Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Szczęśliwe życie jest najlepszą zemstą…
Ile jest w stanie udźwignąć człowiek? Jak wiele tajemnic i bólu może w sobie skrywać? W przypadku Adrianny Małeckiej przeszłość oraz przyszłość już na zawsze są naznaczone piętnem pozostawionym przez jej byłego męża Jakuba. Jego wręcz obsesyjna miłość oraz potrzeba sprawowania kontroli nad byłą małżonką rozkręcają niekończącą się spiralę prześladowania i przemocy. Kobieta stoi przed niebezpieczeństwem utraty tego, co jest dla niej najcenniejsze. Jakie okrucieństwo wymyśli tym razem jej były mąż?
Czy Adrianna zdoła sobie z tym poradzić? Czy znajdzie gdzieś pomoc? I czy ta pomoc nie ściągnie na nią jeszcze większego nieszczęścia? I czy jej gorąca relacja z Maksem przetrwa ten huragan?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 436
Data ważności licencji: 7/17/2026
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lingventa
Zdjęcia na okładce
© Artemfurman/Dreamstime.com
© svetikd/iStock
Element graficzny w tekście
© Alhovik/Dreamstime.com
© for the text by Aleksandra Pakuła
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1842-5
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
Tę książkę dedykuję wszystkim kobietom, którym, tak jak Adriannie, nikt szczerze nie powiedział tych słów:
Jesteś piękna, taka jaka jesteś!
Ten dzień nie należy do najprzyjemniejszych i to nie za sprawą ruchu w Ahorze. Jak na początek maja jest jeszcze spokojnie, ciężko, ale spokojnie. Od kilku miesięcy znów pracujemy z Pablo tylko we dwóch i, kurwa, wiem, że tak się nie da, bo fizycznie jesteśmy na wykończeni. Żaden z frajerów, którzy przychodzili na próbę, nie wytrzymywał presji. Potrafili tyle co pierwszoroczniak w szkole. Nic poza programową ramą w gastronomiku. Ani jeden nie umiał również odnaleźć się w naszym popieprzonym systemie pracy.
Wiem, że w stosunku do tego ostatniego gościa zachowałem się jak kutas, wyrzucając go po trzech tygodniach, ale był tak spanikowany, gdy mieliśmy komplet na sali, że sam się o to prosił. Albo jesteś w stanie wytrzymać presję czasu, stres i towarzystwo pracowników równie zmęczonych, jak ty sam, albo do widzenia.
Przecieram dłonią twarz. Nie mogę się skupić, mam megakaca i jestem wkurwiony, chyba nawet bardziej niż wkurwiony. Nie potrafię pojąć, jak Aureliusz mógł podjąć decyzję o zatrudnieniu kogoś nowego beze mnie. I to jeszcze, kurwa, jakiejś baby… Jakby tego było mało, Polki bez doświadczenia. Co ja niby, kurwa, mam z nią zrobić?!
– Ja pierdolę, co my wczoraj piliśmy? – drze się Carlos. Łeb mi pęka.
– Jakieś kolorowe gówno – jęczę na wspomnienie tego słodkiego szajsu, który jedyne, co powoduje, to ból głowy na następny dzień. – Mówiłem ci, że te dwie laski zwiastują kłopoty!
– Jakoś sobie tego nie przypominam. – Carlos idiotycznie przewraca oczami. – Mówiłeś to, nim zacząłeś się wymieniać z jedną z nich płynami ustrojowymi czy tuż przed tym, jak wsadzała ci rękę w spodnie? – dopytuje.
Udając, że drapię się po głowie, pokazuję mu środkowy palec.
– Dobra chociaż była?
– Całkiem niezła. Zaokrąglona w odpowiednich miejscach. – Milknę, przypominając sobie tę napaloną szatynkę, przez którą spałem ledwie trzy godziny.
Carlos upija łyk czarnej jak smoła kawy i mówi:
– Mam nadzieję, że ta nowa też będzie ładna.
– I żeby miała niezły tyłek! – dodaje Pablo, szczerząc się jak dzieciak.
– Aurelio ma raczej dobry gust, popatrz na Renatę… Nie przywiózłby z importu marnego towaru – żartuje Carlos. – A ty, szefie, czego byś sobie życzył? – pyta z rozmarzonym wyrazem twarzy.
– Żeby nie pieprzyła bez sensu jak wy i pracowała bez narzekania – syczę, wymachując w jego stronę nożem.
Na samo wspomnienie o „nowej” ponownie zaczyna ogarniać mnie złość. Jak znam moje szczęście, przyleci jakaś wytapetowana paniusia, uważająca ponadośmiogodzinny dzień pracy za niewolniczy system, a jedyne, na czym będzie się znała, to malowanie paznokci.
– Nie pierdol, że to jedyne twoje oczekiwania!
Zaczynam się śmiać, gdy Carlos dłońmi wyrysowuje w powietrzu kobiece kształty.
– I żeby przynosiła mi kolację… najlepiej od razu ze śniadaniem! – Parskam głośnym śmiechem, a kiedy Carlos i Pablo również zaczynają się śmiać, dodaję: – Oczywiście z dostawą do mojego łóżka.
Do kuchni wpada Lalo ze stertą brudnych naczyń, którą w ekspresowym tempie upycha w zmywarce. Przez to, że w kuchni nie mamy nikogo do pomocy, on i Carlos mają jeszcze więcej obowiązków. Staje obok nas z oburzoną miną i odzywa się:
– Moglibyście już skończyć. Jesteście jak banda dzieciaków. – Przewracam oczami, bo jak tak gada, jest podobny do ciotki Juanity. – Ona przyjeżdża tu do pracy, a nie jako atrakcja. A poza tym Aureliusz wcale nie mówił, że to będzie młoda dziewczyna, a już na pewno nic nie wspomniał o tym, że będzie ładna, tylko że jest spokojna. Może to ktoś starszy… Jak nasza mama?!
– Kurwa, zawsze musisz zjebać mi humor! W takich momentach zastanawiam się, czy my aby na pewno jesteśmy braćmi. Zrzędzisz jak matka! – rzuca oschle w jego stronę Carlos.
Obaj wychodzą z kuchni, spierając się o to, kto jest gorszym bratem. Nagle przerywają, gwałtownie przystają i szczerząc się, wykrzykują:
– ¡Hola!, Aurelio!
– ¡Hola!, panowie – odpowiada im Aureliusz.
Odwracam wzrok. Czuję, jak wszystko zaczyna się we mnie gotować. Nie mam zamiaru iść Aureliuszowi na rękę. Nie będę ułatwiał mu tej sytuacji. Sam mnie w to wpakował! Nie mam też zamiaru gadać z tą nową… Na pewno nie po polsku i na pewno nie będę jej traktować inaczej. Żadnej taryfy ulgowej. To, że jest babą, niczego nie zmienia.
– Tak jak mówiłem wcześniej, przywiozłem wam pomoc do pracy. To Adrianna – oznajmia im tym swoim wesolutkim głosikiem, który jeszcze bardziej podnosi mi ciśnienie.
– ¡Hola! – słyszę niepewny, za to dosyć niski i szorstki jak na kobietę głos, zapewne należy do nowej. Intrygujące…
Mam ochotę się obejrzeć. Kurwa, już pękam, a nie minęło nawet kilka minut. Kątem oka zauważam, jak Pablo z otwartą gębą przygląda się przedstawieniu, jakie odstawia Aureliusz. Nie umiem się powstrzymać i też obracam się w ich stronę.
– Jednak Lalo bardzo się mylił… No może prócz wzrostu – szepcze w moją stronę Pablo. – Chyba jesteś zadowolony, szefie? – dopytuje, szczerząc się od ucha do ucha.
Coś mamroczę, by go zbyć, i patrzę na dziewczynę, którą przywiózł Aureliusz. Jest piękna. Może zbyt drobna i za niska jak dla mnie, ale piękna. Blondynka z twarzą niemal tak ładną jak jej biust. Coś tam gadają między sobą, ale nie mam pojęcia o czym. Nie mogę oderwać wzroku od jej…
Pablo macha mi przed oczami dłonią, co wyrywa mnie z krótkiego amoku. Śmiejąc się, odpycham go i wołam:
– Bierz się do roboty!
Aureliusz wprowadza małą blondyneczkę do kuchni.
– Ten po lewej to Pablo – przedstawia jej chłopaka.
Pablo macha ręką na przywitanie, po czym wraca do pracy, a Aureliusz obraca się w moją stronę. Widzę po nim, że nadal jest na mnie tak samo wkurwiony jak ja na niego. Patrzy mi w oczy i z poważnym wyrazem twarzy oznajmia:
– A ten tu to Maks, szef kuchni. To on tu rządzi i jeśli mnie nie ma, to jego musisz słuchać.
Staram się nie pokazać nic po sobie. Nie zamierzam mu ustąpić. Zrobił źle, decydując za mnie, i udowodnię mu to. Nie dam mu satysfakcji. Tylko że ona… wygląda na przerażoną. Nawet bardzo. Patrzy na mnie i nie mogę wyrzucić z głowy myśli, że może mój ukochany szef nagadał jej, jakim to pojebem jestem w pracy i czego może się po mnie spodziewać. Może to nawet i lepiej. Niespecjalnie wychodzi mi udawanie, a im szybciej ona nie wytrzyma presji w pracy i wróci, skąd przyleciała, tym lepiej dla mnie. Nie będę musiał jej niańczyć w kuchni.
Nie umiem oprzeć się pokusie i zaczynam wędrować wzrokiem po jej ciele. Jest niezła. Ma zajebiste cycki. Ciekawe, ile czasu zajęłoby mi zdjęcie jej bluzki, by zobaczyć je w całej okazałości. Choć właściwie ma taki dekolt, że niewiele materiału je osłania…
– Takiego jak on to ja się mogę ewentualnie słuchać naga w łóżku.
No kurwa, chyba się przesłyszałem. W głowie sam sobie przybijam piątkę.
– Co mówiłaś? – pyta Aureliusz, pochylając się w jej stronę.
Nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu, który wkrada się na moją twarz. Korzystam z chwili, gdy ona najwidoczniej nie ma pojęcia, że rozumiem, co mówi. Sunę wzrokiem po jej ciele, mimo że wolałbym robić to dłońmi. Chociaż jest chuda, ma niezły tyłek. Mogłaby się tylko jeszcze obrócić…
– Nic, nic, tak tylko głośno myślałam… – odpowiada, przygryzając dolną wargę.
Nagle nasze spojrzenia się spotykają i dociera do mnie, że ona robi dokładnie to samo co ja – lustruje mnie od góry do dołu. Ma delikatną urodę. Jej ciało jest bardzo kobiece, ale twarz pozostała dziewczęca. Jedynie oczy… Niby są niebieskie, ale wydają się jakieś przygaszone, poważne, a może… przerażone? Pewnie jest zestresowana. Z ogromną chęcią pomógłbym jej się odstresować, zresztą i mnie by się to dzisiaj przydało.
Ja pierdolę, o czym ja myślę? Biorę spokojny wdech i próbuję zapanować nad sobą. Aureliusz ładnie mnie wjebał. Jak ja mam z nią pracować, skoro jedyne, co mam teraz w głowie, to seks? Przed oczami pojawiają mi się dziesiątki wyobrażeń, w jaki sposób mógłbym to z nią robić. Z takimi cyckami powinna być na górze…
Dobra, weź się w garść.
– Cześć, jestem Maks – odzywam się w moim ojczystym języku, którego nie używałem od tak dawna.
Wyciągam rękę na powitanie. Dobrze widzę, jak zaskoczony jest Aureliusz, zresztą jak cała reszta, ale ich zdziwienie to nic w porównaniu z miną tej małej. Dziewczyna podaje mi swoją dłoń i delikatnie ściska. Na jej przedramieniu momentalnie pojawia się gęsia skórka i to chyba jeszcze bardziej mnie zaskakuje.
– Adrianna…
Posyła szefowi gniewne spojrzenie i machając rękami, wykrzykuje go niego:
– Cholera! Aureliusz, nie mogłeś mi dać znać, że oprócz naszej dwójki ktoś też tutaj mówi i przede wszystkim rozumie po polsku?
Wygląda jak mała, słodka, oburzona dziewczynka, gdy tak wrzeszczy na Aureliusza. Dziewczynka, która bez mrugnięcia okiem sypie przekleństwami w jego stronę. Z trudem nad sobą panuję, staram się nie roześmiać z tej groteskowej sceny. Jak na kogoś, kto dziś poznał swojego pracodawcę, nowej wyjątkowo łatwo przyszło opieprzenie właściciela… No, chyba że się znają?
– A nie mówiłem, że spokojnie dasz radę się dogadać nawet ze słabym angielskim? – odpiera z rozbawieniem Aureliusz. – Najczęściej rozmawiamy po hiszpańsku, żeby wszyscy mogli zrozumieć, i sam już zapomniałem, że Maks jest Polakiem. – Przerywa na chwilę. Często tak robi, gdy kłamie.
Nagle zaczyna się głośno śmiać. Mam wrażenie, że z całej tej absurdalnej sytuacji. Ostatnie kilka miesięcy kłóciliśmy się o nowego pracownika. Zapewniałem go, że nie będę z nią gadał, ale… teraz nie mogłem się powstrzymać, słysząc jej tekst o słuchaniu się mnie w łóżku. Zaczynam się śmiać.
– No już, nie gniewaj się. – Aureliusz obejmuje nową ramieniem. – Chodź, pokażę ci twój pokój, a potem coś zjemy.
Gdy tylko znikają, do kuchni wpada Carlos i już się domyślam, co za moment zacznie pieprzyć.
– Czekaj, czekaj, jak to było?! – podpytuje idiotycznie z miną cwaniaka. – Nie będę z nikim gadał! Nie będę szedł na rękę! Nie będę rozmawiać po polsku… Bla, bla, bla…
Próbuję się nie roześmiać z całej sytuacji i pokazując mu środkowy palec, wracam do czytania kolejnych zamówień, które przynosi Lalo.
– To z dobroci serca czy przekonały cię… – obracam głowę w stronę Carlosa, który śmiejąc się, dłońmi maluje w powietrzu kobiece piersi – jej odpowiednie kompetencje?!
– Wiesz, że mam dobre serce – parskam – i świetny wzrok!
– Nareszcie będzie na co popatrzeć! A nie ciągle tylko twoja rozdarta morda! – woła do mnie Pablo.
– Uważaj, bo możesz zobaczyć drzwi z drugiej strony! – dogryzam mu, chociaż nigdy bym go nie wyrzucił.
Pablo to jedyny kucharz po Ramiro, z którym umiem się zgrać w pracy, i nie potrzeba zbędnych słów. Jest młody, ale ma talent. Dużo potrafi i bardzo szybko się uczy, a to dla mnie, jako szefa kuchni, największy sukces. Bo nie sztuką jest dobrze gotować, największym wyzwaniem jest wychować kolejnego świetnego kucharza na przyszłość.
– Pablo ma rację! – stwierdza Carlos. – Ma zajebiste cycki! Dzień w tej popieprzonej robocie od razu staje się piękniejszy, jeśli można popatrzeć na zgrabny tyłek wypinający się przy zmywarce!
Wszyscy zaczynamy się śmiać, a wtedy w kuchni ponownie zjawia się Aureliusz. Od razu widzę tę jego niezadowoloną, pełną powagi minę.
– Ja powiem to tylko raz – zaczyna głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Macie ją traktować na równi. Ona nie jest dla was atrakcją czy… – Nerwowo chrząka, po czym łapie spokojny oddech i dodaje: – zabawką. Nie chcę słyszeć żadnych takich durnych tekścików jak przed chwilą! Rozumiemy się?
Przewracam oczami, ale razem z całą naszą ekipą przytakuję jego słowom. Aureliusz łagodnieje. Wystawia rękę z kluczykami od samochodu i pyta:
– A teraz, który z was będzie taki miły i zaniesie Adriannie walizkę, bo muszę zadzwonić w kilka miejsc?
– Ja to zrobię! – Podchodzę do niego i wyciągam dłoń. – Oczywiście z dobroci serca! – dodaję prześmiewczo.
– Maks, nie denerwuj mnie – mówi stanowczo, przytrzymując kluczyki. – Ty akurat masz się trzymać od niej z daleka! Najlepiej zrobisz, jak przygotujesz dla nas obiad.
– To jak mam jej zanieść walizkę? Poza tym tego, o czym myślę, nie da się robić na odległość! – naśmiewam się. – Obiad też mogę przygotować…
Wspólnie z chłopakami zaczynamy się śmiać. Jedynie Aureliusz wygląda, jakby zupełnie nie zrozumiał mojego żartu, a przecież znamy się już dwadzieścia lat. Wie, że uwielbiam się z nim droczyć. Poza tym nie pójdę przecież do niej i jej nie przelecę. Aureliusz dziwnie się zachowuje, zupełnie jakby ta nowa sytuacja go stresowała, a może nawet przerastała.
– Żartowałem tylko – wyjaśniam tak dla pewności. – Kim ona jest, że się tak spinasz?
Mężczyzna kilkukrotnie ucieka wzrokiem, w końcu bierze głęboki wdech i mówi:
– To córka mojej znajomej z Polski. Ma problemy i potrzebuje zarobić.
– Już myślałem, że przechodzisz kryzys wieku średniego i przywiozłeś sobie z importu świeży, młody towar! – mówię, po czym wszyscy znów zaczynamy się śmiać. – Żartowałem! – dodaję kąśliwie.
– Ale ja nie żartuję! Trzymaj się od niej z daleka! – ponownie mi rozkazuje, tym razem jednak brzmi o wiele groźniej. – Zresztą to się tyczy was wszystkich, ale jakoś przeczuwam, że to z tobą będą, jak zwykle, największe problemy! – dodaje, patrząc na mnie.
Pomrukuję pod nosem i wyrywam mu te jebane kluczyki, po czym wychodzę na zewnątrz. Kurwa, ta nowa nawet nie jest tu godzinę, a już stwarza problemy. Wiedziałem, że tak będzie. Było dobrze, jak było. Baba na kuchni to zawsze kłopot.
– Ja pierdolę, większej walizki nie mogła zabrać. Przecież ona sama by się do niej wcisnęła – marudzę, wnosząc bagaż po schodach.
Staję przed drzwiami pokoju mojej nowej pracownicy i pukam, bo mam wrażenie, że ukochany szef będzie potrafił i o to się przypieprzyć.
– Proszę – krzyczy po polsku.
Gdy tylko otwieram drzwi, dziewczyna jak rażona prądem zrywa się z łóżka. Wygląda, jakbym ją na czymś przyłapał… No, sam nie wiem… Podbiega do mnie i prawie wyrywa mi walizkę z ręki. Nawet nie podnosi wzroku.
– Dzięki – rzuca tylko.
– Nie ma za co – odpowiadam i próbuję sobie przypomnieć, jak ma na imię. Cholera, już zapomniałem. – Aureliusz prosił, żebym zrobił dla was obiad. Co lubisz? – pytam, bo nie mam pojęcia, czy szef powiedział, na co mają ochotę.
– Nie lubię owoców morza, nie licząc krewetek.
Pięknie, przyjechała do kraju słynącego z owoców morza i ma zamiar jeść… Dobra, zresztą czym ja się przejmuję?
– Tak to wszystko inne jest okej – dodaje, uciekając wzrokiem, kiedy na nią patrzę.
Chyba jest zestresowana i to nawet bardzo. Nie wiem czemu, ale robi mi się jej szkoda. Jest sama w nowym miejscu, raczej nie dogada się po hiszpańsku. Po angielsku kiepsko mówi albo się wstydzi… Wszystko jest obce i dziwne… Dobrze pamiętam, jak to jest.
Dam jej spokój. Przynajmniej przez kilka pierwszych dni, niech się wdroży. Potem zobaczymy.
– Niech będzie – mówię.
Odwracam się w stronę drzwi i nagle już wiem, jak rozluźnić atmosferę.
– Prawie zapomniałem… Jak to było z tym słuchaniem się mnie w łóżku? – pytam rozbawionym tonem.
Nowa czerwieni się i wygląda z tym rumieńcem jak zawstydzona dziewczynka. To nawet urocze. Mała, słodka dziewczynka z zajebistym ciałem…
Cholera, Aureliusz miał rację, będę miał problem. Problem z trzymaniem się na dystans.
Leżę w łóżku, patrzę w sufit i czuję, że spadam… Powoli znikam w otchłani. Jestem coraz niżej i niżej, i niżej, i niżej. Tonę w morzu swoich łez. Gubię się w emocjonalnym labiryncie.
Myślałam, że Jakub nigdy więcej mnie nie skrzywdzi. Byłam pewna, że odebrał mi już wszystko, co tylko mógł – godność, pewność siebie, wiarę w swoje możliwości, ufność w bezinteresowne dobro ludzi. Jakże się myliłam. Nigdy nie będzie miał dość. Żyłam w przekonaniu, że już ani razu nie pozwolę mu się zranić, a tymczasem, nim się zorientowałam, co tak naprawdę planuje, już zdołał odebrać mi ostatnią osobę, dla której byłam w stanie jeszcze żyć. Jestem świadoma, że w starciu z nim na sali sądowej nie mam najmniejszych szans, już to przerabiałam. Jego pieniądze, znajomości i układy potrafią czynić cuda. Kto mi uwierzy? Przecież on to chodzący ideał. A ja? Ja jestem nikim…
Nie wiem, co robić. Nie wiem też, czy znajdę wystarczająco dużo siły, by cokolwiek jeszcze uczynić, bo za każdym razem, gdy spoglądam w swoje odbicie w lustrze, widzę jedynie siebie sprzed lat, tak kruchą i bezradną… Wodzę wzrokiem po wszystkich „dowodach miłości” mojego męża – cienkiej szramie na brodzie od uderzenia o komodę, bliznach na nadgarstku i w zgięciu ręki od przypalania papierosem, zgrubieniu na grzbiecie nosa po jego złamaniu. Na niewinnie wyglądającą bliznę przy oku nie mogę patrzeć, przywołuje zbyt wiele bolesnych wspomnień.
W ciągu tych kilku dób, które minęły od druzgoczącej wiadomości Aureliusza, gładko przeskakiwałam przez fazy zaprzeczania, gniewu, załamania, a nawet poddania się. Wielokrotnie próbowałam skontaktować się z córką, jednak mój były mąż skutecznie mi to utrudniał, wymyślając coraz to bardziej absurdalne powody. Łzy oraz bezsenność spowodowana nocnymi koszmarami są jedynymi stałymi punktami każdego dnia… No i jeszcze praca, w której już przez brak koncentracji poparzyłam dłoń. Jednak mimo tego ona jest jedynym powodem, dla którego jeszcze podnoszę się z łóżka. Nadal potrzebuję pieniędzy.
Czuję, że to, z czym muszę się teraz mierzyć to moja największa porażka, zarówno jako kobiety, żony, ale przede wszystkim jako matki. Zostałam nie tylko pokonana przez Jakuba. Jestem również samotna, tak jak tego pragnął. Czuję ogromną potrzebę, by wypłakać się Pauli, jednak za każdym razem, kiedy wybieram jej numer, w ostatnim momencie rezygnuję. Nie chcę kolejny raz obciążać jej swoimi problemami. Aureliusz natomiast od czasu naszej ostatniej rozmowy nie przyjeżdża do Ahory. Maks także mnie unika albo daje mi coś w rodzaju wolnej przestrzeni. Nie dziwię się. Jaki mężczyzna, nie tylko w jego wieku, chciałby ładować się w taki popieprzony chaos tylko z powodu seksu, nieważne jak dobry by ten nie był?! Mijamy się więc, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, choć życie dało mi kolejną bolesną lekcję…
Znowu to samo. Znowu się kłócimy, chociaż było już tak dobrze. Byliśmy lepszymi wersjami samych siebie, a dziś ponownie rozbudzamy nasze emocjonalne tornado. Ponownie zataczamy koło na tej rozkręconej karuzeli uczuć. Na nowo wszystko, co się dzieje, nie ma nic wspólnego z miłością…
Rozpoczęło się bez słów, wystarczył jego pogardliwy wzrok, który śledził każdy mój ruch, gdy późnym wieczorem sprzątałam zabawki naszej córeczki. Jakub jak zwykle spędzał wieczór w towarzystwie koniaku i laptopa – ponoć bardzo ciężko pracuje i należy mu się drobny relaks przy przeglądaniu akt. Cóż… Jemu się należy, a ja nie pamiętam, kiedy zaznałam chwili spokoju. Ostatnie półtora roku było męczące. Pogodzenie wychowywania, w większości w pojedynkę, tak małego dziecka z prowadzeniem domu jest wyczerpujące, choć to też najpiękniejszy okres mojego życia… Przynajmniej pod względem macierzyństwa.
– Musisz, kurwa, tak się z tym tłuc?!
Spoglądam na Jakuba z niedowierzaniem, jednak gdy tylko zauważam jego zaciśniętą szczękę i ten przenikliwy wzrok, zaczynam tracić grunt pod nogami. Z resztkami siły oraz godności, jakie jeszcze posiadam, mówię:
– Mogę w ogóle nie sprzątać, jak ci to tak bardzo przeszkadza.
Jakub z hukiem uderza szklanką o drewniany blat. Wzdrygam się, a przez moje ciało przechodzi zimny dreszcz.
– No tak, kurwa, w ogóle nic nie rób! – Mój mąż wstaje od stołu i wskazuje ręką dookoła. – Zobacz, jaki tu jest wszędzie burdel! Z niczym sobie nie umiesz poradzić!
– Zawsze możesz pomóc! – warczę i z impetem wrzucam plastikowe klocki do pudełka.
– Ja pracuję. Zarabiam, byś, kurwa, miała gdzie mieszkać, za co jeść i w co się stroić!
– Mówiłam ci, że chcę wrócić do pracy! – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– I jak ty niby chcesz sobie poradzić jeszcze z pracą, skoro teraz nie umiesz pogodzić opieki nad Klarą z prowadzeniem domu?!
– Możemy zatrudnić kogoś do sprzątania, a Klara pójdzie do żłobka albo znajdę jakąś opiekunkę – oznajmiam jednym tchem.
– Do reszty cię pojebało?! Ty jesteś jej matką i masz się nią opiekować! Tak dużo od ciebie wymagam!?
Zaciskam dłonie w pięści, by ukryć strach, jaki budzi się we mnie, gdy widzę wściekłość Jakuba. W takich momentach staje się kimś innym. To już nie mój mąż, to nawet nie obcy człowiek… To potwór, dzikie zwierzę z szaleństwem w oczach. Podchodzi do mnie i boleśnie chwyta za ramiona. Jego oddech jest przyspieszony i ciężki.
– Ile ty zarobisz?! Marne grosze! Nie wystarczyłoby nawet na opłacenie kawałka tej podłogi! – Palcem wskazuje na nasz salon.
Dobrze wiem, że zarabia dużo, że to życie, jakie nam zafundował, jest wynikiem jego ciężkiej pracy. Wiem, ale mam dosyć bycia na jego utrzymaniu, bo zależne jest ono od jego humoru. Mam dosyć proszenia się o wszystko w momentach, kiedy „nie jest sobą”: o pieniądze na zakupy, na benzynę, nawet na cholerne tampony! Mam dosyć bycia ubezwłasnowolnionym więźniem w jego zamku…
Może gdy zacznę zarabiać, w końcu we mnie uwierzy? W moją wartość? Może jego stosunek do mnie również się zmieni?
– Chcę wrócić do zawodu. Chcę wrócić między ludzi… dorosłych ludzi – szepczę.
– Ja ci już nie wystarczam do towarzystwa?! – dopytuje, szarpiąc mnie za ramiona.
– Wystarczysz, ale potrzebuję czegoś…
Nie udaje mi się skończyć zdania. Gdy unoszę wzrok i dosięgam jego oczu, już tego żałuję. Byłam naiwna, znowu wierząc w jego przemianę. Pod powiekami gromadzą mi się łzy.
– Czego ty jeszcze, niewdzięczna szmato, potrzebujesz?! – syczy ze złością, ściskając moją twarz. Następnie odpycha mnie i upadam, uderzam plecami o kant kominka. – Czego ci, kurwa, jeszcze brakuje?! Masz wszystko! Inna by nie narzekała, tylko dziękowała, a ty jak zwykle masz jakieś „ale”…
Z widocznym grymasem bólu na twarzy próbuję się podnieść, jednak Jakub jest szybszy i dociska butem moje plecy. Z hukiem walę głową o podłogę. Wiruje mi przed oczami, skronie pulsują, a gdy unoszę twarz, na deskach zauważam czerwień. Łzy zaczynają gęsto spływać po policzkach. Czuję, jak mój nos wypełnia się krwią i coraz trudniej mi oddychać.
– Widzisz! Do tego mnie doprowadziłaś! – wykrzykuje Jakub. – Nic ci, kurwa, nie jest! Wstawaj! Nie histeryzuj!
Nie mogę się podnieść, mimo że już nie jestem przyciśnięta do podłogi. Zaczynam się trząść i nie wiem, na ile jest to spowodowane strachem oraz bólem, a na ile bezsilnością czy brakiem pomocy. Znowu to samo. Wróciliśmy do punktu wyjścia.
– Nie przesadzaj! – warczy i wyciąga do mnie dłoń.
– Nie dotykaj mnie – odpowiadam, kuląc się. – Zostaw mnie. Zabierz ręce. Już wystarczająco pokazałeś, jak umiesz się zmienić. Jesteś chorym człowiekiem…
Nim się orientuję, co się dzieje, Jakub już klęczy obok i pięścią wymierza cios prosto w mój brzuch. Zduszam w sobie krzyk, gdy moje ciało przyjmuje kolejne i kolejne uderzenia. Jedyne, czego teraz pragnę, to wstać, spojrzeć na niego z nienawiścią i pogardą, a potem zabrać nasze dziecko, trzasnąć drzwiami i nigdy nie wrócić…
Tylko że znów nie mam siły, by to zrobić. Może nie mam też odwagi. On ma rację. Jestem za słaba, za słaba nawet na to, by ze sobą skończyć, a co dopiero by zakończyć to piekło, w którym tkwię.
Kiedy zostaję sama w tym ogromnym salonie, zwijam się w kłębek i wymiotuję. Zwracam na podłogę nie tylko zawartość żołądka oraz krew, która ścieka mi z nozdrzy, ale także łzy strachu, obrzydzenie do samej siebie, wstyd, pogardę, a także totalną i przytłaczającą niemoc. Po cichu zamykam drzwi naszej miłości, bo on nigdy się nie zmieni.
Z przerażenia gwałtownie otwieram oczy i łapiąc każdy haust powietrza, zastanawiam się, czy to, co mi się przyśniło, to jawa czy sen? Po chwili z niedowierzaniem uświadamiam sobie, jak bardzo moje dawne życie przypominało koszmar. Próbuję ponownie zasnąć, jednak przede wszystkim kręcę się z boku na bok, a gdy przymykam powieki, widzę stojącego przede mną i śmiejącego mi się w twarz Jakuba.
Rano po raz kolejny nie daję rady niczego przełknąć i do rozpoczęcia pracy nie wychodzę ze swojego pokoju. Moi koledzy coraz częściej podpytują, co się ze mną dzieje, jednak za każdym razem zbywam ich jakimś błahym wytłumaczeniem swojego obecnego stanu. Umiem kłamać. Własnego psychoterapeutę przekonałam, że udało mi się uporać z traumą po rozwodzie i nie potrzebuję już jego pomocy.
Późnym wieczorem, gdy samotnie sprzątam kuchnię, w Ahorze zjawia się Aureliusz. Staje naprzeciwko mnie i na twarzy ma wymalowane to obrzydliwe współczucie.
– Słońce – zagaduje, zerkając na mnie niepewnie. – Słyszałem, że się oparzyłaś, ale Lalo zapewniał, że nie wygląda to aż tak źle.
– To nic takiego – odpowiadam, uciekając wzrokiem w bok.
– To dobrze.
Wujek ciężko wzdycha i zaczesuje swoje jasne włosy do tyłu. Nagle spogląda mi prosto w oczy i cicho pyta:
– Potrzebujesz czasu, żeby się zastanowić, jak to rozegrać? Zabukowałbym ci bilet na samolot, ale nie wiem, kiedy chcesz lecieć. Masz jakiegoś poleconego adwokata czy poszukamy kogoś razem?
– Nie potrzebuję czasu, nie chcę adwokata, biletu i nie chcę o tym gadać – oznajmiam oschle, mając nadzieję, że w ten sposób utnę rozmowę.
– Proszę, przemyśl to – naciska.
– Nie dam rady – oznajmiam i momentalnie czuję spływające po twarzy łzy.
– Chodzi o pieniądze? Mówiłem już, że ci pomogę. Musisz tylko powiedzieć…
– Nie, nie… Ja nie dam rady znowu walczyć. Jakub tylko na to czekał. Zabrał mi już wszystko. – Pociągam nosem i spuszczam wzrok. – Jeszcze Maks, on się domyślił, a ja nie mogę przechodzić tego na nowo – szepczę, nerwowo pocierając bliznę przy oku.
Aureliusz bez słowa podchodzi i mnie obejmuje. Wtulam się w niego z drżeniem i przestaję nad sobą panować. Moje łzy zalewają jego białą koszulę, ale ciepło ciała w minimalny sposób zapewnia mi pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Świadomość, że nie jestem sama…
– Nie dam ci się teraz poddać – oznajmia. – Nie pozwolę cię znowu skrzywdzić. – Jego spokojny głos zmienia się w błagalny. – Proszę, zawalcz, przecież to twoje dziecko. Znajdziemy adwokata, obmyślimy plan, mamy jeszcze kilka dni… A jeśli chodzi o Maksa… Wytłumaczę mu to i nie zbliży się do ciebie, nie będzie już o nic pytał.
– Nie. Nic nie będziesz tłumaczył – warczę, chociaż nie wiem, czemu zaczęłam być zła. – Nie mieszaj go w to!
– Adrianno, nie denerwuj się – prosi. – Zrobię, jak zechcesz, ale muszę wiedzieć, co mam….
– Nic! – krzyczę, wyrywając się z jego objęć. – Nic nie rób! To koniec! – rzucam gniewnie i wybiegam z kuchni.
Wpadam do swojego pokoju. Nie jestem w stanie nad sobą zapanować i potok łez zalewa moją twarz. Właśnie nawrzeszczałam na jedną z najbliższych mi osób, która z olbrzymią cierpliwością próbuje mi pomóc. Jestem okrutna wobec Aureliusza, chociaż niczym nie zawinił. Kocha mnie i chce mojego dobra, mojego bezpieczeństwa, a ja…
– Boże, kim ja jestem… – szepczę sama do siebie.
Ocieram łzy i wychodzę. Mam nadzieję, że wujek nadal jest w kuchni, bo muszę go przeprosić. Kiedy staję na ostatnim stopniu schodów, słyszę jego cichy głos. Nagle widzę Maksa. Przechadza się po kuchni w tę i z powrotem. Niezauważona chowam się za ścianą tuż obok tylnego wyjścia z Ahory. Chcę porozmawiać z Aureliuszem sama. Gdy sięgam w stronę klamki, dociera do mnie ich rozmowa.
– Ona chce się poddać, nie chce walczyć o opiekę – informuje wujek roztrzęsionym głosem.
– Chyba sobie żartujesz?
– Nie. Przed chwilą sama mi to powiedziała, zresztą nie tylko to…
– Ja nic nie zrobiłem! – tłumaczy się Maks, a w jego głosie wyczuwam zakłopotanie. – Ja tylko zapytałem. Ty zawsze ją całujesz w to miejsce. Myślałem, że… No, nie wiem, kurwa, spadła z roweru, jak była mała czy coś. Należało mi powiedzieć wcześniej, teraz nie byłoby takiej pojebanej sytuacji.
– Mówiłem, że masz się trzymać od niej z daleka! – Aureliusz podnosi coraz bardziej głos. – Ale nie… Ty, do cholery, musiałeś! Rozumiem, że byłeś wściekły, że za ciebie zdecydowałem, kto będzie tu pracował, ale nie należało próbować w ten sposób się odegrać.
– O czym ty pierdolisz?! Nie zrobiłbym tego, a na pewno nie w taki sposób!
– Wiem. Przepraszam… – Wujek momentalnie łagodnieje. – Ja po prostu nie wiem, jak jej pomóc. Gośka namówiła Adriannę, by ta udawała, że nic się nie wydarzyło, i pomyślałem, że to może będzie dobry sposób na zapomnienie. Że znów będzie się uśmiechać, śmiać, cieszyć z życia. Wydawało mi się, że jest już lepiej. A teraz ten skurwiel znowu to zrobił, znowu ją…
– On ją bił, tak?
I choć wiedziałam, że to pytanie padnie, to w tym momencie czuję, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy.
– Ona mnie znienawidzi – szepcze Aureliusz. – Nie mogę ci powiedzieć. Nie mogę…
Jego głos się łamie i chyba pierwszy raz słyszę, jak ten mężczyzna płacze. Moje oczy też zaczynają się robić szkliste, bo to przeze mnie jest w takim stanie. Ciężko łapię powietrze, a serce łomocze mi pod żebrami.
– Kurwa, ona płacze każdej nocy… – Maks głośno wzdycha. – Nie spytałbym, gdyby nie to, że było jej zimno na skuterach i ta blizna…
– Pływała na skuterach? – przerywa mu wujek. – Przecież ona się boi wody przez…
Niemo proszę, by nie zdradził, co tak naprawdę jest powodem mojego lęku przed wodą.
– Jak to się stało, że się zgodziła? – dopytuje.
– No, powiedzmy, że założyliśmy się i przegrała – odpowiada Maks lekko rozbawionym tonem. – Może trochę naciskałem, żeby to zrobiła. Ale potem chciałem odpuścić, bo naprawdę wyglądała na przerażoną – objaśnia nerwowo. – Dlatego uważam, że powinieneś powiedzieć na samym początku, co i jak…
– I kto to mówi?! – Aureliusz ponownie podnosi głos. – A czy ty powiedziałeś prawdę?
– Nie musi wiedzieć – mamrocze Maks.
Zaintrygowana nagłą zmianą tematu wytężam słuch. Aureliusz zaczyna się śmiać.
– No tak, nie musi. Tylko zobacz, do czego prowadzą twoje tajemnice?! Juanita była wściekła… Zresztą sam nie wiem, co Adrianna sobie pomyślała, gdy nagle wszyscy zamarli po jej słowach. I jak jej to wytłumaczyłeś?!
– Kurwa, a nie mogłeś powiedzieć, że ona ma w ten sam dzień urodziny!? Nie byłoby takiej gównianej akcji!
Nic nie rozumiem. Nie wiem, o czym oni opowiadają, ale pamiętam ten moment, kiedy mówiłam o małżeństwie i wszyscy nagle zamilkli.
– Nawet Carlos jest zdziwiony, że jej nie powiedziałeś.
– On to niech się zajmie swoim życiem! – warczy Maks.
– A Ramiro?! – pyta Aureliusz, a ja automatycznie chwytam się za nadgarstek.
– To nie moja wina! Gdybyś powiedział, nie pozwoliłbym, żeby ją tknął!
– Gdybyś ty jej powiedział, kim on jest, Adrianna by… Coś takiego nie miałoby miejsca!!
– Ja pierdolę, daj mi spokój! Nic nikomu nie będę już mówić!
– Od razu stwierdziłem, że jesteście podobni i albo się polubicie, albo pozabijacie.
– Nie porównuj tego, co przydarzyło się jej, do tego, co spotkało mnie! – rzuca oschle Maks.
Aureliusz zaczyna krzyczeć za nim, że ma wracać, bo jeszcze nie skończyli, więc cicho otwieram drzwi i wybiegam z Ahory. Sama nie wiem, dokąd zmierzam i czemu tak właściwie uciekam. Mam mętlik w głowie. Nie rozumiem, co ukrywa przede mną Maks. Próbuję analizować swoją wypowiedź podczas obiadu u Juanity, kiedy wszyscy zamilkli. Przecież potem wytłumaczył, że chodzi tylko o moje zdanie na temat ślubu i że po prostu Vito nie wiedział, że jestem po rozwodzie. Czego Maks mi nie powiedział? O czym nie wiem?
Moja głowa pęka od natłoku myśli. Odpalam papierosa i już nieco spokojniej przemierzam kolejne uliczki. Zatrzymuję się przed drzwiami knajpy Ernesto. Zerkam przez szyby i widząc nadal zapalone światła, wchodzę do środka. Młody śniady chłopak woła coś do mnie po hiszpańsku.
– Nic nie rozumiem – odpowiadam po angielsku.
– Przepraszam, ale już zamykamy.
– Czy jest Ernesto? – pytam nieśmiało.
Dwuskrzydłowe drzwi od kuchni otwierają się i wychodzi z nich starszy przyjaciel mojego wujka. Zbliżając się, mamrocze coś do kelnera, z którym rozmawiałam, a ten natychmiast wychodzi do kuchni.
– Dobry wieczór, moja droga – wita mnie i całuje moją dłoń.
– Przepraszam, nie powinnam tu przychodzić – szepczę z zakłopotaniem.
– Czy coś się stało?
– Mogłabym pograć? – Wzrok kieruję na pianino. – Jeśli jest za późno, to pójdę.
– Proszę, śmiało – odpowiada i ciągnie mnie w kierunku instrumentu. – Nikt tu nie przyjdzie. Zaraz powiem, żeby panowie, gdy skończą pracę, wyszli tylnym wyjściem. Spokojnie możesz grać, ile tylko chcesz. Aureliusz też będzie?
– Nie, on nie wie, że tu jestem – stwierdzam cicho i spuszczam głowę.
Ernesto czule kładzie dłoń na moim ramieniu, po czym wychodzi do kuchni. Zaczynam grać utwór Torn Natalie Imbruglii, bo ta piosenka odzwierciedla stan, w którym tkwię. Ja też, tak jak autorka tekstu, myślałam, że spotkałam idealnego, pełnego ciepła mężczyznę, który odmieni moje życie…
To prawda, zmienił je. Nauczył mnie płakać, przepraszać nawet wtedy, kiedy nic złego nie zrobiłam – i nadal tak jest, bo zawsze mam wrażenie, że to ja jestem winna. Pokazał mi, jak obojętnym można być, jak zmiennym, jak dotkliwie można krzywdzić drugą osobę. Przez niego nauczyłam się żebrać o każde uczucie. I teraz już nie wierzę w ludzi, nie ufam im, bo miłość zaślepia na tyle, że trudno zauważyć tę cienką granicę między dobrem a złem. Jestem odarta z uczuć i z nadziei, zagubiona między prawdą a fikcją, w której udaję, że żyję. Ale iluzja nigdy nie stanie się prawdą.
Nie potrafię określić, jak się czuję. Czy jestem smutna, czy wesoła? Chyba wyparowały ze mnie wszelkie uczucia. Gubię się we własnych myślach. Jestem zawstydzona samą sobą. Przez ostatni rok kreowałam normalną, możliwą do zaakceptowania wersję siebie, by jakoś funkcjonować w otaczającej mnie rzeczywistości, bo przeszłość… to czarna plama na kartce. Nadal tego nie przerobiłam, tego, co mi się przytrafiło. Myślałam, że potrzebuję przestrzeni. Myślałam, że tylko sama siebie mogę uleczyć… Ale to nieprawda. Nie potrafię zapanować nad swoimi emocjami. Nadal reaguję skrajnie, agresją lub histerią, bo to jedyne uczucia, które tak dobrze znam. To kolejna pamiątka po związku z Jakubem.
Kończę grać i wstaję na wiotkich nogach. Ernesto stoi oparty o bar i patrzy na mnie troskliwym wzrokiem.
– Dziękuję. Będę szła, jest późno.
– To ja dziękuję. Masz niesamowity głos i naprawdę pięknie grasz. Bardzo uczuciowo, a to dar. Nie każdy tak potrafi.
– Dar albo przekleństwo – odpowiadam, siląc się na uśmiech. – Ale dziękuję. Dobranoc.
– Mam nadzieję, że do zobaczenia, Adrianno. Możesz przychodzić, kiedy tylko masz ochotę, nie wstydź się – zachęca, po czym całuje moją dłoń. – Dobrej nocy.
Niestety dzisiejsza nie jest dobra, kolejne również. Nie zaznaję spokoju, bo przypominają mi się najgorsze momenty mojego małżeństwa.
Wchodzę do naszego domu i wiem, że dziś będzie źle. Jakub dużo pił na tej „służbowej kolacji”, a ja znudzona pół wieczoru przesiedziałam obok jego kolegi z pracy. Mój mąż przekracza próg domu i z wściekłością zatrzaskuje za sobą drzwi. Chwyta mnie za ramię i boleśnie zaciska na nim palce.
– Puść mnie! – głośno krzyczę. Mogę, bo Klara wyjechała z rodzicami Jakuba do ich domku na Mazurach.
– Co, wolałabyś, żeby to Szymon cię brał?! – wrzeszczy w moją stronę, wypominając mi, że to z nim spędziłam większość wieczoru, po czym popycha mnie na drzwi. Wykrzywiam twarz z bólu, ale staram się nie dać tego po sobie poznać.
Sama nie wiem, czemu się naraziłam. Byłam taka zmęczona, przytłoczona, a Szymon jest sympatyczny, zabawny. To było miłe, tak spędzić czas, po prostu rozmawiając i żartując. On chciał wiedzieć, co mnie interesuje, pytał o moją pracę, chwalił i podziwiał zaradność w prowadzeniu salonu. Czułam się taka… doceniona i wartościowa. Czułam się kimś… Czułam się kobieca… Byłam człowiekiem równym swemu rozmówcy.
– Nic bym nie wolała! – syczę, próbując wyswobodzić się z jego uścisku. – Daj mi spokój! Znów piłeś, a teraz chcesz rozładować na mnie swoje niepowodzenia? – dodaję i nagle mój głos się łamie.
Boże, co ja zrobiłam… Zakrywam twarz. Mimo to Jakub szarpie moje dłonie i uderza z całych sił ręką, w której trzyma klucze. Momentalnie kręci mi się w głowie. Zataczam się na chwiejnych nogach, a gdy spoglądam w dół, widzę krople czerwieni. Palcami dotykam bolącego miejsca przy skroni. Wyczuwam pęknięcie, to z niego cieknie krew.
– Widziałem, jak na niego patrzysz! – krzyczy i ponownie uderza mnie w twarz, tym razem w policzek.
Moja warga szczypie, pulsuje. Zapewne pękła, bo na brodzie czuję ciepło. Ostatkiem sił próbuję uciec. Wpadam do łazienki i przytrzymuję klamkę, jednak Jakub jest silniejszy. Moje drobne ciało i niespełna sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu to nic przy jego sile i agresji. Wyszarpuje drzwi i popycha mnie z całych sił. Uderzam plecami o wannę i osuwam się po lodowatych kaflach. Jakub ma szaleńczy wzrok, wpada w furię i zaczyna mnie kopać. Nogi, uda, brzuch, plecy. Pochyla się i rozrywa moją czarną sukienkę.
– Jakub, proszę – wołam, przekrzykując własny szloch.
Ale on nie słucha. Siada na mnie i zaczyna uderzać pięściami, okłada nimi całe moje ciało. Chyba tracę przytomność, bo już nic nie czuję. Obraz staje się coraz mniej wyraźny. Gdzieś w głębi siebie wiem, że to zaraz minie, za moment się skończy. Jak zawsze. Tymczasem płynę w stronę ukojenia, nie myśląc już o niczym. Zapada ciemność, a ja odpływam gdzieś, gdzie nie czuć bólu ani zimna… Oby tym razem na zawsze…
Otwieram niepewnie oczy, chociaż ledwie co widzę. Nie wiem, ile czasu minęło, ale jest mi okropnie zimno. Leżę sama na lodowatych kaflach naszej łazienki. Próbuję się podnieść. Całe ciało mam posiniaczone i brudne od krwi. Wstaję z trudem, bo jestem tak obolała. Zerkam niechętnie w lustro. W oczach zbierają mi się łzy, ale nawet one sprawiają ból. Mam sine, napuchnięte powieki, rozciętą wargę, a na brodzie, skroni oraz policzku zaschniętą krew. Moje ręce, brzuch, nogi są sino nakrapiane, przypominają plamy u dalmatyńczyka.
Odwracam wzrok, bo czuję obrzydzenie. Odkręcam wodę i po kilku minutach wchodzę do wanny. Pojawia się piekący ból. Za kilka dni mam urodziny. Dwudzieste dziewiąte. Spędzę je ukryta w domu, zawstydzona samą sobą, będę chować się przed światem. Strach, wstyd oraz upokorzenie – to wszystko, co mam.
Siadam w ciepłej wodzie i namydlam gąbkę. Delikatnie obmywam obolałe ciało. Nie wiem, czy jeszcze wytrzymam. Nie mam dokąd odejść. Bez niego nie mam nic. Nic nie znaczę. Nikt mnie nie zrozumie, bo ja sama nie rozumiem siebie. Zanurzam się pod wodą, by oprócz krwi zmyć z siebie także wstyd. Kiedy zaczynam się wynurzać, moja głowa znów trafia pod wodę. Duszę się. Próbuję krzyczeć, wtedy woda wdziera się w moje usta. Nie mogę oddychać. Nagle jestem znów na powierzchni. Łapię oddech, krztuszę się i pluję. I wtedy go zauważam…
Jakub wrócił. Nadal ma ten wściekły, przerażający lodowaty wzrok. Boję się. Wyciąga w moją stronę rękę, a ja wzdrygam się i kulę się w sobie. Potem ściska palcami moją twarz i zanurza. Tym razem przytrzymuje o wiele dłużej. Nie mogę oddychać. Wierzgam nogami i wymachuję rękoma, ale on nie odpuszcza. Moje ciało wiotczeje i zamykam oczy. Chyba odpływam.
Wyciąga mnie z wanny i rzuca na podłogę. Trzęsę się ze strachu, a on stoi nade mną i patrzy szyderczo. Kiedy widzę, jak rozpina zamek swoich garniturowych spodni, próbuję wstać i uciec, ale nie mam siły. Unoszę się lekko, a Jakub kopie mnie i znów ląduję na kaflach.
– Jakub, błagam cię! Zostaw mnie! To boli! Ja nie chcę! – krzyczę zapłakana. – Proszę cię – szepczę, kiedy klęka między moimi udami.
Siłą je rozsuwa i wdziera się we mnie brutalnie. Krzyczę z bólu, a wtedy ucisza mnie uderzeniem w twarz. Porusza biodrami z nieopisaną prędkością, niczym karabin maszynowy. W tle słyszę tylko plątaninę wyzwisk… Dziwka… szmata…
Próbuję uderzać go rękami, szarpię się pod nim. Ponownie uderza mnie w twarz, a następnie zaciska dłonie na mojej szyi. Znów tracę oddech.
– Błagam! Puść mnie! – krzyczę ostatkiem sił.
Wzrokiem i myślami uciekam gdzieś daleko. Staram się nie skupiać na bólu, wyrzucam go z głowy. To się zaraz skończy. Jeszcze chwilę. Wytrzymam.
– Przecież wiem, że jest ci dobrze, Ada! – jęczy Jakub, kładąc się na mnie. – Jak każda suka to lubisz… Uwielbiasz, kurwa! – dyszy jeszcze głośniej.
Płaczę pod jego ciężarem. Krzyczę jeszcze kilkukrotnie, ale nic to nie daje. Kończy z głośnym jękiem i jego sperma zalewa moje wnętrze. Wykrzywiam się, czując go w sobie. Jestem wdzięczna, że w tajemnicy przed nim biorę tabletki antykoncepcyjne. Chyba umarłabym, gdybym miała z nim kolejne dziecko. W końcu Jakub wstaje i śmiejąc się, zapina spodnie.
– Rano jadę do rodziców. Wrócimy z Klarą po weekendzie. Będziesz miała czas, żeby posprzątać ten syf, który tu narobiłaś – oznajmia i wychodzi z łazienki, a ja, naga, trzęsąca się z zimna, zostaję na podłodze aż do rana… Sama, bez niczyjej pomocy.
– Adrianna, obudź się! – słyszę, jak ktoś woła i potrząsa moim ciałem.
Jakub! Przerażona otwieram oczy i odsuwam się jak najdalej od niego. Ramionami otaczam swoje zgięte w kolanach nogi i podciągam je aż do brody. Próbuję się chronić, wciskając głowę między uda. W pokoju panuje całkowita ciemność, ale gdy wytężam wzrok, zauważam, że mężczyzna przede mną to nie Jakub.
– Miałaś zły sen. Bardzo krzyczałaś.
Słysząc ten spokojny, niski głos, otwieram szeroko oczy. Obok mnie siedzi Maks. Rzucam mu się na szyję i zaczynam histerycznie płakać. Jest mi zimno, chłód wręcz przeszywa mnie na wskroś. Maks obejmuje mnie mocno.
– No już, to tylko sen – szepcze, przeczesując moje włosy. – Nie płacz.
Tymczasem zamiast się uspokoić, jeszcze mocniej przyciskam się do niego i szlocham. Trzęsę się i nie potrafię zapanować nad swoim ciałem. Ten sen… To wspomnienie było ostatnie. Najgorsze. Potem uciekłam, ale nigdy nie przestałam się…
– Boję się. – Nie wiem, czemu mówię to na głos.
Czuję, jak Maks mocniej mnie obejmuje i wstaje z łóżka. W jego ramionach jestem jak szmaciana laleczka. Całkowicie bezwładna. Staram się uspokoić, pohamować płacz. Maks zanosi mnie do swojego pokoju, układa na łóżku, a następnie zapala małą lampkę. Dopiero w tym delikatnym świetle zauważam, że nadal jest ubrany.
Odwraca się w stronę szafy i coś z niej wyjmuje. Dłońmi wycieram łzy z policzków. Przestaję płakać, ale nadal cała się trzęsę. Jest mi strasznie zimno. Maks siada obok i w milczeniu przygląda mi się przez dłuższą chwilę. Obejmuję się ramionami i pocieram skórę, by chociaż odrobinę ją rozgrzać, a wtedy on wyciąga do mnie dłonie. Chwyta za brzegi mojej koszulki i powoli zaczyna ją unosić.
– Proszę, nie. Nie… Proszę…
Drżącymi dłońmi przytrzymuję materiał i ponownie zaczynam szlochać, odwracając od niego wzrok.
– Masz mokrą bluzkę. Trzęsiesz się z zimna. Mówiłem przed chwilą, żebyś się przebrała. Włóż moją – mówi spokojnym głosem i podaje mi czysty T-shirt, który najwidoczniej cały czas leżał obok mnie. – Adrianna, nie dotknę cię. Nie zrobiłbym tego – dodaje, a ja natychmiast ponownie zalewam się łzami.
– Przepraszam – szepczę.
Nie wiem, jak mogłam pomyśleć, że on chciał…
– Nie przepraszaj. Wyjdę do łazienki. Przebierz się – odpowiada spokojnie.
– A mogę tę? – pytam, wskazując na koszulkę, którą ma na sobie.
Natychmiast ją ściąga i mi podaje. Kiedy znika za drzwiami łazienki, zdejmuję mokrą od potu bluzkę i wkładam ciepły, pachnący Maksem biały T-shirt. Podciągam nogi do brody i staram się uspokoić swoje zbyt szybko bijące serce.
– Chcesz się napić wody? – pyta, gdy wychodzi z łazienki.
Potwierdzam skinieniem głowy. Po chwili Maks podaje mi szklankę, zachowując duży, jak na nas, odstęp, a następnie kładzie się na łóżku.
– Ma zostać? – pyta, wskazując na zapaloną lampkę nocną.
– Jeśli ci nie przeszkadza.
– Mnie nie. Dobranoc.
Kładę głowę na poduszce i nakrywam się kołdrą. Maks odwraca się do mnie tyłem. Przysuwam się w jego stronę i wyciągam dłoń. Zimnymi opuszkami dotykam jego pleców.
– Mogę? – szepczę, próbując przytulić się do jego ciała.
– Możesz – odpowiada, a ja momentalnie oplatam go ramieniem. – Chyba że wolisz, abym się odwrócił?
– Chciałabym.
Gdy tylko to robi, natychmiast wtulam twarz w zagłębienie jego szyi. Po chwili Maks całuje mnie w czoło, obejmuje i ponownie mówi:
– Śpij, maleńka.
Zamykam oczy i jeszcze mocniej przywieram do niego ciałem. Kładę dłoń na jego klatce piersiowej i wyczuwając regularny, spokojny rytm serca, zasypiam.
Gdy wchodzę do naszego domu, nie czuję złości. To coś gorszego. Czuję się upokorzona. Upokorzona na oczach tylu poważnych, inteligentnych osób, i to przez najbliższą osobę. To obrzydliwe. Jak mógł?
Nie czekam na Jakuba i bez słowa idę na piętro. Całe szczęście Klara nie została dziś ze swoją opiekunką, panią Marią, w naszym domu, tylko jest u rodziców Jakuba i nie muszę udawać, jak świetnie się bawiłam na dzisiejszym bankiecie. Nabuzowana wpadam do garderoby, gdzie natychmiast ściągam z siebie biżuterię, a kiedy rozpinam zamek czarnej sukienki z długim rękawem oraz golfem, pojawia się Jakub.
– Jeśli jesteś na mnie zła, to to jest kiepskie posunięcie. Wiesz, że długo nie wytrzymam, tylko na ciebie patrząc…
Zerkam na niego z wymalowanym na twarzy oburzeniem. Stoi oparty o jedną z niebotycznie wielkich szaf. Wygląda, jakby zupełnie nie miał pojęcia, dlaczego jestem na niego wściekła, jakby nie wiedział, jaką przykrość mi sprawił… A przecież obiecywał, że się zmieni. Miał się poprawić.
Jednym ruchem zrzucam z siebie sukienkę, a kiedy obracam się w stronę łazienki, Jakub staje tuż przede mną. Wzdrygam się, a przez moje ciało przechodzi zimny dreszcz. Biorę głęboki wdech, widząc jego przeszywające spojrzenie.
– Daj mi spokój – cedzę przez zaciśnięte zęby, gdy obejmuje moje biodra.
– O co ci, kurwa, znowu chodzi?
– Jak to o co? Zrobiłeś ze mnie niedouczoną idiotkę! Naprawdę to było konieczne, aby przy wszystkich wypominać, że jako jedyna w tym – unoszę palce i robię nimi cudzysłów w powietrzu – zacnym gronie nie mam wyższego wykształcenia, że nie jestem magistrem, inżynierem czy chuj wie kim jeszcze?! Musiałeś powiedzieć, że jedyne, na co było mnie stać, to zawodówka policealna, że jestem tylko zwykłą kosmetyczką?! – Rzucam mu wściekłe spojrzenie i gwałtownie odpycham jego ręce. – Powiedziałam, zostaw mnie! Nie dotykaj. Mam tego dosyć! Mam, kurwa, ciebie dosyć! Nienawidzę cię, ale jeszcze bardziej nienawidzę siebie! Za to, że wierzę w twoją zmianę! Chcę… Chcę rozwodu…
W tym momencie oczy mojego męża zapalają się gniewem. Boleśnie chwyta mnie za ramiona i popycha na drzwi łazienki. Z całych sił uderzam plecami o klamkę. Na twarzy wykwita mi grymas bólu, a wtedy Jakub staje przy mnie. W moich oczach natychmiast pojawiają się łzy. Odwracam głowę, widząc jego wściekłe spojrzenie. Znam je. Ten urywany oddech – próbę zapanowania nad sobą, gdy ktoś mu odmawia – również. Nic się nie zmienił…
Unosi rękę, a ja mimowolnie zaczynam się trząść, czekając na cios. Całkowicie niespodziewanie Jakub palcami dotyka mojej szyi. Wiem, co widzi. Krwiak nie znika tak szybko jak drobne siniaki.
– Przepraszam… – mówi cicho, sunąc opuszkami po dowodach swojej „wielkiej miłości”. – Przepraszam, kotku. – Ustami muska fioletową skórę. – Przepraszam – szepcze, czule obejmując wargami zaczerwienione miejsce.
Z każdym kolejnym dotknięciem zaczynam tracić nad sobą kontrolę. Gniew, lęk i ból oddalają się ode mnie.
– Kocham cię, Ada, przecież wiesz – dodaje i próbuje mnie pocałować.
Już nawet nie wiem, czy w to wierzę. Nie jestem pewna, co do niego czuję ani czy nadal chcę mieć nadzieję na jego zmianę.
– Proszę cię, nie zostawiaj mnie. Nie odrzucaj… Staram się… – Jakub milknie, ciężko przełyka ślinę i szepcze: – Próbuję się zmienić… Robię to dla ciebie... Dla nas… Kochamy się, to się nie zmienia. To się nigdy nie zmieni, kochanie…
Dosięgam wzrokiem jego twarzy. Jest przerażony. Jego szmaragdowe oczy stają się zaczerwienione i szkliste… I znów z nimi przegrywam. Odpuszczam. Moja złość zmienia się we współczucie, mój strach w miłość, a lęk w uległość. Znów mnie kupił.
I chociaż wiem, że to złe, to natychmiast przywieram ustami do jego warg, całując je z całą gamą dzisiejszych emocji. Są delikatne muśnięcia, potem przygryzanie, zasysanie, wzajemne zabieranie sobie tlenu. Może to szaleństwo, ale tak odreagowujemy ten cały nasz popieprzony chaos. Wypycham w kierunku Jakuba biodra, a gdy czuję, jak bardzo wypełnione stają się jego garniturowe czarne spodnie, zaczynam coraz śmielej się o niego ocierać. Cała staję się już tylko pragnieniem. Potrzebuję go, jego miłości, tego kilkuminutowego okazania wszelkich uczuć. Pragnę czuć go takim, jakim go znam, jakim pamiętam. Chcę ukryć jego demony, pozostawiając tylko jego, mojego męża… Idealnego, nieziemsko przystojnego, dobrego ojca, namiętnego kochanka… Cały świat nam tego zazdrości.
Wiem, że i on tego potrzebuje. Potrzebuje tą chwilą czułości wymazać swoje winy. I tak będzie. Znów zbledną… Przynajmniej zewnętrznie, bo moje wewnętrzne blizny są coraz głębsze.
– Jakub, proszę… – jęczę, czuję się tak, jakby mnie torturował swoją ospałością.
Wypuszcza mnie z uścisku. Ściąga z szyi krawat i sprawnie związuje mi nim nadgarstki za plecami. Zaczyna mnie gładzić przez materiał czarnych koronkowych stringów. Jęczę i wiję się z rozkoszy. Bawi się moim ciałem. Dobrze wie, jak ma to robić, by doprowadzić mnie na skraj. Gdy już od orgazmu dzielą mnie sekundy, Jakub spowalnia ruch swoich palców i szepcze:
– To, co mówiłem, to sama prawda. Przecież nie masz wyższego wykształcenia. Odpowiedziałem tylko na pytanie prokuratora Malinowskiego. Nie zamierzam kłamać. Nie miałaś większych ambicji, więc jesteś kosmetyczką. Na tyle było cię stać…
Czuję wzbierające w oczach łzy. Chcę odejść, jednak otumaniona jego dotykiem tylko potakuję. Jak zwykle ma rację. Tak było. Nie miałam innego pomysłu na siebie. Wyuczyłam się zawodu i poszłam do pracy.
– Dobrze, kotku, że masz mnie. W małżeństwie musi być równowaga. Wystarczy, że ja jestem kimś. Wiem, co jest dobre i odpowiednie dla ciebie. Ty możesz pozostać malutką…
Wiem, co robi. Ma świadomość, że w tym momencie jestem bezbronna, i stara się mi wmówić, że jestem beznadziejna, mniej warta niż on, nie dość inteligentna… Jednak może ma rację? Dlaczego miałby kłamać? Przecież mnie kocha, a gdy ktoś kogoś kocha, to nie ma powodów, by celowo wyrządzać krzywdę swojej miłości. Przecież ja i on to prawdziwa miłość… Każdy tak mówi.
Muszę się bardziej postarać. Muszę być lepsza dla Jakuba, by miał za co mnie kochać, bo mam już tylko jego i Klarę. Nie mogę zostać sama. Nie poradziłabym sobie bez niego.
– Kocham cię – szepczę i ponownie dosięgam jego ust.
– Wiem, ja ciebie też – jęczy, mocno się o mnie ocierając, po czym gwałtownie przekręca mnie tyłem do siebie.
Słyszę już tylko dźwięk rozpinanego rozporka. Wypinam mocno pośladki, pragnąc, by czas na chwilę się zatrzymał, bym przestała myśleć o tym, jak bardzo popieprzeni jesteśmy. On, bo jest zarówno miłością mojego życia, jak i katem, i ja – ofiara trwająca w tym popapranym związku, bo nie umiem przestać go kochać, przestać mu wybaczać, bo przecież się stara, bo przecież bez niego nie mam już nic…
Czuję, jak Maks delikatnie głaszcze moje plecy. Słyszę jego głos, jednak nie mam odwagi otworzyć oczu i spojrzeć na niego.
– Proszę, nie płacz już – mówi cicho i mocniej obejmuje moje lodowate ciało. – Nie bój się. Nie pozwoliłbym, żeby stała ci się krzywda. Nigdy.
Jego spokojny ton oraz ciepło ciała sprawiają, że rzeczywiście czuję się bezpiecznie.
Wczesnym rankiem budzi mnie silny ból brzucha. Otwieram niewyspane oczy. Skronie pulsują, ale pewnie jest to wynik kilkudniowego płaczu. Tkwię w silnych ramionach Maksa. Próbuję wydostać się z jego objęć, ale kiedy tylko się unoszę, on mruży oczy.
– Muszę siku – szepczę, na co Maks tylko się uśmiecha i przekręca na bok, mamrocząc coś niezrozumiale.
Korzystam z toalety i natychmiast odkrywam winowajcę bólu. Okres. W głowie przeliczam dni. Odkąd przestałam brać tabletki, mam nieregularne cykle, a stres nie polepsza sytuacji. Wychodzę z toalety, zerkam szybko na śpiącego Maksa i kieruję się do swojego pokoju.
W kosmetyczce mam ostatni tampon, więc wkładam tylko jeansowe szorty, czapkę z daszkiem i trampki, po czym z dużą materiałową torbą wychodzę z Ahory.
Po zrobieniu drobnych zakupów w pobliskiej drogerii błądzę między wąskimi, zapełnionymi nie tylko turystami, ale i donicami z kwiatami, uliczkami. Jednak nadal największe wrażenie robią na mnie rosnące przy głównej ulicy drzewka pomarańczowe, których cytrusowy zapach unosi się w powietrzu. Po kilkunastu minutach docieram do ulubionych schodów, na których rozsiadam się wygodnie i odpalam papierosa. Te namalowane statki, złoty piasek i morze sprawiają, że zapominam o całym świecie. Opieram głowę o ciepłą ścianę budynku za moimi plecami i uciekam myślami gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, spokojnie, gdzie jestem wolna…
– I znów uciekasz.
Słysząc znajomy głos, odwracam wzrok od malowideł. Maks ziewa i siada obok mnie.
– Nie uciekłam – zapewniam, pokazując opakowanie tamponów. – Dostałam okres.
– W takim razie wybaczam – odpowiada, śmiejąc się. – Coś się zmieniło? – pyta, ale kiedy nie rozumiem, o co mu chodzi, i ściągam brwi, wskazuje na kolorowe statki przed nami. – Odpłynęły jakieś?
Zaczynam cicho się śmiać, a on podnosi kąciki ust w charakterystyczny dla siebie sposób.
– Adrianna, na pewno nie chcesz o tym pogadać? – dopytuje, a z mojej twarzy momentalnie znika uśmiech. – Przecież to cię męczy.
– Ja nie mogę – mamroczę, spuszczając wzrok.
– Dlaczego?
– Bo… – zaczynam, nerwowo skubiąc płócienny materiał torebki – jeśli ci powiem, przestaniesz patrzeć na mnie tak jak teraz. Zaczniesz patrzeć z tym obrzydliwym współczuciem lub, co gorsza, z pogardą.
– W porządku, ale nie sądzę, że coś by się zmieniło, gdybyś mi powiedziała – stwierdza i podnosi się ze schodów. – Wstawaj! Obudził mnie ten idiota, który jest naszym dostawcą, więc skoro ty też nie śpisz, to idziesz ze mną.
Śmiejąc się, podaje mi rękę.
– Pomachaj na pożegnanie swoim stateczkom i idziemy.
Parskam śmiechem, a Maks chwyta mnie za nadgarstek i macha moją dłonią w kierunku ściany. Gdy tylko ją puszcza, ruszamy. Kiedy dochodzimy do ruchliwej ulicy, Maks wyciąga z kieszeni telefon. Rozmawia dosyć głośno i szybko, co chwilę też przeklina pod nosem po polsku.
Po kilkunastu minutach, widząc bardzo dużo straganów rozstawionych na jednej z uliczek, domyślam się, że docieramy do celu. Wygląda na to, że przed nami jest targ. A kiedy zauważam ogromną ilość owoców, warzyw oraz przypraw, jestem pewna, że to tu Maks jest umówiony z dostawcą. Zwalniam kroku i przyglądam się. Pomimo wczesnej godziny już jest dosyć tłoczno.
Maks mnie zatrzymuje i obejmuje moje biodra, a gdy podnoszę wzrok, zauważam stojącego przed nami śniadego mężczyznę z brodą i sporym wypiętym brzuchem. Panowie wymieniają uścisk dłoni i zaczynają głośno rozmawiać, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. W pewnym momencie wyłapuję, że z ust Maksa padło moje imię. Spoglądam na mężczyzn, ale na widok obojętnego wyrazu twarzy dostawcy ponownie zaczynam rozglądać się po targowisku. Maks spokojnym tonem odzywa się do niego, a gdy wymawia imię mojego wujka, zaczyna się śmiać.
– ¡Hola!, Adrianna!
Brodaty mężczyzna nagle pospiesznie ściska moją dłoń z zadziwiająco przepraszającą miną, a następnie odzywa się w niezrozumiałym dla mnie języku. Zerkam na rozbawioną twarz Maksa.
– To Alberto, idiota, który nie potrafi sam nic kupić – informuje mnie.
Przewracam oczami, słysząc, jak nazywa stojącego obok nas mężczyznę.
– No co? Przecież to prawda, a on i tak nic nie rozumie.
– A z czego ty się tak śmiejesz? – pytam, zerkając, to na dostawcę, to na Maksa.
– Bo jak przedstawiłem mu ciebie, to powiedział, że jebie go, z kim sypiam, bo się spieszy, a już długo czeka. A gdy powiedziałem mu, że Aureliusz jest twoim wujkiem i z nami pracujesz, to błagał, żebym tego nie powtórzył ani tobie, ani jemu. – Mówiąc to, jeszcze bardziej zaczyna się śmiać.
Widząc, jak Alberto, wyraźnie zmieszany, spuszcza wzrok, odzywam się:
– Powiedz mu, że się nie gniewam.
– Pokręcisz się tutaj? – pyta po chwili Maks. – Zrobię z nim szybko zakupy i będziemy mogli wracać.
– Dobrze – odpowiadam i wtedy obaj kierują się w głąb targowiska. Maks odwraca się jeszcze i z beztroskim uśmiechem woła:
– Tylko nigdzie nie uciekaj!
Kiwam głową i powolnym krokiem podążam ich śladem. Z zainteresowaniem wodzę wzrokiem po rozstawionych na skrzynkach towarach. Pod ogromnymi parasolami zauważam niezliczone ilości smakowicie wyglądających owoców i warzyw. Pierwszy raz widzę coś takiego. To nie są produkty smętnie leżące na wystawie w hipermarkecie. Te skąpane są w słońcu, widać w nich świeżość, a ich zapach nie daje mi przejść obok spokojnie.
Już po kilku krokach zagaduje mnie jeden ze sprzedawców. Mieszając kilka języków, proponuje mi, żebym spróbowała suszonych plasterków mango, które między innymi sprzedaje. Korzystam z okazji i częstuję się, po czym ruszam dalej.
Po kilku minutach zatrzymuję się przy stoisku, gdzie wystawione są wielkie wieprzowe nogi. Niezrażona widokiem podchodzę bliżej. Niemal natychmiast starszy sprzedawca kroi plasterek szynki i podaje mi do spróbowania. Kosztuję kawałek i zachwycam się jego kruchością oraz wyjątkową delikatnością. Widząc oczekiwanie na opinię malujące się na twarzy mężczyzny, mówię z wdzięcznym uśmiechem:
– Bardzo dobre.
Sprzedawca zwraca się w swoim języku do sąsiada handlującego owocami i po chwili dostaję kolejny cieniuteńki kawałek szynki serrano wraz z plasterkiem melona. Takie połączenie, moim zdaniem, smakuje jeszcze lepiej.
– Pyszne, bardzo dziękuję – dodaję, zajadając się.
Odchodzę dalej i przez dłuższy czas spaceruję między robiącymi zakupy ludźmi. Jest dosyć głośno, sprzedawcy przekrzykują się, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Przyglądam się im z dużą ciekawością, a oni albo uśmiechają się zaczepnie, albo wołają coś do mnie w swoim języku. W głowie mi się kręci od tych wszystkich kolorów, dźwięków, zapachów i przede wszystkim smaków.
Tym razem staję przy stoisku sędziwego pana o pokaźnym brzuchu i siwej czuprynie. Na tym straganie są tylko oliwki. W wielkich misach znajdują się chyba ich wszystkie możliwe rodzaje. Różnią się odmianami, kolorami, nadzieniem, wielkością. Już po chwili sprzedawca pozwala mi spróbować wszystkich. Ta eksplozja smaków miesza mi w głowie. Próbuję zarówno tych z pestkami, marynowanych w oliwie, jak i w jakichś nieznanych zalewach. Jednak najbardziej smakują mi te nadziewane pastą anchois, tuńczykiem, papryką, a także te z migdałami – moje ulubione.
– Które lubisz najbardziej?
Słysząc pytanie, odwracam się. Maks staje obok.
– Te – odpowiadam i wskazuję oliwki z migdałami.
– Czyli nawet Lucio i jego przysmaki nie dały rady zmienić twojego gustu – stwierdza z uśmiechem, po czym wita się ze sprzedawcą.
– Kilka innych też mi smakowało, ale te z migdałami są najsmaczniejsze.
– Wiem – oznajmia i płynnie przechodzi na hiszpański.
W pewnym momencie starszy pan pyta o coś, wymieniając imię Aureliusza. Maks odpowiada mu, a kiedy pada moje imię, sprzedawca sięga po moją dłoń i delikatnie ją całuje. Uśmiecham się tylko, bo nie mam pojęcia, o czym rozmawiają.
– Lucio mówi, że jesteś podobna do Aureliusza – odzywa się Maks i nagle zaczyna się śmiać, po czym dodaje: – Ale nie wiem, czy ja na twoim miejscu uznałbym to za komplement. Porównywanie kobiety do starszego faceta z zarostem na twarzy jest słabe.
Śmiejąc się, szturcham go w ramię. Maks wraca do rozmowy z Lucio, a ten pakuje sporą ilość moich ulubionych oliwek i po chwili wręcza mi je z uśmiechem. Dziękuję mu, ale kiedy widzę, że Maks płaci, stwierdzam:
– Nie musisz.