Geek Friend - Gaj Julia - ebook + audiobook + książka

Geek Friend ebook i audiobook

Gaj Julia

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poppy Pole ceniła sobie ciszę, spokój i dobrą książkę, a jej naturalne środowisko stanowiła biblioteka. Na liście priorytetów dziewczyny najwyższe miejsce zajmowały oceny. Była po prostu kujonką i nawet nie zamierzała udawać, że jest inaczej.

Z kolei Dylan Spencer nie przejmował się wynikami w szkole. Zbyt mocno zajmowało go bieganie po boisku z piłką. Jako kapitan drużyny futbolowej brylował nie tylko na stadionie, ale również na szkolnych korytarzach i każdej imprezie w okolicy. 

Jednym słowy Poppy i Dylana różniło wszystko, a jednak od lat byli najlepszymi przyjaciółmi.

I tylko czasami, zupełnie przypadkiem, posyłali w swoim kierunku spojrzenia, a ich dłonie, zupełnie przypadkiem, spotykały się znacznie częściej, niż wymagała tego sytuacja. Przecież to normalne, że od czasu do czasu Poppy zastanawiała się, czy usta jej przyjaciela są tak miękkie, na jakie wyglądają.

Przecież to jest normalne, prawda?

Przecież to jest normalne, prawda?                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                        Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 30 min

Lektor: Julia Gaj

Oceny
4,1 (267 ocen)
110
91
47
15
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ksiazkowelove1
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Postanowiłam sobie, że do każdego debiutu będę podchodzić z przymrużeniem oka tak, żeby już się nie zawieść jak to niestety bywało. Dlatego mając w ręce „Geek friend” na spokojnie zaczynałam wdrażać się w fabułę. I wiecie co, to jest tak miłe zaskoczenie, kiedy książka okazuje się tą, od której ciężko się oderwać. Jest króciutka, wydawnictwo zadbało też o czcionkę, która nie męczy oczów, ale to styl pisania autorki trzeba docenić najbardziej. Muszę zaznaczyć, że nie znajdziecie tu wielkich dram. Nie ma żadnych samobójstw, rodzice nie giną w wypadku i nagle nie pali się dom. To taka zwyczajna, piękna opowieść o dwójce przyjaciół, którzy trzymają się razem od dzieciństwa, ale nie zdają sobie sprawy jak wiele dla siebie znaczą. Takiej pozycji potrzebowałam dla relaksu i cieszę się, że na nią trafiłam. Prolog sprawił, że pokochałam Poppy, oj ta łobuziara dawała się we znaki, podczas gdy Dylan był tym rozważnym dzieciakiem. Ale jak się potem okazuje rolę się odwracają, oni się zmieniają i ...
40
sylwiak801

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajnie się czyta 😁 lekka zabawna polecam ❤️
20
EvaMi

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna historia 🫶🏻 Dylan i Poppy na pewno zostaną na długo w moim sercu.
20
kuba-a02
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka - godna uwagi - polecam 🙂
10
ladylying

Z braku laku…

Totalnie bezbarwna, nie wyróżniała się na tle gatunku. Od początku było wiadome jak się skończyć, a chemii między bohaterami nie było ani grama.
10

Popularność




Copyright © 2023

Julia Gaj

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Anna Łakuta

Korekta:

Justyna Nowak

Joanna Boguszewska

Ktoś jeszcze

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-710-0

PROLOG

POPPY

– Bardzo cię proszę, Poppy, stój spokojnie, bo inaczej nie będę w stanie cię uczesać, a bardzo nam się spieszy. Dobrze wiesz, że gdybyś myślała rozsądnie, nie musiałybyśmy teraz przez to przechodzić. – Mama brzmiała na zdenerwowaną, kiedy stanowczo poprawiła moją pozycję, ciągnąc mnie za ramiona. – Siedem światów z tobą.

Nie do końca rozumiałam, co jest powodem jej zdenerwowania, w końcu to nie ona stoi na środku pokoju już prawie wieczność i to nie jej włosy są ciągnięte przez szczotkę. Nienawidzę czesania i dlatego, kiedy pięć miesięcy temu mama zostawiła mnie samą z nożyczkami, bo poszła rozmawiać przez telefon do kuchni, wykorzystałam swoją szansę. Teraz wiem, że nie był to dobry pomysł, ale wtedy obcięcie włosów wydawało się wspaniałym rozwiązaniem. Oczywiście, kiedy mama odkryła, że obcięłam swoje kasztanowe loki, dostała histerii i zanosząc się płaczem, zadzwoniła do taty, szukając ratunku. Ten jednak okazał się dużo bardziej wyrozumiały i jak zawsze próbował załagodzić sytuację, więc zabrał mnie do fryzjera, któremu udało się uratować część moich włosów. Oczywiście dla mamy to nie było wystarczające, więc kiedy wróciliśmy od fryzjera, a ona odkryła, że tata zgodził się na obcięcie moich włosów do połowy szyi, dostała szału i za punkt honoru przyjęła sobie, żeby z pomocą wcierek różnego rodzaju szybko zapuścić moje włosy do stanu wcześniejszego. Ale mi ani trochę nie podobał się pomysł ponownego posiadania włosów do pasa, bo taka długość bardzo przeszkadzała we wspinaniu się na drzewa. Długie włosy sprawiały również, że kąpiel i czesanie trwały wieki. A ja nie miałam na to czasu.

– Długo jeszcze, mamo? – zapytałam z nadzieją.

– Jeśli dalej będziesz się tak wiercić, to tak.

Z westchnieniem spojrzałam na zdjęcie na moim biurku. Byłam na nim ja, mama i tata, wszyscy szczęśliwi spędzaliśmy czas na plaży. To było jeszcze zanim przeprowadziliśmy się z Kalifornii do Karoliny Północnej, aby zająć się babcią Esther. To właśnie ona i jej niemiłe komentarze sprawiły, że mama jest teraz taka zdenerwowana. Od kiedy zamieszkaliśmy w domu naprzeciwko babci, ta odwiedza nas codziennie i mówi, że robi to po to, żeby się mną opiekować po szkole, kiedy rodzice są w pracy. Moim zdaniem po prostu jej się nudzi, a krytykowanie nas jest jej ulubioną rozrywką. Babcia Esther zawsze powtarza, że gdyby była moją matką, to cały dzień klęczałabym na grochu i może nauczyłabym się dyscypliny. Często powtarza też, że rodzice powinni mnie zabrać do lekarza, ponieważ mam ADHD. Nie wiem, czym jest ADHD, ale rodzice zawsze krzywią się ze zdenerwowania, więc pewnie nie jest to nic dobrego. Może to jakaś odmiana wszawicy? Nikt nie chce przecież, żeby jego dziecko miało wszy.

Skrzywiłam się, kiedy mama po raz kolejny pociągnęła pasmo moich włosów. Kątem oka dostrzegłam, jak nasz gruby kot Bitters próbował przewrócić się na drugi bok, ale parapet okazał się za wąski, więc z głośnym miauknięciem wpadł do kartonu z zabawkami. Fuknął na nas, niezdarnie wygramolił się z pudełka, parę razy oblizał swoją łapę i z dumnie uniesionym ogonem wyszedł z pokoju, obrażony nie wiadomo na co. Z rozbawieniem obróciłam głowę w kierunku drzwi, aby zobaczyć, czy udał się do garderoby.

– Koniec tego, spójrz na mnie – sapnęła mama, obracając mnie przodem do siebie. Położyła swoje zimne dłonie na moich policzkach i patrząc mi głęboko w oczy, powiedziała: – Musisz stać spokojnie, ponieważ w innym wypadku nie zdołam uczesać twoich włosów na czas, a wtedy niestety nie będziesz mogła pójść z nami i zostaniesz z babcią Esther.

– Przepraszam, mamo, już będę spokojna, obiecuję! – zapewniłam z zapałem, kładąc jedną dłoń na klatce piersiowej, a drugą unosząc. Wizja pozostania w domu przerażała mnie z dwóch powodów. Po pierwsze siedzenie z babcią wiązało się z tym, że będę musiała oglądać razem z nią jej ulubiony serial. A po drugie, znacznie ważniejsze, nie poznam Dylana Spencera.

Mama bardzo dużo opowiadała mi o rodzinie Spencerów i już nie mogłam się doczekać, żeby poznać syna jej przyjaciółki. Nie wiedziałam jednak, że to spotkanie będzie wymagało ode mnie aż tylu poświęceń. Nie mogłam dzisiaj pójść do ogrodu, aby pomóc tacie w sadzeniu kwiatów, ponieważ mama w trakcie wczorajszej kąpieli dokładnie wyszorowała moje paznokcie. Zgodziłam się nawet założyć ładną, różową sukienkę z kokardkami i czarne, lakierowane buty, mimo że wcale nie czułam się dobrze w takim stroju. Jeszcze musiałam stać w jednym miejscu i czekać, aż mama zaplecie moje włosy w warkocze, a potem zwiąże je tymi małymi, ciągnącymi gumeczkami z kokardkami, których nienawidziłam nawet bardziej niż codziennego mycia uszu. Ale jeśli to jedyny sposób, żeby poznać Dylana, to byłam gotowa się poświęcić. Od czasu przeprowadzki nie miałam koleżanek i kolegów, a wszystkie dzieci w przedszkolu znały się od dawna i każdy miał już swojego najlepszego przyjaciela. Liczyłam na to, że gdy poznam Dylana, w końcu zyskam kogoś, z kim będę mogła się bawić, a fakt, że nasze matki są dobrymi koleżankami, otwierał przed nami całkiem nowe możliwości, na przykład wspólne chodzenie na plac zabaw lub nawet wyjazd na wakacje.

– Marla, jesteście już gotowe? – Ciepły głos ojca zabrzmiał z korytarza. – Zaraz musimy wyjść.

– Jeszcze momencik, muszę tylko znaleźć gumkę – powiedziała mama, obracając się za siebie i trzymając moje włosy. Z niezadowoleniem przyjęłam fakt, że zaraz na moich włosach znajdzie się cienka gumka, która będzie ciągnęła mnie przez cały wieczór, odbierając mi możliwość swobodnej zabawy.

– Moja piękna księżniczka w prawdziwej sukni balowej! – zawołał tata, wchodząc do pokoju, i kucnął, rozkładając szeroko ramiona, gotowy na to, aby mnie podnieść.

– Nie! – Zdesperowany krzyk mamy rozniósł się po pokoju, ale było już za późno. Zapomniałam o tym, dlaczego muszę stać prosto, i z radosnym piskiem rzuciłam się w stronę ojca, jednocześnie wyrywając swoje włosy z ciasnego uścisku mamy. Dopiero kiedy tata zrobił poważną minę, odwróciłam się w jej stronę i zobaczyłam, że stoi na środku pokoju ze skrzyżowanymi na piersiach rękami.

– Ups – powiedziałam, chociaż wcale nie było mi przykro.

DYLAN

Czułem, że dzisiaj nie jest mój dzień. Najpierw panna Silman kazała mi na lunchu usiąść obok Susanne White, później mama odbierała mnie ze szkoły i poinformowała, że dzisiaj nie pójdziemy do księgarni, ponieważ mamy mało czasu, aby zrobić zakupy i przygotować się do kolacji, na którą przychodzi jej koleżanka z dzieciństwa wraz z mężem i córką, z którą niedługo pójdę do szkoły. Na domiar złego, jakbym był mało tym wszystkim udręczony, mama kazała mi włożyć spodnie od garnituru i białą koszulę, która uciskała mnie w gardło, utrudniając oddychanie. Naprawdę nie znoszę, kiedy coś uciska mnie w gardło. Do tego w moim domu miała się zjawić dziewczyna. Dziewczyn też nie lubię, bo piszczą i chcą mnie całować w policzek, tak jak moja siostra Emma i jej koleżanki. Nie lubię, kiedy ktoś dotyka ustami mojej skóry, bo później jestem mokry od śliny, której też nie znoszę. Mama powiedziała, że będę musiał zaprosić tę dziewczynę do pokoju i pobawić się zabawkami, nawet autkami i klockami Lego. Ten pomysł wcale nie przypadł mi do gustu, ponieważ oznaczało to, że moja ukochana kolekcja będzie narażona na zniszczenia.

Dzwonek do drzwi zabrzmiał w całym mieszkaniu, co oznaczało, że goście już przyszli. Na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Już są, wspaniale.

– Dylan, kochanie! Zejdź już do jadalni. – Wesoły głos mamy zirytował mnie jeszcze bardziej. Nie widzę powodu do radości, skoro w naszym domu byli intruzi. Tak właśnie postanowiłem nazywać gości, którzy, jakby nie było, naruszają mój spokój. Pomimo swojego niezadowolenia i z obawy przed gniewem mamy, postanowiłem zejść na dół. Kiedy byłem w połowie schodów, zacząłem liczyć: raz, dwa, trzy. Tylko trzy osoby. Co znaczy, że było ich o jednego mniej niż nas, domowników. Byłem pewny, że panna Silman byłaby dumna z moich obliczeń. Matematyka była moim ulubionym przedmiotem, lubiłem ją czasami nawet bardziej niż treningi.

Niechętnie zszedłem z ostatniego stopnia, stając naprzeciwko dziewczynki w różowej sukience i dwóch koślawych warkoczykach, związanych białymi gumkami ze wstążkami. Kiedy uśmiechnęła się do mnie, ukazując brak górnych jedynek, automatycznie przejechałem językiem po swoich górnych zębach. Cieszę się, że moje zęby jeszcze nie wypadły, bo wygląda to okropnie głupio.

– Dylan, przywitaj się z koleżanką.

Bardzo chciałem powiedzieć tacie, że to nie jest wcale moja koleżanka, bo dziewczynki są głupie, ale zamiast tego odwzajemniłem jej uśmiech. Nie wyglądałem przy tym przekonująco, ponieważ tata skrzywił się nieznacznie, jakby właśnie odczytał moje myśli.

– Jestem Poppy – powiedziała piskliwym głosem, który był równie głupi jak jej imię, i zrobiła krok w moim kierunku, wyciągając dłoń. – Poppy Pole.

– Jestem Dylan. – Tata popchnął moje ramię, zmuszając mnie do podania ręki. Dziewczynka uścisnęła lekko moją dłoń, a po chwili odsunęła się, rumieniąc się przy tym potwornie.

W szumie rozmów wszyscy udaliśmy się do jadalni, gdzie z niedowierzaniem obserwowałem, jak dziewczynka odsuwa moje krzesło i wskakuje na nie z uśmiechem.

– Tato, ona zajęła moje miejsce! – poskarżyłem się natychmiast, z oburzeniem wskazując na krzesło, na którym usiadła Poppy.

– Dylan, Poppy jest twoim gościem. – Ton jego głosu był łagodny. – Ponadto Poppy jest dziewczynką, a dobrze wiesz, że dziewczynkom należy ustępować. Zwłaszcza, jak jest się dużym chłopcem, a ty przecież idziesz niedługo do szkoły.

– Dobrze, tato – mruknąłem i żeby zaakcentować swoją złość, z impetem odsunąłem krzesło znajdujące się naprzeciwko. Z niezadowoloną miną zająłem swoje nowe miejsce, które było kompletnie beznadziejne, ponieważ nie mogłem z niego dostrzec zegarka elektrycznego, umieszczonego na wyświetlaczu piekarnika. Musiałem przecież kontrolować czas, ponieważ zawsze w piątki o dziewiętnastej czterdzieści pięć emitowany był nowy odcinek mojej ulubionej kreskówki. Emma, jakby czytając w moich myślach, uśmiechnęła się uspokajająco i powiedziała:

– Spokojnie, jest dopiero siódma, masz jeszcze sporo czasu.

To nieco mnie uspokoiło. Miałem jeszcze czterdzieści pięć minut, co wydawało się wystarczającą ilością czasu, aby zjeść pieczeń w sosie z ziemniakami. Deser mogłem odpuścić, bo mama i tak zrobiła tartę z jabłkami, za którą nie przepadam.

W czasie posiłku starałem się nie patrzeć na dziewczynkę, ponieważ sposób, w jaki jadła, sprawiał, że traciłem apetyt. Nie wiedziałem, czy jest to spowodowane jej uszczerbkiem w uzębieniu, czy jadła tak na co dzień, ale widok nabitej na widelec pieczeni, którą dziewczyna odgryzała, zamiast pokroić na drobne kawałki, był odpychający. Do tego wszystkiego była okropnie głośna i notorycznie mówiła coś z pełną buzią. Przez chwilę myślałem, że tylko ja to zauważam, ale wystarczył rzut oka na Marlę, która gromiła córkę wzrokiem, aby zrozumieć, że jej również nie odpowiada zachowanie dziewczynki.

Kiedy kolacja dobiegła końca, odwróciłem się w stronę zegarka i z ulgą odkryłem, że mam jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia mojej kreskówki. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem i zeskoczyłem ze stołka.

– Dziękuję za kolację, była pyszna – wymamrotałem na jednym tchu, zabierając swój talerz, aby odłożyć go do zlewu, i jak najszybciej udałem się w stronę schodów. Kiedy moja stopa dotknęła pierwszego stopnia, pomyślałem, że mój koszmar dobiegł końca. Pomyliłem się jednak okrutnie, bo kiedy wskoczyłem na drugi stopień, usłyszałem głośne chrząknięcie za moimi plecami.

– Dokąd ty się wybierasz? – zapytała mama, unosząc brwi wysoko, niemal do linii swojej kruczoczarnej grzywki. Jedną dłoń opierała na biodrze, a drugą na ścianie dzielącej korytarz i jadalnię.

– Do pokoju – wyjaśniłem, ponieważ dla mnie było to oczywiste. – Zaraz zaczyna się mój serial, a kolacja już się przecież skończyła.

Przez chwilę mama wydawała się zawiedziona, ale szybko na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– Dobrze, ale zabierz ze sobą Poppy.

– Co?! Niby dlaczego?! – jęknąłem zszokowany. – Powiedziałaś, że zapraszasz gości na kolację, a kolacja się skończyła, więc już powinni wyjść.

– Dylan, nie możesz tak mówić. Nasi goście są nowi w mieście i trzeba ich należycie przywitać, a to oznacza, że masz być miły dla ich córki i… – Nie zdążyła dokończyć, ponieważ tupnąłem mocno nogą. Byłem tak zdenerwowany, że w pierwszej chwili nie poczułem nawet bólu. – Zachowuj się! Proszę tam natychmiast wrócić i zaprosić Poppy do swojego pokoju na oglądanie serialu.

– Dlaczego Emma nie może jej zabrać do swojego pokoju? – zapytałem, licząc na to, że może uda mi się od tego jeszcze wywinąć.

– Ponieważ Emma ma mnóstwo nauki, a poza tym rozmawialiśmy o tym – powiedziała łagodniej i zbliżyła się do mnie tak, aby nikt przypadkiem nie usłyszał, co miała mi do powiedzenia. – Niedługo pójdziecie razem z Poppy do szkoły, a ona nie zna tutaj nikogo. Przeprowadzili się niedawno i jeszcze nie zdążyła zdobyć przyjaciół. Chciałabym, żebyś to ty stał się jej pierwszym przyjacielem w tym mieście. – Mama uśmiechnęła się czule i dotknęła moich włosów. – Jestem pewna, że będziecie dobrymi przyjaciółmi, tylko daj jej szansę, dobrze?

– Dobrze, niech ci będzie.

– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

– Zgadzam się zabrać ją do pokoju, ponieważ jest naszym gościem, ale absolutnie nie licz na to, że kiedykolwiek będę przyjaźnił się z jakąkolwiek dziewczynką.

Z wymuszonym uśmiechem na ustach zeskoczyłem ze schodów i wróciłem do jadalni. Kątem oka dostrzegłem, że zostały ostatnie minuty do rozpoczęcia odcinka, więc z determinacją nabrałem powietrza do ust i niemal na jednym wdechu powiedziałem:

– Poppy, chciałabyś może zobaczyć mój pokój?

Miałem jeszcze nadzieję, że dziewczynka będzie zbyt speszona, aby przyjąć moje zaproszenie, ale oczywiście dzisiaj nic nie szło po mojej myśli i Poppy z ogromnym entuzjazmem przytaknęła, zeskakując z krzesła, które zachwiało się niebezpiecznie, ale dzięki szybkiej reakcji pana Pole nie zdołało się przewrócić. Jeszcze tego mi brakowało, żeby obiła moje ulubione krzesło. Z jeszcze większym zdenerwowaniem ruszyłem na górę do swojego pokoju, starając się równocześnie ignorować wesołe nucenie dziewczynki idącej za mną. Zatrzymałem się przed drzwiami, zamknąłem oczy i z zaciśniętymi ze złości zębami pociągnąłem za klamkę. Niechętnym machnięciem dłoni zaprosiłem Poppy do środka, jednocześnie zapalając światło.

– Wow, to są twoje klocki?

– Tak, zbieram je od jakiegoś czasu – mruknąłem, nie zwracając uwagi na dziewczynkę.

Wiedziałem, że mam niewiele czasu do rozpoczęcia serialu, a bardzo zależało mi na tym, żeby zobaczyć czołówkę. Szybkim krokiem ruszyłem do telewizora, aby go włączyć, i straciłem dziewczynkę z pola widzenia. Kiedy na telewizorze pojawiła się reklama, odetchnąłem z ulgą, bo to znaczyło, że zdążyłem. Odwróciłem się do Poppy, bo chciałem jej powiedzieć, żeby nie siadała na moim łóżku, a kiedy to zrobiłem, moim oczom ukazała się scena jak z horroru. Dziewczynka stała na palcach na moim krześle obrotowym i sięgała ręką do wysokiej półki. Chciałem powiedzieć, że ma nie dotykać moich klocków i natychmiast zejść z krzesła, ale było już za późno. Dziewczyna zachwiała się i chcąc się ratować, pociągnęła za podstawkę, na której stał mój niedawno złożony Hogwart. Zamek z trzaskiem uderzył o podłogę, rozpadając się w drobny mak. Spojrzałem zrezygnowany na dziewczynę, która zdążyła już odzyskać równowagę, a w tym samym czasie przerażeni hałasem rodzice wpadli do pokoju. Kiedy Marla zobaczyła, co zrobiła jej córka, niemal natychmiast zbladła.

– Ups – powiedziała Poppy, wzruszając ramionami, jakby nic się nie stało, a we mnie się zagotowało, kiedy spojrzałem na tysiące klocków porozrzucanych na podłodze. Teraz byłem pewien, że nigdy, ale to przenigdy nie polubię Poppy Pole.

ROZDZIAŁ 1

DYLAN

DWANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ

Oglądanie zachodu słońca przez jedno z okien biblioteki nie było moim ulubionym zajęciem. Zwłaszcza po tak męczącym dniu, kiedy moje mięśnie błagały o chociaż kilka minut gorącej kąpieli. Trwa właśnie sezon na rozgrywki i wszyscy naprawdę mocno przykładamy się do treningów i meczów, głównie dlatego, że niemal na każdym pojawiać się mogło kilku przedstawicieli profesjonalnych klubów sportowych i myślimy tylko o tym, żeby zagrać jak najlepiej. I w tym roku mieliśmy naprawdę dużą szansę, żeby wejść do play-offów. Trener doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego ostatnimi czasy rozgrzewki były mordercze, a nowe sposoby na poprawienie naszej kondycji i koordynacji ruchowej przypominały bardziej tortury niż ćwiczenia. Gdyby nie to, że nie widziałem dla siebie innej przyszłości niż ta związana ze sportem, to już dawno dałbym sobie spokój. Czasami, w przypływie gorszych chwil, zastanawiam się, jaki jest tego sens, skoro do profesjonalnych drużyn sportowych wybierani są tylko najlepsi. Większość z nas czeka co najwyżej posada nauczyciela wychowania fizycznego w jednej z lokalnych podstawówek, a trzeba zaznaczyć, że perspektywa uczenia dzieci przerażała mnie jak diabli. W takich chwilach żałowałem, że postawiłem wszystko na sport, a nie na naukę, jak to zrobiła Poppy.

Myśl o przyjaciółce na chwilę przywołała uśmiech na mojej twarzy, ale tym samym przypomniała mi, że to właśnie przyjaciółka jest powodem, przez który spędzam czwartkowy wieczór w bibliotece, a nie w wannie. Byłem naprawdę znudzony i głodny, ale Poppy w ogóle się tym nie przejmowała i od dłuższego czasu nawet nie odrywała wzroku od zeszytu, w którym od przeszło trzydziestu minut notowała informacje znalezione w opasłym tomie książki. Z ciężkim westchnieniem podjąłem kolejną próbę wydostania się z tego pomieszczenia:

– Możemy już iść, proszę? – zapytałem, ziewając przy tym, żeby podkreślić, jak bardzo jestem zmęczony. – Miałem dzisiaj ciężki trening i marzę już tylko o tym, żeby iść spać.

– Tak, dokończę tylko jeszcze jeden rozdział – zapewniła, przewracając pożółkłą ze starości kartkę. Książka wyglądała, jakby naprawdę wiele już przeszła, a ja na miejscu Poppy obawiałbym się, że ją zniszczę, tym samym narażając się na gniew bibliotekarki.

– Mówisz tak już trzeci raz, a siedzimy tu od godziny. Jestem już naprawdę bardzo głodny i zmęczony – powiedziałem zgodnie z prawdą i jakby na potwierdzenie tego, zaburczało mi w brzuchu i było to na tyle głośne, że stara bibliotekarka spojrzała na mnie groźnie zza swoich okularów i pokręciła głowa z dezaprobatą, jednocześnie zaciskając swoje zmarszczone usta w wąską linię.

– Oczywiście, że jesteś głodny – mruknęła, spoglądając na mnie ze złośliwym uśmiechem. – Gdybyś położył się wczoraj o normalnej godzinie, zamiast grać do późna na konsoli, to może wstałbyś na czas i zdążył zjeść śniadanie. A gdybyś wykazał się odrobiną sprytu, to miałbyś czas, żeby zapakować swój lunch, i nie musiałbyś zadowalać się dzisiaj jedynie połową mojego.

– Mógłbym też zaoszczędzić czas, gdybym na przykład nie musiał po ciebie przyjeżdżać – zripostowałem i wskazałem na plecak położony obok stolika. – Jestem ciekawy, jakbyś tu dotarła z tymi wszystkimi książkami.

– Jakoś bym sobie poradziła. – Wzruszyła ramionami i wróciła do notowania.

Wyglądała, jakby mój komentarz o podwożeniu do szkoły w ogóle jej nie dotknął, ale znałem ją za długo, żeby nie zauważyć, jak ze zdenerwowaniem przygryza swój policzek od wewnątrz. Zawsze tak reagowała, kiedy ktoś poruszał temat jej prawa jazdy, a ostatnim, czego teraz potrzebowałem, była naburmuszona Poppy. Szybko więc postanowiłem przerwać niezręczną ciszę, która prawdopodobnie towarzyszyłaby nam do końca dnia.

– Mogłabyś czasami z wdzięczności zrobić mi lunch do szkoły. – Starałem się zmienić temat i chyba podziałało, bo z jej twarzy zniknęły oznaki zdenerwowania, a kiedy podniosła na mnie swój wzrok, kąciki jej ust lekko się uniosły.

– Chyba sobie żartujesz, Dylanie Spencer – fuknęła. – Nie jestem twoją mamą.

– Nie twierdzę, że jesteś. Mówię tylko, że jako moja przyjaciółka mogłabyś się czasami wykazać zrozumieniem. Poza tym to byłoby bardzo uprzejme.

– Dylan – westchnęła i chwyciła moje dłonie. Nie wiem, jak to możliwe, ale gdziekolwiek byśmy nie byli, niezależnie od temperatury, jej palce zawsze były zimne jak lód, więc kiedy przyłożyła je do mojej skóry, przeszedł mnie dreszcz. – Masz dwie rączki, jesteś już dużym chłopcem, więc potrafisz sam zrobić sobie kanapkę. A już niedługo będziesz musiał wyprowadzić się od mamy, a mnie nie będzie obok, więc powinieneś powoli uczyć się samodzielności.

Myśl o zbliżającym się rozstaniu skutecznie popsuła mój humor. Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że każde z nas wybierze swoją własną drogę, zwłaszcza że mieliśmy zupełnie inne plany na przyszłość. Poppy przez ostatnie lata ciężko pracowała, żeby mieć najlepsze stopnie, kursy i wolontariaty, głównie po to, aby dostać się na Stanford. Z jakiegoś powodu jej wielkim marzeniem było zostanie nauczycielką i uznała, że tylko uniwersytet na drugim końcu kraju był w stanie sprostać jej oczekiwaniom. Kiedyś, w przypływie szczerości, powiedziała, że chodzi jej też o odległość od babci Esther i rodziców. Kiedy oznajmiłem jej, że dostałem stypendium sportowe na uniwersytecie stanowym, liczyłem, że pójdzie tam razem ze mną. Uczelnia jest przecież wystarczająco daleko od naszych domów i również ma świetny program studiów, ale Poppy odmówiła, przez co czasami mam wrażenie, że ode mnie też chce uciec.

– Wszystko okej? – Z rozmyślań wyrwał mnie jej zaniepokojony głos. Spojrzałem na jej machającą przed moimi oczami dłoń, starając się ukryć swój smutek. – Nie powinieneś myśleć tak intensywnie, bo twój mózg nie jest do tego przyzwyczajony.

– Masz rację – przytaknąłem, wyciągając butelkę wody z jej plecaka. – Słuchaj, nie jestem też przyzwyczajony do przesiadywania w bibliotece, więc chodźmy już.

Poppy zaśmiała się krótko i pokręciła głową, wracając do czytania. Przejechała palcem po kartce, a kiedy znalazła interesującą ją rzecz, uśmiechnęła się z zadowoleniem i sięgnęła po zeszyt.

– Nie możemy teraz wyjść, ponieważ muszę dokończyć jeszcze jedną rzecz – mruknęła, notując zawzięcie w swoim zielonym zeszycie z wężem na okładce. Nie byłem wielkim fanem Harry’ego Pottera, ale zmusiła mnie do oglądania tych filmów tak wiele razy, że byłem pewien, że jest to godło jednego z domów. – Pan McClark podsunął nam bardzo ciekawy temat na esej, aczkolwiek w całej bibliotece znalazłam jedynie dwie książki, które w szerszym stopniu poruszały… – Reszta jej zdania została stłumiona przez uciszający gest mojej dłoni.

– Po prostu się pospiesz.

Najważniejszą zasadą w naszej przyjaźni, przynajmniej moim zdaniem, było to, że nigdy nie dawałem się wciągnąć w jej nudne wywody dotyczące esejów czy tego, co akurat przeczytała w jakimś naukowym czasopiśmie. Nie próbowałem zrozumieć podekscytowania w jej głosie za każdym razem, kiedy opowiadała o zadaniach domowych, książkach i generalnie wszystkim, co tyczyło się poszerzania swojej wiedzy. To czyniło mnie czasami złym przyjacielem, a może nawet złym człowiekiem. Ale taki właśnie byłem, a Poppy to akceptowała. Ona sama nauczyła się ignorować mój stosunek do nauki, bo wiedziała, że od dawna to sport zajmował pierwsze miejsce na liście moich priorytetów, zwłaszcza od kiedy na początku roku zostałem kapitanem drużyny. Nic nie mogło się równać z tą adrenaliną, która towarzyszyła mi na boisku w trakcie gry, z tym niesamowitym uczuciem, kiedy po wygranym meczu wszyscy zasypują mnie gratulacjami i klepią po plecach. Natomiast nauka już dawno zeszła na dalszy plan, wykonywałem dosłownie minimum, które było potrzebne, żeby zaliczać poszczególne etapy edukacji i byłem pewny, że gdyby nie inteligencja i duża pomoc ze strony Poppy, to na pewno nie poradziłbym sobie. Za te wszystkie odrobione prace domowe, kiedy po meczach byłem tak zmęczony, że nie miałbym siły utrzymać w dłoni nawet ołówka, byłem jej dozgonnie wdzięczny.

Im dłużej tu siedziałem, tym bardziej nie mogłem zrozumieć, jak Poppy mogła czerpać tak wielką radość ze ślęczenia nad książkami w ponurej bibliotece, otoczona przez duszący zapach stęchlizny. Oczywiście gdyby usłyszała, jak określam zapach panujący w czytelni, prawdopodobnie zdzieliłaby mnie jedną z książek, którą akurat miała pod ręką. Według niej zapach sfatygowanych kartek pomieszany z zapachem tuszu drukarskiego był prawdopodobnie najpiękniejszym zapachem na świecie. Do tego te okropne krzesła.

Po raz kolejny tego dnia poprawiłem swoją pozycję, wykrzywiając twarz w grymasie bólu. Krzesła nie miały poduszki ani żadnego miękkiego materiału, przez co siedzenie na nich było kurewsko niewygodne. Podziwiałem każdego, kto był w stanie usiedzieć na nich tak długo. Ten ruch przykuł uwagę Poppy, która spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

– Czy możesz przestać się wiercić?

– Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Kurwa, jak ty możesz na tym siedzieć tak długo? Nie czuję już swojej dupy.

– Dylan! – fuknęła. – Jesteś w bibliotece, uważaj na słowa.

– Przepraszam, wiem, że jestem w bibliotece, nie potrafię o tym zapomnieć nawet na sekundę. – Wyprostowałem nogi w nadziei, że przyniesie mi to ulgę. – Te krzesła przypominają mi o tym cały czas.

– Jeszcze tylko trzy strony – obiecała tonem, którego zawsze używała, kiedy chciała mnie do czegoś przekonać, i choć oboje wiedzieliśmy, że to kłamstwo, pokiwałem głową, udając, że jej wierzę. Ze zrezygnowaniem położyłem głowę na wyciągniętym na stole ramieniu, zamknąłem oczy i cicho wymamrotałem:

– Okej, niech ci będzie.

Doskonale wiedziałem, że dziewczyna nie odpuści sobie, dopóki nie przerobi całej tej cholernej książki, a zostało jej jeszcze przynajmniej trzydzieści stron. Na samą myśl mój żołądek zaprotestował.

– Dlaczego nie weźmiesz jej do domu? – zapytałem, wyjątkowo dumny ze swojego pomysłu.

– Bo wiem, że jeśli nie skończę robić tego teraz, to w domu na pewno przeszkodzisz mi ty, ponieważ znowu wymyślisz jakąś głupią wymówkę. – Spojrzała na mnie, unosząc wysoko brwi. – Tak jak ostatnim razem, kiedy obiecałeś, że wspólnie pouczymy się do testu z literatury, a jak dotarliśmy do twojego domu, puściłeś jakiś bezsensowny program telewizyjny.

– Ten program nie był bezsensowny – powiedziałem z oburzeniem, wymierzając w jej kierunku palec wskazujący. – To, że jakiś program nie jest naukowy, wcale nie oznacza, że jest pozbawiony sensu.

– Oczywiście. Program, w którym jedynymi wartościami są seks i pieniądze, ma w sobie ogromne pokłady sensu. – Ucięła szybko, wracając do lektury. – Nie przeszkadzaj mi, to szybciej skończę.

Spojrzałem na nią z wyrzutem i zauważyłem, że pasmo włosów wydostało się z nisko upiętego koka, lecąc dziewczynie do oczu. Bez zastanowienia wyciągnąłem rękę i zaczesałem niesforny kosmyk za jej ucho, żeby jej nie przeszkadzał. Uwielbiałem jej włosy, bo były miękkie i zawsze pachniały malinami. Ten gest wywołał ciche westchnienie dwa stoliki dalej. Odwróciłem głowę w tym kierunku i dopiero teraz zauważyłem, że nie jesteśmy jedynymi osobami w bibliotece. Kiedy mój wzrok padł na blondynkę, ta niemal natychmiast się zaczerwieniła, natomiast jej ruda koleżanka uśmiechnęła się zadziornie i pomachała w moim kierunku. Byłem pewien, że poznałem ją na jednej z imprez organizowanych przez kolegę z drużyny, ale nie byłem w stanie przypomnieć sobie, jak miała na imię. To było coś na „V”, Veronica lub Victoria. Nie chciałem być jednak niegrzeczny, więc również uśmiechnąłem się w jej stronę i odmachałem, a ona w reakcji na to zachichotała i nachyliła się do koleżanki, mówiąc coś do niej szeptem. Blondynka natychmiast poczerwieniała jeszcze bardziej i zakrywając włosami twarz, wstała i sięgnęła po swoją torbę. Rudowłosa, która być może miała na imię Victoria, poszła w ślady koleżanki, ale zanim wyszła, odwróciła się i przyłożyła do ucha dłoń ułożoną w kształt telefonu i wyszeptała „zadzwoń”.

Wtedy w mojej głowie narodził się naprawdę głupi pomysł i choć wiedziałem, że mi się za to oberwie, i tak musiałem to zrobić. Odwróciłem się w kierunku Poppy i uważnie obserwowałem, czy ta na pewno na mnie nie patrzy, a następnie pośliniłem swój mały palec. Ze skupioną miną zbliżyłem rękę do jej głowy, uważając, żeby nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu, który mógłby przykuć jej uwagę, a kiedy byłem już wystarczająco blisko, wepchnąłem palec do jej ucha.

– Fuj! – pisnęła, natychmiast zakrywając dłonią ucho. – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś! – powiedziała, starając się zetrzeć ślinę rękawem. W odpowiedzi na jej reakcję i oburzony ton tylko zaśmiałem się głośno. – Jesteś taki obrzydliwy! Ile ty masz lat? Trzy?

Ze śmiechu rozbolał mnie brzuch, a po policzkach spłynęły łzy. Zapomniałem już, jak zabawnie wygląda, gdy jest zła. Kiedy mieliśmy po trzynaście lat, robiłem tak cały czas, aż w końcu poskarżyła się mojej matce, która przeprowadziła ze mną poważną rozmowę. Teraz jednak, kiedy sobie o tym przypomniałem, z zadowoleniem zdałem sobie sprawę, że już nawet mama nie jest w stanie mnie zmusić, żebym więcej tak nie robił.

– Proszę o ciszę! – Nagła i głośna reakcja dziewczyny spotkała się z oburzeniem bibliotekarki. Twarz Poppy oblała się szkarłatnym rumieńcem.

– Przepraszam – powiedziała i schyliła głowę w przepraszającym geście, a następnie odwróciła się w moim kierunku. – Jesteś niepoważny.

– Może i tak, ale czy teraz możemy już iść?

Spojrzała na mnie groźnie i zrezygnowana zamknęła zeszyt. Wzruszyłem ramionami i z uśmiechem na ustach zabrałem jej książkę, udając się z nią w stronę regału z napisem „KSIĄŻKI DO ODŁOŻENIA”. Pani Ingrid Miller, szkolna bibliotekarka, wychodziła z założenia, że uczniowie nie są wystarczająco odpowiedzialni, żeby zapamiętać, skąd zabrali daną książkę, dlatego wolała nie ryzykować, przez co każdy musiał zostawić ją właśnie na tym regale, a bibliotekarka w wolnej chwili zanosiła ją na odpowiednie dla niej miejsce. Dokładało jej to oczywiście dużo pracy, ale nie wyglądała, jakby jej to przeszkadzało.

Próbowałem wepchnąć książkę w jedyne wolne miejsce, ale półka wydawała się już przepełniona, a wiedziałem, że jeśli uszkodzę okładkę, spotka się to nie tylko z gniewem pani Miller, ale, co gorsza, Poppy również mnie ochrzani. Kiedy poważnie zastanawiałem się nad tym, żeby wykorzystać chwilę nieuwagi przyjaciółki i porzucić książkę na jakiejkolwiek półce, usłyszałem zza pleców zachrypnięty głos.

– Potrzebujesz pomocy, Dylan?

POPPY

Kiedy pakowałam swoje rzeczy, kątem oka dostrzegłam, jak zza regałów wyłoniła się rudowłosa dziewczyna, która zgrabnym krokiem podeszła do Dylana i z delikatnym uśmiechem na ustach chwyciła jego ramię. Nie wiem, co mu powiedziała, ale najwyraźniej było to na tyle zabawne, że uśmiechnął się do niej, ukazując swoje dołeczki w policzkach, i przytaknął głową. Nie chciałam wyjść na dziwaka większego, niż jestem, więc postanowiłam, że nie będę się gapić. Szybko wróciłam do pakowania swoich rzeczy, starannie układając zeszyty w plecaku i uważając, żeby nie zagiąć rogów, bo nie było nic, co bardziej psuło estetykę zeszytu niż ośle rogi. Kiedy spakowałam resztę swoich rzeczy, ponownie spojrzałam w kierunku Dylana. Nadal rozmawiał z rudowłosą dziewczyną, a odległość między nimi się zmniejszyła. Nie jestem specjalistką w dziedzinie odczytywania mowy ciała, ale stoją zdecydowanie za blisko siebie, żeby to mogła być rozmowa na temat książek i pracy domowej. Kiedy rudowłosa sięgnęła do swojej torby, żeby wyciągnąć telefon, miałam już pewność, co właśnie się dzieje. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Dylan ze swoim wzrostem, sportową sylwetką i lśniącymi, brązowymi lokami stanowi ucieleśnienie wymarzonego chłopaka dla większości dziewczyn w szkole. Na ogół staram się nie zwracać na to uwagi, ale takie sytuacje, które zdarzają się bardzo często, zawsze wprawiają mnie w zakłopotanie. Nigdy nie wiem, czy powinnam stać i czekać, aż skończą rozmawiać, czy może powinnam podejść i przerwać tę natarczywą próbę podrywu, narażając się tym samym na gniew kolejnej dziewczyny w szkole. A trzeba zaznaczyć, że i tak nie mam łatwo u płci pięknej. Dylana znają niemal wszyscy, a ja, przez to, że jestem jego najbliższą przyjaciółką, również jestem w szkole znana, chociaż niekoniecznie lubiana. Większość dziewczyn za mną nie przepada, ponieważ odbierają mnie jako przeszkodę na drodze do ich potencjalnego związku z Dylanem, ale są też takie, które chcą mnie wykorzystać, żeby się do niego zbliżyć. W obu tych przypadkach nie ma nawet mowy o jakiejkolwiek sympatii.

Kiedy po pięciu minutach ich rozmowa nadal trwała, a chichoty rudowłosej zdarzały się coraz częściej, z goryczą zaczęłam się zastanawiać, dlaczego pani Miller jeszcze tego nie przerwała. Nie widziałam innego rozwiązania i postanowiłam opuścić bibliotekę. Zarzuciłam swój ciężki plecak na ramię i skierowałam się w stronę wyjścia.

Na zewnątrz zrobiło się już całkowicie ciemno, przez co pusty o tej godzinie korytarz wyglądał przerażająco. Ciszę przerywało jedynie pstrykanie jarzeniówek i odgłos moich trampek na linoleum, którym pokryta była podłoga. Ciaśniej oplotłam się swoim kardiganem, jakby miało mnie to uchronić przed ewentualnym atakiem. Kiedy zbliżałam się już do schodów prowadzących na parter, na końcu korytarza rozległ się huk zamykanych drzwi. Podskoczyłam i z sercem w gardle odwróciłam się przez ramię. Dylan wyszedł właśnie z biblioteki i szybkim krokiem zmierzał w moim kierunku.

– Wybacz, zagadałem się z Victorią – wyjaśnił, zarzucając rękę na moje ramię, prawdopodobnie dlatego, że wyglądałam na przerażoną. – Mogłaś mnie zawołać.

– Ona ma na imię Veronica – powiedziałam, strącając jego dłoń. – Nie chciałam ci przeszkadzać.

– Jesteś zła? – Brzmiał, jakby był zmartwiony, ale ja byłam teraz wściekła i nie zamierzałam się przejmować jego uczuciami.

– Tak, ponieważ mnie pośpieszałeś – mruknęłam. – Gdybym wiedziała, że zamierzasz flirtować, to w spokoju dokończyłabym zadanie.

– Nie kłamałem, naprawdę chciałem już iść, ale Victoria pytała mnie o szczegóły imprezy halloweenowej, którą organizuje Nick.

– Veronica! – warknęłam, tupiąc nogą. – Ta dziewczyna ma na imię Veronica i od roku chodzi z nami na hiszpański! Jak możesz nawet nie pamiętać imienia dziewczyny, z którą rozmawiasz? To jest kompletny brak szacunku, Dylan.

– Wybacz, masz rację. Po prostu mam słabą pamięć do imion.

Postanowiłam, że nie będę kontynuowała tej rozmowy, bo nie było sensu się z nim dłużej sprzeczać, to nie była moja sprawa. Tym bardziej, że większości jego adoratorek nie przeszkadzało to, że notorycznie przekręca ich imiona, więc i ja nie zamierzałam się tym denerwować.

– Nie złość się na mnie, kujonie – zażartował, specjalnie używając przezwiska, które zawsze wyprowadzało mnie z równowagi.

– Nie jestem kujonem! – zaprotestowałam natychmiast, tupiąc nogą. – To, że przykładam się do nauki, nie znaczy, że jestem kujonem. Ponadto źle używasz tego określenia – mruknęłam, sięgając ręką do tylnej kieszeni spodni, aby wyciągnąć swój telefon. Weszłam w przeglądarkę i wyszukałam interesujący mnie wyraz. Z triumfalnym uśmiechem zbliżyłam ekran w stronę chłopaka. – Kujon to osoba, która uczy się na pamięć i bez większego zrozumienia tego, czego właściwie się uczy, a ja, mój drogi, jestem tego kompletnym przeciwieństwem. Wszystko, co czytam, poddaję szczegółowej analizie.

– Wiem, dlatego spędziłaś właśnie dwie i pół godziny na nauce – zgodził się z uśmiechem, ukazując jeden z dołeczków. – Kujonie.

– Nie mów tak na mnie! – oburzyłam się, zakładając ręce na piersi. – Poważnie, Dylan, zaraz cię uderzę.

– Och, nie gniewaj się. – Pochylił się i złożył na moim policzku delikatny pocałunek. Szybko przetarłam twarz dłonią, a on wykorzystał okazję i pociągnął mnie za włosy. Przewróciłam oczami, ponieważ naprawdę czasami zachowywał się jak przerośnięte dziecko.

Kiedy wyszliśmy z budynku szkoły, uderzył w nas nieprzyjemny wiatr. Mocniej wtuliłam się w bok Dylana, starając się chociaż trochę zasłonić przed zimnym powietrzem. Pożałowałam tego, że włożyłam dzisiaj sukienkę, bo chociaż koniec września w Karolinie Północnej był raczej ciepły, to wieczory potrafiły zaskoczyć.

Na parkingu szkolnym, poza czarną kią należącą do Dylana, stało jeszcze kilka innych samochodów. Między innymi niebieski pickup, wokół którego zebrało się kilku uczniów, większość z nich to koledzy z drużyny Dylana. Wyprostowałam się szybko, zwiększając przestrzeń między nami, i kolejny raz dzisiaj ściągnęłam jego dłoń ze swojego ramienia. Niemal od razu tego pożałowałam, bo razem z ręką Dylana zniknęło także ciepło jego ciała. Bardziej niż zmarznięcia bałam się jednak reakcji uczniów. Nie chciałam, żeby ktoś znowu plotkował o naszym zmyślonym związku, bo zawsze wtedy mam wrażenie, że gdziekolwiek nie pójdę, ludzie w szkole szepczą za moimi plecami, odwracają się za mną z zaciekawieniem i prawdopodobnie również z niedowierzaniem. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że stanowimy kompletne przeciwieństwa. Dylan jest sportowcem, wszyscy chcą się z nim zadawać, jest też częstym gościem na imprezach i nie może się wręcz opędzić od ludzi, w tym głównie kobiet.

Natomiast moje życie towarzyskie? Cóż, nie istniało. Poza Dylanem utrzymuję kontakt z grupą jego najbliższych przyjaciół, co też przychodzi mi z trudem. No i jest jeszcze moje kółko literackie, ale to zupełnie inna sprawa. O jego istnieniu wiedzą nieliczni, ponieważ panna Grace nie reklamowała go w szkole, a dodatkowo zorganizowała je, prawdopodobnie specjalnie, w takich godzinach, że nawet gdyby ktoś o nim wiedział, to i tak nie chciałby na nie przyjść. Spotykaliśmy się tylko w ósemkę w bibliotece w piątki po lekcjach, kiedy cała szkoła szła na boisko, żeby obejrzeć mecz lub trening. Ja sama dowiedziałam się o kółku zupełnie przypadkiem. Nie mogłam wrócić do domu, bo Dylan grał, a oni akurat tam byli. Na szczęście to kółko świetnie wygląda w zgłoszeniu na studia. We wszystkich innych przypadkach ludzie zapraszali mnie na imprezy tylko dlatego, że Dylan na to nalegał, a i tak każdy wiedział, że najpewniej nie przyjdę, a nawet jak już się pojawię, to i tak zniknę, zanim impreza na dobre się rozkręci. Nie przeszkadza mi to, uwielbiam być przeciętną dziewczyną, tym bardziej ciężko mi było znieść plotki, które pojawiały się od czasu do czasu. A fantazja nastolatków nie zna granic.

Na początku zeszłego roku, kiedy Dylan na stałe dostał się do głównego składu drużyny i zdobył decydujący punkt na jakimś ważnym meczu, powstał nawet artykuł o naszym sekretnym związku. Poświęcono nam całą stronę szkolnej gazetki i to był dosłownie najgorszy okres w moim życiu. Ludzie zaczęli snuć swoje domysły, począwszy od tego, że moi rodzice opłacają Dylana, żeby się ze mną spotykał, co nie miało żadnego sensu, bo sytuacja materialna rodziny Spencerów była dużo lepsza niż nasza, a skończywszy na tym, że chłopak jest ofiarą szantażu z mojej strony.

Kiedy przechodziliśmy obok grupy składającej się głównie z chłopaków ubranych w bluzy z logo naszej drużyny, Dylan przywitał się z każdym, przybijając piątkę. Stanęłam nieco z tyłu, żeby zastanowić się, co powinnam zrobić w tej niezręcznej sytuacji. Nie wiedziałam, czy powinnam podejść i wymienić uprzejmości z każdym, narażając się tym samym na dziwne spojrzenia, jeżeli akurat nie będzie tam nikogo, z kim wcześniej rozmawiałam, czy może bezpieczniej będzie, jeżeli schowam się za Dylanem z nadzieją, że nikt mnie nie zauważy, co przy mojej posturze było całkiem możliwe. Rozważałam też to, żeby udawać, że zapomniałam zabrać ważnej rzeczy z szafki, wtedy mogłabym wrócić do szkoły i przy odrobinie szczęścia zajęłoby mi to wystarczająco dużo czasu. Nie zdążyłam podjąć żadnej decyzji, bo ktoś stanął za moimi plecami i zamknął moje ramiona w uścisku, krzycząc powitanie do mojego ucha.

– Cześć, Poppy!

– Hej, Noah – odpowiedziałam, starając się ukryć twarz. Moje nadzieje na pozostanie niezauważoną umarły za sprawą blondyna.

– Nie widziałem cię bardzo długo. – Zmienił pozycję, przez co teraz obejmował moją szyję jedną ręką, a drugą zwinął w pięść i potarł nią moje włosy. Nie sprawił mi tym bólu, ale i tak zażenowanie osiągnęło poziom maksymalny, bo nawet jeśli wcześniej nikt nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi, to teraz spojrzenia wszystkich były skierowane na nas. – Zacząłem nawet podejrzewać, że się przed nami ukrywasz.

Od odpowiedzi uchronił mnie trzask zamykanych drzwi. Z auta wyskoczył Nick, a zaraz za nim drobna dziewczyna i dopiero po chwili rozpoznałam w niej Sophie. Z wielkim uśmiechem odsłaniającym jej idealnie proste, białe zęby ruszyła w moją stronę. Spod różowej czapki z daszkiem wystawały jej drobne, ciasno plecione warkoczyki, beżowa sukienka z prążkowanego materiału idealnie podkreślała jej piękną figurę, a kolor doskonale współgrał z jej ciemną karnacją. Sophie zawsze wiedziała, jak dobrać strój, żeby podkreślał wszystkie jej walory, czym różniła się ode mnie.

Kiedy podeszła wystarczająco blisko, pochyliła się w moją stronę, złożyła szybki pocałunek na moim prawym policzku, odepchnęła blondyna i zajęła jego miejsce. Delikatnym ruchem starła pozostałości truskawkowego błyszczyka z mojej skóry.

– Oczywiście, że się ukrywa. Też bym się ukrywała, gdybyś mi tak robił – fuknęła i nachyliła się w moją stronę, żebym tylko ja usłyszała, co ma mi do powiedzenia. – Ale ma rację, nie widzieliśmy cię od wieków.

– Wiem, przepraszam. Mam ostatnio bardzo dużo na głowie – przyznałam ze skruchą, bo faktycznie w ostatnim czasie nie uczestniczyłam w żadnym spotkaniu, które proponował mi Dylan, co nawet jak na mnie było przesadą. Wszyscy przywykli, że nie pojawiam się często, ale przynajmniej raz w tygodniu porzucałam swoją strefę komfortu.

– Rozumiem. – Skinęła głową. – Ale, oczywiście, przyjdziesz w sobotę?

Mimowolnie zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Dylana, który podszedł bliżej z miną, która wskazywała na to, że właśnie został przyłapany na gorącym uczynku. Sophie również musiała zauważyć zmieszanie na jego twarzy, bo sapnęła, opierając ręce na biodrach.

– Nie przekazałeś jej? – fuknęła, a zanim chłopak zdążył się jakkolwiek obronić, machnęła na niego ręką i odwróciła się w moim kierunku. – W sobotę organizuję urodziny.

– Myślałam, że twoje urodziny są dopiero za dwa tygodnie – odpowiedziałam, mając nadzieję, że nie pomyliłam daty.

– Zgadza się.

– Okej. – Spojrzałam na Dylana, który jedynie wzruszył ramionami, jakby sam do końca nie wiedział, jak zareagować.

– Moje urodziny wypadają tydzień przed Halloween. – Przeniosła wzrok na chłopaka, szukając potwierdzenia swoich słów, a kiedy przytaknął, spojrzała na mnie ponownie. – A jak na pewno wiesz, Nick organizuje wtedy imprezę przebieraną. Rozumiesz, prawda?

– Nie, chyba nadal nie rozumiem.

Sophie westchnęła, jakby właśnie miała wytłumaczyć najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem.

– Impreza halloweenowa będzie wymagała od nas przygotowań i jeśli tydzień wcześniej zrobię urodziny, to nie będę mogła się w pełni skupić na żadnej imprezie. A chcę, żeby obie wypadły wspaniale.

– Rozumiem.

Nie rozumiałam. Pomimo tego, że generalnie Sophie była naprawdę fajną dziewczyną, jedną z nielicznych, z którymi mogłam swobodnie porozmawiać, to czasami nie potrafiłam zrozumieć jej toku myślenia. Nie była jedną z tych próżnych, pozbawionych rozumu dziewczyn, ale jeśli chodzi o organizację przyjęć, naprawdę jej odbijało. Czy to impreza na pół szkoły, czy kameralne spotkanie, wszystko, co organizowała, zawsze nabierało powagi wydarzenia na skalę kraju.

– Więc będziesz, tak? – zapytała i widząc moją niepewną minę, dodała: – Musisz przyjść na moje urodziny, Poppy!

– Tak, będę. – Znałam ją na tyle dobrze, że od razu zapytałam: – Czy obowiązuje jakiś dress code?

– Temat imprezy to black&white – wyjaśniła, wyciągając komórkę. – Wysłałam ci elektroniczne zaproszenie, masz na nim wszystkie szczegóły. To papierowe dostał Dylan, ale skoro zapomniał ci przekazać, nie liczyłabym na to, że je kiedykolwiek zobaczysz. Ukatrupię go za to, bo było piękne.

Oczywiście, że musiał być jakiś temat przewodni i zaproszenia zawierające najdrobniejsze nawet szczegóły, przecież to cała Sophie. Powstrzymałam się przed przewróceniem oczami, bo wiedziałam, jakie to dla niej musi być ważne, i wyciągnęłam swój telefon, żeby sprawdzić, czy wiadomość do mnie dotarła. Kiedy wyświetliłam zdjęcie, moim oczom ukazała się pięknie zaprojektowana grafika, ze złotymi literami i czarno-białymi akcentami. Tuż pod motywem przewodnim widniała informacja, że dziewczyna nie chce prezentów, a jeśli ktoś czuje taką potrzebę, to może wspomóc lokalne schronisko datkiem. Nawet jeśli czasami przesadzała, to nie można jej było odmówić tego, jak dobrą była osobą, zwłaszcza w stosunku do zwierząt. W zeszłym roku razem z rodzicami adoptowała ślepego kundelka, Simbę.

– Dostałaś wiadomość?

– Tak. – Skinęłam głową. – Jeśli tak wygląda elektroniczna wersja, to papierowe zaproszenie musiało być nieziemskie. Wielka szkoda, że go nie dostałam.

– To nieistotne. Ważne, że będziesz. – Uśmiechnęła się. – Zwłaszcza że Dylan przedstawi nam Stacy.

– Jaką Stacy? – zapytałam autentycznie zdziwiona.

Sophie sapnęła głośno i zasłoniła usta dłonią, czym zwróciła na siebie uwagę chłopaka. Dylan po raz kolejny tego dnia nie wyglądał na zadowolonego.

– Fajnie było was spotkać, ale musimy już iść. – Najwyraźniej postanowił nie komentować w żaden sposób tego, czego właśnie się dowiedziałam, bo pożegnał się z wszystkimi skinieniem głowy i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę swojego auta. Kątem oka widziałam, jak Nick podchodzi do swojej dziewczyny i nachyla się nad jej uchem.

W ciszy wsiedliśmy do samochodu i żadne z nas nie poruszyło tego tematu. Dylan najwidoczniej nie chciał teraz o tym rozmawiać, a ja nie wiedziałam, jak mogłabym go o to zapytać, tak żeby nie wyjść na ciekawską. Chłopak nie ma przecież obowiązku dzielenia się ze mną wszystkimi aspektami swojego życia, tym bardziej teraz, kiedy przez ostatni miesiąc zbywałam go słabymi wymówkami, żeby tylko nie wychodzić z domu. Może gdybym zdecydowała się na jedno lub dwa wyjścia, to byłabym wtajemniczona zarówno w kwestię urodzin, jak i sprawę ze Stacy. Sama byłam sobie winna.

Zaczęło robić się naprawdę niezręcznie, kiedy opuściliśmy parking, a żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Sięgnęłam ręką do radia, żeby chociaż muzyka zagłuszyła niekomfortową ciszę panującą w aucie. Ustawiłam swoją ulubioną stację muzyczną i oparłam głowę o szybę, ciaśniej oplatając się swetrem. Zamknęłam oczy. Po całym dniu chodzenia w soczewkach jedyne, o czym marzyłam, to zamienienie ich na okulary. Szkła kontaktowe na ogół były dużo wygodniejsze i sprawdzały się doskonale, ale przy tak intensywnym dniu jak ten, oczy zaczynały mnie piec.

Zmarszczyłam brwi z niezadowolenia, kiedy spokojna muzyka zmieniła się w donośny głos mężczyzny. Od razu rozpoznałam, że to ulubiony dziennikarz sportowy Dylana. Nie otwierając oczu, wyciągnęłam rękę. Miałam nadzieję, że po omacku uda mi się odnaleźć pokrętło do zmiany stacji, ale zamiast plastikowego elementu, poczułam ciepłą dłoń.

– Nawet o tym nie myśl.

– Pierwsza włączyłam radio, więc należy mi się prawo wyboru stacji radiowej – mruknęłam, nadal nie otwierając oczu. W głowie odnotowałam, żeby koniecznie kupić jakieś krople nawilżające. – Kto pierwszy, ten lepszy. Takie są zasady.

– Może i tak, ale to mój samochód, a ważniejsza od zasady pierwszeństwa jest zasada, że kto prowadzi, ten wybiera.

Chciał poruszyć ten temat tylko po to, żeby mnie sprowokować. Ale nie tym razem. Wystawiłam w jego kierunku środkowy palec, wywołując u niego śmiech.

– Bardzo śmieszne.

Najwidoczniej zrozumiał, że nie dam się wciągnąć w tę dyskusję, ponieważ przełączył stację na tę, którą wybrałam wcześniej. Uśmiechnęłam się mimowolnie i spojrzałam w jego kierunku.

– Dziękuję.

– Porozmawiamy kiedyś o tym, dlaczego tak się uparłaś i nie chcesz prowadzić samochodu?

– Może kiedy indziej – powiedziałam i postanowiłam, że to jest odpowiednia chwila, żeby zapytać. – A porozmawiamy o Stacy?

– Kiedy indziej.

– Okej – skwitowałam, odwracając się z powrotem w stronę szyby. Teraz tym bardziej chciałam wiedzieć, o co chodzi z tą dziewczyną. Dylan zazwyczaj dzielił się ze mną informacjami o swoich nowych „koleżankach”, a teraz nie tylko nie powiedział mi o jej istnieniu, ale również wprost zapytany odmówił odpowiedzi.

– Mam odwieźć cię do domu, czy chcesz jechać do mnie? – zapytał, kiedy stanęliśmy na światłach.

– Jest już późno, wolałabym chyba jechać do domu.

– Na pewno? – upewnił się, spoglądając na mnie podejrzliwie. – Mama przygotowała zapiekankę z makaronem.

Na wieść o zapiekance poczułam skurcz żołądka. Moja mama wyjechała na szkolenie, więc razem z ojcem żywiliśmy się jedynie marketowymi mrożonkami i pizzą. Ja nie miałam czasu, żeby cokolwiek ugotować, a tata był najgorszym kucharzem, jakiego znał świat. Na babcię Esther nie mogliśmy liczyć, bo od kiedy poznała Petera, postanowiła przeżyć swoją drugą młodość i od miesiąca przebywa razem z nowym partnerem w Europie. Z jej ostatniej wiadomości wynika, że teraz zwiedzają Paryż. Miało to swoje plusy, bo babcia stała się odrobinę mniej zrzędliwa i przede wszystkim coraz rzadziej nachodziła nas w domu. Może dlatego, że w końcu była szczęśliwa, dzięki czemu mama również mogła w końcu odetchnąć. Kilka dni jedzenia z mikrofalówki to niewielka cena za święty spokój.

– Tak, muszę dokończyć swoje zadanie, a ty na pewno jesteś zmęczony – powiedziałam bez przekonania. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że zapiekanka Anne jest moją ulubioną potrawą.

– Widzę, że jesteś na mnie zła. Obiecuję, że opowiem ci wszystko o Stacy, ale jeszcze nie teraz. – Bezbłędnie odczytał moje emocje. – Poza tym poznasz ją w sobotę, więc przestań być taka obrażalska i chodź na zapiekankę. Mama przygotowała też porcję na wynos dla twojego taty. Nie chciałabyś chyba go zagłodzić tylko dlatego, że jesteś na mnie obrażona, prawda?

Spojrzałam na niego z wyrzutem.

– Okej, ale jak zjemy, odwieziesz mnie do domu.

– Oczywiście – powiedział, kładąc dłoń na lewej piersi.

ROZDZIAŁ 2

DYLAN

Wchodząc do domu, od razu wyczułem zapach pomidorów, bazylii i pieczonego sera. Z kuchni dochodziły odgłosy gotującej się w czajniku wody oraz stłumionej muzyki. W radiu leciała właśnie jakaś taneczna melodia i rozpoznałem w niej jedną z ulubionych piosenek mamy. Prawdopodobnie właśnie wesoło tańczy w kuchni, kontrolując przy okazji czas, jaki został do wyciągnięcia zapiekanki. Zawsze tak robiła podczas gotowania. Uśmiechnąłem się, kiedy w kuchni rozniosło się pikanie minutnika i usłyszałem, jak mama wyciąga coś z piekarnika. Nie przepadałem za tą zapiekanką, ale nie miałem serca mówić o tym mojej mamie, kiedy dzisiaj rano ogłosiła, że to właśnie zamierza przygotować na obiad. Pewnie i tak nie miałoby to większego znaczenia, bo to ulubione danie Poppy, a dla mojej mamy Poppy jest prawdopodobnie ulubionym człowiekiem na ziemi. Nic dziwnego, skoro pilnie się uczy, jest zorganizowana i nie stwarza problemów, w przeciwieństwie do mnie. Kiedy byliśmy dziećmi, sprawy wyglądały inaczej, bo to Poppy była największym diabłem w okolicy. Była jak tajfun, pojawiała się w pokoju, robiła bałagan i znikała. A ja musiałem to wszystko sprzątać. Wszystko się zmieniło, kiedy poszliśmy do szkoły i naszą nauczycielką została pani Wasilewsky. To ona rozbudziła w Poppy pasję do czytania i zdobywania wiedzy, a jej nieskończone pokłady cierpliwości sprawiły, że dziewczyna naprawdę się zmieniła. Ja natomiast trafiłem na swój pierwszy trening footballu. Nasze mamy często się śmieją, że po prostu zamieniliśmy się charakterami, ale prawda była taka, że jako mały chłopiec czułem ogromną potrzebę bycia najlepszym w jakiejś dziedzinie i skoro nie miałem żadnych szans, żeby pokonać Poppy w nauce, przerzuciłem swoje zainteresowanie na sport. Oczywiście kochałem to robić, ale czasami nie wiedziałem, czy to dlatego, że po prostu to lubię, czy może dlatego, że jestem w tym tak cholernie dobry.

Odłożyłem swoje buty i spojrzałem na Poppy. Dziewczyna stała na jednej nodze i próbowała rozwiązać sznurówki swoich czarnych trampek. Zachwiała się, więc asekuracyjnie wyciągnąłem ręce i zdążyłem ją złapać, zanim jej głowa uderzyła o szafkę. Poprawiłem jej pozycję i z rozbawieniem spojrzałem w dół.

– Dzięki. Zrobił mi się supeł.

Kiedy upewniłem się, że stoi stabilnie, puściłem ją i uklęknąłem. Podniosłem jej stopę i położyłem na kolanie, żeby rozwiązać sznurówki. Podniosłem głowę i spojrzałem na dziewczynę z powątpiewaniem.

– Jak ty chcesz iść na studia, skoro nie potrafisz zdjąć butów bez rozbicia sobie głowy?

Poppy spojrzała na mnie z irytacją i pokazała mi środkowy palec, a biorąc pod uwagę okoliczności, wyglądała przy tym jak zbuntowana trzylatka. Zanim zdążyłem jej odpowiedzieć tym samym, w korytarzu zjawił się zaspany Marcel. Na widok brunetki szczeknął, pomachał ogonem i podbiegł w jej kierunku. Poppy natychmiast kucnęła, żeby go pogłaskać.

– Jest mój kochany piesek. Dzień dobry – powiedziała piskliwym i przesłodzonym głosem, którego zawsze używa tylko wtedy, kiedy mówi coś do zwierząt lub małych dzieci. Pies wykonał kilka obrotów i położył się na plecach, żeby ułatwić dziewczynie dostęp do swojego brzucha. – Przyszła pańcia do Marcelka?

Wstałem z podłogi i przewróciłem oczami na ten widok. To ja go karmiłem, wyprowadzałem i pielęgnowałem, a mimo to on zawsze wybierał ją. Razem z Emmą i Poppy znaleźliśmy tego psiaka sześć lat temu w rowie, kiedy był jeszcze szczeniakiem. Na początku miał zostać u rodziny mojej przyjaciółki, ale nie było szans na pogodzenie go z Bittersem, więc musiał zamieszkać u nas. Szybko okazało się, że z uroczego, małego szczeniaka wyrośnie sporych rozmiarów pies w typie golden retrievera.

– Jesteście już? – Mama wyszła z kuchni, wycierając dłonie o fartuszek. Kompletnie zignorowała moją osobę i natychmiast podeszła do Poppy, zamykając ją w matczynym uścisku. – Cześć, kochanie, dawno cię tutaj nie było! Stęskniłam się za tobą.

– Dzień dobry, Anne – odpowiedziała, wtulając się mocniej. – Ja za tobą też.

Mama wypuściła ją z objęć, odsuwając się na odległość wyciągniętych ramion, i zacmokała z niezadowoleniem.

– Czy ty coś w ogóle jesz? Bardzo schudłaś, kochanie. – Zrobiła zmartwioną minę. – Mówiłam Theodorowi, że mogę wam gotować. Wiem, jak zabiegana jest Marla, od kiedy dostała ten projekt w pracy, i pewnie nie miała czasu przygotować wam zapasów.

– Nie chcemy ci sprawiać kłopotu, poradzimy sobie z tatą. To tylko kilka dni, a my jesteśmy dorośli.

– Wiecie dobrze, że to dla mnie żaden problem. – Machnęła ręką. – Zapiekanka jest już gotowa. Miałam przygotowaną też porcję dla twojego taty, ale Robert cię ubiegł. W sklepie jest awaria i razem pojechali dopilnować fachowców.

Wymiana uprzejmości trwałaby pewnie jeszcze wieki, a ja naprawdę musiałem coś zjeść, więc chrząknąłem, żeby zwrócić na siebie uwagę.

– Cześć, mamo, ciebie też dobrze widzieć – powiedziałem, naśladując przy tym jej przesadnie uprzejmy ton. – U mnie też wszystko okej. Dzięki, że pytasz.

– Daruj sobie złośliwości, Dylan. Widzieliśmy się rano i wiem, że wszystko u ciebie dobrze. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – Pewnie jesteście głodni, więc zmykajcie do łazienki umyć ręce i zapraszam was do kuchni.

Chwilę później usiedliśmy w jadalni, a mama postawiła przed nami talerze z parującą jeszcze zapiekanką. Sięgnąłem po sztućce, podając Poppy jeden komplet. Rozdrobniłem swój kawałek na mniejszy i zacząłem dmuchać, żeby przyśpieszyć proces studzenia. Dziewczyna najwyraźniej była bardziej głodna, niż sądziła, bo w trakcie rozmowy, nie patrząc nawet na talerz, nabiła makaron na widelec i zanim zdążyłem ją powstrzymać, włożyła go do ust. Natychmiast pisnęła, sięgając po szklankę wody.

– Kochanie, wszystko dobrze? – Mama wyglądała na naprawdę przejętą. – Dopiero co wyciągnęłam to z piekarnika, jest jeszcze gorące.

– Tak, nic się nie stało. – Machnęła ręką, chociaż w jej oczach pojawiły się łzy. Wypiła jeszcze kilka łyków i uśmiechnęła się w kierunku mojej mamy. – Po prostu wiesz, jak uwielbiam twoją zapiekankę, a dodatkowo siedzieliśmy w tej szkole tak długo, że wprost umieram z głodu.

– Ciekawe przez kogo spędziliśmy tam tyle czasu – marudziłem, zamieniając nasze talerze. – Masz, moja już trochę ostygła.

Poppy uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i nabrała makaron na widelec. Przez resztę posiłku rozmawialiśmy o tym, jak minął nasz dzień. Mama opowiedziała o tym, jak Marcel próbował wnieść do domu ogromny kij, który znalazł wcześniej na spacerze, a na dowód pokazała nam również krótki film. Mimo że kiedyś była przeciwna posiadaniu psa, teraz on jest jej najlepszym przyjacielem i gdyby musiała wybrać swoje ulubione „dziecko”, byłby to właśnie Marcel. Mama wyglądała czasami na samotną, zwłaszcza teraz, kiedy zatrudniła w cukierni dziewczynę na stanowisku kierownika, więc miała dużo wolnego czasu, a przez większość dnia jej jedynym towarzystwem był pies. Emma wyjechała na studia, mój tata rozwijał kolejny sklep z narzędziami, a ja byłem zajęty szkołą i treningami, więc przez większość czasu po prostu nie było nikogo w domu.

Obiecałem, że posprzątam po posiłku, żeby mama mogła pójść do sypialni i w spokoju skończyć książkę, o której opowiadała przez ostatnie dziesięć minut. Oczywiście zadeklarowała, że jak tylko ją przeczyta, przekaże ją Marli. Z pomocą Poppy zaniosłem wszystkie naczynia do kuchni. Marcel wstał, przeciągnął się z głośnym ziewnięciem i zaspany ruszył za nami tylko po to, żeby wygodnie ułożyć się w progu i znów zasnąć.

– Zostaniesz u nas na noc? – zapytałem, wkładając naczynia do zmywarki. Poppy w tym czasie usiadła na kuchennym blacie i zaczęła jeść babeczkę, którą dała jej mama. – Przygotuję ci pokój Emmy.

– Dzisiaj chyba nie dam rady. Tata napisał mi właśnie, że naprawa zajmie im jeszcze sporo czasu, a on zapomniał nakarmić Bittersa. – Westchnęła i poprawiła swoją pozycję na blacie. Energicznie zaczęła machać stopami, aż jeden z kapci zsunął się z jej stopy i uderzył o kafelki kawałek dalej. Znałem ją wystarczająco długo, żeby rozpoznać w tym oznaki jej zdenerwowania. – Poza tym widzę, że jesteś zmęczony i powinieneś położyć się spać. Nie musisz mnie odwozić, przejdę się.

– Rozumiem. – Ustawiłem odpowiedni program w zmywarce i odwróciłem się w kierunku dziewczyny. – Odprowadzę cię. Jest już ciemno, nie powinnaś chodzić sama.

– To dosłownie dziesięć minut spaceru, bez przesady. – Machnęła ręką, zeskakując z blatu. – Nic mi nie będzie.

– I tak muszę zabrać Marcela na spacer. – Pies natychmiast rozpoznał swoje imię, bo podniósł łeb z podłogi i zamerdał ogonem. – Teraz nie mam już wyboru.

Wyciągnąłem dłoń w stronę Poppy, żeby pomóc jej zejść z blatu, a ona zamiast złapać moją rękę, pokiwała przecząco głową i zeskoczyła. Zgrabnie wylądowała na podłodze z dumnym uśmiechem na ustach, ale kiedy zrobiła krok do przodu, potknęła się o but i tylko dzięki mojemu refleksowi nie upadła. Moje ręce znalazły się na jej biodrach, a jej dłonie mocno zacisnęły się na mojej koszulce. Westchnęła z ulgą i stanęła naprzeciwko mnie. Przez różnicę wzrostu jej wzrok znajdował się idealnie na linii mojej klatki piersiowej. Zaśmiała się cicho, opierając swoją głowę na moim ramieniu.

– Wszystko w porządku? – Odsunąłem ją, żeby przyjrzeć się jej twarzy. Zielone oczy błyszczały z rozbawienia, a usta rozciągnęły się w uśmiechu. – Co cię bawi?

– Twoja mina, strasznie zbladłeś. – Zaśmiała się ponownie. – Nic takiego się nie stało.

– Mogłaś po prostu podać mi rękę, nie musiałaś się popisywać – powiedziałem i upewniłem się, że stabilnie stoi, a następnie zabrałem dłonie z jej bioder. – Mogłaś skręcić kark.

– Bez przesady, Dylan, nie skoczyłam z drugiego piętra, tylko z blatu.

– Nie trzeba dużej wysokości, żeby coś sobie złamać, czasami wystarczy beznadziejna technika skoku.

– Zapamiętam to sobie, na wypadek gdybym brała udział w kolejnych skokach w dal z mebli kuchennych. – Poklepała mnie po ramieniu i z uśmiechem na ustach poszła w stronę toalety. – Zbieraj Marcela, zaraz wychodzimy.

Westchnąłem i spojrzałem na psa, który uważnie śledził każdy mój ruch. Idąc na korytarz, podniosłem smycz, a on w mgnieniu oka był obok mnie. Grzecznie poczekał, aż założę mu szelki.

POPPY

Na zewnątrz przywitał nas zimny wiatr i po raz kolejny pożałowałam tego, że włożyłam dziś sukienkę. Ciaśniej oplotłam się swetrem w nadziei, że to uchroni mnie przed ewentualnym przeziębieniem. Ostatnie, czego teraz potrzebowałam, to katar i gorączka. Spojrzałam na Dylana, który zarzucił na siebie jedynie koszulę w kratę i wcale nie wyglądał, jakby było mu zimno. Marcel z zadowoleniem szedł przed siebie, co jakiś czas podnosząc uszy w zaciekawieniu.

Mijaliśmy kolejne domy z zadbanymi podjazdami i idealnie przystrzyżonymi trawnikami. W niektórych budynkach paliło się jeszcze światło, ale w większości panowała ciemność. Gdyby nie uliczne latarnie, byłoby tu całkiem upiornie. Naprawdę cieszyłam się, że Dylan zdecydował się mnie odprowadzić. Co prawda okolica, w której dorastaliśmy, była uznawana za jedną ze spokojniejszych, dlatego była tak chętnie wybierana przez rodziny z dziećmi. Z uśmiechem przypomniałam sobie, jak oczarowana byłam tym miejscem, kiedy się tu wprowadziliśmy. To właśnie na tej ulicy uczyłam się jeździć na rowerze i rolkach, to po tym chodniku rysowałam kredą i to tutaj rozkręciliśmy swój pierwszy poważny biznes ze sprzedażą domowej lemoniady. Czasami zastanawiałam się, czy wybranie uczelni tak daleko od domu było dobrym pomysłem. Już teraz zaczynałam tęsknić za przyjaznymi twarzami swoich sąsiadów.

Ze smutkiem spojrzałam na Dylana, który również wyglądał na nieobecnego. Wiele bym dała, żeby chociaż na chwilę wejść do jego głowy. Pomimo tylu lat znajomości, czasami miałam wrażenie, że wcale go nie znam. Zwłaszcza teraz, kiedy oddaliliśmy się od siebie, głównie z mojej winy. Nie chciałam, żeby nasz ostatni rok był przepełniony niedomówieniami i sprzeczkami, więc kiedy przechodziliśmy obok domu Collinsów, westchnęłam i odwróciłam się w jego kierunku.

– Boję się prowadzić samochód, ponieważ nie mam wtedy pełnej kontroli nad wszystkim. Nie chodzi tylko o to, że jestem beznadziejnym kierowcą. Tego da się nauczyć, wyćwiczyć swoje reakcje. – Wzruszyłam ramionami. – Chodzi o to, że nigdy nie możemy przewidzieć, kogo spotkamy na drodze. Możemy być ostrożni, a i tak ktoś może wjechać w nas z zawrotną prędkością i nie mamy na to żadnego wpływu.

– Jak na wszystko w naszym życiu, Poppy. – Dylan stanął i spojrzał na mnie z poważną miną. – Nie musisz prowadzić samochodu, żeby spotkać pirata drogowego. Nie jesteś też w stanie przewidzieć wszystkiego w swoim życiu. Nigdy nie wiesz, kogo spotkasz.

– Wiem – westchnęłam. – Ale możemy przecież minimalizować ryzyko, prawda?

– To nie jest dobry sposób na życie – skwitował. – Jeśli unikasz wszystkiego, co niesie za sobą ryzyko, to wydaje mi się, że tracisz dużo dobrego. Poza tym twój argument jest gówniany, nie trafia do mnie. Przyznaj po prostu, że jesteś okropnie złym kierowcą i denerwuje cię to jak diabli, że nie potrafisz opanować jakiejś umiejętności, ale nie chcesz tego przyznać głośno, więc wymyśliłaś na poczekaniu głupią historyjkę, żeby wyciągnąć ze mnie coś o Stacy.

– Okej, zmyśliłam to.

– I? – zapytał, unosząc jedną brew.

Przewróciłam oczami i przygryzłam wargę.

– I jestem okropnym kierowcą i nie potrafię opanować jazdy samochodem – przyznałam na jednym wdechu, wywołując u niego śmiech. – A teraz powiedz mi, kim jest ta Stacy.

– Jesteś strasznie ciekawska – skwitował i poszedł przed siebie.

Prychnęłam i ruszyłam za nim. Musiałam podbiec, żeby zrównać tempo. Kiedy dotarliśmy pod mój dom, wyprzedziłam przyjaciela i zagrodziłam mu drogę. Przez różnicę wzrostu musiałam mocno zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. W świetle latarni jego długie rzęsy rzucały cień na ciemne, niemal czarne oczy.

– Poznałem Stacy na imprezie, trzy tygodnie temu. – Głos Dylana przerwał ciszę panującą między nami. – Widziałem się z nią kilka razy od tego czasu i jest naprawdę miłą dziewczyną.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?

– Bo chyba nie chciałem wyprzedzać faktów. Nie poznałem jej jeszcze zbyt dobrze, ale wydaje się całkiem sympatyczną osobą.

– Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego mi o niej nie powiedziałeś.

– Nie chciałem zawracać ci głowy. Wiem, że jesteś teraz bardzo zajęta.

– Bez przesady, Dylan. Jakoś nie miałeś skrupułów, kiedy przez godzinę kazałeś mi oglądać filmiki, na których ludzie bekają po wypiciu sprite’a.

Zaśmiał się, zwracając na siebie uwagę Marcela.

– Musisz przyznać, że to było zabawne.

Pokręciłam głową z niesmakiem. Tego rodzaju rozrywka nie do końca wpasowywała się w moje klimaty. Ale dzielnie obejrzałam te filmiki, tak jak wszystkie poprzednie, które mi pokazywał. Starałam się nie komentować głupoty takich wyzwań tak długo, jak Dylan nie nakłaniał mnie do wzięcia w nich udziału. Również tym razem postanowiłam to przemilczeć, jednocześnie nie dając mu powodu, żeby zmienił temat.

– Wolałabym wiedzieć cokolwiek o Stacy. Jaka ona jest?

– Stacy jest miła.

– Miła? – zapytałam i spojrzałam na niego z powątpiewaniem. Jeśli myślał, że zadowoli mnie taka odpowiedź, to był w błędzie. – Konserwator w naszej szkole też jest bardzo miły, ale z jakiegoś powodu nie zapraszasz go na urodziny Sophie.

Dylan wyglądał na pokonanego. Przetarł twarz dłonią i z ciężkim westchnieniem, jakbym co najmniej zmuszała go do triatlonu, spojrzał na mnie.

– Stacy jest miła, zabawna i mamy ze sobą naprawdę wiele wspólnego. – Wcisnął dłoń do swojej kieszeni i uśmiechnął się zadziornie. – Gdybyś widziała, jak dobrze poradziła sobie, kiedy byliśmy w łazience i…

Zasłoniłam uszy dłońmi, bo naprawdę nie chciałam tego słuchać. Uważałam, że rozmawianie w taki sposób o innej kobiecie, kiedy jej tutaj nie ma, było moralnie niewłaściwe. Cokolwiek robiła z Dylanem w łazience, bezwzględnie powinno pozostać to między nimi. Chłopak z rozbawieniem pokręcił głową i odsłonił moje uszy.

– Przecież żartuję. – Zaśmiał się. – Nic się nie wydarzyło, a nawet jeśli, to i tak bym ci przecież o tym nie opowiedział. Wiesz, że nie jestem takim mężczyzną, prawda?

Nie byłabym tego taka pewna, ale dla własnego spokoju przytaknęłam. Dylan był bardzo atrakcyjny i na pewno nie brakowało dziewczyn chętnych na chwilę uniesień. Nawet w cudzej toalecie, na imprezie, co jest dość obrzydliwe. I faktycznie nigdy wcześniej nie zdradzał mi szczegółów swoich podbojów miłosnych, ale nie jestem pewna, czy w rozmowie ze swoimi kolegami również wykazywał się takim taktem.

– Więc jest miła i zabawna, tak? – Postanowiłam poprowadzić tę rozmowę z powrotem na właściwe tory. Kiedy chłopak skinął głową, kontynuowałam. – W takim razie cieszę się, że będę mogła ją poznać.

– Nie nastawiaj się jakoś specjalnie, Poppy.