Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
90 osób interesuje się tą książką
Lea żyła w kłamstwie. Zdradzona przez tych, którym ufała najbardziej, ze złamanym sercem i ciężarem bolesnej przeszłości zmuszona jest uciekać przed Radą, która pragnie jej zguby. Jednak nim udaje jej się znaleźć schronienie, wpada w sidła zdrajcy, dla którego jest kluczem do zrealizowania własnych ambicji.
By przetrwać, stawia czoła nie tylko swoim lękom, ale również przeznaczeniu, które szykuje dla niej szereg bolesnych prób. Gdy bestie polujące na magów sieją spustoszenie, a jej magia coraz częściej wymyka się spod kontroli, świat wokół pogrąża się w chaosie. Sojusze kruszeją, zdrada czai się w najmniej spodziewanym miejscu, a każdy krok może okazać się ostatnim.
W obliczu zbliżającej się wojny, mrocznych tajemnic i ceny, którą ma zapłacić w imię cudzych decyzji, potrzeba wielkiej siły, by przetrwać… i nie zatracić siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 510
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z PŁOMIENI CHAOSU TOM 2
Ostatnia iskra
NICOL MIROSŁAWSKA
Dla wszystkich, którzy doświadczyli straty kogoś bliskiego.
Czas nie leczy ran – jedynie otula tęsknotę czułą nicią wspomnień.
Niech zatem ta opowieść będzie hołdem dla pamięci, która trwa mimo bólu.
Odkąd Nithe i Silva opuścili komnatę, pozostawiając mnie samą, czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność… A może rzeczywiście minęła cała wieczność? Nie wiedziałam. Straciłam rachubę, raz po raz próbując bezskutecznie uspokoić zszargane nerwy. Gniew szalał we mnie jak pożoga, rozpalając krew w żyłach. Poczucie zdrady przekształciło się w nieustający szept w głowie, przypominając o tych sytuacjach, w których powinnam była się zorientować, że mnie oszukiwano. Gdybym tylko już na początku posłuchała Aethana, może mogłabym tego wszystkiego uniknąć…
Ostatnie wydarzenia, utkane z intryg i kłamstw, rozbiły mnie do tego stopnia, że najchętniej skuliłabym się w kącie, by choć na chwilę zatracić się w zapomnieniu. Jeszcze kilka miesięcy temu szukałam odpowiedzi, chciałam rozwiać wątpliwości. A gdy teraz w końcu pojawił się cień szansy na poznanie prawdy, jedyne, o czym marzyłam, to cofnąć się w czasie do momentu, w którym byłam względnie szczęśliwa. Nieświadoma nadciągającego niebezpieczeństwa, nieświadoma swojej przeszłości, a przede wszystkim nieświadoma otaczającej mnie z każdej strony obłudy. Na myśl o tym ostatnim coś w moim wnętrzu zacisnęło się boleśnie niczym supeł na szyi wisielca. Po policzku spłynęła samotna łza, po której nastąpiło już tylko niemalże bezgłośne łkanie. Zamyśliłam się na moment, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie zamordowała własnych rodziców. Każdy wniosek, do którego dochodziłam, rodził serie kolejnych pytań. Czy moja magia działałaby, jak należy? Czy Rada mimo wszystko pragnęłaby się mnie pozbyć? Kim właściwie byłam, skoro tak bardzo zależało im na mojej śmierci?
Zwiesiłam głowę i dostrzegłam w marmurowej posadzce własne odbicie. Pozbawiona jakichkolwiek emocji twarz bardziej przypominała widmo. Kobieta patrząca wprost na mnie była łudząco podobna do mojej matki, której rysy rozmazywały się niczym miraż, ilekroć próbowałam przywołać je w pamięci. Jedyną różnicę stanowiły zmęczone, pozbawione blasku oczy, pod którymi malowały się fioletowe cienie. Ciekawe, ile czasu minie, zanim całkowicie zapomnę, jak wyglądała i jaka była. Zanim nie zdołam przypomnieć sobie jej zapachu czy uśmiechu. W końcu ojca już prawie w ogóle nie pamiętałam. Gdy zdałam sobie sprawę, że balansowałam na cienkiej granicy kolejnego załamania, prędko przywołałam się do porządku i podeszłam do okna, usiłując zająć myśli czymś innym. Zasłony powiewały na wietrze, wpuszczając przez balkonowe drzwi ciepłe, wieczorne powietrze, w którym dało się wyczuć morską bryzę. Moje spojrzenie spoczęło na rozświetlonym mieście. W innych okolicznościach z pewnością wywarłoby na mnie ogromne wrażenie. Bo mimo iż widok bezapelacyjnie wprawiał w zachwyt, nie mogłam w pełni się nim cieszyć. Pustym wzrokiem przyglądałam się leniwej tafli wody, nad którą połyskiwał ogromny księżyc. Jego srebrzysta poświata odbijała się od ukrytych w ciemnościach nocy dachów budowli. Kręte kamienne uliczki rozświetlały latarnie, a w oknach większości domów paliły się światła. Wyobrażałam sobie, jak mieszkańcy zasiadają wraz z rodzinami do wspólnej wieczerzy. Poczułam ukłucie zazdrości na tę codzienną rutynę, bo nie dane było mi się nią cieszyć. Miasteczko różniło się od tych, które dotąd poznałam. Tym wszystkim zabudowaniom w oddali – niektórym bardziej sponiewieranym przez czas, a innym zachowanym w dobrej kondycji – nie towarzyszył fałsz charakterystyczny dla świata magów. Było to autentyczne piękno, w które nie ingerowała magia.
To pozwoliło mi wyciągnąć odpowiednie wnioski. Miasto najprawdopodobniej znajdowało się w Krainie Śmiertelników, a to z kolei znaczyło, że legenda o Nikosie miała swe odzwierciedlenie w rzeczywistości… Bo skoro był obrońcą ludzi, to gdzie indziej mógłby mnie zabrać, jeśli nie do swojego domu, w którym nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo? O ile ten zamek w ogóle był jego domem.
– Uwielbiam ten widok… Zwłaszcza wieczorem, gdy słońce już znika za horyzontem, a miasto rozświetla się tysiącem świateł.
Wzdrygnęłam się, słysząc za sobą znajomy głos. Czyżbym aż tak pogrążyła się we własnych wizjach, że nie usłyszałam kroków? Skarciłam się w myślach za brak czujności. Nie odwróciłam się jednak, by Silva nie dostrzegł strachu, który zaciskał swe szpony wokół płuc, odbierając mi zdolność oddychania. Aż do tej pory nie zdawałam sobie do końca sprawy, w jakim niebezpieczeństwie się znajdowałam. Odczekałam chwilę, by bijące w szaleńczym tempie serce zdołało uspokoić swój rytm. A kiedy to wreszcie nastąpiło, stanęłam przodem do chłopaka i uniosłam wzrok, aby zajrzeć w czekoladowe oczy, które niegdyś były bezdenną studnią dobroci oraz radości. Wiedziałam już, że to wyłącznie iluzja, jak wszystko, co mnie otaczało.
– Chcę rozmawiać z twoim dowódcą – wychrypiałam słabo, jakbym nie odzywała się od co najmniej kilku dni, a nie godzin. Słysząc, jak żałośnie brzmiałam, zacisnęłam dłonie w pięści i tym razem dodałam nieco pewniej: – Trzymacie mnie tu wbrew mojej woli, jak świnię przeznaczoną na rzeź. Żądam wyjaśnień.
Mogłabym przysiąc, że przez ułamek sekundy przez twarz Silvy przemknął ból, jednak kiedy mrugnęłam i ponownie uniosłam powieki, wszystko rozwiało się niczym sen, którego po przebudzeniu nie sposób było sobie przypomnieć.
– Właśnie po to przyszedłem. Nikos oczekuje ciebie w sali obrad… – Zamilkł i mocno zacisnął usta, jakby walczył z nieodpartą ochotą, by coś jeszcze dodać. Ostatecznie pokręcił nieznacznie głową i odwróciwszy się na pięcie, ruszył w stronę otwartych na oścież drzwi.
***
Przemierzaliśmy korytarze w całkowitej ciszy, a unoszące się w powietrzu napięcie zdawało się przytłaczać nas oboje. Silva raz po raz rozluźniał i zaciskał palce, przerywając ciszę głębokimi westchnieniami. Ja natomiast miałam coraz większe trudności z oddychaniem – z każdym kolejnym krokiem narastał we mnie niepokój. Szybko jednak poległam. Każdy korytarz wyglądał niemal identycznie. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, ile razy skręcaliśmy, schodziliśmy ze schodów, by za moment znów się na nie wspiąć. Wokół rozciągały się kamienne ściany z jasnego piaskowca, regularnie zdobione rozświetlonymi kinkietami, których światło rzucało długie cienie, sprawiając, że przestrzeń wokół wydawała się jeszcze bardziej klaustrofobiczna. Po jednej stronie znajdowały się łukowe okna, ale nawet one były osadzone w niemalże identycznych odstępach. Dopiero po kilkunastu minutach wędrówki dotarliśmy do czegoś przypominającego pomost łączący jedną część zamku z drugą. Marmurowa posadzka została zastąpiona kamienną, a przez otwory wykute w kamieniu docierał nikły blask księżyca. Delikatny powiew wiatru złożył pocałunek na moich policzkach, co przywitałam z ogromną wdzięcznością. Nabrałam głębokiego oddechu, zaciągając się rześkim powietrzem niczym ryba wyrzucona na brzeg.
A potem znów weszliśmy do zamku, w którym nie byłam w stanie oddychać pełną piersią. Niemal biegłam za strażnikiem, nie dając po sobie poznać, iż ledwo nadążam za jego zamaszystymi krokami. Gdy na horyzoncie ukazały się masywne dwuskrzydłowe drzwi, zalała mnie niewyobrażalna fala paniki. Jakby cały ten strach kiełkujący we mnie od momentu ucieczki z akademii nagle postanowił znaleźć ujście. Zatrzymałam się gwałtownie, wędrując po korytarzu rozbieganym, przerażonym wzrokiem. Serce obijało się boleśnie o klatkę, zupełnie jakby usiłowało rozerwać warstwy mięśni i skóry, by wydostać się na zewnątrz. Nogi się pode mną ugięły, a przed oczami zatańczyły mroczki. Zaczęło brakować mi tlenu. Upadłam na kolana, chwytając się kurczowo miejsca, w którym pod palcami wyczułam nierówne kołatanie.
Silva, słysząc odgłos upadku, odwrócił się i natychmiast do mnie podbiegł. Uklęknął obok i omiótł zatroskanym spojrzeniem.
– Wszystko w porządku, Lea?
Pokręciłam jedynie głową, bo żadne słowa nie były w stanie opuścić moich warg.
– Niech to – wymamrotał, po czym siarczyście przeklął. – Masz atak paniki.
Przytaknęłam bezgłośnie, zaciskając kurczowo palce na materiale. Wszystko wewnątrz zdawało się płonąć, niosąc za sobą potworny ból. Nie mogłam wziąć pełnego oddechu, łapałam jedynie jakieś ochłapy, które pchały mnie w ramiona śmierci.
– Uspokój się. Oddychaj, wdech i wydech – instruował mnie Silva, zachowując przy tym stoicki spokój. – Nic złego ci tu nie grozi, przysięgam. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Nie musisz się nas obawiać, nie jesteśmy twoimi wrogami…
I choć wciąż mówił, jego słowa docierały do mnie bardzo niewyraźnie, jakby usiłowały przebić się przez niewidzialną barierę, zasnutą gęstą, mglistą kurtyną. W którymś momencie całkowicie się wyłączyłam, skupiając uwagę wyłącznie na wyrwaniu się ze szponów histerii. Po pewnym czasie, nie mam pojęcia, jak długim, jakimś cudem udało mi się odzyskać równowagę. Mimo że serce wciąż waliło w piersi niczym młot, oddychanie nie sprawiało już tak ogromnego bólu. Dopiero wtedy odważyłam się ponownie spojrzeć na drzwi, za którymi czaiły się na mnie oślizgłe macki brutalnego przeznaczenia.
Tyle że wtedy jeszcze nie miałam o tym bladego pojęcia. Sądziłam, że po przekroczeniu ich progu w końcu poznam prawdę i przestanę błądzić niczym naiwne, nic nierozumiejące dziecko.
Wyczułem jej obecność na kilka sekund przed otwarciem się masywnych drzwi, któremu za każdym razem towarzyszyło charakterystyczne skrzypienie. Gdy Lea zatrzymała się w progu, wszystkie rozmowy momentalnie ustały, a w komnacie zapanowała cisza podszyta wielkim oczekiwaniem. Uniosłem wzrok i natychmiast tego pożałowałem. Wyglądała na wykończoną. Jej blada twarz nie promieniała jak zwykle, a tęczówki, w których przeważnie tańczyły iskry, były puste i pozbawione tego cudownego skrzącego się blasku. Nie to jednak okazało się najgorsze… Kiedy nasze oczy się spotkały, poczułem, jak lodowaty chłód przeszywa moją duszę. Grymas na jej ustach stanowił jawne potwierdzenie tego, czego tak bardzo się obawiałem.
Nienawidziła mnie.
A lada moment znienawidzi mnie jeszcze bardziej.
– O to tyle szumu? – odezwała się Wren tonem ociekającym pogardą.
Odwróciłem głowę w jej kierunku i przyszpiliłem spojrzeniem. Kobieta wzdrygnęła się lekko, po czym spuściła wzrok, chowając nietypowe, fioletowe tęczówki pod wachlarzem gęstych rzęs.
– Usiądź. – Przeniosłem uwagę na Leę i wskazałem krzesło znajdujące się najbliżej mnie. – Nadszedł czas, abyś poznała prawdę.
Rozejrzała się czujnie po pomieszczeniu, omiatając wzrokiem każdego po kolei. Odchyliła nieco głowę, szukając wsparcia w stojącym za nią strażniku, na co ten przytaknął delikatnie i ułożywszy dłoń na jej plecach, popchnął do przodu. Obserwowałem to z gorzką, irracjonalną wręcz zazdrością. Bo mimo że działaliśmy wspólnie, a Silva był moją prawą ręką, to jemu ufała bardziej. Kiedy zbliżyli się do siebie na tyle, że nawet w takiej chwili to jego traktowała jako mniejsze zło?
W końcu Lea zajęła miejsce przy stole, jednak możliwie jak najdalej ode mnie. Kilka kosmyków opadło jej na policzki, a mnie opanowała przemożna chęć, by odgarnąć je za ucho. Kurwa. Tak bardzo pragnąłem chociaż na moment zamknąć ją w objęciach… Poczuć tę cholerną iskrę przeskakującą między nami.
– Kim są ci wszyscy ludzie? – zapytała zdecydowanym głosem, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że w rzeczywistości musiała drżeć z niepokoju.
To oczywiste, że robiła dobrą minę do złej gry. Ogarnęła mnie ogromna duma, gdy widziałem ją tak niezłomną mimo tych wszystkich przykrości, jakie ją spotkały. Na myśl o tym, że większość z nich wydarzyła się przeze mnie, żołądek zacisnął się w ciasny supeł, a do gardła podeszła gorycz, której smak poczułem na języku.
– Dzień dobry, Leo – odezwał się mój doradca, obdarzając ją dobrodusznym uśmiechem. – Nazywam się Xawier, a to są Wren i Garrick. – Wskazał po kolei. – Jesteśmy najbliższymi współpracownikami Nikosa.
Lea kiwnęła głową na znak zrozumienia, ale nie zaszczyciła mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Wszyscy poza siedzącą w fotelu kobietą uśmiechali się do niej ciepło, Wren natomiast skrzywiła się ostentacyjnie. Miałem ochotę wyrzucić ją za drzwi, była jednak najlepszą i najbardziej zaufaną uzdrowicielką, a w dodatku moją przyjaciółką, więc zacisnąłem zęby, obiecując sobie w duchu, że jeśli jeszcze raz okaże względem Lei brak szacunku, po prostu rozkażę jej wyjść. Po raz kolejny popatrzyłem na nią ostrzegawczo, licząc, że tym razem zrozumie jasny przekaz.
– Czego ode mnie chcecie?
Melodyjny, przesycony ostrymi nutami głos Lei wyrwał mnie z zamyślenia, przywołując do rzeczywistości i przypominając, dlaczego właściwie tu byliśmy.
– Potrzebujemy twojej pomocy – wychrypiałem, próbując za wszelką cenę zamaskować strach oplatający się wokół strun głosowych. – Jak już zapewne zdążyłaś się domyślić, historia o zbieranej przeze mnie armii wcale nie jest mrzonką. Właściwie od setek lat między Radą a ludźmi oraz garstką magów toczy się cicha wojna, o której istnieniu wiedzą tylko nieliczni.
– A co ja mam z tym wspólnego? – odparła z nutą drwiny, spoglądając zamglonym wzrokiem gdzieś ponad naszymi głowami.
Mógłbym przysiąc, iż przez ten ułamek sekundy dostrzegłem w jej oczach coś na kształt obawy. Jakby w głębi duszy czuła, co ją czeka.
– Sęk w tym, że… – Przełknąłem ślinę przez nagłą suchość w gardle.
Kolejne słowa nie chciały opuścić ust. Naprzemiennie otwierałem je i zamykałem, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zupełnie jakby wszystkie sylaby utknęły gdzieś w przełyku i pod żadnym pozorem nie były w stanie wydostać się na zewnątrz. Cisza się przedłużała, a mnie wciąż nie przechodziło przez gardło to, co powinienem był wyjawić już na samym początku. Teraz wszystko wydawało się bardziej skomplikowane… Już dawno zacząłem żałować, że posłuchałem doradców, zamiast kierować się własną intuicją i tym, co podpowiadało mi serce.
– Nikos chce powiedzieć, że jesteś kolejnym wcieleniem bogini Yazmin. I tylko ty możesz nam pomóc wygrać tę wojnę.
Popatrzyłem z wdzięcznością na Silvę. To on, dostrzegając mój strach, dyskretnie wybawił mnie z opresji.
Uniosłem wzrok, czekając ze wstrzymanym oddechem na reakcję kobiety, która była moim przeznaczeniem. Kobiety, która nie wiedzieć dlaczego, nie pamiętała, kim naprawdę była. A przede wszystkim nie pamiętała mnie i tego, co nas łączyło.
Napiętą ciszę przerwał śmiech – pozbawiony radości, przesycony histerią i czymś jeszcze… czymś, co zwiastowało kłopoty, emanowało szaleństwem i nie wróżyło niczego dobrego. Jego echo rozbrzmiewało wśród ścian, siejąc spustoszenie w mojej głowie. Zacisnąłem powieki, palcami chwytając nasadę nosa w bezsilnym geście. Gdy w końcu otworzyłem oczy, Lea wciąż się zanosiła, powoli wycofując się w stronę drzwi.
– Jesteście popaprani! W życiu nie słyszałam nic równie absurdalnego! – krzyknęła piskliwym głosem, wędrując po obecnych rozbieganym wzrokiem. Ani razu jednak nie spojrzała na mnie.
Wren parsknęła z irytacją, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwałem się jako pierwszy:
– Wszyscy mają natychmiast wyjść.
– To nie jest dobry pomysł… – zaczął Silva, ale nie zamierzałem z nim dyskutować.
Miałem już serdecznie dosyć – porażek, narastającej frustracji, nieustannego poczucia, że z każdym dniem coraz bardziej oddalam się od osiągnięcia celu.
– To rozkaz. – Widząc, że Lea chwyciła za klamkę, dodałem pośpiesznie: – Nie, ty zostajesz.
Jej brązowe tęczówki z tysiącem kropek, przypominające maleńkie bursztyny, rozszerzyły się pod wpływem strachu. Strachu, który do mnie żywiła. Przypominała przerażone dzikie zwierzę zamknięte w potrzasku. Opadłem na siedzenie, ogarnięty nagłą bezsilnością.
– Usiądź, proszę – wyszeptałem, spoglądając jej głęboko w oczy.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się raptem na ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Musiała dostrzec moje rozpaczliwe błaganie, gdyż wciągnęła ze świstem powietrze i powoli zbliżyła się do krzesła, które zajmowała kilka chwil temu.
Odczekałem, aż wszyscy opuszczą komnatę i zostawią nas samych. Odezwałem się, gdy do moich uszu dotarło skrzypienie, a zaraz po nim trzaśnięcie masywnych drzwi:
– Wiem, że to wszystko brzmi jak brednie, ale to prawda. Jesteś wcieleniem Yazmin. Na przestrzeni tysiąca lat istniało kilka jej wcieleń, ale za każdym razem działo się coś… – Głos ugrzązł mi w gardle, gdy w jednej chwili powróciły wspomnienia, które chciałbym na dobre wymazać z pamięci. – Nigdy nie udawało mi się utrzymać cię przy życiu, aż do teraz.
– Słyszysz, jak niedorzecznie to brzmi? – wyrzuciła z siebie pośpiesznie, sztyletując mnie spojrzeniem. – Gdybym nią była, zapewne bym coś pamiętała. W co ty ze mną pogrywasz, Nithe? Masz mnie za idiotkę?
Nadzieja na odmianę losu ulatywała niczym mgła rozwiewana przez bezlitosny wiatr. Ledwo utrzymywałem się na powierzchni targanych zwątpieniem myśli.
– Sam niewiele z tego rozumiem. Nie mam pojęcia, dlaczego niczego nie pamiętasz – wychrypiałem i zacisnąłem szczęki tak mocno, aż do moich uszu dotarł zgrzyt zębów.
Lea prychnęła głośno i coś we mnie pękło. Nieokiełznany gniew wyrwał mnie z miejsca. Zerwałem się z krzesła, które z hukiem przewróciło się na marmurową posadzkę. Nie mogąc dłużej usiedzieć w miejscu, zacząłem nerwowo przechadzać się po komnacie, czując na sobie jej zdezorientowane spojrzenie. Zatrzymałem się przy otwartym na oścież oknie, gdzie orzeźwiająca morska bryza wdzierała się do wnętrza, niosąc za sobą chłodny podmuch wieczornego wiatru. Wzrok mimowolnie skupił się na dziesiątkach latarni, które próbowały konkurować z blaskiem gwiazd, choć wiedziałem, że w tym pojedynku pozostawały bez najmniejszych szans.
Naprawdę miałem dość. W ciągu prawie tysiąca lat tej niewiarygodnie trudnej misji zdarzały mi się chwile zwątpienia. Momentami czułem się jak marionetka, której uczucia nikogo nie obchodziły. Dla wszystkich wokół liczyło się osiągnięcie celu, ale nikt nie rozumiał, przez co przechodziłem każdego dnia rozłąki. W końcu zatraciłem się w mroku, z którego nie było ujścia. Jedynym, o czym marzyłem, to zaznać odrobiny spokoju i namiastki szczęścia. Nic jednak nie wskazywało na to, by cokolwiek z tego miało się wydarzyć, aż do ostatnich narodzin bogini. Gdy Lea pojawiła się na świecie, coś się zmieniło. Wiedziałem, że tym razem nie mogę popełnić nawet najmniejszego błędu. Rozumiałem, że to byłby dla mnie koniec. Chciałem wykrzyczeć jej w twarz, jak się czułem, gdy kilkukrotnie patrzyłem, jak umiera. Gdy usychałem za nią z tęsknoty, żyjąc coraz to bardziej rozmazującymi się wspomnieniami. Kiedy wszystko sypało się niczym domek z kart, a ja nie potrafiłem tego naprawić. Pragnąłem wygarnąć jej, że czułem się przez nią wykorzystany… Ale jaki miałoby to teraz sens? Przecież ta kobieta, choć w teorii była moją Yazmin, nie miała o tym bladego pojęcia.
Roześmiałem się pod nosem, uzmysłowiwszy sobie brutalną prawdę. Oboje byliśmy ofiarami własnych lęków. Tysiąc lat temu polegliśmy na polu bitwy, starając się przeciwstawić nowej generacji bogów, a dziś… dziś przegraliśmy z czymś znacznie bardziej bezlitosnym. Z przeznaczeniem? Z systemem? Cokolwiek to było, jawnie z nas drwiło.
– Skoro jestem nią… – Cichy szept przeciął pełną napięcia ciszę. – To dlaczego nie potrafię opanować własnego żywiołu? Czy nie powinnam być potężna?
Odwróciłem się i napotkałem jej zaszklone spojrzenie. Wyglądała na zrezygnowaną i przybitą. Zupełnie jak ja.
– To kolejne pytanie, na które staramy się znaleźć odpowiedź – westchnąłem ze znużeniem.
Lea pokiwała nieznacznie głową i stanęła obok mnie. Sunęła palcem wzdłuż jedwabiu, z którego wykonana była zasłona. Robiła to z taką gracją i delikatnością, jakby się bała, że ta rozsypie się w drobny pył, jeśli zbyt mocno ściśnie materiał.
– Gdzie my się właściwie znajdujemy? – zapytała, spoglądając na nocny pejzaż za oknem.
– W nadmorskim miasteczku Freyview… ludzkim miasteczku – dodałem po chwili.
– Tak myślałam – wyszeptała. Jej głos był całkowicie wypruty z jakichkolwiek emocji. Wydawała się krucha i zagubiona, zupełnie jak wtedy, gdy spotkałem ją po raz pierwszy.
Poczucie winy wypełniło moje wnętrze, pulsując boleśnie pod skórą, jakby chciało rozerwać ją od środka.
– A więc naprawdę jesteś Nikosem – wymamrotała po chwili, bardziej do siebie niż do mnie. – Obrońcą ludzi, tak?
– Tak, ale zanim mnie oskarżysz o kolejne oszustwo, wiedz, że cię nie okłamałem. Jestem zarówno nim, jak i Nithem. Dokładnie tak samo, jak ty jesteś Leą i Yazmin. Możesz zwracać się do mnie każdym z tych imion albo jednym, wybranym. To zależy wyłącznie od ciebie.
Roześmiała się pod nosem, jednak bardziej przypominało to rozjuszone prychnięcie.
Westchnąłem i zatrzymałem wzrok na latarni morskiej, świadomie odwlekając to, co musiałem zrobić. Przyznanie się do kolejnego kłamstwa kosztowało mnie więcej odwagi niż walka z całą hordą bestii. Ten czyn był najgorszy ze wszystkich, jakich się dopuściłem.
– Leo – wypowiedziałem jej imię chrapliwym głosem, który ani trochę nie przypominał mojego. Serce głośno obijało się w klatce piersiowej, zdawało się zagłuszać wszystko wokół. Nawet moje własne myśli. – Jest jeszcze mnóstwo kwestii, które wymagają wyjaśnienia, ale te mogą zaczekać. Natomiast jedna… – Urwałem, by odnaleźć w kieszeni jej zgubę. – Musisz o czymś wiedzieć.
Wstrzymałem oddech, po czym otworzyłem dłoń, na której spoczywał obojgu nam znany kamień. Jarzył się jasnym blaskiem, rozpościerając wokół siebie przyjemnie ciepłą aurę. Na pierwszy rzut oka był to zwyczajny kruszec, ale w rzeczywistości skrywał w sobie wielką moc.
– To twoje – wyszeptałem i podsunąłem rękę bliżej.
Lea rozszerzyła oczy w zdumieniu. Sięgnęła po kamień, a następnie obracała go w palcach, przyglądając się mu uważnie. W końcu zwróciła uwagę na skórzany rzemyk, na który kazałem go nawlec, gdy wciąż jeszcze była nieprzytomna.
– Co to ma wspólnego z tobą? – zapytała, zadzierając podbródek, aby zajrzeć mi w oczy. – Dlaczego ten pieprzony kamień świecił za każdym razem, gdy znajdowałeś się w pobliżu? To jakiś rodzaj nadajnika?
Przełknąłem ślinę. Wszystkie dźwięki wokół przyćmiewało szaleńcze bicie naszych serc i buzująca w żyłach krew, której szum pulsował w uszach.
– Nie. To amulet, miał cię chronić i dzięki niemu byłem w stanie cię odnaleźć, gdyby groziło ci niebezpieczeństwo.
– Ale… – Przeskakiwała wzrokiem między mną a kamieniem. – Znalazłam go w kieszeni sukni, to ty mi ją podrzuciłeś?
Przytaknąłem, bacznie obserwując jej reakcję. Odsunęła się ode mnie nieznacznie, kręcąc w niedowierzaniu głową.
– Sofia powiedziała, że miałam go przy sobie, gdy znalazła mnie w lesie… – Jej klatka unosiła się gwałtownie, a dłoń ściskająca amulet mocno drżała. – Jak? – zapytała łamiącym się głosem.
Zalała mnie nagła fala paniki. Choć wiedziałem, że w końcu będę zmuszony wyjawić jej prawdę, nie spodziewałem się, że okaże się to tak kurewsko trudne.
– Pokażę ci – wymamrotałem tak cicho, że do samego końca nie miałem pewności, czy w ogóle mnie usłyszała.
Uniosła wzrok, a gdy dostrzegłem w jej brązowych tęczówkach moment zawahania, ruszyłem z miejsca, spychając na bok wszystkie myśli krzyczące, bym tego nie robił. Pieprzyć to. Jeśli i tak miało nadejść nieuniknione, pragnąłem jeszcze raz zasmakować ust, których wspomnienie było jedyną kotwicą w tym chaosie. Ująłem jej smukłą twarz, a nasze wargi przywarły do siebie z siłą zdającą się łamać istniejące bariery czasu. Przelałem w ten pocałunek wszystko – tęsknotę, ból, miłość i desperację, które przez lata targały moim sercem.
Fala ciepła przepłynęła przez moje ciało, przypominając o słońcu, które dawno przestało ogrzewać duszę. To było jak powrót do domu po mozolnej wędrówce. Lea przywarła do mnie mocniej, kurczowo zacisnęła dłonie na połach mojego munduru, jakby chciała zatrzymać tę chwilę na zawsze. Pogłębiłem pocałunek, wplatając palce w jej włosy, a każdy ruch wydawał się pełen niemal bolesnej pasji. W tle niczym cichy szept rozbrzmiewał głos rozsądku, przypominający, że było to nasze ostatnie zbliżenie. Całkowicie zatraciłem się w tym doznaniu, zapominając o jego ciężarze. Nie mogłem odwlekać tego w nieskończoność. Zacisnąłem powieki i z rozdzierającym bólem serca zrobiłem to, co powinienem był zrobić już dawno temu.
Wszystko jej pokazałem…
Zanim zdążyłam pojąć, co się dzieje, Nithe ujął moją twarz w dłonie i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, który porwał mnie niczym nagły, nieokiełznany podmuch. Jego wargi były ciepłe, znajome do bólu, jak echo wspomnień, które nigdy nie przestało mnie prześladować. Na chwilę świat przestał istnieć; oddech uwiązł mi w piersi, a serce zamarło w niemym uniesieniu. Pogłębił pieszczotę, a ja mimo burzy wątpliwości szalejącej w mojej głowie pozwoliłam myślom odfrunąć, jedna po drugiej, jak liściom wzbijającym się w powietrze pod wpływem silnego wiatru. Rozchyliłam usta, pozwalając, by nasze języki spotkały się w tańcu pełnym pasji i desperacji. Nie doczekałam się między nami tej znajomej, niewinnej iskry – zamiast niej w moim wnętrzu eksplodował ogień i pochłonął wszystko, co znałam. To uczucie było jednocześnie rozdzierające i uzdrawiające, jak ból, który przynosi ukojenie.
Przez cały czas toczyłam wewnętrzną walkę, desperacko próbując przerwać pocałunek, ale te wysiłki były daremne. Moje ciało zdawało się żyć własnym życiem, nieposłuszne mojej woli, lecz kierowane przemożną tęsknotą. Lgnęło do tego mężczyzny, spragnione jego dotyku, jakby Nithe był jedynym lekarstwem na wszystkie rany, które nosiłam w sobie. Przyciągała mnie do niego jakaś niepojęta, niemal mistyczna siła. Nie tylko nie potrafiłam jej zrozumieć, ale przede wszystkim powstrzymać. Przywarłam do niego mocniej, czując pod palcami gwałtowne, niemal chaotyczne bicie serca mężczyzny. Jego ciało napierało na mnie z siłą, która zdawała się odzwierciedleniem tłumionych emocji. Kiedy napięcie osiągnęło swój szczyt, a granica między nami zaczęła się zacierać, Nithe nagle zastygł w bezruchu. Przez chwilę miałam wrażenie, że serce przestało mu pracować, jakby czas zatrzymał się na kilka długich sekund. W końcu wplótł delikatnie palce w moje włosy, a z ust wydobyło się mu ciche westchnienie – pełne bólu, rezygnacji i czegoś, czego nie potrafiłam jeszcze nazwać.
Przed moimi zamkniętymi powiekami zaczął wyłaniać się niewyraźny obraz. W ciemnym, nocnym lesie ujrzałam mężczyznę odzianego w czarną pelerynę z kapturem, która rzucała głęboki cień na jego twarz. Nie widziałam oczu, ale wiedziałam, kim był – rozpoznałam go po charakterystycznym sposobie chodu, tak dobrze mi znanym. Chciałam otworzyć oczy, wyrwać się ze snu i zapytać, co się dzieje, ale moje ciało nie odpowiadało, a głos zamierał w gardle. Mężczyzna oddalał się coraz bardziej, jego sylwetka tonęła w mroku, jednak coś w środku kazało mi za nim iść. Ruszyłam przed siebie, niewiele z tego rozumiejąc.
Im dalej się znajdowaliśmy, tym drzewa wokół stawały się rzadsze, ich ciemne korony ustępowały miejsca rozświetlonym przestrzeniom. W końcu na horyzoncie wyłoniła się boleśnie znajoma drewniana chata – mała, niemal bajkowa, z niebieskim dachem, który mienił się w delikatnym blasku księżyca. W powietrzu unosiła się dziwna aura – gęsta i tajemnicza, zwiastująca coś złego.
Serce zabiło mi mocniej, gdy uzmysłowiłam sobie, że patrzyłam na swój dom.
Nithe zatrzymał się przed budynkiem, omiatając wzrokiem okolicę. Dopiero gdy się upewnił, że wokół panuje zupełna cisza i nikogo nie ma w pobliżu, sięgnął po kaptur i zsunął go z głowy. Jego włosy były odrobinę krótsze niż zazwyczaj, ale poza tym szczegółem wyglądał tak samo jak teraz. Bez chwili wahania ujął klamkę, pchnął drzwi i wszedł do środka, zostawiając je szeroko otwarte. Podążyłam za nim i zaledwie chwilę później znalazłam się w skromnej chacie liczącej zaledwie cztery ciasne pomieszczenia. Tuż przed moimi oczami widniał regał wypełniony dziesiątkami książek, ułożonych w chaotycznym, ale jakimś cudem przyjemnym nieładzie. Nozdrza wypełnił zapach starego, pożółkłego papieru, wymieszanego z delikatną nutą lawendy. W moim gardle utkwiła ogromna gula, a oczy wypełniły się łzami, które zaczęły zdradziecko drżeć na krawędzi powiek. W jednej chwili zalała mnie potężna fala intensywnych wspomnień. Miałam nieodpartą potrzebę zajrzeć do każdego kąta i pokoju, aby odnaleźć cząstki siebie w tych fragmentach przeszłości, które do tej pory były jedynie rozmytym zbiorem zapachów, kształtów i ledwie uchwytnych emocji.
Nie było mi dane się zatrzymać. Ruszyłam za Nithem, który zdążył już zniknąć za drzwiami prowadzącymi do sypialni. Poruszał się z niemal nadludzką lekkością, stapiając z mrokiem wydającym się jego sprzymierzeńcem. Jedyne, co zdradzało jego obecność, to srebrne tęczówki lśniące w ciemności niczym dwa maleńkie księżyce. Stanął pośrodku pokoju, z wolna lustrując wzrokiem wnętrze. Z jego zachowania biła czujność, jakby nasłuchiwał czegoś, co dotarło do mnie dopiero po chwili. W powietrzu unosił się cichy, równy odgłos pochrapywania. Moje serce na moment zamarło, gdy spojrzałam na łóżko. Czy to byli… rodzice?
Bez namysłu podeszłam bliżej, wyprzedzając Nithego trwającego nieruchomo w miejscu. W ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, jakbym była jedynie cieniem, widmem, którego obecność nie miała znaczenia. Czyżby naprawdę tak było? Czy stałam się niewidzialna, uwięziona między rzeczywistością a wspomnieniem?
Patrzyłam na rodziców, nie mogąc w to uwierzyć. Oboje byli pogrążeni we śnie, trzymając się za dłonie. Na ich twarzach gościł błogi spokój. Miałam ochotę ich obudzić, krzyknąć, że to ja, że jestem tu i niczego nie pragnę równie mocno, jak po prostu ich przytulić, ale wszystkie słowa utknęły gdzieś głęboko, dławiąc mnie w ciszy. Rozejrzałam się gorączkowo. Co się ze mną działo? Byłam we własnym domu, a mimo tego czułam się jak intruz – nieproszony gość, niewidzialny świadek czegoś, co nie powinno mieć miejsca. Mogłam jedynie obserwować, ale czy byłam w stanie chociaż czegokolwiek dotknąć?
Nie czekając, wyciągnęłam drżącą rękę w kierunku połyskujących w srebrzystym świetle księżyca włosów mamy. Miały odcień zbliżony do mojego – ciemny i głęboki – lecz były krótsze i zupełnie proste. Chciałam ich dotknąć, poczuć pod palcami delikatną fakturę, jednak zamiast tego moja ręka przeszyła jej głowę na wylot, zatapiając się w pustej przestrzeni. Odskoczyłam przerażona, a mama poruszyła się lekko, jakby coś zakłóciło jej spokój. Spojrzałam na Nithego stojącego nieruchomo za mną. Powoli cofnął się w stronę drzwi, jakby się bał, że mama zaraz otworzy oczy. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Kobieta przewróciła się na drugi bok, po czym wtuliła twarz w klatkę piersiową taty. Jego jasne blond włosy kręciły się na końcach, a pojedyncze kosmyki opadały na czoło, przysłaniając brwi. Wpatrywałam się w niego przez chwilę, obiecując sobie w duchu, że tym razem dokładnie zapamiętam jego twarz. Nie pozwolę, by pamięć znów mnie zawiodła.
Byłam tak skupiona na własnych melancholijnych doznaniach, że nie spostrzegłam momentu, w którym Nithe przemierzył pokój. Odwróciłam się dopiero wtedy, gdy usłyszałam za sobą delikatny szmer. Stał obok zasłony, wpatrując się intensywnie w miejsce, gdzie się znajdowałam. Jego wzrok jednak nie szukał mnie, tylko spoczął na rodzicach pogrążonych we śnie. Nithe westchnął głęboko, ciężar emocji zdawał się zawisnąć w powietrzu. W następnej chwili na jego dłoni zatańczył płomień w odcieniach czerwieni i złota. Bez wahania przyłożył ogień do materiału, który natychmiast zajął się ogniem, a następnie bez słowa zniknął w cieniach, opuszczając pokój.
Otworzyłam usta, lecz głos uwiązł w gardle, zamieniając mój krzyk w milczącą agonię. Całym ciałem wstrząsnął spazmatyczny dreszcz, a gorące łzy spływały po moich policzkach jak palące strumienie bólu. Ramiona bezwładnie opadły mi wzdłuż ciała, pozbawione resztek sił i nadziei. Mogłam jedynie patrzeć, jak ogień pochłania zasłonę z coraz większą, niepowstrzymaną siłą, a w moim umyśle przewijało się tylko jedno pytanie: dlaczego?
Czułam się jak uwięziona w najgorszym koszmarze, bezsilna wobec tego, co działo się na moich oczach. Ogień zajął już sporą część pokoju, a ja nie mogłam zrobić absolutnie niczego, by go powstrzymać. Wszystkie moje próby okazały się daremne, jakby niewidzialne kajdany trzymały mnie w miejscu. Stałam się jedynie świadkiem tej okrutnej zbrodni, której sprawcą był nikt inny jak Nithe.
Myślałam, że nic nie może być gorsze. Że jego zdrada stanowiła szczyt bólu, jaki mogłam znieść. Ale myliłam się. Płomienie zbliżały się do łóżka, a oni wciąż spali pogrążeni w głębokim, niczym niezmąconym śnie. Nie mogłam tego pojąć – przecież powinni poczuć gryzący zapach spalenizny, duszący dym wypełniający powietrze czy choćby żar, który stawał się nie do zniesienia. A jednak leżeli tam, nieświadomi, podczas gdy świat wokół nich płonął.
W chwili gdy kołdra zajęła się ogniem, wybiegłam z sypialni, niezdolna znieść widoku płonących ciał. W mojej głowie rozbrzmiewał niemy krzyk rozpaczy, myśli wirowały w chaosie, a ja podążałam za Nithem, ogarnięta gniewem i udręką.
Próbowałam go dosięgnąć, uderzyć, zatrzymać, ale każda próba kończyła się fiaskiem. Moje ręce przecinały jedynie powietrze, jakbym walczyła z cieniem. Nie wiedziałam, jak długo trwała ta niezrozumiała retrospekcja, ale czułam, że siły mnie opuszczają. Łzy płynęły nieprzerwanie, zamazując obraz przed oczami, aż wszystko stało się mętną plamą bólu i bezradności.
W końcu ogarnięta całkowitą rezygnacją upadłam na kolana. Patrzyłam bezsilnie, jak wydarzenia się toczą, niezdolna niczego zmienić. Nithe zniknął, jego sylwetka rozpłynęła się w mroku na chwilę przed tym, jak z pokoju naprzeciwko wyjrzała kilkuletnia dziewczynka. Jej obecność wydawała się cichym, nieoczekiwanym przebłyskiem w tej koszmarnej scenie.
Potargane kasztanowe włosy sięgały jej ramion. Była drobna, niska, ubrana w za dużą, znoszoną koszulę nocną, która podkreślała jej wątłość. Przetarła zaspane oczy, ale chwilę później rozszerzyły się one w przerażeniu. Patrzyłam na siebie sprzed piętnastu lat, i choć wydawało mi się, że wypłakałam już wszystkie łzy, okazało się, że to dopiero początek. Teraz dopadła mnie prawdziwa rozpacz. Szlochałam niepowstrzymanie, dławiąc się, podczas gdy kolejne spazmy targały moim ciałem. Nie chciałam na to patrzeć. Nie chciałam znowu tego przeżywać. Młodsza wersja mnie stała nieruchomo, całkowicie zamrożona strachem, wpatrując się wprost na ogień wydobywający się spod drzwi. Pożar szalał z przerażającą szybkością, wdzierając się do pokoju, w którym się znajdowałyśmy. W tym chaosie, w samym środku mojego rozbitego umysłu udało mi się odnaleźć jego srebrne tęczówki. Odbijały płomienie, połyskując w mroku, jakby były ich częścią.
Nienawidziłam go. Nienawidziłam bardziej niż czegokolwiek na tym świecie. Miałam tylko jedno pragnienie – zatopić sztylet w jego sercu i patrzeć, jak wykrwawia się na moich oczach. Dokładnie tak, jak on patrzył na śmierć moich rodziców.
– Mamusiu, tatusiu!
Przeniosłam wzrok na dziecko, które desperacko wołało o pomoc, a w jego głosie brzmiała niepowstrzymana panika. Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Seria wrzasków, przepełnionych strachem i rozpaczą, tak dobrze mi znanych, że aż rozdzierających serce. Zakryłam dłońmi uszy, próbując odciąć się od tego dźwięku, i skuliłam się, zaciskając powieki tak mocno, że aż zabolało. Nie mogłam znieść więcej. A jednak mimo moich wysiłków skrawki przejmującego nawoływania wciąż do mnie docierały. Były przytłumione, jakby dochodziły zza bariery, ale ich echo wypełniało mnie bólem, który zdawał się nie mieć końca. To okazało się ponad moje siły.
Pragnęłam jedynie, by te tortury wreszcie dobiegły końca, by ktoś pozwolił mi się stąd wyrwać, ale nic na to nie wskazywało. Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność, aż w końcu krzyki ucichły. Dopiero wtedy odważyłam się unieść powieki. Przed dziewczynką piętrzyła się ściana ognia – dokładnie ta, którą widziałam w swoich wizjach. Ogarnęło mnie silne uczucie déjà vu. Wiedziałam, co wydarzy się za chwilę, bo ten obraz nawiedził mnie kilka tygodni temu na moment przed utratą przytomności. Wtedy jednak nie dostrzegłam kluczowego szczegółu. Byłam przekonana, że to moja dziecięca wersja powstrzymywała napierającą ścianę ognia. Teraz jednak zauważyłam oczywistą prawdę – to Nithe, ukryty w cieniu, manipulował żywiołem powietrza, kontrolując płomienie. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana, niezdolna pojąć, co właściwie się dzieje. Wszystko, co widziałam, zdawało się przeczyć mojemu rozumowi.
Dziewczynka upadła, uderzając głową o drewniane deski, co natychmiast pozbawiło ją przytomności. Mężczyzna, który nagle stał się dla mnie kimś zupełnie obcym, wyszedł z cienia. Na jego twarzy malował się grymas bólu, gdy uklęknął przy dziecku. Ostrożnie wsunął ręce pod jej drobne plecy, uniósł ją delikatnie i przytulił do siebie, jakby próbował ochronić ją przed całym światem. Z jego ust wyrwał się rozpaczliwy skowyt, po czym zaczął powtarzać jakieś słowa, których znaczenia nie mogłam pojąć. Nie wiem, jak długo trwał w tej pozycji, tuląc do swojej piersi jej kruche, dziecięce ciało. Wokół nich unosiła się bańka, przez którą nie przedostał się żaden płomień, jakby jego wola była barierą między ogniem a dzieckiem.
W końcu się podniósł, wciąż trzymając ją w ramionach, i wyniósł ją na zewnątrz. Łzy spływały po jego twarzy, a ja zdałam sobie sprawę, że widzę je po raz pierwszy. Zwykle był opanowany, ukryty za maską obojętności, ale teraz… Teraz wydawał się kimś zupełnie innym. Rozbity, załamany, zdruzgotany masakrą, której dokonał. To jednak nie sprawiło, że mu współczułam. Dotąd nie podejrzewałam nawet, że mogę żywić do kogoś tak nienawistne uczucia. Nie tylko mnie zdradził, lecz także z zimną krwią zamordował moich rodziców, pozwalając, by spłonęli żywcem. Nie zdziwiłabym się, gdyby w jakiś sposób wpłynął na ich twardy sen, nie dając im możliwości ucieczki.
Przez cały czas pozwolił mi myśleć, że to ja ich zabiłam, i ani przez chwilę nie próbował wyprowadzić mnie z błędu. Od początku wiedział, kim jestem, znał mnie od dziecka, a mimo tego zgrywał zupełnie obcą osobę, a potem przyjaciela.
Oddech ugrzązł mi w gardle, gdy ta okrutna prawda uderzyła we mnie niczym istny huragan emocji.
Coś mną szarpnęło, a rzeczywistość powróciła z brutalną siłą. Nasze wargi wciąż były złączone, a smak łez mieszał się z goryczą tego pocałunku. Oderwałam się od Nithego, odpychając go z siłą, której sama się po sobie nie spodziewałam. Jego srebrne tęczówki były zamglone, a na twarzy malowały się ból oraz poczucie winy. Mokre policzki błyszczały w rozproszonym świetle księżyca i tańczących w oddali latarni. Stał nieruchomo, jego zaciśnięte usta zdradzały napięcie, a zbolałe spojrzenie błądziło po mojej twarzy.
– Jak mogłeś? – zadałam jedyne pytanie, jakie było zdolne opuścić moje usta.
Nithe pociągnął nosem i opadł na kolana, przygnieciony ciężarem winy. Jego ramiona drżały, a dłonie zacisnęły się w pięści, które zetknęły się z zimną posadzką. Wpatrywał się we mnie, a w jego oczach, mimo zamglenia, dostrzegłam coś, co przypominało błaganie – jakby szukał w moim spojrzeniu choćby cienia przebaczenia, którego nie mogłam mu dać.
– Leo, ja… – wyszeptał głosem przepełnionym bólem.
Nie dokończył. Zwiesił głowę, a ramiona jeszcze bardziej się mu załamały. Cisza, która zapadła, była niemal namacalna, przerywana jedynie moim przyspieszonym oddechem. W końcu odwróciłam się, nie mogąc dłużej znieść jego widoku, i ruszyłam w stronę drzwi.
– Przepraszam. – W powietrzu zatańczył ledwie wyczuwalny szept.
Zatkałam dłonią usta, tłumiąc szloch, który wyrwał się z mojej piersi, i wyszłam z komnaty. Biegłam, ile sił w nogach, ale targające mną emocje w końcu zwyciężyły. Zmęczenie ogarnęło mnie całkowicie, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Dotarłam zaledwie do mostu, gdzie upadłam na kolana, zdzierając je do krwi na szorstkim, kamiennym podłożu.
Ostatnim, co pamiętam, był Silva biegnący w moim kierunku. Jego głos, gdy wykrzykiwał moje imię, rozbrzmiewał mi w głowie, zanim wszystko pogrążyło się w ciemności.
Ocknęłam się na łóżku. Komnatę spowijała ciemność rozproszona niewielką ilością światła docierającego z kominka, gdzie tlił się dogasający ogień. Podciągnęłam się na łokciach, natychmiast jednak poczułam ostry ból w potylicy, pozostałość po upadku, którego nie udało mi się uniknąć. Z trudem odwróciłam głowę. W fotelu obok łóżka spał Silva. Jego twarz ginęła w cieniu, ale udało mi się dostrzec sińce pod jego oczami, będące wyraźną oznaką wyczerpania.
Czuwał nade mną czy mnie pilnował?
Sądząc po tym, czego się dowiedziałam, odpowiedź była jasna – zdecydowanie to drugie. Chociaż desperacko pragnęłam wierzyć w jego dobre intencje, nie mogłam uwolnić się od myśli, że on także mnie wykorzystał. Na wspomnienie niedawnych wydarzeń serce ścisnęło mi się boleśnie, zupełnie jakby zostało przechwycone w stalową pięść. Przełknęłam rosnącą w gardle gulę i zacisnęłam powieki, próbując powstrzymać napływające emocje, które groziły, że lada moment pochłoną mnie bez reszty. Co jeszcze przede mną ukrywano? Jak wiele okrucieństw kryło się w prawdzie, do której tak usilnie dążyłam? Nie byłam pewna, czy zdołam znieść kolejne odkrycia. W mojej głowie panował tak wielki mętlik, że nie wiedziałam już, co było prawdą, a co kłamstwem. Nie miałam przy sobie nikogo, komu mogłabym ufać. Znajdowałam się w miejscu, które było mi zupełnie obce, otoczona ludźmi, których zdrada ciążyła nad wszystkim, co znałam.
Niemal bezszelestnie wyślizgnęłam się z łóżka, tak aby nie obudzić strażnika, i skierowałam się w stronę drzwi. Nacisnęłam na klamkę, ale skrzydło ani drgnęło. Spróbowałam ponownie, szarpiąc z większą siłą, jednak bez skutku. W tym samym momencie za moimi plecami rozległ się zaspany głos:
– Nie wydostaniesz się. Mam klucz.
Zwinęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę, i powoli odwróciłam głowę w stronę Silvy. Wciąż siedział w fotelu, przeciągając się leniwie niczym kot wybudzony ze snu. Jego niemal nonszalancka postawa tylko podsyciła moją złość.
– Dlaczego traktujecie mnie jak więźnia? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wbijając w niego spojrzenie pełne nienawiści.
– Gdybyś była więźniem, znajdowałabyś się w piwnicach, jak inni – rzucił urażonym tonem i uniósł brew. – To dla twojego bezpieczeństwa.
Jak inni? Ta myśl zmroziła krew w moich żyłach, ale nie pozwoliłam sobie na strach. Zamiast tego parsknęłam z niedowierzaniem, próbując ukryć narastającą panikę.
– Dla mojego bezpieczeństwa trzymacie mnie w zamknięciu? Dobre sobie. To, że nie jest to obskurny, stęchły loch, a komnata sypialniana, niczego nie zmienia. Porwaliście mnie, uśpiliście, a teraz mnie więzicie. Jak niby mam wam w cokolwiek uwierzyć?
– Lea, oboje wiemy, z jaką łatwością co rusz pakujesz się w kłopoty, więc uznaliśmy, że…
– Wy, czyli kto? Ty i morderca, który bez mrugnięcia okiem pozbawił życia moich rodziców?! – Mój ton stawał się coraz donośniejszy, zagłuszając mocne uderzenia serca. – Mam wierzyć, że zależy wam na moim bezpieczeństwie? To chyba największy absurd, jaki dotąd usłyszałam.
Silva westchnął z trudem, zupełnie jakby moje słowa były dla niego ciężarem, którego nie miał sił dźwigać. Ale ja nie zamierzałam odpuścić. Moje spojrzenie wbijało się w niego jak ostrze, pełne gniewu i żalu, których nie potrafiłam już dłużej tłumić.
– Masz prawo być wściekła i zagubiona, ale musisz wiedzieć, że Nikos zrobił to, co było konieczne, by utrzymać cię przy życiu. Zbyt wiele razy cię straciliśmy. Nie masz pojęcia, przez co przechodził przez niemalże tysiąc lat, więc zanim wysnujesz kolejne wnioski, zastanów się, kto z waszej dwójki bardziej ucierpiał.
Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem, a cisza między nami zdawała się przygniatać. Przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, każde z nas pełne napięcia i niewypowiedzianych słów. W końcu coś we mnie pękło. Wybuchłam gromkim, niekontrolowanym śmiechem, który zaskoczył nas oboje. Brzmiał obco, niemal szaleńczo, jakby należał do kogoś innego. Osunęłam się po ścianie, czując, jak bezsilność przejmuje nade mną kontrolę. Skuliłam się i schowałam twarz w dłoniach, próbując stłumić narastający chaos w mojej głowie.
Czego oni się spodziewali? Że przyjmę wszystkie te rewelacje ze stoickim spokojem, wybaczając im obrzydliwe kłamstwa, którymi karmili mnie od pierwszego dnia przybycia do akademii? To było zbyt wiele. Zbyt wiele, bym mogła to znieść.
Głos Silvy rozbrzmiał tuż przy moim uchu, cichy, lecz pełen napięcia:
– Lea…
Podniosłam głowę i natrafiłam na jego spojrzenie. Czekoladowe tęczówki lśniły zmęczeniem i niepokojem. Klęczał obok mnie z opuszczonymi ramionami. Wyglądał, jakby nosił na barkach więcej, niż powinien.
– Nie jesteśmy twoimi wrogami – powiedział łagodnie. – Gdybyś tylko pamiętała… Wiedziałabyś to. Jesteś tutaj, bo grozi ci niebezpieczeństwo ze strony Wielkiej Czwórki. Nie masz pojęcia, jak naprawdę wygląda ten świat…
– Och, na szczęście los postawił na mojej drodze bohaterów – wycedziłam z goryczą, wskazując na niego dłonią. – Prawdziwych rycerzy w lśniących zbrojach.
Silva westchnął, jakby coś w nim pękło. I wtedy pierwszy raz, od kiedy go znałam, podniósł głos:
– Pewnego dnia zrozumiesz, że wszystko, co zrobiliśmy, było wyłącznie po to, aby cię ochronić. Ty i inne dzieciaki z akademii żyjecie w bańce, nieświadomi brutalnej rzeczywistości poza jej murami. Nie wiecie, jak trudno jest przetrwać w świecie pozbawionym zasad, wartości i jakiejkolwiek litości. Że magowie i zwykli ludzie głodują, są zmuszani do niewolniczej pracy, wykorzystywani fizycznie tylko po to, by inni mogli się dobrze bawić… – Zamilkł na chwilę. Jego wzrok stał się twardy, gniewny, niemal płonący od tłumionych emocji. Zacisnął szczęki, jakby walczył z czymś, co chciało się wyrwać na zewnątrz. – Nie widzisz tych obrazów, ilekroć zamkniesz oczy… Więc wybacz, że chcieliśmy cię przed tym ochronić i sprawić, żebyś była bezpieczna!
Tak się skoncentrowałam na emocjach malujących się na twarzy Silvy, że sens jego słów dotarł do mnie z opóźnieniem, jak echo, które musiało się kilka razy odbić, zanim zrozumiałam jego znaczenie.
– Chcę zostać sama – szepnęłam w końcu, nie podnosząc głowy. Wzrok wbity w marmurową posadzkę śledził kształty naszych przygarbionych sylwetek, odbijających się w niej jak duchy, które nie do końca należą do tego miejsca.
– Oczywiście – odpowiedział już łagodniej. – Przyniosę ci coś do jedzenia. Musisz nabrać sił, bo ostatnio… zbyt często tracisz przytomność.
Zamilkł na chwilę, jakby chciał coś dodać, ale się powstrzymał. Podniósł się z podłogi, a po chwili do moich uszu dobiegł szczęk przekręcanego w drzwiach klucza.
– Zostawię otwarte, mam nadzieję, że nie będziesz próbowała uciec – dodał, stojąc jeszcze przez moment w progu, zanim zniknął za drzwiami.
Nawet gdybym chciała, nie miałabym dokąd – pomyślałam, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem.
Oparłam się plecami o chłodną ścianę, wpatrując pustym wzrokiem w okno, za którym poranek zaczynał rozpraszać mrok nocy. Cisza panująca w komnacie pozwalała mi usłyszeć odległy szum fal i dziwne, nieznane mi skrzeczenie ptaków. Wszystko to zdawało się jednak należeć do innego świata, dalekiego i niedostępnego. Ja natomiast wciąż tkwiłam w swoim własnym koszmarze, niezdolna całkowicie się z niego wybudzić. W mojej głowie bez przerwy przewijały się obrazy płonącego domu, gdzie zostali uwięzieni moi rodzice. Płomienie i dym powracały niczym fatamorgana, która nie chciała mnie opuścić. W uszach dźwięczały raz po raz fragmenty rozmów – chwile, kiedy Nithe mógł powiedzieć prawdę, a mimo tego wybrał milczenie. Podobnie jak Silva, który wiedział wszystko od samego początku, ale postanowił pozostawić mnie w niewiedzy.
Dziwne odrętwienie nie mijało, wręcz wzbierało na sile. Czułam się tak, jakby uszło ze mnie całe życie. Przyjrzałam się swoim ubraniom, które miałam na sobie od kilku dni. Spodnie były pokryte zeschniętym błotem, a bluzka lepiła się do mnie od potu. Cuchnęłam zmokłym psem i chyba w całym swoim dotychczasowym życiu nie wyglądałam równie fatalnie.
Gdy Silva wrócił do pokoju, tkwiłam w dokładnie tej samej pozycji. Uniosłam wzrok, dostrzegając tacę, na której znajdowały się dwie miski z jedzeniem. Aromatyczny zapach duszonego mięsa z mocno wyczuwalną nutą ziół rozniósł się po pomieszczeniu, ku mojemu zadowoleniu przyćmiewając nieprzyjemną woń, jaką wokół siebie roztaczałam.
– Żona Xaviera robi wybitny gulasz wołowy. Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli dotrzymam ci towarzystwa? Umieram z głodu.
– Czyli w dalszym ciągu masz za zadanie nie spuszczać mnie z oka? – zapytałam z nutą ironii, podnosząc się powoli do pozycji stojącej.
Strażnik odstawił tacę na łóżko i ostrożnie zajął miejsce na jego skraju.
– Nie, po prostu pomyślałem, że towarzystwo dobrze ci zrobi… Być może masz jakieś pytania.
– Na razie muszę uporać się z tym, czego się dowiedziałam – westchnęłam i usiadłam po drugiej stronie łóżka.
– Rozumiem – przytaknął. Kątem oka dostrzegłam smutek malujący się na jego twarzy. – Chcesz, żebym wyszedł?
Wzruszyłam ramionami, jednak widząc, że zbiera się do wyjścia, dodałam pospiesznie, siląc się na obojętny ton:
– Zostań. Nie robi mi to różnicy.
Skłamałam. Tak naprawdę robiło. Mimo iż nim gardziłam, za żadne skarby nie chciałam zostawać sam na sam z własnymi myślami.
Posiłek zjedliśmy w całkowitej ciszy. Właściwie to pochłonęłam swój gulasz w przeciągu paru minut, kilkukrotnie parząc sobie przy tym język, ale głód doskwierał mi tak bardzo, że nie byłam w stanie delektować się jedzeniem. Silva, widząc tempo, w jakim opróżniłam swoją miskę, uśmiechnął się pod nosem, po czym podsunął mi swoją.
– Jedz, wyglądasz na bardzo głodną. Ja później wezmę dokładkę.
Skinęłam głową w podziękowaniu i nie zastanawiając się, pochłonęłam jego porcję. Kiedy skończyłam, nieprzyjemny ucisk w żołądku wreszcie ustąpił, a ja poczułam się nieco lepiej.
– Chciałabym się wykąpać – wyrzuciłam z siebie nagle, przerywając ciszę.
Silva uniósł brew, a jego usta wykrzywiły się w figlarnym uśmiechu.
– I co stoi na przeszkodzie? – odparł rozbawionym tonem. – Chyba nie jestem ci do tego potrzebny?
Przewróciłam oczami.
– Nie mam żadnych ubrań – wycedziłam, po czym zgarnęłam puste naczynia i odstawiłam je na stolik.
– No tak, przecież. – Roześmiał się głęboko, uderzając otwartą dłonią w czoło.
Gdyby nie ostatnie wydarzenia, chętnie bym do niego dołączyła. W zaistniałej sytuacji jednak pozostało mi wyłącznie milczenie.
– Rozgość się, a ja postaram się coś przygotować.
***
Spacerowałam po przestronnej łaźni, nie mogąc wyjść z podziwu, jak gustownie była urządzona. Nie spodziewałam się ujrzeć takiego blichtru, a już na pewno nie, biorąc pod uwagę fakt, iż znajdowaliśmy się w ludzkim mieście, a ci słynęli raczej ze skromności. W centralnej części pomieszczenia stała wolnostojąca wanna wykonana w całości z czerwonego szkła. Naprzeciw niej znajdowały się dwie szklane umywalki, a za nimi ogromne lustro oprawione w złotą ramę. Oprócz wanny była toaleta i zajmujący niemal całą szerokość ściany prysznic, odgrodzony od reszty wnętrza jedynie przezroczystą szybą. Pokaźnych rozmiarów okno wpuszczało do środka poranne promienie słońca, które odbijały się od marmurowej posadzki, oprószając komnatę złotym blaskiem.
Po kilku minutach Silva wrócił, niosąc stos ubrań starannie złożonych w idealną kostkę. Podziękowałam mu cicho i zamknęłam za sobą drzwi. Napełniłam wannę gorącą wodą, jednocześnie pozbywając się brudnych ciuchów. Wzbogacona obficie wlanymi olejkami woda przybrała mleczną barwę. W powietrzu unosił się kojący zapach lawendy z subtelną orientalną nutą. Skóra piekła mnie od licznych zadrapań i otarć, które nieświadomie zebrałam podczas podróży, ale nic nie mogło równać się z ulgą, jaka mnie ogarnęła, gdy zanurzyłam się w wodzie. Szorowałam ciało tak długo, aż w niektórych miejscach pojawiły się nowe zaczerwienienia, a nawet świeże krople krwi. Nie chodziło tylko o pozbycie się brudu. Podświadomie miałam nadzieję, że zdołam zmyć z siebie wspomnienia ostatnich dni.
Bogowie… ileż bym dała, by cofnąć czas i będąc mądrzejszą, rozegrać wszystko inaczej. Czułam się wykorzystana i kompletnie zagubiona. Frustracja wylewała się ze mnie z każdym oddechem, mrugnięciem, każdym krokiem. Towarzyszyła mi nieustannie, odkąd zrozumiałam, że Nithe nie był tym, za kogo się podawał. A może nawet wcześniej – od chwili, gdy pojęłam, że przez cały ten czas mnie oszukiwał.
Nie miałam pojęcia, co powinnam dalej zrobić, ale wiedziałam jedno. Ucieczka nie wchodziła w grę. Po pierwsze, w obcym miejscu i bez środków do życia nie miałabym najmniejszych szans na przetrwanie. Szybko zrozumiałam, że moje wymknięcie się z akademii okazało się niczym innym jak desperacką próbą porwania się z motyką na słońce. Po drugie, byłam niemal pewna, że gdybym tylko opuściła mury zamku, natychmiast rzuciłaby się za mną cała horda strażników. Pozostała więc jedyna opcja – wysłuchać, co mają mi do powiedzenia, i spróbować wynegocjować dla siebie jak najlepsze warunki. Co do jednego byłam absolutnie pewna – jeśli naprawdę mnie potrzebowali i liczyli na moją pomoc, Nithe musi trzymać się ode mnie z daleka. Nie zamierzałam mieć nic wspólnego z tym bezdusznym mordercą. Na samo wspomnienie jego gorących warg przeszedł mnie dreszcz, a zawartość żołądka podeszła do gardła. Przymknęłam powieki i powoli wypuściłam powietrze, próbując opanować mdłości. Nienawidziłam go. Sama myśl, że znajdował się tak blisko – gdzieś w murach tego zamku – i że musiałam oddychać tym samym powietrzem co on, wywoływała we mnie skręty żołądka.
Odraza.
Właśnie to słowo cisnęło mi się na usta, gdy przed zamkniętymi oczami pojawił się obraz jego srebrnych tęczówek otoczonych gęstym wachlarzem rzęs i ciemnymi, wyrazistymi brwiami. Zabawne, w jak krótką chwilę namiętność mogła przeistoczyć się w nienawiść.
Tej nocy nie zmrużyłem oka. Za każdym razem, gdy tylko odważyłem się przymknąć powieki, widziałem ją. Jej spojrzenie, gdy ocknęliśmy się z mojego wspomnienia, było niemal tak bolesne jak poczucie winy, które na dobre zagnieździło się w moim sercu. W jej czarnych źrenicach odbijała się lodowata pogarda rywalizująca z ciepłym blaskiem brązowych tęczówek. Nawet gdyby jakimś cudem odzyskała pamięć, nie wybaczyłaby mi zbrodni, której się dopuściłem. Yazmin miała wiele zalet, ale jedno wyróżniało ją szczególnie – była równie pamiętliwa, co nieustępliwa. Miną setki lat, zanim mi wybaczy, o ile w ogóle… A przecież nie mieliśmy tyle czasu. Nasza przyszłość malowała się w ciemnych barwach, zwłaszcza teraz, gdy Tablica Losów była poza naszym zasięgiem, a Yazmin wciąż niczego nie pamiętała.
Właściwie po upływie tylu lat nazywanie jej imieniem bogini wydawało mi się nienaturalne. Czy to dziwne, że za każdym razem, gdy na usta cisnęło mi się imię Lea, czułem się, jakbym robił coś niewłaściwego? W teorii były tą samą osobą, a jednak coś je odróżniało. Yazmin ucieleśniała potęgę, czasem emanując chłodem, natomiast Lea… Od początku wyczuwałem w niej ogień, ciekawość świata i tę niezłomną wiarę w ludzi oraz wszystko wokół. A może Yazmin również taka była, ale lata doświadczeń zdusiły w niej ten blask?
Przekląłem pod nosem, gdy zdałem sobie sprawę, że moje myśli ponownie zaczęły krążyć wokół kobiety, która wyraźnie mną gardziła. Zrzuciłem koc i podniosłem się z łóżka. Za oknem świat powoli budził się do życia – niebo nabierało jasności, zwiastując świt, a blada tarcza księżyca niknęła, podobnie jak dogasające gwiazdy. Westchnąłem ciężko i opuściłem sypialnię.
***
Przysiadłem na jednej ze skał, wpatrując się w rozległą taflę zalaną złotym blaskiem poranka. Od miesięcy – kiedy tylko dowiedziałem się, że zanim dotarliśmy tutaj, Lea nigdy nie widziała na własne oczy morza – marzyłem, że pewnego dnia podzielę się z nią tym widokiem. Nigdy jednak, nawet w najgorszych koszmarach, nie przypuszczałem, że wszystko potoczy się w ten sposób… Że mimo jej obecności będę czuł się tak strasznie samotny.
Coraz trudniej było mi wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Lista rzeczy do zrobienia wydawała się nieskończenie długa, a sytuacja z każdą chwilą tylko się komplikowała. Czułem, jak siły mnie opuszczają, jak ciężar odpowiedzialności staje się nie do zniesienia. Coraz częściej zastanawiałem się, czy Yazmin nie popełniła błędu, powierzając mi tę misję.
Od chwili gdy jej coś obiecałem, minęło już niemal tysiąc lat. Obietnica, której nie zdołałem dotrzymać do dnia dzisiejszego. Stwierdzenie, że zawiodłem na całej linii, byłoby sporym niedopowiedzeniem.
– Wszędzie cię szukałem.
Dobiegł mnie z oddali głos Silvy, przerywając ciszę, w której rozbrzmiewały jedynie odgłosy fal. Dźwięk jego zamaszystych kroków zbliżał się z każdą chwilą.
– Coś się stało? – spytałem, nie odrywając wzroku od wody połyskującej w świetle poranka.
– Lea poprosiła o zebranie. – Silva usiadł obok mnie, przymykając powieki. Westchnął ciężko, przeczesując palcami swoje potargane rude włosy.
– Jak bardzo jest z nią źle? – Z trudem panowałem nad drżeniem głosu.
Zmarszczył czoło, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Między nami zapanowała przytłaczająca cisza, naznaczona bólem i bezsilnością.
– Właściwie… Jest lepiej, niż się spodziewałem. Trzyma się – powiedział w końcu.
Pokiwałem głową, odczuwając ulgę, która rozlała się po moim wnętrzu. Ta młoda dziewczyna nie przestawała mnie zaskakiwać. Była znacznie silniejsza, niż mógłbym przypuszczać.
– Gdyby nie ty, byłoby dużo gorzej – rzuciłem, spoglądając na przyjaciela kątem oka. – Dziękuję, jestem twoim dłużnikiem.
W odpowiedzi Silva uśmiechnął się słabo, lecz przez jego twarz przemknął cień żalu.
– Nie wygłupiaj się, Lea jest dla mnie równie ważna, co dla ciebie. I bez twojej wdzięczności zrobiłbym dla niej wszystko.
Przełknąłem ślinę, uświadamiając sobie, jak wielkie głupstwo palnąłem. Wciąż zapominałem, że przez te wszystkie lata wydarzyło się tak wiele, a jej życie przecięły losy tylu osób.
– Wiem. Przepraszam, nie to miałem na myśli.
Silva poklepał mnie po ramieniu w swoim typowym, pokrzepiającym geście, a na jego twarzy pojawił się szerszy uśmiech, choć nawet wtedy nie sięgnął oczu przyjaciela.
– Nic się nie stało. Trudno mieć ci to za złe. W końcu mimo wszystko znasz ją najlepiej.
Kiwnąłem niemrawo głową, lecz myśli powędrowały w przeszłość, do dnia, gdy po raz pierwszy ujrzałem Yazmin. Gdyby ktoś wtedy oznajmił, że stracę dla tej kobiety głowę… że pokocham ją na wieki i będę gotów poświęcić dla niej tak wiele, uznałbym to za czyste szaleństwo. Nikt nie działał mi na nerwy tak jak ona. Była zawzięta, uparta i nad wyraz pewna siebie… A mimo tego skradła moje serce. Wyrwała cząstkę duszy, obiecując, że nadejdzie dzień, w którym ją zwróci. I gdy już zaczynałem mieć nadzieję, że to właśnie Lea będzie tą, która odda mi utracony skrawek mojego jestestwa, by w końcu uzdrowić zbolałe tęsknotą serce, wszystko wzięło w łeb.
– Mógłbyś poprosić Wren, żeby zerknęła na Leę? Martwię się o nią, ostatnio często miewa ataki paniki i…
– Ale przecież miewała je już wcześniej – wszedłem przyjacielowi w słowo tonem podszytym niepokojem.
– Tak. – Jego twarz przybrała posępny wyraz. – Ale nie tak częste i nigdy wcześniej nie towarzyszyła temu utrata przytomności.
– Kurwa – przekląłem pod nosem, gdy w głowie pojawiła się kolejna przygnębiająca myśl.
– Co jest? – Silva zmarszczył brwi, a na czole pojawiła się mu marsowa zmarszczka.
– Obawiam się, że to może mieć związek z jej mocą… – Urwałem, chcąc poskładać wszystkie myśli w sensowną całość. – Lea podświadomie blokuje swoją magię, na własne oczy widziałem, jak ogromnymi zasobami dysponuje.
– Zaraz, czy wy…
– Nie. To znaczy nie wydarzyło się to, o czym myślisz – wyjaśniłem w pośpiechu, widząc coraz większą konsternację na jego twarzy. – Nieważne. Sęk w tym, że jeśli Lea nie opanuje magii żywiołu, ta zniszczy ją od środka.
– Może teraz, gdy w końcu poznała prawdę i nie będzie dłużej obwiniać się o śmierć rodziców, magia sama się odblokuje?
– Być może, ale nie zamierzam ryzykować. Lea musi jak najszybciej wznowić treningi, by w pełni opanować swój żywioł. Tak naprawdę nie wiemy, ile czasu nam pozostało… I czy znalezienie artefaktu załatwi sprawę.
Mężczyzna roześmiał się krótko i chrapliwie.
– Chyba zapomniałeś, z kim mamy do czynienia. Jestem przekonany, że uniesie się dumą i nie będzie chciała słyszeć o żadnych treningach. Ona postrzega nas jako zdrajców, Nikosie.
Zacisnąłem mocno powieki, czując rozdzierający ból w klatce piersiowej.
– To mnie uważa za zdrajcę, dlatego będę trzymać się od niej z daleka.
– A co, jeśli mimo wszystko postanowi odejść?
Podniosłem wzrok ku niebu, którego nieskończona błękitna przestrzeń zdawała się łagodzić moje napięte nerwy. Byłem niemal pewien, że moje słowa nie przypadną Silvie do gustu. Po długim westchnieniu odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem mu prosto w oczy.
– Cóż, nie pozwolę jej na to.
Patrzył na mnie z wymalowaną na twarzy konsternacją, po czym uniósł pytająco brwi. Oddychałem ciężko, starając się zapanować nad emocjami, które groziły przejęciem nade mną kontroli.
– No i co zrobisz? Zamkniesz ją w komnacie? – Roześmiał się, ale nerwowa nuta w jego głosie zdradzała zaniepokojenie.
– Jeśli będzie trzeba, zamknę ją nawet w pieprzonym lochu. Ta kobieta znaczy dla mnie więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Nie pozwolę jej umrzeć… Nie tym razem – dodałem cicho, niemal szeptem.
Przyjaciel w milczeniu lustrował mnie wzrokiem, zupełnie jakby szukał na mojej twarzy potwierdzenia, że postradałem zmysły.
Właściwie sam zaczynałem się nad tym zastanawiać.
– To się źle skończy – rzucił Silva, odwracając się do mnie plecami. Stanął na samym skraju klifu z nisko pochyloną głową. – Zamiast podejmować tak radykalne kroki, powinieneś spróbować odzyskać jej zaufanie, przekonać ją do siebie.
– Nie – powiedziałem spokojnie. – Lea nigdy nie wybaczy mi śmierci swoich rodziców. Jedyną szansą na to, by mogła spojrzeć na sprawy z większym dystansem, jest pełne odzyskanie swojej osobowości. Musiałaby wszystko sobie przypomnieć. Może wtedy potrafiłaby dostrzec w moich czynach wyższe dobro.
Silva złapał się za nasadę nosa, wykonując gest, który zdradzał, że sytuacja zaczynała go przerastać.
– Nadal sądzę, że ten szmatławiec wie więcej, niż mówi… – rzucił ponuro.
– Też tak myślę, ale milczy jak grób – syknąłem przez zaciśnięte zęby, tłumiąc narastającą falę przekleństw. – Najchętniej bym go zabił, ale wtedy stracilibyśmy wszelkie szanse na zdobycie cennych informacji.
– Witaj w klubie – odparł Silva z gorzkim uśmiechem.
– O zmroku znów go odwiedzimy – powiedziałem zdecydowanym tonem. – Jeśli nadal nie puści pary z ust, gorzko tego pożałuje.
***
Gdy wróciliśmy do zamku, okazało się, że przyjaciel zdążył się już wszystkim zająć. W sali obrad zebrało się prawie całe grono, z wyjątkiem Lei, która jeszcze nie dotarła na miejsce. Dzięki temu zyskałem chwilę, by przygotować się mentalnie na kolejną trudną rozmowę. Podczas gdy moi współpracownicy obstawiali, w jakim kierunku potoczy się dzisiejsze zebranie, ja błądziłem w gąszczu własnych myśli. Każda kolejna przeszywała mnie coraz większym niepokojem.
Raptem kilka minut później drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem, a w progu ukazała się Lea. Sunęła wzrokiem po zgromadzonych, ale moją uwagę przykuły ubrania, które miała na sobie. Za duża męska koszula sięgała jej do ud, skrywając pod materiałem krągłości ciała. Spodnie z kolei były stanowczo za szerokie. Przez moment zastanawiałem się, jakim cudem w ogóle trzymają się na jej biodrach. Nawet po kilkukrotnym podwinięciu nogawek te wciąż ciągnęły się po ziemi. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Nawet w ciuchach wyglądających jak po starszym bracie Lea prezentowała się niewiarygodnie pięknie. Jej brązowe włosy opadały miękkimi falami na ramiona, a delikatne rumieńce na twarzy dodawały jej uroku. Wyglądała znacznie lepiej niż wczoraj, zdrowiej.
Obserwowałem ją, ogarnięty niezwykłą mieszaniną zachwytu i tęsknoty. Nagle podniosła wzrok, a nasze spojrzenia się zetknęły. W brązowych tęczówkach Lei nie dostrzegłem nawet cienia uczucia, które jeszcze kilka dni temu je rozświetlało. Wziąłem głęboki oddech i wciąż patrząc jej w oczy, zapytałem poważnym tonem:
– O czym chciałaś z nami porozmawiać?
Jej szczęki zacisnęły się mocno, a z twarzy odpłynęły wszystkie kolory. Nim się zorientowałem, pokonała dzielącą nas odległość, stanęła naprzeciw i mnie uderzyła. Poczułem piekący ból na policzku, ale bardziej bolało mnie coś innego – świadomość, że w oczach Lei byłem teraz kimś, kogo nie potrafiła znieść. Zdawało się, jakby wszyscy dookoła wstrzymali oddech. W powietrzu zawisła cisza, ciężka i dusząca, a ja choć chciałem coś powiedzieć albo zrobić, czułem, że to tylko pogłębi tę przepaść między nami.
© Nicol Mirosławska
© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025
ISBN 978-83-68442-69-4
Wydanie pierwsze
Redakcja
Justyna Szymkiewicz
Korekta
Anna Łakuta
Danuta Perszewska
Magda Adamska
Skład i łamanie
Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Projekt okładki
Melody M. – Graphics Designer
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.