy stoję z twarzą dociśniętą do ściany, ze skrępowanymi na plecach rękoma, nie czuję tego co zwykle. Tego, co było kiedyś, nim on… Nie czuję, jakby uprawiał ze mną seks, nie czuję, że to nasz sposób na pogodzenie się… Karze mnie! Dosłownie karze, pomimo że to on zawinił. To on zachował się wobec mnie… Nie zasłużyłam, a jednak on wymierza karę, a ja ją przyjmuję…
I znów to samo… Godzimy się i wszystko wraca do normy… Do popieprzonej, przerażającej normy, na którą ja nie powinnam się godzić… Ale robię to i znów zamykamy się w wirującym kole, z którego nie ma wyjścia, nie ma ucieczki, nie ma odwrotu.
Budzę się przerażona, zlana zimnym potem i tak roztrzęsiona, że potrzebuję dłuższej chwili, by uświadomić sobie, gdzie jestem.
Rozglądam się po obskurnym wynajętym mieszkaniu, jedynym, na jakie było mnie stać. Jestem odrętwiała, nie wiem, który jest dzień tygodnia, nie mówiąc już o miesiącu ani porze roku. Moja córeczka, która spała obok, wstaje i wskakuje na mnie, krzycząc coś o dzisiejszym teatrzyku. Muszę wziąć się w garść, udawać, że wszystko jest w porządku, i odwieźć ją do przedszkola.
– Mamo! Wstawaj! Już słoneczko świeci.
– Dobra, już wstaję. – Przytulam ją mocno i całuję w czoło. – Dzień dobry! Kocham cię – dodaję po chwili.
– A ja kocham ciebie – odpowiada, uśmiechając się słodko.
Po godzinie jestem już przed blokiem Pauli. Dziś wyjątkowo szybko przejechałam trasę z przedszkola na Górny Mokotów. Wbijam kod na domofonie i już po chwili stoję pod mieszkaniem przyjaciółki. Słyszę donośne szczekanie jej psa. Kiedy Paula staje w drzwiach, mogę się tylko domyślać, co wczoraj robiła. Jej ciemnobrązowe włosy są niedbale związane w kok, a przez cienki, lekko prześwitujący, błękitny szlafrok widać nagie piersi. Piwne, zazwyczaj dzikie oczy wydają się dziś mętne i zmęczone.
– Mam nadzieję, że już sobie poszedł – mówię, siląc się na uśmiech.
– Nie bój się, mała, nie zobaczysz u mnie nagiego mężczyzny. Pamiętam, że stałaś się niepokalaną dziewicą – mówi sarkastycznie, całując mój policzek.
Wchodzę do mieszkania. Kiedy tylko przekraczam próg kuchni, widzę szczerzącą się do mnie Magdę. Niemal wbiegam i rzucam się jej na szyję.
– Nie wiedziałam, że będziesz! – wołam, ciesząc się jak małe dziecko. – Myślałam, że Maciek zamknął cię z dzieciakami na klucz i otworzy dopiero, gdy najmłodszy skończy osiemnastkę.
Słysząc to, Paula wybucha śmiechem.
– Bardzo śmieszne. – Magda pokazuje nam środkowy palec. – Maciek jest w pracy, a dzieci u teściowej. Musiałam was zobaczyć. – Patrzy na mnie i szepcze mi do ucha: – Szczególnie ciebie, kochana. Dobrze wyglądasz.
Magda to prawdziwa matka Polka, żona kochającego, aczkolwiek zaborczego Maćka. Ma kilka kilo na plusie, ale i tak wygląda bardzo ponętnie. Jest trzydziestosiedmioletnią mamą czworga dzieci, za którą prawie każdy mężczyzna ogląda się na ulicy, i to nie tylko za sprawą jej latynoskich krągłości. Magda ma coś, czego od dawna nie mam ja – pewność siebie – i kocha swoje ciało takim, jakie jest. Jej nowa fryzura – krótki, czarny bob – podkreśla nienaturalnie wielkie zielone oczy.
Przez ostatnie miesiące praktycznie się nie widziałyśmy, dlatego nie dziwię się, że postanowiła wykorzystać teściową do opieki nad swoją trzódką, a wiem, że nie lubi tego robić. Wiem też dobrze, że Paula wszystko jej przekazuje, każde moje słowo, każde przepłakane wspomnienie. Nie mam o to pretensji. Tak jest lepiej, a jeżeli nie lepiej, to przynajmniej łatwiej dla mnie, bo nie muszę mówić o tym, co mnie boli, każdemu z osobna. I dalej mogę sobie żyć w swoim małym emocjonalnym więzieniu.
Siedzimy przy kawie i przez następne pół godziny rozmawiamy o wszystkim, tylko nie o moich sprawach. Uciekam od tego tematu. Jednak Magda nie daje za wygraną.
– Co teraz, Adrianna? Jak dajesz sobie radę?
Odwracam wzrok na mopsa Pauli, który namiętnie wylizuje miskę ze swoim jedzeniem.
Po chwili Paula zaczyna chichotać. Ściągam brwi, nie rozumiejąc, co ją tak rozbawiło.
– Małecka, udawanie cnotki kiepsko ci idzie! Przecież widzę, jak patrzysz na Brunona. Przypominają się dobre czasy, co? Niektórzy faceci też mają taki sprawny języczek jak mój piesek! – Wybucha śmiechem.
– Rzeczywiście gdzieś odleciałam – przyznaję, uśmiechając się do niej.
Paula to moja przyjaciółka od czasów podstawówki. Obie mieszkałyśmy na tym samym ursynowskim osiedlu. Obie w tej samej klasie i ławce. Zawsze razem. Przez tyle lat nie miałyśmy poważnej sprzeczki. Zawsze mogę na nią liczyć, nigdy mnie nie ocenia. Była ze mną, gdy inni zawodzili, jest moim aniołem stróżem. Uwielbiam jej nieokiełznany charakter, otwartość i szczerość. Do tego, nie ma co ukrywać, jest piękną kobietą. Długonoga brunetka, której piwne oczy zahipnotyzowały niejednego mężczyznę. Jedyne jej wady, jak sama mówi, to „myślenie cipką” i małe cycki. Paula to taki Casanova w czerwonej sukience. Jej najdłuższy związek to przyjaźń ze mną. Traktuje mężczyzn przedmiotowo i wymienia ich jak buty z zeszłorocznej kolekcji.
– Adrianna, powiedz nam lepiej, co teraz? Co z pieniędzmi? Z pracą? Minęło prawie pół roku od twojego rozwodu.
– Szczerze? Jestem w dupie… – Głęboko wzdycham. – Prawie wszystko po sprzedaży salonu wydałam na adwokata. Alimenty dla Jakuba pożerają moje ostatnie środki. Zastanawiam się nad przeniesieniem do mamy na jakiś czas. Wynajem to ponad pół mojej wypłaty – dodaję z rezygnacją.
Rozstanie z Jakubem zniszczyło mnie kompletnie. Mój już były mąż nie zgadzał się na rozwód, a następnie zażądał alimentów, udając przed sądem, jak bardzo jest przeze mnie pokrzywdzony. Nic dziwnego, że mu się udało. Jakub to adwokat, psycholog i specjalista w terapii uzależnień. Szczerze mówiąc, był i jest jednym z lepszych prawników w Polsce. Oprócz tego, że zajmuje się sprawami w sądzie, ma swój własny czas antenowy w telewizji w trakcie porannego programu śniadaniowego. Podczas rozprawy nie miałam z nim i jego zgrają papug żadnych szans. Jest bezwzględny i nigdy nie przegrywa. Kiedy jest na sali sądowej, umie przenikać ludzkie umysły. Z największego gangstera potrafi zrobić niewinnego baranka, a z bezbronnej kobiety walczącej z mężem alkoholikiem – heterę i krnąbrną sukę wyłudzającą pieniądze.
Kiedyś nie był taki. Na początku był czarującym mężczyzną, uwodzicielskim i niesztampowym. Poznałam go osiem lat temu w Sopocie. Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie na mnie wywarł. Pojechałyśmy tam z Paulą na majówkę, żeby pić tequilę, palić skręty i tańczyć do białego rana. Trzeciego dnia naszego imprezowania postanowiłyśmy zobaczyć plażę w Sopocie… w dzień. Leżąc na kocach, obserwowałyśmy facetów i wtedy pierwszy raz go ujrzałam. Opalony brunet z kilkudniowym zarostem, zielonymi oczami, które natychmiast przykuły moją uwagę. Oczarował mnie od pierwszego wejrzenia. I ten piękny uśmiech… Onieśmielający, kuszący, seksowny, nie dałam rady skupić się na niczym i nikim innym. Szybko nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Nie musiałam długo czekać, by wraz z dwójką kolegów podszedł do nas. Nie pamiętam dokładnie, o czym rozmawialiśmy, jednak zafascynował mnie. Był starszy ode mnie, widać to było nie tylko na jego twarzy, lecz przede wszystkim dało się wyczuć w nieoklepanych tekstach. Nie próbował mnie na siłę poderwać, co było naturalne dla moich rówieśników. Na dodatek okazał się niezły w łóżku. Wiedział, czego chce, i zawsze to zdobywał. Jego władczy charakter kręcił mnie, a nasz seks to było spełnienie moich fantazji. Przynajmniej tych, które w głowie ma dwudziestodwulatka.
Trzy miesiące później przeprowadziłam się do niego do Trójmiasta, a po trzech tygodniach byłam już jego żoną. Jakub uważał, że sierpień jest najlepszym miesiącem na ślub, a ja… no cóż, byłam szaleńczo zakochana i nie chciałam czekać całego roku. Byliśmy małżeństwem siedem lat. I choć mówi się, że człowiek zmienia się co siedem lat, u niego nastąpiło to o wiele szybciej. Po około dwóch latach zaszłam w ciążę. Pamiętam, jak Jakub się cieszył i jednocześnie bardzo denerwował. Otwierał wtedy własną kancelarię adwokacką. Bał się, że nie poradzi sobie z pogodzeniem życia prywatnego z potrzebą rozwoju. Był wręcz chorobliwie ambitny. Przetrwaliśmy to wszystko. Problemy zaczęły się dopiero, gdy Klara, nasza córka, skończyła pół roku. Planowałam wrócić do pracy, ale Jakubowi się to nie podobało. Dużo zarabiał i chciał, bym siedziała z dzieckiem w domu do momentu, aż będzie chodziło do szkoły. Uważał, że moja praca i tak nic nie wnosi do naszego życia ani finansowo, ani pod względem prestiżu. Kosmetyczka specjalizująca się w klejeniu rzęs raczej słabo pasuje do jednego z najlepszych adwokatów w Polsce. Przepaść.
Dokładnie pamiętam jego pierwsze niszczące mnie słowa. Sześć miesięcy po porodzie, kiedy moje ciało nadal nie przypominało tego sprzed ciąży. Nie ubierałam się jak wcześniej ani nie malowałam. Wrócił wtedy później z pracy, od progu czuć było, że tego dnia coś poszło nie po jego myśli. Wypił więcej niż zazwyczaj. Wszedł do pokoju, gdzie wieszałam pranie ubrana w luźny T-shirt i bawełniane majtki. Spojrzał na mnie z obrzydzeniem i powiedział, że rzygać mu się chce na mój widok, że z taką kobietą nigdy nie pokazałby się publicznie i że żałuje, że się ze mną ożenił. Pamiętam, jak bolało. Ten pierwszy raz. Następnego dnia przepraszał, mówił, że nie był sobą, był zły, za dużo wypił, dlatego odreagował na mnie stres. Przez kolejne pięć lat małżeństwa przepraszał jeszcze z miliard razy. W ramach jednych przeprosin dostałam od niego salon fryzjersko-kosmetyczny w centrum miasta.
Jakub zniewolił mnie, zmanipulował, okręcił wokół palca, sprawił, że stałam się słaba, uległa. Nie potrafiłam się od niego uwolnić. Trwałam w tym, mimo że niszczył mnie i moje poczucie własnej wartości, podcinał skrzydła, odsuwał od rodziny, przyjaciół. Dla niego poświęciłam wszystko, zrezygnowałam z tego, co kochałam, i praktycznie wszystko straciłam. Zaufałam mu, a on mnie zniszczył.
Dziś wiem, że to była przemoc, znęcał się nade mną, wyładowując swoją złość, obrażając, upokarzając, ograniczając kontakt z bliskimi. Bardzo dużo czasu potrzebowałam, żeby to zrozumieć. Tak bardzo nie chciałam w to uwierzyć, wybaczałam, tłumaczyłam, broniłam, wybielałam go przed samą sobą.
Przez lata odsunęłam się od niego. Brak miłości, czułości, strach zrobiły swoje. To nie tak, że od razu się odkochałam. Wprost przeciwnie, walczyłam o niego, o nas, ale im więcej pracował i zarabiał, tym większym tyranem się stawał. Złe dni zawsze odbijał sobie na mnie. Mijały miesiące, a nawet lata, a on nie zauważył, jak bardzo zaczęłam się go bać. Nawet gdy powiedziałam, że chcę rozwodu, nie uwierzył i dalej oszukiwał sam siebie, wmawiając także i mnie, że się kochamy, że nie da mi odejść. Prosił, szantażował, a nawet groził. Wyzywał mnie od szmat, sprawdzał telefon, maile w poszukiwaniu kochanka. Po złożeniu papierów rozwodowych uciekłam z córką do Warszawy i wynajęłam mieszkanie. Jednak Jakub postanowił odegrać się na mnie. Jego adwokat, oczywiście kumpel, oświadczył przed sądem, że to Jakub jest poszkodowany, że kocha mnie i nie pozwoli mi odejść. Wszystko świetnie zaplanował i rozegrał. Specjalnie nie prowadził nowych spraw, by zmniejszyć swoje dochody, odmawiał udziału w szkoleniach i programach, twierdząc, że popadł w depresję i nie może pomagać innym, a dodatkowo pragnie spędzać więcej czasu z córką, do której teraz musi tak daleko jeździć. Przygotowywał się do tego już wtedy, kiedy pierwszy raz powiedziałam o rozwodzie. Przed ślubem podpisałam intercyzę, więc oprócz własnego salonu, który i tak musiałam sprzedać, nie miałam nic. Pieniędzy nie wystarczyło na zbyt długo. Drogi adwokat z Warszawy, zasądzone alimenty dla biednego mężusia, któremu przez rozwód znacząco pogorszył się poziom życia, oraz nagły wynajem kawalerki na Ursynowie sprawiły, że coraz większymi krokami zbliżałam się w stronę ogromnych długów. Na szczęście udało mi się niemal natychmiast zatrudnić w salonie fryzjersko-kosmetycznym, w którym pracuje moje mama. Jednak moja pensja ledwo pokrywała wszystkie opłaty.
– I co dalej? – dopytuje wyraźnie zmartwiona Magda.
– Nie wiem – wyznaję szczerze. – Mam co prawda pewną opcję, ale to ostateczność – dodaję chłodno.
– Jaką? – pyta Paula. – Pamiętaj, że mogę ci pożyczyć trochę kasy. Powiedz tylko słowo.
– Nie mogę i nie chcę już nic pożyczać. Moja mama wygadała się Aureliuszowi o moich problemach…
– Hola, hola – przerywa mi Magda. – Czy to ten twój przystojny wujaszek, który mieszka w Hiszpanii? – dopytuje, a Paula zerka na nią z wymownym uśmieszkiem.
– Tak, ten sam – potwierdzam. – Zaproponował mi pracę. To znaczy w pierwszej kolejności powiedział, że da mi pieniądze na adwokata, żebym próbowała unieważnić alimenty. Tyle że ja już nie chcę walczyć. Mam dosyć – dodaję, spuszczając wzrok.
– Będziesz pracować u niego w restauracji? – chce wiedzieć Paula.
– Tak, jako pomoc. Oczywiście na lepszych warunkach, niż mogłabym sobie wymarzyć. Przez pięć miesięcy, start za trzy, od maja.
– I co? Pojedziesz? Zostawisz Klarę? – Magda jest mocno przejęta.
– Nie wiem. Mama powiedziała, że może mi pomóc i zaopiekuje się nią. W wakacje Jakub musi się nią zająć przez dwa tygodnie – wyjaśniam.
Przerywam, by nabrać w płuca odrobinę więcej powietrza. Niepewnie spoglądam na twarze moich przyjaciółek i dużo ciszej mówię:
– Jest tylko jeden warunek. To znaczy mama postawiła mi jeden warunek. Mogę wyjechać, jeśli postaram się zapomnieć o traumie, którą zafundował mi Jakub, i spróbuję funkcjonować jak dawniej. – Nerwowo pocieram skronie. – Może ma rację – przyznaję niepewnie. – Może udawanie, że nie ma się przeszłości… Sama nie wiem. Ale chyba łatwiej jest zaczynać z czystą kartą?
– Nie byłabym taka pewna, czy duszenie w sobie emocji pomaga. – Magda nie ukrywa swoich negatywnych odczuć.
Wiem, że ma mi za złe, że nie potrafię rozmawiać z nią jak kiedyś, że ją odtrąciłam, zresztą jak praktycznie wszystkich. Ale Magda ma wymalowane na twarzy to cholerne współczucie, na które nie mogę patrzeć, i jest taka uczuciowa, empatyczna, że rozgryza stan psychiczny drugiej osoby już po kilku słowach. Przy niej trudno mi kłamać, że jest dobrze, że staję na nogi, gdy tymczasem jedyne, na co mam ochotę, to ustawić się z zamkniętymi oczami na środku ruchliwej ulicy i poczekać, aż…
– Ale musisz spróbować. I wiesz co, jestem pewna, że dasz radę – dodaje z łagodnym uśmiechem, a ja w tym momencie czuję, jak bardzo mi jej brakowało.
Nie chcę dzielić się swoimi problemami, bo może udając, że ich po prostu nie ma, dam sobie szansę na w miarę normalne życie. Nagle na mojej twarzy pojawia się zapowiedź uśmiechu i przerywam panującą ciszę:
– Powiedziała mi, że mam się zabawić jak wtedy, kiedy byłam nastolatką! Moja matka! Dacie wiarę?
– Cholera, a mnie twoja matka za każdym razem, kiedy robię u niej włosy, każe dorosnąć! – oznajmia Paula i śmiejąc się w głos, pyta: – I gdzie tu sprawiedliwość?!
– Nie wiem, czy Jakub pozwoli mi wyjechać – mówię dużo ciszej.
– Jak, kurwa, nie pozwoli! – wykrzykuje Paula. – To przez tego fiuta stoisz pod murem!
– Nigdy nie wyjeżdżałam bez Klary. Nie wiem, czy dam radę – dodaję smutno.
– Wiemy, wiemy, kochana. – Magda przytula mnie mocno, a po chwili dołącza do nas Paula, krzycząc, że też chce pomacać moje cycki, póki nie opadły…
Jeszcze nigdy Jakub nie zaskoczył mnie tak bardzo jak tego dnia, kiedy zgodził się na mój wyjazd. Nawet kiedy się oświadczył, nie byłam tak oszołomiona. Nie wiedziałam, czy to jego kolejna gra, czy rzeczywiście pozostał w nim jeszcze cień człowieczeństwa. A może właśnie o to mu chodziło? Rozumie przecież doskonale, że rozłąka z Klarą będzie dla mnie niewyobrażalnie bolesna. Może uważa, że nie wytrzymam, poddam się i… wrócę do niego. Te myśli kłębiły mi się w głowie, nie dając chwili wytchnienia.
Na tydzień przed wylotem próbuję spisać listę potrzebnych rzeczy. Przeraźliwie boję się wyjazdu. Zastanawiam się, jak moja mama sobie poradzi, co będzie z Klarą, jak zniesie rozłąkę. W głowie mam mętlik. Umieram ze strachu, myśląc, co będzie, gdy zachoruje. Na dodatek w przedszkolu z okazji Dnia Matki ma się odbyć przedstawienie, którego nie będę mogła zobaczyć, a to jeszcze bardziej potęguje mój lęk. Poza tym obawiam się również, że Jakub wykorzysta mój wyjazd i oskarży mnie o niesprawowanie odpowiedniej opieki nad córką, by mi ją odebrać. Boję się też o siebie. Mój angielski nadal jest raczej na poziomie podstawowym, chociaż przez ostatnie trzy miesiące ostro wkuwałam słówka. Nigdy też nie pracowałam w kuchni. Owszem, umiem lepiej gotować, podobno nawet nieźle, ale praca w restauracji to coś innego. Te myśli mnie paraliżują. Dlatego gdy Paula wpada tuż przed wyjazdem, zastaje mnie w podłym nastroju.
– Mam coś dla ciebie! – krzyczy od progu z tajemniczym uśmiechem.
– Jeżeli to wibrator, to podziękuję – wypalam, przewracając oczami.
– Nie, to nie wibrator, ale swoją drogą przydałby ci się. Stajesz się okropną jędzą przez ten celibat – odpiera, pokazując mi język. – Obiecaj, że spakujesz to do walizki i nie otworzysz, póki nie nadejdzie odpowiedni dzień – dodaje, podając mi szary, materiałowy pokrowiec.
– Co to jest? – dopytuję zdumiona faktem, że to nie gadżet erotyczny.
– Głównie ciuchy – uśmiecha się zalotnie – ale znajdziesz tam coś jeszcze.
– Paula! Jadę do pracy, a nie na pokaz mody!
– Oj, dobra, dobra, czasami trzeba się ładnie ubrać. A ty, odkąd rzuciłaś tego dupka, masz zabójcze ciało. Trzeba to pokazać!
Tu nie mogę się z nią nie zgodzić. Po rozwodzie swoją złość wyładowywałam na siłowni. Moje ciało stało się bardziej jędrne, smuklejsze. Owszem, nigdy nie będę wyglądać jak z czasów sprzed ciąży, ale biorąc pod uwagę wszystko, przez co przeszłam przez ostatnie lata, to chyba nie jest ze mną aż tak źle.
– I gdzie ja w tym pójdę? Zmywać naczynia? – pytam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
– Nie wierzę, że przez pięć miesięcy nigdzie nie wyjdziesz! Znam cię! Wystarczy kilka kieliszków tequili i już po tobie! Poza tym nigdy wcześniej nie odwiedzałaś Aureliusza, więc na pewno będzie chciał pokazać ci miasto – odpowiada, puszczając mi oczko. – Miasto i przystojnych Hiszpanów!
– Boże, a ty znowu swoje – prycham, przewracając oczami.
– Oczywiście! Będę tak gadać aż do twojej albo mojej śmierci. Jeszcze trochę i zapomnisz, jak się uprawia seks!
– Serio? Mam ci przypomnieć, co wyszło ostatnio, kiedy posłuchałam twojej dobrej rady? – pytam złośliwie.
– To, że na boisku trafił się kiepski zawodnik, od razu nie czyni słabej całej drużyny – odpowiada z niewinnym wyrazem twarzy.
Tuż po rozwodzie, za jej namową, wyszłyśmy na miasto zaszaleć. W Cubano miałyśmy się spić jak za dawnych lat, tańczyć do upadłego i ewentualnie poflirtować z facetami.
Po wypiciu pięciu, może sześciu kolejek tequili Paula uznała, że najwyższy czas rozejrzeć się za jakimiś przystojniakami. Przemierzając parkiet, wpadłyśmy na dwóch takich, hmm… nadających się. Jeden z nich od razu wpadł mi w oko. Miał na imię Mateusz, był brunetem o bardzo ciemnych, magnetycznych wręcz oczach. Miał gęsty, wypielęgnowany zarost, podkreślający równiutkie, białe zęby. Facet dobrze ubrany, wysoki, wysportowany i bardzo, bardzo młody. Dowiedziałam się tylko, że jest studentem stomatologii. Cztery kolejki tequili później całowaliśmy się na parkiecie, tańcząc przy jakimś popularnym kawałku. Sama nie wiedziałam, kiedy Paula zniknęła ze swoją zdobyczą, ale jej brak oznaczał jedno: będzie się z nim pieprzyć. Nie chciałam tego wysłuchiwać, śpiąc u niej na kanapie. Nie wiem, czy zadziałał alkohol, czy wspomnienie słów przyjaciółki, że jak prześpię się z jakimś facetem, to szybciej zapomnę o Jakubie, ale pół godziny później jechałam taksówką do wynajmowanego przez mojego studencika mieszkania.
W małej kawalerce na Bemowie panował przeraźliwy bałagan. Od razu było widać, że to mieszkanie studenta. Minimalizm w umeblowaniu dopełniał całości: rozkładana kanapa, obok niej mały stolik z Ikei, a naprzeciwko stara szafa.
Już od progu zaczął mnie tak natarczywie całować, że bałam się, abyśmy nie musieli się spotkać ponownie, tym razem jednak w gabinecie stomatologicznym. Jego język był nachalny, a ręce tak niezgrabnie błądziły po moim ciele, że z trudem utrzymywałam wcześniej pobudzone libido. Obydwoje tego wieczoru sporo wypiliśmy, nie liczyłam więc na fantastyczny seks, spodziewałam się raczej czegoś przyziemnego, co jednak wyciszy i uspokoi moje wygłodniałe ciało. Mateusz był jak nastolatek, niezgrabny w ruchach i maksymalnie napalony. Brakowało mu wprawy. Jego dotyk był zbyt mocny, napastliwy, ale przynajmniej znów zaczął całować mnie tak jak na parkiecie w Cubano. Po kilku okrążeniach na łechtaczce oraz moich, niestety udawanych, jękach założył prezerwatywę i delikatnie we mnie wszedł. Ruchy stały się energiczne. Wyczuwałam jego rosnące podniecenie, przyspieszenie oddechu. Poruszał się coraz szybciej i szybciej. Spojrzałam na jego twarz i byłam pewna, że długo nie wytrwa w tym pędzie. Miałam rację, po chwili poczułam kilka mocniejszych pchnięć, po czym opadł na mnie wykończony. Pamiętam zażenowanie, jakie poczułam, kiedy spytał, jak mi było. Oczywiście skłamałam, a chwilę później już wracałam taksówką do siebie.
– Oj, Małecka, ty musisz zrozumieć, że księcia z bajki nie ma! Czekanie nie ma sensu. Ruchasz, spierdalasz i tak w kółko, dopóki nie wykończysz rumaka albo księżniczka z innej bajki nie założy krótszej spódniczki! – żartuje Paula, po czym obie upadamy na łóżko, głośno się śmiejąc przez następne minuty.
Niedzielę – dzień przed wylotem – spędziłam z Klarą. Spacerowałyśmy po bulwarach, jadłyśmy lody na Starym Mieście, a wieczorem przed snem obejrzałyśmy jej ulubioną bajkę. Tej nocy spałyśmy razem, splecione w mocnym uścisku.
Następnego dnia po piątej rano razem z nią i moją mamą jesteśmy już na lotnisku. Na dworze panuje chłód. Kiedy nadchodzi czas na odprawę i pożegnanie, nie mogę oderwać się od córki. Przez kilkanaście minut przytulam ją mocno. Czuję się tak, jakby ktoś rozrywał moje serce na kawałki. Do oczu napływają łzy. Nie chcę, żeby Klara widziała, jak płaczę, więc wycieram je ukradkiem, odwracając twarz. W pewnym momencie wyślizguje się z mych objęć.
– Mamo, zgnieciesz mnie! – krzyczy z uśmiechem.
– Na pewno nie! Dawaj buziaka – proszę błagalnie, robiąc dzióbek. – Bądź grzeczna i pamiętaj, kocham cię jak…
– Jak stąd do kosmosu i z powrotem – przerywa mi w pół zdania. – Ja ciebie, mamusiu, tak samo!
– Będzie w dobrych rękach, zaopiekuję się nią – zapewnia mama. – Niczym się nie przejmuj, są telefony, Internet, damy radę! Kocham cię. Leć już, nie ma co przedłużać – dodaje, całując mnie w policzek. – I pamiętaj, co mi obiecałaś!
W odpowiedzi posyłam jej smutny uśmiech. Oglądam się za siebie jeszcze kilkanaście razy. Będąc już w samolocie, nadal czuję ucisk w żołądku, a do mocno zaczerwienionych oczu napływają kolejne fale łez.
Lądujemy chwilę po jedenastej. Kiedy schodzę na płytę lotniska, uderza we mnie fala gorącego i ciężkiego powietrza. To, że czarne jeansy oraz T-shirt to zły pomysł, dociera do mnie już po kilku sekundach, gdy ubrania przyklejają mi się do ciała. Ruszam wraz z innymi pasażerami do hali odebrać bagaż, następnie z ciężką walizką kieruję się w stronę wyjścia. Niestety po kilku minutach kółko od walizki nie wytrzymuje ciężaru i się odrywa.
– Kurwa! – krzyczę chyba zbyt głośno, bo mój głos roznosi się echem po hali.
– Słońce! Nareszcie jesteś! – Słyszę z oddali melodyjny ton.
Zaczynam uważnie rozglądać się dookoła. Głos wydaje mi się znajomy, tak przed laty zwracał się do mnie Aureliusz. Nagle go dostrzegam, przedziera się przez tłum. Nie widzieliśmy się od ślubu z Jakubem. Owszem, przez te lata kontaktowaliśmy się przez Internet, ale to nie to samo.
– Cześć, wujku! – krzyczę i przytulam go najmocniej, jak umiem. Czuję, jak moje oczy, po raz kolejny tego dnia, znowu zachodzą łzami.
– No już, już, spokojnie. – Aureliusz czule głaszcze mnie po głowie. – Myślałem, że nie rozpoznam cię w tym tłumie. W końcu minęło tyle lat, ale twoje soczyste „kurwa”poznałbym wszędzie! – dodaje, szeroko się uśmiechając.
Nie mogę oderwać od niego oczu, od tej wymalowanej na twarzy szczerej radości na mój widok. Aureliusz jest tuż przed pięćdziesiątką, ale oprócz daty w dowodzie nic nie zdradza jego wieku. Minęło osiem lat, a on w ogóle się nie zmienił. Nadal ma blond włosy sięgające połowy szyi, od lat zaczesane tak samo, gładko do tyłu. Ubrany jest w cienką białą koszulę, która podkreśla opaleniznę. Jest niezwykle zmysłowym, zadbanym i atrakcyjnym mężczyzną. Na moim weselu wszystkie koleżanki nie mogły oderwać od niego oczu, i to nie tylko za sprawą wyglądu. Aureliusz to typ faceta, którego już prawie nie ma – niezwykle szarmancki i opiekuńczy. Na dodatek wystarczy spojrzeć w jego błękitne oczy, zobaczyć emanujące z nich ciepło oraz dobroć, by bezgranicznie mu zaufać.
Ponownie się wzruszam i totalnie rozklejam.
– Słońce, jak czujesz się po tym wszystkim? – W jego głosie słychać troskę.
– Jak wrak na dnie, bez szans. Myślałam, że jak się uwolnię od Jakuba, to zacznę w końcu żyć, a nadal czuję się pusta w środku, jakbym umarła – odpowiadam beznamiętnie.
– Potrzebujesz czasu. – Podaje mi chusteczkę. – Pobyt tu dobrze ci zrobi.
– Jeszcze raz dziękuję za to, że zgodziłeś się mi pomóc.
– Nie dziękuj, kochanie, jesteśmy rodziną. Zawsze możesz na mnie liczyć. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i pokażesz temu… – Aureliusz nerwowo zaciska pięść.
– Też mam nadzieję – odpowiadam, choć wątpię, że mi się uda. Myślę, że wujek też to zauważył, więc aby zakończyć temat Jakuba, pytam:
– Jedziemy czy będziemy tak stać?
– Tak, tak, ruszajmy. Przed nami jeszcze ponad godzina drogi.
Mówiąc to, chwyta moją walizkę i rusza w głąb hali. Po kilkunastu metrach jesteśmy już na parkingu. Zatrzymuje się przed białym mercedesem. Pakuje moją ogromną walizkę, po czym uchyla drzwi od strony pasażera i gestem ręki zaprasza do środka. Dziesięć minut później mkniemy już autostradą. W milczeniu podziwiam wspaniały krajobraz.
– Słońce, posłuchaj mnie – zaczyna, kiedy mijamy znak drogowy informujący, że jesteśmy około piętnaście kilometrów przed Calpe. – Wolałbym, żeby w pracy nikt nie wiedział, że jestem twoim wujkiem. Nie chcę, żeby to wykorzystywali i jakoś inaczej cię traktowali.
– Oczywiście. Nawet bym tego nie chciała. Powiedz, że jestem córką twojej znajomej i zaoferowałeś mi pracę, bo mam problemy finansowe. Nie będzie w tym wiele kłamstwa.
– Idealnie. Pamiętaj, żeby napisać do Gosi, że doleciałaś, bo wydzwaniała do mnie, zanim jeszcze wylądowałaś. Wiem, że i ona mocno to wszystko przeżywa.
– No tak, cała mama… – wzdycham i zaczynam pisać SMS.
W końcu zbliżamy się do celu naszej podróży i moim oczom ukazuje się wysoka skalista góra.
– To Ifach – odzywa się Aureliusz, widząc, jak przyklejona do szyby z zachwytem wpatruję się w to, co mijamy po drodze. – Ale, proszę, nie pytaj, jak jest na szczycie. Byłem tam tylko raz. Myślałem, że umrę. Wspinaczka nigdy nie była moim ulubionym sportem.
– Pięknie tu.
– To prawda. Szkoda, że na co dzień zapomina się o tym i małe rzeczy przestają cieszyć.
Ma rację. Pamiętam, jak zamieszkałam u Jakuba w Trójmieście. Cieszyłam się, że jestem blisko morza. Zachwycałam się świeżym powietrzem, szumem fal, spacerami po plaży w letnie wieczory. Jednak po jakimś czasie widok spowszedniał, a my wpadliśmy w szarą codzienność. Ludzie szybko przyzwyczajają się do tego, co ich otacza, co posiadają, w końcu przestają zwracać na to uwagę, a z czasem mijają obojętnie.
– Koniec podróży! Dojechaliśmy na miejsce.
Zwalniamy przy niedużej knajpce o nazwie Ahora. Większość stolików w ogródku osłoniętym brązowymi markizami jest zajęta. Panuje gwar, ludzie rozmawiają, jedzą i popijają wino. Skręcamy w prawo i wjeżdżamy na plac z tyłu restauracji. Aureliusz parkuje tuż przed wejściem na zaplecze.
– Na razie walizkę zostawimy w aucie. Najpierw przedstawię cię załodze i pokażę ci twój pokój.
Kiwam głową i od razu czuję ucisk w żołądku. Wujek łapie moją trzęsącą się dłoń i ciągnie mnie w stronę drzwi. Przechodzimy korytarzem do sporych rozmiarów kuchni. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to dominujące w tym pomieszczeniu kolory oraz wyjątkowy porządek: ciemne, niemal czarne płytki na ścianach i podłodze, biel zastawy, na której wydawane są posiłki, oraz metaliczny połysk stali nierdzewnej. W powietrzu czuć zapach ryb, świeżych ziół, wina. Dwóch śniadych mężczyzn, ubranych w białe koszule i granatowe chinosy, nerwowo kręci się z talerzami, wykrzykując coś po hiszpańsku. Gdy nas widzą, przerywają i prawie jednocześnie wrzeszczą:
– ¡Hola!, Aurelio!
Mój wujek spogląda na nich, po czym zaczyna z nimi rozmawiać, oczywiście po hiszpańsku. Po chwili szturcha mnie w ramię i wtedy dociera do mnie, że właśnie zostałam przedstawiona moim nowym kolegom.
– ¡Hola! – odpowiadam, siląc się na uśmiech, i czuję, że zasycha mi w gardle. To jedyne słowo, jakie znam po hiszpańsku. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam głowy do języków obcych.
– To Lalo i Carlos. – Wskazuje ręką przyglądających mi się bacznie mężczyzn.
Wymieniamy szybkie uściski dłoni. Lalo jest szczupłym, ale wysportowanym, niezbyt wysokim facetem. Ma krótki zarost, idealnie ułożone włosy z dłuższą grzywką zaczesaną do tyłu i sympatyczny uśmiech. Carlos natomiast stanowi jego przeciwieństwo. Wysoki, dobrze zbudowany, z gęstym zarostem i zmierzwioną fryzurą przypomina nieco Javiera Bardema. Przez materiał jego białej koszuli przebijają czarne wzory tatuażu. Pomimo, jak sądzę, młodego wieku wygląda dosyć poważnie, wręcz chłodno.
– Niech cię nie zmylą ich anielskie buźki. Oni wiecznie się kłócą, jak to bracia – dodaje Aureliusz, kręcąc głową.
– Bracia? Chyba z innej matki. – Jestem zaskoczona. – Mam nadzieję, że dogadam się z nimi moim łamanym angielskim? – Próbuję zachować spokój.
– O nic się nie martw. – Pociąga mnie za rękę i wędrujemy w głąb kuchni. – Ten po lewej to Pablo.
Krojący ośmiornicę kucharz przerywa na moment swoją pracę i macha do mnie przyjaźnie. Wygląda bardzo młodo. Na jego gładkiej twarzy, bez najmniejszego śladu zarostu, pojawia się słodki uśmiech. Ma krótkie, kręcone, ciemne włosy. Przygląda mi się swoimi dużymi, brązowymi oczyma, ledwo widocznymi spod gęstych brwi.
Nie było żadnych brzydali chętnych do pracy? Jak ja mam się tu skupić? – zastanawiam się, nerwowo przełykając ślinę.
– A ten tu to Maks, szef kuchni. To on tu rządzi i jeśli mnie nie ma, to jego musisz słuchać – mówi poważnym tonem Aureliusz.
Stojący przede mną mężczyzna zupełnie nie przypomina Hiszpana. Jest wysokim, wysportowanym, krótko ostrzyżonym ciemnym blondynem. Na jego idealnie gładko ogolonej twarzy nie pojawia się nawet ślad uśmiechu, za to lustrując mnie, marszczy szerokie brwi. Mój wzrok przykuwa tatuaż rozciągający się od jego nadgarstka po dłoń. Perfekcyjna w detalach kolorowa meksykańska czaszka. Mówią, że wystarczy kilkanaście sekund, by zainteresować się książką wyłącznie po jej okładce. Maks podoba mi się już po pięciu.
– Takiego jak on to ja mogę ewentualnie słuchać naga w łóżku – mamroczę półszeptem, lekko unosząc brwi.
– Co mówiłaś? – pyta Aureliusz, pochylając się w moją stronę.
– Nic, nic, tak tylko głośno myślałam… – Bezwiednie przygryzam dolną wargę i spoglądam na szefa kuchni. Jego ciemnoniebieskie oczy nadal badawczo wpatrują się we mnie, a na mocno zarysowanej szczęce pojawia się uśmiech. Nie taki zwykły szczery uśmiech, raczej ironiczny, mówiący: Wiem, o czym myślisz, czego chcesz, spokojnie mogę to spełnić.
– Cześć, jestem Maks – odzywa się po polsku, nie odrywając ode mnie surowego spojrzenia.
Wyciąga rękę na powitanie, a ja ze zdumienia otwieram szeroko oczy i niepewnie podaję mu dłoń. Kiedy ją ściska, czuję przechodzący przez ciało dreszcz, a na moim przedramieniu momentalnie pojawia się gęsia skórka. Muszę wyglądać idiotycznie, gdy stoję tak zdezorientowana i nie mogę wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
– Adrianna… – dukam, po czym wściekła patrzę na Aureliusza. – Cholera! – syczę, wymachując rękoma. – Aureliusz, nie mogłeś mi dać znać, że oprócz naszej dwójki ktoś też tutaj mówi i przede wszystkim rozumie po polsku?
– A nie mówiłem, że spokojnie dasz radę dogadać się nawet ze słabym angielskim? – Wujek jest wyraźnie rozbawiony. – Najczęściej rozmawiamy po hiszpańsku, żeby wszyscy mogli zrozumieć. Sam już zapomniałem, że Maks jest Polakiem. – Milknie na moment, by po chwili zacząć się głośno śmiać, a wraz z nim śmieje się też nieziemsko przystojny szef kuchni. – No już, nie gniewaj się. – Obejmuje mnie ramieniem. – Chodź, pokażę ci twój pokój, a potem coś zjemy.
Prowadzi mnie po schodach na kolejne piętro. Cały korytarz pomalowany jest na ciemny mahoń, podłoga również. Stajemy przed pierwszymi drzwiami.
– Tu jest twój pokój, następne drzwi to pokój Maksa, a kolejne to pomieszczenie gospodarcze. Jest tam pralka, suszarka, odkurzacze i tym podobne, z wszystkiego możesz korzystać, kiedy tylko chcesz. – Przekręca klucz w zamku i wpuszcza mnie do środka. – Zapraszam!
Pomieszczenie, w odróżnieniu od korytarza, pomalowano na jasny kolor, jego wielkość też miło mnie zaskakuje – jest większe od całego mojego mieszkania wynajmowanego w Warszawie. Po prawej stronie stoi duże łóżko z drewnianym zagłówkiem oraz dwoma małymi szafkami nocnymi, a obok sporych rozmiarów szafa. Naprzeciwko na ścianie wisi telewizor, a pod nim stoi biurko, na którym znajduje się spore lustro. Okna zasłaniają ciemne, gustowne zasłony.
– Mam nadzieję, że ci się podoba. Na stoliku jest hasło do wi-fi, telewizja ma polskie kanały, a lodówka wyposażona jest w napoje i przekąski. Sam nie wiem dokładnie, w co, bo tym zajęli się kucharze. – Uśmiecha się i rozkłada ręce. – Jeśli pozwolisz, wrócę do kuchni, bo muszę pogadać z Carlosem. Rozgość się. Któryś z chłopaków przyniesie ci walizkę. Jak będziesz gotowa, zejdź na dół, to zjemy razem obiad i porozmawiamy o pracy.
Nie czekając na moją odpowiedź, Aureliusz wychodzi z pokoju, a ja kładę się na łóżku i przez chwilę patrzę w sufit. To tak będę mieszkać przez następne pięć miesięcy.
Po kilkunastu minutach rozlega się pukanie do drzwi.
– Proszę – krzyczę głośno, po czym przypominam sobie, że powinnam mówić po angielsku.
Drzwi otwierają się, cicho skrzypiąc, i wraz z moją wielką walizką wchodzi szef kuchni. Jak porażona prądem szybko zrywam się na równe nogi i prawie wyrywam mu z ręki jej uchwyt.
– Dzięki – mówię pośpiesznie.
– Nie ma za co – rzuca swobodnie. – Aureliusz prosił, żebym zrobił dla was obiad. Co lubisz?
– Nie lubię owoców morza, nie licząc krewetek. Wszystko inne jest okej – odpowiadam, uciekając wzrokiem.
– Niech będzie. – Odwraca się w stronę drzwi. – Prawie zapomniałem… Jak to było z tym słuchaniem się mnie w łóżku? – pyta rozbawionym tonem i nie czekając na odpowiedź, wychodzi.
Na moich policzkach natychmiast pojawia się palący rumieniec. W pierwszej chwili czuję się zawstydzona, ale zaraz potem zaczynam się śmiać sama z siebie.
Boże, Małecka, jesteś stara i głupia – myślę.
Wskakuję pod prysznic. Kilkanaście minut później dokładnie smaruję ciało czekoladowym balsamem i zaczynam przyglądać się sobie w lustrze. Moje ciemnoblond włosy idealnie komponują się z dosyć ciemną, jak na niebieskooką blondynkę, oprawą oczu. Już od kilku miesięcy nie farbowałam się na platynowy kolor. Po rozwodzie potrzebowałam odmiany, a jak wiadomo, włosy są tym, co kobiety najchętniej zmieniają w takich sytuacjach. Teraz postawiłam na delikatne ombre z krótkim naturalnym odrostem i jasnymi końcówkami. I choć Paula ma rację, że tak dobrze nie wyglądałam od lat, to i tak czuję się brzydko i nieatrakcyjnie.
Za radą przyjaciółki postanawiam dla Aureliusza ubrać się lepiej niż zazwyczaj, dużo lepiej. Chcę, żeby mój wujek wierzył, że wracam do siebie, że połatałam rozszarpane serce. Rozpoczynam poszukiwania w swojej walizce. Po ponad godzinie przebieranek schodzę na dół. Wybrałam dopasowaną bawełnianą sukienkę na grubych ramiączkach w kolorze kawy z mlekiem i czarne sandały Jimmy Choo na grubszym obcasie, zapinane na kostce – jedyną drogą pamiątkę z poprzedniego życia, którą zachowałam. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a usta pomalowałam czerwoną szminką. Tuż przed wyjazdem założyłam sobie sztuczne rzęsy i dlatego nie muszę się specjalnie malować. Jeszcze tylko kilka kropel moich ulubionych perfum Angel Thierrego Muglera i jestem gotowa zacząć swoje nowe, trochę przekłamane życie.
Aureliusz stoi w progu kuchni i rozmawia dosyć głośno z Carlosem oraz dwoma kucharzami. Kiedy mnie widzi, przerywa dyskusję, a drugi kelner, który właśnie wchodzi do pomieszczenia, upuszcza talerze. Mam wrażenie, że spalę się ze wstydu. Natychmiast się zatrzymuję i przez chwilę już zamierzam odwrócić się i uciec do swojego pokoju, by uniknąć tych krępujących spojrzeń. Wtedy jednak widzę ciepły uśmiech na twarzy wujka i przypominam sobie słowa mamy: „Adrianna, obiecałaś”.
– No, no, słońce, warto było czekać, właśnie taką cię pamiętam. Ale jeśli będziesz tak przychodzić do pracy, to moi panowie wytłuką mi całą zastawę albo poobcinają sobie palce – mówi łagodnie, dodając mi tymi słowami odwagi. – Chodź, usiądziemy na zewnątrz.
Aureliusz chwyta mnie pod rękę i prowadzi do ogrodu, gdzie nadal jest sporo gości, a w tle rozbrzmiewa bardzo przyjemna dla uszu melodia. Mimo że słońce zaczyna powoli zachodzić, nadal panuje trudny do zniesienia upał. Powietrze jest ciężkie i duszące. Siadamy przy małym stoliku, do którego Lalo podaje dwa kieliszki dobrze schłodzonego białego wina oraz miseczkę ogromnych oliwek. Upijam łyk i próbuję tych soczystych owoców. Wino okazuje się przepyszne. Nie wiem, kiedy opróżniam cały kieliszek. Wkrótce przy naszym stoliku znów pojawia się Lalo, ale tym razem z dużym naczyniem przypominającym patelnię lub wok.
– Paella valenciana – informuje, patrząc na mnie, po czym dodaje coś po hiszpańsku. Mogę się tylko domyślić, że to coś w rodzaju „smacznego”.
– Pięknie pachnie! – chwalę.
– Masz rację – stwierdza Aureliusz i podaje mi jeden widelec – …i mam nadzieję, że będzie ci smakowało.
Po kilkunastu minutach czuję, że pęknę nie tylko z powodu pysznego jedzenia, ale także wina, które Lalo dwukrotnie mi dolewa. Gdy przychodzi kolejny raz, ruchem dłoni pokazuję mu, żeby lał do pełna, na co Aureliusz parska śmiechem.
– Miłość do wina na pewno masz po mamie.
– Miłość nie wybiera! – mówię, wznosząc kieliszek.
– Nie masz mi za złe, że wcześniej się nie przyznałem, że pracują u mnie sami mężczyźni?
– Nie, jakoś dam sobie radę.
– Nie chciałem, żebyś się wystraszyła. To dobre chłopaki, może są trochę dziecinni, ale daję słowo, że muchy by nie skrzywdzili. Nie masz się o co martwić.
– Jasne – potakuję ponuro i upijam kolejny spory łyk.
– Adrianna, wiem od Gośki, pod jakim warunkiem tu przyjechałaś. – Słowa wujka wcale mnie nie szokują, byłam nawet pewna, że mama mu wszystko powie. – Obiecałem współpracować. Od teraz wszystko, co było, oddzielamy grubą kreską. Zaczynasz od nowa, bez wspomnień. Nikt niczego się ode mnie nie dowie.
Nagle, czując dotyk jego dłoni, gwałtownie cofam swoją rękę. Po chwili, gdy dociera do mnie, co zrobiłam, wyciągam ją ponownie ku niemu, pozwalając na dotyk. Uśmiecham się nieśmiało, gdy wujek z ulgą wypuszcza powietrze i dodaje:
– Tylko ty też musisz się postarać.
Zerkam na niego i chyba przerażenie mam wymalowane na twarzy, bo natychmiast mówi:
– Wiem, że to trudne. Rozumiem, ale jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla Klary. To twoje dziecko. Zasługuje na szczęśliwą i pełną życia matkę.
Jego słowa trafiają w sedno, w środek mojego serca. Ma rację. Moja córka na to zasługuje. Na wspaniałe, pełne dobrych wspomnień dzieciństwo, bez przygaszonej matki duszącej się we własnym ciele.
– Spróbuję – przyrzekam bardziej sobie niż jemu i wstrzymuję cisnące się do oczu łzy.
Reszta wieczoru upływa nam w miłej atmosferze. Wspominamy, żartujemy i pijemy kolejne lampki wina. Nawet nie zauważam, kiedy robi się ciemno i knajpa prawie pustoszeje.
– Muszę do toalety – mówię, unosząc się z krzesła.
– Do końca sali i w lewo – informuje mnie Aureliusz. – Jak będziesz wracać, zawołaj, proszę, Maksa, to porozmawiamy o twoich obowiązkach.
Po przejściu kilku kroków już czuję, że wypite wino uderzyło mi do głowy, i kiedy mam skręcić do łazienki, wpadam na kogoś. Podnoszę wzrok. Cholera! Gwałtownie odskakuję, widząc przed sobą jednego z kelnerów.
– Uważaj – odzywa się rozbawiony Carlos, trzymając tacę pełną pustych kieliszków.
– Przepraszam, zagapiłam się – zmyślam na poczekaniu, uciekając wzrokiem od jego ciemnych, wpatrzonych we mnie oczu. – Idę do toalety.
– Nic się nie stało. – Carlos wzrusza tylko ramionami i odsuwa się na bok, przepuszczając mnie.
– Mógłbyś powiedzieć Maksowi, żeby przyszedł do nas do stolika za chwilę? Aureliusz prosił – rzucam jeszcze i szybko ruszam w stronę toalety.
Kiedy wracam, obaj panowie siedzą przy stoliku i poważnie dyskutują, oczywiście po hiszpańsku. Gdy podchodzę bliżej, przerywają i patrzą na mnie.
– Smakowało? – pyta Maks.
– Tak. Naprawdę pyszne – odpowiadam z uprzejmym uśmiechem.
– No dobrze, to teraz szybko ustalimy twoje obowiązki, Adrianno – wtrąca Aureliusz. – Bo, oczywiście, Maks spieszy się, żeby wyjść – dodaje z przekąsem. – Na pewno będziesz pomagać chłopakom w kuchni: obieranie, krojenie, zmywanie i co tam jeszcze Maks wymyśli. Ja do tego się nie wtrącam. Chciałbym jedynie, żebyś sprzątała kuchnię po zamknięciu restauracji. Z czasem zobaczymy, co dalej, a co do ciebie… – mówiąc to, przenosi wzrok na Maksa – pamiętaj, że to kobieta. Nie możesz jej traktować jak chłopaków. Żeby mi tu żadnej łzy nie uroniła z twojego powodu.
Nagle Aureliusz płynnie przechodzi na hiszpański i dodaje jeszcze kilka słów ostrym tonem.
– Moglibyście mówić tak, żebym rozumiała.
Obaj uśmiechają się wyrozumiale, słysząc moje słowa, a następnie Maks żegna się z nami i wychodzi. Tymczasem my jeszcze przez kolejną godzinę pijemy i rozmawiamy. Rozstajemy się przed północą, bo zdaniem Aureliusza przed nadchodzącym dniem powinnam porządnie się wyspać.
W pokoju szybko się przebieram i zmywam resztki makijażu. Jestem zmęczona, nawet bardzo. Cieszę się, że przez chwilę udało mi się zapomnieć o moim marnym życiu. Alkohol wyciszył lęki, zatarł wspomnienia. Od rozwodu nie przespałam dobrze ani jednej nocy. Zresztą w czasie ostatnich lat mojego małżeństwa też nie sypiałam dobrze. Teraz łykam jedną z kilku ostatnich tabletek nasennych, jakie mi zostały, i czekam, aż zaczną działać.
Przekręcam się na prawy bok i nagle czuję, że nie jestem już sama. Jego zapach na zawsze wyrył mi się w pamięci, wszędzie go rozpoznam. Widzę, jak przesuwa po moim brzuchu swoją dużą dłoń. Złota obrączka tak pięknie błyszczy na jego palcu.
– Jakub… – mamroczę sennie, kiedy ściska moją pierś.
Natychmiast w podbrzuszu czuję to przyjemne uczucie. Zna moje ciało doskonale, wie, co lubię. Przysuwa się jeszcze bliżej, tak, że na pupie wyraźnie czuję jego nabrzmiałą męskość. Pewnie zbliża swoje usta do mojej szyi i zachłannie ją całuje. Jęczę z rozkoszy, lecz kiedy wsuwa rękę w moje mokre majtki, słyszę jęki… innej kobiety…?
Potrząsam głową i szerzej otwieram oczy. W pokoju nadal jest ciemno. Jestem sama.
To tylko sen – myślę, łapiąc nerwowo oddech. Ponownie rozglądam się wokół, by upewnić się, że jestem bezpieczna. Mimo to nadal słyszę głośne jęki. Spoglądam na ścianę, która oddziela mój pokój od pokoju Maksa, i dopiero wtedy rozumiem, skąd te odgłosy. Przez następne pół godziny próbuję zasnąć wśród akompaniamentu pojękiwań i hiszpańskich słówek dobiegających zza ściany. Choć nie tylko one przeszkadzają mi w spokojnym śnie tej nocy.
Budzę się dopiero po dziesiątej, niewyspana i zła. Od razu sięgam po telefon i wystukuję wiadomość do mamy. Chcę wiedzieć, jak minęła im pierwsza noc. Na odpowiedź nie muszę długo czekać.
Kochanie, u nas wszystko dobrze.
Klara przespała spokojnie całą noc.
Przed snem pytała o ciebie.
Mam nadzieję, że i ty dobrze spałaś.
Może jutro się zdzwonimy na WhatsAppie? Koło 13.00?
Całuję cię mocno.
Szybko piszę kilka zdań, starając się nie wybuchnąć płaczem. Potem wychodzę na taras. Na dworze jest już bardzo gorąco i bezwietrznie. Promienie słońca ogrzewają moje bose stopy. Wyjmuję paczkę papierosów i zapalam jednego, mocno zaciągając się mentolowym dymem. Rozglądam się dookoła. Mam stąd wspaniały widok na morze i tę wapienną górę. Niebo jest tak niebieskie, że ciężko dostrzec, gdzie przebiega linia oddzielająca je od morza. Kiedy wypuszczam dym z płuc, słyszę otwierające się obok drzwi balkonowe i na zewnątrz wychodzi dosyć wysoka dziewczyna. Ma na sobie jedynie męski T-shirt i maleńkie stringi, które całkowicie eksponują jej duże, jędrne pośladki. Nagle obraca się w moją stronę i błogo się uśmiecha. Jest młoda, piękna, ma duże, ciemne oczy i gęste brązowe włosy, luźno opadające na ramiona. Nie wiem czemu, ale myślę, że ona do niego nie pasuje.
Wracam do pokoju, zarzucam na siebie długi sweter oraz zakładam białe conversy i schodzę na dół, by zjeść śniadanie.
Po przeszukaniu prawie wszystkich kuchennych szafek i chłodni udaje mi się znaleźć coś, na co mam ochotę. W ciągu kilku minut przygotowuję sobie tosty ze skropionym cytryną awokado i jajkiem sadzonym oraz zieloną herbatę. Postanawiam zjeść w swoim pokoju. Już mam wyjść z kuchni, kiedy słyszę głosy. Ktoś otwiera tylne drzwi restauracji. Chwilę odczekuję, po czym ruszam w stronę schodów. Niespodziewanie obok mnie staje Maks ubrany jedynie w krótkie dresowe spodenki. Próbuję nie patrzeć na jego oszałamiające półnagie ciało, co jest okrutnie trudne, biorąc pod uwagę jego wzrost i fakt, że moja głowa kończy się na jego torsie. On spogląda z idiotycznym uśmieszkiem, po czym nagle bierze z mojego talerza jeden tost.
– Całkiem niezłe – chwali. – Ale wolę ostrzejsze.
– Po pierwsze, mówi się „dzień dobry”, po drugie, to moje śniadanie – pouczam go.
Mój poziom irytacji zaczyna się niebezpiecznie podnosić, a serce bije coraz szybciej. Nie wiem czemu, ale ten gość działa na mnie jak płachta na byka. Może dlatego, że jestem głodna i niewyspana.
– A po trzecie, nie interesuje mnie, czy lubisz ostre, czy na ostro. Śniadanie mogła zrobić ci twoja dziewczyna – dodaję wkurzona.
– Nie mam dziewczyny – odpowiada lekceważąco i wraca do swojego pokoju.
Ja do swojego wbiegam. Jestem wściekła. Nie minęły dwadzieścia cztery godziny, a już ktoś wywołał u mnie tak skrajne emocje. Ten dzieciak mnie irytuje. Jest zbyt pewny siebie. Widać, że jest świadom tego, jak działa na kobiety, i wykorzystuje to. Nigdy nie lubiłam takich typów. Klasyfikowałam ich jako wiecznych Piotrusiów Panów. Z takim nie założysz rodziny, takiego nie przedstawisz mamie, a na pewno nie będzie „i żyli długo, i szczęśliwie”.Jedyny happy end, jaki może ci się z nim przytrafić, to szybki, jednorazowy numerek. Owszem, jeżeli masz dwadzieścia lat i nie liczysz na nic więcej, to taki koleś jest idealny. Gorzej, jak nie chcesz być tylko „odhaczana” na liście łowcy. Doskonale to wiedziałam i z zasady natychmiast spławiałam takich kolesi. Więc czemu kilka minut temu serce waliło mi jak oszalałe?
Dobra, Małecka, nie pieprzyłaś się już od dawna. Jest młody, przystojny, a ty jesteś potwornie zestresowana i ciągle masz głupie sny. Każdy by szalał – tłumaczę sobie tak, jakby to mówiła Paula.
Zjadam zimne już tosty, potem wypakowuję ubrania z walizki. Mam nawet czas, by poćwiczyć. Chwilę przed trzynastą biorę prysznic i ubrana w czarne leginsy, szary T-shirt z dekoltem w serek oraz moje ulubione New Balance 500 schodzę do kuchni, by rozpocząć pierwszy dzień pracy.
Rozglądam się po pustej jeszcze knajpie. Trzeba przyznać, że jest urządzona ze smakiem. Jednak czuje się w niej pewnego rodzaju chłód. Ciemne, drewniane, prostokątne stoły, ściany z czerwonej cegły, brak obrazów, kwiatów. Widać, że to męski świat. Do tego duży czarny bar, za którym na półkach znajduje się niezliczona liczba alkoholi, przede wszystkim win.
Dźwięk otwieranych drzwi odwraca moją uwagę, więc od razu spoglądam w ich stronę. Do Ahory wchodzi uśmiechnięty Lalo i, ku mojemu zaskoczeniu, wita się, całując mnie w policzek. Ten drobny, zbyt bezpośredni gest od razu wyprowadza mnie z równowagi, więc wzdrygam się i sztywnieję.
On tylko się przywitał– tłumaczę sobie w myślach. Zmuszam się, by przestać pocierać palcami nadgarstek, i przybieram sztuczny uśmiech.
– Jak pierwsza noc? Wyspana? – pyta ze szczerą troską w głosie.
– Tak sobie – odpowiadam, a on zdziwiony marszczy brwi.
– Ale coś nie tak? Czy po prostu nowe miejsce?
– Hałasy zza ściany. – Sama nie wiem, czemu to mówię.
Usta Lalo wyginają się w ogromnym uśmiechu.
– Będziesz musiała się przyzwyczaić. Pewnie masz ochotę na kawę…
Oczywiście, że mam ochotę na kawę, jednak wolałabym wypić ją w samotności, bez jego towarzystwa. Nie wiedząc, jak wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji, milczę.
– Jeśli nie lubisz kawy, to mogę zrobić ci herbatę czy… no nie wiem. – Lalo, zdezorientowany, zaczyna drapać się po karku i po chwili dodaje: – …Wodę, sok, cokolwiek. My zawsze przed pracą siadamy razem w ogródku, więc pomyślałem…
Nawet nie słyszę już tego, co mówi. W mojej głowie krążą tylko słowa mamy i obietnica, jaką jej złożyłam. Miałam spróbować zawalczyć o siebie, a tymczasem chcę uciec już przy pierwszym stresującym momencie.
– Lubię kawę z dużą ilością mleka – odpowiadam, próbując się do niego uśmiechnąć.
Twarz Lalo rozpromienia się, a on sam natychmiast pędzi do ekspresu. Czuję ulgę. Nie było to takie trudne, jak się spodziewałam. Może mama miała rację. Może warto.
Już po pierwszym łyku idealnie spienionego latte wiem, że to będzie moja ulubiona część dnia. Popijamy z Lalo kawę, siedząc w ciszy w ogródku. W międzyczasie do Ahory schodzą się kolejni pracownicy. Carlos, kiedy nas dostrzega, od razu siada obok z parującym kubkiem. Po zapachu mogę śmiało stwierdzić, że pija bardzo mocną kawę.
– Ty też miałeś kiepską noc? – pytam, próbując nawiązać z nim kontakt. Wydaje się mężczyzną zamkniętym w sobie, chłodnym.
– Trochę z chłopakami za mocno zabalowaliśmy – oznajmia, masując skronie, a ja patrzę na niego z udawanym współczuciem.
Popijając małymi łykami kawę, wyjmuję z kieszeni paczkę papierosów. Odpalam jednego, a następnie kieruję twarz w stronę słońca.
– Myślałem, że rzuciłaś! – Nagle przy stoliku pojawia się Aureliusz.
– Rzuciłam! – odpowiadam ze śmiechem.
– Powodzenia pierwszego dnia, wpadnę później zobaczyć, jak ci idzie. – Poklepuje mnie po ramieniu.
Chwilę później do ogródka wchodzą Maks i Pablo. O czymś żywo dyskutują. Na widok Carlosa wszyscy trzej zaczynają się głośno śmiać. Przyglądam się im z ciekawością. Tymczasem Lalo zabiera puste filiżanki i pędzi w stronę kuchni, pozostawiając mnie z resztą załogi. Czuję, że moja pewność siebie i spokój mijają, jednak kiedy przysiada się do mnie Pablo, a na jego twarzy igra chłopięcy uśmiech, zaczynam oddychać spokojniej.
– Poczęstujesz?
– Pewnie, bierz śmiało. – Przesuwam w jego kierunku paczkę.
Pablo wyciąga rękę w moją stronę i wyjmuje mi papierosa z ust. Zaciąga się nim kilka razy i jak gdyby nigdy nic oddaje mi go. Uśmiechając się delikatnie, kręcę głową i dopalam fajkę. Nie wiem, czemu mu na to pozwoliłam, może dlatego, że jest tak młody i zapewne jeszcze dziecinny. Nie wywołuje u mnie żadnych negatywnych odczuć.
– Dobra, dzieciaki, do kuchni – zarządza poważnym tonem Maks, stając w drzwiach restauracji.
– Tak jest, tatusiu – mamroczę pod nosem, wstając od stolika.
– Słyszałem. – Grozi palcem, a ja przesłaniam dłońmi twarz i chichoczę pod nosem.
W kuchni praca wre. Już pachnie zamarynowanym mięsem, w wielkich garnkach bulgocze bulion, na wyspie kuchennej przede mną stoją świeże zioła. Pablo natychmiast zaczyna filetować ryby. Można by stwierdzić, że zapachy powinny kłócić się ze sobą, jednak jest zupełnie inaczej, ta woń jest przyjemna, miesza się, pobudzając zmysły.
– Teraz uważnie mnie słuchaj – zaczyna spokojnym głosem szef kuchni. – Będziemy razem pracować przez następne pięć miesięcy. Raczej nie będzie tu spokojnie. – Przerywa na chwilę i łapiąc oddech, dodaje: – Nie zamierzam cię oszukiwać, będzie spory zapieprz, a ja nie preferuję pracy z babami. Uważam, że to za ciężkie dla was i po prostu nie nadajecie się do roboty na kuchni. – Ponownie przerywa i, chyba widząc moją irytację, dodaje: – Ale Aureliusz zesłał nam ciebie, księżniczko, więc nie mam wyjścia. Chodź!
– Ja pierdolę, co za szowinistyczny dupek – mamroczę pod nosem, idąc za nim potulnie.
Mimo wcześniejszych wyznań Maks ze spokojem tłumaczy mi, jak obsługiwać i czyścić sprzęt, a także wszystkie narzędzia czy przybory. Pokrótce wyjaśnia, czym na początek się zajmę: głównie zmywaniem i jakąś drobną pomocą. Nie protestuję.
W kuchni powoli zaczyna robić się coraz goręcej, a w knajpie pojawiają się pierwsi klienci. Jedno trzeba przyznać, panuje tu porządek. Nawet kelnerzy krążą po wyznaczonych, niewidzialnych torach, żeby nie wpadać na siebie. Wszystko tu chodzi jak w dobrze naoliwionej maszynie.
– Z tego, co wiem, to nie masz żadnego doświadczenia, ale to nic. Jeśli tylko będziesz chciała, dużo się nauczysz. Najważniejsze, abyś mnie słuchała. – Maks, mówiąc to, spogląda na mnie zadziornie. – Ale to, kiedy będziesz mnie słuchać, już wiem od ciebie – przypomina rozbawiony, a ja nie umiem powstrzymać uśmiechu. – Musisz myśleć, zanim cokolwiek zrobisz, patrzeć uważnie dookoła. Tu jest gorąco, są ostre narzędzia. Musisz wąchać, dotykać i… – przerywa, zatrzymując wzrok na moim biuście – próbować, smakować – dodaje po chwili, uśmiechając się prowokująco.
– Oczy mam tu – wtrącam poirytowana, dwoma palcami wskazując twarz.
– Wiem. – Robi zabawną minę. – Mam nadzieję, że kiedy kobiecy biust przestanie mnie rozpraszać, będę martwy albo chociaż niewidomy.
Nagle Maks krzyczy coś po hiszpańsku do drugiego kucharza. Przyglądam się im z zainteresowaniem. Pablo pogwizduje i dłońmi rysuje w powietrzu coś na wzór piersi, na co obydwaj parskają śmiechem.
– Dzieciaki! – kwituję, kręcąc głową.
– Dlatego, księżniczko, Aureliusz przywiezie ci koszulki do pracy.
– Może od razu burkę do kostek? – pytam, a w odpowiedzi słyszę śmiech.
Następne godziny upływają w szybkim tempie. Goście schodzą się na obiad, Carlos i Lalo biegają z zawrotną prędkością od sali do kuchni, niosąc tace pełne jedzenia i wina. Tylko moja praca nie jest zbyt intensywna. Mam się przyglądać, zmywać naczynia i ewentualnie podawać produkty.
W kuchni robi się naprawdę gorąco, a latynoska muzyka, którą słychać w tle, tylko podgrzewa atmosferę. Na palnikach stoi maksymalna liczba garnków i patelni, z których unosi się para. Pablo smaży kolejną porcję miniaturowych ośmiorniczek. Powietrze staje się ciężkie, momentami duszne, a ja od dobrych kilkunastu minut nie mogę oderwać oczu od Maksa, który przygotowuje paellę na wielkiej patelni. Gotową ozdabia połówkami cytryny i ogromnymi krewetkami. Jestem oczarowana wyglądem dań. Potrawy są różnobarwne, podawane w przemyślany i wyjątkowo artystyczny sposób. Odnoszę wrażenie, że nie ich przygotowanie, a wydawanie zajmuje najwięcej pracy i czasu. Widać to po twarzach obydwu kucharzy. Są zadowoleni z siebie, chełpią się każdym kolejnym posiłkiem.
Po kilku godzinach czuję głód. Od śniadania nic nie jadłam i burczy mi w brzuchu. Szef kuchni przywołuje mnie skinieniem głowy. Gdy podchodzę, wystawia w moją stronę łyżkę z sosem i każe spróbować. Wyrywam mu ją z ręki i zanurzam w ustach.
– Dobre – oznajmiam, ale w tej chwili zjadłabym wszystko.
– Nie jesteś głodna? – Odgaduje moje myśli.
– Umieram z głodu. – Chwytam się za brzuch.
Do kuchni wpada Lalo i prosi, żebym pomogła mu sprzątnąć stolik. Bez sprzeciwu idę za nim. Na dworze siedzi sporo osób. Jedzą, rozmawiają, popijając sangrię. Nadal panuje upał, chociaż jest już po siedemnastej. Mimo wszystko w porównaniu z temperaturą w kuchni tu jest bardzo rześko.
Kiedy wracam, Maks wskazuje leżący na blacie talerz. Nie bardzo wiem, o co mu chodzi, dopiero po chwili docierają do mnie jego słowa.
– Dla ciebie, żebyś nie umarła. Nie mogę od razu pierwszego dnia stracić pracownika.
Zdezorientowana patrzę na leżące przede mną danie i nie wiem, co zrobić. Krępuje mnie towarzystwo obcych mężczyzn. Nie wiedziałam, że pracując tu, będę cały czas z nimi przebywała – jadła z nimi, piła, spędzała każdą, nawet wolną od pracy chwilę. Nagle czuję się totalnie przytłoczona.
– A Aureliusz? Kiedy przyjedzie? – pytam trzęsącym się głosem.
– Pewnie wieczorem – odpowiada szybko Maks, po czym z wyczuwalną ironią w głosie dopytuje: – Przeszkadza ci, księżniczko, nasze towarzystwo? Zawsze jemy razem tu, w kuchni, ale jeśli ty potrzebujesz specjalnych warunków…
I ponownie już dziś przed oczami stają mi matka oraz wujek. Miałam spróbować. Przecież to nic wielkiego. Pierwsze chwile są najtrudniejsze, później będzie lepiej – uspokajam w myślach samą siebie.
– Nie, nie – przerywam mu pośpiesznie i, próbując nie wyjść na głupią sukę domagającą się specjalnego traktowania, kłamię: – Chciałam z nim porozmawiać o moim wynagrodzeniu. – Nie podnoszę wzroku znad talerza.
Nie jest to zresztą trudne, bo przygotowany przez Maksa łosoś w śmietanowym sosie z pomidorami koktajlowymi, czosnkiem, szpinakiem i świeżą kolendrą wygląda obłędnie. Smakuje jeszcze lepiej. Kremowy sos i delikatne mięso rozpływają się w ustach. Delektuję się każdym kęsem, bo od dawna nie jadłam nic tak dobrego. Ostatni rok żywiłam się, nie licząc obiadów mojej mamy, dosyć tanim jedzeniem. Co prawda przyrządzałam je samodzielnie, jednak na ryby pozwalałam sobie rzadko. Z powodu ceny nie mieściły się w domowym budżecie.
Kilka minut później dołącza do mnie reszta. Maks rozdaje każdemu po talerzu i teraz wspólnie jemy późny obiad. Dowiaduję się, że zazwyczaj o siedemnastej jest przerwa na posiłek dla załogi, ponieważ wówczas kuchnia przez godzinę nie wydaje potraw. Dopiero po osiemnastej goście ponownie mogą coś zjeść.
– Smakowało? – pyta Maks, kiedy kończę.
– Tak, bardzo – odpowiadam, po czym odchodzę i wkładam naczynia do zmywarki.
O dwudziestej drugiej do Ahory przyjeżdża Aureliusz i entuzjastycznie wita się z wszystkimi. Zamienia kilka zdań z kelnerami, odprawia ich i wchodzi do kuchni.
– Możemy zamykać, ostatni goście wyszli – mówi, a ja czuję ulgę. – Słońce, jak pierwszy dzień? – pyta z troską w głosie.
– Chyba słaba ze mnie pomoc. – Wzruszam ramionami.
– Nie przeszkadzała. Wyrobi się… – Maks zawiesza głos i nagle, śmiejąc się, dodaje: – Skąd ty ją wytrzasnąłeś? Już pierwszego dnia nazwała mnie szowinistycznym dupkiem!
Otwieram szeroko oczy i czuję, jak płoną mi policzki. Cholera! Dałabym sobie głowę uciąć, że tego nie usłyszał. Z drugiej strony zasłużył sobie, mówiąc, że kobiety nie nadają się do takiej pracy.
– I miała rację! – Aureliusz spogląda na mnie. – Adrianno, nie przejmuj się nim.
Podchodzi do mnie, obejmuje ramieniem i momentalnie czuję ulgę. Po chwili zwraca się do obydwu kucharzy po hiszpańsku. Następnie cmoka mnie w skroń i oznajmia, że dzisiaj zostawi mnie samą, bo zapewne jestem zmęczona i nie mam ochoty na jego towarzystwo. I chyba ma rację, bo rzeczywiście czuję się wykończona, nie wiem tylko, czy fizycznie, czy psychicznie.
Chwilę później Aureliusz żegna się ze mną i zabierając Pablo, wychodzi z restauracji. Zostaję sama wraz z szefem kuchni. Na szczęście nie rozmawiamy, tylko sprzątamy. Po półgodzinie prawie cała restauracja lśni. Spodziewałam się większej ilości pracy, ale Carlos i Lalo uporządkowali stoliki, kuchnię natomiast w większości sprzątnęli kucharze. Dla mnie zostały jedynie naczynia i podłogi.
– Poradzisz sobie? – pyta Maks gotowy do wyjścia.
– A co jest trudnego w zmywaniu? – odpowiadam.