Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 30.12.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
74 osoby interesują się tą książką
CO TAKIEGO STRZEŻESZ W MÓZGU? WOJNA SIĘ SKOŃCZYŁA. HOLDFAST NIE ŻYJE. WIECZNY PŁOMIEŃ ZGASŁ. NIE MASZ JUŻ KOGO CHRONIĆ.
Helena Marino, która niegdyś była świetnie zapowiadającą się alchemiczką, stała się więźniarką – wojenną oraz własnego umysłu. Jej zdolności stłumiono, towarzyszy z ruchu oporu brutalnie wymordowano, a cały znajomy świat obrócono w perzynę.
Po długiej wojnie władzę sprawują zepsute gildie oraz zwyrodniali nekromanci, którzy zwyciężyli tylko dzięki swoim nieumarłym sługom, a w tym momencie więżą Helenę.
Według danych ruchu oporu była mało znaczącą uzdrowicielką, lecz brak jej wspomnień sprzed wielu miesięcy wydaje się podejrzany. Czy naprawdę jest zupełnie nieistotna, a może wymazano z jej pamięci jakiś kluczowy element planu rebeliantów?
Aby spróbować odkryć głęboko pochowaną przeszłość, Helena zostaje odesłana do wysokiego namiestnika – jednego z najpotężniejszych i najokrutniejszych nekromantów w tym nowym świecie. Przetrzymywana w jego rozpadającej się posiadłości rozpoczyna walkę o odzyskanie utraconej pamięci i zachowanie okruchów dawnej siebie. Zarówno więzienie, jak i gospodarz skrywają własne sekrety, które Helena za wszelką cenę musi wydobyć na światło dzienne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1286
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: ALCHEMISED
Copyright © 2025 by SenLinYu
Copyright for the Polish edition © 2025 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt oryginalnej okładki: Regina Flath
Ilustracja na okładce: Eva Eller
Projekt oryginalnego wydania: Elizabeth A. D. Eno
Ilustracja na stronie 981: Avendell
Pozostały materiał ilustracyjny:
Ilustracja „sun crest” na stronie tytułowej części, autor: Alex Hovey
Ilustracje „rose and dragon” oraz „case stamp” na stronie tytułowej części, autorka: Francesca Baerald
Ilustracje stockowe na stronie tytułowej i stronie tytułowej części: antondzyna / Adobe Stock (róże)
Ornamenty oddzielające akapity: A-R-T-U-R / iStock
Ilustracje otwierające rozdziały: Lazarev / iStock (fazy księżyca)
Projekt wzoru wyklejki: Regina Flath
Ilustracje na wyklejkach: Golden Shrimp / Shutterstock (symbole ezoteryczne), Evgenia Pichkur / Shutterstock (butelki i owad), Yevheniia Lytvynovych / Shutterstock (zioła, szkło, probówka, czaszka oraz słońce/księżyc)
Redakcja: Karolina Kacprzak
Korekta: Editio
Skład i łamanie: Editio
PR & marketing: Karolina Nowak
ISBN: 978-83-8402-814-8
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE
Dla Jame – za odnalezienie mnie
Ten tekst to fikcja, w której zastaniecie wiele opisów wojny i sposobów na przetrwanie. Uważajcie, bo to może wywołać silne emocje. Więcej szczegółów na ten temat znajdziecie na końcu książki, w sekcji opisującej zawarte tu treści.
Helena niekiedy zastanawiała się, czy ma jeszcze oczy. Odnosiła wrażenie nieskończoności otaczającego ją mroku. Początkowo sądziła, że jeżeli zaczeka wystarczająco długo, to pojawi się jakiś rozbłysk światła lub ktoś do niej przyjdzie. Niezależnie jednak od tego, ile czekała, do niczego takiego nie dochodziło.
Istniała tylko ta nieprzenikniona ciemność.
Helena miała ciało – czuła się w nim jak w klatce – i bez względu na wysiłki oraz determinację nie była w stanie nim poruszyć. Unosiło się bezwładnie i nie reagowało, oprócz gwałtownych podrygiwań, kiedy uderzały w nią fale – przeszywał ją prąd, który trafiał u podstawy karku i doprowadzał do gwałtownego skurczu każdego mięśnia. Znikał tak szybko, jak się pojawiał. Stanowił dla Heleny substytut zegara.
Skoro pozostawała w bezruchu, rażono ją tym prądem, żeby mięśnie nie zaniknęły całkowicie. Pamiętała o tym fakcie. Zdawała sobie sprawę, że umieszczono ją tu jako więźniarkę. Zakonserwowano ją, niemniej pewnego dnia ktoś po nią przyjdzie.
Najpierw odliczała chwile pomiędzy rażeniem prądem, próbując rozwikłać częstotliwość uruchamiania elektrostymulacji. Sekunda po sekundzie. Naliczyła ich dziesięć tysięcy osiemset. Impuls pojawiał się równo co trzy godziny. Niezmiennie. Później starała się liczyć fale, ale ich liczba nieustannie rosła, dlatego przestała to robić, obawiając się wyniku.
Skupiała się na wszystkim, tylko nie na czekaniu. Nie na tej nieskończoności, nie na tej ciemności. Musiała tu tkwić, więc dla jasności umysłu stworzyła w głowie rytuał – wyobrażała sobie spacery. Klify i niebo. Wracała pamięcią do wszystkich miejsc, które kiedykolwiek odwiedziła. Do przeczytanych książek.
Musiała wytrzymać. Zachować czujność. Tylko w ten sposób będzie gotowa. Pozostanie zdeterminowana.
Nie zamierzała zniknąć.
Wreszcie pojawiło się światło, a Helenie niemal eksplodowała głowa.
Rozległ się wrzask.
– Kurwa! Jakim cudem odzyskała przytomność? – Głos przebił się przez atakujący jej zmysły ból.
Światło kłuło. Czuła, jakby kolce wbijały się w gałki oczne i wchodziły w czaszkę. Na bogów, jej oczy.
Zaczęła się wić. Jasność nieco się rozmyła i oddaliła. Do gardła Heleny wdarła się piekąca ciecz.
Szumiało jej w uszach.
Poczuła, że gładkie palce wbiły się w jej ręce, jakby aż do kości, i pociągnęły w górę. Do płuc wdarło się powietrze, przez co skurczyły się i wyrzuciły płyn.
– Do licha, to żel hibernacyjny. Nie można jej porządnie uchwycić. Wyłącz to! Zaraz się utopi.
Została opuszczona, przy czym uderzyła w coś głową. Machała rękami chaotycznie, starając się podnieść. Zdarła naskórek na dłoniach o kamień. Zaciskała mocno powieki, ale światło wciąż cięło jej umysł jak nóż. Od karku oderwano coś twardego, a jakaś ciepła ciecz obmyła jej skórę.
– Szlag, jakim cudem jest przytomna? Ktoś musiał źle obliczyć dawkę. Nie pozwól jej się odczołgać.
Ponownie złapano Helenę za ręce i uniesiono.
Wyrwała się i z niemałym wysiłkiem dźwignęła powieki. Dostrzegła jedynie oślepiającą biel.
Rzuciła się ku niej.
– Co za pieprzona suka. Skaleczyła mnie!
Czaszkę Heleny poraził gwałtowny ból.
Ocknęła się i nadal widziała tylko światło.
Napłynęło łagodniej, jakby znajdowała się pod wodą i zmierzała ku powierzchni, która falowała poza zasięgiem, a przez cały ten czas powracała jej świadomość. Do Heleny dotarło, że światło przedostawało się przez opuszczone powieki. Cierpiała.
Leżała na jakimś twardym podłożu – zimnym metalowym stole, który ani drgnął pod jej palcami.
Słyszała ciche głosy – stłumione, lecz z bliska.
– No i? – zapytała kobieta. – Jeszcze ktoś?
– Nie – odparł mężczyzna. To on poprzednio był przy Helenie. – Resztę wyjęliśmy, tylko ona się nie zakonserwowała.
– Była przytomna, kiedy otworzyliście kapsułę?
– Tak. Wydzierała się, gdy ją podnieśliśmy i wyjęliśmy. Mówię pani, o mało zawału nie dostałem. Willems tak się wystraszył, że prawie ją utopił, a kiedy już wyciągnął, wpadła w szał. Podrapała mnie, więc musieliśmy ją obezwładnić. Później dostała kroplówki i tak dalej, ale ktoś odłączył jej wcześniej sedację. Musiał zrobić to celowo.
– To nie tłumaczy braku jej danych w systemie – stwierdziła kobieta. – To dziwne.
– Pewnie działano w pośpiechu. Musiało dojść do tego całkiem niedawno. Nawet te konserwowane jak należy często padają. Wiele kapsuł zawiera tylko zupę i kości. – Mężczyzna zaśmiał się nerwowo.
– Dowiemy się czegoś więcej, gdy zawiozę ją do Centrali – oznajmiła niezbyt przejętym tonem kobieta. – Słusznie to zgłosiłeś. To zdecydowanie anormalne. Poinformuj mnie, jeśli ktoś jeszcze się ocknie. Wszyscy ci, którzy pozostali nienaruszeni i nadają się do wskrzeszenia, mają trafić do kopalń. Żywych skierujcie do kompleksu fabrycznego.
– No jasne. Szepnie pani tam za mną dobre słowo, co? Pochwała z pani ust wiele by dla mnie znaczyła – powiedział mężczyzna z nadzieją, a potem parsknął wymuszonym śmiechem. – Wie pani, latka lecą.
– Wielki Nekromanta otrzymuje wiele podań, ale twoja praca nie zostanie zapomniana. Przygotuj furgon do transportu.
Dało się słyszeć odgłos oddalających się kroków, a później pełne irytacji westchnienie.
– Nie musisz udawać, że jesteś nieprzytomna. Wiem, że się ocknęłaś. Otwórz oczy – nakazała kobieta. – Wpłynęłam na twoje zmysły, więc światło już nie powinno cię razić.
Helena zerknęła ostrożnie przez rzęsy. Dostrzegła, że świat wokół niej wydawał się skąpany w zielonkawym blasku, a wszystkie kształty przypominały cienie. Po prawej zauważyła poruszającą się plamę, która przywodziła na myśl osobę.
Leniwie podążyła za nią wzrokiem.
– Dobrze. Wykonujesz polecenia i śledzisz ruch.
Helena spróbowała się odezwać, ale z jej ust dobył się jedynie cichy jęk. Usłyszała kliknięcie długopisu i szelest papieru.
– Jesteś więźniarką numer tysiąc dwieście siedemdziesiąt trzy, a może dziewiętnaście tysięcy osiemset dziewiętnaście? Przypisano do ciebie aż dwa numery, ale dla żadnego nie uzupełniono twoich danych. Może masz jakieś imię?
Helena milczała. W tym momencie nie przerażała jej już myśl o świetle, więc mogła się przez chwilę zastanowić. Pozostawała więźniarką.
– Rozumiesz, co mówię? – rzuciła zniecierpliwiona kobieta.
Helena nadal nie udzieliła odpowiedzi.
– Chyba nie powinnam spodziewać się po tobie zbyt wiele. Ale i tak niebawem się dowiemy. Ty tam, dawaj ją tutaj.
Postać zniknęła sprzed oczu dziewczyny, a w jej miejscu pojawiła się nowa. Helena poczuła na nadgarstkach zimną skórę. W nosie palił ją smród chemicznych środków do konserwacji i starzejącego się mięsa. Nekrosłudzy. Starała się dostrzec ich twarze, ale nie potrafiła skupić wzroku w jednym punkcie.
Wibracje stołu ciągniętego po kamiennej posadzce rozchodziły się przez jej czaszkę i zęby.
Zaraz potem zrobiło się tak jasno, że znów miała wrażenie, jakby wbijano jej igły w siatkówkę. Krzyknęła cicho i ponownie zacisnęła mocno powieki.
Pociągnięto ją w górę, aż dostała mdłości i wszystko na powrót pociemniało, a gdzieś pod nią zawarczał silnik.
Musiała uciec. Spróbowała obrócić się na bok i usłyszała szczęk metalu.
– Leż spokojnie. – Powrócił kobiecy głos. Dobiegł z bliska.
Helena gwałtownie się odsunęła, dysząc, szarpiąc spętanymi kończynami. Musiała biec. Musiała…
– Nie dokładaj mi dziś problemów – skarciła kobieta lodowatym głosem.
Helena poczuła palce zaciskające się u podstawy czaszki, a potem przez jej umysł przepłynęła fala energii.
I znów zapadła ciemność.
Helenie świadomość przywróciły palący ból i nagłe przerażenie.
Szarpnęła się i usiadła, szeroko otwierając oczy. Zobaczyła, że ktoś natychmiast odsuwa od niej strzykawkę. Zagrzechotał metal. Opadła do tyłu, a serce waliło jej jak młotem – każde jego uderzenie wywoływało pulsujący ból, jakby ktoś dźgał Helenę sztyletem.
– No i proszę. – Gdzieś z prawej strony rozległ się stukot strzykawki upuszczonej na metalową tacę. – Dzięki temu będziesz bardziej świadoma i skłonna do rozmowy.
Poznała głos kobiety.
Helena nie znajdowała się już na stole ani w furgonie. Wyczuwała pod swoim ciałem twardy materac, a do nosa dobiegała woń środka dezynfekującego. Nad głową miała szary sufit z niezbyt silnym oświetleniem.
Pomimo bólu czuła przepływającą żyłami energię, która rozpalała się, aż poparzyła zaciskające się dłonie. Czuła, że jest coraz bardziej przytomna i że przejaśnia się jej w umyśle. Kiedy się obróciła, zauważyła metalową obręcz, wrzynającą się w nadgarstek.
– Nic z tego. Prędzej się połamiesz, niż uwolnisz z tych kajdan. Odpowiedz na moje pytania, a rozważę, czy dać ci wstać, zanim przestanie działać lek. Muszę ci powiedzieć, że w przeciwnym wypadku będzie to bardzo bolesne.
Helena nie mogła się poruszyć, zaczęła za to intensywnie się zastanawiać. Dostała zastrzyk najprawdopodobniej z jakimś silnie pobudzającym środkiem. Uwięziona w jej ciele energia zalewała umysł, a rozbiegane, spanikowane myśli zaczęły się skupiać.
– Nazywasz się Helena Marino. – Rozległ się szelest papieru. – Według rejestru jesteś więźniarką tysiąc dwieście siedemdziesiąt trzy i nie żyjesz. Skierowano cię do likwidacji z powodu nieokreślonych „rozległych obrażeń”. Jednak pod numerem dziewiętnaście tysięcy osiemset dziewiętnaście zostałaś wybrana do hibernacji. – Ponownie zaszeleściły kartki. – Nie istnieje natomiast zapis, że cię dostarczono ani że wykonano procedurę. – Kobieta wciągnęła powietrze przez zęby. – Od augustusu zeszłego roku nie ma w naszym systemie najmniejszej wzmianki o tobie. Minęło czternaście miesięcy, a teraz odnaleźliśmy cię w magazynie z zahibernowanymi, do którego nigdy oficjalnie nie dotarłaś. Jak to możliwe?
Helena mrugała powoli, starając się pojąć tę informację. Czternaście miesięcy?
– Wszyscy wiemy, że nikt nie mógłby przetrwać w kapsule tak długo. To niemal niemożliwe nawet przez pół roku i to w idealnych warunkach, a ty nie byłaś odpowiednio zakonserwowana. Skąd się zatem wzięłaś? Kto cię tam umieścił?
Helena odwróciła głowę, nie zamierzając odpowiadać.
Kobieta się zbliżyła.
– Nic ci nie grozi – mruknęła. – Powiedz mi tylko prawdę, a wszystko się skończy. Gdzie przebywałaś, zanim cię zahibernowano? – Ostatnie słowa wypowiedziała niemal ospale.
Helena milczała, chociaż żuchwa aż ją świerzbiła, by się poruszyć. Ciało zaczęło się trząść, gdy serce wtłaczało lek w żyły.
Nie miała już kogo chronić, niemniej nie chciała współpracować z porywaczami. Nie zamierzała niczego im ułatwiać, szczególnie wyjaśniać działania ich systemu przechowywania danych.
Poza tym nie przebywała nigdzie indziej.
– Gdzie byłaś przed hibernacją?! – powtórzyła głośniej kobieta.
Helena poczuła ucisk w gardle, gdy starała się nawet nie myśleć o odpowiedzi, bo rozdzierało ją już samo wspomnienie.
Zanim trafiła do magazynu, schwytano ją wraz z innymi, a potem stłoczono ich wszystkich w klatkach ustawionych przed Wieżą Alchemiczną, aby więźniowie mogli być świadkami „celebracji” zakończenia wojny.
Nadal czuła swąd dymu i woń krwi w letnim upale, wciąż słyszała gromkie wiwaty, gdy ginęli przywódcy ruchu oporu, a ich krzyki powoli cichły. Patrzyła na konających, wiedząc, że to jeszcze nie koniec.
Jakiś nekromanta przecisnął się pomiędzy zgromadzonymi, pragnąc się popisać. Chwilę później zwłoki znów wstały. Dzięki wskrzeszeniu przywrócono kogoś, komu ufała i kto był jej przełożonym, ale stał się jedynie nekrosługą – pustym, poddańczym ciałem. Rozpłatany do żeber, z pociętą skórą, usuniętymi organami i wydłubanymi oczami. Z obwisłą twarzą został wykorzystany do unieszkodliwienia kolejnego „zdrajcy” w jeszcze brutalniejszy sposób.
Egzekucje nie ustawały, aż powietrze wysycała krwista mgiełka.
Zwłoki generała Titusa Bayarda zmuszono do uśmiercenia jego żony. Powoli. Do pokrojenia na kawałki i zjedzenia jej ciała.
Każda z tych śmierci odebrała Helenie cząstkę jej istoty, aż w piersi dziewczyny zaczęła ziać wielka dziura żalu. A kiedy już nie pozostał nikt, na kim warto było dokonać egzekucji na oczach tłumu, Helenę umieszczono w kapsule.
Inni więźniowie pozostawali nieprzytomni, niezdolni do myślenia, kiedy powbijano igły w ich ciała, do nosów wprowadzono rurki, na twarze założono maseczki tlenowe. Ale nie ona.
Zachowała świadomość, dokładnie więc wiedziała, co się z nią dzieje, gdy otoczona mrokiem i przerażona pozostawała zamknięta w swoim ciele. Czekała, aż ktoś po nią przyjdzie.
Jednak nikt się nie pojawił.
Kobieta, piorunując Helenę wzrokiem, pstryknęła palcami przed jej twarzą, czym wyrwała dziewczynę z zamyślenia.
– Nie pozwolę, żeby błąd w systemie wpłynął negatywnie na moją reputację. Jeśli mi nie odpowiesz, zacznę utrudniać ci życie.
Helena się wzdrygnęła.
– Zatem mnie rozumiesz.
Żołądek mocno jej się skurczył, ale wciąż milczała.
Kobieta podeszła jeszcze bliżej. Więźniarka usilnie skupiała na niej wzrok. Tamta miała kanciastą twarz i ze zniecierpliwieniem zaciskała wargi. Nosiła fartuch medyczny.
– Może powinnam ci to zademonstrować. – Złapała dziewczynę za szyję.
Helena wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy przepłynęła przez nią fala zimnej energii, kierująca się w stronę kręgosłupa. Nie przypominała prądu, jak w kapsule – wydobywała się z ręki kobiety i wbijała w skórę Heleny jak igły. Kanał energetyczny wibrował niczym kamerton, aż całe jej ciało zaczęło rezonować z tą samą częstotliwością, co napastniczka.
Nieznajoma zacisnęła palce. Ból przeszył każdy nerw w organizmie Heleny, a ona sama wydała z siebie zduszony, nieokreślony krzyk. Dostała drgawek i szarpnęła rękami, naciągając kajdany.
– Spokojnie.
To był tylko ułamek sekundy, po czym zwiotczała. Nie czuła niczego poniżej klatki piersiowej, jakby poważnie uszkodzono jej rdzeń kręgowy. Krew pędziła w żyłach, gdy dopadł ją paniczny strach.
Kobieta machnęła dłonią i odrętwienie zniknęło.
Szorstkie od częstego mycia palce groźnie przesunęły się po ręce więźniarki.
– Teraz już rozumiesz?
Przez wnętrze Heleny nadal przepływała wibrująca moc kobiety, stanowiąc ostrzeżenie.
Dziewczyna, drżąc, zdołała lekko skinąć głową. Powinna była wcześniej się domyślić, że kobieta jest wiwimantką. Odwrotnością nekromantki, bo władała żywymi, a nie martwymi.
– Miałam nadzieję, że się połapiesz. To spróbujmy jeszcze raz.
Helenie ścisnęło się gardło i oczy zaczęły ją piec. Każdy nerw w ciele został podrażniony, krew szumiała w uszach. Czy stanie się coś złego, jeśli odpowie?
– Skąd się wzięłaś?
– Wsss-try-wchsss… – Helena usilnie starała się zmusić język do współpracy.
– Nie w tych obcych, bzdurnych słowach. Mów po paladyjsku – nakazała ostro kobieta.
Nie istniało nic takiego, jak język paladyjski – kobieta posługiwała się jedynie północnym dialektem. Helena chciała jej to wytknąć, nie sądziła jednak, by mogło to w czymkolwiek pomóc. Przełknęła ślinę i zaczęła od nowa, lecz z jej ust wciąż dobywał się jedynie bełkot.
Kobieta westchnęła.
– Dlaczego wy, rebelianci, zawsze trwonicie mój czas? Może musimy porazić cię prądem, żeby twój mózg przypomniał sobie, jak poprawnie wypowiadać słowa? – Złapała Helenę za głowę. Fala rezonansu popłynęła z obu stron i była niczym dźwięk uderzających o siebie cymbałów.
Wszystko spowiła czerwień. Krzyk, który wyrwał się z gardła Heleny, przypominał zwierzęcy.
Napastniczka gwałtownie zabrała ręce.
– Co jest?
Więźniarka nie wiedziała, czy kobieta zatacza kręgi nad jej głową, czy to tylko wiruje świat.
– Co to jest? Kto ci to zrobił?
Helena wpatrywała się z oszołomieniem, gdy czerwień powoli ustępowała sprzed jej oczu. Dłonie trzęsły jej się niekontrolowanie, szarpiąc konwulsyjnie za kajdany. Nie miała pojęcia, o co pytała nieznajoma.
– W jakiś sposób zmodyfikowano ci umysł – orzekła tamta ze zdumieniem oraz z dziwną ekscytacją. – To jakiś rodzaj transmutacji. Nigdy jeszcze z czymś takim się nie spotkałam. Będę musiała to zgłosić. I przyda mi się specjalista. Masz… – urwała na chwilę. – Nawet nie ma na to nazwy! Będę ją musiała wymyślić… – Zdawało się, że papla głównie do siebie. – Masz w mózgu bariery transmutacyjne. Ale jak to możliwe? Nigdy wcześniej nie widziałam takich wzorców.
Znowu dotknęła Heleny, a ta się wzdrygnęła. Okazało się, że tym razem rezonans w jej mózgu nie był wynikiem tortur, a zwykłą energią, która ponownie zabarwiła świat na czerwono.
– To piękna, misterna, profesjonalna robota. Jakiś wiwimanta ręcznie przeprogramował ludzką świadomość.
Helena leżała spokojnie, nic z tego nie rozumiejąc.
Nieznajoma znajdowała się tak blisko niej, że widziała jej okolone głębokimi zmarszczkami niebieskie oczy oraz usta. Kobieta wpatrywała się w więźniarkę z żywą fascynacją, jakby właśnie otrzymała niespodziewany podarek.
– Gdyby Bennet wciąż tu był, zachwyciłby się precyzją wykonania. – Rezonans przepłynął przez umysł Heleny tak namacalnie, jakby palce wdarły się pod jej czaszkę. Z jasnych tęczówek kobiety zniknęło skupienie. – Najmniejszy błąd, a znalazłabyś się w stanie wegetatywnym, ale ktokolwiek ci to zrobił, sprawił, że niemal nie odniosłaś szkód. Do czegoś takiego potrzeba prawdziwego geniuszu.
– C-co? – wydusiła w końcu Helena.
– Ciekawi mnie… jak to wygląda. – Kobieta odeszła. Chwilę później wróciła z taflą szkła.
Helena zmrużyła oczy i poznała przedmiot. Ekran rezonansowy. Często wykorzystywano je do akademickich prezentacji oraz alchemicznych procedur medycznych. Zawarty w nim gaz pobudzał cząsteczki do oddania kształtu, a także wzoru kanału rezonansowego.
Kobieta uniosła kryształ nad głowę więźniarki, drugą rękę położyła na jej czole i przepuściła falę energii przez jej czaszkę. Helena ponownie zobaczyła czerwień, ale zmrużyła oczy i obserwowała, jak ciemna chmura pomiędzy warstwami szkła układa się w niewyraźny kształt ludzkiego mózgu, a następnie w niezbyt zrozumiałą, oplatającą wszystko pajęczą sieć.
– Wątpię, żebyś cokolwiek z tego pojęła, ale wyobraź sobie, że twój umysł jest jak… miasto. Twoje myśli poruszają się przeróżnymi ulicami, aby dotrzeć do celu. Te linie, które właśnie obserwujesz, to drogi, ale zostały przebudowane. Stworzono na nich bariery transmutacyjne, więc myśli, zamiast podążać naturalnym wzorcem przez twój mózg, wybierają alternatywne trasy. Do niektórych obszarów całkowicie odcięto dostęp. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak… Umiejętności, jakich to wymagało… – umilkła. Odłożyła ekran i uważnie przyjrzała się Helenie. – Kto nad tobą pracował? – zapytała głośno, powoli i wyraźnie.
Leżąca jedynie pokręciła głową.
Kobieta ewidentnie się zdenerwowała, ale potem zdała się przemyśleć swoje zachowanie.
– Biorąc pod uwagę stan twojego umysłu, chyba możesz tego nie wiedzieć. Prawdopodobnie masz szczęście, że w ogóle pamiętasz, jak się nazywasz. Zakładam, że studiowałaś alchemię. – Nonszalancko postukała palcem w metalową obręcz na nadgarstku Heleny.
Więźniarka ostrożnie przytaknęła.
– I oczywiście nie pochodzisz stąd. – Spojrzała na nią wymownie.
Helena przełknęła ślinę.
– Jestem z Etras.
– Ach, zatem znalazłaś się dość daleko od domu. Pamiętasz swój repertuar rezonansowy?
– Zróż-nicowany.
– Hm. – Kobieta zmarszczyła brwi, jeszcze baczniej jej się przyglądając. – Chwileczkę. Słyszałam o tobie. Jesteś tą małą geniuszką, którą sponsorowali Holdfastowie. Chociaż to musiało być z dekadę temu, więc teraz pewnie masz ze dwadzieścia kilka lat.
Helenę zapiekły oczy, gdy krótko skinęła głową.
Kobieta uniosła brwi.
– Pamiętasz, co się stało z twoim sponsorem, princepsem Apollem?
– Został zabity.
– Mhm. I ta wojna. Na pewno ją kojarzysz. Pomogłaś chłopakowi Holdfastów spalić miasto? Temu waszemu ukochanemu Lucowi, jak go nazywaliście?
Emocje chwyciły Helenę za gardło.
– Nie walczyłam.
Kobieta pisnęła cicho ze zdziwienia, a potem zmrużyła oczy.
– Ale przypuszczam, że ostateczna potyczka utkwiła ci w głowie.
Helena kilkukrotnie otworzyła usta, żeby jej odpowiedzieć, bo wciąż zmagała się z językiem, który odmawiał posłuszeństwa.
– My… rebelianci, przegraliśmy. Odbyły się… egzekucje. Na końcu przybył Morrough. Pojmał… Luca. Zabił go… tam. A potem… zabrano mnie do… magazynu.
– Kto?
Rozgoryczona Helena przełknęła ślinę.
– Truchła.
Kobieta parsknęła śmiechem.
– Od dawna nie słyszałam, żeby ktokolwiek odważył się użyć tego słowa. Wszyscy nieumarli, niezależnie od ich postaci, są lojalni Wielkiemu Nekromancie. Nieśmiertelność to nagroda za ich doskonałość. W tym nowym świecie śmierć zabiera jedynie niegodnych. Bez względu na to, jakich obelg użyjesz, twoi przyjaciele pozostaną jedynie prochem, o którym należy zapomnieć. – Postukała palcem po skroni Heleny. – Wydajesz się prawie nietknięta, więc po co ktoś zadał sobie aż tyle trudu? I kto mógłby…? – Wzięła ekran rezonansowy, ponownie na niego spojrzała, a potem zniknęła za zasłonką.
Helenie ulżyło, gdy kobieta dała jej spokój.
Zmodyfikowano jej pamięć lub umysł?
Mogłaby pomyśleć, że to podstęp, ale widziała obraz na ekranie rezonansowym. Zdawała sobie sprawę, jak powinien wyglądać mózg. Transmutacja umysłu w stan taki, jak u niej, wymagałaby wysoce wyspecjalizowanego i wszechstronnego wiwimanty.
I to nie było coś, o czym zapomniałaby osoba poddawana takiemu procesowi.
A jednak Helena nie czuła, że o czymkolwiek zapomniała, poza wzmianką o rozległych obrażeniach.
Nie kojarzyła żadnego urazu, szoku, smutku czy strachu.
Przełknęła ślinę i zamrugała, starając się o tym nie myśleć.
Rozejrzała się, bo chciała zorientować się w otoczeniu. Jakikolwiek wstrzyknięto jej lek, zdawał się brutalnie skuteczny. Dostrzegła na swojej klatce piersiowej rozległego sińca – w miejscu, w którym igła weszła w serce. Bolało z każdym jego uderzeniem.
Popatrzyła wzdłuż ciała. Wokół łóżka rozciągała się kratownica zabezpieczająca, do której przykuto Helenę metalowymi kajdankami. Poraniły i posiniaczyły skórę, a poniżej nich znajdowały się zielonkawe pasy metalu.
Te przynajmniej kojarzyła. Obręcze założono jej na nadgarstki podczas celebracji.
W gęstej od krwi ciemności, przy nikłym świetle latarni i ze zbyt wieloma osobami w ciasnej klatce, ledwie je widziała. Niemniej doskonale zapamiętała.
W kapsule hibernacyjnej odnosiła nieustanne wrażenie, że zaciskają się wokół jej rąk. Ich istnienie drażniło peryferie świadomości, a niedająca się nie zauważyć obecność tłumiła rezonans, uniemożliwiając jakąkolwiek manipulację transmutacyjną, dzięki której Helena zdołałaby uciec.
Nawet w kapsule czuła zawarty w obręczach lumit, który zgodnie ze swoją naturą wiązał w sobie cztery żywioły: powietrze, wodę, ziemię i ogień. Z tego właśnie połączenia powstawał rezonans.
Święta Wiara głosiła, że rezonans to dar ofiarowany dla rozwoju ludzkości przez Sola – bóstwo Kwintesencji żywiołów.
Rezonans w wielu częściach świata pozostawał bardzo rzadkim talentem, często występował tylko pośród narodu wybranego – Paladii. Przedwojenny spis ludności wskazywał, że prawie jedna piąta tutejszej populacji miała w sobie mierzalny poziom rezonansu. Spodziewano się, że w następnym pokoleniu ta liczba wzrośnie.
Zazwyczaj rezonans kierowany był do alchemii metali i związków nieorganicznych, dzięki czemu mogły zachodzić procesy transmutacji albo alchemizacja. Jednak w wybrakowanej duszy, która buntowała się przeciwko prawom natury Sola, rezonans mógł być zakłócony, co umożliwiało wiwimancję jak ta, której używała kobieta w stosunku do Heleny, oraz nekromancję wykorzystywaną do tworzenia nekrosług.
Lumit poprzez swoje działanie mógł potęgować lub nawet tworzyć rezonans w martwych strukturach, czyniąc je alchemicznie kowalnymi. Jednak czysty lumit był dla śmiertelników zbyt boski. Nadmierna ekspozycja organizmu wywoływała wyniszczające mdłości, a u osób z rezonansem mogła skutkować silnym bólem nerwów.
Lumit zawarty w obręczach nie przyprawiał Heleny o nudności, co oznaczało, że został zmodyfikowany. Energia w ich wnętrzu połączyła się z jej rezonansem, jednak zamiast go wyostrzyć, przytłumiła zmysły dziewczyny. Czuła swój rezonans, ale gdy starała się uzyskać nad nim kontrolę, bransolety zachowywały się jak izolator wobec jej nerwów. Pomimo usilnych starań, nie potrafiła przebić się przez ich działanie.
Zdawała sobie sprawę, że dopóki te obręcze pozostaną na jej rękach, wcale nie będzie alchemiczką.
Helena wyczuwała, że gdzieś w pobliżu znajduje się nekrosługa. Pozostawiona sama sobie mogła się skupić, dlatego wyłapała zapach gnijącego mięsa i chemicznych substancji konserwujących. Nieumarli wykorzystywali zmarłych jak marionetki do wszystkich niepożądanych czy przyziemnych zadań. Przykuta do łóżka mogła tylko czekać, zastanawiała się więc, do czego używano tej istoty. Rozejrzała się, wypatrując za kotarą jakiegoś cienia.
– Marino?
Nazwisko wyszeptano tak cicho, że równie dobrze mógł to być jedynie szum wiatru.
Helena obróciła głowę i dostrzegła, że zza zasłonki wychyla się twarz. Zmrużyła oczy, próbując skupić wzrok na tyle, by dostrzec rysy na bladym obliczu i okalające je włosy.
– Marino, to ty?
Pokiwała głową, wciąż starając się rozpoznać tę osobę.
– To ja, Grace. Byłam sanitariuszką w szpitalu – powiedziała kobieta, wyłaniając się cała zza kotary. Miała wyraźny akcent z Północy, przez co twardo wypowiadała wszystkie spółgłoski.
– Przepraszam, jestem… zdezorientowana – odparła Helena.
– Nie spodziewałam się, że cię tu zobaczę. – Grace się zbliżyła. Miała młodą, choć nieco zapadniętą twarz, która jednocześnie przerażała, jak i wzbudzała zaciekawienie.
Helena wytrzeszczyła oczy, gdy dostrzegła, że oblicze dziewczyny szpecą długie blizny po cięciach na policzkach, nosie i podbródku. To nie były przypadkowe urazy, rany zadano celowo.
Helena chciała unieść rękę, jednak kajdanki okazały się za krótkie.
– Co ci się stało?
Grace wydawała się skonsternowana, ale zaraz potem, podążając za wzrokiem Heleny, zbliżyła dłoń do swojej twarzy.
– Ach, te cięcia? Wszyscy je mamy.
– Co? Dlaczego truchła miałyby…
Grace gwałtownie pokręciła głową.
– Ciszej. – Pospiesznie się rozejrzała, węsząc w powietrzu, a następnie spojrzała gniewnie na Helenę. – Niekiedy wykorzystują szarych do podsłuchiwania. Tu też jakiś jest, nie czujesz? Nie można nazywać nieumarłych truchłami – napomniała szeptem. – Jeśli ktoś to usłyszy, spotkają cię konsekwencje.
Helena szybko przytaknęła, obawiając się, że jeśli nie będzie postępować ostrożnie, to Grace odejdzie.
Dziewczyna jednak została.
– Ale nie uczynili tego nieumarli. – Wskazała na swoją twarz. – Sami tego dokonaliśmy. Nieumarli nam, oznaczonym jako rebelianci, mogą zrobić wszystko, co tylko zechcą. Obecnie trzyma się szarych zamiast personelu. W innych przypadkach, po prostu dla rozrywki. Na przyjęciach albo po nocy na mieście. – Skrzywiła się. – Nikt się w to nie wtrąca. Podporządkowują się nawet ci, którzy nie są nieumarli ani nie należą do gildii, bo wszyscy liczą, że podniesie to ich szanse na nieśmiertelność. – Wzruszyła sztywno ramionami. – Ale jeśli się oszpecisz, nie będą cię trzymać zbyt długo. – Odetchnęła głęboko, a potem popatrzyła uważnie na Helenę. – Gdzie się podziewałaś?
Przykuta do łóżka pokręciła głową, starając się pojąć wszystko, co właśnie usłyszała.
– Zabrali mnie do magazynu zaraz po…
Grace zmrużyła oczy.
Helena zerknęła na nią uważnie.
– Czy Wieczny Płomień wciąż…?
– Nie. – Grace gwałtownie zaprzeczyła, a na jej twarzy odmalował się gniew. – Wszyscy nie żyją. Wybici co do jednego. Po śmierci Luca resztę z nas zesłano do kompleksu fabrycznego poniżej tamy. Większość z nas nie może z niego wychodzić. Musimy być posłuszni przez wiele miesięcy, aby dostać pozwolenie na jego opuszczenie, a kiedy już je uzyskamy, mamy nosić to. – Uniosła rękę i pokazała miedzianą obręcz, która zdawała się jaśniejsza i bardziej dopasowana niż te na nadgarstkach Heleny. – Meldujemy się rano i wieczorem. Obowiązują nas limity czasowe. Jeżeli ktoś nie zgłosi się przez więcej niż dwadzieścia cztery godziny… – Przełknęła ślinę. – Jeśli nie wróci, Wysoki Namiestnik zaczyna go ścigać, a kiedy już go sprowadzi, ten ktoś zawsze jest martwy. Zarządczyni lubi takich wieszać i pozostawiać na kilka dni, a potem, gdy już zaczynają się rozkładać, wskrzesza ich i nakazuje „pracę” z nami przez jakiś czas, po czym zsyła ich do kopalń. Mówi, że robi to, żebyśmy nie zapominali o zasadach.
– Kogo…? – wydusiła Helena, mimo że obawiała się odpowiedzi.
Grace zawahała się, jej rysy nieco złagodniały.
– Lila Bayard była pierwszą, którą wskrzesili.
Grace mówiła dalej, lecz Helena przestała ją słyszeć. Wciąż jak echo powracało: „Lila Bayard była pierwszą”.
Tylko nie Lila…
Ponownie skupiła się na głosie dziewczyny.
– Zarządczyni kazała ją ubrać w zbroję paladynki i ustawić przy bramie. Lila nie żyła już od dłuższego czasu. Zdążyła się rozłożyć. Brakowało jej połowy twarzy, nie miała protezy nogi, więc przyspawali jej stalowy pręt, żeby się nie przewracała. Ona… to coś właściwie nie może się ruszać. Po prostu tam stoi. Codziennie przechodzimy tuż obok. – Grace w końcu dostrzegła minę Heleny i spuściła wzrok. – W tej chwili to już głównie same kości, ale zarządczynię to bawi.
Helena pokręciła głową, nie mogąc tego przyswoić. Ale przecież to oczywiste, że Lila nie żyje. Aby pojmać i zabić Luca, należało pozbyć się jego paladynów. Złożyli przysięgę, że umrą za swojego zwierzchnika.
Helena z trudem przełknęła ślinę.
– Ale ruch oporu na pewno gdzieś…
– Nie ma już żadnego ruchu oporu! – rzuciła teatralnym szeptem Grace. – Myślisz, że wciąż będziemy walczyć, skoro polegli wszyscy z Wiecznego Płomienia? Przecież to bez sensu. Wysoki Namiestnik wszystkich wykańcza. Zabija za niewielkie gesty czy szepty. A do polowań wykorzystuje tego swojego potwora. Ucieczka, obrona czy próba organizacji nie ma sensu, chyba że chcesz zostać kolejnym trupem.
Helena milczała. Grace obserwowała ją uważnie, wykręcając sobie palce, jakby nie mogła się doczekać, aż stąd wyjdzie.
– Kto jest Wysokim Namiestnikiem? – Helena miała nadzieję, że to bezpieczne pytanie. Nie pamiętała, aby ktokolwiek nosił taki tytuł.
Grace wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Nie zdejmuje hełmu, jak nieumarli podczas wojny. Wielki Nekromanta jest zbyt zajęty, żeby występować publicznie, więc wysyła w zastępstwie Wysokiego Namiestnika. To wiwimanta, ale zupełnie niepodobny do pozostałych. Zabija ludzi, nawet ich nie dotykając.
– Rezonans tak nie działa – przypomniała Helena, odruchowo poprawiając dziewczynę. – Aby powstał stabilny kanał bez układu, musi zostać utworzony przez kontakt, a potem…
– Wiem, jak działa rezonans – syknęła ostro Grace. – Tyle że widziałam, jak on to robi. W zeszłym tygodniu… – urwała, a potem parę razy poruszyła jej się grdyka. – Istniała pewna szajka przemytników. Ostatnio brakowało zboża. Większość tego, co dostajemy w kompleksie fabrycznym, jest nadgniła. Jednak kilka osób przywoziło dodatkowe jedzenie. Nie było tego dużo, lecz zarządczyni usłyszała plotki o tym, co organizują więźniowie. W sumie złapano dziesięć osób. Wykonano publiczną egzekucję. Wysoki Namiestnik zabił ich jednocześnie. I zrobił to w „czysty” sposób, żeby dłużej wytrzymali w kopalniach lumitu. – Grace zgarbiła się opowiadając, jakby przytłaczało ją samo wspomnienie. – Pozostało nam skupić się jedynie na przetrwaniu. Tylko to się teraz liczy – wyszeptała ostatnie słowa, jakby były przeznaczone nie dla Heleny, ale dla niej samej.
– Dlaczego tu jesteś, Grace? – zapytała więźniarka, rozglądając się niezbyt uważnie. – Nie znajdujemy się w kompleksie, prawda?
Była sanitariuszka pokręciła głową.
– Nie. Miejsce, gdzie przebywamy, nazywają teraz Centralą. Nieumarli przeprowadzają tu eksperymenty. A ja… – zająknęła się. – Mam trzech braci. Są ode mnie młodsi. Wszyscy byli za młodzi, aby zaciągnąć się do ruchu oporu, więc ich imiona nie znalazły się w rejestrze rebeliantów. Gid wkrótce będzie na tyle duży, żeby pracować, więc zdoła opuścić kompleks. Kiedy to zrobi, dostanie pensję. Do tego czasu musimy po prostu… przetrwać.
– Grace…
– Za oczy bardzo dobrze płacą. Wystarczy jedno i będziemy mieć pieniądze na kilka następnych miesięcy.
Helena patrzyła na nią zupełnie zdezorientowana.
– A po co im oczy?
Grace pokręciła głową.
– Nie wiem. Zależy mi tylko na pieniądzach.
Gdyby Heleny nie przykuto do łóżka, objęłaby dziewczynę.
– Grace, jeśli to zrobisz, nigdy nie będziesz w stanie…
Dziewczyna przerwała jej, parskając niemal dzikim śmiechem.
– Wiem, że oczy nie odrastają. Właśnie dlatego tak dobrze za nie płacą.
– Tak, ale…
– Po co mi one? – rzuciła prawie histerycznie Grace. – Żebym patrzyła, jak głodują moi bracia? Nie mamy jedzenia! – Przestała szeptać. Twarz jej poczerwieniała, przez co blizny stały się bardziej widoczne. – Nic nie wiesz… Nie masz pojęcia, jak tu teraz jest. Gdzie byłaś? Dlaczego nie ocaliłaś Luca? Przecież na tym właśnie polegało twoje zadanie, ale nic nie zrobiłaś. Zginął! Wszyscy to widzieliśmy. Bayardowie również nie żyją, jak i wszyscy członkowie Wiecznego Płomienia… Poza tobą. Dalej myślisz, że powinno mi zależeć na oczach?
Zanim Helena zdołała odpowiedzieć albo Grace coś dodać, rozległ się dźwięk zbliżających się kroków.
Na twarzy dziewczyny pojawiło się przerażenie, a potem wzięła nogi za pas.
Kotara po drugiej stronie łóżka została odsunięta i przy Helenie stanęło kilka osób. Kiedy jedna z nich się zbliżyła, Helena poznała tę, która ją wcześniej przesłuchiwała. Kobieta wpatrywała się w więźniarkę z dobrze widocznym napięciem.
Helena nie widziała wyraźnie tych, którzy stali dalej, ale wydawali się o nienaturalnie szarej skórze, przez co miała ciarki, i natychmiast wyczuła woń środków konserwujących.
– To ona – oznajmiła kobieta. – Jak już zapewniałam, całkowicie unieruchomiona. – Spojrzała nerwowo na postacie, które zdawały się poruszać zbiorowo.
Nekrosłudzy. Co do jednego.
Kobieta wróciła wzrokiem do Heleny.
– Wielki Nekromanta posłał po ciebie. Pragnie osobiście obserwować badanie.
Helena poczuła ucisk w piersi i szarpnęła się w kajdanach.
– Nie.
Nie zdoła ponownie na niego spojrzeć. Widziała Wielkiego Nekromantę Morrougha tylko wtedy, gdy zabijał Luca.
A Luc był dla niej całym światem.
Helena zaciągnęła się do ruchu oporu i przysięgła wierność Zakonowi Wiecznego Płomienia nie z powodu wiary, lecz przez Luca Holdfasta. Może nie wierzyła w bogów, ale wierzyła w niego, a on był dobry, życzliwy i o wszystkich się troszczył.
Przyrzekła, że zrobi dla niego dosłownie wszystko.
A ostatecznie patrzyła, jak umiera.
Emocje złapały ją za gardło.
– Nie – powtórzyła, kiedy łóżko trzęsło się ciągnięte przez istoty, które zupełnie nie zważały na jej protesty.
Helena dopiero przy windach rozpoznała otoczenie i zrozumiała, czym jest Centrala. Ze ścian zdrapano murale i obrazy, zniknęły portrety i złocone dekoracje, przez co wnętrze stało się puste i surowe, a mimo to charakterystyczna, misternie zdobiona metalowa konstrukcja wejścia do wind wciąż była jej znajoma.
Widywała ją przecież codziennie, odkąd skończyła dziesięć lat.
Znajdowała się w Wieży Alchemicznej, w samym sercu Instytutu Alchemii, który ufundowali Holdfastowie.
I to właśnie była teraźniejsza Centrala.
– Co wyście zrobili? – zapytała głosem pełnym żalu i przerażenia. – Coście uczynili?
– Uspokój się – syknęła kobieta przez zęby, piorunując ją wzrokiem. Nieustannie zerkała na otaczające je nekrosługi.
Helena jednak nie mogła się uspokoić. To było dla niej jak powrót do domu i odkrycie, że obdarto go z pociechy, jaką niósł, że podeptano całe jego piękno, a wszystko, co niegdyś znajome, obrócono w perzynę.
Przebyła pół świata, by móc się uczyć w tej Wieży. Luc był dumny z Instytutu, który wzniosła jego rodzina. Budynek stał się sercem Paladii. Poznała go oczami Luca – całą jego historię i znaczenie. W tej chwili zobaczyła, jak go spustoszono i okaleczono.
Utrata Luca była straszna, a mimo to jakimś cudem zdołała opłakać nawet ten fragment historii. Z gardła Heleny wydobył się szloch.
Poczuła, że u podstawy jej czaszki zacisnęły się czyjeś palce, paznokcie wbiły się w skórę.
Spadała spiralnie. Leciała coraz niżej.
Znajdowała się w długim tunelu. W wirującej ciemności.
Były tylko zimne, martwe ręce i odór śmierci.
Kiedy jej umysł ponownie doszedł do siebie, zorientowała się, że przywiązano ją do stołu. Nad głową miała jasne światło, które padało tylko na nią, resztę pomieszczenia spowijał mrok.
Obok stał niski mężczyzna, marszczył czoło. Dotykał twarzy Heleny spoconymi, wilgotnymi palcami, ściskał nasadę jej nosa, skronie, macał we włosach, jakby chciał dostać się do czaszki.
– Muszę przyznać, że to prawdziwy cud ludzkiej transmutacji – stwierdził pospiesznie wysokim głosem. Mówił z akcentem. To nie był dialekt z Północy, brzmiał bardziej na zachodni. – Wiwimanta z takimi zdolnościami jest… niesamowity. Bardzo dobrze, że mnie wezwałaś. – Nastała długa, przytłaczająca cisza, aż w końcu mężczyzna odchrząknął. – Chodzi jednak o to… że to niemożliwe. Tego nie da się zrobić.
– Oczywiście, że możliwe. Dowód masz przed sobą – odparła ostro kobieta stojąca po drugiej stronie Heleny, ledwie widoczna w gęstym cieniu.
– Tak, słusznie, doktor Stroud. Jasne, że jest tak, jak pani mówi. Jednak wiwimancja mózgu jest od zawsze niezwykle delikatną procedurą. Tak misterna i złożona transmutacja wykracza poza wszelkie znane nauce możliwości. Pamięć wciąż pozostaje tajemnicą, staje się zmienna, gdy jest przenoszona. To nie miejsce, ale raczej podróż umysłu. Ścieżka. Ważniejsza, silniejsza, częściej uczęszczana pozostaje, a te, z których korzysta się rzadziej – pomachał palcami – zanikają.
– Do rzeczy, proszę – poleciła doktor Stroud.
– Tak, tak. Istnieją obszary w mózgu, które można zmodyfikować. W laboratorium udało nam się dokonać wiwisekcji niezliczonych ludzkich mózgów, które potem składaliśmy na różne sposoby i odnosiliśmy w tym pewne sukcesy, ale także… niepowodzenia. Jednak tę transmutację przeprowadzono w oparciu o myśli. Pamięć. Dokonano czegoś… – Coś mokrego skapnęło na twarz Heleny. Zrozumiała, że to kropelka potu mężczyzny. – Zmodyfikowano coś niezmiennego. Ktoś przebudował szlaki neuronalne, przeobrażając je w alternatywne drogi. Jak stworzyć coś takiego, nie znając jej myśli czy wspomnień? Nie. Nie. To z naukowego punktu widzenia jest po prostu niemożliwe.
– Sądziłem, że specjalizujesz się w umysłach – powiedział gdzieś w ciemności niski, ochrypły głos.
Mężczyzna pisnął i wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać.
– W mózgach, wasza eminencjo. – Skłonił się w stronę mroku. – Ale to dzieło przerasta moje umiejętności. Pamiętasz, wasza eminencjo, zlecone nam zadanie, nad którym pracowałem z Bennetem? Mam nadzieję… Wspomnień nie da się tak po prostu odtworzyć. Muszą je utkać duch i umysł. Nie można wpływać siłą z zewnątrz na ducha…
– Czy istnieje jakiś sposób, aby odkryć to, co zostało ukryte?
Mężczyzna otwierał i zamykał usta niczym ryba wyjęta z wody, patrząc w cienie, jakby spodziewał się, że go pochłoną.
– Holdfastowie nie żyją – powiedział ochrypły głos. – Wieczny Płomień został starty z powierzchni ziemi na proch. Co takiego może pozostawać ukryte w jej umyśle?
Nikt mu nie odpowiedział.
– Kto umieścił ją w tamtym magazynie?
Stroud wystąpiła o krok naprzód.
– Nie znaleźliśmy żadnego potwierdzenia, ale według rejestru nadzorowała go wtedy Mandl. Musiało to być na krótko przed jej awansem i przeniesieniem do kompleksu fabrycznego.
– Poślijcie po nią.
Stroud przytaknęła i odeszła, a zaraz potem cienie się poruszyły.
Helena kątem oka dostrzegła wyłaniającego się z ciemności Morrougha.
Wielki Nekromanta nie prezentował się tak, jak go zapamiętała. Kiedy zabijał Luca, był człowiekiem, a w tej chwili wyglądał, jakby został zmutowany. Zdawał się wielkości dwóch ludzi, a jego kończyny poruszały się, jakby stawy nie łączyły ich z resztą ciała.
Początkowo odniosła również wrażenie, że ma na twarzy maskę. Wielki Nekromanta nosił ją podczas celebracji – był to duży, złoty półksiężyc, który zakrywał połowę jego oblicza, przez co przywodził na myśl zaćmienie słońca.
W momencie, kiedy się do niej zbliżył, pojęła, że nie patrzy na żadną maskę. Morrough wydawał się nie mieć twarzy, a same kości. Mięśnie zapadły się, a skóra stała się tak jasna, że wręcz przejrzysta i można było dostrzec przez nią czaszkę. W miejscu oczu ziały jedynie poczerniałe, puste dziury, jakby gałki wypalono rozżarzonymi węglami.
A mimo to sprawiał wrażenie, jakby ją widział.
Szedł z wyciągniętą ręką, ale coś było z nią wyraźnie nie w porządku – skóra wyglądała na napiętą i dziwnie ułożoną. Jakby znajdowało się pod nią zbyt wiele kości. Zanim musnął Helenę palcami, w jej głowie rozpalił się ból wywołany jego rezonansem.
Świat zasnuł szkarłat.
Otoczyły ją krzyki, które rozsadzały bębenki i ciągnęły się w nieskończoność, gdy w umyśle Heleny eksplodowały wspomnienia. Jej świadomość zalała powódź obrazów.
Gdziekolwiek spojrzała, dostrzegała umierających. Całe ręce miała we krwi. Wszędzie leżały ciała.
Klęczała na ziemi, trzymała poodcinane głowy, kończyny i inne porozrzucane części ciała, próbując złożyć je do kupy, jakoś połączyć w całość. I nie ustawała w wysiłkach. Skóry tych wszystkich ludzi ogień strawił do tego stopnia, że nie była w stanie rozpoznać ich po rysach twarzy.
Pojawiały się kolejne ciała, a potem następne.
Rezonans wnikał coraz głębiej, krzyki się wzmagały.
Zobaczyła Luca. Widziała go tak wyraźnie, jakby był tu z nią. Dostrzegała jego piękne oblicze, oczy błękitne jak letnie niebo i odbijające się w nich promienie słońca.
A potem Luc umarł. Krew była wszędzie. Helena widziała jedynie czerwonawe światło, rozproszone i bezładne, poruszające się ponad jej głową. I słyszała wrzaski.
To ona krzyczała, aż zdarła struny głosowe, ból szarpał płuca i gardło. Z każdym płytkim oddechem agonia przeszywała jej serce.
– Nie zalecałbym… – wymamrotał niski mężczyzna, obejmując własną głowę, jakby chciał ją chronić.
Rozległo się pukanie do drzwi, chwilę później Stroud wróciła do stołu, ledwie zwracając uwagę na Helenę.
– Mandl już idzie. I… – zawahała się. – Sprowadziłam Shiseo. Sądzę, że może coś wiedzieć o naszej więźniarce. Miał kontakt z Wiecznym Płomieniem. A poza tym, trzeba jej zapewnić nowy zestaw absorbujący. Pomyślałam, że mógłby go założyć przed wyjściem.
W ciemności coś cicho zaszurało. Helena wyciągnęła szyję, ile tylko mogła, i wytężyła wzrok, aby dostrzec zdrajcę.
Z cienia wyłonił się mężczyzna o okrągłej twarzy i ciemnych włosach, trzymający w dłoni niewielką walizkę. Zatrzymał się, aby z szacunkiem skłonić głowę przed Wielkim Nekromantą.
Morrough wskazał na Helenę.
– Jakiego rodzaju wiwimancją posługiwano się w Wiecznym Płomieniu?
Shiseo podszedł bliżej. Helena zdała sobie sprawę, że pochodził ze Wschodu. Z Dalekiego Wschodu. Tylko przez chwilę patrzył w pełne oskarżeń oczy Heleny, nim odwrócił wzrok.
– Przepraszam. – Znów nieznacznie się skłonił. – Ale ze względu na moją wiedzę na temat metalurgii byłem konsultantem jedynie okazjonalnie.
Helena odetchnęła z ulgą.
– Z pewnością coś jednak wiesz, przecież pracowałeś w ich laboratoriach – wtrąciła zniecierpliwiona Stroud. – Przynajmniej ją rozpoznajesz?
Shiseo tylko rzucił okiem na Helenę.
– Wydaje mi się, że była uzdrowicielką – wyznał cicho, gdy wrócił uwagą do swojej walizki.
Helena starała się nie skrzywić.
Stroud spojrzała na nią gniewnie, mrużąc oczy.
– Naprawdę? Była uzdrowicielką, powiadasz? – rzuciła z goryczą. Odchrząknęła i się rozejrzała. – Oczywiście wiedziałam o istnieniu wiwimantów, którzy wspierali Wieczny Płomień. Jak gdyby stając się męczennikami mieli zyskać aprobatę, nawet jeśli Wiara odrzucała ich dar i traktowała, jako wynaturzenie. – Patrzyła krytycznie. – Nie zdawałam sobie sprawy, że to jedna z nich. – Zapadła cisza. Stroud poczerwieniała. – Chociaż na pewno bym się zorientowała, gdybym tylko miała więcej czasu na przejrzenie danych ruchu oporu. Po co jednak ktoś miałby transmutować umysł uzdrowicielki?
Shiseo skłonił się przed Stroud.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
W pomieszczeniu narastało napięcie.
Morrough westchnął ciężko.
– Shiseo o niczym nie wie. Zainstaluj absorber i go wyprowadź.
Mężczyzna znów się skłonił, a następnie na tyle, na ile było to możliwe, uniósł rękę Heleny, przyjrzał się jej nadgarstkowi i obręczy na nim. Jak na metalurga miał zaskakująco miękkie palce.
– To bardzo stary model. Nie do końca tłumi rezonans – oświadczył. Przesunął bransoletę do góry, ile tylko zdołał, a Helena poczuła, jakby wraz z metalem wypchnięto tłumienie w kierunku jej mózgu.
Zręcznie dotykał jej ręki, aż znalazł zagłębienie tuż pod nadgarstkiem, pomiędzy kością łokciową a promieniową.
Wyczuwał puls Heleny. Skupił się na nim przez chwilę, a potem ścisnął palce w odpowiednim miejscu, zanim zwrócił się do Stroud:
– Tutaj.
Helena poczuła suche, szorstkie opuszki Stroud wokół nadgarstka. Rozeszło się krótkie mrowienie rezonansu kobiety, a potem od dłoni aż do łokcia przestała odczuwać cokolwiek, ciało zwiotczało jak sparaliżowane. Wiwimantka, bez wyjaśnienia czy ostrzeżenia, wyjęła coś z walizki. Narzędzie błyszczało w świetle, miało cebulasty uchwyt i długi, spiczasty kolec.
Stroud wprawnie wbiła go w przegub Heleny, która nic nie poczuła, a mimo to gardło jej się zacisnęło, a żołądek skurczył, gdy obserwowała, jak kobieta obraca szpikulcem, zagłębiając go pomiędzy kośćmi, aż jego czubek wyszedł po drugiej stronie ręki.
Kiedy go wyjęła, na wierzchołku lśniła kropla krwi, a w nadgarstku ziała dziura. Z rany nic się jednak nie sączyło – rozdarta skóra, mięśnie i naczynia natychmiast się zasklepiły.
Stroud odłożyła szydło, a potem obracała dłonią Heleny, wyginając ją na wszystkie strony, sprawdzając zakres ruchu. Czucie powróciło do tkanek, chociaż paraliż pozostał.
– Nie naruszyłam żył i nerwów – oświadczyła i puściła.
Helena mogła jedynie obserwować, gdy Shiseo ponownie podszedł do stołu, a następnie wsunął niewielką, karbowaną rurkę w otwór, który w tym momencie przebiegał na wylot przez jej rękę. Zostawił luźne końce po dwóch stronach ciała. W chwili, kiedy rurka znalazła się na swoim miejscu, niewielkie odczucie rezonansu w lewej dłoni zupełnie zniknęło.
Helena odniosła wrażenie, jakby odebrano jej jeden ze zmysłów.
Czuła w swoim ciele tę rurkę, z której emanowało przytłaczające poczucie bezwładu.
Shiseo wyjął metalową taśmę, z jednej strony gładką i błyszczącą, z drugiej żłobioną. Wsunął kawałek w karbowany koniec rurki, a potem owinął taśmą nadgarstek Heleny i wsadził z drugiej strony, przytwierdzając na miejscu, po czym resztą metalu kilkakrotnie okręcił jej rękę.
Sprawdził naprężenie, ustawił warstwy, a te po zaledwie jednym ruchu jego palców zmieniły się w solidną obręcz, która idealnie przylegała do przegubu Heleny.
Nie miała zamka, można było ją zdjąć tylko za pomocą rezonansu.
Shiseo wsunął drut o dziwnym kształcie do niewielkiego otworu w starej bransolecie. Mechanizm kliknął i całość upadła na materac.
Mężczyzna wziął obręcz ostrożnie, jak jakiś unikatowy antyk, i włożył do walizki, a następnie przeszedł na drugą stronę łóżka.
Helena rozpaczliwie uchwyciła się pozostałego jej jeszcze słabego rezonansu, próbując się skupić, pamiętać o tym, kim i czym była, wiedząc, że za kilka minut wszystko to zniknie.
Shiseo zdejmował starą bransoletę z drugiej ręki, gdy otworzyły się drzwi i pojawił się strażnik.
– Zarządczyni Mandl.
Do pomieszczenia weszła kobieta w mundurze, stawiając pewne kroki, zawahała się jednak, gdy dostrzegła Helenę. W szoku otworzyła szeroko usta.
– Co zrobiłaś tej więźniarce, Mandl? – zapytał Morrough. Wrócił do cienia, z którego popłynął jego znacznie bardziej niebezpieczny głos.
Mandl upadła na posadzkę, usuwając się Helenie sprzed oczu.
– Wasza eminencjo… – błagała z poziomu podłogi.
– Ocaliłem cię przed Holdfastami i Wiarą. Uratowałem wszystkich nekromantów i wiwimantów, którzy, podobnie do ciebie, żyli jak szczury, obawiając się kary Wiecznego Płomienia za swoje „nienaturalne moce”. Pozwoliłem, abyś wzniosła się ponad tych, którzy próbowali cię poskromić. A mimo to w tej chwili dowiaduję się, że mnie zdradziłaś?
– Nie! To nie była żadna zdrada! Jestem lojalna. Oddana twojej sprawie, panie, i tobie! Przyznaję jednak, że wzięło górę moje głupie pragnienie zemsty. Chciałam, żeby cierpiała. Ale nigdy bym cię nie zdradziła.
– Wyjaśnij swoje postępowanie.
Mandl podniosła się na klęczki i ze zwieszoną głową odparła, drżącym z emocji głosem:
– To zdrajczyni wiwimantów! Torturowała mnie! Uważała się za lepszą ode mnie, ponieważ należała do Instytutu Holdfastów, a jej wiwimancja została pobłogosławiona przez Wieczny Płomień. Musiała zostać ukarana!
Mocno oszołomiona Helena wpatrywała się w zarządczynię.
– Zatem zajęłaś się więźniarką i wymazałaś jej dane z systemu z zazdrości? – spytała zdumiona Stroud. – Dlaczego nie zgłosiłaś jej daru?
Mandl się zgarbiła.
– Obawiałam się, że jeśli to wyjdzie na jaw, znów stanie się uprzywilejowana. Że uznacie ją za przydatną i nie ukarzecie tak, jak na to zasługuje.
Stroud pochyliła się nad Mandl.
– A według ciebie, na jaką karę zasłużyła?
Mandl nerwowo przełknęła ślinę.
– Zostawiłam ją… przytomną w kapsule hibernacyjnej. Zamierzałam do niej wrócić. Chciałam, żeby była uwięziona, a jednocześnie wiedziała, co zrobię, gdy ją dopadnę, i bała się mnie, ale potem dostałam awans i oddelegowano mnie do kompleksu. Obawiałam się więc, że moja chwilowa utrata zdrowego rozsądku was rozczaruje, dlatego niczego nie ujawniłam. Jednak nigdy nie śmiałabym zdradzić waszej sprawy!
– Przebywała czternaście miesięcy w magazynie. Tkwiła tam, odkąd cię przeniesiono. Dlaczego nie ma w systemie żadnych danych na jej temat? – zapytała z wielkim sceptycyzmem Stroud.
– Zamierzałam uzupełnić te zapisy, gdy już z nią skończę. Kiedy wyjechałam, zakładałam, że umrze i nikt się nigdy nie dowie. Wybaczcie! Nie zrobiłam nic więcej, przysięgam!
Mandl ponownie rzuciła się na podłogę.
– Teraz widzę, że byłem zbyt hojny – oznajmił Morrough. Z cienia wychynęła jego koszmarna twarz i ciemne oczodoły. Przechylił głowę, jakby chciał przejrzeć zarządczynię na wskroś. – Nie jesteś godna mojego daru.
– Proszę! Wasza eminencjo, błagam cię, pozwól mi…
Mandl zamilkła, gdy niewidzialna siła poderwała ją na nogi. Przód jej munduru rozdarł się, gdy w krwawym rozbryzgu żebra rozłożyły się na boki, a pierś kobiety została otwarta.
Helenę przeszedł dreszcz, przerażenie pełzło niczym robak przez jej ciało, gdy całe pomieszczenie wypełniła ciepła, wilgotna woń świeżej krwi i obnażonych narządów. W powietrzu czuć było swoistą wibrację, przypominającą buczenie, która dotarła aż do żołądka dziewczyny.
Ale Mandl, pomimo rozszarpanej piersi, nie umarła.
Uniosła ręce – jedną próbując zamknąć rozłożone żebra, a drugą odepchnąć Morrougha. Widać było, jak pracują jej płuca.
– Proszę o kolejną szansę! Nie zawiodę! Przysięgam! Nie pożałujesz, panie!
– Tak, już mnie nie zawiedziesz – odparł ochrypłym, niemal delikatnym głosem, kiedy wsadził dłoń do klatki piersiowej Mandl, wsunął palce głębiej i gdzieś z okolicy serca wyjął błyszczący fragment metalu, na którym – jak i na jego palcach – widać było części tkanek.
Pozbawione talizmanu ciało Mandl upadło na posadzkę. Ciche. Martwe.
Wielki Nekromanta westchnął i wydawał się nieco skurczyć, gdy stał z metalem w dłoni. Pomimo krwi fragment jaśniał ostrym blaskiem lumitu.
Morrough wykonał gest wolną dłonią, a z cienia wypełzła jak zwierzę nekrosłużka.
Była młoda i we wczesnym stadium rozkładu, wciąż nosiła pozostałości fartucha ze szpitala Wiecznego Płomienia. Patrzyła z pustym wyrazem twarzy. Rozdarty materiał odsłaniał klatkę piersiową, pokrytą siateczką czarnych żył.
Kiedy zwłoki dotarły do Morrougha, ten wcisnął w nie trzymany kawałek metalu.
Dało się słyszeć cichy trzask łamanej kości, a potem w dekolcie nekrosłużki powstała dziura, zabarwiona na purpurowo od starej krwi.
Trup kobiety zadrżał, a później zmieniło się jego oblicze, zniknęła wcześniejsza pustka.
Istota potknęła się i wydała z siebie przeszywający jęk, gdy popatrzyła w dół na poczerniałe palce i gnijące ciało.
– Nie! Proszę, nie… To nie było…
– Nie zawiedź mnie po raz kolejny, Mandl – nakazał Morrough. – A z czasem rozważę, czy dać ci lepsze naczynie. Być może nawet twoje oryginalne.
Wskazał na leżące na podłodze dotychczasowe ciało Mandl. Powietrze znów zatrzeszczało, gdy zacisnął palce, a żebra się zamknęły. Trup się podniósł. Przód munduru pozostał rozdarty, piersi i krew wciąż były na widoku. Skóra się zrosła, niemniej twarz wciąż nie zyskała wyrazu. Nowa Mandl upadła na podłogę, jęcząc i błagając, drapiąc sączącą się ranę pośrodku klatki piersiowej, jakby próbowała wyrwać z niej metal, podczas gdy Morrough podszedł do Heleny.
Stroud kopnęła ukaraną zarządczynię.
– Podziękuj Wielkiemu Nekromancie za jego łaskę i możliwość egzystencji w ciele wiwimantki, w którym być może zasłużysz na przebaczenie i powrót do kompleksu fabrycznego, Mandl.
Kobieta-trup wydała z siebie ostatni gardłowy jęk i z trudem podniosła się z posadzki.
– Dziękuję, wasza eminencjo – wychrypiała i chwiejnym krokiem wyszła z pomieszczenia.
Stroud zbliżyła się do Morrougha, zupełnie nieporuszona tym, co się właśnie stało.
– Czy to możliwe, aby jakakolwiek osoba przeżyła aż czternaście miesięcy w hibernacji? – zapytała.
Wielki Nekromanta milczał, a Stroud odpowiedział spocony z nerwów mężczyzna, który kulił się pod ścianą.
– Właściwie ten pomysł ma pewien potencjał – oświadczył, przy czym zbliżył się o krok, a następnie cofnął, gdy Morrough obrócił ku niemu pozbawioną oczu twarz.
Naukowiec kilkakrotnie poprawił kołnierzyk koszuli.
– Nasz przyjaciel z Dalekiego Wschodu – wskazał na Shiseo, który czyścił szpikulec – wspomniał, że nosiła przestarzały model tłumika, który nie do końca blokował rezonans. Być może właśnie to wyjaśnia, dlaczego jej umysł znajduje się w takim stanie i dlaczego w ogóle zdołała przetrwać.
Stroud zmrużyła oczy.
– W jaki sposób?
– Transmutacja, jakiej ją poddano, nie jest czymś, czego dokonałby ktoś z zewnątrz. Wspomnienia są przecież zbyt głęboko zakorzenione w umyśle. Jednak gdyby istniał ktoś zdolny pracować nad tak skomplikowaną strukturą… Uzdrowicielka, którą podobno była… To wtedy może sama…
– Chcesz powiedzieć, że sama to sobie zrobiła? – Stroud wskazała na Helenę, spoglądając na nią z wielkim niedowierzaniem.
Mężczyzna odkaszlnął.
– Cóż, wydaje mi się to najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem zagadki. Oczywiście to tylko moje subiektywne zdanie. – Na twarzy niskiego mężczyzny perlił się pot.
Stroud wciągnęła powietrze przez zęby.
– A jak przetrwała?
– Nie dopuściła do śmierci. Być może niski poziom wewnętrznego rezonansu pod kontrolą wprawnej uzdrowicielki zapewniłby pewien stopień samowystarczalności, chociaż normalne ciało umarłoby w takich warunkach.
– To istny absurd! – warknęła wiwimantka.
– Akurat to mało istotne. Czy zdołamy odzyskać wspomnienia? – zapytał Morrough. – Wieczny Płomień nie dokonałby czegoś takiego, gdyby ukryta informacja nie była dla nich kluczowa.
– Wasza eminencjo – odezwała się błagalnie Stroud – Zakon Wiecznego Płomienia już nie istnieje. Pozostały po nim jedynie zgliszcza.
– Nie prosiłem cię o opinię – rzucił Morrough i skupił się na mężczyźnie, którego twarz stała się chorobliwie sina.
– Nie… wierzę…
– Wyjdź. – Powietrze zatrzeszczało.
Mężczyzna pobladł, skłonił się parę razy, dziękując Wielkiemu Nekromancie za litość i cierpliwość, a kiedy wychodził tyłem z pomieszczenia, na jego twarzy gościła wyraźna ulga.
– Co takiego ukrywasz? – Morrough górował nad Heleną.
Jej serce znacząco przyspieszyło. Nie miała na to odpowiedzi.
Stroud pochyliła się nad stołem, wpatrując w Helenę oceniającym wzrokiem zmrużonych oczu.
– Wasza eminencjo, może gdybyśmy poddali resekcji jej płat czołowy, moglibyśmy wniknąć do niektórych wspomnień, zanim zapalenie wyrządzi zbyt wielkie szkody – stwierdziła, w zamyśleniu wiodąc palcem po czole Heleny. – Albo moglibyśmy zmienić ścieżki na tyle, żeby wszystko odwrócić. Byłabym zaszczycona, mogąc podtrzymywać jej funkcje życiowe, podczas gdy przeprowadzałbyś wiwisekcję.
Helena mocno się wystraszyła, gdy Morrough przytaknął. Stroud odsunęła się na bok, poprawiła światło nad głową, jakby natychmiast zamierzała wziąć się do pracy.
– Przepraszam – przerwał im cichy głos. Helenę ogarnęła ulga, dopóki nie zorientowała się, że to ten zdrajca Shiseo, który stał z tyłu z walizką w ręce. – O czymś sobie przypomniałem. Podczas wojny generał Bayard został ranny w głowę.
– Tak. – Stroud wydawała się poirytowana jego wtrąceniem.
– Mózg się zagoił, ale – metalurg urwał, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa – generał został odcięty od tego, kim był wcześniej, od jego osobowości, jego prawdziwego „ja”.
– Zgadza się. Jesteśmy świadomi tego, co stało się z Bayardem. Przestał mówić i stał się zależny od innych. Żona musiała opiekować się nim jak dzieckiem – odparła kobieta ze złością.
– Oczywiście, przepraszam. To pewnie nic takiego. – Shiseo skłonił się i obrócił do wyjścia.
– Zaczekaj – zawołała za nim łagodniej Stroud. – Skoro już zacząłeś, wyłóż nam swój punkt widzenia.
Metalurg zamarł.
– Nie znam szczegółów, wydaje mi się jednak, że pod koniec wojny próbowano go wyleczyć. Planowano przeprowadzenie skomplikowanego zabiegu na jego mózgu.
– Ale kto chciał to zrobić? Uzdrowiciel czy chirurg? – dociekała.
Shiseo przechylił głowę na bok, jakby próbował sobie przypomnieć.
– Uzdrowicielka.
Stroud zacisnęła na chwilę usta.
– Zakładam, że to była Elain Boyle.
Metalurg patrzył na nią bez zrozumienia.
– Osobista uzdrowicielka Luciena Holdfasta. Wieczny Płomień niezbyt dbał o dokumentację, lecz w ostatnim roku wojny dane Elain Boyle przewijały się dość często. Wydaje się, że ta młoda kobieta stała się wybitna. – Stroud postukała palcem w wargi i ponownie wciągnęła powietrze przez zęby.
– Gdzie ona teraz jest? – zapytał Morrough.
– Zginęła, kiedy przejęliśmy Instytut. Wydaje mi się, że jej ciało wysłano do kopalń. Możemy sprawdzić, czy zostały jeszcze jakieś szczątki. – Stroud popatrzyła na Shiseo. – Co takiego Wieczny Płomień chciał zrobić z Bayardem, co według ciebie jest aż tak istotne?
Mężczyzna ponownie się skłonił.
– Zdradzili mi to, bo liczyli, że podobne techniki stosowano we Wschodnim Imperium. Powiedziano mi, że uzdrowicielka miała wyjątkowy dar nie tylko do modyfikacji mózgu, ale również umysłu. Zaproponowała, że wejdzie do umysłu Bayarda i uzdrowi go od wewnątrz.
Zmieniła się atmosfera w pomieszczeniu, wzrosło napięcie.
– To byłaby animancja, a nie uzdrawianie – stwierdziła z niedowierzaniem Stroud.
– Nie wiem, użyto innych słów – wyznał Shiseo. – Powiedziano mi, że umysł stawiałby opór wobec cudzej obecności, ale ta uzdrowicielka wierzyła, że zdoła wejść do niego małymi kroczkami, przyzwyczajając do siebie powoli pacjenta, jak przy wyrabianiu tolerancji na truciznę.
– To mitrydatyzm – skwitował Morrough. Wyprostował swoją wielką postać. – Mitrydatyzm duszy… – Podszedł do Shiseo, jakby zamierzał wyrwać z niego odpowiedzi. – Wieczny Płomień opracował sposób na to, aby żywe stworzenia przetrwały transfer duszy, a ty nie pomyślałeś, żeby o tym napomknąć?
Helena pomyślała, że zaraz na jej oczach kolejna osoba zostanie wypatroszona.
Shiseo pozostał jednak dziwnie spokojny i znów się skłonił.
– Przepraszam. Zadawano mi wiele pytań. Trudno wszystko spamiętać.
Morrough wydawał się usatysfakcjonowany tą wymówką. Obrócił się i spojrzał na Helenę, jakby wciąż chciał poddać ją wiwisekcji, aby odnaleźć upragnione odpowiedzi.
– Jeśli Wieczny Płomień miał animantkę, która opracowała metodę tymczasowego transferu… czy mogłoby to wyjaśniać tę postać utraty pamięci? Czy postronna osoba mogła w ten sposób wejść w czyjś umysł, zmodyfikować myśli i wspomnienia jak w tym przypadku? To by wszystko wyjaśniało – dywagowała Stroud, wskazując na Helenę. – I… muszę powiedzieć, że ta teoria wydaje mi się bardziej prawdopodobna niż niedorzeczna koncepcja samomodyfikacji.
– Gdyby Wieczny Płomień opracował skuteczną metodę transferu, miałoby to większe znaczenie niż sama utrata pamięci – stwierdził Wielki Nekromanta. Helena czuła jego rezonans aż w szpiku kostnym, jakby zanurzał się w jej ciele, pragnąc rozpruć dziewczynę warstwa po warstwie. Morrough tymczasem spojrzał na Stroud. – Zanim Shiseo wyjedzie na Wschód, zapisz wszystko, co pamięta z tej procedury. Zaczniemy testować metodę stopniowego transferu. Chciałbym ją dopracować. A jeśli to możliwe, wykorzystamy ją później do usunięcia transmutacji tej tutaj i sprawdzimy, co tak rozpaczliwie chciał ukryć przede mną Wieczny Płomień. – Morrough odetchnął z ulgą i się odwrócił.
– Wasza eminencjo – odezwała się zdenerwowana Stroud. – Procedura transferu, o której mówiłeś, wymagałaby pracy animanty. – Odkaszlnęła słabo. – I jestem pewna, że gdyby Bennet żył, ochoczo skorzystałby z nadarzającej się okazji. Niestety dusze nie znajdują się w repertuarze mojego rezonansu, więc pozostaje tylko jedna osoba. Czy w takim razie moglibyśmy… – zaczęła z nadzieją.
– Niech Wysoki Namiestnik się tym zajmie.
Stroud posmutniała.
– Ale to ja znalazłam…
– Mam dla ciebie inne zadanie.
Wyprostowała się, choć wciąż wyglądała na zawiedzioną.
– Mimo wszystko Wysoki Namiestnik był ulubieńcem Benneta. – Morrough machnął lekceważąco dłonią, a potem wszedł w cienie. – Czas, żeby zajął się czymś więcej niż polowaniem.
Helenę przewieziono z powrotem do windy w Centrali, a kiedy nią jechali, liczyła piętra.
Wieża Alchemiczna od stuleci pozostawała cudem architektonicznym. Pierwotnie, gdy zaprojektowano ją jako pomnik pierwszej wojny nekromanckiej, miała jedynie pięć kondygnacji. W tamtym okresie rezonans alchemiczny pozostawał tajemniczym darem, właściwie uważanym za magię. Praktykujący tkwili w sferze mitów i półprawd, jak Cetus – pierwszy alchemik z Północy.
Zmieniło się to dopiero za sprawą Instytutu i Holdfastów, którzy ustanowili alchemię Szlachetną Sztuką, dzięki czemu stała się czymś, co należało przyswoić i opanować. Kiedy Instytut Alchemii zaczynał przewyższać Wieżę, podniesiono ją za pomocą systemu alchemicznych kół pasowych, aby dobudować u jej podstawy dodatkowe piętra. Przez niemal dwa stulecia była najwyższą budowlą na północnym kontynencie. Rosła wraz z rozwojem miasta wokół niej, gdy przez jej bramy tłumnie przechodzili alchemicy.
W strukturę Wieży wpleciono studium samej północnej alchemii. „Fundamenty” stanowiło pięć najniższych kondygnacji z największymi salami wykładowymi wypełnionymi adeptami, którzy odkrywali w sobie rezonans i próbowali opanować podstawowe zasady transmutacji. Aby wejść wyżej, należało zdać doroczny egzamin. Większość uczniów po pięciu latach opuszczała Wieżę z dyplomem, który upoważniał do wstąpienia do gildii, a jedynie najzdolniejsi kwalifikowali się do wejścia na kolejne piętro zwężającej się Wieży, aby dogłębniej studiować poszczególne dziedziny i tematy. Jeszcze mniej osób wykraczało poza naukę podyplomową i badania, aby osiągnąć rangę specjalisty.
Winda zatrzymała się gdzieś pośrodku kondygnacji, na których dawniej prowadzono badania.
Helena wytężyła wzrok, który wciąż zasnuwał ból. Ściany rozmazywały jej się przed oczami i nie zdołała skupić spojrzenia, dopóki nie znalazła się pośrodku sterylnej sali.
Zapewne niegdyś było to prywatne laboratorium.
Odpięto przytrzymujące ją pasy, a Stroud stanęła przy łóżku i sprawdziła nadgarstki Heleny.
Rurki wciśnięte pomiędzy kość łokciową a promieniową przedramion emanowały dogłębnym poczuciem zbeszczeszczenia i wywoływały nudności. Helena nie była w stanie poruszyć palcami tak, by nie czuć, jak mięśnie, ścięgna, żyły i nerwy ocierają się, stłoczone w wąskiej przestrzeni tuż obok wciśniętego w nią absorbera.
– Bardzo dobrze – stwierdziła Stroud bardziej do siebie, a następnie odwróciła się, by odejść. Zanim zamknęła za sobą drzwi, mruknęła: – Bez mojego pozwolenia nikt tu nie wejdzie.
Rozległ się trzask, a potem zgrzyt zamka.
Helena została sama.
Poderwała się, żeby usiąść, ale lek przestał już krążyć w jej krwiobiegu. Mięśnie boleśnie się skurczyły, gdy je napięła. Próbowała wstać, kiedy jednak opuściła stopy na podłogę, nogi się pod nią ugięły.
Upadła.
Wiej stąd, nalegał głos w jej głowie. Ale nie mogła uciec – kończyny by jej nie utrzymały. W obliczu niemożności ruchu skupiła się na tym, co działo się w jej głowie.
Naprawdę o czymś zapomniała?
Być może Wieczny Płomień nie zgasł, lecz pozostał ukrytym żarem, który tylko czekał na odpowiednią chwilę. Ta możliwość rozpaliła w niej iskrę nadziei. W jaki jednak sposób zdołano sprawić, że zapomniała?
Transfer. Animancja.
Oba te słowa brzmiały obco.
Zastanawiała się nad nimi. Próbowała umieścić w odpowiednich kontekstach. Dusze i umysły, a także wejście innej osoby, która transmutowałaby je od środka. Wieczny Płomień odkrył, jak to zrobić?
Na pewno nie. Wierzący uważali ducha za nienaruszalnego. Wieczny Płomień zakładał, że dla nieśmiertelnej duszy ryzyko stanowiły już zarówno wiwimancja, jak i nekromancja.
Modyfikacja umysłu, transfer duszy – z pewnością postrzegano by to jako coś dużo gorszego.
A mimo to Shiseo twierdził, że Wieczny Płomień opracował metodę, żeby przeprowadzić proces jednocześnie transferu i animancji, przy czym nie wiedział o tym nawet sam Morrough, który odkrył tajemnicę nieśmiertelności.
Kim była Elain Boyle? Helena jej nie znała i była pewna, że nie istnieli inni uzdrowiciele, a tym bardziej tacy, którzy zostali przypisani wyłącznie do Luca.
Holdfast nigdy nie zgodziłby się na coś, do czego inni rebelianci nie mieliby równego dostępu, a tyczyło się to zarówno opieki medycznej, jak i uzdrawiania. Miał problem już z tym, że paladyni przysięgali go chronić, nawet jeśli stanowiło to tradycję starszą chyba nawet od samej Paladii.
Stroud musiała się mylić.
A jednak w głowie Heleny coś zmieniono, aby ukryć jakiś fakt. Sekret, którego strzeżono tak pieczołowicie, że nawet ona sama nie była w stanie go odkryć.
Ogarnął ją jeszcze mocniejszy skurcz mięśni. Leżała na posadzce w pozycji embrionalnej, zwinięta w kłębek jak martwy pająk, lecz jej myśli pędziły jak szalone.
Co zrobiłby Luc, gdyby to on przeżył? Byłby jeńcem. Opracowałby plan. Oczarowałby Grace na tyle, by zechciała przekazywać informacje. Zacząłby obmyślać sposób ucieczki. Stworzyłby metodę ocalenia wszystkich w kompleksie fabrycznym.
Właśnie tak by postąpił. A teraz wszystko zależało od Heleny.
Nie mogła go zawieść. Nie ponownie.
Helena spodziewała się, że transfer rozpocznie się natychmiast, ale przez wiele dni leżała, ledwie mogąc się poruszyć, gdy jej mięśnie powoli się rozluźniały.
– To skutki uboczne hibernacji – stwierdziła Stroud z protekcjonalnym wyrazem twarzy, gdy wsuwała sondę do karmienia do nosa Heleny, a potem podłączyła do jej ręki kroplówkę z solą fizjologiczną, żeby nieco poprawić stan dziewczyny. – Ale to nic. Przypuszczam, że nauczyli cię rozkoszować się cierpieniem. Mimo wszystko poświęcenie jest powołaniem uzdrowicieli, prawda?
Kobieta okazywała jej pogardę – nawet jeśli obie były wiwimantkami, to stały po dwóch stronach barykady.
Stroud uważała Helenę za zdrajczynię.
– Nie podobają mi się te skurcze – powiedziała, badając ją nieco później. Skrzywiła się, gdy palce pacjentki zacisnęły się na tyle, że wypuściła z ręki kubek. – Nie wywołuje ich zestaw absorpcyjny. Pamiętasz, kiedy się zaczęły?
Helena pokręciła głową i wzdrygnęła się, gdy piekący zimnem rezonans Stroud wnikał w jej lewy nadgarstek i docierał aż do kości. Przez kilka minut poruszała jej ręką, wykręcając dłoń na wszystkie strony.
– Wygląda na to, że parę razy złamałaś ten nadgarstek. Odzywa się stare uszkodzenie nerwu. Pamiętasz, kiedy do tego doszło?
Helena nie kojarzyła, aby kiedykolwiek doznała tak poważnego urazu ręki. Potrzebowała zręcznych dłoni, żeby kierunkować i kontrolować rezonans zarówno podczas pracy alchemiczki, jak i uzdrowicielki. Zawsze szczególnie dbała o swoje kończyny.
– W twoich aktach ze studiów nie było wzmianki na temat takich urazów, więc musiały powstać na wojnie, ale w systemie też nie znalazłam żadnych danych na ten temat.
Stroud dokopała się do dokumentów akademickich Heleny i lubiła się nimi posiłkować, żeby wypytywać dziewczynę o drobne szczegóły z jej życia. Więźniarka podejrzewała, że robiła to, aby karać ją za odmawianie udzielenia odpowiedzi.
Gdzie po raz pierwszy zbadano ją pod kątem rezonansu achlemicznego? W ambasadzie Paladii, w jej ojczyźnie na wyspach Etras na Południu.
Ile miała lat, kiedy udała się do Paladii, by uczyć się w Instytucie Alchemii? Dziesięć.
Ile lat uczyła się w Instytucie? Sześć.
Czy pamięta śmierć princepsa Apolla Holdfasta? Tak, była w klasie z jego synem.
Kiedy zaciągnęła się do ruchu oporu? Wtedy gdy gildie obaliły prawowity rząd i można było zostać rebeliantem.
Stroud nie spodobała się ta odpowiedź.
Kiedy stała się członkinią Zakonu Wiecznego Płomienia? Helena próbowała nie odpowiedzieć, ale kobieta miała księgę członków, do której śluby oraz nazwisko Helena wpisała własną krwią.
– Czy Rada Wiecznego Płomienia wiedziała, że jesteś wiwimantką, gdy wstępowałaś w ich szeregi?
Helena pokręciła głową.
Stroud piorunowała ją wzrokiem, siedząc i czekając na werbalną odpowiedź.
– Sama nie wiedziałam, że jestem wiwimantką – odparła w końcu dziewczyna. – A później, gdy już wszyscy poznali prawdę, Luc zupełnie się tym nie przejął. Uważał, że to, do czego zdolna jest dana osoba, nie zmienia tego, kim jest, a definiuje ją jedynie to, w jaki sposób wykorzysta swój dar.
– Jakże wspaniałomyślnie – skwitowała z chłodem Stroud. Zacisnęła palce na teczce. – Szkoda, że również nie oddał władzy. Gdyby to zrobił, wiele osób mogłoby jeszcze żyć.
– Jego rodzina otrzymała powołanie – powiedziała Helena, chociaż wiedziała, że bez sensu się spierać.
– Tak, od Słońca – zaszydziła ostrym głosem Stroud. – Wiem, że w Instytucie nie uczono nowoczesnej astronomii, ale czy kiedykolwiek czytałaś coś na temat najnowszych teorii astrologicznych? W końcu pochodzisz z wysp handlowych, zapewne słyszałaś przeróżne pomysły. A może naprawdę wierzyłaś, że Słońce patrzy na Ziemię i wybiera swojego faworyta? Że kropla jego światła obdarzyła Oriona Holdfasta boskimi zdolnościami, przez co wszyscy jego potomkowie zasługiwali na rządzenie Paladią, jakby sami byli bogami?
Helena zacisnęła usta. Stroud jednak nie odpuszczała.
– Opierając się na twoich szkolnych opiniach, dochodzę do wniosku, że uważano cię za bystrą. Z pewnością nie łykałaś wszystkich tych bajek o Holdfastach. Popatrz mi w oczy i powiedz: czy naprawdę uważasz, że mieli prawo rządzić?
Mocno złapała Helenę za podbródek, zmuszając ją do uniesienia wzroku.
Więźniarka popatrzyła więc kobiecie prosto w oczy, czując jej rezonans.
– Lepiej oni niż tacy jak ty.
Stroud ją puściła, a rezonans zniknął. Spoliczkowała Helenę tak mocno, że głowa dziewczyny odskoczyła i uderzyła w ścianę.
– Mogłabyś być wybitna, gdybyś dołączyła do naszej sprawy. – Oddychała ciężko, wciąż stojąc nad Heleną. – Byłabyś kimś liczącym się w tym świecie. A teraz jesteś nikim. Wysłużyłaś się już po niewłaściwej stronie. Nikt nie będzie o tobie pamiętał. Jesteś prochem, zupełnie jak inni. I zdrajczynią.
Kiedy Helena ponownie została sama, położyła dłoń na spuchniętym policzku, aby ukoić pulsowanie w głowie.
Ruch oporu uważał wojnę za świętą – boską rozgrywkę dobra ze złem, która stanowiła test Wiary. Niemniej przystąpiła do niej z bardziej osobistych pobudek.
Luc nie musiał być istotą boską, żeby chciała go ocalić. Mógłby być zupełnie zwyczajną osobą, a i tak dokonałaby tych samych wyborów.
Czy mogła postąpić inaczej i zmienić bieg wydarzeń?
Kiedy po raz pierwszy znalazła się w Paladii, wydawało jej się, że trafiła do raju. Na wyspach Etras nie istniało zbyt wiele naturalnych zasobów rud metali. Rezonans pojawiał się naprawdę rzadko. Stworzono kilka gildii alchemicznych, ale te nie oferowały żadnego formalnego szkolenia. Wyjazd do Paladii wydawał się zatem jak powrót do domu – jak znalezienie się w miejscu, które od zawsze było jej przeznaczone.
Stała się niejasno świadoma, że pośród alchemików istnieje hierarchia rozróżniająca nawet uczniów, oddzielająca pobożne rodziny, które trzymały sojusze z Holdfastami, od osób z gildii. Nie zaznajomiła się wystarczająco z polityką państwa-miasta, aby zrozumieć zawiłości takiego porządku rzeczy.
Zdawała sobie tylko sprawę z tego, że niektórzy uczniowie nie chcieli z nią rozmawiać i naśmiewali się z niej, gdy zadawała pytania. Kpili z jej akcentu i sposobu, w jaki gestykulowała, gdy o czymś opowiadała. Później dowiedziała się, że te osoby należały do gildii i że powinna ich unikać.
Dopiero Luc wyjaśnił Helenie, że według tych z gildii zajęła miejsce przeznaczone jednemu z nich – choć zapewniał, że nie mieli racji. Jego rodzina założyła Instytut nie dla ludzi z gildii, ale dla takich jak ona, którzy nie mieli możliwości, żeby samodzielnie uczyć się alchemii. Uczniowie z gildii nawet nie musieli pojawiać się na zajęciach, bo mieli z góry zapewnione zarówno miejsce w szkole, jak i świetlaną przyszłość. Dla nich zapisanie się do Instytutu było jedynie oznaką statusu. Odchodzili, kiedy tylko uzyskali dyplom.
Helena była jednak wyjątkowa. Miała zostać w placówce po piątym roku, aby uczyć się czegoś więcej niż podstaw alchemii. Miała wspiąć się na wyższe kondygnacje, dokonać odkryć i zrealizować pracę, która zmieni świat. Jej imię miało zostać na zawsze zapamiętane.
Dlaczego Holdfastowie chcieliby mieć w Instytucie kolejnego ucznia z gildii, skoro mogli kształcić kogoś takiego jak ona?
Luc potrafił sprawić, by czuła się wyjątkowa, a nie boleśnie odstająca od reszty. Chciała dowieść jego racji – że jest kimś wartościowym, że warto w nią wierzyć. Że jego rodzina nie pomyliła się w jej kwestii. Postanowiła więc skupić się na nauce i ignorować kierowaną wobec niej społeczną wrogość.
