Krawężnikowe dzieci - Kamyszek Grażyna - ebook + książka

Krawężnikowe dzieci ebook

Kamyszek Grażyna

0,0

Opis

Spotykają się dwa żywioły, roszczeniowa madame Władysława i pokrzywdzona Ksenia. Różni je prawie wszystko: wiek, uroda, zapatrywania i postrzeganie rzeczywistości. Mimo diametralnych różnic są zdane na siebie i trwają w wojennych okopach, bo każda z nich ma skonkretyzowany plan, który chce doprowadzić do końca. Buforem i jednocześnie rozjemcą zwaśnionych stron jest Bartosz. Czy uda mu się doprowadzić do rozejmu? Niebagatelne znaczenie mają enigmatyczne Krawężnikowe dzieci, błąkające się w cudzych życiorysach i niepozwalające o sobie zapomnieć. To one czynią opowieść oddającą nie tylko klimat ubiegłego wieku, ale i miasteczka, gdzie mają miejsce niesamowite wydarzenia. Wpisują się we współczesne realia, wzbogacając je o ponadczasowe wartości, a zielarka Greta przepowiedniami dopełnia to, co i tak jest zapisane w gwiazdach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 344

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Grażyna Kamyszek

Warszawa 2022

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Zdjęcia na front okładki: Zuzanna Nierenberg

Zdjęcie na ostatnią stronę okładki, zdjęcia tynków oraz pomysł grzbietu okładki: Kamila Szilder

Fotografia autorki na okładce: Izabela Kramarczuk https://www.instagram.com/kramerowa/?hl=pl

Skład i łamanie: WLBP

Korekta: Klaudia Szumińska

Redaktor prowadzący: Agnieszka Kazała

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: I, Warszawa 2022

ISBN: 978-83-66945-70-8

OD AUTORA

Krawężnikowe dzieci to opowieść, której akcję osadziłam w Łodzi, a także w małym pomorskim miasteczku, jakich wiele. To, o którym piszę, nie jest jednym z wielu, jest szczególne, bo na obrzeżach znajduje się magiczne miejsce będące świadkiem nietuzinkowych wydarzeń i przemian. Proszę, Drodzy Czytelnicy, abyście potraktowali moją powieść jako fikcję literacką, bo taką w istocie jest, poza jedną autentyczną historią, której bohater wpłynął na moją wyobraźnię i podsunął myśl do rozwinięcia innych wątków. Pogmatwane życie tej postaci zainspirowało mnie do tego stopnia, że znalazła się wśród krawężnikowych bohaterów. Jeśli los zdarzy, opowiem o niej więcej na spotkaniach z Czytelnikami, wierząc, że takowe nastąpią. Pozostałe opowieści i postaci są moim wymysłem, wobec tego nie szukajcie pierwowzorów, bo ich nie ma.

Zapewne wielu z nas wraca wspomnieniami do beztroskich lat dzieciństwa, przywołując w pamięci ulubione miejsca i odległe wydarzenia, których nie zatarł czas. Myślę, że każdy miał swój ulubiony murek, huśtawkę lub trzepak, a także towarzystwo kształtujące różnorodne charaktery. Od pewnego czasu usiłowałam zaspokoić swoją ciekawość i dowiedzieć się, co stało się z moimi kompanami z dzieciństwa, z którymi siadywaliśmy na osiedlowym krawężniku i snuliśmy dalekosiężne plany, wyobrażając sobie, co będzie za ileś tam lat, w nowym wieku… Nie udało się. Straciliśmy ze sobą kontakt, rozjechaliśmy się w różne strony świata, niektórych już nie ma wśród żywych. Dzisiaj mylę ich imiona, bo czas podziurawił pamięć, ale nie wymazał beztroskiego klimatu dzieciństwa, osiedlowej oazy szczęśliwych dni, mimo że zdarzały się i smutne chwile. Do takich miejsc się wraca tak, jak zrobiła to główna bohaterka, Władysława, mimo że w jej przypadku nie wszystko mieniło się różowymi barwami. Wciągnęła do swojego życia zbuntowaną Ksenię, licząc na złagodzenie pokoleniowej bariery.

W mojej książce chciałam pokazać, jak ważne w naszym życiu są miejsca, w których możemy odnaleźć swoją tożsamość, spojrzeć na siebie z innej perspektywy, zrozumieć, że ci, którzy pachną naftaliną, mogą mieć wpływ na życie zbuntowanych, wszystkowiedzących, szukających chaotycznie prawdy o sobie. Niebagatelne znaczenie ma czas miniony i czas teraźniejszy, spleciony nierozerwalnymi więzami. Ta książka nie powstałaby, gdybym spędziła dzieciństwo w innym miejscu, gdybym swojego własnego obrazu świata nie kreśliła od najmłodszych lat na krawężnikowych kamieniach, zostawiając na nich ślady swojego DNA.

Dziękuję Wam, Drodzy Czytelnicy, że sięgacie po moje książki, obdarzacie ciepłym słowem. Mam nadzieję, że tak się stanie i tym razem.

Serdecznie dziękuję mojemu mężowi, Michałowi, za ogromne wsparcie i cierpliwość w rozwiązywaniu komputerowych niespodzianek, które – ku jego rozpaczy – nieustannie mnie nawiedzały niczym złośliwe chochliki.

Szczególne podziękowania kieruję do Pań Fotografek za ogromne zaangażowanie w projekt okładki. Od razu go zaakceptowałam. Urzeka i tchnie dawną historią za sprawą dzieci, które odzwierciedlają tamten klimat. Wiem, że Rodzice wyrazili zgodę, aby mimo jesiennego chłodu, ich pociechy pozowały do zdjęć – tym goręcej wszystkim dziękuję.

Zespołowi Wydawnictwa Literackiego Białe Pióro wdzięczna jestem za konstruktywną współpracę przy redakcji tekstu i staranną oprawę plastyczną, dzięki czemu mogłam bez obaw przypiąć książce skrzydła, udekorować białymi piórkami i uwolnić z komputera.

Z serdecznymi pozdrowieniami i życzeniami miłych chwil z bohaterami książki

Grażyna Kamyszek

ROZDZIAŁ I CEL UŚWIĘCA ŚRODKI

Ksenia nie wiedziała, która była dokładnie godzina, gdy wymknęła się z pokoju Anglika, chudego i bladego jak nadchodzący świt, chociaż ta pora dnia bywała niekiedy przepiękna. Niestety, nie można było tego powiedzieć o podstarzałym wyspiarzu, z którym spędziła kolejną noc. Kiedy po raz pierwszy znalazła się w jego pokoju, od razu wyjął z portfela kilka banknotów i położył je na stoliku przy łóżku. Był chyba przyzwyczajony do spotkań z kobietami wiadomego autoramentu, które same się wpraszały do pokoju, by umilić mu pobyt na delegacji.

Ksenia nie tknęła pieniędzy, tłumacząc płynną angielszczyzną, że nie jest kobietą, za którą ją bierze. Skonsternowany kajał się za niefortunną sytuację i faux pas dużego kalibru. Zasugerował, aby nie odrzucała banknotów i w ramach przeprosin kupiła sobie coś, na co miałaby ochotę. Kusił całkiem sporą kwotą. Łakomie patrzyła na pieniądze. Jakże mocno działały na wyobraźnię, wabiły nowym ciuszkiem, torebką, butami, jednak poskromiła swoje zakusy, patrząc z wyrzutem na kochanka. Chciała być wiarygodna w jego oczach, bo takiego działania z jej strony wymagał cel, jaki postawiła sobie na początku znajomości. Już podczas pierwszego spotkania w Drink Barze, a potem w hotelowym apartamencie, wiedziała, że trafiła na odpowiedni grunt do realizacji swojego zamysłu. Gdyby wtedy spod nocnej lampki, której światło odbijało się w hologramach banknotów, wzięła chociaż jeden z nich, zaprzepaściłaby możliwość realizacji misternie przez nią ułożonego planu. Uświadomiła wyspiarzowi, że nie jest prostytutką, lecz kobietą, której może zaufać. Nie musiał jej płacić za wspólnie spędzony czas, który w sposób niewymuszony, podlany lampką wina, wykorzystywali nie tylko na rozmowy o życiu. Postanowiła przekonać go o swoich czystych intencjach, o uczuciu, jakim go darzy, o planach, które wiąże z jego osobą. Konsekwentnie, dzień po dniu misternie budowała piramidę uczuć mającą postawić tego nieciekawego chudzielca na samym jej szczycie. Miała świadomość swojej wartości. Przy nim odkryła zalety kokieterii, korzystając z niej bez umiaru. Wcześniej nie była świadoma, że można w taki sposób działać na mężczyzn. Z pogardą patrzyła nawet na koleżankę z biura, Dagmarę, do której przylgnęło określenie „kokietka”. Teraz sama się nią stała. Poza tym nadarzyła się okazja, aby podszlifować angielski, z którym od dłuższego czasu nie miała kontaktu.

Ksenia mogła zaimponować wykształceniem, elokwencją, ale przede wszystkim urodą. Miała wszelkie predyspozycje, by łamać męskie serca. Burza półdługich, czarnych naturalnych loków, przypominających artystyczny nieład, które niekiedy próbowała ujarzmić prostownicą; duże, brązowe oczy podkreślone wymodelowanymi brwiami; długie rzęsy pogrubione tuszem; zgrabny, nieco zadarty nos i usta naturalnie wykrojone w serduszko – to wszystko sprawiało wrażenie, że patrzyło się na twarz zdziwionej lalki. Ale najważniejsze były oczy, bo głównie na nich skupiał się wzrok rozmówcy. Potrafiła tak czarować spojrzeniem, że niejeden mężczyzna miękł w jej obecności, dostrzegając czułość, błaganie, zachwyt lub delikatną prośbę, której nie można było zignorować. Całość uzupełniała filigranowa postura o zgrabnych kształtach, czyniąca z niej interesującą kobietkę, od której trudno było oderwać wzrok. Co więcej, miała w sobie wrodzoną subtelność. Wiedziała, że wyzwala w Angliku emocje i doznania, jakich dawno nikt w nim nie wzbudził.

A on? Był zauroczony i z lekkim niedowierzaniem przyjmował każde miłe słowo, a przede wszystkim cudne ciało u swego boku. Nie pojmował, że ktoś taki jak on znalazł bratnią duszę, na dodatek piękną, mądrą, ze złamanym sercem, szukającą stabilizacji przy starszym mężczyźnie, a nie przy jakimś niedojrzałym dupku, który kolejny raz ją skrzywdzi. Taką, która nie zaglądała mu do portfela. Spędzała z nim mile czas, ignorując jego pieniądze. Może to odpowiednia pora, aby rozstać się z marudną żoną i ułożyć sobie życie z młodą, śliczną i wykształconą Polką?

Ostatnie spotkanie przed rozstaniem miało przypieczętować ich związek. I tak się stało, lecz zanim to nastąpiło, Ksenia po mistrzowsku wyreżyserowała każdy dzień, tym bardziej że scenariusz opracowała w swojej pięknej główce ze szczegółami uwzględniającymi nie tylko dialogi, ale też i didaskalia.

Gdy podczas drugiego spotkania Ksenia zauważyła, że pieniądze ze stolika wróciły do portfela wyspiarza, przypuściła atak złożony z konkretnych propozycji wyznaczających wspólną przyszłość w Londynie. Anglik poszedł jak w dym, widząc siebie przy boku atrakcyjnej kobiety, a nie wiecznie niezadowolonej żony.

Wśród jego znajomych stało się normą, że koledzy z branży powymieniali swoje towarzyszki na młodsze modele. Chyba tylko on trzymał się kurczowo węzła małżeńskiego, chociaż liczne naprężenia i pęknięcia świadczące o jego niewierności mogły być powodem do definitywnego zakończenia związku. A jednak od czterdziestu lat tkwili razem na dobre i na złe, przede wszystkim dzięki żonie. Jej ślepota w niedostrzeganiu wiarołomstwa męża była podyktowana obawą o utratę dostatniego, ustabilizowanego życia. W opinii rodziny i znajomych uchodzili za wzorowe małżeństwo, którego przypieczętowaniem miały być zbliżające się wielkimi krokami rubinowe gody. Pożegnalnemu spotkaniu Kseni i Anglika towarzyszyły deklaracje, zapewnienia i dalekosiężne plany, od których kipiał hotelowy pokój na drugim piętrze. Godziny przed rozstaniem przedłużyły się nie tylko z powodu ustalania konkretów dotyczących ich wspólnej przyszłości, ale także przez seks, który miał być zapamiętany na kilka tygodni posuchy.

On wróci do Anglii, do nudnej, starzejącej się żony, będzie ją systematycznie przygotowywał na duże zmiany w ich życiu, ona zaś wróci do obowiązków, które ostatnio bardzo zaniedbała. Wizyty w pokoju Anglika były dla dziewczyny wentylem bezpieczeństwa wobec niebezpiecznych zapędów, jakie nią targały, kiedy przebywała w pobliżu swojej pracodawczyni, leciwej pani Władysławy. Było to wprawdzie chwilowe zajęcie, ale jakże wyczerpujące dla całego systemu nerwowego tak kruchej istoty, jaką była Ksenia.

Musiała wytrwać, jeśli chciała doprowadzić do końca swój plan. Wszystko wiązało się z ogromnym ryzykiem, miała tego świadomość, jednak konsekwencja w działaniu i efekty, jakie za tym kroczyły, utwierdzały ją w przekonaniu, że zmierza właściwą drogą.

Czuła, że Anglik dotrzyma słowa. Rozkochała go w sobie, a to był ważny krok, by grać na jego uczuciach. W duchu żałowała, że pieniądze, które zaoferował podczas pierwszego spotkania, nie znalazły się w jej portfelu, jednak dzięki temu była bardziej przekonująca.

Zanim opuściła pokój po pożegnalnej nocy, złożyła dyskretny pocałunek na czole kochanka. Nie chciała go budzić, lecz on uśmiechnął się, chwycił jej dłoń i z szacunkiem pocałował, życząc jej miłego dnia i rychłego spotkania w Londynie. Ot, dżentelmen całujący dłoń swojej wybranki. Pogładziła go po łysiejącej głowie. Wstał, aby się z nią pożegnać, i znowu sięgnął do portfela. Wyjął plik banknotów, zapewniając, że to na jej bilet do Anglii. Odsunęła rękę kochanka, patrząc z wyrzutem w jego głęboko osadzone oczy. Zrozumiał jej spojrzenie i przeprosił delikatnym pocałunkiem.

Cholera, czyżby mnie sprawdzał? – pomyślała z niepokojem, bo sytuacja była krępująca. Miała ogromną ochotę, by skorzystać z propozycji wyspiarza. Banknoty tak bardzo wabiły nowym zapachem perfum i modnymi ciuszkami, ale w porę się opamiętała. Jeszcze ostatni pocałunek, pożegnalny przytulasek i wyszła z pokoju. Dyskretny recepcjonista ze wzrokiem utkwionym w ekran komputera nawet na nią nie spojrzał, gdy przemierzała duży hol, kierując się do drzwi, za którymi czekała na nią taksówka.

Przebiegła wzrokiem po pustej i ciemnej o tej porze sali restauracyjnej, obok której znajdował się hotelowy Drink Bar – miejsce dobrze jej znane, również puste, oświetlone dzięki punktowym lampkom rzucającym nikłe smugi światła. Taksówkarz zapewne wziął ją za prostytutkę wyższego sortu, jednak było jej to obojętne. Nie miała na sobie nic tandetnego. Czarne markowe legginsy, miękka, kaszmirowa tunika, której kolory przywodziły na myśl piękną złotą jesień. Do tego niewielka skórzana torebka, co upodobniało ją raczej do młodej bizneswoman, która zasiedziała się nieco przy omawianiu z szefem jakichś strategicznych planów firmowych. Delikatny makijaż, ukrywający zmęczenie Kseni, nadawał jej twarzy subtelności.

Czujny recepcjonista obserwował wszystko, co było w zasięgu jego wzroku i kamer. Wiedział, że za fasadą niewinności kryje się zupełnie inna osoba.

Już kilka razy widział czarnulkę z poskręcanymi figlarnie spiralkami, chaotycznie spadającymi na oczy i nie tylko, bo kiedy przemierzała hol, pochylała głowę i wtedy włosy okalały lekko zarumienione policzki. Niewinne oczka pod starannie wyprofilowanymi brwiami zasłaniała firanką długich rzęs, mając chyba nadzieję, że pod przymkniętymi powiekami ukryje swoją tożsamość. Usta pociągnięte koralowym błyszczykiem dodatkowo podkreślały jej nietuzinkową urodę, przykuwając wiele męskich spojrzeń.

Recepcjonista z zawodowo wyuczoną dyskrecją udawał, że nie dostrzega śmigającej po hotelowych korytarzach dziewczyny. Sprawiała wrażenie zagubionego dziecka, wyrośniętego, kruchego niejadka, którego trzeba było zachęcać do spożywania posiłków wyszukanymi metodami. Wiedział, że jest z barmanem w dobrej komitywie , dlatego postanowił porozmawiać z Bartkiem o tym, co wyprawia jego znajoma. Zawsze pachniała drogimi perfumami, wypełniając ich zapachem hotelowy hol, a także i ciasne wnętrze taksówki podwożącej nie pierwszy raz nocną pasażerkę pod wskazany adres.

Wysiadła w willowej dzielnicy przy Ogrodowej pięć. Kodem otworzyła furtkę. Kocimi ruchami pokonała alejkę wysadzoną dorodnymi tujami, przed którymi rósł niewysoki, równo przycięty bukszpan. Czarne balerinki tłumiły odgłos kroków na marmurowych schodach. Weszła do okazałej willi i znalazła się w półmroku małego wiatrołapu, oświetlonego słabą żarówką, której blask dodatkowo pochłaniał ciemny abażur. Przedsionek łączył się z okazałym holem rozwidnionym kilkoma kinkietami. Zajrzała na chwilę do pokoju po prawej stronie, by upewnić się, że wszystko w porządku z osobą, którą zostawiła bez opieki kilka godzin temu. Wiedziała, że nic niepokojącego nie miało miejsca, w przeciwnym razie odezwałby się w jej komórce specjalny alarm. Uspokojona cichym pochrapywaniem wypełniającym wnętrze sypialni, udała się do pomieszczenia naprzeciwko, będącego od pewnego czasu jej azylem.

Teraz błyskawiczny prysznic i do łóżka na szybki sen, bo o szóstej pobudka – pomyślała. Dochodziła godzina trzecia. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy tak długo znajdowała się poza domem, ale w końcu było to pożegnanie, więc należało zaryzykować.

Nastawiła budzik w telefonie i zadowolona z wieczornego wypadu na drinka, zakończonego w przytulnym hotelowym pokoju, życzyła sama sobie dobrego snu. Zdąży wypocząć przed podróżą zaplanowaną przez jej podopieczną. Ma na to kilka dni, musi tylko oddać samochód do przeglądu i zacząć pakować niezbędne rzeczy, szczególnie pani Władysławy, która co chwilę kazała zmieniać garderobę w przepastnej walizie.

Dobrze, że miała za sobą pożegnanie z bladym chudzielcem, którego ciało natrętnie przypominało obleńca. Brrr… Nie jej typ, daleki od umięśnionych pośladków, sprężystych nóg, silnych ramion, w których uwielbiała się chować, przywierając do męskiego, szczodrze obdarowanego owłosieniem torsu. Takich mężczyzn lubiła i z takimi, zanim poznała Anglika, spotykała się niezobowiązująco od czasu do czasu.

Przekonała się, że życie potrafi boleśnie kopnąć. Teraz ona zaczęła kopać. Jakby obudziła w sobie drugą naturę, dotąd głęboko uśpioną, czyhającą na odpowiedni moment, aby ujawnić swoje prawdziwe oblicze. Jej nowe „ja” nakazało zawładnąć sercem Anglika.

Na samą myśl o obleńcu czuła obrzydzenie, ale cel uświęca środki. Makiaweliczny stosunek do świata zdominował ostatnio jej życie. Czy miała tego świadomość? Oczywiście! Nie chciała niczego zmieniać w dążeniu do celu, bo życie nauczyło ją, że chcąc coś osiągnąć, trzeba być podstępnym, przebiegłym i postępować bez skrupułów. Tak jak Dagmara, „najlepsza koleżanka” Kseni.

W myślach wciąż często nazywała ją przyjaciółką, lecz tylko w myślach. Miała powody, by nie szafować tym słowem nadmiernie. Kryło się pod nim zbyt wiele wspaniałych określeń, którymi nie do końca można było obdarować wszystkich z najbliższego grona. Zasmakowała w przeszłości goryczy porażki i bolesnego zawodu, było to jednak w czasach szkolnych. W dorosłym życiu nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Chwilowe załamanie było potrzebne, aby wyciągnąć wnioski i wziąć przykład z fałszywej mendy, jaką okazała się Dagmara, i nie tylko ona.

Suka skupiła wokół siebie damsko-męski chórek współpracowników, dyrygując nim po mistrzowsku pochlebstwami i obietnicami lepszej przyszłości. Łyknęli przynętę i czekali z niecierpliwością na spełnienie obietnic. Ksenia dopiero po jakimś czasie uświadomiła sobie, jakże była łatwowierna, przekraczając w swojej naiwności wszelkie granice i wystawiając się na złośliwe, pokątne szepty.

Bardzo chciała się zmienić, musiała uzdrowić swoją psychikę, przekonać się, jak to jest być wredną, fałszywą suką, widzącą jedynie własny czubek nosa. Miała ku temu i motywację, i dobrych nauczycieli. Czerpała od najlepszych, od mistrzów manipulacji o miłych, nadmiernie uprzejmych twarzach, za którymi kryły się pokłady jadu; od obłudników żerujących na naiwności i uczciwości. Teraz ona wkroczyła na makiaweliczną ścieżkę rozwoju, widząc w niej szansę na lepszy byt, a że ktoś mógłby być narażony na cierpienie, to już nie jej problem.

Za wszelką cenę chciała zerwać z nazbyt grzeczną przeszłością, mnóstwem empatii i przyjaznym uśmiechem, z postrzeganiem jej przez otoczenie jako ciepłej kluchy. Jej celem było zbudowanie takiego anturażu, aby dostrzeżono w niej wredną egoistkę, która bez skrupułów depcze to, co w ludziach najlepsze. Pracowała nad tym, by taką opinię o sobie usłyszeć z ust tych, którzy byli nieszczerzy, obdarzając ją przyjaźnią, zaufaniem i pochlebstwami a zażyłość wykorzystywali bez skrupułów do swoich celów. Musiała odbudować pokiereszowaną psychikę. Robiła to dla siebie, terapeutycznie, nie zasilając kieszeni fachowców od fobii, psychoz i natręctw.

Na razie szło jej całkiem nieźle. Pod okiem Bartka nabierała pewności. To on wskazał jej nową drogę życia. Wyposażył ją w odwagę i wiarę w siebie. Nie czuła, że straciła grunt pod nogami. Stąpała po silnym fundamencie. Nie było w nim pęknięć. Była młodość, uroda, mądrość, i był Bartek. Na jak długo wystarczy jej determinacji w budowaniu nowego wizerunku? Miała się o tym przekonać już wkrótce.

ROZDZIAŁ II PANI WŁADYSŁAWA VEL ADA. DLACZEGO ONA?

Z deszczu pod rynnę. Ksenia na początku pracy u pani Władysławy miała nieodparte wrażenie, że tak właśnie można określić przejście z korpotworu do wypasionej willi, przypominającej posiadłość niczym z angielskich filmów. Właścicielka, czyli bogata, sędziwa wdowa, nie wydawała się nadętą krezuską opływającą w złoto, ale jej sposób bycia i traktowania ludzi pozostawiał wiele do życzenia.

Dom był rzeczywiście ogromny – piętrowy, z czerwoną ceramiczną dachówką pokrywającą użytkowe poddasze z kilkoma oknami połaciowymi. Biała elewacja z brązowymi okiennicami, służącymi chyba ku ozdobie, a także frontowa ściana opleciona z lewej stronydzikim winem, ujarzmionym czyjąś sprawną ręką, sprawiały wrażenie dbałości o szczegóły. Aby dostać się do głównego wejścia, należało przejść przez furtkę z kutego żelaza, obok solidnej dwuskrzydłowej bramy wjazdowej utrzymanej w podobnym stylu. Po pokonaniu chodnika wyłożonego kostką brukową i z obu stron obsadzonego tujami oraz równo, nisko przyciętym bukszpanem, wchodziło się kilkoma stopniami do ciężkich, solidnych drzwi wejściowych. Ogrodzenie z siatki od strony chodnika, wzmocnione gęstym, starannie przyciętym ligustrem, zasłaniało przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów.

Gdy Ksenia została zatrudniona u staruszki, za pozwoleniem właścicielki zaczęła rekonesans od poddasza kryjącego kilkoro drzwi pozamykanych na cztery spusty. Nie dociekała, co kryło się w pomieszczeniach. Przypuszczała, że mogą to być składowiska rzeczy niepotrzebnych. Potem schodami z imponującą balustradą zeszła na pierwsze piętro. Tu drzwi do kilku pokoi i dużej łazienki stały otworem, zapraszając do zapuszczenia się w głąb.

Ogromne wrażenie zrobił na Kseni największy, środkowy pokój gościnny z wyjściem na taras okolony kamienną balustradą. Urządzony zmysłem i okiem architekta wnętrz, oczywiście z uwzględnieniem dostępnych materiałów i technik, mógł służyć jako przykład nowoczesnej aranżacji. Lekkie meble i kolorystyka pomieszczenia aż zapraszały do zajęcia miejsca, by przy kawie porozmawiać choćby na mało inspirujący temat, jakim jest pogoda. Dodatkowym jego atutem było usytuowanie od strony ogrodu, który bił po oczach feerią barw różnorodnych kwiatów, stonowaną zielenią trawnika, i licznych krzewów. Na szczęście nie umieszczono pośród nich figurek zwierzaków i ptaków, których Ksenia zwolenniczką nie była. Od razu stało się jasne, że to nie pani Władysława zajmowała się ogrodem, lecz człowiek zatrudniony do tego typu prac. Najważniejszą częścią domu, z której korzystały – właścicielka i opiekunka – był parter.

Zaraz za drzwiami wejściowymi witał przybysza duży hol z elektryczną windą domową. Na wprost nich znajdował się imponującej wielkości salon, wyposażony w meble z minionej epoki, najwyraźniej obdarzane przez właścicielkę sentymentem, bo dało się zauważyć ogromną dbałość o utrzymanie reliktów przeszłości.

Kredensiki, serwantki, stoliczki, makatki, dywaniki, ciężkie fotele, otomana, kanapa – istny miszmasz, od którego, zdaniem Kseni, można było dostać zawrotu głowy lub pomylić czasy. Dziewczyna z dezaprobatą patrzyła na przeszłość zgromadzoną w tym pomieszczeniu, tym bardziej że nie gustowała w starociach. Napawały ją dziwnymi skojarzeniami i lękiem, którego nie potrafiła sprecyzować. No i jeszcze ściany ozdobione obrazami, głównie portretami, przypuszczalnie przodków, dopełniały niechęci Kseni do tego miejsca. Być może wyszły spod pędzla znanych artystów malarzy, ale na razie nie dociekała autorstwa owych dzieł, mając nadzieję, że właścicielka tego minimuzeum sama kiedyś oprowadzi ją po swoim królestwie.

Po prawej stronie znajdowała się przestronna kuchnia. Tu królował XXI wiek zarówno w meblach, jak i w wyposażeniu. Podobnie rzecz się miała z łazienką pani Władysławy, w której przewidziano wszelkie udogodnienia mające ułatwić życie osobie w podeszłym wieku. Znajdowała się tuż przy jej sypialni. Pokój Kseni, z oddzielną łazienką, mieścił się vis-à-vis pokoju seniorki. Dziewczyna od razu polubiła swoje nowe lokum, głównie za minimalizm w umeblowaniu: wersalka, przy niej mały stolik, szafa, komoda, fotel uszak i niewielki dywanik pośrodku, całość bez ozdobników typu makatki i bibeloty różnego rodzaju.

Ksenia nieraz zastanawiała się, jakim sposobem pani Władysława stała się posiadaczką fortuny, z której korzystała każdego dnia. Bogaty mąż? Z pewnością, bo często powracał we wspomnieniach jako znakomity przedsiębiorca, ale czy tylko on? Mimo zasobnego portfela pani Władysława nie szastała pieniędzmi. Żyła oszczędnie, jednakże bez narzucania sobie finansowego rygoru. Wszyscy ostrzegali Ksenię przed panią Władysławą, wskazując na dużą różnicę wieku, mogącą zaburzyć komunikację międzypokoleniową. Trudny charakter starszej pani stanowił dodatkowe zagrożenie dla wzajemnych relacji. Zakładano bowiem, że starsze osoby z reguły są upierdliwe i roszczeniowe. Tylko Bartek usilnie namawiał ją, aby spróbowała czegoś zupełnie odmiennego. To on rzucił ją w ramiona pani Władysławy. Dlaczego właśnie Bartek tak bardzo nalegał?

Ksenia nie zastanawiała się wtedy nad jego rolą. Była mu wdzięczna za wsparcie. Potrzebowała zmiany jak ryba wody. I tak zbyt długo zwlekała z odejściem z korpo. Było jej wszystko jedno. Mogła nawet sprzątać miejskie toalety, byleby tylko wyzwolić się ze szponów tej cholernej korporacji i krzywych, fałszywych uśmiechów.

Tak oto znalazła się w objęciach roszczeniowej staruszki, z którą od pierwszego dnia, z pełną świadomością obie rozpoczęły walkę o przetrwanie. Każda chciała grać pierwsze skrzypce w tym dziwnym duecie. W dzielnicy willowej, na obrzeżach miasta w enklawie zieleni i ciszy wiele osób znało tę starą dziwaczkę. Osoby przez nią zatrudniane zmieniały się jak pory roku, a nawet częściej, bo wielu, od ogrodnika, po panie sprzątające i opiekunki, nie mogło znieść apodyktycznego charakteru staruszki. O dziwo tylko poprzedniczka Kseni najdłużej zagrzała miejsce przy pani Władysławie, ale dziewczyna nie dociekała, kim była i dlaczego nagle odeszła.

Gdy Ksenia podjęła decyzję o nowym zajęciu, wróżono jej krótkotrwałą przygodę – epizodzik wypełniający lukę w zawodowym życiu. Ona z uporem twierdziła, że lubi wyzwania. Brzmienie tego słowa wywoływało wśród bliskich pokłady podziwu, a w istocie kryły się pod nim głównie profity finansowe, o których głośno nie mówiła.

Warunki, jakie zaproponowała podopieczna, przesądziły sprawę, tym bardziej że Ksenia nie gardziła pieniędzmi. A że chwilowo znalazła się na życiowym zakręcie, za którym czaiło się widmo finansowego niedostatku, podjęła się karkołomnego wyzwania wyłącznie dla kasy. Lubiła gromadzić szeleszczące papierki, by w odpowiednim czasie wynagrodzić samą siebie drogim ciuszkiem, markowym obuwiem albo kilkudniowym pobytem w spa. Najbardziej lubiła swoje własne towarzystwo lub chwilowe zauroczenie jakimś śniadym, umięśnionym ciałem, które zazwyczaj pojawiało się w jej łóżku, by zniknąć tak szybko, jak szybko mijały miłosne uniesienia. Szczególnie upodobała to sobie niedawno i traktowała jako specyficzny sport, który dawał poczucie zadowolenia, spełnienia, eksponowania kobiecości, niezależności, a te atuty Ksenia ceniła bardzo.

W czasach korpo postrzegano ją jako cnotkę rumieniącą się podczas rozmów o seksie, ale gdy odeszła, wiele się w niej zmieniło wraz z jej spojrzeniem na otoczenie i siebie samą. Stała się inną osobą i chyba nie do końca świadoma zmian, jakie nią rządziły, dawała upust rozhuśtanym emocjom, a jej nieobliczalność była niekiedy druzgocąca. Wkraczając, za namową Bartosza, na nową drogę życia, na której pojawiła się seniorka, nie zdawała sobie sprawy, jak nieprzewidywalne bywają zdarzenia.

Od początku chciała podporządkować sobie warunki pracy, dlatego umowa dotycząca opieki nad panią Władysławą opatrzona była klauzulą pozwalającą opiekunce na dysponowanie wolnym czasem po dobranocce. Dlaczego pani Władysława zdecydowała się na zatrudnienie Kseni po jednej luźnej rozmowie, bez referencji od poprzedniego pracodawcy, którego trudno byłoby znaleźć, bez doświadczenia w opiece nad osobą starszą – poza Bartkiem chyba nikt tego nie rozumiał.

Żeby nadać sprawie jeszcze bardziej niewiarygodnego tonu, trzeba zaznaczyć, że Ksenia poszła na rozmowę kwalifikacyjną z przygotowaną przez siebie wcześniej umową, którą pani Władysława podpisała w ciemno. Jednym z istotnych dla opiekunki punktów były wolne wieczory po godzinie dwudziestej, jeśli sytuacja nie wymagała pozostania przy podopiecznej. Wtedy Ksenia najczęściej wpadała w odwiedziny do rodziców mieszkających w odległej dzielnicy lub wychodziła do restauracji na pogaduchy z sympatycznym barmanem.

Bartek od pewnego czasu stał się powiernikiem jej rozdygotanych emocji. Znała go od dawna, jeszcze z korporacyjnych czasów, gdy całą grupą wpadali na drinka. Wszystko w jej życiu się zmieniło, ale niezmienne pozostały miłe kontakty z alkoholowym „merdaczem”, jak go kiedyś nazwała. Podziwiała jego doskonale opanowaną technikę shakerowania podczas przyrządzania drinków. Stwierdziła, że wstrząsanie i mieszanie przypomina radosne merdanie psiego ogona. Sympatia nie przekładała się na nic, co wykraczałoby poza wyłącznie przyjacielskie stosunki. Czy może istnieć przyjaźń między piękną kobietą a przystojnym mężczyzną? Może, a najlepszym tego dowodem byli Ksenia i Bartek. Po prostu dobrze im się rozmawiało. Wiedzieli o sobie niemało, ale ciągle pozostawał margines niedopowiedzeń.

Chyba oboje cenili to, że nie drążyli w swoich życiorysach zbyt nachalnie. Tak na dobre ich zażyłość zaczęła się od niefortunnej sytuacji związanej z awansem Kseni. Stawała na głowie, dawała z siebie wszystko, miała trzydzieści lat, więc stażem i doświadczeniem zajmowała pierwszą pozycję w porównaniu z dwudziestopięcioletnią Dagmarą, która mogła uczyć się od niej. A jednak to Daga rozlewała szampana, przyjmując gratulacje od koleżanek i kolegów z działu.

Ksenia pamiętała tylko, że odstawiła na brzeg biurka nietknięty kieliszek wypełniony spienionym płynem i na drżących nogach skierowała się do windy. Pierwszą myślą, jaka towarzyszyła jej podczas przekręcania kluczyka w stacyjce opla, był Bartek.

Gdy chwiejnym krokiem podeszła do restauracyjnego baru, mężczyzna od razu zauważył, że wydarzyło się coś niedobrego. Nie była pijana.

– Drinka? – zapytał.

– Poproszę mocnego – usłyszał w odpowiedzi stłumiony głos.

– Widać gołym okiem, że kondycha sięgnęła bruku. Trzęsiesz się, wzrok masz niezbyt wyrazisty. Brałaś coś? Jesteś na głodzie? – Sam nie wierzył, że o to zapytał.

Znał tę dziewczynę i wcześniej nic nie wskazywało uzależnienia od czegokolwiek, chyba że od pracy, bo pracoholiczką była z pewnością. Gdy przychodziła sama, bez biurowego towarzystwa, siadała przy barze i nad szklanką pomarańczowego soku lub słabego drinka, bo tylko takie piła, snuła opowieść, jak to wkrótce zostanie szefową działu. Nigdy nie przesiadywała przy barze zbyt długo. Tłumaczyła się, że ma sporo pracy i zapewne przy komputerze spędzi kolejną noc, aby z rana oddać szefowi firmy niezbędne sprawozdania.

– Bartku, do dzisiaj nie miałam pojęcia, jak skurwiały jest świat. W jakim rynsztoku żyję – odezwała się zdruzgotanym głosem.

– Awans poszedł się hulać, pracoholiczko – stwierdził Bartek, a po chwili dodał: – Nawet wiem, kto pije szampana. Twoja koleżanka, Dagmara, ta zalotna klaczka z ponętnym zadkiem? Jeśli kręciła nim przed szefem, tak jak przed niejednym gościem hotelowym, musiała cię wygryźć. – Barman był bezlitosny. Spojrzał na Ksenię przenikliwym wzrokiem, stawiając przed nią szklankę. – Dzisiaj zrobiłem ci drinka z potrójną dawką alkoholu. Wrócisz do domu taksówką. – Postawił przed nią napój i wpatrzył się w jej przesyconą dojmującym smutkiem twarz.

– Ja nie dam rady. Jak mam iść jutro do pracy? Jak spojrzę ludziom w oczy? Żebyś widział ich miny. Jak powiem o tym rodzicom? Tak we mnie wierzyli. Z samego rana złożę wypowiedzenie – mówiąc to, rozpłakała się bez żadnych hamulców.

Łkała jak skrzywdzone dziecko, nie bacząc, że wzbudza zainteresowanie mężczyzny siedzącego nieopodal na hokerze. Ten na szczęście oddalił się do stolika w głębi lokalu, wyczuwając zapewne niezręczność sytuacji.

Barman podał jej chusteczki, przybliżył twarz do mokrego od łez policzka i szepnął z irytacją w głosie:

– Nie usłyszysz ode mnie pocieszenia, wyzwól w sobie wściekłość i bierz byka za rogi. To nie ty musisz się wstydzić i chyłkiem przemykać po kątach. Kobieto! Boisz się kpiących min współpracowników? To oni mają się wstydzić, nie ty. Tym bardziej że prawdopodobnie wiedzieli o tym, co się święci. Jutro jak zwykle usiądziesz przy swoim biurku, przykleisz sobie do ust miły uśmiech i zaliczysz kolejny dzień w korporacji. Rób swoje, ale spójrz na otoczenie innym okiem. Zmień się. Pomyśl, kogo mogłabyś skrzywdzić tak, jak skrzywdzono ciebie. Jesteś za dobra, zbyt wrażliwa. Bardzo dobrze, że dostałaś ostrego kopniaka. Teraz ty zacznij kopać! Z prawej wredna suka, uderz w ryj, z lewej podstępny chujek, w jaja go, aż zawyje! Trzeba brać życie za bary, a nie chlipać jak rozmemłana panienka!

– Bartek, przestań! Ja tak nie potrafię. Zwolnię się.

– A ta znowu swoje! Spróbuj chociaż, jak to jest być po drugiej stronie barykady. Życie to wojna o przetrwanie. Nie wywieszaj białej flagi, bo nie czas na ustępowanie z placu boju. Przylgnęło do ciebie określenie „ciepła klucha”, więc udowodnij mendom, że stać cię na kopanie dołków, w które nie ty wpadniesz, a skurwiałe towarzystwo z twojego otoczenia.

– Tak o mnie mówili? Ciepła klucha? Słyszałeś? – zapytała szczerze zdziwiona, skupiając się na określeniu dotyczącym jej osoby. Jej, która wszystkim dobrze życzyła, pomagała, służyła radą. To nie może być prawda. – Naprawdę tak o mnie mówili? – ponowiła pytanie, pod którym kryło się poczucie klęski.

– Wiele razy. – Bartek uciekał wzrokiem przed załzawionymi oczami Kseni.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Gdybym wiedziała, co o mnie myślą, nie starałabym się o awans, nie siedziałabym po nocach, żeby pracować za siebie i za kogoś. Pomagałam Dagmarze, brałam od niej materiały, aby zdążyła, wyszła na prostą… a ona… – Ksenia wpatrywała się pytającym wzrokiem w Bartka, oczekując z jego strony wyjaśnień.

– Sam nie wiem… nie wiem, dlaczego ci nie powiedziałem. Nie chciałem cię ranić. Sądziłem, że to czcze gadanie. Obgadywanie to norma podczas spotkań. Słyszałem, jak kpili z ciebie, gdy tylko odeszłaś od stolika, gdy dłużej zabawiłaś w toalecie. To towarzystwo od samego początku wiedziało, że nie ty dostaniesz awans. Twierdzili, że jesteś za miękka… No wiesz, jak kluchy, że sobie nie poradzisz. Ktoś musiał się nad tym nieźle napracować, żeby ulepić z ciebie mączystego stworka. Ktoś nieźle się namozolił nad twoim wizerunkiem. Przykro mi, Kseniu, ale wyciągnij wnioski z dzisiejszej lekcji i popraw pałę, jaką w dzienniczku ucznia postawiło ci życie. Tyle mam do powiedzenia w tym temacie. Przestań chlipać, dokończ drinka i do domu, bo nie pogadamy, robi się zbyt tłoczno. Jak zacznę „merdać” drinki, to znak, że nie mam czasu na pogaduchy.

– Proszę, pomówmy jeszcze chwilę. Potrzebuję tego. W domu zamknę się w swoim pokoju i zapłaczę na śmierć. Dobrze, że rodzice wyjechali. Nie zniosłabym ich pytań. Co bym im powiedziała: że straciłam grunt pod nogami, że czuję się bezużyteczna? Miękka i rozciapana jak kluchy, osaczona pogardliwymi spojrzeniami… – Ksenia zapewne długo by się tak biczowała, gdyby nie stanowczy głos Bartka.

– Mówisz, że straciłaś grunt pod nogami. Bardzo dobrze! Powiem ci, że grunt to tylko grunt. Nie warto płakać nad jego stratą. To tylko marne podłoże, niekiedy piaszczyste, żwirowe czy jakieś inne nie zasługujące na uwagę. Straciłaś tylko grunt, a nie fundament. On jest twoją siłą! Zapamiętaj. Fundament to twoja wiedza, doświadczenie zawodowe i uroda. To jest twoja przyszłość, tylko musisz zmienić podejście do świata, ponieważ ludzkie hieny zeżrą cię do ostatniej kosteczki. Odkryj i uruchom w sobie pokłady wściekłości, asertywności i determinacji. Przekonasz się, jakie mają walory zdrowotne. Najprościej sięgnąć po tabletki, alkohol, narkotyki, ale to droga donikąd. Uwierz mi, że coś o tym wiem, apetyczna kluseczko. Bierz przykład ze mnie. Jestem inżynierem budownictwa, któremu też ktoś nadepnął na odcisk, tak jak tobie. Mieszając drinki, nabieram dystansu do otoczenia, wiem, że to sytuacja przejściowa, kiedyś wrócę do wyuczonego zawodu. Kseniu, uwierz mi, jeszcze pozna się na tobie świat, bo jesteś zdolną ekonomistką. Tymczasem jutro wracasz do pracy z podniesioną głową, wyprostowana, bez przygarbionych pleców, z dawnym błyskiem w oku i wkurzeniem, które będzie siłą napędową.

– Łatwo ci mówić, budowlańcu, geologu i psychologu z bożej łaski. Już chyba na zawsze przylgnęło do mnie miano kluchy bez kręgosłupa. I tak będzie tkwiła w moim gardle, dopóki na dobre mnie nie udusi. – Ksenia uśmiechnęła się przez łzy.

– Zmykaj do domu, bo nie mogę już tego słuchać. Do jutra, moja piękna. Widzisz, co się dzieje? Nie mam czasu na pogaduchy. Zamawiam taksówkę. Wyjdź na parking, uspokój myśli, dotleń się i osusz łzy. Taxi o numerze bocznym 582. Idź już! – huknął w stronę niekwapiącej się do wyjścia Kseni, ale tylko zdecydowany głos mógł na nią podziałać.

Rzeczywiście zrobiło się tłoczno przy barze. Ksenia pokiwała mu ręką na pożegnanie i wolnym, nieco chwiejnym krokiem skierowała się ku drzwiom. Bartkowi szczerze było żal tej ślicznej czarnulki. Miał ochotę ją przytulić, bo owładnął nim jakiś dziwny niepokój o tę kruchą, nieporadną istotę.

Dostała ostrego kopniaka i musi się z tym sama uporać. Da radę – pomyślał, patrząc za znikającą za drzwiami dziewczyną.

***

Tak było kilka miesięcy temu. Rady Bartka nie poszły w las. Ksenia wzięła sobie słowa przyjaciela do serca. Popracowała jeszcze jakiś czas w korporacji, ale nie tam leczyła rany. Wiedziała, że musi opuścić siedlisko węży. Ich jad zatruwał ją do szpiku kości. Nie wyzwalał chęci zemsty, tylko prowokował do ciągłego użalania się nad sobą. Ksenia czuła, że długo nie wytrzyma w korporacyjnym tworze i coraz bardziej zbliżała się do podjęcia decyzji o ostatecznym zjeździe cichą windą z trzeciego piętra na parter, będący symbolem wolności i nowego rozdziału życia. Jakiego? Wstyd się przyznać, bo opieka nad znerwicowaną i rozhisteryzowaną staruszką nie była szczytem marzeń.

Dlatego w jej poplątanym życiu pojawił się Anglik, poznała go zresztą dzięki Bartkowi. Nawiązała zażyłe kontakty z mężczyzną, z którym nie tylko spotykała się w hotelowym zaciszu, ale także snuła plany na przyszłość. A te związane były z wyjazdem do Londynu, gdzie czekała praca i mieszkanie, bowiem jej nowy kochanek – Anglik w słusznym wieku, wprawdzie niezbyt umięśniony, o przeraźliwie bladej skórze, jednak bardzo majętny – był doskonałym przyczynkiem by zacząć nowy rozdział życia bez żadnych trwałych deklaracji.

Facet z zasobnym portfelem był jej potrzebny na start i krótki sprint. Tkwiła więc w blokach startowych, czekając na sygnał do rozpoczęcia biegu, a ten miał nastąpić już wkrótce.

Ze swoich planów nie zwierzała się nikomu poza Bartkiem, chociaż nie o wszystkim mu mówiła, bojąc się jego reakcji. Pomimo tego poczyniła pierwsze kroki, aby znaleźć nową opiekunkę dla pani Władysławy. Resztki przyzwoitości nie pozwalały jej na zostawienie podopiecznej na pastwę losu. Tego nie wybaczyliby jej rodzice, znani i szanowani w dzielnicy miasta, którego mieszkańcami byli od zawsze. Ich nieposzlakowana opinia i ogromna sympatia, jaką cieszyli się wśród sąsiadów, nie pozwoliła córce zrobić niczego, co sprawiłoby, że na ich nazwisko padłby choć cień złej sławy. By przez ich ukochaną jedynaczkę wpadli w sieć społecznego ostracyzmu.

ROZDZIAŁ III O KSENI I BARTOSZU – KILKA TAJEMNIC Z ICH ŻYCIA

Ksenia była na swój sposób odmieńcem, świadomie unikała więzów przyjaźni z dziewczynami z korporacji, w której solidnie pracowała na awans. Była go pewna jak niczego w życiu. Jej najbliższa koleżanka, Dagmara, kibicowała Kseni, widząc w niej swoją przyszłą szefową. Trzymała nawet w biurku szampana, aby wznieść toast za jej wielki sukces. Ksenia kilka razy dała się namówić na babski wieczór do restauracyjnego baru, w którym barman Bartek po mistrzowsku mieszał drinki, jednak po którymś spotkaniu powiedziała: basta!

Drażniły ją wysokie dźwięki wydobywające się z podchmielonych gardeł, rywalizujące o dominację w grupie, niekończące się plotki, podsycanie niechęci do współpracowników, roztkliwianie się nad potomstwem, którego nie miała i o którym wcale nie marzyła. Unikała babskich nasiadówek, jednakże nie zrezygnowała całkowicie z wizyt w hotelowym barze, gdzie zadzierzgnęła przyjazne kontakty z barmanem.

Nie pojawiała się regularnie, ale od czasu do czasu zasiadała na wysokim hokerze, wdając się w pogawędkę z Bartoszem, niekiedy także z jego sporadycznie tu wpadającą dziewczyną, która chciała odwiedzić, a raczej skontrolować swojego przystojnego chłopaka.

Ksenia nie była zagrożeniem dla ich związku. Uświadomiła to któregoś dnia obojgu, gdy rozmowy przy barze dotknęły zdrad i kłamstw. Kiedyś po którymś drinku zażartowała, że chętnie poznałaby kogoś interesującego, z kim co jakiś czas mogłaby spędzić miłe chwile. Bartek odpowiedział żartem, że jego w tym głowa, aby spełnić jej zachciankę i wskazać, z kim może bezpiecznie kontynuować znajomość w hotelowym pokoju lub w innym miejscu.

Bywało, że któryś z gości przysiadał się do Kseni, proponując niezobowiązującego drineczka, i Bartek albo ostrzegał, albo przyzwalał na znajomość. Chciał jej pomóc po aferze z awansem. Widział, jak bardzo jest zdołowana i że szuka sposobów na zrekompensowanie sobie strat finansowych i moralnych. Barman popełnił niewybaczalny błąd, nie zdając sobie sprawy, jakie konsekwencje będzie mieć jego nieprzemyślana, rzucona lekko na wiatr propozycja.

Miał się o tym już wkrótce przekonać, bo Ksenia złapała wiatr w żagle i pofrunęła niczym zefirek, by zasmakować i nabrać apetytu na huraganowe doznania.

Bartosz był przerażony, ale Ksenia zapewniała, że zachowa ostrożność i dyskrecję najwyższego rzędu w kontaktach wykraczających poza spotkania w barze , w obawie o swoją reputację, lecz głównie o posadę Bartka, który swoją „dobroć” mógłby przypłacić utratą pracy.

Wielu znało krytyczny stosunek właściciela hotelu do szemranych układów i działania za jego plecami. Był człowiekiem nie pierwszej młodości, wiele w życiu przeszedł, włożył ogrom pracy w to, aby jego hotel był znany z nieposzlakowanej opinii.

Gdy ktoś w sposób bezczelny łamał jego zasady, dostawał pierwsze ostrzeżenie, wiedząc, że drugiego nie będzie. Ksenia z lekkością i egoizmem podchodziła do ostrzeżeń i niepokoju Bartka. Ona nie miała nic do stracenia, za to Bartosz wiele. Pełna poczucia bezpieczeństwa, wyposażona w wiedzę o hotelowym gościu, korzystała niekiedy z zaproszenia do pokoju. Bartek, nagabywany przez Ksenię o dzianych jeleni, milczał jak zaklęty, dając do zrozumienia, że definitywnie kończy z niecną działalnością i nie bierze udziału w nagonce. Nie zniechęcało jej to do polowania, sama wybierała sobie zwierzynę. Bartosz nie rozumiał postępowania tej dziewczyny. Doskonale wiedział, że jej wyskoki związane były z niepowodzeniem w korpo, z tym cholernym awansem, który destrukcyjnie wpłynął na jej psychikę. Ale żeby aż tak!? Zapewniała, że nigdy nie brała pieniędzy. Wolała drogie prezenty lub weekendowe wyjazdy do ekskluzywnych miejsc. Nie dopuszczała do siebie myśli, że być może żona wypatruje męża lub dziecko czeka na ojca. Była przekonana o swojej niewinności, a brak obrączki na palcu i tkliwe opowieści samotnych wdowców i zdradzonych mężów upewniały ją o dobrych uczynkach, zasługujących w jej etycznym katalogu na duży plus. Przecież po to służyła pomocą, wysłuchiwała żalów, pocieszała, gładziła po „odwłosionych”, żeby nie powiedzieć łysych, zatroskanych głowach, aby sfrustrowani tatusiowie i mężowie wracali do domów wyposażeni w wiedzę o swoich niesamowitych męskich cechach i możliwościach. Takie było jej widzenie świata, odkąd pożegnała się z korporacją. Szukała pracy, ale z marnym skutkiem. Raz mówiła, że mogłaby sprzątać miejskie szalety, bo tylko do tego się nadaje, innym razem snuła marzenia o własnej firmie. Trudno było pojąć, że wykształcona młoda kobieta zasilała szeregi bezrobotnych. Bartosz podejrzewał, że niezbyt intensywnie szukała odpowiedniego zajęcia. Wolała sporadyczne przygody, co wywoływało niepokojące przemyślenia barmana, które kończyły się konkluzją: oto bezrobotna piękność musiała się dowartościować, a mogła to osiągnąć w towarzystwie jakiegoś bogatego faceta.

Bartek czuł się współodpowiedzialny za postępowanie Kseni. Nie mówił tego głośno, ale w jego mniemaniu było to co najmniej dziwne. Z jednej strony „ciepła klucha” pozwalająca w życiu zawodowym kopać pod sobą doły wielkości leja po bombie, z drugiej zaś wątpliwa mścicielka i samarytanka w jednym, której poświęcenie nagradzane było sowicie dzięki portfelom przypadkowych znajomych. Dwie osobowości, na dodatek diametralnie różne, budziły ogromny niepokój. Sprawdził w internecie informacje o dwubiegunowości i rozdwojeniu jaźni, choć nie wierzył, że Ksenia cierpi na jedną z takich przypadłości. Musiałby to zdiagnozować specjalista. Przeżyła wprawdzie stres w korpo, ale czy miałby on aż taki wpływ na jej zachowanie? Być może był to zespół stresu pourazowego, jednak dotyczy on chyba żołnierzy wracających z wojny. Bartosz gubił się w domysłach. Postanowił ratować dziewczynę, by nie sięgnęła dna, i zaproponował jej dobrze płatną pracę u pewnej znajomej seniorki. O dziwo podjęła ją, chociaż nie zaprzestała polowań. Któregoś dnia Bartek postanowił przeprowadzić z nią rozmowę dyscyplinującą w obawie o swoje stanowisko pracy. Gdyby szef zorientował się, że ułatwia komukolwiek kontakty z gośćmi hotelu, wyleciałby zza baru z hukiem. Ostatnio niepokoiły go zbyt częste wizyty Kseni w pokoju podstarzałego Anglika, którego upolowała sobie sama. Co prawda już od dawna nie udzielał żadnych informacji na temat gości, ale nie trzeba być geniuszem, aby posądzić go o udział w spotkaniach Kseni z wyspiarzem.

Przegina dziewczyna. Załatwiłem jej pracę u seniorki, ma niezłe wynagrodzenie, a ciągle jeszcze szuka przygód. Jest nieprzewidywalna. – Z lękiem myślał o konsekwencjach, jakie mogły go dotknąć.

Któregoś dnia postanowił z nią porozmawiać. Był wieczór, czekała w barze na Anglika, sącząc leniwie sok pomarańczowy.

– Co się z tobą dzieje, Kseniu? – zaczął niepewnym głosem, patrząc na nią przenikliwie.

– A co niby ma się dziać? – odpowiedziała pytaniem.

– No właśnie chodzi mi o to małe „niby”. Możesz konkretniej?

– Czekam na mojego wyspiarza. Zaraz powinien być.

– W co ty grasz, dziewczyno?

– Finalizuję sprawy biznesowe.

– Żałuję, że mój żart o umożliwieniu ci kontaktów z niektórymi facetami przybrał taki obrót, że wzięłaś to na serio. Zachowujesz się jak prostytutka, a mnie za chwilę przypną łatkę stręczyciela. Myślisz, że recepcjoniści są ślepi? Już jeden z nich zwrócił mi uwagę, że często odwiedzasz pokój tego Anglika i wychodzisz zbyt późno. Dziewczyno, opamiętaj się. Boimy się o pracę. Jeśli ktoś usłużny doniesie szefowi, jesteśmy załatwieni. Nie uwierzy nam, że dzieje się to bez naszego udziału. Wściekliznę macicy masz? Co z twoją pracą u pani Władysławy? Zostawiasz ją bez opieki na kilka godzin. – Bartek nie owijał w bawełnę, gdy mówił, co go trapiło.

– Wyluzuj! Uspokój się! Zrezygnowałeś ze współpracy, to muszę sobie sama radzić. I całkiem nieźle mi idzie. Prawda? Zapewniam, że to tylko biznes. Anglik wyjeżdża, a ja wskakuję na stare tory. Nie obawiaj się recepcjonistów. Oni zawsze przysypiają, mimo że powinni czuwać, a przecież jeśli szef przyłapie ich na drzemce, to marny ich los. Poza tym umowa z moją staruszką jest tak skonstruowana, że wieczorami po „dobranocce” mam dwie lub trzy godziny do mojej wyłącznej dyspozycji, oczywiście jeśli nic złego się z nią nie dzieje. Nie pamiętasz? Przecież sam radziłeś mi, abym nie była ciepłą kluchą, przestała się mazgaić i wzięła sprawy w swoje ręce. Właśnie to robię. – Ksenia z lekkością w głosie skwitowała reprymendę Bartka. Sączyła spokojnie sok i bawiła się przy tym kolorową słomką, czym jeszcze bardziej rozsierdziła barmana.

– Ty jesteś nieźle kopnięta! Aż strach się z tobą przyjaźnić. Może recepcjoniści przysypiają, ale kamery pracują przez całą dobę i rejestrują twoje nocne wygibasy. Ty naprawdę masz pusty łeb! Co ty sobie uroiłaś w tej czarnej, poskręcanej łepetynie?! Moje rady dotyczyły korporacji, już tam nie pracujesz, więc po cholerę uwodzisz tego starucha? Na kim chcesz się mścić? Jeśli ci odbiło, to się lecz! Nie znałem cię takiej! Czy ty w ogóle cokolwiek wiesz na temat tego Anglika, znasz jego imię? Co ty knujesz? O jakim biznesie mówisz?

– Zagalopowałeś się w pytaniach, pogubiłam się, które było pierwsze. Po kolei. Ma na imię, hmm… Jeremiah, Jack, a może Justin… czy jakoś tak. Zwracam się do niego John, a najbardziej lubię o nim mówić „Anglik”. A biznes? Kiedyś ci opowiem. To, co robię, jest mi potrzebne do zdjęcia z siebie odium ciepłej kluchy. Zrozumiałam twoją naukę o gruncie i fundamencie. Korzystam z twoich rad, korzystam z mojej młodości, inteligencji i urody. Wszystkie te atuty wykorzystuję do zbudowania gruntu, by zacząć nowe życie, tylko gruntu pod nogami nie stracę ja, a ktoś inny. Ja pozostanę na silnym fundamencie. Leczę się, to jest moja terapia, aby odbudować swoją psychikę.

Nonszalancja, z jaką to powiedziała, wkurzyła Bartka. Był nie tylko wściekły, ale i zdruzgotany słowami Kseni. Miał ogromne poczucie winy. Nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji luźnej rozmowy, nie przypuszczał, że uruchomi ona nieznane pokłady destrukcyjnego myślenia w tej pięknej główce, bo niechybnie zniszczenie wisiało w powietrzu. Niepokojąca była pewność Kseni, że to ona wyjdzie zwycięsko z misternie uknutego planu, a przecież kto mieczem wojuje, od miecza ginie – takiego scenariusza zapewne nie przewidział jej ptasi móżdżek. Bartek nie mógł opanować wzburzenia i wysyczał ze złością:

– Jesteś głupia jak ta słomka, przez którą sączysz sok! Przypominasz wydrążoną dynię, pusty łeb z dziurami, przez które wyleciał rozum! Straciłaś instynkt samozachowawczy. Popieprzyło cię na dobre, infantylna dziwaczko! Idź do jakiegoś specjalisty zamiast leczyć się sama, bo jeszcze wyrządzisz sobie krzywdę. Debilka!

– Uważaj na słowa, bo wpędzisz mnie w kompleksy, a jestem przecież w trakcie leczenia – zaśmiała się beztrosko i pogroziła mu palcem.

– Idiotka – mruknął pod nosem zrezygnowany Bartek.

– Nie złość się. Mam wszystko pod kontrolą, a ty się nie obwiniaj za dobre rady. Jestem ci za nie bardzo wdzięczna. Efekt moich działań zaskoczy cię już niedługo. Zapewniam, barowy przystojniaczku, że będziesz zdziwiony – powiedziała, uśmiechając się kokieteryjnie.

– Będę zdziwiony, jeśli nie trafisz na oddział psychiatryczny, bo zachowujesz się irracjonalnie, twój rozum skurczył się do wielkości kurzego jaja, dlatego nie jesteś w stanie kontrolować się i panować nad swoim postępowaniem. Tylko czekać, aż będziesz gdakać! – Posłał jej spojrzenie pełne pogardy.

– O mój ty mądry, kryształowy rycerzu. Jeszcze zapiejesz z zachwytu! Za co ja cię tak lubię, nadęty koguciku? – prowokowała nieznośnie.

– Spadaj stąd, żal na ciebie patrzeć – huknął, zbliżając się do jej roześmianej twarzy.

Dalszą dyskusję przerwało pojawienie się Anglika, który z uśmiechem na twarzy przysiadł się do Kseni. Po chwili wyszli do części restauracyjnej.

Bartek był wkurzony do granic wytrzymałości, ale przede wszystkim zaniepokojony postępowaniem Kseni. Nie przypuszczał, że sprawy przybiorą taki obrót, że jego dobre rady przysporzą mu kłopotów. Rozmowa z jednym z recepcjonistów uświadomiła mu, że postępowanie Kseni nie wróży niczego dobrego. Kolega zasugerował mu, żeby zapanował nad swoją znajomą, bo może się to źle skończyć dla nich obu. Bartosz kupił mu nawet flaszkę wódki, aby zatrzymał wiedzę o Kseni dla siebie i zniszczył nagrania z kamer, by nie zobaczył ich szef.