Crooked Mirror - Angelika Sadkowska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Crooked Mirror ebook

Sadkowska Angelika

3,6

329 osób interesuje się tą książką

Opis

Jej przyrodni brat może ją ocalić... lub sprowadzić na nią większe piekło.

Siedemnastoletnia Lacey cztery lata temu przeżyła wypadek samochodowy, w którym zginął jej ojciec. Myślała, że nie może jej już spotkać w życiu nic gorszego. Z ogromnym zaskoczeniem i rozżaleniem przyjmuje informację, że jej matka bierze ślub z mężczyzną, którego zna zaledwie od miesiąca. Teraz muszą zamieszkać w domu całkiem obcego im człowieka. Wraz z siostrą odkrywają też, że zyskały przybrane rodzeństwo: dwudziestodwuletniego Kyle’a oraz siedemnastoletnią Lizzy. Oboje również ani trochę nie są zachwyceni tą sytuacją.

Lacey musi teraz mierzyć się nie tylko z konsekwencjami wypadku i wszystkim, co wniósł do jej życia, ale również z wrogami wewnątrz swojej nowej rodziny. Czy Kyle okaże się jeszcze jednym problemem, czy może ratunkiem? Wspólne dni razem zmienią losy ich obojga na zawsze, rzucając w wir emocji, zmagań z przeszłością i poszukiwania sensu życia. Nawet najpiękniejsze uczucia muszą czasem mierzyć się z przeciwnościami losu, konfliktami rodzinnymi i tragediami, które pozostawiają blizny na całe życie.

Które z tych blizn zagłuszą nadzieję na lepsze jutro?

Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (10 ocen)
5
0
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tomcio343

Nie polecam

początek ok zakączenie okropne tak jak by autorka w jednej chwili postanowiła zakączyć na szybko
00
endzi1989

Całkiem niezła

smutna i trudna historia
00
jagnazbagna75

Całkiem niezła

To raczej nie jest romans. Smutna lektura
00
Galek1997

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo bolesna historia
00
malaMi1996

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca książka
00



Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Ewa Kosiba

Korekta: Anna Burger

Projekt okładki: Wojciech Bryda

Zdjęcie na okładce: © Ismael; © Marcel / Stock.Adobe.com

Copyright © 2025 by Angelika Sadkowska

Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-098-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Wszystkim odbiciom w lustrze.

W krzywym zwierciadle dusz.

Wasze gorzkie łzy rozczarowań kiedyś wyschną.

A wraz z nimi uleczą się również

Wasze złamane serca.

Ostrzeżenie

Drogi Czytelniku! Książka zawiera wątek zaburzeń odżywiania. Czytasz ją na własną odpowiedzialność. Ja, jako autorka, nie zalecam sięgania po tę pozycję, jeśli ten temat jest dla Ciebie drażliwy.

Prolog

W taką noc jak ta nieszczęście wisiało w powietrzu. Wzburzone chmury, silny, porywisty wiatr i on za kółkiem samochodu. Wszystko działo się tak szybko, jak szybka była jego jazda. Pojazd jadący z naprzeciwka. Prędkość wbiła ich w fotele, a pasy bezpieczeństwa rozerwały wpół. Auto zboczyło z drogi i poszybowało ku górze. Kyle już wiedział, że to koniec. Czuł to w piersiach. Mimo to odruchowo zakrył twarz łokciem. Dziewczyna siedząca na miejscu pasażera – jego dziewczyna, Noora – próbowała ukryć się za deską rozdzielczą. Niestety, na jakikolwiek ratunek było zdecydowanie za późno. Ostatnie, co obydwoje zobaczyli, to skrawki ziemi i błota na przedniej szybie. Później nastała dla nich nicość.

Deszcz uderzał o karoserię auta niczym tysiące igieł, stłumiony jedynie przez podmuchy wiatru. Spłukiwał krew i łzy ze skóry nastolatków. Wellbridge ciemniało z minuty na minutę, zacierało się we mgle. Podobnie jak ich nadzieja na przyszłość.

W okolicy nie było nikogo, kto mógłby im pomóc. Na obrzeżach miasta rozciągały się wiosenne pola. Wszelkie dźwięki życia ustąpiły miejsca ciszy, która była teraz jedynym towarzyszem ich tragedii. Zmiażdżona karoseria samochodu, zapach spalenizny i wilgoci oraz Kyle i Noora leżący bez ruchu, jakby zastygli w czasie, jakby świat się dla nich zatrzymał w tej straszliwej chwili. Krople wody kontynuowały swój monotonny taniec po zgniecionym dachu pojazdu, a serca tych dwojga biły coraz słabiej, gasły pomału razem z ostatnimi promieniami światła na horyzoncie.

Zdawało się, że los został już przesądzony, że za chwilę rozbitkowie staną oko w oko ze śmiercią. Ale w tej ciemności nadzieja jeszcze się tliła, ledwo dostrzegalna niczym ich oddechy. Kyle otworzył oczy i bezbronnie spojrzał w niebo, gdzie pierwsze gwiazdy zaczynały migać. W jego umyśle przemykały obrazy z przeszłości – chwile szczęścia, smutku, miłości. Pomyślał, że czas zwolnił bieg, pozwalając mu jeszcze raz doświadczyć każdego z tych wspomnień. Noora leżała obok niego, jej oddech był ledwie słyszalny. Teraz, kiedy światło dnia zanikało, a noc rozciągała swoje czarne skrzydła, ich losy splatały się z nieuchronnym przeznaczeniem. Ale nawet w najciemniejszej chwili istniała iskierka nadziei, która pulsowała w ich sercach gotowa oświetlić drogę przez mrok. Ostatnie promienie na horyzoncie mogły być zapowiedzią nowego początku. Kyle spojrzał na Noorę i sięgnął po jej dłoń – palec dziewczyny delikatnie drgnął w jego uścisku. To było ich ostatnie połączenie ze światem, ich ostatnia walka o życie. Chłopak nie chciał i nie mógł na to pozwolić – czuł, jak ziemia drży pod ich ciałami, a w powietrzu unosi się woń spalenizny. Świadomość grożącej katastrofy wypełniła go lękiem, ale równocześnie wzmacniała jego determinację. Musiał znaleźć sposób, aby ocalić Noorę, nawet jeśli wydawało się to niemożliwe. Nieprzytomna dziewczyna była spokojna. Instynktownie wiedziała, że jest przy nim, że walczy z nim o każdy oddech. Kyle pochylił się nad nią i poczuł jej ciepło, które choć słabe, dawało mu siłę. Ich splecione dłonie stanowiły ostatni bastion przed nawałnicą, ostatni symbol ich połączenia w obliczu zagłady.

Gwiazdy na niebie były świadkami ich dramatu – patrzyły milcząco na ten mały fragment życia, który tak desperacko próbował się obronić przed niszczycielską siłą. Ciemność gęstniała wokół nich, ale Kyle wciąż wierzył, że gdzieś tam, w otchłaniach nocy, czeka na nich jeszcze jedna szansa.

Nagle, jak gdyby w odpowiedzi na jego modlitwę o ocalenie, z oddali dobiegł dźwięk. Pierwsze sygnały nadchodzącej pomocy obiecywały nadzieję, jak światełko w tunelu. Chłopak z determinacją przywołał wewnętrzną siłę do walki. Ratunek był blisko, a oni byli gotowi go przyjąć, gotowi stawić czoła nieuchronności, która jeszcze przed chwilą wydawała się ich nieuniknionym losem.

Kyle poruszył się nieco, próbując przeciwstawić się bólowi, który rozrywał jego ciało. Jęknął cicho, czując, jak każdy ruch przypomina mu o wciąż istniejącym zagrożeniu. Na szczęście dźwięki nadchodzącej pomocy stawały się coraz bardziej wyraźne, coraz bliższe. W końcu z ciemności wyłoniły się kontury postaci, które w mig rozeszły się wokoło, przynosząc ratunek. Na widok tych aniołów stróżów, którzy przyszli z pomocą w najtrudniejszej chwili, poczuł ulgę. Wybawienie było już tak blisko, że mógł go prawie dotknąć, a mimo bólu, który nadal dręczył jego ciało, czuł, że w końcu mogą odetchnąć z ulgą.

Z pomocą przybyszy udało im się przetrwać, jednak to był dopiero początek. Prawdziwa walka rozpoczęła się w szpitalu. Chociaż Kyle’owi nie zagrażała już śmierć, czyhała ona na jego dziewczynę.

Po przewiezieniu ich do Wellbridge General Hospital atmosfera napięcia gęstniała z każdą minutą. Personel medyczny pracował gorliwie, starając się ratować ranną. Kyle, który obserwował z boku walkę o życie swojej ukochanej, nie potrafił znieść swojej bezradności. Nie mógł oderwać wzroku od bladego, bezwładnego ciała na łóżku szpitalnym. Pielęgniarki i lekarze biegali wokół Noory, podejmując szybkie decyzje i wykazując się niezwykłą zawziętością. Każdy moment był na wagę złota, a czas płynął zbyt szybko, zagrażając życiu dziewczyny, którą kochał. Chłopak dusił się strachem. Był gotów zrobić wszystko, by ocalić ją przed zagładą, jednak pozostawał bezsilny w obliczu otaczającego go dramatu. Bezczynność mieszała się z desperacją, a każdy oddech stawał się coraz trudniejszy.

Noora wciąż pozostawała nieprzytomna, jej ciało wydawało się coraz bardziej bezwładne, a życie ulatniało się jak piasek przesypujący się przez palce. Chłopakowi serce pękało na myśl o stracie, która mogła nadejść w każdej chwili. W jego umyśle mignęły wszystkie chwile, które spędzili razem, każdy uśmiech, każde czułe spojrzenie. Przeszywała go myśl, że te wspomnienia mogą być ostatnimi, że znikną w mgnieniu oka, tak jak to, co zwykle uważał za pewnik.

Lekarze nadal pracowali z zaangażowaniem, ale atmosfera stawała się coraz bardziej przytłaczająca. W ich oczach malowała się większa niepewność, a wysiłki stawały się bardziej desperackie. Kyle nie mógł uwierzyć, że ta noc mogła tak szybko zmienić się w koszmar. Przecież było tak pięknie. On i Noora wracali z wiosennego balu, na którym świetnie się bawili.

Utkwił wzrok w leżącej bez ruchu dziewczynie, błagając w duchu, by z jej ciała zniknęła ta niszczycielska siła, która teraz zagrażała jej życiu. Ale w miarę, jak czas upływał, nadzieja na cud stawała się coraz bardziej mglistym marzeniem. W pewnym momencie, w tej niepewnej ciszy, dźwięk monitora zaczął wibrować coraz szybciej, alarmując personel medyczny. Panika ogarnęła salę szpitalną, gdy lekarze i pielęgniarki rzucili się do pracy z jeszcze większą energią. Ale nawet w tej walce w oczach personelu malowało się smutne przekonanie, że to już koniec.

Kyle zamarł, jego serce przestało bić na chwilę, kiedy na ekranie szpitalnej aparatury ukazał się rząd podłużnych linii. Informacja, że to serce Noory poddało się na polu bitwy. Wewnętrzna burza uczuć oszołomiła go do tego stopnia, że omal nie postradał zmysłów. Nie wierzył, że to prawda. Każda komórka jego ciała krzyczała w zaprzeczeniu, próbując odtrącić myśl, że nie zobaczy już więcej uśmiechu na twarzy, która była dla niego całym światem. Wewnętrzny ból był tak przytłaczający, że nie potrafił nawet płakać. W jego umyśle panował chaos, a czas jakby się zatrzymał, pozostawiając go w samotności jego niewyobrażalnego żalu. Teraz był sam, bez drogi powrotnej do szczęścia, które razem z nią zniknęło.

Postanowił, że już nikogo nie pokocha.

1Lacey Van Doren

I znowu mnie dopadła, znienacka, jakby tylko czekała na odpowiedni moment. Albo to ja na nią czekałam – nieświadomie. Sama nie wiem. Wierzyłam jednak, że tylko ona mnie rozumie, że tylko ona chce dla mnie dobrze. Przynajmniej tak mi się wydawało. Dlatego ufałam jej prowadzona przez głos w głowie, który był prawie niesłyszalny. Dzięki niej czułam, żyłam. Po prostu byłam – zauważana, czasami podziwiana. Mniej samotna w tłumie, więc kiedy odeszła, jakąś cząstkę mnie wypełniła pustka.

Ale wróciła. Silniejsza i bardziej bezwzględna. Wtedy zrozumiałam, że popełniłam ogromny błąd, wpuszczając ją ponownie do swojego życia.

Ona nie była dobra, a mimo to oddałam się w jej ręce niczym bezbronne dziecko. Nie wiedząc, jakie konsek­wencje to przyniesie. Spoiler: okropne.

– Nie możesz wiecznie unikać konfrontacji ze mną, Lacey – powiedziała mama, kiedy weszła bez pukania do mojego, jeszcze, pokoju.

Widząc mnie leżącą na łóżku, westchnęła cicho, a następnie usiadła na jego krawędzi, podczas gdy ja z rękoma założonymi za głowę bezczynnie wpatrywałam się w biały sufit, na którym jako małe dziecko przy pomocy taty poprzyklejałam fluorescencyjne gwiazdki. Nawet na nią nie spojrzałam, gdy dotknęła moich nagich łydek, mimo to czułam na sobie jej zatroskany wzrok. Nie mog­łam po raz kolejny dać się zmanipulować. Uwierzyć, że od teraz będzie lepiej, łatwiej. Ilu mężczyzn przyprowadziła do tego domu? Ilu z nich miało zostać z nami na stałe, a odeszło? Przez ilu z nich płakała? I miałam ponownie zaufać jej słowom? Nie ufałam, ale nawet na to było już za późno, bo moja matka – Flo­rence Van Doren – bez mojej wiedzy wyszła za mąż. I to za mężczyznę, którego znała raptem miesiąc! A teraz próbowała przekabacić mnie na swoją stronę. Szkoda tylko, że nie byłam już tą samą Lacey, zapatrzoną w nią dziewczynką.

Skuliłam nogi, nie chcąc na sobie jej dotyku. Odwróciłam się do niej plecami i zamknęłam oczy, wbijając paznokcie w skórę dłoni. Byłam na nią wściekła, ponieważ nie dość, że nie pisnęła ani słówka na temat ślubu, to na dodatek odbierała mi jedyną rzecz, którą zostawił tata – nasz dom. Na samą myśl, że to ostatnie godziny pod gwiazdami, które sam przyklejał, moja twarz zapiek­ła, a w kącikach oczu zebrały się pierwsze łzy.

– Czemu nie możesz zaakceptować nowej sytuacji, tak jak robi to twoja siostra? – zapytała z wyrzutem i pewnym ciężarem w głosie.

Jasne, Margo. Ukochana córeczka.

– Pomyśl – ciągnęła – w końcu przestaniemy się martwić, czy wystarczy nam pieniędzy do kolejnej wypłaty.

Syknęłam niesłyszalnie z bólu, gdy jeden z paznokci zbyt mocno wbił się w moją dłoń, a następnie nabrałam powietrza i odważyłam się podnieść.

– Wystarczałoby nam, gdybyście z Margo co chwila nie kupowały ubrań – odpowiedziałam chłodno, wstając.

Poczułam nieprzyjemne mrowienie na bosych stopach, a później dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Podeszłam do okna, żeby je otworzyć i przy okazji rozprostować kości. Nad Wellbridge zbierały się ciemne chmury. Ulewa, a co najgorsze burza, której panicznie się bałam, były nieuniknione. Wzdrygnęłam się na wspomnienie niemalże identycznej pogody, podczas której zginął mój ojciec. Byłam z nim w samochodzie, ale to jego postanowił zabrać los.

Pamiętam ten wieczór, jak gdyby to było wczoraj. Zresztą, jak mam o nim zapomnieć, skoro jego strzępki, prawie niczym urwany film, co noc wyrywały mnie ze snu. Wracaliśmy z galerii sztuki, w której tata wystawił swoje obrazy. To był dla niego ważny dzień, ponieważ ta wystawa okazała się pierwszą docenioną przez najznamienitszych krytyków w kraju. W przeciwieństwie do matki, która nie traktowała poważnie pasji ojca, i Margo, która wolała wtedy wyjść ze swoimi przyjaciółkami na plac zabaw, nie mogłam przegapić tego wydarzenia. Przegapić uśmiechu i szczęścia taty, które wypełniały jego serce. Po prostu musiałam być tam z nim i dla niego. W drodze powrotnej zaczęło mocno padać, zerwał się porywisty wiatr, a potem rozpętała się burza. Nie zdziwiło nas to, gdyż wiosna w Wellbridge właśnie taka była – dzika, gwałtowna. Tata jechał zgodnie z przepisami. To tamto auto pędziło prosto na nas. Uderzyło w nas, a później… Później już go nie było. Mojego taty nie było.

Od tego wypadku niedługo miną cztery lata. Cztery pieprzone lata, podczas których moja matka zdążyła się zakochać i odkochać milion razy. W żadnym z tych miliona razy nie było mowy o ślubie, aż to tego momentu. Cichego ślubu z jakimś wpływowym biznesmenem, którego nazwiska nawet nie znałam, a do którego za kilka godzin miałam się wprowadzić. Cholera! Niech ich wszystkich szlag trafi!

– Lacey, nie bądź niemiła – upomniała mnie matka.

Usłyszałam jej kroki, więc automatycznie podnios­łam rękę, żeby nie podchodziła bliżej. Zebrałam do tego wszelkie siły, ponieważ jak nigdy potrzebowałam jej bliskości, ale ona mnie oszukała. Nie mogłam pozwolić jej zbliżyć się do siebie. Miała Margo. Margo była ode mnie lepsza. Dwa lata młodsza, lecz według matki – dojrzalsza. Przyjęła wiadomość o ślubie bez problemu. Tylko dlatego, że Florence nagadała jej, jak cudownie będzie wyglądało nasze życie. Nie zająknęła się, że będziemy musiały pożegnać to obecne. Nie tylko dom, ale też szkołę i miasto.

– A ty nie myśl tylko o sobie – odpyskowałam i dopiero wtedy odważyłam się na nią spojrzeć.

Stała kilka kroków ode mnie ubrana w garniturowe granatowe spodnie i białą koszulę z wiązaniem na szyi, co śmiesznie wyglądało w zestawieniu z puchatymi różowymi kapciami. Minę miała zaciętą, lecz wzrok pełen obaw.

Lustrowała mnie od góry do dołu. Spięłam się. Nienawidziłam, kiedy ktoś tak bacznie mi się przyglądał. W szczególności w chwilach, w których nie wyglądałam najlepiej, a ta właśnie do nich należała. Byłam tak rozbita emocjonalnie, że przez myśl mi nie przeszło, żeby się umalować albo ubrać w coś innego niż pierwsze z brzegu spodenki w komplecie z obszerną koszulką. Widziałam siebie w lustrze, miałam świadomość, że moja cera jest szara, a oczy podkrążone od wiecznego wybudzania się z koszmarów. Wiedziałam więc i to, że matka zaraz zacz­nie mnie oceniać. Może też się domyśli, co tak bardzo starałam się ukrywać.

– Jadłaś coś? – zagadnęła spokojnie, jak gdyby czytała mi w myślach.

Na te słowa coś zakłuło mnie w podbrzuszu. Mimo to nie dałam niczego po sobie poznać. Zacisnąwszy zęby, przyglądałam się opadającym na ramiona czarnym włosom matki. Zauważyłam, jak jej skóra w okolicach dekoltu się czerwieni. Znak, że zaczęła się martwić. Jeszcze tego mi brakowało! Tej kontroli. Nosem wciągnęłam zimne powietrze przedostające się przez uchylone okno, po czym z irytacją je wypuściłam.

– Serio, mamo? – odparłam z pretensją, łapiąc się prawą dłonią za nadgarstek lewej. Mój nerwowy tik. – To było cztery lata temu.

Niemniej historia lubiła się powtarzać.

Po tym, co powiedziałam, mamie zrobiło się głupio, dostrzegłam to po jej płonących policzkach. Po tym, jak pośpiesznie potrząsnęła głową, chcąc wymazać z pamięci tamte chwile. A potem niezręcznie się uśmiechnęła.

– Przepraszam, po prostu teraz… to, co się dzieje… Przepraszam, wiem, że powinnyśmy o tym zapomnieć i do tego nie wracać – mówiła, szukając odpowiedniego wyrażenia i unikając tego najbardziej opisującego mój wcześniejszy stan. Unikając słowa „anoreksja”, bo to ta choroba dopadła mnie po śmierci ojca.– Chcę po prostu, żebyś już więcej się na mnie nie gniewała. Ja naprawdę kocham Laurenta.

A więc tak miał na imię ten biznesmen – Laurent. Uszczypnęłam się boleśnie, patrząc na przejętą twarz matki. Ta ponownie zrobiła krok ku mnie, na co automatycznie się cofnęłam.

– Po prostu potrzebuję czasu – mruknęłam, przenosząc wzrok na podłogę. – Możesz zostawić mnie samą? – poprosiłam.

– Jasne, śpij dobrze, córeczko. Kocham cię. – Posłała mi buziaka w powietrzu i wyszła, zostawiając za sobą uchylone drzwi.

Podeszłam do nich, by je zamknąć, po czym oparłam się o nie plecami, oddychając głęboko z zamkniętymi powiekami. Nie minęła minuta, a cały mój pokój rozjaśniła łuna światła – pioruna uderzającego w coś z ogromną siłą. Na ten przeraźliwy dźwięk osunęłam się na podłogę, nagle ogarnęło mnie uczucie duszności. Serce zaczęło mi bić tak mocno, że aż pulsowało w skroniach. Wszystko wokół mnie zawirowało, a dłonie zaczęły się trząść. Moje ciało było sparaliżowane, a myśli biegły w chaosie. Nie pierwszy raz panika wdarła się we mnie jak fala, przytłaczając każdy zmysł. Byłam uwięziona w tym uczuciu, jakbym tonęła w czarnym oceanie niepewności. Próbowałam złapać oddech, ale powietrze wydawało się coraz rzadsze. W tej desperacji moje palce zacisnęły się na krawędzi drzwi, szukając oparcia, chociaż wiedziałam, że jestem bezpieczna. Atak paniki nie zważa jednak na racjonalne myślenie. Byłam tylko małą łódeczką dryfującą na przerażającym morzu strachu.

Strachu o to, co nieuniknione, i że wydarzenia sprzed czterech lat zatoczą koło i ponownie odbiorą mi kogoś, kogo kocham. Tak bardzo nie chciałam już kochać.

2Kyle Blackford

Zaparkowałem samochód na tyłach opuszczonego magazynu i wszedłem do środka tylnymi drzwiami. Mroczne światło jarzeniówek ledwo oświetlało przestrzeń, gdzie tłum ludzi zgromadzonych wokół prostokątnego ringu wytwarzał gorącą, duszną atmosferę. Z ogromnych głośników rozstawionych w każdym z czterech kątów hali rozbrzmiewała głośna muzyka, przy której akompaniamencie wszyscy czekali na krwawą ucztę mającą się za chwilę rozpocząć między mną a Gavinem – nowym w tym mrocznym świecie, ale zdeterminowanym przez naszą wspólną przeszłość. Gavin był bowiem bratem Noory, mojej dziewczyny, która zmarła w wyniku tego pieprzonego wypadku w Wellbridge cztery lata temu. Którą zabiłem, więc teraz przyszedł czas na spłacenie wobec niego długu.

Wiedziałem, że dla niego pieniądze z wygranej w tym starciu nie są najważniejsze, ale miałem też świadomość, że bardzo ich potrzebuje, dlatego już na starcie postanowiłem oddać mu tę walkę, pozwolić zrobić ze mną, co tylko zechce, bo na to zasłużyłem. Noora była jedyną bliską mu osobą, a ja ją zabrałem bezpowrotnie. I mimo że nienawidziłem przegrywać, tym razem musiałem przełknąć smak porażki.

Zdjąłem koszulkę i stanąłem w ringu, a wtedy rozległy się gromkie brawa i piski rozemocjonowanych dziewczyn. Automatycznie spojrzałem w stronę gapiów i poczułem dreszcz adrenaliny przenikającej przez całe moje ciało. Gavin stał po drugiej stronie i wbijał we mnie wzrok ze złowieszczym uśmiechem na twarzy. Był masywny, jakby przez ostatnie lata nie wychodził z siłowni. Jego ciemna od słońca skóra błyszczała w świetle reflektorów, a dłonie zaciskały się w pięści. Zacząłem podskakiwać w miejscu, żeby trochę się rozgrzać.

Gdy rozległ się gong, Gavin od razu ruszył do ataku. Jego pierwszy cios trafił w mój brzuch. Zgiąłem się wpół z bólu i on to wykorzystał – kopnął mnie kolanem w nos. Tłum zaczął buczeć, niezadowolony z takiego obrotu spraw. Wszyscy myśleli, że to ja od pierwszych minut przejmę kontrolę nad walką, bo zazwyczaj tak było. Nigdy nie przegrywałem. Teraz jednak… teraz nie mog­łem wygrać. Wyprostowałem się i zaatakowałem Gavina tak dla niepoznaki, lecz ten zrobił unik, po czym przyłożył mi pięścią w lewe oko. Cios był tak mocny, że powalił mnie na deski. Dostałem kilka ciężkich kopniaków. Ból przypominał wściekłą bestię, która drapała pazurami po duszy i ciele. To nie był tylko fizyczny, trudny do zniesienia dyskomfort. To były w głównej mierze emocjonalne męki, które wdarły się głęboko w mój umysł, drążąc do samego dna. Zwłaszcza kiedy bijąc się, myślałem o Noo­rze i o tym, że to ja powinienem zginąć zamiast niej. Z tego powodu pozwalałem Gavinowi na dużo więcej niż komukolwiek innemu. Pozwalałem na łamanie wcześniej ustalonych zasad tylko po to, by choć w małym stopniu zrekompensować mu to, co zrobiłem. Zasłużyłem na jego gniew i mocne uderzenia, które mi zadawał z widoczną na twarzy chęcią mordu. Pewna część mnie nawet chciała, żeby brat Noory zatłukł mnie na śmierć.

Nie wstawałem, a chłopak ciągle mnie atakował. W końcu musieli go ode mnie odciągnąć, a następnie zaczęto odliczać.

Przegrałem.

3Lacey Van Doren

– Upewnijcie się, czy wszystko ze sobą zabrałyście, zanim ruszymy w drogę – poprosiła mama, wynosząc z naszego domu ostatni karton, w którym schowała najcenniejsze wspomnienia nazbierane przez całe moje prawie osiemnastoletnie życie.

Pobiegłam do swojego pokoju, aby rzeczywiście zobaczyć, czy niczego ważnego w nim nie zostawiłam, natomiast moja młodsza siostra, Margo, machnęła ręką na słowa matki.

– Przecież to, czego nam zabraknie, kupisz! – krzyknęła za nią, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Z trudem powstrzymałam się od skomentowania jej wywodu. Nie wierzyłam, że jest tak płytka i że ta wyprowadzka spływa po niej jak woda po kaczce.

Trudno było mi również uwierzyć, że w przeciągu kilku godzin mój pokój, czyli miejsce wypełnione całą mną, zacznie tętnić pustką. Rozejrzałam się po nim, po wszystkich ścianach, z których spadał tynk, po pozostawionych przez moje obrazy rysach, po gwiazdach, które przypominały mi o tacie. Utkwiłam w nich wzrok, a następnie zaciągnęłam się zapachem, którego już nigdy nie poczuję. Nie chciałam wyjeżdżać. Nie chciałam opuszczać tego domu, ponieważ wydawało mi się, że zostawiam w nim duszę taty. On tak kochał każdy jego zakamarek, a ja tak kochałam tatę, że czułam, iż wyjeżdżając z Wellbridge, zdradzam go.

– Jesteś gotowa, L.? – Przez uchylone drzwi zajrzała do mnie matka. Kiedy nie odpowiedziałam, weszła do środka, stanęła obok mnie i tak samo jak ja wbiła wzrok we fluorescencyjne gwiazdy. Usłyszałam jej westchnienie, a potem poczułam, jak dotyka mojej drżącej dłoni. – Jeśli będziesz chciała, w nowym pokoju przykleimy takie same gwiazdki – zaproponowała łagodnie, zapewne rozumiejąc, że wcale mi nie chodzi o nie.

Przeniosłam na nią oceniające spojrzenie, dlatego szybko dodała:

– Wiem, że to nie zastąpi ci wspomnień o ojcu, ale na pewno pomoże je pielęgnować.

Nie chciałam się kłócić, więc wyswobodziłam swoją rękę z jej uścisku i powiedziałam, że możemy już jechać. Im dłużej przebywałam pod tym dachem, tym było mi ciężej. Nagle oddychanie stało się najtrudniejszą czynnością. Wsiadając do auta – oczywiście na tylne siedzenie, ponieważ w naszej rodzinie nie istniała zasada, że to młodsze dziecko tam siada – przełknęłam ogromną gulę w gardle, a chwilę potem założyłam kaptur swojej czarnej bluzy na głowę i zwęziłam go tak, że materiał zakrywał niemalże całą moją twarz. Widząc to w przednim lusterku, mama cicho westchnęła.

– Nie przejmuj się nią, przejdzie jej. – Margo starała się ją pocieszyć, a ja próbowałam wyłączyć myśli i czucie.

Z podręcznej torby, która leżała obok mnie, wyciągnęłam słuchawki i podłączyłam je do telefonu. Włączyłam muzykę na ful z nadzieją na wygłuszenie wszystkiego, co się we mnie kłębiło. I tak minęła mi dwugodzinna podróż. Na walce, którą muzyka techno niestety przegrała. Gdy mama zaparkowała przed ogromną dwupiętrową willą, wzdłuż jej schodów, zdjęłam słuchawki i kaptur.

– O kurwa – wyszeptała zachwycona Margo, na co matka z niedowierzaniem otworzyła szeroko oczy.

– Margo! – krzyknęła oburzona. – Co to za słownic­two? – Odpięła pasy bezpieczeństwa, po czym zerknęła przez ramię na mnie, by sprawdzić moją reakcję.

Reakcję, której brakowało, gdyż nie zamierzałam się zachwycać czymś, co odebrało mi niemalże całe życie. Nie żeby było ono jakieś cudowne, ponieważ trudno je za takie uznać. Nie zabrano mi przyjaciół, bo ich nie miałam, nie zabrano chłopaka, gdyż o nim mogłam tylko marzyć. Szkoły też zbytnio nie lubiłam, więc można się pokusić o stwierdzenie, że niczego tak naprawdę nie straciłam. W porównaniu z moją siostrą, która w Well­bridge zostawiła znajomych i swoją sympatię, a mimo to nie zachowywała się tak jak ja. Nie cierpiała. Moje życie się zmieniło, a ja nienawidziłam zmian.

Wysiedliśmy, a w drzwiach frontowych pojawił się pan Laurent, ubrany w jasną koszulę i dżinsowe szorty. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, na stopach sportowe klapki. Kiedy tylko nas zobaczył, uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona w geście przywitania.

– Witajcie! – zawołał, schodząc do nas. Za nim pojawiło się dwóch mężczyzn ubranych w eleganckie garnitury. Podeszli do naszego auta, a wtedy mama dała im do niego kluczyki. Zrozumiałam, że to osoby, które zajmą się naszymi torbami i kartonami.

Margo po raz kolejny westchnęła z zachwytu.

– Serio jesteśmy bogate – wyszeptała rozmarzona.

Nie mogłam już dłużej ukrywać swojej złości na nią, dlatego ostentacyjnie uderzyłam ją otwartą dłonią w ramię.

– Zamknij się. To nie ty jesteś bogata, tylko ten koleś – powiedziałam półszeptem, tak żeby tylko ona mog­ła mnie usłyszeć.

Jakim cudem mama uważała ją za dojrzalszą ode mnie? Przecież właśnie zachowywała się jak rozpieszczona piętnastolatka. Ale mniejsza o to. Laurent przywitał się najpierw z matką, całując ją namiętnie w czerwone usta, a potem z nami: kolejno ze mną i Margo, która chwilę wcześniej skrzywiła się na widok migdalących się dorosłych.

– Ty chyba jesteś Margo. – Zaśmiał się szczerze, gdy zauważył minę mojej siostry, a potem wyciągnął dłoń w jej stronę. Takim samym gestem przywitał mnie, jednak już bez szerokiego uśmiechu.

– Tak, dzień dobry. – Moja siostra się zarumieniła i schowała swoje przylegające do twarzy włosy za ucho.

Margo była naprawdę bardzo ładną nastolatką. Zupełnie nie przypominała mnie. Byłyśmy przeciwieństwami. Ona – bogini z blond włosami, lazurowymi oczami, nieskazitelną cerą i krągłościami w odpowiednich miejscach. Ja natomiast – jasna szatynka, której kolor oczu był tak szary i mdły, jak całe moje życie. Na dodatek z problematyczną cerą i ciałem płaskim niczym deska surfingowa. Z tego ostatniego oraz dosyć wysokiego wzrostu byłam zadowolona. Mierzyłam pięć stóp i dziewięć cali , Margo zaś pięć stóp i pięć cali. Zupełnie jak mama. Marzyłam o byciu modelką, a jednocześnie kimś bardziej ambitnym. Uwielbiałam malować, lecz częściej niż płótna malowałam siebie, ponieważ nie mogłam znieść własnego wyglądu. Wiem, że nie powinnam się porównywać z siostrą, bo to jeszcze dziecko, ale jak miałam tego nie robić, skoro wszyscy dookoła porównywali nas i mówili: „Margo ma to, a Lacey nie. Margo jest taka, a Lacey nie. Margo, Margo, Margo”.

Dlatego nie zdziwiłam się, kiedy zainteresowanie nowego męża mamy szybko przeniosło się z mojej osoby właśnie na Margo.

– Twoja mama dużo mi o tobie opowiadała – gawędził z nią, a ja musiałam tego słuchać, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie było to miłe uczucie. I miłym nie było bycie niewidzialną, chociaż do tego powoli się przyzwyczajałam.

– Tak? A co na przykład? – Siostra już całkowicie się ożywiła, a różowy ślad na jej policzkach zniknął. Uwielbiała znajdować się w centrum uwagi, co zdecydowanie odziedziczyła po naszej matce.

– Na przykład to, że kochasz malować – odparł mężczyzna wyraźnie zadowolony, że zapamiętał tak istotny szczegół. Sęk w tym, że ten szczegół nie dotyczył Margo, a mnie.

Na tę odpowiedź zareagowałam, otwierając szeroko oczy i kierując je w stronę matki, która zakłopotana pokręciła głową.

– Och, kochanie, pokręciłeś. – Zaśmiała się krótko. – To Lacey kocha malować, a Margo tańczyć – wyjaśniła, więc wzrok Laurenta powędrował z powrotem na mnie.

– Rzeczywiście, Lacey wygląda bardziej jak malarka aniżeli tancerka – odparł gładko, nie zdając sobie sprawy, że przez cały wieczór jego głos będzie się odbijał echem w mojej głowie.

Co to znaczyło, że wyglądałam bardziej jak malarka? To, że mojemu ciału czegoś brakowało? Że byłam niewystarczająca, by tańczyć?

Z tymi myślami zostawiono mnie samą w moim nowym pokoju, z którego widok miałam na naprawdę piękne górzyste otoczenie. Żywą zieleń i kolorowe kwiaty. Sama sypialnia też była niczego sobie, utrzymana w bieli i błękicie, czyli moich ulubionych barwach. Ogromne łóżko z pościelą z delikatnym motywem niezapominajek ustawiono w samym centrum pomieszczenia, biurko do nauki znajdowało się naprzeciwko, a zaraz obok niego wtłoczone w białą ścianę drzwi, których na pierwszy rzut oka nie było widać. Obok ogromnych okien i drzwi prowadzących na prywatny balkon stały dwie duże sztalugi, a tuż przy nich umieszczono wszystkie potrzebne do tworzenia obrazów przyrządy.

Przypomniawszy sobie o gwiazdach pozostawionych w swoim starym domu, wzniosłam wzrok ku górze i zobaczyłam wielki szklisty żyrandol w kształcie jakiegoś kwiatka. Byłam pod wrażeniem, ponieważ nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Moje usta ułożyły się w literę „o”, a jedną ręką próbowałam go dotknąć, chociaż wiadomo było, że nawet z moim wysokim wzrostem nie będę w stanie tego zrobić.

Gdy tak się rozglądałam, wciąż mieliłam w sobie słowa Laurenta. Słowa, które były niczym ostrza wbijane prosto w plecy. Otwierały zamknięte rany, pozwalając, by te ponownie krwawiły.

Opadłam na wygodny materac, wydobywając z siebie zduszony dźwięk, a wtedy drzwi mojej sypialni otworzyły się na oścież z głośnym hukiem. Poderwałam się jak oparzona, choć doskonale wiedziałam, kto jest sprawcą tego hałasu.

– Wow, twój pokój też jest super! – Margo zatrzymała się na środku pomieszczenia i wykonała pełny obrót.

Była oszołomiona, więc musiałam sprowadzić ją na ziemię.

– Zawiesiłaś się? W kółko powtarzasz tylko „wow” i „wow”. Już pięcioletnie dziecko ma szerszy zasób słownictwa niż ty. – Przewróciłam oczami na jej reakcję.

W odpowiedzi zrobiła oburzoną minę i wystawiła w moim kierunku środkowy palec.

– Wolę być pięcioletnim dzieckiem niż osiemdziesięcioletnią babcią – odgryzła się, po czym wróciła do zachwycania się designem sypialni. – Też mam taki żyrandol, tylko w kształcie serca. Idziesz zobaczyć?

– Nie mam ochoty – powiedziałam znużona i znowu opadłam na łóżko, lecz wtedy usłyszałam jej kroki, a potem poczułam, jak łapie mnie za rękę i próbuje podnieść.

– No weź… – Jęknęła przeciągle. – Jest naprawdę ładny, fioletowy.

Nie reagowałam. Chciałam już iść spać i najlepiej obudzić się w innym życiu albo wcale, ale jeszcze czekała nas kolacja, podczas której mieliśmy poznać dzieci Laurenta. Wiedziałam o nich tyle, ile o ślubie matki, czyli nic.

– No, Lacey, ty wielkoludzie.

Auć, kolejne ostrze.

Margo nie odpuszczała, nadal ciągnęła mnie za rękę. Poddałam jej się tylko dla świętego spokoju.

– Ech, na chwilę. Mam dość tego dnia. – Podniosłam się z łaską.

– Tak, tak, ale mówię ci, zakochasz się. – Podskoczyła radośnie, klaszcząc w dłonie, i ruszyła do wyjścia.

Sypialnia Margo znajdowała się zaraz obok mojej, więc już po kilku sekundach siedziałam na łóżku siostry i patrzyłam na jej uradowaną twarz. Margo zaś pokazywała mi wszystko, co wprawiło ją w zachwyt, a było tego mnóstwo. Od fiołkowych ścian po liczne lustra, w których mogła ćwiczyć pozy.

W których widziałam siebie i które chciałam rozbić.

Wstałam, nie mogąc znieść swojego odbicia.

– No nie idź jeszcze, L. – zawołała za mną Margo, lecz puściłam jej prośbę mimo uszu.

Musiałam poprawić makijaż, żeby nie zrobić sobie wstydu przed nowym rodzeństwem.

A przy okazji się zważyć, by wiedzieć, ile będę mog­ła zjeść.

Dalsza część w wersji pełnej