4,99 zł
Ryszard Horowitz |Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze | Wiesław Myśliwski | komiks | historie alternatywne | Znaki Roku 2013 - najciekawsze artykuły kulturalne
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 76
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com
ZNAKI ROKU
Minął kolejny rok, podczas którego dbaliśmy o to, aby w każdym numerze miesięcznika dostarczać naszym czytelnikom istotnych, wartych rozważenia treści. Spośród rozmów, tekstów publicystycznych oraz artykułów dotyczących kultury, które ukazały się w „Znaku” w roku 2013, wybraliśmy te, które cieszyły się szczególnym zainteresowaniem naszych czytelników. Wierzymy, że naświetlając frapujące kwestie, lepiej zrozumiemy wyzwania, jakie stawia przed nami współczesność.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja miesięcznika
PS. Przychody ze sprzedaży minibooków zostaną przeznaczone na kontynuowanie działalności miesięcznika „Znak”. Więcej: www.700.znak.com.pl
Z Ryszardem Horowitzem rozmawia Daniel Lis
Czytam i oglądam wszystko, co na temat Zagłady się ukazuje. Nie umiem opowiadać o swoich doświadczeniach, ale cudze historie mnie fascynują. Interesuje mnie, na ile przeżycia i reakcje innych były zbieżne z moimi. I w jaki sposób udaje się komuś tak trudny temat zamienić w sztukę
Swoją autobiografię zaczyna Pan od błogiej młodości w Krakowie, choć to wczesne dzieciństwo jest najmroczniejszą częścią tej opowieści. Dlaczego zostawia Pan ten wątek na później?
Do premiery Listy Schindlera Stevena Spielberga większość znajomych nie znała mojej wojennej przeszłości. Nie wiedzieli, że byłem w getcie krakowskim, płaszowskim obozie, a potem w fabryce Schindlera i że jako pięciolatek znalazłem się w obozie w Oświęcimiu. Z tego czasu mam zresztą tylko szczątkowe wspomnienia, a o wielu wydarzeniach dowiedziałem się później, od innych. Tym bardziej nie chciałem, by kładły się cieniem na moim życiu: planach, marzeniach czy osiągnięciach.
Z samego pobytu w Oświęcimiu najlepiej pamiętam dzień wyzwolenia. Rosjanie kręcili film propagandowy. Próbowali stworzyć atmosferę radosnego powitania Armii Czerwonej jako oswobodzicieli obozu. W rzeczywistości wszyscy się ich baliśmy. Przyjechali na koniach, co sprawiło na mnie upiorne wrażenie. Wyreżyserowali całość niczym filmy z początków rewolucji październikowej. Pamiętam, jak nas ustawili przy szubienicy, która robiła za tło, potem przy bloku śmierci.
Gdy wkrótce potem film był wyświetlany na krakowskim Rynku, w jednym z kadrów rozpoznała Pana mama i dzięki temu Pana odnalazła.
Wybłagała od operatora kilka klatek, na których widać moją twarz. Mam je do dzisiaj. Później przez wiele lat szukałem tego filmu. Udało mi się zdobyć inny kadr, na którym stoję wśród grupy więźniów przy drucie kolczastym.
Ale poza tym dniem pamiętam niewiele. Gdy zdarza mi się zwątpić, czy rzeczywiście tam byłem, spoglądam na tatuaż na lewym przedramieniu. Jest bardzo czytelny, numer B-14438. Mój tata miał o jeden numer mniejszy. Wiele osób go widziało, ale mało kto rozumiał, co oznacza. Prowadziło to czasem do absurdalnych sytuacji. W latach 70. piękna Niemka z NRD, z którą miałem romans w Paryżu, patrząc na tatuaż, zapytała mnie z charakterystycznym akcentem i zaciekawieniem: „Co to jest? Twój numer telefonu?”. Długo nie mogłem przestać się śmiać, choć był to gorzki śmiech. Nietrudno się domyślić, że było to nasze ostatnie spotkanie.
Nawet jeśli ktoś wiedział lub domyślał się, co oznacza numer, po prostu się o tym nie rozmawiało. Rodzice szeptali między sobą o przeżyciach wojennych, ale nigdy nie chciałem poznać szczegółów, były mi obojętne. Nie pamiętałem nawet, że Romek Polański był w getcie ze mną, chociaż on sam doskonale pamięta mnie z tego okresu. Rozmawialiśmy o tym dopiero po wielu latach. Nikt z mojego najbliższego otoczenia w Polsce – w szkole, w liceum, na Akademii Sztuk Pięknych – a później w Stanach o tym nie wiedział. Nawet z moją pierwszą żoną nie poruszaliśmy tego tematu.
Po Liście… zaczęto postrzegać Pana inaczej.
Nagle rozdzwoniły się telefony, przychodziły listy z całego świata: „Czemuś nam nie powiedział?!”. „Dzięki Bogu, żeście nie wiedzieli!” – odpowiadałem. Nie chciałem, by ludzie patrzyli na mnie przez pryzmat tamtych wydarzeń. Uciekałem od tego tematu. Nie chciałem żadnej litości. Mój nieżyjący już przyjaciel Ray Johnson zaproponował mi kiedyś spotkanie z właścicielką znanej galerii fotografii w Nowym Jorku, która chciała urządzić wystawę moich prac. Pomyślałem, że to miły pomysł. Ale gdy bez cienia sugestii z mojej strony usłyszałem, iż muszę sobie zdawać sprawę, że wystawy nie będzie można reklamować pod kątem filmu Spielberga, poczułem się potwornie poniżony.
Zmienił się nie tylko sposób postrzegania Pana jako człowieka, ale też jako artysty. Mimo że starał się Pan, by Pańskie prace były antytezą tego, co przeżył Pan jako dziecko.
Ludzie często doszukują się elementów autobiograficznych tam, gdzie ich nie ma. Jon Blair, pisarz, producent filmowy i mój przyjaciel, interpretuje tak Alegorię II. W tej pracy niemowlę ześlizguje się z lewitującej płaszczyzny wodnej do jeziora poniżej. W ostatniej chwili ratuje się, łapiąc za pazur lecącego orła. Według mnie to optymistyczna praca. Zdaniem Jona, symbolizujący zagrożenie orzeł wrzuca mnie do jeziora z rybami, które mnie zeżrą. Strasznie sprzeczaliśmy się o to.
Lubię zaskakiwać formą, bawić się kompozycją elementów i sprawdzać, czy moje pomysły da się zrealizować pod względem czysto technicznym. A potem wmawia mi się, że w wyniku traumy wojennej rozczłonkowuję ciała. Do głowy by mi to nie przyszło!
Wiedząc o takich doświadczeniach, automatycznie oczekuje się, że Pana styl będzie przypominał twórczość Zdzisława Beksińskiego, którego zresztą ochrzczono mianem „sumienia epoki” wyraźnie wbrew jego intencjom.
Wielu moich przyjaciół z liceum czy z Akademii poświęcało się tylko tematyce Zagłady czy szerzej – wojennej, choć sami nie mieli tego typu przeżyć. Bardzo ponure, pełne cierpienia prace tworzył mój przyjaciel ze szkolnej ławy Zbylut Grzywacz. Traumę wojenną odreagowywali na pewno Andrzej Wróblewski czy Tadeusz Kantor i tworzyli wokół tego swoistą sztukę. Ale dla mnie to nigdy nie był surowiec artystyczny. Natomiast Józef Szajna, też więzień Oświęcimia, ciekawie odczytał moje Ptaki II. To praca, w której gołąb wlatuje w zakręconą tubę. Nie tylko udaje mu się z niej wylecieć, choć wydawałoby się to niemożliwe, ale ten lot go zmienia, czyni barwnym. Szajna nazwał mnie „ptakiem wolności”. Możliwe, że ślady wojennych przeżyć tkwią w mojej podświadomości i wbrew mojej woli znajdują ujście w niektórych pracach, ale faktem też jest, że będąc w Polsce, nie stworzyłem ani jednej pracy związanej z tym tematem, ani jednego rysunku, nic!
Ostatnio dał się Pan jednak namówić na kilka projektów bezpośrednio związanych z Zagładą. Jednym z nich jest bardzo sugestywny plakat z okazji obchodów 70. rocznicy powstania w getcie warszawskim.
Zrobiłem go kilka lat temu – na 65. rocznicę. Teraz przygotowałem nowy projekt: przez szczelinę w murze getta przeciska się kilkanaście rąk – bardzo różnych, starych i młodych, w każdym kierunku. Taki symbol chęci wydostania się wydał mi się bardzo dramatyczny. Organizatorzy obchodów widocznie uznali, że Płonące oczy są bardziej wzruszające. Więc zmieniłem czcionkę i wykorzystano je ponownie.
Przygotowałem też plakat do musicalu o Korczaku dla opery z Białegostoku, ale bardzo niechętnie godzę się na podobne projekty. Każda taka praca pochłania kilka tygodni i kosztuje mnie bardzo dużo zdrowia.
Dostałem niedawno mail od Marka Żydowicza, twórcy Camerimage. Pisze: „Słuchaj, niesamowity zbieg okoliczności. Marzę o nowym plakacie dla festiwalu i pomyślałem, żeby pokazać płonącą gałkę oczną. I nagle zobaczyłem Twój plakat. Pomóż mi z tego wybrnąć”. Można więc ten płomień pokazać i w innym kontekście, nie musi być makabrą.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
Z Joanną Kos-Krauze i Krzysztofem Krauzem, twórcami filmu Papusza, rozmawia Sławomir Kwiecień
Dostępne w wersji pełnej.
Z Wiesławem Myśliwskim rozmawia Bogdan Tosza
Dostępne w wersji pełnej.
Michał Cetnarowski
Dostępne w wersji pełnej.
Marek Turek
Dostępne w wersji pełnej.
