Zaklinaczka duchów - Nicki Pau Preto - ebook
NOWOŚĆ

Zaklinaczka duchów ebook

Nicki Pau Preto

4,6

106 osób interesuje się tą książką

Opis

W tym pełnym akcji finale dylogii „Ród Umarłych”, Wren i jej przyjaciele zakwestionują wszystko, co wiedzą, walcząc z żywymi i nieumarłymi, aby uratować swój świat.

Wren wciąż nie może się otrząsnąć po odkryciu, że matka, którą uważała za zmarłą, to w rzeczywistości Królowa Trupów – zaklinaczka duchów o przerażającej mocy kontrolowania nieumarłych. To ona stworzyła żelazne upiory, czyli armię niemal niepokonanych nieumarłych żołnierzy. Kiedy zaatakują, nikt w Dominiach nie zdoła stanąć im na drodze.

Teraz Wren, Leo i Julian ponownie znajdują się w Uskoku, tym razem uciekając przed ojcem dziewczyny. Lord Vance Graven pozostaje zdeterminowany, aby zapewnić sobie i Rodowi Kości więcej władzy. Trójka młodych zaklinaczy desperacko pragnie powstrzymać nadchodzącą wojnę, ale o współpracy łatwiej mówić, niż wcielić ją w życie, ponieważ Julian nadal jest wściekły za zdradę. A co gorsza, Wren nękają nowe potężne zdolności, które zmuszają ją do ponownego przemyślenia wszystkiego, co wie o byciu zaklinaczką kości.

Kiedy nieoczekiwanie pojawia się sojusznik i przysięga pomóc zniszczyć studnię magii, karmiącą żelazne upiory, Wren musi zdecydować, czy zaufanie komuś obcemu jest warte potencjalnego zagrania według planów matki.

W końcu martwi może i są niebezpieczni, ale to żywi mogą cię zdradzić.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                  Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 509

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (22 oceny)
15
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiaEwicz1981

Całkiem niezła

Pierwsza część zdecydowanie lepsza od drugiej.
00
Imp_mo

Dobrze spędzony czas

Lepsza od pierwszej części
00
ANIATwiggy

Nie oderwiesz się od lektury

przyjemnie sie czyta
00
lili_zileono_mi

Nie oderwiesz się od lektury

świetna , wciagajca, pelna emocji
00
AnnaBML6064

Nie oderwiesz się od lektury

super
00



Tytuł oryginału: Ghostsmith

Copyright © Nicki Pau Preto 2024

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Katarzyna Chybińska, Martyna Góralewska, Monika Baran

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka

Projekt okładki:Tommy Arnold

ISBN 978-83-8418-393-9 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Podziękowania

O autorze

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dla Clair Marsland

Tarocistki, nosicielki kryształów, tkaczki opowieści – i najbardziej zbliżonej do zaklinaczki duchów istoty, jaką znam

ROZDZIAŁ 1

TĘTENT KOŃSKICH KOPYT WYBRZMIEWAŁ ECHEM POŚRÓD NOCY, a niewidoczny wróg deptał im mocno po piętach.

Niewidoczny, ale nie nieznany.

– I znowu tam są. – Z prawej strony Wren rozległ się pełen napięcia głos Leo.

– Kolejny patrol z Fortu nad Uskokiem – zauważył Julian z jej lewej.

Ścigano ich praktycznie od momentu, gdy postawili stopy poza Murem Granicznym. Gdy tylko zbliżyli się do palisady, brama otworzyła się za nimi ze skrzypnięciem. Widocznie ojciec dziewczyny postanowił zignorować jej słowa, żeby za nimi nie podążał.

Nie pozostawało to zupełnie nieoczekiwane. Dopiero co zrujnowała jego plany, zdemaskowała zdrady i okradła go z dwóch bardzo wartościowych więźniów – księcia królestwa i następcy Rodu Żelaza – nie wspominając nawet o sobie, narzędziu, którego pragnął użyć z aż przesadną ekscytacją.

Złość zapłonęła w jej żołądku.

Musiała sprawić, żeby tego pożałował.

Gdy kucali za zaroślami, potarła palcem pierścień zaklinacza duchów – wzmacniacz, dający jej magię, przekraczającą jej najdziksze wyobrażenia. Magię kontrolującą duchy i roztrzaskującą kości.

Jej uszy wypełnił pamiętny dźwięk chorobliwego trzasku łamanej żywej kości. Zacisnęła powieki, ale widok twarzy strażnika w tamtych lochach, wyraz przerażenia i zdezorientowania, gdy obejmował swoją rękę, wciąż malował się przed jej zamkniętymi oczami.

Mogła zrobić to ponownie. Wykosić swoich prześladowców. Pokazać ojcu, co się dzieje, gdy nie chce jej słuchać.

Ale znając jego, taki pokaz mocy sprawiłby tylko, że jeszcze bardziej chciałby jej i tego połączenia ze studnią.

Nie, zrobią to, co robili przez całą noc.

Ukryją się.

– Być może powinniśmy wygospodarować trochę czasu i ostrzec dowódcę – zaczął cicho Leo i wciągnął powietrze. – Powiedzieć mu, że lord Zaklinacz Vance Graven, następca Rodu Kości to kłamca, morderca i zdrajca. Może nie zaoferowałby tak chętnie swoich żołnierzy.

Wren sama o tym pomyślała. Mogliby oszczędzić sobie pogoni, czy chociaż zapewnić wsparcie i sojuszników, nie wspominając o sprawiedliwości.

Ale zaufanie do osób sprawujących władzę było wśród tej trójki nikłe i chociaż mogliby uzyskać pomoc przy zniszczeniu studni i powstrzymaniu drugiego Żelaznego Powstania – lub „inwazji”, jak nazwał to Julian – mogli też skończyć przesłuchiwani, uwięzieni… albo i gorzej.

Zawiły spisek pomiędzy Vance’em, regentem Żelaznej Cytadeli, a Królową Trupów, odkryty przez Wren, sięgał głębiej, niż myślała, i nie zachwycała jej perspektywa odkrycia tego, że może on okazać się jeszcze bardziej zawiły.

– To i tak nic by nie dało – oznajmiła ponuro. – Mój ojciec i tak by go wykorzystał, kłamiąc i manipulując, aż dostałby to, czego chce.

– Brzmi znajomo – szepnął Julian, ale stał na tyle blisko, że dziewczyna go usłyszała.

Zazgrzytała zębami. Nie odezwał się ani słowem przez całą noc; myślała, że to milczenie było złe, ale złośliwe uwagi rzucane pod nosem okazały się zdecydowanie bardziej nieprzyjemnym rozwojem sytuacji.

Zerknęła w jego stronę, ale nie dostrzegła nic poza zimnym profilem, równie bladym i odległym, jak księżyc. Prezentował się groźnie z hełmem na głowie, lśniącą, czarną zbroją pokrywającą go od stóp do głowy, sprawiającą, że stawał się nietykalny – tylko że ona go dotykała, pocałowała jego usta i przeczesała włosy palcami, choć teraz wydawało się, jakby od tamtego momentu minęły całe wieki.

Odległy grzmot patrolu, wybrzmiewający echem przez noc niczym nadchodząca burza, zmienił kierunek i stał się głośniejszy.

Stojący obok niej Julian się spiął, również to rejestrując.

– Musimy się ruszyć – zarządziła.

Już dawno minęli palisadę i – mimo że skrycie liczyła, że bariera okaże się nieprzekraczalną dla patrolu granicą – zrobili to, co oznaczało, że ta pogoń może ciągnąć się godzinami.

Nawet dniami.

– Dokąd? – zapytał Leo, przeczesując wzrokiem posępny krajobraz.

Kępa drzew, wśród których się ukryli, kiedy Julian i inni porywacze zaatakowali Mur, znajdowała się zbyt daleko, a szczeliny i jaskinie rozsiane po okolicy trudno przyszło dostrzec w ciemności.

– Tam – rzuciła zaklinaczka, wybiegając zza krzaków, czym zmusiła dwóch pozostałych, by podążyli za nią.

Ześlizgnęli się na ziemię za skupiskiem skał, po czym położyli się płasko na brzuchach, a gdy Wren zerknęła przez ramię na odległy patrol, zobaczyła coś, co sprawiło, że serce zamarło jej w piersi.

Wśród nich znajdował się zaklinacz kości.

Kto to był, nie dało się powiedzieć, ale nie sposób przeoczyć kościanej zbroi.

Najwidoczniej jej ojciec zamierzał podążyć za nimi na Ziemie Uskoku. Do samego ich końca.

Planował podążać za nimi tak długo i tak daleko, jak trzeba.

Uparty skurwiel, pomyślała wściekle. Uparty, bezwzględny… bezmyślny skurwiel.

Westchnęła. To nie najlepszy czas, by dostrzec w sobie cechy ojca.

Ich trójka pozostała tam, na zimnej, twardej ziemi, leżąc nieruchomo i niemal nie oddychając, przez przynajmniej godzinę, zanim cokolwiek się zmieniło.

– Hej – wychrypiał Leo. – Myślę, że oni… tak, zawracają.

Ulga w jego głosie stała się wyraźna. Nawet Julian opuścił spięte ramiona, uniesione dotychczas prawie do samych uszu. Po tym, jak zobaczyli znikający w ciemności patrol, kierujący się z powrotem w stronę fortu, pochylił głowę i wypuścił oddech.

Wren jednak nie czuła się pocieszona.

– Mieli zaklinacza kości – zauważyła, podnosząc się sztywno na nogi, i otrzepała się z kurzu. – Prawdopodobnie więcej niż jednego.

– Co oznacza, że…? – zapytał Leo, marszcząc brwi, i poszedł w ślady dziewczyny.

– Wrócą – wtrącił szorstko Julian, wstając szybciej niż ich dwójka, jakby to były zawody. – I zaryzykują, wjeżdżając głębiej w Ziemie Uskoku.

– Zaryzykują śmiercią – oznajmiła dziewczyna z irytacją. – Nie mają pojęcia, z czym się mierzą.

Julian uniósł brwi tak wysoko i szybko, że zniknęły pod jego hełmem.

Wren się skrzywiła.

Tak, zrobiła to samo zaledwie kilka dni temu. I tak, to równie, jeśli nie bardziej niebezpieczne niż to, co robili teraz, ponieważ podróżowała wtedy z kimś, kogo uznawano za wroga. Lecz ona uczyniła to z własnej głupiej woli, tymczasem ci ludzie zostali tutaj wysłani przez jej ojca. Mimo wszystkich wad i niedoskonałości ona nigdy nie poprosiłaby kogoś innego, by zrobił coś niebezpiecznego, do czego sama by się nie posunęła.

A on ponownie wykorzystywał ludzi, tak jak wykorzystał Wren. I dalej by to robił, gdyby to zależało od niego.

Ale do tego nie dojdzie.

– Jeśli zamierzają za nami podążyć, to mogę zasugerować, byśmy się ruszyli? – mruknął Leo, mrużąc oczy i szukając patrolu. – Być może uda nam się nadrobić trochę drogi, zanim zawrócą… może nawet ich zgubimy.

– Mało prawdopodobne – zauważył Julian, ale i tak pomaszerował w przeciwnym kierunku. – Nie bez koni.

– Koń czy dwa zaiste przyspieszyłyby sprawę – przyznał książę, mówiąc do pleców zaklinacza, na co on, nie odwracając się, rzucił:

– Obawiam się, że musisz iść, wasza wysokość.

Leo skierował spojrzenie na Wren.

– Widzę, że wciąż się na ciebie wścieka.

– Na MNIE? – prychnęła dziewczyna. – Nie jestem jedyną osobą, która go zostawiła.

– Prawda, ale JESTEŚ jedyną, która najpierw wcisnęła mu język do gardła.

Otworzyła usta, po czym je zamknęła.

– Wy dwoje, pospieszcie się – warknął Julian.

Dziewczyna miała całkiem sporą pewność, że ich nie usłyszał, ale mimo to i tak przyspieszyła, by za nim nadążyć.

ROZDZIAŁ 2

ICH PRIORYTETEM STAŁO SIĘ DOTARCIE NA WZGLĘDNIE BEZPIECZNY Nawiedzony Teren.

To naprawdę ironiczny pomysł, niemal zabawny, gdy Wren sobie uświadomiła, że dzięki jej pierścieniowi zaklinaczki duchów i bałaganowi, jakiego narobiła w forcie, jej własna cholerna rodzina stanowiła większe zagrożenie niż nieumarli.

Ale prawda wyglądała tak, że z nią i pierścieniem byli bezpieczniejsi wśród martwych niż żywych.

Wren wolałaby wyciągnąć kościane miecze i załatwić sprawy w tradycyjnym stylu, ale nie mogła zaprzeczyć, że przemykanie obok brutalnych duchów i błąkających się upiorów okazałoby się o wiele bardziej efektywne niż przebijanie się przez nie ostrzami.

Poza tym alternatywą pozostawało użycie pierścienia, by spowolnić ścigających ich strażników z Fortu nad Uskokiem, co oznaczałoby więcej połamanych kości i okrzyków bólu.

Więcej twarzy pełnych przerażenia.

Nie, woli się zmierzyć z Nawiedzonym Terenem.

Po wyczerpującej nocy spędzonej na unikaniu pościgu wreszcie nastały wczesne godziny świtu. Wraz ze wschodem słońca nadeszła blada mgła, utrzymująca się przy ziemi przed nimi. Widok wzmagającego się smogu przypomniał Wren Uskok. Napięcie osiadło na jej ramionach, a ona skierowała myśli ku czekającym ich niebezpieczeństwom.

Dopiero wspięli się na wzniesienie, kiedy w oddali pojawiła się niewielka grupa postaci. To strażnicy z Fortu nad Uskokiem, stacjonujący przed wylotem wąwozu, którym wcześniej Wren bezpiecznie przeszła w tę i z powrotem przez Nawiedzony Teren.

– Padnij – rozkazał Julian, schylając się nisko, by uniknąć dostrzeżenia.

Dziewczyna i Leo zrobili to samo, aczkolwiek znajdowali się na tyle daleko i na wyższym punkcie niż żołnierze, co oznaczało, że mało prawdopodobne, by ich zauważono.

Mimo to jęknęła na widok nowej przeszkody.Oczywiście Vance nie poddałby się tak łatwo. Zamiast ją ścigać po okolicy czy w głąb Ziemi Uskoku, ryzykując natknięcie się na chodzących nieumarłych i upiory tubylców, wolał uniemożliwić jej wejście do jedynego miejsca, dokąd wiedział, że spróbuje się dostać.

Tego samego, gdzie on chciał się znaleźć.

Jedyne, co musiał zrobić, to zablokować im wejście do Uskoku i czekać, aż coś schrzanią i dadzą się złapać. Mimo że obszar pozostawał rozległy, do Nawiedzonego Terenu prowadziło niewiele wejść przez otaczające go Góry Adamantowe i skaliste zbocza. Dało się przeciąć koryto rzeki, Drogę Nabrzeżną i potencjalnie pokonać jakąś mało znaną trasę przez wyżynne tereny, która z pewnością podwoiłaby lub nawet potroiła czas ich podróży.

Ojciec znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że taki objazd doprowadzi ją do szału, ale nie był lekkomyślny i zapewne te miejsca także miał pod kontrolą.

– Co teraz? – wyszeptał Leo z nutą desperacji w głosie.

Nawet z zaklinaczami kości przypisanymi przez Vance’a do żołnierzy z Fortu nad Uskokiem wydawało się to ryzykownym posunięciem z jego strony. Wren zauważyła walkyrę – jej kościana zbroja lśniła w świetle wschodzącego słońca – i kosarza, którego szata odznaczała się niczym atramentowy kleks na jałowym krajobrazie. Towarzyszyli patrolowi liczącemu około tuzina strażników, co z pewnością nie wystarczało, by zagwarantować bezpieczeństwo. Nie w miejscu takim jak to. I choć kosarze mogliby się przydać, by na dobre pozbyć się nieumarłych, w walce stawali się raczej mało użyteczni.

– Damy sobie z nimi radę – podsumowała, na co książę posłał jej ostre spojrzenie. – Ja i Julian – sprostowała. – Mój ojciec prawdopodobnie próbuje obstawić obszar wokół Nawiedzonego Terenu, by uniemożliwić nam wejście. To tylko szkieletowa formacja, ale wyśle ich więcej. Musimy uderzyć teraz. Nie mogę…

Powstrzymała się.

Nie mogę pozwolić, by mnie pokonał.

Nie mogę zawieść.

Nie znowu. Nie przez niego.

Odchrząknęła.

– MY nie możemy czekać.

– Uderzyć teraz? – powtórzył sceptycznie Julian. – Uciekamy całą noc, a teraz chcesz stawić czoło tuzinowi żołnierzy na koniach, uzbrojonych w łuki?

– Cóż, jeśli CZUJESZ SIĘ zbyt zmęczony… – zaczęła ostrożnie, powstrzymując się od oceny w słowach, choć niekoniecznie w tonie głosu. – W takim razie chyba…

– Nie jestem ZMĘCZONY – wycedził zaklinacz przez zaciśnięte zęby. – Ale nie jestem też głupi. Gdy tylko nas zauważą, jeden z tych jeźdźców ruszy, podnosząc alarm i sprowadzając w tę stronę więcej żołnierzy.

– O ile naszobaczą, prawda? – wtrącił roztropnie Leo, wzrokiem skanując krajobraz. Posłał chłopakowi sceptyczne spojrzenie. – Nie ma innej drogi? Skrót, którym poszedłeś, kiedy… eee, podążyłeś za nami… po tym, jak my, eee…

Zaklinacz żelaza spiął się na wspomnienie ich zdrady, po czym kiwnął sztywno głową.

– Skorzystanie z niego pozostaje możliwe tylko wtedy, gdy wychodzi się z wąwozu. Wracając, wspinanie się po rumowisku byłoby… – omiótł Leo spojrzeniem ciemnych oczu, po czym spojrzał na Wren – …niemożliwe.

Zdawał się sugerować, że taka wspinaczka byłaby niemożliwa dla nich, nie dla niego.

Nawet jeśli miał rację, dziewczyna nienawidziła tej aluzji. Nienawidziła również tego, że wsadził ją z księciem do jednego wora, jakby nie pozostawała wytrenowaną wojowniczką bardziej waleczną niż Leo i Julian razem wzięci. Poza tym, potrafiła też się wspinać. Półki biblioteczne, na które wchodziła, miały wysokość niemal trzech pięter.

Powstrzymała się przed całą serią kąśliwych uwag, ale najwidoczniej zebrało się ich zbyt wiele, by całkowicie ugryzła się w język, ponieważ jedna wymknęła się mimo jej samokontroli.

– W porządku, TYnie chcesz ryzykować wspinaczką i to TY czujesz się zbyt zmęczony, by z nimi walczyć. Jakie inne opcje mamy?

Julian zacisnął zęby, rozszerzył nozdrza i skierował brodę w przeciwną stronę.

– Pójdziemy Drogą Nabrzeżną i spróbujemy dostać się w inny sposób na Nawiedzony Teren. Nieco nas to spowolni, ale strażnicy z Fortu nad Uskokiem nie zaczną nas tam ścigać. Wiedzą, że spotkają się tam z wrogością.

– A my nie?

– WY, bez wątpliwości, ale ja mam przyjaciół i oni mogą nam pomóc. Ci ludzie znają mnie i moją rodzinę. Dadzą nam to, czego potrzebujemy.

– Och, a czy ci twoi przyjaciele przypadkiem oferują też bezpieczną przeprawę do Uskoku?

– Dobrze wiesz, że coś takiego nie istnieje. Zacznijmy od jedzenia i miejsca do spania. Potem możemy próbować wymyślić faktyczny plan, zamiast po twojemu chaotycznie się miotać.

– Jeśli wolałbyś wrócić do celi, z której cię wyrwałam…

– Masz na myśli tę, gdzie wylądowałem przez ciebie?

– Próbowałam cię od tego uchronić, dlatego zostawiłam cię…

– Związanego.

– …i powiedziałam, żebyś za nami nie szedł.

Pierś Wren gwałtownie się wznosiła i opadała, ale im bardziej dziewczyna się nakręcała, tym zimniejszy, spokojniejszy i cichszy stawał się zaklinacz.

– Od kiedy… – zaczął głosem ledwie głośniejszym od szeptu – …to tywydajesz mi rozkazy? Mieliśmy być zespołem. Siedzieliśmy w tym razem.

– Ja… – Zadrżała, nie wiedząc, co powiedzieć. Jego złość stała się niemal namacalna, rozchodziła się od niego jak fale gorąca, podczas gdy jej własna nagle ostygła. – To bardziej sugestia – dokończyła łagodnie.

Nie mogła spojrzeć Julianowi w oczy, więc gdy mówiła, skierowała wzrok na Leo. Skrzywił się, wzruszając lekko ramionami, jakby chciał powiedzieć: „To nie najlepsze twoje wyjaśnienie, ale prawdopodobnie też nie najgorsze”.

– Myślę, że to dobry pomysł – wtrącił książę, wypowiadając się z tą łatwością i charakterystyczną dla siebie pewnością siebie. – Wątpię, by tego oczekiwali. Twój ojciec wie, że bywasz…

– Uparta? – podsunęła Wren, trochę z nadzieją.

– Lekkomyślna? – zripostował Julian, nie patrząc na żadne z nich.

– Zamierzałem powiedzieć ZDETERMINOWANA– sprostował Leo. – Nie oczekuję od ciebie cierpliwości czy ustalenia strategii, a walki. Spójrz na nich, po prostu tam stoją na otwartej przestrzeni. Prowokują cię.

Julian poruszył się nieznacznie na te słowa, patrząc na scenę przed nimi z nowym skupieniem.

– Już teraz mogą mieć wsparcie w wąwozie – przyznał, jakby był pod wrażeniem obserwacji Leo. – Wtedy to pozostałoby kwestią zwabienia nas w pułapkę.

– A więc postanowione – podsumował książę. – Julian, dokąd się kierujemy?

– Most Południowy. Znam kogoś, kto nas tam przyjmie. Odeśpimy trochę i ruszymy dalej.

– Idealnie – rzucił Leo, wstając. – Zawsze chciałem zobaczyć Most Południowy.

– A nie byłeś tam wcześniej? – zdziwiła się Wren. Przypomniała sobie, że wspominał o mijaniu nabrzeżnych miasteczek, kiedy został porwany.

– Och, byłem – odpowiedział. – Ale ostatnim razem miałem na głowie worek. Spodziewam się, że tym razem widok okaże się lepszy.

Uśmiechając się i kręcąc głową, dziewczyna ruszyła, by za nim podążyć, ale Julian gwałtownie się odwrócił, łapiąc jej przedramię.

– Pozwól, że coś ci wyjaśnię. Zabierając cię do tych ludzi, pokładam w tobie pewną… wiarę. Jeśli znów mnie zdradzisz… jeśli zdradzisz ICH… to tego pożałujesz.

Wren wpatrywała się w miejsce, gdzie owijał odzianą w rękawiczkę dłoń wokół jej nadgarstka. Przypomniała sobie widok tej samej ręki bez rękawiczki, przebłyski, które dostrzegła po raz pierwszy wewnątrz celi w Forcie nad Uskokiem. Ciało pokryte wstęgami żelaza, każda kość i włókno wzmocnione wystarczającą ilością metalu i magii, by zmiażdżyć uściskiem dłoni stalowy zamek. Przeszedł ją dreszcz.

Dostrzegłszy jej reakcję, Julian natychmiast zwolnił uścisk i odwrócił wzrok.

– Rozumiemy się?

Wren wpatrywała się w ziemię. Oczywiście, że nigdy nie zdradziłaby jego przyjaciół. Oczywiście, że nigdy nie zdradziłaby jego… ponownie… ale po tym, co zrobiła, nie mogła winić go za to, że stał się podejrzliwy. Chociaż już włożyła wiele wysiłku, by pozyskać jego zaufanie – może podziw? – to jeśli chodziło o niego, ich relacja wróciła do punktu zero. Właściwie to znajdowała się w jeszcze gorszej pozycji niż w dniu, kiedy się spotkali. Wtedy przynajmniej próbowali się zabić, pozostawali wrogami z zasady. Teraz dzielące ich sprawy okazały się znacznie bardziej personalne.

I to z winy Wren.

– Tak, rozumiem.

Wędrówka do Drogi Nabrzeżnej okazała się długa i dodatkowo spowolniona przez częste postoje, by sprawdzić, czy nie są śledzeni. Dodatkowo Julian nalegał, by obrać niebezpośrednią trasę omijającą otwarte obszary.

Szli cały dzień i uciekali całą poprzednią noc, co oznaczało, że gdy słońce zaczęło zachodzić, zdążyli zmarznąć, zgłodnieć i stracić siły. Wtedy Most Południowy pojawił się na horyzoncie.

Tak jak w Caston, Wren i Julian zdjęli wyjątkowe i mocno rozpoznawalne zbroje, po czym spakowali je do zabranych worków. Nawet Leo został zmuszony zakryć biżuterię i zetrzeć makijaż, tak samo jak Wren. Ona jednak zaczęła się również martwić swoimi oczami. W słabnącym świetle oczy zaklinacza żelaza czy złota z łatwością dało się pomylić z różnymi odcieniami normalnego brązu, ale blade, białe oczy zaklinaczki kości pozostawały zdecydowanie zbyt wyraziste. W związku z tym dziewczyna naciągnęła na głowę kaptur i pilnowała, by mieć półprzymknięte powieki i spuszczony wzrok.

W przeciwieństwie do Caston polegającego wyłącznie na murach, to miasteczko pozostawało mocno strzeżone – prawdopodobnie zostało to spowodowane bliską odległością do Muru Granicznego. Wartownicy stali wszędzie, co oznaczało, że nie mieli szansy zakraść się do środka.

– Podajcie cel wizyty – zażądał strażnik przy przedniej bramie.

– Podróżujemy do Highmore i potrzebujemy miejsca, by zatrzymać się na noc – odpowiedział szybko Leo.

Strażnik omiótł ich podejrzliwym spojrzeniem, skupiając się na ich mocno wypchanych workach.

– Po co?

Julian wyraźnie miał pustkę w głowie, ale Leo podjął płynnie, z promiennym uśmiechem na twarzy.

– Sprzedajemy domowe dżemy i marmolady. Wszystkie robione z lokalnych owoców, oczywiście. Czy zechciałbyś spróbować? Mamy…

– Wasze imiona? – wtrącił już znudzony strażnik.

Leo to geniusz.

– To moja żona Winnie – oznajmił natychmiast książę i pocałował Wren w policzek.

Z całych sił starała się spojrzeć na niego z uwielbieniem, podczas gdy Julian się skrzywił skrywając twarz przed wzrokiem strażnika.

– Ja jestem Reginald, chociaż przyjaciele nazywają mnie Reggie. A ten postawny chłop to Olaf. On to nasze mięśnie! – Klepnął zaklinacza żelaza w ramię, zanim pochylił się konspiracyjnie w stronę strażnika. – Nie bardzo nadaje się do czegokolwiek innego, obawiam się. Kompletnie nieudolny, kiedy chodzi o przetwory.

Ostatnie słowa wypowiedział tak, jakby były wyjątkowo żenujące, i Wren musiała mocno się skupić, by nie wybuchnąć śmiechem.

Strażnik, choć wyglądał na zdezorientowanego, uznał najwyraźniej słowa Leo za zbyt niedorzeczne, by mogły zostać zmyślone. Machnął ręką, żeby przeszli, nie zadając kolejnych pytań.

Julian się zgarbił, marszcząc brwi, żeby podnieść ich ciężkie torby, a książę chwycił Wren pod ramię i razem, we trójkę, weszli do miasteczka.

Nie zaszli daleko, nim zauważyli plakaty.

POSZUKIWANY

MARTWY LUB ŻYWY

Julian Knight z Rodu Żelaza

WINNY: Porwania księcia Leopolda Valoriana

NAGRODA: 10 000 monet

Wren rozdziawiła usta.

To z pewnością robota regenta. Tylko on mógł za tym stać.

Słowa „martwy lub żywy” zostały naskrobane czerwonym atramentem, a pod nimi znajdował się ogólny szkic wyglądający jak młodsza wersja Juliana, prawdopodobnie stworzona na podstawie starego portretu. Jego twarz była blada, policzki pełniejsze, a włosy kręciły się chłopięco.

– Książę ZAKLINACZ– wymamrotał Leo, tak jak Wren wpatrując się w Juliana.

Na szczęście, z twarzą pokrytą kurzem z drogi i ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu nie przypominał zbytnio osoby z listu gończego – ale Wren wątpiła, by to wrażenie utrzymało się też za dnia. Na dodatek Juliana znano w tych okolicach. Sam tak powiedział. Mieszkańcy kojarzyli jego i jego rodzinę. Czy ta znajomość i sympatia obejmowały również wuja Francisa? A jeśli tak – kogo by wybrali? Przyszłego następcę czy aktualnego regenta?

Julian wciąż milczał. Zaciskał zęby tak mocno, że aż dziewczyna mogła zobaczyć jego napięte mięśnie.

– Musimy znaleźć twoich przyjaciół. – Rozejrzała się nieufnie dookoła. – Natychmiast.

Wściekła mina Juliana się zachwiała.

– Nie mogę ich w to wciągnąć.

– Albo to zrobisz, albo to my zostaniemy wyciągnięci stąd w kajdanach.

Jego szerokie ramiona opadły i skinął głową.

– Chodźcie – szepnął, kierując ich z dala od głównej drogi w stronę najbliższej alejki i, oby, ku bezpieczeństwu.

ROZDZIAŁ 3

MARTWY LUB ŻYWY. MARTWY LUB ŻYWY.

Słowa wybrzmiewały echem w głowie Juliana z każdym krokiem, odbijając się rytmicznie w jego czaszce i szydząc z niego.

Martwy lub żywy. Martwy lub żywy.

Nie wiedział, dlaczego go to tak męczyło. Dlaczego go to zdziwiło. Ten mężczyzna już raz próbował go zabić. Czy tak trudno uwierzyć, że spróbowałby zrobić to znowu?

Może to czysta duma i pycha. Wyzwanie. Żeby dosłownie oplakatować Ziemie Uskoku kłamstwami i obietnicami nagrody, by sprawić, aby zwykły lud odbębnił za niego robotę. By zmienić ich w nieświadomych zdrajców, pionki w grze, której nie mogli nawet zacząć w pełni pojmować.

A może to właśnie fakt, że jego wuj obracał ludzi przeciwko niemu. Zrozumieć, że jego krewny się zmienił, to jedno – a raczej w końcu pokazał swoje prawdziwe oblicze i dostrzegł potencjał świata bez Juliana – lecz zupełnie czym innym pozostaje rozważać możliwość, że całe Ziemie Uskoku zaczną myśleć tak samo. Że mogliby uwierzyć, iż to on jest złoczyńcą.

Nie tylko jego matka odwiedzała wioski, dostarczając zaopatrzenie, i pomagała rodzinom przenieść się do bezpiecznych miejsc. On także często podróżował do nadmorskich miasteczek, oferując wsparcie, ręce do pracy czy jakiekolwiek nadwyżki, jakie mieli w Żelaznej Cytadeli – ku irytacji brata matki.

Odbudowywał mury, sadził uprawy i odpierał ataki bandytów.

Dzielił posiłki, opowiadał historie i podawał bukłaki wina przy ogniskach.

Zgodził się nawet porwać księcia, by zabezpieczyć ich przyszłość i zmienić życie na lepsze.

A teraz się dowiedział, ile były warte lata lojalnej służby w obliczu obietnicy przychylności regenta i grubej sakwy.

– Jest dobrze – sapnęła Wren przy łokciu Juliana, próbując dotrzymać mu kroku. – Nikt cię nie widział.

– A jeśli widział? – syknął, zerkając na nią, ale nie zwolnił tempa. – Wszystko, co kiedykolwiek zrobiłem… co zrobiła cała moja RODZINA… a teraz… – Pokręcił głową, pusty śmiech uciekł spomiędzy jego warg. – Najpierw mój wuj, a teraz wszyscy na Ziemiach Uskoku chcą się mnie pozbyć.

– To nie… – Chciała zaprzeczyć, ale jej przerwał.

– Martwy lub żywy – warknął. – Nie chce nawet Juliana Knighta. On chce ciała.

– Pragnie kozła ofiarnego – wtrącił Leo z drugiej strony. Mówił spokojnie, ale konkretnie. Starał się zdystansować emocje od sytuacji. Bez szans. – Powiedziałem mu, że jego wsparcie na Ziemiach Uskoku zostało zagrożone, więc teraz próbuje ratować sytuację.

– JULIAN – zaczęła Wren, obejmując jego biceps.

Nie miała wystarczająco sił, by go zatrzymać, a część Juliana pragnęła odsunąć się poza zasięg jej dotyku, ale wydawało się, że jego umysł odłączył się od ciała. Zatrzymał się instynktownie, a kiedy się do niej odwrócił, zrobił to z taką gwałtownością, że aż się zachwiała, co zdawało się dla niego zwycięstwem. Drobnym i małostkowym, lecz mimo wszystko zwycięstwem. Puściła jego rękę.

– Ten plakat został wywieszony na rozkaz regenta, nie tych ludzi. Jeśli ktokolwiek stąd cię szuka, pragnie wyłącznie nagrody. Nie znają prawdy, bo skąd by mieli? Wiedzą tylko to, co powiedzieli im ludzie, którym ufają.

Uniosła brwi, a na jej twarzy malowało się błaganie. Tkwiła w oczekiwaniu, by dostrzegł podobieństwa.

Tak, ostatnio doszczętnie i brutalnie zdradzono jej zaufanie. I jego również.

Wypuścił powietrze i zamknął oczy. Chciał się na nią wściekać. Wciąż czuł gniew, tlący się nieustannie pod powierzchnią, ponieważ ona również go zdradziła.

Julian uniósł powieki. Cokolwiek Wren w nich zobaczyła, sprawiło, że się lekko cofnęła.

Odwrócił się.

Pomimo gniewu uznał, że miała rację, chociaż przyznałtoniechętnie. Każdy, kto zobaczył ten plakat i skorzystałby z okazji, by zabić zaklinacza, najwyraźniej znalazł się w gorszym położeniu niż on. Bandyci i im podobni – ci sami ludzie, których działaniom zapobiegł w przeszłości. Oni nie znali prawdy. Wiedzieli tylko to, co zostało napisane na plakatach porozwieszanych na Ziemiach Uskoku.

Mimo to dręczyła go ta myśl – jeśli wszystko trafi szlag, właśnie tak go zapamiętają. Przynajmniej jego rodzice zginęli jako bohaterowie i zapadną w pamięć obywateli jako dobrzy oraz honorowi ludzie. Jeśli plany pójdą niezgodnie z założeniem, może w ogóle nie zapiszą w swoich sercach Juliana, a jeśli tak się stanie, otrzyma łatkę zdrajcy i porywacza.

Musi dopilnować, by do tego nie doszło.

– Chodźmy.

Dotarli do budynku na końcu alei, znajdującego się tuż przed starą siedzibą kupiecką. Widzieli większe i bardziej okazałe domy, gdy wdrapywali się na północne wzgórze, a im dalej szli, tym stawały się mniejsze i ciaśniej ustawione.

Julian minął frontowe wejście, podążając ciasną alejką ciągnącą się wzdłuż trzykondygnacyjnego budynku i zapukał w boczne drzwi. Robił to wcześniej niezliczoną ilość razy, i jak zwykle zgiełk głosów i śmiechu w środku zamilkł, a potem rozległ się dźwięk zbliżających się kroków.

Zasuwka poruszyła się ze zgrzytem, odsłaniając prostokątny wizjer. Zmierzył go ktoś o znajomych oczach, rozszerzających się ze zdziwienia, a potem zniknął, gdy zasłonka opadła z powrotem na miejsce. Zamek kliknął i drzwi się otworzyły – ale tylko na tyle, by ukazać twarz kobiety w średnim wieku.

– Witaj, Elso – szepnął Julian, ale ona nie skupiła uwagi na nim.

Wpatrywała się w księcia Leopolda.

– Więc to prawda? – zapytała, nieco wiotczejąc, jakby zawiedziona.

– To długa historia – wtrącił zaklinacz, rozglądając się niespokojnie.

– Uwierz lub nie, ale jestem tu z własnego wyboru – rzekł książę, posyłając jej czarujący uśmiech.

Elsa zmrużyła oczy, ale wreszcie napięcie w niej zniknęło i ona również się uśmiechnęła. Nawet nieufność Wren zdawała się złagodnieć. Leopold miał wrodzony dar uspokajania ludzi, a jednocześnie sprawiał, że wnętrzności Juliana przebijały gorące włócznie zazdrości. Dla niego nigdy nic nie stawało się tak proste, szczególnie wtedy, gdy chodziło o niego i Wren. Po wszystkim, co się stało, wątpił, żeby jeszcze kiedykolwiek się takie okazało.

Nie, przebywanie w pobliżu tej dziewczyny przypominało podrzucanie ostrza – łapanie go raz za jeden koniec, raz za drugi – zagrożenie zranieniem szło w parze z pięknem i elegancją ruchu. Stanowiło podniecającą, kuszącą możliwość przyspieszania, podrzucania go wyżej, stania się ze sztyletem jednością – mimo że w każdej chwili uścisk mógł osłabnąć, a nóż przeciąć skórę, przypominając, że nie jesteście jednością… i nigdy nie byliście.

Pokręcił głową, pozbywając się tych myśli.

– Elsa, potrzebujemy miejsca, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Czegoś, by skryć się na noc. Jutro już nas tu nie zobaczysz.

Wydęła usta, a jego serce stanęło. To dobra i miła kobieta, ale również praktyczna i nie naraziłaby na niebezpieczeństwo tych, których miała pod opieką.

– Proszę – dodał cicho, nienawidząc siebie. – Tylko na jedną noc.

Westchnęła głęboko.

– Niech stracę. – Odsuwając się od drzwi, gwizdnęła cicho i tupot kroków zapowiedział przybycie młodej około jedenastoletniej dziewczynki.

Jednej z wielu, którymi się zajmowała.

– Millie, poproś Arthura o wszystkie resztki z kolacji i zabierz je do piwniczki. Jeśli zapyta po co… – Przerwała, czekając, aż dziewczynka dokończy zdanie.

– …to powiem, żeby zajął się własnymi cholernymi sprawami – odpowiedziała natychmiast Millie.

Wren zaśmiała się z uznaniem, a Julian zdążył powstrzymać wypływający na jego twarz uśmiech.

– Mądra dziewczynka – powiedziała gospodyni, otwierając szerzej drzwi, by pozwolić jej wymknąć się na zewnątrz i popędzić przez noc.

Po tym, jak zabrała z domu latarenkę, kobieta poprowadziła ich na tyły budynku. Znajdowało się tam kilka beczułek, a za nimi w ziemi ukryto podwójne drzwi. Podała Julianowi lampion, po czym przeszukała pęk kluczy, a następnie otworzyła wrota. Do środka w ciemność prowadziły kamienne stopnie.

– No już – mruknęła Elsa. – Millie zaraz pojawi się z jedzeniem i zamknie za wami.

– Dziękuję – szepnął Julian i pocałował ją szybko w policzek.

– Tak, wielkie dzięki – dodał Leopold, całując jej drugi policzek.

Czarujący drań. Elsa się zarumieniła, zachichotała, a potem machnęła na niego figlarnie, gdy szedł po schodach za zaklinaczem.

Wren wybrała okazanie wdzięczności uśmiechem i szybko dołączyła do chłopaków w piwniczce.

Drzwi się zamknęły, powodując, że oświetlenie zapewniane przez księżyc, zniknęło, pozostawiając ich w ograniczonej jasności, padającej z latarenki. Poruszając się szybko wokół pomieszczenia, Julian znalazł dwie zamontowane lampy i zapalił je, oświetlając całą piwniczkę.

Ściany wykonano z zimnego, szorstkiego kamienia, a podłogę pokryto starymi dywanami mającymi choć trochę chronić przed chłodem. Stał tam drewniany stolik z niepasującym do niego krzesłem oraz pojedyncze wąskie łóżko z zardzewiałym, metalowym stelażem.

Julian westchnął. Zapomniał, że to miejsce nie zostało stworzone nawet dla jednego dorosłego, a co dopiero trójki. Zapowiadała się długa noc.

Wren i Leopold wydawali się mieć podobne przemyślenia, oboje z nieufnością przyglądali się pomieszczeniu.

Zauważając w kącie wygasły piecyk, Julian wziął latarenkę i użył części ropy oraz płomieni, by rozpalić węgliki.

– Co to za miejsce? – zapytał książę, powoli obchodząc pomieszczenie – Wygląda na pokój…

– Dziecięcy – dokończyła Wren, zatrzymując się obok niego.

Mieli rację. Łóżko było nie tylko wąskie, ale też niskie, tak jak stolik i krzesło.

Zanim Julian zdążył odpowiedzieć, ze szczytu schodów dobiegł szczęk i jedna połówka drzwi do piwniczki znów się otworzyła.

Pojawiła się Millie z wypełnionym po brzegi wiklinowym koszykiem i ceramicznym dzbanem, z którego coś wylewało się z chlupotem z każdym jej krokiem.

– Mogę? – zapytał Leopold, rzucając się naprzód z pomocą, chociaż jedyne, co zrobił, to wziął dzban i wcisnął go Wren.

Zdołała go chwycić, gdy zderzył się z jej brzuchem i zaniosła do stołu, podczas gdy chłopak sięgnął nie po koszyk, ale po drugą rękę dziewczynki.

Spojrzała na niego z całą skonfundowaną nieufnością osieroconej służki, niezbyt przyzwyczajonej do uprzejmości, ale wreszcie przyjęła ofiarowaną pomoc, chociaż brwi cały czas miała ściągnięte.

Julian złapał kosz i zaczął go rozpakowywać na stół – czerstwy chleb, miękki ser, trochę zimnego kurczaka i różne poobijane, przejrzałe owoce.

Gdy przekładał jedzenie, Leopold kucnął przed dziewczynką.

– Miło cię znowu zobaczyć, Millie. Spotkaliśmy się wcześniej. Pamiętasz?

Kiedy wpatrywała się w niego niepewnie przez kilka sekund, książę chwycił koc z łóżka i zarzucił go sobie na głowę. Kiedy znowu go zerwał, dziewczynka się uśmiechała.

– Opowiedziałem ci o mojej przygodzie. I jeśli możesz w to uwierzyć, od tamtej pory stała się tylko lepsza.

Zerknął na zaklinacza, a ten posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie potrzebował, żeby dziewczynka połączyła kropki, jeśli chodzi o prawdziwą tożsamość Leopolda.

– Ale opowiem ci o tym innym razem – oznajmił pośpiesznie. – Dziękuję, że tak dobrze się nami zajęłaś.

– I że zmierzyłaś się z Arthurem – wtrąciła Wren, uśmiechając się w ten dobrze znany, psotny sposób, który sprawiał, że Julianowi ściskało się serce.

Millie wyszczerzyła się dumnie.

– Wścibski z niego facet, aż za bardzo, i trzeba go sprowadzić na ziemię. A przynajmniej tak zawsze mówi Elsa.

– Elsa wie najlepiej – podsumował zaklinacz.

Millie skinęła głową, weszła na schody, a potem im pomachała, po czym zamknęła za sobą drzwi z donośnym hukiem. Zamek kliknął, a dźwięk odbił się echem w ciszy.

– Czy Elsa… Ona nie jest matką Millie, prawda? – zapytała Wren, wnioskując to na podstawie tego, że dziewczynka nazywała kobietę po imieniu, a nie „mamą” czy „matką”.

– Nie. Ona przygarnia sieroty. Na górze prowadzi sierociniec.

– A na dole? – mruknął Leopold, rozglądając się po ciemnej, zapchanej przestrzeni.

– Niektóre dzieci nie mogą tam mieszkać. Mogły zostać złapane na kradzieży, wpaść w tarapaty z jednym z lokalnych gangów czy być w wieku, kiedy bandyci rekrutują biedną młodzież, by zasiliła ich szeregi. Ukrywa ich tu dopóty, dopóki nie może im załatwić legalnej pracy czy przenieść do innego miasta.

– Pomagasz jej – odezwała się Wren. To było stwierdzenie, nie pytanie.

Julian wzruszył ramionami.

– Jeśli mogę. Jak tylko jestem w mieście, na wszelki wypadek testuję każdego z nowo przybyłych, czy posiadają magię zaklinaczy żelaza. I czasami, cóż… nie tylko bandyci żerują na biednych i młodych. Ostatnio regent obniżył wiek przystąpienia do rezerwy. Niektórzy młodzi dobrze się zapowiadają i wykazują szczerą chęć, więc pozwalam im dołączyć. Ale inni… Lepiej im będzie tutaj, dostaną pracę jako stajenni czy nauczą się innego fachu. Więc przyprowadzam ich Elsie.

Dziewczyna przyglądała mu się tak uważnie, że poczuł się obnażony. Nienawidził tego, że dzielił się z nią kolejnymi częściami siebie, nawet jeśli to coś z czego czuł się dumny. To i tak sprawiało, że odnosił wrażenie, że staje się odsłonięty, tak jak wtedy, gdy zdejmował rękawice czy zbroję.

– A Arthur? – naciskał Leopold, ruszając w stronę jedzenia.

Delikatnie wyciągnął kiść winogron.

– Jest kucharzem w gospodzie, gdzie pracuje Millie. Sierociniec utrzymuje się z darowizn od kilku miastowych biznesów, a gospoda zazwyczaj dostarcza posiłki za darmo lub po obniżonej cenie.

– Na nasze szczęście – rzuciła Wren, wyciągając nóżkę kurczaka, po czym się w nią wgryzła.

– A więc zawartość dzbanka to nie wino, jak mniemam? – zainteresował się książę.

– Woda, wasza wysokość – oświadczyła zaklinaczka. – Więc dopóki nie zamierzasz czekać, by te winogrona sfermentowały, musisz się tym zadowolić.

– Trudności życia na uchodźctwie nie znają granic, na to wygląda – westchnął, opadając na krzesło.

Po tym jak Julian chwycił chleb i ser, zjedli w ciszy, ale posiłek nie trwał długo. Piecyk wciąż nie dostarczał wystarczającego ciepła, by ogrzać ich podziemny pokój, a gdy zaczęło łapać ich zmęczenie, dreszcz przebiegł po kręgosłupie zaklinacza i zaczęły szczypać go oczy.

Lecz nie pozostał w tym osamotniony. Wren nie mogła przestać ziewać, podczas gdy Leopold rzucał przez ramię tęskne, pożądliwe spojrzenia na łóżko.

Zaklinacz żelaza wstał i zajął się pakowaniem resztek; pestek, ogonków i kości.

– Wy dwoje się prześpijcie. Ja…

– Zamierzasz czuwać całą noc? – odgadła Wren.

Pomimo ciężkich powiek i zgarbionych pleców jej ton zabrzmiał ostro. Wyzywająco. Prawdopodobnie zamierzała rzucić to żartobliwie, ale Julian nie miał nastroju na gierki.

Wzruszył sztywno ramionami, odwracając się do niej tyłem i kontynuował grzebanie w koszyku.

– Nie jestem zmęczony.

– Kłamca.

Obrócił się w jej stronę.

– Wybacz mi, że nie rozkoszuję się na myśl o ponownym spaniu obok WASZEJ DWÓJKI.

Wyraz twarzy dziewczyny – pewny siebie i oskarżycielski – zniknął na moment, a po chwili poczucie winy wymalowało się na jej obliczu. Posłała Leopoldowi spojrzenie.

– Julian, ja…

– Daruj sobie. – Przerwał. – Nie chcę znów słuchać twoich słabych wymówek.

Przyznała już, że to, co zrobiła, było błędem, wyjaśniła, że próbowała go chronić.

Nie miało to jednak znaczenia.

Teraz jej powody wydawały się wymówkami. Pustymi słowami. Żadne przeprosiny, nieważne jak szczegółowe, jak szczere, nigdy nie wynagrodzą mu tego, co się stało. Nigdy nie zmienią faktów.

Julian jej zaufał, a ona to zaufanie zawiodła.

Koniec historii.

– Śpij albo nie – sarknął, odwracając się ponownie do swoich towarzyszy plecami. – Mam to gdzieś.

I ciebie, pragnął dodać, ale tego nie zrobił.

Już nazwała go kłamcą, a on nie chciał udowadniać, że miała rację.

ROZDZIAŁ 4

– DOBRA – MRUKNĘŁA ROZDRAŻNIONA WREN.

– Dobra – bąknął Julian.

Pomaszerowała do łóżka, rzuciła się na twardy jak kamień, wypchany słomą materac i zaczęła skopywać buty. Wskazała na miejsce obok siebie.

– Wygląda na to, że to twój szczęśliwy dzień, wasza wysokość.

– Chyba raczej twój – odparł Leo, zatrzymując się przed nią z rękami skrzyżowanymi na piersi.

Julian pozostał w kącie, majstrując przy piecyku.

– Ilu ludzi może powiedzieć, że spało obok księcia? – dodał.

Wren uniosła na niego wzrok.

– Zgaduję, że więcej, niż chciałbyś przyznać.

Leo się wyszczerzył.

– Słusznie.

Wspiął się na materac i położył obok dziewczyny. Przetarte koce zapewniały niewielką ochronę przed zimnem, gdy oboje się kręcili. Łóżko okazało się wąskie, co oznaczało, że noga Leo zwisała z boku, a Wren ciasno przyciskała plecy do zimnej, kamiennej ściany, ale się zmieścili.

Sytuacja się jednak pogorszyła, gdy Leo zasnął. Książę oczywiście przyzwyczajony do większej przestrzeni i udogodnień, rozwalił się i kopał, aż wreszcie zerwał z niej koc i ułożył się po skosie materaca.

Mimo że Wren czuła się wykończona, nie zdołała usnąć – i to nie z powodu księcia. Pozostawała skupiona na plecach Juliana w oczekiwaniu, że być może zaklinacz spojrzy w jej stronę.

Ale tego nie zrobił.

I wszystkie jej typowe taktyki, by zwrócić na siebie uwagę – ordynarne żarty czy słowa mające mu umniejszyć, czarne usta czy skąpy strój – na niego nie działały.

Więc zamiast tego gapiła się i czekała… licząc, że nawet jeśli na nią nie spojrzy, to przynajmniej porzuci gniew i zdecyduje się przespać.

Ale kiedy drgnęła, budząc się kilka godzin później przez zadany przez księcia cios kolanem, zobaczyła Juliana uparcie siedzącego na podłodze. Pochylał się tuż przed rozpalonym piecykiem. Trzymał hełm, a światło ognia lśniło na gładkiej powierzchni metalu. Po wgnieceniu znajdującym się na nim do niedawna, teraz nie został ślad. Być może to dźwięk prostującego się surowca tak naprawdę ją obudził.

Cokolwiek to było, Wren naszło nagłe pragnienie, by do niego dołączyć. By zwinąć się obok chłopaka, wziąć go za okrytą rękawiczką rękę i błagać, by przyjął jej przeprosiny, nieważne, jak słabo wypadły. Jak niewystarczająco. Były wszystkim, co miała… a to i tak nie wystarczało.

Za drugim razem Wren ze snu wybudził huk.

Szare światło przesączało się przez szczeliny w podwójnych drzwiach. Odwróciła się i zobaczyła kucającego przy łóżku Juliana z palcem przyciśniętym do ust. Obok niej Leo otworzył oczy.

Z góry dobiegły kolejne silne uderzenia. Ktoś mocno pukał do drzwi Elsy.

Cholera.

Kroki kierujące się w stronę frontu domu sprawiły, że drewniana podłoga powyżej skrzypiała. Rozbrzmiał dźwięk odsuwanego zamka. Usłyszeli ciche głosy i stłumione słowa, chociaż Wren się wydawało, że wyraźnie wyłapała imię „Arthur”. Wścibski-z-niego-facet Arthur.

Zaklinacz przymknął oczy na sekundę, a ona wiedziała, że on również to usłyszał. Wciąż żadne z nich się nie poruszyło.

Więcej rozmów, a te stały się donośniejsze. Ludzie brzmieli jak podminowani. Potem wybuchł okrzyk złości, gdy ktoś w ciężkich butach zaczął tupać po podłodze – więcej niż jedna osoba. Teraz dało się słyszeć szereg głosów, a potem płacz małego dziecka wyrwanego ze snu.

– Pora ruszać – oznajmił Julian, wstając.

Odszedł od łóżka, wzrok miał skupiony na zamkniętych podwójnych drzwiach – stanowiących ich jedyną drogę ucieczki.

Wren i Leo się podnieśli, dołączając do niego.

– Możesz je wyłamać? – zapytała zaklinacza dziewczyna.

– Zamek jest stalowy – poinformował, zanim zrozumiał, o co jej chodziło.

Nie mówiła o jego magii, ale o żelaznej ręce. Spojrzał na nią, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu, wahając się.

– Jeśli to zrobię, DOWIEDZĄ SIĘ, że tu byliśmy.

– Ostatnia szansa, by coś zrobić – zauważyła, wskazując dom powyżej, skąd wciąż wybrzmiewały kroki. Przypomniała sobie trzypiętrowy budynek, ale przeszukiwanie każdego piętra nie zajmie zbyt wiele czasu. – I to teraz.

Gdy rozmawiali, Leo wspiął się po schodach, tak wysoko jak mógł, po czym kucnął przy ich szczycie, by wyjrzeć przez szczeliny między drzwiami. Nacisnął, a skrzydła drgnęły o centymetr, klamki dalej pozostawały przymocowane przez kłódkę, a ta wpadła przez powstałą szparę.

– Możesz go wygiąć? – zapytał książę, wskazując na odsunięty metal. – Pod takim kątem, żebym mógł dosięgnąć mechanizmu?

– Chyba tak – odpowiedział Julian, śpiesząc naprzód, by się przyjrzeć.

– I co zrobisz? – dociekała Wren.

Leo przewrócił się na plecy i zaczął majstrować przy pasku. Sprzączkę ozdabiał piękny filigran, ale na oczach zaklinaczki ściągnął dekorację, odrywając cienkie paski złota i kształtując je swoim dotykiem pospiesznymi, powtarzającymi się ruchami zmieniającymi ozdobną klamrę w parę cienkich blaszek.

Wytrychy.

Wren opadła szczęka, a gdy chłopak zauważył wyraz jej twarzy, uśmiechnął się przebiegle, dopracowując swoje dzieło.

– Jestem nie tylko przystojny, wiesz.

Pokręciła głową, wciąż w szoku.

– Zanotowałam.

Teraz, gdy był gotowy, Julian znów pchnął drzwi do góry normalną ręką, a tą żelazną ostrożnie pociągnął za zamek, z łatwością wyginając stal, aż mechanizm pojawił się w ich zasięgu.

Podczas gdy chłopaki pracowały, zaklinaczka krążyła po pomieszczeniu, usuwając wszelkie ślady ich obecności. Zaścieliła łóżko, zdmuchnęła latarenki i zabrała kosz jedzenia wraz z dzbanem, po czym stanęła niepewnie przed piecykiem.

Świecące, żarzące się węgielki nieco ostygły, ale nie dało się ukryć tego, że ktoś tu był.

Harmider na górze nadal trwał, Leo mamrotał do siebie, a klikanie podkreślało jego działania.

– Zostaw to. – Rozbrzmiał głos Juliana i chwilę zajęło Wren, nim się zorientowała, że mówił do niej.

– Aha! – zatriumfował Leo w momencie, gdy dźwięk tabunu butów osób biegnących po schodach powyżej zaczął z sekundy na sekundę stawać się coraz głośniejszy.

– Idź! – rozkazał Julian, gdy Leo odpiął zamek i z rozmachem otworzył drzwi na oścież.

Wren podała mu kosz i dzban, zabierając jedną z ich toreb podróżnych i podążyła za nim, wychodząc na szare cienie wczesnego poranka.

W tym czasie Julian ściągnął rękawiczkę i zagarnął garść żarzących się węgielków gołą ręką, zaciskając zęby, a drugą chwycił torbę – tę z jego zbroją – i ruszył za nimi.

W chwili gdy znalazł się na zewnątrz, Wren ostrożnie zamknęła drzwi i z powrotem umieściła zamek. Metal okazał się nieco wygięty, ale z pewnością przypiszą to jego wiekowi i niczemu poza tym.

Julian wrzucił garść węgli do dzbana z wodą, co wywołało syczenie, otrzepał dłoń i wskazał na pobliską szopę. Wspięli się na nią, i choć kiepska struktura trzęsła się i głośno trzeszczała, musieli dostać się na dach.

Gdy tylko Leo uniósł stopę nad krawędź, zza rogu sierocińca Elsy wyszli żołnierze przeszukujący zaułek. To tutejsza milicja, ubrana tak samo jak strażnicy obstawiający bramę zeszłej nocy – bez jednolitych mundurów czy insygniów. Wyróżniały ich jedynie opaski o głębokim niebieskim kolorze zawiązane wokół ich bicepsów.

Zajęło to chwilę, ale znaleźli piwniczkę i zażądali klucza.

Elsa została zmuszona otworzyć pomieszczenie, co zrobiła z lekką trwogą, aczkolwiek zauważyła wygięcie na zamku. Kontrolując wyraz twarzy, szarpnęła zamaszyście drzwi, by ukazać pustą komnatę poniżej.

Żołnierze wtargnęli w ciemność.

– Nic! – zawołał jeden z nich. – Jest pust… poczekaj…

Serce Wren zamarło. Żołnierz, który przemówił, ten noszący podwójną opaskę prawdopodobnie oznaczającą wyższą rangę wyłonił się z balansującym na ostrzu sztyletu pojedynczym kawałkiem węgla.

– Wciąż ciepły – powiedział do Elsy.

– Tak jak ci powiedziałam – odparła, jej cierpliwość widocznie się kończyła. – Czasami używam piwniczki, kiedy jesteśmy przepełnieni. Myślałam, że możemy jej potrzebować zeszłej nocy, więc zeszłam, żeby napalić w piecyku i…

– I dziwnym sposobem dziś rano ruszt jest zupełnie pusty.

Mimo jej starań twarz gospodyni drgnęła.

– Tak, ponieważ…

– Dosyć kłamstw, kobieto. Był tu, a my go dopadniemy. – Odwrócił się do części swoich żołnierzy. – Wy zostańcie tutaj i przeszukajcie okolicę. – Zmrużył oczy, patrząc na delikatnie świecący węgiel. – Nie mógł zajść daleko. Reszta ze mną.

– Cóż, to nasz znak – mruknął Leo, odrzucając na bok kosz z jedzeniem i wykrzywiając szyję tak, by znaleźć drogę po dachach.

Tak jak w Caston, cała trójka ślizgała się po dachówkach i przeskakiwała alejki, zatrzymując się co jakiś czas, by nasłuchiwać mijających ich kroków lub by uniknąć mieszkańców wychylających głowy przez okna, zaciekawionych zamieszaniem.

Kilka domów dalej ekscytacja przygasła, a ulice stały się spokojne i ciche, nie licząc mieszkańców wstających rano do pracy, a nie goniących za zdobyciem nagrody za poszukiwanych.

Trójka przyjaciół wyszła z powrotem na ulicę, kryjąc się w cieniach pomiędzy dwoma budynkami.

Julian zdawał się zdenerwowany. Na jego dłoni znów pojawiła się rękawica i mimo że Wren wiedziała, że jego ręka została stworzona głównie z żelaza, część ramienia pokrywało również ciało. Z pewnością poparzył skórę, metal prawdopodobnie wcale nie pomógł, przewodząc ciepło.

Na jego twarzy malował się ból. Z zaciśniętymi ustami mierzył wzrokiem główną ulicę z ich kryjówki.

– Jeśli będziemy poruszać się szybko, może uda nam się przedostać przez bramę, zanim całe miasto zostanie poinformowane o obławie – rzekł.

– Milicja strzeże bramy – zauważyła, marszcząc brwi. – Z pewnością nas szukają.

– Nie są typowymi stróżami miasta – odparł Julian. – Zatrudniają, kogo mogą, przez co rotacja jest wysoka. To oznacza, że nie są za bardzo lojalni wobec siebie nawzajem. Most Południowy ma dobrego dowódcę, ale ci mężczyźni, którzy pojawili się u Elsy, są prawdopodobnie z nocnej zmiany. Podejrzewam, że wolą zachować zapłatę Arthura… jak i pewnie nagrodę… dla siebie i nie dzielić się nią z dzienną zmianą.

– Nagroda podzielona na dziesięciu pozostaje dwa razy więcej warta niż nagroda podzielona na dwudziestu – stwierdził Leo, przytakując. – To dobrze. To działa na naszą korzyść. Spróbują powstrzymać nas przed opuszczeniem tej dzielnicy, ale poszukiwania nie zostaną rozciągnięte na całe miasto.

– Jeszcze – dodał Julian.

– Nawet jeśli dotrzemy do bramy – zaczęła Wren, rzucając sceptyczne spojrzenie Julianowi. – Nie wiem, jak stąd odejdziesz, nierozpoznany. W środku dnia. Twoje rysy są… charakterystyczne.

Z jakiegoś powodu zaklinacz wydawał się tym faktem oburzony.

– A twoje oczy zaklinaczki kości to NIE? – odwarknął.

– To nie moja twarz widniała na plakatach gończych! – odpowiedziała kąśliwie.

– Czy możecie oboje się ZAMKNĄĆ i pozwolić mi się zastanowić? – zwrócił im uwagę Leo, a wyraźna irytacja w jego głosie tak nie pasowała do charakteru chłopaka, że Wren i Julian faktycznie się zamknęli, tylko ze zdziwienia.

Dziewczyna nigdy nie widziała, by książę stracił nad sobą panowanie.

Przyciskał palce do skroni, podczas gdy spojrzeniem złotych oczu sunął po rozciągającej się przed nimi ulicy.

– Musimy dostać się do gospody – oznajmił.

– Gospody? – zażądała wyjaśnienia.

– Tam pracuje Arthur – zauważył Julian, wydając się równie skonfundowany, jak ona. – Co chcesz zrobić, porozmawiać z nim?

– Pobić go? – zaoferowała.

Zaklinacz żelaza przewrócił oczami, chociaż Wren mogłaby przysiąc, że z mniejszym zniesmaczeniem niż zwykle.

– Nie mam zamiaru konfrontować się z Arthurem – odparł cierpliwie Leo. – Jestem za to zainteresowany innymi gośćmi, szczególnie DUŻYMI GRUPAMI, mogącymi się pakować i wyruszać w tym momencie w drogę.

– Możemy schować się wśród nich. Może nawet przejść przez bramę? – podchwyciła Wren.

– Taki jest plan. – Książę poprawił ubrania, wygładził włosy i przykleił do twarzy czarujący uśmiech. – Rozmowy zostawcie mnie.

Trzymając się ciemnych alejek i unikając głównej drogi, ta nieliczna grupa zbliżała się coraz bardziej do gospody. Most Południowy budził się wokół nich do życia, co zapewniało większe tłumy, pośród których mogli się schować, nawet jeśli przez nie trudniej przychodziło dostrzec poszukujących ich żołnierzy.

Gdy dotarli do centrum miasteczka, w ich oczy rzuciła się gospoda – ale również inny, znacznie mniej przyjemny widok.

W okolicy znajdowało się więcej żołnierzy w jednolitych mundurach z kolczugami i przebłyskami czerwonej emalii.

Czerwona Gwardia.

To niewielki oddział, składający się z maksymalnie tuzina mundurowych, ale nie zjawili się sami. Wyglądało na to, że każdy członek lokalnej milicji także się stawił, wraz z tłumami mieszkańców na placu. Nie istniało przejście do gospody, do bramy… ani nigdzie.

Nie to, żeby mogli się ruszyć, nawet gdyby było.

Na środku coraz bardziej hałaśliwego tłumu stała schwytana Elsa, i gdy tylko Julian ją zobaczył – z Millie skuloną u jej boku – Wren wiedziała, że podjął już decyzję.

Nigdy nie pozwoliłby jej ucierpieć ze swojego powodu. Nigdy nie stałby z boku ani nie pozwoliłby komuś innemu płacić za swoją odmowę oddania się w ręce zbrojnych.

– Wy dwoje tu zostańcie – polecił, skupiając wzrok na ludziach przed nimi.

Elsa i Millie stały na środku jakiejś sceny używanej prawdopodobnie do ogłoszeń, możliwe, że również egzekucji. Tkwiły wciśnięte między kapitana, który przeszukał dom dziecka i dwóch członków Czerwonej Gwardii. Obok nich z pochyloną głową stał stary, zgarbiony mężczyzna, a Wren mogła tylko zakładać, że to Arthur.

– Kiedy mnie dostaną… – kontynuował Julian – …miasteczko się uspokoi. Zdołacie się stąd wydostać.

– Zabiją cię – stwierdziła zaklinaczka kości, łapiąc chłopaka za ramię.

Kiedy nie zwrócił na to uwagi, chwyciła go za dłoń. Wreszcie się odwrócił, by na nią spojrzeć, a potem zerknął w dół na ich złączone dłonie.

Mięśnie jego twarzy drgnęły, gdy zerknął przez ramię na Elsę i Millie.

– Nie mam wyboru.

– Tak, masz! – odparła Wren niemal histerycznym tonem. – Zostaniesz tu, z nami, i wymyślimy inny sposób.

– Nie ma innego sposobu. Jeśli tu zostanę, oni…

– Oni, CO? Z pewnością nie zrobią krzywdy kobiecie, która prowadzi sierociniec i jej podopiecznej! Tłum zwróciłby się przeciwko nim. Oni tylko… próbują ich nastraszyć.

Jakby na sygnał jeden z żołnierzy Czerwonej Gwardii stojących na scenie zaczął krzyczeć, żądając odpowiedzi. Elsa się wzdrygnęła, a Millie odwróciła twarz, chowają ją w spódnicy kobiety. Tłum zaczął mamrotać i poruszać się nerwowo, ale nikt nie wystąpił naprzód. Nikt tego nie powstrzymał.

– Proszę, nie rób tego – błagała zaklinaczka, widząc zrezygnowany wyraz oczu Juliana. Panika przeszyła jej płuca, utrudniając oddychanie. – Proszę.

– Przepraszam. Musisz pokonać swojego ojca beze mnie.

Nagle wypełniła ją fala gorącego gniewu.

– Pieprzyć mojego ojca! Ja nie… To nie… – paplała.

Jakby to o tym obecnie myślała! Teraz martwiła się, jak zachować głowę Juliana na jego barkach.

Ale już się od niej odwrócił, kierując do wyjścia z alejki.

Otworzyła usta, by się kłócić, kiedy zatrzymał ją chłód stali przyciśniętej do gardła. Obok Leo znajdował się w podobnej sytuacji.

Żołnierze, którzy ich trzymali, nosili proste zbroje wojska Żelaznej Cytadeli, ale ci stojący u wylotu alejki, blokujący Julianowi drogę, należeli do Czerwonej Gwardii. Zaklinacz żelaza się obrócił, a widząc, że Wren i Leo zostali już pochwyceni, zaklął.

– Idziesz z nami, lordzie zaklinaczu Julianie – oznajmił najbliżej stojący gwardzista. Uśmiechnął się, dodając: – Nie martw się, twoi przyjaciele też muszą nam towarzyszyć.