Kemping Chałupy 9 - Katarzyna Janus, Renata Kosin, Marta Matyszczak, Dorota Milli, Alek Rogoziński, Marek Stelar, Joanna Tekieli - ebook + audiobook

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

CHAŁUPY WELCOME TO!

Zaczynają się wakacje, pierwsi szczęściarze ruszają na zasłużone urlopy.
Czy mogą liczyć na piękną pogodę, miłe towarzystwo i odrobinę zasłużonego spokoju? A co, jeśli pan z niebieskiej przyczepy okaże się fanem grillowania całą dobę, w łazienkach zabraknie bieżącej wody, a sąsiadka trochę zbyt nachalnie epatuje seksapilem w postaci zbyt skąpego stroju w czerwone kropeczki?
Nie można pozwolić, by upragnione dwa tygodnie zmieniły się w koszmar. Trzeba ratować te wakacje za wszelką cenę.

URLOP W PRZYCZEPIE KEMPINGOWEJ
– CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 55 min

Lektor: Zespol autorow

Oceny
4,0 (144 oceny)
54
46
33
11
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magda_spodymek

Dobrze spędzony czas

Opowieści na bardzo zróżnicowanym poziomie. Dobrze że są opowieści przybliżające polskie wybrzeże
10
IwonaMarch

Nie oderwiesz się od lektury

„Kemping Chałupy 9” to zbiór opowiadań, które umilą nam ten wakacyjny czas. Książka składa się z 7 opowiadań autorów: Katarzyny Janus, Renaty Kosin, Marty Matyszczak, Doroty Milli, Alka Rogozińskiego, Marka Stelara i Joanny Tekieli. Wszystkie opowiadania przenoszą nas do Chałup – nadmorskiej miejscowości, gdzie możemy spotkać miłość swojego życia, rozwiązać zagadkę kryminalną oraz przeżyć najlepsze wakacje życia. Każde przynosi historię ciekawą, zabawną lub wzruszającą. Myślę, że każdy znajdzie w tej książce coś, co mu się spodoba. To lekka i wspaniała literatura obyczajowa. Ja ubawiłam się świetnie przy tej książce. Marysia i Janusz Kolanko w opowiadaniu Marty Matyszczak urzekli mnie bardzo. W każdej opowieści są wspaniale wykreowani bohaterowie i ich historie, nie jeden raz poprawią nam humor. Nie pozostaje nic, jak zachęcić was do spakowania książki w plecak i spędzeniu wspaniałych wakacji. Miłej lektury 😊
amierzej

Dobrze spędzony czas

sympatyczna, wakacyjna lektura
10
Marcelinasl

Nie oderwiesz się od lektury

swietna
10
AmeliaMi2002

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

JOANNA TEKIELI

 

 

 

Piracki kemping

 

 

Paweł wyszedł z pracy wcześniej niż zwykle, bo ostatnia pacjentka odwołała wizytę. Zamknął gabinet i postanowił przejść się trochę po mieście, ale gdy wyszedł z przychodni, przekonał się, że pada deszcz, a do tego wieje tak przenikliwie zimny wiatr, jakby to był listopad, a nie koniec kwietnia. Wrócił do domu i nabrał ochoty na gorącą kąpiel, więc napuścił wody do wanny i dolał trochę płynu o zapachu morskiej bryzy. Rozsiadł się w wannie otulony pianą i zaczął przeglądać w telefonie kolejne strony sklepu z biżuterią, szukając jakiegoś ładnego kompletu. Zbliżała się dwudziesta piąta rocznica ślubu jego i Eweliny, więc chciał podarować żonie coś wyjątkowego.

„Może szmaragd? Ona ma zielone oczy, ładnie by jej było w takich kolczykach” – zastanawiał się. Niby czasu miał jeszcze dość sporo, bo uroczystość wypadała w lipcu, ale nie lubił zostawiać niczego na ostatnią chwilę.

Nagle światło w łazience zgasło i Paweł w pierwszej chwili chciał wyjść z wanny, ale w następnej sekundzie uznał, że przecież i tak widzi ekran, więc nie ma co marnować dopiero co napuszczonej wody. Oparł się wygodniej o brzeg i przybliżył zdjęcie szmaragdowych kolczyków. Cena zwalała z nóg, ale w końcu nie co dzień obchodzi się srebrne gody. Paweł obejrzał jeszcze cztery inne oferty i wrócił do tej, która jako pierwsza rzuciła mu się w oczy. Te kolczyki były wyjątkowo piękne: delikatne, subtelne, o niebanalnym wzorze. Już miał kliknąć „Kup”, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi do mieszkania.

– Poczekaj chwilę – powiedziała jego żona, a po chwili dodała głośniej: – Pawła jeszcze nie ma, możemy pogadać.

Mimo woli nadstawił uszu.

– Och, wiesz, w lipcu obchodzimy srebrne gody – mówiła Ewelina. – Od marca chodzę na kurs masażu, żeby zrobić Pawłowi prezent, bo on często się skarży na bóle kręgosłupa, a nigdy nie ma czasu, żeby wykupić parę zabiegów… Wiesz, jak to jest z lekarzami.

Paweł wzruszył się. Tyle poświęcenia! Jego żona też rzadko miała czas dla siebie, a teraz tak się starała, żeby zrobić przyjemność jemu. Tym bardziej zasłużyła na najpiękniejszy zestaw szmaragdów! Wrzucił biżuterię do koszyka, ale zanim przeszedł do wyboru formy płatności, usłyszał coś, co sprawiło, że opuścił rękę z telefonem, o mało przy tym nie zanurzając aparatu w pianie.

– Niestety, Paweł jest w tej kwestii pozbawiony wyobraźni i inwencji – stwierdziła gorzko Ewelina. – O rocznicach zawsze pamięta, to mu trzeba przyznać, ale co roku kupuje mi biżuterię. Piękną, drogą, ale… Wiesz, o co chodzi. To najłatwiejsze i nie wymaga w ogóle starania się. A mnie się marzy prezent, który dowodziłby, że on chce spędzać ze mną czas, że ciągle mu na mnie zależy… Zresztą wszystko zrobiło się ostatnio takie przewidywalne, chciałabym jakiejś odmiany, spontaniczności…

Reszty już nie dosłyszał, bo żona uruchomiła czajnik, ale wystarczyło mu aż nadto. Tak go pochłonął ten monolog Eweliny, że nawet się nie zorientował, że w łazience znów jest jasno. Popatrzył jeszcze raz na komplet biżuterii i opuścił stronę sklepu, a potem wpisał w wyszukiwarkę hasło: „Oryginalny prezent na rocznicę ślubu”, jednak nie spojrzał na żaden z wyników, bo zrobiło mu się wstyd.

„To też byłoby pójście na łatwiznę” – uznał. „Muszę sam coś wymyślić”.

Wyszedł z wanny, w której woda zrobiła się już chłodna, ubrał się i opuścił łazienkę, po czym zajrzał do kuchni, gdzie Ewelina odgrzewała właśnie obiad.

„Może ugotuję jakąś wykwintną kolację?” – przeszło mu przez myśl, ale przypomniał sobie, jak kiedyś, gdy próbował zrobić na żonie wrażenie płonącymi naleśnikami, podpalił firankę w kuchni i poparzył sobie dłoń. „Lepiej nie… W gotowaniu nie jestem zbyt mocny. Mam czas, do lipca coś wymyślę!”

Pomysł wpadł mu do głowy już nazajutrz, za sprawą reklamy na Facebooku:

 

Kemping Chałupy zaprasza! Masz już dość ciągle tych samych kurortów, nudnych obiadków i hotelowych basenów z biegającymi wszędzie dzieciakami? Szukasz nowych wrażeń, chcesz być bliżej natury i cieszyć się szumem morza przed snem? Wczasy w przyczepie kempingowej to może być coś dla Ciebie! Możesz przyjechać z własną przyczepą lub wynająć jedną z naszych.

 

„Brzmi fajnie” – pomyślał. „Nawet bardzo fajnie. Odmiana, spontaniczność i nieprzewidywalność, tak jak się marzyło Ewelinie”.

Otworzył stronę kempingu, oglądał zdjęcia i coraz bardziej zapalał się do tego pomysłu. Cena była wysoka, ale nie wyższa niż koszt kompletu biżuterii, który miał kupić na rocznicę. Chciał od razu dokonać rezerwacji, ale uznał, że w takiej kwestii lepiej jednak nie robić żonie niespodzianki.

„Spontaniczność spontanicznością, ale dobrze byłoby poznać jej opinię”.

Po powrocie do domu zdradził jej więc swój pomysł na spędzenie rocznicy ślubu i zanim jeszcze Ewelina się odezwała, już wiedział, że trafił w dziesiątkę. Oczy jej rozbłysły, a na twarzy zagościł szeroki uśmiech.

– Cudowny pomysł! – zawołała, oglądając zdjęcia przyczep. – Są takie piękne, luksusowe, a na dodatek to otoczenie! Zobacz, ten pagórek i szpaler brzóz wyglądają tak malowniczo. Ach, jestem zachwycona! Wspaniale to wymyśliłeś!

Ten zachwyt udzielił się też Pawłowi, zwłaszcza po tym, jak żona zaciągnęła go do łóżka, żeby dać mu przedsmak swoich umiejętności związanych z masażem. Dawno już nie spędzili tak namiętnej nocy i rano Paweł poszedł do pracy z rozanielonym uśmiechem na twarzy, myśląc przy tym, że nigdy nie dostał tak wylewnych podziękowań nawet za najbardziej kosztowny komplet biżuterii…

 

* * *

 

Lipiec zaczął się od ulew i silnych wichrów, więc oboje zaczęli się obawiać, że te ich wakacje będą znacznie bardziej niezwykłe i nieprzewidywalne, niżby sobie życzyli, ale po tygodniu pogoda uspokoiła się i lato ukazało swoje najpiękniejsze oblicze. Słońce świeciło od rana do wieczora, ale nie doskwierał upał, było przyjemnie i tak wakacyjnie, jak tylko można sobie wymarzyć.

– No to w drogę! – Ewelina i Paweł tryskali entuzjazmem, gdy pakowali do bagażnika walizki ze wszystkim, co uznali za niezbędne na kempingu. Trzeba przyznać, że było tego sporo, głównie za sprawą Eweliny, która ciągle dorzucała do bagaży kolejne „absolutnie konieczne” rzeczy.

Zmieniali się za kierownicą co trzy godziny i często robili przerwy na kawę i przekąski, więc do Chałup dojechali, kiedy zapadał już zmierzch. Chwilę błądzili po okolicy, szukając adresu, ale w końcu Paweł uniósł wzrok znad mapy i wskazał palcem widoczny w oddali pagórek z brzozowym zagajnikiem.

– Popatrz, wygląda dokładnie jak na zdjęciu! To musi być tam!

– Ach, cudownie – zachwyciła się Ewelina.

Gdy podjechali na teren kempingu, odnieśli niepokojące wrażenie, że podobieństwa do zdjęć ze strony kończą się właśnie na tym pagórku z brzozami. Na łące rozstawiono dziesięć przyczep, z których żadna nie wyglądała ani luksusowo, ani pięknie. Przeciwnie: przedstawiały sobą widok dość żałosny i mało zachęcający. Paweł i Ewelina stali, patrząc z wahaniem i obawą na poobijane pojazdy, powgniataną blachę, obdrapany lakier, gdy z małego blaszaka wyłonił się potężny mężczyzna dzierżący w dłoni żelazną rurkę – i ruszył w ich kierunku szybkim krokiem. Miał na sobie tylko dżinsy i glany. Umięśniona klatka piersiowa i ramiona pokryte były tatuażami, podobnie jak ogolona głowa.

– Jezu… – jęknęła przestraszona Ewelina i rozejrzała się w popłochu, ale byli tutaj zupełnie sami i nie mogli liczyć na wsparcie.

– Witam miłośników Sztormu, Szkwału i Fali! – huknął mężczyzna głosem jak z beczki, który idealnie pasował do jego wyglądu. Zatrzymał się naprzeciwko nich i zmierzył ich spojrzeniem od stóp do głów. – No, no. To żeście pojechali – powiedział. – Się chłopaki zdziwią. Mors i Mewa, tak? Nie potwierdziliście rezerwacji i myślałem, że jednak nie przyjedziecie, no ale skoro jesteście, to git.

– Eeee – zaczął Paweł, ale mężczyzna nie czekał na odpowiedź.

– Czyli mamy komplet. Jeszcze tu nie byliście. Nie kojarzę was, a raczej znam wszystkich przynajmniej z widzenia. Fajnie, że pojawia się świeża krew, tak jest zawsze ciekawiej. Ja jestem Latający Holender, jakby się kto pytał. Dobra, to którą przyczepę bierzecie? Dla ułatwienia dodam, że wolna została już tylko jedna i to z najwyższym standardem. No, sorry, ale było się pośpieszyć.

– Yyyyy – wydukał Paweł. – Z najwyższym standardem, to chyba dobrze?

– He, he, chłopaki prychali na jej widok… Ale wy… Wyglądacie mi na takich, co lubią mieć bieżącą wodę, no to taka luksusowa jest tylko ta pod górką.

– To super – zgodził się Paweł, który rzeczywiście lubił mieć bieżącą wodę, co – jak sugerował ton Latającego Holendra – było fanaberią i dziwactwem, ale w miarę nieszkodliwym.

Latający Holender otworzył drzwi przyczepy i zrobił teatralny gest, jakby zapraszał królewską parę do sali tronowej.

– Tu jest łazienka. – Wskazał na zawieszoną w kącie zasłonkę, burą i trochę podartą. – Obok kibelek. Sypialnia. – Machnął ręką w stronę opartego o ścianę materaca. – I salon. – Pozostał w tym samym miejscu, tylko tupnął nogą o szarą podłogę, wzniecając tym drobinki kurzu, które połaskotały ich w nosy. – No, a tam macie aneks kuchenny – dodał i zarechotał głośno, bo miejscem, które wskazywał, było palenisko położone pośrodku pola kempingowego.

Paweł popatrzył na niego z niedowierzaniem. Poczuł się w obowiązku zaprotestować przeciw takim warunkom, bo przecież umawiali się na coś zupełnie innego, ale Ewelina rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie i pokręciła głową. Latający Holender zainkasował od nich opłatę za pobyt – o połowę niższą, niż to było ustalone – i wręczył im pokwitowanie, podpisane jego pseudonimem.

– Jutro wam pyknę paragon, bo żem dzisiaj już zamknął fiskala – powiedział.

„Na pewno jest to dokument nie do podważenia” – pomyślał niespokojnie Paweł, patrząc na przybrudzoną na rogach kartkę wyrwaną z notesu, ale nie bardzo mu się uśmiechało kłócić z tym olbrzymem.

– No to ja będę leciał – stwierdził Latający Holender i wyskoczył z przyczepy, ale po chwili odwrócił się i klepnął w czoło. – Aha, jeszcze bym zapomniał o naszym centrum elektronicznym. Jak wam się wyładują telefony, to siadacie na rowerek – wskazał palcem wielki mechanizm, który w pierwszej chwili Paweł i Ewelina uznali za złom – i, za przeproszeniem, pedałujecie, aż nakarmicie sprzęcik. Jakieś pytania?

– Yyyy – wyjąkał Paweł.

– No i gitowo. To nara. Słodkich snów i tego, no wiecie.

Paweł zrobił gest, jakby chciał go zatrzymać, ale Ewelina poklepała go po ramieniu i zamknęła drzwi.

– Daj spokój – powiedziała, kiedy już zostali sami. – Jutro na pewno przyjdzie ktoś z obsługi i wtedy wszystko wyjaśnimy. Przecież nie będziesz dyskutował z takim zakapiorem. Ewidentnie zostawili go tu tylko na dyżur, bo jest późno. Sam mówił, że już tylko na nas czekali. Chodź, pójdziemy przywitać się z morzem.

 

* * *

 

Zostawili bagaże i wyszli z przyczepy, kierując się w stronę wybrzeża. Szum usłyszeli już z daleka, a gdy zeszli na plażę, zatrzymali się, urzeczeni, bo czerwona tarcza słoneczna właśnie znikała za horyzontem, więc niebo i morze wyglądały spektakularnie. Gra świateł i tysięcy odcieni złota, czerwieni i pomarańczu zachwyciła ich i sprawiła, że usiedli oboje na piasku i wpatrywali się w ten pokaz piękna natury, dopóki nie ogarnęły ich zupełnie ciemności. Paweł zaczął się podnosić, żeby wrócić do przyczepy, ale Ewelina chwyciła go za rękę, przyciągnęła do siebie i zaczęła całować. Kochali się na pustej plaży, a potem wracali objęci ciasno i udawali, że nie przeszkadzają im ziarenka piasku, które wcisnęły się w różne zakamarki ich ciał i drażniły skórę przy każdym poruszeniu.

„Cóż, spontaniczność ma też swoje wady” – pomyślał Paweł.

Gdy dotarli na teren kempingu, właśnie trwała impreza. Dziesięć osób siedziało wokół ogniska, z którego doszedł do nich bardzo apetyczny zapach. Nagle oboje uświadomili sobie, że od wielu godzin nic nie jedli. Paweł wyciągnął klucze od przyczepy i małżonkowie skierowali się do drzwi, ale jeden z mężczyzn, który właśnie niósł cztery wielkie kufle piwa, dostrzegł ich manewry i zawołał tak głośno, że słychać go było pewnie w pobliskim mieście:

– Ej, nowi! Chodźcie się zinte… zinte… Lepiej poznać!

Zatrzymali się zaskoczeni i niepewni, bo mężczyzna był potężny i widać było, że ma już za sobą degustację co najmniej kilku takich piw, ale nie dał im czasu na odpowiedź, tylko wcisnął każdemu w rękę jeden kufel, a uwolnioną w ten sposób dłonią chwycił Pawła za ramię i pociągnął w kierunku ogniska. Towarzystwo przy ogniu wyglądało dość osobliwie, ale wszyscy kiwnęli przyjaźnie do nowo przybyłych, a jedna z kobiet, niska, przysadzista, z ogromną burzą czarnych włosów, wręczyła obojgu kije z nabitymi kiełbaskami i przesunęła się, robiąc im miejsce obok siebie.

– Ja jestem Perła, a ci dwaj to Pirat i Śruba. – Wskazała głową dwóch mężczyzn siedzących naprzeciwko, wcale nieprzypominających ani pirata, ani – tym bardziej – śruby.

– Paweł i Ewelina – bąknął Paweł.

– Mors i Mewa, znaczy się, nie? – upewniła się Perła, ale nie czekając na odpowiedź, wskazała palcem wysoką, potężną kobietę w czerwonym dresie. – To jest Syrena, a ten z piwem to Zefir.

– Bo żem jest lekki jak wiaterek – zarechotał przedstawiony, który właśnie przyniósł kolejne cztery kufle. – Piwko nam zafundowali Szkwał, Sztorm i Fala. I catering też!

– Jaki catering? – zainteresował się Paweł, bo rzeczywiście, w ofercie kempingu była mowa o wyżywieniu.

– Ano tu jest! – Łysy, gruby mężczyzna z długą do pasa brodą odsunął zasłonkę i pokazał małe pomieszczenie, w którym leżał wór ziemniaków i mała chłodziarka wypełniona kiełbasą zwyczajną i jajkami. – Full wypas. Codziennie każdy posiłek ktoś inny gotuje, na was wypada obiad w czwartek. Zrobiliśmy losowanie. A tak w ogóle, to Żeglarz jestem, a tam siedzi Majtek.

– Od kiedy znacie Tajfun? – zainteresowała się Perła, ale Majtek zaczął właśnie grać na gitarze i już po chwili cała grupa śpiewała szanty, kiwając się rytmicznie w lewo i w prawo. Ewelina i Paweł początkowo patrzyli na to wszystko dość oszołomieni, ale łyknęli trochę piwa, zjedli kiełbaskę, po czym dostali obietnicę, że zaraz dojdą ziemniaki z ogniska, i nastrój im się udzielił. Parę minut później śpiewali na całe gardło Cztery piwka, potem Wesołego żeglarza i setki innych, których słów nie znali, ale ani trochę im to nie przeszkadzało. Bawili się świetnie, niewyszukane jedzenie smakowało im bardziej niż niejedna kolacja z wykwintnej restauracji, a wesołe rytmy poprawiły im nastrój.

– Fajnie jest tak posiedzieć przy ognisku – westchnęła Ewelina. – Poczułam się jak na harcerskim obozie, jakbym znowu miała piętnaście lat.

Spojrzała w niebo i wydała okrzyk zachwytu, bo wydawało się, jakby gwiazd było dwa razy więcej niż na sklepieniu, jakie widywali nad miastem.

„Tylko że jak miałem piętnaście lat, to mogłem tak siedzieć do białego rana, a teraz oczy mi się kleją” – pomyślał Paweł. „I jutro pewnie będą nieprzytomny przez pół dnia”.

Parę minut po pierwszej Paweł poczuł się już tak zmęczony, że miał ochotę położyć się przy ognisku i zasnąć. Na szczęście, gdy zerknął na żonę, przekonał się, że ona też ziewa rozdzierająco. Zdecydowanie nie byli nocnymi markami. O dwudziestej drugiej zwykle przechodzili już w fazę REM, a tego dnia mieli na dodatek za sobą długą jazdę samochodem i wieczór pełen wrażeń.

– My chyba już się pożegnamy – szepnęła Ewelina do Zefira, który zatrzymał się obok niej, żeby wypić kolejny kufel piwa.

– Znaczy, że co? – zapytał trochę nieprzytomnie.

– Że idziemy spać.

Popatrzył na nią, jakby nagle wyrosły jej na głowie czułki, a oczy zaczęły świecić na różowo.

– No to dobranoc – powiedziała Ewelina i pociągnęła Pawła do przyczepy.

Reszta towarzystwa odprowadziła ich wzrokiem, a potem poszeptali między sobą, że trochę dziwni ci nowi, ale ogólnie fajni. Zaczęli więc śpiewać znacznie ciszej, żeby nie przeszkadzać im w spaniu.

Ewelina i Paweł, choć bardzo zmęczeni i senni, zdążyli jeszcze zamienić kilka słów na temat poznanych właśnie osób.

– Te ich ksywki są trochę podejrzane – mówił Paweł. – Boję się, czy nie trafiliśmy na jakąś grupę przestępczą.

– Brzmią dziwnie – zgodziła się z nim Ewelina. – Ale z drugiej strony… Oni są mili. Dobrze się bawiłam dzisiaj, a ty nie?

– Ja też…

– Będziemy czujni, ale moim zdaniem to po prostu takie nieszkodliwe świry, zafiksowane na punkcie morza.

– Obyś miała rację…

Niespełna godzinę po tym, jak małżeństwo zasnęło, rozpętała się ulewa, która zmusiła resztę grupy do schowania się w przyczepach. Majtek zachował tyle przytomności umysłu, że uratował aneks kuchenny: przykrył paleniska plandeką i obciążył jej brzegi kamieniami.

 

* * *

 

Ewelina i Paweł nie słyszeli ani kropli bębniących o dach przyczepy, ani pisków Perły, ani pomruków i przekleństw reszty towarzystwa. Spali głębokim snem i obudzili się parę minut po dziesiątej. Jako pierwszy oczy otworzył Paweł. Dopiero teraz miał okazję obejrzeć uważnie swoją przyczepę, choć do oglądania za wiele nie było: oprócz materacy, na których spali, leżały tam dwie poduchy do siedzenia i mały taborecik, który pełnił funkcję stolika. Łazienka za zasłonką składała się z kranu, pod którym stała duża, lekko przyrdzewiała miska oraz z toalety, która na szczęście prezentowała się dość solidnie.

„Dobre i to” – uznał, bo nie uśmiechało mu się korzystanie z wykopanej w leśnym zagajniku dziury w ziemi, którą Zefir mu wczoraj pokazał, stwierdzając, że to wychodek imprezowy.

Paweł umył się w lodowatej wodzie, bo ciepłej łazienki najwyraźniej standard nie obejmował, a potem ubrał się i otworzył drzwi, żeby przyjrzeć się kempingowi w świetle dnia. W blasku słońca teren nie był ani trochę bardziej podobny do tego oglądanego na zdjęciach w sieci. Przeciwnie: światło słoneczne bezlitośnie uwydatniało nędzny stan przyczep. Otoczenie było jednak ładne: leśny zagajnik dawał przyjemny cień i roztaczał zapach grzybów i żywicy, a znad morza docierał kojący szum fal.

„Świeci słońce, szumi morze, otacza nas las… Są wakacje, czego chcieć więcej?” – pomyślał Paweł i popatrzył na dym unoszący się nad ich wczorajszym ogniskiem.

Przy palenisku kucał Śruba i próbował rozpalić ogień, co nie było łatwe, bo – mimo zabezpieczenia plandeką – wszystko zawilgło. Na dodatek nie mógł nigdzie znaleźć zapalniczki, tylko wyciągnął z kieszeni Syreny sfatygowane pudełko zapałek i raz po raz pocierał zapałką o draskę, ale siarka też była wilgotna i udawało mu się tylko skrzesać parę iskier. Paweł postanowił mu pomóc, więc zrobił krok w jego stronę i wpadł w poślizg. Nie zauważył, że cały teren po nocnej ulewie zmienił się w wielkie błoto. Wykonał efektowny piruet, a potem nie zdołał utrzymać telemarku, który przeszedł w półszpagat i zakończył się chlupnięciem w błotnistą breję.

– O ku… – wyrwało się Śrubie, który zamarł w połowie gestu i gapił się na manewry Pawła z szeroko otwartymi ustami. W tym momencie podpałka wreszcie zajęła się ogniem i płomień wystrzelił w górę, parząc go w palce.

– Ale czad! – Głos Zefira przebił się ponad krzyki Śruby. – Zrobimy sobie Woodstock w Chałupach! Dobrze to wymyśliłeś, chłopie, a ja myślałem, że z ciebie trochę sztywniak! – Mężczyzna wziął rozpęd i na szczupaka rzucił się w błotnistą breję, rozchlapując ją na wszystkie strony.

Po chwili dołączyli do niego pozostali. Tylko Śruba klęczał obok paleniska i dmuchał w swoje palce, nie zwracając już uwagi na otoczenie. Gwar obudził Ewelinę, która zerwała się, a widząc, że w przyczepie nie ma jej męża, otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Przez kilka sekund gapiła się na taplające się w błocie towarzystwo, a potem, ujrzawszy wśród umorusanych postaci własnego męża, zdjęła klapki i weszła w błoto, ostrożnie badając grunt stopami.

– Woodstock Express! – wrzasnął Zefir i przemknął obok niej, ciągnąc za nogi Syrenę. Błoto spryskało Ewelinę od stóp do głów. Kobieta przez chwilę stała nieruchomo, patrząc na poznaczoną brunatnymi plamami koszulkę, a potem roześmiała się i usiadła tu, gdzie stała, nabrała garść mułu i rzuciła nim w stronę Zefira, który właśnie robił kolejną rundę. Ciemna breja wylądowała na jego ramieniu, a mężczyzna wydał z siebie groźny pomruk.

– Bitwa na błoto! – zakomenderował Pirat i całe towarzystwo zaczęło obrzucać się brunatną papką.

– Nie no, ludzie, trochę kultury przecież! – Latający Holender zatrzymał się przy wejściu na kemping i patrzył na nich, kręcąc głową z dezaprobatą. Ręce splótł na potężnej klatce piersiowej. – Koniec zabawy, bo mi tu zaraz palenisko zniszczycie! A przyczepy kto będzie mył?! Jak Szkwał, Sztorm i Fala to zobaczą, to wy będziecie się tłumaczyć… Zrobią wam taki tajfun, że się nie pozbieracie!

Całe towarzystwo, jak na komendę, uspokoiło się. Popatrzyli na siebie niepewnie, a potem obrzucili wzrokiem przyczepy.

– Już byś nie przesadzał – mruknęła Perła. – Przyczepy ani trochę nie ucierpiały i są tak samo brudne, jak były w dniu przyjazdu. Za to tobie przydałoby się trochę luzu – dodała i rzuciła w niego błotnym plackiem, a potem roześmiała się na widok jego zaskoczonej miny i wrzasnęła: – Czas na kąpiel w morzu! – Po czym popędziła w stronę plaży.

Cała grupa zerwała się i pobiegła za nią. Część plaży znajdująca się najbliżej ich kempingu była raczej pusta – więcej osób gromadziło się kilkadziesiąt metrów dalej, tam, gdzie stały budki z lodami, pizzą i frytkami. Trzy rodziny, które rozłożyły swoje parawany właśnie tutaj, w rogu, w nadziei na spokój i mniejszy tłum, na widok pędzących brudasów wytrzeszczyły oczy i zaczęły w przyspieszonym tempie zbierać swoje rzeczy. Tymczasem amatorzy woodstockowych rozrywek wbiegli do morza i przy wtórze pisków i śmiechu – zmyli z siebie całe błoto. Gdy mieli już dość chlapania się, wyszli z wody i położyli się na plaży, zupełnie nie przejmując się faktem, że piasek lepi się do ich mokrych ciał i ubrań. Leżeli, gapiąc się w niebo i kontemplując kształty obłoków.

– O, patrzcie, wiewiórka!

– A tam orzeł!

Ewelina i Paweł leżeli obok siebie. W pewnym momencie ich dłonie splotły się ze sobą, a gdy Perła zawołała, że obłoki przypominają jej obrączki, popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się. Dawno już nie czuli się tak beztrosko. Te wygłupy i szaleństwa były zupełnie nie w ich stylu. Gdyby ktoś im powiedział, że oni – księgowa i kardiolog – będą się dobrze bawić w grupie dość ekscentrycznych ludzi, taplać w błocie i kąpać w morzu w ubraniach, nigdy by w to nie uwierzyli. A tymczasem nie tylko to właśnie zrobili, ale na dodatek bardzo im się to spodobało. Poczuli się zrelaksowani, odprężeni, zadowoleni.

„Chyba tak powinno być na wakacjach” – pomyśleli.

– Ej, riebiata – odezwał się Majtek. – Nie wiem, jak wy, ale ja jestem głodny. Proponuję wrócić na kemping i zobaczyć, co ciekawego ugotował nam Śruba.

– Niech zgadnę: ziemniaki i kiełbaski z ogniska? – zapytała Ewelina.

– Możesz się zdziwić. On jest dość tego… No wiesz. Kretyniwny.

– Aha.

Gdy wrócili na kemping, przekonali się, że Śruba rzeczywiście wybrał nieco inne rozwiązanie: jajecznicę na kiełbasie. Usłyszał zbliżające się towarzystwo i zaczął wbijać jajka na ogromną patelnię, na której już smażyła się pokrojona w kostkę kiełbasa zwyczajna.

– Żeby nie było jakichś fochów i reklamacji odnośnie do moich posiłków: to jest śniadanioobiad – oznajmił. – Śniadania serwuję tylko do południa, a jest już prawie trzecia.

– Spoko, może być śniadanioobiad. Specjalność pirackiego kempingu – stwierdził Zefir.

Wszyscy rzucili się na to niezbyt wyszukane danie, jakby od tygodnia nie jedli. Paweł ze zdziwieniem stwierdził, że po wczorajszym nocnym obżarstwie nie miał nawet zgagi, choć w domu zazwyczaj cierpiał po każdym nieco większym posiłku. Teraz zjadł podwójną porcję i przekonał się, że Ewelina też sięgnęła po dokładkę, choć na co dzień unikała wszelkich smażonych dań.

„Niech dieta też ma wakacje” – pomyślał i uśmiechnął się do żony.

Kiedy wszyscy się najedli, Majtek, dziwnie nieśmiałym tonem, poprosił, żeby zostali przy ognisku, po czym przyniósł gitarę, brzdęknął parę razy i powiedział:

– Skończyłem już piosenkę o naszych bohaterach. Tym razem poleciałem w historię. Posłuchajcie, i tego… No, wiecie.

Zaczął śpiewać, początkowo cicho i niepewnie, ale w miarę jak zbliżał się do refrenu, nabierał swobody i śmiałości. Była to opowieść o trojgu rodzeństwa: dwóch braciach i siostrze, którzy od wczesnego dzieciństwa mieszkali w starej przyczepie kempingowej, bez żadnych udogodnień. Nie mieli prądu, myli się pod miejskim hydrantem, posiłki grzali przy ognisku.

„Brzmi znajomo” – pomyślała Ewelina i uważniej wsłuchała się w tekst.

Rodzice bohaterów piosenki pili i nie zajmowali się dzieciakami, więc wychowywały się same i wszystko wskazywało na to, że skończą w poprawczaku. Nieobce im były drobne kradzieże, czasem wymuszali na młodszych dzieciakach, żeby coś im kupiły, czasem grywali w karty na pieniądze i oszukiwali przy tym do upadłego. W tym ostatnim prym wiodła siostra chłopaków. Pewnego dnia usłyszeli, że we wschodniej części Bałtyku odkryto wielkie złoża bursztynu, więc uznali, że to dla nich szansa na zdobycie prawdziwego bogactwa. Zbudowali tratwę z desek, lin i pni, które znaleźli na plaży albo podkradli sąsiadom, i wyruszyli w rejs ku przygodzie. Śpiewali na cały głos marynarskie przyśpiewki i oczyma wyobraźni widzieli już siebie w markowych ciuchach i luksusowym domu, jednak los zdecydował inaczej. Nieumiejętnie sklecona z kiepskich materiałów tratwa rozpadła się po godzinie i rodzeństwo cudem uratowała straż przybrzeżna. Wtedy dopiero zainteresowała się nimi opieka społeczna. Na szczęście trafili na urzędniczkę, która była bardzo oddana swojej pracy i nie chciała z góry przekreślać dzieciaków. Wciągnęła ich w zajęcia sportowe i okazało się to świetnym posunięciem. Szczególny talent przejawiali w dziedzinie wrestlingu – i właśnie ten sport stał się dla nich trampoliną do prawdziwego sukcesu. Chłopcy przyjęli ksywki Szkwał i Sztorm, a ich siostra została Falą. Walczyli na ringu, pnąc się coraz wyżej w hierarchii. Zdarzało się, że występowali we troje i przyjęli dla swojej grupy nazwę Tajfun.

Szkwał i Sztorm i Fala,

Przeciwników w pył rozwala

Choć początki trudne były, dzieciaki zwyciężyły.

Powtórzony po raz trzeci refren na melodię popularnej marynarskiej piosenki zaśpiewali już wszyscy.

Majtek przestał grać i skłonił się, przyjmując z uśmiechem gromkie oklaski, jakie zgotowali mu towarzysze.

– Może zdążysz jeszcze dopisać jedną zwrotkę o kempingu? – zapytała Perła i Majtek skrzywił się niechętnie.

– Próbowałem – mruknął. – Ale weź sama znajdź jakieś rymy do słowa kemping.

– Sremping! – zawołał triumfalnie Zefir, a Majtek w odpowiedzi postukał się palcem w czoło.

– Myślę, że nasi gospodarze będą zadowoleni, nawet bez zwrotki o kempingu – łagodziła sprawę Syrena. – W końcu zawarłeś w tym tekście wszystkie ważne szczegóły z ich życia. A kemping to w zasadzie tylko dodatek.

– Czyli to wszystko jest prawda? – zapytała Ewelina.

– No, a coś ty myślała? – zdziwił się Majtek. – Nie znacie historii grupy Tajfun, a przyjeżdżacie na ich jubileusz?

– Yyyy… No, tak wyszło… Szukaliśmy po prostu fajnego miejsca na wakacje i na nasz własny jubileusz… Spodobało nam się zdjęcie kempingu, zwłaszcza ten zagajnik na wzgórzu, no i zapytaliśmy o rezerwację.

– To dlatego nie kojarzymy was z żadnego zgrupowania ani pokazu – mruknął Pirat.

– Szkwał, Fala i Sztorm, jak już zrobili międzynarodową karierę i dorobili się na wrestlingu, wykupili ten teren, gdzie kiedyś stała ich stara przyczepa, samą przyczepę zresztą też – zaczęła opowiadać Syrena. – No i założyli ten kemping, celowo taki prosty i bez luksusów, żeby pokazać ludziom, że nawet z takich warunków można wyjść na prostą i odnieść sukces. No, wiecie, że można odbić się od dna i zrobić prawdziwą karierę, mimo że od urodzenia mieszkasz w dziadostwie.

Ewelina i Paweł spojrzeli na siebie i wymienili uśmiechy. Byli pod wrażeniem usłyszanej historii, która brzmiała jak typowy amerykański sen i rzeczywiście dawała nadzieję.

– A jaki to jubileusz? – zainteresował się Paweł.

– W sobotę mija piętnaście lat, odkąd pierwszy raz stanęli na zawodowym ringu – powiedziała uroczyście Perła. – Przyjadą tutaj, żeby razem z nami, ich najwierniejszymi fanami, uczcić to święto.

– Super…

– A nie macie nic przeciwko temu, żebyśmy też brali w tym udział? – zapytała Ewelina. – No, bo wy jesteście fanami od lat, a my dopiero co poznaliśmy ich historię…

– Lepiej późno niż wcale – uznała Syrena. – Jesteście wporzo. Nie kwękacie, że kiepskie warunki, taplaliście się z nami w błocie i nawet nie fałszujecie przy szantach. Jak dla mnie należycie do drużyny.

– No i zresztą chyba od dzisiaj też jesteście fanami Tajfunu, co? – zapytał Zefir, pochylając się w stronę Eweliny.

– Pewnie, że tak! – zawołali równocześnie małżonkowie. – I chętnie przyjedziemy na któreś zawody, żeby zobaczyć, jak walczą!

– Tak… Damy wam znać, kiedy najbliższe walki! No, dobra, dość tego wysiadywania – zarządził Pirat. – W końcu to wakacje, więc idźcie się czymś zająć, a my tu przygotujemy rozrywki na jutro.

Ewelina i Paweł poszli na plażę. Przez cały czas rozmawiali o Sztormie, Szkwale i Fali i byli pod wrażeniem tego, że tak się wybili. Obejrzeli też stronę grupy Tajfun, ale zaprezentowane na głównej witrynie zdjęcie przedstawiało rodzeństwo w taki sposób, że niewiele można było powiedzieć o wyglądzie zawodników: stali nieruchomo, mieli na sobie wielkie płaszcze z nadrukiem spienionych morskich fal i robili groźne miny. Na stronie zamieszczono też film z pokazową walką. Ewelina i Paweł patrzyli ze zdumieniem, bo był to bardziej pokaz akrobacji niż bicie się.

– Wrestling już taki jest – powiedział Paweł. – Więcej w tym show niż prawdziwej walki.

Miał szczęście, że nie słyszeli tego fani grupy Tajfun, bo wszyscy byli przeczuleni na punkcie opinii niektórych ludzi, sugerujących, że wrestling jest pokazówką i udawaniem.

Paweł chciał otworzyć zakładkę ze zdjęciami, ale Ewelina go powstrzymała.

– Dość już widzieliśmy i mamy jako takie wyobrażenie – powiedziała. – Nie chcę sobie psuć niespodzianki, kiedy zobaczymy ich na żywo!

Resztę dnia Ewelina i Paweł spędzili na plaży. Kupili w kiosku dwa grube magazyny i dwie butelki wody, położyli się na ręcznikach i popołudnie upłynęło im na błogim lenistwie. Czytali sobie nawzajem ciekawsze kawałki, rozwiązali wspólnie dwie krzyżówki, a potem po prostu zapatrzyli się w morze, słuchając jego szumu, który chwilami był tak intensywny, że mieli wrażenie, jakby ten dźwięk dominował nad całą okolicą. Popływali trochę, potem zjedli smażone ryby i wrócili na swoje miejsca na ręcznikach, żeby znów podziwiać zachód słońca. Tym razem wyglądał inaczej, bo dominującą barwą był róż, który rozciągał się po niebie, dopiero tuż nad horyzontem przybierając mocną, niemal czerwoną barwę. Postrzępione obłoki od góry były ciemnoszare, a od dołu tę szarość również rozświetlał pastelowy róż z odcieniami złota. Ostatnie rozbłyski słońca niosły fale morskie i odnosiło się wrażenie, jakby na wodzie zrobiła się świetlista ścieżka wiodąca aż po horyzont.

– Jak pięknie… A my nawet aparatu nie zabraliśmy – westchnęła z żalem Ewelina.

– Przecież mamy komórki – pocieszył ją Paweł. – Nie tylko zdjęcia zrobimy, ale ja nawet film nagrałem! – Pokazał jej ekran.

– Wiem, ale te wakacje są takie jakieś… – zawahała się. – Inne niż wszystkie dotychczas. Spontaniczne, zaskakujące, nieprzewidywalne, ciekawe. Na pewno na długo je zapamiętam i chciałabym też je szczególnie udokumentować. A takie zdjęcia w telefonie to szybko znikają w gąszczu kolejnych fotek…

– Coś wymyślimy.

Gdy wrócili na kemping, właśnie trwała impreza. Ktoś przyniósł prawdziwą kulę dyskotekową, która rzucała kolorowe światła na tańczących przy ognisku. Śruba dostarczył magnetofon kasetowy na baterie i dał znać Majtkowi, żeby odłożył gitarę.

– Przestań smęcić te głodne kawałki – powiedział. – Przyniosłem prawdziwą muzę. To ma być impra w stylu lat osiemdziesiątych, więc trza zachować styl!

– Daj spokój z tym rzęchem, nie możesz włączyć czegoś z telefonu? – mruknął Pirat.

– A potem pedałować godzinę na tym żelastwie, żeby baterię ładować? – odpowiedział pytaniem Śruba. – Nie, dzięki.

Ewelina pomyślała, że pewnie zaraz puści jakieś Majteczki w kropeczki albo kolejną porcję piosenek żeglarskich, ale ku jej zaskoczeniu rozległy się pierwsze takty Autobiografii. Już po chwili wszyscy kołysali się w rytm melodii, nucąc cicho wraz z Grzegorzem Markowskim. Śruba dostarczył kilka piw i czterdzieści minut później kaseta włączyła się od nowa, a całe towarzystwo zaczęło wykrzykiwać Chcemy być sobą. Po północy dyskotekę przerwał przyjazd policji. Funkcjonariusze zagrozili imprezowiczom mandatami, więc magnetofon został wyłączony, a Śruba zarządził ciszę nocną.

– Do łóżek, riebiata, zbierajcie się – powiedział. – Jutro czeka nas ciężka robota, więc się wyśpijcie – dodał.

Policja odjechała, a oni rozeszli się do przyczep, mrucząc przekleństwa pod adresem wymuskanych pańć i lalusiów, którym przeszkadza dobra zabawa i wezwały gliny.

– Ciekawe, jaką robotę miał na myśli – powiedziała Ewelina, kładąc się obok Pawła na materacu i przykrywając oboje ręcznikiem plażowym, jednym z czterech, które zabrała. Kiedy się pakowali, Paweł narzekał, że walizek jest za dużo, a teraz ręczniki przydały się bardzo, bo noce wcale nie były tak ciepłe, żeby można było spać bez przykrycia. Jeden służył im też za prześcieradło, chociaż musieli przyznać, że warunki w ich przyczepie, choć surowe, nie odbiegały od standardów higieny. Sprzęty były stare, ale czyste i nawet miska w łazience pachniała środkiem dezynfekującym, a na lekko podartej zasłonce nie było osadów z mydła. Teraz kiedy poznali ideę tego miejsca, zrozumieli, że chodzi o samo wrażenie i pokazanie, bez ilu rzeczy można się obejść, a mimo to miło spędzać czas.

– Nie mogę się doczekać spotkania tego rodzeństwa – wyznała Ewelina. – Uważam, że powinno być o nich głośno, mógłby nawet powstać niezły film…

– Tak, chociaż wrestling w Polsce nie jest zbyt popularny. Sam do tej pory uważałem, że to tylko takie wygłupy…

– No, śpijmy już, bo musimy jutro podołać zadaniu!

Przez chwilę bawili się w zgadywanie, co wymyślił Śruba, ale żaden z ich pomysłów nawet nie zbliżył się do tego, co mieli robić w środę. Zanim zasnęli, oboje pośmiali się ze swoich wcześniejszych obaw związanych z przestępczą działalnością uczestników kempingu.

„Jak łatwo jest kogoś ocenić na podstawie kilku cech i wydać wyrok bez sądu…” – pomyślał Paweł, zanim zmorzył go sen.

 

* * *

 

Rankiem, i to dość wczesnym, jak na możliwości ich kempingu, bo przed godziną dziewiątą, Perła zawołała wszystkich na śniadanie. Tym razem jajecznica na kiełbasie nie wzbudziła zbyt wielkiego entuzjazmu, ale wszyscy zjedli swoje porcje, zerkając przy tym ciekawie na wielką płachtę, która przykrywała jakiś ładunek. Zauważyli ją już wczoraj wieczorem, ale Latający Holender nikomu nie pozwolił tego ruszyć i pilnował jej przez cały czas trwania dyskoteki. Teraz, w świetle dnia, jeszcze bardziej przyciągała uwagę. Widać było, że skrywa coś dużego i niezbyt foremnego.

– No, dobra, dość tego dobrego – stwierdził po śniadaniu Latający Holender, który przyszedł z samego rana i dostarczył prowiant. – Jak już wszyscy zjedli, to bierzcie się do zadania, które wam wyznaczyli nasi gospodarze.

Podszedł do płachty i odciągnął ją jednym zamaszystym ruchem, wzbudzając tym popłoch wśród szczypawek i pająków, które przez noc zorganizowały sobie pod nią schronienie. Płachta skrywała bale drewna, deski i liny.

– Macie zbudować tratwę bez używania narzędzi. Tylko drewno i liny. A potem zwodować ją – oznajmił. – I utrzymać się na niej.

– Wszyscy? – zwątpiła Ewelina. – Tych bali jest za mało, żebyśmy mogli się pomieścić całą grupą.

Latający Holender zerknął na stos i kiwnął głową.

– Tego zadanie nie precyzuje – powiedział. – Ale skoro oni płynęli we trójkę, to myślę, że w waszym przypadku też wystarczą trzy osoby. No to tego, powodzenia. I do roboty!

Machnął do nich, ale nikt już na niego nie zwracał uwagi, bo wszyscy zaczęli planować budowę tratwy. Niektórzy brzmieli tak, jakby co dzień po śniadaniu budowali takie rzeczy, ale większość nie była pewna, od czego zacząć. Dotykali desek i bali, przesuwali liny między palcami, zaglądali pod stos drewna, jakby mieli nadzieję, że znajdą tam jakieś instrukcje. Kiedy się przekonali, że bale sporo ważą, uznali, że najlepiej będzie budować tratwę bezpośrednio na plaży, żeby potem nie trzeba było jej nieść zbyt daleko. Po dwoje chwycili bale i ruszyli ścieżką. Namęczyli się nieźle, a to był dopiero początek pracy. Pierwsza próba połączenia kłód linami zdecydowanie się im nie udała: węzeł puścił, gdy tylko usiłowali podnieść tratwę.

– Nie no, ludzie, trzeba się przyłożyć – narzekała Syrena. – Poczytajmy w necie o budowaniu tratw i dopiero wtedy się do tego bierzmy!

– Tylko że oni netu na pewno nie mieli – zaprotestowała Ewelina, którą historia rodzeństwa naprawdę zafascynowała. – Ostatecznie możemy poczytać, jak robić węzły, bo to pewnie umieli, ale uważam, że powinniśmy się zdać na własne umiejętności i pomysły. Szukanie w necie byłoby pójściem na łatwiznę.

– Dobrze mówi, chociaż niezrzeszona. Będą z ciebie ludzie – stwierdził z uznaniem Śruba i poklepał Ewelinę po plecach, aż zadudniło. – Nawet węzłów nie musimy szukać w necie, bo ja umiem taki jeden niezawodny, to wam pokażę.

Tym razem budowa poszła lepiej, choć i tak tratwy zwodować się nie udało, bo rozpadła się po tym, jak spróbowali ją przesunąć po piasku. Węzeł, którego nauczył ich Śruba, nie był jednak tak niezawodny, jak mężczyzna sądził. Zacisnęli zęby i zdwoili wysiłki. Ewelina znalazła opis, jak wykonać porządny węzeł i każdy się go nauczył, a potem mocowali deski i bale i wspólnymi siłami oplatali je jeszcze od zewnątrz linami i sznurami, które znaleźli pod stosem. Mimo ich starań tratwa wyglądała bardzo kiepsko i z pewnością nie wygrałaby żadnego konkursu na najładniejszy obiekt pływający, ale tym razem wytrzymała zarówno delikatne podniesienie, jak i położenie jej na falach.

– No, przez Atlantyk bym nią nie płynął, ale przy brzegu Bałtyku mogę spróbować – uznał Śruba i pierwszy wdrapał się na pokład. Przez chwilę trwał bez ruchu, jakby się bał, że gdy ruszy ręką, tratwa się rozpadnie, ale ponieważ nic się nie stało, rozsiadł się wygodniej.

– Życie na krawędzi – mruknęła Perła i wpełzła na pokład obok niego. – Żeby ci polisy ubezpieczeniowej nie cofnęli!

– Ja też chcę! – Ewelina wczołgała się ostrożnie i po chwili usiadła z szerokim uśmiechem na twarzy.

Syrena, która posiadała profesjonalny sprzęt fotograficzny, skrupulatnie dokumentowała całe wydarzenie, łącznie z tym, jak tratwa się rozpadła, kiedy próbował na nią wsiąść Pirat. Żeglarze wpadli do wody, przy wtórze pisków i śmiechu, a także przekleństw, które Śruba miotał pod adresem Pirata.

– Tak czy inaczej, zadanie zaliczone – uznał Majtek.

– No to trzeba te bale zabrać z powrotem do obozu – zauważyła Ewelina.

– A po cholerę? – zaprotestował Śruba. – Niech se płyną, nawet do Szwecji. Taki eksport Chałupy!

– A jeśli taka kłoda uderzy w jakieś dziecko na materacu? Albo kogoś, kto będzie płynął? W małą łódkę? – Praworządna Ewelina od razu wytoczyła ciężkie działa, snując wizje mniej lub bardziej prawdopodobnych wypadków, i mężczyzna ustąpił. Przytaszczyli z powrotem kłody na teren kempingu i położyli je tak, żeby – jak już wyschną – można było na nich siedzieć wokół ogniska. Liny, sznury i deski zrzucili obok namiotu z prowiantem.

– Co na obiad? – zapytała Syrena i popatrzyła wyczekująco na Pirata, który dzisiaj miał dyżur obiadowy w kuchni. Mężczyzna udał, że się namyśla, a potem zajrzał do namiotu i powiedział tonem dobrej wróżki, która spełnia życzenia:

– A co powiecie na kiełbaski pieczone w ognisku? Mniam, mniam, to dopiero będzie uczta!

Odpowiedział mu zbiorowy jęk, w którym nie było słychać nawet odrobiny entuzjazmu. Po obiedzie wszyscy poszli na plażę i już do wieczora leżeli tylko na piasku i patrzyli w niebo. Byli zmęczeni, ale zadowoleni, że udało im się wykonać zadanie. Tym razem nikt nie proponował żadnej imprezy i całe towarzystwo poszło spać grubo przed północą, po zjedzeniu kolacji w postaci ziemniaków pieczonych w ognisku.

– Jutro czas na wasze kulinarne popisy obiadowe – powiedziała na odchodnym Syrena, zwracając się do Eweliny i Pawła. – Ja wylosowałam śniadanie…

 

* * *

 

Ranek powitał ich rześkim wiatrem od morza niosącym zapach mokrych kamieni, zmieszany z wonią lasu. Zjedli jajecznicę, przygotowaną przez Syrenę, i całą grupą ruszyli na spacer do lasu, za namową Pirata, który stwierdził, że jest mistrzem w grzybobraniu i na pewno zdobędzie na obiad mnóstwo borowików albo rydzów, które będzie można upiec na ognisku. Po dwóch godzinach krążenia po lesie wrócili do obozu z trzema kurkami i jednym robaczywym podgrzybkiem.

– Możesz zjeść je wszystkie, mistrzu – mruknął Majtek, który podczas tułaczki po lesie potknął się o wystający korzeń i upadł twarzą prosto w mrowisko.

– Nie moja wina, że jest susza – odburknął Pirat.

– Susza… A to takie, co lało w poniedziałek w nocy, to był niby żar z nieba?

Mężczyźni patrzyli na siebie wrogo i Ewelina uznała, że trzeba wkroczyć, zanim skoczą sobie do oczu.

– Czy zamówienie pizzy będzie niezgodne z zasadami kempingu? – zapytała. – Bo nie mogę już patrzeć ani na jajka, ani na ziemniaki, ani na kiełbasę zwyczajną.

– Ja też nie mogę i nawet się do tej pizzy dorzucę – stwierdziła Perła. – Składam zażalenie na catering u Tajfunów.

Pomysł na zamówienie pizzy wszyscy przyjęli z dużym entuzjazmem. Zadowolona Ewelina wybrała numer firmy, której reklamę widziała na plaży, i odczytała z kartki zamówienie, bo każdy podał inny rodzaj dodatków.

– Jaki tu jest adres? – zapytała.

– Kemping Chałupy osiem – podpowiedział Paweł.

– Chałupy dziewięć – rzekła równocześnie z nim Perła. – Pod czwórką jest taki luksusik dla wymuskanych piecuchów – dodała. – To za tą górką. My jesteśmy piątka.

– Aha… – Paweł i Ewelina wymienili porozumiewawcze spojrzenie.

Po zjedzeniu pizzy małżonkowie opuścili towarzystwo i weszli w brzozowy zagajnik porastający wzgórze. Szli wolno, rozglądając się i napawając przyjemnym chłodem, jaki zapewniały dające cień drzewa. Gdy wyszli z zagajnika, znaleźli się… w innym świecie. Równiutko przycięty trawnik otaczał starannie przystrzyżony żywopłot, który tworzył przytulne strefy zapewniające użytkownikom choć odrobinę prywatności. W tak oddzielonych strefach stały przyczepy – i to nie: pordzewiałe, blaszane pudełka, jak na ich kempingu, ale śliczne, eleganckie, czyściutkie i luksusowe cudeńka. Niektóre przypominały miniaturowe domki na kółkach. W oknach widać było urocze firaneczki, na niektórych szybach naklejone były kolorowe witraże. Tuż przy linii drzew stała śliczna altanka, którą porastały pnące róże. Wyglądała jak z katalogu pod hasłem: „Idealne miejsce na wypoczynek”. Ewelina i Paweł popatrzyli na siebie.

– Ale ze mnie baran – mruknął mężczyzna. – Jak mogłem pomylić adresy?!

– Daj spokój, oboje byliśmy zmęczeni drogą, zapadał zmierzch, a wzgórze i zagajnik się zgadzały. Skąd mogłeś wiedzieć, że są dwa kempingi tak blisko siebie?

Z niebieskiej przyczepy wyszła właśnie dorodna blondynka w bardzo skąpym bikini. Przeciągnęła się, odrzuciła na plecy bujne włosy, po czym kołysząc biodrami, weszła do altanki, usiadła z nogami opartymi o barierkę i pogrążyła się w lekturze książki z morzem na okładce.

– Zostały nam jeszcze trzy noce – powiedział Paweł, przyglądając się kobiecie, która wyglądała jak uosobienie wakacyjnego relaksu. – Chcesz się przenieść? – Popatrzył na żonę, która rozglądała się po kempingu, przesuwając wzrokiem po różanym ogródku, błyszczącym grillu i uroczej altance tonącej w kwiatach.

– A czy my jesteśmy wymuskanymi piecuchami? – zapytała Ewelina.

– Ja chyba trochę jestem – przyznał jej mąż.

Spojrzała na niego z uwagą.

– Czyli chcesz spędzić tutaj pozostałe dni? – zapytała, starając się ukryć zawód, który jednak słychać było w jej głosie. Kemping Tajfun naprawdę jej się podobał. Jego atmosfera sprawiała, że czuła się, jakby ubyło jej ze dwadzieścia lat, a przy tym dawno już nie była tak beztroska i zrelaksowana. Nie sądziła, aby tutaj, w tych wymuskanych przyczepach, mogła się tak wyluzować, ale skoro Paweł chciał bardziej cywilizowanych warunków… Popatrzyła na niego pytająco, a on jeszcze raz rozejrzał się po okolicy i westchnął.

– Niekoniecznie chcę się tutaj przenosić. Polubiłem ten nasz dziki kemping i tych wszystkich zwariowanych ludzi, ale… Gorący prysznic bym chętnie wziął – powiedział.

– No to weź! – Ewelina wskazała na pełną uroku wiatę, za którą widać było prysznic. Służył gościom kempingu do spłukania piasku, żeby nie wnosili go sobie do czyściutkich przyczep, kiedy wracali z plaży. – Przecież zapłaciłeś zaliczkę, więc chyba chociaż tyle ci się należy.

– E, na pewno zaraz wyleci gość, który tu pilnuje i mnie przegoni – rzucił powątpiewająco, choć wizja prysznica bardzo go kusiła. – Albo gliny wezwie i resztę urlopu spędzę w areszcie za włamanie się na kemping…

– Aleś wymyślił! – Ewelina postukała się palcem w czoło. – Akurat by cię aresztowali za kąpiel we wspólnej łazience… A ten gość, co tu niby pilnuje, nie zauważyłby włamywacza, nawet gdyby ten kopnął go w tyłek. Gapi się na tę blondynkę, aż mu pod stopami kałuża z cieknącej ślinki rośnie…

Rzeczywiście – mężczyzna, który zajmował się doglądaniem kempingu, usiadł na leżaku w pobliżu altanki, założył ciemne okulary i siedział zwrócony twarzą w stronę wypoczywającej blondynki, która kompletnie nie zwracała na niego uwagi, pogrążona w lekturze.

– Zresztą jeśli będziesz wyglądać, jakbyś miał święte prawo tutaj być, nikt się nie przyczepi – dodała Ewelina. – A masz prawo, przypominam ci.

Paweł nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Wszedł za parawan, rozebrał się do bokserek i namydlił się cały kostką mydła, która leżała na schludnej podstawce obok słuchawki prysznicowej. Spłukał pianę, otrząsnął się i uśmiechnął zadowolony, chociaż woda wcale nie była gorąca, tylko ledwie ciepła. Minę miał jednak tak błogą, że Ewelina poszła w jego ślady, więc kwadrans później oboje pojawili się na plaży w wilgotnych ubraniach i z wodą kapiącą z włosów, ale ani trochę im to nie przeszkadzało, bo dzień był upalny. Usiedli na moment tuż przy linii lasu, a potem wstali, zdjęli buty i trzymając się za ręce, poszli wzdłuż plaży. Fale przypływu obmywały ich stopy. Zaczął padać drobny deszcz i wielu plażowiczów wróciło do hoteli czy pensjonatów, ale Ewelina i Paweł nie mieli nic przeciwko takiej odmianie od palącego słońca.

– Czuję się tak, jakby te wakacje trwały już ze dwa tygodnie – powiedziała Ewelina. – Tyle wrażeń i przygód już za nami, a przy tym wydaje mi się, że jestem wypoczęta i zrelaksowana jak nigdy.

– Ja też.

Dotarli do miejsca, gdzie plaża była zupełnie wyludniona, może dlatego, że skryta w cieniu wysokich jodeł, więc miłośnicy smażenia się na słońcu nie mieli tutaj czego szukać. Zatrzymali się i patrzyli na fale, które łagodnie rozlewały się po piasku.

– Jaka śliczna muszelka! – Ewelina schyliła się i podniosła znalezisko. Muszla była owalna i zabarwiona na delikatny niebieski odcień. – Gdybym znalazła jeszcze jedną, mogłabym spróbować zrobić z nich kolczyki!

Pochylili się oboje i wkrótce mieli nie jedną, ale aż siedem podobnych muszelek, a do tego jeszcze inne okazy i niewielkie bursztyny. Gdy wrócili na kemping, zastali tam tylko Perłę, która rozgrzebywała ziemniaki w palenisku, bo przypadała jej kolej na przygotowanie kolacji. Miała na szyi piękny wisior z nieoszlifowanego bursztynu, a kiedy dostrzegła, że Ewelina na niego patrzy, dotknęła kamienia i powiedziała:

– Znalazłam go o świcie na plaży i zrobiłam ten wisior, tak na pamiątkę. Chociaż może go potem wystawię w moim sklepie…

– Masz sklep z biżuterią? – zdziwiła się Ewelina, bo ta potężna kobieta zupełnie nie kojarzyła się jej ze świecidełkami i błyskotkami.

– Tak, sama ją robię, chociaż to bardziej hobby, bo wyżyć się z tego nie da, dlatego poza tym zapierniczam w sklepie budowlanym – odpowiedziała, a gdy Ewelina poprosiła ją o radę, jak wykorzystać znalezione muszelki, od razu się zapaliła do pracy. Przyniosła z przyczepy jakieś druciki, kasetki, pudełeczka i skrzynki, rozsiadła się wygodnie i przestały do niej docierać wszelkie bodźce. Ewelina próbowała powiedzieć, że marzą jej się kolczyki, ale popatrzyła na zamyśloną Perłę i machnęła ręką.

– Przecież nic za to nie płaciłam, więc jak mi się nie spodoba, to trudno – powiedziała do Pawła.

A jednak spodobało się jej, i to bardzo. Perła zrobiła jej nie tylko przepiękne kolczyki, lecz także wisiorek, a cały komplet wyglądał tak oryginalnie i niebanalnie, że małżonkowie zaniemówili i tylko westchnęli z zachwytem. Gdy Ewelina chciała jej zapłacić za pracę, Perła niemal się obraziła.

– Po prostu je noś, a gdy ktoś zapyta, podaj nazwę mojego sklepu – powiedziała i wręczyła jej wizytówkę, która też zupełnie nie pasowała do jej wyglądu: biała, w kształcie muszli, miała nadruk w postaci pereł i pełen zawijasów napis „Perła – sklep z rękodziełem”.

„Nie należy oceniać ludzi po pozorach” – pomyślała Ewelina i założyła kolczyki oraz wisiorek. „Może i wygląda jak zapaśniczka, ale w tym wielkim ciele siedzi prawdziwa artystka, wrażliwa na piękno”.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Piracki kemping © Joanna Tekieli, 2022

Zbrodnia w szafirze Copyright © by Marta Matyszczak, 2022

Operacja „C” jak Chałupy Copyright © by Marek Stelar, 2022

Usmaż mi pan śledzia Copyright © by Katarzyna Janus, 2022

Hell or Heaven Copyright © by Renata Kosin, 2022

Lato ze snu Copyright © by Dorota Milli, 2022

Zemsta Ortyszy Copyright © Alek Rogoziński, 2022

 

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Zdjęcie na okładce: © Konstantinos A / Dreamstime.com

© Gustavo Frazao / Dreamstime.com

 

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Korekta: Marta Akuszewska

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-100-2

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.