Królowa piękna z Jerozolimy - Yishai-Levi Sarit - ebook + książka

Królowa piękna z Jerozolimy ebook

Yishai-Levi Sarit

0,0
54,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Międzynarodowy bestseller

Olśniewająca saga rodzinna o matkach i córkach, sekretach skrywanych przez lata oraz klątwie ciążącej na czterech pokoleniach kobiet z rodu Ermozów

Luna o zielonych oczach jest najpiękniejszą kobietą w całej Jerozolimie. Jej córka Gabriela nie odziedziczyła po niej słynnej urody i wdzięku. Kobiety nie rozumieją się i nie potrafią znaleźć wspólnego języka, ale gdy dochodzi do tragedii, Gabriela odkrywa, że matka ma do zaoferowania znacznie więcej niż starannie pomalowane usta.

Aby zrozumieć tę trudną relację, dziewczyna odkrywa różne wątki historii swojej rodziny: od prababki Mercady, znanej uzdrowicielki, kobiety surowej, zimnej i bezwzględnej, przez zgorzkniałą babcię Rosę, która sprzątała domy Anglików i nigdy nie zaznała szczęścia, po kochającą zabawę, promienną Lunę. Gabriela musi zmierzyć się z przeszłością o wiele bardziej złożoną, niż mogła przypuszczać i teraźniejszością, która bywa okrutna.

Pełna rozmachu opowieść o niezwykłych kobietach, które w czasach dramatycznych zmian wytyczają własne szlaki. Okrzyknięty sefardyjską wersją Opowieści o miłości i mroku porywający portret żydowskiej rodziny spleciony z burzliwymi losami Jerozolimy od panowania osmańskiego po pierwsze lata młodego Państwa Izrael.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Yishai-Levi w swojej książce uchwyciła zarówno nierozerwalną nić łączącą pokolenia sefardyjskiej rodziny, jak i zawiłości codziennego życia w Jerozolimie. Ta powieść – przesycona widokami, dźwiękami i zapachami niczym jerozolimski targ, a przy tym tak bogata w szczegóły i kolorowa jak lewantyński gobelin – to poruszający opis pojednania matki i córki. – Talia Carner, autorka Hotel Moscow i Jerusalem Maiden.

Miłośnicy Gabriela Garcíi Márqueza pokochają Królową piękna z Jerozolimy. – „Jewish Journal”

Język, smaki, przesądy i uprzedzenia rodziny Ermozów są równie zniewalające, co pełne przypraw, wyrafinowane przysmaki ich kuchni… Fascynująca eksploracja (…) ludzkiego ducha. – „Jewish Renaissance”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 809

Data ważności licencji: 7/7/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Postaci występujące w tej książce są owocem wyobraźni autorki, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób jest jedynie przypadkowe.

Moim Rodzicom

1

Tuż przed moimi osiemnastymi urodzinami odeszła z tego świata moja matka Luna. Rok wcześniej, gdy siedzieliśmy jak zwykle całą rodziną przy obiedzie, ona podawała do stołu swoje sławne sofrito z zielonym groszkiem i białym ryżem, ale nagle przysiadła na krześle i powiedziała:

– Dyo santo[1], nie czuję nogi.

Ojciec zignorował jej słowa i swoim zwyczajem, jedząc, dalej czytał „Jedi’ot”. Rozśmieszyło to Roniego, mojego młodszego brata, który połaskotał nogę matki pod stołem i rzekł:

– Mama ma nogę jak manekin.

– To nie jest śmieszne – zdenerwowała się matka. – Nie mogę stanąć na tej nodze.

Ojciec jadł dalej, ja też.

– Por Dyo[2], Dawidzie, nie mogę stanąć na tej nodze – powtórzyła. – Ona mnie nie słucha.

Teraz była już na skraju histerii. Ojciec w końcu przestał jeść i oderwał oczy od gazety.

– Spróbuj wstać – polecił.

Matka nie dała rady się podźwignąć i chwyciła za kant stołu.

– Trzeba cię zawieźć do przychodni, i to natychmiast – oznajmił ojciec.

Ale w chwili, gdy wyszli za próg, noga stała się posłuszna – matka znów ją poczuła i stanęła na niej jak gdyby nigdy nic.

– No widzisz, to nic takiego – rzekł ojciec. – Jak zwykle histeryzujesz.

– Oczywiście, histeryzuję – powiedziała matka. – Gdyby tobie się to przytrafiło, wycie syren Magen Dawid Adom[3] byłoby słychać stąd aż do Katamonu[4].

Ten epizod przeminął, jakby nigdy się nie wydarzył, a matka opowiadała o nim w kółko Rachelice i Beki, i każdemu, kto tylko chciał słuchać, aż ojciec się denerwował i mówił:

– Dość tego! Ile razy można słuchać bajki o twojej manekinowej nodze?

A potem zdarzył się drugi wypadek. Matka wróciła ze sklepu spożywczego i tuż przed wejściem do domu upadła i straciła przytomność. Tym razem karetka Magen Dawid Adom została wezwana i matkę przewieziono do szpitala Bikur Cholim. Była chora na raka i nie mogła ani stać, ani chodzić, musiała siedzieć na wózku inwalidzkim. W tym czasie moja matka zamilkła. Przeważnie milczała przy ojcu. On do niej mówił, lecz ona nie odpowiadała. Jej siostry, Rachelika i Beki, zaniedbując swoich mężów i dzieci, krzątały się wokół niej niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mimo ich błagań odmawiała wychodzenia z domu, wstydziła się, że ją, Lunę, właścicielkę najpiękniejszych nóg w Jerozolimie, ludzie zobaczą na wózku inwalidzkim.

Jakkolwiek próbowałam być twarda w tamtych dniach, serce mi się krajało na widok Racheliki obierającej dla matki pomarańczę i błagającej, by zjadła uwielbiany przez nią nade wszystko owoc, oraz Beki ostrożnie i delikatnie nakładającej jej na paznokcie czerwony lakier, bo nawet teraz, gdy była chora i słaba, dbała o manicure i pedicure. I obie, Rachelika i Beki, usilnie starały się zachowywać normalnie, jakby nic strasznego się nie stało, wciąż paplały „Ko, ko, ko, jak dwie kwoki”, jak powiedziałaby babcia Roza, i tylko Luna, najbardziej wygadana z nich wszystkich, milczała.

W nocy jedna z nich zostawała na dyżurze i spała z matką, która leżała teraz w salonie, na rozkładanej kanapie, zastawionej krzesłami, by chronić ją przed upadkiem.

Na nic się zdały wszystkie błagania ojca, żeby spała w łóżku w sypialni, a on będzie spał w salonie.

– Mówi, że w sypialni nie ma powietrza – powiedziała Rachelika do ojca. – Więc przynajmniej ty wyśpisz się porządnie, żebyś miał siłę do pilnowania dzieci.

Tyle że ja i Roni nie potrzebowaliśmy, żeby ojciec nas pilnował. Wykorzystywaliśmy fakt, że wszyscy są zaprzątnięci matką, i pozwoliliśmy sobie na nieograniczoną swobodę włóczenia się po ulicach. Roni wolał towarzystwo rówieśników i spędzał w ich domach całe dnie oraz wiele nocy. Ja zaś spędzałam czas z Amnonem, moim ukochanym. Rodzice Amnona mieli księgarnię w centrum miasta, jego siostra była już mężatką, więc ich wielki dom przy ulicy Ha-Maalot cały był do naszej dyspozycji. Gdyby mój ojciec wiedział, co robimy w czasie, gdy on nie mógł się zainteresować, gdzie się włóczę po lekcjach, stłukłby Amnona na kwaśne jabłko, a mnie zesłałby na czasowy pobyt do kibucu.

Kiedy pojawiałam się w domu o nienormalnej porze, matka już mnie nie wyzywała od „ulicznych dziewek”, już mi nie wygrażała: „Czekaj no, czekaj, aż ojciec wróci do domu, powiem mu, o której wróciłaś”. Nawet nie patrzyła w moją stronę, tylko siedziała na swoim wózku inwalidzkim, wpatrując się w powietrze lub szepcząc coś do jednej ze swoich sióstr, które jako jedyne były w stanie wydobyć z niej jakieś słowo. Ojciec przygotowywał kolację i on też właściwie o nic mnie nie wypytywał ani nie interesował się moimi poczynaniami. Zdaje się, że wszystkim odpowiadało, żebym jak najmniej przebywała w domu, żebym, nie daj Boże, nie denerwowała matki, która nawet na wózku inwalidzkim nie miała u mnie taryfy ulgowej.

Pewnego popołudnia, gdy miałam wyjść z domu i czmychnąć do Amnona, zatrzymała mnie Rachelika.

– Muszę wyskoczyć do domu – powiedziała. – Zostań z mamą, dopóki Beki nie przyjdzie.

– Ale ja mam egzamin! Muszę iść się uczyć do koleżanki.

– Zaproś koleżankę i uczcie się tutaj.

– Nie! – Głos mojej matki, który w tamtych dniach był ledwo słyszalny, poderwał nas obie. – Nikogo tu nie będziesz zapraszać. Jak chcesz, to idź, nie potrzebuję, żebyś tu zostawała i mnie pilnowała.

– Luno – powiedziała Rachelika – nie możesz zostać sama.

– Nie potrzebuję, żeby trzymała mnie za rękę. Nie potrzebuję, żeby Gawriela mnie pilnowała ani żebyś ty mnie pilnowała, albo Beki mnie pilnowała, albo żeby sam diabeł mnie pilnował, niczego nie potrzebuję, zostaw mnie w spokoju!

– Luno, nie denerwuj się. Od dwóch dni nie widziałam Moiza i dzieci, muszę wyskoczyć do domu.

– Skacz, gdzie chcesz – odparła moja matka i znów zamknęła się w sobie.

– Odpuść nam nasze winy. – Rachelika klasnęła w dłonie. Nigdy nie widziałam ciotki tak zdesperowanej, ale natychmiast się opamiętała i poleciła mi: – Zostaniesz tutaj przy swojej mamie i nie ruszysz się na krok! Wpadnę na chwilę do domu i zaraz wracam, a ty nie waż się zostawiać mamy samej ani na sekundę.

Odwróciła się i wyszła, a ja, ku swojemu przerażeniu, zostałam sama z matką. Powietrze można było kroić nożem. Moja matka z gniewną i kwaśną miną siedzi w swoim wózku inwalidzkim, a ja stoję na środku salonu jak idiotka. Gotowa byłam w tamtej chwili zrobić wszystko, byleby nie zostawać z nią sam na sam.

– Idę się uczyć do swojego pokoju – odezwałam się. – Zostawiam drzwi otwarte. Jeśli czegoś potrzebujesz, zawołaj mnie.

– Usiądź – powiedziała matka.

Co? Moja matka prosi, żebym z nią usiadła, gdy jesteśmy same w pokoju?

– Chcę cię o coś poprosić.

Byłam spięta. Matka nigdy mnie o nic nie prosiła, tylko wydawała mi polecenia.

– Proszę, żebyś nie przyprowadzała tu żadnych kolegów ani koleżanek. Dopóki nie umrę, nie chcę obcych ludzi w domu.

– Co znaczy: umrę? – Narastała we mnie panika i jedynym sposobem na odparcie wypowiedzianych przez nią słów było odpowiedzieć jej słowami, choć nie wierzyłam, że wyszły z moich ust: – Jeszcze nas wszystkich pochowasz.

– Nie martw się, Gawrielo, to ty mnie pochowasz – powiedziała cicho.

Pokój był zbyt ciasny, by pomieścić nas obie.

– Mamo, powinnaś dziękować Bogu. Niektórzy chorują na raka i natychmiast umierają. Ciebie Bóg kocha, ty mówisz, widzisz, żyjesz.

– To ma być życie? – parsknęła matka. – Niech moi wrogowie tak żyją. To się nazywa umrzeć za życia.

– To ty tak wybrałaś – odparłam. – Gdybyś chciała, mogłabyś się ubrać, umalować i wyjść z domu.

– Tak, jasne – wycedziła. – Wyjść z domu na wózku inwalidzkim.

– Twój przyjaciel, ten rudzielec, który leżał obok ciebie ranny w szpitalu Hadassah w czasie wojny, był na wózku i nie kojarzę, żeby nie wychodził z domu, a pamiętam, że zawsze się uśmiechał.

Matka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Pamiętasz go? – spytała cicho.

– Oczywiście, że go pamiętam, sadzał mnie na kolanach i robił ze mną kółka na wózku inwalidzkim, jak na gokartach w lunaparku.

– Lunapark – mruknęła matka – „diabelski pociąg”. – I nagle wybuchła płaczem, dając mi ręką znaki, żebym wyszła i zostawiła ją w spokoju.

Ma się rozumieć, zwiałam. I tak z trudem ogarnęłam tę niemal intymną rozmowę, którą przeprowadziłyśmy. Była to jedyna rozmowa między nami, przypominająca z grubsza rozmowę matki z córką, ale i ona skończyła się płaczem.

Zawodziła jak profesjonalna płaczka, jej głos wznosił się i opadał, a ja zatykałam uszy w swoim pokoju. Nie mogłam znieść dźwięku jej rozpaczliwego płaczu, jej przeraźliwego lamentu. Nie miałam ochoty wstać, by otoczyć ją ramionami, pocieszyć.

Wiele lat później żałowałam tej chwili. Zamiast się otworzyć, moje serce jeszcze bardziej się zatrzasnęło. Położyłam się na zimnej podłodze w swoim pokoju, zakryłam dłońmi uszy i krzyknęłam bezgłośnie do Boga: „Ucisz ją, proszę cię, Boże, ucisz ją”.

A Bóg w swojej głupocie wysłuchał mnie i uciszył ją. Jeszcze tej samej nocy rozległo się wycie karetki, która z piskiem hamulców zatrzymała się pod drzwiami naszego domu. Czterech krzepkich mężczyzn wspięło się po wszystkich pięćdziesięciu czterech stopniach na ostatnie piętro, ułożyli matkę na noszach i zawieźli ją do szpitala. Na stole operacyjnym lekarze ze zgrozą odkryli, że całe ciało mojej matki zostało zżarte od środka.

– Wszystko stracone – powiedział mi ojciec. – Lekarze nie mogą nic zrobić, twoja mama umrze.

Wiele lat po jej śmierci, gdy znalazłam w sercu miejsce, żeby poznać moją matkę, żeby ją tam wpuścić, ciocia Rachelika wyjawiła mi sekret jej udręki, jej bólu, który nigdy nie przeminął, tyle że wtedy było już za późno, by naprawić to, co się zepsuło między mną a moją matką.

***

Jestem kobietą jesieni, jestem kobietą pożółkłych liści. Jakbym się urodziła w jej tylnych drzwiach, dwa kroki przed zimą.

Jako dziecko czekałam na pierwszy deszcz i na kwitnące urginie. Wybiegałam na pola, tarzałam się w mokrej trawie, przyciskając twarz do ziemi i wdychając zapach deszczu. Zbierałem żółwie i głaskałam chudymi palcami ich sztywne skorupy, ratowałam gniazda pliszek, które spadły z drzewa, zrywałam zimowity i krokusy, tropiłam ślimaki, od których roiło się na polach z pierwszym deszczem.

Znikałam na długie godziny, a matka, pewna, że jestem u dziadków, nigdy mnie nie szukała. Kiedy wracałam do domu utytłana w wilgotnej ziemi, która przyklejała się do ubrań, z wystraszonym żółwiem w ręku, patrzyła na mnie zielonymi oczami i cedziła szeptem, który był jak siarczysty policzek:

– Co za dziwadło, niepodobne do innych stworzeń. Jak? Jak to się stało, że urodziło mi się takie dziecko jak ty?

Ja też nie wiedziałam, jak to się stało, że urodziło jej się takie dziecko jak ja. Była taka szczupła i krucha, zawsze ubrana w dobrze skrojone kostiumy podkreślające jej smukłą talię, nosiła szpilki jak z kolorowych żurnali krawcowej Sary, która szyła dla niej wszystkie ubrania na wzór strojów hollywoodzkich aktorek.

Dawniej matka szyła dla siebie i dla mnie identyczne sukienki, z tego samego materiału i tego samego kroju. Ubierała mnie w sukienkę, raz po raz napominając, żebym się nie ubrudziła, na rudych lokach zawiązywała mi wstążkę z tego samego materiału co sukienka, przecierała śliną moje wyjściowe buty i tak schodziłyśmy ręka w rękę do kawiarni Atara koło naszego domu na ulicy Ben Jehudy. Ale po tym, jak parę razy ubrudziłam sukienkę i nie potraktowałam jej z należnym szacunkiem, przestała. Przestała też kupować mi białe lakierki i podkolanówki z falbankami.

– Co to za dziecko? Dzikuska! Nigdy nie będziesz damą. Czasami wydaje mi się, że urodziłaś się w dzielnicy kurdyjskiej! – mówiła i była to najgorsza rzecz, jaką mogła mi powiedzieć, bo bardziej niż jakiejkolwiek innej społeczności moja matka nienawidziła kurdyjskich Żydów.

Nie rozumiałam, dlaczego matka nienawidziła Kurdów. Nawet babcia Roza ich nie nienawidziła, a już z pewnością nie tak, jak nienawidziła Anglików. Nigdy nie słyszałam, żeby mówiła: „Niech sczeźnie imię Kurdów”, ale kiedy napomykano o Anglikach, którzy byli na Ziemi Izraela w czasach przed moimi narodzinami, zawsze, ale to zawsze dopowiadała: „Niech sczeźnie imię Inglików”.

Wiadomo było, że babcia Roza nienawidziła Anglików jeszcze od czasów Mandatu Brytyjskiego, odkąd jej młodszy brat Efraim zniknął na całe lata i żył w ukryciu, ponieważ działał w podziemnej organizacji Lechi[5].

Moja matka z kolei nie miała nic przeciwko Anglikom. Wprost przeciwnie, wielokrotnie słyszałam, jak mówiła, że szkoda, że opuścili nasz kraj.

– Być może gdyby Anglicy zostali, Kurdowie by nie przyjechali.

Ja akurat bardzo lubiłam Kurdów, zwłaszcza rodzinę Barzani, która mieszkała w drugiej części domu moich dziadków. Tylko cienki płot oddzielał dwa podwórka, a raz w tygodniu pani Barzani rozpalała ogień na dworze i piekła pyszne ciasto z bulgoczącym serem w środku, i dopóki matka nie zakazała mi, grożąc pobiciem na śmierć, zbliżania się do strony Barzanich, czekałam na moment, kiedy „Kurdyjka”, jak nazywała ją babcia, zaprosi mnie, żebym usiadła na podłodze koło pieca i rozkoszowała się ciastem o rajskim smaku.

Pan Barzani nosił obszerną szatę „jak Arabowie na Starym Mieście”, mawiała moja matka, a głowę owijał chustą, śmiał się bezzębnymi ustami i sadzał mnie na kolanach, wypowiadając słowa, których nie rozumiałam.

– Papukata, gdzie twoja matka cię kupiła, na targu Machane Jehuda? – Śmiała się pani Barzani. – No nie może być, że ona i ty jesteście z jednej rodziny.

Dopiero po latach ciocia Beki powiedziała mi, że nasza rodzina ma długie porachunki z Kurdami.

Moja ciocia Beki była późnym dzieckiem babci i dziadka Ermozów i kochała mnie, jakbym była jej młodszą siostrą. Pilnowała mnie i spędzała ze mną długie godziny, poświęcała mi o wiele więcej czasu niż moja rodzona matka. Byłam także jej alibi, kiedy spotykała się ze swoim chłopakiem, Przystojnym Elim Kohenem, który był równie piękny jak Alain Delon. Codziennie po południu Przystojny Eli Kohen zajeżdżał swoim błyszczącym czarnym motocyklem pod schody i gwizdał Na górze pod lasem krowa się pasie. Ciocia Beki wychodziła na podwórze, dawała mu znak, po czym ciągnęła mnie ze sobą, wołając do babci Rozy:

– Zabieram Gawrielę do lunaparku.

I zanim babcia zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, byłyśmy już koło schodów, gdzie czekał Przystojny Eli Kohen. Beki sadzała mnie między nim i sobą, a on jechał ulicą Agripas do King George. I za każdym razem, gdy mijaliśmy skromny budynek naprzeciw drogerii Cila, gdzie moja matka kupowała wody kolońskie i szminkę, Beki mówiła:

– Oto nasz Kneset.

Raz nawet widzieliśmy, jak Ben Gurion wychodzi z naszego Knesetu i idzie w kierunku ulicy Hillela, a Przystojny Eli Kohen pojechał za nim motocyklem i widzieliśmy, jak wchodził do hotelu Eden. To tam, powiedziała mi Beki, zatrzymuje się na nocleg, kiedy przebywa w naszym Knesecie w naszej Jerozolimie.

Gdy obejrzeliśmy Ben Guriona, Przystojny Eli Kohen zrobił nawrót i pojechał na ulicę King George.

– Eli! Jeździsz jak wariat! – krzyknęła Beki, ale on nie usłyszał i pędził dalej motocyklem, minął ulicę Ha-Maalot i zatrzymał się przy wejściu do parku miejskiego.

A tam był stały zwyczaj: mnie wysyłali, żebym pohuśtała się na huśtawce albo pozjeżdżała na zjeżdżalni, a sami całowali się do wieczora, niemal aż do zmroku. I dopiero gdy ogród opustoszał, poszły sobie wszystkie dzieci i matki, a ja zostałam sama w piaskownicy, Przystojny Eli Kohen odwoził nas do domu na swoim motocyklu i znów siedziałam wciśnięta między niego a Beki. Matka, która przychodziła po mnie, krzyczała na ciotkę Beki:

– Gdzie, do pięciu diabłów, byłaś z dzieckiem? Szukałam was po całej Jerozolimie!

A Beki jej odpowiadała:

– Gdybyś zamiast siedzieć cały dzień w kawiarni Atara, sama ją zabrała do lunaparku, to może mogłabym się pouczyć do egzaminu, który mam jutro w seminarium, więc lepiej podziękuj!

Moja matka wygładzała dobrze skrojoną spódnicę, przeczesywała dłonią staranną fryzurę, sprawdzała pomalowane czerwonym lakierem paznokcie i mamrotała pod nosem:

– Idź do wszystkich diabłów!

Potem chwytała mnie za rękę i prowadziła do domu.

Ciotka Beki zaręczyła się z Przystojnym Elim Kohenem w kawiarni Armon. Były to piękne zaręczyny ze stołami zastawionymi wszelkim dobrem i piosenkarzem, który śpiewał piosenki Israela Icchakiego. Ciotka Beki była śliczna jak Gina Lollobrigida, a Przystojny Eli Kohen równie piękny jak Alain Delon i kiedy pozowaliśmy z parą narzeczonych do rodzinnego zdjęcia, dziadek Gawriel siedział pośrodku w otoczeniu całej rodziny, a ja siedziałam na barkach ojca i widziałam wszystkich z góry. To było ostatnie zdjęcie dziadka Gawriela, bo pięć dni później umarł.

I dopiero po jego śmierci, podczas sziwy[6], kiedy moja matka co rusz mdlała od płaczu i trzeba było ją polewać wodą, żeby się ocknęła, a babcia Roza powtarzała: „Basta[7], Luno! Weź się w garść, żeby nie spadła na nas kolejna bieda!”, co tia[8] Allegra, siostra dziadka Gawriela, skomentowała: „Niech Gawriel spoczywa w pokoju. Ona nie dość, że nie płacze, to jeszcze swojej córce nie daje zemdleć” – akurat wtedy Beki uznała za stosowne poinformować wszystkich, że zamierza poślubić Przystojnego Elego Kohena, i wszyscy powiedzieli: „Gratulacje, ale trzeba odczekać rok z szacunku dla Gawriela”, Beki jednak oświadczyła, że nie ma mowy o czekaniu przez rok, bo jeśli będzie zwlekać, to okaże się za stara na rodzenie dzieci, na co tia Allegra rzekła: „Odpuść nam nasze winy. Gawrielu, jak ty wychowałeś swoje córki, że nie uszanują cię nawet przez rok”.

Moja matka, która ocknęła się z omdlenia, wyszeptała: „Dzięki Bogu, że w końcu wychodzi za mąż, bo już myślałam, że zejdzie z tego świata jako stara panna”. I wtedy podniósł się tumult, ciotka Beki ruszyła za moją matką z sapatos[9] w ręku, grożąc, że ją zakatrupi, jeśli jeszcze raz ośmieli się powiedzieć o niej, że jest starą panną, a moja matka odparła: „Co zrobić, kerida[10], to przecież fakt, w twoim wieku byłam już matką”. Ciotka Beki wybiegła z domu, a ja pognałam za nią po schodach ulicy Agripas, aż dotarłyśmy do cmentarza koło szpitala Wallacha – tam usiadła na cmentarnym ogrodzeniu, posadziła mnie obok siebie i nagle wybuchła gorzkim płaczem.

– Oj, papu[11], papu, czemu odszedłeś, czemu nas opuściłeś, papu? Co my bez ciebie zrobimy? – Nagle przestała płakać, odwróciła się do mnie i mocno mnie przytuliła. – Wiesz co, Gawrielo, wszyscy mówią, że najbardziej z nas wszystkich dziadek Gawriel kochał twoją mamę, Lunę, ale ja nigdy nie czułam, żeby mnie kochał mniej. Dziadek Gawriel miał złote serce i dlatego wszyscy go wykorzystywali. A ty, moja ślicznotko, żebyś nigdy nikomu nie dała się wykorzystywać, słyszysz! Znajdziesz sobie chłopaka takiego jak mój Eli, wyjdziesz za niego i będziesz szczęśliwa, prawda, grzeczna dziewczynko? Nie rozglądaj się na prawo i lewo, jak spotkasz chłopca takiego jak Eli, to poczujesz miłość tu, w swoim sercu.

Ujęła moją dłoń i przyłożyła ją do swego ciała, nad brzuchem między dwiema ślicznymi piersiami.

– Dokładnie tutaj, Gawrielo, poczujesz miłość. Kiedy to poczujesz, będziesz wiedziała, że znalazłaś swojego Elego, i wyjdź za niego. A teraz wracajmy do domu, zanim dziadek Gawriel się pogniewa, że uciekłam z jego żałobnej imprezy.

Ostatecznie ciocia Beki odczekała rok, do zakończenia okresu żałoby, i dopiero wtedy poślubiła Przystojnego Elego Kohena w kawiarni Armon – tam, gdzie się zaręczyli. Mnie ubrano w białą sukienkę i wysłano przodem, żebym szła przed panną młodą i rozrzucała cukierki z moim kuzynem Boazem, najstarszym synem cioci Racheliki, który urodził się kilka miesięcy przede mną, a teraz został wciśnięty w elegancki garnitur i muszkę.

Matka i jej średnia siostra Rachelika wszystko robiły razem. Nawet o mojej sukience druhny i garniturze Boaza zadecydowały wspólnie. Kiedy Rachelika nie przebywała u siebie w domu na ulicy Usyszkina, była u mojej matki, a kiedy mojej matki nie było w naszym domu na ulicy Ben Jehudy, była u mojej ciotki.

Po śmierci dziadka babcia Roza została sama w dużym domu dziadków. Od czasu do czasu przychodziła w odwiedziny do nas lub odwiedzała inne córki. Zawsze przynosiła czekoladę i lukrecjowe cukierki i zawsze opowiadała fascynujące historie o czasach, kiedy pracowała w domach Inglików.

– Wystarczy już tych historii! – denerwowała się moja matka. – To żaden zaszczyt czyścić ubikacje u Anglików.

A babcia nie pozostawała jej dłużna i odpowiadała:

– Ale też żaden to wielki wstyd! Ja się nie urodziłam, tak jak ty, jako księżniczka ze srebrną łyżeczką w buzi, musiałam wyżywić mojego brata Efraima, a poza tym mnóstwa rzeczy od Inglików się nauczyłam.

– Czego, no czego się nauczyłaś od tych I-n-g-li-ków? – pytała szyderczo matka, przeciągając słowo „Inglików”, ile tylko zdołała. – A poza tym ile razy trzeba ci powtarzać: Anglicy, mówi się Anglicy.

Babcia ignorowała zjadliwe uwagi matki i cicho odpowiadała:

– Nauczyłam się nakrywać do stołu, nauczyłam się ingielskiego. Mówię po ingielsku lepiej niż ty, chociaż chodziłaś do szkoły Inglików, a do dziś twój ingielski jest jak moje kłopoty.

– Ja? Ja nie znam angielskiego?! – wściekała się matka. – Czytam żurnale po angielsku, w kinie nawet nie patrzę na tłumaczenia, wszystko rozumiem!

– Dobrze, dobrze, już to słyszeliśmy o tobie, wszystko rozumiesz z wyjątkiem jednej rzeczy, najważniejszej rzeczy: szacunku i uprzejmości. Tego nie rozumiesz, królowo piękna z Jerozolimy.

Matka ostentacyjnie wychodziła z kuchni, zostawiając mnie z babcią Rozą, która brała mnie na kolana i mówiła:

– Pamiętaj, Gawrielo, nie ma takiej pracy, która człowiekowi przynosi ujmę. Jeśli, uchowaj i nie daj Boże, znajdziesz się w sytuacji, tfu-tfu-tfu, że nie będziesz miała wyboru, to nawet czyszczenie ubikacji u Inglików nie przynosi wstydu.

Uwielbiałam spędzać czas z babcią Rozą. Opowiadała najwspanialsze historie, a ja byłam wzorowym słuchaczem.

– Zanim się urodziłaś, na długo, długo przed twoim urodzeniem, Gawrielo kerida, nasza Jerozolima była jak obcy kraj. W kawiarni Europa na placu Syjońskim grała orkiestra i tańczono tango, a na tarasie King David odbywał się five o’clock, z pianistą, i pito kawę w cieniutkich porcelanowych filiżankach, a arabscy kelnerzy, niech ich szlag, nosili fraki i muszki. A jakie ciastka tam podawano! Z czekoladą, bitą śmietaną i truskawkami. Panowie przychodzili tam ubrani w białe garnitury i słomkowe kapelusze, a damy w kapeluszach i sukniach jak na tych ich wyścigach konnych w Inglii.

Tyle że moja babcia, jak dowiedziałam się po latach, nigdy w życiu nie była w kawiarni Europa ani w hotelu King David. Opowiadała mi to, co usłyszała od ludzi, u których sprzątała. Opowiadała mi o swoich marzeniach. Część z nich spełniła się wiele lat później, kiedy jej zamożny brat Nick, na którego babcia wołała Nisim, przyjeżdżał z Ameryki, aby odwiedzić Jerozolimę, i cała rodzina udawała się na taras hotelu King David, w którym się zatrzymywał, i zapraszał wszystkich na kawę i ciastka. I kiedy pianista grał, spoglądałam ukradkiem na babcię ubraną w najlepsze ubrania i widziałam w jej oczach iskierkę przyjemności i wyraz zadowolenia, które tylko z rzadka gościły na jej twarzy.

Ciężkie życie miała babcia Roza, żyła z mężczyzną, który traktował ją z szacunkiem, ale nie kochał jej tak, jak mężczyzna kocha kobietę. Przez całe życie nie zaznała prawdziwej miłości, ale nigdy się nie skarżyła, nie płakała. Nawet podczas sziwy po dziadku Gawrielu, kiedy z oczu mojej matki i jej sióstr płynęły strumienie łez, grożąc zalaniem całej Jerozolimy, nie kapnęła jej z oczu ani jedna łza, a pojedyncze chwile, gdy się uśmiechała, czy nawet głośno zaśmiała, zdarzały się jej ze mną. Babcia Roza nigdy się nie przytulała. Nie lubiła dotykać i nie lubiła być dotykana. Ale ja siadałam na jej kolanach, obejmując ją za szyję drobnymi ramionami i całując w uwiędły policzek. – Dosyć, przestań, Gawrielo, basta, zamęczasz mnie – gderała, próbowała mnie z siebie strząsnąć, ale ja to ignorowałam, chwytałam jej szorstkie ręce, oplatając nimi swoje ciało, zmuszając, by mnie przytuliła.

Po śmierci dziadka babcia przestała zapraszać rodzinę na szabatowe i świąteczne posiłki, więc tradycja hamin makaroni[12] przeniosła się do naszego domu. Po obfitym szabatowym posiłku odprowadzałam babcię do domu i zostawałam u niej, dopóki matka lub ojciec po mnie nie przyszli. Podobały mi się ciężkie drewniane komody, przeszklony kredens, w którym ustawione były we wzorowym porządku porcelanowe i kryształowe zastawy, zdjęcia ślubne matki, Racheliki oraz Beki w srebrnych ramkach. Podobało mi się duże zdjęcie dziadka i babci wiszące na ścianie: dziadek, przystojny młody mężczyzna w czarnym garniturze i białej koszuli z dobranym krawatem, białą chusteczką wystającą z kieszonki marynarki, siedzi wyprostowany na drewnianym krześle, opierając się o stół i trzymając w ręku zwiniętą gazetę. Babcia stoi obok niego, ubrana w czarną, zapiętą po szyję sukienkę, przyozdobioną złotym wisiorkiem. Krawędź sukni sięga niemal kostek, na nogach ma czarne pończochy i lśniące buty. Nie dotyka dziadka, trzyma się oparcia krzesła. Twarz dziadka jest szlachetnie wyrzeźbiona, nos, oczy, usta prawie idealne. Twarz babci jest szeroka, czarne włosy jakby przyklejone do czaszki, oczy szeroko otwarte. Nie uśmiechają się, lecz tylko patrzą w obiektyw z bezgraniczną powagą. Ile mają lat? Dziadek chyba dwadzieścia jeden? Babcia szesnaście?

Na przeciwległej ścianie wisiał duży obraz olejny przedstawiający rzekę otoczoną górami o ośnieżonych szczytach. Po rzece pływały żaglówki, a kamienne domy jakby ześlizgiwały się do wody. Dwa brzegi rzeki spinał kamienny most, a nad tym wszystkim rozciągało się czyste błękitne niebo z drobnymi pierzastymi obłoczkami.

Podobał mi się ciężki stół jadalny z koronkowym obrusem, pośrodku którego stała wielka misa zawsze pełna owoców, oraz tapicerowane krzesła wokół stołu i szeroka ciemnoczerwona kanapa ze starannie ułożonymi poduszkami wyhaftowanymi przez babcię, a także makatki na ścianach – każda z nich opowiadała jakąś baśń. A szczególnie podobała mi się drewniana szafa z rzeźbionymi lwami na szczycie. Szafa z lustrami na drzwiach znajdowała się w sypialni babci, która sypiała w innym pokoju niż dziadek. Godzinami stałam przed lustrem, wyobrażając sobie, że jestem Sandrą Dee i całuję się z Troyem Donahue, i żyję z nim długo i szczęśliwie. Bardzo podobało mi się też podwórze, częściowo osłonięte krytym dachówką dachem, latem dającym cień, i otoczone metalową siatką, oplecioną fioletowymi bugenwillami. Wzdłuż niej poustawiano doniczki geranium w pomalowanych na biało blaszanych skrzynkach. Na podwórzu stały stołki, wiklinowy fotel wymoszczony poduszkami, na którym dziadek Gawriel lubił siadać wieczorową porą, a obok niego drewniany stół, na którym babcia podawała kolację. Po śmierci dziadka fotel stał się pomnikiem pamięci i nikt już na nim nie siadał.

Podwórze było moim królestwem. Sadowiłam się na stołku, wpatrywałam się w niebo i czekałam na tęczę, bo kiedyś spytałam babcię Rozę, co to jest Bóg, a ona powiedziała mi, że Bóg jest tęczą na niebie. Kiedy nie patrzyłam w niebo, wyobrażałam sobie, że jestem aktorką filmową, tak jak aktorki z Hollywoodu, które tak podziwiała moja matka. W naszej Jerozolimie kręcono Exodus, a gwiazdor tego filmu, Paul Newman, o którym matka powiedziała, że jest piękniejszy nawet od Przystojnego Elego Kohena, zatrzymał się w hotelu King David. Każdego popołudnia matka brała mnie za rękę i szła ze mną pod drzwi King David z nadzieją ujrzenia Paula Newmana. Po tym, jak przez kilka dni nie udało jej się go zobaczyć, przeszłyśmy na drugą stronę ulicy do wieży YMCA, gdzie matka kupiła bilety za pięć groszy, i wjechałyśmy windą na szczyt wieży najwyższego budynku w Jerozolimie.

– Stamtąd – powiedziała – nikt nie będzie mógł mi zasłonić Paula Newmana.

Ale nawet stamtąd nie zdołałyśmy go wypatrzyć, bo za każdym razem gdy przybywał do King David, czarna limuzyna podwoziła go do obrotowych szklanych drzwi hotelu, a on prześlizgiwał się przez nie, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy zbiegali się specjalnie po to, by go ujrzeć.

Ostatecznie matce udało się zobaczyć Paula Newmana, gdy wzięła udział jako statystka w zbiorowej scenie uwieczniającej moment ogłoszenia powstania Państwa Izrael, nagranej na Migrasz ha-Rusim. Tego ranka specjalnie zabrała ze sobą lornetkę zakupioną przez ojca, aby obserwować ptaki podczas naszych wycieczek po jerozolimskich wzgórzach. Mimo że w końcu zdołała dojrzeć Paula Newmana przez lornetkę, moja matka była zawiedziona.

– Widziałam go, ale on, nada[13], nie widział mnie, no cóż, jak miał cokolwiek zobaczyć na kilometr?

Moja matka była przekonana, że gdyby tylko Paul Newman zobaczył ją z bliska, nie mógłby jej się oprzeć. Nikt nie mógł się oprzeć mojej matce. Ktoś powinien był powiedzieć Paulowi Newmanowi, że moja matka jest królową piękna z Jerozolimy, ale nikt mu nie powiedział, więc matka musiała zadowolić się tym, że codziennie oglądaliśmy film Exodus, kiedy grano go w kinie Orion – dzięki woźnemu Albertowi, który leżał ranny koło niej w szpitalu podczas wojny i za darmo wpuszczał nas na ten film.

Moja matka uwielbiała aktorów filmowych, a zwłaszcza Paula Newmana i Joanne Woodward, Doris Day i Rocka Hudsona, ja zaś marzyłam, że pewnego dnia pojadę do Hollywoodu, chociaż nie wiedziałam, gdzie leżało Hollywood, i wrócę jako słynna aktorka filmowa, i wtedy matka przestanie mnie nazywać dzikuską i przestanie powtarzać, że jestem dziwadłem niepodobnym do innych stworzeń i jakim cudem urodziło jej się takie dziecko jak ja. Ale dopóki nie pojadę do Hollywoodu, będę ćwiczyć.

Przy każdej okazji, gdy podwórze dziadków było puste, udawałam, że gram w filmie. W filmie nazywałam się Natalie, tak jak Natalie Wood, i godzinami tańczyłam w ramionach Jamesa Deana, a kiedy James i ja kończyliśmy tańczyć, dygałam wdzięcznie przed urojoną publicznością. Kiedyś po skończonym tańcu usłyszałam gromkie oklaski i okrzyki „brawo, brawo!”. Przystanęłam spanikowana i zobaczyłam, że całe osiedle stoi koło płotu i ogląda mój występ. Okropnie speszona, wpadłam do domu prosto do pokoju dziadka, położyłam się na jego łóżku i schowałam głowę pod poduszkę, oczy zalewały mi łzy wstydu. Babcia Roza, która była świadkiem całego przedstawienia, nie przyszła do mnie. Dopiero po długim czasie, kiedy wyszłam z pokoju, usiadła w swoim fotelu w salonie, spojrzała na mnie i powiedziała:

– Gawrielo, kerida, czego się wstydzisz? Tańczysz tak pięknie, że powinnaś powiedzieć mamie i tacie, żeby cię zapisali na lekcje baletu u Riny Nikowej.

Z całej rodziny ja byłam najbliżej babci Rozy. Dopóki żył dziadek Gawriel, jego i babci dom był centrum całej rodziny. Tam spotykaliśmy się w szabatowy wieczór na kidusz[14] i kolację, a nazajutrz rano na uevos haminados[15], które babcia wyjmowała z garnka hamin, i jedliśmy je razem z nadziewanymi serem borekitas[16] i z sütlaç[17], słodkim budyniem, na którym babcia usypywała z cynamonu gwiazdę Dawida.

Po śniadaniu w sobotę bawiliśmy się na podwórzu. Matka, Rachelika i Beki plotkowały, a mój ojciec, Moiz od Racheliki i Przystojny Eli Kohen od Beki rozmawiali o piłce nożnej i zawsze krzyczeli, ponieważ ojciec był kibicem Ha-Poel Jeruszalajim, a Eli i Moiz kibicowali Betarowi. I tak mijał czas do południa, w południe jedliśmy hamin makaroni i po ciepłym posiłku dziadek udawał się na drzemkę, więc żeby mu nie przeszkadzać, na drzemkę odsyłano także nas, dzieci. Matka, Rachelika i Beki dalej paplały, a ojciec, Moiz i Eli szli do domu ciotki Klary, siostry mojego ojca, i jej męża Jaakowa, zwanego Jackotelem, którzy mieszkali na ulicy Lincolna naprzeciwko boiska YMCA, gdzie w każde sobotnie popołudnie rozgrywano mecz drużyny piłkarskiej Betar Jeruszalajim.

– Oglądanie meczu z balkonu Klary i Jaakowa jest o niebo lepsze niż siedzenie w loży honorowej – mówił wujek Moiz.

Przydomek „Jackotel”[18] nadaliśmy Jaakowowi po tym, jak Roni, mój młodszy brat, i ja obejrzeliśmy chyba ze sto razy film Jack pogromca olbrzymów w kinie Orna, bo woźny w Orna, niejaki Icchak, też leżał ranny razem z matką w szpitalu podczas wojny.

– Jakie to szczęście, że mama omal nie umarła w czasie wojny o niepodległość – mówił Roni – w przeciwnym razie, jak byśmy weszli za darmo na film?

Kiedy dziadek umarł i babcia przestała gotować, tradycja przygotowywania hamin makaroni w sobotnie południe przeniosła się do naszego domu i po obiedzie zamiast na południową drzemkę chodziliśmy wszyscy na mecze Betaru. Już na dole widziałam, że za chwilę balkon cioci Klary i Jackotela runie razem z milionami stłoczonych na nim ludzi, krewnych i powinowatych, i dlatego miałam się na baczności, by nie przechodzić pod balkonem, lecz iść od strony muru okalającego boisko YMCA.

Ojciec nie miał innego wyjścia i musiał w każdą sobotę oglądać mecze znienawidzonego Betaru Jeruszalajim. Dopóki można było oglądać mecz z balkonu Klary i Jackotela za darmo, chodził ze wszystkimi, chociaż zawsze przeklinał tych sukinsynów i modlił się, żeby przegrali, a wszyscy krzyczeli na niego:

– Do diabła, Dawidzie, po to tu przyszedłeś? Żeby przynieść pecha drużynie?

Babcia Roza nigdy nie chodziła z nami na mecze Betaru, lecz po zjedzeniu hamin makaroni wracała do domu. Czasami ją odprowadzałam i gdy ucinała sobie południową drzemkę, buszowałam we wszystkich szufladach w poszukiwaniu skarbów, a gdy się budziła, gniewała się na mnie i beształa:

– Ile razy ci mówiłam, że nie wolno wpychać rąk w nie swoje miejsce? Czy wiesz, co się stało z kotem, który włożył łapę do nie swojej szuflady? Przytrzasnął sobie łapę i obcięli mu pazury. Chcesz mieć rękę bez palców?

W przypływie paniki chowałam ręce głęboko do kieszeni i przysięgałam, że więcej ich nie włożę do nie swoich miejsc, lecz nigdy nie dotrzymywałam przyrzeczenia.

Niekiedy po południu, gdy matka szła do kawiarni Atara albo do swoich rozlicznych zajęć, babcia przychodziła pilnować mnie i Roniego. Siadałam koło babci i namawiałam do opowiadania historii o dawnych czasach, przed moim urodzeniem, o epoce Inglików i o sklepie dziadka Gawriela na targu Machane Jehuda, i o czarnym aucie dziadka, którym jeździli nad Morze Martwe i do Tel Awiwu, oraz o czasach, gdy mieszkali w domu z windą naprzeciw synagogi Jeszurun na ulicy King George, i jak cała rodzina przychodziła obejrzeć łazienkę z dwoma kranami, jednym na ciepłą, drugim na zimną wodę, łazienkę, jaką babcia widziała tylko w domach Anglików, gdzie pracowała jako sprzątaczka.

Zadawałam mnóstwo pytań, a babcia mówiła, że chyba połknęłam radio i przyprawiam ją o ból głowy, ale widać było po niej, że sprawia jej przyjemność opowiadanie mi tego, czego być może nigdy nikomu nie opowiedziała.

Któregoś dnia babcia usiadła w fotelu dziadka pierwszy raz od jego śmierci i powiedziała do mnie:

– Gawrielo kerida, twoja babcia jest stara, widziała w życiu wiele rzeczy. Moja mama i tata zmarli w czasie cholery, która szalała w naszej Jerozolimie, i zostaliśmy sierotami. Miałam dziesięć lat, Gawrielo, tak jak ty teraz, a Efraim, pokój jego duszy, miał pięć lat, i był jedynym, który mi został: mój brat Nisim uciekł do Ameryki, zanim jeszcze Turcy, niech sczeźnie ich imię, powiesili naszego brata Rachamima przy Bramie Damasceńskiej, bo nie chciał wstąpić do ich wojska. Nie mieliśmy co jeść ani w co się ubrać, codziennie chodziłam na Machane Jehuda, jak już było zamknięte, żeby pozbierać z ziemi to, co się tam walało: pomidory, ogórki, jakiś kawałek chleba. Musiałam troszczyć się o Efraima i zaczęłam pracować jako służąca u Inglików, tam łaskawa jaśniepani dawała mi jedzenie, z którego zjadałam połowę i połowę przynosiłam Efraimowi.

I wtedy, gdy miałam szesnaście lat, nona[19] Merkada, pokój jej duszy, wydała mnie za swojego syna, pokój jego duszy, twojego dziadka Gawriela, i nagle moje życie odmieniło się na dobre. Gawriel był wielkim bogaczem i był przystojny, wszystkie dziewczęta uganiały się za Gawrielem, a Merkada z nich wszystkich wybrała mnie. Czemu akurat mnie, biedną sierotę, wybrała, dowiedziałam się dopiero po muchos anyos, po wielu latach, ale wtedy nie zadawałam pytań. Znałam Gawriela ze sklepu na targu. W każdy piątek przychodziłam po ser i oliwki, które on i senyor Refael, jego ojciec, pokój jego duszy, rozdawali biedakom. Komu by się przyśniło, że zostanie moim mężem? Że będę matką jego córek? Jakie miałam szanse, ja, sierota z dzielnicy Szam’a, niemająca ani rodziny, ani rodowodu, żeby choć zbliżyć się do rodziny Ermozów? A tu, ot tak, nie wiadomo skąd to na mnie spadło, że spośród wszystkich dziewcząt w Jerozolimie mnie wybrała swojemu synowi na narzeczoną. Ermoza? Dyo santo, myślałam, że śnię, i chociaż powiedziała mi, że mam czas do namysłu, od razu odpowiedziałam jej „tak” i moje życie odmieniło się od początku do końca. Nagle, ni stąd, ni zowąd miałam dom, nagle miałam ubrania, miałam jedzenie, miałam rodzinę. Nie żeby wszystko było różowe, wiele rzeczy było wręcz czarnych, za moje grzechy, ale dla mnie to nie miało znaczenia, najważniejsze, że nie będę musiała już sprzątać u Inglików i że Efraim wyjdzie na ludzi i będzie miał ubranie i jedzenie. Najważniejsze, że zamiast utraconej rodziny będę miała nową rodzinę: męża, dzieci, teściową, która – miałam nadzieję – będzie jak rodzona matka, szwagierki, które – miałam nadzieję – będą jak rodzone  siostry, i szwagrów, którzy będą jak rodzeni bracia.

Gawrielo, mi alma[20], jestem starą kobietą i niedługo umrę, po mojej śmierci będziesz jedyną osobą, która za mną zatęskni. Moje córki, niech będą zdrowe, trochę popłaczą i będą żyć dalej. Taka jest natura człowieka, czas robi swoje, ludzie zapominają. Ale ty, kerida, ty nie zapominasz, nie tak jak twoja matka, która ma kurzą pamięć, w jednej chwili coś gada, a w drugiej nie pamięta, co nagadała. Zauważyłam to, kiedy jeszcze byłaś malutka, gębusia ci się nie zamykała, avlastina de la Palestina[21], cały czas zadawałaś pytania, chciałaś połknąć cały świat. Teraz, kerida mia, opowiem ci o twojej babci Rozie i dziadku Gawrielu, i naszej rodzinie oraz o tym, jak z wielkich bogaczy, którzy mieszkali w domu z windą i łazienką, którzy mieli najpiękniejszy sklep na targu Machane Jehuda, staliśmy się dzikusami, którym ledwo starczało pieniędzy, żeby kupić wino na kidusz w piątkowy wieczór.

Wszystko, co wiem, opowiedział mi twój dziadek Gawriel, który opowiadał dzieje rodziny zgodnie z tym, co usłyszał z ust Refaela, swojego ojca, pokój jego duszy. Po śmierci Refaela Gawriel poprzysiągł dalej opowiadać swoim synom i wnukom historię rodziny od dnia, kiedy przybyli z Toledo po tym, jak król Ferdynand i królowa Izabela, niechaj ich dusze spłoną w ogniu piekielnym, wygnali Żydów z Hiszpanii do Ziemi Izraela. A ponieważ mnie i Gawrielowi, odpuść nam nasze winy, nie zostali żadni synowie, tylko córki, Gawriel opowiadał wszystko na okrągło Lunie, Rachelice i Beki, zaklinając, by podały to dalej także swoim dzieciom. Ale nie dowierzam, że twoja matka ci cokolwiek opowie, no bo ona głowę ma w chmurach, a pamięć, vai de mi sola[22], lepiej to przemilczeć. Więc chodź, mi alma, chodź, bonika[23], usiądź na kolanach swojej starej babci i posłuchaj, co usłyszałam, co opowiadał dziadek Gawriel.

Zrobiłam więc, co kazała. Wspięłam się na jej kolana, rozsiadłam wygodnie i przymknęłam oczy, wdychając jej ciepły, znajomy zapach, mający w sobie słodycz sütlaç i wody różanej. Babcia bawiła się moimi włosami, owijając je wokół swojego kościstego palca, głęboko wzdychając i wstrzymując oddech, jak ktoś, kto zwleka z wypowiedzeniem czegoś ważnego, po czym ciągnęła swoją opowieść, jakby opowiadała ją sobie, nie mnie.

– Po wypędzeniu Żydów z Toledo głowa rodziny, senyor Awraham, pokój jego duszy, przemierzył ze swoimi rodzicami, braćmi i siostrami calusieńką drogę z Toledo aż do portu w Salonikach, gdzie załadował się na statek, który przywiózł go prosto do portu w Jafie.

– A twoja rodzina, babciu?

– Moja rodzina, mi alma, też przyjechała z Toledo do Salonik i została tam przez długie lata, dopóki mój pradziadek, pokój jego duszy, nie wyjechał na zawsze do Ziemi Izraela. Ale nie będę ci opowiadała o mojej rodzinie, Gawrielo, no bo historia rodziny idzie po ojcu, a od dnia, gdy poślubiłam twojego dziadka i dołączyłam do rodziny Ermozów, ja też zostałam Ermozą i historia rodziny Gawriela stała się także historią mojej rodziny.

Słuchaj więc uważnie i więcej mi nie przerywaj, bo jak będziesz przerywać, to nie będę pamiętać, na czym skończyłam, i nie będę wiedziała, od czego znów zacząć.

Skinęłam głową i obiecałam, że już nie będę przerywać.

– Z Jafy podróżował senyor Awraham chyba ze trzy dni, ze trzy noce do Jerozolimy, bo jego największym marzeniem było ucałować kamienie w Ścianie Płaczu. W Jerozolimie spotkał innych sefardyjczyków, takich jak on, którzy zaprowadzili go do synagogi i dali mu miejsce do spania. W Dzielnicy Żydowskiej na Starym Mieście mieszkali wtedy drobni kupcy, sklepikarze, rzemieślnicy, a także złotnicy biegli w złocie i srebrze i handlujący z Arabami. Dawno temu panowały dobre stosunki, był szacunek i dobrosąsiedztwo z Izmaelitami[24], i sefardyjczycy nosili takie szaty jak oni, a nawet mówili po arabsku, a wśród tamtych z kolei byli tacy, co znali ladino.

Ciężko było wtedy w tym kraju – Dyo santo. Kobieta rodziła ośmioro dzieci, jedno po drugim, i wszystkie marły przy porodzie albo w niemowlęctwie.

Ja też pięcioro dzieci urodziłam twojemu dziadkowi Gawrielowi, ale – oby dane im było długie życie – tylko trzy moje córki, pishkado y limon[25], pozostały przy życiu. Synowie nie ukończyli miesiąca, jak pomarli, a po urodzeniu Beki moje łono się zamknęło.

Zrobiłam wszystko, co należy zrobić, żeby dać Gawrielowi ben zachar[26]. Między zaręczynami a ślubem zostaliśmy zaproszeni ja i mój przyszły mąż, twój dziadek, na uroczystość obrzezania jakiegoś krewniaka. Podczas ceremonii pozwolono mi potrzymać noworodka w ramionach i podać go mojemu przyszłemu mężowi, który przekazał go dalej, kolejnym czcigodnym gościom, taki był zwyczaj, żeby zapewnić młodej parze narodziny synów.

I jako żywo, niechaj będzie pochwalone Imię Jego, nie minęło wiele dni po ślubie, a zaciążyłam. Jakże mi się podobało w ciąży, nawet moja teściowa Merkada, która nigdy nie ułatwiała mi życia, była dla mnie dobra. Ona i wszystkie kuzynki dogadzały mi cukierkami miodowymi, by mieć pewność, że nie urodzi się, uchowaj Boże, córka, lecz że z pomocą bożą urodzi się ben zachar.

Nie mówi się złych rzeczy o zmarłych, Gawrielo, ale moja teściowa Merkada, pokój jej duszy, kiedy tylko mogła, wbijała mi nóż i w plecy, i w serce, lecz podczas tamtej pierwszej ciąży akurat troszczyła się o to, by wszyscy otaczali mnie miłością.

Zaspokajano wszystkie moje zachcianki, zwłaszcza najdziwniejsze rzeczy, ponieważ jak powszechnie było wiadomo, jeśli nie zostałyby zaspokojone, mogło urodzić się, nie daj Boże, paskudne dziecko z plamą na skórze. A ja w środku zimy prosiłam o winogrona i sabras[27]. No więc skąd wezmą dla mnie winogrona i sabras, kiedy na dworze szaleje potop? Natomiast cytrusów miałam pod dostatkiem. Bo u nas wierzono, że cytrus, zwłaszcza jego czubek, jest sprawdzonym środkiem na ben zachar.

A kiedy nadszedł czas porodu, Gawriel pospiesznie udał się do synagogi wraz z innymi mężczyznami z rodziny, aby modlić się o dobro moje i dobro dziecka. Ja zostałam w domu z akuszerką i innymi kobietami z rodziny, z Merkadą na czele, i moje krzyki słychać było tamtej nocy z naszego domu na Starym Mieście aż po Nachalat Sziwa w Nowym Mieście, a ja parłam i parłam, i dala, dala, dala, aż dusza prawie uleciała mi z ciała, zanim jeszcze wyszło dziecko, i dopiero gdy już byłam pewna, że Pan świata zabiera mnie do siebie, urodził się na szczęście ben zachar, a Merkada otworzyła drzwi i krzyknęła: „Bien nasido”, urodził się w dobrą godzinę, i wszystkie sąsiadki stojące pod drzwiami odpowiedziały: „Sano ke ‘ste”, niech będzie zdrowy. Akuszerka wzięła dziecko, obmyła, owinęła jego ciałko w białą bawełnianą szmatkę i położyła mi na brzuchu, i jeszcze zanim ucałowałam jego rude włoski, Merkada zabrała je ode mnie i krzyknęła do dzieci, żeby biegły prędko do synagogi, aby zawołać Gawriela, niech przyjdzie i zobaczy swojego pierworodnego.

Kiedy Gawriel przyszedł, wziął dziecko z rąk Merkady, trzymał je delikatnie jak drogocenny kryształowy puchar, który jeśli ścisnąć zbyt mocno, to zaraz rozpadnie się w drobny mak, przytulił je do serca i podziękował Panu świata. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że leżałam w pościeli jak muerta[28], a on pierwszy raz w swoim życiu pocałował mnie w czoło.

Cóż mogę ci powiedzieć, kerida mia, to była jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Pierwszy raz od ślubu poczułam ze strony Gawriela odrobinę miłości. Nawet Merkada ze swoją kwaśną jak cytryna miną, która nigdy się do mnie nie uśmiechała i zawsze rozmawiała ze mną krótko, nigdy nie pytając o zdrowie, zwróciła się do mnie, mówiąc: „Komo ‘stas, Roza? Keres una koza?”, jak się miewasz, Rozo? Potrzebujesz czegoś? I jeszcze zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, poleciła swojej córce Allegrze, by przyniosła mi leche kon dvash, mleka z miodem.

Byłam szczęśliwa, Gawrielo, czułam, że pierwszy raz, odkąd dołączyłam do rodziny Ermozów, Merkada i Gawriel byli ze mnie zadowoleni. Dałam przecież Merkadzie wnuka, a Gawrielowi pierworodnego syna. Poczułam w sercu takie ciepło, jakby dumę. Poczułam, że teraz gdzieś należę, może teraz stałam się częścią rodziny.

Dziecku, które przyszło na świat, dali na imię Refael po twoim pradziadku, który zmarł tuż przed tym, jak wyszłam za Gawriela.

Jakże pokochałam Refaela od pierwszego wejrzenia! Pucowałam pokój, w którym mieszkaliśmy, aż wszystko błyszczało. Nieważne, jak bardzo byłam zmęczona po porodzie, bez przerwy szorowałam wszystko, żeby dziecko nie nabawiło się, uchowaj Boże, jakiegoś choróbska i nie umarło, nie daj Boże, jak te jemeńskie dzieciaki w Silwan, które padały jak muchy od samego brudu. Pod oknem stała kołyska Refaela, zawiesiłam nad nią tara, lampę oliwną, którą Gawriel przyniósł z synagogi, i dzień w dzień po wieczornej modlitwie zachodzili do nas uczeni w Torze, by odczytać jakiś kawałek z księgi Zohar na cześć małego Refaela.

Ale maleństwo, ile byśmy mu dogadzali, jak bardzo go kochali i jak bardzo się za niego modlili, ciągle płakało i płakało, nie miałam spokoju ani w dzień, ani w nocy. Cały dzień na rękach, nic tylko płacze, płacze, nie wiem, co robić. Sama jestem dzieckiem, może szesnaście, może siedemnaście lat, a dzieciak płacze nawet w kołysce, nawet na rękach. Szepczę mu słowa miłości: „Kerido mio, ijo mio, mi alma[29], co cię boli, Refuli, co ci dolega?”, a on płacze, ja też płaczę, aż łzy mi się skończyły, ale on nie przerywa, nawet żeby złapać oddech. Merkada powiedziała, że może mam za mało mleka, że może trzeba sprowadzić kobietę do karmienia. Nie chciałam, żeby moje dziecko ssało pierś innej kobiety, nie chciałam, żeby obce ręce przytykały małe ciałko do obcych piersi. Żeby przybyło mi mleka, to chociaż nienawidzę czosnku, Merkada przymuszała mnie do jedzenia czosnku, w kółko powtarzając, że tylko czosnek skłoni malutkiego Refaela do lepszego ssania, i jak się naje, to przestanie płakać.

Najbardziej bałam się złego oka i złych duchów. Najważniejsze, żeby oszukać Lilit, najgorszego z demonów, bo wiadomo, że ona najchętniej krzywdzi małych chłopców, żeby tylko, uchowaj Boże, nie zjawiła się Lilit i go nie zabrała! Ubierałam Refaela w dziewczęce ubranka. Według naszej wiary, Gawrielo, aby zmylić demona, dziecko trzeba „odsprzedać” komuś innemu. Tak właśnie odsprzedano matkę Gawriela i dlatego nazwali ją Merkada, co znaczy „sprzedana”.

Kiedy przyszedł czas na odsprzedanie małego Refaela, zwróciłam się do mojej dobrej sąsiadki, Wiktorii Siton, i powiedziałam jej: „Mam niewolnika na sprzedaż”, co było znakiem odsprzedaży dziecka. Wiktoria zgodziła się odkupić niewolnika i dała mi w zamian złotą bransoletkę. Następnego dnia zebraliśmy się, obie nasze rodziny, zarżnęliśmy kozła ofiarnego i zmieniliśmy mu imię z Refaela na Merkado – „sprzedany”.

– Wiktoria, moja druga babcia? – przerwałam znów babci Rozie.

– Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że syn Wiktorii, twój ojciec Dawid, ożeni się z Luną i zostaniemy krewniakami, wtedy Wiktoria Siton była naszą sąsiadką w dzielnicy Ohel Mosze, a takie były zwyczaje.

Trzy dni Wiktoria Siton trzymała małego Refaela w swoim domu, a potem urządziliśmy kolejną ceremonię sprzedaży i odkupiliśmy go od niej. Ale nic nie pomogło, Gawrielo, ani dziewczęce ubranka, w które go przebierałam, ani to, żeśmy go odsprzedali Wiktorii Siton. Te parszywe demony były od nas mądrzejsze: pewnego dnia, kiedy Refael miał prawie miesiąc, a my jeszcze nie urządziliśmy mu pidjon ha-ben[30], zsiniał jak niebieskie oko, które wisiało nad jego kołyską, by go strzec, i zanim zdążyłam podnieść krzyk i wezwać Gawriela, i zanim przyszedł Gawriel, zanim przyszła Merkada, on był już martwy. Merkada uniosła kocyk Refaela, popatrzyła Gawrielowi w oczy i powiedziała mu, że to kara od Boga. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego twój dziadek zasługuje na taką karę od Boga, i dopiero po muchos anyos dowiedziałam się, co miała na myśli ta skwaszona stara kobieta.

Tamtej nocy, kiedy umarł mały Refael, ja też umarłam. Nie umarłam wtedy, gdy Turcy, niech sczeźnie ich imię, powiesili mojego brata Rachamima przy Bramie Damasceńskiej, nie umarłam wtedy, gdy mój ojciec, a potem moja matka pomarli w czasie zarazy, a ja zostałam sama na świecie, dziesięcioletnia dziewczynka, sierota, z pięcioletnim bratem. Nie umarłam, kiedy zrozumiałam, że mój mąż mnie nie kocha i chyba nigdy nie pokocha, a moją teściową zajmuje tylko jedna rzecz: żeby uprzykrzać mi życie. Ale kiedy Refael, mój synek, umarł, ja też umarłam i umarł także twój dziadek Gawriel, i dopiero po narodzinach twojej matki, Luny, zaczął znowu żyć.

Po urodzeniu Luny mieliśmy jeszcze jednego chłopca, który zmarł, zanim zdążyliśmy go obrzezać i nadać mu imię. Co do mnie, to nawet po narodzinach Luny radość nie wróciła już do mojego serca, nawet kiedy urodziły się Rachelika i Beki. Wiesz, kto przywrócił twojej babci radość?

– Kto? – spytałam, kierując na nią rozwarte szeroko oczy.

– Ty, mi alma – powiedziała babcia Roza i chociaż nie lubiła całowania, ucałowała mnie w głowę, a ja czułam, jak mi serce rośnie. – Rozbudziłaś radość w moim sercu. Moje córki, niech będą zdrowe, nigdy nie kochały mnie tak, jak ty kochasz, ija mia[31], i chyba ja też ich nie kochałam tak, jak matka kocha dziecko. Nie miałam miejsca w sercu, moje serce było pełne bólu i tęsknoty za synkiem Refaelem, więc dla nich nie wystarczyło miejsca. Ale ty, kerida mia, ty, mi vida, moje życie, ciebie bardzo kocham. Kiedy się urodziłaś, moje serce otworzyło się i rozszerzyło na nowo, i wstąpiła w nie radość, o której już zapomniałam, że istnieje na świecie…

– Kocham cię, babciu, kocham najbardziej na świecie. – Zacisnęłam uścisk wokół jej szerokiej talii.

– Miłość – zaśmiała się babcia Roza. – U nas w rodzinie, Gawrielo, miłość to takie słowo, którego nigdy się nie wypowiada. Od mojej matki, błogosławionej pamięci, nie słyszałam takich słów jak miłość. Całe życie przeżyła w nędzy, aż umarła od zarazy, która wybiła do nogi prawie całą Jerozolimę, a od Gawriela, pokój jego duszy, nie doczekałam się, żeby chociaż raz zaszczycił mnie powiedzeniem „kocham cię”. Zresztą, co to jest miłość? Kto to wie? Moje córki przed zamążpójściem mówiły: „Kocham Dawida”, „Kocham Moiza”, „Kocham Elego”. A ja patrzę i mówię: Miłość? Prędzej Mesjasz nadejdzie. Jakie to szczęście, szczęście z nieba zesłane, że zostały nam tylko córki, bo mężczyźni w naszej rodzinie żenią się z kobietami, których nie kochają. Mężczyznom z rodziny Ermozów, Gawrielo, nie przechodzi przez gardło słowo „miłość”, nawet do siebie samych. Ale historie o miłości, które złamały serce, Gawrielo, i historie miłosne, w których nie było miłości, tego akurat jest w naszej rodzinie pod dostatkiem, tego, niech będzie pochwalone Imię Jego, Bóg nam nie poskąpił.

No cóż, haida[32], na dzisiaj wystarczy, nagadałam się już więcej, niż chciałam. Haida, wstań, niedługo przyjdzie twoja mama, żeby zabrać cię do domu, i będzie się gniewać, że nie zjadłaś kolacji. No dalej, kerida, pomóż mi pokroić jarzyny na sałatkę.

Dopiero w następny szabat, kiedy po hamin makaroni wszyscy znów poszli oglądać mecz Betaru z balkonu Klary i Jackotela, a ja poszłam do babci, ta znowu posadziła mnie na kolanach i ciągnęła historię rodziny Ermozów.

– Twój pradziadek, Refael, był bardzo zacnym człowiekiem, znawcą Tory, zagłębił się w studia nad kabałą, a nawet przemierzył całą drogę z Jerozolimy do Safedu, żeby modlić się u świętego Ha-Ariego[33]. Powiadają, że Refael poprzysiągł sobie w duchu, że wyrzeknie się ślubnego baldachimu i ceremonii zaślubin, i zamiast tego niemal zaczął składać śluby, że nie będzie płodził synów, tylko całkowicie i bez reszty odda się studiowaniu świętych ksiąg.

– No to jak to się stało, że urodził się dziadek Gawriel, skoro jego ojciec się nie ożenił?

– Pasensya[34], kerida, wszystko w swoim czasie. Słuchaj bardzo uważnie i nie wtrącaj mi się, bo jak znów się wtrynisz, to zapomnę, co miałam ci do powiedzenia, i niczego się nie dowiesz. Dyo santo – westchnęła – czemu wszystkie dziewczyny w rodzinie Ermozów mają kolce w tyłkach i brak im cierpliwości?

Babcia nie spieszyła się z dalszym ciągiem opowieści, dopiero po dłuższej chwili ściszyła głos, jakby szeptała jakiś sekret, i kontynuowała:

– Powiadają, że pewnego dnia przybył do Safedu ojciec zacnego Refaela i oznajmił mu, że znalazł dla niego narzeczoną: Riwkę Merkadę, piętnastoletnią córkę rabbiego Jochanana Toledo, pobożnego Żyda i wielkiego kupca. Refael nie mógł okazać nieposłuszeństwa ojcu, ale poprosił go o zgodę na pozostanie w Safedzie jeszcze przez trzy miesiące, do czasu ślubu, i od tamtego momentu prowadził jeszcze skromniejszy i bardziej powściągliwy tryb życia.

Powolutku upływały trzy miesiące i nadszedł czas, by Refael wrócił do Jerozolimy i poślubił pannę Riwkę Merkadę, tak jak uzgodnili to jej i jego ojciec. Ale im bardziej zbliżał się termin, tym więcej i więcej Refael oddawał się umartwieniom i postom. I wtedy, Gawrielo, zdarzyło się coś, co odmieniło życie Refaela i sprawiło, że nigdy nie było ono takie jak dawniej.

Jesteś jeszcze małą dziewczynką, Gawrielo, ale wiedz, mi alma: miłość nie tylko jest ślepa, ale potrafi też oślepić, miłość może dać wielkie szczęście, ale także sprowadzić wielkie nieszczęście. Twoja babcia, Gawrielo, nie wiedziała, czym jest uczucie miłości. Twój dziadek nigdy mnie nie kochał tak, jak mężczyzna kocha kobietę, może ja też go nie kochałam tak, jak jest napisane w Pieśni nad pieśniami, po prostu żyłam u jego boku, dałam mu córki sanas ke ‘stan, niech będą zdrowe, troszczyłam się o niego i o dziewczęta i starałam się, żebyśmy wiedli dobre życie, ni mniej, ni więcej. Ale zawsze w nocy przed zaśnięciem zastanawiałam się, czym jest miłość, a ta historia, którą usłyszałam o twoim pradziadku Refaelu, ciągle chodziła mi po głowie.

Pewnego dnia, tak słyszałam, Refael zdążał którąś z uliczek w Safedzie do synagogi Josefa Karo i gdy tak szedł pogrążony w myślach, mamrocząc słowa modlitwy z półprzymkniętymi oczami, przypadkowo natknął się na młodą dziewczynę idącą z naprzeciwka. Refael przestraszył się i podniósł głowę, a wtedy jego oczy napotkały jej oczy, niebieskie jak morze i głębokie jak studnia. Dwa złote warkocze okalały jej twarz, jasna skóra była biała i nieskazitelna. Refael poczuł się tak, jakby ujrzał piękno samej Szechiny[35], więc czym prędzej zakrył oczy dłonią i poszedł w swoją stronę. Ale po tym spotkaniu przez wszystkie następne noce i dni nie mógł wyrzucić ze swoich myśli obrazu tej dziewczyny. Przychodziła do niego rano, kiedy odmawiał poranną modlitwę, i wieczorem, gdy odprawiał wieczorne modły, przychodziła do niego, gdy zanurzał się w mykwie, i przychodziła do niego, gdy kładł się spać. Nie rozumiał tego, co czuł, wiedział tylko, że jej niebieskie oczy trafiły go jak uderzenie pioruna. Dyo santo, myślał sobie, toż to grzech. To, co czuję do tej obcej kobiety, jest grzechem.

Postanowił zachować jeszcze ściślejszy post i przysiągł sobie, że będzie trzymać się z daleka od miejsc, w których przebywają kobiety, bo wiedział, że ta, przeznaczona jemu, czeka na niego w Jerozolimie, tak jak ustalili jej i jego ojciec. Ale postać aszkenazyjki, na którą natknął się w zaułkach Safedu, ścigała go jak zły duch i nie było dnia i nocy, żeby zdołał odpędzić myśli o dziewczynie o niebieskich oczach i złotych warkoczach, aż pewnego dnia przyczaił się w zaułku, gdzie pierwszy raz ją spotkał. Zobaczył, jak kobieta wychodzi z jakiegoś domu, i poszedł za nią jak szaleniec, lecz kiedy odwróciła się do niego i przeszyły go jej niebieskie oczy, znowu umknął co sił w nogach.

Tamtego dnia Refael postanowił wrócić do Jerozolimy wcześniej, przed dniem wyznaczonym mu przez ojca, żeby jak najszybciej ustawić ślubny baldachim, odprawić ceremonię zaślubin i raz na zawsze pozbyć się zmory o niebieskich oczach. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby pomówić z tą dziewczyną, która pochodziła ze społeczności aszkenazyjskiej, bo dobrze wiedział, że takie rzeczy są zakazane, jakby były grzechem. Rozumiesz, Gawrielo? Grzechem!

Niezupełnie rozumiałam, co to znaczy społeczność aszkenazyjska, a już na pewno, czym jest grzech. A babcia nawet nie zauważyła, że nie rozumiem. Ciągnęła opowieść, bardziej mówiąc do siebie niż do mnie, mówiła i mówiła, jakby ją dybuk opętał, kołysząc mnie na kolanach, nie czując mojego ciężaru, i opowiadała dalej, nawet gdy ja już usnęłam.

Kiedy się obudziłam, na ulicy panowała cisza, słychać było tylko szmer modlitwy z pobliskiej synagogi i wołania wiernych. Tu i ówdzie dźwięczał śmiech dzieci z jakiegoś podwórka, a ja zobaczyłam, że babcia siedzi zamyślona w fotelu dziadka.

– Dzień dobry, kerida mia – zawołała do mnie.

Mimo że był już wieczór, na stole na podwórzu czekała kolacja. Co jakiś czas, gdy nocowałam u babci, specjalnie dla mnie piekła borekitas i przyrządzała mi sütlaç z gwiazdą Dawida, dokładnie tak jak lubiłam.

– Ani słowa twojej mamie, Gawrielo, niech się nie przyzwyczaja! Niech dalej wam robi burekasy, a nie prosi, żebym to ja je piekła.

Babcia, podobnie jak reszta rodziny, nie wiedziała, że matka kupuje gotowe burekasy u Kadosza, była przekonana, że sama je piecze, a ja, ponieważ matka kazała mi przysiąc i ostrzegła, żebym nigdy nie wygadała światu, że to gotowe burekasy, milczałam jak zaklęta, nie kwapiąc się, by wyprowadzić babcię z błędu.

Babcia ostrożnie obrała jajko na twardo i pokroiła je na ćwiartki.

– Jedz, jedz, grzeczna dziewczynko, musisz urosnąć.

Usiadła w fotelu dziadka i kontynuowała opowieść od momentu, w którym zasnęłam parę godzin wcześniej.

– Rozumiesz, co się stało, Gawrielo? Refael, pokój jego duszy, zakochał się w aszkenazyjce z Safedu, a sefardyjczykom za nic w świecie nie wolno było żenić się z aszkenazyjczykami. To było dawno temu, za czasów Turków, kiedy w Ziemi Izraela żyło co najwyżej sześć tysięcy Żydów, z których prawie wszyscy mieszkali w Jerozolimie. W tamtym czasie w Ziemi Izraela byli już nie tylko Żydzi sefardyjscy, ale i Żydzi z krajów Aszkenazu. Aj waj, ależ ciężko było tym aszkenazyjczykom. Biedactwa, nie znali arabskiego, nie znali ladino, w niczym nie mogli się połapać, co, gdzie i jak. No dobrze, ale aszkenazyjczycy to też Żydzi, no nie? Więc sefardyjczycy otworzyli drzwi na oścież, pozwolili im się modlić w synagodze i aszkenazyjczycy robili wszystko tak jak sefardyjczycy, nawet zaczęli mówić po arabsku i nosić szaty jak sefardyjczycy, którzy ubierali się jak Arabowie. Robili wszystko co w ich mocy, żeby dopasować się do sefardyjczyków, no bo co tu począć, wszyscy jesteśmy Żydami, trzeba sobie pomagać. Ale żeby zaraz się żenić, o, nie daj Boże, za nic! Sefardyjczycy chcieli zachować siebie dla siebie i żenić się tylko między sobą, żeby się nie pomieszać, niech Bóg strzeże, z aszkenazyjczykami, żeby nie urodziły się dzieci pół takie, pół takie.

Vai de mi[36], Gawrielo, jaki skandal i wstyd mogła przynieść rodzinie aszkenazyjska narzeczona. Tak jak w przypadku Sary, córki Jehudy Jechezkela, która poślubiła aszkenazyjczyka Jehoszuę Jelina, i nie pomogło Jehudzie Jechezkelowi to, że w kółko powtarzał, że ojciec pana młodego jest wielkim uczonym w Torze, nic mu nie pomogło, straszny wstyd. Tak bardzo sefardyjczycy sprzeciwiali się małżeństwom z aszkenazyjczykami, że szanowny sir Moses Montefiore we własnej osobie przyznał nagrodę w wysokości stu złotych napoleonów wszystkim tym, którzy zawarli małżeństwo mieszane. A wiesz, ile to było sto złotych napoleonów, Gawrielo? Może tyle co tysiąc funtów, a może i dziesięć tysięcy funtów. Ale mimo biedy panującej w Jerozolimie i mimo że sto złotych napoleonów uchodziło za sumę, o której większość ludzi mogła tylko pomarzyć, jakoś nikt się nie kwapił, by skorzystać z okazji.

Refael, pokój niech będzie z nim, nie mógł przestać myśleć o aszkenazyjce. Jej niebieskie oczy wszędzie go prześladowały. Widzisz, Gawrielo, mi alma, chociaż zobaczył ją tylko przez mgnienie oka, głęboko zapadła mu w serce i nie odchodziła, więc zamiast studiować Torę dniem i nocą, myślał o aszkenazyjce. Jakby demon w niego wstąpił, włóczył się po zaułkach Safedu jak opętany i szukał jej rankiem po porannej modlitwie, w południe, gdy rozpalone słońce zapędzało ludzi do chłodnych kamiennych domów i uliczki pustoszały, wieczorem po popołudniowej modlitwie, gdy jego towarzysze zbierali się w bejt ha-midraszu[37]. I także późno w nocy, kiedy nawet księżyc i gwiazdy kładły się spać, on wędrował uliczkami, zaglądał przez okna do domów, otwierał bramy dziedzińców, bo może przypadkiem ją napotka. Ale aszkenazyjkę jakby ziemia pochłonęła. Nie zobaczył jej więcej ani razu i choć nie wyszła z jego serca, głęboko w duszy czuł wielką ulgę i widział w tym znak z nieba, poszedł więc i zanurzył się w mykwie świętego Ha-Ariego, oczyścił swoje ciało i w pośpiechu wrócił do Jerozolimy. Parę tygodni przed ustaleniem daty zaślubin wybrał się ze swoim ojcem do domu ojca narzeczonej, żeby pierwszy raz zobaczyć swą przyszłą żonę. Całą drogę Refael milczał jak niemowa, nie zadał ojcu ani jednego pytania o narzeczoną. A narzeczona, biedactwo, zamknęła się na cztery spusty w jednym z pokojów i dopóki matka nie uniosła kapcia i nie zagroziła jej porządnym laniem, odmawiała wyjścia i spotkania się ze swoim narzeczonym. Przez trzy dni i trzy noce, jak powiadano, nieustannie płakała ze strachu, nic nie pomagały wszystkie słowa dobroci i miłości, którymi obsypywała ją matka. Im więcej mówiła jej, jaka będzie jej rola jako gospodyni domowej, i im więcej dawała jej dokładnych wskazówek, jak powinna postępować z mężem w noc poślubną, tym bardziej dziewczyna szlochała i trzęsła się ze strachu.

Przez długi czas narzeczony Refael i jego ojciec siedzieli w pokoju gościnnym rodziny Toledo, czekając, aż przyrzeczona panna wyjdzie. I w końcu wyczerpała się cierpliwość jej ojca, przeprosił gości i wszedł do pokoju, w którym jego córka przesiadywała, rzewnie płacząc, zagroził jej tysiącem zgonów, jeśli natychmiast nie wyjdzie i nie przestanie mu przynosić wstydu, i skarcił też matkę, że zbytnio folguje dziewczynie, że pozwala jej wyprawiać takie fanaberie.

W końcu Riwka Merkada wyszła z pokoju, chowając się za plecami matki, i zerknęła na narzeczonego z okalającą twarz rudą brodą, lecz nie odważyła się zbyt długo na niego patrzeć, spuściła więc oczy i wbiła wzrok w podłogę. Spotkanie było krótkie, a Refael cieszył się w drodze powrotnej do domu, że ojciec nawet nie zapytał go o zdanie na temat narzeczonej.

W weselny ranek zeszły się w domu panny młodej matka narzeczonego, matka narzeczonej oraz krewne z obu stron i wraz z jej bliskimi przyjaciółkami otoczyły pannę i odprowadziły ją ze śpiewem i tańcem do banyo[38], obsypując ją cukierkami. Po kąpieli w mykwie matka Refaela wzięła ciasto, które przyniosła z domu, podzieliła je nad głową panny młodej i rozdała pannom przyjaciółkom, życząc im, by i one wkrótce znalazły sobie narzeczonego, czym prędzej, za dni naszych, amen. Po czym kobiety rozeszły się jedna po drugiej do swoich domów, a matka Refaela odeszła na bok na matczyną rozmowę z synem i udzieliła mu dokładnych wskazówek, jak ma postępować ze swoją młodą żoną w noc poślubną.

Kerido mio – powiedziała mu – dzisiaj przekazuję cię w ręce innej kobiety. Od dziś należysz do niej, ale nie zapominaj, że jestem twoją matką i zawsze będę ważniejsza od twojej żony. A kiedy, z pomocą bożą, urodzi ci się syn i gdy w dobrą godzinę on się będzie żenić, twoja żona a jego matka będzie ważniejsza niż jego żona. Tak to u nas jest, matka zawsze jest przed żoną, matka jest pierwszą senyorą. Twoja żona, mi alma, jest jedną z naszych, to dobra kobieta. Twój ojciec i ja wybraliśmy ją po spotkaniach z wieloma pannami. Co prawda jej ojciec i matka nadzwyczaj jej dogadzali, i dlatego od samego początku musisz pokazać, gdzie jest jej miejsce, żeby dobrze wiedziała, kto w domu rządzi! Żeby nie była u ciebie tak rozpieszczana, jak ją rozpieszczali w domu ojca. Powinna dbać, żebyś miał czysty dom, gotować ci i prać, i z pomocą bożą urodzić ci zdrowych synów, ale i ty powinieneś o nią dbać, zarabiać na nią, szanować i traktować jak królewnę. W noc poślubną, mi alma, potraktuj ją jak mężczyzna dziewczynę, ale postępuj z nią łagodnie, bardzo powoli, nie przymuszaj jej, i jeśli za pierwszym razem nie wyjdzie, spróbuj ponownie, a jeśli za drugim razem nie wyjdzie, próbuj trzeci raz. Powolutku, delikatnie i z pomocą bożą za dziewięć miesięcy od teraz będziemy świętować ceremonię obrzezania.

Refael był zakłopotany, pochylił głowę, próbując nie słuchać tego, co mówiła mu matka, ale ona mówiła i mówiła, i dopiero kiedy uniósł wzrok i spojrzał na nią przenikliwie, zamilkła.

– Jeszcze tylko jedna rzecz, kerido – rzekła, zanim stracił cierpliwość. – Tuż przed stłuczeniem kielicha przydepcz na chwilę stopę panny młodej, aby się upewnić, że będziesz w swoim domu senyorem, gospodarzem, królem.

I kiedy w dobrą godzinę nastał dzień ślubu, Refael włożył najlepsze ze swoich ubrań, które matka naszykowała mu dzień wcześniej, i poszedł na czele wielkiego korowodu do synagogi Jochanana ben Zakaja, gdzie na dziedzińcu ustawiono ślubny baldachim. Podczas ceremonii zaślubin, po przysiędze „Jeśli o tobie zapomnę, Jeruzalem, niech uschnie moja prawica” i po tym, jak matka szepnęła mu do ucha, żeby nie zapomniał o przydeptaniu stopy, zrobił tak, jak mu przykazano. Potem, kiedy stłukł kielich i wszyscy zakrzyknęli „mazal tow!”[39], i znalazł się w odosobnionym pokoju ze swoją żoną, gdy oboje stali skrępowani, nie wiedząc, co mają robić, Refael poczuł, że coś w nim pęka, i od tego momentu utracił żarliwość wiary. Do tego stopnia utracił, że w tamtej chwili postanowił przerwać posty, umartwienia i święte studia. Postanowił, że skoro niebiosa zawyrokowały, że nie zamieni ani słowa, ani nawet spojrzenia z kobietą, o której marzył całymi dniami i nocami, i zamiast niej ma poślubić inną, to założy swój dom. I kiedy chwycił nowo poślubioną żonę za podbródek, uniósł jej zaczerwienioną ze wstydu twarz i zmusił, by spojrzała mu w oczy, przysiągł sobie, że uczyni swoją żonę szczęśliwą i zrobi wszystko dla niej i dla dzieci, które im się urodzą.

W noc poślubną potraktował ją z bezgraniczną delikatnością, a ona poddała się dotknięciu jego dłoni i pozwoliła jego ciału przeniknąć jej ciało. Ale w żadnym miłosnym akcie podczas tamtej pierwszej nocy i następnych nie pocałował jej ani razu, a Riwka Merkada, której matka słowem nie napomknęła o pocałunku, nie czuła, że Refael czegoś jej pozbawia, więc leżała spokojnie, dopóki nie skończył tego, co robił, nie wstał i nie poszedł do swojego łóżka, pozwalając jej zasnąć.

– Ach… odpuść nam nasze winy – westchnęła babcia Roza. – Tak się to wszystko zaczęło.

– Co się zaczęło? – spytałam, nie rozumiejąc, co babcia miała na myśli.

– Tak się zaczęło to, że mężczyźni z rodziny Ermoza pragną innych kobiet, a nie swoich żon – odpowiedziała mi tak stłumionym szeptem, że ledwo ją dosłyszałam. – Zaczęło się od Merkady i Refaela, on pragnął innej, lecz poślubił ją, przychodził do niej w nocy, ale nie z miłości, a ona nawet nie wiedziała, że czegoś ją pozbawia. Ja też nigdy nie zaznałam przyjemności z miłosnego aktu, po prostu leżałam na plecach i czekałam, aż się skończy. Jesteś jeszcze mała i nie wiesz, co to znaczy akt miłosny. Kiedy podrośniesz, modlę się za ciebie, żebyś przełamała tę klątwę. Nie patrz tak na mnie, mi alma, teraz nie rozumiesz, o czym mówię, ale jak dorośniesz i spotkasz swoje przeznaczenie, to obiecaj mi, że zrobisz wszystko, aby poczuć miłość, że nie zaprzepaścisz jej tak, jak ja ją utraciłam. Obiecaj mi, Gawrielo, że nigdy nie wyjdziesz za mężczyznę, jeśli nie poczujesz, że on kocha cię bardziej niż ty jego, że życie ci nie ucieknie, aż nie staniesz się wyschłą starą kobietą jak ja, bo ja wyschłam i pomarszczyłam się od środka, i zestarzałam się, zanim stałam się staruszką. Miłość, Gawrielo, nawadnia człowieka, a kto nie ma miłości płynącej w ciele, usycha, zapamiętaj, co ci babcia mówi.

Moja babcia Roza nigdy więcej nie rozmawiała ze mną o miłości ani o naszej rodzinie, w której mężczyźni kochali inne kobiety, a nie kochali swoich żon. Nigdy potem nie siedziałam na jej kolanach, gdy sadowiła się w fotelu dziadka. Matka nie zostawiła mnie nigdy więcej, żebym u niej spała, a babcia już nie przychodziła do naszego domu, żeby opiekować się mną i Ronim, kiedy rodzice wychodzili do kina lub na tańce w klubie Menora. Teraz w każdy szabat ojciec jeździł białym larkiem i przywoził babcię z jej domu do naszego, a kiedy podbiegałam do niej, obejmowałam ją ramionami, tuląc się i całując jej wychudzone policzki, nie opędzała się ode mnie ze śmiechem tak jak kiedyś, mówiąc: „Basta, basta, Gawrielo, zamęczysz mnie”. Nie odzywała się do mnie, po prostu patrzyła na mnie tak, jakbym była powietrzem. Zapomniała też hebrajskiego i mówiła tylko w ladino, którego nie rozumiałam, a kiedy prosiłam: „Babciu, nie rozumiem, mów do mnie po hebrajsku”, matka denerwowała się: „Tylko tego mi teraz brakowało, żebyś i ty zaczęła marudzić. Zostaw babcię w spokoju i nie zawracaj jej głowy”, a ojciec mówił: „Czemu czepiasz się dziecka, przecież ona nie rozumie, co się stało z Rozą”. Na co matka odpowiadała: „A ty rozumiesz? Kto rozumie, co się z nią stało? Starzy ludzie chorują, ale ona jest zdrowa jak byk, po prostu zapomina. Dziwadło inne od wszystkich stworzeń z tej mojej matki”.

No proszę, teraz także moja babcia, nie tylko ja, była dziwadłem i może dlatego czułam się tak, jakbyśmy zawarły ze sobą pakt dziwadeł, i im bardziej ona zamykała się w swoim świecie, tym usilniej ja chciałam do niego wniknąć. Ale moja ukochana babcia z dnia na dzień odpływała w dal, a jej twarz, którą tak kochałam, była jakby zapieczętowana, oczy jej gasły, a duże, mięciutkie ciało stało się sztywne i nieprzytulne, gdy otaczałam je ramionami, miałam wrażenie, jakbym tuliła się do ściany.

Babcia zaczęła też robić dziwne rzeczy: w pewien szabat, kiedy ojciec przywiózł ją do naszego domu i posadził przy stole, wokół którego wszyscy już czekaliśmy, żeby zjeść hamin makaroni