W cieniu dnia - Milena Wójtowicz - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

W cieniu dnia ebook i audiobook

Milena Wójtowicz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Po tej książce już nigdy nie spojrzysz na czosnek tak samo!

Nauka życia w świetle nocy już za Aśką. Pora na absurdalne przygody czające się na nienormatywnych w cieniu dnia.

Mysza nie ma łatwej egzystencji pośmiertnej. Czupakabra co rusz podrzuca jej osierocone wampiry, a te przejawiają wielki talent do wpadania w tarapaty. Albo na wilki.

Zazwyczaj stado przystojnych wilkołaków to pewny materiał na soczyste romantasy, w tym wypadku szykuje się jednak istny, choć arcyzabawny horror. Nie zabraknie w nim fruwających główek kapusty, niekonwencjonalnej terapii Piotra Strzeleckiego, pilnej interwencji Sabiny Piechoty, a nawet jegomości, którzy pogoniliby kota samemu Draculi.

A że Wefcia nagotuje wam do lektury masę pyszności, bo o inwentarz ludzki trzeba dbać, przygotujcie się na prawdziwą ucztę! Z dużą ilością sosu czosnkowego na ścianach i podłodze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 52 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kamil Pruban

Oceny
4,5 (24 oceny)
15
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aim7573

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowne.
00
Darqsx

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna rozrywka!
00
Sysolek

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Czytajmisia

Dobrze spędzony czas

4.5🌟
00



Mojemu Sabatowi – Anecie, Marcie i Magdzie. Dzięki wam moja historia wyszukiwania już nigdy nie będzie taka sama.

1

Po śmierci Aśka Myszkowska przestała być rannym ptaszkiem, a stała się pisklęciem nocy.

I był to stan dokładnie tak głupi, jak jego nazwa.

Nie błyszczała się, więc przynajmniej odpadł jej jeden powód obciachu, nie zwróciła się raptem w stronę mody gotyckiej, nie podniosły jej się kości policzkowe i nie zaczęła rozmawiać ze zwierzętami, chyba żeby liczyć czupakabry.

Egzystencję pośmiertną popkultura przereklamowała i zakłamała – w filmach i książkach za dużo w niej było obcisłych skórzanych ciuchów, nagich szyj i mrocznych zamczysk na uboczach, albo mrocznych dworów na amerykańskiej prowincji.

Tymczasem życie po życiu Joanny Myszkowskiej składało się ze znacznej liczby drogich suplementów, karty stałego klienta w trzech aptekach, rękawiczek, golfów i bluz z kapturem, notorycznego poczucia przegrzania, krwawej diety butelkowej i podróbki Wersalu postawionej pod Wrocławiem przez kultystów ze skłonnością do wpatrywania się w neony.

Jedynym, tfu, tfu, światłem jej egzystencji była Sabina Piechota, BHP, osoba z praktycznym podejściem do życia, śmierci, wampiryzmu, okultyzmu, wszystkiego.

Gdyby nie Sabina, Aśka miałaby teraz o wiele więcej problemów, a mniej wolności osobistej i wody w organizmie. I nie spędzałaby środowych wieczorów na mediacji z gniazdem z Pseudowersalu.

Doszła do wniosku, że przez te spotkania środy były absolutnie do kitu i mogła winić za to tylko siebie. Nie, wróć. Mogła, a wręcz powinna winić Fryderyka. Gdyby jej nie ugryzł, nie zrobił z niej wampira, a potem nie odstawiał cyrku niczym z marnej jakości telenoweli i nie próbował po partacku wykreować Joanny na nową Panią gniazda… to wiele rzeczy wyglądałoby inaczej, a nawet lepiej. Na przykład takie środowe wieczory: Mysza spędzałaby je w pracy albo w swoim pokoju, zakuwając do egzaminów, ewentualnie śpiąc. Tymczasem wsiadała razem z Pawłem i Wefcią, ściskającą niczym oręż reklamówkę z owiniętym w dwa ręczniki sosem czosnkowym w plastikowej butelce, do busika jadącego do Siechnic.

Na szczęście zmierzchało już i mimo że był maj, noce były jeszcze lekko chłodnawe – w sam raz dla unikających słońca i przegrzania nieumarłych.

– Myślisz, że mamy coś takiego jak runiczne ataki? – zapytał Paweł. Siedział skulony nad telefonem Aśki i czytał coś w skupieniu. Z przyczyn organizacyjno-finansowych mieli tylko jedną komórkę na ich troje, ale na szczęście przynajmniej Wefcia nie paliła się do korzystania z wynalazku.

– Mocno wątpię – stwierdziła Aśka. – Skąd w ogóle pytanie…?

– Szukam w necie, co jest o wampirach. I na przykład jak pokonać naturalnych wampirzych wrogów, wilkołaki. Jest masa wyników, ale takie mocno gamingowe… Atak runiczny, olej przeciw przeklętym, efekt trucizny… Niby dużo możliwości, ale wszystkie takie mało użytkowe, możliwe, że całkiem fikcyjne, i bardzo… ostateczne.

Mysza zajrzała mu przez ramię.

– Fakt – zgodziła się. – Ostateczność jest taka… ble.

Paweł i Wefcia pokiwali głowami. Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro są nieumarłymi wampirami, to powinni mieć trochę inną perspektywę na wieczność, ale gdzie tam. Wampiry też można wykończyć albo sprawić, że będą wiodły nędzną egzystencję przez całe wieki.

Albo od dziabnięcia jedną łodyżką czosnku posłać ich w sen niczym śpiącą królewnę ukłutą wrzecionem…

Fryderyka spacyfikowała Sabina. Wefcię i Pawła wyrwał całkiem niespodziewanie z nędznej egzystencji zaprzyjaźniony czupakabra. I zrzucił ich na głowę Aśce, która nawet jeszcze nie zdążyła się otrząsnąć z szoku bycia martwą.

Mysza najbardziej ze wszystkiego chciała żyć sobie normalnie, niezależnie od definicji tego życia. Przez chwilę miała wrażenie, że jej się udało. Wróciła do mieszkania, które dzieliła z ludzką współlokatorką, twardo ciągnęła studia, tfu, tfu, dzienne, zostawiała fortunę w aptece… I zupełnie bez własnego udziału stała się odpowiedzialna, życiowo i finansowo, za jeszcze dwie osoby!

Oszczędności Myszy topniały, a ze znalezieniem odpowiedniego zatrudnienia był problem. Być może przed wiekami wampiry na dzień dobry, a właściwie na dobranoc, dostawały zamek ze służbą w komplecie, dożywotni zapas świec i galopującą anemię oraz odwodnienie, ale Mysza, a dzięki niej także Paweł i Wefcia byli krwiopijcami nowoczesnymi, świadomymi własnych potrzeb, a do tego chcącymi żyć w społeczeństwie.

To wszystko brzmiało pięknie, póki do nieczłowieka nie dotarło, że życie w społeczeństwie wymagało przede wszystkim płacenia rachunków. Za mieszkanie, za gaz, za telefon, za suple w aptece, za ogromne ilości artykułów spożywczych, żeby Wefcia mogła wreszcie, po dwustu latach, realizować się kulinarnie… Bycie martwym okazało się szalenie drogie i ograniczające.

Z pracą niby powinno pójść prosto: potrzebowali zajęcia, w którym nie mieliby do czynienia z czosnkiem, srebrem i światłem słonecznym. Najchętniej pracowaliby w nocy.

Aśka wcześniej dorabiała w gastronomii – z restauracjami mogła się pożegnać, za duże szanse na kontakt z czosnkiem. Cukiernie i piekarnie miały irytujący zwyczaj prowadzenia sprzedaży w dzień. Aktualnie próbowała startować do klubów i pubów – z nadzieją, że trafi na taki, gdzie do piwa nie podają na przykład chipsów czosnkowych albo krążków cebulowych z czosnkowym sosem…

Paweł miał doświadczenie na produkcji i duże szanse je wykorzystać, ale też równie duże problemy z przekonaniem potencjalnych pracodawców, że będzie zachwycony, pracując tylko w nocy.

Oboje próbowali również startować na stanowiska nocnych stróżów, dozorców, i wszędzie, gdzie w grę wchodziła praca zdalna, najlepiej do wykonania w dowolnych godzinach. Chwilowo byli gotowi wziąć, co tylko się napatoczy, a wybrzydzać i szukać czegoś sensowniejszego będą później, bo potrzebowali kasy na wczoraj. Oszczędności Aśki znikały w błyskawicznym tempie, a cokolwiek Paweł zarobił w Niemczech – w imieniu ich gniazda zagarnął Fryderyk.

Na ochroniarzy nikt ich na razie nie chciał nająć, co Aśka uważała za oburzające. Może i była szczupłą młodą dziewczyną, a Paweł na pierwszy rzut oka przypominał cherubinka, który dorósł, zachowując loczki na głowie i niewinność w oczach jak u sarenki, ale oboje byli silni, sprawni i mieli zęby! Byliby świetni do pilnowania czegokolwiek: cieć, goryl i doberman w jednym!

Tymczasem rachunki czekały, termin kolejnej płatności za mieszkanie się zbliżał, a kasy ubywało. Najgorsze i najbardziej nieuzasadnione były należności z apki do zamawiania zakupów.

Aśka westchnęła. Sama płaciła, durna. Ale jak mogła nie… Oboje z Pawłem trzęśli się nad Wefcią, trochę dlatego, że do tej pory miała naprawdę denne życie, ale też ze względów bezpieczeństwa. Genowefa była trochę… nieprzewidywalna. Sympatyczna, przez lata uciśniona, bardziej zainteresowana dokarmianiem ludzi niż wysysaniem ich krwi, ale też całkowicie niestabilna. Żadne z nich nie powiedziało tego głośno, ale oboje woleli, żeby Wefcia traktowała współlokatorkę Aśki i sąsiadów jak zwierzątka domowe, które trzeba podtuczyć przed zimą, niż jako źródło pokarmu. A nikt nie wiedział, co by jej się w głowie poprzestawiało, gdyby znowu nie mogła gotować…

Aśkę przeszedł dreszcz. Nie miała pojęcia, z jakiego miejsca na skali poczytalności Wefcia startowała, ale na pewno dwieście lat z Fryderykiem i Cecylią jej dobrze na zdrowie psychiczne nie zrobiło. Gdyby Mysza nie uciekła z gniazda od razu… Otuliła się mocniej kurtką. Chociaż wampiry nie były specjalnie podatne na chłód, a majowe noce zrobiły się już ciepłe, to nagle poczuła zimno.

Gdyby została w gnieździe, gdyby Sabina Piechota nie wytłumaczyła jej, jak żyć bezpiecznie i higienicznie poza nim, gdyby Cecylia nie uparła się zlecić szkolenia na zewnątrz i nie spowodowała pojawienia się strzygi w gnieździe…

– Czekaj… – powiedziała nagle. – Czy ty mi kiedyś nie mówiłeś, że gniazdo ściągnęło Sabinę, bo się spiąłeś z wilkołakami?

Paweł poczerwieniał, delikatnie, bo przy wampirzej cerze trudno było o porządny rumieniec.

– No tak…

Mysza westchnęła. Wyglądało na to, że pośrednio zawdzięczała wolność właśnie wilkołakom. Może powinna im podziękować? Sorry, że sprawdzamy w necie, jak was wykończyć, nic osobistego, a tak przy okazji, dzięki, że ktoś z was miał zadrę z Pawłem, ale odczepcie się od mojej współlokatorki? A w ogóle to peace and love, żyj i daj nie żyć innym, niech każdy się trzyma swojej dzielni i luz? Tak przy okazji, nie słyszeliście o jakiejś ofercie pracy dla młodej, ambitnej, unikającej światła słonecznego i czosnku?

Westchnęła ciężko. No tak, jakby za mało działo się w jej życiu, pozostawała jeszcze tajemnica powiązań jej współlokatorki z wilkołakami… O ile w ogóle istniały. Klaudia raz o tym wspomniała, raz, w wyjątkowo niepokojący sposób, a potem się wyparła, twierdząc, że to była uwaga teoretyczna. Jakie życie, romantasy, Aśka, romantasy. Jakbyś miała czas na coś poza dramami w swoim życiu, to może byś się też zrelaksowała przy lekturze! W każdych innych okolicznościach Mysza popukałaby się w czoło i zlała temat, ale cóż… aktualnie była wampirem i doskonale wiedziała, że wilkołaki istnieją nie tylko na kartkach książek czy w serialach…

Paweł odchrząknął znacząco. Aśka podniosła głowę. Pozostałe dwa wampiry wpatrywały się w nią jak dwie zaniepokojone sowy.

– Wszystko okej? – zapytał Paweł. – Bo tak siedzisz i wzdychasz, i znowu wzdychasz, i wiesz…

Mysza wiedziała. Wampirom przypadkowe westchnięcia się nie zdarzały, zwykle miały na to za mało tlenu w płucach…

– Chyba nie – przyznała. – Zaczyna do mnie docierać, że za dużo tego. Wiesz, dorosłość, studia, nowe miasto, spoko, akurat się już w miarę zaaklimatyzowałam. Ale bycie martwą, ogarnianie tego, żeby być sprawnym trupem, rachunki, zaraz mam egzaminy, teraz jeszcze jedziemy się dogadywać…

Urwała. Ostatni punkt na liście to byli właśnie oni dwoje, Paweł i Wefcia. Jej mikrogniazdo, pseudorodzina, którą podrzucił jej na próg Edek czupakabra. Jak już ich przytargał, to zostali, szczęśliwsi niż w pałacu w Siechnicach. Wolność i szczęście mieli, można powiedzieć, za free, a za wszystko inne płaciła karta debetowa Aśki. Paweł przynajmniej próbował znaleźć pracę, a Wefcia… cóż, dziewiętnastowieczne panny służące bez PESEL-u, za to z głodem krwi nie przystawały do współczesnych realiów. A co najgorsze, oboje faktycznie zachowywali się, jakby byli częścią jej gniazda, jakby rządziła, decydowała, oczekiwała… I okej, robiła to wszystko, ale dlatego, że miała z nich wszystkich najwięcej motywacji, żeby przetrwać z dala od Fryderyka i Cecylii, i największą wiedzę, jak to zrobić. Tyle że zaczynało ją to coraz bardziej uwierać.

A odesłanie ich z powrotem do Siechnic nie wchodziło w grę. Tego się po prostu nieludziom nie robiło.

A skoro już o Siechnicach mowa…

Bus stanął i wysiedli na przystanku przy stacji benzynowej. Mimo późnej godziny okolica była bardzo dobrze oświetlona: stacja, centrum handlowe, droga krajowa, bloki po drugiej stronie ulicy… No i szklarnie, główny powód, dla którego zmuszone do życia w mroku wampiry zdecydowały się tu zamieszkać.

Łuna bijąca ze szklarni ostatnio trochę przygasła, ponoć na skutek skarg mieszkańców. Wampiry na pewno się nie skarżyły, ale też siechnickie gniazdo na pewno nie wpadłoby na to, żeby choć pójść na jakieś zebranie albo zacząć kampanię w necie w obronie nadmiernej sztucznej jasności…

Aśka musiała przyznać, że sam pomysł zamieszkania w takim miejscu okazał się genialny. Nawet wybudowanie tej straszliwej harhary, podróbki Wersalu, mogło mieć sens. Można było wynajmować pokoje innym dzieciom nocy, na stałe albo w formie hotelowej… Na pewno byłby na to popyt, chociaż dotarcie do klientów to pewien problem. Ale jakby się wieść rozeszła…

Mysza otrząsnęła się z rozmyślań. Zdecydowanie lepiej wychodziło jej nakręcanie się na to, czy Klaudia zadaje się z wilkołakami, niż rozmyślanie o cudzych finansach. I było mniej przygnębiające.

Dobrze, że przynajmniej za mediację nie płacili. Nie była pewna, czy sesje grupowe dla wszystkich powiązanych z siechnickim gniazdem finansuje Cecylia, czy to jakiś projekt charytatywny psychologa Piotra Strzeleckiego, ale uznała, że lepiej nie pytać.

Nie była zresztą pewna, po co na te sesje przychodzi. Jasne, na pewno potrzebowała terapii, i to jeszcze za życia, a co dopiero po zmianie warunków. Wszyscy potrzebowali terapii. Ale możliwości czasowe, osobowe i być może finansowe miała takie, że musiała zadowolić się grupowymi spotkaniami w gronie wampirów z gniazda, z którego uciekła…

Cel spotkań był zresztą szczytny: wszystkim zalecono się nieagresywnie dogadać, tak żeby mogli jakoś funkcjonować w tym samym województwie, żeby nie powtarzały się akcje z przemocą, porwaniami i mordobiciami i żeby legendarna łowczyni, pani Ludmiła, nie musiała interweniować.

Mysza nigdy pani Ludmiły nie spotkała, ale nasłuchała się o niej wystarczająco, żeby tego nie żałować.

Z przystanku wszyscy troje przeszli na tyły szklarni, gdzie wampiry wybudowały swoją siedzibę, idealną, tyle że odpowiednio pomniejszoną kopię Wersalu. Aśka za każdym razem, gdy ten budynek widziała, czuła zażenowanie. Niby nie miała z powstaniem pałacu nic wspólnego, ale jako wampir, mieszkanka województwa, ktoś, kto prawie tam zamieszkał, ktoś, kto co tydzień wracał tam na spotkanie… Aż ją wzdrygało na myśl, że ktoś znajomy mógłby ją zobaczyć. Na szczęście pojawiała się w tym miejscu tylko w nocy, co prawda nie całkiem ciemnej, bo światła szklarni robiły swoje, ale w porze, kiedy większość ludzi szykowała się do snu.

Tak jak co tydzień, Mysza zawahała się przy bramie. Za każdym razem jej się wydawało, że powinna w uprzejmości zadzwonić, może zapukać, biorąc pod uwagę, że dzwonka nie było… Wefcia, która spędziła w pałacu najwięcej czasu, nie miała takich rozkmin. Swoje lęki uzewnętrzniała w sposób aktywny – na każde spotkanie zabierała zapas sosu czosnkowego i odmawiała rozstania się z nim. Jerzy i Mateusz z gniazda siechnickiego początkowo próbowali protestować, twierdząc, że Genowefa wytwarza tym wrogą atmosferę i uaktywnia im traumy, ale Aśka ich zgasiła, przypominając, że kto jak kto, ale to oni pierwsi wytworzyli ową atmosferę, próbując uwięzić ją i Pawła. Jakby się nie pchali wrogo z łapami, to nikt by ich nie potraktował sosem czosnkowym i halo, nie byłoby traumy.

Ku zdziwieniu Myszy Strzelecki ją poparł. Wygłosił im długą przemowę na temat kompromisów etycznych, na jakie wszyscy musieli iść, bo niestety, współczesna psychologia nie była przygotowana na wyzwania, jakie niosły ze sobą terapia i mediacja nienormatywnych. Przede wszystkim dostępny był tylko jeden psycholog, co z jakichś powodów uznawano za niewłaściwe, poza tym definicja bezpiecznej przestrzeni wymagała elastycznego podejścia – z uwzględnieniem tego, kto miał zęby, kto pazury i kto kogo w jakich okolicznościach pogryzł czy poharatał…

Aśka przestała go słuchać po tym, jak po raz piąty chyba zaczął nawijać o etyce. Serio, po co się nad tym rozwodzić, i tak mogli albo nie robić nic, albo siadać w kółku i próbować – nomen omen – rozgryźć problemy. Wszyscy poza Genowefą. Wefcia nie miała prawie żadnych problemów, przynajmniej odkąd mogła gotować i karmić dyżurnego człowieka, czyli Klaudię.

Albo może miała, ale nie potrafiła o nich rozmawiać? Dziewiętnastowieczne panny służące nie przywykły do wyrażania własnego zdania…

Piotr z dużym zapałem i cierpliwością wyjaśniał im wszystkim, o co chodzi, dlaczego się spotykają i czym w ogóle jest mediacja, ale czy Wefcia załapała…? Czy przychodziła tylko dlatego, że jej gniazdo to robiło?

Myszę z rozmyślań wyrwała sama Genowefa, która pchnęła energicznie jedno ze skrzydeł bramy i weszła do środka. Aśka i Paweł poszli za nią.

Wefcia bez wahania przeszła przez szeroki podjazd aż do ogromnych dwuskrzydłowych drzwi. Je też od razu otworzyła. W środku nikt na nich nie czekał – pozostałe wampiry zwykle trzymały dystans, może żywiły urazę, może obawiały się, że jak podpadną, to Aśka i Paweł spuszczą im manto cudzymi rękami… Na pewno był to temat do omówienia na którymś spotkaniu, ale szczerze, Mysza wcale się do tego nie paliła…

Genowefę zastopowało w drzwiach do dużej sali, w której odbywały się sesje, i Aśka prawie na nią wpadła.

– Wefciu…?

Nie musiała pytać, o co chodzi, bo sama to zobaczyła i aż ją zatchnęło.

Spotykali się na mediacji w ogromnym, pustym pomieszczeniu z wielkimi oknami wychodzącymi na szklarnię. Przez szyby wpadało jaskrawe pomarańczowe światło, wypełniając całą salę nienaturalnym blaskiem. Krzesła jak zwykle stały ustawione w krąg, ale tym razem pomiędzy nimi było coś jeszcze… Mysza w pierwszej chwili myślała, że to gablota wystawowa, może jakiś kolejny gadżet terapeutyczny, ale kiedy podeszła bliżej i dotarło do niej, co widzi, wryło ją w podłogę.

– Co to jest? – zapytała, chociaż doskonale znała odpowiedź.

– A niech mnie – jęknął za jej plecami Paweł. – Fryderyk!

Gablota nie była gablotą, tylko przezroczystą skrzynią, a raczej trumną. W środku, na starym kocu w kratę, leżał Fryderyk, wciąż nieprzytomny i dochodzący do siebie po tym, jak Sabina potraktowała go łodygą czosnku… a także solidną dawką przemocy. Nie wyglądał, jakby spał – był trupio blady i roztaczał aurę zakładu pogrzebowego. Światło wpadające z zewnątrz nie pomagało – umarlakom nie do twarzy było w pomarańczowo-różowawym blasku.

Położone na trumience lilie pasowały do klimatu, naklejki-serduszka z logo pobliskiej stacji benzynowej trochę mniej.

– Nie – powiedziała stanowczo Mysza.

– Tak, to Fryderyk! Ja pitolę, będziemy robić terapię z trupem w trumnie?

– Wszyscy jesteśmy trupami – przypomniała mu Aśka. – Ale mnie nie o to chodzi. Połowa tej całej mediacji to nawijanie o tym, że jesteśmy w bezpiecznej przestrzeni i możemy wylać z siebie żal na to, jak nam ten jełop zmarnował życie… Wróć, odebrał życie, a potem zmarnował pośmiertność… Nie zamierzam się uzewnętrzniać nad gablotką z tym dupkiem. Ani debatować nad tym, jak możemy konstruktywnie przepracować wydarzenia i zamknąć ten rozdział, patrząc na jego martwą, wkurzającą mordę. To jest ta kropla od czary, ziarnko grochu, o jeden most za daleko… Kumasz? Mam za dużo problemów w życiu i prawie wszystkie dlatego, że ten gość zmienił mnie w wampira!

– Możesz mu to terapeutycznie wykrzyczeć w pleksi…? – rzucił niepewnie Paweł.

– Terapeutycznie to bym tu znowu sprowadziła Sabinę z łodyżką czosnku…

Próba opuszczenia gniazda przez Aśkę skończyła się konfrontacją, szybką i brutalną, między strzygą i wampirem. Mysza nie miała złudzeń; gdyby nie pomoc Sabiny i jej przyjaciół, ona i Paweł jeszcze długo siedzieliby zamknięci w głębi gniazda, bez szans na wolność, wybór własnej drogi, studia… wszystko.

Ale tak samo jak Sabinę postrzegała jako zębaty pozytyw, sojuszniczkę i nadzieję na lepsze jutro, tak Fryderyk kojarzył jej się jednoznacznie: picuś, amant niewydarzony, manipulant z koziego zadka i źródło wszystkich aktualnych problemów jej życia.

– Och… – rozległo się za jej plecami.

W drzwiach stał ich mediator, Piotr Strzelecki.

Też nie był człowiekiem, chociaż żadne z wampirów nie wiedziało, jaka to istota. Żadne też nie dopytywało – jedną z pierwszych lekcji, które opanowywali nieludzie, czy ci z urodzenia, czy ci odmienieni za życia lub po śmierci, była dyskrecja.

Strzelecki jak zwykle wyglądał nienagannie przyjaźnie. Nosił jasne garnitury, koszule w delikatnych kolorach, ciemnoblond włosy miał starannie zaczesane, a na przystojnej twarzy wyraz uprzejmego, pełnego akceptacji zainteresowania.

Teraz też, mimo zaskoczenia, zaraz się opanował i rozejrzał po sali. Oprócz niego, trójki wrocławskich wampirów i Fryderyka w pleksiglasie, w pomieszczeniu były tylko puste krzesła.

– To tak na serio…? – zapytał Strzeleckiego Paweł.

Piotr westchnął.

– Obawiam się, że nie wiedziałem o zmianach w składzie naszej grupy… – zaczął delikatnie. – Mam wrażenie, że powinniśmy wrócić do tego, o czym rozmawialiśmy na pierwszym spotkaniu, i ponownie omówić postanowienia kontraktu, który sobie wypracowaliśmy…

– Po co? – prychnęła Mysza. – To jest nasze które spotkanie? Czwarte? Piąte? Wampir nie rozwielitka, zwoje mózgowe do pamiętania ma. Nikomu się tu przypadkiem nie zatarło, że wszystkie zmiany w składzie grupy wymagają wcześniejszych uzgodnień!

Ostatnie słowa wywarczała w stronę Cecylii wchodzącej godnym krokiem do sali.

Pani gniazda prezentowała jak zwykle stylizację na dziewiętnastowieczną suchotniczkę. Czarna suknia sięgająca ziemi, zabudowana aż pod brodę i ukrywająca nadgarstki, tylko podkreślała śmiertelną bladość wampirzycy – jej twarz i dłonie przypominały świeżo gipsowaną ścianę, a jasnoblond włosy i niebieskie oczy były wyblakłe i zmatowiałe. Jej orszak, określany przez Aśkę w myślach mianem przydupasów królowej, prezentował się o wiele lepiej – nawet swetry w stylu lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, które upodobał sobie Tomasz (a biorąc pod uwagę, że wtedy mniej więcej zmarł, mogły to być jego własne, oryginalne swetry z lat osiemdziesiątych), aktualnie wpisywały się w trendy i modę. Tak samo zresztą jak bezkształtna spódnica i bluzka Anieli, konsekwentnie niewpadająca w oko odzież Jerzego czy uniwersalne czarne spodnie i biała koszula Mateusza, który najwyraźniej wciąż próbował naśladować Fryderyka.

Siechnickie wampiry jak na komendę zajęły krzesła w kręgu, sygnalizując gotowość do rozmów. Wrocławskie nie poszły w ich ślady. Wefcia wciąż czaiła się przy drzwiach, jakby kryjąc się przed Fryderykiem. Paweł oglądał trumienkę z pełną odrazy fascynacją. A Aśka skrzyżowała ramiona na piersiach i spojrzała pani gniazda butnie w twarz.

Cecylia próbowała wygrać ten pojedynek, ale nie miała szans. Dziewiętnastowieczne szlachcianki nie mogły się mierzyć z niezłomnością współczesnych studentek. Pani gniazda pewnie całe życie wbijano do głowy, że ma skromnie spuszczać wzrok i się rumienić, Aśka za to niemal od przedszkola brała udział w wyzwaniach na niemruganie i wygrywała.

– To co, kolega robi wyjazd do piwnicy, czy gdzie go tam magazynujecie…? – zaproponowała Mysza.

Piotr odchrząknął.

– Chociaż nie zgadzam się z formą wypowiedzi, to zgadzam się, że… miejsce spoczynku pana Fryderyka, wraz z nim w środku oczywiście, powinno być tam, gdzie poprzednio, i wtedy będziemy mogli wszyscy spokojnie porozmawiać o tej sytuacji i…

– Nie! – Cecylia tupnęła nogą. – Tu jest miejsce dla Frederika. Tu, w świetle nocy, wśród nas. Frederik powinien brać udział w naszych rozmowach! One go dotyczą!

Mówiła, właściwie niemal darła się histerycznie, a w oczach miała, zdaniem Aśki, obłęd. Cóż, Mysza cały czas uważała, że bytność w tym wampirzym kulcie nikomu na dłuższą metę dobrze na głowę nie zrobi…

– Na razie to w niczym aktywnego udziału raczej nie weźmie… – Paweł uległ upiornej ciekawości i zapukał w pleksi. Najpierw ostrożnie i gotów w każdej chwili odskoczyć, gdyby na przykład Fryderyk otworzył oczy, potem, kiedy nic się nie stało i wampir dalej leżał nieruchomo, energiczniej. – Nie kontaktuje…

– Sabina szacuje, że będzie do siebie dochodził co najmniej kilka miesięcy… – wyjaśnił mu Piotr. – Na razie jakikolwiek jego udział w naszej mediacji jest czysto teoretyczny i apeluję, żebyśmy zachowali spokój i niepotrzebnie nie zaogniali sytuacji…

– Szacuje na podstawie czego? – zainteresowała się Aśka. Ewentualna data powrotu Fryderyka do bardziej aktywnego nieżycia wyjątkowo ją interesowała. Gość był źródłem jej wszystkich problemów i serio rozważała, czy nie zaczaić się gdzieś na niego z kołkiem… Albo zapasem sosu czosnkowego.

Wystarczył jej rzut oka na cierpiętniczy wyraz twarzy Piotra i już znała odpowiedź. Sabina Piechota połowę swojej wiedzy opierała na serialach, grach, filmach, książkach, komiksach… Słowem, na całej popkulturze, słusznie argumentując, że próżno szukać w źródłach naukowych sprawdzonych informacji choćby o ryzyku pożyciowym wampira. Zestawiała to z wynikami ankiet, opisami z ksiąg łowców zajmujących się polowaniem na potwory i kto wie z czym jeszcze… Ale o dziwo potrafiła z tego całego galimatiasu wyciągnąć naprawdę konkretne instrukcje i porady, choćby jak przeżyć, będąc martwym… Mysza była tego nieżywym dowodem. Najmłodsza stażem, ale z całego gniazda radziła sobie najlepiej. Nie miała złudzeń, że duża w tym była zasługa szkolenia u Sabiny. Nikt jej po przebudzeniu nie nawijał o tym, że jest dzieckiem nocy, powinna nosić czarny atłas i gotycki makijaż, dostała natomiast konkretny wykład o roli filtrów przeciwsłonecznych, suplementów i nawodnienia w egzystencji wampira.

– A quasi-źródła podają jakieś konkretne terminy…? – dopytała na wszelki wypadek.

Strzelecki pokręcił głową.

– Nie. Sabina chciała przyjechać na pomiary… Oględziny… No zobaczyć, jak on się regeneruje, ale pani Cecylia nie wyraziła zgody…

– Ona go zabiła! – Pani gniazda rozszlochała się jak na komendę. – A teraz chce tu przyjść jak taka… taka… żmija! I triumfować!

Piotr westchnął ciężko.

– Jak mówiłem na naszym pierwszym spotkaniu, sytuacja jest etycznie problematyczna. Ze względu na nasze zaangażowanie w wydarzenia, które zaszły między wami, ja nie powinienem prowadzić mediacji, a niechęć części z was do Sabiny jest całkowicie zrozumiała, uzasadniona i nawet, powiedziałbym, zdrowa psychologicznie. Rzecz w tym, że nie ma innej opcji. O ile mi wiadomo, nie ma żadnego innego psychologa zajmującego się wsparciem osób nienormatywnych, a Sabina jest jedyną specjalistką od bezpieczeństwa i higieny pracy, życia i życia po śmierci. Jeśli chcemy wypracować wspólnie kompromis między gniazdami na drodze mediacji, to…

– Tylko jeśli chcemy – powiedziała nagle Aśka.

Uwaga wszystkich zgromadzonych natychmiast skupiła się na niej.

– Tylko jeśli chcemy – powtórzyła. – To jeśli jest kluczowe, przynajmniej dla mnie. Nie ma szans, żebym brała udział w mediacji, facylitacji, negocjacji, czy jak to nazwiemy, w towarzystwie zwłok gościa, który mnie w to wszystko wpakował. I żeby było jasne, nie ma znaczenia, jak bardzo aktywne są to zwłoki. Przymusowa konfrontacja ofiary ze sprawcą to chyba przesada, nawet biorąc pod uwagę, że kwestie etyczne zawieszamy na gwoździu w wychodku… Więc sorry, ale jeśli chodzi o mnie, to pas. – Spojrzała na Piotra, który jak zwykle miał profesjonalnie zatroskany wyraz twarzy. – Dzięki za mediacje, ale nic z nich nie będzie. Wracam do Wrocławia.

Odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

Mateusz poderwał się ze swojego krzesła, przewracając je.

– Nie możesz tak po prostu odwrócić się od pani i odejść!

Aśka była zdania, że owszem, może. A do tego przez ostatnie tygodnie starała się zadbać o to, żeby być najzdrowszą i najsprawniejszą wersją wampirzej siebie, jaką mogła. Zżerała te drogie suple, piła wodę i testowała swoje możliwości funkcjonowania w świetle… właściwie to w cieniu dnia. Nie wiedziała, czy to wystarczy, by stawić czoła siechnickim wampirom – starszym, silniejszym od niej, ale odwodnionym i z zaawansowaną awitaminozą. Cóż, wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała to sprawdzić… Równie dobrze mogło to być wcześniej, w warunkach kontrolowanych, w obecności Piotra, który prawdopodobnie mógł zapanować nad nimi wszystkimi… a potem mieć z tego powodu dyskomfort moralny i przepraszać.

Napięła mięśnie i przygotowała się do walki. Zanim Strzelecki ich spacyfikuje, musiała wyczuć przeciwnika i przekonać się, czy faktycznie coś się zmieniło od ostatniego starcia…

Za jej plecami rozległ się przeciągły dźwięk, przypominający trochę siorbanie, a trochę puszczanie gazów. Na twarzy Mateusza, patrzącego na coś za plecami Myszy, odmalował się wyraz absolutnej zgrozy. Zaraz potem do nozdrzy Aśki dotarł zapach… wróć, smród! …czosnku i oczy jej zaczęły łzawić. Całkiem ją to wytrąciło z bojowych zamiarów, zwłaszcza że jedyną osobą, która twardo uzbrajała się w czosnek w postaci sosu, była Wefcia.

Mysza odwróciła się i podobnie jak Mateusz zastygła z rozdziawionymi z zaskoczenia ustami. Wszyscy zresztą trwali jak zamurowani, wpatrując się w Genowefę, która z wyrazem zacięcia na twarzy systematycznie pokrywała cały przód trumny Fryderyka sosem czosnkowym. Jechała rządek za rządkiem, zaczynając od głowy.

Do tej pory na spotkaniach Wefcia prezentowała albo podejrzliwość i nieufność wobec miejscowych, albo radość i pogodę ducha wynikające z możliwości rozwijania swojej pasji i karmienia ludzi. Pełne zacięcia i satysfakcji okrucieństwo pokazała po raz pierwszy.

Aśce przemknęło przez myśl, że ciekawe, na ile wystarczy tego sosu, ale nie było jej dane się przekonać, bo pełną grozy ciszę przerwał Paweł.

– To pleksi to szczelne jest? – zapytał niewinnie.

Cecylia wydała z siebie ni to jęk, ni to pisk i poderwała się, a za nią siechnickie wampiry. Paweł wykazał się rozsądkiem i refleksem, złapał Wefcię za ramię i odciągnął ją od trumienki, nad którą zaczęło odbywać się coś pomiędzy zebraniem waniek-wstaniek a tańcem plemiennym. Wampiry rzucały się ku trumnie, ratować śpiącego przywódcę, a potem odskakiwały, sycząc z bólu po zbyt bliskim kontakcie z substancją dla nich szkodliwą. Nie poddawały się jednak i próbowały dalej.

– Mam w samochodzie rękawiczki! I maski ochronne! – odezwał się Piotr, przekrzykując histeryzującą Cecylię. – Zaraz przyniosę!

Szybkim krokiem ruszył do wyjścia z pałacu; po drodze stanowczo zagarnął Genowefę, wciąż ściskającą butlę z sosem czosnkowym. Skinieniem głowy dał znak Aśce i Pawłowi, żeby też do nich dołączyli.

Kiedy już wszyscy byli na zewnątrz, na schodach przed pałacem, odwrócił się do Wefci, sprawnie odebrał jej sos czosnkowy, przekazał go Pawłowi i ujął dłonie wampirzycy w swoje.

– Genowefo, bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się uzewnętrznić swoje emocje – powiedział, patrząc jej głęboko w oczy. Pomarańczowy blask bijący ze szklarni sprawiał, że wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle, i Wefcia zapatrzyła się na niego tak, że prawdopodobnie umknęła jej treść wypowiedzi. – Proszę cię jednak, żebyś w przyszłości starała się nie uciekać do zachowań przemocowych podczas mediacji. To bardzo… utrudnia.

– Oni zaczęli – wtrąciła się Aśka, która wyrobiła sobie ostatnio odporność na nieludzkich przystojniaków. – Wyciąganie trumny z Fryderykiem to było pogwałcenie zasad.

– Było – zgodził się Strzelecki. – Dlatego teraz się stąd zmyjecie w tempie szybkim i mediacje są zawieszone do odwołania. Jeśli dojdzie do konfrontacji siłowej… Rozróby, bijatyki – dodał, widząc niezrozumienie Wefci. – Jeśli zaczniecie się bić, to niestety, ale będę musiał wezwać kogoś, żeby to ogarnął, a pani Ludmiła i moja matka są właśnie na nocnym rejsie we Wrocławiu i nie macie pojęcia, jak bardzo nie chcę w ogóle myśleć o tym, że są na randce, a co dopiero do nich dzwonić i ją im psuć.

– Twoja matka i ta… łowczyni… randkują? – upewnił się Paweł.

– Nie randkują. To znaczy w tej chwili tak, bo Żaneta podpuściła Sabinę, żeby im zrobiła prezent… Długa historia, nieważne. – Machnął ręką. – Są partnerkami życiowymi. Aktualnie na rejsie. Przestańcie się czepiać szczegółów i znikajcie, zanim tamci przestaną się parzyć czosnkiem.

– Łowczyni to twoja macocha? – Myszę aż dreszcz przeszedł, chociaż aż tak zimno nie było. – To nie jest szczegół! Serio? Ty jesteś nienormatywny, a twoja macocha poluje na takich jak my? Jak to w ogóle działa? To jest nowy poziom królewny Śnieżki i wszelkich Kopciuszków tego świata…

– Nie poluje już od lat – podkreślił Strzelecki. – Aktualnie robi za… siły policyjne i tylko jak jest potrzeba. Poza tym, to jest partnerka życiowa mojej matki. Często błędnie zakładamy, że nasze powiązania z jedną osobą od razu określają, jaką rolę pełnimy wobec innych osób w jej życiu. Nie mam macochy. Moja matka ma partnerkę.

Aśka uniosła brwi. To był galimatias na poziomie co najmniej telenoweli uwielbianych przez jej babcię. Brakowało tylko wyrazistej mimiki, zastygającej na twarzy bohaterów na czas bardzo długiego zbliżenia kamery, do tego dramatycznego podkładu muzycznego oraz co najmniej dwudziestu osób o różnych stopniach pokrewieństwa, podobieństwa i bogactwa.

– A złe siostry Kopciuszka masz? Albo złych braci? – dopytywał z niezdrową fascynacją Paweł.

Piotr westchnął ciężko.

– Nie. Ludmiła nie ma dzieci. Ma bratanka. Spoko gość, chodziliśmy razem do szkoły. Sabina robi BHP w jego firmie. Biorę rękawiczki i maski, a wy serio, znikajcie stąd, zanim przerzucą się z ratowania Fryderyka na próby jego pomszczenia.

Zostawił ich, podszedł do zaparkowanego przed wejściem auta i otworzył bagażnik. Wefcia skorzystała z okazji, że Paweł wciąż był oszołomiony rewelacjami i zabrała mu butlę z sosem, a potem, chichocząc diabolicznie, zaczęła rysować nim linię wzdłuż progu drzwi.

– Faktycznie, spadajmy – mruknęła Mysza, ujmując starszą wampirzycę pod ramię. Paweł oderwał się od kontemplowania powiązań rodzinnych Piotra, zorientował się, co zrobiła Genowefa, i złapał ją z drugiej strony. Razem wyciągnęli Wefcię za bramę i zatrzymali się na ulicy, na szczęście o tej porze całkiem pustej.

– Przystanek czy pola? – zapytał półgębkiem Paweł, może w nadziei, że pozostałe wampiry są zbyt daleko i ich nie usłyszą.

Aśka ruchem głowy wskazała na pola. Przystanek był bez sensu, za rzadko coś jeździło, a oni musieli się ewakuować biegusiem. Noc była jeszcze młoda, niebo rozgwieżdżone, pola puste, a tym razem Mysza wiedziała, w którą stronę biec na Wrocław.

W cieniu dnia

Copyright © Milena Wójtowicz, 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Magdalena Świerczek-Gryboś

Korekta – Kornelia Dąbrowska, Julia Młodzińska

Opracowanie typograficzne i skład – Kasia Kotynia

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracja na okładce – Agnieszka Dąbrowiecka

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN epub: 9788383309484

ISBN mobi: 9788383309477

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga

E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl

Spis treści

Strony tytułowe

Dedykacja

1

Strona redakcyjna

Reklama

Punkty orientacyjne