Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Każda opowieść ma swoje reguły. I nie zawsze warto je łamać...
Emma Krasenko coraz lepiej odnajduje się w roli Lorett Nanose – czarodziejki na dworze okrutnego diuka Puissanta. Choć on nie spuszcza jej z oka, Emma zdobywa zaufanie rycerzy i służby, a jej pozycja w krainie, która miała być częścią literackiej fikcji, staje się coraz silniejsza.
Łatwo mogłaby zapomnieć, że to tylko książka, którą czytała w przeszłości… Jednak magiczny świat nieustannie jej o tym przypomina.
Gdy Leonard Montenegro – kapitan straży – okazuje jej coś więcej niż lojalność, Emma przekonuje się, że podejmowane przez nią decyzje mają niebagatelny wpływ na losy bohaterów książki.
Już wkrótce Emma stanie przed wyborami, które wystawią na próbę jej siłę, serce i zaufanie do otaczających ją postaci… Czy odmieni ich los, czy może pociągnie ich w stronę tragicznego zakończenia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 625
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kinga Parafińska
Ciernisty Pałac
Tom II
Miód
Emma zesztywniała, zabrakło jej tchu. Dłonie mężczyzny gładko spłynęły po jej talii. Pachniał cygarem i cynamonem. Niezwykła mieszanka. Czarodziejka zamknęła oczy, nie wierzyła, naprawdę zamierzał to zrobić. Ciemnowłosy nachylił się w jej kierunku. Czuła chłód bijący od jego ciała. Muskającą ją dłoń łatwo mogła pomylić z kawałkiem lodu. Usta miał miękkie, stanowczo do niej przylgnęły. „Jak ja się w to wplątałam?” – przeszło przez głowę Emmy. Nie mogła się teraz wycofać. Z całych sił zaciskała powieki. Mężczyzna pieszczotliwie odgarnął jej włosy, przyciągając ją wolną dłonią znacznie bliżej siebie.
– Długo zamierzasz jeszcze tak spać?
Zmieszana czarodziejka uchyliła zaciskane powieki. Niepewnie rozejrzała się dookoła; gdzie była? Powoli zaczynała sobie przypominać. Odsunęła od siebie twarz nachylającego się nad nią Punta, był zdecydowanie zbyt blisko. Zarumieniła się nieznacznie, przypominając sobie swój sen. Zapach lokaja był tym, co przez cały czas czuła. Zapach cygar i cynamonu. Musiał być w gabinecie diuka, zanim się spotkali. Nikogo innego nie było stać na tak drogie używki. Zwykle papierosy miały całkiem inny zapach.
Spróbowała się podnieść, czuła na sobie spojrzenia rycerzy z placu. Nie była to najbardziej komfortowa sytuacja. Punt powstrzymał ją, przyciągając ją z powrotem na swoje kolana.
– Jak jesteś zmęczona, leż dalej.
– Nie jestem aż tak zmęczona. – Westchnęła, lecz posłusznie nie poruszyła się.
Punt nieznacznie się uśmiechnął, naburmuszona mina kobiety rozbawiała go. Mimowolnie wsunął dłoń w jej włosy, były miękkie i jedwabiste. Mógł zrozumieć obsesję pokojówek w temacie czesania Lorett. Zsunął złotą wstążkę, rozpuszczając długi warkocz; Nanose nie zwróciła na to uwagi. Przymknęła oczy, jej twarz wypełniła błogość.
– Masz lodowate dłonie – mruknęła na wpół sennym tonem.
– Mam przestać?
Nie pytał, żeby naprawdę porzucić czynność. Niezależnie od jej odpowiedzi zamierzał robić, co chciał. Oboje o tym wiedzieli, dlatego Nanose nie planowała odpowiadać. Nie była pewna, kiedy przysnęła za pierwszym razem ani jak znalazła się na jego kolanach. Przyszła poczytać trochę w cieniu swojego ulubionego drzewa, Punt zjawił się jakby znikąd. Rozmawiali? Chyba rozmawiali. Nie była to szczególnie ważna rozmowa. Zadała mu kilka pytań, na które odpowiedział niesłownikowymi mruknięciami. Wkurzyła się i rozmowa umarła.
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną.
– Nie obchodzą mnie twoje obiekcje co do mojego wyglądu. – Prychnęła, odpychając jego dłoń ze swojego policzka. – Nie masz jakiejś pracy, którą powinieneś się zająć?
Punt udał, że się zastanawia nad odpowiedzią. Lorett o tym wiedziała, dlatego była rozdrażniona nawet bardziej.
– To nie miała być żadna obelga. – Westchnął, czując na sobie jej piorunujące spojrzenie. – Po prostu martwię się stanem twojego zdrowia.
– Od kiedy?
– Odkąd nie mogę bez ciebie żyć.
Nanose nie wiedziała, czy zacząć się śmiać, czy może lepiej było jakoś naprostować dwuznaczną odpowiedź lokaja. Miny rycerzy podpowiadały jej, że reakcja Lorett nie miała już żadnego znaczenia. Słowa Punta zostały przez nich już przetworzone i każdy w głowie zobaczył to, co chciał.
– Dlaczego wy wszyscy musicie mówić w taki sposób? – zamarudziła, zakrywając dłońmi oczy.
– „Wszyscy”?
Nie odpowiedziała. Nie miała dość siły czy ochoty teraz tłumaczyć, jak takie słowa pobudzają wyobraźnię otoczenia. Ani jemu, ani Leonardowi. Obaj mówili rzeczy, które były źle odbierane przez osoby trzecie. Plotki krążące po pałacu bawiły Lorett, jak i denerwowały w ten sam sposób. Przypomniawszy sobie, w jakiej sytuacji teraz była, wcale im się tak nie dziwiła. Leżąc z głową na kolanach lokaja, w żaden sposób nie zabijała narastających plotek.
– Już ci wystarczy? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Jeszcze nie – odpowiedział w zamyśleniu. – Możemy zmienić pozycję, jeżeli ci niewygodnie. Mogę trzymać cię za dłoń.
– Chyba jeszcze poleżę… – wymamrotała, odpychając jego rękę.
***
Diuk dość niecierpliwie przerzucał dokumenty na swoim biurku. Skupienie się na pracy nie wchodziło w rachubę, nie chciał tu nawet wracać. Gdyby nie Antos, nadal próbowałby wpłynąć na sny Nanose. Wciąż nie rozumiał, w jaki sposób mogła przed nim tak dobrze strzec własnych myśli. Nie mógł w żaden sposób sięgnąć do jej umysłu, zobaczenie zawartości było poza jego zasięgiem. Jakiekolwiek zaklęcie stosowała, było naprawdę dobre. Przygotowała się, wiedząc, że zacznie pracować na jego dworze? Niezależnie, ile wkładał energii w poszukiwania, nie mógł znaleźć równie dobrej techniki. Sama Lotos nie znała takiego zaklęcia.
Oderwał wzrok od raportu podatkowego z miasta, przybycie Antosa pozwoliło mu na moment oderwać się myślami.
– Co do twojej prośby, mój panie.
Zaskoczony sługa cofnął się przed szlachcicem, nie oczekiwał tak żywej reakcji. Nagła bliskość nie była normalnością.
– Mów – rozkazał niecierpliwie Puissant.
– No cóż. – Odchrząknął Hrasho. – Nie ma tu zbyt wiele do mówienia. Zajrzałem w medyczną kartotekę rodziny Montenegra, tak jak sobie życzyłeś. Nie znalazłem niczego wychodzącego poza standard. Same podstawowe przypadki, nic groźniejszego od przeziębienia czy naciągnięcia mięśnia.
Diuk odczekał chwilę, liczył na znacznie więcej. Widząc, że Hrasho nie zamierza nic więcej dodać, powiedział:
– I tylko tyle? Niczego się nie dowiedziałeś?
– Popytałem trochę wśród ludzi, czy nie zauważyli czegoś dziwnego – zaczął niepewnie.
– I?
– I to też nie przyniosło żadnych efektów.
Szlachcic w lekkim rozdrażnieniu zaczął rozmasowywać skronie. Zbyt wiele oczekiwał od tej poszlaki, nie mógł zawsze mieć racji. Może kobieta naprawdę zaczęła się interesować takimi sprawami dla samej siebie? Przebywała tyle czasu wśród ludzi, mogli wzbudzić w niej zainteresowanie. Nie dopuszczał żadnych innych czarodziei do swojego pałacu, z kim innym miałaby rozmawiać? Ludzie byli jej jedynym towarzystwem.
– Za to dowiedziałem się czegoś innego.
– Próbujesz mnie zdenerwować, Antosie? – W głosie diuka rozbrzmiała ostrzegawcza nuta.
– Czarodziejka Nanose wysłała list z zaproszeniem do matki Montenegra.
– Zaproszeniem do pałacu?
– Do kliniki – sprostował Hrasho. – Znajdującej się na terenie twojego pałacu.
– A jednak się na coś przydałeś. Dobra robota, Antosie.
***
Lorett unikała wzrokiem nachylającego nad nią rycerza, spokojnie trawiła jego słowa. Informacje przekazał jej na tyle chaotycznie, że nie wiedziała, co dokładnie usłyszała. Jej biurko skrzypiało pod opartym mężczyzną. Z lekkim współczuciem zmierzyła mebel, nie mogło być mu łatwo.
– Czyli taka… imprezka? – Emma odchyliła głowę, patrząc na rycerza. – No nie wiem, Leonardzie…
– Daj spokój, Lori – nalegał, nie dając się spławić. – Nie możesz cały czas zajmować się pracą. I to mówię JA!
Czarodziejka przewróciła oczami z lekkim uśmiechem. Odjechała od biurka z notesem w dłoni. Naskrobała kilka słów, wyrwała i podała kadetowi leżącemu na kozetce.
– Przed każdym posiłkiem. Nie częściej, nie rzadziej – ostrzegła, wracając do Leonarda. – To nie najlepszy pomysł. Moja obecność może zepsuć wam całą zabawę.
– Co ty wygadujesz? To przyjęcie dla wszystkich ze służby. Ty też musisz tam być.
– Dla całej? – Zamyśliła się, chowając kolorowe fiolki. – W tamtym roku mnie nie było.
– Bo też odmówiłaś. Dlatego w tym roku ci nie odpuszczę. Musisz przyjść, nie ma innej opcji. Już sprowadziliśmy dla ciebie miód. Kto to będzie pił, jak ciebie nie będzie?
– Miód? Dlaczego akurat miód? – Westchnęła, kręcąc głową; nie był to dla niej żaden argument. – Możecie go zawsze dodać do owsianki.
– Nie wiedziałem, że jesteś fanką picia alkoholu od rana. – Emma wybałuszyła na niego oczy. Nie miała pojęcia, skąd taki pomysł mu się uroił. Leonard z szerokim uśmiechem wyrwał jej książkę z dłoni. – Nigdy nie piłaś alkoholu?
– Czarodzieje nie mogą pić alkoholu. – Prychnęła, starając się odebrać swoją własność. Mężczyzna zerwał się na równe nogi, nie miała szans dosięgnąć. – I co cię tak bawi? To przecież nie jest żadna nowość!
– Lori, ty jesteś jeszcze dzieckiem.
Czerwona na twarzy nadepnęła mu na stopę. Rycerz nawet nie drgnął. Twarde, wojskowe buty nie ugięły się pod naporem wąskiej szpilki.
– Uważasz mnie za dziecko tylko dlatego, że nie piłam miodu? Nie pomyślałeś, że mogę być starsza od ciebie?
Skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy się nad tym nie zastanawiał. Lorett była drobniutka. Mógłby nosić ją w ramionach cały dzień, nie zmęczyłby się. Wystarczyło słowo, a zaniósłby ją i na koniec świata. Jakoś nie wyobrażał sobie, aby była od niego starsza.
– A jesteś?
Otworzyła usta, w ostatniej chwili je zamknęła. Nie znała odpowiedzi. Jako Emma była młodsza od kapitana. Ledwo udało jej się skończyć jedne studia, a przed sobą miała jeszcze drugi stopień. Gdyby wciąż była w swoim świecie, kończyłaby semestr. Tak przynajmniej się jej wydawało, powoli traciła poczucie czasu.
– Kobiet nie pyta się o wiek – odparła, siadając na biurku. – I nie, nie piłam miodu. Taka ze mnie nudziara.
„Piłam tylko tanie wina, wódki, whisky, nalewki, bimbry i wszystko, co porządnie trzepało” – dodała w myślach, śmiejąc się sama do siebie.
– Nie ma lepszego czasu niż teraz, by spróbować! Jest bardzo mało wyjątków, gdy można pić alkohol na dworze diuka. Po prostu przyjdź. To nie tak, że masz inne plany.
– Tak właściwie… – mruknęła, zerkając w stronę kalendarza; była sobota. – Przyjdę. Ktoś w końcu musi pilnować, byście grzecznie się bawili.
– A, jeszcze jedna rzecz – powiedział, zatrzymując się w drzwiach – nie mów o niczym Puntowi.
– Myślałam, że to impreza dla WSZYSTKICH pracowników.
– Tak… i nie. Nie zrozum mnie źle. Wciąż uważam, że nie powinnaś się z nim zadawać… pozostali też nie chcą mieć z nim za wiele do czynienia.
Emma nic nie odpowiedziała. Odprowadziła wzrokiem rycerza. Rozumiała ich nastawienie, Punt był bardzo niecodzienną personą. To nie było odpowiednie określenie. Czarodziejka pokręciła głową, wracając na swoje miejsce.
***
Kruk gwałtownie poderwał się do lotu. Zaczarowany krzew róży wyciągnął w jego stronę ostre pnącze. Przejechało mu po plecach, nim zdołał oddalić się na wystarczającą odległość. Żałosne kraknięcie przedarło niebo. Nikt nie zwrócił uwagi na poranione zwierzę, wszyscy byli zajęci przygotowaniami. Noc zbliżała się wielkimi krokami. Zachodni plac zmienił swoje zastosowanie. Wszystkie manekiny, drewniane stojaki zostały pochowane. Rozstawiono wiele stołów, tworząc poukładane rządki. Leonard dyrygował kadetami, rozstawiając ich po kątach. Kolorowe lampiony zdążyły zawisnąć nad ich głowami. Chichoczące pokojówki rozstawiały naczynia. Szturchały się nawzajem i zerkały zalotnie w stronę rozkojarzonych kadetów.
– Ktoś tutaj jest podekscytowany. – Pokojówka w rudawym warkoczu szturchnęła Lukrię w bok. Dziewczyna obejrzała się, kapitan wpatrywał się w bukiet postawiony na jednym ze stolików. – Może powinniśmy przygotować im osobny kącik? Romantyczny wieczór w noc spadających gwiazd. Czy to nie brzmi wspaniale?!
Lukria nie odpowiedziała, wciąż wpatrywała się w zajętego mężczyznę. Uśmiech na jego twarzy był bardzo wymowny.
– Ziemia do Lukrii! Halo! Dziewczyno, co z tobą? Przecież to ty zawsze gadasz o tym, jaką wspaniałą parę by stworzyli. Tylko mi nie mów… Czarodziejka coś ci powiedziała? Ma na oku kogoś innego?!
– To nie tak. – Pokojówka pokręciła głową, odwracając wzrok.
– W tak magiczny dzień jak dziś na pewno będzie „tak”, jeżeli wiesz, o czym mówię!
Uwagę Leonarda przykuła głośna rozmowa pokojówek. Młodsza z nich w milczeniu stroiła swoją część stolika. Bez uśmiechu i wypieków na twarzy omal jej nie poznał. Służąca wyglądała na przygaszoną. Nie chciał podsłuchiwać ich rozmowy, mówiły zbyt głośno. Ukrył delikatny uśmiech pięścią, symulując kaszlnięcie. Dziewczyny szybko wróciły do pracy. Pomysł pokojówek przypadł mu do gustu.
***
Emma podskoczyła przestraszona. Coś spadło. Oszołomiona zerwała się z ziemi, nerwowo rozejrzała dookoła. Słońce powoli zachodziło, w zagajniku robiło się coraz ciemniej. Postawiła kilka niepewnych kroków w stronę gęsto porośniętych krzewów. Przestraszona cofnęła się, coś zaszeleściło. Chwyciła pierwszą lepszą rzecz, potrzebowała prowizorycznej broni. Dość spróchniały kij sprawiał odpowiednie wrażenie. Gotowa nim zdzielić cokolwiek tam było, przybrała bojową pozycję. Nic się nie wydarzyło. Tracąc na zapale, podeszła bliżej.
– K-ktoś tam jest? – zapytała cieniutkim głosem.
Pluła sobie w brodę. Powinna po prostu się odwrócić na pięcie i uciec. W co się bawiła? Nie była bohaterką horroru. Bo jeżeli tak, to zginie jako pierwsza, i wcale jej się to nie uśmiechało. Z użyciem kija rozchyliła podejrzany krzak. Zmrużyła oczy, starając się coś dostrzec. Żałosne piśnięcie doszło do niej w odpowiedzi. Kobieta odrzuciła patyk, próbując wyciągnąć poharatane zwierzę.
– Maleństwo – wyszeptała, obejmując czarne żyjątko – coś ty robiło w tych krzakach?
Ze współczuciem obejrzała jego rany. Grzbiet kota wyglądał, jakby ktoś przejechał po nim potężnymi szponami. Tylko jedno zwierzę przeszło Emmie przez myśl, jedyne tak agresywne na tym terenie. Rozejrzała się niepewnie, nigdzie nie widziała kruka. Kot żałośnie miauczał na jej ramionach, musiał cierpieć. Delikatnie przejechała dłonią po ranach. Zwierzę drżało. Wbijało pazury w jej odkryte nogi. Skrzywiła się nieznacznie. Nigdy nie lubiła kotów. Nie mogła jednak odwrócić się na pięcie i udawać, że niczego nie widziała. Ta słaba część jej charakteru na to nie pozwalała.
– Teraz będziesz bardziej ostrożny – mruknęła, przeczesując jego błyszczące futerko. – Tylko jak ty to zrobiłeś?
Odstawiła go na ziemię i popchnęła delikatnie w stronę lasu. Zwierzę się nie poruszyło. Kot połaskotał ogonem wnętrze jej dłoni. Emma zachichotała.
– Jeżeli zaraz sobie stąd nie pójdziesz, nadam ci imię. I obiecuję, będzie to naprawdę kiepskie imię. – Zwierzę położyło się u jej boku, Emma pokręciła głową. – W porządku. Od dziś nazywasz się Mruczuś. A skoro jesteś już dużym i dorosłym kotem, to Pan Mruczuś. Podoba ci się?
Emma z podejrzliwością przyjęła jego prychnięcie. Niby brzmiało jak zwykłe kichnięcie, a jednak czuła, że coś było nie tak. Wyglądał dokładnie jak koty z jej świata. Jedna głowa wyposażona w dorodne wąsy, spore kły i wielkie oczy. Właśnie te oczy przykuły jej uwagę. Podniosła nowego towarzysza. Miał ciało równie giętkie co znane jej koty. Nie stawiał oporu. Ułożył się na jej kolanach, wlepiając złote ślepia w jej twarz. Miał miękkie łapy wyposażone w śmiercionośne pazury. Długi, puchaty ogon. Kot, z jakiejkolwiek strony by patrzyła. Dokładnie taki, jakiego miała jej babcia.
– Wiesz, Panie Mruczusiu, bardzo mi kogoś przypominasz – mruknęła, opierając się o konar owocowego drzewa. Krwiste niebo powoli stawało się czarne. Cienie zagajnika ginęły w mroku nocy. – Bardzo dawno temu taki sam czarny kot jak ty sypiał na parapecie… na parapecie w domu starszym niż jakakolwiek historia świata. Dzieliliście to samo imię, wiesz? Tamten Pan Mruczuś był starszy, o wiele starszy od ciebie. W jego czarnym futrze z łatwością można było znaleźć siwe włosy. Równie siwe co mojej babci. Gdy zamykam oczy, wciąż czuję zapach czekoladowych ciasteczek, ciepłego mleka i mandarynek.
Tak było. Emma przymknęła oczy. Na powrót była małą dziewczynką siedzącą na bujanym fotelu. Góra poduszek miękko się pod nią zapadała. Trzymała w dłoniach gorący kubek z namalowaną pandą. Na ścianie tykał zegar w kształcie kota, jego ogon okresowo bujał się na boki. Babcia krzątała się w kuchni. Nuciła pod nosem jej ostatnio ulubioną piosenkę. Jak to szło? Emma zmarszczyła brwi, starając się usłyszeć słowa. Rozchyliła wargi, nucąc pod nosem starą melodię.
***
– Przyszłaś!
Emma wzdrygnęła się, Leonard nagle pojawił się za jej plecami. Przy tak dużej liczbie osób była w szoku, że tak szybko ją wypatrzył. Ledwo zdążyła przekroczyć próg placu, gdy rycerz zjawił się przy jej boku. Przyszła dużo później, niż zamierzała. Musiała pójść się przebrać. Kot pobrudził jej kremową koszulkę. Nie chciała tłumaczyć się ze śladów krwi. Później i tak będzie musiała to wyjaśnić Lukrii.
– Przyszłaś – powtórzył, kładąc ciężką dłoń na jej ramieniu. Czarodziejka nieznacznie ugięła się pod tym gestem. – Już się martwiłem, że się nie zjawisz.
– Musiałam coś jeszcze załatwić – mruknęła z przepraszającym uśmiechem.
Bez żadnych sprzeciwów pozwoliła zaprowadzić się do stolika.
– Diuk zlecił ci coś w taki dzień jak ten? Ten człowiek naprawdę jest bez serca!
Nie skomentowała jego słów. Rozbawiona usiadła na wskazanym miejscu. Twarz rycerza była już delikatnie zarumieniona. Nie tylko jego, połowa towarzystwa przy stole miała już bardzo zadowolone miny. Nim Emma zdążyła się ze wszystkimi przywitać, postawiono przed nią wielki drewniany kufel. Zdecydowanie był do piwa. Miód wylewał się z jego boków. Pojemność kielicha musiała wynosić w najgorszym wypadku litr, w najlepszym dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć mililitrów. Na sam widok zrobiło jej się słabo. Wciąż nie była przekonana do spróbowania podejrzanego trunku. Miód? Nigdy wcześniej nie piła czegoś takiego.
– Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego czarodzieje są tacy wybredni? Kto to myślał, miód pić. Słodkie to takie, że ryj wykrzywia!
Rechot rycerzy wcale nie poprawił nastroju Emmy.
– Jednak już nie jesteś starsza ode mnie? – Leonard zaczepnie szturchnął jej kielich swoim. – Jeszcze na początku swojej kariery służyłem w głównym oddziale na dworze królewskim. Tamtejsi magowie zawsze spożywali miód po każdej wygranej bitwie. Działało to na nich jak na nas mocniejsze trunki. Myślałem, że wszyscy lubicie go pić. Czy może boisz się przy nas napić? Jeden łyk i czarodziejka nam odpadnie?
Rycerze mu zawtórowali, uderzając kuflami o stół. Emma nie mogła powstrzymać uśmiechu. Rzucał jej wyzwanie. Nie było to dobre posunięcie z jego strony. Nie miał pojęcia, z kim rozmawia. Emma nie była jakąś tam pierwszą osobą z ulicy. Była studentką. A kto, jeśli nie studenci, wiedział najlepiej, jak się pije? Kręcąc głową, chwyciła za naczynie. Wesoły okrzyk przebiegł po stole. Złota ciecz połaskotała słodyczą podniebienie Emmy. Jedwabisty, delikatny smak tańczył po jej kubkach smakowych. To miało w sobie jakiś alkohol? Czarodziejka nie była co do tego przekonana. W jaki sposób miało to zastąpić wódkę czy wino? Smak z czymś jej się kojarzył. Była pewna, piła już coś takiego. Konsystencją napój nie przypominał miodu, który dodawała do herbaty zimową porą. Kolor się zgadzał, w odcieniu prawie identyczny do miodu z akacji. Zamiast być gęsty, był rozcieńczony jak piwo.
– Żebyś ty pierwszy nie odpadł – powiedziała, ocierając usta – chłopczyku.
Czas szybko płynął w przyjemnej atmosferze. Rycerze na przemian zasypywali wszystkich opowieściami. Pokojówki chichotały, rozsiadając się wygodnie przy ich stolikach. Leonard co chwilę zerkał na czarodziejkę, starał się nie patrzeć na nią zbyt natarczywie. Nie mógł jednak nic na to poradzić, cały czas jego oczy wracały do niej. Nie mógł się oderwać. Jej roześmiana mina była nagrodą za cały dzień oczekiwania. Siedząc tuż obok niej, czuł ciepło emanujące z jej ciała. Skrupulatnie pilnował, by kufel Lorett nie pozostawał pusty. Upicie kobiety wcale nie było jego celem. Robił to, bo nie chciał, by ktokolwiek inny się tym zajął.
Emmie szumiało w głowie. Rozkojarzona kołysała się na boki. Śmiała się jak nigdy w życiu. Nie oponowała, gdy Leonard zaproponował jej spacer. Wietrzenie głowy jak najbardziej się przyda. Potykając się o drewniane ławki, pozwoliła sobie pomóc. Leonard praktycznie przeniósł ją nad stołami. Kobieta zawołała kilka niezrozumiałych dla wszystkich słów, unosząc wysoko pięść. „Na koniec świata i jeszcze dalej!”
Rozbawiony mężczyzna odstawił ją na ziemię, gdy już zniknęli z pola widzenia pozostałych pracowników. Kobieta zatoczyła kilka leniwych piruetów, gubiąc przy tym buty. Emma musiała przyznać, w miodzie był alkohol. Aczkolwiek czuła się inaczej niż podczas zwykłych imprez studenckich. Nie było jej ciężko, wręcz przeciwnie. Lekka jak piórko była gotowa odlecieć. Zadzierając wysoko oczy, wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Ciało momentalnie stało się ciężkie, głowa przeważyła. Leonard w ostatniej chwili ją złapał. Czarodziejka wybuchła śmiechem. Z głową na kolanach mężczyzny nie miała siły się podnieść.
– Teraz też mnie nazwiesz „chłopczykiem”? – Zaśmiał się, odgarniając włosy z jej twarzy. – Wydaje mi się, że to wygrałem.
Emma bez słowa uniosła się na ramionach. Z tajemniczym uśmiechem zbliżyła swoją twarz do lekko zarumienionej miny Leonarda. Mężczyzna znieruchomiał. Kwiatowy zapach był silny jak nigdy dotąd. Czarodziejka chwyciła za jego nos i szybko odskoczyła.
– Mam twój nos, chłopczyku.
Zarechotała, próbując od niego uciec. Rycerz chwycił ją za kostkę, nie pozwolił się oddalić. Silnym szarpnięciem sprowadził Lorett do parteru. Oszołomiona kobieta wbiła w niego spojrzenie. Zielone tęczówki lśniły w blasku gwiazd. Leonard nie musiał patrzeć w niebo, dokładne jego odbicie było w jej oczach. Mógłby w nie patrzeć całą wieczność.
– Oddaję ci nos. Możesz mnie puścić, Leonardzie?
Nie miał zamiaru jej wypuszczać. Chciał jej dotknąć. Poczuć, że z nim jest. Że teraz są tylko ze sobą i nic poza tym się nie liczy. Dzień był idealny. Pora idealna. Nic nie mogło pójść źle.
– Jeżeli mi zaśpiewasz.
– Ja nie śpiewam.
– Nie musi być dużo. Nawet kawałek wystarczy – mruknął ze słabym uśmiechem.
Emma nie miała pojęcia, co się dzieje. Trwali w milczeniu. Gdy Leonard miał zamiar się poddać, Lorett otworzyła usta. Szmaragdowe tęczówki zalśniły. Nocną ciszę wypełniła delikatna, nieznana melodia, od bardzo dawna nikomu nieśpiewana.
– Wiedziałaś, że lśnią ci oczy jak podczas czarowania?
Nocne powietrze rozgoniło alkoholowy szum z głowy czarodziejki. Zaczynała czuć, w jak niekomfortowej sytuacji się znalazła. Nerwowo zaczęła się wiercić.
– Obiecałeś mnie puścić.
Z niechęcią wymalowaną na twarzy wstał. Emma wypełzła spod niego, poprawiając czarną sukienkę. Ktokolwiek by ich zobaczył, wszyscy pomyśleliby o tym samym. Myśli, od których czerwienią się uszy, a motyle kotłują w brzuchu. Czarodziejka kręciła głową. Na kilometr śmierdziało romansem.
– Ta melodia… co to było?
– Sama nie wiem. – Westchnęła, odsuwając się od rycerza jeszcze dalej. – Tak po prostu pojawiła się w mojej głowie.
– Może jesteś czarodziejką muzyki? Słyszałem, że magowie natury to uzdolnieni barci.
– Nie sądzę. – Nerwowo się roześmiała, wciąż się cofając. Leonard nie miał zamiaru uprościć jej tej sytuacji. Z każdym jej krokiem stawiał dwa do przodu. – Nie jestem uzdolniona muzycznie.
Przeszedł ją dreszcz, za jej plecami pojawiło się drzewo. Nerwowo spróbowała uciec w innym kierunku, nie zdążyła. Leonard dopadł ją, blokując ramionami oba kierunki. Emma nie miała pojęcia, co robić. Wszystko szło w złym kierunku w zdumiewającym tempie.
– Jest coś, o co chciałem cię zapytać od dłuższego czasu – szepnął, wpatrzony w wypełnione paniką oczy czarodziejki. – Czy mogę dotknąć twojej dłoni?
– „Mojej dłoni”? – Parsknęła, zakrywając usta.
Już miała się zgodzić, gdy się zawahała. Resztki alkoholu ulotniły się. Przypomniała sobie. Przypomniała sobie powód, dla którego musiał najpierw ją o to zapytać. Pośpiesznie schowała pięści za plecy.
– Nie możesz. – Pokręciła głową, nie patrząc mu w oczy.
Żaden rycerz nie mógł dotknąć dłoni maga bez jego wcześniejszej zgody. Nie był to żaden wymysł czy fanaberia, niosło to za sobą bardzo wiele różnych konsekwencji. Leonard nie był przyrzeczonym rycerzem Lorett, a mimo to coś w niej krzyczało. Ostrzegało przed podjęciem pochopnej decyzji. Co, jeżeli historia uległa zmianie? Emma kręciła głową. Tu już nie chodziło o historię. Było to związane z losem całej postaci. Jeżeli to nie Arsena zostanie jego czarodziejką, jak historia się potoczy?
– Twoja czarodziejka niedługo po ciebie przyjdzie. – Głos z trudem przechodził przez jej zaciśnięte gardło. – Daj jej jeszcze trochę czasu.
– Skąd możesz wiedzieć? Potraficie wyczuć takie rzeczy?
W milczeniu pokiwała głową. Nie potrafiła mu tego dobrze wyjaśnić. Najlepiej było zrzucić to na magiczne zdolności. Leonard zdawał sobie sprawę, że kobieta nie mówiła mu wszystkiego. Zdążył poznać Lorett bardzo dobrze i lepiej niż ktokolwiek wiedział, gdy kłamała.
– Więc masz pewność, że nie jestem tym rycerzem? – Nie dawał za wygraną. – Tak na sto procent?
Potwierdziła. Tak było w oryginalnej historii. To nie powinno ulec zmianie. Więzi między magami a rycerzami nie powstawały na ich własne życzenie. Gdy właściwy rycerz dotknie odpowiedniego maga, tryskają fioletowe iskry i rozpoczyna się ceremonia przyrzeczenia. Dwa względnie niezależne życia nagle stają się sobie bliskie. Rycerz składa swoje życie, a mag oddaje herb. Powstaje nierozerwalna więź, aż do śmierci.
– Skoro masz stuprocentową pewność, to co ci szkodzi? Dlaczego nie pozwolisz mi spróbować? Upewnię się i już nigdy więcej nie wrócę do tego tematu! Obiecuję!
Emma wbiła spojrzenie w ziemię. Jego słowa miały sens. Rozumiała jego postawę, lecz nie mogła wyjawić mu prawdy. Zagryzając wargę, unikała jego palącego wzroku. Nie musiała się tłumaczyć. Nikomu nie musiała się tłumaczyć.
– Dlaczego potrzebujesz się upewniać? Moje słowo ci nie wystarcza? Nie ufasz mi? Czy może tak bardzo chcesz zostać właśnie MOIM rycerzem?
– Jeżeli odpowiem „tak”… to co wtedy?
– Dlaczego? – Podniosła głowę, wpatrując się w jego czekoladowe oczy. – Dlaczego chcesz zostać moim rycerzem? Jestem tylko słabym medykiem, nie uczynię z ciebie generała. Nie znam się na wojnach, walce ani broni.
– Kto powiedział, że ja tego wszystkiego chcę? Nie potrzebuję być generałem. A ty… ty nie jesteś słaba, Lori. Ktoś słaby jest tchórzem, a ty tchórzem nie jesteś. Nie znasz się na walce? Masz mnie za głupca? Myślisz, że nie wiem, co robisz wieczorami z Puntem? Jedyne, czego nie rozumiem, to dlaczego poprosiłaś o pomoc jego, a nie mnie? Aż tak mi nie ufasz?
– Dobrze wiesz, że to nie o to chodzi – mruknęła, nie mogąc znieść jego spojrzenia.
– Właśnie, że nie mam pojęcia. Próbowałem to sobie racjonalnie wytłumaczyć… ale nie potrafię. Mając mnie u swojego boku… nigdy nie będziesz musiała się bać. Mogę ci to zagwarantować. Nie jestem taki jak Kartis! – Kobieta znieruchomiała na dźwięk tego imienia. Coś zawrzało wewnątrz czarodziejki i wcale nie były to emocje należące do Emmy. – Nie możesz wiecznie żyć przeszłością. Nie możesz wiecznie uciekać przed wszystkimi rycerzami. Bo wtedy, nawet jeżeli jesteście sobie przeznaczeni, los nie da rady was połączyć… jestem silniejszy, Lori.
– Przestań – szepnęła zdławionym głosem.
– Nie, musisz to usłyszeć. Musisz zacząć iść do przodu. Dla każdego rycerza to prawdziwy honor zginąć dla własnej czarodziejki. Dla każdego rycerza…
– W dupie mam taki honor! – zawołała, tracąc nad sobą panowanie. Łzy stanęły jej w oczach. To właśnie dlatego nienawidziła tej książki. – Honor zginąć za ojczyznę, honor zginąć za maga, honor zginąć za szlachcica…! To żaden honor, tylko głupie gadanie wpajane do głów naiwnych dzieci! Głupie motta, byście szli z radością na oczywistą śmierć! Wiesz, co by było prawdziwym honorem? Wychować własne dzieci, spotkać swoje wnuki… To żadna odwaga zginąć! Prawdziwą odwagą jest żyć… – Zamilkła. Nie była najodpowiedniejszą osobą do prowadzenia tego kazania. – Jeżeli śmierć jest ci tak lekka – wyszeptała, zaciskając dłonie na trzęsących się ramionach – to moim rycerzem nigdy nie zostaniesz.
Skrzydła
– Mój panie, nie uważam, by dobrym pomysłem był lot w noc taką jak ta. – Antos zatrzymał się przy ogromnym dębowym biurku. Miał nadzieję wybić z głowy mężczyzny nierozsądny pomysł. – Sam najlepiej pamiętasz, czym to się może skończyć.
– Byłbym dużo spokojniejszy, gdybyś ty też tam był – mruknął w zamyśleniu, wyglądając przez okno. Z jego gabinetu nie było widać zachodniego skrzydła, doprowadzało go to do szału. Chciał wiedzieć, co robi teraz służba. – Dlaczego nie poszedłeś?
– Jestem już dość stary, mój panie. Nie w głowie mi całonocne popijawy.
– Powinieneś i tak pójść – mamrotał, zagryzając kciuk. – Albo nie, sam powinienem był tam pójść.
– Wykluczone. – Antos sztywno zaoponował, zwracając na siebie wreszcie uwagę ciemnowłosego. – Wcale nie powinieneś opuszczać swojego gabinetu. I przede wszystkim nawet się nie zbliżaj do ogrodów.
Mężczyzna prychnął, nienawidził być karcony. Znów się czuł niczym małe dziecko. Szary wzrok zgubił pobłażliwy ton. Antos nie miał zamiaru pozwolić mu robić wszystkiego, na co miał ochotę, musiał twardo zarysować granice. Czuł się w obowiązku go chronić. Rodzina Antosa była stróżem rodu Puinssant od wielu pokoleń.
– Nie jestem już dzieckiem, Antosie.
– Doprawdy? Jakoś nie widać tego po twoim zachowaniu, mój panie.
Złote tęczówki groźnie zatrzymały się na lokaju, Hrasho nawet nie drgnął. Dumnie uniósł czoło, ulotnie zerkając na oburzoną minę mężczyzny. Służący pokręcił z zawodem głową.
– Nie możesz tam pójść, mój panie. To przyjęcie dla służących. I TYLKO dla służących. Jak chcesz iść na przyjęcie, dlaczego nie pójdziesz na któryś z nadchodzących balów?
– Nie chcę iść na żaden bal. Na to ich przyjęcie też nie chcę iść. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego ONA tam poszła. Nigdy wcześniej nie interesowała się takimi bzdurami.
– W końcu też jest pracownikiem na tym dworze. – Antos przystanął obok mężczyzny, wyglądając przez okno. Wiatr niósł ze sobą radosne głosy i brzdęk kielichów. – Powinieneś już się położyć, mój panie. Od samego rana masz zapowiedzianych kilku wizytatorów.
Lokaj wyszedł. Zamykając drzwi, usłyszał, jak okno się otwiera. Z zawodem kręcił głową. Nie miał żadnego wpływu na młodego pana. Liczył tylko, że nie wydarzy się nic, czego wszyscy będą później żałować. A już z pewnością on. Antos oddalił się, uśmiechając się pod nosem. Ach, ta młodość. Jak sobie przypomniał, ile rzeczy on był gotów poświęcić dla…
***
Czarny ptak przeciął nocne niebo. Złotymi ślepiami szukał wśród tłumu roześmianych twarzy tej jednej. Zatrzymał się na gałęzi starego dębu. Przeskakiwał pomiędzy poziomami, szukając jak najlepszego widoku. Zamarł. Balansował, przesunięty na sam koniec gałęzi. Zielone kosmyki były delikatnie rozczochrane, szeroki uśmiech zdobił jej twarz. Nie ten sam, który przybierała na co dzień. Wypieki okryły jej policzki, alkoholowe szaleństwo porwało i czarodziejkę.
Zerwał się z gałęzi, podążając za oddalającą się parą. Złote ślepia obserwowały całą sytuację. Z niemym rozdrażnieniem przyglądały się, jak rycerz narzuca się drobnej czarodziejce. Zaciskając szpony na gałęzi, gotów był zeskoczyć w każdej chwili. Kruk nastroszył pióra, zwiększył swoją objętość. Nie mógł na to pozwolić, rycerz nie może dotknąć dłoni kobiety. Czuł wewnętrzną potrzebę, aby temu zapobiec. Tym większe było jego zadowolenie z obrotu sytuacji. Nie mógł się powstrzymać przed drobną ingerencją. Cichym szeptem zaniósł do rycerza pewną myśl. Wystarczyło jedno słowo – „Kartis” – a cały wieczór był fiaskiem dla kapitana.
Kruk wzniósł się w niebo. Wiedział, dokąd czarodziejka pójdzie. Wylądował między krzewami. Na kolanach szybko poprawił włosy. Przyjrzał się swojemu odbiciu. Złote ślepia odbijały się w gładkiej tafli źródła. Nie od razu się zorientował, o czym zapomniał. Słysząc kroki czarodziejki, zerknął w odbicie jeszcze raz. W popłochu przejechał palcami po włosach. Czarne kosmyki posłusznie się przebarwiły. Podniósł się w ostatniej chwili. Nerwowo zerknął w odbicie. Wyglądał normalnie. Zepchnął czarne pióro przyczepione do jego koszuli. Przybierając nonszalancką postawę, był gotowy.
– Dlaczego płaczesz?
Emma gwałtownie się obejrzała. Szła, nie myśląc o kierunku. Nie wiedziała nawet, kiedy znalazła się przy źródle. Otarła twarz wierzchem dłoni.
– Ze wszystkich ludzi na świecie dlaczego los zesłał akurat ciebie? – zamarudziła żałośnie, siadając na brzegu.
– Ja też się cieszę, że cię widzę – mruknął Punt, zajmując miejsce obok niej. – Dlaczego płaczesz?
– Nie płaczę – mruknęła, zasłaniając twarz za kurtyną włosów. – Oczy mi się pocą, taki to wasz klimat. Okropnie gorąco macie w tym kraju.
– Myślałem, że magowie są niewrażliwi na temperaturę.
– No widzisz, jestem wyjątkowa.
– Pod każdym względem – odparł tajemniczo. – To znaczy, że to nie kapitan jest powodem tych łez?
Emma zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem. Punt wyglądał inaczej niż zazwyczaj. Rudawe kosmyki po raz pierwszy zostały elegancko zaczesane do tyłu i skrócone po bokach. W końcu nie wyglądał, jakby dopiero co podniósł głowę z poduszki, co zdarzało się nagminnie. Emma nie mogła się dziwić, przecież w jej gabinecie głównie spał. Czarodziejka nie potrafiła ubrać swojego przeczucia w słowa, lecz coś się w mężczyźnie zmieniło.
– Wiem, że jestem przystojny, ale w takim tempie wypalisz mi dziurę w twarzy. – Uśmiechnął się szelmowsko.
Rozbawiona prychnęła. Punt był Puntem. Kobieta pokręciła głową, odganiając od siebie wszystkie złe przeczucia.
– Dużo słyszałeś?
– Nie podsłuchiwałem – mruknął, zakładając ramiona za głowę; położył się na trawie, wpatrując się w niebo. – Wasze krzyki zbudziłyby umarłych. Pewnie słychać was było też w głównym pałacu.
– Tylko czekać, aż diuk przyjdzie ich uciszyć. – Zaśmiała się lekko, kładąc się obok niego.
Była to noc spadających gwiazd, a po raz pierwszy mogła w spokoju je obejrzeć. Wciąż trochę otumaniona alkoholem, szukała w gwiazdach pociechy.
– Co roku są równie głośni. Nikt nie będzie w to ingerował.
Emma jak zaczarowana wypatrywała przecinających niebo gwiazd. Czy w tym świecie też myślano życzenie w takich sytuacjach? Zamyśliła się. Jakie życzenie mogłaby posłać w niebo? Czego mogłaby chcieć więcej?
– Punt – szepnęła, zwracając na siebie jego uwagę. Mężczyzna przekręcił głowę. Jej spojrzenie znów wypełnione było czymś, czego nie potrafił określić. Na moment zamarł, wpatrzony w szmaragdowe oczy. – Co byś zrobił, gdybyś znał przyszłość? Gdybyś wiedział, że ta przyszłość wcale nie jest dobra?
Punt zmarszczył brwi. Już wcześniej czuł, że czarodziejka pachniała alkoholem. Nieprzyjemny zapach rujnował kwiatowy akcent. Nie rozumiał, skąd to pytanie się wzięło. Do czego nawiązywało? Podróże w czasie nie były możliwe. Mało które przepowiednie się sprawdzały. Choć z tym można było się kłócić. Czując wyczekujące spojrzenie czarodziejki, odpowiedział:
– To już zależy, o co pytasz. Wszystko zależy, czego by ta przyszłość dotyczyła. Ogólnie najlepiej byłoby nie zmieniać przyszłości – odwrócił wzrok, zamyślając się – ale gdybym w ten sposób miał siebie lub swoich bliskich ocalić przed czymś strasznym, zmieniłbym ją.
***
Poranek po imprezie dla wszystkich okazał się największą katorgą. Pokojówki przewalały się z miejsca na miejsce. Nikt nie tknął śniadaniowej owsianki. Nikt poza czarodziejką pochłoniętą własnymi myślami. Dwóch rycerzy pełniło wartę. Przegrali w potyczce „trzy-po-trzy” i jako pierwsi wyczołgali się spod kołdry, z trudem powstrzymując zawartość żołądka na miejscu. Bledsi niż zazwyczaj stali wsparci na swoich mieczach. Niewiele pamiętano z zeszłej nocy. Fragmenty wspomnień wcale nie łączyły się w sensowną całość. Każdy z rycerzy wiedział jedno i z szerokimi uśmiechami szturchali się nawzajem. Ich kapitan opuścił imprezę w towarzystwie czarodziejki. Nikt ich nie widział aż do rana. Zachowanie ich przełożonego nie uległo zmianie. Rycerze, stojąc za nim, starali się dostrzec coś pod rękawem jego koszulki. Żaden z nich nigdy nie widział symbolu przyrzeczenia. Był duży? A może mały? Kolorowy? Czy czarny? Bolało? Czy wręcz przeciwnie? Fantazjowali na temat herbu czarodziejki.
– Pani Montenegro. – Rycerze zasalutowali, natychmiast się prostując.
Kobieta stała przed nimi od dobrej chwili, z lekkim rozbawieniem przyglądała się ich bladym twarzom. Całe miasto wiedziało, co się działo wczorajszej nocy. Rycerze byli nieznośnie głośno, a woń alkoholu toczyła się ulicami bardziej niż „dzień po” od niedobitków. Aczkolwiek Konstanta mogłaby się z tym kłócić. Stanie naprzeciw rycerzy wcale nie było zbyt przyjemne.
– Spocznijcie, chłopcy. Komu jak komu, mnie nie musicie salutować. Żadna ze mnie celebrytka.
Specjalnie mówiła na tyle głośno, by rycerzom w głowach zadzwoniło. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak jej własny syn musi wyglądać. Taki z niego był kapitan, co z koziej dupy trąba. Pewnie leżał gdzieś, z trudem trzymając się całości. Nie lepiej niż ci dwaj słaniający się przed nią na nogach.
– Pani Montenegro… – Mężczyźni niepewnie spojrzeli po sobie. – Kapitan nic nie wspominał o pani wizycie.
– Nie wspominał, bo nie wie. – Westchnęła, wzruszając ramionami. – Jestem umówiona z kimś całkiem innym. Ten mój głupi syn nie zasłużył na wizytę. Ze swoją synową przyszłam się zobaczyć.
Ich zszokowane miny rozbawiły kobietę. Nim zdołali coś z siebie wydusić, Konstanta wyciągnęła list na wysokość ich twarzy. Złote litery zalśniły w świetle.
– Podpis czarodziejki – wymamrotał jeden z nich, wciąż z trudem pojmując, co się właściwie dzieje.
– Długo macie zamiar kazać mi tu stać? – ponagliła ich, dociskając skrawek papieru do bariery. – Mam jeszcze tysiąc innych rzeczy dzisiaj do zrobienia. Poza tym moja synowa to dość zajęta kobieta. Chyba nie chcecie dodawać jej obowiązków? A patrząc na wasze liche postawy, pewnie od rana urabia się po pachy, by postawić to niezdyscyplinowane wojsko do pionu!
Mężczyźni skrzywili się, słysząc jej krzyk. Pośpiesznie przyłożyli broń do bariery, herby na rękojeściach zalśniły. Kobieta swobodnie weszła do środka. Wraz z nią na teren pałacu dostał się silny podmuch.
***
Lotos z niedowierzaniem wpatrywała się w błyszczący, czerwony kryształ. Nie odzywał się tak często, a miała nadzieję, że nigdy więcej tego nie zrobi. Ilekroć się zapalał, słyszała coś, czego nigdy słyszeć by nie chciała. Musiała robić rzeczy, których nie chciała. Książę Fenice był tego doskonałym przykładem. Sama nigdy nie zdecydowałaby się na taką współpracę. Nie na współpracę nieniosącą jej konkretnych korzyści. Samo gdybanie nie było jej ulubioną zapłatą.
– Chyba nie rozumiem – mruknęła po wysłuchaniu mówcy.
Głos nie wydał się rozdrażniony czy kpiący po uwadze czarodziejki. Nie było żadnego wzdychania, nie mogła sobie nawet wyobrazić, by przewracał na nią oczami. Odpowiedź była bezbarwna.
– Nie jest to wielce skomplikowane.
Krosnel nie to miała na myśli. Mężczyzna wyłożył jej bardzo szczegółowy plan działania, nawet idiota dałby radę. Wystarczyło trzymać się wyznaczonych punktów, krok po kroku przesuwać się na przód. Nie rozumiała, po co to wszystko. Z jakiego powodu i on był zainteresowany tą sprawą? Widziała diuka posyłającego Antosa w miasto w równie idiotycznych interesach. Poczuła, jakby była na tym samym poziomie co mierny sługa. Ktoś, komu nie trzeba tłumaczyć celów.
– Nie rozumiem sensu tego planu – powiedziała gniewnie. – Wszyscy magowie natury potrafią leczyć. Co chcesz w ten sposób uzyskać?
Przedłużająca się cisza denerwowała ją jeszcze mocniej. Znosiłaby całą sytuację znacznie lepiej, gdyby chociaż raz spotkała mężczyznę twarzą w twarz. Nie znała jego tożsamości.
„Mów mi Perëndimi”. Poza – oczywiście zmyślonym – imieniem nie wiedziała kompletnie nic. No prawie. Była jeszcze jedna rzecz. Mężczyzna w jakiś sposób był powiązany z Wieżą Magii. Nie wiedziała jak ani czy na pewno. To były zwykłe spekulacje, podejrzenia, których nabrała po dłuższej znajomości. Hipoteza ta wyjaśniała jej bardzo wiele. Choćby to, jak ten podejrzany kryształ znalazł się w jej gabinecie.
– Zobaczysz później.
Lotos chciała zapytać o więcej szczegółów, nie zdążyła. Połączenie zostało zerwane, kamień zmatowiał. Gniewnie zaciskając pięści, opuściła wieżę. Zatrzymała się dopiero, gdy dostrzegła to, o czym mówił Perëndimi. Czasem przerażała ją wiedza mężczyzny. Rozejrzała się niepewnie, nikt nie mógł jej zobaczyć. Chowając się w cieniu żywopłotu, zaczęła wdrażać dziwny plan w życie. Formując dłoń w pistolet, wycelowała w starszą kobietę. Niczego nieświadoma szła, podziwiając piękno ogrodów Puissanta. Krosnel nawet nie drgnęła, gdy czarny pocisk trafił wprost w pierś nieznajomej. Czarodziejka w zamyśleniu obserwowała, jak zaczyna się walka o oddech.
***
Lorett siedziała w ogrodzie. Starała się odepchnąć od siebie natarczywe rośliny. Otaczające ją kwiaty zaczepnie szturchały i ciągnęły za swobodnie rozsypane kosmyki. Emma z rozdrażnieniem machała dłonią.
– Przestańcie! – zawołała, tracąc wreszcie cierpliwość. Rośliny uspokoiły się. Niczym zbesztane zwierzęta pochyliły smutno główki i odsunęły się. Emma poczuła się jeszcze gorzej. – Przepraszam.
Rozmawiała z kwiatkami, nie był to jej najlepszy dzień. Uśmiechnęła się lekko, wyciągając dłoń do drobnej niezapominajki. Przejechała palcem po malutkich płatkach. Ich ubarwienie z błękitnego stało się fioletowe. Zrobiła drugie kółeczko – czerwone. Zabawa jak przy światłach LED. Zamarła z ręką nad rośliną, padł na nią duży cień.
– Skradanie się za plecami bezbronnej kobiety nie przystoi rycerzowi – oznajmiła, nie obracając się za siebie. – Chyba że to taki nowy trend. Najpierw zabijesz mnie, a później siebie i zakrzykniesz: „Ach, cóż za honor umrzeć!”.
– Nie zamierzam nikogo zabijać – mruknął, niepewnie podchodząc w jej kierunku. Nie wiedział, czy rośliny się przesuną. Nie miał zamiaru nikogo zdeptać. – Czego ode mnie oczekujesz, Lori? Jestem rycerzem, nie mogę bać się śmierci.
– I ja wcale nie chcę, żebyś bał się śmierci – odparła gniewnie, zrywając się na nogi. – Nie chcę tylko, byś się jej pchał pod nogi! Chcę tylko… – Zagryzła wargę. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Dużo ciszej dodała: – Jesteś przyjacielem bliskim mojemu sercu, wiesz? Jako twoja przyjaciółka nie potrafię znieść myśli, że ot tak byłbyś gotów odrzucić własne życie.
– A co, jeżeli ja cię wcale tak nie postrzegam?
– To… – Zaschło jej w ustach. Wbiła spojrzenie wielkich oczu w sztywną postawę rycerza. Zacisnęła pięść na piersi, coś zakłuło. Spuściła wzrok. – Przykre.
Wyminęła mężczyznę, z trudem powstrzymując obce uczucia. W tym świecie z niewieloma osobami miała dobry kontakt. Gorycz zalała ją gwałtownie. Nie spodziewała się usłyszeć czegoś takiego. Z jednej strony chciała płakać, a z drugiej ten cichy, wredny głosik przypomniał jej: „Tak biegnie historia”.
– Źle mnie zrozumiałaś. – Leonard chwycił za jej ramię. Nie spodziewał się, że tak zareaguje. Źle dobrał słowa. Smutek w jej oczach był prawdziwym ciosem. Niepewnie starł maleńką łzę z jej policzka. Ta łza była plamą na jego honorze. Doprowadził do płaczu jedyną kobietę, którą kochał. – Lori, jesteś bliższa mojemu sercu niż…
Krzyk przerwał napiętą atmosferę. Lorett zesztywniała. Uporczywy gorąc rozlał się po jej piersi. Chwyciła za drgający na czerwono kryształ. Lakrym wariował. Emma nigdy wcześniej z niego nie korzystała. Nikt jej nie wzywał w ten sposób. Leonard spojrzał na swój. Wyglądał dokładnie w ten sam sposób. Zmarszczył brwi, a po chwili rzucił się do biegu. Czarodziejka, niewiele myśląc, pobiegła za nim. Wypadli na głównej alei. Kilka pokojówek nachylało się nad kimś. Rycerz trzymał kryształ i nerwowo się rozglądał. Gdy dostrzegł kapitana w towarzystwie czarodziejki, ulga rozlała się na jego twarzy.
– Cz-czarodziejko!
Emma miała złe przeczucie, coś zacisnęło się na jej żołądku. Im bliżej podchodziła, tym niepokój się wzmacniał. Szybko doskoczyła do przerażonych pokojówek. Na trawie leżała dobrze znana jej postać. Blada twarz nie miała w sobie nic z tego, co pamiętała z tamtego dnia. Na kasztanowej głowie pojawiło się więcej siwych pasm. Czarodziejka padła na kolana, rozganiając służbę. Dłonie Konstanty były lodowate, wręcz skamieniałe. Usta zaczynały powoli sinieć. Emma chwyciła za jej nadgarstek, puls słabł. Nie słyszała rozmowy rycerzy. Nie słyszała Leonarda mówiącego coś do niej. Zebrała w sobie tyle mocy, ile tylko była w stanie. Musiała pozostać opanowana. Opanowana i spokojna. Drżącymi dłońmi tkała nici magii wewnątrz umierającego ciała kobiety. Bliska łez powtarzała i powtarzała to samo. Nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów. Serce zamierało, słabło z każdą sekundą. Nie mogła go dosięgnąć, umykało jej niciom.
Leonardowi świat się zatrzymał. Gdyby czarodziejka go nie odepchnęła, byłby przekonany, że to tylko zły sen. Rycerz u jego boku streścił mu, co się wydarzyło. Pluł sobie w brodę, nawet nie wiedział, że Lorett była umówiona z jego matką. Nie wiedział, co się naprawdę z nią działo. Po zachowaniu czarodziejki był pewien, że nic dobrego. Nie mógł nic zrobić. Bezsilnie stał wpatrzony w to, co robi Lorett. Jej szczupłe palce drżały coraz mocniej, ilekroć wracała do tego samego miejsca. Nie widać było żadnej poprawy. Usta Konstanty coraz mocniej siniały, skóra bladła, wręcz szarzała. Leonard uklęknął po drugiej stronie. Chwycił za drugą dłoń matki. Objął ją czule, starając się rozgrzać sztywne palce.
– Lorett – wyszeptał, starając się zwrócić na siebie jej uwagę. Widział w życiu bardzo wiele osób oddających swój ostatni oddech. Widział wiele różnych śmierci, żadna nie była prosta. Ta też nie. Z gulą utrudniającą mu mowę starał się brzmieć spokojnie: – Wystarczy.
Czarodziejka nie podniosła wzroku. Kilka łez spłynęło z czubka jej nosa. Nie mogła w to uwierzyć. Ściskała dłoń kobiety z coraz większą siłą. Nie miała zamiaru się jeszcze poddawać. Nie mogła. Bo to oznaczało tylko jedno – nie była w stanie zmienić przyszłości. Ocalenie Konstanty zmieniłoby losy Leonarda. A teraz, wpatrzona w trupiobladą twarz kobiety, nie czuła pulsu. Nie słyszała już bicia serca. Wstrząśnięta nie miała pojęcia, co zrobić. Nie powinna była zwlekać tak długo. Powinna bardziej przyłożyć się do edukacji. A teraz, po raz drugi w jej życiu, bezsilnie ściskała dłoń umierającego. Nic nie mogła zrobić. Zacisnęła zęby, nie mogąc się z tym pogodzić. Jeszcze nie. „Wykorzystaj go” – szepnął nieznany głosik. „Wykorzystaj rycerza”. Emma, niewiele myśląc, chwyciła za wyciągniętą w jej kierunku rękę kapitana. Jej ciało zareagowało automatycznie. Tak, jakby wcale nad nim nie panowała. Stała się widzem.
Wokół drobnego ciała czarodziejki wybuchła aura. Rycerz wraz z pokojówkami cofnęli się. Nigdy wcześniej nie mieli okazji zobaczyć aury Lorett. Czarodzieje bardzo rzadko pokazywali ją komukolwiek. Z niemym zachwytem wpatrywali się w nią. Na jej plecach pojawiły się skrzydła. Zielono-srebrzyste skrzydła otoczyły czarodziejkę i kapitana niczym kokon. Leonard nie oponował, poddał się temu, co robiła Lorett. Z lekkim niedowierzaniem zmierzył aurę, skrzyła się w świetle. Magia utrudniała mu oddychanie, powietrze rozrzedziło się. Przyjemne ciepło spłynęło na jego dłoń. Zamarł. Wbił spojrzenie w leżącą kobietę. Coś poczuł. Bardzo słabo. Czekał, ale nic więcej się nie stało. Z gorzkim żalem zaczął przyjmować sytuację, jaka była, gdy znów to poczuł. Najpierw bardzo delikatnie i powolnie, aż zaczęło nabierać siły. Serce znów biło.
Lotos w oniemieniu wpatrywała się w całe zdarzenie, nie tego się spodziewała. Trzymając przed sobą czerwony kryształ, zaczynała podważać swoje decyzje. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Srebrno-zielone skrzydła wprawiły ją w osłupienie. Magiczna aura mogła wyglądać w ten sposób? Znała odpowiedź.
– Jesteś zadowolony? – zapytała, odrywając wzrok od czarodziejki.
Jej oczy zatrzymały się przy niewyraźnym cieniu sylwetki odbijającej się w krysztale. Przeszedł ją dreszcz, gdy nagle błysnęły szpiczaste, białe ząbki. Szczerzył się. Szczerzył w taki sposób, że nabrała ochoty, aby rozbić kamień raz na zawsze. Nie miało to większego sensu, zawsze pojawiał się nowy. Ten diabelny uśmiech uświadomił jej jedno: nie miała do czynienia z człowiekiem ani magiem.
– Zabierz to.
Słyszała ekscytację w jego tonie. Nie poruszyła się. Trzymała się w cieniu, była świadkiem czegoś niecodziennego. Ta stara kobieta już dawno powinna być martwa. Zatrzymała jej serce, żaden mag nie mógł czegoś takiego naprawić.
– Zabierz to – powtórzył władczo głos.
Ciało Lotos poruszyło się wbrew jej woli. Zdezorientowana nie mogła nic na to poradzić, straciła kontrolę.
– Vjedhje.
Słowo wydostające się z jej ust zabrzmiało obco, jakby wcale nie należało do niej. Z mieszanymi uczuciami patrzyła, jak Nanose traci siły. Błyszczące tęczówki zaczynały szarzeć, na twarzy pojawiło się zmęczenie. Aura rozpierzchła się, jak tylko ostatnia sylaba opuściła wargi Krosnel.
– Będziesz wynagrodzona.
Gorąca kula zielonej magii z drobnymi fioletowymi iskierkami została wchłonięta przez kryształ. Cofnęła się mocniej w cień, w otępieniu obserwowała powstały chaos. Służba zebrała się wokół osłabionej czarodziejki. Krosnel nie miała zamiaru więcej ingerować w sprawę. Drgnęła, czując na sobie czyjeś spojrzenie. Poderwała głowę, napotykając złote tęczówki. Najwyraźniej nie tylko ona oglądała z daleka. W pośpiechu opuściła ogród. Musiała jak najszybciej uciekać z pałacu.
Źródło
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Ciernisty Pałac. Tom II
ISBN: 978-83-8423-020-6
© Kinga Parafińska i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dominika Synowiec
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Agnieszka Wrycz-Szybowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek