Piąta Księga Mojżeszowa - Christina Larsson - ebook + audiobook
BESTSELLER

Piąta Księga Mojżeszowa ebook i audiobook

Christina Larsson

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Tej samej nocy w Göteborgu ofiarą napaści padają dwaj mężczyźni. Do obu zdarzeń dochodzi na ulicy Andra Långgatan, przy której swoje siedziby mają liczne restauracje, kluby ze striptizem i sklepy z antykami. Okoliczności obu napadów mogą wskazywać, że dokonał ich jeden i ten sam sprawca. Jedną z ofiar jest odnoszący sukcesy i znany w świecie finansów biznesmen, który umiera na skutek odniesionych obrażeń. Druga ofiara to kantor z kościoła w Bankeryd. Przeżył napad, ale nie chce wyjaśnić policji, co robił w mieście o tak później porze.

Dochodzenie prowadzi komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman wraz ze swoją ekipą śledczą. Okazuje się, że żaden z napadniętych mężczyzn nie został okradziony. Motyw pobicia pozostaje nieznany. W toku śledztwa Bergman trafia do pewnego środowiska, w którym obowiązuje zasada milczenia. 

Piąta Księga Mojżeszowa” to powieść o fanatyzmie, podwójnej grze i prześladowaniu. Jest pierwszą z serii książek o Ingrid Bergman – komisarz policji kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 417

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Lektor:

Oceny
3,9 (307 ocen)
113
97
60
29
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luna88

Z braku laku…

Bardzo przewidywalna, można całą fabułę dopisać samemu po pierwszym zdaniu w wątku. Tłumaczenie słabe. "stickery"? To są karteczki, notatki.
20
siwy40

Całkiem niezła

do przeczytania na szybko
10
wikikiki

Dobrze spędzony czas

spoko
00
pawmal

Całkiem niezła

Łopatologiczny sposób prowadzenia narracji
00
Majka888

Z braku laku…

nudne
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: 5:e Mo­se­bo­ken

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0237-984-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Prolog

– Obudź się. Twój oj­ciec chce cię wi­dzieć.

Erik czuje, jak czy­jeś mało de­li­katne ręce chwy­tają go za chude ra­miona i nim po­trzą­sają. Na wpół roz­bu­dzony siada w łóżku i ener­gicz­nie po­ciera twarz obiema dłońmi. Za­zwy­czaj bu­dzi go matka, ale dzi­siaj z ja­kichś wzglę­dów wy­rę­czył ją ich sługa Jo­seph. Co on robi w jego sy­pialni w środku nocy? Od razu oprzy­tom­niał.

– Po­spiesz się. Wiesz, jak bar­dzo twój oj­ciec nie lubi, gdy się spóź­niasz.

– Czy coś się stało? Dla­czego chce się ze mną wi­dzieć o tej po­rze?

– Nie py­taj, tylko chodź ze mną.

– Prze­cież… – za­czyna Erik, ale nie koń­czy, bo Jo­seph, który po swo­ich ostat­nich sło­wach ru­szył do drzwi, od­wró­cił się, spoj­rzał na niego za­tro­ska­nym wzro­kiem i przy­ło­żył pa­lec do ust, jakby chciał go uci­szyć. Szybko wy­szli z domu. Noc była czarna, a cy­ka­nie świersz­czy wprost ogłu­szało. Erik szybko zmarzł, bo na dwo­rze było zimno, więc otu­lił się szczel­niej ko­szulą od pi­żamy.

– Do­kąd idziemy?

Jo­seph nie od­po­wie­dział.

– Do­kąd idziemy? – po­wtó­rzył ze stra­chem Erik, ale sługa i tym ra­zem mil­czał, więc Erik prze­stał py­tać i po­dą­żał za nim nie­mal bie­giem. Po pew­nym cza­sie do­tarli do nie­wiel­kiego drew­nia­nego ko­ścioła z da­chem w kształ­cie pal­mo­wego li­ścia. Tam oj­ciec Erika spra­wo­wał po­sługę jako pa­stor. Jo­seph otwo­rzył wiel­kie drew­niane drzwi, ale sam zo­stał na ze­wnątrz. Erik spoj­rzał na niego py­ta­ją­cym wzro­kiem.

– Te­raz mu­sisz ra­dzić so­bie sam – po­wie­dział Jo­seph. – Twój oj­ciec czeka na cie­bie w za­kry­stii.

Erik wszedł do środka i z bi­ją­cym ser­cem ru­szył w stronę drzwi, które pro­wa­dziły do znaj­du­ją­cej się w tyl­nej czę­ści ko­ścioła za­kry­stii. Były uchy­lone, ze środka prze­bi­jało nie­wy­raźne świa­tło. Oj­ciec ubrany był w szaty li­tur­giczne i stał ty­łem do niego.

– Po­dobno oj­ciec mnie we­zwał? – spy­tał Erik.

– Tak, mój synu – od­po­wie­dział su­ro­wym gło­sem pa­stor, który na­dal stał od­wró­cony ple­cami. – Zgrze­szy­łeś, a ja, jako sługa Pana, mu­szę cię za to uka­rać, cho­ciaż zro­bię to z nie­chę­cią.

Erik po­czuł, jak ogar­nia go strach. Padł na ko­lana i zło­żył dło­nie jak do mo­dli­twy. My­śli kłę­biły mu się w gło­wie, bo nie miał po­ję­cia, który z jego uczyn­ków tak roz­gnie­wał ojca.

– Oj­cze… – za­czął nie­pew­nym gło­sem, ale pa­stor od razu mu prze­rwał.

– Milcz! Wi­dzia­łem cię dzi­siaj w to­wa­rzy­stwie dziew­cząt. Ma­lo­wa­łeś usta i ubie­ra­łeś się w dziew­częce stroje, ale dam ci na­uczkę, że­byś ni­gdy wię­cej tego nie ro­bił, bo jest to obrzy­dliwe w oczach Boga. Zdej­mij pi­żamę i włóż ubra­nie, które leży na krze­śle. Po­spiesz się, bo ina­czej po­czu­jesz, jak sma­kuje kij.

Erik nie ro­zu­miał, o czym mó­wił oj­ciec i dla­czego był tak roz­gnie­wany, ale prze­stra­szył się kary fi­zycz­nej. Gdy pa­stor po­sta­na­wiał uka­rać syna, ten czę­sto rze­czy­wi­ście ob­ry­wał, a ciało miał po­tem bar­dzo po­si­nia­czone. Zdjął więc przez głowę ko­szulę od pi­żamy, spu­ścił spodnie, pod­szedł do krze­sła i wziął le­żące na nim czer­wone, błysz­czące, pra­wie prze­zro­czy­ste ubra­nie. Ni­gdy przed­tem nie wi­dział tak pięk­nego ma­te­riału. Ostroż­nie wło­żył je przez głowę i po­czuł na swo­jej dzie­cię­cej skó­rze jego de­li­katny do­tyk.

Pa­stor do­piero te­raz od­wró­cił się twa­rzą do syna. Erik uj­rzał w jego oczach coś, czego ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział.

– Weź ją i po­ma­luj so­bie usta – po­wie­dział pa­stor, po­da­jąc mu ja­skra­wo­czer­woną szminkę.

Erik wciąż nic nie ro­zu­miał, ale był już tak prze­stra­szony, że nie od­wa­żył się od­mó­wić. Po­ma­lo­wał usta i oj­ciec się do niego uśmiech­nął. Erik po­czuł chwi­lową ulgę.

– Stań przy stole i od­wróć się do mnie ple­cami.

Erik wy­ko­nał to po­le­ce­nie, byle tylko nie do­stać la­nia.

– Po­chyl się.

Erik po­chy­lił się tak głę­boko, że po­licz­kiem do­ty­kał twar­dej po­wierzchni drew­nia­nego blatu. Z tyłu za sobą sły­szał, że jego oj­ciec robi coś ze swo­imi sza­tami. Chwilę póź­niej pa­stor pod­szedł do niego, za­darł mu ko­szulę na plecy, ob­na­żył po­śladki i sta­nął tuż za nim. Erik za­ci­snął po­wieki. Tylko nie ki­jem, bła­gał w my­ślach, tylko nie ki­jem. Na­gle po­czuł na po­ślad­kach do­tknię­cie cze­goś twar­dego, cie­płego. Za­ci­snął zęby i za­mknął oczy, żeby po­wstrzy­mać łzy.

– Oj­cze ko­chany, nie bij mnie ki­jem…

– To nie kij, mój synu, to coś in­nego – od­parł zdy­sza­nym, nie­wy­raź­nym gło­sem pa­stor. – To cię na­uczy, że­byś ni­gdy wię­cej nie ubie­rał się w dziew­częce ani ko­biece stroje.

Chwilę po­tem Erik po­czuł, jak coś twar­dego i cie­płego wci­ska mu się mię­dzy po­śladki, a pod­brzu­sze roz­sa­dza ogromny ból.

Poniedziałek, 17 kwietnia

Godzina 8.53

Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man stała przy oknie w swoim służ­bo­wym po­koju na trze­cim pię­trze ko­mendy po­li­cji przy Ernst Fon­tells Plats w Göte­borgu i pa­trzyła na ulicę. Był po­nie­dział­kowy ra­nek, sią­pił deszcz i całe mia­sto spo­wite było szarą mgłą. Z okien jej po­koju roz­ta­czał się wi­dok na Skåne­ga­tan i na sta­dion Ul­levi. Sa­mo­chody wle­kły się po­woli w po­ran­nych kor­kach, a po­je­dyn­czy prze­chod­nie szli z opusz­czo­nymi gło­wami i rę­kami głę­boko wbi­tymi w kie­sze­nie kur­tek i płasz­czy. Jej my­śli bie­gły wbrew jej woli do wsz­czę­tego rano śledz­twa. Ze­brane na biurku akta cze­kały, aż się nimi zaj­mie. Dziś o pią­tej przy An­dra Lång­ga­tan zna­le­ziono dwóch nie­przy­tom­nych męż­czyzn, któ­rych za­raz po­tem od­wie­ziono do szpi­tala Sahl­gren­ska na od­dział in­ten­syw­nej te­ra­pii.

W ubie­głym ty­go­dniu ich wy­dział za­koń­czył trzy trudne śledz­twa, za które od­po­wia­dała. Kiedy w pią­tek po po­łu­dniu wy­szła z ko­mendy i wró­ciła do domu, uświa­do­miła so­bie, że ma przed sobą pierw­szy od dawna wolny week­end i nie bę­dzie mu­siała się zaj­mo­wać żad­nym do­cho­dze­niem. Dzi­siaj rano, gdy tylko we­szła do ko­mendy, do­stała te­le­fon, że ma prze­jąć nowe śledz­two. Na myśl o tym, jak nie­pro­fe­sjo­nal­nie pro­wa­dzono na miej­scu zda­rze­nia pierw­sze czyn­no­ści, ogar­nęła ją złość.

Jej roz­wa­ża­nia zo­stały prze­rwane przez do­bie­ga­jące z ko­ry­ta­rza gło­śne dźwięki. Chwilę póź­niej do po­koju wszedł naj­więk­szy w ko­men­dzie ko­bie­ciarz Tho­mas Al­freds­son. To­wa­rzy­szyły mu trzy inne osoby: Vi­king Jo­hans­son, Ka­rin Falk i Nina Ha­mil­ton. Cała czwórka sta­no­wiła ją­dro jej ekipy śled­czej.

– Dzień do­bry – po­wie­działa, a gdy wszy­scy za­jęli miej­sca i w po­koju za­pa­dła ci­sza, Berg­man wy­pro­sto­wała się na krze­śle i zsu­nęła z czoła na nos oku­lary do czy­ta­nia.

– Dzi­siaj o pią­tej rano w dziel­nicy Ma­sthug­get zna­le­ziono dwóch nie­przy­tom­nych męż­czyzn. Z pierw­szych oglę­dzin wy­nika, że zo­stali po­bici ki­jem, być może bejs­bo­lo­wym. Z tego, co wiem, na­dal są nie­przy­tomni. My­ślę, że już na wstęp­nym eta­pie do­cho­dze­nia mo­żemy przy­jąć, że w obu przy­pad­kach mamy do czy­nie­nia z tym sa­mym sprawcą lub spraw­cami. Za osiem piąta na po­li­cję za­dzwo­niła ano­ni­mowa osoba. Po­in­for­mo­wała, że na­ulicy An­dra Lång­ga­tan leży męż­czy­zna z za­krwa­wioną głową, i od razu się roz­łą­czyła. Ta sama osoba za­dzwo­niła po­now­nie o pią­tej trzy­dzie­ści sie­dem. Spy­tała, dla­czego ranny męż­czy­zna na­dal tam leży i dla­czego na miej­sce nie wy­słano ka­retki po­go­to­wia. Szybko się wy­ja­śniło, że do­szło do nie­po­ro­zu­mie­nia: nasz ra­dio­wóz i ka­retka po­go­to­wia, które otrzy­mały zgło­sze­nie przed piątą, rze­czy­wi­ście za­brały do szpi­tala nie­przy­tom­nego męż­czy­znę, ale póź­niej się oka­zało, że sto pięć­dzie­siąt me­trów da­lej le­żał drugi. In­nymi słowy, po­bito dwóch męż­czyzn, nie jed­nego.

– Jak mo­gło dojść do ta­kiej po­myłki? – spy­tała Ka­rin Falk. – Nie spraw­dzili ad­resu przed pierw­szym wy­jaz­dem? Może był ja­kiś inny po­wód?

– Oczy­wi­ście, że spraw­dzili, ale zgło­sze­nie przy­jęli dwaj po­li­cjanci, któ­rzy są u nas w ra­mach pro­gramu Wy­miana Kadr i w prze­ci­wień­stwie do nas nie znają to­po­gra­fii te­renu. Nu­mer domu, sprzed któ­rego za­brano pierw­szego z po­bi­tych męż­czyzn, nie zga­dzał się z nu­me­rem po­da­nym w zgło­sze­niu, ale po­nie­waż było ono ano­ni­mowe, nikt nie za­dał so­bie trudu, żeby to spraw­dzić, bo zga­dzała się na­zwa ulicy i rze­czy­wi­ście zna­le­ziono na niej za­krwa­wio­nego, nie­przy­tom­nego męż­czy­znę. Przyj­mu­jący zgło­sze­nie nie wie­dzieli, że ulica ma pół ki­lo­me­tra dłu­go­ści.

– Czy tu nie cho­dzi o fa­chową po­moc z Greb­be­stad? – spy­tał z iro­nią Al­freds­son. – To oni się znowu zbłaź­nili? Jak długo to jesz­cze po­trwa? W ra­mach wy­miany wy­sła­li­śmy do Greb­be­stad dwóch na­szych śled­czych, a nam przy­słano dwóch sta­rych, tłu­stych dziad­ków, któ­rzy nie mają po­ję­cia o rze­tel­nej pracy po­li­cyj­nej.

Berg­man wes­tchnęła w my­ślach. Szef Cen­tral­nego Urzędu Śled­czego zle­cił Wy­dzia­łowi Roz­woju i Stra­te­gii opra­co­wa­nie no­wych me­tod pracy, które miały na celu po­pra­wić sku­tecz­ność dzia­łań po­li­cji. Jedno z roz­wią­zań po­le­gało na tym, że funk­cjo­na­riu­sze z mniej­szych miej­sco­wo­ści mieli od­by­wać prak­tyki w Sztok­hol­mie, Göte­borgu i Malmö. W tym sa­mym cza­sie śled­czy z du­żych miast byli de­le­go­wani do ko­mend na pro­win­cji. Każdy taki po­byt trwał od jed­nego mie­siąca do czte­rech. Pro­gram miał dać kie­row­nic­twu po­li­cji w Göte­borgu wgląd w to, ja­kiego ro­dzaju kwa­li­fi­ka­cje mają ich ko­le­dzy z lo­kal­nych ko­mend i po­ste­run­ków. Może było tak, że tempo pracy i me­tody, które po­li­cja w du­żych mia­stach uwa­żała za zbyt wolne i prze­sta­rzałe, w pełni od­po­wia­dały po­li­cjan­tom za­trud­nio­nym na pro­win­cji? Może jedni funk­cjo­na­riu­sze do­brze się od­naj­dują w ma­łych miej­sco­wo­ściach, a inni w du­żych? Berg­man nie znała od­po­wie­dzi na te py­ta­nia, ale wie­działa, że taka wy­miana kadr od­bija się ne­ga­tyw­nie na ich co­dzien­nej pracy.

– Po­roz­ma­wiaj­cie z ko­le­gami z Greb­be­stad, któ­rzy przy­jęli zgło­sze­nia – od­parła, pa­trząc wy­mow­nie na Ka­rin i Tho­masa. – Na­zy­wają się Hult­berg i Svahn.

Po tych sło­wach roz­dzie­liła mię­dzy wszyst­kich le­żący na biurku stos pa­pie­rów.

– W for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym pra­wie nic nie za­pi­sano – za­uwa­żyła Falk i spoj­rzała na nią py­ta­ją­cym wzro­kiem. – Za­wiera za­le­d­wie kilka zdań.

– Wiem, dla­tego tym bar­dziej taka roz­mowa jest ko­nieczna. Obaj na pewno wie­dzą coś wię­cej. Po­roz­ma­wiaj­cie też z ob­sługą ka­retki, która zja­wiła się na miej­scu.

– A co z osobą, która do­ko­nała ano­ni­mo­wego zgło­sze­nia? – spy­tała Nina Ha­mil­ton. – Czy coś o niej wiemy?

– Z na­szych za­pi­sów wy­nika, że nu­mer te­le­fonu, z któ­rego ta osoba dzwo­niła, na­leży do nie­ja­kiej Marty Cron­ström. Mieszka przy tej sa­mej ulicy, na któ­rej zna­le­ziono obu po­bi­tych męż­czyzn.

– Czy ktoś z nią roz­ma­wiał?

– Nie, ale naj­pierw po­roz­ma­wiaj­cie z tymi dwoma, któ­rzy przy­jęli zgło­sze­nie. Je­śli ta ko­bieta chciała po­zo­stać ano­ni­mowa, do­brze by­łoby ze­brać o niej tro­chę in­for­ma­cji. Być może w cza­sie bez­po­śred­niego prze­słu­cha­nia nie bę­dzie zbyt roz­mowna.

– Ano­ni­mowe zgło­sze­nie… – zdzi­wił się Al­freds­son. – Czy jej się wy­daje, że nie po­tra­fimy na­mie­rzyć jej te­le­fonu sta­cjo­nar­nego?

Berg­man spoj­rzała na niego z pewną nie­chę­cią. Al­freds­son miał pra­wie dwa me­try wzro­stu, wa­żył po­nad dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów i miał cza­ru­jący spo­sób by­cia, któ­rym uwo­dził wiele ko­biet i wi­dzów te­le­wi­zyj­nych. Przez pięć lat wy­stę­po­wał w Gla­dia­to­rach – szwedz­kiej wer­sji pro­gramu Ame­ri­can Gla­dia­tors – ale po pew­nym cza­sie mu się to znu­dziło. Jako śled­czy sta­no­wił nie­za­prze­czalną war­tość do­daną, bo lu­dzie chęt­nie się przed nim otwie­rali. Uwa­żali, że go znają, bo prze­cież oglą­dali go w te­le­wi­zji. Jego wzrost i waga też bu­dziły ogólny sza­cu­nek. Więk­szość lu­dzi na pewno dwa razy się za­sta­nowi, za­nim go za­czepi. Al­freds­son pra­co­wał naj­czę­ściej w pa­rze z Ka­rin, która sta­no­wiła jego cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo. Łą­czyło ich je­dy­nie to, że oboje byli bar­dzo wy­spor­to­wani. Ka­rin była spo­kojna, roz­ważna i za­my­ślona. Miała szare oczy i ob­cięte na jeża włosy, a jej dys­kretny spo­sób by­cia i bi­jący od niej spo­kój wzbu­dzały re­spekt i za­ufa­nie za­równo wśród po­li­cjan­tów, jak i zwy­kłych lu­dzi. Miała fo­to­gra­ficzną pa­mięć i po­tra­fiła za­pa­mię­tać mnó­stwo szcze­gó­łów. Berg­man była na­prawdę za­do­wo­lona, że ma ją w swo­jej eki­pie.

– Dla nas to chyba do­brze, że nie wszy­scy są tacy sprytni, prawda? – od­parła. – Dzięki temu na­sza praca jest tro­chę ła­twiej­sza. Tak czy ina­czej, Vi­king i Nina po­jadą na An­dra Lång­ga­tan, żeby od­wie­dzić na­szą ano­ni­mową pa­nią Cron­ström, a Tho­mas i Ka­rin uda­dzą się do szpi­tala Sahl­gren­ska, żeby po­roz­ma­wiać z le­ka­rzami. Do­wiedz­cie się, czy po­bici męż­czyźni od­zy­skali przy­tom­ność i czy można z nich co­kol­wiek wy­do­być. Ustal­cie ich toż­sa­mość i sprawdź­cie, czy po­wia­do­miono ich ro­dziny. Przy odro­bi­nie szczę­ścia roz­wią­żemy tę sprawę w parę dni. Za pięć mi­nut idę do na­czel­nika na spo­tka­nie z pro­ku­ra­to­rem. Bę­dziemy oma­wiać szcze­góły śledz­twa, które za­koń­czy­li­śmy w ubie­głym ty­go­dniu. Ja­kieś py­ta­nia?

Nikt się nie ode­zwał.

– W ta­kim ra­zie za­pra­szam na trze­cią na od­prawę. W ra­zie czego dzwoń­cie na ko­mórkę.

Berg­man wstała z krze­sła i ru­szyła do drzwi.

– A kij bejs­bo­lowy? – spy­tał Jo­hans­son. – Po­wie­dzia­łaś, że sprawca mógł się po­słu­żyć wła­śnie ta­kim na­rzę­dziem.

Jo­hans­son peł­nił w eki­pie funk­cję ko­goś w ro­dzaju „re­je­stra­tora”. Jego za­da­nie po­le­gało na do­pil­no­wa­niu, żeby cały ze­brany ma­te­riał śled­czy tra­fiał do bazy da­nych. Dzięki temu ich ekipa śled­cza miała go do dys­po­zy­cji w jed­nym miej­scu. Tego dnia miał na so­bie szytą na miarę białą ko­szulę marki Oscar Ja­cob­son i gra­na­towe chi­nosy z dys­kret­nym skó­rza­nym pa­skiem oraz za­dbane buty że­glar­skie. Z za­cze­sa­nymi do tyłu wło­sami wy­glą­dał na­prawdę ele­gancko. Berg­man wie­działa z do­świad­cze­nia, że tacy jak on nie ro­sną na drze­wach. Nie­stety, Jo­hans­son nie in­te­re­so­wał się ko­bie­tami.

– No wła­śnie, kij – po­wie­działa. Wró­ciła za biurko i usia­dła w fo­telu. – Nasi ko­le­dzy z Greb­be­stad zna­leźli go kilka me­trów od miej­sca, w któ­rym le­żała druga ofiara. Były na nim wy­raźne ślady krwi albo cze­goś, co ją przy­po­mi­nało. Nino, skon­tak­tuj się z tech­ni­kami. Spy­taj ich, czy zna­leźli ja­kieś ślady i kiedy do­sta­niemy wstępny ra­port.

Ha­mil­ton była naj­młod­sza spo­śród in­spek­to­rów. Żywe, nie­bie­skie oczy i głę­bo­kie do­łeczki w po­licz­kach były do­wo­dem na to, że czę­sto się uśmie­chała. Ciemne włosy z nie­równo przy­ciętą grzywką miała za­wsze zwią­zane w koń­ski ogon. Można by po­wie­dzieć, że w ich kil­ku­oso­bo­wym ze­spole była je­dyną nor­malną osobą: mę­żatka z dwójką dzieci, która miesz­kała w ty­po­wym sze­re­gowcu w dziel­nicy Askim. W wol­nym cza­sie upra­wiała przy­do­mowy ogró­dek i utrzy­my­wała bli­skie kon­takty z in­nymi ro­dzi­nami, które miały dzieci. Dla po­zo­sta­łych człon­ków ekipy sta­no­wiła żywy do­wód na to, że ży­cie poza po­li­cją też ist­nieje, a rze­czą nor­malną jest po­sia­da­nie ro­dziny i dzieci, boje z upier­dliwą te­ściową i dba­nie o to, żeby pies za­cho­wy­wał się jak na­leży.

– Coś jesz­cze? – spy­tała Berg­man. Po­pa­trzyła po wszyst­kich, ale znowu od­po­wie­działo jej mil­cze­nie. – Okej, w ta­kim ra­zie wi­dzimy się o trze­ciej.

Wzięła no­tat­nik i dłu­go­pis, wy­szła z po­koju i skie­ro­wała się do ga­bi­netu na­czel­nika wy­działu. Al­bert Ting­ström peł­nił tę funk­cję od dzie­wię­ciu lat. Był so­lid­nym po­li­cjan­tem, który za­wsze za­cho­wy­wał się spo­koj­nie i dy­plo­ma­tycz­nie. Na po­czątku de­ner­wo­wał ją jego nor­r­landzki dia­lekt i dłu­gie pauzy, które ro­bił mię­dzy zda­niami. Zda­rzało się, że na­gle prze­ry­wał w pół zda­nia i wy­cho­dził z po­koju, żeby zro­bić so­bie kawy, po czym wra­cał i koń­czył wy­po­wiedź, jakby w trak­cie jego nie­obec­no­ści czas za­trzy­mał się w miej­scu. De­ner­wo­wała się, gdy w ra­mach ja­kie­goś śledz­twa mu­siała się z nim umó­wić na roz­mowę. Z cza­sem zro­zu­miała, że, za­cho­wu­jąc się w ten spo­sób, sta­rał się za­pro­wa­dzić spo­kój w swoim oto­cze­niu, dać swoim współ­pra­cow­ni­kom czas na za­sta­no­wie­nie, żeby pod­czas wy­ko­ny­wa­nych czyn­no­ści nie po­mi­nęli cze­goś istot­nego. Słusz­nie uwa­żał, że na­leży uni­kać sy­tu­acji, w któ­rej śledz­two pro­wa­dzone jest na po­czątku nie­chluj­nie, bo po­tem trzeba się cof­nąć albo za­cząć wszystko od nowa.

Drzwi ga­bi­netu były otwarte, więc Berg­man za­pu­kała lekko we fra­mugę. Ting­ström, który sie­dział przy biurku, uniósł głowę znad pa­pie­rów i ski­nął jej głową.

– Wejdź i usiądź. Przed chwilą dzwo­nił sza­nowny pan pro­ku­ra­tor, że się spóźni. Zro­bić ci kawy?

– Nie, dzię­kuję. Wy­pi­łam już trzy, a jest do­piero wpół do dzie­sią­tej. Na­sza kawa z au­to­matu sma­kuje dzi­siaj znacz­nie go­rzej niż zwy­kle. A może tylko tak mi się wy­daje, bo nie pi­łam jej od kilku dni? Nie­ważne. Spo­ży­wa­nie du­żych ilo­ści kawy może być mo­czo­pędne. Na au­to­ma­cie po­winna wi­sieć kartka z ostrze­że­niem.

– Jak to mo­czo­pędne? – zdzi­wił się Ting­ström.

– Nie­ważne… Chyba jed­nak pójdę i przy­niosę so­bie jesz­cze je­den ku­bek. Ty też się na­pi­jesz?

– Z przy­jem­no­ścią.

Berg­man uśmiech­nęła się, po­krę­ciła głową i wy­szła z po­koju. Po po­wro­cie usia­dła na ka­na­pie na­prze­ciwko du­żego ma­ho­nio­wego biurka. Oboje po­pi­jali cie­pły na­pój. Jako pierw­szy ode­zwał się Ting­ström:

– Przed chwilą roz­ma­wia­łem z ko­men­dan­tem re­gio­nal­nym po­li­cji. Po­in­for­mo­wa­łem go o kło­po­tach z ko­le­gami z Greb­be­stad. W od­po­wie­dzi usły­sza­łem, że udzie­la­nie im re­pry­mend to de­li­katna kwe­stia. Oba­wia się, że gdyby sprawa do­tarła do lu­dzi z wyż­szego szcze­bla, na przy­kład do szefa Cen­tral­nego Urzędu Śled­czego, ktoś mógłby uznać, że za­miast wspie­rać na­szych ko­le­gów z pro­win­cji, jak to za­leca pro­gram wy­miany, trak­tu­jemy ich w spo­sób lek­ce­wa­żący.

– Co ta­kiego? – zdzi­wiła się Berg­man i od­sta­wiła ku­bek. – Cią­gle mu­simy uwa­żać, żeby nie na­dep­nąć na od­cisk ko­muś na wy­so­kim szcze­blu.

– Wi­tam pań­stwa! – roz­le­gło się od drzwi.

Do po­koju wszedł pro­ku­ra­tor Per Schildt.

– My też cię wi­tamy – od­parł na­czel­nik. Uniósł się lekko z krze­sła i wska­zał męż­czyź­nie wolne miej­sce obok Berg­man. – Sia­daj. Wła­śnie roz­ma­wia­li­śmy o tym, jak na­leży ro­zu­mieć pro­gram wy­miany kadr. Cie­kaw je­stem, jak bę­dzie wy­glą­dać ewa­lu­acja tych, któ­rzy w nim uczest­ni­czyli.

– Krążą plotki, że nie wszyst­kie oceny będą po­zy­tywne. Co się stało tym ra­zem?

– Nasi ko­le­dzy z Greb­be­stad ode­brali ostat­niej nocy zgło­sze­nie w spra­wie po­bi­cia na An­dra Lång­ga­tan. Kiedy przy­je­chała ka­retka, stali obok i za­miast po­móc, przy­glą­dali się, jak ob­sługa ła­duje po­szko­do­wa­nego do ka­retki. Po­tem stam­tąd od­je­chali i zro­bili so­bie prze­rwę na kawę. Póź­niej ktoś za­dzwo­nił, że na tej sa­mej ulicy leży jesz­cze jedna po­bita osoba, a zgło­sze­nie przy­jęli ci sami funk­cjo­na­riu­sze, po­nie­waż byli naj­bli­żej. Ich po­moc także tym ra­zem ogra­ni­czyła się do tego sa­mego. Po pro­stu stali z boku i przy­glą­dali się pracy ra­tow­ni­ków. Kie­rowca ka­retki zna­lazł w po­bliżu drew­niany kij, który im prze­ka­zał. Na szczę­ście przed zej­ściem z dy­żuru prze­ka­zali go na­szym tech­ni­kom. Śledz­twem kie­ruje In­grid.

– Co już wie­cie? – spy­tał Schildt.

– Na ra­zie nie­wiele – od­parła Berg­man. – Tho­mas i Ka­rin są w dro­dze do szpi­tala, żeby prze­słu­chać ofiary na­padu. Mają też prze­py­tać ob­sługę ka­retki i po­li­cjan­tów z Greb­be­stad. Nina i Vi­king prze­słu­chają ko­bietę, która mo­gła być świad­kiem na­padu. O trze­ciej za­czy­namy od­prawę. Po niej będę wie­działa wię­cej.

–Wi­dzę, że trzy­masz rękę na pul­sie. Czy masz ja­kąś teo­rię do­ty­czącą przy­czyn po­bi­cia?

– Jesz­cze nie, ale je­śli ofiary znają spraw­ców, ich za­trzy­ma­nie bę­dzie kwe­stią czasu. Za dzień albo dwa tra­fią do aresztu.

Poniedziałek, 17 kwietnia

Godzina 15.01

Berg­man była spo­kojna i roz­luź­niona. Schildt na­mó­wił ją i Ting­ströma na wspólny lunch. Wy­brał re­stau­ra­cję Bras­se­rie Lipp,która le­żała przy Ave­nyn, głów­nej i re­pre­zen­ta­cyj­nej alei Göte­borga. Przez cały czas za­ba­wiał ich aneg­do­tami z okresu, gdy stu­dio­wał prawo na uni­wer­sy­te­cie. Kiedy wra­cali na ko­mendę, przez szarą mgłę prze­biło się wio­senne słońce. Po­czuli się tak, jakby po­wie­trze na­sy­cone było na­dzieją i opty­mi­zmem. Ting­ström za­po­wie­dział, że przyj­dzie na po­po­łu­dniową od­prawę, po­nie­waż chciałby usły­szeć, w któ­rym kie­runku zmie­rza śledz­two. Je­śli stwier­dzi, że do­cho­dze­nie jest wie­lo­wąt­kowe i skom­pli­ko­wane, przez kilka na­stęp­nych dni nie przy­dzieli eki­pie żad­nej in­nej sprawy. Berg­man od­no­siła cza­sem wra­że­nie, że na­czel­nik ma szó­sty zmysł, dzięki któ­remu po­tra­fił prze­wi­dzieć, że dane śledz­two się roz­wi­nie i zrobi się z niego po­ważna sprawa. Rzadko uczest­ni­czył w po­cząt­ko­wej fa­zie do­cho­dze­nia, ale je­śli to ro­bił, ta de­cy­zja po cza­sie zwy­kle oka­zy­wała się słuszna.

Tym ra­zem do­szła do wnio­sku, że Ting­ström prze­sa­dził. Trudno jej było uwie­rzyć, że do­cho­dze­nie, które zo­stało wsz­częte wcze­śnie rano, za­mieni się w rów­nie dłu­gie i skom­pli­ko­wane śledz­two jak to, które trwało sie­dem mie­sięcy i za­koń­czyło się w po­przed­nim ty­go­dniu. Bra­ko­wało jej ener­gii i chęci nie­zbęd­nych do szyb­kiego roz­wią­za­nia tej sprawy. Za­sta­na­wiała się, czy nie po­pro­sić Ting­ströma, żeby po­wie­rzył to śledz­two ko­muś in­nemu. Tylko komu? Kto miałby ochotę je prze­jąć? Od­po­wiedź brzmiała „nikt” i przy­szła jej do głowy w tej sa­mej chwili, w któ­rej za­dała so­bie te py­ta­nia. Znała samą sie­bie na tyle do­brze, że mo­gła się spo­dzie­wać szyb­kiego prze­zwy­cię­że­nia chwi­lo­wego kry­zysu i spraw­nego po­pro­wa­dze­nia śledz­twa. Je­dyny efekt byłby taki, że na­dep­nę­łaby ko­muś na od­cisk i na­ro­biła so­bie wro­gów w ko­men­dzie. Je­śli ktoś jest ko­mi­sa­rzem po­li­cji kry­mi­nal­nej, to nie po­wi­nien się pod­da­wać tylko dla­tego, że od czasu do czasu czuje się zmę­czony albo wy­czer­pany. To tak, jakby wy­pi­sała so­bie na czole, że ma tej pracy do­syć. Z dru­giej strony prawda była taka, że nie­jedna osoba chęt­nie za­ję­łaby jej miej­sce.

Tym­cza­sem cała ekipa ze­brała się w salce kon­fe­ren­cyj­nej. Ting­ström też się zja­wił. Wszy­scy cze­kali, aż za­cznie się od­prawa. Na ra­zie pro­wa­dzili luźne roz­mowy, któ­rych głów­nym te­ma­tem była po­goda. Berg­man spoj­rzała na ze­ga­rek i głę­boko ode­tchnęła. Musi ze­brać siły i sku­pić się na spo­tka­niu.

– My­ślę, że mo­żemy za­cząć – po­wie­działa i od­wró­ciła się do Falk i Al­freds­sona: – Jak wam po­szło w szpi­talu?

Oboje po­pa­trzyli na sie­bie, jakby nie wie­dzieli, które ma za­cząć. Tho­mas ski­nął Ka­rin głową.

– Nie było to ta­kie pro­ste, jak by się mo­gło wy­da­wać. Wiemy, kim są ofiary, wiemy też, że naj­praw­do­po­dob­niej nie zo­stały ob­ra­bo­wane, po­nie­waż zna­le­ziono przy nich port­fele, klu­cze i te­le­fony ko­mór­kowe. Męż­czy­zna, który zo­stał zna­le­ziony jako drugi, na­dal jest nie­przy­tomny. Ma strza­skaną tylną część czaszki i do­znał krwa­wie­nia we­wnętrz­nego. Le­karz, z któ­rym roz­ma­wia­li­śmy, był scep­tyczny. Po­wie­dział, że ro­ko­wa­nia na prze­ży­cie są słabe, po­nie­waż rent­gen wy­ka­zał ni­ską ak­tyw­ność mó­zgu. Je­śli po­bity męż­czy­zna prze­żyje, do końca ży­cia bę­dzie od­czu­wał skutki uboczne.

Ci­sza, jaka za­pa­dła po tych sło­wach, była pra­wie na­ma­calna. Wszy­scy zda­wali so­bie sprawę, że je­śli ofiara umrze, będą mu­sieli zmie­nić kwa­li­fi­ka­cję czynu z po­bi­cia na za­bój­stwo lub po­bi­cie ze skut­kiem śmier­tel­nym.

– Ofiara ma pięć­dzie­siąt sześć lat, na­zywa się Lars-Ove Karls­son i po­cho­dzi z Greb­be­stad. Na ra­zie nie wiemy o nim zbyt wiele. Jedna z pie­lę­gnia­rek pró­bo­wała się do­dzwo­nić do ro­dziny, ale bez po­wo­dze­nia. Ra­zem z Tho­ma­sem wy­ko­na­li­śmy kilka ru­ty­no­wych czyn­no­ści. Karls­son jest za­mel­do­wany w Greb­be­sta­dzie. Ka­wa­ler, nie ma dzieci, nie­ka­rany.

Falk zro­biła krótką prze­rwę, żeby in­for­ma­cje, które przed chwilą prze­ka­zała, za­pa­dły wszyst­kim w pa­mięci.

– Drugi z męż­czyzn na­zywa się Jo­han Wil­helms­son. Ma trzy­dzie­ści cztery lata i jest ko­ściel­nym kan­to­rem w Ban­ke­ry­dzie. Na szczę­ście od­zy­skał przy­tom­ność. Zda­niem le­ka­rza, z któ­rym roz­ma­wia­li­śmy, nad Wil­helms­so­nem czu­wał anioł stróż, po­nie­waż męż­czy­zna do­znał je­dy­nie wstrząsu mó­zgu i ma dwa zła­mane że­bra. W tyl­nej czę­ści głowy za­ło­żono mu kilka szwów. Kiedy go przy­wie­ziono do szpi­tala, był nie­przy­tomny, ale po od­zy­ska­niu przy­tom­no­ści na­tych­miast oznaj­mił, że chce wró­cić do domu. Był obu­rzony tym, że o zda­rze­niu po­wia­do­miono jego żonę, i za­gro­ził, że oskarży szpi­tal o zła­ma­nie ta­jem­nicy pa­cjenta. Nie chciał nam zdra­dzić, co ro­bił w Göte­borgu, i nie wy­po­wie­dział się na te­mat noc­nego na­padu. Jest wku­rzony, a nam za­rzuca, że mie­szamy się w jego sprawy pry­watne. Twier­dzi, że nic nie wi­dział, nic nie sły­szał i nie zro­bił nic, co by­łoby sprzeczne z pra­wem. Nie za­mie­rza też do­ko­ny­wać żad­nego zgło­sze­nia. Za­gro­ził, że je­śli nie zo­sta­wimy go w spo­koju i nie po­zwo­limy mu wró­cić do domu, oskarży nas o prze­śla­do­wa­nie. Jedna z pie­lę­gnia­rek, która roz­ma­wiała przez te­le­fon z jego żoną, ze­znała, że pani Wil­helms­son była bar­dzo zdzi­wiona, kiedy usły­szała, że jej mąż jest w Göte­borgu.

– Wnio­sek jest taki, że kan­tor cierpi na pa­ra­noję albo bar­dzo się cze­goś boi – wtrą­cił Al­freds­son. – Tak czy ina­czej, za­cho­wy­wał się cho­ler­nie dziw­nie.

Falk ski­nęła głową. Berg­man wstała z krze­sła i oparła się dłońmi o stół.

– Uwa­żam, że naj­pierw po­win­ni­śmy przej­rzeć zgro­ma­dzony ma­te­riał i go omó­wić, a do­piero po­tem za­cząć się za­sta­na­wiać, kto mógł być sprawcą obu po­bić i dla­czego kan­tor za­cho­wuje się tak dziw­nie. Pro­po­nuję, żeby każdy po­szedł zro­bić so­bie kawy. Wy­gląda na to, że na­sza dys­ku­sja tro­chę się prze­cią­gnie.

Po po­wro­cie do sali Berg­man wy­piła tro­chę kawy i od­sta­wiła ku­bek na stół, jakby chciała dać do zro­zu­mie­nia, że czas za­brać się do pracy.

– Nina i Vi­king, jak wam po­szło?

Jo­hans­son prze­rzu­cił kilka kar­tek w no­tat­niku, chrząk­nął i od­parł:

– Przede wszyst­kim zga­dzam się z tym, co po­wie­działa Ka­rin. Sprawa rze­czy­wi­ście nie wy­daje się tak pro­sta, jak to wy­glą­dało na po­czątku. Za­czę­li­śmy od za­po­zna­nia się z tre­ścią obu zgło­szeń. Roz­mowy wy­ko­nano z tego sa­mego nu­meru, który na­leży do Marty Cron­ström. Mieszka przy An­dra Lång­ga­tan, więc od razu do niej po­je­cha­li­śmy. Nina mu­siała przez pe­wien czas ne­go­cjo­wać z nią przez otwór na li­sty i do­piero po dłuż­szych na­mo­wach Cron­ström uchy­liła drzwi na tyle, że mo­gli­śmy jej po­ka­zać na­sze le­gi­ty­ma­cje służ­bowe. W końcu mu­sie­li­śmy ją na­stra­szyć, że je­śli nam nie otwo­rzy, za­bie­rzemy ją na prze­słu­cha­nie na ko­mendę. Roz­pła­kała się, otwo­rzyła drzwi i wpu­ściła nas do środka. Za­czę­li­śmy ją uspo­ka­jać, po­roz­ma­wia­li­śmy o kilku nie­istot­nych spra­wach i na­gle ni stąd, ni z owąd oznaj­miła, że to ona za­dzwo­niła na nu­mer alar­mowy i zgło­siła, że na ulicy przed oknem jej kuchni leży męż­czy­zna. Wy­ja­śniła, że na sta­rość ma kło­poty ze snem i zwy­kle bu­dzi się około czwar­tej. Idzie wtedy do kuchni, robi so­bie kawę i czeka, aż do­star­czą jej ga­zetę. Tam­tego ranka przy­pad­kowo wyj­rzała przez okno i zo­ba­czyła, że na chod­niku ktoś leży i mocno krwawi. Chciała ja­koś po­móc, ale wo­lała po­zo­stać ano­ni­mowa, żeby się w coś nie wplą­tać. Nic wię­cej się od niej nie do­wie­dzie­li­śmy, ale od­nie­śli­śmy wra­że­nie, że albo kła­mie, albo coś ukrywa. My­ślę, że wie wię­cej, niż po­wie­działa.

Al­freds­son trza­snął no­te­sem o stół.

– Prze­cież to ja­kaś farsa! Na do­da­tek je­den z po­bi­tych nam grozi, że oskarży nas o wszystko, co naj­gor­sze. To jest chore!

W miarę, jak się na­krę­cał, ro­bił się co­raz bar­dziej czer­wony na twa­rzy.

– Gdyby po­li­cja prze­rwała na mie­siąc ja­kieś do­cho­dze­nie, zo­sta­łaby oskar­żona, że nic nie robi. Po­słu­chaj­cie tylko, czego się do­wie­dzie­li­śmy od tych tak zwa­nych po­li­cjan­tów, Hult­berga i Svahna. Na­wia­sem mó­wiąc, obaj gro­zili, że wy­ślą nas na dy­wa­nik do ko­men­danta re­gio­nal­nego po­li­cji.

Berg­man wes­tchnęła w my­ślach. O co mu znowu cho­dzi? Od pew­nego czasu zro­bił się zrzę­dliwy i stale się cze­pia dro­bia­zgów, na które nie po­wi­nien mar­no­wać czasu.

– Uspo­kój się, a złość za­cho­waj na inne oka­zje. Wszy­scy wiemy, że lu­dzie, któ­rzy się cze­goś boją, za­cho­wują się wła­śnie w taki spo­sób.

Berg­man mu­siała cza­sem trak­to­wać nie­któ­rych człon­ków swo­jej ekipy tak, jakby była ich matką. Z Tho­ma­sem też tak było: kiedy górę brał jego tem­pe­ra­ment, mu­siała go okieł­zny­wać.

– Ka­rin, czy mo­żesz nam wy­ja­śnić, o co cho­dzi z Hult­ber­giem i Svah­nem?

Al­freds­son otwo­rzył usta, żeby coś po­wie­dzieć, ale Berg­man po­pa­trzyła na niego ostrym wzro­kiem.

– Cze­kamy.

– Obaj peł­nili nocny dy­żur, więc po­trze­bo­wa­li­śmy tro­chę czasu, żeby przy­wró­cić ich do ży­cia. Ła­two się do­my­ślić, że byli na nas źli i ode­słali nas do ra­portu, w któ­rym opi­sali to, co się wy­da­rzyło w cza­sie noc­nego wy­jazdu. Po­tem do­dali, że je­śli chcemy się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej, po­win­ni­śmy się skon­tak­to­wać z ko­men­dan­tem re­gio­nal­nym po­li­cji. Na ko­niec stwier­dzili, że mają już po dziurki w no­sie tak zwa­nych ko­le­gów z Göte­borga, któ­rzy naj­nor­mal­niej w świe­cie ich prze­śla­dują, i ostrze­gli, że wię­cej na to nie po­zwolą.

– Prze­śla­dują? Tho­mas, czy mo­żesz wy­ja­śnić, dla­czego użyli tego słowa?

Berg­man do­brze wie­działa, że Al­freds­son po­trafi ko­goś prze­stra­szyć sa­mym wy­glą­dem. Zwłasz­cza gdy się nad kimś po­chyla. Przy­tła­cza roz­mówcę swoim ogrom­nym cia­łem i robi groźne miny, któ­rych się na­uczył w cza­sie wy­stę­pów w te­le­wi­zji. Po­li­cjanci z Greb­be­stad na pewno nie uznali ta­kiego za­cho­wa­nia za ko­le­żeń­skie.

Al­freds­son zro­bił nie­winną minę i wzru­szył ra­mio­nami, ale Berg­man zdą­żyła za­uwa­żyć jego le­dwo skry­wany uśmiech.

– Nie mam po­ję­cia, o czym mó­wią. Z tego, co tu usły­sza­łem, wy­nika, że „prze­śla­do­wa­nie” to jedno z mod­nych słów, któ­rych nie­któ­rzy lu­bią uży­wać w kon­tek­ście po­li­cjan­tów.

Lek­ce­wa­żący ton Al­freds­sona wy­wo­łał w gło­wie Berg­man tępy ból wzma­ga­jący się z każ­dym wy­po­wia­da­nym przez niego sło­wem. Chciała mu się ja­koś od­ciąć, ale do roz­mowy nie­spo­dzie­wa­nie włą­czył się Ting­ström.

– Dzi­siaj już dwa razy dzwo­nił do mnie ko­men­dant re­gio­nalny po­li­cji. Wy­raź­nie dał mi do zro­zu­mie­nia, że na­szych ko­le­gów z Greb­be­stad mamy zo­sta­wić w spo­koju. Ka­zał ich trak­to­wać tak, jak­by­śmy chcieli po­szu­kać błę­dów w ich pracy, a nie od­trą­cić ich sa­mych. Ce­lem pro­gramu wy­miany jest, jak sama na­zwa wska­zuje, wy­miana do­świad­czeń. In­nymi słowy, ko­men­dant nie ży­czy so­bie żad­nych te­le­fo­nów ze skar­gami. Od ni­kogo. Nie chce też, żeby w ewa­lu­acji po­ja­wiły się ne­ga­tywne oceny i ko­men­ta­rze. Zo­stało nam kilka dni. Po­tem się ich po­zbę­dziemy i wrócą do nas nasi lu­dzie.

Wszy­scy po­pa­trzyli na Ting­ströma ze zdzi­wie­niem. Nie byli przy­zwy­cza­jeni do sy­tu­acji, gdy na­czel­nik mówi pod­nie­sio­nym gło­sem albo ko­goś kry­ty­kuje, zwłasz­cza ko­goś ta­kiego jak ko­men­dant po­li­cji.

– In­grid, w przy­szło­ści to ty bę­dziesz się kon­tak­to­wać z Hult­ber­giem i Svah­nem. Ob­chodź się z nimi jak z jaj­kiem.

Berg­man po­pa­trzyła mu w oczy i ski­nęła głową. Do­my­śliła się, że je­śli na­czel­nik zde­cy­do­wał się na taką in­ter­wen­cję słowną, mu­siał być pod silną pre­sją swo­ich prze­ło­żo­nych.

– W ta­kim ra­zie zo­stały nam do omó­wie­nia dwie sprawy: kij i ra­port tech­niczny. Nino, czy masz coś do prze­ka­za­nia?

– Nie­stety nie. Nils­son po­wie­dział, że wstępny ra­port przy­śle naj­wcze­śniej ju­tro po po­łu­dniu.

– A per­so­nel ka­retki po­go­to­wia? Ze­znali coś waż­nego?

– Też nie. Zdzi­wiło ich tylko, że po­li­cjanci, któ­rzy przy­je­chali na miej­sce po pierw­szym we­zwa­niu, nie za­bez­pie­czyli te­renu i pra­wie w ogóle nie wy­cho­dzili z ra­dio­wozu. To byli ci sami ra­tow­nicy, któ­rzy przy­je­chali do dru­giego we­zwa­nia. Je­den z nich wska­zał na­szym ko­le­gom kij, który le­żał kilka me­trów od ofiary.

– Szkoda, że nie sły­szy tego ko­men­dant re­gio­nalny po­li­cji – wtrą­cił iro­nicz­nym to­nem Al­freds­son.

Berg­man po­czuła, jak ogar­nia ją złość.

– Rze­czy­wi­ście, bo naj­pierw ka­załby ci się za­mknąć, a po­tem by ci przy­po­mniał, że pro­wa­dzimy po­ważne śledz­two. Nie­stety, to na nas spad­nie obo­wią­zek na­pra­wie­nia błę­dów, które zo­stały po­peł­nione nocą.

Wstała z krze­sła i po­de­szła do okna. Mu­siała za­pa­no­wać nad ner­wami, żeby nie wy­buch­nąć.

– My­ślę, że po­win­ni­śmy od razu ru­szyć z ko­pyta. Bę­dziemy po­trze­bo­wali do­dat­ko­wych lu­dzi, żeby prze­słu­chać miesz­kań­ców.

Berg­man zer­k­nęła na na­czel­nika, który ski­nął głową na znak, że ak­cep­tuje jej pro­po­zy­cję.

– Ktoś mu­siał coś wi­dzieć albo sły­szeć. Po­dej­rze­wamy, że do obu na­pa­dów do­szło nad ra­nem. Pierw­sza ofiara zo­stała zgło­szona za dzie­sięć piąta. Praw­do­po­dob­nie nie le­żała tam zbyt długo. Na tej ulicy jest za­wsze pełno lu­dzi, więc do pierw­szego ataku mo­gło dojść nie póź­niej niż w ciągu trzech kwa­dran­sów przed zgło­sze­niem.

Berg­man zro­biła prze­rwę i ro­zej­rzała się po po­koju. Wszy­scy ski­nęli gło­wami na znak, że po­dą­żają za jej to­kiem ro­zu­mo­wa­nia.

– O tej po­rze dnia na ulice wy­jeż­dżają zwy­kle pierwsi ku­rie­rzy, służby oczysz­cza­nia mia­sta i tak­sów­ka­rze. Są też klienci kin ero­tycz­nych, im­pre­zo­wi­cze, któ­rzy wra­cają do domu po noc­nej ba­lan­dze, albo zwy­kli lu­dzi w dro­dze do pracy. Ta ulica jest inna od po­zo­sta­łych, więc trudno nam bę­dzie zna­leźć świad­ków, któ­rzy ze­chcą opo­wie­dzieć, co tam ro­bili o tej po­rze. Pro­po­nuję zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową i zwró­cić się do spo­łe­czeń­stwa z ape­lem o po­moc. Mu­simy obie­cać, że każdy, kto się do nas zgłosi, po­zo­sta­nie ano­ni­mowy.

– Przy­dzielę wam do­dat­ko­wych lu­dzi do prze­słu­chi­wa­nia oko­licz­nych miesz­kań­ców – za­de­kla­ro­wał Ting­ström.

– Dzięki. W ta­kim ra­zie skon­tak­tuję się z na­szymi tech­ni­kami. Po­pro­szę, żeby za­bez­pie­czyli miej­sca zda­rzeń i po­szu­kali śla­dów, które jesz­cze nie zo­stały za­tarte. Mu­simy po­now­nie prze­słu­chać Cron­ström, ale tro­chę z tym po­cze­kamy, żeby zdą­żyła ochło­nąć. Ka­rin i Tho­mas: przed wyj­ściem z biura za­dzwoń­cie do szpi­tala i po­pro­ście le­ka­rzy, żeby przed wy­pi­sa­niem kan­tora do domu ko­niecz­nie się z nami skon­tak­to­wali. Niech za­dzwo­nią, je­śli Karls­son od­zy­ska przy­tom­ność, i niech się z nami kon­tak­tują w każ­dej in­nej spra­wie, która do­ty­czy obu ofiar.

– Zajmę się tym – obie­cała Falk.

– Świet­nie. Ju­tro mu­simy prze­słu­chać kan­tora i wy­do­być z niego wię­cej in­for­ma­cji. Na ran­nej od­pra­wie prze­dys­ku­tu­jemy, jak się do tego za­brać. Mam na­dzieję, że po prze­słu­cha­niu miesz­kań­ców bę­dziemy wie­dzieć wię­cej. Ja­kieś py­ta­nia? Mamy jesz­cze coś do omó­wie­nia?

Berg­man ro­zej­rzała się, ale wszy­scy po­krę­cili gło­wami. Spoj­rzała na Al­freds­sona, który zro­bił to samo.

– Okej, w ta­kim ra­zie spo­ty­kamy się ju­tro o wpół do ósmej rano.

Wszy­scy jak na dany sy­gnał wstali z krze­seł i opu­ścili po­kój. Czuli po­wagę sy­tu­acji. Spo­kój, który na­stał po za­koń­cze­niu ostat­niego śledz­twa, trwał krótko i mi­nął po week­en­dzie. Za­my­ślona Berg­man po­de­szła do okna, za­mknęła je i po­pa­trzyła na Ting­ströma, który na­dal sie­dział przy stole.

– Jak my­ślisz, czy oba na­pady coś łą­czy?

– Tak, ale moim zda­niem nie miały pod­łoża ra­bun­ko­wego. Być może ktoś chciał do­wa­lić ho­mo­sek­su­ali­stom i nie wie­dział, że jedną z ofiar jest oj­ciec ro­dziny. Obie ofiary zo­stały po­trak­to­wane bar­dzo bru­tal­nie.

– Bez względu na to, kim jest sprawca, wy­gląda na to, że nie za­mie­rzał okraść swo­ich ofiar. Je­śli jed­nak ktoś wpadł na po­mysł, żeby w ten spo­sób pięt­no­wać ho­mo­sek­su­ali­stów, może to ozna­czać, że sprawca nie boi się użyć prze­mocy, a coś ta­kiego tylko roz­bu­dza jego ape­tyt. Nie raz to wi­dzie­li­śmy, prawda?

– Masz ra­cję. Po­cze­kajmy na to, co ze­znają miesz­kańcy. Je­śli nie wy­pły­nie nic no­wego, trzeba bę­dzie prze­słu­chać kan­tora. W ra­zie ko­niecz­no­ści zmu­simy go do mó­wie­nia. Bierzmy się do ro­boty, a po­tem wra­cajmy do domu.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 7.30

Tego dnia Berg­man po­szła do pracy pie­chotą. W cza­sie szyb­kiego spa­ceru przez mia­sto, które jesz­cze nie do końca zdą­żyło się wy­bu­dzić ze snu, na­pa­wała się ci­szą. Je­dy­nym dźwię­kiem, który za­kłó­cał jej spo­kój, był do­bie­ga­jący z da­leka zgrzyt kół tram­wa­jo­wych o szyny. Pro­mie­nie słońca świe­ciły mocno, ale były jesz­cze zbyt słabe, żeby grzać o tak wcze­snej po­rze. Na­de­szła wio­sna, ale dla Berg­man nie miało to te­raz żad­nego zna­cze­nia. Czuła się zmę­czona i ocię­żała. Ko­lejny raz miała wra­że­nie, że z upły­wem lat z co­raz więk­szym tru­dem gro­ma­dzi ener­gię nie­zbędną do po­pro­wa­dze­nia ko­lej­nego śledz­twa. Na myśl o tym, co ją dzi­siaj czeka, zwol­niła kroku. W jed­nej z wy­staw skle­po­wych uj­rzała swoje od­bi­cie, ale roz­po­znała się do­piero po kilku se­kun­dach. Weź się w garść, po­my­ślała, to tylko zmę­cze­nie, nic wię­cej. Po­sta­no­wiła, że po pracy po­je­dzie do cen­trum spor­to­wego Ska­tås i prze­bie­gnie ośmio­ki­lo­me­trową rundę. Uznała, że tylko jog­ging albo gra w golfa po­mogą jej roz­pro­szyć po­nure my­śli, które co pe­wien czas pró­bo­wały ją wy­dre­no­wać z ener­gii i wiary we wła­sne siły. W week­end mo­głaby po­grać z Evą i He­lene w golfa. Dla niej byłby to po­czą­tek se­zonu.

W chwili, gdy we­szła do swo­jego po­koju, za­dzwo­nił we­wnętrzny te­le­fon. Dy­żurny po­in­for­mo­wał ją, że chciał się z nią pil­nie skon­tak­to­wać dok­tor Vinge ze szpi­tala Sahl­gren­ska. Od razu wy­krę­ciła jego nu­mer i w ocze­ki­wa­niu na po­łą­cze­nie dwa razy obe­szła biurko. Zdjęła kurtkę i usia­dła w fo­telu.

Le­karz po­in­for­mo­wał ją, że po­bity na ulicy Karls­son zmarł, nie od­zy­skaw­szy przy­tom­no­ści. We­dług wstęp­nej dia­gnozy śmierć na­stą­piła na sku­tek ob­ra­żeń głowy i wy­lewu krwi do mó­zgu. Po­wo­dem śmierci były ude­rze­nia za­dane cięż­kim na­rzę­dziem w tył głowy. Ofiara miała też zmiaż­dżoną śle­dzionę i sze­reg in­nych ob­ra­żeń we­wnętrz­nych. Do­kładny ra­port miał zo­stać prze­słany po wy­ko­na­niu sek­cji zwłok.

Kiedy o wpół do ósmej Berg­man we­szła do salki kon­fe­ren­cyj­nej, za­stała w niej Ting­ströma, czte­rech człon­ków swo­jej ekipy, Ber­tila Nils­sona z działu tech­nicz­nego i kilku in­nych funk­cjo­na­riu­szy, któ­rzy prze­słu­chi­wali miesz­kań­ców do­mów znaj­du­ją­cych się nie­da­leko miejsc, gdzie do­szło do obu na­pa­dów. Ze­brani dys­kret­nie zer­k­nęli na ścienny ze­gar, a po­tem na Berg­man. Po­li­cjantka za­uwa­żyła ich spoj­rze­nia i uśmiech­nęła się w my­ślach. Wszy­scy wie­dzieli, że nie lubi się spóź­niać. Po­de­szła do flip­charta, na­pi­sała na nim „Lars-Ove Karls­son” i na­ry­so­wała duży krzyż.

– Wszyst­kich, któ­rzy jesz­cze o tym nie wie­dzą, in­for­muję, że Lars-Ove Karls­son zmarł na sku­tek ob­ra­żeń do­zna­nych w cza­sie noc­nego na­padu, do któ­rego do­szło dobę temu przy An­dra Lång­ga­tan.

Po tych sło­wach od­dała głos Ting­strömowi, który zre­fe­ro­wał wy­niki prze­pro­wa­dzo­nych wie­czo­rem i nocą prze­słu­chań.

– Roz­mowy z miesz­kań­cami nic nie dały. Wy­gląda na to, że oprócz star­szej pani, która do nas za­dzwo­niła, nikt nic nie wi­dział ani nie sły­szał. Ni­czego się też nie do­wie­dzie­li­śmy od roz­no­si­cieli ga­zet, tak­sów­ka­rzy i pra­cow­ni­ków służb oczysz­cza­nia mia­sta. Mimo to mam na­dzieję, że w ciągu dnia za­czną do nas wpły­wać ja­kieś in­for­ma­cje. Na go­dzinę trze­cią za­mie­rzam zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową, więc wszyst­kich za­pra­szam na od­prawę na drugą. Po­pro­wa­dzimy ją ra­zem – za­koń­czył Ting­ström, kie­ru­jąc ostat­nie zda­nie do Berg­man.

Po­li­cjantka ski­nęła głową na znak, że się zga­dza. Śledz­two ru­szyło pełną parą. Była za­do­wo­lona, że sprawy to­czą się w ru­ty­nowy spo­sób, bo wszystko układa się wtedy jak na­leży i wszy­scy wie­dzą, co mają ro­bić. Zmę­cze­nie i ocię­ża­łość znik­nęły jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki.

Na­czel­nik wstał od stołu.

– To tyle z mo­jej strony. Mu­szę już iść, mam jesz­cze mnó­stwo spraw do za­ła­twie­nia. Zo­ba­czymy się o dru­giej.

– O dru­giej – po­twier­dziła z wes­tchnie­niem Berg­man, która była mu wdzięczna za tak­towne za­cho­wa­nie. Ting­ström włą­czył się do roz­mowy na tyle, na ile było to ko­nieczne. Nie chciał jej zdo­mi­no­wać ani wcho­dzić w drogę. Z wła­snych, nie za­wsze naj­lep­szych do­świad­czeń wie­działa, że nie wszy­scy prze­ło­żeni się tak za­cho­wują.

– Masz dla nas coś no­wego? – spy­tała Nils­sona, jed­nego z naj­bar­dziej do­świad­czo­nych tech­ni­ków po­li­cyj­nych, który po­woli od­li­czał ostat­nie lata do eme­ry­tury. W dziale tech­nicz­nym pra­co­wał od pra­wie czter­dzie­stu lat. Do pracy przy­cho­dził ubrany w wor­ko­wate ga­bar­dy­nowe spodnie, mu­chę i ko­szulę w kratę. Na ły­si­nie zo­stały mu resztki wło­sów, które pró­bo­wał ja­koś za­cze­sy­wać, ale z każ­dym ro­kiem ro­bił to z co­raz mniej­szym po­wo­dze­niem.

Nils­son chrząk­nął i od­parł:

– Nie­stety nie­wiele. Na miej­scu prze­stęp­stwa nie zna­leź­li­śmy nic, co mia­łoby ja­ką­kol­wiek war­tość dla śledz­twa. Oba miej­sca zo­stały za­bez­pie­czone do­piero pół doby po na­pa­dzie, a prze­cież tamtą ulicą prze­ta­cza się co­dzien­nie mnó­stwo lu­dzi i sa­mo­cho­dów. Poza tym przez całą noc, do dzie­sią­tej rano, pa­dał deszcz. Na do­miar złego ulica jest sprzą­tana w każdy po­nie­dzia­łek mię­dzy czwartą a szó­stą. Ozna­cza to, że ewen­tu­alne ślady zmył deszcz albo sa­mo­chód po­le­waczka. Na szczę­ście pa­trol, który zja­wił się na miej­scu, za­bez­pie­czył kij. Gdyby nie oni, nie tra­fiłby w na­sze ręce.

Nils­son zro­bił krótką prze­rwę, przej­rzał no­tatki i kon­ty­nu­ował:

– Na kiju zna­leź­li­śmy ślady krwi i resztki włó­kien.

Prze­su­nął dło­nią po gło­wie i na­gle roz­ja­śnił się jak dziecko, które do­stało mnó­stwo pre­zen­tów pod cho­inkę.

– Nie rób­cie ta­kich po­nu­rych min. Na uchwy­cie kija zna­leź­li­śmy piękne od­ci­ski pal­ców. Mam na­dzieję, że ra­port koń­cowy bę­dzie go­towy po po­łu­dniu.

Po tych sło­wach trza­snął o stół pli­kiem pa­pie­rów, które trzy­mał w ręce, aż wszy­scy pod­sko­czyli na swo­ich miej­scach.

– Tyle z mo­jej strony. Je­śli nie ma py­tań, będę le­ciał. Mam mnó­stwo pracy.

– Dzięki – po­wie­działa Berg­man, a gdy Nils­son wy­cho­dził z po­koju, unio­sła rękę na znak po­że­gna­nia.

– Na ra­zie słabo to wszystko wy­gląda, ale mam na­dzieję, że kan­tor, który na­dal leży w szpi­talu, okaże więk­szą chęć do współ­pracy. Mu­simy mu tylko po­wie­dzieć, jaki los spo­tkał Karls­sona, bo prze­cież obaj zo­stali po­bici tego sa­mego ranka. Vi­king i Ka­rin: po­je­dzie­cie do szpi­tala, żeby wy­cią­gnąć z kan­tora, co się da, a po­tem zbierz­cie jak naj­wię­cej in­for­ma­cji na te­mat Karls­sona. Może go coś łą­czyć z Wil­helms­so­nem, cho­ciaż na tę chwilę wiele wska­zuje na to, że wy­wo­dzą się z dwóch róż­nych śro­do­wisk. Przy oka­zji po­szu­kaj­cie też cze­goś o kan­to­rze. Ka­rin bę­dzie od­po­wie­dzialna za kon­takty z tech­ni­kami. Po­in­for­muj ich o tym, za­nim wy­je­dzie­cie w te­ren.

– Okej.

– Tho­mas zaj­mie się prze­słu­chi­wa­niem miesz­kań­ców. Sprawdź, czy nie wpły­nęły ja­kieś in­for­ma­cje od ku­rie­rów, tak­sów­ka­rzy, do­star­czy­cieli ga­zet i pra­cow­ni­ków służb oczysz­cza­nia mia­sta. Upew­nij się, czy nie zgło­sił się ja­kiś świa­dek, który coś wi­dział albo sły­szał.

– A te­le­fon ko­mór­kowy?

– Sprawdź bil­lingi, może z nich się do­wiemy, po co Karls­son przy­je­chał do Göte­borga. Ka­rin i Vi­king spraw­dzą rze­czy, które zo­stały po nim w szpi­talu.

– Jaka obo­wią­zuje teza ro­bo­cza?

Py­ta­nie za­dała jedna z po­li­cjan­tek, która prze­słu­chi­wała miesz­kań­ców. Wy­glą­dała na dwa­dzie­ścia pięć lat i na­zy­wała się Ma­lin Skogsby. W cza­sie od­prawy przy­sta­wiał się do niej Al­freds­son, co skrzęt­nie od­no­to­wała Berg­man. Wy­da­wało mu się, że po­nie­waż jest byłą gwiazdą te­le­wi­zyjną, żadna ko­bieta mu się nie oprze. Za każ­dym ra­zem mu­siał się utwier­dzać w prze­ko­na­niu, że po­trafi po­de­rwać każdą nową po­li­cjantkę. Na przy­kład Skogsby, która miała dłu­gie, ja­sne włosy, ciem­no­nie­bie­skie oczy i do­łeczki w po­licz­kach.

– Mo­żemy wy­klu­czyć tezę o na­pa­dzie ra­bun­ko­wym, ale niech każdy sam się wy­po­wie na ten te­mat. Jaka jest wa­sza opi­nia?

Po­li­cjantka prze­su­nęła wzro­kiem po ze­bra­nych. Wszy­scy mieli sku­pione, po­ważne miny.

– Zga­dzam się, że sprawca nie za­mie­rzał ob­ra­bo­wać swo­ich ofiar – od­parła ostroż­nie Skogsby. – Je­śli jed­nak za­ło­żymy, że mamy do czy­nie­nia z jed­nym i tym sa­mym sprawcą, mo­gło mu za­le­żeć na czymś, co ofiary miały przy so­bie. Być może coś im jed­nak za­brał, cho­ciaż nie­ko­niecz­nie było to coś, o czym w pierw­szym od­ru­chu zwy­kle my­ślimy… port­fel, te­le­fon ko­mór­kowy…

– Kon­ty­nuuj – po­wie­działa za­chę­ca­ją­cym to­nem Berg­man.

– To tylko luźna uwaga, nic wię­cej.

– Cie­kawa teo­ria, która do­wo­dzi, że nie na­leży się zbyt wcze­śnie za­my­kać na nowe su­ge­stie. Wróćmy jed­nak do mo­tywu. Ja­kie mo­gły być inne przy­czyny po­bi­cia?

– Ho­mo­fo­bia – rzu­cił Al­freds­son, a reszta osób mu przy­tak­nęła.

– Zga­dzam się z tobą. Co jesz­cze?

Od­po­wie­działo jej mil­cze­nie, więc przy­stą­piła do roz­dzie­la­nia za­dań.

– Ja i Nina od­wie­dzimy pa­nią Cron­ström, po­roz­ma­wiamy z po­li­cjan­tami z Greb­be­stad i za­sta­no­wimy się, co da­lej. Czy każdy wie, co ma ro­bić?

Wszy­scy ski­nęli gło­wami.

– Świet­nie. Wi­dzimy się o dru­giej – za­koń­czyła Berg­man, po czym zwró­ciła się do Niny, która na­dal sie­działa przy stole. – Za­dzwoń do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej i spy­taj, na kiedy pla­nują sek­cję zwłok Karls­sona. Nie mo­żemy jej prze­oczyć.

– Ja­sne.

– Przed wy­jaz­dem za­dzwo­nię do Hult­berga i Svahna i umó­wię się z nimi na lunch. Za­mów nam sa­mo­chód. Spo­tkamy się za kwa­drans przed wej­ściem.

– „Nie ma pro­blema” – stwier­dziła Ha­mil­ton i wy­szła z po­koju.

Berg­man była za­do­wo­lona, że ma w eki­pie lu­dzi, z któ­rymi tak do­brze się do­ga­duje i któ­rzy nie kwe­stio­nują jej po­le­ceń. Po­lu­biła zwłasz­cza Ninę, bo ni­gdy nie do­szło mię­dzy nimi do kłótni ani nie­po­ro­zu­mień. Kwa­drans póź­niej obie sie­działy w nie­ozna­ko­wa­nym ra­dio­wo­zie. Pro­wa­dziła Ha­mil­ton. Sek­cja zwłok miała się za­cząć na­stęp­nego dnia o ósmej rano. Sto­lik na lunch z po­li­cjan­tami z Greb­be­stad też był za­re­zer­wo­wany.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 10.13

Berg­man wci­snęła dzwo­nek przy drzwiach miesz­ka­nia Marty Cron­ström. W środku roz­legł się prze­szy­wa­jący dźwięk, a kiedy ucichł, usły­szała szmery, jakby ktoś pod­szedł do drzwi i cze­kał na ko­lejny dzwo­nek. Obie po­li­cjantki od razu się do­my­śliły, że star­sza pani ob­ser­wuje je przez wi­zjer, dla­tego z miej­sca wy­pro­du­ko­wały wzbu­dza­jący uf­ność uśmiech i spoj­rzały w stronę ma­łego, okrą­głego, szkla­nego otworu. Ich po­stawa zo­stała na­tych­miast wy­na­gro­dzona, po­nie­waż pani Cron­ström uchy­liła drzwi. Przed otwar­ciem na całą sze­ro­kość chro­nił je łań­cuch.

– Dzień do­bry – za­częła Ha­mil­ton i wy­cią­gnęła rękę. Do­brze za­pa­mię­tała to, co Cron­ström po­wie­działa w swoim pierw­szym ze­zna­niu, a mia­no­wi­cie, że za­zwy­czaj wstaje o czwar­tej nad ra­nem. Te­raz było wpół do je­de­na­stej. Ha­mil­ton oka­zała le­gi­ty­ma­cję służ­bową i spy­tała: – Po­znaje mnie pani? Na­zy­wam się Nina Ha­mil­ton i pra­cuję w po­li­cji.

– Wpraw­dzie je­stem już stara, ale jesz­cze nie cier­pię na skle­rozę – wy­ce­dziła przez zęby star­sza pani. Za­nim jed­nak zdjęła łań­cuch, żeby uchy­lić drzwi o ko­lejne dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów, uważ­nie jej się przyj­rzała.

– To moja sze­fowa – wy­ja­śniła Ha­mil­ton. Berg­man oka­zała swoją le­gi­ty­ma­cję służ­bową, a Cron­ström bez żad­nego za­że­no­wa­nia zmie­rzyła po­li­cjantkę wzro­kiem od stóp do głów. Po dłu­giej chwili na jej twa­rzy uka­zał się wstrze­mięź­liwy uśmiech.

– Po­wie­dzia­łam mo­jej sze­fo­wej, że w po­nie­dzia­łek rano za­cho­wała się pani bar­dzo dziel­nie. Za­dzwo­niła pani na nu­mer alar­mowy i we­zwała ka­retkę.

– Mu­sia­łam za­dzwo­nić dwa razy, za­nim w końcu przy­je­chali. Speł­ni­łam tylko swój oby­wa­tel­ski obo­wią­zek. Inne za­cho­wa­nie by­łoby dla chrze­ści­ja­nina nie do po­my­śle­nia.

Wy­po­wia­da­jąc te słowa, Cron­ström za­darła lekko brodę.

– Święta prawda – zgo­dziła się z nią Berg­man. – Mu­szę jed­nak przy­znać, że nie wszy­scy za­cho­wują się tak dziel­nie jak pani, dla­tego po­li­cja do­ce­nia oby­wa­teli, któ­rzy wspie­rają ją w pracy. Taka po­stawa czę­sto uła­twia nam na­sze dzia­ła­nia. Kiedy usły­sza­łam, jak się pani za­cho­wała, po­sta­no­wi­łam od­wie­dzić pa­nią oso­bi­ście.

Cron­ström zro­biła prze­mą­drzałą minę i za­darła brodę jesz­cze wy­żej.

– Przy­nio­sły­śmy tro­chę cia­stek do kawy – po­wie­działa Ha­mil­ton, uno­sząc pu­dełko ob­wią­zane zło­tym sznur­kiem. – Ale je­śli jest pani za­jęta, nie bę­dziemy nie­po­trzeb­nie za­bie­rać czasu.

Na re­ak­cję cze­kała nie dłu­żej niż pół se­kundy. Cron­ström na­tych­miast otwo­rzyła drzwi na całą sze­ro­kość i wpu­ściła obie po­li­cjantki do miesz­ka­nia.

– Pro­szę wejść, na­sta­wię kawę – od­parła przy­mil­nym to­nem.

Berg­man i Ha­mil­ton wy­mie­niły po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Do­szły do wnio­sku, że udało im się udo­bru­chać sta­ruszkę. Te­raz będą mu­siały ją na­kło­nić, żeby opo­wie­działa, co na­prawdę wi­działa w nocy.

Berg­man ro­zej­rzała się do­świad­czo­nym wzro­kiem po przed­po­koju. Po le­wej stro­nie zo­ba­czyła drzwi z na­pi­sem „WC”, po pra­wej półkę na czapki, za którą znaj­do­wały się drzwi pro­wa­dzące do sy­pialni. Stały w niej szafka nocna i po­je­dyn­cze łóżko, nad któ­rym wi­siał duży drew­niany krzyż. Kilka me­trów da­lej wcho­dziło się z przed­po­koju na lewo do kuchni, ale Cron­ström skrę­ciła w prawo i wpro­wa­dziła obie po­li­cjantki do prze­ła­do­wa­nego me­blami po­koju dzien­nego. Główne miej­sce zaj­mo­wał w nim kom­plet wy­po­czyn­kowy w stylu Ka­rola XIV Jana, na któ­rym le­żało kilka ha­fto­wa­nych po­du­szek. Obok stały dwa małe sto­liki na­kryte ko­ron­ko­wymi ser­we­tami. W każ­dym rogu po­koju stał kwiet­nik z pa­prot­kami, na ścia­nach wi­siały ha­fto­wane ma­katki z re­li­gij­nymi cy­ta­tami i mo­ty­wami. Przy jed­nej z dłu­gich ścian stał re­gał, ale za­miast ksią­żek wy­peł­niony był por­ce­la­no­wymi anioł­kami róż­nej wiel­ko­ści i kształtu.

Na jed­nej z pó­łek stało po­nad dwa­dzie­ścia ro­dzin­nych zdjęć opra­wio­nych w ramki. Na krót­szej ścia­nie znaj­do­wały się trzy wy­cho­dzące na ulicę okna. Co cie­kawe, na pa­ra­pe­tach nie było kwia­tów ani por­ce­la­no­wych fi­gu­rek, le­żały tam za to zro­bione na szy­dełku ser­wety. Berg­man się do­my­śliła, dla­czego tak jest, do­piero wtedy, gdy na jed­nym z pa­ra­pe­tów zo­ba­czyła lor­netkę. Naj­wi­docz­niej star­sza pani wła­śnie tak spę­dzała dłu­gie, sa­motne dni: ob­ser­wo­wała ulicę, pie­lę­gno­wała kwiaty i in­te­re­so­wała się wszyst­kim, co zwró­ciło jej uwagę. Berg­man wzdry­gnęła się na myśl o star­szych oso­bach, dla któ­rych je­dyną roz­rywką w ciągu dnia było sie­dze­nie w oknie i ob­ser­wo­wa­nie in­nych lu­dzi. To był ich je­dyny spo­sób na za­bi­cie upły­wa­ją­cego czasu.

– Pro­szę usiąść, przy­niosę kawę – po­wie­działa Cron­ström i wzięła ze stołu pu­dełko z ciast­kami, które po­ło­żyła tam Ha­mil­ton. Po­cze­kała, aż obie po­li­cjantki zajmą wska­zane im miej­sca, i po­czła­pała do kuchni z pu­deł­kiem w jed­nej i la­ską w dru­giej ręce. Kiedy roz­legł się trzask por­ce­lany, Ha­mil­ton spy­tała szep­tem:

– Ty czy ja?

– Ty – od­parła Berg­man. Ha­mil­ton wstała z ka­napy i po­szła do kuchni.

– Czy mogę ja­koś po­móc?

Cron­ström wzdry­gnęła się na dźwięk jej głosu i unio­sła głowę znad tacy, którą za­mie­rzała za­nieść do po­koju. Ha­mil­ton od­nio­sła wra­że­nie, że nie tylko ją prze­stra­szyła, ale także zde­ner­wo­wała.

– Po co się pani tak skrada? Czego tu pani szuka? Wiem, że po­li­cjanci są szko­leni, żeby się tak za­cho­wy­wać.

– Prze­pra­szam, ale nie chcia­łam pani prze­stra­szyć – od­parła Ha­mil­ton. Wie­działa, że stąpa po cien­kiej li­nie. – Ma pani piękne miesz­ka­nie, które przy­po­mina mi dom mo­jej babci. Ona też miała mnó­stwo ład­nych przed­mio­tów, stały do­słow­nie wszę­dzie. Kiedy by­ły­śmy dziećmi, mu­sia­ły­śmy się za­cho­wy­wać grzecz­nie, żeby cze­goś nie zrzu­cić i nie znisz­czyć. Ta­kie wy­cho­wa­nie zo­staje w czło­wieku na długo.

Cron­ström od razu zła­god­niała i po­pa­trzyła na nią bar­dziej przy­ja­znym wzro­kiem.

– No pro­szę. Wi­dzę, że zo­stała pani wy­cho­wana we wła­ściwy spo­sób. Pro­szę wy­ło­żyć ciastka na ta­le­rzyk, który stoi na stole.

Ha­mil­ton ski­nęła głową i po­czuła się jak małe, nie­grzeczne dziecko: zo­stała skar­cona, ale po chwili ktoś się nad nią uli­to­wał. Za­brała się do roz­wią­zy­wa­nia sznurka, któ­rym było owi­nięte pu­dełko. Wo­lała nie pro­sić o no­życzki, żeby znowu nie prze­stra­szyć go­spo­dyni. Roz­wią­zy­wała sznu­rek i roz­glą­dała się po kuchni. Stół na­kryty był starą ce­ratą w biało-czer­woną kratę. Od razu się do­my­śliła, po któ­rej stro­nie sia­dała Cron­ström, bo w miej­scu, które znaj­do­wało się przy oknie, wzór był wy­tarty. Mo­gło to zna­czyć, że wła­ści­cielka miesz­ka­nia spę­dzała tam wiele go­dzin. Na oknie stało ra­dio, za to bra­ko­wało kwia­tów i in­nych ozdob­nych dro­bia­zgów. Po­de­szła do szyby, żeby spraw­dzić, jaki wi­dok roz­ciąga się z kuchni na ulicę.

W tym sa­mym cza­sie Berg­man roz­glą­dała się po po­koju. Po­de­szła do sto­ją­cego przy oknie stołu i stwier­dziła, że miej­sce, z któ­rego ka­retka za­brała kan­tora, znaj­duje się bli­sko okna. Cron­ström na pewno wi­działa, jak po­li­cjanci za­bez­pie­czają te­ren. Je­śli sie­działa tu w po­nie­dzia­łek rano, na pewno wi­działa też atak na kan­tora, cho­ciaż dzień był desz­czowy i mgli­sty. Ko­biety w jej wieku boją się ze­zna­wać prawdę, bo nie chcą być w nic za­mie­szane, a mimo to dwa razy we­zwała ka­retkę. Coś jej w tym wszyst­kim nie pa­so­wało. Jesz­cze raz po­pa­trzyła na zdję­cia na półce. Jej uwagę przy­kuła czarno-biała fo­to­gra­fia przed­sta­wia­jąca parę młodą. Wy­da­wało jej się, że roz­po­znaje na niej Martę Cron­ström. Są­dząc z wieku, mo­gła to być jej fo­to­gra­fia ślubna. Prze­le­ciała wzro­kiem po in­nych zdję­ciach, wró­ciła pod okno i za­częła ob­ser­wo­wać uliczny tłum.

Kiedy Ha­mil­ton i Cron­ström wró­ciły do po­koju, Berg­man sie­działa na ka­na­pie. Nie prze­szka­dzała go­spo­dyni, gdy ta na­le­wała kawę i czę­sto­wała je cia­stecz­kami. W końcu jed­nak skie­ro­wała roz­mowę na to, co obie z Niną chciały usły­szeć:

– Jak już wcze­śniej mó­wi­łam, bar­dzo do­ce­niamy, że na wi­dok le­żą­cego na ulicy czło­wieka za­dzwo­niła pani pod nu­mer alar­mowy i we­zwała ka­retkę. Chcia­ły­by­śmy usły­szeć coś wię­cej o tym, co się wtedy wy­da­rzyło. Na przy­kład o któ­rej go­dzi­nie za­uwa­żyła pani tam­tego męż­czy­znę i tak da­lej.

– Opo­wie­dzia­łam już wszystko, co wiem. Nic wię­cej nie mam do do­da­nia.

– Nie­któ­rzy świad­ko­wie przy­po­mi­nają so­bie o nie­któ­rych szcze­gó­łach po pew­nym cza­sie… – za­częła Berg­man, za­wie­sza­jąc głos i nie koń­cząc zda­nia.

– Nie wi­dzia­łam nic oprócz tego, co ze­zna­łam. Nie chcę być za­mie­szana w tę sprawę tylko dla­tego, że so­bie nie ra­dzi­cie. Zo­staw­cie starą ko­bietę w spo­koju.

– Dziś rano zmarł męż­czy­zna, do któ­rego we­zwała pani po­moc. Śmierć na­stą­piła na sku­tek ob­ra­żeń do­zna­nych w cza­sie na­padu. Oprócz pani nie mamy in­nych świad­ków, dla­tego by­łoby do­brze, gdyby spró­bo­wała so­bie pani przy­po­mnieć, co do­kład­nie wi­działa.

Kiedy Cron­ström usły­szała o śmierci po­bi­tego męż­czy­zny, drgnęła. W jej oczach po­ja­wiło się coś, co przy­po­mi­nało strach.

– Po­wta­rzam, że nic nie wi­dzia­łam – syk­nęła z taka siłą, że ślina pry­snęła jej na brodę. Wstała z ka­napy, wska­zała po­li­cjant­kom przed­po­kój i po­wie­działa: – Pro­szę już iść. Gdyby tu był mój syn albo bło­go­sła­wio­nej pa­mięci mąż, już dawno wy­rzu­ci­liby was za drzwi. Je­ste­ście bez­czelne! Pro­szę wyjść.

– Tego sa­mego ranka ktoś po­bił w po­dobny spo­sób in­nego męż­czy­znę – kon­ty­nu­owała spo­koj­nym gło­sem Berg­man, która na­wet nie wstała z ka­napy. – Po­dej­rze­wamy, że to ten sam sprawca. Uwa­żamy, że wi­działa pani wię­cej, niż nam opo­wie­działa.

Cron­ström przez długą chwilę mil­czała, po czym po­de­szła do okna i długo przez nie pa­trzyła, jakby się za­sta­na­wiała, co zro­bić. W końcu od­wró­ciła się i spoj­rzała na Berg­man.

– Nasz Pan przy­go­to­wał dla każ­dego inny plan ży­cia. Tych, któ­rzy są nie­po­słuszni, ka­rze.

– Nie­po­słuszni? Chce pani po­wie­dzieć, że obaj męż­czyźni zo­stali po­bici, bo Bóg chciał ich w ten spo­sób uka­rać?

– To oczy­wi­ste. Inny po­wód nie ist­nieje. No ale do­syć tego, pro­szę już wyjść. Je­stem zmę­czona i mu­szę się po­ło­żyć. Mam w końcu osiem­dzie­siąt trzy lata. Nie zniosę dłu­żej tych in­sy­nu­acji. Już mó­wi­łam, że nie chcę być za­mie­szana w ta­kie dziwne sprawy. Wy­star­czy tego.

– Nie bę­dziemy pani dłu­żej mę­czyć – od­parła Berg­man. Za­uwa­żyła, że Cron­ström rze­czy­wi­ście wy­gląda na zmę­czoną, i do­szła do wnio­sku, że nic wię­cej z niej nie wy­cią­gną. – Gdyby jed­nak przy­po­mniała pani so­bie coś, co mo­głoby nam po­móc, bę­dziemy bar­dzo wdzięczne.

Berg­man po­dała jej swoją wi­zy­tówkę.

– Pro­szę dzwo­nić o każ­dej po­rze dnia i nocy do mnie albo do pani in­spek­tor Niny Ha­mil­ton. Dzię­ku­jemy za po­świę­cony nam czas.

Po­li­cjantki po­że­gnały się i wy­szły. Kiedy za­jęły miej­sca w sa­mo­cho­dzie, Ha­mil­ton wy­buch­nęła śmie­chem.

– „Nasz Pan przy­go­to­wał dla każ­dego z nas inny plan ży­cia. Tych, któ­rzy są nie­po­słuszni, ka­rze” – prze­drzeź­niała sta­ruszkę, po czym do­dała ści­szo­nym gło­sem: – Cie­kawe, jaki plan Bóg ma dla mnie. Nino Ha­mil­ton, bę­dziesz ko­chać swo­jego fa­ceta, dwójkę wa­szych dzieci, psa, parę cho­mi­ków i te­ściową i nie opu­ścisz ich w szczę­ściu ani w nie­szczę­ściu. Nie za­po­mnij, że masz też sprzą­tać, prać i po­zwa­lać się ob­ra­żać sta­rym ba­bom.

– Co o niej my­ślisz? – spy­tała z Berg­man, za­pi­na­jąc pas bez­pie­czeń­stwa.

Ha­mil­ton opo­wie­działa, co wi­działa w kuchni.

– Ma so­koli wzrok i używa go do wy­szy­wa­nia ma­ka­tek albo szpie­go­wa­nia lu­dzi przez okno. My­ślę, że obie te rze­czy robi na­raz. Czy za­uwa­ży­łaś tu ja­kie­kol­wiek oku­lary?

– Nie. Poza tym w ca­łym miesz­ka­niu nie było odro­biny ku­rzu.

– Cze­kała na nas, bo czuła, że przyj­dziemy. Była przy­go­to­wana na na­szą wi­zytę i wie­działa, co po­wie. Wczo­raj, kiedy przy­szłam do niej z Vi­kin­giem, była zszo­ko­wana na­szą wi­zytą. Od­nio­słam wra­że­nie, że cze­goś się bała.

– Wy­gląda na to, że strach mi­nął. Cie­kawe dla­czego.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 11.52

Po po­wro­cie na ko­mendę Berg­man i Ha­mil­ton po­de­szły do re­cep­cji, żeby się umó­wić na spo­tka­nie z po­li­cjan­tami z Greb­be­stad. Za­stały tam mnó­stwo in­te­re­san­tów. Hult­berg i Svahn mieli pełne ręce ro­boty.

– Wła­ści­wie to mogę iść z nimi na ten lunch sama – za­pro­po­no­wała Berg­man. – Zo­ba­czymy się na od­pra­wie.

– Nie ma sprawy – od­parła Ha­mil­ton. – Mam mnó­stwo spraw do za­ła­twie­nia.

Na ko­ry­ta­rzu Berg­man na­tknęła się na Skogsby.

– Jak mi­nął dzień?

– Z tego, co wiem, nie po­su­nę­li­śmy się za da­leko. Dziwna sprawa: do­szło do dwóch na­pa­dów, ale nikt nic nie wi­dział ani nie sły­szał. Zro­bi­łam so­bie prze­rwę na obiad.

– A co byś po­wie­działa na lunch na koszt firmy?

– Czemu nie? A co to za oka­zja?

– To lunch po­że­gnalny – od­parła Berg­man, wska­zu­jąc Hult­berga i Svahna. Obaj po­li­cjanci wła­śnie zmie­rzali w ich kie­runku.

Wtorek, 18 kwietnia

Godzina 13.59

Lunch prze­bie­gał w tak mi­łej at­mos­fe­rze, że cała czwórka za­sie­działa się w lo­kalu. W pew­nej chwili Berg­man uświa­do­miła so­bie, że może się spóź­nić na od­prawę. Po po­wro­cie na ko­mendę po­je­chała windą na trze­cie pię­tro i szyb­kim kro­kiem udała się do sali, w któ­rej zwy­kle od­by­wały się ta­kie spo­tka­nia. We­szła do środka z du­szą na ra­mie­niu i w tym sa­mym mo­men­cie wszyst­kie spoj­rze­nia sku­piły się na niej. Spoj­rzała na cy­frowy ze­gar ścienny. Po­ka­zy­wał punkt czter­na­stą. Zdą­żyła.

– Dzień do­bry – po­wie­działa lekko zdy­sza­nym gło­sem i ro­zej­rzała się po sali. Wszyst­kie osoby, które były na ran­nej od­pra­wie, za­mel­do­wały się też na tej po­po­łu­dnio­wej. – Za pięć mi­nut do­łą­czy do nas Ma­lin, która wła­śnie par­kuje sa­mo­chód. Za­czniemy, kiedy przyj­dzie. Kto nie zdą­żył na­lać so­bie kawy, może to zro­bić te­raz.

Nie­które osoby po­pa­trzyły na nią zdu­mio­nym wzro­kiem, ale nikt z wy­jąt­kiem Al­freds­sona się nie ode­zwał. Po­li­cjant skrzy­żo­wał ra­miona i spy­tał:

– Chcesz po­wie­dzieć, że Ma­lin zo­stała twoją szo­ferką? My­śla­łem, że ra­zem z mo­imi ludźmi prze­słu­chuje miesz­kań­ców oko­licz­nych do­mów przy An­dra Lång­ga­tan.

Po tych sło­wach Al­freds­son wstał i ru­szył do drzwi. Berg­man po­czuła, jak ogar­nia ją złość. Zde­ner­wo­wana jego ko­men­ta­rzem wy­szła z sali i po­szła z nim do au­to­matu.

– Wy­sła­łam ci wia­do­mość, ale naj­wi­docz­niej jej nie czy­ta­łeś. Za­bra­łam Ma­lin tylko na go­dzinę, więc się mnie nie cze­piaj. Ja­koś nie pro­te­sto­wa­łeś, kiedy od­ry­wa­łam cię od two­ich obo­wiąz­ków, że­byś za­ła­twił sprawę, która była znacz­nie waż­niej­sza.

– Okej, okej. Mam mało lu­dzi i mnó­stwo osób do prze­słu­cha­nia. Po­trze­buję wzmoc­nie­nia.

– Omó­wimy to póź­niej z Ting­strömem. Jest już Ma­lin… wra­camy do sali i za­czy­namy. Kto chce za­cząć? Czy ktoś ma do za­ko­mu­ni­ko­wa­nia coś waż­nego?

Berg­man cze­kała, ale nikt się nie kwa­pił, żeby za­cząć. Z do­świad­cze­nia wie­działa, że gdy za­cznie od­po­wied­nia osoba, można oszczę­dzić dużo czasu. Uwa­żała, że wpro­wa­dza­nie z góry usta­lo­nej ko­lej­no­ści nie ma sensu. Naj­waż­niej­sze jest to, żeby jako pierw­szy głos za­brał ktoś, kto wie, że ma do prze­ka­za­nia coś waż­nego, co może sta­no­wić prze­łom w śledz­twie. Je­śli na sa­mym po­czątku po­ja­wiają się w prze­ka­zie od­po­wied­nie fakty, inni mogą je uzu­peł­niać wła­snymi in­for­ma­cjami. Dzięki temu śledz­two ru­sza z miej­sca, a po­my­sły na to, jak je pro­wa­dzić da­lej, po­ja­wiają się jakby same z sie­bie. Berg­man zda­wała so­bie sprawę, że ko­muś, kto nie wie, jak wy­glą­dają jej od­prawy albo kto jest na nich pierw­szy raz, mogą się wy­dać cha­otyczne. Za to ci, któ­rzy pra­cują z nią od lat, ce­nią taki spo­sób or­ga­ni­zo­wa­nia spo­tkań, które przy­po­mi­nają bu­rzę mó­zgów.

Ona sama jest zda­nia, że spo­sób, w jaki pro­wa­dzi śledz­twa, jest bar­dzo kre­atywny. Na or­ga­ni­zo­wa­nych przez nią od­pra­wach wszy­scy mają pełną swo­bodę wy­po­wie­dzi i każda teza roz­pa­try­wana jest z uwagą. Nie ma miej­sca na ogra­ni­cze­nia ani my­śle­nie w ści­śle okre­ślo­nych ra­mach. Wpraw­dzie nie­któ­rzy człon­ko­wie jej ekipy są cza­sem trudni do okieł­zna­nia, ale wła­śnie to czyni z nich świet­nych śled­czych. Cho­dzi tylko o to, żeby stwo­rzyć im od­po­wied­nie wa­runki, za­pew­nić ela­stycz­ność i dać swo­bodę dzia­ła­nia. Nie raz się oka­zy­wało, że z po­zoru sza­lona teza pro­wa­dziła do prze­łomu w śledz­twie i roz­wią­za­nia trud­nej sprawy. To mię­dzy in­nymi dla­tego ma naj­lep­sze sta­ty­styki wy­kry­wal­no­ści i wiele osób chce z nią współ­pra­co­wać. Jed­nak dzi­siaj było ina­czej. Nikt się nie pa­lił do za­bra­nia głosu, więc zwró­ciła się do Jo­hans­sona i Falk, któ­rzy sie­dzieli obok sie­bie.

– Za­cznijmy od kan­tora Wil­helms­sona, który na­dal leży w szpi­talu. Czy dzi­siaj był bar­dziej skłonny do współ­pracy?

– Jak na kan­tora to praw­dziwy zimny drań. Ta­kie jest moje zda­nie. Stale po­wta­rza, że nie prze­by­wał w nie­do­zwo­lo­nym miej­scu ani nie zro­bił nic, co by­łoby sprzeczne z pra­wem. Mówi, że prze­śla­du­jemy nie­win­nego czło­wieka, i twier­dzi, że nie ma po­ję­cia, kim jest druga ofiara na­padu. Po­wie­dzie­li­śmy mu, że Karls­son zmarł na sku­tek ob­ra­żeń, ale tylko wzru­szył ra­mio­nami.

– Trzeba go bę­dzie znowu prze­słu­chać.

– My­ślę, że on się cze­goś boi.

– Tym bar­dziej ma uza­sad­niony po­wód, żeby po­wie­dzieć prawdę. Czego się do­wie­dzie­li­ście o Karls­so­nie?

– Miesz­kał w Greb­be­sta­dzie przy ulicy Slin­ge­rvägen. Był ka­wa­le­rem, jeź­dził no­wym audi TT, nie­ka­rany. W jego port­felu zna­leź­li­śmy ty­siąc dwie­ście ko­ron, kartę Ma­ster­card, prawo jazdy, kartę klienta sieci ICA, kartę wstępu do krę­gielni w Ström­stad i roczną kartę na tam­tej­szą pły­wal­nię. Oprócz tego w port­felu była wi­zy­tówka sa­lonu fry­zjer­skiego w Greb­be­stad i ulotka re­kla­mu­jąca re­stau­ra­cję Hamn­kro­gen. Też w Greb­be­stad.

Falk przej­rzała swoje no­tatki i kon­ty­nu­owała:

– Na ra­zie nie udało nam się na­mie­rzyć ni­kogo z jego ro­dziny, ale w jego te­le­fo­nie zna­leź­li­śmy tro­chę nu­me­rów. Wśród tych, na które dzwo­nił ostat­nio, je­den jest nie­znany. W kon­tak­tach zna­leź­li­śmy mię­dzy in­nymi nu­mery do krę­gielni i na pły­wal­nię. Dzwo­ni­li­śmy do re­stau­ra­cji Hamn­kro­gen, ale nikt z per­so­nelu, który tam za­sta­li­śmy, nie znał Karls­sona. Po­dob­nie było w sa­lo­nie fry­zjer­skim. Wspo­mniany nie­znany nu­mer na­le­żał do nie­za­re­je­stro­wa­nego abo­nenta, który uży­wał karty pre­paid. Pró­bo­wa­li­śmy się do niego do­dzwo­nić, ale za każ­dym ra­zem włą­czała się au­to­ma­tyczna se­kre­tarka. Zwró­ci­li­śmy się do ope­ra­tora o udo­stęp­nie­nie bil­lin­gów Karls­sona za ostat­nie dwa mie­siące. W su­mie nie mamy nic kon­kret­nego, więc ju­tro po­je­dziemy do Greb­be­stad, żeby tro­chę po­szpe­rać.

– Do­bry po­mysł – stwier­dziła Berg­man. – Ja i Nina roz­ma­wia­ły­śmy przed po­łu­dniem z Martą Cron­ström. Uwa­żamy, że wi­działa przez okno coś, co mo­gło mieć zwią­zek z obu po­bi­ciami, ale z ja­kie­goś po­wodu nie chce nam o tym po­wie­dzieć. W oknie spę­dza chyba wiele go­dzin. W cza­sie roz­mowy spra­wiała wra­że­nie po­de­ner­wo­wa­nej i po­iry­to­wa­nej, a jej ko­men­ta­rze były po­zba­wione wraż­li­wo­ści i na­ce­cho­wane lo­do­wa­tym chło­dem. Stwier­dziła na przy­kład, że ofiary zo­stały uka­rane za nie­po­słu­szeń­stwo. Uwa­żam, że trzeba spró­bo­wać wy­cią­gnąć od niej wię­cej.

– Zga­dzam się – od­parła Ha­mil­ton. – Pro­po­nuję dać jej tro­chę czasu do za­sta­no­wie­nia. Po­tem ją przy­ci­śniemy.

Berg­man ski­nęła głową na znak, że się zga­dza z tą pro­po­zy­cją.

– Czy Cron­ström wy­ja­śniła, co miała na my­śli, mó­wiąc o ka­rze i nie­po­słu­szeń­stwie? – spy­tał Jo­hans­son. – Od­no­szę wra­że­nie, że jest ko­bietą głę­boko re­li­gijną. Może to ja­kiś cy­tat, który gdzieś usły­szała, i te­raz z całą po­wagą go po­wta­rza? Albo fak­tycz­nie coś wi­działa, ale do­szła do wnio­sku, że czło­wiek, który zo­stał po­bity przed jej do­mem, po pro­stu do­stał to, na co za­słu­żył?

– Wcale by mnie nie zdzi­wiło, gdy­byś miał ra­cję – od­parła Berg­man. – Tak czy ina­czej, jesz­cze z nią nie skoń­czy­li­śmy. My­ślę, że od­cze­kamy kilka dni. To do­bry po­mysł. Dajmy jej tro­chę czasu na uspo­ko­je­nie.

Wszy­scy ski­nęli gło­wami na znak, że się z tym zga­dzają. Berg­man uznała, że może przejść do na­stęp­nego te­matu.

– Ja i Ma­lin wy­bra­ły­śmy się z Hult­ber­giem i Svah­nem na lunch. Jest do­kład­nie tak, jak po­dej­rze­wa­li­śmy: obaj pra­cują tak, jak się to robi w ma­łych miej­sco­wo­ściach. Po­ste­ru­nek w Greb­be­stad li­czy czte­rech funk­cjo­na­riu­szy, ale dwaj nie peł­nią służby: je­den ze względu na wiek, drugi z po­wodu nie­za­li­czo­nego te­stu strze­lec­kiego. Ozna­cza to, że Hult­berg i Svahn sami mu­szą jeź­dzić na pa­trole i pro­wa­dzić więk­szość do­cho­dzeń. Uwa­żają, że w po­cząt­ko­wym eta­pie śledz­twa spo­rzą­dze­nie do­kład­nego zgło­sze­nia nie jest ważne, bo można to zro­bić póź­niej. Więk­szość in­for­ma­cji trzy­mają w gło­wach i byli zdzi­wieni, że ode­brano im nad­zór nad śledz­twami.

Al­freds­son zro­bił iro­niczną minę.

– To brzmi jak sce­na­riusz z kiep­skiej ko­me­dii. A nie py­ta­ły­ście ich, czy nie uży­wają pseu­do­ni­mów Kling i Klang, jak po­li­cjanci z filmu o Pippi Poń­czo­szance?

Berg­man zi­gno­ro­wała jego ko­men­tarz i kon­ty­nu­owała:

– W su­mie nie mieli do prze­ka­za­nia nic wię­cej oprócz tego, co na­pi­sali w ra­por­cie. Za­uwa­żyli jed­nak, że mię­dzy czwartą a szó­stą rano dziel­nica była sprzą­tana. Tho­mas, do­wie­dzia­łeś się cze­goś w tej spra­wie?

– Roz­ma­wia­łem z dy­rek­to­rem Za­rządu Zie­leni Miej­skiej. Prze­śle nam fak­sem sche­mat dzien­nych dy­żu­rów dla tej dziel­nicy i li­stę osób, które tam­tego dnia były w pracy. Na­mie­rzy­łem ku­riera, który w po­nie­dzia­łek rano roz­wo­ził ga­zety na An­dra Lång­ga­tan. Nie wi­dział i nie sły­szał nic, co jego zda­niem by­łoby ważne. Po­wie­dział, że o tej po­rze za­wsze się tam kręcą dziwni lu­dzie. Poza tym było zimno i pa­dał deszcz, a jemu za­le­żało na tym, żeby jak naj­szyb­ciej skoń­czyć. Je­śli cho­dzi o roz­mowy z tak­sów­ka­rzami i miesz­kań­cami, też nie dały żad­nych re­zul­ta­tów.

– Wy­daje mi się, że to bę­dzie duży pro­blem w śledz­twie – za­uwa­żyła Berg­man. – Zbrod­nia zo­stała po­peł­niona na jed­nej z naj­bar­dziej zna­nych ulic Göte­borga, gdzie za­wsze się kręci sporo lu­dzi. Tym­cza­sem nikt nic nie wi­dział ani nie sły­szał. Nino, co z in­for­ma­cjami od osób, które do nas dzwo­nią?

– Nie usły­sza­łam nic, co mo­gli­by­śmy wy­ko­rzy­stać w śledz­twie. Chyba że za ważną in­for­ma­cję uznamy to, że, jak po­wie­dział je­den z dzwo­nią­cych, zbliża się dzień sądu Pań­skiego.

Ha­mil­ton zro­biła prze­rwę, bo wszy­scy spoj­rzeli na nią zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– To mi przy­po­mina, co o ka­rze i nie­po­słu­szeń­stwie mó­wiła Cron­ström. Mam na­dzieję, że po kon­fe­ren­cji pra­so­wej wpły­nie wię­cej in­for­ma­cji. Wra­ca­jąc do kwe­stii re­li­gii: kan­tor to też funk­cja re­li­gijna. Czy znamy na­zwi­sko i nu­mer te­le­fonu czło­wieka, który do nas dzwo­nił i ostrze­gał przed koń­cem świata?

– Nie­stety nie. Dzwo­nił z au­to­matu albo z apa­ratu, ko­rzy­sta­jąc z karty typu pre­paid.

– Ro­zu­miem. Bę­dziesz od­po­wie­dzialna za upo­rząd­ko­wa­nie wszyst­kich zgło­szeń. Oso­bom, które je przyj­mują, po­wiedz, że in­te­re­sują nas zgło­sze­nia o te­ma­tyce re­li­gij­nej. A te­raz przejdźmy do spraw przy­ziem­nych – za­koń­czyła i spoj­rzała na Nils­sona z działu tech­nicz­nego.

Tech­nik chrząk­nął i jak zwy­kle prze­cią­gnął dło­nią po gło­wie, żeby wy­gła­dzić resztkę wło­sów.

– Na wspo­mnia­nym kiju stwier­dzi­li­śmy obec­ność włó­kien i wło­sów, za­bez­pie­czy­li­śmy też dwie różne grupy krwi. Jest też sporo od­ci­sków pal­ców, ale pierw­sze spraw­dze­nie nie dało żad­nych wy­ni­ków. Kij zro­biony jest z drewna, ale nie po­tra­fię okre­ślić, jaki to ga­tu­nek. Z tego sa­mego ga­tunku ro­bione są kije do bejs­bola albo do na­szego szwedz­kiego brän­n­bolla. Nie wy­gląda na nowy, ale na ra­zie nic wię­cej nie da się o nim po­wie­dzieć. Pra­cu­jemy nad tym. Czy wy­ko­nano sek­cję zwłok? Cze­kamy na pro­to­kół od le­ka­rza me­dy­cyny są­do­wej, żeby po­rów­nać grupy krwi.

– Bę­dzie go­towy ju­tro – od­parła Berg­man. – Za­mie­rzam być obecna przy sek­cji. Niech od rana każdy się zaj­mie swo­imi spra­wami. Od­prawa o szes­na­stej.

Kiedy wszy­scy za­częli wsta­wać od stołu, zwró­ciła się do Ting­ströma:

– Je­śli prze­słu­cha­nie kan­tora nic nie da, bę­dziemy mu­sieli roz­sze­rzyć śledz­two, ale do tego po­trzeba nam bę­dzie wię­cej lu­dzi.

Ting­ström po­ki­wał w za­my­śle­niu głową i spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Za­raz za­czy­namy kon­fe­ren­cję pra­sową. Co mo­żemy po­wie­dzieć?

– Opo­wiemy o śmier­tel­nej ofie­rze, ale nie wspo­mnimy o tym, że mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie zo­stała po­bita druga osoba. Nie wy­mie­nimy na­zwisk, bo nie udało nam się skon­tak­to­wać z ro­dzi­nami ofiar. Kon­fe­ren­cję wy­ko­rzy­stamy do tego, żeby zwró­cić się do spo­łe­czeń­stwa z ape­lem o po­moc.

– Niech tak bę­dzie – zgo­dził się Ting­ström, po czym wy­jął z teczki kra­wat i za­wią­zał go so­bie na szyi.