Zabójczy cios - Christina Larsson - ebook + audiobook

Zabójczy cios ebook i audiobook

Christina Larsson

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W jednym z mieszkań w Göteborgu policja znajduje trupa. Ciało starszego mężczyzny leży w garderobie, którą ktoś zamknął od zewnątrz na klucz. Jak wykazała sekcja zwłok, zgon nastąpił sześć miesięcy wcześniej, a ofiara zagłodziła się na śmierć.

Śledztwo w tej sprawie prowadzi inspektorka Karin Falk. Gdy komisarz Ingrid Bergman wraca z długiego zwolnienia lekarskiego, naczelnik Tingström włącza ją także w dochodzenie.

Tymczasem w mieście rozpoczynają się targi regionalne, które ma odwiedzić minister rolnictwa. Policja postanawia zastosować dodatkowe środki bezpieczeństwa, ponieważ ktoś groził politykowi, a dodatkowo na ulicach demonstrują rolnicy.

Z tego powodu Ingrid zgadza się udostępnić swoją willę ministrowi. Wkrótce okazuje się, że nie było to dobre posunięcie. Policjantka zostaje bowiem wplątana w polityczną intrygę. Czuje, że już nikomu nie może ufać.

"Zabójczy cios" jest powieścią o rodzinie, przeszłości i nietolerancji. To również piąta książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz Wydziału Zabójstw Policji Kryminalnej w Göteborgu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 420

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 29 min

Lektor: Anna Szawiel

Oceny
4,3 (70 ocen)
36
24
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jaronek100

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
MagDem2112

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajnie napisana. dobra i ciekawa fabuła
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Nåda­stöten

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0238-000-2

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dzię­kuję mo­jej ro­dzi­nie za oka­zaną mi­łość i cier­pli­wość.

Jak za­wsze słowa po­dzię­ko­wa­nia skła­dam na ręce pani in­spek­tor po­li­cji Anny Al­lard

DE­CY­ZJA

To się dzieje w Szwe­cji.

Na wa­szych oczach.

Za­ja­da­cie ta­cos w piąt­kowy wie­czór,

czu­je­cie się bez­pieczni, cie­szy­cie się ży­ciem

i my­śli­cie, że na tym koń­czy się wasz świat.

Nie ro­zu­mie­cie, że was też to kie­dyś spo­tka?

Nie za­mie­rzam się temu dłu­żej przy­glą­dać.

Nad­szedł czas, żeby to po­sprzą­tać.

Mój plan jest ja­sny:

za­dam im za­bój­czy cios.

A co ty za­mie­rzasz zro­bić?

1

Po­nie­dzia­łek, 15 maja

Go­dzina 12.45

Szła od kwa­dransa, ale tyle jej wy­star­czyło, żeby się za­sta­no­wić nad tym, co ją czeka. Ma być pod­dana se­rii szcze­gó­ło­wych py­tań, swego ro­dzaju wi­wi­sek­cji. Na tej pod­sta­wie po­wsta­nie ra­port koń­cowy. Jego treść za­de­cy­duje o jej przy­szło­ści. Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man spoj­rzała w niebo. Od wielu ty­go­dni było za­cią­gnięte chmu­rami i od czasu do czasu pa­dał deszcz. Lu­dzie prze­my­kali sku­leni przy ścia­nach do­mów z pod­cią­gnię­tymi pod brodę koł­nie­rzami. Wes­tchnęła, bo tę­sk­niła za słoń­cem i cie­płem. Je­dyną za­letą ta­kiej po­gody było to, że mo­gła ukryć pod kurtką swoją ciążę.

– Czy może mi pani opo­wie­dzieć, co się stało? – spy­tała psy­cho­lożka Gu­nilla Katz. Py­ta­nie było tak bez­po­śred­nie i nie­ocze­ki­wane, że Berg­man nie wie­działa, jak za­re­ago­wać. Nie spo­dzie­wała się ta­kiego po­czątku roz­mowy.

– To pani nie wie? – od­parła, uno­sząc brwi. – Nikt pani tego nie prze­ka­zał?

Katz, która była po sie­dem­dzie­siątce, pa­trzyła na Berg­man z nie­wzru­szoną miną, a jej wzrok mó­wił: „Je­stem tu neu­tralna”. Nie miała ma­ki­jażu, a na spo­tka­nie z po­li­cjantką przy­szła w sza­rym, bez­barw­nym ubra­niu. Z szyi zwi­sały jej oku­lary w ja­skra­wo­czer­wo­nych opraw­kach na łań­cuszku w tym sa­mym ko­lo­rze. Two­rzyły barwny kon­trast, jakby Katz chciała w ten spo­sób ostrzec swo­ich roz­mów­ców, żeby nie od­wa­żyli się lek­ce­wa­żyć jej ukry­tego pod ma­ską obo­jęt­no­ści in­te­lektu. Na ko­la­nach trzy­mała no­tat­nik i dłu­go­pis.

– Ow­szem, ale to była ich wer­sja – od­parła Katz. Wy­po­wie­działa to zda­nie tak samo spo­koj­nym to­nem jak wtedy, gdy za­dała Berg­man pierw­sze py­ta­nie. Po­li­cjantka wzru­szyła ra­mio­nami.

– Po no­wym roku pro­wa­dzi­łam śledz­two w spra­wie za­bój­stwa i se­rii na­pa­dów na młode ko­biety w Göte­borgu. W pew­nym mo­men­cie po­ja­wiły się do­wody i po­szlaki wska­zu­jące na to, że to ja by­łam sprawcą i że od­po­wia­da­łam za se­rię in­nych po­waż­nych prze­stępstw. Ani moi współ­pra­cow­nicy, ani mój prze­ło­żony nie uwie­rzyli w moją winę, ale po­dej­rze­nia wo­bec mnie pod­trzy­my­wał na­czel­nik Wy­działu Spraw We­wnętrz­nych. To taka spe­cjalna ko­mórka w struk­tu­rze po­li­cji. Jej za­da­nie po­lega na ba­da­niu afer, w które za­mie­szani są funk­cjo­na­riu­sze. Mu­sia­łam się ukry­wać, żeby móc się oczy­ścić z za­rzu­tów i usta­lić, kto za tym wszyst­kim stoi.

Katz zmru­żyła oczy i lekko po­chy­liła się na krze­śle.

– Czy może pani wy­mie­nić na­zwi­ska osób, które pod­ko­py­wały pani au­to­ry­tet w miej­scu pracy?

– Nie, ale nie wy­klu­czam, że do tego do­szło. Czy to dla­tego zo­sta­łam tu we­zwana?

Berg­man spoj­rzała ko­bie­cie w oczy i cze­kała na od­po­wiedź. Za­sta­na­wiała się, o co jej cho­dzi. Po kilku se­kun­dach Katz opu­ściła głowę, za­no­to­wała coś, zmarsz­czyła czoło i po­pa­trzyła na nią.

– Od tam­tych wy­da­rzeń upły­nęły pra­wie cztery mie­siące. Od­zy­skała pani zdro­wie? Py­tam o zdro­wie fi­zyczne.

Berg­man wciąż nie ro­zu­miała, do czego Katz zmie­rza i czemu nie od­po­wie­działa na jej py­ta­nie. Miała ochotę wstać i wyjść, ale wie­działa, że bę­dzie dla niej le­piej, je­śli się przy­łą­czy do pro­wa­dzo­nej przez Katz gry i tak jak ona bę­dzie uda­wać, że nic nie jest w sta­nie jej po­ru­szyć.

– Tyle o ile, ale na­dal je­stem na zwol­nie­niu le­kar­skim.

– To była gło­śna sprawa. Me­dia sze­roko o niej in­for­mo­wały.

– Na­prawdę? I co z tego?

Katz się­gnęła po le­żącą na biurku teczkę z do­ku­men­tami, prze­rzu­ciła kilka kar­tek, a gdy zna­la­zła tę, któ­rej szu­kała, prze­czy­tała na głos jej treść:

– „Po­li­cja po­szu­kuje ko­mi­sarz In­grid Berg­man, która jest po­dej­rzana o do­ko­na­nie za­bój­stwa. Wąt­pli­wo­ści co do jej winy dzielą po­li­cję w Göte­borgu”. To cy­taty z ga­zet. Jak się pani czuła, czy­ta­jąc ta­kie na­główki?

Na wspo­mnie­nie ob­raź­li­wych oskar­żeń i jej zdjęć, któ­rymi ob­wie­szony był cały Göte­borg, Berg­man po­czuła ukłu­cie w piersi. Przy­po­mniał jej się Jo­han Höök, na­czel­nik Wy­działu Spraw We­wnętrz­nych, bo to on stał za tą na­gonką. Ob­rzu­ciła Katz dłu­gim spoj­rze­niem i od­parła:

– Me­dia przez cały czas były przez ko­goś in­for­mo­wane.

– Nie od­po­wie­działa pani na moje py­ta­nie – stwier­dziła ze zmarsz­czo­nym czo­łem Katz.

– Jak się wtedy czu­łam? – spy­tała po­iry­to­wa­nym gło­sem Berg­man. – Było to dla mnie coś no­wego.

– Coś no­wego? – spy­tała prze­cią­gle Katz i znowu coś za­no­to­wała. – A czemu ani pani bez­po­średni prze­ło­żony, ani ko­le­żanki i ko­le­dzy z pracy nie uwie­rzyli w pani winę?

– Bo wie­dzieli, że bez trudu zdo­ła­ła­bym po­peł­nić te wszyst­kie prze­stęp­stwa, nie zo­sta­wia­jąc po so­bie żad­nych śla­dów.

– Ro­zu­miem.

Berg­man od­nio­sła wra­że­nie, że Katz uśmie­cha się pod no­sem, i tro­chę się roz­luź­niła.

– Stra­ciła pani po­kaźną kwotę, po­nie­waż ktoś się wła­mał na konto ban­kowe. Mimo to nie za­żą­dała pani zwrotu pie­nię­dzy. To prawda?

– Tak.

– Dla­czego?

– Bo zo­stały prze­ka­zane na konto Czer­wo­nego Krzyża i or­ga­ni­za­cji dzia­ła­ją­cej na rzecz dzieci.

– Czy może to pani roz­wi­nąć?

– A co to ma wspól­nego z oceną mo­jej zdol­no­ści do pracy?

– Pró­buję zło­żyć w ca­łość ele­menty pew­nej ukła­danki, żeby stwo­rzyć ca­ło­ściowy ob­raz pani kon­dy­cji fi­zycz­nej i stanu psy­chicz­nego. Nie musi pani od­po­wia­dać na moje py­ta­nia, ale będę mu­siała ująć to w swoim ra­por­cie.

Berg­man za­śmiała się i po­krę­ciła głową.

– W ta­kim ra­zie po­wiem wprost: Szwedzki Czer­wony Krzyż i inne po­dobne or­ga­ni­za­cje ro­bią wiele do­brego dla lu­dzi, któ­rym źle się wie­dzie. Ja so­bie ja­koś bez tych pie­nię­dzy po­ra­dzę, pod­czas gdy w przy­padku in­nych osób mogą one za­de­cy­do­wać o ich ży­ciu albo śmierci.

– Czy na­dal jest pani w związku z Ada­mem He­dénem?

– To moja pry­watna sprawa i może to pani za­cy­to­wać w swoim ra­por­cie.

– Pry­watna sprawa? Być może, nie mnie o tym de­cy­do­wać. Po­winna pani jed­nak wie­dzieć, że po tym, co się wy­da­rzyło w stycz­niu, kiedy pani twarz i na­zwi­sko stały się znane w ca­łej Szwe­cji, pry­watna sfera pani ży­cia ule­gła znacz­nemu zwę­że­niu. Opi­nia pu­bliczna uznała, że po­li­cjantka In­grid Berg­man prze­szła na stronę zła, a kiedy za­częła się pani ukry­wać, fakt ten stał się te­ma­tem roz­licz­nych tek­stów i wy­po­wie­dzi w me­diach.

– Może mi pani uwie­rzyć, że je­stem tego w pełni świa­doma.

Katz nie od­po­wie­działa, tylko przez pe­wien czas mie­rzyła po­li­cjantkę nie­zgłę­bio­nym spoj­rze­niem. W końcu stwier­dziła:

– Moja praca nie po­lega na wy­szu­ki­wa­niu sła­bo­ści, które po­tem opi­suję. Je­śli jed­nak chce pani wró­cić do swo­ich po­przed­nich obo­wiąz­ków, trzeba się bę­dzie do nich przy­go­to­wać i od­zy­skać rów­no­wagę psy­chiczną. Z tego, co się orien­tuję, w tam­tym okre­sie zmarły dwie bli­skie pani osoby: oj­ciec i sio­stra. Czło­wiek po­trze­buje czasu, żeby upo­rać się z ża­łobą, oswoić się z czymś ta­kim. Cza­sem szok i bę­dąca skut­kiem dra­ma­tycz­nych zda­rzeń re­ak­cja or­ga­ni­zmu ob­ja­wiają się po dłu­gim cza­sie, kiedy je­ste­śmy pewni, że to, co naj­gor­sze, mamy już za sobą i mo­żemy wró­cić do nor­mal­nego ży­cia. W pani przy­padku ist­nieje ry­zyko za­ła­ma­nia ner­wo­wego z po­wodu odło­żo­nej w cza­sie re­ak­cji na stres.

– Kiedy opo­wiada pani o tym w taki spo­sób, można od­nieść wra­że­nie, że za­leży pani wy­łącz­nie na tym, co jest dla mnie do­bre.

– Czy za­sta­na­wia się pani cza­sem nad tym, co by się stało, gdyby się pani wtedy nie ukry­wała, żeby usta­lić, kto pró­bo­wał pa­nią wro­bić?

– Tak.

– I co?

– Do­szłam do wnio­sku, że po­stą­pi­ła­bym tak samo.

– Czy to zna­czy, że nie ufa pani wy­ni­kom do­cho­dze­nia, które zo­stało wsz­częte w tej spra­wie przez Wy­dział We­wnętrzny?

Berg­man po­sta­no­wiła nie od­po­wia­dać na to py­ta­nie. Uznała, że to dziwne, pełne nie­do­po­wie­dzeń prze­słu­cha­nie jest jak ta­niec z dia­błem.

Katz cze­kała cier­pli­wie na od­po­wiedź. Jej twarz po­zba­wiona była wy­razu, ręce spo­czy­wały na ko­la­nie. Berg­man wie­działa, że psy­cho­lożka pró­buje ją prze­cze­kać. Wy­ko­rzy­stała pod­sta­wową tech­nikę prze­słu­chań sto­so­waną za­równo przez po­li­cję, jak i dzien­ni­ka­rzy. Jej ce­lem było na­kło­nie­nie ko­goś do wy­ja­wie­nia cze­goś wię­cej niż to, co ten ktoś skłonny był po­wie­dzieć.

– Ni­gdy nie pro­wa­dzi­łam do­cho­dzeń w taki spo­sób, jak ro­bili to lu­dzie z Wy­działu We­wnętrz­nego – od­parła.

Katz odło­żyła no­tes na biurko i na­lała wody do dwóch szkla­nek. Jedną z nich po­dała Berg­man, ale po­li­cjantka po­krę­ciła głową. Katz wzięła dwa łyki, a Berg­man do­szła do wnio­sku, że ko­bieta zro­biła to tylko w jed­nym celu: żeby zy­skać na cza­sie przed za­da­niem ko­lej­nego py­ta­nia. Katz wy­piła wodę, od­sta­wiła szklankę i po­pra­wiła oku­lary na no­sie. Przez cały czas uważ­nie przy­glą­dała się po­li­cjantce.

– Je­śli nie ma pani py­tań, mo­żemy skoń­czyć na dzi­siaj – po­wie­działa Katz.

– Czy to wy­star­czy?

– Nie, mu­simy się jesz­cze spo­tkać. Czy może pani przyjść do mnie we wto­rek o je­de­na­stej?

– Na tę chwilę od­po­wiedź brzmi „tak”.

– Świet­nie – stwier­dziła Katz. Wstała z krze­sła, wy­cią­gnęła rękę na po­że­gna­nie i po raz pierw­szy się uśmiech­nęła.

2

Po­nie­dzia­łek, 15 maja

Go­dzina 14.03

– Dwie go­dziny temu w dziel­nicy Pen­ny­gån­gen w Högsbo zna­le­ziono zwłoki star­szego męż­czy­zny – za­częła swoje wy­stą­pie­nie in­spek­tor po­li­cji kry­mi­nal­nej Ka­rin Falk. Od­po­wie­dzią były zmę­czone, lekko za­mglone spoj­rze­nia obec­nych na od­pra­wie człon­ków jej ekipy śled­czej. Z po­wodu re­or­ga­ni­za­cji i zwol­nień le­kar­skich wszy­scy byli wy­koń­czeni. Ona też nie była w lep­szym sta­nie. Spoj­rzała swój no­tes i kon­ty­nu­owała: – Funk­cjo­na­riu­sze, któ­rzy jako pierwsi zja­wili się na miej­scu zda­rze­nia, prze­ka­zali, że o zna­le­zie­niu zwłok po­in­for­mo­wał kon­ser­wa­tor bu­dynku, który przy­szedł zro­bić prze­gląd prze­wodu wen­ty­la­cyj­nego. Wcze­śniej, mimo po­dej­mo­wa­nych prób, nie udało mu się skon­tak­to­wać z wła­ści­cie­lem miesz­ka­nia. Kiedy wszedł na pię­tro i pod­niósł klapkę w otwo­rze na pocztę, po­czuł okropny smród. Na pod­ło­dze przed­po­koju le­żał stos re­klam i li­stów.

Falk zro­biła prze­rwę, zmarsz­czyła czoło i za­częła prze­glą­dać no­tatki.

– Wła­ści­ciel miesz­ka­nia na­zywa się Sven-Ber­til Lind­sten. Kon­ser­wa­tor zna­lazł jego zwłoki w za­mknię­tej na klucz gar­de­ro­bie. Klucz tkwił w zamku od ze­wnątrz.

Falk znowu zro­biła prze­rwę, żeby jej słowa za­pa­dły wszyst­kim w pa­mięci.

– Nasi tech­nicy, w tym Bo­berg i Nils­son, są od pół go­dziny na miej­scu. Przed od­prawą roz­ma­wia­łam z Bo­ber­giem. Jego zda­niem męż­czy­zna le­żał tam przy­naj­mniej od mie­siąca albo dłu­żej. Po od­pra­wie po­jadę tam z Tho­ma­sem. Po­roz­ma­wiamy z pa­tro­lem, który ode­brał zgło­sze­nie, z ad­mi­ni­stra­to­rem bu­dynku, są­sia­dami i tech­ni­kami. Zo­ba­czymy też, co znaj­dziemy w miesz­ka­niu.

Falk odło­żyła no­tes na stół, jakby chciała dać do zro­zu­mie­nia, że skoń­czyła, i każ­demu z obec­nych wrę­czyła sko­ro­szyt z pod­sta­wo­wymi in­for­ma­cjami do­ty­czą­cymi sprawy. Wszy­scy pa­trzyli na nią za­tro­ska­nym wzro­kiem.

– Nina i Vi­king zbiorą in­for­ma­cje o Lind­ste­nie. Po­roz­ma­wiaj­cie z jego ro­dziną i sprawdź­cie w na­szych re­je­strach, czy był no­to­wany.

W tym mo­men­cie roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi i do sali wszedł Al­bert Ting­ström, na­czel­nik Wy­działu do spraw Za­bójstw miej­sco­wej ko­mendy po­li­cji. Ski­nął wszyst­kim na po­wi­ta­nie głową i po­wie­dział:

– Chcę tylko prze­ka­zać, że me­dia wie­dzą już o zwło­kach w Pen­ny­gån­gen. Nad­zór nad śledz­twem ob­jął pro­ku­ra­tor Hol­ger Bjur­stedt.

Falk jęk­nęła w my­ślach. Bjur­stedt znany był z tego, że co prawda nie mie­szał się do do­cho­dzeń pro­wa­dzo­nych przez po­li­cję, ale nie oka­zy­wał też zbyt du­żej po­mocy. Naj­bar­dziej za­le­żało mu na tym, żeby błysz­czeć w świe­tle re­flek­to­rów. Lu­bił się zna­leźć w cen­trum uwagi, ale tylko wtedy, gdy o spra­wie in­for­mo­wały me­dia. Sta­wał wtedy w pierw­szym sze­regu i zwo­ły­wał kon­fe­ren­cje pra­sowe, a śled­czym na myśl o tym, co wtedy po­wie, ze stra­chu je­żyły się włosy na gło­wie. Wcale by jej nie zdzi­wiło, gdyby się oka­zało, że Bjur­stedt był źró­dłem prze­cieku i że to od niego dzien­ni­ka­rze do­wie­dzieli się o śmierci Lind­stena.

– Trudno – od­parła z nie­chę­cią w gło­sie. – Skon­tak­tuję się z nim po po­wro­cie z miesz­ka­nia, gdy bę­dziemy wie­dzieć coś wię­cej.

Ting­ström ski­nął głową i od­wró­cił się, żeby wyjść z sali.

– Mo­ment! – za­wo­łał na­gle Tho­mas Al­freds­son. – Kiedy wróci In­grid? Co u niej sły­chać?

Na­czel­nik po­dra­pał się po bro­dzie i chrząk­nął.

– Ju­tro mam się z nią spo­tkać. Na tę chwilę tylko tyle mogę po­wie­dzieć. In­grid ma za sobą cięż­kie chwile… Zo­ba­czymy.

– Po­wiesz nam, jak już bę­dziesz wie­dział coś wię­cej? – spy­tał Vi­king Jo­hans­son.

Na­czel­nik znowu ski­nął głową i wy­szedł na ko­ry­tarz.

Falk po­czuła się na­gle nie­po­trzebna i sa­motna. Czy to, że jej lu­dzie py­tali o Berg­man, zna­czy, że źle oce­niają jej pracę? Pew­nie stale ją z nią po­rów­nują, cho­ciaż nikt o tym gło­śno nie roz­ma­wia. Prze­łknęła ślinę i kilka razy stuk­nęła dłu­go­pi­sem o blat stołu.

– Ma­cie ja­kieś py­ta­nia? – spy­tała. – Je­śli nie, koń­czymy na dzi­siaj.

– Czy w związku z tym za­bój­stwem wszyst­kie inne do­cho­dze­nia mamy odło­żyć na bok? – spy­tała na wszelki wy­pa­dek Nina Ha­mil­ton.

Falk za­sta­na­wiała się przez chwilę.

– Tak. Sku­piamy się na tej spra­wie. Inne py­ta­nia?

Nikt się nie ode­zwał, więc ze­brała pa­piery i po­wie­działa:

– Bądźmy w kon­tak­cie. Na­stępna od­prawa ju­tro o ósmej rano.

3

Po­nie­dzia­łek, 15 maja

Go­dzina 14.23

Berg­man ro­zej­rzała się po sali. Od kwa­dransa cze­kała, aż bę­dzie punk­tu­al­nie czter­na­sta trzy­dzie­ści. Bo­lało ją całe ciało, jakby przed chwilą wró­ciła z se­sji tre­nin­go­wej na si­łowni, na do­da­tek do­stała mdło­ści. Od po­czątku stycz­nia wy­mio­to­wała pra­wie co­dzien­nie. Mę­czyły ją skur­cze, które wy­wra­cały jej żo­łą­dek na drugą stronę.

Kilka me­trów od sie­bie za­uwa­żyła sto­jące przy ścia­nie krze­sła. Jedno z nich było wolne. Chciała na nim usiąść, ale za­uwa­żyła, że lu­dzie przy­glą­dają jej się z cie­ka­wo­ścią. Do­my­śliła się, że zo­stała roz­po­znana. Ja­kaś star­sza ko­bieta szturch­nęła łok­ciem sie­dzą­cego obok męż­czy­znę i wy­mie­niła z nim po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Pie­przony Höök, po­my­ślała chyba po raz setny Berg­man. To przez niego jej twarz zna­la­zła się w li­stach goń­czych i na pierw­szych stro­nach ga­zet. Od­wró­ciła się i ru­szyła do punktu in­for­ma­cyj­nego.

Sie­dząca w re­cep­cji ko­bieta uśmiech­nęła się do niej w pro­fe­sjo­nalny spo­sób i po­pro­siła ją, żeby tro­chę po­cze­kała, bo za­raz ktoś po nią przyj­dzie. Ale Berg­man nie miała ochoty stać i cze­kać. Czuła się nie­swojo na wi­dok szep­czą­cych lu­dzi i po­ro­zu­mie­waw­czych spoj­rzeń, któ­rymi ją ob­rzu­cali. Po­sta­no­wiła uda­wać, że czyta bro­szurę na te­mat fun­du­szy eme­ry­tal­nych.

Mi­nutę póź­niej zja­wiła się urzęd­niczka ban­kowa, z którą była umó­wiona na spo­tka­nie. Na­zy­wała się Bir­gitta Thor i była jej oso­bi­stą do­rad­czy­nią. Miała po­pie­late, ob­cięte na pa­zia włosy z ja­snymi pa­sem­kami i świet­nie zro­biony ma­ki­jaż. Ubrana była w gra­na­towy ża­kiet, na szyi miała na­szyj­nik z pe­reł. Pa­trząc na nią, Berg­man po­czuła się gor­sza. Nie­dawno w ak­cie de­spe­ra­cji ob­cięła się na jeża, żeby zmie­nić swój wy­gląd, ale włosy nie zdą­żyły jesz­cze w pełni od­ro­snąć. Wpraw­dzie dzięki po­ra­dom fry­zjerki udało jej się zmie­nić ich ko­lor z czar­nego na ja­sny, ale na­dal na wi­dok swo­jego od­bi­cia w lu­strze się wzdry­gała. Na do­da­tek przy­tyła pięć ki­lo­gra­mów, bo od kilku mie­sięcy za­nie­dby­wała tre­ningi.

Po­kój, do któ­rego wpro­wa­dziła ją urzęd­niczka, był cał­kiem duży. Wo­kół stołu stało sześć krze­seł, na bla­cie le­żały lap­top, no­tes i dłu­go­pis. Przy ścia­nie znaj­do­wał się re­gał za­peł­niony biało-nie­bi­skimi se­gre­ga­to­rami zgod­nymi z iden­ty­fi­ka­cją wi­zu­alną banku. W ca­łym po­miesz­cze­niu nie było żad­nych ob­raz­ków, ro­ślin ani okien. Wy­kła­dzina pod­ło­gowa i grube, za­mknięte drzwi sku­tecz­nie chro­niły wnę­trze przed dźwię­kami z in­nych po­ko­jów. Bra­ko­wało wy­po­sa­że­nia, które w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach stwo­rzy­łoby miłą at­mos­ferę. Thor wska­zała po­li­cjantce miej­sce na krze­śle.

– Na­pije się pani kawy? – spy­tała z za­chę­ca­ją­cym uśmie­chem.

W zwy­kłych oko­licz­no­ściach Berg­man na pewno by nie od­mó­wiła, ale te­raz na samo słowo „kawa” ro­biło jej się nie­do­brze. Po­krę­ciła od­mow­nie głową.

– Czym mogę słu­żyć? – spy­tała urzęd­niczka. – Z tego co pa­mię­tam, cho­dziło o po­życzkę, prawda?

– Tak. Chcia­ła­bym po­pro­sić o od­ro­cze­nie ter­minu spłaty ko­lej­nej raty.

Urzęd­niczka wkle­pała coś z kla­wia­tury i spoj­rzała w ekran.

– Czy może pani okre­ślić, o ja­kim prze­su­nię­ciu mó­wimy?

– Od stycz­nia prze­by­wam na zwol­nie­niu le­kar­skim i nie uzy­skuję ta­kich sa­mych przy­cho­dów jak przed­tem. Szcze­rze mó­wiąc, nie umiem okre­ślić, od kiedy będę mo­gła wró­cić do pracy. Sprawę kom­pli­kuje fakt, że je­stem w ciąży. Ter­min po­rodu wy­zna­czono na wrze­sień i do­piero wtedy za­cznę po­bie­rać za­si­łek na dziecko.

– Gra­tu­luję!

– Dzię­kuję, ale ten za­si­łek jest tak samo ni­ski jak za­si­łek cho­ro­bowy.

– Co w związku z tym?

– Nie mam oszczęd­no­ści, które mo­gła­bym na­ru­szyć, a do­póki je­stem na zwol­nie­niu, nie będę mo­gła spła­cać rat. Czy w związku z tym bank mógłby zmniej­szyć ich wy­so­kość o po­łowę i zwol­nić mnie z obo­wiązku ich spła­ca­nia do końca roku?

W po­koju za­pa­dła nie­zręczna ci­sza. Berg­man cze­kała nie­cier­pli­wie na od­po­wiedź, ale Thor uni­kała jej spoj­rze­nia.

– Sama nie mogę pod­jąć ta­kiej de­cy­zji – od­parła. – Za­de­cy­duje o tym ktoś na wyż­szym szcze­blu.

– Ile czasu to zaj­mie? Kiedy do­stanę od­po­wiedź?

– Ode­zwę się, jak tylko będę coś wie­działa, ale mu­szę o coś spy­tać. Czy nie za­sta­na­wiała się pani nad prze­pro­wadzką do lo­kalu o niż­szym stan­dar­dzie? Dzięki temu mo­głaby pani pła­cić niż­szy czynsz.

Berg­man wstała z krze­sła. Była co­raz bar­dziej po­iry­to­wana tą roz­mową.

– To nie wcho­dzi w ra­chubę. Mam na­dzieję, że po­in­for­muje mnie pani o de­cy­zji do końca bie­żą­cego ty­go­dnia. Czy mo­żemy się tak umó­wić?

Thor wstała zza biurka, sztucz­nie się uśmiech­nęła i po­dała jej rękę. Berg­man nie­chęt­nie wy­cią­gnęła do niej dłoń.

– Obie­cuję, że zro­bię to jak naj­prę­dzej. W in­te­re­sie na­szego banku jest zna­le­zie­nie ja­kie­goś roz­wią­za­nia.

Berg­man wy­szła na ulicę i gło­śno za­klęła. Za­uwa­żyła, że w swo­ich wła­snych spra­wach nie umie się tar­go­wać. Le­piej to wy­gląda w pracy, ale w ży­ciu pry­wat­nym bywa z tym kiep­sko. Za­bra­kło jej cier­pli­wo­ści, żeby po­roz­ma­wiać z Thor jak ko­bieta z ko­bietą i za­sy­pać ją kom­ple­men­tami, by po­sta­wić na swoim.

Była pewna, że bank się zgo­dzi na od­ro­cze­nie płat­no­ści rat, a te­raz zna­la­zła się w trud­nej sy­tu­acji. Jej wy­datki stale ro­sną, a ona nie ma ubez­pie­cze­nia na wy­pa­dek utraty za­rob­ków spo­wo­do­wa­nej dłu­go­trwałą cho­robą. Może le­piej sprze­dać dom? Ni­gdy w ży­ciu! Te­raz tro­chę ża­ło­wała, że nie za­żą­dała od Czer­wo­nego Krzyża i tej dru­giej or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej zwrotu przy­naj­mniej czę­ści pie­nię­dzy, które jej nie­ży­jąca sio­stra wy­pro­wa­dziła z jej konta.

Po­krę­ciła głową. Zdała so­bie sprawę z tego, że nie mo­głaby żą­dać zwrotu pie­nię­dzy od or­ga­ni­za­cji, które po­ma­gają dzie­ciom prze­żyć ko­lejny dzień, za­pew­niają im na­ukę w szkole i dach nad głową. Miała na­dzieję, że wszystko ja­koś się ułoży. Wy­star­czy, że bank się zgo­dzi na prze­su­nię­cie ter­minu spłaty rat po­życzki do mo­mentu, aż bę­dzie mo­gła wró­cić do pracy. Może po­winna to zro­bić te­raz? Być może by­łoby to naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Chyba tylko w ten spo­sób zdoła od­zy­skać kon­trolę nad swoim ży­ciem i nie bę­dzie mu­siała li­czyć na do­brą wolę urzęd­ni­ków ban­ko­wych.

Po przyj­ściu do domu przy­go­to­wała so­bie fi­li­żankę her­baty, usia­dła na ka­na­pie i otu­liła się ko­cem.

Była bar­dzo zmę­czona. Na szczę­ście na por­ta­lach in­ter­ne­to­wych dla ko­biet w ciąży wy­czy­tała, że uczu­cie zmę­cze­nia po­winno wkrótce ustą­pić. Wy­star­czy dużo od­po­czy­wać i prze­stać się for­so­wać. Sta­rała się po­stę­po­wać zgod­nie z tymi za­le­ce­niami, ale du­żej zmiany nie od­czuła. Na wy­pa­dek gdyby jej or­ga­ni­zmowi za­częło w od­czu­walny spo­sób bra­ko­wać że­laza, zde­cy­do­wała się do­star­czać je w ta­blet­kach. Nie­stety, to też w ni­czym jej nie ulżyło.

Ju­tro idzie z Ada­mem na pierw­szą wi­zytę do kli­niki dla przy­szłych ma­tek. Była w szes­na­stym ty­go­dniu ciąży i po­winna się tam zgło­sić znacz­nie wcze­śniej. Adam na nią na­krzy­czał, ale ja­koś nie mo­gła się zdo­być na to, żeby za­dzwo­nić i umó­wić ter­min pierw­szej wi­zyty. W końcu to zro­biła, ale mu­siała na nią po­cze­kać aż dwa ty­go­dnie.

Na po­czątku nie chciała uwie­rzyć, że jest w ciąży. Prze­cież miała czter­dzie­ści sześć lat! Wie­działa, że wraz z wie­kiem ry­zyko po­ro­nie­nia i kom­pli­ka­cji znacz­nie ro­śnie, ale bar­dzo chciała uro­dzić to dziecko. Od sa­mego po­czątku było w niej coś ta­kiego, co ka­zało jej wie­rzyć i mieć na­dzieję, że ciąża jest praw­dziwa, a nie uro­jona. Wo­lała nie oka­zy­wać przed­wcze­snej ra­do­ści i do­brze wie­działa dla­czego. Jed­nym z po­wo­dów był jej wiek, dru­gim Li­nus – jej syn z pierw­szego mał­żeń­stwa z Jo­ha­nem. Chło­piec zgi­nął tra­gicz­nie w wieku dwóch lat. Te­raz, kiedy spo­dzie­wała się dru­giego dziecka, Li­nus byłby dwu­na­sto­lat­kiem.

Wes­tchnęła i włą­czyła te­le­wi­zor, żeby od­pę­dzić złe my­śli. Aku­rat le­ciały lo­kalne wia­do­mo­ści. Na ekra­nie zo­ba­czyła re­por­tera, który stał przed bu­dyn­kiem miesz­kal­nym. W tle wi­dać było dwa ra­dio­wozy i au­to­bus na­le­żący do tech­ni­ków po­li­cyj­nych, któ­rzy wy­ko­ny­wali ru­ty­nowe czyn­no­ści na miej­scu zda­rze­nia.

„Dzi­siaj w jed­nym z do­mów w dziel­nicy Pen­ny­gån­gen w Högsbo zna­le­ziono zwłoki męż­czy­zny. Ze wstęp­nych usta­leń wy­nika, że nie żył od dłuż­szego czasu. Na ra­zie nie wia­domo, od jak dawna, ale mógł być mar­twy na­wet od kilku mie­sięcy. Z za­ufa­nego źró­dła wiemy, że zo­stał za­bity: ktoś za­mknął go w gar­de­ro­bie i praw­do­po­dob­nie za­gło­dził. Są­sie­dzi twier­dzą, że męż­czy­zna spra­wiał kło­poty i nie utrzy­my­wał re­la­cji z in­nymi ludźmi. Kon­tak­to­wa­li­śmy się z za­kła­dem opieki spo­łecz­nej i or­ga­ni­za­cją, która po­maga oso­bom star­szym i cho­rym, żeby usta­lić, na kim spo­czywa usta­wowy obo­wią­zek spra­wo­wa­nia opieki nad ta­kimi oso­bami, żeby czuły się bez­piecz­nie”.

– Co oglą­dasz? – spy­tał Adam.

Berg­man nie sły­szała, jak wró­cił do domu. Wzięła pi­lota i ści­szyła głos.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie. Nic kon­kret­nego. Chcia­łam się tro­chę od­prę­żyć i włą­czy­łam lo­kalne wia­do­mo­ści. Tra­fi­łam na ma­te­riał o męż­czyź­nie, który ja­kiś czas temu zmarł z głodu, po­nie­waż ktoś go za­mknął w gar­de­ro­bie.

– To przy­kre, że lu­dzie, któ­rzy żyją sa­mot­nie, ni­kogo nie ob­cho­dzą – od­parł Adam. Po­chy­lił się, po­ca­ło­wał ją w czoło, wska­zał jej brzuch i do­dał: – Ty na pewno nie zo­sta­niesz na sta­rość sama, bo resztę ży­cia spę­dzisz ze mną i z tym czło­wiecz­kiem.

Berg­man uśmiech­nęła się do niego i z tru­dem się wy­pro­sto­wała. Adam usiadł obok niej i ob­jął ją ra­mie­niem.

– Jak się dzi­siaj czu­jesz? – spy­tał czu­łym gło­sem.

– Jak zwy­kle. Je­stem zmę­czona i mam mdło­ści.

Adam od­wró­cił głowę i mu­snął war­gami jej szyję. Berg­man po­czuła, jak w ułamku se­kundy ogar­nęła ją fala po­żą­da­nia. Ci­cho wes­tchnęła. Adam do­brze wie­dział, co zro­bić, żeby go za­pra­gnęła.

Ro­ze­śmiał się ła­god­nie.

– Wiesz, co po­może ci naj­le­piej – szep­nął. Ujął ją jedną dło­nią za włosy i po­ca­ło­wał w usta. Berg­man po­czuła jego twardy ję­zyk w swo­ich ustach, a na po­liczku nie­go­lony za­rost, który dra­pał ją w skórę. Adam wsu­nął jej rękę pod bluzkę i za­czął pie­ścić jej ciało wo­kół biu­sto­no­sza. De­li­kat­nie po­cie­rał su­tek kciu­kiem i pal­cem wska­zu­ją­cym. Berg­man roz­pięła mu ko­szulę i wdy­chała za­pach cie­płego, mę­skiego ciała. Pra­gnęła go każ­dym skraw­kiem sie­bie. Mu­skała pal­cami jego brzuch, po­ło­żyła dłoń na roz­porku i po­czuła twardy czło­nek. Adam jęk­nął gło­śno.

– Po­cze­kaj – po­wie­dział. De­li­kat­nie od­su­nął jej dło­nie, a na­stęp­nie zdjął z niej bluzkę i biu­sto­nosz.

Pie­ścił pal­cami jej piersi, ca­ło­wał je i ssał war­gami. Krą­żył ję­zy­kiem wo­kół sut­ków, zszedł na dół brzu­cha, roz­piął jej spodnie i za­czął je z niej ścią­gać. W tym sa­mym cza­sie Berg­man roz­pięła mu roz­po­rek i też za­częła mu zdej­mo­wać spodnie.

Adam uło­żył ją w taki spo­sób, żeby le­żała na ple­cach, po czym znowu za­czął ca­ło­wać brzuch i mu­skać ję­zy­kiem oko­lice pępka. Stop­niowo scho­dził ję­zy­kiem co­raz ni­żej. Berg­man za­mknęła oczy. Prze­stała się kon­tro­lo­wać, pra­gnęła tylko jego. Adam tak długo ją ca­ło­wał, aż za­częła ję­czeć. Unio­sła bio­dra i pod­su­nęła je w jego stronę. Cała pło­nęła z po­żą­da­nia. W tym mo­men­cie byli tylko oni: In­grid i Adam.

Adam tak długo pie­ścił ją ję­zy­kiem, aż do­stała or­ga­zmu, a wtedy w nią wszedł, aż gło­śno jęk­nęła i oplo­tła no­gami jego plecy. Mocno go nimi obej­mo­wała i po­dą­żała bio­drami za jego ru­chami. Czuła się tak, jakby ni­gdy nie miała go wy­pu­ścić. Pa­trzyła mu w oczy i wy­da­wało jej się, że za­gląda w naj­głęb­sze za­ka­marki jego czu­łej, prze­peł­nio­nej mi­ło­ścią du­szy. Oboje co­raz szyb­ciej po­ru­szali cia­łami, aż w końcu Adam do­stał or­ga­zmu i się na nią osu­nął. Berg­man za­mknęła oczy i na­dal mocno go obej­mo­wała.

Seks z Ada­mem miał zwie­rzęcą, cie­le­sną na­turę. Ża­ło­wała, że w tym mo­men­cie nie może za­trzy­mać czasu. Adam po­ca­ło­wał ją czule w usta, uniósł się lekko i wsparł na łok­ciu. Sze­roko się uśmiech­nął i stwier­dził:

– Przed chwilą twier­dzi­łaś, że je­steś zmę­czona i masz mdło­ści, ale ja­koś tego nie za­uwa­ży­łem.

– Chcia­łam się tylko od­prę­żyć – od­parła żar­to­bli­wie.

Po­gła­skał ją po po­liczku.

– Obie­cuję, że przez na­stępne pięć­dzie­siąt lat bę­dziesz się każ­dego dnia od­prę­żać tyle razy, ile tylko bę­dziesz chciała.

– A co póź­niej?

– Ty za­dbasz o mnie.

Berg­man zro­biła taką minę, jakby się cze­goś wy­stra­szyła.

– Ale wtedy bę­dziesz już po­marsz­czo­nym sta­rusz­kiem. Nie wiem, czy mi się bę­dzie chciało.

– Wtedy też nie bę­dziesz chciała zre­zy­gno­wać z mo­ich piesz­czot. Je­stem tego pe­wien.

Berg­man skrzy­wiła się na twa­rzy.

– Po­ży­jemy, zo­ba­czymy.

– À pro­pos… Jak ci po­szło u pani psy­cho­log i w banku?

– Roz­mowa z pa­nią psy­cho­log prze­bie­gła do­brze… tak mi się w każ­dym ra­zie wy­daje. Bank ma mi dać od­po­wiedź do końca ty­go­dnia. Urzęd­niczka, z którą roz­ma­wia­łam, za­su­ge­ro­wała, że­bym się prze­pro­wa­dziła do mniej­szego miesz­ka­nia, bo dzięki temu będę pła­ciła mniej­szy czynsz.

– Do­bry po­mysł. Mo­gła­byś się prze­pro­wa­dzić do mnie. Fjäl­l­backa to też przy­jemne miej­sce.

– By­łoby wspa­niale, bo bar­dzo mi się tam po­doba, ale mu­sia­ła­bym tra­cić zbyt dużo czasu na do­jazdy. Uwa­żam, że po­win­nam wró­cić do pracy, żeby znowu żyć na nor­mal­nym po­zio­mie. Je­śli bank wy­razi zgodę na zmniej­sze­nie wy­so­ko­ści rat i od­ro­cze­nie ter­minu ich spłaty, wszystko się z cza­sem ułoży. Nie mam ochoty sprze­da­wać domu tylko dla­tego, że mam przej­ściowe pro­blemy ze spłatą po­życzki.

– Chcesz wró­cić do pracy?! – za­wo­łał Adam. – W tym sta­nie? Mó­wisz po­waż­nie? Za­mie­rzasz pra­co­wać do roz­wią­za­nia, wziąć urlop ma­cie­rzyń­ski i po trzech, czte­rech mie­sią­cach wró­cić do pracy? Na­prawdę tego chcesz?

Berg­man uwol­niła się z jego ra­mion, wstała z ka­napy i za­częła się ubie­rać, wy­ko­nu­jąc przy tym gwał­towne ru­chy.

– In­grid…

– A co in­nego mogę zro­bić? – spy­tała, prze­ry­wa­jąc na chwilę to, co ro­biła.

– Sprze­daj dom, za­mień go na miesz­ka­nie albo przy­naj­mniej się nad tym za­sta­nów.

– Nie ma mowy. Ku­pi­łam go za pie­nią­dze, które do­sta­łam z ubez­pie­cze­nia po śmierci Li­nusa i po roz­pa­dzie mo­jego mał­żeń­stwa z Jo­ha­nem. Być może za­brzmi to pre­ten­sjo­nal­nie, ale jest dla mnie je­dyną bez­pieczną twier­dzą i przy­sta­nią, jaką mia­łam w ży­ciu. Tak samo jest z moją pracą i do­brze o tym wiesz. Przez wiele lat ten dom sta­no­wił fun­da­ment mo­jego ży­cia. Da­wał mi po­czu­cie sta­bil­no­ści, któ­rej bar­dzo po­trze­bo­wa­łam, żeby móc so­bie ze wszyst­kim ra­dzić.

– Ale te­raz masz mnie, a ja ni­gdy cię nie zo­sta­wię – stwier­dził Adam, głasz­cząc ją po brzu­chu. – Wciąż to do cie­bie nie do­tarło? Je­ste­śmy od­po­wie­dzialni za to, żeby ten ber­beć miał do­bry start w ży­ciu.

Berg­man za­gry­zła wargi.

– Trudno się tak na­gle zmie­nić. Cza­sem od­no­szę wra­że­nie, że za bar­dzo przy­wy­kłam do ra­dze­nia so­bie w ży­ciu na wła­sną rękę.

Adam za­śmiał się gło­śno.

– Wiesz, co ci po­wiem? Je­stem tego sa­mego zda­nia. Le­piej ci z tym?

Berg­man nie mo­gła się po­wstrzy­mać od uśmie­chu.

– Tak. Dzię­kuję, że cię mam i że ze mną wy­trzy­mu­jesz.

– Za­wsze będę przy to­bie. A te­raz mu­szę ci coś wy­znać: zgłod­nia­łem. Ty też coś zjesz?

Berg­man po­krę­ciła głową, a Adam wstał z ka­napy i po­szedł do kuchni, zrzę­dząc coś pod no­sem.

Za­wsze będę przy to­bie. Berg­man przy­po­mniała so­bie, że Jo­han też jej to obie­cy­wał, a po śmierci Li­nusa wzięli roz­wód, cho­ciaż wła­śnie w ta­kiej chwili po­trze­bo­wali sie­bie bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek.

Wie­działa, że Adam ma ra­cję. Po­winna się zdo­być na od­wagę i mu za­ufać, wpu­ścić go do swo­jego ży­cia, bo ina­czej skoń­czy jak ten sta­ru­szek, o któ­rym sły­szała w wia­do­mo­ściach. Wiele mie­sięcy prze­le­żał w swoim miesz­ka­niu mar­twy i nikt tego nie za­uwa­żył, bo ni­kogo bli­skiego nie miał.

Nie mo­gła prze­stać o nim my­śleć. Ju­tro ma się spo­tkać z Ting­strömem i przy oka­zji spyta go o tę sprawę. Chcia­łaby się do­wie­dzieć, czy sta­ru­szek fak­tycz­nie zo­stał za­mor­do­wany, czy to tylko me­dia przed­sta­wiły jego śmierć jako efekt zbrodni, żeby mieć o czym pi­sać.

4

Po­nie­dzia­łek, 15 maja

Go­dzina 15.05

Falk otwo­rzyła ba­gaż­nik sa­mo­chodu i wy­jęła z niego dwa kom­bi­ne­zony ochronne: je­den dla Al­freds­sona, drugi dla sie­bie.

W Pen­ny­gån­gen było sie­dem­set miesz­kań. Dziel­nica za­sły­nęła swego czasu po se­rii pu­bli­ka­cji me­dial­nych po­świę­co­nych prze­bu­do­wie tych te­re­nów i usta­no­wie­niu szo­ku­jąco wy­so­kich opłat czyn­szo­wych. Sza­ro­białe, dwu­pię­trowe bu­dynki po­wstały na po­czątku lat sześć­dzie­sią­tych. Falk po­my­ślała o swoim miesz­ka­niu w jed­nym z bu­dyn­ków z wy­soką pod­mu­rówką w dziel­nicy Ma­jorna z przy­tul­nym, ską­pa­nym w zie­leni po­dwó­rzem.

Domy, które po­wstały w ra­mach pro­gramu za­kła­da­ją­cego bu­dowę mi­liona miesz­kań, miały po­nury wy­gląd i były po­zba­wione du­szy. Być może pa­no­wała tu inna at­mos­fera, gdy świe­ciło słońce, a nie tak jak te­raz, gdy pa­dał deszcz, a niebo nad mia­stem za­snute było sza­rymi chmu­rami.

Przed wej­ściem do jed­nego z do­mów stał mi­kro­bus tech­ni­ków po­li­cyj­nych. W za­par­ko­wa­nym obok ra­dio­wo­zie sie­dział umun­du­ro­wany po­li­cjant i roz­ma­wiał przez te­le­fon. Na ich wi­dok ski­nął im głową, za­koń­czył roz­mowę i wy­siadł z wozu. Pod­szedł do Falk i po­wie­dział:

– Od na­szej ostat­niej roz­mowy nic się nie wy­da­rzyło, ale za to zja­wili się dzien­ni­ka­rze. Kon­ser­wa­tora bu­dynku mu­sie­li­śmy od­wieźć do szpi­tala, bo do­znał szoku. Wcale mu się nie dzi­wię. Mó­wiąc wprost: wy­glą­dało to okrop­nie.

Falk ski­nęła głową na znak, że go ro­zu­mie. Nie było się nad czym roz­wo­dzić.

– Tech­nicy oglą­dają miesz­ka­nie – kon­ty­nu­ował po­li­cjant. Głę­boko wes­tchnął i wska­zał jedno z okien. – Pierw­sze pię­tro. Nasi lu­dzie są w te­re­nie, prze­py­tują są­sia­dów, ale na ra­zie nic nam to nie dało. Je­den z nich po­je­chał z kon­ser­wa­to­rem do szpi­tala. To z nim przed chwilą roz­ma­wia­łem.

– Czy ma­cie ja­kieś ze­zna­nia, które mogą być dla nas przy­datne?

– Nie­stety nie. Sta­ru­szek był naj­praw­do­po­dob­niej sa­mot­ni­kiem i nie utrzy­my­wał z ni­kim kon­tak­tów.

– Dzięki. Te­raz już coś wiem. Chodźmy na górę.

Miesz­ka­nie znaj­do­wało się na pierw­szym pię­trze. Do klamki przy­wią­zana była nie­bie­sko­biała ta­śma po­li­cyjna. Falk za­pu­kała i w od­po­wie­dzi usły­szała kilka gło­śnych prze­kleństw. Oboje z Al­freds­so­nem od razu roz­po­znali wła­ści­ciela głosu i po­ro­zu­mie­waw­czo się do sie­bie uśmiech­nęli.

Ktoś prze­krę­cił klucz w zamku i otwo­rzył drzwi. W noz­drza ude­rzył tak okropny odór, że Falk pra­wie zwy­mio­to­wała. Ni­gdy nie mo­gła się przy­zwy­czaić do smrodu roz­kła­da­ją­cych się ludz­kich zwłok.

– Czemu przy­cho­dzi­cie tak późno? – spy­tał Ber­til Nils­son i otwo­rzył drzwi na całą sze­ro­kość, żeby Falk i Al­freds­son mo­gli wejść do środka.

Po­li­cjantka wes­tchnęła w my­ślach. Znowu ten jego zrzę­dliwy ton i kwa­śna mina.

– Co masz nam do prze­ka­za­nia? – spy­tała, nie re­agu­jąc na jego py­ta­nie.

Nils­son ubrany był w biały kom­bi­ne­zon z na­cią­gnię­tym na głowę kap­tu­rem, spod któ­rego wy­sta­wała jego po­marsz­czona twarz. Zza oku­la­rów ochron­nych pa­trzyła para ma­łych czar­nych oczu. Nils­son miał na dło­niach la­tek­sowe rę­ka­wiczki. Ujął w palce ma­seczkę ochronną i opu­ścił ją na szyję. Dwa razy chrząk­nął i za­czął skła­dać wstępny ra­port.

– Ofiarą jest star­szy męż­czy­zna, śmierć na­stą­piła dawno temu, być może przed dwoma mie­sią­cami, ale to tylko przy­pusz­cze­nie. Cze­kamy na ra­port pa­to­loga. Męż­czy­zna zo­stał za­mknięty w gar­de­ro­bie na klucz i nie mógł z niej wyjść. Klucz tkwił od ze­wnętrz­nej strony zamka. Z ciała zo­stał pra­wie sam szkie­let, tkanka mię­śniowa ule­gła roz­kła­dowi, na ko­ściach zo­stały same ścię­gna i skóra. Po­dej­rze­wamy, że za­bójca miał wła­sny klucz albo zo­stał wpusz­czony do miesz­ka­nia przez wła­ści­ciela, po­nie­waż ani na oknach, ani na drzwiach wej­ścio­wych nie zna­leź­li­śmy śla­dów wska­zu­ją­cych na wła­ma­nie.

Do przed­po­koju wszedł drugi z tech­ni­ków, Fre­drik Bo­berg. Uniósł rękę, po­zdro­wił wszyst­kich i po­wie­dział:

– Miło was wi­dzieć.

– Wza­jem­nie – od­parła Falk i za­częła wkła­dać kom­bi­ne­zon ochronny. – Czy sprawca zo­sta­wił ja­kieś ślady?

– Zna­leź­li­śmy ślady obu­wia. Zo­ba­czymy, do­kąd nas to za­pro­wa­dzi. Je­ste­śmy tu od wielu go­dzin. Co ty na to, Ber­til?

Nils­son ski­nął głową i cze­kał, aż Falk i Al­freds­son włożą kom­bi­ne­zony ochronne.

– Za­cznijmy od gar­de­roby, w któ­rej zna­le­ziono zwłoki – po­wie­dział, wcho­dząc do przed­po­koju. Sta­nął obok otwar­tych drzwi i do­dał: – Le­żały w środku, w po­zy­cji płodu. Na pod­ło­dze gar­de­roby za­le­gały stosy ubrań i bu­tów. Wi­doczny w głębi wie­szak był pu­sty. We­wnętrzna strona drzwi po­kryta była głę­bo­kimi row­kami, pęk­nię­ciami i bru­nat­nymi pla­mami za­schnię­tej krwi. Na pod­ło­dze przy wej­ściu le­żało kilka po­ła­ma­nych drew­nia­nych wie­sza­ków, które mo­gły tłu­ma­czyć uszko­dze­nia na drzwiach. Wszę­dzie le­żały mar­twe mu­chy plujki, które przy­po­mi­nały po­roz­rzu­cane kon­fetti. – Nils­son chrząk­nął i kon­ty­nu­ował: – Jak wi­dać, ten czło­wiek pró­bo­wał się stąd wy­do­stać. Świa­tło za­pala się od ze­wnątrz. Skur­wiel, który go za­mknął na klucz, nie po­my­ślał na­wet o tym, żeby mu zo­sta­wić za­pa­lone świa­tło.

Falk po­chy­liła się, żeby zaj­rzeć do gar­de­roby.

– Gdzie jest ciało?

– W dro­dze do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. De­cy­zją pro­ku­ra­tora za­brano je stąd kwa­drans temu. Uznał, że le­piej bę­dzie usta­lić toż­sa­mość zmar­łego od razu, niż cze­kać na was.

– Bjur­stedt?

Nils­son w od­po­wie­dzi ski­nął głową.

Falk wbiła pa­znok­cie w skórę i za­ci­snęła zęby. Gdyby śledz­two pro­wa­dziła In­grid, Nils­son ni­gdy by ni­komu nie po­zwo­lił za­brać zwłok. Ona też chciała obej­rzeć miej­sce zbrodni przed za­bra­niem ciała do szpi­tala, po­nie­waż czyn­ność ta da­wała pe­wien im­puls tej czę­ści mó­zgu, która od­po­wia­dała za in­tu­icję, co też miało bar­dzo duże zna­cze­nie.

Roz­su­nęła za­mek bły­ska­wiczny bluzy i wy­jęła spod niej te­le­fon. Czuła, że wszy­scy na nią pa­trzą. Za­mie­rzała spy­tać Ha­mil­ton i Jo­hans­sona, czego się do­wie­dzieli o za­mor­do­wa­nym męż­czyź­nie.

– W wy­dziale ewi­den­cji lud­no­ści za­re­je­stro­wany jest jako Sven-Ber­til Styr­björn Lind­sten – wy­ja­śniła Ha­mil­ton. – Ma osiem­dzie­siąt sześć lat i od czter­dzie­stu trzech jest wdow­cem.

– Miał dzieci?

– Dwoje, ale jedno nie żyje, zmarło tego sa­mego dnia co żona Lind­stena. Pró­bu­jemy na­mie­rzyć jego syna, który jest już po pięć­dzie­siątce. Mieszka na stałe w Gråbo. Wy­daje mi się, że to dom opieki.

– Po­jedź tam i sprawdź.

– Czy to ko­nieczne? Je­ste­śmy pewni, że ofiarą jest Lind­sten?

– Nie, ale bra­kuje pod­staw, żeby po­dej­rze­wać co­kol­wiek in­nego. Coś wię­cej?

– Ro­bimy swoje – od­parła krótko Ha­mil­ton.

– Okej. Za­dzwoń do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej i po­wiedz im, że na tę chwilę naj­waż­niej­sza jest sek­cja zwłok. Po­może nam szyb­ciej zi­den­ty­fi­ko­wać ofiarę. Zdzwo­nimy się póź­niej, je­śli bę­dzie to ko­nieczne, albo spo­tkamy się ju­tro rano. My­ślę, że do tego czasu nic mą­drego nie wy­my­ślimy.

Roz­mowa do­bie­gła końca i Falk zwró­ciła się do Nils­sona:

– Czy mo­żemy obej­rzeć resztę miesz­ka­nia?

Tech­nik ob­rzu­cił ją dłu­gim spoj­rze­niem i ski­nął głową.

– Za­cznijmy od kuchni – za­pro­po­no­wał.

Falk oglą­dała pła­skie ja­sno­nie­bie­skie wnęki, białe ka­fle nad zle­wo­zmy­wa­kiem i ni­ską ławę w kuchni. Wy­glą­dało na to, że całe wy­po­sa­że­nie jest ory­gi­nalne. Przy oknie stał czte­ro­oso­bowy stół z la­mi­na­to­wym bla­tem z miej­scem dla pią­tej osoby przy krót­szym boku, ale krze­sła były tylko dwa. Me­ble i wy­po­sa­że­nie po­cho­dziły z po­czątku lat sześć­dzie­sią­tych, co mo­gło zna­czyć, że Lind­sten wpro­wa­dził się tu za­raz po od­da­niu bloku do użytku. Wszyst­kie szafki były po­otwie­rane, szu­flady po­wy­su­wane, a ich za­war­tość le­żała po­roz­rzu­cana na pod­ło­dze. Lo­dówka i za­mra­żarka były pu­ste.

– Miej­sce wy­gląda tak, jakby zo­stało do­kład­nie splą­dro­wane – stwier­dził Al­freds­son, roz­glą­da­jąc się po kuchni. – Cie­kawe, czego tu szu­kali. Cze­goś kon­kret­nego?

– Po­wie­dzia­łeś: szu­kali? Dla­czego uży­łeś liczby mno­giej? – spy­tał lek­ce­wa­żą­cym to­nem Nils­son.

Falk po­ło­żyła dłoń na ra­mie­niu Al­freds­sona, żeby go po­wstrzy­mać przed ja­kąś gwał­towną re­ak­cją. Z ja­kie­goś po­wodu Nils­son go nie lu­bił. Zresztą z wza­jem­no­ścią.

– Czy ktoś ma jesz­cze coś do po­wie­dze­nia na te­mat kuchni? – spy­tała.

– Nie – od­parł Nils­son.

– Wo­bec tego chodźmy da­lej.

W taki sam spo­sób obej­rzeli po­zo­stałe po­miesz­cze­nia. W każ­dym z nich cze­kał ich ten sam wi­dok co w kuchni: po­wy­su­wane szu­flady, po­otwie­rane szafy i ko­mody. Falk do­szła do wnio­sku, że cho­ciaż w miesz­ka­niu pa­no­wał ba­ła­gan, jego wła­ści­ciel był czło­wie­kiem lu­bią­cym po­rzą­dek, po­nie­waż ła­zienka nie była za­ro­śnięta bru­dem, a ręcz­niki i po­ściel wy­glą­dały na czy­ste. W sy­pialni stały po­dwójne łóżko, nocna szafka i dwa krze­sła, na któ­rych można było po­wie­sić albo zło­żyć ubra­nie. Cała jedna ściana była za­bu­do­wana.

Ume­blo­wa­nie du­żego po­koju też było pro­ste i ra­czej pod­sta­wowe. Skła­dały się na nie me­ble ta­kie jak ka­napa, sto­lik, dwa fo­tele, re­gał na książki, szafka pod te­le­wi­zor i dwie lampy. Na pod­ło­dze le­żał dy­wan. Falk po­de­szła do re­gału i obej­rzała grzbiety kilku ksią­żek. En­cy­klo­pe­dia Nor­stedts, try­lo­gia Mo­berga o emi­gran­tach i imi­gran­tach, dwa kry­mi­nały au­tor­stwa Aga­thy Chri­stie. Zna­la­zła też dwa al­bumy ze zdję­ciami, mnó­stwo pa­ra­go­nów, awiza pocz­towe i inne pa­piery. Wszystko le­żało po­roz­rzu­cane po pod­ło­dze.

W trze­cim po­koju stało wiele opra­wio­nych w ramki zdjęć, które przed­sta­wiały ko­bietę z dwójką dzieci. Na pod­ło­dze le­żały ubra­nia, lalki, buty dzie­cięce, plu­szowy miś, bu­kiet za­su­szo­nych kwia­tów, szminka, para rę­ka­wi­czek i pod­ręcz­niki szkolne. Falk na­zwała to po­miesz­cze­nie „po­ko­jem wspo­mnień”, bo Lind­sten urzą­dził po­kój w taki spo­sób, żeby mu przy­po­mi­nał o tra­gicz­nie zmar­łej żo­nie i córce, a także o wciąż ży­ją­cym synu.

Do przed­po­koju wró­cili w mil­cze­niu, bo nie­wiele było do po­wie­dze­nia. Wszystko mó­wiło samo za sie­bie. Miesz­ka­nie na­le­żało do sa­mot­nego męż­czy­zny, który żył wy­łącz­nie swo­imi wspo­mnie­niami. Falk głę­boko wes­tchnęła i spoj­rzała Nils­so­nowi w oczy.

– Od­prawa ju­tro rano o ósmej – po­wie­działa.

– Przyj­dziemy – od­parł Nils­son, a Bo­berg ski­nął na po­twier­dze­nie głową.

– Świet­nie. W ta­kim ra­zie wra­caj­cie do pracy. Tho­mas, sprawdź, czy już można prze­słu­chać kon­ser­wa­tora bu­dynku, a po­tem po­ga­daj z tymi, któ­rzy cho­dzili po do­mach i wy­py­ty­wali są­sia­dów. Ja tu zo­stanę, żeby spraw­dzić, czy…

– Wiesz coś o In­grid? – prze­rwał jej Nils­son. – Za­mie­rza wró­cić do pracy?

Falk za­ci­snęła zęby. Stale te sama śpiewka. Słabo za­wo­alo­wana kry­tyka.

– Ting­ström ma się z nią ju­tro spo­tkać – od­parła.

– To do­brze – stwier­dził Bo­berg. – Wra­cajmy do pracy. Czeka nas długi wie­czór.

Kiedy Al­freds­son wy­szedł z miesz­ka­nia, Falk jesz­cze raz obej­rzała wszyst­kie po­miesz­cze­nia, żeby wczuć się w pa­nu­jącą w nich at­mos­ferę. Kim był męż­czy­zna, który miesz­kał tu od pięć­dzie­się­ciu lat? Nic nie wska­zy­wało na to, że był bo­gaty, a mimo to wszystko wy­glą­dało świeżo, jakby nie­dawno zo­stało od­no­wione. Lind­sten naj­wi­docz­niej dbał o swoje rze­czy i pil­no­wał, by nic się nie po­psuło ani nie zu­żyło. Ro­dzaj pe­danta. Miesz­ka­nie wy­glą­dało tak, jakby czas za­trzy­mał się w miej­scu. Dawno temu ku­pił me­ble oraz nie­zbędne wy­po­sa­że­nie i od tam­tej pory nie­wiele tu zmie­nił.

Je­śli zna­le­ziony w gar­de­ro­bie męż­czy­zna fak­tycz­nie był wła­ści­cie­lem miesz­ka­nia, co wy­da­wało się naj­bar­dziej lo­giczne, to dla­czego ktoś miałby chcieć go za­bić? Lind­sten miał osiem­dzie­siąt sześć lat i żył prze­szło­ścią. Czy jego śmierć mo­gła być przy­pad­kowa? Ktoś za­pu­kał do drzwi, po­dał się za kon­ser­wa­tora bu­dynku i sta­ru­szek wpu­ścił go do środka?

Wró­ciła do przed­po­koju i do­piero tu­taj so­bie uświa­do­miła, dla­czego taki sce­na­riusz wy­dał jej się wąt­pliwy. Na we­wnętrz­nej stro­nie drzwi zo­ba­czyła kilka za­mon­to­wa­nych zam­ków i dwa wi­zjery: je­den na wy­so­ko­ści oczu, drugi na wy­so­ko­ści bio­der. Na­wet gdyby sto­jąca za drzwiami osoba za­kryła czymś górny wi­zjer, Lind­sten i tak mógł zo­ba­czyć przez ten dolny, kto do niego przy­szedł. Wy­star­czyło klęk­nąć. Oso­bie chcą­cej ukryć swoją toż­sa­mość mo­głoby nie przyjść do głowy, że ist­nieje drugi wi­zjer po­ni­żej.

Falk do­piero w tym mo­men­cie zdała so­bie sprawę, że przy­pa­dek, z któ­rym ma do czy­nie­nia, może się oka­zać o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wany, niż jej się to wy­da­wało na po­czątku.

5

Po­nie­dzia­łek, 15 maja

Go­dzina 16.47

Ha­mil­ton sie­działa za kie­row­nicą nie­ozna­ko­wa­nego ra­dio­wozu i roz­ko­szo­wała się na­głym sko­kiem ad­re­na­liny wy­wo­ła­nym szybką jazdą. Wci­snęła pe­dał gazu. Cie­szyła się, że cho­ciaż na kilka go­dzin ode­rwie się od pa­pier­ko­wej ro­boty na ko­men­dzie. Obok sie­dział Vi­king Jo­hans­son, który usta­wiał na­wi­ga­cję.

– Nie ro­zu­miem, co ją ugry­zło – po­wie­działa Ha­mil­ton i zje­chała na lewy pas, żeby wy­prze­dzić cię­ża­rówkę. – Ostat­nio zro­biła się okrop­nie zrzę­dliwa.

– O kim mó­wisz?

– O Ka­rin.

Jo­hans­son za­śmiał się i oparł o fo­tel.

– Fakt, ale za­cho­wuje się de­mo­kra­tycz­nie, bo wszyst­kich trak­tuje równo.

– Jak my­ślisz, czemu się tak za­cho­wuje?

– Za dużo pracy? Stres?

– A co to za wy­tłu­ma­cze­nie? Po tej pa­skud­nej zi­mie wszy­scy je­ste­śmy wy­koń­czeni, ale to nie ozna­cza, że ktoś ma prawo za­cho­wy­wać się tak, jakby co­dzien­nie ja­dał cy­trynę na śnia­da­nie, obiad i ko­la­cję.

– W ta­kim ra­zie spy­taj ją o to.

– Dzięki za pro­po­zy­cję, ale nie sko­rzy­stam.

Kon­ty­nu­owali jazdę w mil­cze­niu do mo­mentu, aż zje­chali z drogi E20 i skie­ro­wali się na Gråbo.

– Ładna oko­lica – stwier­dziła Ha­mil­ton, pa­trząc na łąki i brze­zinki. – Mo­gła­bym się tu prze­pro­wa­dzić. By­łoby to świetne miej­sce na wy­cho­wy­wa­nie dzieci.

– Wąt­pię, bo wszę­dzie stąd da­leko. Do skle­pów, przy­ja­ciół… do­słow­nie wszę­dzie.

– Ta­kie są ne­ga­tywne strony ży­cia w idylli. Za to lu­dzie są tu inni, trzy­mają się ra­zem. Od­wie­dzają się, po­ma­gają so­bie.

– Nie są­dzisz, że to wy­ide­ali­zo­wany ob­raz z daw­nych fil­mów, jesz­cze tych czarno-bia­łych?

– Moi dziad­ko­wie miesz­kali na wsi, a my z sio­strą spę­dza­ły­śmy u nich let­nie wa­ka­cje. Jeź­dzi­ły­śmy na ro­we­rach i cho­dzi­ły­śmy z nimi na msze nie­dzielne, po któ­rych pa­stor za­pra­szał wszyst­kich na kawę na ple­ba­nię. Roz­ma­wiało się tam o wszyst­kim: o po­go­dzie, żni­wach, o tym, kto za­cho­ro­wał, kogo nie było na mszy i dla­czego.

– To mi ra­czej przy­po­mina ga­bi­net prze­słu­chań. Co z pry­wat­no­ścią? Nikt o nią nie dbał?

– Na wsi na­zy­wają to „tro­ską o in­nych”. Nie bra­ko­wało oczy­wi­ście i ta­kich, któ­rzy nie chcieli brać udziału we wspól­nych ak­tyw­no­ściach or­ga­ni­zo­wa­nych przez miej­scową wspól­notę, na przy­kład w ko­ściel­nym kółku kra­wiec­kim, ale inni i tak mieli na nich oko.

– To zna­czy?

– Nie mó­wię o tym, że ktoś się za­kra­dał w krzaki i za­glą­dał przez okna, żeby spraw­dzić, co ci lu­dzie ro­bią. Me­cha­nizm był inny. Roz­ma­wiało się na przy­kład z li­sto­no­szem albo spraw­dzano, czy w domu za­pala się i ga­śnie świa­tło.

– Taki ów­cze­sny „wielki brat”?

– Ow­szem, tak to można na­zwać, ale mnie cho­dzi o coś zu­peł­nie in­nego. W na­szych cza­sach żyje wielu sta­rych lu­dzi, któ­rymi nikt się nie in­te­re­suje. Od­no­szę wra­że­nie, że to zja­wi­sko ist­nieje tylko w du­żych mia­stach, ale nie wy­stę­puje na pro­win­cji.

– Masz na my­śli tego czło­wieka z Pen­ny­gån­gen?

– Tak. To okropne. Nikt nie za­uwa­żył, że od tylu mie­sięcy nie da­wał znaku ży­cia.

– Masz ra­cję. Dziwne jest też to, że na­wet jego syn się nim nie za­in­te­re­so­wał.

Jo­hans­son zer­k­nął na na­wi­ga­cję i spoj­rzał przez okno.

– Za sto pięć­dzie­siąt me­trów mu­simy skrę­cić w prawo i bę­dziemy na miej­scu. Ad­res: Mjörn­bo­vägen sześć.

Oboje oka­zali le­gi­ty­ma­cje służ­bowe i zo­stali za­pro­wa­dzeni do ma­łego biura, w któ­rym urzę­do­wał kie­row­nik domu opieki. Oprócz biurka i jed­nego krze­sła dla go­ści stało w nim kilka re­ga­łów z książ­kami i se­gre­ga­to­rami oraz kilka szaf z do­ku­men­ta­cją. Nina i Vi­king po­sta­no­wili stać.

Kie­row­nik, męż­czy­zna po pięć­dzie­siątce, usiadł za biur­kiem, ale od razu zro­bił taką minę, jakby tego ża­ło­wał. Przez chwilę ba­wił się spi­na­czem, po czym wrzu­cił go do ko­sza.

– Pro­szę wejść – po­wie­dział. – Pan Stig Lind­sten ma zła­many krę­go­słup i prze­szedł wstrząs mó­zgu. Po wy­padku jeź­dzi na wózku in­wa­lidz­kim, nie mówi i nie ma z nim żad­nego kon­taktu.

– O ja­kim wy­padku pan mówi? – spy­tała Ha­mil­ton.

6

Wto­rek, 16 maja

Go­dzina 7.41

Falk przy­szła na ko­mendę już o wpół do siód­mej rano. Wolny czas po­świę­ciła na przy­go­to­wa­nie pi­sem­nego ra­portu z wi­zyty, jaką po­przed­niego dnia zło­żyła w miesz­ka­niu w Pen­ny­gån­gen. Na od­dziel­nych kart­kach spi­sała wła­sne wnio­ski do­ty­czące miej­sca zda­rze­nia, ale po­sta­no­wiła je za­cho­wać dla sie­bie, bo była to tylko jej ocena, która w oczach prze­ło­żo­nych nie mia­łaby żad­nego zna­cze­nia.

Jesz­cze raz prze­czy­tała to, co na­pi­sała. Pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, co czuła, pi­sząc ko­lejne zda­nia. Naj­moc­niej utkwił jej w pa­mięci wi­dok do­dat­ko­wych zam­ków po we­wnętrz­nej stro­nie drzwi. Nie wie­działa, co o tym my­śleć, ale z pew­no­ścią mó­wiło to coś o lo­ka­to­rze tego miesz­ka­nia. Spoj­rzała na ze­ga­rek i po­sta­no­wiła pójść do to­a­lety, a po­tem zro­bić so­bie kawę. Za kilka mi­nut za­cznie się od­prawa.

Prze­cią­gnęła się, po­ma­so­wała kark i spoj­rzała przez okno. Ku swemu zdu­mie­niu za­uwa­żyła, że przez gę­stą war­stwę chmur pró­bują się prze­bić pro­mie­nie sło­neczne. Na­resz­cie! Od dawna była zmę­czona i wy­koń­czona, jej ciało wa­żyło co­raz wię­cej. Po­winna cho­dzić na tre­ningi, ale nie była w sta­nie. Ener­gii wy­star­czyło jej je­dy­nie na pracę, opiekę nad ko­tem i za­mar­twia­nie się o zdro­wie babci, cho­ciaż też nie za­wsze. Cią­gle cho­dziła po­iry­to­wana i nic nie spra­wiało jej ra­do­ści, ale naj­gor­sze z tego wszyst­kiego było to, że nic nie mo­gła na to po­ra­dzić. Za­uwa­żyła, że kiedy była w złym hu­mo­rze, jej ko­le­dzy i ko­le­żanki w pracy wy­mie­niali się po­ro­zu­mie­waw­czymi spoj­rze­niami. Za­gry­zła wargi, żeby od­pę­dzić my­śli, ale bez po­wo­dze­nia.

Szczy­pały ją oczy i mu­siała mru­gać po­wie­kami, żeby po­wstrzy­mać łza­wie­nie. Ko­bieto, weź się w garść, do cho­lery, po­my­ślała. Do dłu­giego week­endu czerw­co­wego zo­stał jesz­cze mie­siąc, póź­niej czeka ją pięć ty­go­dni urlopu.

Jej roz­wa­ża­nia prze­rwało pu­ka­nie do drzwi, ale za­nim zdą­żyła za­re­ago­wać, do po­koju wszedł pro­ku­ra­tor Bjur­stedt. Nie­pro­szony usiadł na sto­ją­cym na­prze­ciwko niej krze­śle, roz­parł się wy­god­nie, splótł dło­nie na brzu­chu i uj­mu­jąco się do niej uśmiech­nął.

Falk była za­ła­mana. Po­czuła się tak, jakby ktoś po­ło­żył jej na ko­la­nach pięć­dzie­się­cio­ki­lo­gra­mowy wo­rek ka­mieni. Bjur­stedt wy­ko­nał kciu­kami młynka i za­czął:

– Dzień do­bry. Po­my­śla­łem, że po­win­ni­śmy zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową w spra­wie za­bój­stwa w Pen­ny­gån­gen. Może po po­łu­dniu?

– Nie usta­li­li­śmy jesz­cze toż­sa­mo­ści zmar­łego. Na sto pro­cent wiemy tylko tyle, że w gar­de­ro­bie zna­le­ziono zwłoki. Nie wiemy na­wet, ja­kiej płci była ofiara.

Pro­ku­ra­tor uniósł brwi. Falk za­ci­snęła pię­ści pod biur­kiem i rzu­ciła:

– Sam po­mysł jest do­bry.

Po­wie­działa to wbrew swo­jej woli, bo zwłoki le­żały w gar­de­ro­bie dość długo i trzeba było zna­leźć świad­ków. Ża­den z są­sia­dów, któ­rych prze­słu­chali, nie po­wie­dział o zmar­łym nic cie­ka­wego.

– Chcę jed­nak za­pro­po­no­wać, że­by­śmy po­cze­kali na wstępny ra­port z sek­cji zwłok i na ra­porty od tech­ni­ków. Kon­fe­ren­cję zwo­łamy ju­tro albo po­ju­trze, kiedy bę­dziemy wie­dzieć coś wię­cej o ofie­rze. Na przy­kład czy to wła­ści­ciel miesz­ka­nia. Je­śli nie, bę­dziemy mieli twardy orzech do zgry­zie­nia. Mu­simy też usta­lić, czy mamy do czy­nie­nia z za­bój­stwem czy z za­gi­nię­ciem.

Bjur­stedt prze­stał po­ru­szać kciu­kami i po­chy­lił się lekko do przodu.

– Masz ra­cję, ale te­raz uwaga wszyst­kich me­diów sku­piona jest na tej spra­wie.

– À pro­pos me­diów…Tak się dziw­nie składa, że sporo wie­dzą. Cie­kawe, ja­kim spo­so­bem wy­cie­kło do nich tyle in­for­ma­cji?

Pro­ku­ra­tor zmie­rzył ją uważ­nym spoj­rze­niem. Wi­dać było, że jej py­ta­nie mu się nie spodo­bało. Wy­jął te­le­fon i wstu­kał ja­kiś tekst, jakby chciał coś spraw­dzić. W tym mo­men­cie drzwi się otwo­rzyły i w progu sta­nął Al­freds­son.

– Jesz­cze tu je­steś? – spy­tał. – Za­po­mnia­łaś, że mamy od­prawę?

Bjur­stedt ze­sztyw­niał, zmru­żył po­wieki, oczy mu po­ciem­niały. Bar­dzo nie lu­bił, kiedy ktoś mu prze­ry­wał. Falk za­uwa­żyła, że drżą mu ką­ciki ust, jakby chciał coś po­wie­dzieć, ale nie po­tra­fił się zdo­być na ostrą re­plikę. Za­sta­na­wiała się, czy Al­freds­son wie, jak czę­sto iry­tuje swoje oto­cze­nie ta­kim za­cho­wa­niem. Gdyby się nad tym za­sta­no­wił, na pewno by to zro­zu­miał. Uśmiech­nęła się w my­ślach, bo wy­glą­dało na to, że spra­wiało mu to przy­jem­ność.

– Już koń­czymy, będę za pięć mi­nut – od­parła. – Za­biorę akta, zro­bię so­bie kawy i przyjdę. Ty też bę­dziesz? – spy­tała, kie­ru­jąc to py­ta­nie do pro­ku­ra­tora.

– A co z kon­fe­ren­cją pra­sową?

Falk za­mknęła lap­topa, po­ło­żyła na nim stos do­ku­men­tów, wsa­dziła za ucho dłu­go­pis. Wie­działa, że nie prze­kona Bjur­stedta, a na kłót­nie nie miała ochoty.

– Jak naj­bar­dziej – od­parła. – Po od­pra­wie po­roz­ma­wiam o tym z na­szym Biu­rem Pra­so­wym. Zro­bić ci kawy?

Bjur­stedt ob­rzu­cił ją prze­cią­głym spoj­rze­niem, wstał z krze­sła i od­parł:

– Nie, dzię­kuję. Nie przyjdę na od­prawę, mam na gło­wie waż­niej­sze sprawy. Po­in­for­muj mnie póź­niej o prze­biegu spo­tka­nia.

Falk pod­nio­sła lap­topa wraz ze sto­sem pa­pie­rów. Wie­działa, że po­winna się po­spie­szyć, ale ku jej za­sko­cze­niu cię­żar kom­pu­tera i do­ku­men­tów oka­zał się tak duży, że pa­piery zsu­nęły się na pod­łogę. Cho­lera, za­klęła w my­ślach. Po­chy­liła się, żeby je po­zbie­rać, i na­gle stwier­dziła, że w pra­wej dłoni ma słabe czu­cie. Kilka razy po­ru­szyła pal­cami, jakby chciała się upew­nić co do traf­no­ści dia­gnozy, bo od­nio­sła wra­że­nie, że mię­śnie stały się wiot­kie i słabe. Bę­dzie mu­siała wzno­wić tre­ningi. I to szybko. Pod wa­run­kiem że wróci jej dawna ener­gia.

7

Wto­rek, 16 maja

Go­dzina 8.30

Berg­man prze­cią­gnęła dło­nią po wło­sach, prze­łknęła ślinę i ru­szyła ko­ry­ta­rzem, który od wielu lat tak do­brze znała. Na pod­ło­dze le­żało brą­zowe li­no­leum, ta­kie samo jak we wszyst­kich pań­stwo­wych urzę­dach i in­sty­tu­cjach. Ściany wy­ło­żone były bia­łymi ta­pe­tami, z su­fitu zwi­sały zwy­kłe ja­rze­niówki, do ścian obok brą­zo­wych drzwi przy­krę­cone były ta­bliczki z na­zwi­skami funk­cjo­na­riu­szy. Sztuczne świa­tło spra­wiało, że bez względu na porę roku albo porę dnia twa­rze lu­dzi wy­da­wały się blade i chore. Na ścia­nach, w rów­nych od­stę­pach, wi­siały ja­kieś ob­razki. Berg­man do­piero te­raz so­bie uświa­do­miła, że ni­gdy wcze­śniej się nie za­sta­na­wiała, co przed­sta­wiają. Tkwiły tam od za­wsze jako stały ele­ment wy­po­sa­że­nia, cho­ciaż jej się wy­da­wało, że tego dnia przyj­rzała im się po raz pierw­szy w ży­ciu.

Kiedy prze­cho­dziła obok drzwi wła­snego po­koju, z ulgą za­uwa­żyła, że są za­mknięte na klucz, a ta­bliczka z jej imie­niem i na­zwi­skiem na­dal wisi na swoim miej­scu.

Miała ochotę na spo­tka­nie ze swoją ekipą, ale coś ją po­wstrzy­my­wało. Mimo to wie­działa, że wcze­śniej czy póź­niej do tego doj­dzie, bo wszy­scy na pewno się za­sta­na­wiali, co u niej sły­chać. Tym­cza­sem jej za­le­żało na tym, żeby wszystko było jak daw­niej, żeby to był nor­malny wto­rek i żeby nikt się na jej wi­dok nie dzi­wił. Zero py­tań, zero współ­czu­ją­cych spoj­rzeń.

Za­sta­na­wiała ją wszech­obecna ci­sza i wła­śnie to wy­dało jej się dziwne i nie­zręczne. Prze­cież w tym bu­dynku za­wsze pa­no­wały ruch i za­mie­sza­nie. Lu­dzie wcho­dzili do po­ko­jów albo z nich wy­cho­dzili, roz­ma­wiali ze sobą, żar­to­wali albo się śmiali, krą­żyli po ko­ry­ta­rzach i cią­gle się spie­szyli, a drzwi przez więk­szość czasu stały otwo­rem. Te­raz dla od­miany były po­za­my­kane. Wi­dok, jaki za­stała, mógł ozna­czać, że śled­czy są w te­re­nie albo na spo­tka­niach.

Sta­nęła przed po­ko­jem Ting­ströma i wy­gła­dziła fałdy na kurtce. Po­sta­no­wiła nie mó­wić mu o ciąży. Przez chwilę się za­sta­na­wiała, co się z nią wła­ści­wie dzieje. Nie może prze­cież tak stać i się wa­hać. Ener­gicz­nie za­pu­kała do drzwi, tak jak to ro­biła za­wsze, jakby nic się nie zmie­niło i na­dal była na służ­bie.

– Pro­szę – usły­szała zna­jomy głos. Otwo­rzyła drzwi i we­szła do po­koju.

Ting­ström roz­pro­mie­nił się na jej wi­dok, wstał od biurka i po­dał jej rękę na po­wi­ta­nie. Berg­man za­uwa­żyła w jego oczach ra­dość i szcze­rość. Na­czel­nik wska­zał jej ręką fo­tele koło okna. Na sto­liku le­żała taca, na któ­rej stał dzba­nek z kawą, fi­li­żanki i ta­le­rzyk z dwiema ka­nap­kami z se­rem.

Ka­napki z se­rem… Berg­man stwier­dziła w my­ślach, że pewne rze­czy po­zo­stają nie­zmienne. Usia­dła w fo­telu i cze­kała na to, co po­wie Ting­ström.

– Wi­taj – za­czął na­czel­nik. – Nie zdej­miesz kurtki?

– Nie, tak też mi wy­god­nie – od­parła. – Dziw­nie tu dzi­siaj ci­cho i spo­koj­nie. Wszy­scy są na urlo­pach czy jak?

Ting­ström ro­ze­śmiał się i usiadł na­prze­ciwko niej.

– Prze­ciw­nie. Pra­cują, i to jesz­cze in­ten­syw­niej niż zwy­kle. Mie­li­śmy tu re­or­ga­ni­za­cję i wy­ni­kają z niej nowe za­sady. Po­trzeba czasu, żeby wszy­scy się wdro­żyli. Ale chyba nie o tym mie­li­śmy po­roz­ma­wiać, prawda?

– Masz ra­cję. Chcia­ła­bym jak naj­szyb­ciej wró­cić do pracy.

– Bra­łaś udział w ba­da­niach psy­cho­lo­gicz­nych?

– Tak, ale to strata czasu i nie chcę tam wię­cej cho­dzić.

Na­czel­nik na­lał kawy do fi­li­ża­nek, wło­żył do swo­jej dwie kostki cu­kru i po­woli wy­mie­szał.

– Mu­simy usta­lić dwie rze­czy: czy je­steś zrów­no­wa­żona psy­chicz­nie i czy na­dal mo­żemy ci ufać.

Berg­man uda­wała, że po­pija kawę.

– Czuję się do­brze. Chcę po pro­stu wró­cić i pra­co­wać jak daw­niej.

Na­czel­nik wziął z ta­le­rzyka ka­napkę i ru­chem ręki za­chę­cił Berg­man, że też może się po­czę­sto­wać.

– W ta­kim ra­zie za­li­cze­nie te­stu psy­cho­lo­gicz­nego nie po­winno sta­no­wić dla cie­bie żad­nego pro­blemu, prawda?

– Masz ra­cję, ale na­dal uwa­żam, że to strata czasu i pie­nię­dzy.

– Być może, ale z cze­goś ta­kiego jak to, czego do­świad­czy­łaś, ża­den czło­wiek nie wy­cho­dzi bez szwanku. Pod­czas two­jej nie­obec­no­ści mie­li­śmy tu różne dys­ku­sje, za­równo na wy­so­kim, jak i na niż­szym szcze­blu. Także w Wy­dziale Spraw We­wnętrz­nych. Nie­któ­rzy uwa­żają, że re­pu­ta­cja po­li­cji zo­stała nad­szarp­nięta, po­nie­waż jedna z funk­cjo­na­riu­szek była ści­gana li­stem goń­czym. Twoje na­zwi­sko ko­ja­rzone jest z za­bój­stwem, i to w sen­sie ne­ga­tyw­nym, dla­tego na­dal się za­sta­na­wiamy, czy nie po­win­naś pod­jąć pracy w służ­bie we­wnętrz­nej. Je­śli nie ze­chcesz z nami współ­pra­co­wać, bę­dzie to wodą na młyn dla tych, któ­rzy są prze­ciwko to­bie. Po­wszech­nie je­steś znana jako ktoś, z kim współ­praca nie jest ła­twa.

Wi­dząc, że oczy jej po­ciem­niały, na­czel­nik uniósł ręce w obron­nym ge­ście.

– Stoję po two­jej stro­nie i do­brze o tym wiesz, ale ra­dzę ci po­słu­chać mo­jej rady. Już wiesz, ja­kie w na­szej ko­men­dzie to­czą się roz­mowy na te­mat two­jej przy­szło­ści.

Berg­man za­klęła w my­ślach. Niech to szlag! Dla­czego nie może po pro­stu wró­cić do swo­ich obo­wiąz­ków? Wie­działa, że Ting­ström ma ra­cję, że po­winna stać w jed­nym sze­regu z in­nymi i w pełni współ­pra­co­wać. Je­śli ktoś uzna, że miga się od współ­pracy, jej ka­riera do­bie­gnie końca. Wy­ślą ją do ja­kie­goś ar­chi­wum, gdzie ni­kogo nie bę­dzie ob­cho­dzić, kim była i ja­kie ma osią­gnię­cia. Na wła­snej skó­rze się prze­ko­nała, jak dużą wła­dzą dys­po­nuje na­czel­nik Wy­działu Spraw We­wnętrz­nych.

– Wiem i dzię­kuję. Do­piero nie­dawno so­bie uświa­do­mi­łam, że gdyby nie­które osoby za­dzia­łały wtedy w inny spo­sób, wszystko mo­głoby się dla mnie skoń­czyć zu­peł­nie ina­czej.

Na­czel­nik za­mru­gał, chrząk­nął i po­wie­dział:

– W ta­kim ra­zie po­in­for­muję o two­jej proś­bie dział per­so­nalny. Prze­każę im, że jak naj­szyb­ciej za­mie­rzasz wró­cić do swo­jej daw­nej pracy.

– Dzięki.

– Kiedy chcia­ła­byś pod­jąć obo­wiązki? Mo­gła­byś to do­kład­nie okre­ślić?

Berg­man uśmiech­nęła się i wzru­szyła ra­mio­nami.

– Na­wet ju­tro. Nie ma na co cze­kać.

– Po­win­naś wie­dzieć, że pyta o cie­bie wiele osób. Mam na my­śli tych, któ­rzy ocze­kują two­jego po­wrotu.

Berg­man ski­nęła głową i prze­łknęła ślinę. Zro­zu­miała, że sprawa jest na­prawdę de­li­katna. Może to, co się ostat­nio wy­da­rzyło w jej ży­ciu, od­biło się na niej zna­cze­nie bar­dziej, niż so­bie wy­obra­żała? A może po­wo­dem jest jej ciąża? Hor­mony pra­cują wtedy ina­czej, co może mieć ta­kie skutki.

– Co sły­chać w na­szym wy­dziale? – spy­tała. – Ja­kie pro­wa­dzi­cie śledz­twa? W które z nich mo­gła­bym się za­an­ga­żo­wać?

Na­czel­nik do­lał so­bie kawy i uniósł dzba­nek, jakby chciał w ten spo­sób spy­tać, czy Berg­man też chce do­lewkę. W od­po­wie­dzi po­li­cjantka po­krę­ciła głową. Ting­ström przy­glą­dał jej się przez chwilę ba­daw­czym wzro­kiem. Berg­man wska­zała głową za­le­ga­jące na jego biurku stosy akt i spy­tała:

– Nad czym te­raz pra­cu­je­cie? Sły­sza­łam w wia­do­mo­ściach o za­bój­stwie w Pen­ny­gån­gen. Kiedy tu je­cha­łam, od­nio­słam wra­że­nie, że do­no­szą o tym wszyst­kie me­dia.

– To prawda. Śledz­two w tej spra­wie pro­wa­dzi Ka­rin. Wy­gląda na to, że fa­cet wpu­ścił sprawcę do miesz­ka­nia, a ten za­mknął go na klucz w gar­de­ro­bie. Po­wie­dzia­łem „go”, bo przy­pusz­czamy, że ofiarą jest wła­ści­ciel miesz­ka­nia, który w dniu śmierci miał osiem­dzie­siąt sześć lat i zmarł z głodu. Taka śmierć wzbu­dza silne emo­cje, więc ła­two zro­zu­mieć, dla­czego me­dia tak się tą sprawą in­te­re­sują.

– Czy to prawda, że le­żał tam przez dwa mie­siące i nikt tego nie za­uwa­żył?

– Do­kład­nie nie wiem, ale mniej wię­cej tyle to mo­gło trwać. Tak po­dej­rze­wają tech­nicy, ale cze­kam na ra­port z sek­cji zwłok. Bez względu na to, jak długo ofiara le­żała w gar­de­ro­bie, na­suwa mi się je­den wnio­sek: to przy­kre, że mamy ta­kie spo­łe­czeń­stwo.

– Masz ra­cję. Trzeba mieć pie­nią­dze, żeby na sta­rość za­ła­twić so­bie miej­sce w po­rząd­nym domu opieki.

– À pro­pos… od­zy­ska­łaś swoje pie­nią­dze?

– Nie i na­wet o to nie pro­si­łam. Moja sy­tu­acja ule­gnie po­pra­wie, gdy wrócę do pracy. Ży­cie z za­siłku cho­ro­bo­wego to kiep­skie roz­wią­za­nie.

Na­czel­nik ski­nął głową, na­pił się kawy i mi­mo­wol­nie się skrzy­wił. Berg­man za­śmiała się na ten wi­dok.

– Wi­dzę, że ja­kość kawy nie ule­gła po­pra­wie.

– Ani tro­chę, ale sama wiesz, jak to jest – od­parł Ting­ström i spoj­rzał na ze­ga­rek. – Każdy pije to, co ma.

Berg­man wie­działa, że na­czel­nik jest czło­wie­kiem za­ję­tym, więc wstała z krze­sła, jakby chciała dać Ting­strömowi do zro­zu­mie­nia, że za­mie­rza wyjść. W tej sa­mej chwili do­stała mdło­ści i znowu po­czuła na so­bie ba­daw­czy wzrok.

– To wszystko? – spy­tała. Wło­żyła ręce do kie­szeni kurtki i mocno je za­ci­snęła, żeby się sku­pić na czymś in­nym niż na­gła zmiana sa­mo­po­czu­cia.

– Tak, ale chęt­nie bym z tobą jesz­cze po­sie­dział i po­roz­ma­wiał. Nie­stety, za­raz mam spo­tka­nie w spra­wie za­bez­pie­cze­nia tar­gów po­świę­co­nych po­li­tyce re­gio­nal­nej.

– Prze­cież ktoś taki jak na­czel­nik Wy­działu do Spraw Za­bójstw nie po­wi­nien so­bie za­przą­tać głowy ta­kimi spra­wami.

Ting­ström uśmiech­nął się krzywo.

– W związku z re­or­ga­ni­za­cją za­pa­dła de­cy­zja, że na­czel­nicy mo­jego szcze­bla mają się bar­dziej za­an­ga­żo­wać w co­dzienne sprawy. Wo­bec nie­któ­rych po­li­ty­ków i urzęd­ni­ków wy­so­kiego szcze­bla, któ­rzy mają uczest­ni­czyć w tar­gach, kie­ro­wano groźby. Nie­któ­rzy z nich mieli no­co­wać w Elite Park Ave­nue i brać udział w we­wnętrz­nych spo­tka­niach, ale ze względu na wspo­mniane groźby, któ­rych głów­nie do­świad­czył mi­ni­ster po­li­tyki re­gio­nal­nej, za­pa­dła de­cy­zja o za­kwa­te­ro­wa­niu tych osób w in­nych miej­scach, które ła­twiej bę­dzie nad­zo­ro­wać.

– Coś ta­kiego!

– To wła­ściwy ko­men­tarz. A te­raz na­prawdę mu­szę cię już po­że­gnać. Je­śli chcesz po­roz­ma­wiać z Ka­rin i resztą ekipy, znaj­dziesz ich w salce kon­fe­ren­cyj­nej. Na pewno się ucie­szą, je­śli do nich zaj­rzysz.

– Nie­stety, mnie też goni czas. Po­zdrów ich ode mnie i prze­każ, że u mnie wszystko w po­rządku. Do zo­ba­cze­nia ju­tro. Przyjdę o siód­mej.

– Świet­nie. Może na po­czą­tek włą­czysz się w śledz­two, które pro­wa­dzi Ka­rin?

– Chęt­nie!

– No to je­ste­śmy umó­wieni. Po­in­for­muję o tym ją i dział per­so­nalny.

8

Wto­rek, 16 maja

Go­dzina 8.39

Kiedy Falk we­szła do salki kon­fe­ren­cyj­nej dwa­dzie­ścia mi­nut po usta­lo­nej go­dzi­nie, oka­zało się, że wszy­scy już na nią cze­kają.

– To przez Bjur­stedta – wy­ja­śniła swoje spóź­nie­nie i wszy­scy z wy­jąt­kiem Nils­sona ski­nęli ze zro­zu­mie­niem głową. Tech­nik de­mon­stra­cyj­nym ru­chem skrzy­żo­wał ręce na piersi i po­krę­cił głową.

Jego za­cho­wa­nie ją zi­ry­to­wało. Po­czuła skurcz żo­łądka, ale po­sta­no­wiła zi­gno­ro­wać jego fo­chy. Usia­dła na krze­śle i głę­boko ode­tchnęła, żeby za­pa­no­wać nad emo­cjami.

– Wciąż nie udało nam się usta­lić toż­sa­mo­ści ofiary – za­częła. – Sek­cja zwłok za­częła się o siód­mej rano. Po od­pra­wie od razu tam po­jadę. Uwa­żam jed­nak, że nie mam pod­staw po­dej­rze­wać, że ofiarą może być ktoś inny niż wła­ści­ciel miesz­ka­nia. Wy­cho­dzimy z za­ło­że­nia, że ofiara…

Falk zro­biła krótką prze­rwę. Otwo­rzyła lap­topa i pod­łą­czyła go do rzut­nika. Na ekra­nie wy­świe­tliły się dane męż­czy­zny: Sven-Ber­til Lind­sten.

– Nino, kon­ty­nuuj – po­wie­działa do Ha­mil­ton.

Po­li­cjantka ski­nęła głową i za­brała głos:

– W po­rów­na­niu z tym, co wie­dzie­li­śmy o Lind­ste­nie wczo­raj, na­sza dzi­siej­sza wie­dza na jego te­mat wcale się nie po­więk­szyła. Lind­sten ma osiem­dzie­siąt sześć lat i od sa­mego po­czątku mieszka pod tym sa­mym ad­re­sem, to zna­czy od dnia, kiedy ten dom od­dano do użytku. Od po­nad czter­dzie­stu lat jest wdow­cem, bo po śmierci żony i córki nie zwią­zał się z żadną inną ko­bietą. Obie zgi­nęły w wy­padku sa­mo­cho­do­wym. Pro­wa­dził Lind­sten, ale od­niósł nie­wiel­kie ob­ra­że­nia. Sa­mo­cho­dem po­dró­żo­wał też jego syn Stig, który te­raz do­biega sześć­dzie­siątki.

– Jest w sta­nie we­ge­ta­tyw­nym i nie mo­gli­śmy go prze­słu­chać – prze­rwał jej Jo­hans­son. – Inna ważna sprawa: Stig Lind­sten prze­bywa w domu opieki, ale nikt go tam ni­gdy nie od­wie­dzał.

– Dzięki – po­wie­działa Falk i spoj­rzała na Al­freds­sona. – Czy udało się prze­słu­chać kon­ser­wa­tora bu­dynku?

– Nie, ale dziś rano kon­tak­to­wa­łem się ze szpi­ta­lem, do któ­rego tra­fił. Bę­dziemy mo­gli z nim po­roz­ma­wiać po po­łu­dniu. Po­jadę tam i sam to za­ła­twię.

– Świet­nie. Jego też do­kład­nie prze­świetl. Sprawdź, od kiedy jest kon­ser­wa­to­rem, jak wy­glą­dają za­sady zwią­zane z do­stę­pem i uży­wa­niem klu­czy do miesz­kań i tak da­lej.

– Wczo­raj pro­wa­dzi­li­śmy wstępne roz­mowy z miesz­kań­cami Pen­ny­gån­gen. Nie­stety, nikt nie wi­dział ani nie sły­szał nic po­dej­rza­nego. Roz­ma­wia­łem z są­sia­dami z tej sa­mej klatki scho­do­wej, w któ­rej miesz­kał Lind­sten. Do­wie­dzia­łem się, że był sa­mot­ni­kiem, nie wi­tał się z są­sia­dami ani z nimi nie roz­ma­wiał. Za to zda­rzało mu się w nocy krzy­czeć, włą­czać ra­dio na cały re­gu­la­tor i wrzesz­czeć na cały głos. Miał kło­poty z cho­dze­niem. Po­ru­szał się po­chy­lony i ku­lał.

– Kiedy usta­limy do­kładny czas jego śmierci i na sto pro­cent stwier­dzimy, że to on jest ofiarą, bę­dziemy mu­sieli jesz­cze raz prze­słu­chać są­sia­dów – pod­su­mo­wała tę część dys­ku­sji Falk.

Ha­mil­ton unio­sła dłu­go­pis na znak, że chce coś po­wie­dzieć.

– Po­win­ni­śmy też po­roz­ma­wiać z za­kła­dem opieki spo­łecz­nej i Po­mocą Do­mową, żeby usta­lić, czy któ­ryś z ich pra­cow­ni­ków się z nim nie kon­tak­to­wał.

– Do­bry po­mysł. Ktoś jesz­cze?

– Sprawcą śmierci Lind­stena na pewno nie był jego syn – za­uwa­żył Al­freds­son. Wszy­scy ski­nęli gło­wami na znak, że po­dzie­lają tę opi­nię, ale nie­które osoby krzywo się przy tym uśmiech­nęły. Falk wes­tchnęła w my­ślach. Nie miała ochoty na tego ro­dzaju żarty, zwłasz­cza w tym mo­men­cie. Po­cze­kała, aż w sali znowu zrobi się ci­cho.

– Kon­ty­nu­ujemy. Ber­til?

Nils­son dwa razy chrząk­nął, spraw­dził, czy włosy na jego pra­wie ły­sej gło­wie ukła­dają się jak na­leży, i za­brał głos.

– Nic nie wska­zuje na to, żeby za­bójca wła­mał się do miesz­ka­nia. Ani w oknach, ani na drzwiach wej­ścio­wych nie zna­leź­li­śmy śla­dów świad­czą­cych o wła­ma­niu, co ozna­cza, że ofiara wpu­ściła za­bójcę do środka albo miał on do­stęp do klu­czy. Prze­szu­ka­li­śmy całe miesz­ka­nie, ale nie udało się usta­lić, czy coś zo­stało skra­dzione. Nie zna­leź­li­śmy jed­nak ani port­fela, ani kosz­tow­no­ści, ani pie­nię­dzy. Za to za­bez­pie­czy­li­śmy od­cisk buta na­le­żący do jed­nej osoby. Wiemy, że to obu­wie spor­towe. Od­da­li­śmy but do ana­lizy i cze­kamy na wy­nik. Kiedy się do­wiemy, jaki to roz­miar, co to za but i ja­kiej marki, od razu was po­wia­do­mimy. Za­bez­pie­czy­li­śmy też od­ci­ski pal­ców, które mogą być po­wią­zane z prze­stęp­stwem. Znaj­do­wały się na po­wierzch­niach szu­flad, sza­fek i ko­mód, które były otwarte lub wy­su­nięte. O tym też po­wiemy póź­niej.

Falk od­cze­kała, aż się upew­niła, że Nils­son skoń­czył, i po­wie­działa:

– Dzię­kuję. Czy ktoś ma coś do do­da­nia?

Nikt się nie zgło­sił, więc kon­ty­nu­owała.

– Po od­pra­wie jadę do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej, a po­tem będę się przy­go­to­wy­wać do kon­fe­ren­cji pra­so­wej. Bjur­stedt i me­dia mocno nas na­ci­skają, więc nie mam in­nego wyj­ścia. Nina i Vi­king, jedź­cie do miesz­ka­nia w Pen­ny­gån­gen i jesz­cze raz je obej­rzyj­cie. Może rzuci wam się w oczy coś no­wego. Mu­simy też prze­świe­tlić fi­nanse Lind­stena, kwe­stie dzie­dzi­cze­nia i tak da­lej. Kto się tym zaj­mie?

– Kon­fe­ren­cja pra­sowa? – zdzi­wił się Nils­son. Za­ło­żył ręce za głowę i spoj­rzał w su­fit. – Czy to na­prawdę ko­nieczne? Prze­cież jest nas tak mało. Ale cóż, rób­cie, co chce­cie. My, tech­nicy, zaj­miemy się swo­imi spra­wami. To już ko­niec na dzi­siaj?

Falk za­ci­snęła zęby, ale tym ra­zem zro­biła to tak mocno, że roz­bo­lały ją szczęki. Chciała spoj­rzeć Nils­so­nowi w oczy, ale ten wstał z krze­sła i za­czął oglą­dać swoje dło­nie, jakby je wi­dział po raz pierw­szy w ży­ciu. Falk za­uwa­żyła ką­tem oka, że Ha­mil­ton ma­cha dłu­go­pi­sem, jakby chciała zwró­cić na sie­bie uwagę.

– Tak? – spy­tała.

– My się tym zaj­miemy, to zna­czy ja i Vi­king. Spraw­dzimy stan fi­nan­sów Lind­stena i to, co się z tym wiąże.

Falk ob­rzu­ciła ją wdzięcz­nym spoj­rze­niem.

– Dzię­kuję. Na tym koń­czymy.

9

Wto­rek, 16 maja

Go­dzina 10.03