Człowiek z dymu - Alex North - ebook + książka

Człowiek z dymu ebook

Alex North

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Życie Dana Garviego zostało naznaczone zbrodnią. Jako dziecko cudem uniknął porwania przez seryjnego mordercę, zwanego Szczurołapem. Spotkał za to jedną z jego ofiar i… odwrócił wzrok. Do dziś nie może sobie tego wybaczyć, dlatego teraz, jako profiler, szuka sprawiedliwości.

Kiedy jego ojciec umiera w podejrzanych okolicznościach, Dan musi wrócić na wyspę, której przysiągł już nigdy więcej nie odwiedzać, i odkryć prawdę. Nawet jeśli jest przerażająca.

Czy to możliwe, że potwór z dziecięcych koszmarów powrócił po tylu latach?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 368

Data ważności licencji: 11/20/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: The Man Made of Smoke

Projekt okładki: Will Staehle

Redaktorka inicjująca: Katarzyna Lipnicka-Kołtuniak

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja: Katarzyna Szajowska

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Maria Śleszyńska, Anna Brzezińska

© 2025 by Alex North

First published as The Man Made of Smoke in 2025 by Michael Joseph. Michael Joseph is part of the Penguin Random House group of companies.

No part of this book may be used or reproduced in any manner for the purpose of training artificial intelligence technologies or systems. This work is reserved from text and data mining (Article 4(3) Directive (EU) 2019/790).

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

© for the Polish translation by Paweł Wolak

ISBN 978-83-287-3713-6

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz

Dla Lynn i Zacka

* * *

To miejsce mogło znajdować się gdziekolwiek.

Stacja benzynowa na prowincji, tuż przy autostradzie. Po jednej stronie parkingu tani hotel, po drugiej zadaszony plac z dystrybutorami paliwa, a jeszcze dalej parterowy budynek ze strefą gastronomiczną, kilkoma zaniedbanymi automatami do gry i sklepem oferującym przekąski, gazety i skromny wybór bestsellerowych książek. Przed wejściem zaparkowana furgonetka, w której można kupić kwiaty. Bukiety stoją w poobijanych metalowych wiadrach i więdną w popołudniowym upale.

Po zaparkowaniu mężczyzna przez jakiś czas siedzi w aucie.

Potem wysiada i powolnym krokiem rusza w stronę głównego budynku.

Pierwszą osobą, która go zobaczy, jest nastolatek ubrany w pognieciony strój kucharza. Opiera się o ścianę hotelu i pali papierosa. Wiele godzin później poda policjantom równie mało precyzyjny opis jak pozostali świadkowie. Wysoki mężczyzna, w długim zielonym płaszczu, brudnych jeansach i roboczych butach utytłanych zaschniętym błotem. Nastolatek wspomni też rzadkie, rosnące w kępkach brązowe włosy i ogorzałą twarz. Najważniejsze jednak, co uda mu się zapamiętać, to dziwne poczucie zagrożenia, które nie do końca potrafi wyrazić słowami.

– To był ktoś, na kogo nie chciałeś patrzeć – zezna funkcjonariuszowi.

Mężczyzna zatrzymuje się na chwilę przy furgonetce z kwiatami. W środku pracuje młoda kobieta. Zza lady jest w stanie zobaczyć tylko górną część jego ciała, bez głowy, więc nie potrafi opisać rysów twarzy, nawet jeśli, podobnie do stojącego przed hotelem chłopaka, ma tego faceta przed sobą wystarczająco długo.

Na szczęście dobrze zapamięta to, co do niej powiedział:

– Nikt nie widzi i wszyscy mają to gdzieś.

W głównym budynku nieznajomy podchodzi do strefy gastronomicznej. Przez dłuższą chwilę stoi przed bufetem, ale niczego nie zamawia. Za ladą pracuje inny nastolatek, ale jest zbyt zajęty, żeby zwracać uwagę na to, co dzieje się dookoła. Uważnie przegląda półki, na których leżą zawinięte w tłusty papier burgery i hot dogi, starając się policzyć je w myślach. To naprawdę bystry dzieciak. Pracuje tu od zaledwie dwóch tygodni, ale już zorientował się, co i kiedy najlepiej się sprzedaje, i próbuje nakłonić kolegę obsługującego grill na zapleczu, żeby się pospieszył.

– Nikt nie widzi i wszyscy mają to gdzieś – powtarza nieznajomy.

Pilnujący strefy z automatami facet w średnim wieku ledwie go zauważa, bo jest skupiony na chłopcu, który właśnie stanął przed jedną z maszyn i chce zacząć grę. To rozrywka tylko dla dorosłych. Jeśliby go zapytać, to nie rozumie, dlaczego ustawiono takie maszyny na stacji benzynowej, gdzie pojawia się dużo rodzin, a dzieciaki biegają wszędzie samopas, jednak nikogo nie interesuje jego zdanie. Wydaje mu się, że przez połowę życia musi powtarzać jak katarynka: „Dzieciom wstęp wzbroniony”. Będzie o tym dużo rozmyślał po tym, co wydarzy się tego dnia.

Nieznajomy wchodzi do sklepu. Przez mniej więcej minutę kręci się między regałami, a potem wychodzi. Stojący za ladą chłopak nie zwraca na niego uwagi, bo skupia się na dzieciaku, który sprawia wrażenie potencjalnego złodzieja. Po godzinach sprzedawca jest wielkim fanem opowieści kryminalnych opartych na prawdziwych wydarzeniach i na wiele godzin pogrąża się w lekturze książek szczegółowo opisujących zbrodnie seryjnych morderców. Im brutalniejsze, tym lepiej. W kolejnych latach to popołudnie niejednokrotnie będzie spędzało mu sen z powiek.

– Nikt nie widzi i wszyscy mają to gdzieś.

To nie do końca prawda. Po dzisiejszych wydarzeniach wiele osób zacznie się tym przejmować. Będą śledzić telewizyjne relacje, czytać gazety i przeglądać strony w internecie. Kilka lat później kupią napisaną przez Terrence’a O’Hare’a książkę Człowiek z dymu, która zyska miano najpełniejszej wersji historii Szczurołapa i porwanych przez niego dzieci.

Ale podejrzewam, że w tej chwili nieznajomy ma rację.

W końcu przechodzi przez sklep i kieruje się w stronę znajdujących się z tyłu toalet. Kręci się tu mniej ludzi, a oświetlenie miga i jest niezbyt jasno.

Zatrzymuje się i czeka.

– Dlaczego stajemy? – zapytała mama, kiedy samochód zaczął zwalniać.

– Szybka ocena sytuacji przekąskowej.

Tata odwrócił się, żeby na nas spojrzeć.

– Poza tym mam ochotę trochę rozprostować nogi. Zastęp gotowy do akcji?

– Oczywiście! – krzyknąłem.

– W pełnej gotowości – dodała Sarah.

Siedziała obok mnie na tylnej kanapie. Oboje mieliśmy dwanaście lat, a nasi ojcowie kiedyś się przyjaźnili. Zanim jej tata wyjechał z wyspy, żeby szukać szczęścia gdzie indziej. Nie byliśmy zamożną rodziną, ale jej mama ledwie wiązała koniec z końcem, więc często zabieraliśmy Sarah na wycieczki. Tak było również tamtego dnia. Kumplowałem się z nią od dawna. Pamiętam, że kiedy mieliśmy osiem, może dziewięć lat, codziennie rano w czasie letnich wakacji podekscytowana pukała do naszych drzwi.

Masz ochotę na przygodę, Dan?

Zawsze miałem. Wydawało mi się, że jak na dziewczynę Sarah jest naprawdę fajna. Czytaliśmy te same komiksy z superbohaterami, oglądaliśmy te same programy w telewizji i lubiliśmy eksplorować rosnące na wyspie lasy. Obrzucaliśmy się też okropnymi obelgami, chociaż nie pozwalaliśmy, żeby komukolwiek innemu uszło to na sucho. Jednak w ciągu ostatnich sześciu miesięcy zacząłem czuć się w jej towarzystwie trochę niezręcznie. Nie byłem pewien, jak to opisać. Odniosłem wrażenie, jakbyśmy od wielu lat świetnie się razem bawili, grając w jakąś wesołą grę, aż nagle zaczęły zmieniać się jej reguły i przestałem rozumieć, o co chodzi. Pojawiły się też sprawy, o których chciałem z nią porozmawiać, ale na razie brakowało mi odpowiednich słów.

Ojciec zjechał na pas prowadzący na stację benzynową.

Matka milczała. A to oznaczało, że nie jest zadowolona. Najprawdopodobniej doszła do wniosku, że skoro od wyspy dzieli nas jedynie godzina drogi, to nie powinniśmy się zatrzymywać. Należała do osób, którym brakuje cierpliwości i chcą jak najszybciej znaleźć się w innym miejscu, nawet jeśli dopiero gdzieś przyjechały. Za każdym razem, gdy wracam myślami do tamtych czasów, wydaje mi się, że nie do końca wiedziała, co o mnie myśleć, tak jakby założyła rodzinę trochę przez przypadek. Kiedy była poirytowana moim zachowaniem, powtarzała, że jestem taki sam jak ojciec, a ja nie miałem pojęcia, co jest grane. To nie była prawda, a nawet gdyby, to powinienem to traktować jako coś dobrego, ale ona zawsze mówiła o tym z przekąsem.

Zaparkowaliśmy.

– Uważaj przy wysiadaniu, Danielu – powiedział tata.

– Dobra.

Spojrzałem w prawo.

Miejsca parkingowe były wąskie, a tata zatrzymał się blisko kolejnego pojazdu. To był stary kamper ze smugami brudu na bokach, które wyglądały tak, jakby od nowości ktoś jeździł tym autem w tę i z powrotem po polach i nigdy go nie umył. Z boku znajdowało się czarne okienko zakryte przyśrubowaną do karoserii zardzewiałą kratką. Patrzenie w nie było jak spoglądanie w nocne niebo, w niezgłębiony mrok upstrzony bladymi, rozmazanymi konstelacjami pleśni.

Ostrożnie wysiadłem z naszego samochodu.

Miejsca było tak mało, że prawie dotknąłem łokciem umorusanego kampera. Od razu przeszły mnie ciarki. Samochód górował nade mną, a rzucany przez niego cień sprawiał wrażenie zimniejszego, niż powinien. Przeszedłem na przód i zauważyłem, że na dole karoserii znajdują się rozmazane ślady przypominające kształtem dziecięce dłonie.

Wydawało mi się, że słyszę ciche tykanie metalu w gorącym powietrzu.

Cała nasza czwórka przeszła przez wyasfaltowany plac w stronę budynku stacji. Ojciec kupił nam w sklepie kanapki, po czym usiedliśmy w niewielkiej strefie ze stolikami obok automatów do gry. Sarah i ja zajęliśmy miejsca naprzeciwko rodziców.

– Podobało ci się w zoo? – zapytał tata.

Dziewczynka skinęła głową i zaczęła jeść.

– Było naprawdę super, panie Garvie. Bardzo dziękuję.

– Nie ma za co. Bardzo nam miło, że się z nami wybrałaś, prawda, Dan?

Spojrzał na mnie. Miałem pełne usta i wykorzystałem to jako wymówkę, żeby przez jakiś czas się nie odzywać.

Na chwilę skupiłem się na tym, co właśnie powiedziała Sarah. Od czasu, kiedy zacząłem inaczej o niej myśleć, zwracałem większą uwagę na jej wygląd: robiłem to ukradkiem, z ukosa, kiedy nie widziała. Może starałem się zorientować, co się tak naprawdę między nami zmieniło? Niezależnie od przyczyny dzisiaj mój wzrok ciągle wędrował w jej kierunku. Sarah uwielbiała zwierzęta. Nie tylko potrafiła nazwać wszystkie ptaki zamieszkujące wyspę, lecz także rozpoznawała tropy, na które natrafialiśmy w lesie. Podejrzewałem więc, że w ogrodzie zoologicznym bardzo jej się spodobało. Wreszcie spełniły się nasze marzenia i zobaczyliśmy na własne oczy te wszystkie egzotyczne zwierzaki.

Jednak chociaż w niektórych momentach sprawiała wrażenie zainteresowanej, to w innych spoglądała na wybiegi z lekko zmarszczonym czołem i smutną miną. Zacząłem się zastanawiać, czy patrzy na zwierzęta, czy może raczej na klatki, w których są trzymane.

Zasady rządzące naszą przyjaźnią nakazywały, żebym odpowiedział na pytanie ojca w jakiś sarkastyczny, nieprzyjemny sposób, ale miałem ochotę zareagować zupełnie inaczej.

Powiedzieć: „Rozumiem cię”.

„Zależy mi na tobie”.

Przełknąłem kęs kanapki.

– Szczerze? – rzuciłem wreszcie. – Wydawało mi się, że mieliśmy ją tam zostawić.

Mama zrobiła zszokowaną minę.

– Daniel!

– No co? – Podniosłem ręce. – Przecież taki był plan, nie?

Sarah kopnęła mnie pod stolikiem.

– Na pewno znalazłabym tam dla siebie jakiś kąt – powiedziała. – Z tobą gorzej, bo nie widziałam żadnych klatek na szczury.

Mama pokręciła głową.

Dziesięć minut później skończyliśmy posiłek i trzeba było się zbierać. Tata poszedł wyrzucić śmieci, a ja zacząłem się zastanawiać, jak będzie wyglądała dalsza część drogi do domu. Najpierw godzina jazdy na wybrzeże, potem przeprawa promem na wyspę i wreszcie dotarcie na czekający po drugiej stronie nasz mały, zwyczajny świat. Zrobiło mi się trochę przykro. Kiedy ruszyliśmy w stronę drzwi, trzymałem się z tyłu, bo wcale nie chciało mi się stąd wychodzić.

Idący przede mną ojciec sprawiał wrażenie potężnego, silnego mężczyzny. Czułem się jak jego przeciwieństwo, ale jednocześnie rosło we mnie przekonanie, że jeśli tylko spróbuję, to mogę być taki jak on. Spojrzałem na mamę. Może kiedyś zadowoli się tym, co ma, i przestanie szukać miejsc, które wcale nie są lepsze, tylko po prostu inne. No i Sarah… Słowa, które chciałem jej powiedzieć, wydawały się na razie poza moim zasięgiem, ale może to tylko kwestia czasu, zanim znajdę je w sobie i odważę się je z siebie wyrzucić.

Przez chwilę wydawało mi się, że to wszystko jest możliwe.

Wtedy nie znałem jeszcze terminu „przestrzenie liminalne”, ale w głębi serca czułem, że mnie przyciągają. Chodziło o miejsca, które nie były ani punktem wyjścia, ani celem, tylko raczej przestrzenią pomiędzy, jakimś krokiem w bok, oddaleniem się od rzeczywistości, przecięciem dwóch różnych światów, do którego dochodzi w baśniach i legendach. Nagle poczułem, że właśnie znajduję się w takim miejscu. Miejscu, w którym dzieje się coś magicznego.

Nie wiedziałem, że jeszcze przed końcem roku mama nas zostawi. Nie miałem też pojęcia, że moja relacja z tatą wkrótce się popsuje i na jakiś czas w ogóle zerwiemy ze sobą kontakt. Nie przeczuwałem również, że nigdy nie powiem Sarah, co do niej czuję. Byłem tylko przekonany, że nie chcę nigdzie jechać i pragnę, żeby ta chwila trwała dłużej.

Nagle tata się odwrócił.

– Wszystko w porządku, Danielu?

– Tak – odpowiedziałem.

Zerknąłem za siebie na zadaszony plac, w kierunku miejsca, gdzie kręciło się mniej ludzi i migały światła.

– Chyba muszę jeszcze skorzystać z toalety – powiedziałem.

W strefie z automatami do gry brzęczały monety, a zza bufetu dobiegały pokrzykiwania wymieszane z szumem rozmów. Wszelkie zewnętrzne hałasy ucichły, kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi do męskiej ubikacji i ruszyłem wzdłuż korytarza. Słychać było jedynie niepokojące bzyczenie zamontowanych pod sufitem migoczących żarówek.

Na wyłożonej kafelkami podłodze widać było stare smugi po brudnym mopie, które układały się w dziwny wzór przypominający jakieś upiorne włosy. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Miałem wrażenie, że z każdym krokiem dobiegający spod sufitu szum robi się głośniejszy. Serce zaczęło mi bić szybciej i poczułem, że wchodzę do miejsca, do którego nie należę. Musiałem walczyć z pokusą, żeby się odwrócić i wziąć nogi za pas. To byłoby jednak głupie. Przecież nie byłem już małym chłopcem i nie miałem żadnych powodów do obaw.

I wtedy usłyszałem, jak ktoś gwiżdże.

Zawahałem się. Ten dźwięk dochodził z głębi korytarza, zza rogu. Nie było w nim nic beztroskiego ani mimowolnego. Nie miałem wątpliwości, że ktoś robi to celowo i nie jest to przypadkowa melodia. Rozpoznałem ją, ale nie byłem sobie w stanie przypomnieć tytułu. Brzmiała znajomo w dziwny, niepokojący sposób, jakbym wcześniej usłyszał ją w koszmarnym śnie albo jakimś zupełnie innym życiu.

Wszystko dobrze, powiedziałem w myślach.

Nie ma się czego bać.

Doszedłem do końca korytarza i skręciłem w prawo. Łazienka była długa i wąska. Po jednej stronie znajdowały się cztery kabiny, a naprzeciwko pisuar oraz umywalka z zawieszonym nad nią lustrem. Drzwi do najbardziej oddalonej kabiny były zamknięte i właśnie stamtąd dochodziło gwizdanie. Przed drzwiami stał mały chłopiec.

Już wcześniej czułem rosnące napięcie, ale na widok chłopca oddech uwiązł mi w gardle. Od razu zorientowałem się, że dzieje się coś złego. To był mały, wychudzony dzieciak w brudnym ubraniu, które było na niego przynajmniej kilka rozmiarów za duże i zwisało z jego kościstego ciała. Na jednym policzku miał rozmazany brud. Kiedy odwrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć, wydawało mi się, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Atmosferę grozy podkreślały jeszcze migające żarówki oraz przyprawiające o ciarki gwizdanie. Nagle nabrałem przekonania, że patrzę na ducha.

I wtedy zobaczyłem wyraz jego twarzy.

Chłopiec był zdesperowany i przerażony.

W jego oczach czaiło się błaganie.

Proszę, pomóż mi.

Patrzyliśmy na siebie i miałem wrażenie, że mija cała wieczność. Zza zamkniętych drzwi ciągle dobiegała niepokojąca melodia. Gapiłem się na chłopca, nie potrafiłem odwrócić wzroku. Nie wiedziałem, jak należy zareagować. Nie miałem pojęcia, co zrobić ani co powiedzieć. Dotychczasowe życie nie przygotowało mnie na tak dziwne spotkanie.

Ciągle miał przerażoną minę.

Proszę, pomóż mi.

Chciałem mu pomóc. To było zabiedzone dziecko, którego opłakany stan przypomniał mi czasy, kiedy sam byłem ofiarą przemocy na szkolnym podwórku. Wtedy również rozpaczliwie pragnąłem, żeby ktoś do mnie podszedł, udzielił mi wsparcia i przerwał ten koszmar. Ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że spoglądam w krzywe zwierciadło, które tylko nieznacznie zniekształca obraz. Nagle poczułem, że łączy mnie z tym chłopcem jakaś mocna, głęboka więź. Wiedziałem, że muszę mu pomóc.

Ale dokładnie w tym samym momencie gwizdanie ustało.

Cisza sprawiła, że panująca w korytarzu atmosfera uległa nagłej zmianie. Chęć niesienia pomocy gdzieś zniknęła. Poczułem się jak zwierzę, które najpierw zamarło w bezruchu na środku drogi, a potem wróciło do życia obudzone blaskiem reflektorów nadjeżdżającego pojazdu. W tamtej chwili wiedziałem tylko, że po drugiej stronie zamkniętych drzwi czai się wielkie niebezpieczeństwo. Że za moment z kabiny wyłoni się potwór i że muszę uciekać najszybciej, jak się da.

To była ślepa panika. Zareagowałem instynktownie i schowałem się w najbliższej toalecie. Błyskawicznie zatrzasnąłem drzwi i zasunąłem zasuwkę. Jednocześnie rozległo się skrzypienie starych zawiasów w kabinie na końcu korytarza.

Potem zapadła głucha cisza. Słychać było tylko bzyczenie żarówek.

Usiadłem na sedesie tak cicho, jak to możliwe, po czym podniosłem stopy, żeby nie dotykać podłogi, przycisnąłem kolana do piersi i objąłem je ramieniem. W kabinie było ciemno, ale drzwi nie sięgały posadzki i w szczelinie widać było odbijające się od kafelków bladozielone światło.

Czekałem. Serce waliło mi coraz szybciej.

Przez kilka sekund nic się nie działo, lecz później usłyszałem powolne, stanowcze kroki i wstrzymałem oddech. W szparze nad podłogą pojawił się cień. Zatrzymał się, a ja wbiłem wzrok w ubłocone czubki wielkich, zniszczonych buciorów.

Po chwili po drugiej stronie cienkich drzwi rozległ się powolny oddech.

Oraz coś, co brzmiało jak odgłos paznokci rysujących leniwe kręgi na okleinie.

– Nikt nie widzi – powiedział mężczyzna.

Chciałem mocno zacisnąć powieki, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego gapiłem się w czubki jego butów, starając się nie mrugać. Poczułem, że obraz mi się zamazuje.

Błagam, pomyślałem.

Przed oczami zatańczyły mi jasne kropki.

– I wszyscy mają to gdzieś.

Buty się odsunęły.

Ciągle wpatrywałem się w szczelinę. Po kilku sekundach kabinę minął mniejszy cień. Chłopiec posłusznie, w ciszy ruszył w ślad za mężczyzną. Zaczekałem do chwili, kiedy rozległ się trzask otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych. Teraz słychać było jedynie bicie mojego serca i szum rozjarzonych żarówek.

Wreszcie zebrałem się w sobie i wyszedłem z kabiny.

Teraz łazienka była całkiem pusta, jednak mężczyzna, który wcześniej czaił się przed drzwiami, coś tutaj zostawił. Na kafelkach leżał kwadratowy skrawek białego papieru. Nie miałem pojęcia jak i dlaczego, ale od razu zrozumiałem, że to dla mnie.

Ostrożnie się schyliłem i wyciągnąłem drżącą rękę.

To było cięższe niż zwykły papier. Poczułem między palcami coś, co przypominało w dotyku cienki karton, z jednej strony biały, ale kiedy go odwróciłem, zobaczyłem fotografię.

Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby zorientować się, co mam przed oczami. Kiedy wreszcie to do mnie dotarło, zacząłem krzyczeć.

CZĘŚĆ PIERWSZAOdmowa

Rozdział 1

Piwnica Richarda Barbera była zimna i słabo oświetlona. Ze ścian z czerwonej cegły zwisały pajęczyny, a w mroku słychać było bezustanne kapanie cieknącej wody. Po jednej stronie, od podłogi do sufitu, biegły zardzewiałe rury. Między tymi rurami znajdowała się kamienna framuga, a w niej drewniane drzwi z metalową klamką. Właśnie teraz na nie patrzył.

– Richardzie, powinieneś być świadomy, że nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo – powiedziałem.

– Wiem.

– Nic złego się nie stanie. To wszystko przeszłość.

– Tak, wiem. Ufam ci.

Richard to jeden z moich pacjentów. Na wiele różnych sposobów bardzo przeciętny facet, typ człowieka, którego mija się na ulicy, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Znajdowaliśmy się w jednym ze szpitalnych gabinetów, które wykorzystywałem na indywidualne sesje terapeutyczne. Mimo ograniczonego budżetu starałem się, żeby wystrój tego pomieszczenia dodawał otuchy. Ściany pomalowano na uspokajający odcień niebieskiego, a dywan był bardziej miękki i puszysty od tych leżących w korytarzach. Wiele lat wcześniej przytargałem do pracy dwie doniczki z sadzonkami. Teraz kwiaty stały w kątach pokoju i rozrosły się tak bardzo, że liście niemal sięgały sufitu.

Resztę wyposażenia stanowiły dwa skórzane fotele. Oba się rozkładały, ale ja jak zwykle siedziałem wyprostowany, z podkładką z notatkami na kolanach. Richard znajdował się w pozycji horyzontalnej i właśnie wszedł w stan hipnagogiczny, w połowie drogi między snem a jawą. Miał zamknięte oczy i położył sobie ręce na brzuchu, jakby chciał się przed czymś ochronić. W jego przypadku ważne było, żeby czuł się maksymalnie zrelaksowany, bo chociaż zrobiłem wszystko, żeby otaczająca go przestrzeń była przyjazna, to wiedziałem, że pomieszczenie, które odwiedza teraz w swoim umyśle, trudno nazwać komfortowym.

Na początku terapii poprosiłem go, żeby wyobraził sobie dom. W kolejnych miesiącach razem odwiedzaliśmy poszczególne pokoje i omawialiśmy wspomnienia, które tam znalazł.

Byłem świadomy, że najpierw zajrzy za te drzwi, które najłatwiej będzie mu otworzyć, bo prowadzą do pomieszczeń, w których poczuje się bezpiecznie i chętnie zaprosi do nich gościa. Jednak jak większość ludzi Richard miał też mroczne wspomnienia, które trzymał w ukryciu. Z czasem pojawiło się między nami większe zaufanie i pozwolił mi zajrzeć głębiej do swojego domu, do pokojów, w których czaiły się gwałt i trauma.

Dzisiaj wreszcie udało nam się zejść razem do piwnicy.

– Widzisz drzwi? – zapytałem.

Potwierdził skinieniem głowy.

Zerknąłem na wiszący na ścianie zegar z cicho przesuwającą się wskazówką sekundową. Zostało nam tylko dziesięć minut i pojawił się dylemat: iść dalej czy się wycofać? Potrzebowaliśmy ośmiu miesięcy ostrożnych prób, żeby się tu znaleźć, i jeśli dojście do przełomu zajmie nam drugie tyle, to nic takiego. Obaj mieliśmy przecież prawie nieograniczone zasoby czasu.

Zależało mi jednak, żeby odkryć, co znajduje się po drugiej stronie.

– Chciałbym, żebyś złapał za klamkę – powiedziałem. – Jesteś na to gotowy?

– Tak.

– Co czujesz?

– Strach. – Skrzywił się, ale cały czas miał zamknięte oczy. – Wielki strach.

– Wiem. Pamiętaj, że w środku nie ma już niczego, co mogłoby cię skrzywdzić.

– Wydaje mi się, że jest inaczej.

– Bo to trochę jak z drzazgą, która weszła głęboko pod skórę – wyjaśniłem. – W końcu tak bardzo się do niej przyzwyczajasz, że zapominasz o bólu. Warto się jednak przemęczyć i ją usunąć. Wysiłek się opłaci. To jedyny sposób, żeby rana się zagoiła.

W tym, co powiedziałem, było trochę hipokryzji, ale starałem się o tym nie myśleć. Nie chodziło przecież o moje drzazgi i moje drzwi. Musiałem się skupić na pacjencie, zwłaszcza że za chwilę mogło wydarzyć się coś przełomowego. To, co już wcześniej opisał mi Richard, było naprawdę okropne. Trudno sobie wyobrazić, jak straszny może być koszmar głęboko zakopany w zakamarkach jego pamięci.

– Rozumiem – powiedział. – W takim razie naciskam klamkę.

– Świetna decyzja. Jestem przy tobie.

Na kilka sekund zapadła cisza, a potem Richard zmarszczył czoło.

– Gdzie teraz jesteś? – zapytałem.

– Na molo.

– Gdzieś nad morzem?

Powoli pokiwał głową, ale ciągle się krzywił, jakby nie do końca rozumiał, co teraz widzi. Najwyraźniej nie było to coś w oczywisty sposób związanego z traumą i Richard sprawiał wrażenie lekko zbitego z tropu.

– Jestem na promenadzie – powiedział. – Tak to się chyba nazywa. Jest zrobiona z drewna. Po drugiej stronie znajduje się salon z automatami do gry, a obok mnie stoją drogowe pachołki. Są też schodki prowadzące w dół, na plażę i dalej na brzeg morza.

Znałem jego historię, więc ostrożnie sformułowałem następne pytanie.

– Jesteś na wakacjach z rodziną?

– Nie – zaprzeczył. – Tylko z mamą.

Zapisałem to w swoich notatkach. W dzieciństwie Richard padł ofiarą przemocy ze strony wielu mężczyzn, którzy pojawiali się w życiu jego matki, a potem znikali. Z tego, co zdążyłem się zorientować, ona nigdy go nie skrzyw­dziła. Wydało mi się znamienne, że po tym wszystkim, przez co przeszedł, wciąż uważał, że pojęcie „rodziny” wymaga obecności jednego z tych przemocowych facetów.

– Widzisz coś jeszcze?

Nagle jego zachowanie się zmieniło, a na twarzy pojawił się grymas.

– Furgonetkę z lodami.

– Pamiętaj, że nie może ci się stać nic złego.

– Nie boję się tej furgonetki. – Pokręcił głową. – Ona wzbudza we mnie złość.

Spojrzałem na jego ręce. Teraz leżał z zaciśniętymi pięściami.

– Bo właśnie tak się czułeś, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłeś – wytłumaczyłem. – Musisz pamiętać, że tak naprawdę już cię tam nie ma. To bardzo ważne. Oglądasz to wszystko z zewnątrz i nie musi to wzbudzać w tobie żadnych emocji. Jesteś spokojny i patrzysz na to obojętnym wzrokiem.

Zrobił nieco łagodniejszą minę.

– Co sprawiło, że wpadłeś w złość? – zapytałem.

– Nie chodzi o furgonetkę. Stoi przed nią długa kolejka, ale wiem, że i tak nie mamy pieniędzy na lody. Już wcześniej pytałem o to mamę i powiedziała, że nas na nie nie stać.

– W takim razie dlaczego się zdenerwowałeś?

– Bo kręci się tam jedna dziewczynka. Od razu mi się nie spodobała.

– Jak wygląda?

– To jeszcze dzieciak. Ma pięć, może sześć lat. Ubrana w biały T-shirt i jeansy z szelkami. Do tego ma czerwone buty.

Zapisałem to sobie w notesie, a potem zadałem pytanie, na które, jak podejrzewałem, mogę znać odpowiedź:

– A włosy?

– Długie, czarne, kręcone.

– Dlaczego ci się nie spodobała?

– Bo się na mnie gapi. – Mocniej zacisnął pięści. – Przyszła z rodzicami. Ja pierdolę… Tata trzyma rękę na jej ramieniu. Delikatnie go dotyka, a ona zajada się lodami i wbija we mnie wzrok. Kiedy widzi, że też się jej przyglądam, uśmiecha się ironicznie.

Zacząłem się zastanawiać, czy to prawda.

Możliwe, że dziewczynka po prostu się uśmiechnęła. Niewykluczone, że w ogóle go nie zauważyła, ale widok szczęśliwego dziecka jedzącego lody w towarzystwie kochającej rodziny na zawsze wrył mu się w pamięć. W jakimś sensie nie było ważne, czy to wszystko naprawdę się wydarzyło. Istotniejsze było przekonanie Richarda, że rzeczywiście widział to, co widział.

– Chciałbym, żebyś się odprężył – powiedziałem.

Zmarszczył czoło.

– Nie mam pojęcia, co to wszystko znaczy.

Spojrzałem w notatki. Uznanie, że przelotne spot­kanie z małą dziewczynką doprowadziło kilka dekad później do tego, że Richard został mordercą, nawet jeśli każda z jego trzech ofiar była kobietą z czarnymi kręconymi włosami, byłoby zbyt łatwe, a wręcz absurdalne. Jednak to konkretne wspomnienie utkwiło mu w pamięci na te wszystkie lata, starannie schowane za znajdującymi się w jego umyśle piwnicznymi drzwiami.

Kończył nam się czas i musiałem wybudzić Richarda z płytkiego transu, a potem zawołać sanitariusza, który odprowadzi go do celi.

Nie mam pojęcia, co to wszystko znaczy.

– Ja też nie potrafię tego zrozumieć – powiedziałem. – Może razem spróbujemy rozwikłać tę zagadkę?

Po powrocie do gabinetu usiadłem za biurkiem i wpisałem do komputera notatki z dzisiejszej sesji. Kiedy skończyłem, otworzyłem oddzielny dokument i wystukałem na klawiaturze swoje przemyślenia. Wyrobiłem w sobie ten nawyk przez lata praktyki zawodowej. Przepracowanie własnych wrażeń i uczuć w bardziej abstrakcyjny, nieskrępowany sposób okazywało się bardzo pomocne. Świadomość, że nikt tego nie przeczyta, dawała mi wolność spekulowania i pozwalała uporządkować myśli.

Warto zauważyć, że wydarzenie, które ukształtowało osobowość pacjenta, może wydawać się całkiem nieistotne dla postronnego obserwatora. Nigdy nie jesteśmy w stanie ocenić znaczenia naszych działań, niezależnie od tego, jak błahe i nieważne mogą nam się wydawać. Jakaś interakcja, która trwa zaledwie ułamek sekundy, może na zawsze zapisać się w pamięci innej osoby.

Odchyliłem się na krześle.

Epizod, o którym mówił Richard, to zupełnie trywialne wydarzenie. Przelotny kontakt wzrokowy z nieznajomą dziewczynką. Może jakiś uśmiech. Coś takiego dzieje się miliony razy dziennie i większość ludzi nawet nie zwraca na to uwagi. Jeśli ta dziewczynka rzeczywiście istniała, miałem poważne wątpliwości, czy w ogóle zapamiętała to, co wydarzyło się tamtego dnia, a już na pewno nie miała pojęcia, jak jej zachowanie mogło wpłynąć na przyszłość. Należałoby się spodziewać, że dorosły Richard wyładuje swoją złość na mężczyznach, którzy fizycznie przypominają maltretujących go w dzieciństwie facetów. Tymczasem jego wściekłość wzbudzało wspomnienie jakiejś przypadkowej dziewczynki.

Nie mam pojęcia, co to wszystko znaczy.

I właśnie w tym tkwił szkopuł.

W dzieciństwie Richarda Barbera pojawiło się kilka elementów, które znałem z biografii innych przestępców. Bieda. Brak zainteresowania. Znęcanie się. Nałogi. Te czynniki występowały nieproporcjonalnie często wśród populacji więźniów i trudno było nie zwrócić na to uwagi.

Rzecz jasna tej współzależności nie można było prognozować wstecznie. Osoby, które w młodym wieku miały wyjątkowo traumatyczne doświadczenia, prawie zawsze zmagały się z różnymi problemami w dorosłym życiu, ale znakomita większość z nich wyrastała na przyzwoitych, normalnie funkcjonujących ludzi.

Jesteśmy kształtowani przez naszą przeszłość, lecz przeszłość nas nie definiuje.

Trzeba o tym pamiętać.

Znowu się pochyliłem, żeby jeszcze coś dopisać, ale wtedy zadzwonił stojący na biurku telefon. Odwróciłem wzrok od ekranu, lekko poirytowany, że ktoś zawraca mi głowę. Na aparacie migała lampka sygnalizująca, że to recepcja.

Podniosłem słuchawkę.

– Doktor Daniel Garvie – powiedziałem.

– Cześć, Dan. Tu Myra. Jest do ciebie telefon. Jakiś mężczyzna twierdzi, że to coś pilnego. Próbował zadzwonić do ciebie na komórkę, ale mu się nie udało.

– Dziękuję, Myra. Możesz go przełączyć?

– Jasne.

Na chwilę zapadła cisza.

– Doktor Daniel Garvie?

Głos zabrzmiał szorstko, ale jednocześnie znajomo.

– Tak – potwierdziłem, przekładając słuchawkę do drugiej ręki. – Z kim mam przyjemność?

– Detektyw Liam Fleming.

Przez kilka sekund wydawało mi się, że oświetlenie w moim pokoju zaczęło migać.

– Obawiam się, że mam do przekazania złe wieści dotyczące pańskiego ojca – oznajmił.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji