W magii (po)chowana - Mika Modrzyńska - ebook
NOWOŚĆ

W magii (po)chowana ebook

Modrzyńska Mika

5,0

Opis

Nie każda majówka kończy się ogniskiem. Niektóre kończą się ofiarą. 

Początek lat dwutysięcznych. Majówka, która miała być nowym początkiem, zamienia się w koszmar pełen krwi, magii i niedopowiedzianych uczuć.

Laura właśnie zaczyna wszystko od nowa. Po rozstaniu ze swoją dziewczyną i rezygnacji z dawnego życia trafia do nowego pokoju w akademiku. Gdy nowa współlokatorka zaprasza ją na spontaniczne piżama party, Laura nie spodziewa się niczego niezwykłego. Chciała tylko spróbować być znów częścią czegoś. Nawet jeśli to „coś” zaczyna się od rysowania pentagramów na podłodze.

Wkrótce dziewczyny zapraszają ją do położonego na odludziu dworku Radziszewskich, gdzie planują spędzić majówkę. Laura, zagubiona, ale zaintrygowana, decyduje się do nich dołączyć. Ma nadzieję, że wyjazd pozwoli jej oderwać się od przeszłości i zrozumieć, kim naprawdę jest. Nie spodziewa się jednak, że jednym z gości w dworku okaże się jej była dziewczyna. Ani że zostanie wplątana w rytuał, który może doprowadzić do czegoś, co nigdy nie miało prawa się zdarzyć.

W labiryncie sekretów, szeptów i mrocznych zaklęć Laura musi walczyć nie tylko o prawdę, lecz także o przetrwanie. Tylko czy zdąży, zanim Rogaty Pan zażąda ofiary?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pomponikk66

Nie oderwiesz się od lektury

Szybko się czyta. Bardzo przyjemna książka. Chciałabym kolejną część🤭🩵
00



OSTRZEŻENIE DOTYCZĄCE TREŚCI

W magii (po)chowana to humorystyczny horror, który zahacza o podgatunki body horror i slasher – co oznacza, że znajdują się w nim opisy przemocy fizycznej, krew leje się litrami, a bohaterowie umierają w brutalny sposób. Jeśli są to treści, które sprawiają Ci dyskomfort, proszę Cię o rozwagę przy lekturze.

Dla dziewczyn, które marzyły o życiu Sabriny, nastoletniej czarownicy.

PROLOG

Nie przeszkadza mi szczególnie, że wygrali, bo w tej chwili wszystko mi jedno.

Rozciągnęli mnie na granitowym ołtarzu pośrodku pentagramu, z nadgarstkami i kostkami przywiązanymi do zdobień na jego rogach. Podwyższenie zastawione jest kopcącymi się kolorowymi świecami, a między nimi stoją ludzie, którzy cały wieczór próbowali mnie zamordować.

Zdarza się.

Moja sukienka, jeszcze kilka godzin temu biała, obecnie jest zbryzgana krwią, kawałkami mózgu i wymiocinami.

To też się zdarza.

I o mamo, już nie będę mówić, jak ten materiał śmierdzi.

Naprawdę niewiele mi już przeszkadza. Wygrali, no trudno. Żywa już stąd nie wyjdę, więc co się będę denerwować, prawda?

– Wzywamy cię, Rogaty Panie, przybądź do nas i weź nas pod swoją opiekę! – inkantuje męski głos gdzieś za moimi plecami. – Przybądź!

Gdy obok ołtarza pojawia się On, nagle stwierdzam, że jednak nie jest mi wszystko jedno.

I

Britney Spears

Toxic

Naprawdę kiepsko jest w połowie trzeciego roku studiów odkryć, że nie ma się żadnych znajomych.

Jeszcze gorzej jest zrozumieć, że to na własne życzenie.

Po wszystkim sprawy toczą się szybko – w ciągu tygodnia przepisuję się do nowej grupy na studiach, a kierowniczka akademika znajduje mi miejsce w pokoju 205A, który będę dzielić z niejaką Tolą Kosik. Przenoszę swoje torby w sobotę, pod osłoną nocy, gdy akademik zieje pustką. Chcę uniknąć rozmów, błagania o jeszcze jedną szansę i płaczliwych wyrzutów. Upycham ciuchy po półkach, wrzucam paczkę papieru toaletowego do walizki, którą wstawiam pod biurko, i rozkładam na łóżku pościel w różowe kwiatki.

Dopiero wtedy włażę pod kołdrę, puszczam Britney Spears z czerwonej empetrójki i z zamkniętymi oczami pogrążam się w otchłani rozpaczy. Oprócz Britney towarzystwa dotrzymuje mi tabliczka wedlowskiej czekolady – całe dwa złote w Realu, ale sytuacja tego wymaga.

Jestem sama.

Absolutnie, przeraźliwie i dojmująco samotna.

W całym Olsztynie nie znalazłaby się ani jedna sprzyjająca mi dusza. Mam dwadzieścia jeden lat i muszę zacząć od nowa. Od zera. Po prawie trzech latach studiów! Czy to w ogóle możliwe? Dziewczyny z mojej dawnej grupy (z którymi nie gadam) od października piszą licencjaty. Dziewczyny z mojej nowej grupy (z którymi również nie gadam) trzymają się w małych gromadkach, zżyte po trzech latach traumatyzujących fanaberii wykładowców – i trudno im się dziwić.

Nie ma już dla mnie nadziei.

Samą siebie skazałam na samotność.

– Skończyłaś już?

Głos dobiega z oddali, przytłumiony słodkimi piskami Spears w słuchawkach, i przerywa moją sesję użalania się nad sobą. Uchylam powieki. Nade mną pochyla się dziewczyna o wielkich oczach i jeszcze większych uszach, prawdopodobnie Tola Kosik. Oby to była Tola Kosik, a nie jakaś świruska, która wbiła mi do pokoju. Posyłam jej oburzone spojrzenie.

– Coś chciałaś?

– Pytam, czy skończyłaś.

Nie tak sobie wyobrażałam pierwsze spotkanie z nową współlokatorką. Dziewczyna jest niska, niewyrośnięta, jak chochlik; krótkie, chłopięco ostrzyżone włosy ledwie zasłaniają uszy. Podziwiam jej nisko opadające bojówki i pasek z ćwiekami, bo choć od dawna marzy mi się ubierać z pazurem, cioteczki nie chcą o tym słyszeć, a niestety mają nade mną kontrolę finansową.

Wyciągam słuchawki, a głos Britney gwałtownie się urywa, pozbawiając mnie ostatniego ułamka komfortu. Już mam ochotę się obruszyć, ale przypominam sobie, że jestem najbardziej samotną dziewczyną w całym wszechświecie, więc nie powinnam wybrzydzać.

– Skończyłam co? – pytam ostrożnie.

– No, użalać się nad sobą.

Podnoszę się na rękach i przechylam z zaciekawieniem głowę.

– Skąd wiedziałaś?

– Masz chińskie słuchawki, od progu słyszałam Don’t you know that you’re toxic. No i czekolada. Nietrudno zgadnąć, co cię dręczy. Rzucił cię?

Niechętnie otwieram się przed nową współlokatorką.

– W drugą stronę.

– No to głowa do góry, z jakiegoś powodu się rozstaliście, nawet jeśli teraz trudno ci sobie ten powód przypomnieć. Z czasem pamięć ci się poprawi – zapewnia. – Mówię z doświadczenia, choć mnie to raczej rzucają, nim zdążę się opamiętać. Jak masz na imię?

Tola ściąga polarowy koc z sąsiedniego łóżka, wskakuje na mój tapczanik. Bierze w dłoń czerwoną empetrójkę i przez chwilę skacze po piosenkach, czytając ich tytuły z wyświetlacza. Przyglądam się jej, trochę szacując, czy jest szansa, że się zaprzyjaźnimy, a trochę zastanawiając, czy mam do czynienia z szurem. Wiele zależy od tego, jaką miną oceni mój gust muzyczny.

– Laura – przyznaję się niechętnie, bo moje imię jest tylko jednym punktem na bardzo długiej liście rzeczy, których w sobie nie lubię.

– Te włosy to twoje własne?

Włosy są na tej liście zaraz za imieniem.

Podobne pytania słyszę regularnie, bo matka natura obdarzyła mnie burzą rudych loków. Kompletnie nie wiem, co z nimi robić, więc przez większość czasu są skłębione i przesuszone. Ścinam je regularnie, bo ledwie sięgają ramion, a zaczynają sterczeć mi na wszystkie strony, jakby codziennie do śniadania rąbał w nie piorun.

– Moje własne – potwierdzam, żałośnie pociągając nosem.

– Śliczny kolor, też bym takie chciała. Chociaż ja mam dwie lewe ręce, chodziłabym pewnie jeszcze bardziej rozczochrana niż ty, dlatego swoje trzymam tak krótko.

Tola przygładza kilkucentymetrowe kosmyki, choć wcale nie sterczą i nie wyglądają, jakby kiedykolwiek w życiu zdarzyło im się sterczeć.

– Zaraz wychodzę, nie będę zawracać ci gitary – dodaje. – Chyba że chciałabyś, żeby ci pozawracać? Bo jeśli byś chciała, to wiesz, ja bardzo chętnie. Wiem, że to boli, chłopak mnie rzucił w zeszłe lato. Aż głupio przyznać, jak długo do siebie po tym dochodziłam.

Tola posyła mi zakłopotany uśmiech, który niepewnie odwzajemniam. Tylko chwilę dywaguję nad tym, czy opłaca mi się dla nowej koleżanki porzucić spektakularne plany na resztę wieczoru. Ale użalałam się nad sobą wczoraj, przedwczoraj i prawdopodobnie każdego dnia od zeszłej soboty, kiedy to zakończyłam mój dwuipółletni związek.

Dwa lata. Jak ludzie w ogóle zbierają się do kupy po dłuższych rozstaniach?

Może łatwiej im, gdy mają materiał porównawczy – życie przed. Kiedy wcześniej już byli dorośli i samotni, więc wiedzą, że da się to przeżyć.

Dla mnie to nowe doświadczenie.

– Gdzie się wybierałaś? – pytam ostrożnie.

***

– Piżama party, tak?

– Mniej więcej – przytakuje Tola. – Czasem trochę się wygłupiamy, wiesz, jak to dziewczyny w swoim gronie. Ale dziś ma być trochę ciekawiej, bo zaprosiłyśmy parę nowych osób. Szukamy kogoś, kto dołączy do nas na stałe. Ściągnęłyśmy masę dziewczyn, bo chcemy… no wiesz, dokonać dobrego wyboru.

Jest po jedenastej. W korytarzu akademika panuje niewygodna cisza, którą przecina kłapanie naszych kapci. Gumowe podeszwy skrzeczą na seledynowym linoleum, a głos Toli niesie się echem po klatce schodowej – ale z echem czy bez echa, słowa mojej współlokatorki brzmią równie dziwnie.

A ja jestem z Bartoszyc, potrafię poznać, jak mi się ściemnia.

– Wyboru czego? Tego, kto będzie miał wstęp do waszej… grupki? – dopytuję.

Tola potyka się o własne stopy. Odruchowo przytrzymuję ją za łokieć, bo kołysze się na stopniu, gotowa zanurkować twarzą w dół po schodach. Dziewczyna uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.

– Mniej więcej. Dzięki.

Wchodzimy na ostatnie piętro. Tu gumoleum zmienia się w brudnoszare – to odcień zarezerwowany jedynie dla zużytych przedmiotów. W takim kolorze rzeczy się nie produkuje – one do niego dojrzewają.

Światło na piętrze jest białe, ostre i nieprzyjemnie odbija się na wyblakłych, połyskujących ścianach. Wzdycham w duchu, bo mogłabym teraz leżeć z tabliczką czekolady i szlochać w rytm Britney Spears, zamiast poznawać nowych ludzi, którzy zajmują się podejrzaną działalnością. No bo kto robi castingi do grupy znajomych?

– Czy wy tam będziecie brać narkotyki, czy coś? – dopytuję.

Tola śmieje się z zakłopotaniem i zakłada pasemko włosów za ucho. Pasemko jest zbyt krótkie, więc natychmiast się wyślizguje.

– Nic z tych rzeczy.

– Będziecie werbować konsultantki Avonu?

Moja nowa współlokatorka potrząsa głową, a brązowe pazurki grzywki opadają jej na czoło. Chichocze w słodki, zakłopotany sposób i wyłamuje sobie palce jak panna na wydaniu, a ja mam wrażenie, że zaraz znowu potknie się o własne stopy. Mam ochotę nią potrząsnąć, ale oddycham głęboko i powtarzam sobie w duchu, że powinnam chociaż dać szansę nowej znajomości.

– Naprawdę nie.

Nie sądziłam, że dawanie szans nowym przyjaźniom jest aż tak trudne. Nic dziwnego, że do tej pory moje życie towarzyskie w Olsztynie jeszcze nie zakwitło.

– Więc co to jest, jakaś sekta? – Nie odpuszczam, a Tola parska śmiechem, z gardła wyrywa się jej chrumknięcie. Natychmiast zasłania dłonią usta, na policzki wypływa jej rumieniec wstydu. Nie wiem, co ją tak bawi, i z każdą chwilą coraz mniej chcę to wiedzieć.

– Po prostu koleżanki.

– Słuchaj, mam wrażenie, że zaciągasz mnie do tego pokoju na jakieś nielegalne zgromadzenie – ciągnę. – No to jak?

Stajemy przed drzwiami do pokoju 401B. Ze środka słyszę dziewczyńskie krzyki, chichoty i ploteczki, które niemal wypełzają przez szparę nad progiem, by owinąć się wokół naszych kostek.

Wiem, mam dramatyczne zacięcie.

Może mój ojciec był poetą, któż to wie.

– To lepiej pokazać, niż wyjaśnić – mówi spokojnie Tola, a tajemniczy uśmiech nie schodzi jej z ust. – Ale przysięgam, spodoba ci się. Chodzi tylko o to, że gdybym ci próbowała wyjaśnić na sucho, uznałabyś, że jestem stuknięta.

– Nadal mogę to zrobić – zapewniam ją z powagą.

No proszę, szósty zmysł zadziałał, jak należy.

– Po prostu zobacz, o co w tym chodzi, z otwartym sercem i otwartą głową, dobra? Wyglądasz, jakby brakowało ci ludzi. Za tymi drzwiami znajdziesz kilkanaście sióstr.

Tola poprawia bojówki, które spadają z wystających bioder, jakby od przyzwoitości jej odzienia zależało wszystko, co za chwilę wydarzy się w pokoju 401B.

– Gotowa? No to chodź i zobacz, jak zajmujemy się magią – mówi łagodnie.

Otwiera drzwi i stajemy twarzą w twarz z kilkunastoma obcymi dziewczynami.

Mam ochotę zawyć w duchu.

A mogłam spędzić ten wieczór z Britney.

***

Malutki pokoik w akademiku wypchany jest dziewczynami w moim wieku. Tłoczą się od progu aż po otwarte na oścież okno – obowiązkowe przy takim obłożeniu pokoju w ciepłą, wiosenną noc. W rogu pokoju na stole stoi nowoczesny komputer – gruby, kwadratowy monitor z nałożoną na ekran przyciemniającą szybką zajmuje większość biurka, na którym poza nim z trudem mieści się kilka zeszytów i klawiatura. Pod stolikiem upchnięto szarą jednostkę centralną. Komputery w naszym akademiku nie zdarzają się jeszcze zbyt często, bo w przeciwieństwie do studentów uczelni technicznych raczej nie potrzebujemy ich do nauki – no i wywózka ich z domów rodzinnych to ogromny kłopot. Na tej podstawie wiem, że właścicielka tego pokoju jest dziana.

Naprawdę dziana.

Grupa obcych dziewcząt mnie przeraża, ale przysięgam, że nie tylko ja tak mam. One są tym straszniejsze, im więcej się ich zbiera – a gdy jeszcze śmieją się i chichoczą, i patrzą na ciebie, to aż ciarki przechodzą po plecach. Dziewczyny zajmują chyba wszystkie wolne miejsca w pokoju, okupują oba tapczaniki i przestrzeń w okolicach szaf, a ja, z moim nędznym metrem sześćdziesiąt, nie jestem w stanie dojrzeć ponad ich głowami, czemu, mimo tłoku, zostawiają cały środek podłogi odsłonięty i niezadeptany.

– Jesteśmy! – woła Tola.

Z przestrzeni pośrodku pokoju dobiega perlisty śmiech. Staję na palcach, by dojrzeć coś między głowami dwóch dziewczyn, które blokują mi przejście, i posyłam mojej współlokatorce podejrzliwe spojrzenie.

– Usiądźcie. Powinnyście usiąść, żebyśmy mogły zacząć rytuał.

O, następna wariatka.

– Rytuał? – szepczę do współlokatorki.

Tola udaje, że nie słyszy zgrozy w moim głosie, i z niewinnym uśmiechem łapie mnie za rękę. Razem przeciskamy się do środka, depcząc pozostałym dziewczynom po stopach. Na podłodze wala się całe zatrzęsienie połyskujących bibelotów (nie mam czasu im się przyjrzeć), więc idę jak bocian, wysoko unosząc nogi, żeby na nic nie nadepnąć. W końcu przysiadam na linoleum między tapczanem a jednostką centralną, tuż obok mojej współlokatorki. Dopiero wtedy oddycham z ulgą, bo udało mi się przejść tor przeszkód bez zrobienia sceny.

Kiedyś nie byłoby to dla mnie żadnym wyzwaniem.

Ostatnio jednak się nie zdarzało.

– Do rytuału wszyscy muszą usiąść!

Ten sam głos co poprzednio powoduje nowe zamieszanie. Dziewczęta, które do tej pory ściskały się jak szprotki, teraz usiłują pomieścić się na tym skrawku podłogi, jaki mają do dyspozycji. W świeżo powstałym pandemonium mam chwilę, by rzucić okiem na błyszczące bibeloty, które prawie zadeptałam kapciami, jak również przyjrzeć się całokształtowi sytuacji, w której się znalazłam.

Nie podoba mi się to, co widzę.

– To dlaczego się rozstaliście? – szepcze Tola.

– Co?

Wodzę wzrokiem po zebranych. Gdy wszyscy siadają, pośrodku pokoju dostrzegam drobną blondyneczkę o złotych lokach, które tworzą wokół jej głowy aureolę. Nie żartuję, wygląda jak cherubin z kartek świątecznych, które moje ciotki dostają co roku od rodziny z Brzózki – prócz loków ma jeszcze pyzate, różowe pultyny i brokatowy błyszczyk na ustach, a na sobie różowy, welurowy dres, żywcem zerżnięty od Paris Hilton. Blondynka stanowi typ dziewczyny, która wygląda fantastycznie nawet o jedenastej wieczorem w środku tygodnia.

I która jest tego świadoma.

– Siadajcie – prosi perlistym głosikiem. – Tylko nie dotykajcie pentagramu.

Dopiero wtedy zauważam, że blondyneczka stoi pośrodku niego.

Prócz niej w pięcioramiennej gwieździe znajduje się szaleństwo przedmiotów, które trudno mi nazwać: powyginane w haki noże, kielich, przezroczyste i białe kamienie, wiązanki roślin, pióra i kawałki drewna. I świeczki – ale nie byle jakie, najtańsze z supermarketu, które kupuje się na kolędę, tylko te drogie – żółte i purpurowe. Nie muszę się trudzić, by odgadnąć, że to blondyneczka jest właścicielką komputera i wszystkiego, co leży na podłodze.

Blondyneczka jest dziana.

– No, mówiłaś, że zerwałaś, ale nie powiedziałaś dlaczego, więc pytam. Dlaczego?

Zaczynam się odrobinę niepokoić. Pierwszy raz mam do czynienia z ludźmi, którzy wierzą w magię. I to samo w sobie byłoby w dechę, jakieś modlitwy czy zaklęcia, w które się wierzy, więc się spełniają, to na pewno lepsze hobby dla młodych dziewczyn niż narkotyki czy studencki alkoholizm (wiem, brzmię jak moje cioteczki), ale pełen asortyment noży na podłodze sugeruje, że zebrane tutaj dziewczyny podchodzą do sprawy raczej… poważnie.

Potrząsam głową i odwracam się do Toli.

– To był ogółem toksyczny związek, szkoda gadać – szepczę, choć wcale nie ma takiej potrzeby, bo zamieszanie jeszcze nie ucichło. – Kto to jest, ta blondynka?

Oczy Toli błyszczą. Nie ma mi chyba za złe, że zmieniam temat z mojego niewydarzonego związku na aktualne problemy, a może nawet cieszy się trochę, że ma okazję wprowadzić mnie w sytuację.

– To Anastazja Radziszewska – wyjaśnia. – Anastazja jest naszą wysoką kapłanką.

– Naszą czym?

– No, szefuje. To ona odprawia rytuały i o wszystkim decyduje, rozumiesz. Jest założycielką naszego kowenu. Podobno to u niej rodzinne.

Anastazja odchrząkuje, a wszyscy w pokoju, z Tolą włącznie, nareszcie cichną.

– Witajcie – mówi głośno, jej wzniesiony o parę oktaw za wysoko głos roznosi się po małym pokoju. – Dziś przejdziemy razem przez Rytuał Inicjacji i przekonamy się, która z was ma prawdziwy talent do magii.

Zaciskam usta. Nic o zebranych tutaj wariatkach nie wiem i nie pozwolę im się w niczym inicjować ani tym bardziej sprawdzać mojego potencjału. Po ostatnich dwóch latach nie zależy mi też na zdobywaniu nowych traum do przepracowania z terapeutą pewnego dnia, gdy już będę stara i bogata.

Jeśli one szukają baranów, to słusznie próbowały mnie zwerbować, ale nawet moje rogi gdzieś się kończą.

– Tola – syczę przez zaciśnięte zęby. – Jakbym wiedziała, w co mnie pakujesz, to zostałabym z Britney w pokoju.

Dziewczyna kładzie mi dłoń na kolanie i posyła uspokajający uśmiech, od którego robi mi się trochę mniej strasznie na sercu.

– Tylko posłuchaj. Obiecuję, że będzie ciekawiej niż z Britney.

Niestety ma rację.

– Do Rytuału Inicjacji nie dopuścimy jednak wszystkich – dodaje słodko Anastazja, a wyraz jej błękitnych oczu sugeruje, że nie miałaby nic przeciwko przyglądaniu się, jak walczymy o dostęp do chwały.

Najlepiej nago i na miecze.

To taki rodzaj słodkiego, pozornie niewinnego spojrzenia, pod którym kryje się drugie dno – albo i siedem – i trudno zgadnąć, czy chodzi o egzaltację, czy raczej o chęć mordu. Do tej pory zawsze trzymałam się od tego typu ludzi z daleka.

– W naszym kowenie są tylko dwa wolne miejsca, bo chcemy, żeby było nas pięć – dodaje. – Tyle samo co ramion w pentagramie, bo właśnie taka liczba jest potrzebna do rzucania większości zaklęć. Ja, Tola i Krysia wybierzemy te z was, które mają obiecujące zdolności.

Rozglądam się po pokoju. Im dłużej mówi Anastazja, tym bardziej czuję paniczną potrzebę zniknięcia, skurczenia się czy też wpełznięcia za tapczan, ale za plecami mam pokaźnych rozmiarów jednostkę centralną, która stanowczo ogranicza moje pole manewru. Ocieram pot z czoła i żałuję, że nie wybrałam miejsca pod oknem, bo w pokoju jest duszno i gorąco.

Zbyt gorąco, by myśleć trzeźwo.

Tak, wiem, strasznie to przeżywam, ale przysięgam, że mam swoje powody.

– Tola, Krysia, proszę, usiądźcie przy mnie.

Moja współlokatorka, jedyna znajoma osoba w pokoju pełnym przerażających, obcych dziewcząt, podnosi się i zajmuje miejsce na lewo od Anastazji, a ja odprowadzam ją zawiedzionym spojrzeniem. Po drugiej stronie Radziszewskiej siada czarnowłosa, blada Krysia.

Tola i Anastazja mają podobny typ uroku – szeroki uśmiech, błysk w oku i przyjacielską manierę, która wzbudza zaufanie.

Krysia nie ma żadnej z tych cech.

Ma proste, czarne włosy spięte w ciasny kok, zaciśnięte usta i minę kota, któremu ktoś zabrał ulubioną kuwetę. Unika kontaktu wzrokowego – spojrzenie wbija w rozłożony na podłodze asortyment srebrnych noży, walające się między nimi pawie pióra i fioletowe świeczki.

– Czy musimy coś robić? – Nerwowy głos dobiega z tłumu, ale nie widzę jego właścicielki.

– Będziemy rzucać zaklęcia? – dopytuje ktoś inny.

Na głowę wszystkie upadły. Przewracam oczami, bo wierzyć mi się nie chce, że Anastazja i jej koleżanki znalazły kilkanaście dziewczyn gotowych próbować odkryć w sobie czarownice. Znaczy się – tak naiwnych i tak durnych, żeby bawić się nożami i woskiem.

Takie zabawy są fajne tylko w łóżku.

– Nie – odpowiada stanowczo Anastazja. – Dziś sprawdzimy wyłącznie wasz magiczny potencjał.

Mogę się podnieść.

Mogę się podnieść i po prostu wyjść.

Co prawda zwrócę na siebie uwagę wszystkich zebranych, sprowokuję pytania, Tola może nawet spróbować ściągnąć mnie z powrotem, ale wciąż jeszcze mogę wyjść i zostawić cały ten bałagan za plecami.

Nie no, kogo ja oszukuję?

W życiu nie wyjdę z pokoju tak spektakularnie, w połowie przemówienia o magii i wybrankach do kowenu, nawet jeśli nagrodą za tę odwagę byłby wieczór spędzony z Britney. Urodziłam się nieśmiała i po dwudziestu latach spędzonych na tym świecie zaczynam się już powoli godzić z faktem, że nieśmiała pozostanę.

Uznaję, że wystarczy przeczekać. Nagadają się, nawymyślają i w końcu rozejdziemy się po pokojach. Raz jeszcze przyglądam się kompletowi noży i całemu zestawowi bibelotów, próbując oszacować, jak poważnie dziewczyny podchodzą do swoich fantazji. Może poważnie, a może tylko rodzice Anastazji mają więcej kasy niż rozumu?

Wystarczy przeczekać, powtarzam sobie.

– Przeprowadzimy rytuał, a on wyłoni te spośród was, które odznaczają się najpotężniejszymi umiejętnościami – wyjaśnia Anastazja. – Oczywiście każda kobieta ma w sobie magię, ale niektóre mają jej więcej niż inne. I właśnie tych chcemy w moim kowenie.

Nie „naszym kowenie”, zauważam, tylko „moim”. Anastazja bez wątpienia jest tutaj szefową. Ciekawe, czy to jej urok, czy Mayb… pieniądze tatusia?

Dziewczyna podnosi kielich i jeden z oryginalniej powykręcanych noży. Przyglądam się mu nieufnie, bo kielichy i noże kojarzą mi się z filmowym upuszczaniem krwi, ale Anastazja nie wygląda na kogoś, kto ryzykowałby zapaskudzenie swojego różowego dresu z weluru.

– Rozpoczniemy od błogosławieństwa, które stanie się waszym udziałem, gdy otworzymy ciało. Nawet jeśli nie zostaniecie wybrane, wasze życie zmieni się dziś na lepsze.

Otworzymy ciało?!

Wciąż jeszcze mogę się stąd wynieść.

Tola wlewa do kielicha wodę i rzuca kawałki drewna pod kolana Anastazji, która klęka. Krysia bawi się piórami, Radziszewska wkłada do kielicha nóż, a ja zaczynam podejrzewać, że wpadłam w tarapaty.

Dziewczyna mówi głośno, wyraźnie artykułując wszystkie sylaby:

– Rogaty Panie, Rogata Pani, przyjmijcie nasze prośby o błogosławieństwo i dobrostan wszystkich tu zebranych… Dajcie nam trzeźwy osąd i jasne oko, byśmy mogły w tłumie odnaleźć wasze przyszłe podopieczne… Pozwólcie nam dalej wielbić wasze jestestwa i obdzielajcie nas łaskami natury. Tak nam dopomóżcie.

Anastazja podnosi się z klęczek z nożem w wyprostowanej dłoni.

Zaczyna obracać się wokół własnej osi, celując ostrzem w kolejne twarze.

No dobrze, teraz już za późno, by wyjść. Teraz oficjalnie wpadłam w tarapaty – o ile te ich magiczne sztuczki są coś warte. Za to ręczyć nie mogę, ale też nie chcę ryzykować.

Anastazja obraca się powoli, dając Rogatemu Panu szansę, by przemówił poprzez nóż, który wymierza w kolejne dziewczyny.

Jest ledwie trzy twarze ode mnie, gdy nie wytrzymuję. Panika przejmuje dowodzenie w moim ciele. Ukryta w kąciku koło jednostki centralnej ostrożnie wystawiam palec wskazujący w stronę sufitu i celuję w żyrandol.

Żarówka wybucha, a wokół nas zapada ciemność.

***

Wszystkie dziewczęta krzyczą pełnią płuc – a jeśli ktoś potrafi drzeć się wniebogłosy, to zdecydowanie są to dwudziestolatki. W ciemności zapada chaos absolutny – dokładnie taki, na jaki liczyłam, wysadzając żarówkę w żyrandolu.

– Nie ruszajcie się! – woła Anastazja. – Zadepczecie moje narzędzia!

Jej słodki, perlisty głosik ledwie przebija się przez kakofonię wrzasków. To zgromadzenie dobiegło końca – nie ma szans, żeby siedząca na recepcji pani Grażynka wkrótce się o nim nie dowiedziała, a wtedy już tylko jedna klatka schodowa dzieli ją od wejścia na czwarte piętro, by nas rozgonić. W mroku widzę jeden czy dwa zielonkawe ekraniki wielkości naparstka, ale światło komórek nie robi żadnej różnicy.

– Zostańcie!

Chaos przerywa pukanie do drzwi. Dziewczyny milkną, jakby Anastazja naprawdę rzuciła na nie zaklęcie, ale to nie jej zasługa, to tylko strach.

Przed panią Grażynką, oczywiście.

Pani Grażynka to w ogóle świetna kobieta i złoto, jeśli chodzi o ploteczki. Mojemu związkowi kibicowała od pierwszego tygodnia, ale gdy jej ostatnio zdradziłam rozwój wypadków, powiedziała, że są sytuacje, w których kopanie w dupę jest uzasadnione.

Trudno się było z nią nie zgodzić.

Ale to nie pani Grażynka otwiera drzwi i wali nam po oczach latarką o świetle tak mocnym, że na chwilę wszystkie ślepniemy. Właściwie mogłam się tego spodziewać – w końcu jest po pięćdziesiątce, a przemierzenie czterech kondygnacji schodów swoje zajmuje.

Mrugam jak szalona, próbując rozpoznać wysoką sylwetkę o szerokich ramionach, która blokuje mdłe światło z korytarzyka. Wygląda znajomo.

– Pogłupiałyście wszystkie – mówi Malwina. – Co wy wyprawiacie?

Dopiero wtedy naprawdę zaczynam się bać.

W magii (po)chowana

Copyright © by Mika Modrzyńska 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Ewa Cat Mędrzecka

Korekta – Kornelia Dąbrowska, Jagoda Kubiesza, Julia Młodzińska

Opracowanie typograficzne i skład – Paulina Soból-Hara

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracja na okładce – Anna Stalica

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN epub: 9788383307176

ISBN mobi: 9788383307169

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga

E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl

Spis treści

Strony tytułowe

Ostrzeżenie dotyczące treści

Dedykacja

Prolog

I Britney Spears – Toxic

Strona redakcyjna

Reklama

Punkty orientacyjne

Cover