Cierpka Słodycz. Namiętny romans po trzydziestce - Laura Koch - ebook

Cierpka Słodycz. Namiętny romans po trzydziestce ebook

Laura Koch

4,7

Opis

Czy można zacząć od nowa, kiedy wszystko wydaje się już przegrane?

Aneta ma 38 lat, jedno małżeństwo za sobą, syna i uporczywy brak cierpliwości. Miała tylko poprosić o awans. Zamiast tego…wrzasnęła na szefa i rzuciła pracę. Teraz z pustym kontem, głową pełną problemów musi zacząć wszystko od nowa. Aneta poszukuje nowego życia – pracy i odrobiny przyjemności.

Seks? Och, to temat, który tylko wydaje się banalny. Ponieważ randkowanie, gdy ma się dziecko, 38 lat i etykietę "samotnej matki ", to zupełnie inna gra. Mężczyzn chętnych brak, czasu jeszcze mniej, a kobiece potrzeby – wcale nie mniejsze.

Kiedy pojawia się nowa praca i nowy, intrygujący facet na horyzoncie, wydaje się, że los wreszcie się uśmiechną. Do momentu, w którym okazuje się, kto naprawdę rządzi w biurze…

Paweł. Były mąż. Chłodny, ambitny, wciąż za bardzo przystojny i zdecydowanie za blisko Anety. Między nimi wciąż iskrzy. A kiedy do gry wchodzi jeszcze jeden mężczyzna – młodszy, ambitny i wyjątkowo czarujący Christopher – wszystko komplikuje się jeszcze bardziej.

Między biurowymi zasadami, ukrywanymi uczuciami, narastającym chaosem Aneta próbuje zapanować nad sercem… i karierą. Ale kiedy w grę wchodzi pożądanie wszystko może wymknąć się spod kontroli. Czy serce warto otwierać na nowo, czy lepiej postawić na zupełnie nowy początek?

Cierpka Słodycz to opowieść o sile kobiet, które nie boją się zacząć jeszcze raz. Z pazurem, emocjami i erotyzmem. Dla każdej kobiety, która czasem czuje, że jej życie utknęło i potrzebuje przypomnienia, że najlepsze dopiero przed nią.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 472

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewcia2010

Dobrze spędzony czas

Bardzo długa. Ciężko mi było dobrnąć do końca.
00

Popularność




 

 

 

Cierpka Słodycz

Copyright © 2025 by Laura Koch.

 

All rights reserved.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej książki nie może być wykorzystywana lub powielana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody autora. Wyjątek stanowią krótkie cytaty zawarte w artykułach lub recenzjach.

Nazwy, postacie, organizacje i wydarzenia są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób, wydarzeń lub miejsc jest przypadkowe.

 

Redakcja: Karolina Klinowska

Projekt okładki_Canva: Laura Koch

Skład: Laura Koch

ISBN: 978-83-968838-2-7

 

Wydanie pierwsze: Maj 2025

 

 

Rozdział 1

Aneta

Ile to rzeczy trzeba zgrać ze sobą, żeby samotna matka mogła uprawiać seks.

Po pierwsze, nie mogę mieć miesiączki. Po drugie, muszę zorganizować opiekunkę dla syna, która zabierze go z domu na czas mojej małej przygody, gdyby takowa przydarzyła się w inny dzień niż sobota. Po trzecie, trzeba namierzyć osobnika, który wart jest zachodu. Po czwarte, muszę mieć ochotę (jestem samotna, więc ją mam). I po piąte, trzeba mieć budżet na wyjście i szczęście, bo nie zawsze coś się złowi.

Poza tym osobnik nie powinien być zbyt wybredny – jestem prawie czterdziestoletnią matką z dzieckiem, a nie dwudziestoletnią seksbombą. Niektórym ten fakt przeszkadza. Patrzą na mnie jak na napaloną desperatkę, która szuka ojca dla dziecka. A tu – niespodzianka! Może i jestem napalona, ale ojca nie szukam. Dziękuję, postoję. Przerobiłam już ten scenariusz. Małżeństwo to nie dla mnie. Niech inni się bawią w grę pod tytułem „pełna rodzina”. Moja jest niepełna, a mimo to świetnie funkcjonuje.

Ogólny bilans moich podbojów: bywa, że uda się dwa razy do roku. Jednym słowem – dramat!

Ale dzisiaj właśnie był ten dzień. Gość niczego sobie, nie mogłam za bardzo wybrzydzać. Zakończyliśmy nudną kolację i przenieśliśmy się do mnie. Sytuacja rozwijała się dość szybko, i to w dobrym kierunku.

Byłam podniecona bardziej całym zajściem niż samą grą wstępną. Bo tej ogólnie rzec biorąc – brak, facet właściwie mnie nie dotknął. Zacisnął tylko ręce na moich biodrach, jakby się bał, że mu zwieję.

Zdjęłam z niego polo – włochaty tors, mmm… lubię. Uśmiechnęłam się lekko i wpijając palce w klatę, zacisnęłam je na jego włosach. Przyciągnął mnie bliżej, ocierając o swoje krocze. Drapnęłam go paznokciami przez spodnie. Rozpięłam zamek, by wyjąć wielkiego, nabrzmiałego kutasa. Przygryzłam zawadiacko wargi, ujmując go w dłoń. Potarłam u nasady. Gość syknął, zamykając oczy.

Zsunęłam biustonosz, żeby poszło sprawniej. Facet głowił się nad haczykami, jakby to było skomplikowane zapięcie nie do sforsowania. Chwycił prezerwatywę, po czym rozerwał opakowanie zębami. Naciągnął ją nerwowo, a potem szarpnięciem zdjął mi majtki. Odwrócił mnie, pochylił do przodu i zaraz wbił swoje wielkie narzędzie między moje uda.

– O tak – sapnął. – Ruszaj się.

Poruszyłam biodrami, przytrzymując penisa przy mojej wygłodniałej cipce, która zaczęła robić się wilgotna. Dźwięki stawały się mniej wyraźne, oddech szybszy. Lubiłam ten stan.

– Wskakuj na łóżko. – Gość popchnął mnie mocniej.

Weszłam posłusznie i odwróciłam się gotowa na dalsze pieszczoty. Potrzebowałam więcej, chciałam się rozgrzać do czerwoności, jak szczypce kowala włożone w płomień.

Przyklęknął, zapierając się ręką o moje kolano. Wsadził go we mnie, a ja wyprężyłam się, czując, jak pokonuje kolejne centymetry. Był duży, aż za długi. Wypuściłam powietrze, gdy wszedł po nasadę. Gość pochylił się nade mną, przesuwając ręce koło mojej głowy.

– Rozszerz bardziej nogi.

Wykonałam kolejną komendę w oczekiwaniu na spełnienie. Poruszał się wolno, jakby zabrakło mu werwy. Masowałam jego plecy, zaciskając na nich lekko dłonie.

W sumie bliskość też jest miła, tyle że akurat nie z tak ciężkim osobnikiem. Choć zawsze miałam słabość do dużych mężczyzn, ten był zbyt masywny, ale nie mogłam przecież wybrzydzać.

Przyspieszył tempo. Z mojej piersi wydobył się jęk. Pragnęłam tego finału od miesięcy. Wsunęłam dłoń do cipki, skoro gość nie kwapił się, by o mnie zadbać. Pocierałam intensywnie łechtaczkę, żeby dojść razem z nim, a z każdym ruchem ucisk w moim podbrzuszu stawał się mocniejszy. Odgięłam głowę, zaciskając oczy. Zmierzaliśmy w dobrym kierunku…

– Co ty wyprawiasz? – Przerwał nagle obruszony. Złapał mnie za nadgarstki, przyszpilając je do materaca.

– Proszę? – spytałam skołowana.

– Po co tam gmerasz? Przecież już cię pieprzę.

Przez chwilę nie wiedziałam, czy mam mu parsknąć prosto w twarz, czy udawać, że nie słyszałam jego komentarza. Wybrałam łagodniejszą wersję.

– Za mało mnie dotykasz.

– To powiedz, a nie przewracasz tam palcami. Rozpraszasz mnie. – Puścił jedną z moich rąk.

Znowu ruszał się bez polotu – góra, dół, góra, dół, coraz szybciej. Włożył palce w moją cipkę i zaczął ją pocierać, ale nie miał bladego pojęcia, co robi. Ostatecznie masował mi cewkę, co jest równie przyjemne jak jej zapalenie.

Postanowiłam go poinstruować:

– Pocieraj trochę wyżej.

Jak to możliwe, że na oko czterdziestolatek nie wie, jak kochać się z kobietą? To tylko pokazuje, jak ważna jest edukacja seksualna. Mężczyźni myślą, że jak wetkną swoją magiczną różdżkę w kobietę, ta odleci na zawołanie! Że jak penis duży, to laska zemdleje ze szczęścia. A liczy się nie wielkość, lecz doświadczenie. Jakoś kobiet, które stanowią połowę gatunku ludzkiego, natura nie wyposażyła tak rozmyślnie jak mężczyzn. Nie umieściła nam łechtaczki na szczycie pały, którą tak czy inaczej się pociera, bo nie ma innej opcji. Nie rozumiem, dlaczego to wciąż sekretna wiedza dla mężczyzn. Latamy na Księżyc, schodzimy na dno oceanów, kreujemy AI, a sprawy seksu, który ludzkość uprawia od setek tysięcy lat, to nadal wielka niewiadoma!

Tymczasem mój jednonocny partner w ogóle nie dostrzegał moich potrzeb. Skupiał się jedynie na tym, żeby wejść we mnie jeszcze głębiej! Pewnie myślał, że skoro padła komenda „wyżej”, to najwidoczniej mój punkt G jest w żołądku!

Było mi niewygodnie, ciężko i boleśnie. Może jeszcze jedna uwaga i wreszcie zaskoczy?

– Chodziło mi o twoje palce, żebyś pieścił mnie nimi wyżej – dodałam najbardziej seksownym głosem, na jaki było mnie stać, starając się go nakierować i nakręcić jednocześnie.

Polizałam płatek jego ucha, mrucząc ponętnie, ale on wciąż nie wiedział, co robić. Najpierw gładził samo pękniecie warg sromowych, a potem zaczął po prostu grzebać we mnie paluchami, bo nie wiem, jak to inaczej nazwać.

Dosyć, czas być proaktywną. Skoro doświadczam tej przyjemności tylko parę razy w roku, niech to będą porządne doznania!

Chwyciłam jego dłoń, pokazując mu, czego szukać. Delikatnie stękałam za każdym razem, gdy robił dobrze, żeby go zachęcić – niczym do zwierzątka, które dostaje smakołyk za poprawnie wykonaną sztuczkę.

– Co ty, kurwa, robisz? – Przerwał, sapiąc z niezadowolenia. – Nie możemy po prostu uprawiać zwyczajnego seksu?

– To jest zwyczajny seks.

– Niby gdzie? – skwitował z niesmakiem. – Inne laski nie wydziwiają jak ty.

– Najwidoczniej nie wiedzą, o co prosić. Może je onieśmielasz?

Nastrój siadł, pała też. Sorry, macho, ale jeśli opada ci po paru słowach krytyki… Przecież chciałam pokazać, o co mi chodzi.

– Nie wiem, jakiego trzeba by mieć chuja, żeby zadowolić twoją rozciągniętą cipę – skomentował cierpko, rzucając gumę na szafkę.

Auć! Panicza zabolała duma, nawet ja to odczułam. Ubierał się pospiesznie, wrzucając na siebie ciuchy.

– Właściwie niewielką, ale trzeba wiedzieć, co się robi – odpowiedziałam beztrosko, kładąc się wygodnie na łóżku.

– Spierdalaj.

Po tym uprzejmym pożegnaniu wyszedł.

Szlag by to trafił. Kobiety mają przecież tyle przełączników i guziczków, których uruchomienie daje niesamowitą przyjemność, a mężczyźni zawsze idą po linii najmniejszego oporu. Włóż i wyjmij. Nie liczyłam na pocałunki, to tylko jednorazowa przygoda, ale dotyk… Gdyby choć pogładził mnie po piersiach lub udach, przygryzł ucho, nie mówiąc już o wielkim przycisku ENTER, którym jest łechtaczka.

Wiedziałam jednak, że seks z nieznajomym to akcja po łebkach. Odnosiłam wrażenie, że faceci boją się ubrudzić. I tu musiałam oddać honor mojemu byłemu, on się tego nie bał. Odkrywał każdy centymetr mojego ciała i rozpalał je do czerwoności. Szkoda, że wszystko inne było do dupy.

Chwyciłam piżamę i poszłam pod prysznic. Pewnie kolejna szansa na seks za jakieś pół roku. Miejmy nadzieję, że następnym razem tego nie schrzanię.

xxx

W sobotę wyskoczyłam z Aśką na kawę. Od dawna nie miała wolnego od swoich pociech, więc wyleciała z domu jak skowronek uwolniony z klatki. Wsiadłyśmy na rowery i pojechałyśmy do miasta. Jak zwykle skierowałyśmy się do naszej ulubionej czekoladziarni Stara Apteka. Nie przeszkadzało mi to, że było ciepło, a pogoda skłaniała raczej ku lodom. Na czekoladę ochotę miałam zawsze. Zaparkowałyśmy niedaleko wejścia i wybrałyśmy stolik na zewnątrz.

Drzewa przyjemnie szumiały poruszane majowym wietrzykiem. Ich seledynowe, młode listeczki zdawały się mienić, delikatnie powiewając. Za każdym razem, gdy ktoś przechodził przez drzwi do kafejki, zapach świeżo zmielonej kawy dolatywał do naszego okrągłego stoliczka, co tylko wzmagało mój apetyt. Gdy zamówiłyśmy trunki, założyłam okulary przeciwsłoneczne na włosy i odwróciłam twarz w stronę słońca, by złapać ciepłe promienie. Kto wie? Może się nawet opalę.

– Och! To chyba pierwsza chwila tylko dla mnie od jakiś dwóch tygodni – wypaliła podekscytowana Aśka.

– Johannes nie daje ci wolnego?

– Mężuś był w delegacji, wrócił dopiero wczoraj. Stęsknił się za dzieciakami, więc wziął je na plac zabaw. Tym samym ja mam wolne!

– Domyślny ten twój John.

– Wiem, ale jak już wspomniałaś: jest mój, więc wara. – Pogroziła mi palcem.

– No dzięki! To mnie podsumowałaś. To, że jestem samotna i wyposzczona, nie oznacza, że rzucam się na mężów koleżanek.

– Niejedna koleżanka się zarzekała, a popatrz, ile filmów o tym nakręcili. Coś jest na rzeczy – zaśmiała się złośliwe. – Jak Antek?

– Dobrze. Nie może doczekać się szkoły.

– Długo czekać nie musi, jeszcze tylko kilka miesięcy. Kiedy wpadniesz z nim w odwiedziny? Maciek chciałby się z nim pobawić.

– Może w tygodniu?

W tym momencie kelner przyniósł nam kawę i gorącą czekoladę. Przez chwilę patrzyłam, jak bita śmietana topi się w kakaowej toni. Z zadumy wyrwała mnie Aśka, która chwyciła filiżankę i odparła:

– W porządku. Jak się zapowiesz, to nawet upiekę ciasto. – Wzięła łyk kawy, po czym dodała: – Jedziesz na wakacje do Polski?

– Przecież wiesz, że mam skomplikowane relacje z mamą, odkąd się rozwiodłam. Jej zdaniem dopuściłam się skandalicznego czynu, i to na własne życzenie.

– Czyli nic się nie zmieniło.

– Nic, w tej kwestii absolutnie nic. Wciąż jestem wyrodną córką – skwitowałam, łyżeczką ścinając czubek śmietanki, która zaraz zniknęła w moich ustach.

Kiedy ja bawiłam się słodkim obłoczkiem dryfującym po powierzchni czekolady, Aśka zaczęła z innej beczki.

– A nigdy nie zastanawiało cię, że ty i twój były mieszkacie w jednym mieście, które przecież nie jest duże, a jakimś cudem nigdy, ale to nigdy na siebie nie wpadliście?!

– Nie – ucięłam, jednym ruchem zatapiając resztę śmietanki w czekoladzie.

– I nie ciekawi cię, co u niego?

– Nie.

Pod wpływem mojego energicznego mieszania czekolada chlapnęła na stolik, choć sama nie wiem, co chciałam wymieszać, skoro prawie całą śmietanę już zjadłam.

– No dobra, rozumiem. Mam nie drążyć.

– Tak.

– Potrafisz budować dłuższe zdania?

– Tak.

– Właśnie widzę – stwierdziła. – Jakoś ci humor nie dopisuje. Domyślam się, że wczorajszy wieczór nie wypalił – podsumowała, odstawiając filiżankę na spodek.

Chyba nie znałam drugiej osoby, która potrafiła wypić wrzątek w takim tempie – talent godny podziwu.

– Znasz mnie aż za dobrze – westchnęłam.

– To kiedy planujesz kolejny najazd na lokal w celu znalezienia kopulatora?

– O, jak ładnie to ujęłaś.

– Wspięłam się na intelektualne wyżyny, żeby nazwać rzecz po imieniu!

– Widzę właśnie. – Zaciągnęłam się zapachem czekolady. – Po ostatnim fiasku siadło mi morale. Lada moment mam miesiączkę. Poczekaj, zerknę w kalendarz – odparłam, szukając telefonu w torebce.

– To nie jesteś na tabletkach?

– Uprawiam seks dwa razy do roku. Czy naprawdę opłaca mi się szprycować chemią przez pozostałe trzysta sześćdziesiąt trzy dni?

– A nie boisz się, że skończysz z nieplanowanym dzieckiem?

– Bez prezerwatywy nikt do mnie nie podejdzie.

– Prezerwatywa? Przecież może pęknąć!

– Wtedy będę się bardziej martwić o infekcję. A jeśli chodzi o ciążę, to wezmę tabletkę „po”.

– Chyba na infekcję bierze się tabletkę!

– Globulkę. Zresztą, Aśka, daj spokój. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, są sposoby, wierz mi.

Popatrzyła na mnie niepewnie, a po chwili jej twarz rozjaśnił rozmarzony uśmiech.

– Ja to ci czasem nawet zazdroszczę.

– Niby czego? – rzuciłam zrezygnowana.

– Tych emocji! Żeby tak zaszaleć, poczuć się kochaną, pożądaną. Mieć motyle w brzuchu i zawrót głowy po każdym pocałunku.

Zerknęłam na nią trochę zaskoczona tym natłokiem słów.

– Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz, ale ostatnio moje jedyne przeżycie sprowadza się do tego, by to się w ogóle udało. – Wydęłam usta niepocieszona moim niedawnym amantem.

Aśka oprzytomniała trochę i z planety „Fantazja” twardo wylądowała na Ziemi.

– A wibrator?

– Nie ma rąk, żeby mnie dotknąć, ani feromonów, żeby pobudzić, aczkolwiek tak – jest w użyciu.

– Racja, ciężko kawałkiem gumy zastąpić człowieka. Wniosek: najlepszy jest mąż.

– Dla ciebie – zdecydowanie.

Wydęła usta, trawiąc moją odpowiedź.

– Właściwie, jak się zastanowię, z kim było mi najlepiej… Czy mogę podrzucić ci troje dzieci, żebym pokazała mojemu mężowi, jak się za nim stęskniłam? – Aśka spojrzała na mnie błagalnie.

– Jasne, odstaw je o osiemnastej i róbcie czwarte. – Odłożyłam telefon z kalendarzykiem. I tak nie miałam żadnych planów na wieczór, więc nie było co sprawdzać.

xxx

Wyszykowałam Antka do przedszkola. To mój zuch. Do sali wchodził jak wielka szycha, nigdy się nie ociągał. Stawał pośrodku i mówił:

– Antek, przybyłem. – Odwracał się i puszczał do mnie oczko.

Po tym wstępie wiedziałam, że bez obaw mogę lecieć do pracy, do której miałam niedaleko – budynek widać z okien mieszkania. W biurze zazwyczaj zjawiałam się pierwsza. Zaraz po przyjściu tradycyjnie zaparzałam kawę i kierowałam się do swojego stanowiska.

Nadszedł koniec miesiąca, więc musiałam sprawnie rozliczyć wydatki domowe, nim zajmę się projektami. Ciekawe, ile osób w firmie było w podobnej sytuacji jak ja. Zerknęłam na arkusz Excela, który ewidentnie wykazywał brak funduszy na moim koncie. Cienko – pomyślałam.

Lubiłam swoją pracę, miałam naprawdę świetne warunki: trzy czwarte etatu, dogodne godziny. Cztery w ciągu dnia musiałam wyrobić w czasie biurowym, pozostałe dwie – jak mi wygodniej. Przywilej samotnej matki. Jeśli w trakcie projektu napotykałam problem, mogłam poprosić jedną z dziesięciu osób w zespole o pomoc. Zawsze znalazł się ktoś chętny, by służyć poradą. Gdy Antek chorował, nikt nie robił trudności, bym wzięła wolne. Miałam kontakt z klientami, prezentowałam im nasze polimery, omawialiśmy cele badań – satysfakcjonowało mnie to i było ciekawe. Atmosfera w biurze? Ekstra! Czasem nawet kawka czy pogaduchy.

Jedyną moją bolączkę stanowił brak możliwości awansu. A ja chciałam się rozwijać, piąć się po szczeblach kariery.

Wiedziałam, jak działa korporacja. Szefowie starali się wycisnąć maksimum wydajności przy minimum nakładu. Rozumiałam to założenie. Znałam strategię przyznawania awansów, naprawdę nie jest to trudne do ogarnięcia. Managerowie personalni dostawali pulę roczną i musieli tak nią rozporządzać, żeby zużyć całą lub wykorzystać jak najmniej, o ile to tylko możliwe. Należało promować osoby, które po pierwsze: wyrażają chęć uzyskania awansu, po drugie: są dobre, a mogłyby odejść do konkurencji, wówczas trzeba je zatrzymać w firmie.

Z kolei dobrzy, ale cisi pracownicy byli pomijani. Niestety, życie nie jest jak filmy, w których wciska się ludziom ułudę typu: „jeśli jesteś w czymś dobry, to w końcu cię dostrzegą i nagrodzą”. Nie w korpo. Dostrzegą cię z pewnością, ale skoro milczysz, to żaden manager sam z siebie cię nie awansuje. Co najwyżej dorzucą więcej obowiązków, skoro jesteś tak dobry i wydajny.

Była jeszcze trzecia grupa: osoby dobre, co do których wiadomo, że nie odejdą z korpo ze względu na trudną sytuację osobistą. Tych też się nie promowało. Stanowili tak zwany żelazny elektorat, wierni firmie z przymusu.

Poza tym awansu nie dostawali krzykacze perorujący, co im się należy, bo inaczej wszyscy zaczęliby krzyczeć. Managerowie nie promowali też szantażystów grożących tekstami typu: „jak mi nie dasz, to odejdę”. Istniała również kategoria awansów podbramkowych. Jeśli w zespole zostawał jeden spec z danej dziedziny, firma nie mogła go stracić. Wtedy managerowie zaczynali dbać o ten rzadki okaz za pomocą awansu.

Ja, niestety, znajdowałam się w grupie numer trzy – wiadomo, że nie odejdę, bo mam dziecko na utrzymaniu. Poświęciłam tej firmie wiele lat pracy. Byłam najlepsza, a moje statystki były najbardziej wyśrubowane. Jednak gdy tylko pytałam o awans, w odpowiedzi słyszałam, że to nie jest business need. Krótko mówiąc, mogłam wypruwać sobie flaki albo absolutnie nic nie robić, a efekt byłby ten sam. Po co się więc starać? Nie miałam motywacji, żeby ciągle być najlepszą, skoro to wnosiło okrągłe nic do sprawy mojego awansu. Ale tu odzywał się mój charakter. Po prostu wkurzało mnie, gdy rzeczy były robione na pół gwizdka, więc wykonywałam je tak, jak trzeba. Skutek był taki, że góra wiedziała, iż za minimum otrzyma jakość.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że awanse to grząski grunt. Wyróżnisz jednego pracownika, a zaraz usłyszysz dziesięć głosów: „dlaczego nie ja?”. Wiedziałam, że po awansie firma traciła doświadczonego managera, a zyskiwała niedoświadczonego dyrektora. Zresztą to powód, dla którego łatwiej zatrudnić osobę z zewnątrz, niż promować jednego z dotychczasowych pracowników. Ale czy to oznaczało, że trzeba zmienić pracę, aby uzyskać awans? Robotę miałam po sąsiedzku, dosłownie trzysta metrów od domu, więc nie chciałam szukać nowej.

Przewinęłam arkusz Excela, by sprawdzić alimenty. Schodziły punktualnie każdego miesiąca, ale ich nie tykałam, bo moja przekorna dusza mi na to nie pozwalała. To pieniądze dla Antka, nie dla mnie. Westchnęłam pod nosem. Naprawdę niewiele mi pozostało.

Zamknęłam folder i otworzyłam plik z CV. Na czym to ja utknęłam? Spojrzałam na dokument, którego nie aktualizowałam od siedmiu lat.

– Aneta, masz chwilkę?

Uniosłam głowę w kierunku mojego personalnego. Zamknęłam CV, żeby nie zobaczył, co robię.

– Mogę mieć.

– Przyjeżdża sponsor z Chin. Trzeba się nim trochę zająć, skoro wybiera się z tak daleka.

– I co w związku z tym? – Odsunęłam się od biurka, żeby lepiej widzieć szefa.

– Wiem, że masz wolne weekendy…

– Nie ma mowy – wystrzeliłam, nim skończył zdanie. – Skończyłam z przysługami. Nie doglądam nikogo, nie pomagam przy nie moich projektach, nie zastępuję na chorobowym. Zawsze to robiłam i co dostałam w dowód wdzięczności?

Spuścił głowę, bo już wiedział, do czego zmierzam.

– No właśnie. Nic. Chcę tego awansu, Robert.

– Aneta, nie mogę, mam związane ręce.

– Tak jak ja w sprawie Chińczyków, przykro mi.

– Poczekaj – przegarnął bezradnie włosy – porozmawiajmy na spokojnie. Teraz nie mogę nic obiecać, może w następnej rundzie awansów.

– Czekam na tę rundę od siedmiu lat! – Wstałam podenerwowana i podeszłam do niego. – A wiesz, co w tym wszystkim jest najbardziej wkurzające? To, że jestem najbardziej doświadczoną liderką projektu, a mimo to zarabiam mniej niż osoby, które zostały zatrudnione wczoraj! Mają zero doświadczenia, a dostają więcej, bo wzrosła rynkowa stawka za to stanowisko. Tymczasem ja nie dostałam żadnego wyrównania! Nigdy nie renegocjonowaliście mojego kontraktu, a kiedy to sugerowałam, zbywałeś mnie tanią gadką. Właściwie bardziej opłaca mi się zwolnić i zatrudnić na nowo!

– Straciłabyś pozycję seniora i przywileje.

– Ale moje zarobki byłyby wyższe! Ot, paradoks! A przywileje? Nie rozśmieszaj mnie! Mogę ci oddać kupony do Starbucksa! Chyba macie jakieś narzędzia w tej firmie, żeby zatrzymać pracownika. Przecież musicie coś mieć! – Spojrzałam na kamienną twarz Roberta.

Pewnie takie wyrzuty słyszał już niejednokrotnie. Krew zagotowała się we mnie ze złości. Przecież znał mnie od siedmiu lat. Naprawdę planował potraktować mnie jak resztę?

– Świetnie. – Wyrzuciłam ręce w górę, jakbym chciała zademonstrować wybuch granatu. – Rozumiem. Twoje milczenie jest bardziej wymowne niż słowa. Dla firmy jestem po prostu zbędna! Rewelacja! Moje wymówienie znajdziesz dzisiaj na biurku.

– Aneta, zapędziłaś się trochę. Nie chcesz pomóc, rozumiem, spytam kogoś innego. Nie ma powodu, żeby od razu się tak unosić. Przemyśl wszystko na spokojnie.

– Przemyślałam! – wpadłam mu w zdanie. – I wiesz co? Żałuję, że podjęłam tę decyzję tak późno. W innej firmie już dawno byłabym na stanowisku dyrektora!

– Aneta, zostawmy tę rozmowę na nasze jeden do jednego.

– Ja już zakończyłam TĘ rozmowę. Nie ma czego przekładać.

Wróciłam do biurka i otworzyłam swoje CV, żeby Robert mógł się przekonać, czym się zajmowałam. Popatrzył na mnie ewidentnie niezadowolony. Cóż, ja też nie byłam w skowronkach.

Kiedy poszedł do swojego gabinetu, zaklęłam pod nosem. Cholera, mogłam poczekać z tym wybuchem do czasu, aż znajdę jakąś ofertę! Teraz nie było już odwrotu, bo chyba spaliłabym się ze wstydu. Słowo się rzekło, więc trzeba działać. To powinno mnie solidnie zmotywować do intensywnych poszukiwań i nauki samokontroli!

Rozdział 2

Aneta

Wypatrzyłam ofertę pracy. Pierwsza tura rozmów poszła chyba dobrze. Miłe panie z HR prowadziły wywiad uprzejmie, choć skrupulatnie. Musiałam rozwiązać hipotetyczne problemy i oczywiście odpowiedzieć na abstrakcyjne pytania. Nie mam pojęcia, w jaki sposób miały pokazać moją osobowość i to, jak radzę sobie ze stresem. Ogólnie rzecz biorąc, po półtoragodzinnym maglowaniu czułam się wypompowana.

Siedziba firmy mieściła się w Moguncji. Typowy biurowiec z lat siedemdziesiątych w zgniłozielonym odcieniu, nic nadzwyczajnego. Firma z tradycjami, znalazłam kilka informacji na temat jej założyciela i ogólnej kultury. Niewiele mieli tego na stronie. Widać było, że to lokalna firma, a erę rozwoju stron internetowych raczej przespała. Z ledwością dotarłam do zdjęcia CEO, o pozostałych dyrektorach nie było nawet wzmianki. Na szczęście wystarczyło to, co miałam.

Na pytanie o to, jakie wartości są najważniejsze, żeby firma oferowała najlepszą obsługę klienta, rzuciłam trzy hasła z ich strony, co wywołało szerokie uśmiechy na twarzach pań z HR. Po uściskach dłoni i wymianie wszelkich uprzejmości skierowałam się do windy. Kiedy wcisnęłam parter, ktoś nagle zatrzymał drzwi.

– Przepraszam, że w ostatniej chwili – odezwał się jegomość, wpadając do windy, po czym zerknął na wyświetlacz. – Świetnie się składa, ja też na dół, tylko jeszcze niżej.

Spojrzał na mnie, wciskając poziom garażowy. Uśmiechnęłam się. Gość wyglądał na sympatycznego. Ciemny blondyn w okularach i garniturze, czyli jakieś wyższe stanowisko. Większość chodziła w koszulach bez krawatu i garniturowych spodniach. A ci, którzy znajdowali się na najniższych szczeblach, mogli nosić się na luzie – i tego im zazdrościłam.

– Chyba nie widziałem tu pani wcześniej – zagadnął nieznajomy.

– To by się zgadzało. Nie pracuję tutaj.

– Cóż za niepowetowana strata. Co zatem panią do nas sprowadza?

– Rozmowa kwalifikacyjna.

– A więc jest szansa, że jeszcze panią zobaczę. – Facet uśmiechnął się szerzej.

– To zależy od efektów tej rozmowy – odpowiedziałam, wysiadając z windy. Zamierzałam machnąć mu na do widzenia.

– W takim razie wolę nie ryzykować! – Wyskoczył z windy w ostatnim momencie, zanim ta ruszyła na dół. Rzucił okiem na zegarek. – Czy dałaby się pani zaprosić na kawę?

Zamurowało mnie. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby mężczyzna tak bezpośrednio do mnie zagadał. Nie jestem pięknością, za którą ogląda się rzesza fanów, pogwizdując pod nosem. Ot, przeciętna, jakich wiele. Dlatego schlebiało mi zachowanie tego gościa, właściwie nawet bardzo. Plus dziesięć do samoestymy! Opuściłam nieśmiało wzrok tylko po to, by zatrzymać go na jego dłoniach w poszukiwaniu obrączki na palcu, ale jej nie dostrzegłam. No proszę, cóż za korzystny zbieg okoliczności.

– Z miłą chęcią – zgodziłam się po chwili wnikliwej analizy.

– Znakomicie. Tuż za rogiem jest całkiem przyjemna kafejka. Dają naprawdę dobrą kawę, więc zapraszam.

Skierowaliśmy się do wyjścia. Na dworze świeciło słońce, ale było dość chłodno. Przyspieszyliśmy kroku. Lokal od razu wpadł mi w oko. Wnętrze skąpane było w miodowym świetle. Z sufitu na czarnych kablach zwisały wielkie żarówki z fikuśnie wywiniętymi żarnikami.

Kiedy mój towarzysz otworzył przede mną drzwi, zapach jego wody kolońskiej musnął moje nozdrza. Zaciągnęłam się ukradkiem, przymykając oczy. Naprawdę brakowało mi mężczyzny. Może zapach nie bardzo w moim typie, ale i tak działał cuda, bo dreszcz przeszedł mi po skórze.

– Kafejka wygląda naprawdę przyjemnie – zagaiłam, rozglądając się za stolikiem.

– Tak, wiem, to taka nasza lokalna perełka. Jeśli nie jest pani przekonana, czy chce pracować w tej firmie, to warto choćby dla tego lokalu.

– Ma pan rację, trzeba mieć priorytety!

– Zgadza się – zaśmiał się krótko. – Co zamówić?

– Dla mnie macchiato – odparłam bez zawahania. – Usiądziemy przy oknie?

– Brzmi dobrze, zaraz wracam.

Podszedł do baru, a ja skierowałam się do stolika. Siadłam na hokerze i obserwowałam, jak przechodnie siłowali się z wiatrem, który podmuchami zamiatał śmieci. Wpatrywałam się także w budynek, który być może stanie się moim nowym miejscem pracy.

– Zaraz przyniosą – powiedział, siadając obok mnie, po czym zerknął na zegarek. – Christopher Brink – dodał i wyciągnął do mnie rękę.

– Miło mi, Aneta Pilarczyk.

– Mówisz więc, że miałaś u nas rozmowę. A na jakie stanowisko aplikujesz?

– Project manager w dziale Science.

– O, naprawdę? – zaśmiał się dość głośno.

– Nie wiedziałam, że to takie śmieszne stanowisko.

– Stanowisko bardzo poważne – rzekł, gdy przyniesiono nam kawę. – Ale dosyć o pracy. Mieszkasz w Moguncji? – Zerknął na mnie zza okularów. Błękit jego oczu przysłoniły na wpół spuszczone powieki. Przystojniak.

Zamrugałam szybko, przywołując się do porządku.

– Nie, w Wiesbaden.

– Ja mieszkam tutaj – rzekł beztrosko, wsypując cukier do filiżanki. – Wygodniej, jeśli chodzi o pracę, a potem odbieram syna. Szkoła jest niedaleko, więc jest mi to na rękę. Moguncja mi odpowiada, choć ma swoje minusy, na przykład wcześniej nie widziałem tu tak pięknej kobiety. – Christopher uśmiechnął się szerzej.

Kolana zmiękły mi na te rewelacje. Całe szczęście, że już siedziałam.

– Nie sądzę jednak, żeby to stanowiło dla ciebie problem?

Zerknęłam na niego zaskoczona tak bezpośrednim pytaniem o partnerkę, a jednocześnie zbita z tropu. Syn? Jaki syn? Przecież poddałam jego dłonie wnikliwym oględzinom!

– Problem? – zająknęłam się. – Nie, faktycznie, przynajmniej nie w tym znaczeniu. Chociaż zbyt duża liczba pięknych kobiet to konkurencja na wąskim rynku wolnych mężczyzn.

Christopher uśmiechnął się na te słowa. Teraz oboje zyskaliśmy pewność, że rozglądamy się za kimś. Moje uszy zapłonęły z zawstydzenia, bo właśnie się przyznałam, czego szukam.

– Ja też mam syna – dodałam, żeby zmienić temat i odwrócić uwagę od mojej wcześniejszej wypowiedzi. Poza tym musiałam dowiedzieć się czegoś więcej o jego dziecku. – Ma na imię Antek i ma sześć lat.

– Cóż za zbieg okoliczności. – Przegarnął włosy. – Mój jest dwa lata starszy. Chyba nie zauważyłem u ciebie obrączki. Pewnie wychodzę na staromodnego przez to, że szukam takich symboli.

– Jestem rozwiedziona.

– Ja też. – Przestał mieszać kawę i przyjrzał mi się jeszcze dokładniej.

Pod wpływem jego spojrzenia ciarki przeszły mi po kręgosłupie, aż się wyprostowałam.

– Może jak dostaniesz posadę, to przeprowadzisz się tutaj? Ceny niższe, wygoda, jeśli chodzi o dojazd do pracy, no i ja będę w pobliżu.

– Ach te priorytety… – Mało się nie zakrztusiłam po jego podsumowaniu.

Christopher nie owijał w bawełnę, od razu przechodził do sedna. Uśmiechnęłam się zalotnie.

– Sęk w tym, że Moguncja mi się nie podoba. Wiesbaden jest jak pudełko czekoladek, a Moguncja…

– Została mocno zbombardowana ze względu na znajdujące się tu zakłady chemiczne – wyjaśnił pośpiesznie.

– Zgadza się i zdaję sobie sprawę, że to wpłynęło na obecny wygląd miasta. Chodzi o to, że nie za dobrze je zrekonstruowano.

– Chyba nie było tu rekonstrukcji – wpadł mi w zdanie, kiedy ja głowiłam się, jak go nie urazić. – Raczej stawiali budynki na pałę. – Podrapał się w skroń. – Muszę przyznać, że gdyby spadła tu teraz jeszcze jedna bomba, to mogłaby poprawić ogólną estetykę miasta.

– Och, to brutalne!

– Powiedzmy, że Moguncja ma inne zalety poza urbanistyką.

– Chyba jeszcze ich nie poznałam.

– Z miłą chęcią zademonstruję – zaoferował, znowu zerkając na zegarek. – Niestety innym razem, bo teraz muszę już lecieć. Było mi bardzo miło. Zapiszę ci swój numer telefonu. Odezwij się, gdy dostaniesz wyniki z rozmowy.

– Naprawdę już uciekasz? – Nie mogłam uwierzyć, że trzeba się pożegnać, kiedy ledwie się poznaliśmy.

– Niestety, obowiązki, ale pierwsze lody przełamane! Rozkoszuj się kawą, cały dzień przed tobą – dodał, chwytając torbę.

– Dziękuję, nie ma to jak filiżanka kawy w samotności – rzuciłam, nie ukrywając zawodu.

– Chyba tylko rodzic jest w stanie docenić ten błogi stan. – Jego wzrok zatrzymał się na moich ustach.

Momentalnie poczułam na nich mrowienie. Przygryzłam niepewnie wargę.

– Masz rację. Nieczęsto mogę wypić kawę bez nękania ciągłymi pytaniami. No cóż, powodzenia.

– Lecę. – Odszedł odprowadzany moim tęsknym wzrokiem.

Spojrzałam na jego numer zapisany na serwetce i mimo wszystko uśmiech rozjaśnił mą twarz.

xxx

Zapach potu unosił się wewnątrz sali, gdy grupka kobiet zapalczywie wymachiwała rękoma, przybierając pozy wskazywane przez instruktorkę. Rytmiczne łup-łup, które rozlegało się, gdy wchodziłyśmy na stepper, sprawiało, że obraz podskakiwał mi przed oczami. A muzyka wydobywająca się z głośników była tak głośna, że z pewnością słychać ją było trzy przecznice dalej. Słowem: aerobik w pełnej krasie.

– Przypomnij mi, dlaczego chodzimy na sport w soboty? – wyspała zziajana Aśka.

– Bo w tygodniu nie mam z kim zostawić Antka?

– No ale inne osoby uprawiają sport w tygodniu, bo to także jest praca, tylko że fizyczna! A my to robimy właśnie wtedy, kiedy powinno się mieć wolne, wcinać niezdrowe jedzenie, a ilość ruchów ograniczyć do niezbędnego minimum.

– Ja mam minimum ruchów w tygodniu, plac zabaw i dom. Plac zabaw – zawiesiłam głos, łapiąc oddech – na którym ja siedzę, a Antek szaleje z kolegami. A potem dom, przy czym sprzątania nie zaliczam do sportu.

– I to jest jawny błąd, bo to jest wysiłek fizyczny!

– Tak, ale to raczej nie jest cardio! Od tego się nie chudnie ani nie zyskuje lepszej kondycji. Nic się nie zyskuje, garb co najwyżej – cedziłam między jednym a drugim wdechem.

– Oraz brak wdzięczności – dodała Aśka. – Dla kogo my się staramy być takie wysportowane? Przecież ty nawet męża nie masz!

– Dla siebie to robimy, żeby czuć się dobrze!

– Dobrze to ja się czuję, jak zjem tabliczkę czekolady, leżąc na kanapie.

– I nie masz wyrzutów sumienia? – Przystanęłam, patrząc na nią z niedowierzaniem.

Gdy spojrzałam w lustro, dopadł mnie piorunujący wzrok instruktorki, więc wskoczyłam na step z gracją łani, nadrabiając układ w mgnieniu oka.

– Tego nie powiedziałam. Ale wiesz co? Właściwie to je mam. Przez takich zapaleńców jak ty!

– No nie przesadzaj! To, że raz w tygodniu uprawiam sport, nie czyni ze mnie zapaleńca.

– Czepiasz się szczegółów, kiedy ja tu szerszy obraz sytuacji staram się nakreślić. Cholera, złapałam kolkę. – Aśka wzięła głęboki oddech, schylając się do podłogi. – Przyznaj się! Poznałaś kogoś. Znalazłaś ojca dla Antka i teraz się zażynasz, żeby jegomość wybrał ciebie.

– Owszem, poznałam kogoś – wydyszałam, wymachując nogą tak wysoko, że coś mi chrupnęło w krzyżu. – Ale nie szukam ojca dla Antka – skleciłam z ledwością ze łzami w oczach.

– To po co chcesz dobrze wyglądać?

– Bo chcę się dobrze czuć! Aśka, nie wkurzaj mnie! – wysapałam. – Siedzimy po sześć godzin przed komputerem przez pięć dni w tygodniu. Chcesz kręczu szyi dostać? Zwyrodnienia stawów na starość? Rusz się trochę dla zdrowia, do jasnej ciasnej!

– Raz w tygodniu to i tak za mało.

– To ruszaj się częściej, ty akurat możesz!

– Samej mi się nie chce. – Aśka torpedowała każdą moją wypowiedź, wisząc, jak kukła, zgięta wpół.

– No to jeszcze w piątkowe wieczory możemy coś wcisnąć.

– Mąż by mnie chyba z domu wygonił. Piątki są dla nas, w sensie: dla mnie i dla niego.

– To nie wiem. – Chwyciłam stepper w ręce, by zrobić wymachy nad głową.

Instruktorce szło to zgrabnie. Ja wyglądałam, jakbym miała komuś głowę rozbić.

– Kup sobie psa.

– Zbieranie psiego gówna nie kwalifikuje się jako sport, choć faktycznie zmusza do skłonów.

Ostry głos instruktorki nakazywał dodać podskoki. No kurna, chyba przez to ducha wyzionę. Ale walczyłam, bojąc się reprymendy jak uczennica.

– Kup husky. Ponoć te psy muszą biegać kilka kilometrów dziennie, żeby im łapy nie zwyrodniały.

– Chcesz mnie zabić? Przecież ja kolki dostaję na głupim stepie!

– Zabić?! Nie, skądże! Staram się pomóc.

– Nie wygląda. Kogo poznałaś?

Muzyka dudniła tak głośno, że moje wnętrzności podskakiwały w jej rytm. Z trudem cedziłam słowa przez zadyszkę, starając się skoordynować ruszanie kończynami z konwersacją. Krople potu spłynęły mi po karku. Ledwie kojarzyłam fakty, a Aśka akurat teraz się rozgadała.

– Christopher – sapnęłam.

– Fajny?

– Tak.

Nastała chwila ciszy, podczas której Aśka patrzyła na mnie wymownie, ewidentnie czekając na dalszą część zwierzeń. Tyle że ja nie miałam nic więcej do dodania. Ech, trzeba było trzymać język za zębami!

– Aneta, bajkopisarką to ty nie będziesz. Możesz coś jeszcze o nim powiedzieć? Czy to już wszystkie jego przymioty, o których warto wspomnieć?

– Z ledwością oddycham…

Przyjaciółka zignorowała moją uwagę, próbując się rozciągnąć. Najwidoczniej kolka nie odpuszczała, tak samo jak Aśka.

– Spotkacie się?

– Nie wiem, to ja miałam zadzwonić.

– Iii? – Oczy mało nie wyszły jej z orbit.

– Dziękuję, drogie panie, to wszystko na dzisiaj – odezwała się instruktorka, kończąc moją katorgę.

Padłam na karimatę obok steppera i chwyciłam butelkę z wodą.

– Jeszcze nie zadzwoniłam.

– Czekasz na jakiś znak na niebie? Zezwolenie? Czy może sprawdzasz poranne fusy w herbacie, żeby móc to zrobić? – Aśka przyczłapała na czworakach i położyła się obok mnie.

– Przestań. – Machnęłam ręką, żeby ją uciszyć.

– Nie rozumiem, dlaczego do niego nie zadzwoniłaś, skoro opisałaś go tak wylewnie. Wolisz, żeby był niefajny?

– On jest z firmy, do której aplikuję, więc na razie podchodziłabym do tego ostrożnie. Nie szukam nikogo na stałe, podczas gdy on… Chyba byłby zainteresowany czymś poważniejszym.

– Skąd ta pewność?

– Raczej przeczucie.

– Wczoraj mnie kolano rwało. – Aśka przyciągnęła nogę do brzucha, by pomasować rzepkę.

– Bardzo mi przykro. – Spojrzałam na nią zbita z tropu.

– Myślałam, że idzie na deszcz, ale dzisiaj świeci słońce i gorąco jest jak diabli, więc jeśli chodzi o przeczucia, to daruj sobie. Po prostu spróbuj. Co ci szkodzi?

– Nie jestem przekonana. Nie szukam związku.

Aśka już miała to skomentować, ale nie dałam jej dojść do głosu.

– Może to się zmieni – dodałam pospiesznie. – Kiedyś. Ale to jeszcze nie ten moment. Przyjaciel, ktoś, kto pomógłby mi w codzienności…

– Aneta, to już prawie cztery lata. Jak długo chcesz jeszcze czekać? Młodsza nie będziesz. Poza tym przyjaźnie damsko-męskie nie istnieją, zaraz wszystko robi się skomplikowane.

– Wiem i dlatego nie zadzwoniłam.

– Więc co? Znowu będziesz szukać kopulatora? – westchnęła. – Próbujesz dzisiaj?

– A pójdziesz ze mną?

– Ja mam swojego w domu z dziećmi, to po co mam iść?

– Bo nie chcę być sama. Wtedy czuję, jak jestem żałosna.

– Nie jesteś. Poza tym gdybyś bywała sama w klubach, robiłabyś to częściej. Obyłabyś się z płcią przeciwną. Przypomniałabyś sobie, jak mogą wyglądać stosunki damsko-męskie. I uwaga: to nie musi być tylko seks. Zaszalałabyś krótko i intensywnie. Miała zwyczajnego chłopaka, jednego, drugiego i nareszcie wróciłabyś na normalne tory, dowiedziawszy się, czego chcesz.

– Oj, dziękuję, pani psycholog. Ale kobieta sama w klubie? Różnie to bywa… Wolę mieć towarzystwo.

– Z takim podejściem będziesz sama do końca życia.

– A co w tym złego?

– Właściwie to nie wiem.

Roześmiałyśmy się, padając na wznak.

xxx

Druga tura rozmów odbywała się z potencjalnym bezpośrednim przełożonym. Zostało troje kandydatów. Myślałam, że umrę na zawał, gdy okazało się, że naprzeciwko mnie siedzi Christopher. Uśmiechał się do mnie, a przynajmniej takie miałam wrażenie, bo ja zastygłam jak sparaliżowana.

Gdy się opamiętałam, starałam się udzielać wyczerpujących odpowiedzi, ale wśród aplikujących były osoby z większym doświadczeniem niż moje, więc nie potrafiłam ocenić, jak wypadłam. Natomiast definitywnie czuło się lepszą chemię między mną a szefem projektu. Mogliśmy sobie pozwolić na drobne żarty, podczas gdy inni siedzieli jeszcze sztywniej niż ja.

Po półtoragodzinnej rozmowie zaproszono nas do pokoju konferencyjnego, podczas gdy dyrektor wraz z osobami z HR miał odbyć naradę. Poszliśmy tam jak na skazanie, w kompletnej ciszy. Po intensywnym przesłuchaniu nie mieliśmy już sił na uśmiechy lub dowcipy.

W końcu wywołano moje nazwisko i zaproszono ponownie do poprzedniej sali. W środku zastałam Christophera, który zaraz podszedł do mnie.

– Gratulujemy! Witamy w firmie. – Uścisnął moją dłoń.

– Dziękuję – odparłam zszokowana. – To już wszystko? Egzamin zdany? – dopytywałam, nie wiedząc, czego się jeszcze spodziewać. Chyba została już tylko sala tortur.

– Widzę, że stres dopiero schodzi – zaśmiał się. – Byłaś najlepsza. Nie tylko doświadczenie, ale także podejście do hipotetycznych sytuacji oraz sposób prowadzenia rozmowy są ważne. A konwersacja z tobą była bardzo swobodna.

– Dziękuję – odpowiadałam nadal jak automat. – Gdy się trochę zrelaksuję, wtedy pozna pan mój prawdziwy potencjał konwersacyjny.

– Nie mogę się doczekać.

– Nie mógł mi pan poprzednio wspomnieć, że staram się o posadę w pańskim zespole? – spytałam nagle, dziwiąc się, że dałam radę sklecić tak skomplikowane zdanie.

– A zostałabyś wtedy ze mną na kawie?

– Na kawie? Ależ oczywiście.

– A czy zadzwoniłabyś do mnie?

Przełknęłam ślinę. Nie sądziłam, że rozmowa potoczy się w tym kierunku. Właściwie przyjęłam, że po ogłoszeniu dzisiejszej decyzji te tory zostały odcięte i już na nie wrócimy.

– I tak nie zadzwoniłam.

– Zgadza się, ale kiedy miałem większe szanse? – Spojrzał na mnie, a ja zaczerwieniłam się jak róża, po czym wbiłam wzrok w swoje buty. – To może zaczniemy od krótkiego tournée po biurze – zmienił temat, dostrzegłszy moje zakłopotanie. – Poznasz drużynę, może uda się też zajrzeć do CEO naszego wydziału. Choć na to bym nie liczył, to bardzo… zajęty człowiek.

– Spodziewam się, takie funkcje wiążą się z dużą odpowiedzialnością – dodałam, żeby widział, że poważnie podchodzę do pracy.

– Taaak, to też. – Nerwowo potarł czoło. – Ujmijmy to tak: jest bardzo wymagający.

– Może to i lepiej. – Nie bardzo wiedziałam, jak mam zareagować na jego zachowanie. Czy chciał budować ze mną więź zaufania, czy może sprawdzał, jaki mam stosunek do zwierzchników? Uznałam, że lepiej rozegrać to ostrożnie. – Przynajmniej jest ktoś, kto żywo interesuje się zadaniami działu, zamiast sączyć colę na jachcie – dodałam z uśmiechem.

– No, jeśli tak postawimy sprawę, to rzeczywiście – zaśmiał się, wskazując drzwi. – Zapraszam – rzekł krzepko.

Christopher właśnie miał otworzyć drzwi, kiedy te same otwarły się z impetem. Gdy zobaczyłam osobę, która się w nich pojawiła, zaparło mi dech. O kurwa…

– Cóż za niespodzianka – rozpoczął jowialnie mój zwierzchnik. – CEO naszego działu we własnej osobie. Dzień dobry! Zjawił się pan w najlepszym momencie, żeby poznać nowego członka zespołu. Pani Aneta Pilarczyk jest nowym project managerem – perorował.

Tymczasem ja nie wiedziałam, gdzie mam oczy podziać i czy w ogóle mogę oddychać.

Mój były miał być moim CEO?! Tego jeszcze nie grali. Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie, niż to zadziała!

Paweł nawet nie ukrywał wkurwu, który wykrzywił mu twarz. Milczał, ściskając klamkę, że aż kłykcie mu pobielały. Z kolei mnie wryło w podłogę. Stałam jak słup soli, niepewna, jak się zachować. Odezwać się swobodnie w stylu: „Witam, kochanie!” czy udawać, że go nie znam? A może powiedzieć, że już mieliśmy okazję się poznać? Noż kurwa mać! Dlaczego to musiało przydarzyć się właśnie mnie?!

Christopher dwoił się i troił, aby przełamać krepującą ciszę, skoro CEO wcale się nie kwapił, żeby mnie przywitać czy uścisnąć dłoń.

– Christopher, potrzebuję cię w moim gabinecie – przemówił w końcu nasz szef.

– Oczywiście, panie Pawle. Kiedy mam przyjść? – spytał Christopher, oczami wymownie wskazując na mnie. Pewnie wciąż się łudził, że CEO wykaże się odrobiną taktu i rzuci choćby „dzień dobry” lub „przepraszam, że przeszkodziłem w rozmowie”.

Jednak jedyne, co padło z jego ust, to zdawkowe:

– Teraz.

– Panie Pawle, niestety teraz jestem zajęty. Wprowadzam nowego pracownika. – Christopher wyglądał na zmieszanego brakiem obycia szefa, ale mnie jego zachowanie wcale nie dziwiło.

Mój były w pełnej krasie. Jak dla mnie nic się nie zmienił. Nawet zdania budował tak samo, czyli wyjątkowo zwięźle.

– Oprowadzę tylko panią Pilarczyk i zaraz do pana przyjdę.

– Teraz, Chris – powtórzył twardo CEO, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Panią manager powitam osobiście.

– Oczywiście, to przecież rodaczka. – Na twarz Christophera wypłynął uśmiech z odrobiną ulgi.

Szef działu jednak zauważył moje istnienie. Alleluja!

– Pewnie chcieliby państwo porozmawiać jak rodak z rodakiem. No nic, zostawiam panią w dobrych rękach. – Uścisnął mi dłoń.

Zamarłam, patrząc, jak się oddala.

Polecane…

 

 

Zapach Malin

On – zabójczo przystojny miliarder, szef mafii, który nieraz staczał pojedynek, by sięgnąć po swoje. Ona – piękna, młoda kobieta sukcesu… Tego nie znajdziecie w tej książce. Miłość nie jest przecież uczuciem zarezerwowanym tylko dla pięknych i młodych.

Natalia ma trzydzieści siedem lat, a młodzieńcze zauroczenie jest już dawno za nią. Jest żoną, matką, kobietą pracującą. Wydaje się, że niczego jej w życiu nie brakuje. Jednak wrzucona w rzeczywistość innego kraju, czuje się wyobcowana i samotna. Gdy po urlopie macierzyńskim wraca w znajome progi korporacji, jej uporządkowany świat staje na głowie. Błyskotliwy Daniel, który dotychczas pędził beztroski żywot samotnika, porusza w jej sercu dawno zapomnianą strunę namiętności.

Zapach Malin to erotyczna opowieść na pograniczu jawy i snu. Zwyczajna codzienność przeplata się w niej z nierzeczywistymi, choć niemal namacalnymi fantazjami. Autorka na stronach powieści plącze losy bohaterów, poddając ich próbom odległości, czasu, nieporozumień i niedopowiedzeń. Tworzy rozbudzającą zmysły historię, idealną na długie, jesienne wieczory.

 

 

Kusząca Wanilia

Magda jest przebojową kobietą w kwiecie wieku. Choć w pracy odnosi sukcesy, to jej życie prywatne jest dalekie od ideału. Jest gotowa na kolejny krok – małżeństwo i dzieci, los jednak decyduje inaczej. Zdradzona i porzucona przez partnera rzuca się w wir przygodnych znajomości. Mijają godziny, dni, miesiące, zegar biologiczny tyka, a żadne z marzeń Magdy się nie ziszcza aż do momentu pewnej imprezy firmowej, gdy w końcu zatrzymał się czas…

Autorka Zapachu Malin bierze pod lupę kolejną osobę z niemieckiej korporacji w Moguncji. Czy przypadkowe spotkanie w hotelu okaże się spełnieniem marzeń Magdy, czy tylko kolejną nauczką od złośliwego losu? Przekonaj się sama i przeczytaj klasyczny romans w nowej, erotycznej odsłonie.

 

 

Niewinna Brzoskwinia

Julita jest dojrzała kobietą, wiedzie ustabilizowane życie, a przynajmniej takie, które nie powinno już zanadto zmienić obranego kursu. W wieku trzydziestu ośmiu lat ma to, do czego dąży większość kobiet: stabilizację, rodzinę, pracę. Co prawda, jej małżeństwo nie należy do najbardziej udanych, ale które jest bez wad? W związku nie powinno postępować się zbyt samolubnie, dochodzić do skrajnych wniosków, kiedy osądzające oko społeczeństwa patrzy… I tak Julita od swoich młodzieńczych lat robi to, co słuszne, czyli to, co większość. Przecież tak wiele osób nie mogłoby się mylić.

Wszystko zmienia się pewnej nocy, gdy mąż Julity rezerwuje pokój hotelowy w rocznicę ślubu. Gdy za oknami jesienny wieczór tuli miasto do snu, w Julicie rozkwita nadzieja na odnowienie więzi z małżonkiem. Wszystko wygląda bajecznie aż do momentu, gdy mąż wręcza jej prezent.

Thorsten jest inżynierem i siatkarzem z zamiłowania, wiedzie żywot samotnika. Najbardziej lubi towarzystwo własnego kota. Spogląda na życie swego brata i w duchu jest zadowolony, że sam nie popełnił tylu błędów co on. Thorsten lubi, kiedy codzienność jest spokojna, przewidywalna i stateczna, właśnie to mu odpowiada. Tylko czasem trochę powiewa nudą… Tego wieczora, gdy postanowił przełamać rutynę, nie podejrzewał, że stanie się czyimś prezentem.

Czy Julita zgodzi się na trójkąt małżeński? Czy to uratuje jej związek? Czy warto podjąć ryzyko? Co bohaterka odkryje w sobie dzięki temu doświadczeniu?

A może życie zawsze powinno toczyć się utartym torem…?

Niewinna brzoskwinia to erotyczna opowieść o ludziach szukających miłości. To historia, która daje nadzieję na lepsze jutro. Przecież życie nie kończy się po trzydziestce.

 

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Polecane…