Kara Cię nie ominie - Christina Larsson - ebook + audiobook

Kara Cię nie ominie ebook i audiobook

Christina Larsson

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nagie ciało Erika W. Sternhega, dobrze znanego w lokalnej społeczności finansisty, zostaje znalezione w łazience jego willi. Wszystko wskazuje na to, że mężczyznę brutalnie zamordowano, a zabójca posłużył się młotkiem. 

Komisarz policji kryminalnej, Ingrid Bergman, wszczyna śledztwo. Lista podejrzanych o dokonanie zbrodni ciągle się wydłuża. Chociaż początkowo wydaje się, że Sternheg cieszył się ogólnym szacunkiem, szybko okazuje się, że nie był porządnym i uczciwym obywatelem, za którego chciał uchodzić.

Ponadto komisarz Bergman zmaga się z problemami również w życiu prywatnym. Opłakuje zmarłego ojca, a kiedy przychodzi do podziału majątku, wychodzi na jaw, że mężczyzna prowadził podwójne życie. Na wierzch wypływają rodzinne tajemnice, które pomagają wyjaśnić wiele spraw, a jednocześnie rodzą nowe pytania.

Kara Cię nie ominie” to powieść o chciwości, pozorach i zemście. To również trzecia książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 52 min

Lektor:

Oceny
4,3 (82 oceny)
44
23
11
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaMarii

Dobrze spędzony czas

Ciekawie się zapowiada kolejna część.
00
MagDem2112

Nie oderwiesz się od lektury

wciagajaca
00
NatalionNatka

Nie oderwiesz się od lektury

Boska
00
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Do trzech razy sztuka to kojarzę z trzecią częścią serii o Pani Ingrid. Wg mnie najlepsza powieść, idąc tym tropem kolejna powinna być również ciekawa z takim oczekiwaniem wypatruje czwartego audiobooka.
00
Kaziutek_Legnica1

Dobrze spędzony czas

bardzo ciekawa polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Du kom­mer inte un­dan

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0237-992-1

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dzię­kuję pani in­spek­tor po­li­cji kry­mi­nal­nej, An­nie Al­lard

Czwartek, 21 grudnia

Godzina 15.27

Ko­menda po­li­cji w Göte­borgu, plac Ern­sta Fon­tella

Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man po raz dzie­siąty tego po­po­łu­dnia spoj­rzała na ze­ga­rek. Wpół do czwar­tej. Nie mo­gła się już do­cze­kać, kiedy skoń­czy pracę i pój­dzie do domu. Na jej biurku le­żał stos akt zwią­za­nych ze śledz­twami, które jak naj­szyb­ciej po­winna za­mknąć. Wpraw­dzie sprawy nie były zbyt skom­pli­ko­wane, ale wy­ma­gały czasu. Uznała jed­nak, że pora koń­czyć. Wy­wią­zała się wię­cej niż na­le­ży­cie ze swo­ich obo­wiąz­ków wo­bec pań­stwa, nie po­winna więc mieć wy­rzu­tów su­mie­nia, bo już dawno temu prze­kro­czyła li­mit nad­go­dzin. Zde­cy­do­wa­nym ru­chem zsu­nęła pa­piery do dol­nej szu­flady biurka, zga­siła lampkę i po­de­szła do jed­nego z okien wy­cho­dzą­cych na ulicę Skåne­ga­tan. Na dwo­rze było już ciemno, przez cały dzień pa­dał śnieg. Brzydka po­goda za­częła się po­przed­niego dnia wie­czo­rem i wszystko wska­zy­wało na to, że utrzyma się do piątku. Po­li­cja z pew­nym nie­po­ko­jem ocze­ki­wała na na­dej­ście świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia, w cza­sie któ­rych znowu doj­dzie do kłótni, bó­jek i in­nych prze­stępstw po­peł­nia­nych pod wpły­wem al­ko­holu. Ko­lejny raz okaże się, że na­dzieje i ży­cze­nia wy­ra­żane na po­czątku roku się nie speł­niły, że bra­ko­wało pie­nię­dzy, dzieci spra­wiały kło­poty, a re­la­cje mię­dzy ludźmi da­le­kie były od przy­ja­ciel­skich, bo part­ne­rzy albo współ­mał­żon­ko­wie dzia­łali so­bie na nerwy. Li­sta po­wo­dów, dla któ­rych święta nie są tym, o czym wszy­scy ma­rzą, była długa.

W tym roku po raz pierw­szy od wielu lat spę­dzi ten czas z jed­nym ze swo­ich braci i jego ro­dziną. Na przed­wi­gi­lijny wie­czór za­pro­siła do domu grono przy­ja­ciół, dla któ­rych i ona była waż­niej­sza od ro­dziny. Przy­je­dzie też Adam, po­znała go je­sie­nią. Na myśl o nim uśmiech­nęła się do sie­bie. Adam jest ar­ty­stą i różni ich to, że on bie­rze ży­cie ta­kim, ja­kie jest. Po­ja­wił się w jej świe­cie i skradł jej serce, a ona nie umie na­wet po­wie­dzieć, jak to się stało.

Z uśmie­chem po­de­szła do drzwi, wło­żyła kurtkę, spraw­dziła, czy klu­czyki, port­fel i te­le­fon ko­mór­kowy ma w kie­szeni, i zga­siła świa­tło. Ju­tro przyj­dzie do pracy tylko na kilka go­dzin, a po­tem bę­dzie miała pięć dni wol­nego. Oczy­wi­ście, pod wa­run­kiem że nic złego się nie wy­da­rzy. W tym roku to jej przy­padł świą­teczny dy­żur. Musi być pod te­le­fo­nem i sta­wić się na każde we­zwa­nie. Na ra­zie był spo­kój, więc po­sta­no­wiła wyjść i ku­pić świą­teczne pre­zenty.

Le­d­wie po­ja­wiła się na ko­ry­ta­rzu, gdy usły­szała, jak woła ją po imie­niu je­den z in­spek­to­rów, Vi­king Jo­hans­son.

– Wy­cho­dzisz? – spy­tał.

– Tak – od­parła. – Mu­szę zro­bić za­kupy.

Jo­hans­son spoj­rzał na ze­ga­rek i na jego twa­rzy po­ja­wił się lekko drwiący uśmiech. Jak zwy­kle ubrany był bez za­rzutu w ele­gancko wy­pra­so­waną ko­szulę i ciemne chi­nosy. Berg­man wciąż nie po­tra­fiła do­ciec, ja­kim spo­so­bem jej ko­lega z pracy za­wsze wy­glą­dał tak świeżo i nie­na­gan­nie. Do­ty­czyło to także jego za­cze­sa­nych do tyłu, ciem­nych krę­co­nych wło­sów i gładko ogo­lo­nych po­licz­ków. Kiedy zda­rzało im się dłu­żej zo­stać w pracy i na jego twa­rzy po­ja­wiał się ślad za­ro­stu, Jo­hans­son wy­glą­dał na jesz­cze bar­dziej przy­stoj­nego niż zwy­kle.

– Gra­tu­luję, wy­bra­łaś naj­lep­szą porę dnia – stwier­dził. – Do­cho­dzi czwarta, do Wi­gi­lii trzy dni, a na dwo­rze sza­leje za­dymka śnieżna. Pew­nie lu­bisz się tło­czyć w tłu­mie. Rano mó­wili w ra­diu, że na za­kupy wy­szło dwie­ście ty­sięcy miesz­kań­ców na­szego mia­sta, a każ­dego dnia ich liczba bę­dzie ro­snąć o ko­lejne pięć­dzie­siąt ty­sięcy. W po­rów­na­niu z tym, co się bę­dzie działo ju­tro i po­ju­trze, dzi­siej­szy dzień wy­daje się więc wła­ściwy na ro­bie­nie za­ku­pów.

Berg­man za­klęła w my­ślach. Że też o tym nie po­my­ślała! Ale cóż, ostatni raz ro­biła ta­kie za­kupy przed wielu laty. Za­zwy­czaj ku­po­wała pre­zenty je­dy­nie Ewie i He­lene, ale w tym roku musi ich ku­pić wię­cej.

– Taką mamy pracę – sko­men­to­wała jego słowa. – Nie po­zo­staje nam nic in­nego, jak tylko za­ci­snąć zęby i za­ła­twić to, co za­pla­no­wa­li­śmy. A ty? Do­my­ślam się po two­jej za­do­wo­lo­nej mi­nie, że pre­zenty ku­pi­łeś dawno temu.

– Oczy­wi­ście, że tak. Je­stem do­świad­czony w tych spra­wach.

Berg­man unio­sła z uśmie­chem brwi.

– W ta­kim ra­zie to ja po­win­nam ci po­gra­tu­lo­wać. Na ra­zie, mu­szę już iść.

– Po­cze­kaj, chcę cię o coś spy­tać. Czy kon­tak­to­wała się z tobą Ma­lin Skogsby? Od ty­go­dnia prze­bywa na zwol­nie­niu le­kar­skim. Pró­bo­wa­łem się do­dzwo­nić na jej ko­mórkę i wy­sy­ła­łem ma­ile, ale nie od­po­wiada. Roz­ma­wia­łaś z nią ostat­nio? Może ty wiesz, co się z nią dzieje?

– Wiem tylko tyle, że ma zwol­nie­nie le­kar­skie. Sły­sza­łam, że zła­pała grypę albo ja­kieś prze­zię­bie­nie.

– Nikt w ca­łej ko­men­dzie z nią nie roz­ma­wiał.

Berg­man wzru­szyła ra­mio­nami.

– Lo­gicz­nie rzecz uj­mu­jąc, nie po­winno nas to dzi­wić. Do mnie też nie dzwo­niła, więc do­szłam do wnio­sku, że kon­tak­to­wała się z kimś in­nym. Wy­da­wało mi się, że je­ste­ście so­bie bli­scy.

– Mnie też się tak wy­da­wało i dla­tego tak mnie za­sta­na­wia, że nie od­biera te­le­fonu ani nie od­po­wiada na ma­ile. Za­czy­nam się o nią nie­po­koić.

– Wy­da­wało mi się, że je­ste­ście…

– W związku? – spy­tał Jo­hans­son i krzywo się uśmiech­nął.

– Krążą ta­kie plotki – stwier­dziła Berg­man.

– Do­my­ślam się, ale nie ro­zu­miem, na ja­kiej pod­sta­wie – od­parł i spoj­rzał na nią ba­daw­czym wzro­kiem. – Wy­da­wało mi się, że wszy­scy wie­dzą, że ko­biety mnie nie po­cią­gają.

– Ow­szem, ale… Chyba mi się coś po­my­liło. Ma­lin przy­szła do mnie dwa mie­siące temu i spy­tała, czy to prawda, że w cza­sie pro­wa­dzo­nych przeze mnie śledztw nie po­zwa­lam, żeby lu­dzie z mo­jej ekipy uma­wiali się ze sobą na randki. Wy­dało mi się oczy­wi­ste, że miała na my­śli cie­bie, bo od­nio­słam wra­że­nie, że je­ste­ście… Oboje bra­li­ście udział w ostat­nim śledz­twie, więc… Poza tym Ma­lin pra­cuje u nas od nie­dawna i na­prawdę two­rzy­cie zgrany duet. Zresztą sam przed chwilą po­wie­dzia­łeś, że krążą na ten te­mat różne plotki.

Jo­hans­son po­krę­cił głową.

– To oczy­wi­ste, że się do sie­bie zbli­ży­li­śmy, że utrzy­mu­jemy kon­takty w ży­ciu pry­wat­nym i za­wo­do­wym, ale do ni­czego wię­cej nie do­szło.

– Może po­wa­liła ją grypa i Ma­lin jest za słaba, żeby się z nami skon­tak­to­wać? Spró­buję za­dzwo­nić do niej ju­tro, może od­bie­rze, wi­dząc mój nu­mer. Te­raz na­prawdę mu­szę już iść. Sam wspo­mnia­łeś, że liczba osób ro­bią­cych świą­teczne za­kupy stale ro­śnie.

– W ta­kim ra­zie wi­dzimy się ju­tro – po­że­gnał ją z uśmie­chem Jo­hans­son.

Czwartek, 21 grudnia

Godzina 15.45

Ulica Hum­le­gårds­ga­tan, dziel­nica Ör­gryte, Göte­borg

Śnieg sy­pał tak gę­sto, że Lina Wik­man le­d­wie wi­działa swoje stopy. Wiatr ostro za­ci­nał, lo­do­wate krysz­tałki sma­gały ją w twarz. Ręce wsu­nęła głę­boko do kie­szeni i prze­dzie­rała się przez śnieg, sta­wia­jąc czoła sil­nym po­dmu­chom. Do przej­ścia miała krótki od­ci­nek. Zwy­kle je­chała ro­we­rem i na po­ko­na­nie tej od­le­gło­ści po­trze­bo­wała sze­ściu albo sied­miu mi­nut, ale przy ta­kiej po­go­dzie jazda by­łaby nie­moż­liwa. Mimo to mu­siała się zmie­rzyć z nie­ko­rzyst­nymi wa­run­kami po­go­do­wymi, bo po­trze­bo­wała pie­nię­dzy. Miała na­dzieję, że trudny okres, przez który prze­cho­dziła, wkrótce się skoń­czy. W Wyż­szej Szkole Han­dlo­wej zo­stał jej ostatni se­mestr, a póź­niej zo­sta­nie dy­plo­mo­waną księ­gową i nie bę­dzie mu­siała do­ra­biać sprzą­ta­niem cu­dzych do­mów i miesz­kań. Za­cznie za­ra­biać po­rządne pie­nią­dze i prze­sta­nie so­bie od­ma­wiać wielu rze­czy. Po­sta­no­wiła nie brać po­życzki na stu­dia, tylko utrzy­my­wać się z wła­snej pracy. Od dwóch lat ma trzy stałe zle­ce­nia, dzięki któ­rym za­ra­bia tyle, ile po­trze­buje. Wy­naj­muje małą ka­wa­lerkę przy ulicy Win­gårds­ga­tan, ale żeby wziąć prysz­nic, musi zejść do piw­nicy. Na za­ję­cia jeź­dzi ro­we­rem, pod­ręcz­niki i inne ma­te­riały dy­dak­tyczne kse­ruje od ko­le­gów i ko­le­ża­nek z roku. Oprócz czyn­szu za miesz­ka­nie płaci też za je­dze­nie, in­ter­net i te­le­fon ko­mór­kowy, a ubra­nia ku­puje zwy­kle wse­cond han­dzie, dla­tego ni­gdy nie są ani modne, ani ele­ganc­kie.

Ro­dzice nie po­ma­gają jej fi­nan­sowo, bo ma jesz­cze trójkę ro­dzeń­stwa. Mama sie­dzi na ka­sie w jed­nym ze skle­pów sieci Kon­sum, oj­ciec jest na ren­cie, bo cho­ruje na krę­go­słup. Na szczę­ście ma jesz­cze bab­cię, która od czasu do czasu pod­syła jej dwie­ście ko­ron. Sta­ruszka jest z niej dumna, a pie­nią­dze daje pew­nie dla­tego, że jej wnuczka jest je­dyną osobą w ro­dzi­nie kształ­cącą się na wyż­szej uczelni. Bab­cia z całą pew­no­ścią nie wy­ka­zuje się aż taką szczo­dro­ścią wo­bec reszty jej ro­dzeń­stwa.

Kie­dyś po­sta­no­wiła zo­stać księ­gową, bo była do­bra w licz­bach, które bez pro­blemu utrwa­lały jej się w gło­wie. Nu­mery te­le­fo­nów, kont ban­ko­wych… Wy­star­czyło, że raz na nie spoj­rzała, i od razu je za­pa­mię­ty­wała. Pla­no­wała, że po stu­diach przez rok po­pra­cuje w ja­kimś biu­rze księ­go­wym w Göte­borgu, naj­le­piej w pro­wa­dzo­nej przez Erika W. Stern­hega fir­mie EWS. Wła­śnie jego dom szła te­raz po­sprzą­tać. Firma EWS znana jest z tego, że ob­słu­guje duże re­stau­ra­cje, przed­sta­wi­cieli miej­sco­wych elit, waż­nych przed­się­bior­ców i dy­rek­to­rów firm. Je­śli uda jej się tam za­ła­pać, po­zna bo­ga­tych lu­dzi i na­wiąże nie­zbędne kon­takty. Po pew­nym cza­sie otwo­rzy wła­sną firmę i sta­nie się bo­gata, dzięki czemu pod­nie­sie swój sta­tus spo­łeczny. Wie­działa, że je­śli od­po­wied­nio się do tego za­bie­rze, na pewno so­bie po­ra­dzi.

Skrę­ciła w ulicę Hum­le­gårds­ga­tan i do przej­ścia zo­stał jej ostatni krótki od­ci­nek. Wszyst­kie trzy miej­sca, w któ­rych sprzą­tała, znaj­do­wały się w Ör­gryte. W przy­szło­ści kupi tu dom, po­nie­waż ad­res w tej dziel­nicy świad­czy o wy­so­kim sta­tu­sie. Wszy­scy znają dziel­nicę, od któ­rej biją pre­stiż i bo­gac­two.

Sta­nęła przed wej­ściem do domu Stern­hega – du­żej willi z tyn­ko­waną fa­sadą i bia­łymi ko­lu­mien­kami przy wej­ściu. Uwa­żała je za naj­ład­niej­sze na tej ulicy. Wy­jęła rękę z cie­płej kie­szeni i wstu­kała kod w do­mo­fo­nie, żeby otwo­rzyć dużą że­la­zną bramę zdo­bioną po­ma­lo­wa­nymi na złoty ko­lor ini­cja­łami wła­ści­ciela. Od dwóch lat, bo wła­śnie wtedy za­częła tu sprzą­tać, kod się nie zmie­nił. Two­rzyły go cy­fry je­den, sześć, trzy i dwa. Za każ­dym ra­zem, kiedy to ro­biła, przy­cho­dziła jej na myśl data bi­twy pod Lüt­zen, w któ­rej po­legł król Gu­staw II Adolf.

Kiedy sprząta, wła­ści­cieli zwy­kle nie ma w domu. Praca w cha­rak­te­rze sprzą­taczki na­dal uwa­żana jest w Szwe­cji za coś wsty­dli­wego, cho­ciaż to za­ję­cie do­brze płatne. Obec­ność wła­ści­cieli nie miała dla niej więk­szego zna­cze­nia, cho­ciaż rze­czy­wi­ście le­piej się czuje, gdy ni­kogo nie ma w tym cza­sie w domu. Za­uwa­żyła jed­nak, że kiedy zda­rza im się zo­stać, bacz­nie ją ob­ser­wują. Kiedy jest sama, cho­dzi po po­ko­jach, do­tyka róż­nych przed­mio­tów i udaje, że są jej wła­sno­ścią. Pod­czas pracy w domu Stern­hega sia­dy­wała przy biurku w jego czar­nym skó­rza­nym fo­telu, kła­dła stopy na blat i po­dzi­wiała wi­szące na ścia­nach fo­to­gra­fie, które przed­sta­wiały wła­ści­ciela w to­wa­rzy­stwie zna­nych osób. Na jed­nej z nich wi­tał się uści­skiem dłoni z Bil­lem Clin­to­nem. Cza­sem szła do sy­pialni, wcho­dziła do gar­de­roby, w któ­rej pani Stern­heg trzy­mała swoje mar­kowe ubra­nia, i długo je oglą­dała. Pew­nego razu po­sta­no­wiła przy­mie­rzyć jedną z jej wie­czo­ro­wych su­kien, wy­szy­waną pe­reł­kami w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej, od Diora. Nie­stety, źle na niej le­żała, bo wła­ści­cielka jest od niej wyż­sza o dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów.

Wiele razy wcho­dziła na na­le­żącą do Stern­hega stronę in­ter­ne­tową, sta­rała się też zna­leźć jak naj­wię­cej in­for­ma­cji na te­mat firmy i jej wła­ści­ciela. Po pew­nym cza­sie po­sta­no­wiła, że po ukoń­cze­niu stu­diów za­trudni się u niego.

***

Otwie­ra­jąc bramę wej­ściową, mu­siała użyć wszyst­kich sił, żeby od­su­nąć za­le­ga­jący na ziemi śnieg. Nikt go nie od­gar­nął, a świa­tła w ca­łym domu były zga­szone. Zdzi­wiło ją to, że świe­ciła się tylko jedna lampa ze­wnętrzna, zwłasz­cza że gę­sto pa­da­jący śnieg osła­biał bi­jący od niej blask. Po­my­ślała, że to dziwne, ale do­szła do wnio­sku, że wła­ści­ciele wy­je­chali, bo prze­cież bo­gaci lu­dzie nie spę­dzają okresu świą­teczno-no­wo­rocz­nego w domu. Na roku ma wiele ko­le­ża­nek i ko­le­gów, któ­rzy po­cho­dzą z do­brze sy­tu­owa­nych ro­dzin. Naj­czę­ściej jest tak, że te kil­ka­na­ście dni spę­dzają wła­śnie na wy­jaz­dach. Ona ni­gdy nie była za gra­nicą, no może z wy­jąt­kiem po­bytu w Da­nii, ale to się prze­cież nie li­czy.

Bro­dząc w pół­me­tro­wej war­stwie śniegu, prze­szła na tył domu, gdzie znaj­do­wało się tylne wej­ście. Bar­dzo zmar­zła, cała się trzę­sła. Prze­klęty wiatr, po­my­ślała. To je­dyna ne­ga­tywna strona miesz­ka­nia w Göte­borgu, gdzie pra­wie za­wsze, bez względu na porę roku, wieje wiatr. Zdjęła rę­ka­wiczkę, wsu­nęła dłoń do kie­szeni kurtki, wy­jęła klucz, wło­żyła go do zamka i prze­krę­ciła. Pró­bo­wała usu­nąć bu­tami za­le­ga­jący przed drzwiami biały puch, ale słabo jej to szło. W pew­nej chwili za­uwa­żyła sto­jącą obok scho­dów i ob­sy­paną śnie­giem mio­tłę, więc wzięła ją do ręki i kil­koma szyb­kimi ru­chami usu­nęła białą po­krywę sprzed drzwi. Ależ zimno, po­my­ślała, ma­rząc o tym, żeby jak naj­szyb­ciej wejść do cie­płego luk­su­so­wego domu. Było w nim wszystko, co sama chciała mieć: praw­dziwe dy­wany, do­brane przez spe­cja­li­stów od aran­ża­cji wnętrz sprzęty i pach­nące luk­su­sem ele­ganc­kie me­ble.

Chwy­ciła klamkę, żeby otwo­rzyć drzwi, ale oka­zało się, że skrzy­dło przy­mar­zło do fu­tryny. Na­parła na nie dwa razy, a kiedy ustą­piły, we­szła do ma­łego holu i od razu je za sobą za­mknęła. Otrze­pała ubra­nie oraz buty ze śniegu i po­wie­siła kurtkę na wie­szaku. Przez chwilę stała nie­ru­chomo, roz­ko­szu­jąc się cie­płem. Boże, jak tu przy­jem­nie, po­my­ślała.

Na­gle uprzy­tom­niła so­bie, że trzeba wy­łą­czyć sys­tem alar­mowy. Pra­wie o tym za­po­mniała. Szybko się od­wró­ciła, otwo­rzyła wi­szącą na ścia­nie przy drzwiach wej­ścio­wych małą skrzynkę, wstu­kała kod i do­słow­nie w ostat­niej se­kun­dzie wy­łą­czyła alarm w ca­łym domu. Gdyby tego nie zro­biła, w ciągu kwa­dransa przy­je­cha­liby pra­cow­nicy firmy ochro­niar­skiej Se­cu­ri­tas. Przy­po­mniała so­bie, że miała spraw­dzić, czy nie do­stała no­wych wia­do­mo­ści. Wy­jęła te­le­fon i zer­k­nęła na wy­świe­tlacz.

Dwa ese­mesy. Po­czuła strach, żo­łą­dek jej się skur­czył, a jego treść po­de­szła Li­nie do gar­dła. Na­tych­miast za­dzia­łały kubki sma­kowe, więc szybko prze­łknęła ślinę, żeby po­zbyć się z ust nie­mi­łego smaku. Czy ten gno­jek ni­gdy nie prze­sta­nie jej nę­kać? Przez kilka dni pa­no­wał spo­kój i miała na­dzieję, że to się wię­cej nie po­wtó­rzy. A może ese­mesy przy­słał jej ktoś inny? Tylko kto? Dwa dni temu zmie­niła nu­mer i po­dała go tylko kilku oso­bom, w tym ma­mie i paru ko­le­żan­kom z roku. Po­sta­no­wiła nie cze­kać, tylko od razu za­po­znać się z tre­ścią wia­do­mo­ści. Uznała, że tak bę­dzie le­piej. Pierw­sza z nich brzmiała: Masz nowy nu­mer te­le­fonu, ale za­po­mnia­łaś mnie o tym po­wia­do­mić. Roz­wiążmy ten pro­blem na spo­koj­nie, żeby obie strony były za­do­wo­lone. Je­steś mi to winna… Czy Ty ni­gdy nie bie­rzesz od­po­wie­dzial­no­ści za swoje czyny? Zła­ma­łaś mi serce, ale ja się ni­gdy nie pod­dam!

Niech to szlag! Mar­kus ja­kimś spo­so­bem zdo­był jej nowy nu­mer. Dłu­żej tego nie wy­trzyma! Ko­le­żanki z roku opo­wia­dały jej o wir­tu­al­nych rand­kach, co brzmiało na­prawdę in­try­gu­jąco. Sie­dze­nie w domu i flir­to­wa­nie w in­ter­ne­cie wy­dało jej się bez­pieczne. Za­ło­żyła dwa pro­file, ale nie wsta­wiła na nie swo­ich zdjęć ani nie po­dała praw­dzi­wych da­nych oso­bo­wych, tylko zro­biła to, co inni użyt­kow­nicy por­tali rand­ko­wych: wy­my­śliła nick Dzika Betty. Od razu do­stała mnó­stwo wia­do­mo­ści. Więk­szość po­cho­dziła od wa­ria­tów, ale kilka ją za­in­te­re­so­wało, zwłasz­cza ta od Mar­kusa. Ko­re­spon­do­wali przez kilka ty­go­dni, a kiedy się z nim spo­tkała, nie do­znała roz­cza­ro­wa­nia. Prze­ciw­nie, Mar­kus wy­dał jej się miły i cza­ru­jący. Na pierw­sze spo­tka­nie umó­wili się w ka­wiarni w dziel­nicy Haga. Mar­kus po­dał jej na po­wi­ta­nie rękę i szcze­rze się do Liny uśmiech­nął, a jego uśmiech wzbu­dził jej za­ufa­nie. Ła­two zna­leźli wspólne te­maty do roz­mów, cho­ciaż Mar­kus był od niej o dzie­sięć lat star­szy. Przy roz­sta­niu przy­tu­lił ją do sie­bie i w tym mo­men­cie za­ko­chała się w nim po uszy. Nie mo­gła tylko zro­zu­mieć, ja­kim cu­dem spo­tyka się z nią tak przy­stojny, miły fa­cet. Dała mu swój nu­mer te­le­fonu, a tym sa­mym po­stą­piła wbrew za­le­ce­niom, które można zna­leźć na każ­dym por­talu rand­ko­wym. Po tym spo­tka­niu Mar­kus wy­sy­łał jej po kilka ese­me­sów dzien­nie, a po dwóch ko­lej­nych spo­tka­niach na mie­ście za­pro­siła go do sie­bie do domu. Przy­niósł jej dwa­dzie­ścia czer­wo­nych róż i to­mik wier­szy mi­ło­snych. Była nim już tak za­uro­czona, że uczu­cie cał­kiem ją za­śle­piło.

Ich ro­mans trwał pra­wie cztery mie­siące. Spo­ty­kali się kilka razy w ty­go­dniu, za­wsze w jej miesz­ka­niu. Po pew­nym cza­sie za­uwa­żyła, że Mar­kus jest za­zdro­sny. Na po­czątku brała to za prze­jaw tro­ski, ale kiedy zro­zu­miała, że męż­czy­zna chce kon­tro­lo­wać jej ży­cie, po­sta­no­wiła z nim ze­rwać. I wtedy za­częło się pie­kło, które trwa od dwóch mie­sięcy. Mar­kus wy­dzwa­niał do niej po dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści razy dzien­nie, wy­sy­łał jej se­ryj­nie ese­mesy i pi­sał dłu­gie ma­ile, za­pew­niał, że ją ko­cha, ale czuje się przez nią oszu­kany, a na­wet wy­py­ty­wał, ilu miała męż­czyzn w cza­sie trwa­nia ich związku. Za­pew­niał też, że ni­gdy nie prze­sta­nie o nią wal­czyć. Po­czuła szczy­pa­nie pod po­wie­kami, dwa razy głę­boko ode­tchnęła. Nie, Mar­kus nie jest wart jej łez. Klik­nęła w na­stępną wia­do­mość. Dbaj o sie­bie, mam na­dzieję, że wszystko u Cie­bie w po­rządku i miło spę­dzisz święta. Być może wy­ślę Twoim przy­ja­cio­łom tro­chę faj­nych pre­zen­tów… Ca­łuję, Mar­kus.

Wpa­dła w pa­nikę, po­czuła, jak strach prze­nika jej włókna ner­wowe. O co mu cho­dzi z tymi świę­tami? Co znowu wy­my­ślił? Ja­kie pre­zenty za­mie­rza wy­słać jej zna­jo­mym? Może w końcu po­winna zgło­sić to na po­li­cję? My­ślała o tym wie­lo­krot­nie i kilka razy szła już na ko­mendę przy Skåne­ga­tan, ale za­wsze opusz­czała ją od­waga. Co niby mia­łaby ze­znać? Że za­re­je­stro­wała się na por­talu rand­ko­wym, uży­wała nicka Dzika Betty, ma­ilo­wała z nie­zna­nym fa­ce­tem i wy­ka­zała się na­iw­no­ścią, bo opo­wie­działa mu o wielu spra­wach, o któ­rych nie po­wi­nien wie­dzieć? Na przy­kład o swo­ich bo­ga­tych przy­ja­cio­łach. Wszystko ro­biła tylko po to, żeby da­lej z nim flir­to­wać, a przy oka­zji uda­wała, że jest znacz­nie bar­dziej na­miętną i do­świad­czoną ko­bietą, niż była w rze­czy­wi­sto­ści. Otwo­rzyła przed nim serce, opo­wie­działa mu o so­bie i swo­ich zna­jo­mych i do­piero po dłu­gim cza­sie uświa­do­miła so­bie, że tak na­prawdę nic o nim nie wie. Przy­po­mniało jej się, jak spryt­nie wy­cią­gał z niej różne szcze­góły, a o so­bie opo­wia­dał dru­go­rzędne fakty. Kiedy spraw­dziła jego nu­mer te­le­fonu, oka­zało się, że używa karty typu pre­paid. W końcu po­sta­no­wiła go le­piej prze­świe­tlić i usta­liła, że Mar­kus Lind­kvist mieszka w dziel­nicy Jo­han­ne­berg przy ulicy Eklan­da­ga­tan. Po­je­chała tam i za­dzwo­niła do drzwi, ale otwo­rzył jej obcy męż­czy­zna, któ­rego pra­wie zmu­siła, żeby dla po­twier­dze­nia swo­jej toż­sa­mo­ści oka­zał ja­kiś do­ku­ment. Po tym wszyst­kim do­szła do wnio­sku, że je­śli pój­dzie na po­li­cję i po­każe ese­mesy od Mar­kusa, nikt jej nie uwie­rzy, że czuje się za­gro­żona. W każ­dej wia­do­mo­ści sta­wiał wie­lo­kro­pek, ale po każ­dym jego ema­ilu była tak prze­stra­szona, że stra­ciła ape­tyt i prze­stała do­brze sy­piać. Wy­czu­wała bo­wiem ukrytą groźbę.

***

Ten by­dlak do­brze wie­dział, co robi. Uznała jego za­cho­wa­nie za zwy­kły stal­king, o któ­rym czy­tała w in­ter­ne­cie. Nie­któ­rzy stal­ke­rzy prze­śla­dują swoje ofiary la­tami. W ta­kich sy­tu­acjach obo­wią­zuje za­sada, żeby nie od­po­wia­dać na ich za­czepki w for­mie li­stów, ese­me­sów albo ma­ili, bo każda od­po­wiedź prze­śla­dowcę na­kręca i jesz­cze bar­dziej mo­ty­wuje do dzia­ła­nia. Na po­czątku dzwo­niła do Mar­kusa, żeby prze­mó­wić mu do ro­zumu, ale za każ­dym ra­zem żą­dał, żeby się przed nim spo­wia­dała z tego, co ro­biła. Mu­siała go pro­sić o wy­ba­cze­nie, bo twier­dząc, że go ko­cha, znisz­czyła mu ży­cie. Zmar­no­wał dla niej cztery mie­siące, a ona na­gle z nim ze­rwała. Twier­dził, że nie ro­zu­mie ta­kiego za­cho­wa­nia. Prze­pra­szała go więc, pła­kała i krzy­czała, ale to nie po­ma­gało, a prze­śla­do­wa­nia się nie skoń­czyły. Twier­dził, że nie może z tym skoń­czyć, bo ją ko­cha, a poza tym wie, że ona ko­cha jego i oboje są so­bie prze­zna­czeni.

Za­częła się więc sto­so­wać do po­rad zna­le­zio­nych w in­ter­ne­cie. Prze­stała od­po­wia­dać na jego te­le­fony i ese­mesy. Na po­czątku było jesz­cze go­rzej, ale po­tem Mar­kus się uspo­koił. Zda­rzały się dni, kiedy w ogóle jej nie drę­czył. Nie­stety, od pew­nego czasu za­czął dzia­łać jakby ze zdwo­joną mocą.

W tej sa­mej chwili roz­legł się sy­gnał in­for­mu­jący o na­dej­ściu ese­mesa. Lina aż się wzdry­gnęła. Oczy za­szły jej łzami, roz­pacz ode­brała jej siły. Ostroż­nie oparła się o ścianę przed­po­koju i od­czy­tała nową wia­do­mość: Czy Erik W. Stern­heg zna Dziką Betty? Je­śli szu­kasz pracy, mogę Ci dać re­fe­ren­cje. Na przy­kład wy­słać mu kilka wia­do­mo­ści od niej… A może roz­wią­żemy ten pro­blem ra­zem? Kiedy się spo­tkamy? Ty zde­cy­duj…

Osu­nęła się na pod­łogę i sku­liła w po­zy­cji płodu. Tylko nie to, po­my­ślała, tylko nie to! Mar­kus nie może znisz­czyć ma­rzeń to­wa­rzy­szą­cych jej przez ostat­nie lata. Je­śli fak­tycz­nie wy­śle Stern­he­gowi ma­ile, o któ­rych wspo­mniał, ona ni­gdy nie do­sta­nie pracy w jego fir­mie. Dwie mi­nuty sie­działa nie­ru­chomo, aż w końcu wzięła się w garść i od­dzwo­niła. Mar­kus ode­brał po pierw­szym sy­gnale.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie, jak się masz? – spy­tał.

Miała ochotę krzyk­nąć, że pa­skud­nie, ale nie zro­biła tego. I tak w ni­czym by jej to nie po­mo­gło.

– W po­rządku – od­parła i otarła dło­nią łzy. – Czego ty wła­ści­wie chcesz?

– Czego chcę? Że­byś w końcu zro­zu­miała, co mi zro­bi­łaś. Ba­wi­łaś się mną, i to przez wiele mie­sięcy. Ro­bi­łem dla cie­bie wszystko, kilka razy dzien­nie wy­sy­ła­łem ci mi­ło­sne ma­ile i ese­mesy i ku­po­wa­łem ci pre­zenty, które chęt­nie przyj­mo­wa­łaś. Już nie pa­mię­tasz? A co było po­tem? Na­gle oznaj­mi­łaś, że ze mną zry­wasz, a winę zrzu­ci­łaś na mnie. Czyżby moje miej­sce za­jął ktoś nowy? Po­wiedz! Ile razy w cza­sie trwa­nia na­szego związku spo­ty­ka­łaś się z in­nymi męż­czy­znami?

Po­dobne dys­ku­sje to­czyli ze sobą wiele razy.

– Spo­ty­ka­łam się tylko z tobą i do­brze o tym wiesz. Za każ­dym ra­zem, gdy do mnie przy­cho­dzi­łeś, po­zwa­la­łam ci zaj­rzeć do mo­jej skrzynki z ma­ilami. Ni­kogo in­nego oprócz cie­bie nie mia­łam. Czy mo­żesz zo­sta­wić mnie w spo­koju?

– Do­sze­dłem do in­nego wnio­sku, a mia­no­wi­cie że przed każ­dym na­szym spo­tka­niem opróż­nia­łaś kosz, że­bym nie mógł prze­czy­tać tego, co w nim było.

– Za­pew­niam cię, że ni­gdy tego nie zro­bi­łam. Li­czy­łeś się tylko ty. Czego ode mnie chcesz? Czemu nie zo­sta­wisz mnie w spo­koju? Nie chcę mieć z tobą już nic do czy­nie­nia. Prze­stań mnie prze­śla­do­wać.

– Uspo­kój się. Do­brze wiesz, co nas łą­czyło, więc nie mogę cię tak po pro­stu zo­sta­wić. Mu­sisz to w końcu zro­zu­mieć. Po­da­ro­wa­łaś mi cztery cu­downe mie­siące, a po­tem na­gle, bez żad­nego uza­sad­nie­nia po­wie­dzia­łaś, że to ko­niec. Na­leżę do lu­dzi, któ­rzy mu­szą znać prawdę, żeby móc nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Po­nie­waż jed­nak nie od­bie­rasz te­le­fonu, nie chcesz się ze mną spo­ty­kać ani wszyst­kiego mi wy­ja­śnić, że­bym mógł nor­mal­nie żyć, na­dal będę ro­bił to, co do tej pory. Ko­cham cię i wiem, że ty też mnie ko­chasz, więc dla­czego mnie tak trak­tu­jesz? Co się tak na­prawdę stało? Mu­siało się wy­da­rzyć coś, co na­sta­wiło cię prze­ciwko mnie. Jest ktoś inny, prawda? Mu­simy się spo­tkać i to wy­ja­śnić.

Bez względu na to, co Mar­kus mó­wił, za­wsze żon­glo­wał sło­wami w taki spo­sób, jakby chciał udo­wod­nić, że po­wstały pro­blem nie ma nic wspól­nego z nim ani z pró­bami kon­tro­lo­wa­nia przez niego jej za­cho­wań. Spoj­rzała na ze­ga­rek. Za kwa­drans piąta.

– Nie mogę dłu­żej z tobą roz­ma­wiać, mu­szę wra­cać do pracy, ale je­śli chcesz, mo­żemy się spo­tkać ju­tro.

– Zgoda, do­sto­suję się do cie­bie. Będę u cie­bie ju­tro wie­czo­rem o siód­mej. Ży­czę ci mi­łego wie­czoru i…

Mar­kus nie do­koń­czył, tylko się ro­ze­śmiał.

– I co?

– Wiem, że mnie ko­chasz.

Roz­mowa do­bie­gła końca i Mar­kus się roz­łą­czył. By­dlak, pew­nie te­raz za­ciera ręce. Miała ochotę ci­snąć te­le­fo­nem o ścianę, ale tylko wsu­nęła go do tyl­nej kie­szeni. Musi się za­brać do pracy, sku­pić na czymś in­nym, prze­stać my­śleć o Mar­ku­sie, zna­leźć na niego ja­kie­goś haka. Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ru­szyła do ko­mórki ze sprzę­tem i wy­jęła z niej od­ku­rzacz, proszki i wia­dro ze szma­tami. Dzi­siaj za­cznie od ła­zienki na pię­trze. Do­pro­wa­dza­nie ta­kich miejsc do po­rządku na­leży do naj­gor­szych czyn­no­ści, gdy się sprząta u ob­cych lu­dzi. Po­de­szła do scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro i po­czuła trudny do okre­śle­nia za­pach, który chwilę póź­niej za­czął przy­po­mi­nać smród zgni­li­zny. Czyżby w domu le­żał zde­chły szczur? Sły­szała, że w nie­któ­rych sta­rych bu­dyn­kach te stwo­rze­nia prze­do­stają się do se­de­sów ru­rami ka­na­li­za­cyj­nymi. We­szła na górę, po­sta­wiła od­ku­rzacz i wia­dro na pod­ło­dze i po­czuła, że za­pach jest tu jesz­cze bar­dziej in­ten­sywny. Przez po­kój z ki­nem do­mo­wym prze­szła do du­żej sy­pialni. Smród stał się nie do znie­sie­nia, ale łóżko było po­ście­lone i wszystko wy­glą­dało nor­mal­nie. Otwo­rzyła drzwi przy­le­ga­ją­cej do sy­pialni gar­de­roby, ale pa­no­wał w niej cał­ko­wity po­rzą­dek. Po­zo­stała ła­zienka. Za­wa­hała się, bo do­szła do wnio­sku, że coś jest nie tak. In­tu­icja jej pod­po­wia­dała, żeby tym ra­zem dała so­bie spo­kój ze sprzą­ta­niem, ale uznała, że przez roz­mowę z Mar­ku­sem stra­ciła zbyt dużo czasu i po­winna się za­brać do pracy. Chwy­ciła klamkę i otwo­rzyła drzwi. Wi­dok, który uj­rzała, był tak prze­ra­ża­jący, że na lata utkwił jej w pa­mięci. Białe ka­felki nie były już białe, bo od pod­łogi po su­fit po­kry­wały je brą­zo­wawe plamy i smugi. W nie­któ­rych miej­scach po­ro­biły się po­dłużne na­cieki, które wy­glą­dały tak, jakby ktoś je tam na­kleił. Roz­glą­dała się po ła­zience roz­bie­ga­nym wzro­kiem i za­pi­sy­wała w pa­mięci każdy szcze­gół. Na twar­dych ka­flach twa­rzą do pod­łogi le­żały zwłoki męż­czy­zny. Jego plecy, kark i tylna część głowy przy­po­mi­nały krwawą masę. Ciało po­kryte było okrą­głymi otwo­rami i wy­glą­dało tak, jakby ktoś pró­bo­wał je po­na­kłu­wać. Obok zwłok le­żał za­krwa­wiony mło­tek. Od razu się do­my­śliła, dla­czego męż­czy­zna wy­glą­dał tak, a nie ina­czej.

Kiedy so­bie uświa­do­miła, że to ciało Stern­hega, prze­szył ją lo­do­waty chłód. Wsu­nęła rękę do kie­szeni i za­częła szu­kać te­le­fonu. Zdu­mie­wa­jąco spo­koj­nie wy­brała nu­mer alar­mowy, ale gdy po kilku trwa­ją­cych wiecz­ność se­kun­dach ktoś ode­brał, żo­łą­dek tak jej się skur­czył, że zwy­mio­to­wała, a jego za­war­tość try­snęła jak fon­tanna na pod­łogę i po­kie­re­szo­wane zwłoki Stern­hega.

Czwartek, 21 grudnia

Godzina 17.19

Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, Göte­borg

Ma­gnus Axels­son, ope­ra­tor w Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, po­pra­wił słu­chawki. Od dawna uwie­rały go w uszy, ale stale bra­ko­wało mu czasu, żeby je wy­mie­nić na nowe. Po­trze­bo­wał na to dwóch mi­nut, ale tego dnia liczba zgło­szeń była więk­sza niż zwy­kle. Jego ko­le­dzy zre­zy­gno­wali na­wet z obo­wiąz­ko­wej prze­rwy, bo bra­ko­wało lu­dzi do pracy. Wielu pra­cow­ni­ków wzięło przed świę­tami wolne, a poza tym wśród per­so­nelu sza­lała grypa żo­łąd­kowa. Pa­da­jący śnieg wy­wo­łał chaos ko­mu­ni­ka­cyjny w mie­ście, co miało okre­ślone skutki. Ich cen­trum nie było przy­go­to­wane na kon­se­kwen­cje tak ob­fi­tych opa­dów, któ­rych nie zdo­łał prze­wi­dzieć na­wet In­sty­tut Me­te­oro­lo­gii. Pa­nu­jącą sy­tu­ację po­gar­szał silny wiatr.

W pew­nej chwili ktoś po­ło­żył mu dłoń na ra­mie­niu. Ulrika, kie­row­niczka zmiany, stała za nim z kub­kiem kawy.

– Masz ja­kieś nowe wie­ści o po­go­dzie? – spy­tał.

– Tylko tyle, że ta­kie wa­runki się utrzy­mają, cho­ciaż po­ja­wiła się na­dzieja, że wkrótce cho­ciaż prze­sta­nie pa­dać śnieg. Prze­cież to nie może trwać wiecz­nie. Sy­pie od pół­to­rej doby jak sza­lony. Ka­retki i straż po­żarna z tru­dem do­cie­rają na miej­sca, do któ­rych są wzy­wane, a służby od­śnie­żają mia­sto na okrą­gło, żeby le­ka­rze i stra­żacy mo­gli do­trzeć do naj­pil­niej­szych wy­pad­ków. Sy­tu­acja jest tak zła, że od we­zwa­nia ka­retki do przy­jazdu na miej­sce mija na­wet sie­dem go­dzin. Jed­nostki obrony cy­wil­nej rzu­ciły do walki z ży­wio­łem wszyst­kie siły, ja­kimi dys­po­no­wały, a woj­sko od­dało do oczysz­cze­nia ulic swój ta­bor.

Axels­son ski­nął głową i wes­tchnął w my­ślach. Do końca dy­żuru zo­stało mu pół­to­rej go­dziny. Był głodny i zmę­czony, ale wie­dział, że nie może tak po pro­stu wstać i pójść do domu, bo ci, któ­rzy mają prze­jąć dy­żur po nim, mogą mieć kło­poty z do­tar­ciem na miej­sce.

– Czy mo­gła­byś mi za­ła­twić nowy ze­staw słu­chaw­kowy? Obecny mnie uwiera.

– Ja­sne. Wra­cam za pięć mi­nut.

W tej sa­mej chwili na ekra­nie mo­ni­tora wy­świe­tlił się ko­mu­ni­kat in­for­mu­jący o tym, że do ode­bra­nia jest ko­lejna roz­mowa, jedna z wielu ocze­ku­ją­cych. Axels­son na­pił się kawy i spy­tał:

– Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, co się stało?

Lina Wik­man sły­szała jego pewny sie­bie mę­ski głos, ale słowa uwię­zły jej w gar­dle. Chciała wy­krzy­czeć swój strach, opo­wie­dzieć, że całe jej ży­cie roz­sy­puje się w drobny mak, a przy­szłość, którą so­bie za­pla­no­wała, przez złych lu­dzi roz­pada się na jej oczach jak do­mek z kart. Tylko dla­czego ich ofiarą pa­dła wła­śnie ona? Axels­son sły­szał w tle jej od­dech, więc spy­tał po­now­nie:

– Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, co się stało?

Spoj­rzał na ekran i usta­lił, że roz­mowa pro­wa­dzona jest z nu­meru na­le­żą­cego do Liny Wik­man. Po dru­giej stro­nie na­dal pa­no­wała ci­sza. Może te­le­fon sam się po­łą­czył z nu­me­rem na­le­żą­cym do cen­trum? Ostat­nio ta­kich po­łą­czeń jest co­raz wię­cej. Po­wód jest pro­sty: lu­dzie no­szą ko­mórki w tyl­nej kie­szeni spodni, a gdy kla­wia­tura nie jest za­bez­pie­czona, apa­rat sam wy­biera nu­mer i dzwoni. Na­gle Axels­son usły­szał coś, co przy­po­mi­nało kwi­le­nie. A więc jed­nak ktoś tam był!

– Ro­zu­miem, że nie mo­żesz mó­wić – za­czął. – Czy mo­żesz to po­twier­dzić, pu­ka­jąc je­den raz w mi­kro­fon?

Wik­man była cała spa­ra­li­żo­wana, czuła, jak znowu ogar­nia ją pa­nika. Wszystko w po­koju stra­ciło ko­lor, me­ble i ob­razy za­fa­lo­wały jej przed oczami i znowu zro­biło jej się nie­do­brze. Na­gle za­częła się trząść. Na po­czątku trzę­sły jej się nogi, po­tem drgawki ob­jęły brzuch i ra­miona, aż na końcu trzę­sła się cała, i to z taką siłą, że upu­ściła te­le­fon.

Axels­son wy­tę­żył zmy­sły, a gdy usły­szał słabe stuk­nię­cie w mi­kro­fon, włą­czył funk­cję, która miała mu po­móc w usta­le­niu lo­ka­li­za­cji dzwo­nią­cej osoby.

– Je­śli je­steś w po­miesz­cze­niu za­da­szo­nym, stuk­nij w te­le­fon je­den raz.

Przez kilka mi­nut za­da­wał ko­lejne py­ta­nia, ale po dru­giej stro­nie na­dal pa­no­wała ci­sza. Po­łą­czył się więc z po­li­cją i prze­ka­zał lo­ka­li­za­cję dzwo­nią­cej osoby. Za­strzegł przy tym, że może cho­dzić o sy­tu­ację, gdy za­gro­żone jest ludz­kie ży­cie. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach wy­sy­łałby na miej­sce ka­retkę po­go­to­wia, ale wie­dział, że w ta­kich wa­run­kach po­go­do­wych nie warto na­wet pró­bo­wać.

Piątek, 22 grudnia

Godzina 05.26

Göte­borg, ulica Lyc­kans väg

Berg­man po­grą­żona była w głę­bo­kim śnie, ale i tak usły­szała, jak dzwoni te­le­fon. Z nie­chę­cią stwier­dziła, że w miarę upływu czasu dźwięk nie usta­wał, tylko na­ra­stał. Otwo­rzyła oczy i spoj­rzała na sto­jący na noc­nej szafce ra­diowy bu­dzik. Wpół do szó­stej. Szybko do­szła do wnio­sku, że coś się wy­da­rzyło. Pod­nio­sła słu­chawkę i usia­dła na łóżku.

– Berg­man, słu­cham.

– Dzień do­bry, mówi Tommy Va­le­fors, ofi­cer dy­żurny. Prze­pra­szam, że cię bu­dzę o tak wcze­snej po­rze, ale mamy za sobą okropną noc. Wzy­wają cię na ulicę Hum­le­gårds­ga­tan w Ör­gryte.

Berg­man wstała z łóżka, po­de­szła do okna i unio­sła ża­lu­zje, żeby wyj­rzeć na dwór. Na­dal wiał silny wiatr i pa­dał gę­sty śnieg. Przez noc na­pa­dało go przy­naj­mniej metr.

– Co się stało?

– Dwa­dzie­ścia pięć mi­nut po sie­dem­na­stej ktoś za­dzwo­nił do Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego z nu­meru za­re­je­stro­wa­nego na Linę Wik­man. Na po­czątku dy­żurny my­ślał, że te­le­fon sam się włą­czył, ale po­tem usły­szał coś, co brzmiało jak ludzki od­dech, więc pró­bo­wał się skon­tak­to­wać z tą osobą na różne spo­soby. W od­po­wie­dzi dzwo­niący stuk­nął w mi­kro­fon te­le­fonu i po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane. Dy­żurny dzwo­nił pod ten nu­mer jesz­cze kilka razy, ale nu­mer cią­gle był za­jęty. Włą­czył więc pro­gram do usta­la­nia lo­ka­li­za­cji abo­nenta, a po­tem wszyst­kie ze­brane in­for­ma­cje i współ­rzędne ad­re­sowe prze­ka­zał do wła­ści­wej ko­men­dzie po­li­cji. Zgło­sze­nie prze­le­żało kilka go­dzin i do­piero po dłuż­szym cza­sie wy­słano pa­trol, żeby spraw­dził, co się stało. Po­dany ad­res był przy­bli­żony, więc znowu upły­nęło tro­chę czasu, za­nim tra­fili pod wła­ściwy. To willa przy Hum­le­gårds­ga­tan 21.

– Co było da­lej? – spy­tała Berg­man. Była już po­iry­to­wana tak dłu­gim wstę­pem. Przejdź do rze­czy, czło­wieku, do­dała w my­ślach.

– Nasz pa­trol wszedł do bu­dynku tyl­nymi drzwiami i zna­lazł w środku mar­twego męż­czy­znę i prze­ra­żoną ko­bietę. Z tego, co nam prze­ka­zali przez te­le­fon, wy­nika, że to nie była na­tu­ralna śmierć. Męż­czy­zna zo­stał za­bity przy po­mocy młotka.

– Czemu dzwo­ni­cie w tej spra­wie do mnie? – spy­tała Berg­man. Oczami wy­obraźni uj­rzała, jak jej świą­teczne plany roz­wie­wają się jak dym.

– Po­se­sja na­leży do Erika Stern­hega, który pro­wa­dzi sprawy po­dat­kowe wielu ce­le­bry­tów. Na pewno o nim sły­sza­łaś. Ting­ström uważa, że je­śli ofiarą za­bójcy padł wła­ści­ciel, sprawa sta­nie się me­dialna, i dla­tego uznał, że to ty po­win­naś po­pro­wa­dzić śledz­two.

***

Al­bert Ting­ström od wielu lat był na­czel­ni­kiem wy­działu i bez­po­śred­nim prze­ło­żo­nym In­grid Berg­man. Wcale się więc nie zdzi­wiła, że kie­ro­wa­nie do­cho­dze­niem po­wie­rzył wła­śnie jej. Nie miała ży­cia pry­wat­nego i w okre­sie świą­tecz­nym zwy­kle peł­niła dy­żur, cho­ciaż w tym roku wzięła wolne. Ting­ström wie­dział, że tego dnia za­mie­rzała wyjść z biura wcze­śniej, bo zło­żyła wnio­sek o urlop do dwu­dzie­stego ósmego grud­nia, a on oso­bi­ście go pod­pi­sał.

– Ro­zu­miem, ale nie wiem, o któ­rej tam będę – od­parła. – W taką po­godę mogę mieć pro­blemy z szyb­kim do­tar­ciem na miej­sce.

– Po­może nam woj­sko, za pół go­dziny przed twój dom pod­je­dzie woj­skowy wóz, który cię tam za­wie­zie. Służby nie na­dą­żają z od­śnie­ża­niem ulic, a w nocy mie­li­śmy praw­dziwe pie­kło. Lu­dzie bez prze­rwy do nas dzwo­nią.

– Co z na­szymi tech­ni­kami?

– Są w dro­dze. To­wa­rzy­szą im Tho­mas Al­freds­son i Vi­king Jo­hans­son.

– A le­karz me­dy­cyny są­do­wej?

– Pra­cuję nad tym, ale na ra­zie ni­czego nie mogę obie­cać.

– Ro­zu­miem. Zgło­szę się, je­śli będę po­trze­bo­wała wię­cej lu­dzi.

– Je­śli nie prze­sta­nie pa­dać, mo­żesz o nich za­po­mnieć. Przez mia­sto mogą prze­jeż­dżać po­jazdy woj­skowe, pia­skarki i pługi do od­śnie­ża­nia ulic. Na­szych lu­dzi wy­sy­łamy tylko do naj­pil­niej­szych spraw.

***

Roz­mowa do­bie­gła końca. Pół go­dziny, po­my­ślała Berg­man i po­szła do kuchni. Na­sta­wiła wodę na kawę, przy­go­to­wała kilka ka­na­pek i za­brała się do je­dze­nia. W tym sa­mym cza­sie przy­go­to­wała czapkę, ocie­plane spodnie, bie­li­znę ter­mo­ak­tywną, grube rę­ka­wiczki i pu­chową kurtkę. Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej spoj­rzała przez ku­chenne okno i zo­ba­czyła, jak przed jej do­mem par­kuje woj­skowy po­jazd gą­sie­ni­cowy w ko­lo­rach uła­twia­ją­cych ka­mu­flaż. Chciała wyjść, ale nie mo­gła, bo drzwi za­sy­pał śnieg i nie dało się ich otwo­rzyć na­wet na cen­ty­metr. Po­sta­no­wiła więc za­dzwo­nić do dy­żur­nego na ko­men­dzie. Chciała go po­pro­sić, żeby prze­ka­zał kie­rowcy po­jazdu, że osoba, po którą przy­je­chał, nie może się wy­do­stać z bu­dynku. Na szczę­ście w tej sa­mej chwili usły­szała gło­śne pu­ka­nie do drzwi, a po­tem roz­le­gły się dźwięki przy­po­mi­na­jące od­gar­nia­nie śniegu ze scho­dów. Chwy­ciła klamkę, za­parła się o pod­łogę i udało jej się uchy­lić drzwi na sze­ro­kość dwu­dzie­stu cen­ty­me­trów. Do środka wdarły się kłęby śniegu. W progu stał męż­czy­zna w woj­sko­wym mun­du­rze. W ręce trzy­mał szu­flę i sze­roko się uśmie­chał.

– Czy pani ko­mi­sarz In­grid Berg­man? – za­py­tał gło­śno twar­dym skoń­skim dia­lek­tem, sta­ra­jąc się prze­krzy­czeć wiatr.

Po­li­cjantka ski­nęła głową i prze­ci­snęła się przez szcze­linę w drzwiach. Szła po­chy­lona do przodu, żeby chro­nić twarz przez ude­rze­niami lo­do­wa­tego wia­tru. W ta­kiej po­zy­cji po­ko­nała od­le­głość dzie­lącą ją od chod­nika i szybko we­szła do po­jazdu, w któ­rym pa­no­wało przy­jemne cie­pło.

– Tu jest jak w li­mu­zy­nie – stwier­dził sie­dzący za kie­row­nicą dwu­dzie­sto­kil­ku­letni męż­czy­zna i wy­cią­gnął do niej rękę na po­wi­ta­nie. – Na­zy­wam się Mi­kael. Mamy po­je­chać na ulicę Hum­le­gårds­ga­tan 21. Wie pani, gdzie to jest, czy mam włą­czyć na­wi­ga­cję?

– Wiem i mogę po­pro­wa­dzić. To pół­tora ki­lo­me­tra stąd.

– Zo­ba­czymy, ile czasu nam to zaj­mie w tych wa­run­kach – od­parł z uśmie­chem Mi­kael i ru­szył.

***

Na miej­sce do­tarli do­piero po trzy­dzie­stu mi­nu­tach. Berg­man była lekko zszo­ko­wana, że za­jęło im to aż tyle czasu. Cen­trum mia­sta za­sy­pane było war­stwą śniegu, która miej­scami miała sto cen­ty­me­trów. Na nie­któ­rych uli­cach le­żały pra­wie czte­ro­me­trowe za­spy się­ga­jące da­chów. Wszę­dzie wi­dać było po­rzu­cone sa­mo­chody, a w Li­se­berg i na ulicy Kor­svägen stały ko­lumny za­sy­pa­nych śnie­giem au­to­bu­sów i tram­wa­jów. Berg­man wy­szła z po­jazdu i po­pro­siła kie­rowcę, żeby kilka mi­nut na nią po­cze­kał. Brama wej­ściowa była otwarta, ktoś zdą­żył też od­śnie­żyć pro­wa­dzącą na tył domu alejkę. Berg­man we­szła do środka. W przed­po­koju cze­kał na nią funk­cjo­na­riusz Lars Fred­berg.

– Sie­dzimy w kuchni – po­wie­dział ści­szo­nym gło­sem. Wska­zał pal­cem przez ra­mię i do­dał: – Jest tam dziew­czyna, którą zna­leź­li­śmy przy zwło­kach.

– Jesz­cze tu jest? – zdzi­wiła się Berg­man, uno­sząc brwi.

– Tak.

– Dla­czego?

– Nie wi­dzi pani, że pada śnieg? – spy­tał po­li­cjant, a wi­dząc błysk w jej oczach, od razu zmie­nił ton: – Prze­pra­szam, ale je­stem nie­wy­spany i zszo­ko­wany tym, co tu uj­rza­łem. W mie­ście ogło­szono stan klę­ski ży­wio­ło­wej, po uli­cach jeż­dżą tylko po­jazdy uprzy­wi­le­jo­wane. To, że udało nam się tu do­trzeć, uwa­żam za praw­dziwy cud. Po dro­dze dwa razy utknę­li­śmy, ale i tak mie­li­śmy szczę­ście, bo przez więk­szą część trasy je­cha­li­śmy za płu­giem śnież­nym. Ra­dio­wóz zo­sta­wi­li­śmy przy Sankt Sig­frids­ga­tan. Pró­bo­wa­li­śmy tu ścią­gnąć ja­kiś inny wóz, żeby od­wieźć dziew­czynę do szpi­tala, ale wy­gląda na to, że dla osób od­po­wia­da­ją­cych za po­rzą­dek w mie­ście ta młoda ko­bieta, która zna­la­zła trupa i do­znała szoku, znaj­duje się na sa­mym końcu li­sty prio­ry­te­tów.

– Kim jest i co ze­znała?

– Nie udało nam się z niej wy­do­być ani słowa. Na­dal jest w szoku.

– Przed do­mem stoi woj­skowy po­jazd. Mam na­dzieję, że nie od­je­chał. Po­wiedz któ­re­muś z na­szych lu­dzi, żeby ją za­wiózł do szpi­tala.

Fred­berg ski­nął głową, a Berg­man na­cią­gnęła na głowę kap­tur i uchy­liła drzwi, które pod wpły­wem sil­nego po­wiewu wia­tru otwo­rzyły się z trza­skiem. Wy­szła na dwór i szyb­kim kro­kiem okrą­żyła dom. Z ulgą stwier­dziła, że po­jazd na­dal stoi przed bramą.

– Za­ła­twione? – spy­tał Mi­kael, gdy wsia­dła do środka i za­mknęła drzwi.

– Mamy tu młodą ko­bietę, którą na­tych­miast trzeba od­wieźć do szpi­tala. Bę­dzie jej to­wa­rzy­szył je­den z na­szych lu­dzi.

– Za­sta­na­wiam się, czy…

– Nie wiem, kto jest twoim prze­ło­żo­nym, ale je­śli za­cznie na cie­bie krzy­czeć, po­wiedz mu, że do­sta­łeś ta­kie po­le­ce­nie ode mnie – prze­rwała mu sta­now­czym to­nem Berg­man. – Już idą – do­dała i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, otwo­rzyła drzwi, żeby po­móc po­li­cjan­towi nio­są­cemu Wik­man na rę­kach. Po­tem wró­ciła do willi, gdzie w kuchni cze­kał na nią Fred­berg. Zdjęła wierzch­nie ubra­nie i po­wie­działa:

– Sia­daj i mel­duj, jaką mamy sy­tu­ację.

Fred­berg usiadł ciężko na krze­śle i po­ło­żył na stole sple­cione dło­nie.

– Ja i Frans­son przy­je­cha­li­śmy tu po pią­tej. Tylne drzwi nie były za­mknięte na klucz, więc we­szli­śmy. W środku po­czu­li­śmy nie­przy­jemny za­pach i usły­sze­li­śmy do­bie­ga­jące z pię­tra ża­ło­sne jęki. Skie­ro­wa­li­śmy się na górę i uj­rze­li­śmy dziew­czynę. Miała szkli­ste oczy i sie­działa sku­lona w rogu sy­pialni. W znaj­du­ją­cej się obok ła­zience zna­leź­li­śmy na­giego fa­ceta, który le­żał na brzu­chu w ka­łuży za­schnię­tej krwi. Wy­glą­dał okrop­nie i śmier­dział, co ozna­czało, że mu­siał tam le­żeć od paru dni.

– Ja­kie wy­ko­na­li­ście czyn­no­ści?

– Ni­czego nie ru­sza­li­śmy. Spro­wa­dzi­li­śmy dziew­czynę do kuchni i po­wia­do­mi­li­śmy ko­mendę. Po­tem cze­ka­li­śmy na po­moc i na sa­mo­chód, który miał ją za­brać do szpi­tala. Prze­szu­ka­łem wszyst­kie po­koje i zsze­dłem do piw­nicy, ale nie zna­la­złem śla­dów wła­ma­nia.

– Do­bra ro­bota. Czy wia­domo, kim jest ofiara?

– Praw­do­po­dob­nie to Erik Stern­heg.

– O ile się nie mylę, jest on kimś w ro­dzaju za­ufa­nego księ­go­wego wielu zna­nych ce­le­bry­tów.

– Nie wiem, czy to on padł ofiarą zbrodni, ale znaj­du­jemy się w jego domu.

– Po­cze­kamy na ekipę tech­niczną i na­szych lu­dzi.

Berg­man wstała od stołu, żeby się ro­zej­rzeć po kuchni, ale w tej sa­mej chwili drzwi wej­ściowe otwo­rzyły się z trza­skiem i do środka we­szli dwaj in­spek­to­rzy po­li­cji kry­mi­nal­nej: Tho­mas Al­freds­son i Vi­king Jo­hans­son, któ­rym to­wa­rzy­szyli dwaj tech­nicy. Nils­son i Bo­berg nie­śli w rę­kach duże torby.

– Wi­tam wszyst­kich! – za­wo­łał Al­freds­son, zdej­mu­jąc czapkę i rę­ka­wiczki. – Pa­skudna po­goda. Do­tar­cie na miej­sce za­brało nam po­nad go­dzinę. My­śla­łem, że ni­gdy tu nie do­je­dziemy.

Berg­man cze­kała cier­pli­wie, aż obaj in­spek­to­rzy się roz­biorą.

– Usiądź­cie na pięć mi­nut, omó­wimy wszyst­kie czyn­no­ści, które mamy tu do wy­ko­na­nia. W tej chwili wiem nie­wiele wię­cej od was, ale praw­do­po­dobną ofiarą jest Erik Stern­heg. To jego dom, przed nami byli tu dwaj nasi funk­cjo­na­riu­sze. Wczo­raj po sie­dem­na­stej ope­ra­tor Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego ode­brał dziwny te­le­fon. Dzwo­niąca osoba po­słu­gi­wała się te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym za­re­je­stro­wa­nym na Linę Wik­man. Kon­ty­nuuj.

Ostat­nie słowo Berg­man skie­ro­wała do Fred­berga:

– Ja i Frans­son we­szli­śmy do willi po pią­tej rano. W sy­pialni na pię­trze zna­leź­li­śmy dziew­czynę, która le­żała na pod­ło­dze zwi­nięta w kłę­bek. Nie udało nam się jej prze­słu­chać, a Frans­son je­dzie z nią te­raz do szpi­tala. W przy­le­ga­ją­cej do sy­pialni ła­zience leży mar­twy męż­czy­zna. Nie do­ty­ka­li­śmy go. Wła­ści­cie­lem domu jest Erik Stern­heg i nie można wy­klu­czyć, że to on jest ofiarą.

Fred­berg zro­bił krótką pauzę, żeby jego słowa za­pa­dły każ­demu w pa­mięć.

– To tyle, co mogę po­wie­dzieć. Prze­szu­ka­łem par­ter, pię­tro i piw­nicę, ale nie zna­la­złem śla­dów wła­ma­nia.

– Erik Stern­heg – po­wtó­rzył Al­freds­son. – Czy to ten słynny księ­gowy?

– Nie­wy­klu­czone – od­parła Berg­man. – Za­cznijmy od tego, że ty i Vi­king zbie­rze­cie tro­chę in­for­ma­cji na jego te­mat. Po­szu­kaj­cie jego żony, part­nerki, dzieci, krew­nych. Po­py­taj­cie w jego fir­mie, ale bez ujaw­nia­nia szcze­gó­łów. Sprawdź­cie, czy coś wiemy o Li­nie Wik­man. Fred­berg, za­dzwoń do Frans­sona i sprawdź, w ja­kim dziew­czyna jest sta­nie. – Po­pa­trzyła na Nils­sona i Bo­berga i do­dała: – Naj­pierw pój­dziemy na górę, żeby zo­ba­czyć, jak to wy­gląda.

– Włóż­cie kom­bi­ne­zony ochronne – po­le­cił zde­cy­do­wa­nym to­nem Nils­son, gdy wszy­scy wstali z krze­seł. Wy­po­wia­da­jąc te słowa, prze­su­nął dło­nią po po­kry­tej rzad­kimi wło­sami czaszce, żeby je wy­gła­dzić.

Berg­man stwier­dziła w my­ślach, że Nils­son jest jak zwy­kle w kiep­skim hu­mo­rze i ko­lejny raz to­czy nie­równą walkę ze swoim dziw­nym ucze­sa­niem. Jakby nie chciał zro­zu­mieć, że tych kilka pa­se­mek, któ­rymi pró­buje za­kryć ły­sinę, tylko przy­ciąga uwagę in­nych osób. Wie­działa jed­nak, że roz­mowa na ten te­mat by­łaby jed­no­znaczna z po­peł­nie­niem ha­ra­kiri.

Fred­berg ru­szył jako pierw­szy, żeby po­ka­zać drogę na pię­tro. Za­trzy­mał się przed wej­ściem do sy­pialni, żeby ich pu­ścić przo­dem.

– Ja już to wi­dzia­łem, więc zo­stanę tu­taj – wy­ja­śnił.

Sto­jąca obok niego Berg­man od razu po­czuła du­szący za­pach. Na­brała po­wie­trza do płuc, jakby chciała się przy­go­to­wać na to, co za chwilę zo­ba­czy.

– Ja i Bo­berg wej­dziemy pierwsi – za­de­cy­do­wał lekko pod­nie­sio­nym gło­sem Nils­son. Po­zo­stałe osoby sta­nęły za nim, ale za­trzy­mały się w pół­kolu przed otwar­tymi drzwiami pro­wa­dzą­cymi do ła­zienki. Od razu było wi­dać, że le­żący w ka­łuży wy­schnię­tej krwi męż­czy­zna zo­stał za­mor­do­wany.

Każdy pró­bo­wał so­bie wy­obra­zić, jak mo­gło dojść do tej śmierci. Ktoś za­ata­ko­wał ofiarę od tyłu i zro­bił to z wielką fu­rią. Do­wo­dem na po­par­cie tej tezy był le­żący obok zwłok mło­tek z reszt­kami ludz­kiej tkanki na me­ta­lo­wej po­wierzchni i brą­zo­wymi pla­mami za­krze­płej krwi na trzonku. Ściany ła­zienki po­kryte były bru­nat­nymi pla­mami. Do na­padu mu­siało dojść przed wie­loma go­dzi­nami. Na se­de­sie i ka­bi­nie prysz­ni­co­wej zo­stały krwawe od­ci­ski dłoni.

– Czy wszy­scy się już na­pa­trzyli? – spy­tał Nils­son, a gdy nikt nie od­po­wie­dział, ka­zał wszyst­kim wyjść, żeby za­brać się do pracy.

Piątek, 22 grudnia

Godzina 07.03

Ulica Hum­le­gårds­ga­tan, Ör­gryte

Al­freds­son za­klął w my­ślach. Święta dia­bli wzięli. Ta­kiej sprawy nie da się roz­wią­zać w ciągu jed­nego dnia. Z po­wodu po­gody utknęli w za­śnie­żo­nej willi w Ör­gryte ra­zem z tru­pem, któ­rego nie udało im się jesz­cze ode­słać na od­dział me­dy­cyny są­do­wej po­bli­skiego szpi­tala. Wes­tchnął, spoj­rzał przez okno i stwier­dził z odro­biną na­dziei, że śnieg nie pada już tak gę­sto, jak do nie­dawna, za to na­dal wiał silny wiatr.

Te­go­roczne święta za­mie­rzał spę­dzić z matką. Przez cały dzień miał się opy­chać je­dze­niem, obej­rzeć w to­wa­rzy­stwie ro­dziny film z Ka­czo­rem Do­nal­dem i cze­kać na Świę­tego Mi­ko­łaja. Prawdę mó­wiąc, nie za­le­żało mu na pie­lę­gno­wa­niu daw­nych tra­dy­cji, chciał tylko spę­dzić tro­chę wol­nego czasu w to­wa­rzy­stwie lu­dzi. Praca w Boże Na­ro­dze­nie ni­gdy nie na­le­żała do jego ulu­bio­nych za­jęć.

***

– Jak się po­dzie­limy pracą? – spy­tał Jo­hans­son, prze­ry­wa­jąc mu te głę­bo­kie roz­wa­ża­nia. Al­freds­son z nie­chę­cią wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści.

– Spraw­dzę Stern­hega, ty po­szu­kaj cze­goś o dziew­czy­nie.

– Zgoda.

Al­freds­son wy­jął te­le­fon, no­tes i dłu­go­pis i za­czął wy­dzwa­niać. Go­dzinę póź­niej miał przed sobą li­stę naj­waż­niej­szych fak­tów z ży­cia Stern­hega. Męż­czy­zna miał pięć­dzie­siąt pięć lat i był je­dy­nym wła­ści­cie­lem za­ło­żo­nej przed trzy­dzie­stu laty do­brze pro­spe­ru­ją­cej firmy EWS, która za­trud­niała dwu­dzie­stu dwóch pra­cow­ni­ków. Jej klien­tami było wielu zna­nych miesz­kań­ców Göte­borga. Al­freds­son po­my­ślał, że trzeba to bę­dzie do­kład­nie spraw­dzić, ale uznał, że można z tym po­cze­kać. Żona Stern­hega miała na imię Ann-Kri­stin. Uro­dziła się w miej­sco­wo­ści Bac­klund, miała pięć­dzie­siąt je­den lat i od dawna była ze Stern­he­giem w związku mał­żeń­skim. Pró­bo­wał się do niej do­dzwo­nić, ale bez po­wo­dze­nia. Przez cały czas po­bytu ekipy śled­czej w willi te­le­fony mil­czały jak za­klęte. Berg­man nie zdą­żyła jesz­cze wró­cić, ale spo­dzie­wali się jej w każ­dej chwili. Czyn­no­ści wy­ko­ny­wane przez tech­ni­ków mogą po­trwać cały dzień. Naj­pierw spraw­dzą ła­zienkę, po­tem po­zo­stałe po­miesz­cze­nia.

***

Berg­man cho­dziła po domu i po­dzi­wiała prze­pych, z ja­kim go urzą­dzono. Od razu za­uwa­żyła, że wi­szące na ścia­nach ob­razy były bar­dzo war­to­ściowe. Wszę­dzie pach­niało luk­su­sem i pie­niędzmi. Je­den ze znaj­du­ją­cych się na par­te­rze po­ko­jów peł­nił funk­cję bi­blio­teki, na środku stało duże ma­ho­niowe biurko. To wła­śnie temu po­miesz­cze­niu po­li­cjantka po­świę­ciła naj­wię­cej czasu, po­nie­waż chciała so­bie wy­ro­bić po­gląd o oso­bach, które miesz­kały w tym domu. Szcze­gólne wra­że­nie wy­warły na niej opra­wione w ramki zdję­cia przed­sta­wia­jące Stern­hega w to­wa­rzy­stwie wielu zna­nych po­staci.

Przej­rzała za­war­tość sza­fek oraz szu­flad i w jed­nej z nich zna­la­zła no­tes z nu­me­rami te­le­fo­nów. Za­brała go do kuchni, którą ich ekipa za­mie­niła w pro­wi­zo­ryczną bazę.

– Jak wam idzie? – spy­tała. – Ma­cie coś?

– Je­śli za­ło­żymy, że ofiarą na­padu jest Erik Stern­heg, co obec­nie mo­żemy przy­jąć pra­wie jako pew­nik, wiem o nim tylko tyle, że jest żo­naty i ma córkę – za­czął Al­freds­son. – Pró­bo­wa­łem się skon­tak­to­wać z jego żoną, ale bez po­wo­dze­nia. Na­gra­łem się więc i po­pro­si­łem, żeby jak naj­prę­dzej się ode­zwała. Za­dzwo­ni­łem też do firmy Stern­hega i po­łą­czono mnie z jego oso­bi­stą asy­stentką. Po­wie­działa, że jej szef przy­cho­dzi do pracy jako pierw­szy, a na dzi­siaj ma umó­wio­nych kilka spo­tkań. Taki z niego ranny pta­szek. Obie­cała, że je­śli się po­jawi albo się z nią skon­tak­tuje, od razu nas po­wia­domi. Dzwo­ni­łem pod jego nu­mer, ale za każ­dym ra­zem włą­czała się au­to­ma­tyczna se­kre­tarka.

– A py­ta­łeś, kiedy ostatni raz był w fir­mie?

– We wto­rek rano. Przed wyj­ściem z pracy oznaj­mił, że bie­rze wolne na wtor­kowe po­po­łu­dnie, środę i czwar­tek.

– A córka?

– Nie udało mi się zdo­być jej nu­meru.

Berg­man unio­sła no­tes, który zna­la­zła w po­koju.

– Może tu coś bę­dzie – po­wie­działa, kła­dąc go na biurku przed Al­freds­so­nem. Po­li­cjant za­ło­żył rę­ka­wiczki ochronne i za­czął go prze­glą­dać.

– Dużo tych nu­me­rów – stwier­dził po chwili. – Do­kład­nie je przej­rzę. Może znajdę nu­mer do córki i ja­kieś inne nu­mery do jej matki.

– Sprawdź, czy jest tam na­zwi­sko jego sto­ma­to­loga. Być może pa­to­lo­gom bę­dzie po­trzebne zdję­cia rent­ge­now­skie. To na wy­pa­dek, gdyby nie udało nam się zna­leźć krew­nych, któ­rzy zi­den­ty­fi­kują ofiarę. Skon­tak­tuj się z za­kła­dem me­dy­cyny są­do­wej i spy­taj, czy ktoś do nas je­dzie.

Al­freds­son ski­nął głową i za­pi­sał jej słowa.

– Masz coś wię­cej na te­mat Stern­hega? – spy­tała.

– Tro­chę da­nych o jego fir­mie, ale nic, co mo­głoby nam uła­twić iden­ty­fi­ka­cję.

Berg­man po­tarła pal­cami czoło. Mę­czyło ją, że przez tyle czasu prze­bywa za­mknięta w willi i na­wet nie wie, kiedy bę­dzie mo­gła z niej wyjść. Poza tym była po­iry­to­wana fak­tem, że nie może sko­rzy­stać z per­so­nelu i za­so­bów, które zwy­kle ma do dys­po­zy­cji w cza­sie pro­wa­dze­nia śledztw do­ty­czą­cych mor­derstw. Bo w to, że do­szło do za­bój­stwa, nie wąt­piła. Po­pa­trzyła na Jo­hans­sona oraz Fred­berga i spy­tała:

– A co wy ma­cie?

– Dziew­czyna jest już w szpi­talu, od razu się nią za­jęli – za­czął Fred­berg. – Frans­son zo­sta­nie z nią do czasu, aż ktoś go za­stąpi albo do­sta­nie zgodę, żeby się stam­tąd od­da­lić. Dziew­czyna do­stała środki uspo­ka­ja­jące, żeby otrzą­snęła się z szoku, bo wciąż nie można na­wią­zać z nią kon­taktu. Frans­son prze­szu­kał jej ubra­nie i zna­lazł port­fel. Było w nim prawo jazdy wy­sta­wione na Linę Wik­man.

– No to przy­naj­mniej wiemy, kim jest. Te­raz mu­simy usta­lić, po co była wczo­raj w willi. Vi­king, co wiemy na jej te­mat?

– Lina Wik­man ma dwa­dzie­ścia dwa lata i mieszka w Käl­l­torp przy ulicy Win­gårds­ga­tan. W li­nii pro­stej to około pół­tora ki­lo­me­tra stąd. Stanu wol­nego, pod wska­za­nym ad­re­sem nikt inny nie jest za­mel­do­wany. Wcze­śniej miesz­kała przy ulicy Ve­ga­ga­tan w Lin­nésta­den. Roz­ma­wia­łem z jej matką. Do­wie­dzia­łem się od niej, że Lina jest na ostat­nim roku Wyż­szej Szkoły Han­dlo­wej. Od kilku lat sprząta na zle­ce­nie domy i miesz­ka­nia, ale matka nie pa­mię­tała na­zwy firmy.

Berg­man przy­po­mniała so­bie od­ku­rzacz i środki che­miczne, które za­uwa­żyła na pię­trze willi.

– Za­dzwoń do urzędu skar­bo­wego, po­proś o jej ze­zna­nia po­dat­kowe i sprawdź, która firma da­wała jej zle­ce­nia. Je­śli fak­tycz­nie do­ra­bia sprzą­ta­niem, wy­ja­śni się, co tu ro­biła. Na wszelki wy­pa­dek przej­rzyj też na­sze re­je­stry. My­ślę, że po­win­ni­śmy pro­wa­dzić to śledz­two, opie­ra­jąc się na za­ło­że­niu, że ofiarą zbrodni jest Erik Stern­heg. Spró­buj się do­dzwo­nić do jego żony i córki. Mu­simy usta­lić, co ro­bił w ciągu kilku ostat­nich dni. Zaj­rzyj do no­tesu z nu­me­rami te­le­fo­nów i ob­dzwoń osoby, które uznasz za istotne dla sprawy.

W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Berg­man wy­sła­łaby ko­goś do firmy Stern­hega, żeby prze­py­tać pra­cow­ni­ków, ale w tych wa­run­kach po­go­do­wych było to nie­moż­liwe. Spoj­rzała przez okno i z ulgą stwier­dziła, że śnieg nie sy­pie już tak ob­fi­cie jak wcze­śniej. W po­wie­trzu tań­czyły po­je­dyn­cze płatki, które po­woli opa­dały na zie­mię.

– Za­nim stąd od­je­dziemy, po­win­ni­śmy usta­lić, co się da. Ja­kieś py­ta­nia?

Nikt się nie ode­zwał, więc po­trak­to­wała to jako jedno wspólne „Nie”. Wstała od stołu, żeby pójść do tech­ni­ków i spy­tać o wy­niki prac, ale w tej sa­mej chwili za­dzwo­nił jej te­le­fon. Oka­zało się, że to star­szy brat In­grid, An­ders. Szybko wy­szła z kuchni, żeby móc z nim roz­ma­wiać w spo­sób nie­skrę­po­wany.

– Cześć, An­ders. Jak tam w Halm­stad? Was też za­sy­pało?

– Cześć. U nas śnieg prze­stał sy­pać go­dzinę temu, ale nie ma mowy o tym, żeby wyjść na ulicę.

– To do­bry pro­gno­styk przed świę­tami. Mam na­dzieję, że do was przy­jadę, ale na obiad nie zdążę, cho­ciaż obie­ca­łam.

– Mu­simy się jak naj­szyb­ciej spo­tkać przed Wi­gi­lią.

– Czy coś się stało?

– Można tak po­wie­dzieć. Jak już wiesz, spo­rzą­dzono spis rze­czy po ta­cie. W przy­szłym ty­go­dniu, dwu­dzie­stego siód­mego, mamy się spo­tkać z praw­ni­kiem, który ten wy­kaz przy­go­to­wał. Zda­rzyło się jed­nak coś, w co na­dal nie mogę uwie­rzyć.

– Wy­duś to wresz­cie z sie­bie.

– Kiedy by­li­śmy dziećmi, oj­ciec miał ro­mans z pewną ko­bietą. In­nymi słowy… mamy przy­rod­nią sio­strę.

– O czym ty ga­dasz? Kiedy się o tym do­wie­dzia­łeś? Je­steś pe­wien, że to prawda? Kiedy niby miał ten ro­mans?

Berg­man była tak za­sko­czona, że słowa uwię­zły jej w gar­dle. Przy­po­mniała so­bie, że ich oj­ciec wie­lo­krot­nie wy­jeż­dżał, ale za każ­dym ra­zem twier­dził, że to wy­jazdy służ­bowe. Wie­czo­rami i w week­endy czę­sto nie było go w domu, ale za­wsze mó­wił, że to z po­wodu obo­wiąz­ków. To, o czym po­wie­dział An­ders, może być prawdą. Czyżby wszyst­kie jego wy­jazdy i nie­obec­no­ści w domu spo­wo­do­wane były tym, że w jego ży­ciu była druga ko­bieta?

– Czy mama o tym wie? – spy­tała. – Roz­ma­wia­łeś z Pe­te­rem?

– Do­wie­dzia­łem się o tej spra­wie wczo­raj po po­łu­dniu i przez kilka go­dzin roz­ma­wia­łem z mamą przez te­le­fon. Nie mia­łem oka­zji, żeby za­dzwo­nić do cie­bie wcze­śniej, ale Pe­ter zna sprawę.

– Co po­wie­działa mama?

– Po­dej­rze­wamy, że wie­działa o tej ko­bie­cie. Nie je­stem pe­wien, ale je­śli tak, wiele by to wy­ja­śniło, prawda?

***

Od po­grzebu ojca w po­ło­wie paź­dzier­nika Berg­man nie utrzy­my­wała z matką żad­nych kon­tak­tów. Roz­stały się z wro­go­ścią, a matka za­po­wie­działa, że nie chce jej wię­cej wi­dzieć. Berg­man ob­wi­niała ją o śmierć swo­jego rocz­nego syna. Jej matka się nim zaj­mo­wała. Tam­tego dnia była pi­jana i zo­sta­wiła go w wan­nie bez żad­nej opieki. Je­śli matka wie­działa, że ich oj­ciec miał ro­mans z inną ko­bietą, która na do­da­tek uro­dziła mu dziecko, to jej za­cho­wa­nie sta­łoby się bar­dziej zro­zu­miałe. Na przy­kład to, że kiedy byli dziećmi, czę­sto się­gała po bu­telkę i roz­sie­wała wo­kół sie­bie zgorzk­nie­nie. Berg­man za­sta­na­wiała się, dla­czego jej ro­dzice po pro­stu się nie roz­wie­dli. Może taka opcja nie była z ja­kichś wzglę­dów moż­liwa? W tam­tych cza­sach lu­dzie za­ci­skali zęby i ro­bili do­brą minę do złej gry. Matka chyba też, bo z czego by żyła po roz­wo­dzie w tak ma­łej miej­sco­wo­ści? Mu­sia­łaby się utrzy­my­wać na wła­sną rękę, więc wo­lała uda­wać, że wszystko jest w po­rządku. Poza tym roz­wód wią­zał się w tam­tych cza­sach ze spo­łecz­nym wy­klu­cze­niem.

– In­grid, je­steś tam?

– Tak, tak… Za­sta­na­wia­łam się przez chwilę nad na­szym dzie­ciń­stwem i za­cho­wa­niem mamy. My­ślę, że o wszyst­kim wie­działa.

– Ja i Pe­ter też tak uwa­żamy.

– Co wiesz o tej ko­bie­cie i o na­szej sio­strze… a wła­ści­wie przy­rod­niej sio­strze? Jak mamy ją wła­ści­wie na­zy­wać?

– Ko­bieta na­zywa się Ma­rianne Eriks­son, a jej córka ma na imię Ma­ria. Obie miesz­kają w Göte­borgu.

– Na­prawdę?

Berg­man po­czuła mdło­ści. Nie mo­gła prze­cież wy­klu­czyć, że kie­dyś się na nie na­tknęła. Cie­kawe, czy o niej wie­działy. Na myśl o tym znowu zro­biło jej się nie­do­brze.

– Czy… – za­częła, ale nie do­koń­czyła, bo nie wie­działa, jak sfor­mu­ło­wać zda­nie.

– Praw­nik, z któ­rym mamy się spo­tkać, nie wi­dzi po­wodu, żeby to spo­tka­nie za­wie­sić albo prze­ło­żyć na na­stępny ty­dzień. Uwa­żam, że oprócz mamy po­winna się na nim sta­wić cała na­sza trójka.

Berg­man pró­bo­wała prze­tra­wić to, co przed chwilą usły­szała, bo cią­gle czuła się tak, jakby ta sprawa do­ty­czyła nie jej, tylko ko­goś in­nego. Po­sta­no­wiła wy­ko­rzy­stać do tego celu swój trzeźwy po­li­cyjny umysł.

– Nie mogę dłu­żej roz­ma­wiać, mu­szę się nad tym za­sta­no­wić. Zdzwo­nimy się wie­czo­rem, do­brze? Dam ci znać około dzie­wią­tej.

– Okej, tylko nie za­po­mnij – od­parł An­ders i się roz­łą­czył.

***

Jak mo­gła­bym za­po­mnieć, po­my­ślała Berg­man i ru­szyła w kie­runku scho­dów pro­wa­dzą­cych na górę, gdzie swoje ru­ty­nowe czyn­no­ści wy­ko­ny­wali po­li­cyjni tech­nicy. Czuła, jak ogar­nia ją gniew. Przy scho­dach spo­tkała Nils­sona.

– Śnieg prze­stał pa­dać, a my skoń­czy­li­śmy w ła­zience – stwier­dził. – Te­raz trzeba wy­słać zwłoki do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej.

– Od razu się tym zajmę. Co wiemy na tym eta­pie?

– Fa­cet zo­stał za­bity młot­kiem. Z wi­docz­nych na ciele śla­dów wy­nika, że ciosy za­da­wano mu też po śmierci. Otrzy­mał ich ze trzy­dzie­ści albo czter­dzie­ści. Moim zda­niem, mó­wię to oczy­wi­ście nie­ofi­cjal­nie, sprawca był na niego cho­ler­nie wku­rzony.

Berg­man unio­sła brwi.

– Fak­tycz­nie, żad­nych in­nych śla­dów po ude­rze­niach młot­kiem w tym domu nie ma – stwier­dziła. – Mu­szę na­tych­miast za­dzwo­nić do Ting­ströma i ode­słać ciało do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej.

– A my wra­camy do pracy – od­parł Nils­son. – À pro­pos: czy mo­gła­byś za­mó­wić nam coś do je­dze­nia? Pew­nie zo­sta­niemy tu cały dzień.

Po tych sło­wach od­wró­cił się i po­szedł na górę. Berg­man za­dzwo­niła do Ting­ströma.

– Jak wam idzie? – spy­tał na­czel­nik.

– Mamy tu oka­le­czone zwłoki. Tech­nicy wy­ko­nali swoją część pracy przy ofie­rze, więc chcia­ła­bym ode­słać ciało do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej.

– Czy to rze­czy­wi­ście jest Stern­heg?

– Tego jesz­cze nie wiemy. Chcę, żeby zwło­kami za­jęli się pa­to­lo­dzy, dzięki czemu usta­limy jego toż­sa­mość. Czy me­dia już wie­dzą o tym, co się stało?

– Na szczę­ście nie. Wszy­scy są za­jęci za­kłó­ce­niami, do któ­rych do­szło z po­wodu opa­dów śniegu. Sły­sza­łem, że na miej­scu zbrodni znaj­do­wała się ko­bieta. Czy coś ze­znała?

– Tra­fiła do szpi­tala, jest przy niej je­den z na­szych lu­dzi. Na ra­zie nie udało się jej prze­słu­chać, ale praw­do­po­dob­nie przy­szła tu po­sprzą­tać. Jej matka po­wie­działa, że córka pra­cuje dla jed­nej z firm sprzą­ta­ją­cych. A wła­śnie: wiesz coś no­wego na te­mat po­gody?

– Bu­rze śnieżne prze­su­nęły się w głąb kraju, u nas za­po­wiada się po­prawa. We­dług pro­gnoz In­sty­tutu Me­te­oro­lo­gii śnieg wkrótce za­cznie top­nieć. Wiatr też ze­lżał. Jak za­mie­rzasz po­pro­wa­dzić to śledz­two?

Berg­man spoj­rzała na ze­ga­rek. Do­cho­dziła dzie­siąta. Za dwie mi­nuty po­winna roz­po­cząć urlop.

– Nie masz ko­goś in­nego, kto mógłby prze­jąć tę sprawę? Chyba pa­mię­tasz, że wzię­łam urlop na święta.

– Bar­dzo mi przy­kro, ale nikt inny mi nie zo­stał. Poza tym masz do­świad­cze­nie w ta­kich spra­wach. Je­śli ofiarą fak­tycz­nie jest Stern­heg, za­cznie się cyrk, ja­kiego nie wi­dzie­li­śmy. Ża­den z na­szych śled­czych nie jest na tyle do­świad­czony, żeby ogar­nąć za­mie­sza­nie, do któ­rego za­pewne doj­dzie. A tak mię­dzy nami: sprawą po­wi­nien się za­jąć ktoś, kto po­siada… jak by to ująć… wła­ściwe oby­cie w kon­tak­tach z ludźmi z krę­gów, w któ­rych ob­ra­cał się Stern­heg.

– Nie mu­sisz mi się pod­li­zy­wać – od­parła z uśmie­chem Berg­man. – We­zmę tę sprawę, ale przez kilka naj­bliż­szych dni ktoś od czasu do czasu bę­dzie mnie mu­siał za­stą­pić.

– Ja­koś to za­ła­twimy, ale wcale nie za­mie­rza­łem ci schle­biać. Je­śli o mnie cho­dzi, będę pod te­le­fo­nem przez całe święta.

***

Słaba po­cie­cha, po­my­ślała Berg­man. Ting­ström jest jej sze­fem od wielu lat, oboje znają się na wy­lot. Jest do­brym na­czel­ni­kiem, działa dy­plo­ma­tycz­nie i ze spo­ko­jem i ja­koś za­wsze po­trafi po­sta­wić na swoim. Na po­czątku ta jego nor­r­landzka flegma ją iry­to­wała, ale z cza­sem na­uczyła się do­ce­niać jego ce­chy cha­rak­teru, zwłasz­cza to, że w cza­sie śledztw wpro­wa­dza w swoim oto­cze­niu spo­kój i zo­sta­wia śled­czym swo­bodę dzia­ła­nia. Poza tym oboje na­dają zwy­kle na tych sa­mych fa­lach. Ni­gdy nie miała pro­blemu, żeby prze­dys­ku­to­wać z nim swoje po­my­sły i wnio­ski, za­wsze chwy­tał je w lot i oboje do­brze się ro­zu­mieli, zwłasz­cza gdy ścieżki do­cho­dze­nia do pew­nych wnio­sków sta­wały się za­wiłe.

– Okej, w ta­kim ra­zie we­zmę tę sprawę, ale będę po­trze­bo­wała kilku lu­dzi, żeby prze­słu­chali są­sia­dów Stern­hega. Nasi tech­nicy będą pra­co­wać w willi przez cały dzień. Ile osób mo­żesz mi przy­dzie­lić do po­mocy?

– Tho­mas i Vi­king już się włą­czyli w śledz­two. Mogę ci do­dać Mar­tina Ed­berga i Pon­tusa Te­lan­dera. Ka­rin Falk i Nina Ha­mil­ton też są do­stępne.

– Okej, to do­bry po­czą­tek. A co z Ma­lin? Na­dal jest na zwol­nie­niu le­kar­skim? Ją też bym chęt­nie wi­działa w na­szej eki­pie.

– Zo­ba­czę, co się da zro­bić.

– Dzięki.

Berg­man spe­cjal­nie wspo­mniała o mło­dej po­li­cjantce, bo cho­ciaż Skogsby pra­co­wała w wy­dziale śled­czym nie­cały rok i nie zdą­żyła jesz­cze na­brać do­świad­cze­nia, wiele razy udo­wod­niła, że po­trafi my­śleć no­wa­tor­sko, a brak do­świad­cze­nia nad­ra­biała doj­rza­ło­ścią.

– Vi­king mar­twi się o nią. Przez ostatni ty­dzień wiele razy pró­bo­wał się z nią skon­tak­to­wać, ale bez po­wo­dze­nia.

– Może się po­kłó­cili?

– Vi­king twier­dzi, że łą­czą ich re­la­cje czy­sto za­wo­dowe. Do­brze wiemy, że ko­biety go nie in­te­re­sują. Je­śli mo­żesz, przy­ślij mi Ka­rin, zlecę jej do­kładne prze­szu­ka­nie willi, bo zro­bi­łam to po­bież­nie. Zna­la­złam mię­dzy in­nymi no­tes z nu­me­rami te­le­fo­nów, który da­łam do przej­rze­nia Tho­ma­sowi. Prze­każ Ka­rin, Ni­nie, Ed­ber­gowi i Te­lan­de­rowi, że za dzie­sięć mi­nut od­bę­dzie się te­le­kon­fe­ren­cja, w cza­sie któ­rej Vi­king po­in­for­muje nas o ostat­nich usta­le­niach w spra­wie za­bój­stwa. Ja po­jadę do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej, żeby ich tro­chę po­go­nić. Zwłoki nie mogą le­żeć i cze­kać przez całe święta. Czy jest coś jesz­cze, o czym po­win­ni­śmy po­my­śleć?

– Me­dia, ale na ra­zie wpro­wa­dzimy cał­ko­witą blo­kadę.

– No to do usły­sze­nia. Będę pod te­le­fo­nem.

Po roz­mo­wie z Ting­strömem Berg­man po­szła na górę do tech­ni­ków, żeby ich po­in­for­mo­wać, czego się do­wie­działa o po­go­dzie. Po­tem wró­ciła do kuchni, żeby prze­ka­zać po­zo­sta­łym oso­bom treść roz­mowy z na­czel­ni­kiem. Fred­berg, który był na służ­bie od trzy­na­stu go­dzin, sie­dział przy stole i sta­rał się utrzy­mać po­zy­cję wy­pro­sto­waną. Kiedy Berg­man skoń­czyła, chrząk­nął i spy­tał, czy mógłby już pójść do domu. Wy­ja­śnił, że ra­dio­wóz, któ­rym je­chali z Frans­so­nem na miej­sce zda­rze­nia, na­dal stoi za­par­ko­wany przy placu Sankt Sig­frid­splan, a po­nie­waż śnieg prze­stał pa­dać, ulice zo­staną wkrótce od­śnie­żone i staną się prze­jezdne.

– Zrób, jak uwa­żasz – od­parła Berg­man. – Z tego, co wiem, twój dy­żur za­koń­czył się kilka go­dzin temu. Za­nim wyj­dziesz, po­wiedz, czy roz­ma­wia­łeś z Frans­so­nem.

– Tak. Per­so­nel szpi­tala wsta­wił mu łóżko do po­koju, w któ­rym leży tamta dziew­czyna.

– Spró­buję zna­leźć ko­goś na za­stęp­stwo. Czy on ma mój nu­mer te­le­fonu?

– Nie, ale ma mój, więc bę­dziemy w kon­tak­cie – wtrą­cił Jo­hans­son.

– To do­brze. Idźmy da­lej, za­raz za­cznie się te­le­kon­fe­ren­cja. Sama po­in­for­muję Ninę, więc o nią nie mu­si­cie się mar­twić. Chcę ją wy­słać do firmy Stern­hega, za­nim pra­cow­nicy pójdą do domu, bo po­tem trudno nam się bę­dzie z nimi skon­tak­to­wać.

***

Pięć­dzie­siąt dwie mi­nuty póź­niej do willi przy­je­chał sa­mo­chód, który miał za­brać zwłoki do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. Berg­man też po­je­chała. Na­stęp­nie, po nie­ca­łym kwa­dran­sie, przed do­mem za­par­ko­wał nie­ozna­ko­wany wóz po­li­cyjny. Falk, Te­lan­der i Ed­berg przy­wieźli dla tech­ni­ków dwa kar­tony z pizzą i li­trową bu­telkę coca-coli. Nils­son, który do­brze wie­dział, że dla jego lu­dzi bę­dzie to pra­co­wity dzień, po­czer­wie­niał na ten wi­dok na twa­rzy. Al­freds­son i Jo­hans­son z tru­dem za­cho­wy­wali po­wagę, ale kiedy wy­szli z willi, nie mo­gli się już po­wstrzy­mać i wy­buch­nęli śmie­chem. Ktoś, kto za­mó­wił dla Nils­sona pizzę z colą, mógł się spo­dzie­wać awan­tury. I to wkrótce.

Piątek, 22 grudnia

Godzina 10.25

Ko­menda po­li­cji, plac Ern­sta Fon­tella

In­spek­tor Nina Ha­mil­ton odło­żyła te­le­fon i po­pa­trzyła na swoje po­roz­wie­szane po po­koju wil­gotne wierzch­nie ubra­nie. Po­sta­no­wiła, że od razu za­bie­rze się do pracy. Włą­czyła kom­pu­ter, żeby w in­ter­ne­cie wy­szu­kać in­for­ma­cje na te­mat firmy Stern­hega. Jej sie­dziba mie­ściła się w cen­trum mia­sta przy ulicy Västra Hamn­ga­tan. W tych wa­run­kach po­go­do­wych naj­lep­szym spo­so­bem na do­tar­cie do tego miej­sca była jazda na nar­tach. Kiedy jed­nak rano oznaj­miła zde­cy­do­wa­nym to­nem, że jak zwy­kle za­mie­rza pójść do pracy, jej mąż Bosse po­krę­cił głową.

– Nie sły­sza­łaś, co mó­wili w ra­diu i te­le­wi­zji? Ra­dzą lu­dziom zo­stać w do­mach. Na dwo­rze sza­leje za­dymka śnieżna i pra­wie ni­g­dzie nie można do­je­chać. Wła­dze we­zwały na po­moc woj­sko, po mie­ście jeż­dżą cię­ża­rówki i po­jazdy gą­sie­ni­cowe, które mają wspo­móc służby oczysz­cza­nia mia­sta, ka­retki i wozy stra­żac­kie. Jak chcesz się do­stać na ko­mendę na tych sta­rych nar­tach? Je­śli nie my­ślisz o so­bie, po­myśl przy­naj­mniej o mnie i dzie­ciach. Co bę­dzie, je­śli się prze­wró­cisz i zro­bisz so­bie krzywdę? Zo­sta­niesz na śniegu i za­mar­z­niesz na śmierć. Warto ry­zy­ko­wać ży­ciem tylko po to, żeby do­je­chać do pracy? Je­śli o mnie cho­dzi, za­mie­rzam zo­stać z dziećmi w domu. Uwa­żam, że po­win­naś zro­bić to samo.

Ha­mil­ton spoj­rzała mu w oczy.

– Uspo­kój się. Me­dia jak zwy­kle prze­sa­dzają.

– Oczy­wi­ście – od­parł Bosse i po­szedł do du­żego po­koju. – Chodź i sama zo­bacz. Wzrok mnie nie myli, a moje prze­strogi wcale nie są prze­sa­dzone.

Ha­mil­ton po­de­szła do okna i sta­nęła obok męża. Ich przy­do­mowy ogró­dek był za­sy­pany śnie­giem, wi­docz­ność się­gała kilku me­trów, a wiatr ude­rzał w okno z dużą siłą. W po­wie­trzu uno­siły się duże płatki śniegu, jakby żyły wła­snym ży­ciem. Ani je­den nie opa­dał pro­sto na zie­mię. Ha­mil­ton ob­jęła męża i wtu­liła głowę w jego ra­mię.

– Za­po­mnia­łeś, że twoja żona od lat cho­dzi w góry na po­lo­wa­nia? Taka po­goda wcale mnie nie prze­raża, a w pracy będą mnie po­trze­bo­wać wła­śnie dla­tego, że mamy taką po­godę.

– Ty i ta twoja praca! Do­brze, idź, ale obie­caj, że jak do­trzesz na miej­sce, od razu za­dzwo­nisz. Chcę być pe­wien, że wszystko jest w po­rządku.

Ha­mil­ton obie­cała, że to zrobi, i obiet­nicy do­trzy­mała. Po­ko­na­nie trasy mię­dzy do­mem a ko­mendą po­li­cji za­brało jej dwie go­dziny. W pew­nym mo­men­cie chciała się pod­dać i za­wró­cić do domu, ale za­ci­snęła zęby i ru­szyła da­lej. Prze­była na nar­tach ko­lejne ki­lo­me­try, aż do­tarła na miej­sce. Spo­cona i wy­czer­pana zdjęła mo­kre od śniegu i potu ubra­nie i do­piero te­raz do­ce­niła fakt, że przed wyj­ściem z domu wło­żyła do ple­caka ciu­chy na zmianę.

Kiedy szła ko­ry­ta­rzem Wy­działu Śled­czego, po­pro­sił ją do sie­bie Ting­ström, który po­in­for­mo­wał ją o zbrodni w willi przy Hum­le­gårds­ga­tan. Chwilę póź­niej za­dzwo­niła Berg­man i ka­zała jej po­je­chać do firmy Stern­hega. Nie po­zo­stało więc nic in­nego, jak tylko z po­wro­tem wło­żyć mo­kre ubra­nie i opu­ścić ko­mendę. Naj­pierw jed­nak po­sta­no­wiła się na­pić go­rą­cej kawy.

***