Grupa Zero - Christina Larsson - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Grupa Zero ebook i audiobook

Christina Larsson

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Na dworcu kolejowym w Göteborgu grupa młodych imigrantów z Afryki Północnej napada na starszą kobietę. Zdarzenie wzbudza zainteresowanie mediów, a komendant regionalnej policji przeznacza dodatkowe środki na działania wymierzone w gangi – zwłaszcza w grupy, w których królują uciekinierzy spoza Europy. Celem jest powstrzymanie narastającej przemocy z ich strony.

Ingrid Bergman, komisarz kryminalna, wraca do pracy po krótkim urlopie macierzyńskim. Zaczyna interesować się nierozwiązanym śledztwem sprzed wielu lat. Ponad ćwierć wieku temu funkcjonariusze znaleźli odciętą głowę, ale sprawcy tego potwornego czynu nigdy nie złapano. Z czasem podjęte na nowo dochodzenie ujawnia coraz więcej tajemnic.

Pracownik urzędu gminy zajmujący się inwentaryzacją cieków wodnych w pobliskim rezerwacie przyrody natrafia przypadkiem na nieużywaną starą studnię pełną ludzkich zwłok. Ciała znajdują się w różnym stadium rozkładu. Bergman stwierdza, że popełnioną 25 lat temu zbrodnię musi coś łączyć z tym makabrycznym znaleziskiem.

Grupa Zero” to powieść o egoizmie, nadużywaniu władzy i przekraczaniu moralnych granic. To również szósta książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 428

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 40 min

Lektor: Agata Góral

Oceny
4,2 (29 ocen)
15
8
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luna88

Nie polecam

Słabiej,nudniej. opowieści o niemowlęciu co 3 strona. porażka
01

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: So­cial­grupp noll

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-87-0238-004-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Jak zwy­kle ser­decz­nie dzię­kuję pani An­nie Al­lardi, in­spek­tor po­li­cji

PRO­LOG

Kiedy prze­kro­czył próg domu, od razu wy­czuł, że tu byli. Ro­zej­rzał się po przed­po­koju, jakby cze­goś szu­kał, a po­tem cof­nął się o kilka kro­ków, obej­rzał za­mek dźwi­gniowy i fra­mugę drzwi, ale nie za­uwa­żył za­ry­so­wań ani śla­dów wła­ma­nia, które zwró­ci­łyby jego szcze­gólną uwagę. Mimo to był na sto pro­cent prze­ko­nany, że tu byli. Ich obec­ność zdra­dził słaby za­pach na­parst­nicy pur­pu­ro­wej, na­dal uno­szący się w po­wie­trzu. Wszedł do środka, ale nie zdjął ubra­nia ani za­śnie­żo­nych bu­tów, które zo­sta­wiały na pod­ło­dze ka­łuże i po­woli top­nie­jące błoto. Za­zwy­czaj za­cho­wuje da­leko po­su­niętą ostroż­ność i do­kład­nie spraw­dza, co się wo­kół niego dzieje, ale tym ra­zem zro­bił wy­ją­tek, uznaw­szy, że ta­kie środki ostroż­no­ści są zbędne.

Przy­mknął oczy i głę­boko od­dy­chał, żeby za­pa­no­wać nad pa­niką. Nie wie­dział, co go czeka w środku. Dwa razy prze­łknął ślinę i wszedł do du­żego po­koju. Na sto­liku przy ka­na­pie stała wy­ko­nana ze stali nie­rdzew­nej i wy­peł­niona do po­łowy wodą okrą­gła waza w kształ­cie nerki. Le­żał w niej ró­żo­wo­fio­le­towy bu­kiet kwia­tów uło­żo­nych w kształ­cie tar­czy ze­gara z ło­dy­gami za­nu­rzo­nymi w wo­dzie. Męż­czy­zna miał na­dzieję, że o nim za­po­mnieli, że ten dzień już nie przyj­dzie, bo od tam­tych wy­da­rzeń upły­nęło wiele lat. Za wszystko od­po­ku­to­wał, a póź­niej także za­pła­cił. Na po­czątku pie­niędzmi, a po­tem na inne spo­soby, żeby za­dość­uczy­nić róż­nym lu­dziom, któ­rzy na­wet nie wie­dzieli, że stali się be­ne­fi­cjen­tami jego do­brych uczyn­ków. W jego śro­do­wi­sku uwa­żano go za po­rząd­nego czło­wieka, ale nikt na­wet nie po­dej­rze­wał, jaką cenę mu­siał za to pła­cić. Jedno wie­dział na pewno: ni­czego nie ża­ło­wał. Ro­zej­rzał się po zna­jo­mym po­koju, w któ­rym stały rów­nie zna­jome me­ble: ka­napa, sto­lik za­pro­jek­to­wany przez Carla Malm­stena i fo­tel typu Häg­g­bom, prze­zna­czony dla osób o dłu­gich no­gach i wy­so­kich ple­cach. Ta­kich jak on. „Ulu­bie­niec, który wier­nie to­wa­rzy­szy swemu na­bywcy do końca ży­cia, spra­wia mu praw­dziwą ra­dość, służy do od­po­czynku i sa­mo­do­sko­na­le­nia”. Wła­śnie ta­kie ha­sło re­kla­mowe znaj­do­wało się w ogło­sze­niu, kiedy przed laty ku­piono ten fo­tel i resztę me­bli. Po­sta­wił teczkę na pod­ło­dze i po­tarł dłońmi twarz. Po co w ogóle wraca my­ślami do ja­kie­goś sta­rego fo­tela? I to w ta­kiej chwili? Może jego mózg chce go od­ciąć od rze­czy­wi­sto­ści?

Ze­brał siły i wró­cił do przed­po­koju. Zdjął buty oraz kurtkę i po­wie­sił ją na wie­szaku, a sza­lik i rę­ka­wiczki po­ło­żył na półce na czapki. Spoj­rzał prze­lot­nie w lu­stro i stwier­dził, że dziw­nie się sku­lił, ma ma­towy wzrok i zwiot­czałe ręce. Od razu po­czuł się stary i nie­do­łężny. Po­my­ślał, że to chyba ko­niec, że wszystko mu te­raz od­biorą. A prze­cież nie musi tak być. Jesz­cze nie. Za­ci­snął szczęki, wy­pro­sto­wał się i jesz­cze raz spoj­rzał w lu­stro. Na myśl o tym, jaki ma wy­bór, za­śmiał się do sie­bie. Za­brzmiało to pu­sto, bo sam się pu­sto czuł, ale mimo wszystko… Miał do wy­boru trzy moż­li­wo­ści, jak w po­pu­lar­nej grze: je­dynkę, krzy­żyk albo dwójkę. Je­dynka ozna­czała, że zlek­ce­waży ostrze­że­nie, co może się skoń­czyć pu­blicz­nym po­ni­że­niem, po któ­rym bę­dzie trak­to­wany jak pa­rias i wy­rzu­tek. Krzy­żyk ozna­czał dzia­ła­nie i sta­no­wił je­dyny spo­sób na to, żeby uchro­nić bli­skie mu osoby od zła i skut­ków de­cy­zji, która nie zo­stała jesz­cze pod­jęta, jak rów­nież od de­cy­zji, które pod­jął dawno temu.

Ni­czego nie ża­łuje. Cie­kawe, czy gdyby ci, któ­rym to wszystko uczy­nił, po­znali prawdę, po­pa­trzy­liby na niego ina­czej. Może by zro­zu­mieli jego mo­tywy? Tego się nie­stety nie do­wie, bo to ta­jem­nica i ta­jem­nicą musi po­zo­stać.

Je­śli wy­bie­rze dwójkę, wszystko się skoń­czy i ni­gdy wię­cej nie bę­dzie się mu­siał o nic mar­twić. Skoń­czą się lata stra­chu i po­czu­cia winy, ale jego ży­cie też do­bie­gnie końca. Dwójka ozna­cza sa­mo­za­gładę, choć by­łaby naj­prost­szym i naj­lep­szym wy­bo­rem, bo mógłby ochro­nić tych, dla któ­rych ra­to­wa­nia tyle kie­dyś uczy­nił. Nie­stety to byłby też jego ko­niec.

W cza­sie tych roz­wa­żań do­stał ese­mesa. Nie­chęt­nie go otwo­rzył i prze­czy­tał znaj­du­jące się w nim po­le­ce­nie. Głę­boko wes­tchnął i wy­dał pły­nący z głębi du­szy ża­ło­sny dźwięk. Usiadł na pod­ło­dze, sku­lił się i tak mocno za­ci­snął po­wieki, że po­czuł ból. Znowu każą mu wy­brać ko­goś, kto bę­dzie mu­siał umrzeć. To się chyba ni­gdy nie skoń­czy, a on ni­gdy nie bę­dzie wolny.

Roz­dział 1

Po­nie­dzia­łek, 1 marca

Go­dzina 14.59

Do wy­boru miała pięć­dzie­siąt pięć za­le­głych, nie­roz­wią­za­nych spraw. Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man jesz­cze raz przej­rzała spis sta­rych do­cho­dzeń w spra­wie za­bójstw, w któ­rych nie udało się usta­lić po­dej­rza­nego ani po­wią­zać ni­kogo z tymi zbrod­niami. Chciała do­ko­nać pra­wi­dło­wego wy­boru, bo wie­działa, że z chwilą, gdy to uczyni, na nic in­nego nie bę­dzie miała czasu. Teo­re­tycz­nie wszyst­kie nie­roz­wią­zane sprawy są tak samo ważne, ale to tylko teo­ria. Chciała się za­jąć czymś, co ją po­ru­szy, wzbu­dzi cie­ka­wość, bę­dzie praw­dzi­wym wy­zwa­niem. Na wstępne za­po­zna­nie się z opi­sem spraw po­świę­ciła pra­wie ty­dzień, po­nie­waż ro­biła to po­woli i me­to­dycz­nie. Skre­ślała jedną sprawę po dru­giej, aż zo­stały trzy. Po­tem po­szła do swo­jego bez­po­śred­niego prze­ło­żo­nego, na­czel­nika wy­działu, Al­berta Ting­ströma, oznaj­miła mu, że do­ko­nała wy­boru, i po­in­for­mo­wała, któ­rymi spra­wami za­mie­rza się za­jąć. Mimo to wciąż nie była pewna, czy jej wy­bór był wła­ściwy, i na­wet się za­sta­na­wiała, czy o tym z kimś nie po­roz­ma­wiać.

My­ślami wró­ciła do roz­mowy, którą od­była z Ting­strömem przed dwoma ty­go­dniami. Sama do niego za­dzwo­niła i po­pro­siła o spo­tka­nie. Chciała się wy­rwać z domu i wró­cić do pracy, bo czuła, że jest jej to po­trzebne. Jej córka, Nora, skoń­czyła wła­śnie pół roku. W cza­sie roz­mowy z Ting­strömem usta­lili, jak bę­dzie wy­glą­dać jej tym­cza­sowa praca. Berg­man wie­działa z do­świad­cze­nia, że roz­wią­zy­wa­nie trud­nych spraw nie po­lega na sa­mej fi­zycz­nej obec­no­ści na ko­men­dzie, bo trzeba się też wy­ka­zać wy­sił­kiem in­te­lek­tu­al­nym. Ting­ström po­dzie­lił jej punkt wi­dze­nia. Za­ofe­ro­wał jej pracę na pół etatu i za­pro­po­no­wał, żeby się za­jęła sta­rymi spra­wami, które od kilku mie­sięcy cze­kały w ko­lejce. Obie­cał, że przy­dzieli jej do po­mocy jed­nego lub dwóch śled­czych i tech­nika kry­mi­na­li­stycz­nego. Berg­man nie wie­działa, z kim jej przyj­dzie pra­co­wać, ale miała na­dzieję, że bę­dzie to ktoś z jej daw­nej ekipy śled­czej w Wy­dziale do spraw Za­bójstw. Spoj­rzała na ze­ga­rek i gło­śno za­klęła. Czas tak szybko pły­nie. Po­winna już iść do domu, bo je­śli się spóźni, Adam znowu bę­dzie nie­za­do­wo­lony. Po dro­dze zrobi za­kupy, bo o szó­stej mają do niej wpaść z wi­zytą jej dwie naj­lep­sze przy­ja­ciółki, Ewa i He­lene, które za­pro­siła na ko­la­cję.

Nie­chęt­nie wy­jęła z kie­szeni ma­ry­narki te­le­fon, za­dzwo­niła do ar­chi­wum po­li­cyj­nego i za­mó­wiła se­gre­ga­tory ze stresz­cze­niem trzech nie­roz­wią­za­nych spraw, które wy­brała spo­śród pół setki in­nych. Wło­żyła kurtkę i ocią­ga­jąc się, wy­szła z po­koju. Wo­la­łaby tu zo­stać, żeby się za­jąć pracą, bo po­wrót do biura po sze­ściu mie­sią­cach urlopu ma­cie­rzyń­skiego bar­dzo ją ucie­szył. Lubi po­li­cyjny rytm, po­trze­buje go dla lep­szego sa­mo­po­czu­cia. W bu­dynku czuła się tak, jakby ściany ko­mendy były za­im­pre­gno­wane ad­re­na­liną. Wszy­scy o czymś roz­ma­wiali, bie­gali po ko­ry­ta­rzach, roz­ma­wiali przez te­le­fon i jak zwy­kle na­rze­kali na kiep­ską kawę z au­to­matu. Czuła się tu bez­piecz­nie, jakby to był jej praw­dziwy dom. Z dala od pie­luch i nie­prze­spa­nych nocy.

Roz­dział 2

Po­nie­dzia­łek, 1 marca

Go­dzina 18.07

Głos do­bie­ga­jący z gło­śni­ków po­in­for­mo­wał pa­sa­że­rów, że po­ciąg do­trze wkrótce na Dwo­rzec Główny w Göte­borgu. Osoba, która wy­gła­szała tę for­mułkę, po­dzię­ko­wała im też za wspólną po­dróż i ży­czyła mi­łego dnia.

– Co za bez­czel­ność! – mruk­nęła Mar­ga­reta Bo­lin­der, bo po­ciąg, któ­rym je­chała, miał pra­wie pięć go­dzin opóź­nie­nia, a smród z prze­peł­nio­nej to­a­lety wy­czu­walny był chyba we wszyst­kich prze­dzia­łach. W wa­go­nie re­stau­ra­cyj­nym za­bra­kło dań i na­po­jów i zo­stał po pro­stu za­mknięty. Nie można było ku­pić na­wet kubka kawy. Kon­duk­tor po­in­for­mo­wał pa­sa­że­rów, że po­wo­dem opóź­nie­nia były ob­fite opady śniegu, które do­pro­wa­dziły do awa­rii zwrot­nic i kło­po­tów z trak­cją elek­tryczną, która po­kryła się war­stwą lodu. Bo­lin­der uznała ta­kie tłu­ma­cze­nie za zwy­kłe wy­mówki. Prze­cież to nie no­wina, że zimą w Szwe­cji pada śnieg i pa­nuje mróz. Taka po­goda ni­kogo nie po­winna dzi­wić. Może pra­cow­nicy ko­lei mo­gliby po­roz­ma­wiać z kimś z jej po­ko­le­nia? W la­tach jej mło­do­ści roz­ma­wiano ze star­szymi ludźmi, żeby wy­ko­rzy­stać ich mą­drość i do­świad­cze­nie, ale te­raz nikt już tego nie robi. Wy­gląda na to, że w dzi­siej­szych cza­sach li­czy się tylko bez­myślna mło­dzież, no­winki i trudna w sto­so­wa­niu tech­no­lo­gia. Za jej cza­sów było ina­czej, bo tym, któ­rzy mieli choć tro­chę oleju w gło­wie, wszy­scy oka­zy­wali sza­cu­nek. Lu­dzie, któ­rzy są od­po­wie­dzialni za kur­so­wa­nie po­cią­gów, po­winni po­czy­tać o daw­nych cza­sach, kiedy dzięki pracy ko­le­ja­rzy składy kur­so­wały zgod­nie z roz­kła­dem jazdy. Tyle że wtedy za ko­leje od­po­wie­dzialne było pań­stwo.

Gło­śno prych­nęła i tak ener­gicz­nie po­trzą­snęła głową, że włosy jej się za­trzę­sły, cho­ciaż przed wy­jaz­dem spry­skała je spre­jem, żeby się nie roz­sy­pały. Te­raz już wie, że nie po­winna była je­chać po­cią­giem. Le­piej było od­być tę po­dróż sa­mo­cho­dem, ale zre­zy­gno­wała z tego za­miaru, bo od pew­nego czasu cierpi na „ła­godne po­ło­że­niowe za­wroty głowy”, jak stwier­dził pe­wien młody le­karz, który nie­dawno ją ba­dał. Wo­lała więc nie ry­zy­ko­wać i za­miast po­je­chać z Öre­bro do Göte­borga sa­mo­cho­dem, wy­brała po­ciąg.

Kiedy skład wje­chał na dwo­rzec, wy­sia­dła z wa­gonu i po­sta­wiła wa­lizkę na pe­ro­nie, żeby za­wią­zać sza­lik i za­piąć płaszcz. Na twa­rzy czuła po­dmu­chy ostrego, mroź­nego po­wie­trza. Ostatni raz była w Göte­borgu w roku dzie­więć­dzie­sią­tym trze­cim. Zdu­mio­nym wzro­kiem roz­glą­dała się po dworcu, który od tam­tego czasu bar­dzo się zmie­nił. Szu­kała wzro­kiem ta­bli­czek kie­ru­ją­cych do wyj­ścia na plac Drot­t­ning­tor­get i do Brun­n­spar­ken. Wie­działa, że jest tam przy­sta­nek tram­wa­jowy, z któ­rego bę­dzie mo­gła do­je­chać na miej­sce. Jej uwagę przy­kuła grupka owi­nię­tych w koce że­bra­ków, któ­rzy sie­dzieli przy słu­pach i przy ścia­nach. Przed nimi stały kar­to­nowe kubki, do któ­rych ktoś co pe­wien czas wrzu­cał pie­nią­dze. Nie­któ­rzy trzy­mali zdję­cia swo­ich dzieci i wy­mow­nie wska­zy­wali je ręką. Bo­lin­der za­uwa­żyła, że szu­kali z nią kon­taktu wzro­ko­wego, jakby chcieli ją za­chę­cić, żeby wrzu­ciła im do kub­ków parę ko­ron. „Jesz­cze czego!” – po­my­ślała, bo dla niej była to kwe­stia za­sad. Nie po­świę­ca­jąc im wię­cej uwagi, po­szła da­lej ze wzro­kiem wpa­trzo­nym przed sie­bie. Wszę­dzie stały grupki ciem­no­skó­rych męż­czyzn, któ­rzy prze­stę­po­wali z nogi na nogę, pró­bu­jąc się ogrzać. Pa­lili pa­pie­rosy i za­jęci byli swo­imi te­le­fo­nami. „Imi­granci. Czar­nu­chy. Obrzy­dliwe!” Po­sta­no­wiła uda­wać, że ich nie wi­dzi. „Wra­caj­cie do swo­ich kra­jów” – po­wie­działa w my­ślach. „Prze­stań­cie na nas pa­so­ży­to­wać”. Czy­tała o nich w ga­ze­tach i oglą­dała pro­gramy w te­le­wi­zji. W Malmö prze­jęli nie­które dziel­nice i oku­pują parki ob­ło­żeni ca­łym swoim do­byt­kiem. Przy­je­chali do Szwe­cji, żeby żyć za darmo z tego, na co ona i inni oby­wa­tele tego kraju przez całe ży­cie ciężko pra­co­wali. Wielu z nich twier­dzi, że są jesz­cze dziećmi, cho­ciaż mają mę­ski za­rost. Ćpają, żyją z kra­dzieży i się pro­sty­tu­ują. Kradną na po­tęgę i pew­nie się śmieją z głu­pich, na­iw­nych Szwe­dów. Roz­glą­dała się po dworcu i nie mo­gła się na­dzi­wić, że jest tu tak samo jak w Malmö.

Szyb­kim kro­kiem ru­szyła do wej­ścia. Do­piero w środku po­czuje się bez­piecz­nie, bo prze­cież ta­kim jak oni chyba nie wolno tam prze­by­wać. Drzwi otwo­rzyły się au­to­ma­tycz­nie i z ulgą we­szła do roz­świe­tlo­nego gma­chu hali. Prze­szła kil­ka­na­ście kro­ków i sta­nęła, żeby się ro­zej­rzeć. Po­dzi­wiała piękne, wy­soko skle­pione, szklane da­chy, kute ży­ran­dole i za­cho­waną z daw­nych cza­sów dę­bową okła­dzinę. Stary, oka­zały dwo­rzec z po­łowy dzie­więt­na­stego wieku był naj­lep­szym przy­kła­dem na to, jak się wtedy bu­do­wało z my­ślą o lu­dziach, któ­rym ta­kie miej­sce miało słu­żyć przez wiele lat. Li­czyła się ja­kość. Za­trzy­mała wzrok na szka­rad­nych schow­kach z sza­rej bla­chy, które stały wzdłuż ściany i swym wy­glą­dem psuły całe wra­że­nie. Że też ni­komu nie przy­szło na myśl, żeby je ja­koś za­kryć albo po­sta­wić inne, które się le­piej wto­pią w oto­cze­nie. Na­gle uj­rzała męż­czy­znę w swoim wieku, który pró­bo­wał otwo­rzyć je­den ze schow­ków. W jed­nej dłoni trzy­mał kartkę, drugą pró­bo­wał wpi­sać kod i szar­pał za uchwyt. Z jego ner­wo­wych ru­chów prze­bi­jała fru­stra­cja, bo drzwiczki nie chciały się otwo­rzyć, więc spró­bo­wał jesz­cze raz. Bo­lin­der nie spusz­czała go z oczu, bo jego ru­chy, a zwłasz­cza wy­ma­chy rąk, wy­dały jej się zna­jome. Twa­rzy nie wi­działa, bo męż­czy­zna stał ple­cami do niej. W końcu otwo­rzył scho­wek i wło­żył do niego ter­mo­box.

Bo­lin­der nie wie­działa, do czego ta­kie ter­mo­boxy służą, ale męż­czy­znę roz­po­znała od razu. In­stynk­tow­nie się od­wró­ciła, wbiła wzrok w pod­łogę i wy­szła z hali tym sa­mym wej­ściem, przez które się tu do­stała. Roz­bo­lało ją serce, za­schło jej w ustach, z tru­dem od­dy­chała. Na­gle ktoś ją chwy­cił i po­czuła, że ob­szu­kują ją czy­jeś ręce. Pró­bo­wała się wy­rwać, ale czar­nu­chy były wszę­dzie. Bił od nich za­pach pa­pie­ro­sów i słod­kawy smród potu. Zro­biło jej się nie­do­brze, za­war­tość żo­łądka po­de­szła jej pod gar­dło. Chciała we­zwać po­mocy, ale nie mo­gła wy­do­być głosu. Po­czuła falę cie­pła i chwilę póź­niej upa­dła bez­wład­nie na zie­mię, a przed oczami zro­biło jej się ciemno.

Roz­dział 3

Po­nie­dzia­łek, 1 marca

Go­dzina 18.30

Adam się po­chy­lił i za­brał Norę z ko­lan In­grid. Dziew­czynka skoń­czyła przed chwilą pić po­karm z bu­telki.

– Po­łożę ją do łó­żeczka, że­by­śmy mo­gli zjeść w spo­koju – po­wie­dział i wy­szedł z małą na rę­kach. Berg­man, Ewa i He­lene zo­stały same.

– Wy­gląda na to, że się wdro­żył – za­uwa­żyła z wy­mow­nym uśmie­chem He­lene. – Czy on jest za­do­wo­lony, że prze­bywa na urlo­pie ta­cie­rzyń­skim?

– Bar­dziej niż ja – od­po­wie­działa Berg­man, na­kry­wa­jąc do stołu. – W prze­ci­wień­stwie do mnie jest uoso­bie­niem cier­pli­wo­ści. Wiem, że to może za­brzmieć głu­pio, ale kiedy idzie do pracy, a ja zo­staję z Norą, po ca­łych dniach się nu­dzę. Nie mogę so­bie zna­leźć miej­sca i nie wiem, co z sobą po­cząć.

– W wol­nych chwi­lach mo­gła­byś coś upiec, za­brać się do ro­bie­nia prze­two­rów owo­co­wych, uszyć nowe fi­ranki albo wy­ha­fto­wać po­szwy na po­duszki – za­su­ge­ro­wała Ewa i spoj­rzała nie­win­nym wzro­kiem na He­lene, która od razu pod­chwy­ciła ten wą­tek.

– Mo­gła­byś też ku­pić kilka ro­ślin do­nicz­ko­wych, żeby je póź­niej pie­lę­gno­wać – stwier­dziła z uśmie­chem. – Kak­tusy nie wy­ma­gają wiele pracy.

– Tak my­śli­cie? – upew­niła się Berg­man. – A może po­win­nam się za­pi­sać na kurs „Jak być grzecz­nym i sym­pa­tycz­nym go­ściem, żeby nie zo­stać wy­rzu­co­nym przez go­spo­dy­nię na ulicę?”.

– Tego nie mu­sisz ro­bić – od­parła z uśmie­chem He­len. – Uwa­żam, że po­win­naś się trzy­mać tra­dy­cyj­nych za­jęć do­mo­wych dla ko­biet, które są na urlo­pie ma­cie­rzyń­skim. Je­śli Nora już w tak mło­dym wieku na­uczy się wy­rzu­cać go­ści na ulicę, źle to może na nią wpły­nąć. Mo­głaby wpaść na po­mysł, żeby w do­ro­słym wieku wstą­pić do po­li­cji albo wy­brać ja­kiś inny ty­powo ko­biecy za­wód. Jak my­śli­cie?

Berg­man po­krę­ciła z uśmie­chem głową. Co ona by zro­biła bez ta­kich przy­ja­ció­łek jak Ewa i He­lene? Za­wsze może na nie li­czyć, na do­bre i na złe. Grają z nią w golfa, wy­słu­chują tego, co im opo­wiada o swo­ich spra­wach, spo­ty­kają się z nią i za­wsze są w do­brym hu­mo­rze, cho­ciaż ona nie za­wsze jest dla nich taka, jaka po­winna być, po­nie­waż na­dal zbyt dużo czasu po­święca na pracę, która jest dla niej waż­niej­sza niż wszystko inne. Na szczę­ście mał­żeń­stwo z Ada­mem i przyj­ście na świat Nory ni­czego w jej re­la­cjach z przy­ja­ciół­kami nie zmie­niły. Prze­ciw­nie: stały się so­bie jesz­cze bar­dziej bli­skie.

– Żarty na bok – po­wie­działa He­lene. – Masz już za sobą cały ty­dzień pracy. Jak było?

Berg­man wzru­szyła ra­mio­nami i otwo­rzyła bu­telkę wina.

– Cał­kiem do­brze. Po­mysł jest taki, że­bym się za­jęła daw­nymi spra­wami, które na­dal po­zo­stają nie­roz­wią­zane. Jest ich cał­kiem sporo. Tech­nika po­su­nęła się do przodu, mamy do dys­po­zy­cji co­raz wię­cej no­wo­cze­snych roz­wią­zań. Naj­pierw trzeba prze­pro­wa­dzić do­kładną ana­lizę śla­dów, bo wów­czas nie za­wsze było to moż­liwe. To tro­chę tak jak w se­rialu Kry­mi­na­lne za­gadki Las Ve­gas. A co u cie­bie, He­lene? Na­dal masz tyle pracy?

He­lene po­smut­niała na twa­rzy.

– Nie wiem, w co ręce wło­żyć. Tra­fia do nas co­raz wię­cej dzieci o nie­usta­lo­nej toż­sa­mo­ści. Pro­szą nas o ubra­nia, je­dze­nie, po­moc me­dyczną i inne rze­czy. Sy­tu­acja staje się alar­mu­jąca, bo stale ich przy­bywa, a nas cią­gle jest za mało. Każ­dego dnia mamy do czy­nie­nia z bez­dom­nymi, bez­ro­bot­nymi, psy­chicz­nie cho­rymi, sa­mot­nymi mat­kami i in­nymi oso­bami, które z róż­nych po­wo­dów są w po­trze­bie i mają prawo li­czyć na po­moc ze strony spo­łe­czeń­stwa. Nie­stety na­sze pań­stwo za­wo­dzi, a po­li­tycy prze­zna­czają na taką po­moc za mało środ­ków. Opieka spo­łeczna jest tak nie­wy­dolna, że co­raz wię­cej osób tra­fia do nas.

– Całe szczę­ście, że im po­ma­ga­cie – po­wie­działa Ewa, kle­piąc He­lene po ra­mie­niu. – A jak ty się w tym od­naj­du­jesz? Nie wi­dzę zbyt du­żego en­tu­zja­zmu.

 – Ja­koś to wy­trzy­muję, bo po pracy mogę zo­sta­wić te wszyst­kie pro­blemy za sobą i wró­cić do domu. Miesz­kam sama i nie mu­szę się z ni­kim tło­czyć. Wy­star­czy za­mknąć drzwi na klucz. Kiedy je­stem głodna, za­ma­wiam je­dze­nie do domu, a kiedy cho­ruję, idę do le­ka­rza. Wy­ko­nuję pracę, która spra­wia mi ra­dość, mam grono przy­ja­ciół i nie­źle za­ra­biam. Kiedy czuję, że ta­kie ży­cie mnie nu­dzi, re­zer­wuję ho­tel i jadę na kilka ty­go­dni za gra­nicę, gdzie je­stem trak­to­wana jak ważny gość.

– Nie po­znaję cię – stwier­dziła Berg­man. Usia­dła przy stole i na­lała wina do kie­lisz­ków. – Ni­gdy nie by­łaś taka cy­niczna. Na pewno wszystko u cie­bie w po­rządku?

– Szcze­rze mó­wiąc, nie wiem, czy na­dal po­tra­fię po­go­dzić się z tym, z czym mam do czy­nie­nia na co dzień. Je­śli jed­nak któ­re­goś dnia uznam, że nie je­stem w sta­nie dłu­żej po­ma­gać lu­dziom, wspie­rać ich ani wal­czyć o tych, któ­rzy są w naj­gor­szej sy­tu­acji, ktoś bę­dzie mu­siał mnie za­stą­pić i ha­ro­wać tak ciężko jak ja.

– Może pora zmie­nić pracę? – spy­tała Ewa.

– Nie są­dzę… Zo­stawmy jed­nak w spo­koju moją skromną osobę i po­roz­ma­wiajmy o czymś przy­jem­niej­szym.

– Przy­jem­niej­szym od czego? – spy­tał Adam, wcho­dząc do kuchni. – Może o uro­czy­sto­ści nada­nia imie­nia na­szej có­reczce?

Pod­szedł do pie­cyka i wy­jął z niego gar­nek z la­sa­gne. Po kuchni roz­szedł się za­pach czosnku i chili, który spra­wił, że trzy przy­ja­ciółki całą swoją uwagę sku­piły na na­czy­niu, które Adam po­sta­wił na stole. Ze sto­ją­cej w zle­wo­zmy­waku mi­ski z sa­łatką zdjął fo­lię spo­żyw­czą, wy­jął z lo­dówki dres­sing, prze­mie­szał go i po­lał nim sa­łatkę. Po­sta­wił ją na stole i usiadł obok Berg­man.

– Wspa­niały za­pach! – oce­niła Ewa. Po­cią­gnęła gło­śno no­sem i uśmiech­nęła się te­atral­nie do Adama. – Nie zda­jesz so­bie sprawy, jak ciężko nam było z In­grid, za­nim cię po­znała. Je­dze­nie, które nam ser­wo­wała, było tra­giczne. Kiedy nas za­pra­szała na obiad albo na ko­la­cję, ry­zy­ko­wa­ły­śmy ży­ciem. Ba­ły­śmy się, że może się to skoń­czyć za­tru­ciem po­kar­mo­wym.

Berg­man unio­sła wzrok.

– No pro­szę. Ja­koś nie za­uwa­ży­łam, że­by­ście kie­dy­kol­wiek cu­dem unik­nęły śmierci. Pew­nie dla­tego, że w dzie­więć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu przy­pad­kach na sto je­dze­nie po­cho­dziło z ca­te­ringu.

– Je­den przy­pa­dek na sto to i tak o je­den za dużo – od­parła Ewa, stu­ka­jąc He­lene łok­ciem w bok. – Mam ra­cję?

– Ja­sne. Za każ­dym ra­zem w jed­nej ręce trzy­ma­łam wi­de­lec, a w dru­giej te­le­fon z pal­cem na nu­me­rze alar­mo­wym.

– W ta­kim ra­zie bar­dzo się cie­szę, że je­stem dla In­grid tak nie­od­zowny – za­śmiał się Adam, a trzy przy­ja­ciółki mu za­wtó­ro­wały. – Ży­czę smacz­nego. A te­raz, za­nim zmie­ni­cie te­mat, po­roz­ma­wiajmy o na­szej uro­czy­sto­ści. Wy­pijmy za to.

Cała czwórka unio­sła kie­liszki, pa­trząc so­bie zgod­nie ze zwy­cza­jem w oczy.

– Za Norę i jej ro­dzi­ców – po­wie­działa He­lene.

– Za Norę i jej ro­dzi­ców chrzest­nych – od­parła Berg­man.

– Za­po­mnia­łem ci o czymś po­wie­dzieć – rzu­cił Adam, gdy od­sta­wili kie­liszki na stół. – Wczo­raj dzwo­niła do mnie twoja mama. Nie wie­dzia­łem, że chcesz ją za­pro­sić na uro­czy­stość. Nic nie mó­wi­łaś, że zmie­ni­łaś plany.

Berg­man odło­żyła sztućce i spoj­rzała na niego zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– O czym ty mó­wisz? – spy­tała.

– Że twoja mama przy­jęła za­pro­sze­nie. Po­do­bno pró­bo­wała się do cie­bie do­dzwo­nić, żeby po­twier­dzić przy­jazd, ale nie od­bie­ra­łaś, więc skon­tak­to­wała się w tej spra­wie ze mną.

– Aku­rat ty wiesz naj­le­piej, jak ona po­trafi ma­ni­pu­lo­wać ludźmi. Co jej po­wie­dzia­łeś?

– Że jest mile wi­dziana. My­śla­łem, że zmie­ni­łaś zda­nie i ją za­pro­si­łaś.

– Skąd ci to przy­szło do głowy? Prze­cież wiesz, jak mnie po­trak­to­wała.

Adam spoj­rzał na In­grid, ale ona wy­trzy­mała jego wzrok. Od­wró­cił się więc do Ewy i He­lene i stwier­dził zre­zy­gno­wany:

– Wy­bacz­cie.

Za­brał swój ta­lerz, sztućce i kie­li­szek, po­szedł do sa­lonu, usiadł na ka­na­pie i włą­czył te­le­wi­zor.

Berg­man trza­snęła pię­ścią w stół. Zro­biła to z taką siłą, że wino w kie­lisz­kach roz­lało się na blat.

– Moja matka jest cho­ler­nie sprytna. Do­brze wie, co zro­bić, żeby wszy­scy tań­czyli, jak im za­gra. Jest spe­cja­listką od skłó­ca­nia lu­dzi, któ­rzy po­tem zwra­cają się prze­ciwko so­bie, pod­czas gdy ona wy­cho­dzi z ta­kich sy­tu­acji w roli nie­win­nej ofiary.

– Ale to nie była wina Adama – za­uwa­żyła He­len. – Idź do niego.

Berg­man ski­nęła głową i za­mru­gała oczami, żeby po­wstrzy­mać łzy. Prze­su­nęła dło­nią po czole i po chwili na­my­słu do­szła do wnio­sku, że to sprawka An­dersa albo Pe­tera. Któ­ryś z jej braci się wy­ga­dał, że w nie­dzielę ma się od­być świecka ce­re­mo­nia nada­nia No­rze imie­nia. Berg­man wie­działa, że nie po­winna być na nich zła, a tym bar­dziej nie po­winna mieć pre­ten­sji do Adama. Po pro­stu stra­ciła nad sobą pa­no­wa­nie. Wia­do­mość o nie­spo­dzie­wa­nej wi­zy­cie matki wy­pro­wa­dziła ją z rów­no­wagi. Była zde­gu­sto­wana jej podłą sztuczką.

– Wy­bacz­cie – po­wie­działa, wsta­jąc od stołu. – Po­roz­ma­wiamy o na­szej ce­re­mo­nii kiedy in­dziej. Obie­cuję, że do was za­dzwo­nię.

Roz­dział 4

Wto­rek, 2 marca

Go­dzina 08.01

– Wczo­raj wie­czo­rem na Dworcu Głów­nym w Göte­borgu do­szło do na­padu ra­bun­ko­wego, któ­rego ofiarą pa­dła star­sza ko­bieta – po­wie­dział in­spek­tor po­li­cji kry­mi­nal­nej Vi­king Jo­hans­son, roz­po­czy­na­jąc od­prawę. W sali ze­brali się też dwaj po­zo­stali człon­ko­wie jego ekipy śled­czej, a mia­no­wi­cie Nina Ha­mil­ton i Tho­mas Al­freds­son, funk­cjo­na­riusz z Wy­działu do spraw Za­bójstw. Oboje za­pa­rzyli so­bie przed spo­tka­niem kawę, a kubki stały te­raz przed nimi. – Je­den ze straż­ni­ków ko­le­jo­wych we­zwał ka­retkę. Po­li­cja zo­stała po­in­for­mo­wana o zda­rze­niu do­piero dzi­siaj rano. Za­dzwo­nił do nas ktoś ze szpi­tala Sahl­gren­ska, kiedy ko­bieta od­zy­skała przy­tom­ność. Zo­rien­to­wała się, że stra­ciła ze­ga­rek, port­fel, złoty na­szyj­nik i te­le­fon ko­mór­kowy, który miała w to­rebce. Ob­ra­że­nia ciała i uraz głowy, któ­rych do­znała, świad­czą, że na­pad miał mo­tyw ty­powo ra­bun­kowy. Całe zda­rze­nie mo­gły za­re­je­stro­wać ka­mery mo­ni­to­ringu.

Jo­hans­son zro­bił pauzę, żeby jego słowa wła­ści­wie wy­brzmiały.

– Prze­cież to nie jest sprawa dla na­szego wy­działu – za­uwa­żyła Ha­mil­ton.

– Nie, ale tra­fiła do nas na po­le­ce­nie re­gio­nal­nego ko­men­danta po­li­cji. Od tej pory nasz wy­dział ma się zaj­mo­wać wszyst­kimi prze­stęp­stwami po­wią­za­nymi z imi­gran­tami i prze­stęp­czo­ścią zor­ga­ni­zo­waną.

Jo­hans­son znowu zro­bił pauzę, wrę­czył każ­demu po cien­kiej teczce, wy­jął kartkę i prze­czy­tał na głos jej treść:

– Ofiarą na­padu jest sie­dem­dzie­się­cio­trzy­let­nia Mar­ga­reta Bo­lin­der z Öre­bro. Roz­wią­za­nie tej sprawy nie po­winno nam za­brać dużo czasu. Po­pro­simy o po­moc nasz dział tech­niczny.

– Co to są „prze­stęp­stwa po­wią­zane z imi­gran­tami”?

– Ko­bieta twier­dzi, że na­pa­dła ją banda mło­dych lu­dzi ob­cego po­cho­dze­nia. Wy­bie­ram się do szpi­tala, żeby ją prze­słu­chać.

– W ta­kim ra­zie ja i Nina przej­rzymy na­gra­nia z ka­mer mo­ni­to­ringu i po­roz­ma­wiamy ze straż­ni­kiem dwor­co­wym. Czy są ja­cyś świad­ko­wie tego zda­rze­nia?

– Z tego, co wiem, nikt się z nami nie skon­tak­to­wał, ale mam na­dzieję, że ktoś to w końcu zrobi. Spy­taj­cie cen­trali, czy ktoś nie dzwo­nił w tej spra­wie. Po­roz­ma­wiaj­cie z per­so­ne­lem re­stau­ra­cji, ka­wiarń i skle­pów na dworcu, może coś wi­dzieli. Ja­kieś pro­po­zy­cje?

Al­freds­son i Ha­mil­ton po­pa­trzyli na sie­bie i po­krę­cili gło­wami.

– W ta­kim ra­zie wi­dzimy się o trze­ciej – za­koń­czył Jo­hans­son i spoj­rzał na ze­ga­rek. – W ra­zie czego dzwoń­cie.

Roz­dział 5

Wto­rek, 2 marca

Go­dzina 08.30

Berg­man z tru­dem stłu­miła ziew­nię­cie. Przy­szła do ar­chi­wum, żeby ode­brać se­gre­ga­tory, które za­mó­wiła na dzi­siaj po­przed­niego dnia przed wyj­ściem z biura. W nocy nie­wiele spała. Adam znowu był w złym hu­mo­rze. Ostat­nio co­raz czę­ściej mu się to zda­rza. Na­rzeka i ma­ru­dzi. Od dwóch albo trzech ty­go­dni nie upra­wiali ze sobą seksu. Cią­gle się za­sta­na­wia, po co ode­brał te­le­fon od jej matki. Prze­cież wie­dział, że nie chce jej tu wi­dzieć, że za nic w świe­cie nie za­pro­si­łaby jej na ro­dzinną uro­czy­stość. Na­dal była zła na Adama z po­wodu tego, co zro­bił po­przed­niego dnia. Adam jest zda­nia, że po­winna dać matce szansę, bo Nora ma prawo mieć przy­naj­mniej jedną bab­cię, a jego matka już nie żyje. Ale ona ma inne zda­nie. Jej matka już kilka razy otrzy­mała ta­kie szanse, ale wy­ko­rzy­sty­wała je tylko po to, żeby zro­bić z sie­bie ofiarę i mę­czen­nicę. Do­syć tego!

– Pro­szę bar­dzo – po­wie­dział pra­cow­nik ar­chi­wum, kła­dąc na wy­so­kiej la­dzie trzy grube se­gre­ga­tory. Po­tem wró­cił do kom­pu­tera i ze sku­pioną miną wy­stu­kał coś na kla­wia­tu­rze. Po kilku se­kun­dach włą­czyła się dru­karka, która za­częła z sie­bie wy­plu­wać po­je­dyn­cze kartki. Kiedy skoń­czyła, męż­czy­zna je ze­brał, po­dał Berg­man, pod­su­nął jej ja­kiś do­ku­ment, po­dał dłu­go­pis i po­wie­dział:

– Pro­szę po­kwi­to­wać od­biór.

Berg­man pod­pi­sała i po­szła do swo­jego no­wego po­koju służ­bo­wego w Wy­dziale do spraw Za­bójstw. W po­ło­wie drogi się roz­my­śliła i po­sta­no­wiła zajść do działu tech­nicz­nego, żeby za­się­gnąć opi­nii Ber­tila Nils­sona. Drzwi jego po­koju były otwarte. Męż­czy­zna sie­dział przy biurku, roz­ma­wiał przez te­le­fon i ener­gicz­nie ge­sty­ku­lo­wał. Na wi­dok po­li­cjantki ski­nął jej głową i wska­zał krze­sło.

Berg­man uśmiech­nęła się w my­ślach, bo Nils­son jak zwy­kle prze­cią­gnął dło­nią dwa razy po gło­wie, jakby chciał się upew­nić, czy resztki jego wło­sów znaj­dują się na swoim miej­scu. Wciąż nie mo­gła zro­zu­mieć, czemu ich po pro­stu nie obe­tnie. Fakt, że tak tro­skli­wie o nie dbał, o wiele bar­dziej przy­ku­wał uwagę osób po­stron­nych, niż gdyby je skró­cił albo na­wet ogo­lił całą głowę, tak jak to robi więk­szość męż­czyzn, kiedy ich ły­sina się po­więk­sza. Wie­działa jed­nak, że Nils­son ni­gdy tego nie zrobi, bo no­sił taką fry­zurę od dnia, w któ­rym go pierw­szy raz zo­ba­czyła. Po pro­stu nie na­leży do tych, któ­rzy się na ta­kie zmiany de­cy­dują. Ostroż­nie uło­żyła se­gre­ga­tory na biurku. Nils­son po­pa­trzył na nie, w kilku krót­kich zda­niach za­koń­czył roz­mowę, z trza­skiem odło­żył te­le­fon na biurko i mruk­nął coś o nie­kom­pe­tent­nych idio­tach za­trud­nio­nych w po­li­cji. Nils­son znany był ze swo­ich zmien­nych hu­mo­rów, ale ucho­dził za naj­lep­szego fo­ren­syka, jak od pew­nego czasu ofi­cjal­nie na­zy­wano tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych. Berg­man współ­pra­co­wała z nim od lat i nie­źle się do­ga­dy­wali, co tro­chę ją dzi­wiło. Cza­sem ma­wiała z roz­ba­wie­niem, że w ich wza­jem­nych re­la­cjach utrzy­muje się coś ta­kiego jak „rów­no­waga ter­roru”.

Nils­son głę­boko wes­tchnął, za­ło­żył dło­nie za ko­lana i po­krę­cił głową.

– Wi­dzę, że przy­szłaś z wi­zytą. To miłe z two­jej strony. Wi­tam, wi­tam. Dzięki two­jej obec­no­ści po­ziom IQ na ko­men­dzie wzrósł o pięć­dzie­siąt pro­cent. Dawno cię nie wi­dzia­łem. Sły­sza­łem, że masz się za­jąć sta­rymi spra­wami.

– Zga­dza się – od­parła Berg­man i po­kle­pała le­żące na biurku se­gre­ga­tory. – Wy­bra­łam trzy naj­cie­kaw­sze i uzgod­ni­łam z Ting­strömem, że się nimi zajmę po ko­lei. Przy­szłam tu, żeby cię spy­tać, czy za­pa­mię­ta­łeś ja­kieś szcze­góły zwią­zane z tymi do­cho­dze­niami i od któ­rego z nich byś za­czął.

Nils­son ski­nął głową i po­chy­lił się nad biur­kiem.

– Przy­po­mnij mi, co to za sprawy – od­parł.

Berg­man zre­fe­ro­wała mu każdą z nich. Nils­son ro­ze­śmiał się gło­śno i po­krę­cił głową.

– Bar­dziej niż same za­bój­stwa in­te­re­suje cię to, kto pro­wa­dził do­cho­dze­nia, któ­rzy śled­czy i tech­nicy byli w nie za­an­ga­żo­wani, prawda?

Berg­man nie mo­gła się po­wstrzy­mać od uśmie­chu. Nils­son zdą­żył ją do­brze po­znać przez te wszyst­kie lata, więc tylko ski­nęła głową na po­twier­dze­nie, że jego przy­pusz­cze­nia są słuszne.

Nils­son prze­biegł wzro­kiem po na­klej­kach na se­gre­ga­to­rach i je­den z nich pod­niósł z biurka.

– Wy­brał­bym tę sprawę – stwier­dził. – Bez dwóch zdań.

Berg­man po­czuła ulgę, po­nie­waż Nils­son do­ko­nał tego sa­mego wy­boru co ona. Tę samą de­kla­ra­cję zło­żyła też na­czel­ni­kowi Ting­strömowi.

– Kom­ple­tuję ekipę śled­czą. Chciał­byś się do nas przy­łą­czyć?

Nils­son spoj­rzał na stosy pa­pie­rów, te­czek i se­gre­ga­to­rów, które le­żały na jego biurku, na re­gale i na pół­kach i spy­tał:

– Nie za­uwa­ży­łaś, ile mam na gło­wie?

– Nie – od­parła po­li­cjantka i sze­roko się uśmiech­nęła. – Urzą­dzi­łam się w salce kon­fe­ren­cyj­nej na dru­gim pię­trze. Od tej pory bę­dzie peł­niła funk­cję mo­jego po­koju służ­bo­wego. Za­pra­szam cię na pierw­szą od­prawę, za­czy­namy ju­tro rano o wpół do dzie­wią­tej. Po­in­for­muję Ting­ströma o two­jej zgo­dzie.

Roz­dział 6

Wto­rek, 2 marca

Go­dzina 09.15

– Jak my­ślisz, czy to w ogóle ma sens, żeby od­gra­dzać ten te­ren i wzy­wać tech­ni­ków? – spy­tała Ha­mil­ton, pa­trząc nie­pew­nym wzro­kiem na Al­freds­sona.

Oboje stali przed oszklo­nymi drzwiami pro­wa­dzą­cymi z pe­ro­nów do hali dworca ko­le­jo­wego. Mi­jali ich lu­dzie, któ­rzy wcho­dzili do hali lub z niej wy­cho­dzili. Al­freds­son ro­zej­rzał się po as­fal­to­wej na­wierzchni i po­krę­cił głową.

– Nie, bo wszystko i tak już zo­stało za­nie­czysz­czone. To by nie miało sensu.

Straż­nik ko­le­jowy, męż­czy­zna po sześć­dzie­siątce, wska­zał im miej­sce, w któ­rym po na­pa­dzie le­żała Bo­lin­der. To on we­zwał ka­retkę. Na ziemi na­dal wi­do­czna była ciemna plama.

– Ta ko­bieta zo­stała ranna, miała za­krwa­wiony tył głowy – po­wie­dział. – Chcia­łem jej pod­ło­żyć ma­ry­narkę mo­jego służ­bo­wego mun­duru, ale było za dużo krwi. Nie wie­dzia­łem, jak się za­cho­wać, więc zo­sta­wi­łem to tak, jak było. Po kilku mi­nu­tach przy­je­chała ka­retka i za­jęli się nią ra­tow­nicy.

– Wi­dział pan, jak ta ko­bieta upa­dła? – spy­tała Ha­mil­ton.

– Nie, ale kiedy usły­sza­łem krzyki, od razu się od­wró­ci­łem i do­piero wtedy ją zo­ba­czy­łem, jak leży na ziemi. My­ślę, że we­szła do hali tuż za mną.

– Czy była oto­czona przez ja­kichś lu­dzi? – spy­tał Al­freds­son.

– Co pan ma na my­śli? Na dworcu za­wsze jest pełno po­dróż­nych.

– Prze­pra­szam, ale czy pań­stwo roz­ma­wiają o tej ko­bie­cie, którą wczo­raj za­brała ka­retka? – spy­tała na­gle dziew­czyna ubrana w ko­szulkę polo z logo Espresso Ho­use.

– Tak – od­parła Ha­mil­ton i od­wró­ciła się w jej stronę. – Wi­działa pani to zda­rze­nie?

Dziew­czyna ski­nęła głową i zer­k­nęła przez ra­mię. Ha­mil­ton spoj­rzała w tam­tym kie­runku, ale nic kon­kret­nego nie za­uwa­żyła.

– Czy mo­gli­by­śmy po­roz­ma­wiać o tym gdzie in­dziej? – spy­tała dziew­czyna. Po­li­cjantka do­my­śliła się po jej prze­stra­szo­nym wzroku i nie­spo­koj­nych ru­chach, że dziew­czyna się cze­goś boi. – Wo­la­ła­bym, żeby nikt mnie z wami nie wi­dział.

Kilka mi­nut póź­niej cała trójka sie­działa w po­miesz­cze­niu służ­bo­wym dla per­so­nelu. Dziew­czyna ob­gry­zała pa­znok­cie, jakby wal­czyła z my­ślami i nie wie­działa, od czego za­cząć.

– Pra­cuje pani w Espresso Ho­use, prawda? – za­częła Ha­mil­ton.

– Tak.

– Jak się pani na­zywa i od jak dawna jest pani tam za­trud­niona?

– Na­zy­wam się El­len Lund­gren i mam dwa­dzie­ścia je­den lat. W fir­mie pra­cuję od dwóch lat, w róż­nych lo­ka­li­za­cjach. Przed Bo­żym Na­ro­dze­niem pod­ję­łam pracę w ka­wiarni na dworcu. – Dziew­czyna zro­biła krótką pauzę, skrzy­żo­wała ręce na piersi i kon­ty­nu­owała. – Wi­dzia­łam ich. Za­uwa­ży­łam, jak tę ko­bietę ob­ser­wo­wali. Ro­bili to od sa­mego po­czątku, od kiedy wy­sia­dła z po­ciągu. Po­ro­zu­mieli się wzro­kiem, a po­tem po­de­szli do niej od tyłu i ją oto­czyli. Wi­dzia­łam to, ale nie zdą­żyli jej nic zro­bić, bo wy­szła przez drzwi. Poza halą rzadko ko­goś ata­kują.

Ha­mil­ton chciała za­dać dziew­czy­nie ko­lejne py­ta­nia, ale do­szła do wnio­sku, że le­piej bę­dzie po­cze­kać. Dziew­czyna wes­tchnęła i kon­ty­nu­owała:

– Na­gle ta ko­bieta wró­ciła. Szła szyb­kim kro­kiem ze wzro­kiem wbi­tym w zie­mię i we­szła pro­sto mię­dzy nich. Po­trze­bo­wali kilku chwil, żeby ją za­ata­ko­wać i okraść, trwało to nie wię­cej niż dzie­sięć se­kund. Ko­bieta upa­dła na zie­mię, a oni się roz­pro­szyli w róż­nych kie­run­kach. Dzi­siaj już ich tu nie wi­dzia­łam. Pew­nie chcą od­cze­kać, aż sprawa przy­cich­nie.

– Pro­szę nam opo­wie­dzieć coś wię­cej o tych chło­pa­kach – po­pro­siła Ha­mil­ton, bo za­uwa­żyła, że nie może li­czyć na spon­ta­niczne ze­zna­nie.

– Zwy­kle jest ich sied­miu albo ośmiu, cza­sem wię­cej. Dzia­łają na te­re­nie roz­cią­ga­ją­cym się mię­dzy Nord­stan a dwor­cem. Nie wiem, ile tych gan­gów jest, ale my­ślę, że kilka. Spo­tka­nie z nimi nie wróży nic do­brego. Roz­bie­rają czło­wieka wzro­kiem, ale ro­bią to z uśmie­chem na twa­rzy. Do­brze wie­dzą, że ktoś taki się prze­stra­szy i bę­dzie chciał stąd szybko wyjść. Kiedy pra­cuję na wie­czorną zmianę, za­wsze przy­cho­dzi po mnie mój chło­pak albo mama, bo sama boję się wra­cać.

– Może ich pani opi­sać? Ko­lor wło­sów, ubra­nie, wiek, wzrost?

– Nie ro­zu­mie­cie, o kim mó­wię? To chło­paki z imi­granc­kich ro­dzin, wszy­scy wy­glą­dają po­dob­nie. Są szczu­pli, mają ciemne włosy i ciemną kar­na­cję, ubrani są w je­ansy i te­ni­sówki, no­szą czapki z dasz­kiem, na głowy mają na­cią­gnięte kap­tury albo ko­mi­niarki. Po­kręć­cie się tro­chę po dworcu ko­le­jo­wym, po pe­ro­nach, po dworcu au­to­bu­so­wym i placu Drot­t­ning­tor­get albo idź­cie do Nord­stan. Sami zo­ba­czy­cie, że jest ich tam pełno.

– Roz­po­zna pani tych, któ­rzy wczo­raj na­pa­dli tę ko­bietę, gdyby ich pani znowu zo­ba­czyła?

– Nie wiem… chyba tak.

Ha­mil­ton za­pi­sała dane dziew­czyny i dała jej swoją wi­zy­tówkę.

– To na wy­pa­dek, gdyby pani so­bie coś przy­po­mniała albo gdyby się tu znowu zja­wili – wy­ja­śniła.

Pół­to­rej go­dziny póź­niej Ha­mil­ton i Al­freds­son za­koń­czyli prze­słu­chi­wa­nie per­so­nelu re­stau­ra­cji, skle­pów i ka­wiarń w hali dworca.

– Mam na­dzieję, że ka­mery na­grały ten na­pad – stwier­dziła Ha­mil­ton.

– Ja też – od­parł Al­freds­son. – Pro­po­nuję się skon­tak­to­wać z na­szymi ko­le­gami z ko­mendy w cen­trum mia­sta, któ­rzy mają na oku gangi mło­do­cia­nych. Cie­kaw je­stem, czego się od nich do­wiemy.

Roz­dział 7

Wto­rek, 2 marca

Go­dzina 12.51

Berg­man cof­nęła się o dwa kroki i po­pa­trzyła na białą ta­blicę, na któ­rej przed chwilą po­wie­siła po­więk­szone zdję­cie An­niki Wil­liams, ofiary zbrodni po­peł­nio­nej w ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tym trze­cim roku. Za­bójcy nie udało się usta­lić, cho­ciaż w cza­sie śledz­twa zgro­ma­dzono aż sie­dem­na­ście se­gre­ga­to­rów akt. Berg­man wzięła do ręki sko­ro­szyt z no­tat­kami, które spo­rzą­dziła przed po­łu­dniem, i se­gre­ga­tor, któ­rego za­war­tość ka­zała sko­pio­wać w czte­rech eg­zem­pla­rzach, a na­stęp­nie po­ło­żyła je przy krót­kim boku stołu kon­fe­ren­cyj­nego. Za kilka mi­nut ma spo­tka­nie z Ting­strömem. Spoj­rzała na ze­ga­rek i do­szła do wnio­sku, że zdąży so­bie za­pa­rzyć kawy i pójść do to­a­lety. Kiedy wró­ciła do po­koju, za­stała w nim na­czel­nika w to­wa­rzy­stwie nie­zna­nego męż­czy­zny na wózku in­wa­lidz­kim. Był po sześć­dzie­siątce, miał krót­kie, przy­pró­szone si­wi­zną włosy. Obaj sie­dzieli bli­sko sie­bie i roz­ma­wiali przy­tłu­mio­nymi gło­sami. Berg­man chrząk­nęła, żeby za­sy­gna­li­zo­wać swoją obec­ność. Obaj męż­czyźni spoj­rzeli w jej stronę.

– Cześć – po­wie­dział Ting­ström. – To jest Gor­don Stare, który bę­dzie z nami współ­pra­co­wał przy twoim śledz­twie.

Berg­man we­szła do po­koju i wy­cią­gnęła rękę na po­wi­ta­nie.

– Wi­tam – po­wie­działa, a Stare uści­snął jej dłoń z tak dużą siłą, że po­li­cjantka po­czuła, jak prze­szywa ją pro­mie­niu­jący ból się­ga­jący od oboj­czyka aż do dłoni. Miała ochotę krzy­czeć z bólu, ale zdo­łała za­cho­wać ka­mienną twarz. Po­my­ślała, że jej nowy ko­lega ma nie po ko­lei w gło­wie.

– Gor­don wej­dzie w skład two­jej ekipy śled­czej – oznaj­mił Ting­ström. – Za­cznie od dzi­siaj.

Berg­man po­pa­trzyła na na­czel­nika, a po­tem na Gor­dona, który tak jak ona za­cho­wy­wał ka­mienną twarz i nie oka­zy­wał żad­nych uczuć.

– My­śla­łam, że sama będę mo­gła do­brać człon­ków ekipy – od­parła, ak­cen­tu­jąc słowo „sama”.

– Gor­don przy­je­chał do nas z Hagi, przez sie­dem­na­ście lat pra­co­wał w Eu­ro­polu. Jest do­świad­czo­nym pro­fi­le­rem i psy­cho­lo­giem z wy­kształ­ce­nia.

– Nie mam po­wo­dów w to wąt­pić, ale mia­łam na my­śli coś in­nego – od­parła Berg­man, krzy­żu­jąc ręce na piersi.

Na­czel­nik ob­rzu­cił ją ostrze­gaw­czym spoj­rze­niem i nie­znacz­nie po­krę­cił głową.

– Czy mo­gli­by­śmy po­roz­ma­wiać na osob­no­ści? – spy­tała Berg­man, a gdy Ting­ström ski­nął głową, wy­szli na ko­ry­tarz i za­mknęli za sobą drzwi.

– Mam w no­sie, gdzie ten Stare pra­co­wał… w Eu­ro­polu, CIA, MI6 czy w Mo­sa­dzie – stwier­dziła po­li­cjantka. – Chcę mieć w eki­pie lu­dzi, któ­rzy nie będą dzia­łać na wła­sną rękę i bez po­ro­zu­mie­nia ze mną. Czy ty na­prawdę uwa­żasz, że ktoś taki jak on nie bę­dzie chciał pro­wa­dzić śledz­twa wła­snymi me­to­dami? Choćby po to, żeby nam wszyst­kim po­ka­zać, jaki to on jest świetny? Po­tem wy­ko­rzy­sta ten fakt do zro­bie­nia ko­lej­nego kroku w ka­rie­rze. Mo­żesz mnie oskar­żyć, że je­stem stron­ni­cza i uprze­dzona, ale do­brze wiem, jak tacy jak on funk­cjo­nują.

– Po­le­ce­nie przy­szło z góry i nie pod­lega dys­ku­sji. Pa­mię­tasz za­mach na lot­ni­sku Schi­phol w Am­ster­da­mie, który w ubie­głym roku prze­pro­wa­dziło Pań­stwo Is­lam­skie? Zgi­nęło w nim sześć­dzie­siąt sie­dem osób, a pra­wie czte­ry­sta zo­stało ran­nych. Gor­don jeź­dzi na wózku na sku­tek ob­ra­żeń, któ­rych wtedy do­znał. Nie­dawno po­sta­no­wił wró­cić do Göte­borga i w okre­sie re­kon­wa­le­scen­cji bę­dzie z nami współ­pra­co­wał na pół etatu. Po­strze­gaj to jako szansę na coś po­zy­tyw­nego. Po­wie­dzia­łem mu, że je­steś do­kładna i kom­pe­tentna, resztę na pewno wy­go­oglo­wał. Na to, co prze­czy­tał o to­bie w in­ter­ne­cie, nie mam wpływu.

– Niech ci bę­dzie, ale je­stem za­sko­czona – od­parła Berg­man i unio­sła ręce w obron­nym ge­ście. Już dawno temu się prze­ko­nała, że w ta­kich spo­rach nie wy­gra, i na­wet ona wie­działa, kiedy ustą­pić. Stwier­dze­nie „po­le­ce­nie przy­szło z góry” mo­gło ozna­czać co­kol­wiek. Zresztą… czy współ­praca z ta­kim pro­fi­le­rem może być czymś złym? To tylko kilka mie­sięcy, może na­wet kró­cej. – Roz­ma­wia­łam z Ber­ti­lem, który zgo­dził się współ­pra­co­wać przy tej spra­wie. Chcę go mieć w swo­jej eki­pie.

Ting­ström zro­bił taką minę, jakby się za­wa­hał, a po­nie­waż wie­dział, że Berg­man nie od­stąpi od tego wa­runku, ski­nął głową na znak, że się zga­dza.

– Przy­dziel mi przy­naj­mniej jed­nego śled­czego – do­dała. – Obie­ca­łeś mi to. Naj­le­piej ko­goś z trójki: Nina, Vi­king albo Tho­mas.

– Spró­buję to za­ła­twić, ale na po­czątku mu­sisz so­bie ra­dzić z Gor­do­nem i Nils­so­nem.

– Zgoda – od­parła Berg­man, cho­ciaż wcale jej się to nie spodo­bało. – Wra­cajmy na salę, opo­wiem wię­cej o tej spra­wie.

Po­ło­żyła dłoń na klamce, ale na chwilę się za­wa­hała. Spoj­rzała na Ting­ströma i do­dała:

– Pró­bo­wał zmiaż­dżyć mi rękę, wi­dzia­łeś?

– Bę­dzie z was zna­ko­mita ekipa – od­parł na­czel­nik, uno­sząc kciuk.

„Nie­źle się za­czyna” – po­my­ślała po­li­cjantka.

– Za­pa­rzę wam kawę – po­wie­działa. – Wy przez ten czas za­po­znaj­cie się z za­war­to­ścią se­gre­ga­to­rów, które przy­go­to­wa­łam z my­ślą o was. Leżą na stole.

I nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, ru­szyła ko­ry­ta­rzem do po­koju so­cjal­nego, w któ­rym stał eks­pres. Uczy­niła to nie dla­tego, że na­gle za­pra­gnęła usłu­gi­wać obu pa­nom, tylko po to, żeby zy­skać na cza­sie i stłu­mić złość, która ją na­szła po roz­mo­wie z na­czel­ni­kiem. Gor­don Stare… Jak można się tak na­zy­wać?

Pięć mi­nut póź­niej wró­ciła z kawą do salki kon­fe­ren­cyj­nej. Ani Ting­ström, ani Gor­don nie po­ka­zali po so­bie, że to, co się przed chwilą wy­da­rzyło, w ja­kiś spo­sób ich do­tknęło. Berg­man na­piła się kawy, otwo­rzyła sko­ro­szyt z no­tat­kami i wska­zała wi­szące na ta­blicy zdję­cie.

– To jest ofiara zbrodni, An­nika Wil­liams – za­częła. – Jej za­gi­nię­cie zgło­szono je­de­na­stego lu­tego dzie­więć­dzie­sią­tego trze­ciego roku. Trzy mie­siące póź­niej w zie­miance le­śnej, dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów na po­łu­dnie od miej­sco­wo­ści Floda, zna­le­ziono jej głowę. Reszty ciała wciąż nie udało się zlo­ka­li­zo­wać. Śledz­two pro­wa­dził Egon Ar­nell. Nie znam go, bo za­nim pod­ję­łam pracę w po­li­cji, Ar­nell prze­szedł na eme­ry­turę, ale na pewno zna go Nils­son, który tu wtedy pra­co­wał. Nils­son to nasz fo­ren­syk – wy­ja­śniła, pa­trząc na Gor­dona. – On też wej­dzie w skład na­szej ekipy śled­czej, bo za­wsze ist­nieje coś, czego nie ma w ma­te­riale śled­czym. Bę­dziemy też po­trze­bo­wać ko­goś, kto nam wy­ja­śni, ja­kie przy­jęto za­ło­że­nia i ja­kim tro­pem po­szło śledz­two.

Stare spoj­rzał spod przy­mknię­tych po­wiek na po­li­cjantkę i spy­tał:

– Su­ge­ru­jesz, że Ar­nell za­nie­dbał swoje obo­wiązki?

– Ależ skąd. Jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych wy­bra­łam tę sprawę, było to, że śledz­two pro­wa­dziła tak le­gen­darna po­stać. Ar­nell znany był z do­kład­no­ści i dba­ło­ści o szcze­góły, umiał spoj­rzeć na sprawy nie­sza­blo­nowo. Za­wsze bar­dzo do­kład­nie ba­dał każdy trop. Na­sza prze­waga po­lega na tym, że aby roz­wią­zać sprawę sprzed pra­wie trzy­dzie­stu lat, za­sto­su­jemy cał­kiem inne me­tody śled­cze niż te, któ­rymi się po­słu­gi­wano wtedy. Wielki po­stęp do­ko­nał się też w tech­nice kry­mi­na­li­stycz­nej. To, czego nie można było pod­dać ana­li­zie wtedy, dzi­siaj można wy­ko­nać w kilka mi­nut.

– A jak wy­gląda li­sta spraw, które były w kręgu za­in­te­re­so­wa­nia śled­czych w po­cząt­ko­wym eta­pie śledz­twa? – spy­tał Stare, spla­ta­jąc dło­nie na stole.

Berg­man prze­rzu­ciła dwie kartki w no­te­sie. Była pewna, że Stare wie, na czym po­lega roz­wią­zy­wa­nie ta­kich sta­rych, nie­wy­ja­śnio­nych spraw. Li­sta, o któ­rej wspo­mniał, to naj­waż­niej­sza rzecz w tak zwa­nym „pierw­szym se­gre­ga­to­rze”, po­nie­waż za­wiera naj­waż­niej­sze in­for­ma­cje o zna­le­zio­nych śla­dach i wstęp­nych te­zach przy­ję­tych przez śled­czych.

– Sporo się z niej do­wiemy, zwłasz­cza o oso­bach, które zo­stały prze­słu­chane i które znowu bę­dziemy mo­gli prze­słu­chać. W „pierw­szym se­gre­ga­to­rze” jest też opi­sa­nych wiele tro­pów, które pro­wa­dziły w róż­nych kie­run­kach.

– A lo­ja­li­ści? – spy­tał Ting­ström, który do tego mo­mentu tylko się przy­słu­chi­wał roz­mo­wie. Po­li­cjanci okre­ślają tym sło­wem osoby, które wie­dzą wię­cej, niż ze­znały w cza­sie prze­słu­cha­nia.

– Je­stem pewna, że mo­żemy li­czyć na nowe ze­zna­nia świad­ków. Z ze­bra­nych do­ku­men­tów wy­nika, że nie­które osoby wie­działy o ofie­rze wię­cej, niż ze­znały. Prze­słu­chano je kilka razy, ale wnio­sek z tego jest taki, że te osoby pewne sprawy po pro­stu prze­mil­czały. Mam na­dzieję, że po tylu la­tach przy­naj­mniej nie­które z nich za­czną mó­wić i doj­dzie do prze­łomu w śledz­twie, cho­ciaż wcze­śniej wy­da­wało się to nie­moż­liwe.

– Brzmi obie­cu­jąco – stwier­dził na­czel­nik i wstał z krze­sła, jakby chciał za­sy­gna­li­zo­wać, że musi wyjść. – Co z od­pra­wami? Czy mo­gli­by­śmy się spo­ty­kać raz w ty­go­dniu?

Berg­man nie cze­kała na opi­nię Gor­dona i od razu się zgo­dziła.

– Co o tym my­ślisz? – spy­tała, kiedy Ting­ström wy­szedł z po­koju. Uznała, że le­piej bę­dzie od razu wziąć byka za rogi.

Stare po­dra­pał się po bro­dzie.

– Mamy sporo ma­te­riału do przej­rze­nia – od­parł, pa­trząc wy­mow­nie na zgro­ma­dzone w kar­to­nach se­gre­ga­tory. – Opo­wiedz mi wię­cej o ofie­rze i o sa­mym do­cho­dze­niu.

– W chwili śmierci Wil­liams miała dwa­dzie­ścia sie­dem lat. Miesz­kała sama w dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu w Ba­ga­re­går­den w Göte­borgu i pra­co­wała jako na­uczy­cielka edu­ka­cji wcze­snosz­kol­nej. Nie miała ro­dzeń­stwa i oprócz ro­dzi­ców ni­kogo bli­skiego. Na zdję­ciu wy­gląda na bar­dzo ładną ko­bietę. Jej przy­ja­ciółki ze­znały, że part­ne­rów zmie­niała jak rę­ka­wiczki. Ostatni był żo­naty. Ła­two więc zgad­nąć, że wśród prze­słu­chi­wa­nych osób mo­gły być ta­kie, które czuły za­zdrość albo same miały ko­goś na boku. Po­dob­nie rzecz się ma z tak zwa­nymi lo­ja­li­stami. Po­dej­rze­wam, że nie­któ­rzy z nich z róż­nych wzglę­dów nie po­wie­dzieli po­li­cji ca­łej prawdy.

Stare ski­nął w za­my­śle­niu głową.

– Czy sprawcą mógł być ktoś z jej bli­skiego oto­cze­nia? – spy­tał.

– Z ma­te­ria­łem śled­czym za­po­zna­łam się ogól­nie, ale to bez wąt­pie­nia naj­le­piej udo­ku­men­to­wana teo­ria.

– Jak zgi­nęła?

Berg­man za­częła szu­kać wśród se­gre­ga­to­rów ja­kie­goś do­ku­mentu i do­piero gdy go zna­la­zła, od­po­wie­działa na py­ta­nie:

– Sek­cja wy­ka­zała, że kiedy sprawca uci­nał jej głowę, Wil­liams już nie żyła. W trak­cie ba­dań tok­sy­ko­lo­gicz­nych zna­le­ziono ślady obec­no­ści środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych, tak zwa­nych ben­zo­dia­ze­pin. Nie­które z nich sto­so­wane są jako środki usy­pia­jące.

– Co to zna­czy? Że ofiara przyj­mo­wała te środki na co dzień, czy że je do­stała od za­bójcy?

Berg­man wzru­szyła ra­mio­nami i jesz­cze raz wska­zała se­gre­ga­tory.

– Od­po­wiedź znaj­dziesz tu­taj. Prze­czy­ta­łam nie wię­cej niż pięć pro­cent akt, ale to do­bre py­ta­nie. Po­dzie­limy się ma­te­ria­łem i prze­stu­diu­jemy jego treść. Koń­czę o trze­ciej i idę do domu, więc do­brze by było, gdy­by­śmy uzgod­nili wspólny plan pracy.

– My? – zdzi­wił się Stare. Spoj­rzał na nią i spy­tał z uśmie­chem: – Czy to zna­czy, że zmie­ni­łaś zda­nie? Przed chwilą mó­wi­łaś o śledz­twie, które ty masz po­pro­wa­dzić.

Berg­man nie od­wza­jem­niła jego uśmie­chu.

– Nie­które in­for­ma­cje za­mie­rzam ci prze­ka­zy­wać, je­śli jest to dla cie­bie ja­kieś po­cie­sze­nie. Uwa­żam, że by­łoby le­piej, gdy­by­śmy od po­czątku ze sobą współ­pra­co­wali w peł­nym za­kre­sie.

– Lu­bisz uda­wać, że nie ro­zu­miesz, co się do cie­bie mówi?

– Nie lu­bię nie­zręcz­nie za­wo­alo­wa­nej kry­tyki.

– A kto lubi? Mogę za­cząć od spo­rzą­dze­nia pro­filu sprawcy, bo na tym się znam. Co ty na to?

Berg­man się za­wa­hała, cho­ciaż nie wie­działa dla­czego. Być może z tej pro­stej przy­czyny, że Stare trak­to­wał ją po ko­le­żeń­sku. Jego za­cho­wa­nie było dla niej za­ska­ku­jące.

– Do­bry po­mysł. Zrób to, a ja się skon­tak­tuję z ro­dzi­cami Wil­liams, z le­ka­rzem me­dy­cyny są­do­wej, który wy­ko­nał sek­cję zwłok, i z Ar­nel­lem, który pro­wa­dził śledz­two. Mu­simy też spo­rzą­dzić oś czasu, na któ­rej za­zna­czymy naj­waż­niej­sze fakty i daty.

– O któ­rej ju­tro za­czniemy? I kiedy mo­gli­by­śmy się spo­tkać z tech­ni­kiem, o któ­rym wspo­mnia­łaś?

– Masz na my­śli Nils­sona? Przy­cho­dzi do pracy o wpół do dzie­wią­tej. Ja za­czy­nam mię­dzy siódmą a ósmą.

– Nie mo­żemy wy­klu­czyć, że Wil­liams nie znała swo­jego za­bójcy – stwier­dził Stare. Brał do ręki se­gre­ga­tory, które przy­dzie­liła mu Berg­man, i czy­tał ozna­ko­wa­nia na grzbie­tach.

– Skąd to przy­pusz­cze­nie?

– Je­śli śled­czym nie udało się po­wią­zać z za­bój­stwem ni­kogo z kręgu jej bli­skich zna­jo­mych, taka su­ge­stia na­suwa się sama.

– Skoro ktoś nie ma peł­nego wglądu w sprawę, może wy­cią­gnąć różne wnio­ski. Ra­dzę z nimi po­cze­kać, do­póki nie za­po­znamy się ze wszyst­kimi fak­tami.

Stare uśmiech­nął się po­wścią­gli­wie i skrzy­żo­wał ręce na piersi.

– Może być też tak, że in­for­ma­cje, któ­rymi dys­po­nu­jemy, są błędne albo na­wet fał­szywe. W ta­kiej sy­tu­acji nie wy­cią­gniemy żad­nych wnio­sków.

Berg­man po­sta­no­wiła nie kon­ty­nu­ować tej wy­miany zdań, po­nie­waż za­uwa­żyła, że pan pro­fi­ler i psy­cho­log, któ­rego pod­rzu­cił jej Ting­ström, lubi mieć ostat­nie słowo. Pro­szę bar­dzo, niech mu bę­dzie, ale tylko wtedy, gdy cho­dzi o wy­mianę zdań, jak to było w cza­sie tej roz­mowy. Na pewno nie bę­dzie to­le­ro­wać ta­kiego za­cho­wa­nia, je­śli cho­dzi o jej me­tody i spo­sób pro­wa­dze­nia śledz­twa. In­tu­icja i prze­czu­cia by­wają rów­nie ważne jak do­wody. Je­śli nie bę­dzie mo­gła pro­wa­dzić śledz­twa wła­snymi me­to­dami, po­prosi Ting­ströma, żeby wy­zna­czył na jej miej­sce ko­goś in­nego. Na­czel­nik wie, że ją na to stać, ale nie była pewna, czy o jej po­dej­ściu do pro­wa­dze­nia do­cho­dzeń zo­stał po­in­for­mo­wany Gor­don. Miała na­dzieję, że nie bę­dzie zmu­szona za­ko­mu­ni­ko­wać mu tego wprost, bo z do­świad­cze­nia wie­działa, że ta­kie ziarno ni­gdy nie pada na po­datny grunt. Zwłasz­cza gdy cho­dzi o męż­czyzn.

– Być może – od­parła, ale w dro­dze do wie­szaka uni­kała wzroku swo­jego no­wego ko­legi. Zdjęła kurtkę i rzu­ciła: – Do ju­tra. Za­mie­rzasz tu no­co­wać?

Stare ski­nął głową, otwo­rzył pierw­szy se­gre­ga­tor i za­czął czy­tać.

– Świet­nie – stwier­dziła Berg­man. – W ta­kim ra­zie skse­ruj cały ma­te­riał do­wo­dowy. Wy­ko­naj po cztery ko­pie każ­dego do­ku­mentu.

I nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wy­szła z po­koju, trza­ska­jąc drzwiami.

Roz­dział 8

Wto­rek, 2 marca

Go­dzina 14.51

Jo­hans­son za­klął w my­ślach. Wi­zyta w szpi­talu za­brała mu wię­cej czasu, niż się spo­dzie­wał. Za­dzwo­nił tam przed wy­jaz­dem, żeby uprze­dzić o swo­jej wi­zy­cie i po­in­for­mo­wać, że chciałby prze­słu­chać ofiarę na­padu, Mar­ga­retę Bo­lin­der, jak rów­nież po­roz­ma­wiać z osobą, która zgło­siła jej sprawę na po­li­cję, ale kiedy wszedł do bu­dynku, oka­zało się, że nikt na niego nie cze­kał i nikt o jego wi­zy­cie nie wie­dział. Stra­cił czas, żeby tra­fić na od­dział, a kiedy tam w końcu do­tarł, usły­szał, że o jego przy­jeź­dzie nikt nie zo­stał uprze­dzony. Po po­wro­cie na ko­mendę po­szedł do salki kon­fe­ren­cyj­nej na spo­tka­nie z Ha­mil­ton i Al­freds­so­nem. Miał na­dzieję, że po­szło im le­piej. Oboje już na niego cze­kali. Ku swemu zdu­mie­niu za­stał tam Ting­ströma.

– Za­cznę od tego, że me­dia wie­dzą o na­pa­dzie na dworcu cen­tral­nym i cze­kają na szcze­góły o tej spra­wie – za­czął na­czel­nik. – Pew­nie się do­my­śla­cie, jaki wy­miar ma to zda­rze­nie. Star­sza, bez­bronna ko­bieta po­wa­lona na zie­mię i okra­dziona przez bandę imi­gran­tów. Na­sze biuro pra­sowe do­stało po­le­ce­nie, żeby opu­bli­ko­wać ofi­cjalne oświad­cze­nie w tej spra­wie. Je­śli ktoś bę­dzie was py­tał o szcze­góły, mo­że­cie się na nie po­wo­łać.

– Skalę tego pro­blemu uświa­do­mi­łam so­bie do­piero po se­rii roz­mów z pra­cow­ni­kami skle­pów, ka­wiarń i re­stau­ra­cji na dworcu – stwier­dziła Ha­mil­ton. – Po­wie­dzieli mi, że nie mogą so­bie po­ra­dzić z gan­gami, które w więk­szo­ści skła­dają się z imi­gran­tów. Kradną i od­stra­szają klien­tów, a swoim za­cho­wa­niem zmu­szają lu­dzi do klu­cze­nia po dworcu. Pra­cow­nicy boją się wra­cać wie­czo­rami do domu, zwłasz­cza po tym, jak mu­szą wy­pro­sić ko­goś z lo­kalu.

– Do­tar­li­ście do świad­ków na­padu? – spy­tał Jo­hans­son.

Ha­mil­ton opo­wie­działa o dziew­czy­nie z Espresso Ho­use i stre­ściła jej ze­zna­nie.

– Chcemy obej­rzeć z Tho­ma­sem na­gra­nia z ka­mer mo­ni­to­ringu. Mam na­dzieję, że znaj­dziemy coś w do­brej ja­ko­ści. Po­tem je­ste­śmy umó­wieni na roz­mowę z kil­koma funk­cjo­na­riu­szami z Wy­działu do spraw Nie­let­nich.

– Do­brze by­łoby się skon­tak­to­wać ze street wor­ke­rami, któ­rzy dzia­łają w cen­trum mia­sta – za­su­ge­ro­wał Ting­ström. – Na pewno są le­piej po­in­for­mo­wani od nas.

– Mogę się tym za­jąć – za­de­kla­ro­wał Al­freds­son.

– Jak było w szpi­talu? – spy­tała Ha­mil­ton. – Roz­ma­wia­łeś z Bo­lin­der?

– Przez cały czas mó­wiła tylko o po­wro­cie do domu – od­parł Jo­hans­son. – Jest zszo­ko­wana tym, co ją spo­tkało. Jej syn i sy­nowa są w dro­dze z Öre­bro do Göte­borga, żeby ją za­brać ze szpi­tala. Le­karz stwier­dził, że do­znała wstrząsu mó­zgu, i za­ło­żył jej cztery szwy z tyłu czaszki.

Jo­hans­son zro­bił pauzę, otwo­rzył teczkę, wy­jął z niej kilka po­więk­szo­nych fo­to­gra­fii i prze­ka­zał ko­lej­nej oso­bie. Zdję­cia przed­sta­wiały si­niaki i na­wet laik by się do­my­ślił, w jaki spo­sób po­wstały. Na dło­niach i na brzu­chu wi­do­czne były sine pręgi od pal­ców, które wbiły się w skórę, po­zo­sta­wia­jąc na niej wy­raźne ślady. Przy­po­mi­nały od­cisk stem­pla.

– Na­past­nicy osku­bali swoją ofiarę ze wszyst­kiego – stwier­dził Al­freds­son. – Mamy do czy­nie­nia z praw­dzi­wymi za­wo­dow­cami, któ­rzy do­brze wie­dzieli, co ro­bią. Naj­pierw oto­czyli ofiarę, a po­tem w kilka se­kund okra­dli ją z pie­nię­dzy i cen­nych przed­mio­tów. Bo­lin­der pew­nie na­wet nie za­uwa­żyła, że zo­stała okra­dziona, i do­piero po pew­nym cza­sie stwier­dziła, że stra­ciła port­fel i te­le­fon.

– Po co przy­je­chała do Göte­borga? – spy­tała Ha­mil­ton.

– Na spo­tka­nie kla­sowe z oka­zji pięć­dzie­sią­tej rocz­nicy ode­bra­nia dy­plomu szkoły pie­lę­gniar­skiej. Za­mie­rzała się za­trzy­mać w ho­telu Pa­no­rama, bo tam miała się od­być im­preza. Za­miast tego spę­dziła noc w szpi­talu.

Jo­hans­son wy­po­wie­dział ostat­nie zda­nie z pew­nym cy­ni­zmem.

– Roz­po­zna spraw­ców na­padu?

– Nie. Ze­znała, że nic nie pa­mięta. Była wy­raź­nie zszo­ko­wana i roz­trzę­siona. Nie chciała na­wet roz­ma­wiać o tym zda­rze­niu. Przez cały czas mó­wiła o po­wro­cie do domu.

– Szkoda – stwier­dziła Ha­mil­ton. – Może po kilku dniach, kiedy pa­mięć jej wróci, zmieni zda­nie? Je­dyną osobą, która zna prawdę, jest na ra­zie El­len Lund­gren z Espresso Ho­use. Mam na­dzieję, że na­gra­nie z ka­mery mo­ni­to­ringu jest na tyle do­brej ja­ko­ści, że po­może nam usta­lić spraw­ców na­padu.

Po­li­cjantka spoj­rzała na ze­ga­rek.

– Obej­rzę je ju­tro rano, a te­raz mu­szę już wyjść, żeby ode­brać dzieci z przed­szkola.

Wstała z krze­sła, a na od­chod­nym po­pa­trzyła na Jo­hans­sona i Ting­ströma.

– Czy mamy jesz­cze coś do omó­wie­nia? – spy­tała.

Od­po­wie­dzią było mil­cze­nie.

– Ju­tro o je­de­na­stej w moim po­koju – po­wie­dział Jo­hans­son, wsta­jąc z krze­sła. – Omó­wimy tę sprawę i po­dzie­limy za­da­nia. Na dwoje babka wró­żyła. Może się oka­zać, że sprawa wcale nie jest tak pro­sta, jak nam się wy­da­wało, ale mam na­dzieję, że szybko ją za­mkniemy.

Roz­dział 9

Wto­rek, 2 marca

Go­dzina 19.02

Pro­sto po pracy Berg­man po­je­chała do Ska­tås, żeby prze­biec ośmio­ki­lo­me­trową pę­tlę. Mu­siała oczy­ścić my­śli, po­zbyć się na­pięć i złych emo­cji, które się w niej na­gro­ma­dziły w cza­sie ostat­niej doby. Nie mo­gła zro­zu­mieć, dla­czego nic jej się nie układa. Za­nim po­znała Adama, pro­wa­dziła sa­mo­dzielny tryb ży­cia, ale ni­gdy nie czuła się sa­motna. Wszystko było o wiele prost­sze, bo do ni­kogo ani do ni­czego nie mu­siała się do­sto­so­wy­wać. Po­dob­nie było z Ewą i He­lene, które od lat są jej bli­skimi przy­ja­ciół­kami. Mają wła­sne ży­cie i są sil­nymi ko­bie­tami, na które za­wsze może li­czyć. Na myśl o tym, co wspól­nie prze­żyły – wy­jazdy tu­ry­styczne, ko­la­cje w re­stau­ra­cjach, golf i dłu­gie roz­mowy – uśmiech­nęła się do sie­bie. Za każ­dym ra­zem od­bywa się to bez żad­nych wa­run­ków wstęp­nych. Z Ada­mem jest ina­czej. Pro­wa­dzi in­ten­sywny tryb ży­cia, żyje te­raź­niej­szo­ścią, ma ar­ty­styczną du­szę i nie chce zro­zu­mieć, że jej praca bywa dla niej waż­niej­sza od niego i ich związku. W ta­kich sy­tu­acjach czuje się jak w pu­łapce. Nie­wi­dzialne nici opla­tają jej su­mie­nie, ob­na­ża­jąc naj­gor­sze ce­chy.

Przy­znała w my­ślach, że kiedy po­przed­niego dnia Adam wspo­mniał o roz­mo­wie z jej matką, za­re­ago­wała zbyt im­pul­syw­nie, cho­ciaż za­cho­wał się przy­zwo­icie, chcąc tylko mię­dzy nimi po­śred­ni­czyć. Za­sta­na­wiała się, jak wy­glą­dałby ich zwią­zek, gdyby tak szybko nie za­szła w ciążę. Cie­kawe, że żadne z nich na­wet nie wspo­mniało o abor­cji. Nie wi­działa w tym nic dziw­nego, bo dla niej była to ostat­nia szansa, żeby znowu zo­stać mamą. Od śmierci Li­nusa, do któ­rej do­szło przed je­de­na­stu laty, bar­dzo pra­gnęła uro­dzić dziecko. Li­nus prze­żył tylko rok. Wciąż ma przed oczami jego ja­sne włosy, nie­bie­skie oczy i okrą­głą bu­zię z dwoma do­łecz­kami. Na samo wspo­mnie­nie zbiera jej się na płacz.

„Co z tobą, ko­bieto?” – po­my­ślała. Za­ci­snęła dło­nie i wbiła pa­znok­cie w skórę. Na­gły ból spra­wił, że wró­ciła do rze­czy­wi­sto­ści. Wy­pro­sto­wała się i wzięła kilka głę­bo­kich wde­chów. Po­winna po­my­śleć o Ada­mie i za­jąć się Norą, tym ich słod­kim, aniel­skim, peł­nym ener­gii i woli ży­cia stwo­rzon­kiem. „Co z tobą?” – po­wtó­rzyła w my­ślach.

Kiedy wró­ciła do domu, Adam sie­dział w kuchni przy stole. Jedną ręką przy­trzy­my­wał Norę na ko­la­nach, drugą mie­szał łyżką kaszkę w ta­le­rzu. Na wi­dok In­grid cały się roz­pro­mie­nił. Po­li­cjantka po­de­szła do niego i go ob­jęła. Do­tknęła no­sem jego szyi, wcią­gnęła jego za­pach. Pach­niał sobą: męż­czy­zną, piż­mem, drze­wem san­da­ło­wym. Po­czuła, jak wzbiera w niej po­żą­da­nie. Gwał­tow­nie go za­pra­gnęła.

– Prze­pra­szam – szep­nęła. – Wy­bacz, że taka je­stem…

Wię­cej nie zdą­żyła po­wie­dzieć, bo Nora ugry­zła ją w rękę dol­nymi ząb­kami. Berg­man cof­nęła się zdu­miona jej za­cho­wa­niem, a Adam za­śmiał się na wi­dok jej miny. Nora za­pła­kała, więc wzięła ją na ręce. Dziew­czynka uci­chła i ob­jęła matkę swo­imi tłu­ściut­kimi rącz­kami za szyję. Adam uśmiech­nął się na ten wi­dok, odło­żył łyżkę i chwy­cił się pod boki.

– Wi­tamy w domu – po­wie­dział i po­gła­skał ją po ręce w miej­scu po ugry­zie­niu.

– Za­słu­ży­łam na to – stwier­dziła z uśmie­chem Berg­man.

– Ciesz się, że ja też cię nie ugry­złem, bo mia­łem na to wielką ochotę. Na szczę­ście zro­biła to za mnie Nora, więc na ra­zie po­winno ci to wy­star­czyć. A te­raz, dro­gie pa­nie, za­pra­szam do stołu. Za­raz was ob­służę.

– Pysz­nie pach­nie. Co ugo­to­wa­łeś? – spy­tała Berg­man. Od­su­nęła od sie­bie Norę i po­sa­dziła ją w dzie­cię­cym fo­te­liku. Dziew­czynka chwy­ciła łyżkę i za­częła się nią ba­wić.

– Ojo­joj, jaka głodna! – za­wo­łał Adam i po­dał ma­łej ka­wa­łek ogórka. Dziew­czynka rzu­ciła łyżkę na pod­łogę, a on cier­pli­wie ją pod­niósł i po­ło­żył na stole. – Obie wy­sta­wia­cie mnie na próbę – do­dał, pa­trząc na In­grid. – Ma­cie szczę­ście, że was ko­cham.

Spoj­rzał jej w oczy, po­ło­żył dłoń na jej ręce i de­li­kat­nie ją po­gła­skał.

– Był­bym wdzięczny, gdy­byś cza­sem do­ce­niła to, co ro­bię – po­wie­dział. – Co zro­bimy z twoją matką?

– Ju­tro do niej za­dzwo­nię i po­wiem, że nie ży­czymy so­bie jej wi­zyty.

Po ko­la­cji Berg­man wy­ką­pała i uśpiła Norę, a gdy wró­ciła do sa­lonu, zo­ba­czyła, że Adam za­snął przed te­le­wi­zo­rem. Do­my­śliła się, że ostat­niej nocy nie­wiele spał, więc okryła go ko­cem i usia­dła w fo­telu. Wzięła pi­lota, żeby ści­szyć dźwięk, ale na­gle uj­rzała na ekra­nie bu­dy­nek swo­jej ko­mendy. Za­raz po­tem na­stą­piła prze­bitka na Brun­n­spar­ken, Nord­stan, Ka­nal­tor­get i Dwo­rzec Główny. W ko­lej­nym ma­te­riale dzien­ni­karz py­tał ko­bietę w śred­nim wieku, co my­śli o ak­tyw­no­ści po­li­cji w jej dziel­nicy. Spy­tał ją, czy boi się prze­by­wać wie­czo­rem w cen­trum Göte­borga.

Ka­mera zro­biła zbli­że­nie i po­ka­zała grupkę ciem­no­skó­rych męż­czyzn krę­cą­cych się po Nord­stan. Chwilę póź­niej po­now­nie po­ka­zano ko­bietę, która na ich wi­dok oka­zała strach i obu­rze­nie. W ko­lej­nym ma­te­riale wy­stą­pił inny dzien­ni­karz, który re­la­cjo­no­wał z Dworca Głów­nego:

– Przed­wczo­raj wie­czo­rem na oczach tłumu ofiarą po­bi­cia i na­padu ra­bun­ko­wego pa­dła star­sza ko­bieta. Chwilę wcze­śniej wy­sia­dła z po­ciągu i we­szła do hali dworca. Zo­stała tam za­ata­ko­wana przez grupę mło­dych męż­czyzn ob­cego po­cho­dze­nia, któ­rzy ją po­bili i okra­dli. Ko­bieta do­znała ob­ra­żeń i zo­stała od­wie­ziona do szpi­tala Sahl­gren­ska. Wiele osób pra­cu­ją­cych na dworcu po­twier­dziło prze­bieg tego zda­rze­nia. Nie­stety żadna z nich nie chciała wy­stą­pić przed ka­merą z obawy przed kon­se­kwen­cjami. Chcemy za­dać kie­row­nic­twu po­li­cji kilka py­tań. Co ro­bi­cie, żeby za­pew­nić miesz­kań­com na­szego mia­sta bez­pie­czeń­stwo w miej­scach pu­blicz­nych? Dla­czego ulice pa­tro­luje tak nie­wielu po­li­cjan­tów? Co ro­bią po­li­tycy i wła­dze, żeby oczy­ścić ulice z gan­gów?

Re­por­ter pa­trzył z po­ważną miną w obiek­tyw ka­mery. Chwilę póź­niej na ekra­nie po­ja­wił się znany dzien­ni­karz te­le­wi­zyjny za wy­so­kim sto­łem. Na­prze­ciwko niego stał ubrany w ja­sno­gra­na­towy mun­dur rzecz­nik pra­sowy po­li­cji, An­ders Ny­gren.

– Czy zgo­dzi się pan z opi­nią, że gangi stop­niowo przej­mują kon­trolę nad uli­cami na­szego mia­sta? – spy­tał pro­wa­dzący. – Czy to zna­czy, że z obawy przed zda­rze­niem ta­kim jak opi­sane przed chwilą zwy­kli oby­wa­tele będą uni­kali wy­cho­dze­nia wie­czo­rami i no­cami z domu?

Ny­gren za­brał głos, ale jego słowa za­brzmiały tak, jakby ktoś na­ci­snął gu­zik z na­graną na ta­śmę go­tową od­po­wie­dzią:

– Ko­menda po­li­cji w Göte­borgu od wielu lat pro­wa­dzi dzia­ła­nia spe­cjalne, któ­rych ce­lem jest prze­ciw­dzia­ła­nie wzro­stowi prze­stęp­czo­ści. Ko­men­dant re­gio­na­lny po­li­cji po­sta­no­wił, że na­szym prio­ry­te­tem będą dzia­ła­nia pre­wen­cyjne w za­chod­niej czę­ści mia­sta. Mają one za­po­bie­gać ak­tom prze­mocy w miej­scach pu­blicz­nych. W celu zin­ten­sy­fi­ko­wa­nia dzia­łań, które zo­stały już pod­jęte, po­li­cja przy­dzie­liła na ten cel do­dat­kowe środki i pie­nią­dze.

Berg­man wy­łą­czyła te­le­wi­zor, bo nie była w sta­nie tego słu­chać. Dla­czego w sy­tu­acji, kiedy wła­dza za­wo­dzi swo­ich oby­wa­teli, od­po­wie­dzial­ność za­wsze spada na po­li­cję? Czemu ża­den dzien­ni­karz nie spyta, dla­czego do­szło do wzro­stu prze­stęp­czo­ści z udzia­łem gan­gów ulicz­nych i dla­czego prze­stępstw do­pusz­czają się co­raz młod­sze osoby? Jak to jest, że gangi, które wa­łę­sają się po Nord­stan, skła­dają się z sa­mych męż­czyzn? Dla­czego nie ma wśród nich bia­łych bez­ro­bot­nych ko­biet w śred­nim wieku?

Ro­ze­brała się, po­szła do ła­zienki, umyła zęby i wró­ciła do Nory. Dziew­czynka miała za­ró­żo­wione po­liczki, ja­sne wło­ski kle­iły jej się do główki. Bu­zię miała na wpół otwartą, na po­duszce le­żał smo­czek. Wy­glą­dała tak nie­win­nie i spo­koj­nie, że Berg­man po­czuła się dumna, cho­ciaż ogar­nął ją wstyd. Za­sta­na­wiała się, dla­czego nie mo­głaby spę­dzać z Norą wię­cej czasu w ciągu dnia. Czemu nie chce żyć cza­sem te­raź­niej­szym za­miast cią­gle oka­zy­wać nie­cier­pli­wość? Po­gła­skała małą po po­liczku, wy­szła z po­koju i wró­ciła do sa­lonu. De­li­kat­nie po­trzą­snęła Ada­mem, a kiedy otwo­rzył oczy, po­ło­żyła się do łóżka. Przez chwilę cze­kała, aż wróci z ła­zienki, ale za­nim przy­szedł, za­snęła.

Roz­dział 10

Środa, 3 marca

Go­dzina 07.15

Ha­mil­ton piła kawę z kubka i za­pi­sy­wała na dysku swo­jego kom­pu­tera na­gra­nia za­re­je­stro­wane przez ka­mery mo­ni­to­ringu na Dworcu Głów­nym w Göte­borgu. Czuła się świeża i wy­po­częta. Jej mąż, Bo, za­brał dzieci i po­je­chał na kilka dni do swo­ich ro­dzi­ców, dzięki czemu bę­dzie mo­gła po­świę­cić na pracę tyle czasu, ile ze­chce. Poza tym od­pad­nie jej stres zwią­zany z od­wo­że­niem dzieci do przed­szkola. Obu­dziła się jak zwy­kle o wpół do szó­stej i po­szła po­bie­gać z Si­xte­nem, ich gol­den re­trie­ve­rem. Po po­wro­cie do domu wzięła prysz­nic, ubrała się i zja­dła śnia­da­nie zło­żone z ja­jek na miękko, które po­piła smo­othie z wa­rzyw i owo­ców. Co za po­czą­tek dnia! Chcia­łaby ta­kich po­ran­ków co­dzien­nie, ale w ży­ciu tak nie jest, zwłasz­cza gdy się mieszka w sze­re­gowcu, w któ­rym na okrą­gło jest coś do na­prawy. Trzeba się też opie­ko­wać ma­łymi dziećmi, które re­gu­lar­nie na coś cho­rują, i pil­no­wać psa nie­ro­zu­mie­ją­cego słowa „po­rzą­dek”. Uśmiech­nęła się w my­ślach. Na nic by nie za­mie­niła na­wet jed­nego dnia spę­dzo­nego z uko­chaną ro­dziną, cho­ciaż cza­sem, kiedy Bo wy­jeż­dża z dziećmi, a ona może się za­jąć swo­imi spra­wami, też czuje się wspa­niale.

Ko­men­dant re­gio­na­lny po­li­cji wy­dał oświad­cze­nie pra­sowe w spra­wie pla­no­wa­nej przez po­li­cję ak­cji w Okręgu Za­chod­nim. Ma ona zo­stać prze­pro­wa­dzona na wszyst­kich po­zio­mach po­li­cyj­nych struk­tur, żeby po­ka­zać prze­stęp­com, że od tej pory po­li­cja bę­dzie sto­so­wać w miej­scach pu­blicz­nych za­sadę „zero to­le­ran­cji”. Brzmi do­brze, ale to uto­pia, którą można wło­żyć mię­dzy bajki. Ha­mil­ton miała na­dzieję, że uda im się roz­wią­zać sprawę na­padu ra­bun­ko­wego na ko­bietę, do któ­rego do­szło na dworcu ko­le­jo­wym. Wy­star­czy przej­rzeć na­gra­nia z mo­ni­to­ringu. Mają też moc­nego świadka, El­len Lund­gren z Espresso Ho­use. Dziew­czyna za­pew­niła, że je­śli po­li­cja po­każe jej na­gra­nie, wskaże spraw­ców na­padu.

Jesz­cze raz po­rów­nała swoje no­tatki z tym, co było za­pi­sane w kom­pu­te­ro­wej ba­zie da­nych, i za­uwa­żyła, że do roz­mowy mię­dzy ochro­nia­rzem z dworca a ope­ra­to­rem nu­meru alar­mo­wego do­szło pra­wie o osiem­na­stej trzy­dzie­ści. Sie­dem­na­ście mi­nut póź­niej przy­je­chała ka­retka po­go­to­wia.

Przez kilka se­kund się nad czymś za­sta­na­wiała, a po­tem po­sta­no­wiła obej­rzeć se­kwen­cje obej­mu­jące to, co się działo na pół go­dziny przed na­pa­dem. Naj­bar­dziej in­te­re­so­wały ją na­gra­nia z tych ka­mer, które swym za­się­giem obej­mo­wały te­ren mię­dzy pe­ro­nami a halą dworca. Miała na­dzieję, że zo­ba­czy człon­ków gangu, o któ­rych wspo­mniała Lund­gren, i że uję­cia twa­rzy ban­dy­tów będą wy­raźne. Z roz­cza­ro­wa­niem stwier­dziła, że na­gra­nia mają ni­ską roz­dziel­czość, a ich oglą­da­nie wy­maga du­żego wy­siłku. Mimo to już po kilku mi­nu­tach za­uwa­żyła grupkę mło­dych męż­czyzn o ciem­nej kar­na­cji. Ubrani byli w te­ni­sówki i spodnie z ni­skim kro­kiem, a na głowy mieli na­su­nięte ciemne kap­tury. Było ich ośmiu, może dzie­się­ciu i po­ru­szali się w gru­pie jak psz­czeli rój. Oce­niła, że mają od trzy­na­stu do osiem­na­stu lat. Ka­mera za­wie­szona była około czte­rech me­trów nad zie­mią i re­je­stro­wała ob­razy z per­spek­tywy lotu ptaka, więc trudno było roz­róż­nić twa­rze. Poza tym ob­raz na ekra­nie się za­wie­szał, a chłopcy cho­dzili po hali dwor­co­wej, jakby nie mo­gli so­bie zna­leźć miej­sca. Pew­nie z po­wodu zimna. Nie­wy­klu­czone też, że byli na­ćpani i nie mo­gli ustać spo­koj­nie.

Na­gle na ekra­nie po­ja­wiła się grupa pa­sa­że­rów z wa­liz­kami, co mo­gło ozna­czać, że na któ­ryś z pe­ro­nów wje­chał po­ciąg. Po­dróżni wy­cho­dzili na ze­wnątrz przez au­to­ma­tyczne drzwi. Ha­mil­ton za­pi­sała do­kładny czas tego zda­rze­nia, bo go­dziny i mi­nuty wy­świe­tlały się w pra­wym dol­nym rogu ekranu. Bę­dzie mu­siała usta­lić, skąd przy­je­chał po­ciąg, o któ­rej go­dzi­nie skład do­tarł na miej­sce i któ­rędy szli pa­sa­że­ro­wie. Po­równa to z go­dziną za­pi­saną przez ka­merę.

Grupa chło­pa­ków wto­piła się w tłum pa­sa­że­rów, prze­ci­na­jąc mu drogę pod ką­tem pro­stym. Lu­dzie za­trzy­my­wali się po­iry­to­wani i za­gnie­wani, a po­tem szli szybko da­lej, kie­ru­jąc się do wyj­ścia. Ha­mil­ton cof­nęła na­gra­nie i jesz­cze raz obej­rzała film. Za­uwa­żyła, że kiedy chłopcy prze­ci­skali się przez tłum, szli z po­chy­lo­nymi gło­wami, na które mieli głę­boko na­cią­gnięte kap­tury. Ich ru­chy były prze­my­ślane, cała ak­cja trwała za­le­d­wie kilka se­kund. Przy­po­mi­nało jej to syn­chro­nicz­nie prze­pro­wa­dzony atak del­fi­nów na ła­wicę ryb, który oglą­dała na ka­nale Na­tio­nal Geo­gra­phic. Lu­dzie do­piero po pew­nym cza­sie się zo­rien­tują, że w chwili, kiedy mi­nęła ich grupka mło­do­cia­nych, stra­cili port­fele i te­le­fony ko­mór­kowe.

Za­dzwo­niła do Al­freds­sona i po­pro­siła go, żeby do niej przy­szedł. Po obej­rze­niu na­gra­nia po­li­cjant za­re­ago­wał tak samo jak ona, to zna­czy stwier­dził, że na­past­nicy do­brze wie­dzieli, co ro­bią. Oboje po­sta­no­wili prze­stu­dio­wać akta śledztw wsz­czę­tych w spra­wie po­dob­nych na­pa­dów ra­bun­ko­wych, żeby w przy­szło­ści je roz­wią­zy­wać za­miast za­my­kać, po­nie­waż uma­rza­nie spraw do­ty­czą­cych in­dy­wi­du­al­nych na­pa­dów ra­bun­ko­wych lub prze­stępstw do­ko­ny­wa­nych przez zło­dziei kie­szon­ko­wych stało się w ostat­nim cza­sie zbyt czę­stym zja­wi­skiem.

Roz­dział 11

Środa, 3 marca

Go­dzina 08.22