Emerycka Szajka powraca - Catharina Ingelman-Sundberg - ebook + audiobook + książka

Emerycka Szajka powraca ebook i audiobook

Catharina Ingelman-Sundberg

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Każdy może zmieniać świat. Niezależnie od wieku. Emerycka Szajka – trochę starsza i mniej ruchliwa wersja Robin Hooda – powraca! Jest grudzień, pewien pochmurny dzień, kiedy Märtha mija sztokholmski dom aukcyjny, w którym ma się odbyć licytacja biżuterii wartej siedemdziesiąt milionów koron. Dla Emeryckiej Szajki to nie lada gratka! Po napadzie policja zaczyna jednak coś podejrzewać, dlatego seniorzy muszą pomyśleć o kryjówce – nie mają przecież czasu na siedzenie za kratkami! I tak uciekają na wieś. Ale życie w małej miejscowości Hemmavid okazuje się dalekie od oczekiwań. Stacja benzynowa zlikwidowana, sklep spożywczy zamknięty, nie ma nawet zasięgu! Paczka rabusiów nie zamierza jednak siedzieć z założonymi rękami – zamierza tchnąć w to miejsce nowe życie. Seniorzy próbują zaktywizować nielicznych pozostałych w Hemmavid mieszkańców, na wszelkie sposoby przyciągnąć turystów, uratować szkołę… Problem w tym, że całą tę działalność trzeba jakoś sfinansować…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 363

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 9 min

Lektor: Artur Barciś

Oceny
4,4 (30 ocen)
17
8
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kryspa1

Całkiem niezła

Lektorka to beznamiętny automat, każdy rozdział jest zakończony ciągiem znaków, które automat czyta "równa się równa się równa się 1l" itd. Jedynie trzeci tom czyta pan Barciś, to uczta dla ucha. Fabuła skonstruowana bardzo zgrabnie i dowcipnie. Czytałam z przyjemnością, ale fatalne opracowanie audiobooka zniechęca.
00
Waldekpaw

Z braku laku…

raczej dla dzieci.
00

Popularność




Goda rån är dyra

Copyright © Catharina Ingelman-Sundberg, 2020

First published by Bokförlaget Forum, Stockholm, Sweden

Published in the Polish language by arrangement with Bonnier Rights, Stockholm, Sweden and Macadamia Literary Agency, Warsaw, Poland

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Patrycja Włóczyk

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Postaci użyte na okładce: © Oliver Winter

Wykonanie okładki: Marcin Słociński / monikaimarcin.com

Zdjęcie autorki: © Mirella Hetekivi

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz

ISBN: 978-83-8230-300-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E – wydanie 2021. Wydanie I

Prolog

To było całkiem zwyczajne popołudnie. A może jednak nie…

Märtha Anderson skręciła w Nybrogatan i głęboko zaczerpnęła powietrza. W domu aukcyjnym w Sztokholmie szykowano się do corocznej aukcji tradycyjnej w kategorii Klasyka, na której miała zostać zlicytowana biżuteria warta siedemdziesiąt milionów koron. Takie pieniądze wystarczyłyby na obdarowanie wielu ubogich emerytów. Märtha się rozejrzała. Przenikliwie wiało i dygotała z zimna. Mijały ją wystrojone starsze panie z pieskami na smyczy i mężczyźni w kapeluszach, a także pędzący przed siebie z obłędem w oczach młodzi ludzie ze słuchawkami bezprzewodowymi w uszach i komórkami w ręku. Märtha poprawiła perukę i dyskretnie skinęła głową, dając tym samym znak swoim przyjaciołom. Nadeszła pora, by ruszyć do akcji.

Nikt nie zwrócił uwagi na pięcioro emerytów, którzy powoli i dostojnie zbliżali się do słynnego domu aukcyjnego. Trzy starsze panie w wytwornych futrach i dwaj równie dojrzali panowie w eleganckich płaszczach z wielbłądziej wełny podeszli do okien i zajrzeli do środka. Zobaczyli kilku pracujących pełną parą robotników oraz pracowników domu aukcyjnego biegających pomiędzy salami wystawowymi. Personel uwijał się jak w ukropie, układając w gablotach różne przedmioty i wieszając obrazy.

Przed aukcją zwykle panowało spore zamieszanie, co Märcie bardzo odpowiadało. Na głowie miała kapelusz przypięty wsuwkami i tak jak jej przyjaciele była przebrana. Geniusza ledwo dało się rozpoznać, bo włożył obszerny płaszcz z dużymi kieszeniami, kryjącymi torebkę gipsu, dwa woreczki foliowe i termos wypełniony wodą. Lekko utykał, ponieważ gips na jego nodze sięgał aż do biodra – na samej górze miał tam dużą ilość wolnego miejsca. Bo gdzie indziej schowałby wiertarkę? Z kolei Märtha trzymała swoją zagipsowaną rękę na temblaku. Członkowie Emeryckiej Szajki przeszli na drugą stronę ulicy, skąd mieli dobry widok na drzwi wejściowe. Teraz pozostało im tylko czekać.

Dyskretnie zerkali na wejście, przed którym już po chwili zatrzymał się samochód domu aukcyjnego i wysiadł z niego kierowca. Kiedy otworzył tylne drzwi i wyjął dwa pudła, Märtha dała przyjaciołom znak, na który czekali.

– Okej, pora na nas! – ponagliła ich.

Geniusz wyjął torebkę gipsu, odkręcił termos i wsypał biały proszek do wody. Wstrząsnął termosem i przelał mieszankę gipsową do dwóch foliowych woreczków. Jeden wzięła Märtha i umieściła w swoim gipsie, a drugi zabrał Geniusz i wsadził w swój gips. Zaczęli odliczanie. Mieli tylko jakieś pięć do dziesięciu minut, zanim gips stężeje. Märtha zerknęła w kierunku drzwi i uśmiechnęła się pod nosem. Zgodnie z przewidywaniami kierowca je otworzył, żeby wnieść pudła do środka, więc gdy się odwrócił do nich plecami, członkowie Emeryckiej Szajki przeszli na drugą stronę ulicy. Märtha i Geniusz wślizgnęli się do budynku, podczas gdy reszta grupy została na czatach na chodniku przy wejściu.

Märtha i Geniusz natychmiast ruszyli do sali, w której stała gablota z rosyjskimi kolczykami. W sąsiednim pomieszczeniu robotnicy wiercili w ścianie otwory pod kable i halogeny nad gablotą jeszcze nie zostały zainstalowane – ale to nie był problem. Słynne niebiesko-różowe diamentowe kolczyki już leżały na czarnym aksamicie, przygotowane na weekendową aukcję. Märtha szturchnęła Geniusza w bok.

– Teraz!

– A co tam, jedna dziura w tę czy w tamtą – wymamrotał pod nosem Geniusz, wyjmując wiertarkę z gipsu przy biodrze tak szybko, jakby to był pistolet.

Robotnicy go zagłuszali, a Märtha zasłaniała, więc mógł spokojnie wywiercić dziurę w gablocie. Po skończonej pracy wyjął wtyczkę z gniazdka i się odsunął.

Märtha błyskawicznie włożyła palce do gabloty, chwyciła kolczyki i ostrożnie wyjęła je przez dziurę, po czym wsunęła je do swojej zagipsowanej ręki, gdzie znajdował się woreczek z płynną zaprawą gipsową. Przekłuła go ostrą wsuwką i biała masa wypłynęła, zalewając kolczyki. Równocześnie Geniusz zakleił dziurę w gablocie ciemnobrązowym proszkiem i umieścił wiertarkę przy swoim biodrze. Następnie zrobił otwór w swoim woreczku foliowym i płynną zaprawą powoli oblał wiertarkę i całkiem ją zakrył. Geniusz i Märtha spojrzeli na siebie. Wiedzieli, że gips zwiąże za kilka minut i nikt nie powinien niczego znaleźć.

– Stop! Tutaj nie wolno wchodzić! – rozległ się za nimi surowy głos.

Märtha szybko się odwróciła. Kobieta w białym kitlu z irytacją wymachiwała rękoma.

– A to dopiero – rzuciła Märtha i posłała jej swój najbardziej przymilny uśmiech, równocześnie wysupłując z kieszeni jesienny program domu aukcyjnego. Przeczytała na głos: – „Aukcja tradycyjna rozpoczyna się w sobotę trzeciego grudnia”.

– Zgadza się, ale dzisiaj jest piątek, więc bardzo proszę… – Kobieta ręką pokazała im wyjście.

– Och, przepraszamy! Że też zawsze musimy pomylić dni! Nie wiedzieliśmy, że tutaj nie wolno wchodzić. Ale nie ma sprawy, przyjdziemy jutro – z pokorą w głosie powiedziała Märtha, wzięła Geniusza pod ramię i ruszyła w kierunku drzwi.

W chwili gdy wychodzili na chodnik, rozległo się wycie syren policyjnych i tuż przed nimi z piskiem opon zahamował radiowóz. Wyskoczyło z niego dwóch policjantów w kaskach ochronnych i z pałkami.

– Niech to szlag, pewnie mają cichy alarm… – wymamrotał Geniusz i poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła.

Märtha zobaczyła, że się przestraszył, i ścisnęła jego rękę.

– Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Damy radę – oświadczyła i z uśmiechem podeszła do policjantów w mundurach.

– Właśnie wyszliśmy z domu aukcyjnego, więc może chcą mnie panowie przeszukać, zanim sobie pójdziemy? – spytała Märtha i zamachała zagipsowaną ręką, z uśmiechem rozchyliła futro z norek i pokazała torebkę nerkę. W tym samym czasie Geniusz uniósł ręce nad głowę, jakby mu grożono spluwą. Ale funkcjonariusz tylko lekceważąco machnął ręką.

– Proszę się przesunąć! Musimy wejść do środka. Alarm się włączył!

W pięciopokojowym mieszkaniu Emeryckiej Szajki w sztokholmskiej dzielnicy Kungsholmen panował radosny nastrój, gdy jej rozchichotani członkowie pozbywali się gipsu Märthy i Geniusza. Najpierw każde z nich podpisało się na nim innym kolorem, narysowało emotikonkę, serduszko lub coś innego. I podczas gdy Grabi, osiemdziesięciodwuletni dżentelmen, rozbijał młotkiem gips, pozostali bili brawo i śpiewali na głosy Sto lat, sto lat. Potem przerzucili się na Złamałeś mi serce – lecz słowo „serce” zamienili na „gips”. Kiedy oni śpiewali i klaskali, Grabi uderzał w gips, dopóki diamenty nie wypadły na podłogę. Wtedy piosenka nagle się urwała i wszyscy rzucili się, by obejrzeć drogocenny łup.

– Och! – wyrwało się z ust doświadczonych przestępców, bo czegoś tak pięknego jeszcze nie widzieli.

Diamenty przepięknie mieniły się w świetle lampy, iskrzyły niczym fajerwerki.

– I pomyśleć, że te kolczyki trafiły do Szwecji. W Nowym Jorku zostałyby sprzedane za co najmniej osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt milionów – stwierdziła Anna-Greta, ich księgowa. – Najlepiej je tam sprzedajmy.

– Jasne, ale najpierw musimy je ukryć – zasugerowała Märtha, pełna wigoru szefowa Emeryckiej Szajki, i przejechała palcem po unikatowych kamieniach szlachetnych. – Co o tym sądzisz, Stino?

Siedemdziesięciosiedmioletnia Stina była humanistką, a do tego miała zdolności artystyczne. Malowała piękne akwarele. Tworzyła też obrazy olejne i od czasu do czasu próbowała sił w rzeźbie. Zostawiła pozostałych i poszła do garderoby po swoje najnowsze dzieło, rzeźbę przedstawiającą Dawida i Wenus stojących razem na piedestale. Dawid był kopią słynnej pracy Michała Anioła przechowywanej w muzeum we Florencji, a Wenus repliką znanej na całym świecie Wenus z Willendorfu z okresu paleolitu, znalezionej w Austrii.

– Oto nasza skrytka – powiedziała zadowolona z siebie Stina. – Gdzie schowamy kolczyki?

– We włosach Dawida – zaproponowała Anna-Greta. – Albo lepiej nie – powiedziała z chytrą miną. – Może ukryjmy je w tych włosach niżej. Tam raczej nikt nie zajrzy.

– Ależ, Anno-Greto, wstydź się! – zaprotestowała z przerażoną miną Stina pochodząca z religijnego Jönköping.

– Moglibyśmy przewiercić cokół od dołu, włożyć tam kolczyki i zakleić dziurę gipsem – wyszła z propozycją Märtha.

– Zbyt banalne. Wenus to bogini płodności, prawda? Ja się tym zajmę – powiedział Grabi i ponieważ w samej kradzieży odegrał drugorzędną rolę, to Märtha pozwoliła mu teraz działać.

Pożyczył wiertarkę Geniusza i wywiercił dwie dziury w gipsowej rzeźbie Stiny, dorobił trochę nowego gipsu i włożył po jednym kolczyku do każdej z piersi. Tym samym Wenus Stiny była już nie tylko krągłą boginią płodności, ale miała też drogocenny biust.

Kiedy Grabi zagipsował otwory, wznieśli toast szampanem i stwierdzili, że pora się położyć. Tym samym napad rabunkowy Emeryckiej Szajki został zakończony, a łup ukryty. Teraz wystarczyło tylko nie dać się złapać policji.

1

Padał śnieg i szalała zamieć, droga przed nimi znowu przestawała być widoczna. Niech to szlag! – pomyślała Märtha. Nie możemy teraz wylądować w rowie. Dlaczego nie kursuje pług? Ledwo da się jechać. Zwolniła i niemal przycisnęła nos do przedniej szyby. Opustoszałe gospodarstwa, zawalone stodoły i las. Niebawem powinni dotrzeć na miejsce. Kupiony przez nich drewniany piętrowy dom ze szprosami w oknach, werandą, warsztatem i trzema budynkami gospodarczymi miał się znajdować przy głównej wiejskiej drodze. To był jeden z tych wspaniałych budynków, które można znaleźć tylko na wsi. I najlepsze: kiedyś mieścił się w nim bank, co grupie emerytowanych rabusiów napadających na banki bardzo przypadło do gustu. Märtha już wymyśliła dla niego nazwę. Skarbiec.

Dom z działką kupili za pieniądze, które w Sztokholmie nie wystarczyłyby nawet na kawalerkę. Ale nigdzie nie było tak pięknie i spokojnie jak na wsi. Ludzie powariowali. Dlaczego przeprowadzają się do dużych miast?

– Czy naprawdę jesteśmy tutaj bezpieczni? A co, jeśli namierzy nas policja? – Z tylnego siedzenia odezwała się wystraszona Stina. Była najbardziej strachliwa z całego towarzystwa, a ponieważ kiedyś marzyła o tym, by zostać bibliotekarką, to dużo czytała – niestety głównie kryminały, które tylko potęgowały jej lęki.

Stina przetarła zaparowaną boczną szybę i wyjrzała przez okno. Dookoła wszędzie las – pomyślała. Co ja tutaj robię, pośród tych wszystkich drzew? Jestem tu tylko dlatego, że musimy się ukryć przed policją? Przecież chciałam kupować piękne ubrania, malować się i poczuć się atrakcyjna. Ale stroić się dla starych, sękatych sosen…

– Najdroższa Stino, na tym zadupiu nie ma glin. Policjanta można tu zobaczyć tylko w telewizji – pocieszył ją jej partner Grabi. – I nie martw się. Zdaje się, że w najbliższym czasie nic się nie zmieni.

– Dokładnie tak, nie ma się czym przejmować! – zgodziła się z nim Märtha.

– Ale policja nas szuka. I jeszcze chciałaś im się dać przeszukać. Dlaczego to zrobiłaś? – spytała Anna-Greta Märthę.

– Pomyślałam, że jeśli dobrowolnie dam się przeszukać, to nie potraktują mnie jak potencjalnej złodziejki, i tak też się stało – wymamrotała Märtha, zaciskając palce na kierownicy.

– Ale widzieli u ciebie tę torebkę nerkę!

– Daj spokój, w dzisiejszych czasach wiele eleganckich starszych pań z Östermalm takie nosi. Znowu stały się modne.

Anna-Greta odchrząknęła z niezadowoleniem, zła z powodu tego nagłego wyjazdu ze Sztokholmu, w którym było im tak dobrze. I co niby mieli teraz robić na tym odludziu? Niestety ktoś widział kilkoro emerytów i starszą panią z torebką nerką w pobliżu domu aukcyjnego i dlatego szukała ich policja. Nie mieli wyboru.

– Zaszyjemy się tutaj tylko na jakiś czas. Wszystko będzie dobrze – pocieszyła ją Märtha. – Stino, a jak tam rzeźba?

– Dawid i Wenus czują się dobrze. To chyba jedna z moich najlepszych prac.

– Okej, ale chodziło mi raczej o kolczyki…

– Są w bezpiecznym miejscu – powiedział Grabi.

W samochodzie rozległ się chichot i znowu zapanował spokój.

Märtha i jej przyjaciele musieli się na jakiś czas ukryć, ponieważ nie mieli czasu na siedzenie za kratkami. Skoro państwo nie umiało już zadbać o system opieki zdrowotnej, szkołę ani domy seniora, to musieli wziąć sprawy w swoje ręce, zabrać pieniądze bogatym i dać biednym. Poza tym widzieli wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy uczciwie pracowali przez całe życie, a teraz dostawali głodowe emerytury. Emerycka Szajka nie mogła się temu przyglądać z założonymi rękami. W ostatnich latach w miarę swoich możliwości, jako trochę starsza i mniej ruchliwa wersja Robin Hooda, dokonywała napadów rabunkowych i przekazywała łupy potrzebującym. Jednak potrzeby rosły, a bierność była irytująca. Poza tym członkowie Emeryckiej Szajki musieli mieć jakieś sensowne zajęcie, żeby się przedwcześnie nie zestarzeć.

Märtha dużo na ten temat rozmyślała. Może da się czynić dobro na różne sposoby? Zwróciła uwagę na porzucone gospodarstwa i opuszczone wsie. Chyba można było coś z tym zrobić? W drodze do Hemmavid przyszedł jej do głowy pewien pomysł – chociaż nie miała jeszcze odwagi powiedzieć o nim pozostałym…

– To tutaj! – zawołała z ulgą, gdy w końcu zobaczyła tablicę Hemmavid.

Śnieżyca ustała i dzięki temu znak był widoczny. Märtha spojrzała na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Świetnie, zdążymy zatankować i kupić coś do jedzenia – pomyślała. A potem zjeść pierwszy posiłek w nowym domu. Na wszelki wypadek nabyli dom z meblami. W tym wieku nie mieli już siły biegać po Ikei, a tym bardziej szukać śrubek i skręcać mebli tymi małymi kluczami imbusowymi. Nie, Märtha i jej przyjaciele dogadali się z poprzednim właścicielem, że kupią dom ze wszystkim.

– Tam jest stacja benzynowa! – Geniusz, który razem z Märthą dokonał napadu rabunkowego w domu aukcyjnym, wskazał palcem dystrybutory stojące kawałek dalej.

– Świetnie! – zawołała Stina, która dużo się nauczyła z tych wszystkich przeczytanych przez siebie kryminałów. – Przestępca zawsze musi mieć zatankowane auto.

– Bez przesady z tym tankowaniem – powiedziała zmęczona i głodna Anna-Greta. Chwilowo miała złamane serce i kompulsywnie się objadała. Jej związek z emerytowanym detektywem Ernstem Blombergiem się rozpadł i jeszcze nie doszła do siebie. Najpierw zataił przed nią, że jest prywatnym detektywem i byłym policjantem, potem roztrwonił część pieniędzy Emeryckiej Szajki i zniknął. Po prostu był oszustem. Anna-Greta czuła smutek i objadała się słodyczami. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy przytyła siedem kilogramów. – Kupimy coś dobrego, zrobimy pyszny obiad, a na deser będzie tort. Tam jest sklep – poinstruowała resztę i pokazała palcem wyblakły szyld majaczący obok stacji benzynowej. Burczało jej w brzuchu.

– Wspaniale! – zawołali pozostali i ponieważ od lunchu nic nie mieli w ustach, zaczęli wymieniać, co kupią, od hamburgerów i produktów na grilla po owoce morza i sałatki.

Rozmawiali tak głośno i z takim zaangażowaniem, że nawet Märtha zrobiła się głodna. Podjeżdżając pod stację benzynową Q8, wpadła w poślizg na błocie, ale udało jej się wyhamować. Kiedy wysiadła z auta, żeby zatankować, zobaczyła, że stacja jest zamknięta. Pomyślała, że może w pobliżu jest gdzieś dystrybutor samoobsługowy, i obeszła budynek, lecz nic nie znalazła. Stacja nie tyle była zamknięta, ile zlikwidowana! To musiało się stać całkiem niedawno, bo na tablicy wciąż wisiały ogłoszenia. Klnąc pod nosem, wróciła do pozostałych.

– Stacja zlikwidowana! Co robimy?

– Co za pech. Najpierw coś zjedzmy, zatankować możemy jutro – nalegała Anna-Greta tak głośno, że wszyscy aż podskoczyli. Zawsze mówiła zbyt głośno, gdy nie miała założonego aparatu słuchowego, a nie chciała używać go w samochodzie.

Sklep spożywczy znajdował się kawałek dalej, więc Märtha uruchomiła silnik i podjechała na parking przed nim. Podczas gdy pozostali w najlepsze rozprawiali na tylnym siedzeniu, ona otworzyła bagażnik i wyjęła wózek na zakupy. Wtedy sobie uświadomiła, że wokół jest cicho i pusto. Pod sklepem stały stary rower i volvo kombi zasypane śniegiem, ale nigdzie nie było żywego ducha. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, że sklep jest zamknięty. Rany boskie! Co my teraz zrobimy? – pomyślała. Godziny otwarcia powinny być wypisane na drzwiach. Pochyliła się i odkryła kartkę z odręcznie napisanymi trzema zdaniami: Nasz sklep został zlikwidowany. Dziękujemy naszym klientom za to, że byli z nami. Malin i Lilian.

Märtha nacisnęła klamkę. Sklep zdecydowanie był zamknięty. Zamarła. Co ona najlepszego zrobiła? Przywiozła Emerycką Szajkę w miejsce, gdzie nie ma ani jedzenia, ani benzyny. Kilka lat temu tak nie było. Co się stało? Zatroskana wróciła do przyjaciół i wsiadła do samochodu.

– Sklep został zlikwidowany – poinformowała.

– Mówiłem, że powinniśmy skończyć z tymi napadami – wymamrotał pod nosem Geniusz. – Moglibyśmy wtedy zostać w Domu Seniora „Diament”.

– Ja też chciałem już skończyć z przestępczością. Mieliśmy kursy, wieczorki jazzowe i imprezy. Diament to najlepszy dom seniora w mieście, który w dodatku sami stworzyliśmy! A teraz wylądowaliśmy na tym pustkowiu – westchnął Grabi.

Rozległ się pomruk pełen zrozumienia. Pozostali też lubili swoje życie w Diamencie. Zmęczona Märtha miała wyrzuty sumienia. Wyczuwała, że przyjaciele nie do końca są po jej stronie.

2

Po dojechaniu na miejsce, zaparkowaniu i zdjęciu wierzchnich okryć członkowie Emeryckiej Szajki szybko obejrzeli nowy dom, po czym usiedli w kuchni, by coś zjeść. Od sprzedawcy dowiedzieli się, że budynek jest z przełomu wieków i w latach pięćdziesiątych mieścił się w nim bank. Jego dyrektor miał na piętrze sypialnię, salon, jadalnię oraz gabinet, ale gdy kilka lat temu bank został zlikwidowany, pomieszczenia przerobiono na dwa duże mieszkania i jedno mniejsze. Parter, gdzie obsługiwano klientów banku, został przekształcony w kuchnię, bibliotekę oraz duży salon z kominkiem. Przyjaciele zrobili losowanie mające rozstrzygnąć o przydziale pokoi, potem umieścili w nich swoje walizki i doszli do wniosku, że miło będzie odpocząć przed posiłkiem.

Märtha miała nadzieję, że po obejrzeniu domu wszyscy poczują się lepiej, ale gdy po jakiejś godzinie Emerycka Szajka zasiadła do stołu, atmosfera była dość przygnębiająca. Ponieważ jeszcze w Sztokholmie Märtha zarządziła, że zrobią zakupy dopiero po przyjeździe do Hemmavid, to nie mieli zbyt wiele do jedzenia. Na szczęście zabrała szprotki w sosie pomidorowym w puszce, a Geniusz, który rano jadł owsiankę, wziął paczkę płatków. Zrobili owsiankę i na wierzch położyli po szprotce.

– Co za aromat. Wykwintne danie, nie ma co. – Anna-Greta przewróciła oczami.

– Tak, wspaniały posiłek. Z której pięciogwiazdkowej restauracji? – spytał Grabi, przyglądając się kleistej masie.

– Dajcie spokój, jutro pojedziemy do najbliższej miejscowości i zrobimy zapasy – obiecała Märtha.

– Dobrze, że zamrażarka i lodówka działają. Na pocieszenie mamy przynajmniej szampana – stwierdził Geniusz.

– Sztokholmczycy lądujący na wsi, bez wygód, kompletnie nie mogą się odnaleźć. My przynajmniej mamy co jeść – odezwała się Stina.

– Mieszkańcy wsi też średnio odnajdują się w dużym mieście – bąknął Geniusz. – Może zadzwoń do dzieci, żeby im powiedzieć, że już dojechaliśmy?

– Nie sądzę, żeby się martwiły, ale masz rację – powiedziała Stina.

Sięgnęła po komórkę i wybrała numer do ukochanego syna. W słuchawce nie było słychać sygnału łączenia, więc wstała i poszła na górę. Próbowała zadzwonić z balkonu, ale tam też nie było zasięgu. Zeszła na dół z poirytowaną miną.

– Chyba nie ma zasięgu. Jakim cudem?

– Mieszczuchy lądujące na prowincji są naprawdę zdezorientowane. Spróbuj rano – przekomarzał się z nią Grabi. – Kiedy żeglowałem po oceanach, nie korzystałem z telefonu przez wiele tygodni…

– Słuchajcie, praktycznymi rzeczami zajmiemy się jutro, teraz zasłużyliśmy na odrobinę szampana. Pokonaliśmy kawał drogi – oznajmiła Märtha i poszła do kuchni.

Wróciła z kieliszkami oraz szampanem i wręczyła tacę Grabiemu. W młodości pracował jako kelner na liniowcach pasażerskich i wciąż świetnie odnajdywał się w tej roli. Wziął od niej tacę, otworzył butelkę, nie rozlewając przy tym ani kropli, i napełnił kieliszki z profesjonalną elegancją.

– Na zdrowie i dziękuję za wspaniały dzień! – zawołała Märtha dziarsko.

– Wspaniały dzień? Przecież w tej dziurze nie ma nawet budy z grillem. Chyba nie sądzisz, że tu zamieszkamy? – wymamrotał Grabi, odstawiając tacę.

– Najważniejsze, żeby być zdrowym. A widzieliście, że zamknięta jest też przychodnia? – westchnęła Stina.

Wszyscy spojrzeli z wyrzutem na Märthę.

– Wolicie wylądować w więzieniu? – krzyknęła, po czym ściszyła głos i dodała: – No właśnie, ukryjemy się tutaj na jakiś czas i dobrze go wykorzystamy. Wasze zdrowie!

Wznieśli toast, lecz Märtha nie widziała w ich oczach entuzjazmu. Pewnie są zmęczeni – pomyślała. Jak tylko zrobimy zakupy, zainstalujemy się i zajmiemy czymś pożytecznym, wszystko się ułoży – pocieszała samą siebie. Tak nagle musieli wyruszyć w drogę. Dzień po napadzie rabunkowym w domu aukcyjnym w Sztokholmie policja opublikowała rysopis dwóch starszych osób, które odwiedziły wystawę. Oprócz robotników tylko one były w sali, gdzie znajdowały się kolczyki. W pobliżu domu aukcyjnego, na chodniku, kamery zarejestrowały troje emerytów i dlatego policja podejrzewała, że być może w całą sprawę jest zamieszana sławna Emerycka Szajka. A ponieważ Märtha i jej przyjaciele byli podejrzani nie tylko o kradzież diamentów, lecz jeszcze o parę innych rzeczy, musieli natychmiast się ulotnić. Märtha odstawiła kieliszek. Co ja najlepszego narobiłam? – pomyślała.

Kiedy reszta towarzystwa zaszyła się w swoich pokojach, Märtha poszła wziąć kąpiel. Bardzo spodobała jej się łazienka z dużą umywalką, lustrem w złotej ramie, niebiesko-białymi kafelkami na ścianach i staromodną wanną na lwich łapach. Napuściła wody i się w niej zanurzyła, mocząc przy tym delikatne siwe włosy.

Powoli rozluźniała się w ciepłej i przyjemnej pianie. W końcu mogła pobyć sama ze swoimi myślami i snuć plany na przyszłość. Ciepła woda błogo ją opływała, więc Märtha zamknęła oczy.

W Sztokholmie udało im się stworzyć Dom Seniora „Diament” z gimnastyką, kursami śpiewu chóralnego, garncarstwa i malowania akwarelami. Poza tym Stina zorganizowała klub książki, a Grabi prowadził wieczorki muzyczne, podczas których serwowano dobre jedzenie i tańczono do muzyki rockowej i jazzowej.

Prawdopodobnie dalej by to robili, gdyby nie to irytujące dochodzenie po napadzie na dom aukcyjny. Popełniła błąd… Ale siedemdziesiąt milionów! To mnóstwo pieniędzy! Będą mogli pomóc tylu ludziom! Märtha dmuchnęła na pianę i na jej brzuchu powstała puszysta biała chmurka. Pomyślała o figurce Wenus o pełnych kształtach sprzed dwudziestu pięciu tysięcy lat. Ona też miała fałdki na brzuchu, lecz w tamtych czasach wielbiono zaokrąglone, kobiece sylwetki. Dzisiaj podobały się na wpół zagłodzone ludzkie wieszaki w szpilkach, kościotrupy lansowane przez branżę modową! Rzeźba Stiny wyglądała inaczej i stanowiła świetną skrytkę. Schowane w niej kolczyki były bezpieczne, dopóki nie wystawią ich na sprzedaż. Emerycka Szajka niestety musiała poczekać, aż sytuacja się uspokoi, i znaleźć sobie do tego czasu jakieś zajęcie. Zaszycie się w małej miejscowości na totalnym odludziu na dłuższą metę oczywiście nie było dobrym rozwiązaniem, seniorzy musieli się czymś zająć. Tylko czym?

Kiedyś planowali stworzyć wzorcową wioskę, w której wszyscy byliby szczęśliwi. Może by tak pociągnąć ten temat? – pomyślała Märtha. Hemmavid już istniało… Wystarczyło tylko ożywić to miejsce. Märtha oczami wyobraźni zobaczyła, jak otwierają się sklep spożywczy, biblioteka, fryzjer, przychodnia zdrowia, apteka i inne instytucje, które dawniej tu były. I jak miejscowość znowu tętni życiem. Byłoby super!

Wcześniej skradzione miliony lokowali w Funduszu Moneta, z którego rozdzielali pieniądze potrzebującym. Ale musieli też inwestować w przyszłość, a to wymagało zmiany myślenia… A może by tak zainwestować w obszary słabo zaludnione? Märtha wyszła z wanny i wypuściła z niej wodę. Wytarła się i włożyła swój gruby, ciepły szlafrok. Nie ma rzeczy niemożliwych – pomyślała. Niektóre projekty są tylko trochę większe i bardziej czasochłonne.

3

Następnego ranka po śniadaniu wyszli na dwór, żeby obejrzeć dom z zewnątrz i zobaczyć, gdzie tak naprawdę wylądowali. Sprawdzili wszystkie budynki i ku swojej radości odkryli, że dom jest w lepszym stanie, niż myśleli. Były w nim porządne, drewniane podłogi wykonane z solidnych, szerokich desek, stare okna z szybami z ręcznie dmuchanego szkła, piece kaflowe, drzwi z lustrami i kominek. Wszędzie pachniało drewnem i farbą na bazie oleju lnianego, a niebiesko-białe angielskie tapety sprawiały, że ich nowe lokum robiło wrażenie przytulnego.

– Spójrzcie – powiedziała Stina. – Naprawdę utrzymano charakter tego domu. A okna mają co najmniej sto lat.

Okna budynku wychodziły na wiejską drogę. Zachowały się schody, po których kiedyś stąpali klienci banku. Miały poręcz z kutego żelaza, a z jednego ze stopni oderwał się kawałek zaprawy murarskiej. Na tyłach domu, gdzie dominował duży żwirowy podjazd, stały dwa pomalowane na czerwono budynki gospodarcze, warsztat i garaż oraz duża oranżeria.

Przy budynku mieszkalnym rosły rabarbar, kilka krzaków porzeczek i kwiaty. Zrobimy z tego ładne miejsce – pomyślała Märtha.

Potem całe towarzystwo pojechało na zakupy do Skogsås. W supermarkecie kupili trzy dywany, zasłony, pościel oraz sprzęt do kuchni i zamówili nową, bardziej nowoczesną lodówkę oraz dużą mikrofalówkę. Następnie zrobili zakupy spożywcze i po sytym lunchu wsiedli do samochodu, by dotrzeć do najbliższego sklepu budowlanego. Ale dokładnie w chwili, gdy mieli ruszać, Märtha zauważyła w kiosku afisz z sensacyjnym nagłówkiem popołudniowego dziennika „Expressen”: Policja pracuje nad wyjaśnieniem sprawy kradzieży diamentów w Sztokholmie.

Poczuła ucisk w żołądku, wyłączyła silnik i poszła do kiosku po gazetę. Szybko wsunęła ją pod pachę, zapłaciła i wróciła do pozostałych. O kradzieży diamentów pisano na pierwszej stronie.

– Ciekawe, czy naprawdę mają coś nowego – wymamrotała pod nosem z podejrzliwością w głosie Märtha, rozłożyła gazetę i zaczęła czytać.

Policja wyjaśnia sprawę zuchwałego napadu rabunkowego na dom aukcyjny w Sztokholmie, podczas którego skradziono biżuterię wartą siedemdziesiąt milionów koron. Bardzo pomocne okazały się nagrania z monitoringu, policja zabezpieczyła też ślady pozostawione przez złodziei.

Cenna biżuteria zniknęła, gdy personel przygotowywał się do corocznej aukcji tradycyjnej w kategorii Klasyka. Kiedy rozpakowywano eksponaty i ustawiano gabloty, złodzieje wykorzystali chwilę nieuwagi personelu i ukradli parę unikatowych diamentowych kolczyków. Robotnicy pracujący w pobliżu nie zauważyli niczego podejrzanego, ale jedna z kobiet zatrudniona w domu aukcyjnym zwróciła uwagę na dwie starsze osoby w lokalu. Klejnoty były zabezpieczone alarmem, ale chociaż policja błyskawicznie pojawiła się na miejscu, to sprawców nie udało się złapać.

Jeden z policjantów zaobserwował grupkę emerytów stojącą przed domem aukcyjnym i starszą panią z torebką nerką. Teraz policyjni eksperci przejrzeli nagrania z monitoringu i znaleźli podobieństwa między tą kradzieżą a wcześniejszymi napadami rabunkowymi poszukiwanej Emeryckiej Szajki. Policja jest na jej tropie i sprawa niebawem zostanie wyjaśniona. Kolczyki należały do żony rosyjskiego oligarchy Jurija Iwankowa.

Głos Märthy znowu nieco zadrżał, gdy czytała ostatnie zdania, ale spojrzała w górę i nonszalancko pacnęła ręką w gazetę.

– Tak tylko piszą. Nic nowego. I nawet jeśli policja podejrzewa Emerycką Szajkę, to nas nie znajdzie. Nikt nie wie, gdzie jesteśmy.

– Poza tym przestałaś nosić torebkę nerkę – pocieszała się Stina. Śmiertelnie bała się tego, że znowu wyląduje w ciupie, więc Märtha obiecała jej, że będzie używać innej torebki, chociaż uważała ją za mało praktyczną, bo trzeba ją było nosić na ramieniu.

– Tutaj, na wsi, policja nie jest tak skuteczna i jeśli tylko na jakiś czas się ukryjemy, to wszystko będzie dobrze – dodała Märtha już pewniejszym głosem.

– Emerycka Szajka ma się ukrywać? Jak długo? – bąknął Grabi.

W drodze powrotnej ze Skogsås Geniusz kupił drewno i narzędzia do swojego nowego warsztatu, a Grabi narzędzia ogrodnicze, nasiona i rośliny do oranżerii, którą chciał reaktywować. W domu odetchnęli z ulgą, napili się herbaty ze sporą ilością nalewki z moroszek i zjedli po kilka bułeczek cynamonowych, ponieważ mimo wszystko mieli pietra. Dlaczego w gazecie napisano, że „Policja jest na jej tropie i sprawa niebawem zostanie wyjaśniona”?

4

Niezależny dziennikarz Ingmar Sjöberg dokończył hamburgera i opróżnił puszkę z piwem. Frytki już zjadł, został tylko zatłuszczony papier. Odsunął od siebie talerz i zerknął na zegarek. Do przyjazdu samochodu przeprowadzkowego została godzina. Równie dobrze mógł zacząć planować, jak umebluje mieszkanie o powierzchni czterdziestu dwóch metrów kwadratowych, z kuchnią i małym balkonem. To gratka w centrum Sztokholmu. Najwyraźniej facet, który wcześniej je wynajmował, ulotnił się w pośpiechu, i właściciel na gwałt potrzebował nowego najemcy. Ingmar szybko się zdecydował. Szukał miejsca na biuro i ta oferta trafiła mu się jak ślepej kurze ziarno. Prawdopodobnie podpisał umowę tylko dlatego, że był skłonny zapłacić za trzy miesiące z góry. Ale czego się nie robi, znalazłszy coś, co naprawdę chce się mieć? Usunął kilka okruchów z brody i się rozejrzał. Mógłby dzielić z kimś lokal na Söder, ale jako dziennikarz śledczy wolał pracować sam.

Wstał i zaczął chodzić po mieszkaniu, zastanawiając się, jak je urządzić. Równie dobrze mógł o tym pomyśleć przed przyjazdem samochodu przeprowadzkowego. Poprzedni najemca nazywał się Ernst Blomberg i był emerytowanym policjantem, który wcześniej pracował w komisariacie policji w Kungsholmen, a po przejściu na emeryturę założył biuro detektywistyczne. Właściciel lokalu co nieco opowiedział Sjöbergowi o ekspolicjancie. Wprawdzie płacił czynsz, ale zignorował okres wypowiedzenia i ulotnił się, nie zabierając nawet mebli. W poniedziałek poinformował, że się wyprowadza, a następnego dnia już go nie było.

– Albo miał zaległości podatkowe, albo zadarł z jakimiś kryminalistami – oświadczył właściciel mieszkania. – Gdyby nie pan, byłbym w plecy kilka czynszów. Jak to nie można ufać ludziom. Nawet byłym policjantom. Tak czy owak, będzie pan miał meble.

Co za szczęście – pomyślał Ingmar. Czynsz był zaskakująco niski, a poza tym obejmował miejsce w garażu. Co do mebli, to kanapa, krzesła i regał na książki mogły zostać, ale stół kuchenny i szafkę narożną już miał. Stwierdził, że czekając na samochód firmy przeprowadzkowej, wyniesie z mieszkania to, czego chce się pozbyć. Wstawił meble do windy, nacisnął przycisk, a sam zbiegł na dół po schodach.

W piwnicy otworzył drzwi windy i zaczął wyciągać z niej stół i szafkę narożną. Ze stołem nie było problemu, lecz szafka okazała się dużo cięższa, niż myślał. Kiedy przesunął ją przez próg, zachwiała się i uderzyła o framugę drzwi. Coś spadło na podłogę. Kopnął to na bok, zaparł się i sapiąc, oparł szafkę o ścianę, po czym to podniósł. Na widok twardego dysku uniósł brwi… Jakim cudem…? Prawdopodobnie wypadł z szafki. Dotknął palcem szarego metalowego przedmiotu wielkości portfela i zaczął się zastanawiać. Poprzedni najemca był detektywem. Na twardym dysku mogły się znajdować informacje dotyczące przestępstw, dochodzeń, tropów do niewyjaśnionych spraw. Powinien to sprawdzić. Pomyślał, że może przy odrobinie szczęścia znajdzie informacje na kilka artykułów. A tego właśnie potrzebował.

Uchodził za najlepszego dziennikarza śledczego w redakcji. Ujawnił między innymi, że o napad na dom aukcyjny policja podejrzewa Emerycką Szajkę. Jego artykuł obiegł całą Szwecję, ale potem nie miał już o czym pisać. Panowała posucha informacyjna i Sjöberg utknął w martwym punkcie. Ale twardy dysk mógł się okazać kopalnią złota, dostarczyć mu materiałów na scoopy i pierwszą stronę. Oczywiście, o ile Blomberg wszystkiego nie usunął…

5

Kiedy członkom Emeryckiej Szajki w końcu udało się połączyć z internetem, zaczęli szukać informacji na temat kradzieży w domu aukcyjnym, lecz na próżno. Uspokoili się i próbowali się zadomowić w nowym miejscu. Siedemdziesięcioośmioletni Geniusz, który właściwie nazywał się Oscar Krupp, wcześniej miał warsztat w Sundbybergu pod Sztokholmem i teraz kompletował do swojego nowego lokalu strugnice, półki i tokarkę. Ponadto udało mu się uruchomić stary wózek widłowy oraz spawarkę MIG. Narzędzia już miał.

W międzyczasie Grabi posprzątał w oranżerii i wstawił do niej ławki, stół oraz krzesła. Pomyślał, że jego ukochana Stina będzie mogła usiąść tutaj z książką i dotrzymywać mu towarzystwa, podczas gdy on będzie robił swoje. Reszta towarzystwa też z przyjemnością napije się tutaj popołudniowej kawy. Naprawdę nie tylko Märtha potrafiła organizować różne rzeczy, to będzie bardzo miłe miejsce!

Märtha stwierdziła, że żwirowy podjazd wygląda nudno i nie podoba jej się widok z okna w kuchni na zaparkowany tam samochód do przewozu osób niepełnosprawnych wraz ze wszystkimi rupieciami, więc postawiła Czerwoną Strzałę – jak pieszczotliwie nazywali swoje auto – poza zasięgiem wzroku i trochę w niej posprzątała. Potem, gdy Stina i Grabi zaproponowali, że wypielą rabaty i posadzą ładne kwiaty wzdłuż domu, odrobinę zmiękła. Pomyślała, że pewnie dobrze im będzie w Hemmavid, ale żeby tak było, muszą poznać wioskę.

Włożyli zwykłe kurtki (futra i płaszcze z wielbłądziej wełny leżały w kufrze na poddaszu) i wyszli na wyboistą drogę biegnącą przez Hemmavid. Była wąska i zakrzywiała się jak półksiężyc w środku wsi, a po jej obu stronach ciągnęły się domy. Część z nich była bielona albo pomalowana na żółto i biało, lecz większość miała kolor czerwieni faluńskiej. Wszystko wyglądało schludnie i ładnie. Märtha już wcześniej doświadczyła tego, jak miło się mieszka na wsi. Jako młoda dziewczyna wyjechała z Österlenu do Sztokholmu, na studia na AWF-ie, i już tam została… Tak po prostu wyszło, ale czasami tęskniła za przyrodą.

Minęli dom parafialny oraz stary drewniany kościół. Gdy podeszli do kamiennego budynku z oknami zabitymi płytami pilśniowymi, zamarli. Prawdopodobnie była to zlikwidowana przychodnia. Kawałek dalej zobaczyli parking, zamknięty sklep i stację benzynową. Wieś nie była duża, lecz po wejściu w boczną wąską uliczkę ku swojemu zdziwieniu odkryli kawiarnię – pomalowany na czerwono domek z białymi narożnikami i dwoma dużymi oknami na parterze. Märtha była zaintrygowana.

– Wejdziemy na fikę?

– Chętnie – odparła Anna-Greta, która była łasuchem.

Weszli do środka i się rozejrzeli. W przytulnie urządzonej kawiarni stały meble z lat czterdziestych. Ściany miały kolor zielony, a stoliki z ciemnego mahoniu, udekorowane kwiatami i haftowanymi obrusami, ładnie pasowały do zielonej tapicerki krzeseł. W głębi pomieszczenia dostrzegli flippera, na którym grało kilku mężczyzn. Róg zajmowały stara szafa grająca i jednoręki bandyta. Członkowie Emeryckiej Szajki podeszli do lady i przyjrzeli się gotowym kanapkom, tortom oraz różnym rodzajom ciasteczek. Wszyscy poza Anną-Gretą zamówili filiżankę kawy i tost z żółtym serem, ona zaś poprosiła o kawałek tortu i trzy rodzaje ciasteczek. Usiedli przy stoliku i po chwili podeszła do nich kelnerka z tacą.

– Nie widziałam tu państwa wcześniej. Jesteście stąd? – spytała, stawiając na stole kawę, tosty i słodkości. Miała koło czterdziestki, ciemne włosy i piękne, brązowe oczy.

– Nie, ze Sztokholmu – odpowiedziała Märtha.

– Ach tak. Podobno dbacie o klimat i zamiast samochodem jeździcie autobusem.

– My mamy samochód. – Zdziwiona Märtha spojrzała na kelnerkę. W jej głosie wyczuwało się lekką agresję.

– Wcześniej prowadziłyśmy tutaj sklep spożywczy, ale dzisiaj przygotowujemy kanapki i serwujemy kawę. Gdybyśmy nie miały tego domu, nie mogłybyśmy robić nawet tego. A tak to przynajmniej mamy zajęcie.

Malin i Lilian najwyraźniej otworzyły kawiarnię po tym, jak zmuszono je do likwidacji sklepu. Mało śmieszne – pomyślała Märtha. Właśnie miała powiedzieć coś pocieszającego, gdy w kuchni rozległ się hałas i wyszła z niej jakaś kobieta. Była bardzo podobna do kelnerki, wyglądały jak siostry bliźniaczki.

– O, państwo pewnie tutaj nowi? Witamy! Malin, poczęstujemy gości czymś dobrym, prawda?

Malin skinęła głową i postawiła na stoliku talerz z ciasteczkami.

– Witamy w Hemmavid!

– Dziękujemy – powiedziała Märtha, odnotowując, że poza mężczyznami grającymi na flipperze w kawiarni nikogo nie ma.

Gdyby lokal był pełen, ona i jej przyjaciele mogliby się wmieszać w tłum, a tak było za późno. Ich piątkę już zobaczono razem. Chociaż z drugiej strony kto by ich tutaj szukał?

Märtha rzuciła okiem na siostry. Malin miała cienkie, wyregulowane brwi, prosty nos i pełne usta. Swoje długie ciemne włosy związała w koński ogon. Jej siostra Lilian też miała ciemne włosy, ale fryzurę krótką, chłopięcą. Uśmiechnęła się do nich.

– Dobrze wam u nas?

– Zdecydowanie! Tak tutaj pięknie i spokojnie – odparła Märtha. – Inaczej niż w Sztokholmie.

– Tak, dlatego tutaj zostałyśmy – oznajmiła Lilian.

Malin dotknęła ręką kucyka.

– Nie wiem, jak można mieszkać w Sztokholmie. Wy, mieszkańcy dużych miast, nie macie mieszkań ani lasów. Nie macie krów ani pól, które dawałyby wam pożywienie. Co by było, gdybyśmy tutaj, na północy, odłączyli się od reszty Szwecji? Nie poradzilibyście sobie bez nas.

– Mówisz o mieszkańcach Sztokholmu. Ja pochodzę z Göteborga – zaprotestował głośno Grabi.

– A ja z Jönköping – odezwała się Stina.

– Ja wprawdzie wiele lat mieszkałam w Sztokholmie, ale dorastałam w Österlenie.

Grabi miał właśnie powiedzieć, że jest z przedmieść Sztokholmu, a Anna-Greta dorastała w Djursholm, ale dał sobie spokój. Nie powinni zdradzać zbyt wielu szczegółów na swój temat. Przecież mieli się ukrywać. Zamiast tego szybko zmienił temat rozmowy.

– Pyszne bułki!

– To przepis naszej babci. Takimi rzeczami musimy się teraz zajmować. A nasza rodzina prowadziła sklep spożywczy przez pięćdziesiąt lat – westchnęła Malin.

– Dlaczego go zlikwidowałyście? – zainteresowała się Märtha.

– Nie opłacało nam się go prowadzić. Ludzie robią zakupy w supermarketach. Wszystko przez transport ciężarówkami. Zagraniczni kierowcy przywożą tu tanie produkty spożywcze, sprzedają je po cenach niższych niż nasze, więc nie mamy szans z nimi konkurować.

– To nie brzmi dobrze.

– Gdyby tylko kierowcy tych ciężarówek wybierali inną drogę i jechali prosto do Sztokholmu, to pozbylibyśmy się tego taniego mleka z Niemiec i przeterminowanego, nieprzebadanego mięsa z Polski.

Märtha posłała Malin zmęczone spojrzenie. Ależ ona narzeka! Z drugiej strony na tych słabo zaludnionych terenach rzecz jasna nie żyło się łatwo. Märtha stwierdziła, że muszą jak najczęściej przychodzić do kawiarni na fikę, żeby siostry mogły trochę zarobić. Należałoby też wesprzeć rolnika z sąsiedztwa. Widziała szyld, że prowadzi sprzedaż bezpośrednią. Dopili kawę i w drodze do domu zdecydowali, że do niego zajrzą.

Kiedy weszli do sklepiku działającego przy gospodarstwie rolnym Rolanda, rozległ się dźwięk dzwonka. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócili uwagę, były regały uginające się od mąki, przypraw, chleba razowego, ciastek i czekolady. W rogu stała lodówka z nabiałem i mięsem, obok niej duża zamrażarka, kilka skrzynek z piwem i kosze z warzywami. Pachniało świeżutkim chlebem i przyprawami. Członkowie Emeryckiej Szajki wybrali to, co było im potrzebne, a następnie podeszli do kasy. Nikt za nią nie stał, ale gdy zawołali, usłyszeli radosny głos.

– Nowi mieszkańcy. Witajcie! – przywitał ich ubrany w zielony kombinezon mężczyzna o ciemnych kręconych włosach. Szeroko się uśmiechał i miał żywe niebieskie oczy. Stanął za kasą. – Nazywam się Roland Svensson.

Seniorzy tak szybko i cicho wymamrotali pod nosem swoje imiona, że rolnik z pewnością ich nie usłyszał, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Gadał jak najęty, nabijając produkty na kasę. Zdążył ich poinformować, że wiejska szkoła jest likwidowana, że kościół z końca dziewiętnastego wieku przekształcono w atelier, a poczta oraz bank to już jedynie mgliste wspomnienie. Następnie się poskarżył, że wielu ludzi opuściło ich wieś. Ale najbardziej utyskiwał na to, że policja i karetka pogotowia pojawiają się dopiero godzinę po wezwaniu.

– Straszne, że nie macie tutaj policji – skłamała Märtha i pomyślała o gazecie. Pozostali pokiwali głowami i grzecznie się z nią zgodzili.

– A co, jeśli pojawią się tutaj jakieś szemrane typy? Będą sobie grasować do woli, bo policja nie ma pieniędzy. – Roland Svensson wyglądał na zmartwionego.

– To okropne. – Märtha znowu minęła się z prawdą i spuściła wzrok. – Ale nie sądzę, że powinniśmy się bać. Kryminaliści ciągną głównie do dużych miast.

– Pewnie tak – zgodził się z nią Svensson, a zmarszczka między jego brwiami zniknęła.

Märtha i Stina wymieniły szybkie spojrzenia i ukryły lekki uśmiech. Stina była tą, która błyskawicznie zmieniła temat rozmowy.

– À propos tego, co pan powiedział wcześniej. Jeśli tak się tutaj ciężko żyje, to dlaczego pan został? – spytała.

– Urodziłem się i wychowałem w Hemmavid, moja rodzina mieszka tu od pokoleń. Nie tęsknimy za miastem, za pośpiechem i spalinami. Za wojnami gangów i betonem. Chcemy żyć blisko natury i utrzymywać się z pracy własnych rąk.

– A więc mieszka pan tutaj z rodziną? – zainteresowała się Märtha.

– Tak, razem z żoną mamy duże gospodarstwo, krowy i owce, no i prowadzimy razem ten sklep. Czasami pomaga nam dwoje naszych dzieci, ale generalnie chodzą do szkoły, dopóki jeszcze jest.

– Szkołę chyba da się uratować? Zawsze można coś wymyślić – oświadczyła Märtha.

Roland posłał jej zmęczone spojrzenie.

– Taa, na Księżyc też można polecieć…

Po powrocie do domu Geniusz usiadł w starym, zniszczonym fotelu w salonie i spojrzał na Dawida i Wenus stojących na półce na książki. Przez chwilę się przyglądał dziełu Stiny, po czym zmarszczył czoło, szybko wstał i wyszedł z pokoju. Po jakimś czasie wrócił z narzędziami i halogenem w ręku. Nie prosząc nikogo o pomoc, przymocował lampę na suficie i skierował ją na gipsową rzeźbę.

– Teraz wygląda jak prawdziwe dzieło sztuki – oznajmił zadowolony, wrócił na fotel i splótł dłonie na brzuchu. W salonie rozległ się pomruk aprobaty. – To wspaniałe uczucie, gdy siedząc na ukradzionych siedemdziesięciu milionach, ma się świadomość, że najbliższy komisariat policji znajduje się co najmniej godzinę drogi stąd albo jeszcze dalej – stwierdził. – Jesteśmy tutaj bezpieczni. Możemy się zrelaksować i prowadzić życie prawdziwych emerytów.

– Zrelaksować? – zdziwiła się Märtha. – Raczej tchnąć życie w tę wioskę bez obawy o namierzenie przez organy ścigania.

– Jako nowi nie możemy zacząć się tutaj rządzić – zaprotestował Geniusz.

– Właśnie. Mieszkańców należy traktować z szacunkiem – wtrąciła się do rozmowy Stina. – Nie wolno nam się szarogęsić.

Geniusz zerknął na Märthę. Dlaczego musi być taka hop-siup do przodu, taka energiczna? Co miała na myśli, mówiąc o tchnięciu życia w tę wioskę? Chwycił ją za rękę i pogłaskał niezdarnie kciukiem.

– Nie możemy się po prostu zrelaksować? Kochanie, wprowadzasz zamęt.

– Daj spokój, chyba nie chcemy umrzeć z nudów!

Geniusz wstał i pokręcił głową. Dopiero co dokonali napadu rabunkowego na dom aukcyjny, opuścili dom seniora i przyjechali tutaj, a ona znowu coś wymyśla. Zdecydowanym krokiem podszedł do apteczki i zażył tabletkę przeciwbólową.

Później tego samego popołudnia wyszedł z Märthą na balkon, skąd rozpościerał się piękny widok na wieś. Ściemniało się, przed nimi roztaczały się pola, kilka gospodarstw i ciemny las. Było bezwietrznie i nad wzgórzami po drugiej stronie doliny powoli wschodził księżyc w pełni. Był ogromny, miodowożółty i odbijał się w jeziorze w oddali.

– Märtho, masz rację. Na wsi jest pięknie i dlatego powinniśmy odpocząć, nacieszyć się tym.

– Jeszcze zdążymy to zrobić.

– Ale nie rozumiesz? Jesteśmy coraz starsi i nie powinniśmy się stresować. Zaręczyliśmy się. Zapomniałaś o tym? W twoim przeładowanym kalendarzu nie ma miejsca na naszą miłość. Już dawno powinniśmy byli się pobrać.

– Oczywiście, po prostu nie zdążyliśmy – stwierdziła Märtha.

– Nie zdążyliśmy? Słyszysz, jak to brzmi? Uczucia wymagają obecności. Nasz związek może trafić szlag tylko dlatego, że masz tyle na głowie. Przemyśl to!

Geniusz odwrócił się na pięcie i wszedł do środka, nie czekając na odpowiedź. Usłyszał tylko:

– Ależ, kochanie, doba ma przecież tylko dwadzieścia cztery godziny…

6

Partyzantka, tak, chyba tylko to może uratować tę wieś – pomyślała Märtha, która wcześnie się obudziła i zeszła do kuchni, by przygotować śniadanie. Wyparła to, co Geniusz powiedział na balkonie, i miała nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, jeśli tylko się tutaj zaaklimatyzują i będą mieli jakieś sensowne zajęcie. Tak jest zawsze. Ludzie chcą robić coś, co ma sens.

Ożywiła się po filiżance kawy i zaczęła sobie podśpiewywać. To zaniepokoiło pozostałych, ponieważ jeśli Märtha nuciła lub śpiewała o tak wczesnej porze, to zazwyczaj snuła jakieś plany.

– Wiecie co, w nocy leżałam i tak sobie myślałam… – zagaiła, gdy wszyscy zebrali się w kuchni. – Nie może być tak, że w Hemmavid nie ma stacji benzynowej, przychodni ani całej tej infrastruktury. Może spróbowalibyśmy postawić tę wieś na nogi?

– To ma być nasze nowe zajęcie? Zamiast napadów rabunkowych? – spytał Geniusz.

– Otóż to, kochanie! – zawołała Märtha, nie potrafiąc ukryć entuzjazmu. – Zostańmy partyzantami i uratujmy to miejsce.

– Ale partyzanci są przecież niebezpieczni. Mogłabyś nas nazwać buntownikami – zasugerował Geniusz.

– Jak to, uratujmy? Może ludzie, którzy tutaj mieszkają, wcale tego nie chcą? – zaprotestował Grabi.

– Ależ chcą. Nie widzisz tego? Wioska podupadła. Musimy ściągnąć tutaj turystów, stworzyć nowe miejsca pracy i zachęcić ludzi do tego, by tu zamieszkali – snuła swoją wizję irytująco energiczna Märtha. – Pomyślcie w ten sposób: zawsze chcieliśmy wspierać starsze osoby, by lepiej im się żyło. Chcę, żeby wszystkim żyło się lepiej. Mamy szansę stworzyć prawdziwą wzorcową wioskę.

– Ach tak, tylko tyle? – Na twarzy Grabiego natychmiast pojawiło się zmęczenie.

– Ludzie mieszkają na wsi od kilku tysięcy lat. Nie wolno jej tak po prostu opuścić, chyba to rozumiecie?!

– Nie myślałaś o tym, by rządzić całą Szwecją? Zostać premierką albo kimś takim? – spytał Grabi z ironią w głosie.

Märtha trochę przystopowała. Stwierdziła, że znowu narzuciła zbyt szybkie tempo, ale kto będzie żył na wsi, skoro nie ma tu usług, sklepów spożywczych ani zasięgu? A w czasach kryzysu trzeba się przecież jakoś utrzymywać, produkować własną żywność. Nie można hodować krów ani uprawiać zbóż na balkonach w mieście. Nie, do tego jest potrzebna wieś. Märtha i jej przyjaciele znali się na napadach rabunkowych, lecz uratowanie wsi było oczywiście dużo bardziej skomplikowane. Ale czemu by nie spróbować? To nie było niemożliwe. Pomyślała o Norwegii.