Więzy Miłości - Anna Wolf - ebook
NOWOŚĆ

Więzy Miłości ebook

Wolf Anna

3,8

1108 osób interesuje się tą książką

Opis

Olivier Marshall prowadzi w San Francisco oddział firmy ojca, lecz jego serce wciąż pozostaje w rodzinnym Carson City. Pewnego dnia zgadza się na plan, który od początku budzi w nim sprzeczne emocje. Najchętniej wypisałby się z tego szaleństwa, ale nie bardzo wie, jak to zrobić. Liczy na pomoc niebios i asystentki swojego brata, Poppy Smith. Szkopuł w tym, że kobieta uważa Oliviera za aroganckiego i zadufanego w sobie buca. Faktycznie mężczyzna z jakiegoś powodu próbuje jej dopiec na każdym kroku.

Z czasem zaczyna między nimi iskrzyć, więc Olivier postanawia odrobinę zmienić zasady gry. Tylko że drobne kłamstwo z jego strony staje się między tymi dwojgiem prawdziwą kością niezgody. Wszystko idzie w niewłaściwym kierunku, ponieważ Poppy znika. Na domiar złego w całą sprawę mieszają się członkowie rodzin obu stron. 
Co się wydarzy, kiedy Olivier ponownie spotka Poppy? I czy rodzinnej tradycji stanie się zadość? Czasem trzeba uważać na Las Vegas i rodzinę Tarasow…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (31 ocen)
15
4
6
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paulinam30

Z braku laku…

Przeczytam ale to chyba autorka coraz bardziej naciąga te książki. Mam wrażenie jak bym czytała wypociny z wattpada.
10
kul28

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
marzenaantoszewska

Całkiem niezła

Bardzo chaotyczna
00
AgnieszkaUh

Z braku laku…

Mocno odstaje od pierwszej części - zdecydowanie czegoś zabrakło.
00
madlenna1

Nie polecam

Dramat ...
00



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/Panczakiewicz Art.Design

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Joanna Błakita, Wiktoria Kowalska

Redakcja techniczna: Mariusz Gołdyn

Elementy graficzne w tekście

@Emill

Copyright © 2025

@ by Anna Wolf

@ for this edition by Wydawnictwo Wolf Sp. z o.o.

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-975546-5-8

Druk i oprawa: Abedik

Wydawnictwo Wolf

Wydanie I

Gorzów Wielkopolski 2025

Wydrukowano w Polsce

ANNA WOLF

Rozdział 1

Olivier

Siedzę w biurze ojca i przez otwarte drzwi obserwuję asystentkę mojego brata. Cholera, jest urzekająco piękna. Nie, to złe określenie, ona jest boska, a mnie na jej punkcie ponosi fantazja, nawet ta erotyczna. Tak, prezentuje się niczym Wenus z Milo. Dobra, chyba mi odbija, ale jeszcze żadna kobieta tak na mnie nie działała. To już trzeci raz, jak pojawiam się bez żadnego większego powodu u ojca w firmie. Jeszcze trochę, a zacznie się czegoś domyślać, co nie bardzo mi się podoba. Na razie wolę zachować swoje uczucia dla siebie, zwłaszcza że zgodziłem się na coś, na co nie do końca miałem ochotę. Tato umie być jednak przekonujący i mnie o to poprosił, a potem udowadniał, że to może wypalić, więc wszedłem w ten zakichany plan.

– Podać ci kawę? – pyta mnie dziewczyna swoim słodkim głosem.

– Tak – odpowiadam dość chłodno. – Z odrobiną mleka.

– Pamiętam.

– To dobrze, bo nie lubię się powtarzać – rzucam.

Nim wstaję z fotela, dostrzegam malujący się na jej twarzy grymas. Cóż, czasem bycie niemiłym procentuje, ale obawiam się, że nie w moim i nie w tym przypadku.

– Cześć, synu.

– Cześć, tato – witam się z ojcem, który pojawia się w gabinecie.

– Jakieś wieści?

– Budowa zgodnie z planem. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku.

– A to dobrze, dobrze. Nie możemy sobie pozwolić na jakieś obsuwy. Co tam – wskazuje na teczkę – dla mnie masz?

– Podpisy do aneksu. Chcą jeszcze coś umieścić i zażądali twojego.

– Ale twój jest tak samo ważny – stwierdza coś, o czym wszyscy wiedzą.

– Mówiłem im, ale nie chcieli słuchać. No nic, przynajmniej cię odwiedziłem.

– Koniecznie zajrzyj do matki.

– Umówiłem się z nią na lunch.

– Daj to. Podpiszę i będzie z głowy. A tak w ogóle to nie wiesz, gdzie twój brat? Miał być dzisiaj w biurze.

– Nie widziałem się z nim, nawet telefonów nie odbiera.

– Kawa dla panów – odzywa się Poppy, podchodzi do biurka i stawia na blacie dwie filiżanki. – Za kwadrans jest spotkanie, a…

– Coś nie tak? Nie radzisz sobie? – wyprzedzam ojca, chociaż wątpię, żeby on się tak do niej zwracał. Kurwa, że też muszę być chamem…

– Brakuje Ashera – odpowiada.

– Typowe – cmokam i upijam łyk kawy.

– Nie przejmuj się, Poppy. Jeśli się nie zjawi, Olivier – ojciec wskazuje na mnie – poprowadzi spotkanie razem z tobą.

– Co? – wypalamy jednocześnie.

– Znasz klienta, projekt, a z resztą pomoże ci panna Smith.

– To ja idę po dokumenty – mówi blondynka i ucieka, a nas zostawia samych.

– Musisz być dla niej taki? – pyta ojciec.

– Taki? Przypominam ci, że to był twój plan, więc nie zrzucaj winy na mnie i nie miej pretensji, że zachowuję się jak świnia.

– Jednak mógłbyś być milszy.

– Jeśli to zrobię, to nici ze wszystkiego – oświadczam, bo już jakiś czas temu stwierdziłem, że tak będzie najlepiej. Ale pożyjemy, zobaczymy. Może sprawa sama się rozwiąże.

Poppy

Nadęty dupek. Za kogo on się, do diaska, ma? Jeśli ma taki być przy każdym dodatkowym spotkaniu, to średnio widzę jakiekolwiek rozmowy z klientem. Chyba że się w końcu powstrzyma przed kąśliwymi uwagami pod moim adresem. Dzisiaj tego nie zrobił. Czułam się lekko zmieszana jego głupimi aluzjami przy naszym rozmówcy, aż miałam ochotę mu palnąć gadkę. W ostatniej chwili ugryzłam się w język, bo wyszedłby kwas, czego firmie nie potrzeba. Wystarczy, że Asher robi jej czarny PR.

– Mogłaś się lepiej przyłożyć do prezentacji – odzywa się, gdy zamykam mój notatnik po spotkaniu z naszym potencjalnym klientem.

– Mogłabym? Ależ ja, do cholery, byłam przygotowana – cedzę i wstaję. – W przeciwieństwie do ciebie – wytykam mu.

– A ty mi nie pomogłaś.

– Pomogłam najlepiej, jak umiałam.

– Czyli nie umiałaś – kwituje Olivier i wychodzi z pomieszczenia konferencyjnego.

Przysięgam, że mam ochotę go udusić. I jeśli on nadal taki będzie, nie zacznę go bardziej lubić, mimo że mi się podoba. Zresztą prawie od zawsze taki był w stosunku do mnie. Jedynie nasze pierwsze spotkanie przebiegło w całkiem miłej atmosferze, za to przy drugim stał się aroganckim zarozumialcem i do tej pory nim jest.

Cicho wzdycham i ruszam do mojego biurka. Uważam przy tym, żeby się nie natknąć na młodszego Marshalla. W końcu nie wytrzymam i coś mu powiem przy jego ojcu. Mam dosyć. To, że jestem pracownikiem, a oni właścicielami, nie oznacza, że Olivier Marshall może traktować mnie jak kawałek gówna.

Wściekła siadam przy biurku i zajmuję się swoimi zadaniami w firmie, a w międzyczasie popijam gazowaną wodę, która działa na mnie trochę kojąco.

– Dzień dobry, Poppy – rozbrzmiewa, a ja unoszę głowę znad dokumentów, nad którymi ślęczę, by nanieść poprawki.

– Ooo, dzień dobry, proszę pani.

– Mój mąż i syn u siebie?

– Pani mąż owszem, ale zamiast Ashera jest Olivier.

– Och, cudownie. Dziękuję – odpowiada pani Marshall i znika za drzwiami.

Wracam do mojej pracy przy papierach, którą znów po chwili przerywa mi, tym razem, wejście Abby i tego dupka Oliviera. Ukradkiem przyglądam się mężczyźnie. Nic nie mogę poradzić, że mimo swojego chamstwa i arogancji zaczął mi się podobać. Niedobrze. Nie powinno do tego nawet dojść. Ale zdaję sobie sprawę, że powoli zaczynam mieć przerąbane.

– Poppy – odzywa się do mnie Abby – może zechciałabyś pójść z nami na lunch? Zapraszam. Miło będzie pobyć w damskim towarzystwie

. – Zapewne ma dużo pracy, mamo. Prawda, panno Smith? – Oczy Oliviera wypalają we mnie dziurę.

– Bzdura, każdy musi jeść – prycha jego mama.

– Ja… On chyba ma rację – mówię niepewnie, a tak naprawdę chciałabym mu wyrzygać, że jest paskudny.

– Zazwyczaj ma. Ale praca lubi głupich, a żołądek jedzenie. Wstań i wychodzimy.

– To zostawię was same i zjawię się na kolacji – oświadcza jej syn.

Alleluja, niech nie idzie.

– Na kolację wychodzę z ojcem, więc wasza dwójka dotrzyma mi towarzystwa. Czasem zwykły lunch może wiele zmienić w życiu człowieka. – Jej słowa brzmią dość enigmatycznie, a ona sama puszcza do mnie oko i czeka, aż wstanę i oboje z nią pójdziemy.

– Dobrze, w takim razie chętnie – spoglądam hardo na jej syna i się uśmiecham – z wami zjem. To będzie przemiły lunch, czyż nie, Marshall? – rzucam kpiąco.

– Bardzo – prycha i rusza za nami.

Rozdział 2

Poppy

Następnego dnia zmierzam do biura. Co prawda trochę później niż zwykle, a to tylko dlatego, że musiałam coś podrzucić klientowi. I mimo że Carson City nie jest wielką metropolią, chociaż do małych nie należy, przejechanie z jednego końca miasta na drugi, zajmuje trochę czasu. Jednak lubię swoją pracę. To znaczy bardzo lubiłam, kiedy szefem był Grant. Niestety trochę to uległo zmianie, gdy stery przejął jego starszy syn. Niby pod kilkoma względami się nadaje, ale jakoś tak nie do końca. W sumie nie moja sprawa, z kim sypia szef, tylko czytanie w nagłówkach gazet o nim i jego podbojach erotycznych sprawia, że któreś z jego rodziców w końcu będzie miało dosyć. Jak znam życie, to jego mama nie zostawi na nim suchej nitki.

– Cześć – witam się z ochroną.

– Cześć, Poppy. Nie chcesz się tutaj ze mną napić kawy?

– Coś się stało, Martin?

– Nie – odpowiada, ale jego mina temu przeczy.

– No dawaj, zrzuć tę bombę. – Macham zapraszająco ręką.

– Na twoim miejscu bym tam nie wchodził.

– A niby dlaczego?

– Um – cmoka. – Jak coś, nie wiesz tego ode mnie.

– Martin?

– Marshall sprowadził sobie do biura jakąś dziunię. No wiesz, nie klientkę, tylko no…

– Panienkę na jeden raz?

– O to, to.

– Jezu drogi. Nie mam do tego człowieka siły – mamroczę.

– Mały zakładzik?

– A o co? – pytam z ciekawości, bo widzę, jak się Martinowi oczy świecą z ekscytacji.

– Z chłopakami i ze mną, że jeszcze dzisiaj będzie tutaj Abby Marshall.

– Nie sądzę. Ale jaka stawka?

– Po dwadzieścia dolców dla każdego.

– Zgoda. – Podaję mu dłoń, którą ściska. – Ech, idę tam, może jest już spokój – mówię z nadzieją, że jednak rozejdzie się po kościach.

– Yyy, weszli przed tobą jakieś dziesięć minut temu. A tak w ogóle, to dlaczego jesteś dzisiaj tak późno?

– Bo robiłam za kuriera – odpowiadam z przekąsem. – Niestety czasem muszę jechać na drugi koniec miasta, gdy coś jest pilnie jakiemuś klientowi potrzebne. A to aranżacja, a to plan budowy – wyjaśniam.

– To wszystko tłumaczy, ale nie liczyłbym na twoim miejscu na ciszę – rzuca.

– Aleś mnie pocieszył – prycham.

– Zakładzik – mówi śpiewnie, po czym znika za kontuarem.

Kieruję moje kroki prosto do windy, chociaż po chwili zmieniam plan i ruszam schodami. Im dłużej mi to zajmie, tym lepiej. Nie będę świadkiem tych jego bezeceństw. Nie żebym była święta, ale to praca, a nie burdel.

Gdy już jestem na miejscu, otwieram drzwi od klatki schodowej i ruszam dość szerokim korytarzem, a moje kroki tłumi szara wykładzina. Zbliżam się do biurka i nic nie słyszę, dlatego pełna optymizmu przekraczam próg mojego królestwa, a wtedy…

– Ja pierdzielę – mówię cicho pod nosem.

Na nic się zdało to, że nie skorzystałam z windy. Sądziłam, że zaliczy szybki numerek i zanim wejdę po schodach, będzie już po sprawie. Pomyliłam się, a skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać się do pracy. Odstawiam torebkę przy biurku. Odpalam laptop i ciężko siadam w biurowym fotelu. Żeby ich nie słyszeć, sięgam do szuflady po moje dość już sfatygowane, ale wciąż działające słuchawki. Włączam cicho muzykę, która tłumi odgłosy tej dwójki. W takich warunkach mogę się zabrać do przygotowania kolejnego projektu umowy.

*

Jestem tak zaabsorbowana pracą, że niestety dopiero po chwili reflektuję się, że ktoś stoi przy moim biurku. Pociągam za sznurek od słuchawek, które cicho uderzają o blat, a następnie unoszę wzrok.

– Przepraszam – kajam się na widok kobiety stojącej przede mną. – I dzień dobry, pani Marshall – witam się z mamą mojego szefa.

– Mój syn u siebie? – pyta, a ja zdaję sobie sprawę, że za drzwiami jego biura panuje cisza.

Czyżby tamta kobieta sobie poszła, a ja nie zauważyłam?

– Tak, ale nie wchodziłabym tam. To znaczy… lepiej, jak uprzedzę, że pani przyszła – mówię lekko zmieszana, co ona chyba wyłapuje, bo się prostuje i posyła mi blady uśmiech.

– Nonsens. Jeżeli on robi to, o czym myślę, to ma poważne kłopoty.

Ignoruje moje błagalne spojrzenie i bez pukania otwiera szeroko drzwi, po czym wchodzi do środka. Moim oczom ukazuje się parka uprawiająca seks, więc odwracam wzrok, zakładam słuchawki i zajmuję się swoją pracą.

Ot i przegrałam właśnie zakład oraz sporą ilość gotówki.

Abby

Stoję i cierpliwie czekam, aż mój syn, którego mam ochotę przełożyć przez kolano niczym małe dziecko i zlać mu dupę, mnie dostrzeże.

– Mówił… – odzywa się, bo zapewne założył, że to Poppy, i odwraca głowę. – Mamo, co ty tu…? Cholera! – Spycha półnagą dziewczynę ze swoich kolan, a następnie zaczyna poprawiać spodnie.

– Masz minutę, żeby pozbyć się tej… laluni z gabinetu – cedzę przez zęby, czując, jak krew pulsuje mi w żyłach.

– Kto pani dał prawo tak do mnie mówić? – Niewysoka brunetka poprawia swoje wyzywające ubrania i spogląda wprost na mnie.

– Kim ona jest? – pytam syna, ale ten milczy. Boże, nawet nie zna jej imienia? Dobrze, że Grant tego nie widzi. Naprawdę nie wiem, w kogo Ash się wdał.

– Katy – przedstawia się w końcu sama.

– Ty jej to powiesz, czy ja mam to zrobić? – Znowu pytam syna, który już doprowadził się do porządku.

– Mamo – słyszę nutę rozdrażnienia w jego głosie.

– A więc dobrze, Katy – zwracam się do kobiety. – Powiem to tylko raz i radzę ci mnie dobrze wysłuchać. To jest gabinet, a nie burdel. Jeżeli chcesz się zabawiać w ten sposób, to pomyliłaś adresy.

– Nie jestem dziwką – burzy się brunetka, a Ash chce chyba coś dodać, ale pokazuję mu, żeby milczał. Z nim rozprawię się później.

– Och, doprawdy? A jaka normalna dziewczyna idzie z nieznajomym do jego biura i uprawia z nim seks?

– To… to nie tak – próbuje się tłumaczyć. – On – wskazuje na mojego syna – w takim razie jest męską dziwką – wyrzuca z siebie.

Tutaj nawet nie będę polemizować, bo ona ma rację, której jej nie przyznam. Ten gagatek jest moim synem, ale czasem mam wrażenie, że wrodził się w jakąś nieznaną mi gałąź rodziny.

– Masz minutę na opuszczenie tego miejsca i gwarantuję ci, że nigdy już tutaj nie wejdziesz.

Katy rzuca mi krzywe spojrzenie, zbiera swoje rzeczy i zadziera wysoko podbródek, a następnie ignorując moją osobę, wychodzi. Czekam, aż zamkną się za nią drzwi, a kiedy to następuje, wbijam wzrok w mojego synalka, któremu mam ochotę dać karę oraz przełożyć przez kolano i sprać.

– Daruj sobie. Mam dwadzieścia sześć lat i mogę robić, co chcę – mówi zuchwale, nim ja zdołałam zacząć. Chociaż w sumie zaczęłam, kiedy tutaj wpadłam.

– Tak, ale poza tym biurem. Tam możesz się kurwić, ile wlezie, jednak tak, żeby nikt tego nie widział. Nie szargaj naszego nazwiska – upominam go.

– Rany, mamo – wzdycha. – Co cię ugryzło?

– Mnie? Mnie co ugryzło? A to dobre sobie. Masz – rzucam mu gazetę na biurko – czytaj.

Ash bierze przyniesiony przeze mnie brukowiec i przewraca kartki, a kiedy widzi ten konkretny artykuł, klnie pod nosem. A czego on się spodziewał? Że jego wyczynów nikt nie zauważy? Jesteśmy rodziną, która wspiera różne akcje charytatywne w naszym mieście. Grant i jego mama zapracowali na sukces, a potem pracowaliśmy na to oboje z mężem, a teraz nasza latorośl próbuje wszystko storpedować.

– Chryste – marudzi.

– Zadowolony? Musiałam schować przed ojcem gazetę, inaczej wyleciałbyś stąd z hukiem.

– To nie moja wina, że przyłapali ją półnagą, jak wychodziła ode mnie z…

– Masz miesiąc. Miesiąc na skończenie z tymi swoimi tanimi romansami i znalezienie sobie dziewczyny. Albo nieznajdywanie żadnej dziewczyny, może to wyjdzie ci na zdrowie.

– Taa… jasne – prycha.

– Nie pozwolę, żebyś szargał opinię naszej rodziny. Przez ciebie straciliśmy ostatni kontrakt, bo przespałeś się z córką naszego klienta.

– Ale to nie tak. Ona sama chciała – broni się.

– Wiecznie to słyszę. – Wymachuję dłońmi. – Ja nie żartuję, Asher. Albo zmądrzejesz, albo twój brat przejmie twoje stanowisko – oświadczam. Niestety z ich dwójki to Olivier jest bardziej odpowiedzialny.

– Nie możecie tego zrobić! – piekli się. – Ojciec oddał stery firmy mnie.

– Owszem, ale masz się zachowywać, a nie być playboyem. Dobrze o tym wiesz. Na razie jednak nie sprawdzasz się w reprezentowaniu firmy.

– Mamo – zaczyna do mnie warczeć.

– Rozmowa skończona, synu. Radzę ci się zastanowić, bo już mam dosyć krycia twojego puszczalskiego tyłka. To był ostatni raz i o ten raz za dużo – oświadczam. – Do widzenia i przemyśl moje słowa.

Wychodzę, mimo iż Ash mnie woła. W ogóle nie wrodził się w ojca. Ma tyle lat, a w głowie mu tylko panienki na jedną noc. Wzdycham i patrzę się na siedzącą za biurkiem Poppy, która rzuca mi spojrzenie. Dostrzegam, że znów ma słuchawki w uszach. Zapewne próbowała nic nie słyszeć z naszej rozmowy, ale i tak stara się na mnie nie patrzeć. Cholera, jest mi jej naprawdę żal, że musi wysłuchiwać tego, co ten osioł wyprawia za drzwiami. Ale już niedługo, jeśli on się nie poprawi.

– Jadłaś lunch? – zagajam.

Odkłada słuchawki na biurko, poprawia okulary na nosie i patrzy na mnie zdziwiona, jakbym zapytała o jakąś niedorzeczność.

– Jeszcze nie. Nie miałam czasu, proszę pani.

– W takim razie idziesz ze mną, ja też jeszcze nie jadłam.

– Ale Ash, to znaczy pan Marshall… pani syn…

– Obejdzie się bez ciebie. O ile mi wiadomo, każdemu przysługuje przerwa na lunch. A skoro wie, jak sprowadzać sobie tutaj panienki – nie hamuję się – to z pewnością jedzenie też potrafi zamówić. 

– Ale…

– Idziemy. Ale już, moja droga.

Czekam, aż Poppy weźmie torebkę. Po chwili wstaje, chwyta ją i razem wychodzimy z tej jaskini grzechu, której dzieje właśnie dobiegły końca. Jeśli nie, to nie nazywam się Abby Marshall.

Poppy

Niespełna kwadrans później wysiadamy z auta przed dobrze wyglądającą kafejką przy ulicy Carson. Wdycham letnie, ciepłe powietrze i za panią Marshall wchodzę do środka. Knajpka wygląda przyjaźnie i swojsko. Chociaż mieszkam w tym mieście od urodzenia, nigdy tutaj nie byłam. A najbardziej zaskakuje mnie fakt, że to miejsce nie jest dla elit, tylko stołują się w nim przeciętni obywatele tego kraju, tacy jak ja. Abby chyba nie za bardzo się przejmuje tym, w jakich lokalach jada, przez co jest przeciwieństwem syna, bo według niego im drożej, tym lepiej. Drogie nie oznacza dobre. Ale niech on żyje w tej swojej bańce, którą ktoś mu kiedyś przebije.

Rozglądam się i uśmiecham. Muszę jeszcze kiedyś tutaj wpaść. Wygląda na to, że mają bardzo dobre jedzenie, gdyż wszystkie stoliki są zajęte. Gwar rozmów, śmiech sprawiają, że się odprężam. Tak, tego mi właśnie było trzeba. Zajmujemy miejsce zaraz przy oknie, a już po chwili zjawia się kelner, któremu pani Marshall pokazuje, żeby się nie oddalał. Wybór i zamówienie lunchu zajmują nam mniej niż minutę. W sumie zamówiłam pierwszą rzecz z listy, a teraz zaczynam się bawić serwetką. Robi się odrobinę niezręcznie.

– Poppy, mam pytanie i proszę, żebyś powiedziała prawdę.

– Oczywiście, pani Marshall – mówię i miętolę w dłoniach papierową serwetkę, która niebawem się rozpadnie.

– Abby – poprawia mnie. – Jestem Abby. Pani Marshall to moja teściowa. Już tyle razy cię prosiłam, żebyś się tak do mnie zwracała. – Puszcza do mnie oko.

Kiedyś słyszałam, że to naprawdę świetna babka. Taka normalna, nikogo nieudająca i niechwaląca się pieniędzmi. A ma czym, bo jest naprawdę bogata.

– Dobrze – odpowiadam nieśmiało, jednocześnie cieszę się z tego spotkania. Muszę odpocząć od mojego szefa i liczę, że ktoś go w końcu utemperuje. Wiecznie zapomina o różnych sprawach, a może tylko udaje, bo mu się nie chce i myśli, że skoro ma mnie, to ja za niego wszystko załatwię? Tak może być.

– Ile razy Ash zabawiał się w biurze? – pyta, a ja krztuszę się właśnie pitą mrożoną herbatą. – Przepraszam cię, ale mój syn to casanova. Pieprzony pies na baby. I nie będę udawać, że o niczym nie wiem. Naprawdę staraliśmy się go dobrze wychować i nie mam pojęcia, co poszło nie tak.

– Niestety muszę się zgodzić, że różni się od brata – stwierdzam, chociaż Olivierowi też niczego nie brakuje, jeśli chodzi o bycie niemiłym.

– Zdecydowanie się różni. Dostał stanowisko, żeby się wykazać, żebyśmy wiedzieli, który jaką siedzibę dostanie na stałe. Ale wychodzi na to, że wykazuje się nie w tej dziedzinie, w której powinien – mówi, gdy ja staram się ukryć zainteresowanie jej starszym synem.

– Cóż, w tym tygodniu były już dwie – odpowiadam na wcześniej zadane pytanie i sama się krzywię na wspomnienie tych jęków i krzyków, jakie dochodziły moich uszu. Nie jestem święta, no ale to już przegięcie. Nie bardzo chciałabym, żeby Oli został szefem, więc mimo wszystko chyba wolę Ashera, chociaż to też niezbyt odpowiedni człowiek na ten stołek.

– Matko Boska. – Mama Ashera zakrywa dłońmi twarz. – Jeżeli on się nie zmieni, to słabo to widzę. Pozostanie nam posadzić na to stanowisko naszego młodszego syna.

Przygryzam wargę na wspomnienie Oliviera. Bardzo nie chciałabym z nim pracować. Bezduszny, zimny, egocentryczny facet. Do tego niestety tak nieziemsko przystojny, że majtki same spadają. I niestety moje też.

– Może jednak nie będzie tak źle – odpowiadam pocieszająco, licząc, że jej mąż wróci na to stanowisko. – Może weźmie groźbę na poważnie, bo ta firma jest dla niego ważna.

– To akurat wiem, ale tracimy klientów przez jego zachowanie. Kiedy tak pieprzy wszystko, co się rusza, działa na niekorzyść firmy. Aż się boję, co powie jego ojciec. Mój mąż jest zupełnie inny niż synowie – mówi z rozmarzonym wyrazem twarzy o panu Grancie.

– A jaka jest możliwość, że Olivier wróci? – zmieniam odrobinę temat rozmowy i udaję obojętny wyraz twarzy, mimo że ciekawość mnie zżera. 

– Dzwonił dzisiaj, że zjawi się w tym tygodniu – mówi, a ja zamieram na sekundę – i jest gotów przejąć główny dział. Stąd moja wizyta. Chciałam sprawdzić, jak się sprawy mają z Asherem.

– Och – sapię.

Niech to jasna cholera.

Całe szczęście, że kelner przynosi jedzenie i nie muszę się więcej odzywać. Wiadomość o powrocie bruneta lekko burzy moje myśli. Wiem, że to tylko zauroczenie. Jestem popieprzona, bo nie zniechęca mnie nawet to, jaki on jest.

*

Jakąś godzinę później, po zjedzonym lunchu, Abby podrzuca mnie do firmy. Dziękuję jej za posiłek i miło spędzony czas, a po kilku minutach wjeżdżam już windą na swoje piętro. Obserwuję zmieniające się na panelu numerki, aż w końcu drzwi się otwierają. Ledwo wysiadam z metalowej puszki, a do moich uszu dociera czyjś przejmujący krzyk. Niepewnie przekraczam próg gabinetu szefa, do którego drzwi stoją otworem. To, co zastaję, sprawia, że staję jak wryta na widok Asha rzucającego kwiatem o ścianę. W ostatniej chwili uchylam się przed kolejną lecącą rzeczą.

– Gdzie, do kurwy, byłaś?! – wrzeszczy na mnie.

– Yyy, na lunchu. Też mam prawo coś zjeść – tłumaczę się jak ostatnia idiotka.

– Pozwoliłem ci?

– Ale…

– Cisza. – Unosi rękę. – Skoro ja zostałem, ty też miałaś tu być.

Co za baran!

– Ale… – Znowu nie jest mi dane dokończyć, bo czyjaś dłoń ląduje na moim barku. Odwracam głowę i widzę pocieszający uśmiech starszej wersji Marshalla juniora.

– Poppy, poproszę dwie kawy. – Odzywa się jego ojciec.

– Oczywiście, panie Marshall. – Odwracam się na pięcie i zamykam za sobą drzwi. 

Jak ten Asher mnie irytuje. Chodząca męska dziwka i zakichany dziedzic rodu, który myśli, że chyba wszystko mu się należy. Łącznie z moim czasem. Tak jednak nie będzie. Ja tutaj tylko pracuję i nie dam sobą poniewierać, choć na razie chyba średnio mi to wychodzi.

Cicho wzdycham i ruszam do ekspresu. Robię kawę i napełniam nią dwie nieduże białe filiżanki. Co do kawy panowie Marshall mają takie same upodobania: czarna z łyżeczką cukru. Szkoda, że nie mam jakiejś trucizny. Chętnie bym dolała temu idiocie, może by się zastanowił dwa razy, zanim coś powie.

Po minucie stawiam filiżanki na tacy, biorę głęboki wdech i ruszam do gabinetu. Otwieram lewą ręką drzwi i wchodzę. Podczas gdy Ash morduje mnie wzrokiem, ja udaję, że tego nie widzę. Za cholerę nie wiem, o co znowu chodzi. Podchodzę wolnym krokiem, żeby czasem nie rozlać aromatycznego napoju, i staję przy biurku.

– Dziękuję, Poppy. – Były szef uśmiecha się w podzięce, kiedy stawiam przed nim filiżankę.

– Proszę bardzo. – Odwzajemniam uśmiech.

– A ja to co? – mówi z przekąsem jego synalek, gdy ja zaciskam zęby, żeby mu czasem nie nawciskać.

– Ależ proszę uprzejmie. – Sięgam do filiżanki i niby tak całkiem przypadkiem trącam porcelanę, której zawartość wylewa się mu na… krocze. Auć. Ups.

– Kurwa! – ryczy i wstaje jak poparzony. 

A tak, no bo jest poparzony. Ciekawe, jak długo nie będzie mógł używać kutasa? Na tę nieproszoną myśl o mało nie parskam śmiechem.

– Przepraszam. To było niechcący. – Robię nieszczęśliwą minę.

– Wynocha!

– Ash, do cholery, zachowuj się – karci go ojciec.

– Jezu – rzuca i rusza szybko do łazienki.

Nie robiąc sobie nic z jego krzyków, spoglądam na jego ojca, który puszcza do mnie oko. Czyli dobrze wie, że zrobiłam to specjalnie. Uśmiecham się pod nosem i pospiesznie opuszczam gabinet.

Jeden do zera dla Poppy Smith.

Asher

Kurwa mać, ależ boli. Zabiję kiedyś tę małą zołzę. Wiem, że zrobiła to specjalnie. Wiem też, że nie powinienem zachowywać się jak ostatni fiut, ale do cholery… Nalot matki i do tego przyłapanie mnie na pieprzeniu jednej z tych dziwek na jeden raz… To mi zjebało cały dzień. Dałem się ponieść emocjom, no i teraz cierpię.

Ściągam mokre spodnie i wchodzę pod prysznic. Letnia woda chłodzi moją lekko czerwoną skórę. Jezu, jak nic tydzień bez seksu. Nie dam rady go uprawiać w takim stanie. Całe szczęście, że jaja mam całe.

Po kilku minutach stania pod chłodnym strumieniem w końcu bardzo delikatnie wycieram mojego wacka i wkładam świeżą parę spodni bez bielizny, po czym wchodzę do gabinetu, gdzie zastaję wciąż raczącego się kawą ojca. Mimo swoich pięćdziesięciu siedmiu lat wygląda naprawdę dobrze. Widać, że mama o niego dba, a on wciąż za nią szaleje. Czasem zachowują się skandalicznie jak na ich wiek. I ona czasem coś mu wspomina o Vegas, ojciec się śmieje i całuje ją w czubek nosa. A tego kompletnie w ich zachowaniu nie rozumiem. To chyba jakaś ich tajemnica. Zresztą… takiej kobiety, jak nasza mama, to ze świecą szukać i chyba już podobnych nie produkują. Nie spotkałem ani jednej, która odmówiłaby mi seksu. Same puszczalskie. Szkoda, chociaż może nie…

– Posłać Poppy po jakiś żel chłodzący? – pyta ojciec z ubawionym wyrazem twarzy.

– Jezu, nie. Jest małą jędzą i chętnie bym ją udusił – rzucam.

– Ale tego nie zrobisz, bo nigdzie nie znajdę drugiej takiej, która jest odporna na twoje zakusy.

– Tato – wzdycham. – Też byłeś młody. Nie mów mi tylko, że żyłeś w celibacie – prycham.

– W celibacie nie, ale nie ruchałem wszystkiego, jak leci. A tak w ogóle widziałem dzisiejszą gazetę – oświadcza, a ja rzucam pod nosem coś niecenzuralnego.

– Mama już mnie dobiła i uświadomiła mi, czego chcecie.

– Tak? A można wiedzieć, co to takiego? – Dopija swoją kawę i wygląda na oazę spokoju, co przeczy temu, co sugerowała matka.

– Koniec z panienkami i mam sobie znaleźć dziewczynę w miesiąc – odpowiadam. – Rozumiesz? Miesiąc. A najlepiej jakbym unikał ich dla własnego dobra.

– Całkiem dobry pomysł.

– Który?

– Oba – śmieje się. – Ale skoro jest kij, to na końcu musi być marchewka.

– Mało tego. – Siadam wreszcie. – Zagroziła mi, że Oli przejmie moje stanowisko.

– Hmm… – Wydaje cichy pomruk i wygląda, jakby nad czymś myślał.

– Tylko mi nie mów, że popierasz ten idiotyczny pomysł. – Krzyżuję ręce na piersi. – Nie zgadzam się – protestuję. Bębnię palcami w mahoniowe biurko i lekko poprawiam spodnie, bo trochę mnie skóra piecze w wiadomym miejscu.

– Twój wizerunek niestety źle wpływa na firmę, synu. Natomiast Olivier… sam wiesz.

– To pieprzony sztywniak. Czy jego penis w ogóle widział jakąś cipkę w tym stuleciu?

– Nie zaglądam mu do łóżka, ale założę się, że też niejedną zaliczył. Poza tym nie moja sprawa, z kim sypiacie, dopóki to nie wpływa źle na interesy.

Cholera, ojciec jest bardziej dyplomatyczny od mamy.

– Firma jest moja – zaperzam się. – Kocham brata, ale on prowadzi filię gdzie indziej. A nawet jakby nie prowadził, to raczej we dwóch się tu pozabijamy.

– Na razie jeszcze jest moja. Mogę jednak wprowadzić małe modyfikacje planu. Jak nie zaczniesz uważać, w kim są zatapiane twoje rodowe klejnoty i jak często, to pociągnięcie ten wózek razem z bratem do spółki.

– Tato – fukam.

– Tak, tak, jasne. Trzymaj tego swojego puszczalskiego kolesia w spodniach, to nie wpadniesz przez niego w tarapaty. A teraz wybacz, ale muszę jechać kupić mamie kwiaty.

– Przegapiłem coś? Ma urodziny? – Poprawiam krawat, bo jakoś dziwnie zaczyna mnie uwierać.

– Nie. Ale wypada kupić od czasu do czasu kwiaty dla miłości swojego życia. – Puszcza do mnie oko, po czym rusza do wyjścia, jednak zatrzymuje się tuż przed drzwiami i się odwraca. – Jakbyś nie wiedział, a widocznie nie wiesz, Oli wraca w tym tygodniu – rzuca i wychodzi.

No i to byłoby na tyle.

Rozgoryczony swoją głupotą i wizją powrotu braciszka zabieram się do przeglądania umów. Podczas ich kartkowania zachodzę w głowę, jak się zemścić na tym małym, złośliwym karzełku o wyglądzie uczennicy. Obracam pióro w palcach i wpadam na doskonały pomysł. Cóż, może zbytnio ryzykowny, ale nie ma ryzyka, nie ma zabawy.

Kiedy po jakimś czasie spoglądam na zegarek, dochodzi szósta po południu, więc jak każdego dnia zaraz przez mój próg wejdzie Poppy. Odliczam do trzech i BUM, drzwi się powoli otwierają. Zachowuję spokój i uważnie lustruję sobie moją wchodzącą asystentkę. Jakieś metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, lekko kręcone blond włosy splecione w warkocz i do tego te śmieszne profesorskie okulary w czerwonej oprawce. Zupełnie do niej nie pasują. Uśmiecham się w duchu. Pora policzyć się z tą dziewuchą.

Och, Poppy, pożałujesz, że ze mną zadarłaś.

– Mogłabyś mi podać teczkę Hanka? – zwracam się do niej.

Kiedy ona idzie po dokumenty, ja udaję, że coś robię, ale kątem oka obserwuję, jak schyla się po segregator, który jest głęboko zakopany. Mam idealny widok na jej tyłek. Wstaję i bezszelestnie się przemieszczam. Przystaję tuż za nią i znienacka kładę dłoń na jej prawym pośladku. Mam zamiar wprawić ją w zakłopotanie, więc kiedy gwałtownie się prostuje, wcale nie jestem zaskoczony. Szybko jednak rewiduję swoje myśli, gdyż kobieta się odwraca, a furia w jej oczach aż błyszczy. Ostatnią rzeczą jaką widzę, jest jej pięść spotykająca się z moim lewym okiem. 

– Auu! Kurwa! – klnę.

– Jeszcze raz, to będzie nie tylko oko – oświadcza.

– Jezu, już mi przyrodzenie poparzyłaś.

– Widocznie za mało – cmoka, po czym wychodzi.

Ja pierdolę, ma przyłożenie jak bokser. Cholera, a może chodzi na jakieś treningi? Jeśli tak, to muszę chyba jednak uważać na to, co robię. I założę się o moją niemałą miesięczną wypłatę, że moja matka by jej jeszcze pogratulowała. Zmieniam też zdanie. Wolę łatwe panienki. Na jeden raz, bez zobowiązań.