Zasłona dymna - Christina Larsson - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zasłona dymna ebook i audiobook

Christina Larsson

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy osiemdziesięcioczteroletnia Elna Oskarsson zostaje znaleziona martwa w swoim mieszkaniu w Göteborgu, wszystko wskazuje na brutalne morderstwo. Inspektor Ingrid Bergman i jej zespół podejrzewają, że sąsiadka ofiary, Ragnhilda, mogła dopuścić się tego okrutnego zabójstwa, choć z początku sprawiała wrażenie niewinnej i zaskoczonej dokonaną zbrodnią. W tym samym czasie w okolicach Göteborga dochodzi do serii eksplozji, których najpewniej dokonała grupa bojowych działaczy na rzecz ochrony środowiska.

Gdy Ingrid zmaga się z dwoma pozornie niemającymi ze sobą nic wspólnego śledztwami, musi również stawić czoła problemom w życiu prywatnym. Związek kobiety przechodzi bowiem poważny kryzys. Ingrid zaczyna nawet podejrzewać, że jej mąż wdał się w romans.

„Zasłona dymna” to opowieść o kłamstwie, fanatyzmie i chciwości. To również siódma książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz Wydziału Zabójstw Policji Kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 25 min

Lektor: Agata Góral
Oceny
4,0 (75 ocen)
32
21
15
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgMorti

Nie oderwiesz się od lektury

zaskakująca do samego końca.
00
Jorge_280

Całkiem niezła

Ingrid Bergman staje się już nużąca. Nic odkrywczego w tej części nie ma. Niby poprawna, a czegoś brakuje…
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Sken­dåd

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-87-0238-008-8

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Ty­dzień wcze­śniej

Ból stop­niowo pro­mie­nio­wał od karku w dół, aż ob­jął całe plecy. Wi­told od je­de­na­stu go­dzin sie­dział za kie­row­nicą swo­jej cię­ża­rówki. Świat za oknami jego wozu ską­pany był w sza­rej, li­sto­pa­do­wej mgle. O tej po­rze roku zmrok za­pa­dał szybko. Wi­told wes­tchnął. Oczy szczy­pały go ze zmę­cze­nia, a mo­no­tonne ru­chy wy­cie­ra­czek i pa­da­jący deszcz dzia­łały na niego usy­pia­jąco.

We­dług szwedz­kich prze­pi­sów czas pracy kie­rowcy ta­kiego tira nie mógł prze­kro­czyć dwu­na­stu go­dzin. Jed­nak w chwili, kiedy opusz­cza on te­ry­to­rium Szwe­cji, prze­pisy prze­stają go obo­wią­zy­wać. Dłu­gie od­cinki do prze­je­cha­nia, jak rów­nież wie­lo­go­dzinne sie­dze­nie w tej sa­mej po­zy­cji mają ne­ga­tywny wpływ na or­ga­nizm. Na de­sce roz­dziel­czej le­żała roz­ło­żona mapa. Na­wi­ga­cja uła­twi­łaby orien­ta­cję w te­re­nie, ale w tej, którą pro­wa­dził Wi­told, na­wi­ga­cja wy­sia­dła. Po wje­cha­niu do Göte­borga przez pe­wien czas je­chał za An­drze­jem, ale na skrzy­żo­wa­niu z sy­gna­li­za­cją świetlną stra­cił go z oczu. Na myśl o tym, że może po­my­lić drogę, roz­bo­lał go żo­łą­dek. Chęt­nie by za­dzwo­nił do ja­dą­cego przed nim ko­legi, ale nie miał się gdzie za­trzy­mać, bo na uli­cach pa­no­wał in­ten­sywny ruch. Wje­chał w długi tu­nel, a po wy­jeź­dzie z niego ode­tchnął z ulgą, bo uj­rzał znak dro­gowy z sym­bo­lem ter­mi­nalu pro­mo­wego. Na prawo od ulicy, którą się po­ru­szał, pły­nęła rzeka, w od­dali ma­ja­czyły syl­wetki kilku du­żych pro­mów. Wkrótce wje­dzie na te­ren portu i za­par­kuje w Ter­mi­nalu Nie­miec­kim.

Do­ku­menty miał w po­rządku, więc przez punkt kon­tro­lny prze­je­chał bez pro­blemu. Na­resz­cie! Za­par­ko­wał przy ogro­dze­niu, w miej­scu, które wska­zał mu cel­nik. Tro­chę da­lej stała cię­ża­rówka An­drzeja. Wi­told wy­jął pa­pie­rosa i go za­pa­lił. Wła­śnie tego mu było trzeba. Na­cią­gnął kurtkę na głowę i szyb­kim kro­kiem po­ko­nał nie­dużą od­le­głość, jaka go dzie­liła od wozu ko­legi. Otwo­rzył drzwi i usiadł na miej­scu pa­sa­żera.

– Cześć, Wi­tek – po­wie­dział z uśmie­chem An­drzej i po­dał mu bu­telkę al­ko­holu. Wi­told wy­pił tro­chę i po­czuł, jak po­woli scho­dzi z niego na­pię­cie, a ból w karku i w ra­mio­nach stop­niowo ustę­puje. Za nie­całe dwie go­dziny wjadą na prom. Naj­pierw coś zje, a po­tem bę­dzie spał, aż wpłyną do portu w Ki­lo­nii. Al­ko­hol pa­lił go w żo­łą­dek, ale po­pra­wił mu na­strój. Wi­told uniósł bu­telkę i wy­chy­lił z niej dwa łyki. Był pe­wien, że na prom wje­dzie bez pro­blemu. Na­gle w pew­nej od­le­gło­ści od cię­ża­rówki uj­rzał ja­kiś blask. Spoj­rzał w tam­tym kie­runku, żeby spraw­dzić, co to jest. Spoj­rzał na An­drzeja, wy­cią­gnął rękę i spy­tał:

– Wi­dzisz?

– Tak – od­parł An­drzej. – Chyba coś się pali!

Pło­mie­nie się­gały co­raz wy­żej, ale oni nie mieli po­wodu do nie­po­koju, bo działo się to da­leko od miej­sca, w któ­rym za­par­ko­wali. Wie­czorną ci­szę prze­rwał gło­śny dźwięk sy­ren.

– Wy­sia­damy – za­de­cy­do­wał An­drzej i otwo­rzył drzwi. – Zo­baczmy, co tam się dzieje.

Wi­told zro­bił to nie­chęt­nie, bo na dwo­rze było zimno i na­dal pa­dał deszcz. Wraz z grupą in­nych kie­row­ców we­szli mię­dzy cię­ża­rówki. Szybko się oka­zało, że ogień ob­jął dwa duże, wy­peł­nione kar­to­nami kon­te­nery do re­cy­klingu. Na miej­scu zja­wiło się kilku pra­cow­ni­ków portu, któ­rzy po paru mi­nu­tach pra­wie cał­ko­wi­cie uga­sili po­żar.

– Idioci – stwier­dził An­drzej.

Obaj z Wi­tol­dem za­wró­cili do jego wozu, gdy na­gle uj­rzeli kurę i po­dą­ża­jące za nią stadko mło­dych. Zwie­rzęta szły w ich kie­runku, ko­ły­sząc się na no­gach. Wi­told po­czuł na ple­cach lo­do­waty chłód i na­tych­miast wy­trzeź­wiał. Nie mógł uwie­rzyć w to, co wi­dzi. To chyba nie ich ła­du­nek! Mi­nął zgro­ma­dzo­nych lu­dzi, wbiegł mię­dzy sa­mo­chody i zo­ba­czył, że ktoś wy­ła­mał za­mek w tyl­nych drzwiach cię­ża­rówki An­drzeja, otwo­rzył je i wy­pu­ścił drób, który się roz­biegł po ter­mi­nalu. Wi­told ru­szył bie­giem do swo­jego sa­mo­chodu z na­dzieją, że go to nie spo­tkało. Nie wie­dział, co zrobi, je­śli się okaże, że jego kur­czaki też się wy­do­stały z wozu. Za nie­zre­ali­zo­wany trans­port wy­na­gro­dze­nia na pewno nie do­sta­nie. Żeby tylko zdą­żył za­mknąć drzwi! Do­biegł do wozu i z roz­pa­czą stwier­dził, że na co­kol­wiek jest już za późno, bo dzie­sięć ty­sięcy kur prze­zna­czo­nych do uboju w Niem­czech roz­bie­gło się po por­cie. Na wi­dok tego, co się stało, ogar­nęła go taka roz­pacz, że za­czął krzy­czeć. W pew­nej chwili wiatr przy­wiał ja­kąś kartkę, który przy­kle­iła mu się do po­liczka. Po­iry­to­wany zdjął ją z twa­rzy. Jego uwagę przy­kuło zdję­cie przed­sta­wia­jące stado kur na roz­świe­tlo­nej słoń­cem łące. Pod spodem znaj­do­wał się tekst w ję­zyku an­giel­skim:

Stop okrut­nemu trans­por­towi zwie­rząt! Bądź przy­ja­cie­lem Matki Ziemi i zo­stań we­ge­ta­ria­ni­nem! Kur­cząt i kur nie na­leży trzy­mać w klat­kach i kar­mić pełną pe­sty­cy­dów soją z Ame­ryki Po­łu­dnio­wej! Ro­snąca pro­duk­cja soi pro­wa­dzi do utraty la­sów desz­czo­wych!

Wi­told za­ci­snął pięć, zmiął kartkę i rzu­cił ją na zie­mię. Był tak zły, że aż się roz­pła­kał.

Pią­tek, 15 li­sto­pada

1

Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man wier­ciła się na krze­śle. Salę wy­peł­niało du­szące, ubo­gie w tlen po­wie­trze, co mo­gło ozna­czać, że na­wa­liła kli­ma­ty­za­cja albo ktoś ją nie­pra­wi­dłowo za­in­sta­lo­wał. Było tak go­rąco, że po­li­cjantce zro­biło się nie­do­brze i z tru­dem się kon­cen­tro­wała na tre­ści wy­kładu. My­ślami była gdzie in­dziej. Ro­zej­rzała się po sali. Nie­któ­rzy uczest­nicy mieli ma­towy wzrok i roz­grzane po­liczki. Je­dyną osobą, która nie mu­siała uda­wać za­in­te­re­so­wa­nia, był Tho­mas Al­freds­son sie­dzący ze zmru­żo­nymi oczami i skrzy­żo­wa­nymi na piersi rę­kami. Spo­tka­nie od­by­wało się w du­żej sali kon­fe­ren­cyj­nej ko­mendy po­li­cji na dru­gim pię­trze, gdzie swój ga­bi­net miał re­gio­nalny ko­men­dant po­li­cji. Na tym sa­mym po­zio­mie znaj­do­wały się też po­miesz­cze­nia kan­ce­la­rii, działu per­so­nal­nego, Wy­działu Praw­nego, Biura Pra­so­wego i Biura Wy­wiadu.

Kiedy ona skoń­czy, za­sta­na­wiała się Berg­man. Sie­dzą tu od dwóch go­dzin i słu­chają wy­kładu. Po­chy­liła się, uda­jąc, że się dra­pie w kostkę. Stłu­miła ziew­nię­cie, oczy za­szły jej łzami. Wy­pro­sto­wała się i za­uwa­żyła, że Ca­rin Ek­berg ba­daw­czo jej się przy­gląda. Ek­berg prze­szła do nich nie­dawno z Pań­stwo­wego Wy­działu Ope­ra­cyj­nego i ob­jęła sta­no­wi­sko sze­fo­wej Biura Wy­wiadu, które obej­mo­wało swym za­się­giem tak zwany Re­gion Za­chodni. Krą­żyły po­gło­ski, że ma za­równo złe, jak i do­bre strony. Berg­man w ogóle jej nie znała.

– Na ko­niec pod­su­muję mój wy­kład – oznaj­miła Ek­berg. – Po­win­ni­śmy zdia­gno­zo­wać wspo­mniane przeze mnie pro­blemy i spró­bo­wać je roz­wią­zać. Moje główne za­da­nie po­lega na stwo­rze­niu at­mos­fery we­wnętrz­nego za­ufa­nia, żeby na jego fun­da­men­cie zbu­do­wać ta­kie samo za­ufa­nie w na­szych kon­tak­tach z in­sty­tu­cjami ze­wnętrz­nymi, zwłasz­cza z wła­dzami gmin, urzę­dami, or­ga­ni­za­cjami i miesz­kań­cami Re­gionu Za­chod­niego. Za­nim wy­bie­rzemy wła­ściwą me­todę, którą bę­dziemy mo­gli wy­ko­rzy­sty­wać dla do­ko­ny­wa­nia wła­ści­wych ocen, po­win­ni­śmy za­na­li­zo­wać przy­czyny i na­wią­zać współ­pracę. Je­śli cho­dzi o prze­stęp­czość wśród nie­let­nich, mu­simy in­ter­we­nio­wać na wcze­śniej­szym eta­pie, żeby po­wstrzy­mać re­kru­ta­cję mło­dych chłop­ców przez gangi, a jed­no­cze­śnie roz­bi­jać siatki prze­stęp­cze albo przy­nam­niej utrud­niać im pro­wa­dze­nie dzia­łal­no­ści, i to we wszyst­kich dzie­dzi­nach, zwłasz­cza ta­kich jak han­del nar­ko­ty­kami i han­del ludźmi. Po­win­ni­śmy też pod­jąć dzia­ła­nia za­po­bie­gaw­cze, uwzględ­nia­jąc ra­porty o za­gro­że­niach, które do nas na­pły­nęły w ostat­nim cza­sie. Jak wszy­scy wie­dzą, naj­go­rzej jest pod tym wzglę­dem w Malmö, gdzie ist­nieje za­gro­że­nie ata­kami ter­ro­ry­stycz­nymi. W tym roku było ich już pięć­dzie­siąt osiem. Po­dob­nie to wy­gląda tylko w stre­fach dzia­łań wo­jen­nych albo w kra­jach, które mają długą hi­sto­rię ter­ro­ry­zmu. W na­szym re­gio­nie sy­tu­acja kształ­tuje się tro­chę le­piej. Można na­wet po­wie­dzieć, że los nam tego wszyst­kiego oszczę­dził, ale mu­simy okre­ślić wraż­liwe sek­tory i wraż­liwą in­fra­struk­turę. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych od po­nad dwu­dzie­stu lat w miej­scach ta­kich jak mu­zea, bi­blio­teki i inne obiekty uży­tecz­no­ści pu­blicz­nej prze­pro­wa­dzane są kon­trole bez­pie­czeń­stwa i jest to oczy­wi­ste. W Lon­dy­nie wpro­wa­dzono je też w te­atrach i na lo­do­wi­skach. Ani w Sta­nach, ani w Wiel­kiej Bry­ta­nii nie ma w obiegu ta­kiej ilo­ści ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych, jak w Szwe­cji, co ozna­cza, że mamy do czy­nie­nia z zu­peł­nie nową sy­tu­acją, która sta­wia nam okre­ślone wy­ma­ga­nia. Cho­dzi o re­gu­larną ochronę miejsc pu­blicz­nych i in­sty­tu­cji re­ali­zu­ją­cych pod­sta­wowe funk­cje spo­łeczne.

Dajże spo­kój, ko­bieto, po­wie­działa w my­ślach Berg­man. Mó­wie­nie o stre­fie dzia­łań wo­jen­nych było prze­sadą, cho­ciaż w jej opi­nii sy­tu­acja nie­po­ko­jąco się po­gar­szała. Ek­berg po­winna skoń­czyć swój wy­kład przed dwu­dzie­stoma mi­nu­tami. Berg­man się za­sta­na­wiała, czy nie wyjść chył­kiem z sali, ale nie mo­gła wy­my­ślać mą­drego uza­sad­nie­nia. Poza tym nie chciała się już na po­czątku skon­flik­to­wać z nową sze­fową Biura Wy­wiadu. Wie­działa, że ta z ła­two­ścią może jej utrud­nić ży­cie.

Ek­berg znowu zro­biła pauzę. Berg­man miała na­dzieję, że to już ko­niec, ale pre­le­gentka wy­piła tro­chę wody ze szklanki i kon­ty­nu­owała:

– Wy­dział Bez­pie­czeń­stwa i Za­rzą­dza­nia Kry­zy­so­wego otrzy­mał po­le­ce­nie, żeby we współ­pracy z Biu­rem Wy­wiadu spo­rzą­dzić li­stę znaj­du­ją­cych się w na­szym re­gio­nie waż­nych dla spo­łe­czeń­stwa miejsc i in­sty­tu­cji, które mogą się stać ce­lem ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych. Trzeba im za­po­bie­gać i wdro­żyć środki bez­pie­czeń­stwa, które utrud­nią i, miejmy na­dzieję, unie­moż­li­wią ewen­tu­alne próby prze­pro­wa­dza­nia ich z uży­ciem ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych. Pa­trząc na to, co się dzieje w Eu­ro­pie, ła­two za­uwa­żymy, że do nas też wkrótce do­trze tak zwany eko­ter­ro­ryzm, który na kon­ty­nen­cie roz­wija się w szyb­kim tem­pie. Do­świad­cze­nie po­ka­zuje, że za ata­kami ter­ro­ry­stycz­nymi stoją nie tylko gangi lub or­ga­ni­za­cje re­li­gijne, ale także ak­ty­wi­ści kli­ma­tyczni i or­ga­ni­za­cje pa­ra­mi­li­tarne, które bro­nią swo­ich in­te­re­sów.

Al­freds­son po­chy­lił się do Berg­man i szep­nął:

– Idziemy dziś wie­czo­rem do kina. Pój­dziesz z nami? Leci film Kury ata­kują. Po­dobno sce­na­riusz oparto na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach.

Ek­berg prze­rwała wy­kład i spoj­rzała na Al­freds­sona ostrym wzro­kiem.

– Wy­da­rze­nia, do któ­rych do­szło w por­cie, mogą nam się wy­da­wać nie­winne i śmieszne w po­rów­na­niu z tym, co się dzieje w Niem­czech i we Fran­cji, gdzie do­ko­nano sa­bo­tażu i pró­bo­wano za­blo­ko­wać lot­ni­ska. Jed­nak nie­po­ko­jące jest to, że ci, któ­rzy za tymi czy­nami stali, nie po­nie­śli żad­nych kon­se­kwen­cji.

Ek­berg znowu zro­biła prze­rwę, prze­rzu­ciła kilka kar­tek, unio­sła głowę i ro­zej­rzała się po sali, jakby chciała za­pa­mię­tać nie­które twa­rze. Berg­man od­nio­sła wra­że­nie, że przy­glą­dała jej się dłu­żej niż in­nym.

– Na tym za­koń­czę mój wy­kład – stwier­dziła po chwili Ek­berg. – Czy ktoś ma ja­kieś py­ta­nia?

Od­po­wie­działo jej mil­cze­nie. Był pią­tek, późne po­po­łu­dnie i wszy­scy chcieli jak naj­szyb­ciej iść do domu.

– Okej – stwier­dziła Ek­berg. – Je­śli ktoś byłby za­in­te­re­so­wany tym te­ma­tem i chciałby wejść w skład grupy ro­bo­czej, która ma okre­ślić strefy po­ten­cjal­nych ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych i do­ko­nać od­po­wied­niej ana­lizy, za­pra­szam do współ­pracy. Do­ty­czy to też osób, które chcia­łyby uzy­skać bar­dziej szcze­gó­łowe dane. Pro­szę się kon­tak­to­wać bez­po­śred­nio ze mną albo z moim biu­rem. – Ek­berg ze­brała kartki, lekko się uśmiech­nęła i po­wie­działa: – Dzię­kuję za uwagę.

Salę wy­peł­niło szu­ra­nie krze­seł o pod­łogę i gwar przy­tłu­mio­nych gło­sów. Al­freds­son de­mon­stra­cyj­nym ru­chem się prze­cią­gnął, spoj­rzał na Berg­man i po­wie­dział:

– Masz ja­kieś plany? Zjesz z nami lunch czy bie­rzesz wolne?

– Wy­bie­ram lunch – od­parła po­li­cjantka i ru­szyła do wyj­ścia. Na­gle usły­szała, że ktoś ją woła po imie­niu. Od­wró­ciła się i tuż za sobą uj­rzała Ek­berg. Berg­man mu­siała mieć zdzi­wioną minę, bo Ek­berg uśmiech­nęła się do niej z roz­ba­wie­niem i wy­cią­gnęła do niej jej rękę. Miała mocny, zde­cy­do­wany uścisk dłoni.

– Miło mi – po­wie­działa.

Berg­man ski­nęła głową, bo nie chciała tra­cić czasu na roz­mowę o ni­czym.

– Czy mo­gły­by­śmy się umó­wić na roz­mowę?

– Tak – od­parła Berg­man, cze­ka­jąc na ciąg dal­szy. Nie za­mie­rzała py­tać, co Ek­berg miała na my­śli, ale prze­mknęło jej przez głowę, że nowa sze­fowa Biura Wy­wiadu ją zna.

– Ode­zwę się, żeby uzgod­nić ter­min – po­wie­działa Ek­berg i spoj­rzała na ze­ga­rek: – Zro­biło się późno, mu­szę już iść. – Ski­nęła głową, od­wró­ciła się i szyb­kim kro­kiem wy­szła z sali.

– No pro­szę – stwier­dził Al­freds­son. – Robi się cie­ka­wie.

– Nie są­dzę – od­parła po­li­cjantka. – Chodźmy coś zjeść.

Kilka mi­nut póź­niej sie­dzieli w re­stau­ra­cji Ulle & Vi przy ulicy Skåne­ga­tan. Za­mó­wili lunch i je­dli w mil­cze­niu. W pew­nej chwili Al­freds­son odło­żył sztućce i spy­tał:

– Co są­dzisz o tej Ek­berg?

Berg­man wzru­szyła ra­mio­nami.

– Zo­ba­czymy za rok albo naj­wcze­śniej za kilka mie­sięcy. Wy­gląda na osobę o du­żych am­bi­cjach. Pew­nie my­śli, że tak zwana wie­lo­stronna współ­praca to klucz do suk­cesu w zwal­cza­niu prze­stęp­czo­ści.

– A po­waż­nie? To, co mó­wiła, było nie­po­prawne po­li­tycz­nie.

– Uwa­żam, że je­śli cho­dzi o dzia­ła­nia pre­wen­cyjne, to miała ra­cję, zwłasz­cza kiedy wspo­mniała o ra­to­wa­niu dzie­cia­ków, za­nim zo­staną we­ssane przez gangi i wcią­gnięte w ich dzia­łal­ność prze­stęp­czą. To musi być oczy­wi­sto­ścią, która nie po­winna ob­cią­żać bu­dżetu po­li­cji, a nas zmu­szać do de­cy­do­wa­nia, co w na­szej pracy jest prio­ry­te­tem. A co ty o niej są­dzisz?

– Szcze­rze? No cóż… Komu by się chciało czy­tać te jej ra­porty o eko­lo­gicz­nych idio­tach? Me­dia i tak są pełne zło­wiesz­czych prze­po­wiedni na te­mat za­gro­żeń kli­ma­tycz­nych. Nie jedz mięsa, nie la­taj sa­mo­lo­tem, se­gre­guj śmieci, uży­waj wszyst­kiego po kilka razy, prze­ra­biaj swoją kupkę… i tak da­lej.

– A nie uwa­żasz, że w tej pro­gno­zach kryje się pewna ra­cja?

– Masz na my­śli to, co się wy­da­rzyło w Ter­mi­nalu Nie­miec­kim? W ta­kim ra­zie zwra­cam ci uwagę, że uwaga me­diów nie sku­piła się na ku­rach ho­do­wa­nych na mączce so­jo­wej ani na wy­ci­na­niu la­sów tro­pi­kal­nych, tylko na kwe­stiach zwią­za­nych z bez­pie­czeń­stwem.

– Ża­den z tych ak­ty­wi­stów nie zo­stał osa­dzony w aresz­cie, a ich ak­cja tra­fiła na czo­łówki ga­zet.

– Na ra­zie mam to w no­sie. Co ro­bisz w week­end?

– Nora zła­pała prze­zię­bie­nie i ma go­rączkę, więc całe dwa dni spę­dzimy z Ada­mem w domu – od­parła Berg­man. – A co ty pla­nu­jesz?

W tym sa­mym mo­men­cie ode­zwał się jej te­le­fon. Po­li­cjantka spoj­rzała na wy­świe­tlacz. Dzwo­nił jej prze­ło­żony, Ting­ström, na­czel­nik Wy­działu do spraw Za­bójstw. Od razu ode­brała.

– Mamy zgło­sze­nie o zna­le­zie­niu zwłok star­szej ko­biety w Ör­gryte – oznaj­mił krótko na­czel­nik. – Po­jedź tam.

Po­li­cjantka od­parła, że za­raz to zrobi, i na tym roz­mowa do­bie­gła końca.

2

Fi­lippa gło­śno szlo­chała. Czuła się tak, jakby cały świat się sprzy­siągł prze­ciwko niej. Była tak ze­stre­so­wana i sfru­stro­wana, że bo­lało ją całe ciało. Pa­da­jący deszcz oraz silne po­rywy wia­tru spra­wiały, że ga­łę­zie wiel­kich drzew ro­sną­cych wzdłuż Va­sa­ga­tan przy­po­mi­nały roz­ko­ły­sane macki. Li­ście, które z nich opa­dały, fru­wały nad ulicą. W końcu nad­je­chał tram­waj. Zgrzyt­nęły ha­mulce i drzwi roz­su­nęły się z sy­kiem. Fi­lippa od­cze­kała, aż z wa­gonu wyj­dzie ko­bieta z wóz­kiem, któ­rej ktoś przy tym po­mógł, a po­tem we­szła do środka i sta­nęła po­śród lu­dzi w prze­mo­czo­nych ubra­niach. Stała ze wzro­kiem wbi­tym w pod­łogę i ner­wowo mru­gała po­wie­kami, żeby po­wstrzy­mać łzy. Po­przed­niego dnia mu­siała się na­słu­chać ko­men­ta­rzy ko­le­ża­nek z kursu i w pew­nym mo­men­cie coś w niej pę­kło. Po­czuła, że dłu­żej z nimi nie wy­trzyma. Sama już nie wie­działa, po co się za­pi­sała na kurs fry­zjer­ski. Mi­nęło pół­tora roku, a ona rzy­gała wszyst­kim, co miało co­kol­wiek wspól­nego z wło­sami i grzyw­kami. Nie pa­so­wała do tych wszyst­kich bimbo, które wy­glą­dały jak lalki po­kryte grubą war­stwą szpa­chli, z prze­dłu­żo­nymi rzę­sami i roz­pusz­czo­nymi wło­sami się­ga­ją­cymi tyłka. Umiały roz­ma­wiać tylko o jed­nym: o swoim pie­przo­nym wy­glą­dzie, chło­pa­kach i wie­czo­rach, które spę­dzały w knaj­pach. Wczo­raj po­in­for­mo­wała pro­wa­dzą­cego kurs, że re­zy­gnuje, ale dzi­siaj ża­ło­wała tej de­cy­zji. Rzu­ciła mu w twarz, co o tym kur­sie my­śli i ja­kie ma zda­nie na te­mat swo­ich ko­le­ża­nek. Przed chwilą stała przed wej­ściem do szkoły, ale nie miała od­wagi wejść do środka. Po re­zy­gna­cji z dal­szej na­uki nie mo­gła tak po pro­stu wró­cić. Głu­pio zro­biła, bo do końca zo­stało jej tylko pół­tora mie­siąca. Dy­plom ukoń­cze­nia kursu ode­bra­łaby przed świę­tami Bo­żego Na­ro­dze­nia. Nie wie­działa, co zro­bić, czuła się zdo­ło­wana. Wszystko wy­da­wało jej się ta­kie trudne. Ma­rzyła o jed­nym: żeby zna­leźć pracę, za­ro­bić dużo pie­nię­dzy i jak naj­szyb­ciej się stąd wy­pro­wa­dzić.

Na­gle ktoś do­tknął jej ra­mie­nia. Od­wró­ciła się i uj­rzała dwóch star­szych męż­czyzn, któ­rzy na nią pa­trzyli sta­now­czym wzro­kiem. Ubrani byli w czarne kurtki, na gło­wach mieli czapki z dasz­kiem.

– Bi­lety do kon­troli – po­wie­dział je­den z nich pod­nie­sio­nym gło­sem, jakby się zwra­cał do dziecka albo do osoby nie­sły­szą­cej.

Fi­lippa wło­żyła rękę do kie­szeni, ale bi­letu mie­sięcz­nego w niej nie zna­la­zła. Czuła na so­bie wzrok in­nych po­dró­żu­ją­cych tram­wa­jem. Wy­pro­sto­wała się i za­częła prze­szu­ki­wać po­zo­stałe kie­sze­nie. Czyżby go zgu­biła? Za­pła­ciła za niego pra­wie osiem­set ko­ron. Musi go zna­leźć.

– Przy­kro mi, ale chyba zo­sta­wi­łam go w domu – po­wie­działa. – Czy mogę z nim przy­je­chać do wa­szego biura, żeby go oka­zać?

– Pro­szę wy­siąść z tram­waju – od­parł ten sam męż­czy­zna jesz­cze bar­dziej sta­now­czym to­nem i wska­zał ręką drzwi. Drugi usta­wił się w taki spo­sób, żeby zro­bić jej przej­ście.

Fi­lippa po­krę­ciła głową. Je­chała do domu i nie za­mie­rzała mar­no­wać czasu. Bała się, że zo­ba­czy ją któ­raś z ko­le­ża­nek z kursu fry­zjer­skiego.

– Je­śli pani nie wy­sią­dzie, we­zwiemy po­li­cję.

Fi­lippa czuła na so­bie oskar­ża­jące spoj­rze­nia po­zo­sta­łych pa­sa­że­rów. Spu­ściła głowę, mi­nęła kon­tro­le­rów i wy­sia­dła. Cho­lera! Chyba jed­nak zgu­biła ten bi­let. Roz­pła­kała się na do­bre, bo nie mo­gła po­wstrzy­mać łez. Po­de­szła do wiaty i usia­dła na ławce. W tym mo­men­cie było jej kom­plet­nie obo­jętne, czy ktoś ją zo­ba­czy.

– Wszystko w po­rządku? – usły­szała na­gle mę­ski głos z lek­kim ak­cen­tem.

Ką­tem oka za­uwa­żyła, że ktoś obok niej usiadł, ale uda­wała, że nie usły­szała py­ta­nia. Czuła, że je­śli ktoś ją te­raz za­gad­nie i bę­dzie dla niej miły, nie wy­trzyma. Ma­rzyła tylko o jed­nym: żeby wszy­scy dali jej spo­kój.

– Jak się czu­jesz? – spy­tał męż­czy­zna.

Fi­lippa za­szlo­chała i po­krę­ciła głową, ale na­wet na niego nie spoj­rzała.

– Pro­szę mi dać spo­kój – od­parła. – Nie po­trze­buje ni­czy­jej po­mocy.

– Nie są­dzę – stwier­dził męż­czy­zna. – Wi­dzę, że pła­czesz i cała się trzę­siesz.

Czego ty chcesz, po­my­ślała Fi­lippa. Unio­sła głowę, żeby go prze­pę­dzić, ale uj­rzała parę ja­sno­nie­bie­skich, za­tro­ska­nych, przy­ja­znych oczu. Męż­czy­zna wy­glą­dał na star­szego od niej o do­bre dzie­sięć lat, ale był miły, a do tego przy­stojny.

Wy­jęła chu­s­teczkę hi­gie­niczną, otarła oczy i nos. To ty­powe w jej ży­ciu. Za­gad­nął ją fajny fa­cet, a ona wy­gląda fa­tal­nie.

– Le­piej się czu­jesz? – spy­tał ostroż­nie.

Fi­lippa ski­nęła głową i po­czer­wie­niała. Męż­czy­zna wy­glą­dał jak za­wo­dowy mo­del. Nie mo­gła ode­rwać wzroku od jego pięk­nych oczu i ciem­nych, krę­co­nych wło­sów, które opa­dały mu nie­sfor­nie na twarz. Pró­bo­wał je od­gar­nąć, ale na próżno. Zmarsz­czył czoło i spoj­rzał na nią za­tro­ska­nym wzro­kiem. Po­ło­żył dłoń na jej ręce i spy­tał:

– Co się stało? Czy ktoś cię źle po­trak­to­wał?

Fi­lippa nie mo­gła po­wstrzy­mać łez i w końcu się roz­pła­kała.

– Je­stem zdo­ło­wana – od­parła. – Wszystko się na­gle po­sy­pało.

W jed­nej chwili po­czuła się tak, jakby męż­czy­zna na­ci­snął ja­kiś gu­zik i tym sa­mym za­chę­cił ją do mó­wie­nia. Słowa pły­nęły jej z ust jak wartki po­tok. Opo­wie­działa mu o bez­ro­bot­nej matce, która sie­dzi w domu i żło­pie wódkę ze swoim no­wym, obrzy­dli­wym fa­ce­tem. Kiedy wy­cho­dziła z domu, od razu pró­bo­wał się do niej do­bie­rać. Wspo­mniała o braku pie­nię­dzy i o tym, że czuje się wy­ob­co­wana i nie­po­trzebna, o kur­sie fry­zjer­skim i o Ale­xan­drze, który w ze­szłym ty­go­dniu z nią ze­rwał i na­dal był jej wi­nien pie­nią­dze. Póź­niej się do­wie­działa, że w tym sa­mym cza­sie uma­wiał się z inną dziew­czyną.

– Przy­suń się do mnie – po­wie­dział męż­czy­zna, bio­rąc ją za rękę. – Twój były chło­pak to zwy­kły du­pek. Nie warto o nim my­śleć. Może to do­brze, że się prze­sta­li­ście spo­ty­kać? To chyba le­piej, nie są­dzisz?

Męż­czy­zna ob­jął ją i się do niej uśmiech­nął. Fi­lippa chciała się od niego od­su­nąć, ale nie zro­biła tego. W my­ślach przy­znała mu ra­cję. Ale­xan­der to rze­czy­wi­ście du­pek. Nie ma sensu po nim pła­kać. Za­le­żało jej tylko na tym, żeby od­zy­skać pie­nią­dze. Ski­nęła głową i wsu­nęła dło­nie do kie­szeni kurtki.

– Jak masz na imię? – spy­tał nie­zna­jomy.

– Fi­lippa.

– Miło mi – od­parł i wstał z ławki. – Mu­szę już iść.

Fi­lippa z tru­dem po­wstrzy­my­wała się od pła­czu. Prze­łknęła ślinę i ciężko od­dy­chała przez usta. Męż­czy­zna po­dał jej sto ko­ron i wi­zy­tówkę.

– Mam na imię Da­vid. Weź te pie­nią­dze, że­byś mo­gła do­je­chać do domu. Zwró­cisz, kiedy bę­dziesz mo­gła. – Po tych sło­wach znowu się do niej uśmiech­nął i po­gła­skał ją po po­liczku. Fi­lippa ski­nęła mu z wdzięcz­no­ścią głową.

– Je­śli nie masz pla­nów na dzi­siej­szy wie­czór, mo­żesz przyjść po­słu­chać mo­jego wy­kładu w fun­da­cji Przy­szłość Ziemi. Mamy swoją sie­dzibę przy Fa­briks­ga­tan nie­da­leko sklepu ICA Fo­cu­shu­set. Trzeba wy­siąść na przy­stanku tram­wa­jo­wym Li­se­berg.

Fi­lippa nie mo­gła wy­krztu­sić słowa. Wy­da­wało jej się, że to sen. Czy to się dzieje na­prawdę? Może ten dzień nie okaże się taki zły?

– Bę­dzie mi na­prawdę miło, je­śli przyj­dziesz – po­wie­dział Da­vid.

Fi­lippa po­czer­wie­niała na twa­rzy, nie­śmiało się uśmiech­nęła i od­parła:

– Za­sta­no­wię się.

Męż­czy­zna spo­waż­niał.

– Tu się nie ma nad czym za­sta­na­wiać. Po pro­stu przyjdź.

Uniósł rękę, żeby się po­że­gnać, i od­szedł po­włó­czy­stym kro­kiem. Fi­lippa od­pro­wa­dzała go wzro­kiem, aż znik­nął jej z oczu. Spoj­rzała na ta­blicę z roz­kła­dem jazdy, żeby spraw­dzić, o któ­rej od­je­dzie jej tram­waj. Ten, który kur­suje do dziel­nicy Bräma­re­går­den w Hi­sin­gen, miał przy­je­chać za mi­nutę. Serce wa­liło jej w piersi i prze­stała my­śleć o Ale­xan­drze.

3

Berg­man i Al­freds­son wy­sie­dli z sa­mo­chodu i spoj­rzeli na brą­zową, wy­ko­naną z ka­mien­nych płyt fa­sadę domu. Osie­dle Präst­gård­sän­gen skła­dało się z trzech zbu­do­wa­nych w po­ło­wie lat sześć­dzie­sią­tych wie­żow­ców. Wznie­siono je w ra­mach pro­gramu zwa­nego „Mi­lion miesz­kań”, ale nie za­chwy­cały urodą. Berg­man nie mo­gła zro­zu­mieć, dla­czego to miej­sce stało się tak po­pu­larne, ale po głęb­szym za­sta­no­wie­niu do­szła do wnio­sku, że chyba tych lu­dzi ro­zu­mie. Osie­dle na­le­żało do dziel­nicy Ör­gryte, a miesz­ka­nia, które za­pro­jek­to­wał Si­gvard Ber­na­dotte, urzą­dzone były w wy­so­kim stan­dar­dzie.

Przy jed­nym z wejść do bu­dynku stał po­li­cyjny ra­dio­wóz i na­le­żący do tech­ni­ków mi­kro­bus. Umun­du­ro­wany funk­cjo­na­riusz po­in­for­mo­wał ich, że za­bez­pie­cza te­ren. Wska­zał ręką dom i po­wie­dział:

– Szó­ste pię­tro. Na pod­ło­dze w ła­zience leży star­sza ko­bieta. Nie żyje. To praw­do­po­dob­nie wła­ści­cielka miesz­ka­nia. Na­zywa się Elna Oskars­son. Ze wstęp­nych roz­mów z są­sia­dami wiemy, że nie miała dzieci ani bli­skiej ro­dziny. Po­li­cję za­wia­do­miła przy­ja­ciółka de­natki, która też mieszka w tym domu. We­szła do miesz­ka­nia, uży­wa­jąc za­pa­so­wego klu­cza, po­nie­waż miała złe prze­czu­cie. Pa­trol, który jako pierw­szy zja­wił się na miej­scu, za­bez­pie­czył te­ren i we­zwał ka­retkę po­go­to­wia, która za­brała świadka… to zna­czy tę przy­ja­ciółkę de­natki… do szpi­tala Sahl­gren­ska. Tech­nicy przy­je­chali tuż przed wami.

Berg­man ski­nęła głową i ra­zem z Al­freds­so­nem wje­chali windą na szó­ste pię­tro, na któ­rym znaj­do­wały się trzy miesz­ka­nia. Do klamki jed­nego z nich przy­cze­piona była nie­bie­sko-biała ta­śma po­li­cyjna. Al­freds­son za­pu­kał dwa razy i prze­czy­tał na głos treść wi­szą­cej na drzwiach ta­bliczki:

– Elna Oskars­son.

Drzwi się uchy­liły i w szpa­rze uka­zała się twarz jed­nego z tech­ni­ków, Fre­drika Bo­berga. W noz­drza ude­rzył smród stę­chli­zny i eks­kre­men­tów. Bo­berg miał na so­bie kom­bi­ne­zon ochronny i la­tek­sowe rę­ka­wiczki. Usta i nos za­kry­wała mu ma­seczka.

– Wi­taj­cie – po­wie­dział. Cof­nął się w głąb przed­po­koju, a kiedy Berg­man i Al­freds­son we­szli do środka, wrę­czył im po kom­ple­cie odzieży ochron­nej.

– Dzięki – po­wie­działa ko­mi­sarz, wkła­da­jąc swój kom­bi­ne­zon. – Co wie­cie? – spy­tała.

– Wy­gląda mi to na mor­der­stwo. Pa­to­log, który ją oglą­dał, stwier­dził, że ko­bieta nie żyje od nie­ca­łej doby. Śmierć na­stą­piła wczo­raj, póź­nym po­po­łu­dniem albo wie­czo­rem.

Berg­man ro­zej­rzała się po przed­po­koju, który przy­po­mi­nał ko­ry­tarz. Za­uwa­żyła, że jedne drzwi są uchy­lone. Ze środka bił silny blask re­flek­to­rów.

– Ile tu jest po­ko­jów? – spy­tała.

– Cztery, a do tego kuch­nia – od­parł Bo­berg.

– Opro­wadź nas – po­pro­siła Berg­man, po­nie­waż przed oglę­dzi­nami zwłok chciała so­bie wy­ro­bić wstępną opi­nię o de­natce. W miesz­ka­niu ofiary za­wsze można się na­tknąć na ja­kąś cenną wska­zówkę dla śledz­twa, która może po­móc w wy­ty­po­wa­niu sprawcy.

– Ładne miesz­ka­nie – stwier­dziła, wcho­dząc do kuchni. Szybko jed­nak do­szła do wnio­sku, że lep­szym okre­śle­niem by­łoby „urzą­dzone ze sma­kiem”. Wy­star­czyło rzu­cić okiem, żeby się prze­ko­nać, że wszystko mu­siało tu sporo kosz­to­wać, cho­ciaż miesz­ka­nie nie było ani za­gra­cone, ani za­wa­lone tan­detą. W oknach wi­siały za­słony firmy Jo­sef Franks Tul­pa­ner, a po­nie­waż kie­dyś ta­kie oglą­dała, do­brze wie­działa, ile kosz­tują. Na pa­ra­pe­cie stały ręcz­nie zdo­bione do­niczki z Wal­de­mar­sudde, w któ­rych ro­sły z ró­żo­wymi pe­lar­go­nie. W kuchni pod sto­łem le­żał dy­wan Märta Måås Fjet­ter­ström. W ta­kim lo­kum na pewno nie miesz­kała ro­dzina z dziećmi, które bru­dzą i ba­ła­ga­nią, tak jak jej dwu­ipół­let­nia Nora.

– Zga­dzam się z tobą – przy­tak­nął jej Al­freds­son. – Star­sza pani ze­mdla­łaby na wi­dok mo­jego miesz­ka­nia.

Prze­szli do du­żego, ja­snego po­koju, który peł­nił funk­cję sa­lonu, a samo po­miesz­cze­nie przy­po­mi­nało sa­lon wy­sta­wien­ni­czy. Stały w nim me­ble marki Carl Malm­sten z lat sześć­dzie­sią­tych, kom­plet wy­po­czyn­kowy i stół z sze­ścioma krze­słami. Do tego lampa do czy­ta­nia i dwa duże fo­tele po obu stro­nach usy­tu­owa­nego w rogu sto­lika. Berg­man po­de­szła bli­żej i za­uwa­żyła, że krze­sło przy oknie wy­gląda na bar­dziej zu­żyte niż dru­gie. Do­my­śliła się, że było to ulu­bione miej­sce wła­ści­cielki, znacz­nie wy­god­niej­sze niż ka­napa z ni­skim opar­ciem. Do­szła też do wnio­sku, że Oskars­son mu­siała być bar­dzo sa­motną osobą. To, co zo­ba­czyła w kuchni, utwier­dziło ją w tym prze­ko­na­niu. Pach­niało tam środ­kami de­zyn­fek­cyj­nymi i spe­cy­fi­kami do czysz­cze­nia me­bli. Dla wielu star­szych, sa­mot­nych osób był to spo­sób na pod­trzy­ma­nie po­czu­cia wła­snej god­no­ści. Po­rzą­dek i dys­cy­plina… wszystko wy­sprzą­tane i po­ukła­dane. Gdyby nie te co­raz bar­dziej kło­po­tliwe de­men­cja, de­pre­sja i po­czu­cie bez­sensu każ­dego ko­lej­nego dnia…

Na dłu­giej ścia­nie po­koju znaj­do­wało się okno i wyj­ście na bal­kon. Berg­man wyj­rzała przez nie i prze­cią­gnęła pal­cem po mar­mu­ro­wym pa­ra­pe­cie.

– Nie­wia­ry­godne! – stwier­dziła. – Ani śladu ku­rzu. Wszystko jest do­kład­nie wy­czysz­czone i wy­sprzą­tane. Jak my­ślisz, czy miesz­ka­nie zo­stało splą­dro­wane? – spy­tała, pa­trząc na Bo­berga.

– Na ra­zie nie zna­leź­li­śmy nic, co by na to wska­zy­wało.

– Za­uwa­ży­łem piękne ob­razy na ścia­nach – wtrą­cił Al­freds­son. – Nie są w moim gu­ście, ale wy­glą­dają na dro­gie.

– Ra­cja – od­parła Berg­man. Po­de­szła do jed­nego z nich i przez chwilę stu­dio­wała pod­pis au­tora. – To Dar­del – stwier­dziła.

Al­freds­son wzru­szył ra­mio­nami.

– Nic mi to nie mówi – od­parł. – Drogi?

– Kosz­tuje około dwu­stu ty­sięcy ko­ron.

Po­li­cjant gwizd­nął z wra­że­nia. Berg­man po­de­szła do na­stęp­nego ob­razu.

– X-et Eri­xson. Wart przy­naj­mniej osiem­dzie­siąt albo i sto ty­sięcy ko­ron.

– Chcesz po­wie­dzieć, że na ścia­nach wi­szą ory­gi­nały?

– Na to wy­gląda.

W tym sa­mym mo­men­cie roz­le­gło się gło­śne chrząk­nię­cie. Berg­man i Al­freds­son od­wró­cili się i uj­rzeli Ber­tila Nils­sona. Tech­nik stał w progu ubrany w biały kom­bi­ne­zon. Na czoło miał pod­cią­gniętą ma­seczkę.

– Wy­da­wało mi się, że sły­szę twój głos – po­wie­dział.

– Do­brze ci się wy­da­wało – od­parła z uśmie­chem Berg­man.

– Chodź­cie ze mną, po­każę wam ła­zienkę i zwłoki.

Berg­man wzięła głę­boki od­dech, żeby się men­tal­nie przy­go­to­wać na to, co za chwilę zo­ba­czy. Wpraw­dzie przez lata pracy w po­li­cji na­oglą­dała się wielu ta­kich wi­do­ków, ale każdy był inny, a ona mu­siała so­bie po­wta­rzać, że ma przed sobą praw­dzi­wego czło­wieka, który nie­dawno żył i od­dy­chał. W taki spo­sób chro­niła swoją wraż­li­wość, żeby w przy­szło­ści móc się mie­rzyć z ko­lej­nymi ta­kimi wi­do­kami. Cią­gle czuła się tak, jakby ba­lan­so­wała na li­nie. Mu­siała uwa­żać, żeby się nie uod­por­nić na ta­kie wi­doki, a jed­no­cze­śnie pil­no­wać, żeby się nie od­biły ne­ga­tyw­nie na jej psy­chice. Sta­nęła w progu ła­zienki i ro­zej­rzała się po niej. Ka­felki, ele­menty por­ce­la­nowe i pod­łoga miały ja­sno­zie­lony ko­lor. Po pra­wej stro­nie znaj­do­wała się wanna, do po­łowy wy­peł­niona wodą. W ła­zience nie było se­desu. Dwa kroki da­lej, przy wan­nie, le­żała drobna i szczu­pła ko­bieta, która wy­glą­dała jak pi­sklę. Miała nie wię­cej niż sto sześć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu i wa­żyła naj­wy­żej czter­dzie­ści pięć, pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów. Jej pierś przy­po­mi­nała pu­stą torbę, a łono jak u więk­szo­ści star­szych osób po­zba­wione było owło­sie­nia. Berg­man po­czuła na­głą po­trzebę, żeby ją czymś okryć, na przy­kład cie­płym ko­cem, aby w ten spo­sób wy­ra­zić sza­cu­nek dla jej dłu­giego ży­cia. Skóra ko­biety była bla­do­żółta i cienka jak per­ga­min, ciało po­marsz­czone z wy­jąt­kiem we­wnętrz­nej strony stóp. Były wy­jąt­kowo za­dbane, a pa­znok­cie po­ma­lo­wane ró­żo­wym la­kie­rem. Ko­bieta wy­glą­dała tak, jakby się po­ło­żyła na pod­ło­dze, żeby przez chwilę od­po­cząć. I tylko prawy ło­kieć nie­na­tu­ral­nie wy­gięty wska­zy­wał, że coś jest nie tak. Wo­kół jej stóp utwo­rzyła się plama mo­czu, a eks­kre­menty przy­po­mi­nały kształ­tem nie­re­gu­larny wie­niec. Wiot­cze­nie mię­śni to ty­powe zja­wi­sko po­śmiertne.

Berg­man od­wró­ciła się i spoj­rzała na Nils­sona, jakby chciała go po­pro­sić o po­zwo­le­nie. Tech­nik ski­nął głową i po­li­cjantka we­szła do ła­zienki. Ofiara miała sze­roko otwarte oczy i usta, jakby w chwili śmierci uj­rzała coś strasz­nego. Część jej czaszki wy­glą­dała jak papka zło­żona z od­pry­sków ko­ści, sub­stan­cji mó­zgo­wej, za­schnię­tej krwi i kę­pek wło­sów. Berg­man wy­szła z ła­zienki. To, co zo­ba­czyła, w pełni jej wy­star­czyło.

– Śmierć na pewno nie na­stą­piła z przy­czyn na­tu­ral­nych – stwier­dziła rze­czo­wym to­nem, kiedy prze­szli do kuchni, żeby się nie tło­czyć w przed­po­koju.

Nils­son ski­nął głową na znak, że po­dziela jej opi­nię.

– Do zgonu do­szło na sku­tek kilku ude­rzeń za­da­nych głów­nie w tył głowy. W ła­zience nie zna­leź­li­śmy na­rzę­dzia zbrodni. Po­cze­kamy na ra­port z Za­kładu Me­dy­cyny Są­do­wej, być może zdo­łają okre­ślić, czym po­słu­żył się sprawca. Do­szli­śmy z Bo­ber­giem do wnio­sku, że za­bójca dzia­łał sam. Na to przy­naj­mniej wska­zują za­bez­pie­czone ślady.

– Ślady? – po­wtó­rzyła Berg­man.

Nils­son ski­nął głową i po­pra­wił ma­seczkę, która mu się zsu­nęła z czoła na twarz.

– Od­ci­ski wą­skiego buta… chyba z gumy. Roz­miar trzy­dzie­ści osiem, trzy­dzie­ści dzie­więć albo czter­dzie­ści. Można by po­my­śleć, że to but dam­ski, ale na sto pro­cent bę­dziemy to wie­dzieli po ana­li­zie od­ci­sku w la­bo­ra­to­rium. Na wan­nie zna­leź­li­śmy od­cisk za­krwa­wio­nej dłoni. Na rę­kach ofiary nie ma śla­dów krwi, co ozna­cza, że ten ślad mógł po­zo­sta­wić za­bójca. Ta­kie od­ci­ski zo­sta­wia osoba z ma­łymi dłońmi i wą­skimi pal­cami.

– Su­ge­ru­jesz, że za­bójcą była ko­bieta? – spy­tał Al­freds­son.

– Nie­ko­niecz­nie – syk­nął w od­po­wie­dzi Nils­son.

Berg­man ci­cho jęk­nęła. Miała już do­syć ta­kiego za­cho­wa­nia. Pra­wie za każ­dym ra­zem, kiedy obaj ze sobą roz­ma­wiają, ska­czą so­bie do gar­dła jak ko­guty. Za­uwa­żyła, że Al­freds­son po­czer­wie­niał, więc od razu się włą­czyła do roz­mowy, a Nils­so­nowi rzu­ciła bła­galne spoj­rze­nie.

– Ma­cie coś wię­cej? – spy­tała.

Nils­son chrząk­nął dwa razy i zdjął rę­ka­wiczki.

– Na dy­wa­niku obok zwłok zna­leź­li­śmy kilka dłu­gich, ja­snych wło­sów. Mam na­dzieję, że uda nam się z nich wy­od­ręb­nić DNA i okre­ślić płeć osoby, do któ­rej na­le­żały.

– Czy wiemy, jak za­bójca wszedł do miesz­ka­nia?

– Na pierw­szy rzut oka nie wi­dać śla­dów wła­ma­nia, ale za­nim udzie­limy de­fi­ni­tyw­nej od­po­wie­dzi, do­kład­nie obej­rzymy drzwi wej­ściowe. Wła­ma­nie przez okno trzeba z góry wy­klu­czyć, bo miesz­ka­nie jest na szó­stym pię­trze. Pierw­sze wy­niki z ana­lizy pró­bek po­bra­nych w miesz­ka­niu będą znane naj­wcze­śniej ju­tro do po­łu­dnia. Mam ra­cję?

Nils­son spoj­rzał na Bo­berga, który po­twier­dził jego słowa ski­nie­niem głowy.

– Nie wcze­śniej, bo mu­simy po­cze­kać na wy­niki ba­dań la­bo­ra­to­ryj­nych od­ci­sków pal­ców. W tym mo­men­cie wła­śnie to jest naj­waż­niej­sze. Chyba że znaj­dziemy inne cie­kawe ślady, ale wtedy od razu was po­wia­do­mimy.

– Zgoda, niech tak bę­dzie – zgo­dziła się Berg­man. – Ja i Tho­mas za­czniemy od oglę­dzin sy­pialni, po­tem zaj­miemy się kuch­nią i du­żym po­ko­jem. À pro­pos, zna­leź­li­ście ja­kieś klu­cze? Wła­ści­cielka po­winna mieć ko­mórkę w piw­nicy. Trzeba ją bę­dzie prze­szu­kać.

– Górna szu­flada ko­mody w przed­po­koju – od­parł Al­freds­son. – Stoi też na niej te­le­fon sta­cjo­narny, nu­mery wy­biera się przy po­mocy tar­czy. W dzi­siej­szych cza­sach to rzadki wi­dok. My­śla­łem, że ta­kie apa­raty wy­szły z uży­cia, ale kiedy pod­nio­słem słu­chawkę, usły­sza­łem sy­gnał.

– Co jesz­cze zna­leź­li­ście w ko­mo­dzie? – spy­tała Berg­man.

– Nie spraw­dza­łem. Szu­flada była wy­su­nięta na kilka cen­ty­me­trów i tylko dla­tego za­uwa­ży­łem klu­cze. Ni­czego nie do­ty­ka­łem: ani ko­mody, ani jej za­war­to­ści.

Berg­man się zdzi­wiła, że szu­flada nie była za­su­nięta do końca. Nie pa­so­wało to do ogól­nego wy­glądu miesz­ka­nia. Wy­jęła te­le­fon i po­wie­działa:

– Za­nim bę­dziemy kon­ty­nu­ować, po­wia­do­mię o wszyst­kim Ting­ströma.

Na­czel­nik ode­brał po dru­gim sy­gnale.

– Po­trze­bu­jemy lu­dzi do prze­słu­cha­nia są­sia­dów – po­wie­działa po­li­cjantka po zre­fe­ro­wa­niu ak­tu­al­nego stanu rze­czy.

– Przy­ślę ci ko­goś – obie­cał Ting­ström.

– Chcę też za­pro­po­no­wać, żeby do mo­jej ekipy śled­czej do­łą­czyli Nina i Vi­king. Pierw­szą od­prawę zwo­łam ju­tro na wpół do dwu­na­stej i przy­dzielę każ­demu od­po­wiedni za­kres prac. Czy masz ja­kieś nowe in­for­ma­cje w spra­wie są­siadki, która nas po­in­for­mo­wała o zna­le­zie­niu zwłok?

– Nie, ale w szpi­talu mi obie­cali, że za­nim ją wy­pi­szą do domu, ktoś do nas za­dzwoni. Za­ła­twię link do na­gra­nia z jej roz­mowy.

– Okej, w ta­kim ra­zie kon­ty­nu­ujemy – stwier­dziła Berg­man i się roz­łą­czyła. Po­sta­no­wiła za­cząć od sy­pialni.

W szu­fla­dzie ko­mody, która tam stała, zna­leźli za­peł­nioną do po­łowy szka­tułkę z bi­żu­te­rią. Nie­stety, nie udało się na po­cze­ka­niu usta­lić, czy cze­goś bra­kuje. W więk­szo­ści były to zwy­kłe świe­ci­dełka, które nie pa­so­wały do cha­rak­teru miesz­ka­nia. Berg­man po­sta­no­wiła po­roz­ma­wiać o tym z przy­ja­ciółką za­mor­do­wa­nej ko­biety, która mo­gła po­móc w usta­le­niu, czy ze szka­tułki coś nie znik­nęło. Dzi­wiło ją, że ni­g­dzie nie zna­leźli le­karstw, cho­ciaż ko­biety w tym wieku zwy­kle ja­kieś za­ży­wają. Za to w schowku stało sporo środ­ków de­zyn­fek­cyj­nych. A kiedy ze sto­ją­cej w przed­po­koju ko­mody wy­su­nęli szu­fladę, zna­leźli w niej port­fel, nie­ważny pasz­port, no­tes z nu­me­rami te­le­fo­nów i klu­cze. Al­freds­son wska­zał pal­cem te ostat­nie i po­wie­dział:

– Dwa z nich wy­glą­dają na klu­cze do drzwi wej­ścio­wych z do­dat­ko­wym wi­zje­rem, a ten to chyba klucz do ko­mórki w piw­nicy.

W sto­sunku do po­zo­sta­łych przed­mio­tów port­fel le­żał lekko po sko­sie. Berg­man wzięła go do ręki i roz­ło­żyła. W środku zna­la­zła kilka mo­net i kartę do ban­ko­matu. W prze­gród­kach nie było bank­no­tów, zdjęć, pa­ra­go­nów, kar­tek z PIN-em ani in­nych dro­bia­zgów, które lu­dzie zwy­kle no­szą w port­fe­lach.

– Co ty na to? – spy­tał Al­freds­son. – My­ślę, że ktoś ją okradł. Wła­mał się do miesz­ka­nia, żeby je ob­ro­bić, i sy­tu­acja wy­mknęła mu się spod kon­troli.

– Naj­pierw mu­simy usta­lić, czy w chwili, kiedy ko­bieta, która do nas za­dzwo­niła, we­szła do miesz­ka­nia, drzwi były za­mknięte na klucz.

– Masz ra­cję.

W tym mo­men­cie za­dzwo­nił te­le­fon Berg­man. Za­mel­do­wał się po­li­cjant, który sta­wił się na miej­scu z kil­koma in­nymi funk­cjo­na­riu­szami, żeby po­móc w prze­słu­chi­wa­niu są­sia­dów. Stali przy wej­ściu do bu­dynku i cze­kali na dal­sze po­le­ce­nia. Berg­man wy­słała do nich Al­freds­sona, żeby się nimi za­jął i wy­dał im od­po­wied­nie po­le­ce­nia, a po­tem jesz­cze raz obej­rzała całe miesz­ka­nie. Za­częła od sy­pialni. Szybko za­uwa­żyła, że wła­ści­cielka sy­piała na le­wej stro­nie po­dwój­nego łóżka, po­nie­waż stała przy nim para pan­to­fli, a na szafce szklanka. Dość długo oglą­dała czarno-białe, opra­wione w ramki zdję­cia ślubne, które wi­siały nad łóż­kiem. Stwier­dziła, że Elna Oskars­son była kie­dyś ładną ko­bietą. Na jed­nym ze zdjęć wy­glą­dała na nie wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat. Po­dob­nie jak jej mąż.

4

Fi­lippa długo pa­trzyła na drew­nianą, po­krytą złusz­czoną farbą fa­sadę bu­dynku w Gårda. Znaj­du­jące się w nim miesz­ka­nia na wy­na­jem cie­szyły się du­żym po­wo­dze­niem, cho­ciaż więk­szość z nich miała prysz­nice w piw­nicy, a z kra­nów pły­nęła tylko zimna woda. Fi­lippa do­szła jed­nak do wnio­sku, że mimo ni­skiego stan­dardu chęt­nie by tu za­miesz­kała. Bar­dzo jej za­le­żało, żeby się jak naj­prę­dzej wy­pro­wa­dzić z domu. Czuła, że dłu­żej tam nie wy­trzyma. Dzi­siaj rano, kiedy brała prysz­nic, kon­ku­bent matki wtar­gnął do ła­zienki i mu­siała się bro­nić przed jego obrzy­dli­wymi jak macki ośmior­nicy ła­pami, któ­rymi pró­bo­wał ją ob­ła­py­wać. I do tego się z niej śmiał. Zde­ner­wo­wało ją to. Co jed­nak zrobi, je­śli Da­vid, któ­rego po­znała na przy­stanku tram­wa­jo­wym, się roz­my­ślił? Miała na­dzieję, że do tego nie doj­dzie. Bar­dzo by chciała, żeby do­strzegł w niej ko­goś szcze­gól­nego, bo prze­cież po­świę­cił jej tro­chę swo­jego czasu i chciał jej po­móc. Na drzwiach wej­ścio­wych wi­siała ko­lo­rowa kartka z na­pi­sem „PRZY­SZŁOŚĆ ZIEMI”. Fi­lippa ze­brała się na od­wagę, kilka razy głę­boko ode­tchnęła i otwo­rzyła drzwi. Strzałki wska­zały jej kie­ru­nek. Sie­dziba fun­da­cji mie­ściła się w piw­nicy. Od razu usły­szała do­bie­ga­jący z dołu gwar ludz­kich gło­sów. Szła dłu­gim, oświe­tlo­nym ko­ry­ta­rzem, aż do­tarła do po­miesz­cze­nia wy­peł­nio­nego ludźmi. Więk­szość z nich była w jej wieku. Na ścia­nach wi­siały afi­sze z ha­słami typu „Ra­tuj­cie na­szą pla­netę”, „Za­kaz uży­wa­nia two­rzyw sztucz­nych”, „Przejdź na we­ga­nizm”. Me­ble wy­glą­dały na ku­pione w ja­kimś an­ty­kwa­ria­cie, ale w środku pa­no­wała przy­jemna, ro­dzinna at­mos­fera. W pew­nej chwili zo­ba­czyła Da­vida, który roz­ma­wiał z kil­koma dziew­czy­nami. Od razu za­uwa­żyła, że są od niej star­sze, ład­niej­sze i pew­niej­sze sie­bie. Przed chwilą czuła się świet­nie, ale po tym, co zo­ba­czyła, stra­ciła pew­ność sie­bie. Co ty tu ro­bisz?, po­my­ślała. Po­sta­no­wiła znik­nąć, za­nim kto­kol­wiek ją za­uważy i za­cznie za­da­wać py­ta­nia. Jed­nak nim zdą­żyła wyjść, za­uwa­żył ją Da­vid, który po­ma­chał do niej ręką i za­pro­sił ją do środka. Fi­lippa nie­chęt­nie do niego po­de­szła.

– Cześć – po­wie­dział, a kiedy się do niej uśmiech­nął, w jego po­licz­kach po­ja­wiły się dwa do­łeczki. Fi­lippa po­czuła się nie­zręcz­nie. Obie dziew­czyny uważ­nie jej się przy­glą­dały.

– Cześć – od­parła ci­chym gło­sem.

– Faj­nie, że przy­szłaś – stwier­dził en­tu­zja­stycz­nym to­nem Da­vid. – Przed chwilą roz­ma­wia­łem o to­bie z Ebbą i Ju­lią.

Fi­lippa miała ochotę za­paść się pod zie­mię, ale Da­vid zro­bił taką minę, jakby czy­tał jej w my­ślach.

– Usta­li­li­śmy, że trzeba ci zna­leźć miej­sce do spa­nia – wy­ja­śnił.

Obie dziew­czyny ski­nęły gło­wami, że tak wła­śnie było.

– Ja też tu miesz­kam… two­rzymy ko­lek­tyw – wy­ja­śniła Ju­lia.

Fi­lip­pie spodo­bał się jej spo­sób by­cia. Do­szła do wnio­sku, że Ju­lia jest cool. Była wy­soka i szczu­pła, miała duże oczy, wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe i na­tu­ralną urodę. Nie mu­siała na­kła­dać ma­ki­jażu. – Na gó­rze mamy trzy sy­pial­nie, wspólny sa­lon i kuch­nię. Je­śli chcesz, mo­żesz się wpro­wa­dzić do po­koju, który stoi pu­sty. Na­wet ju­tro.

Fi­lippa nie wie­działa, co po­wie­dzieć. Była tak za­sko­czona tą pro­po­zy­cją, że ode­brało jej mowę.

– A czynsz? – spy­tała.

– Sześć­set ko­ron na głowę – od­parła z uśmie­chem Ju­lia. – To nie­wiele, bo stan­dard jest ni­ski. Za­sta­nów się nad tą pro­po­zy­cją. Je­śli chcesz, po­każę ci ten po­kój, ale do­piero po od­czy­cie Da­vida.

– Okej… to zna­czy chęt­nie – ucie­szyła się Fi­lippa.

– Świet­nie – stwier­dził Da­vid i po­ło­żył jej dłoń na ra­mie­niu. Stał tak bli­sko, że Fi­lippa się za­czer­wie­niła, a jej ciało ob­lała fala cie­pła. – Bar­dzo się cie­szę, że przy­szłaś – kon­ty­nu­ował tak ci­cho, że tylko ona go sły­szała. – Za chwilę wy­gło­szę wy­kład, ale mam na­dzieję, że po­tem się spo­tkamy… tylko ty i ja. Zo­sta­niesz?

Fi­lippa ski­nęła głową, a Da­vid od­da­lił się w stronę pod­wyż­sze­nia, które peł­niło funk­cję ma­łej sceny. W chwili, kiedy na nią wszedł, w po­koju za­pa­dła ci­sza. Fi­lippa oce­niła, że w po­miesz­cze­niu zgro­ma­dziło się ja­kieś pięć­dzie­siąt osób. Wszy­scy wpa­try­wali się w niego peł­nym wy­cze­ki­wa­nia wzro­kiem.

– Na po­czątku chciał­bym po­dzię­ko­wać wam za wa­sze za­an­ga­żo­wa­nie – za­czął Da­vid przy­jem­nym, ale sta­now­czym gło­sem. Mó­wił z lek­kim, ame­ry­kań­skim ak­cen­tem, który pod­kre­ślał jego cha­ry­zmę i en­tu­zjazm. – Mu­simy dzia­łać ra­zem, zwra­cać na sie­bie uwagę. Tu cho­dzi o przy­szłość na­szych dzieci i wnu­ków.

Jego słowa wy­wo­łały aplauz, ale Da­vid uniósł ręce i wszy­scy na­tych­miast uci­chli. Był pod­eks­cy­to­wany, miał za­czer­wie­nione po­liczki, cały pro­mie­niał.

– Na­sza fun­da­cja, Przy­szłość Ziemi, chce otwo­rzyć lu­dziom oczy i stwo­rzyć uni­wer­salną świa­do­mość kli­ma­tyczną, żeby ra­to­wać Matkę Zie­mię, za­nim bę­dzie za późno. Po­my­śl­cie tylko: gdyby wszy­scy prze­szli na dietę we­ge­ta­riań­ską, mo­gli­by­śmy za­koń­czyć prze­my­słowy chów zwie­rząt i za­mknąć za­kłady ho­dowli zwie­rząt, które tło­czą się w klat­kach i ni­gdy nie wi­działy świa­tła dzien­nego. Po­my­śl­cie o trans­por­to­wa­niu tych ze­stre­so­wa­nych istot, które umie­rają z prze­grza­nia w cia­snych bok­sach. Je­śli spad­nie za­po­trze­bo­wa­nie na pro­dukty so­jowe, które są wy­ko­rzy­sty­wane jako po­karm dla zwie­rząt ho­dow­la­nych, zmniej­szy się też wy­cinka la­sów tro­pi­kal­nych.

Co za bzdury, po­my­ślała Fi­lippa. Tym­cza­sem Da­vid kon­ty­nu­ował swój wy­kład, wy­ja­śnia­jąc istotę spraw. Fi­lippa ni­gdy się nie in­te­re­so­wała zmia­nami kli­ma­tycz­nymi, dzia­łal­no­ścią ak­ty­wi­stów ani wpły­wem wzro­stu dwu­tlenku wę­gla w at­mos­fe­rze na przy­szłość pla­nety.

– Czy wie­cie, że je­den prze­lot sa­mo­lo­tem z Göte­borga do Sztok­holmu to tyle samo co czter­dzie­ści ty­sięcy po­dróży po­cią­giem? Mam na my­śli ilość dwu­tlenku wę­gla, jaka po­wstaje w cza­sie po­dróży mię­dzy tymi dwoma mia­stami.

Po­kój wy­peł­nił się przy­tłu­mio­nym gwa­rem. Da­vid kon­ty­nu­ował:

– Wie­cie, że Göte­borg wraz z dzie­wię­cioma ota­cza­ją­cymi go gmi­nami do­star­cza rocz­nie pięć­set pięć­dzie­siąt ty­sięcy ton od­pa­dów do spa­larni w Säve­näs, która na­leży do firmy Re­nova? Wie­cie, że Re­nova przyj­muje śmieci z An­glii i Włoch? Wie­cie, że w pro­ce­sie ich prze­twa­rza­nia po­wstaje pięć­set ton po­piołu dzien­nie? Wie­cie, że są one póź­niej zrzu­cane do ka­mie­nio­łomu w Ta­gene? Wła­dze na­zy­wają to czy­stą ener­gią i twier­dzą, że dzieje się tak z ko­rzy­ścią dla spo­łe­czeń­stwa.

Da­vid zro­bił pauzę i uniósł ja­kąś bro­szurę, żeby każdy mógł ją wi­dzieć.

– W tej bro­szurce można prze­czy­tać, że wła­dze na­zy­wają ta­kie spa­la­nie „przy­ja­znym dla śro­do­wi­ska po­zy­ski­wa­niem ener­gii”. Bro­szurkę wy­dru­ko­wała firma Re­nova, która używa tych pięk­nych słó­wek, żeby nami ma­ni­pu­lo­wać. Chce, żeby ich kłam­stwa ład­nie brzmiały.

Fi­lippa do­słow­nie czuła ener­gię i jed­ność, które wy­peł­niały po­kój. Dzięki sło­wom Da­vida na­brała ochoty, żeby się w to za­an­ga­żo­wać. Nie wie­działa jak, ale była pewna, że tego chce. Tym­cza­sem Da­vid kon­ty­nu­ował swój wy­kład. Trwało to do­syć długo, a kiedy wy­po­wie­dział ostat­nie zda­nie, okla­skom i ogól­nemu aplau­zowi nie było końca.

– Dzię­kuję – po­wie­dział z po­ważną miną. – Ape­lują do wszyst­kich: po­móż­cie nam zdo­by­wać fun­du­sze, że­by­śmy mo­gli pro­pa­go­wać na­sze prze­sła­nie, bo tylko w ten spo­sób zdo­łamy wpły­nąć na lu­dzi z na­szego oto­cze­nia, zwłasz­cza na tych, któ­rzy po­dej­mują de­cy­zje.

Wy­cią­gnął rękę, wska­zał ja­kiś punkt za Fi­lippą i za­koń­czył sło­wami:

– Zgła­szaj­cie się do Ebby i Ju­lii. Każdy otrzyma ja­kieś za­da­nie.

Fi­lippa obej­rzała się za sie­bie. Obie dziew­czyny wpa­try­wały się w Da­vida błysz­czą­cymi z po­dziwu oczami. Za­częła się za­sta­na­wiać, czy ona też tak na niego pa­trzy. Ju­lia uśmiech­nęła się do niej, mru­gnęła okiem, po­de­szła i po­wie­działa:

– Chodź ze mną, po­każę ci na­sze miesz­ka­nie. Ebba wszyst­kim się zaj­mie.

– Okej – od­parła Fi­lippa. Miała na­dzieję, że kiedy wrócą, bę­dzie mo­gła po­roz­ma­wiać z Da­vi­dem.

5

Berg­man jesz­cze raz obej­rzała zwłoki Elny Oskars­son, bo ta­kie imię i na­zwi­sko wid­niało na ta­bliczce na drzwiach miesz­ka­nia. Po­tem jej ciało tra­fiło do czar­nego worka słu­żą­cego do prze­wozu zwłok. Ko­mi­sarz przy­trzy­my­wała drzwi, żeby pra­cow­nicy, któ­rzy przy­je­chali po ciało, mo­gli przejść z no­szami. Kiedy wy­szli, za­mknęła drzwi na klucz, ale w tej sa­mej chwili usły­szała ja­kieś ha­łasy na klatce scho­do­wej. Otwo­rzyła i zo­ba­czyła zna­jo­mego re­por­tera z ka­merą na ra­mie­niu. Męż­czy­zna stał na scho­dach i blo­ko­wał przej­ście lu­dziom z no­szami.

– Pro­szę ich prze­pu­ścić! – za­wo­łała Berg­man.

Męż­czy­zna się od­wró­cił i pod­szedł do niej, pod­su­wa­jąc jej mi­kro­fon. Wi­dok po­li­cjantki naj­wy­raź­niej go ucie­szył.

– Zo­sta­li­śmy po­in­for­mo­wani, że w tym bu­dynku zna­le­ziono mar­twą ko­bietę. Po­dobno zo­stała za­mor­do­wana. Czy może to pani po­twier­dzić?

Berg­man miała ochotę za­trza­snąć mu drzwi przed no­sem, żeby zga­sić mu na twa­rzy tę jego bez­czelną minę, ale szybko się opa­no­wała. Do­my­śliła się, że me­dia po­in­for­mo­wał któ­ryś z są­sia­dów po tym, jak się do­wie­dział o śmierci Oskars­son od prze­słu­chu­ją­cych go po­li­cjan­tów. Uznała więc, że nie ma sensu za­prze­czać.

– Po­twier­dzam, że w tym miesz­ka­niu zna­le­ziono mar­twą ko­bietę. Ślady wska­zują, że nie zmarła śmier­cią na­tu­ralną. Wię­cej na tę chwilę nie mogę po­wie­dzieć. Śledz­two jest we wstęp­nej fa­zie.

Berg­man ski­nęła re­por­te­rowi głową na znak, że to wszystko, za­mknęła drzwi i prze­krę­ciła klucz. Cho­lera, po­my­ślała. Tacy jak on ni­gdy nie po­zwa­lają po­li­cji pra­co­wać w spo­koju. Czy oni na­prawdę nie ro­zu­mieją, że mogą za­szko­dzić śledz­twu?

– Mó­wi­łaś coś? – za­wo­łał z sy­pialni Nils­son, pa­trząc na nią ze zmarsz­czo­nym czo­łem.

– Roz­ma­wia­łam z re­por­te­rem. Ma­cie coś no­wego?

– W szafce jest mnó­stwo ak­ce­so­riów do sprzą­ta­nia, a miesz­ka­nie jest ide­al­nie czy­ste. Mamy kło­pot ze zna­le­zie­niem od­ci­sków pal­ców i ja­kich­kol­wiek in­nych śla­dów. Mam na­dzieję, że w ła­zience coś bę­dzie. Wszyst­kie po­wierzch­nie zo­stały wy­tarte do czy­sta.

– Ja też to za­uwa­ży­łam.

– Czy roz­mowy z są­sia­dami przy­nio­sły ja­kiś re­zul­tat?

– Nie – od­parła Berg­man i spoj­rzała na ze­ga­rek. Wła­ści­wie mo­głaby już wró­cić do domu. Nie była tu już po­trzebna, ale coś ją po­wstrzy­my­wało przed wyj­ściem, więc po­sta­no­wiła jesz­cze raz obej­rzeć wszyst­kie po­miesz­cze­nia. Coś jej tu nie pa­so­wało. Może to, że miesz­ka­nie było tak do­kład­nie wy­sprzą­tane? Je­dyną rze­czą, która od­bie­gała od normy, była wy­su­nięta na kilka cen­ty­me­trów szu­flada ko­mody w przed­po­koju i odło­żony krzywo port­fel. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach nie wzbu­dzi­łoby to jej za­in­te­re­so­wa­nia, ale tu­taj od razu zwró­ciła na to uwagę. We­szła do przed­po­koju, sta­nęła przy ko­mo­dzie, wy­su­nęła górną szu­fladę i jesz­cze raz obej­rzała jej za­war­tość. Za­sta­na­wiała się, czy coś mo­gło z niej znik­nąć i kim była Elna Oskars­son. Na pod­sta­wie aran­ża­cji miesz­ka­nia nie można okre­ślić, czym się na co dzień zaj­mo­wała ani z kim się spo­ty­kała, ale wiele wska­zy­wało na to, że naj­bar­dziej in­te­re­so­wało ją utrzy­ma­nie tego miej­sca w czy­sto­ści i po­rządku. Czy to zna­czy, że cały swój czas po­świę­cała na sprzą­ta­nie? W miesz­ka­niu nie zna­le­ziono al­bu­mów ze zdję­ciami ani po­żół­kłych wy­cin­ków z ga­zet. Była tylko stara fo­to­gra­fia ślubna, która nie­wiele mo­gła opo­wie­dzieć o prze­szło­ści tej ko­biety. Berg­man nie mo­gła się do­cze­kać, kiedy za­cznie prze­słu­chi­wać są­siadkę, która za­dzwo­niła na po­li­cję. Wy­jęła te­le­fon, ale w skrzynce ma­ilo­wej zna­la­zła je­dy­nie wia­do­mość do Ek­berg. Nowa sze­fowa Biura Wy­wiadu chciała się z nią spo­tkać w po­nie­dzia­łek o siód­mej rano w swoim biu­rze na dru­gim pię­trze. Nie py­tała, czy Berg­man dys­po­nuje wol­nym cza­sem, tylko wy­dała jej po­le­ce­nie, któ­rego po­li­cjantka nie mo­gła zi­gno­ro­wać.

6

Ból był tak silny, że Al­freds­son trzy­mał się za głowę. Przed chwilą roz­dzie­lił mię­dzy przy­sła­nych funk­cjo­na­riu­szy po­szcze­gólne klatki scho­dowe. Prze­słu­chi­wa­nie są­sia­dów i miesz­kań­ców oko­licz­nych do­mów uwa­żał za jedną z naj­bar­dziej nud­nych i mo­no­ton­nych czyn­no­ści w swo­jej pracy. Rzadko to ro­bił, a dzi­siaj na do­da­tek od­czu­wał zmę­cze­nie i był na lek­kim kacu. Na samą myśl o smro­dzie, jaki się uno­sił w miesz­ka­niu, w któ­rym zna­le­ziono zwłoki star­szej ko­biety, za­war­tość żo­łądka pod­cho­dziła mu do gar­dła. Miał na­dzieję, że wy­ja­śnią tę sprawę w ciągu kilku dni. So­bie przy­dzie­lił tę klatkę scho­dową, w któ­rej miesz­kała ofiara, bo to tu wi­dział naj­więk­szą szansę na to, że od któ­re­goś z lo­ka­to­rów uzy­ska cenne in­for­ma­cje. Za­czął od par­teru, a po­tem szedł w górę, aż do­tarł na szó­ste pię­tro, na któ­rym miesz­kała Oskars­son. Na­ci­snął dzwo­nek, a kiedy na wszelki wy­pa­dek za­pu­kał do drzwi, w miesz­ka­niu roz­le­gło się szcze­ka­nie psa. Po chwili za­uwa­żył, że ktoś przy­ło­żył oko do wi­zjera. Wy­jął więc swoją le­gi­ty­ma­cję służ­bową i uniósł ją na wy­so­kość piersi. Drzwi otwo­rzyła mu ko­bieta po czter­dzie­stce. Ubrana była w szla­frok, miała po­tar­gane włosy i za­spaną twarz. Na ręce trzy­mała pie­ska, który przy­po­mi­nał kłę­bek wełny. Al­freds­son się prze­sta­wił, wska­zał przez ra­mię drzwi są­sied­niego miesz­ka­nia i wy­ja­śnił:

– Pani są­siadka… ta star­sza ko­bieta… zo­stała zna­le­ziona mar­twa. Prze­słu­chu­jemy wszyst­kich są­sia­dów. Znała ją pani?

– Elna Oskars­son… – stwier­dziła z uśmie­chem ko­bieta i prze­cią­gnęła dło­nią po wło­sach. – Tak bym tego nie okre­śliła. Pra­cuję do póź­nych go­dzin i sporo po­dró­żuję, więc obie funk­cjo­no­wa­ły­śmy o róż­nych po­rach dnia i nocy. Chyba pan wie, co mam na my­śli?

– Czy była pani wczo­raj w domu?

– Tak.

– A sły­szała pani na klatce scho­do­wej ja­kieś od­głosy? Na przy­kład trza­ska­nie drzwi albo gło­śno roz­ma­wia­ją­cych lu­dzi?

Ko­bieta wzru­szyła ra­mio­nami.

– Przy­kro mi, ale więk­szą część dnia prze­spa­łam, a kiedy słu­cham mu­zyki, nie sły­szę pra­wie żad­nych dźwię­ków, które do­bie­gają z ze­wnątrz. Około dzie­sią­tej wie­czo­rem po­je­cha­łam do pracy.

– A z nim pani nie wy­cho­dziła? – spy­tał Al­freds­son, spo­glą­da­jąc wy­mow­nie na psa, któ­rego ko­bieta na­dal trzy­mała na ręce.

– Nie – od­parła z uśmie­chem ko­bieta. – On jest tak mały, że sika do skrzynki na bal­ko­nie.

– Gdzie pani pra­cuje?

– Je­stem tan­cerką – od­po­wie­działa ko­bieta z wy­zy­wa­ją­cym bły­skiem w oczach.

– Gdzie? – spy­tał po­li­cjant, cho­ciaż był na sto pro­cent pe­wien, że nie ma do czy­nie­nia z diwą ope­rową.

– W He­art­beat. To nocny lo­kal przy An­dra Lång­ga­tan.

Strip­ti­zerka, do­my­ślił się Al­freds­son i po­gra­tu­lo­wał so­bie bły­sko­tli­wo­ści. Po tylu la­tach pracy w po­li­cji po­trafi bez­błęd­nie okre­ślić, z kim ma do czy­nie­nia, na pod­sta­wie sa­mego wy­glądu i za­cho­wa­nia da­nej osoby.

– Dzię­kuję… nie mam wię­cej py­tań – po­wie­dział. Wy­jął swoją wi­zy­tówkę, po­dał ją roz­mów­czyni i do­dał: – W ra­zie czego pro­szę się z nami skon­tak­to­wać.

Ko­bieta wzięła wi­zy­tówkę i przez chwilę ją stu­dio­wała.

– Ja­sne… a ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, że pan tu jest, chcia­ła­bym coś zgło­sić. Drzwi wej­ściowe do na­szej klatki scho­do­wej są czę­sto otwarte. Strasz­nie mi to prze­szka­dza, bo każdy może tu wejść. Zgła­sza­łam tę nie­do­god­ność wła­ści­cie­lowi bu­dynku, ale do tej pory nic z tym nie zro­bił. Lu­dzie trak­tują na­szą klatkę scho­dową jak noc­le­gow­nię. W są­siedz­twie jest szkoła pod­sta­wowa. Przy­cho­dzą do nas dzieci, dzwo­nią do drzwi i ucie­kają. W skrzyn­kach pocz­to­wych znaj­du­jemy mnó­stwo głu­pich re­klam, a kiedy wra­cam późno do domu, czuję się nie­swojo, bo na scho­dach spo­ty­kam lu­dzi, któ­rzy tu nie miesz­kają.

Al­freds­son przy­po­mniał so­bie, że ża­den z prze­słu­chi­wa­nych są­sia­dów nie skar­żył mu się na ta­kie rze­czy, więc uznał te in­for­ma­cje za in­te­re­su­jące. Po­dzię­ko­wał za roz­mowę i wy­szedł. Zo­stały mu jesz­cze dwa miesz­ka­nia. Miał szczę­ście, bo do tej pory nie za­stał tylko jed­nego z lo­ka­to­rów. Był pią­tek wie­czór, więk­szość miesz­kań­ców spę­dzała czas w domu. W tej sa­mej chwili do­stał od Berg­man ese­mesa. Od razu na niego od­pi­sał.

U mnie nic no­wego, wra­cam do domu. Co u cie­bie?

Też nic kon­kret­nego.

Okej. Od­prawa ju­tro o 11.30.

Al­freds­son ża­ło­wał, że nie ma przy so­bie bu­telki wody, bo czuł, że ma nie­świeży od­dech. Roz­bo­lała go głowa i ma­rzył, żeby się wy­spać, ale wie­dział, że bę­dzie mógł się stąd wy­rwać naj­wcze­śniej za pół­to­rej go­dziny. Chyba, że na­gle coś się wy­da­rzy i bę­dzie mu­siał zmie­nić plany.

7

Berg­man za­trzy­mała się na placu Sankt Sig­frid­splan, żeby ku­pić tro­chę ra­ków, ale się skoń­czyły, zde­cy­do­wała się więc na ho­mary. W lo­dówce chło­dziła się bu­telka crémant, więc uznała, że ho­mary też będą do niego pa­so­wać. Wresz­cie przy­szedł pią­tek. Tę­sk­niła za do­mem, my­ślała o No­rze. Miała na­dzieję, że dziew­czynka nie ma go­rączki i że spę­dzą ten week­end we trójkę. Na­gle za­tę­sk­niła za Ada­mem. Bę­dzie za­sko­czony, kiedy mu po­każe, co ku­piła. Może po ko­la­cji znowu się będą ko­chać? Stale są tak prze­mę­czeni, że na­wet nie pa­mię­tała, kiedy upra­wiali seks. Pew­nie przed kil­koma ty­go­dniami.

Na dwo­rze było już ciemno, a kiedy wkła­dała klucz do zamka, za­uwa­żyła, że w oknach domu palą się świa­tła. We­szła do przed­po­koju i pierw­szą rze­czą, którą usły­szała, był ża­ło­sny głos Nory. Nie tego się spo­dzie­wała.

– Dzień do­bry… wró­ci­łam! – za­wo­łała. Po­sta­wiła torby z za­ku­pami na pod­ło­dze, zdjęła buty, kurtkę i sza­lik. W tej sa­mej chwili do przed­po­koju wszedł Adam z Norą na rę­kach. Dziew­czynka ubrana była w pi­żamę.

– Wresz­cie je­steś – po­wie­dział i chciał jej po­dać Norę, ale ta wcze­piła się w niego rącz­kami. Miała błysz­czące oczy i roz­grzane po­liczki. Berg­man do­tknęła jej czoła.

– Ma go­rączkę? – spy­tała.

– Tak – od­parł po­iry­to­wa­nym to­nem Adam. – Czy mo­gła­byś ją ode mnie wziąć? Mu­szę już wyjść, je­stem spóź­niony.

Berg­man do­piero te­raz za­uwa­żyła, że Adam jest świeżo ogo­lony i ele­gancko ubrany. Wy­cią­gnęła ręce po Norę, ale dziew­czyna wciąż nie chciała się od niego ode­rwać.

– Ta­ta­aaaa… – pro­te­sto­wała zrzę­dli­wym to­nem.

– Wy­cho­dzisz? – zdzi­wiła się Berg­man. – Zro­bi­łam za­kupy. My­śla­łam, że zjemy ra­zem…

Adam za­wią­zał sza­lik wo­kół szyi.

– Kilka razy cię uprze­dza­łem, że dziś wie­czo­rem mnie nie bę­dzie. Czemu ni­gdy mnie nie słu­chasz? Idę na spo­tka­nie z grupą ro­dzi­ców.

Berg­man za­ci­snęła zęby. Nora wier­ciła jej się na rę­kach i trudno ją było utrzy­mać.

– Szcze­rze mó­wiąc, nie pa­mię­tam, że­byś o tym mó­wił. Ku­pi­łam ho­mary na ko­la­cję.

Adam po­krę­cił głową.

– Nora ja­dła kleik pół go­dziny temu. Jest po ką­pieli i ma zmie­nioną pie­lu­chę. Spraw­dzaj tem­pe­ra­turę. O czwar­tej do­stała lek na zbi­cie go­rączki. – Spoj­rzał na ze­ga­rek i do­dał: – Mu­szę już iść.

De­mon­stra­cyj­nym ru­chem wło­żył rę­ka­wiczki, od­wró­cił się do Berg­man ple­cami i na­ci­snął klamkę. Do przed­po­koju wpa­dła fala chłod­nego po­wie­trza, ko­bieta po­czuła za­pach wody po go­le­niu. Ład­nie pach­nie, po­my­ślała. Miała ochotę wbić się twa­rzą w jego sza­lik i nie wy­pu­ścić go z domu.

– O któ­rej wró­cisz? – spy­tała, wy­cią­ga­jąc do niego rękę.

Adam po­pa­trzył na nią prze­cią­głym wzro­kiem. Berg­man miała taką minę, jakby była zła i smutna.

– Od­po­wiem ci tak, jak ty od­po­wia­dasz mnie – od­parł. – Wrócę, o któ­rej bę­dzie mi pa­so­wać.

Nora co­raz gło­śniej zrzę­dziła. Berg­man była już tak po­iry­to­wana, że miała ochotę za­tkać jej usta.

– Nie wiem, o któ­rej przyjdę – rzu­cił na od­chod­nym Adam. – Ty ni­gdy nie wra­casz o usta­lo­nej go­dzi­nie.

Ko­bieta po­czuła, jak krew pul­suje jej w skro­niach. Z tru­dem się po­ha­mo­wała, żeby nie po­wie­dzieć cze­goś, czego póź­niej mo­głaby ża­ło­wać.

– W ta­kim ra­zie ży­czę ci mi­łego wie­czoru – od­parła chłod­nym to­nem, si­ląc się na spo­kój.

Adam spoj­rzał na nią ta­kim wzro­kiem, jakby chciał jej się od­gryź. Wi­dać było, że tylko czeka na pre­tekst do sprzeczki. Pew­nie cho­dził po miesz­ka­niu i cze­ka­jąc na jej po­wrót, sam się na­krę­cał. Berg­man za­ci­snęła pię­ści. Prze­cież za­miast od­gry­wać mę­czen­nika mógł do niej za­dzwo­nić. Gdyby to zro­bił, nie do­szłoby do ta­kiej scy­sji. Ale on się tylko od­wró­cił na pię­cie, wy­szedł z domu i za­trza­snął jej drzwi przed no­sem. Przez chwilę miała ochotę szarp­nąć za klamkę, otwo­rzyć drzwi i spy­tać, czemu za­cho­wuje się jak dziecko, ale się opa­no­wała i dała spo­kój. Drżą­cymi dłońmi gła­skała Norę po wło­sach i po plec­kach i za­nu­ciła coś pod no­sem, żeby ją uspo­koić, a po­tem po­szła do kuchni i usia­dła przy stole. Płacz Nory prze­szedł w szloch, ale w końcu się uspo­ko­iła. Berg­man czuła, jak Nora zwiot­czała jej na rę­kach, co ozna­czało, że dziew­czynka za­snęła ze zmę­cze­nia. Ostroż­nie za­nio­sła ją do sy­pialni i po­ło­żyła do łó­żeczka. Nora na­dal była roz­grzana i miała wy­pieki na po­licz­kach. Berg­man stała nad łóż­kiem i długo się przy­glą­dała swo­jej córce – ich wspól­nemu skar­bowi. Po­tem wró­ciła do kuchni, żeby so­bie przy­rzą­dzić coś do je­dze­nia.

Na­gle usły­szała dźwięk przy­cho­dzą­cego ese­mesa. Spoj­rzała na ekran swo­jego te­le­fonu, ale nie do­strze­gła ikonki no­wej wia­do­mo­ści. Chwilę póź­niej przy­szedł ko­lejny ese­mes. Ro­zej­rzała się po kuchni i zo­ba­czyła, że na pa­ra­pe­cie leży te­le­fon Adama. Pew­nie za­po­mniał go za­brać. Na wy­świe­tla­czu wid­niała wia­do­mość: „Cze­kam na cie­bie. Kiedy przyj­dziesz?”. Berg­man prze­cią­gnęła pal­cem po ekra­nie, żeby spraw­dzić, kto wy­słał ese­mesa, ale nic jej to nie dało, bo do­stęp do apa­ratu był chro­niony ha­słem. Dziwne. Adam ni­gdy nie blo­ko­wał do­stępu do swo­jego te­le­fonu. Wpraw­dzie nie­raz zwra­cała mu na to uwagę, ale on tylko wzru­szał ra­mio­nami. Ogar­nęła ją za­zdrość. Wpi­sała PIN, któ­rego Adam uży­wał wcze­śniej, ale był już nie­ak­tu­alny. Wo­lała nie ry­zy­ko­wać, bo je­śli ko­lejny raz wpi­sze błędne ha­sło, te­le­fon zo­sta­nie za­blo­ko­wany, a Adam od razu się do­my­śli, że przy nim grze­bała. Po­cie­szała się, że to nic waż­nego, że wia­do­mość przy­szła od któ­rejś z ma­tek, z któ­rymi Adam się spo­ty­kał, i na pewno by się ośmie­szyła, gdyby go o to spy­tała. Nie­chęt­nie odło­żyła te­le­fon na pa­ra­pe­cie i po­sta­no­wiła spę­dzić wie­czór w bar­dziej przy­jemny spo­sób. Po­szła do sa­lonu, na­kryła stół, usia­dła przed te­le­wi­zo­rem, zja­dła por­cję ho­ma­rów i po­piła je wi­nem. Po­tem obej­rzała film, który wcze­śniej na­grała. Po ca­łym ty­go­dniu pracy była już tak zmę­czona, że szczy­pały ją oczy. Le­żała na ka­na­pie i po­woli za­sy­piała.

Obu­dził ją Adam, szar­piąc za ra­mię. Berg­man się do­my­śliła, że za­snęła, bo nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć za­koń­cze­nia filmu. Pró­bo­wała przy­cią­gnąć do sie­bie Adama, ale się od niej od­su­nął.

– Wszystko wy­pi­łaś sama? – spy­tał, wska­zu­jąc opróż­nioną bu­telkę. Ta­lerz z ho­ma­rami i ko­szy­czek z chle­bem na­dal stały na sto­liku.

Berg­man ski­nęła głową, uśmiech­nęła się i po­pa­trzyła na niego męt­nym wzro­kiem. Adam skrzy­wił się po­iry­to­wany.

– Na mi­łość bo­ską! – za­wo­łał. – Co ty wy­pra­wiasz? Nora jest chora.

Berg­man wy­pro­sto­wała się ener­gicz­nie na ka­na­pie. Tak gwał­towny ruch spo­wo­do­wał, że do­stała mdło­ści.

– Go­rączka spa­dła i Nora smacz­nie śpi – od­parła.

– Upi­łaś się. Nie je­stem ślepy.

– O co ci cho­dzi?! – za­wo­łała Berg­man. – Czemu cią­gle się mnie cze­piasz? Sie­dzia­łam tu i cze­ka­łam na cie­bie.

Adam wes­tchnął i prze­cią­gnął dło­nią po wło­sach. Miał nie­obecny wzrok, przy­po­mi­nał ko­goś, kto dźwiga na swych bar­kach cięż­kie brze­mię.

Berg­man klep­nęła ręką w ka­napę.

– Może w końcu usią­dziesz? – spy­tała.

– Je­stem zmę­czony i pójdę się po­ło­żyć. Zaj­miesz się rano Norą?

– Ja­sne – od­parła roz­cza­ro­wa­nym gło­sem Berg­man. Przez cały czas ze sobą wal­czyła, żeby nie zwy­mio­to­wać. Miała mdło­ści, śmier­działo jej z ust. Chyba fak­tycz­nie prze­sa­dziła z wi­nem. Od­cze­kała, aż Adam wyj­dzie z ła­zienki i znik­nie w sy­pialni, i do­piero wtedy po­sprzą­tała ze stołu, umyła zęby i po­ło­żyła się do łóżka. Adam gło­śno chra­pał i nie mo­gła za­snąć. Po gło­wie krą­żyły jej różne my­śli. Około czwar­tej wstała z łóżka i po­szła zwy­mio­to­wać. Do­piero wtedy za­snęła.

So­bota, 16 li­sto­pada

8

Fi­lippa już trzeci raz czy­tała ese­mesa od Da­vida i z tru­dem tłu­miła zie­wa­nie. „Dzięki, że wczo­raj przy­szłaś. Szkoda, że nie zdą­ży­li­śmy po­roz­ma­wiać. Mam na­dzieję, że wkrótce znowu się spo­tkamy”. Ostat­niego wie­czoru była bar­dzo roz­cza­ro­wana, bo kiedy Ju­lia opro­wa­dziła ją po miesz­ka­niu i wró­ciły na dół do sali, Da­vida już nie było. Te­raz stała i roz­glą­dała się po po­koju, w któ­rym miała za­miesz­kać. Po­miesz­cze­nie nie było duże, ale nie miało to zna­cze­nia. Na jego wy­po­sa­że­nie skła­dało się łóżko, krze­sło, nocna szafka i ko­moda. Nie­wiele, ale na tę chwilę wię­cej nie po­trze­bo­wała. W końcu udało jej się wy­rwać z domu. Po­przed­niego dnia, kiedy wró­ciła ze spo­tka­nia, spa­ko­wała swoje rze­czy i przy­go­to­wała się do wy­pro­wadzki. Cały jej do­by­tek zmie­ścił się w dwóch du­żych tor­bach i kilku re­kla­mów­kach, cho­ciaż za­brała ze sobą koł­drę i kilka ręcz­ni­ków. Kiedy rano wy­cho­dziła z domu, jej mama spała, bo nie zdą­żyła wy­trzeź­wieć. Przed wyj­ściem po­szła do kuchni i zo­sta­wiła na stole kartkę z wia­do­mo­ścią, że się wy­pro­wa­dza i że de­cy­zję tę pod­jęła sama, bo nie musi się przed nią tłu­ma­czyć. Mama bę­dzie nie­za­do­wo­lona, bo straci ty­siąc ko­ron, które od niej do­sta­wała jako do­płatę do czyn­szu. Te­raz sama bę­dzie mu­siała po­kryć całą kwotę, pod­czas gdy ona, Fi­lippa, za­płaci za swoje nowe lo­kum sześć­set ko­ron. Po re­zy­gna­cji z kursu nie otrzy­my­wała już sty­pen­dium i bę­dzie mu­siała po­szu­kać so­bie pracy. Na szczę­ście Ju­lia po­zwo­liła jej po­cze­kać z pierw­szą wpłatą do czasu, aż jej sy­tu­acja fi­nan­sowa się unor­muje.

Miała na­dzieję, że Da­vid mieszka w tym sa­mym miesz­ka­niu, ale tak nie było. Na­gle ktoś za­pu­kał do drzwi. Za­wo­łała „pro­szę!” i do po­koju we­szła Ju­lia.

– Na­pi­jesz się her­baty? – spy­tała.

– Chęt­nie – od­parła Fi­lippa i po­szła z nią do kuchni.

– Eko­lo­giczna – wy­ja­śniła Ju­lia, po­da­jąc jej ku­bek pa­ru­ją­cego na­poju. – Składa się z mie­szanki po­krzyw, skrzypu po­lnego i ko­pru wło­skiego.

Fi­lippa po­dzię­ko­wała i wy­piła drobny łyk. Her­bata miała lekko gorzki smak. Tro­chę cu­kru na pewno by go zła­go­dziło, ale czuła, że w tym miej­scu nie ma sensu o niego pro­sić.

– Jaka her­batę zwy­kle pi­jesz? – spy­tała Ju­lia.

– Taką jak ta – od­parła Fi­lippa.

– Ja się od­ży­wiam w pełni eko­lo­gicz­nie. Moje menu składa się głów­nie z pro­duk­tów we­gań­skich, ale od czasu do czasu po­zwa­lam so­bie na ja­kieś da­nie we­ge­ta­riań­skie. Każdy po­wi­nien się trosz­czyć o śro­do­wi­sko, bez względu na to, czym się zaj­muje i ja­kie ma upodo­ba­nia. Trzeba do­ko­ny­wać od­po­wie­dzial­nych wy­bo­rów, bo każdy z nich ro­dzi okre­ślone kon­se­kwen­cje. Tak mówi Da­vid, a ja się z nim w pełni zga­dzam.

Fi­lippa ski­nęła głową, jakby wszystko zro­zu­miała, cho­ciaż do­tąd było jej obo­jętne, co je i skąd to je­dze­nie po­cho­dzi. Je­śli ktoś ma nie­wiele pie­nię­dzy, trudno mu prze­strze­gać tych wszyst­kich za­sad. Naj­czę­ściej ja­dła ka­napki i pół­pro­dukty, po­trawy jed­no­garn­kowe, pul­pety, ła­twe do ugo­to­wa­nia ma­ka­rony i inne po­trawy, które wy­star­czy za­lać ke­czu­pem, żeby na­brały przy­zwo­itego smaku. Ni­gdy się nie za­sta­na­wiała nad tym, o czym wspo­mniała Ju­lia, ale czuła, że jej słowa mają ja­kiś sens. Je­śli ktoś chce coś zmie­nić, po­wi­nien do­ko­ny­wać od­po­wie­dzial­nego wy­boru. Mó­wiła o świa­do­mo­ści eko­lo­gicz­nej, choć Fi­lippa nie do końca wie­działa, co to okre­śle­nie ozna­cza. Chciała po­ma­gać, stać się taka jak ci, któ­rzy two­rzą Przy­szłość Ziemi, a naj­chęt­niej znowu by się spo­tkała z Da­vi­dem. Na lo­dówce le­żał plik wy­cin­ków pra­so­wych. Zdję­cia przed­sta­wiały bie­ga­jące wśród sa­mo­cho­dów kury i mar­twe kur­czaki uno­szące się na wo­dzie wśród cu­mu­ją­cych w por­cie stat­ków. Po­de­szła bli­żej, żeby się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej.

Ty­siące sztuk mar­twego dro­biu. Pro­test w Ter­mi­nalu Nie­miec­kim wy­mie­rzony w uciąż­liwe me­tody trans­portu zwie­rząt. Po­li­cja po­dej­rzewa, że za zda­rze­niem stoją ak­ty­wi­ści eko­lo­giczni i or­ga­ni­za­cje bro­niące praw zwie­rząt. Na ra­zie nikt nie zo­stał za­trzy­many.

Fi­lippa przy­po­mniała so­bie, o czym ostat­niego wie­czoru mó­wił Da­vid. Może to on i lu­dzie z fun­da­cji stali za wy­da­rze­niami w por­cie? Nie­chęt­nie mu­siała przy­znać, że jej to im­po­no­wało.

Ju­lia po­kle­pała ją po ra­mie­niu.

– Je­śli chcesz, mo­żesz iść do po­śred­niaka i za­de­kla­ro­wać, że za­mie­rzasz dla nas pra­co­wać jako wo­lon­ta­riuszka. Skoń­czy­łaś dwa­dzie­ścia lat?

– Nie.

– To do­brze, bo dzięki temu kwa­li­fi­ku­jesz się do grupy mło­dzieży, która ma gwa­ran­cję pracy. Idź tam w po­nie­dzia­łek i po­wiedz, że chcesz od­być u nas prak­tykę. – Ju­lia wy­jęła z tyl­nej kie­szeni wi­zy­tówkę i po­dała ją Fi­lip­pie. – Tu są moje dane kon­tak­towe. Po­proś, żeby do mnie za­dzwo­nili, a ja po­twier­dzę, że fak­tycz­nie je­steś u nas na prak­tyce. Przy­znają ci spe­cjalny do­da­tek mo­ty­wa­cyjny. Nie­złe, co?

Fi­lippa nie mo­gła uwie­rzyć, że to wszystko dzieje się na­prawdę. Dzięki Da­vi­dowi ma gdzie miesz­kać, a Ju­lia tro­skli­wie się nią za­jęła, dzięki czemu ży­cie stało się prost­sze.

– Dzięki za po­moc – po­wie­działa ci­chym gło­sem i szybko prze­łknęła ślinę, żeby się nie roz­pła­kać. Ju­lia mo­głaby so­bie po­my­śleć, że jest jej przy­kro, a tego by nie chciała.

Dziew­czyna cie­pło się do niej uśmiech­nęła i po­ło­żyła jej dłoń na ra­mie­niu.

– Nie ma sprawy, ale te­raz już mu­szę le­cieć. Mam do omó­wie­nia kilka spraw z Ebbą… wczo­raj ją po­zna­łaś. Cho­dzi o zbiórkę pie­nię­dzy na na­szą fun­da­cję. To ja je­stem za to od­po­wie­dzialna. Po po­łu­dniu idziemy do Lan­dali i Va­sa­stan, żeby roz­da­wać bro­szury z na­szym prze­sła­niem. Bę­dzie nam po­ma­gać około dwu­dzie­stu wo­lon­ta­riu­szy. Po­dzie­limy się ad­re­sami. Każdą od­wie­dzaną osobę mamy in­for­mo­wać o dzia­łal­no­ści na­szej or­ga­ni­za­cji, wrę­czyć bro­szurę i po­pro­sić o da­tek. Je­śli nie masz cze­goś w pla­nach, mo­żesz się do nas przy­łą­czyć. Przy oka­zji zo­ba­czysz, jak dzia­łamy. Zbie­ra­nie pie­nię­dzy to dla nas prio­ry­tet. Na­sza praca to wa­ru­nek tego, żeby Da­vid mógł się sku­pić na roz­po­wszech­nia­niu na­szego prze­sła­nia.

– Nie ma sprawy… chęt­nie wam po­mogę – od­parła Fi­lippa. – Jesz­cze raz dzię­kuję, że ty i Da­vid da­li­ście mi tę szansę. Po­sta­ram się was nie za­wieść. Obie­cuję.

– Su­per. W ta­kim ra­zie spo­ty­kamy się o trzy­na­stej przy ulicy Kor­svägen.

9

Obu­dziło ją gło­śne chra­pa­nie Adama. Przy­po­mniała so­bie, że po po­wro­cie do domu był na nią zły. Za­rzu­cał jej, że wy­piła za dużo wina, cho­ciaż on też nie był cał­kiem trzeźwy. Do­cho­dziła dzie­wiąta. Ależ za­spali! Czuła się świeża i wy­po­częta. Od­su­nęła koł­drę i ci­cho prze­szła przez po­kój, żeby nie obu­dzić Adam. Miała na­dzieję, że je­śli długo po­śpi, obu­dzi się w lep­szym hu­mo­rze.

Nora miała spo­kojną noc. Jej pierś uno­siła się spo­koj­nie, a po­liczki nie były tak roz­pa­lone, jak po­przed­niego dnia. Berg­man ostroż­nie do­tknęła jej czoła i z ulgą stwier­dziła, że jest chłodne. Po­pra­wiła koł­derkę i po­sta­no­wiła wziąć prysz­nic i się ubrać. Jej my­śli krą­żyły wo­kół za­bój­stwa na osie­dlu Präst­gård­sän­gen. Praw­do­po­dob­nie do­szło do wła­ma­nia, sy­tu­acja wy­mknęła się spod kon­troli i wła­my­wacz za­bił ko­bietę. Ktoś bę­dzie mu­siał stwier­dzić, co zgi­nęło z miesz­ka­nia.