Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
74 osoby interesują się tą książką
Patryk, uznany twórca psychologicznych łamigłówek, zaczyna pracę nad nowym projektem, mającą burzyć granice między prawdą a wymysłem grą „Czarna skrzynka”. Jeszcze tej samej nocy znajduje przed domem czarną skrzynkę z zagadkową zawartością.
. . . . . . . . . . . .
🎲
Dawid Kain to jeden z najważniejszych autorów polskiej literatury, która ryje banię🤯. Weird fiction w formie najbardziej niemożliwych figur, jakie możemy uchwycić ludzką percepcją.
. . . . . . . . . . . .
Najnowsza powieść autora to mniej fiction, dzięki czemu czujemy na karku namacalne zimne tryby napędzające naszą egzystencję.
Dawid Kain
prozaik, scenarzysta, okazjonalnie tłumacz i redaktor. Pod własnym nazwiskiem – Marcin Kiszela – pisał scenariusze gier video (Get Even, The Beast Inside, Afterlife VR, I Am Your President, Crime Scene Cleaner), tłumaczył uznane bestsellery (mi.in. Siedem minut po północy Patricka Nessa, Silos Hugh Howeya, Pieśń Krwi Anthony’ego Ryana, Głowa pełna duchów Paula Tremblaya), a także wydał powieści Ostatni Prorok (2018) i Reputacja (2020). Wśród fanów fantastyki i grozy znany jest jednak przede wszystkim jako Dawid Kain. Pod tym pseudonimem opublikował kilka wysoko ocenianych powieści i zbiorów opowiadań, łączących psychologiczny horror z weirdem, groteską oraz science-fiction: Prawy, lewy, złamany (2007), Gęba w niebie (2010), Za pięć rewolta (2011), Punkt wyjścia (2012), Kotku, jestem w ogniu (2014), Fobia (2016), Oczy pełne szumu (2019, IX), Wszystkie grzechy Korporacji Somnium (2020, IX), Niejasne spektakle (2023, IX), Zaplecza (2024, Vesper).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Czarna skrzynka
Autor: Dawid Kain
Copyright © 2025 by Dawid Kain
Copyright © 2025 by Wydawnictwo IX
Copyright for the cover art
© Wydawnictwo IX
All rights reserved.
Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX
Redakcja: Katarzyna Koćma, Anna Dzięgielewska
Korekta: Anna Dzięgielewska
Skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński
Projekt okładki: Krzysztof Biliński
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.
Wydawnictwo IX
wydawnictwoix.pl
Kraków 2025
Wydanie I
ISBN 978-83-68257-48-9
Może istnieją inne wszechświaty, ale nasz tworzony jest przez wojny i gry. Wszystkie gry są z zasady wrogie. Są zwycięzcy i przegrani. Widzimy ich wszędzie wokół: zwycięzców i przegranych. Przegrani czasami mogą zostać zwycięzcami, a zwycięzcy mogą bardzo łatwo stać się przegranymi.
William S. Burroughs
Patryk
Szósty grudnia
2019
„Wydaje ci się, że kim niby jesteś?”
W głowie Patryka brzmiało to zupełnie, jakby pytał sam siebie.
Gapił się dłuższą chwilę na napisane w edytorze słowa i po raz pierwszy od dawna czuł coś w rodzaju satysfakcji.
Wystarczy pomysł. Kilka słów czy myśli zderza się nagle ze sobą i… jest, mamy to, panie i panowie. Na Patryka zaczynał działać zastrzyk twórczej euforii. Nie spał po nocach, bo musiał robić, robić, robić. Jesienią ciemność szybciej gęstniała za oknami, ale w nim wszystko aż migotało. Był ekranem, którego nie da się zgasić.
I co z tego, że nie ma w tym wielkiej magii, że to bardziej kwestia krótkiego spięcia w synapsach, elektrycznej burzy w czaszce? Ta świadomość w niczym Patrykowi nie przeszkadzała. Nowy koncept już wił sobie w mózgu gniazdo, więc inne sprawy nie istniały, świat stawał się nieważny.
„Psychologiczna rozgrywka odzierająca ze złudzeń”, dopisał po chwili zastanowienia. W myślach już projektował pierwszy level kolejnej gry. To będzie dom, na sto procent, może całkiem podobny do jego domu. Futurystyczna bryła przebijająca podmiejską nudę. Wszystko zacznie się nocą, intro z nisko zawieszonej kamery, perspektywa trzeciej osoby. Do głów bohaterów dobierzemy się później, prześwietlimy ich ciemne sprawki nie gorzej od noktowizji. Intruz zakradnie się pod same okna, będzie niewidoczny, jak cień prześlizgujący się po fasadach budynków.
Patryk w ekscytacji widział wszystkie szczegóły w trybie zoomu, był w stanie dostrzec nawet liście klejące się do podeszew, poczuć chropowatość tekstur, gdy opuszki palców sprawcy stykały się z betonem.
Spokój, oddech. To nie o tobie. To nie ty skradasz się teraz pod lustrzane odbicie własnej willi. Łatwiej być narratorem czyjegoś losu, niż zmagać się z własnym. Lepiej zachować dystans, nie wikłać się zbytnio w intrygę, którą przecież sami uknuliśmy. Nie spuszczać oka z granicy między tym, co jest częścią gry, a co nie jest, bo ta lubi się rozmywać.
Czasami od natłoku myśli zaczynały mu drętwieć skronie, ból przychodził niedługo potem. Nie chciał teraz manii ani doła, chciał tylko zafiksować się na scenach, które odgrywał w wyobraźni, zanim zabraknie paliwa w mentalnym baku.
Mamy to, pomyślał, nareszcie to mamy. Byle nie przedobrzyć, podejść do sprawy na chłodno.
Jego firma, Beginners Studio, znów wzniesie się na fali, koniec bicia piany. Wokół tego projektu w najbliższych latach skupią się starania zespołu. Będzie pięknie i nie chodzi tu tylko o nagrody, recenzje czy kasę.
Nawet jeśli Patryk często okazywał się małym człowiekiem – a miał świadomość, że tak właśnie jest – nadal był zdolny do rzeczy wielkich. Ta gra jednak… stanie się czymś więcej, wielkim krokiem dla niego, gigantycznym dla całej branży. Każdemu przecież wydaje się, że jest kimś innym niż w rzeczywistości. A my pozwolimy graczom poznać wszystkie konsekwencje życia w bańce złudzeń, która nagle pęka.
Dochodziła druga w nocy, ale kwestie czasowe przestawały odgrywać jakąkolwiek rolę, gdy Patryk był nakręcony. Nieraz wyobrażał sobie, że właśnie tak to się skończy: udar albo zawał przed ekranem, stygnące zwłoki nad jeszcze ciepłym laptopem. Żaden problem. Umrze, robiąc to, co kocha.
Wiktoria, jego narzeczona, już dawno spała, całkowicie nieświadoma przełomu. Patryk lubił zerkać na nią od czasu do czasu, jakby chciał się upewnić, że nie zniknie, że nie jest wymyślona. Momentami zdawała się lśnić, a na jasnej skórze dostrzegał martwe piksele jak na uszkodzonych wyświetlaczach. Kto by pomyślał, jego własna internetowa gwiazda. Byle nie zgasła, związki nie mają przecież żadnej gwarancji.
Zluzuj, bo ci odwali, powtarzał w myślach, jakby to mogło pomóc. Skąd wypełzały te wątpliwości? Może zbytnio się zakręcił na punkcie starego serialu Dziewczyna z komputera, który oglądał jako małolat? Niewykluczone.
Gdy leżała tak, na wyciągnięcie ręki, z zamkniętymi oczami i drżącymi powiekami, miała w sobie coś nieodparcie olśniewającego. Patryk momentalnie zaczynał się wstydzić wszystkich tych razów, kiedy traktował ją podle, a było ich niemało. Ale nie zamierzał się teraz samobiczować. Nie miałby nawet połowy z dotychczasowych osiągnięć, gdyby się skupił na rozliczaniu błędów, nie tędy droga. Klik, pstryk i do przodu. Odśwież, odśwież, odśwież. Wyczyść pamięć podręczną i porzuć wszelką nadzieję. Tak właśnie działała przeglądarka w jego mózgu, więc najczęściej nie miał wyrzutów. Zresztą to nie on o sobie decydował, nie wierzył w iluzję wolnej woli.
Ekran trzymanego na kolanach laptopa wciąż raził bielą niemal pustej kartki, którą trzeba zapełnić kolejnymi pomysłami. Dwie godziny temu piątek zmienił się w sobotę, ale Patryk weekendy traktował jako okazję do jeszcze intensywniejszej pracy. Nie odpuści, jeszcze tej w nocy nakreśli założenia całego projektu, czy może raczej: nada im odpowiedni kształt. W końcu tak długo czekali na przełom. No i jest: nowa gra. Po wywołującym mdłości okresie przeżuwania starych pomysłów. Już dostrzegał jej potencjał, na samą myśl przeszywały go dreszcze.
Przypomniał sobie podśmiechiwania, gdy na zebraniu podsunął pozostałym tytuł, na dodatek roboczy: Czarna skrzynka.
– Tylko tyle? A co w tej skrzynce? Bo chyba nie będziemy grali samym opakowaniem, pełnym pustych obietnic? – dopytywał się nie bez jadu Wojtek, grafik w zespole.
Lubił Wojtka, ale lubić można też wrzód na dupie, jeśli akurat przestanie na chwilę boleć.
– Jeszcze zobaczysz – odparł, a zabrzmiało to jak „jeszcze popamiętasz”.
Fakt faktem, aż do minionego wtorku założenia nowej produkcji pozostawały mgliste. Wiadomo było, że ma powstać, a raczej: że musi. Długie miesiące brnęli jako zespół na jałowym biegu, potem coś zaiskrzyło nagle, w czasie wyjątkowo mozolnej i pełnej napięć sesji brainstormingu. Bum, i niespodziewanie pomysł stał się ciałem… No prawie, bo to był ledwie zarys, coś mniej niż cień na ścianie. Mieli stworzyć thriller psychologiczny, igrający z przyzwyczajeniami odbiorców, ujawniający głęboko skrywaną „prawdę”. Czym ta „prawda” była, nawet Bóg jeden nie raczył jeszcze wiedzieć.
Po oszałamiającym sukcesie gry logicznej Tryby, ich pierwszej jako zespołu, choć wcale nie pierwszej tak w ogóle, myślenie o tym, co będzie następne, wywoływało lęk i szczękościsk. Każdy przebłysk kreatywności szybko gasł pod kloszem wrodzonego pesymizmu Patryka i niezwykle kąśliwych komentarzy Wojtka. Nic szybciej nie sprowadza do parteru niż mieszanina defetyzmu z ironią, a tego mieli na wiadra. Pomysły i szkice wydawały się boleśnie wtórne, skazane na niepowodzenie – zarówno artystyczne, jak i komercyjne. Z Trybami wdrapali się na szczyty, zatem pora spadać. Może stali się za starzy na takie zabawy, może dziecięca radość z robienia czegoś fajnego przepadła bezpowrotnie niczym balonik w zawiei. Właściwie to mogli odpuścić, kasa przestała stanowić problem. Nawet jakby się rozeszli w swoje strony, otwarte ramiona uznanych zespołów developerskich czekały dosłownie za każdym rogiem. Ale nie odpuścili, wytrwali jakoś ze sobą. Przebiedowali ten najtrudniejszy, najbardziej jałowy okres, wprowadzając kolejne patche ulepszające ich dzieło, a potem rzucając głodnej gawiedzi trochę dodatkowych leveli w formie płatnego DLC.
Patryk przechodził cały proces najgorzej w zespole. Tak długo walił łbem w niewidzialną ścianę, aż przestał czuć cokolwiek. Teraz na szczęście znów pojawiły się lepsze emocje. „Robimy to, kurwa, będzie petarda, będzie odjazd!” Już przekonał pozostałych. Było zupełnie jak w początkach prac nad Trybami. Patryk wkręcił się w temat na tyle, by siedzieć nad nim po nocy i zapomnieć o rzeczywistości.
Łup!
Pierwsze uderzenie sprawiło, że aż podskoczył w fotelu.
– Co jest? – wyszeptał bardziej do siebie, bo przecież Wiki wciąż spała w najlepsze. Padła w salonie, przed telewizorem, a wcześniej oglądali dokument o pasożytach umysłu czy czymś podobnym, nie był pewny, bo wciąż tracił wątek. Potem miał nawet marzenie zanieść ją do sypialni, okazać się bohaterem o ramionach ze stali i sercu z diamentów, ale niefajnie byłoby się wypierdolić, zabić ją i siebie na schodach, gdyby realnie okazał się słabszy niż we własnej wyobraźni. Poza tym czekała robota – to usprawiedliwienie ostateczne, niewymagające wymyślania kolejnych.
Po tym potwornym łupnięciu Patryk nie był już nawet strzępem bohatera. Chcąc się uspokoić, zaczął racjonalizować: to prawie na pewno jakiś ptak, musiał roztrzaskać się o okno czy coś. Byle nie kruk. Byleby to nie był kruk… Serce jednak zaczęło bić mu szybciej, a stąd o krok od napadu paniki.
Łup, łup, łup!
Ten dźwięk… Patryk znał go przecież doskonale, słyszał go już tyle razy.
Chyba od dziecka miewał nawracający koszmar, w którym budził się w wielkim pustym domu. Na ścianach chwiejnie tańczyły cienie drzew zza okien. Nagle na podłogę zaczynały spadać martwe czarne ptaki. Dzioby ostre jak noże. Zawsze tak samo. Długimi minutami nie potrafił się wyplątać z więżących go prześcieradeł i kołder, które tym bardziej mnożyły się i gęstniały, im wścieklej się miotał. Na koniec wyskakiwał z łóżka i podnosił głowę. I za każdym razem okazywało się, że jego dom nie ma dachu, a podłoga to cienkie szkło. Pęknięcia tynku rozwidlały się w ciemność, a ciasna, wcześniej bezpieczna przestrzeń otwierała się prosto w ziejący grozą bezkres. Gdy tylko zerkał pod nogi, chcąc uciec przed tym, co czyha w czarnych, szczerzących się gwiazdami przestworzach, szkło przeszywały coraz liczniejsze rysy, aż cała ta misterna mozaika rozpadała się na kawałki, nic już nie mogło go uratować. Wtedy zaczynał spadać, tylko że nie w dół, a do góry. Wyciągał ręce, desperacko pragnąć się czegoś złapać. Martwe, czarne ptaki i szklane okruchy leciały bezwładnie jego śladem…
Łup, łup, łup. Tym razem to jednak nie był koszmar, tylko jawa. Ktoś uderzał w drzwi i nie zamierzał przestać. Wyobraźnia Patryka już wymykała się spod kontroli, podsuwając obraz policjanta, który z grobową miną staje na progu i mówi mu o śmierci kogoś bardzo bliskiego.
Zamarł, oczekując kolejnych uderzeń.
Wiki nadal spała, a może tylko udawała?
Łup!
Nie budził jej. Nie chciał, by uznała go za panikarza. Kiedyś wspomniał o swoich koszmarach, opisał wszystko w najdrobniejszych szczegółach, a potem ze zgrozą patrzył, jak ona ledwie powstrzymuje śmiech. W jej oczach był dzieckiem uwięzionym w ciele dorosłego.
– Ten, kto w tobie mieszka, raczej nie jest pełnoletni – powiedziała wtedy, kręcąc z niedowierzaniem głową, a on zaczął się czerwienić.
Tej nocy sam się wszystkim zajmie. Będzie odważny, chociaż dotąd się taki nie czuł.
Niepewnym krokiem ruszył do wejścia, a potem, gdy przez judasza nikogo nie zobaczył, ostrożnie uchylił drzwi, jakby bał się, że jakaś siła może wyrwać je z futryny razem z nim, prosto w ciemność. Łańcuch był gruby, czy jednak wystarczająco?
Idą po niego, to się stanie tej nocy. Było do przewidzenia, że jakiś potwór tu nadchodzi. Patryk od dawna to przeczuwał, choć nie miał pojęcia czemu. Skąd właściwie brało się to uporczywe wrażenie, że kiedyś coś po niego przyjdzie? Że będzie musiał „zapłacić”? Nie był przestępcą, nie sprzedał duszy diabłu, więc to ani nie sprawiedliwość, ani nie rogaty. Jeśli nawet bywał skurwysynem, to tylko czasami, opcjonalnie, na pewno nie w trybie domyślnym, jak tylu dookoła. Ale przekonanie tkwiło w nim niezmiennie: coś się stanie i rachunki, tak czy inaczej, zostaną wyrównane.
Opierając policzek o futrynę, uświadomił sobie, że znowu może normalnie oddychać. Za progiem nie zastał nikogo. Tylko podświetlana ścieżka w ogrodzie, wysypana otoczakami przypominającymi połamane kości. Gdy się tu wprowadzali, Patryk nie miał pojęcia, że po zmierzchu będą sprawiać tak upiorne wrażenie. Wiki twierdziła, że to całkiem fajne, wrzuciła nawet w sieć parę klipów. Że też ludzie chcieli setkami tysięcy oglądać, jak ktoś po prostu ma ogród i sobie po nim chodzi, komentując każdy pierdolony kamień, każdy kwiatek i krzaczek. „Jak ty pięknie dzisiaj, kochana, wyglądasz”. Kliknij, jeśli chcesz wiedzieć więcej. Kliknij, żeby przejść dalej, a jeśli nie, to nie, zostań w tle i przestań psuć innym aurę.
Nikogo nie było w pobliżu.
Tyle że ktoś jednak musiał tam być chwilę wcześniej. Walił w drzwi. Zostawił nawet coś na ganku. Ciemny sześcian. Jak trumna niemowlaka albo…
Patryk odhaczył łańcuch. Ręce znów mu drżały.
Niechciany upominek okazał się pomalowanym na czarno pudełkiem.
Kucnął więc i podniósł je. Nie było kartonowe, tylko z metalu. I metalicznie śmierdziało jak krew czy raczej…
Czarna skrzynka.
Słodki Jezu. Po plecach przebiegły mu ciarki. To nie jest tylko takie wyrażenie. Podobnie jak „zesrać się ze strachu”. Większość ludzi na tej planecie nigdy aż tak się nie przerazi, by stracić władzę nad własnym ciałem, ale można naprawdę, a czasem nawet nie da się inaczej.
Uchylił wieko. Jakby to miała być bomba, rozsądniej byłoby się wstrzymać. Ale nie, jebać to. Nie mógł, nie czekał, nie zamierzał. Chciał wiedzieć. Teraz.
Parę minut wcześniej myślał o tym, co działo się w tej właśnie chwili, wyobrażał sobie ze szczegółami: czarna skrzynka i niewidzialny intruz, skradający się przez zatopiony w mroku ogród.
Popadł w obłęd, wlazł we własną grę czy jak? A może ktoś postanowił zrobić mu z życia jeden wielki escape room? Teraz niczego nie mógł być pewien.
Wewnątrz skrzynki zalazł przedarty banknot dwustuzłotowy i równo obcięty pukiel jasnych włosów.
– Ej, jesteś tu jeszcze?! – zawołał w ciemność, jakby to do niej się zwracał. – Co to ma być?! Wydaje ci się…
…że kim niby jesteś?, dodał w myślach i żołądek podszedł mu do gardła.
Nikt nie odpowiedział. Nie było nawet echa.