Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Ustabilizowane życie Mai zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy dostaje pierwszy anonim. Uruchamia on serię niespodziewanych zdarzeń, a kiedy gra się kończy, już nic nie jest takie samo. Całkowitej zmianie ulega też życie Eweliny, kiedy pewnego lata dla zabawy podpala wrak samochodu po wyjściu z dyskoteki. Jest jeszcze coś, co łączy Maję i Ewelinę – tajemnica sprzed kilkudziesięciu lat. Gdy jedna z kobiet ją pozna, z uporem będzie dążyć do konfrontacji z tą drugą.
Wystarczy jedna niewłaściwa decyzja, żeby doświadczyć na własnej skórze, że niektórym tragediom trudno jest zapobiec, a czasu nie da się cofnąć. Cienka jest granica między niebem a piekłem. Co się stanie, gdy zostanie przekroczona?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 386
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Aneta PalkaCopyright © 2025 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Źródło obrazu: pisan thailand (stock.adobe.com)
Skład i łamanie: Michał Bogdański
Redakcja i korekta: Katarzyna Pastuszka
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrtybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: [email protected]
Wydanie I
Radom 2025
ISBN 978-83-68261-75-2
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Dla Mamy,
która nauczyła mnie kochać słowa,
zanim jeszcze nauczyłam się je pisać.
I choć nie ma Jej dziś przy mnie, wierzę,
że z dumą spogląda na mnie z góry...
Mówili, że w niebie jest pięknie. Nikt nie powiedział, że niebo jest nudne, przesłodzone. Chcąc zachować równowagę, sięgamy po gorycz, która daje nadzieję na wyrwanie się z rutyny, wyzwala pokłady wolności, minimalizuje nieprzyjemny, mdlący smak. Wtedy wkraczamy w głąb prawdziwej ludzkiej natury – dla niej konwenanse są jedynie przeszkodą do ujawniania pierwotnych instynktów – czegoś, co stanowi nieodzowny element człowieczeństwa. Niebo, w zamian za spokój i poczucie bezpieczeństwa, stawia przyciągającą niczym magnes barierę, której przekroczenie powoduje, że ten obiecany spokój zostaje zakłócony przez nieujarzmiony hamletyzm.
Cienka jest granica między niebem a piekłem. Dlaczego więc gorycz przenika do słodkości z taką łatwością? Dlaczego nie da się jej przełamać? Dlaczego nie istnieje nic pomiędzy...?
Pracę zaczynam o siódmej trzydzieści. Jeżeli za moment nie wyjdę z domu, nie zdążę. Spoglądam w lustro, wyjmuję parę kosmyków z koka luźno upiętego na środku głowy, pociągam usta delikatnym błyszczykiem i jestem gotowa.
– Mamuś! Mamuś! Zobacz! – Radosny głos Adama niesie się po całym domu.
Mój trzyletni syn, tupiąc po podłodze bosymi stópkami, zmierza z pokoju dziecięcego do sypialni. W ręce trzyma arkusz papieru, na którym widnieje duża żółta plama. Jego twarz i dłonie są brudne od akwareli.
– Piękne słonko, synku – chwalę dzieło mojego dziecka. – Ale chodź już. Musimy umyć rączki i buzię. Jeżeli spóźnisz się do przedszkola, pani Lidia będzie zawiedziona.
Usta Adama układają się w podkówkę.
– Ale przecież ty się nie spóźnisz, prawda? – dodaję, uśmiechając się pokrzepiająco. – Raz, dwa, trzy, kto w łazience będzie pierwszy?
Wysoki biurowiec wznosi się nad ziemią niczym strażnik nad swoim terytorium. Góruje nad innymi budynkami. Unoszę wzrok, by spojrzeć w okna. W większości włączone jest światło, co oznacza, że praca wre. A ja znów jestem spóźniona. Wścibskie oczy Zuzki pewnie spoglądają teraz na zegarek, a ona liczy każdą minutę. Jest jak monitoring – rejestruje czas przyjścia i wyjścia. Interesuje ją, co jem na drugie śniadanie, ile minut spędzam w toalecie. Bywa, że mam ochotę ją zrugać, ale dla spokoju odpuszczam – Zuzka jest siostrą szefa...
Wchodzę do biurowca i kieruję się do windy, mijając po drodze stróża. Rzucam krótkie „dzień dobry”, kiedy przechodzę obok, ale on nie zauważa niczego poza stojącą naprzeciwko niego pracownicą jednego z biur. Ewidentnie rozmowa z nią uśpiła jego czujność.
Staję przed drzwiami windy. Kilkakrotnie naciskam przycisk przywołania, jakby miało to cokolwiek zmienić. Elektroniczny wyświetlacz informuje, że dźwig zatrzymuje się na każdym piętrze. Rezygnuję z przejażdżki i wybieram schody. Po pokonaniu trzynastu pięter wpadam do biura zdyszana.
– Cześć. Adam się dzisiaj wyjątkowo guzdrał... – tłumaczę, łapiąc oddech między kolejnymi słowami.
– Już to kiedyś słyszałam – odpowiada Zuzka; nawet nie zerka w moją stronę.
– Zrobię szybko kawę i zabieram się do roboty, okej?
Nie liczę na odpowiedź – wychodzę do kuchni. Przystaję obok ekspresu do kawy. Czekam na cichy dźwięk zwiastujący gotowość napoju. Z radia niosą się dźwięki utworu All I Want for Christmas Is You Mariah Carey. Kilka dni temu zapalaliśmy znicze na grobach, celebrując Wszystkich Świętych, a teraz miejsce świeczek na półkach sklepowych zastąpiły kalendarze adwentowe, mikołaje z czekolady i ozdoby choinkowe. Promocje zachęcają do wcześniejszych zakupów, a ludzie w galeriach kłębią się, jakby jutra miało nie być.
Świat oszalał, myślę i ruszam z parującą kawą. Na moim biurku piętrzy się stos dokumentów. Przesuwam go nieco dalej, by zrobić miejsce dla kubka. Zuzka z krzywym uśmiechem zerka w moją stronę, mrucząc coś niezrozumiałego.
Kiedy siadam w fotelu, dobiega mnie dźwięk dzwonka przy kontuarze. Petent uderza dłonią w przycisk raz po raz. Nerwowo podnoszę się z miejsca i rozlewam kawę na część dokumentów.
– Cholera – bąkam pod nosem, sięgając po chusteczkę.
– Puk, puk. Jest tam ktoś?
– Momencik, zaraz do pana podejdę! – wołam zza biurka.
Wycieram resztki kawy, spod których wyłaniają się beżowe plamy. Zrezygnowana wyrzucam papier do kosza i wychodzę z pokoju.
Przy kontuarze stoi mężczyzna. Nie ma więcej niż czterdzieści lat. Czarne jak smoła włosy okalają twarz, a bystre zielone oczy spoglądają spod wachlarza ciemnych rzęs.
– Dzień dobry, słucham pana. – Staję naprzeciwko.
– Zastałem pana komornika? Mam wyrok, chciałbym...
– Komornik jest na czynnościach w terenie. Pomogę panu. Ma pan klauzulę wykonalności?
– Klauzulę wykonalności? – pyta zaskoczony.
– Klauzula to taki zapis umieszczany w wyroku sądowym. Upoważnia organy egzekucyjne do egzekwowania orzeczenia – wyjaśniam.
Mężczyzna tylko przechyla głowę i zerka na mnie, uśmiechając się z lekka.
– Proszę pokazać wyrok. Zaraz to sprawdzę. – Wyciągam dłoń.
Facet grzebie chwilę w teczce, po czym kładzie przede mną dokument. Sprawdzam orzeczenie pod względem merytorycznym, czy zawiera wszystkie niezbędne elementy. Z wyroku wynika, że stojący przede mną mężczyzna nazywa się Sebastian Kamiński.
– Panie Sebastianie, wszystko w porządku. Będzie mi potrzebny wypełniony przez pana wniosek egzekucyjny.
– Mogę go wypełnić tutaj?
– Jasne.
Wyciągam z tacki formularz, podaję Kamińskiemu i tłumaczę, w jaki sposób uzupełnić poszczególne rubryki.
– W razie potrzeby proszę wołać. – Wskazuję na dzwonek, w który wcześniej tak namiętnie uderzał.
Wracam za biurko i porządkuję papiery. Wypijam resztki zimnej kawy, potem idę z powrotem do petenta. Przeglądam wypełniony wniosek i przybijam na nim pieczątkę z datownikiem.
– W ciągu najbliższych dni otrzyma pan wezwanie do uiszczenia zaliczki na korespondencję i płatne zapytania do urzędów. Są one niezbędne do ustalenia majątku dłużnika – informuję.
Kamiński kiwa głową.
– Ach, zapomniałabym. – Odkładam wniosek na ladę. – Proszę jeszcze wpisać numer telefonu do kontaktu. W razie pytań będziemy dzwonić.
Mężczyzna pochyla się nad formularzem i wpisuje rząd dziewięciu cyfr.
– Mam nadzieję, że uda się wam dopaść drania. – Przesuwa pismo w moją stronę.
– Jeżeli posiada majątek, to z pewnością – odpowiadam, kompletując dokumenty.
– Mogę o coś zapytać? – Opiera się o ladę i przygląda z żywym zaciekawieniem. Jego wzrok kryje w sobie coś niepokojącego.
– Słucham – odpowiadam niepewnie.
– Jak ma pani na imię?
To pytanie mnie zaskakuje. Milknę na chwilę. Wreszcie odzyskuję rezon i odpowiadam oficjalnym tonem:
– Nazywam się Maja Skrzydlewska.
– Maja, ładnie... – wypowiada z rozmarzeniem. – Do zobaczenia, pani Maju. Mam nadzieję wkrótce – mówi i znika za drzwiami kancelarii.
Biorę do ręki akta jednej ze spraw, do której zabierałam się od jakiegoś czasu. Czekałam na odpowiedni moment. Nie jestem pewna, czy właśnie nadszedł, ale niektórych rzeczy nie można odwlekać w nieskończoność.
Kiedy ślęczę nad sprawą, staje mi przed oczami dłużniczka.
Kilka dni temu w kancelarii stawiła się kobieta, mniej więcej w moim wieku. Jej twarz nosiła ślady ciężkich przeżyć, a z niebieskich oczu wyzierał smutek.
– Moje nazwisko Wilczewska. Chciałabym porozmawiać z komornikiem – powiedziała na wstępie, po czym położyła na ladzie dowód osobisty.
– Szef ma dzisiaj posiedzenie w Izbie Komorniczej. Ale może ja będę mogła jakoś pomóc.
Oczy miała pełne łez. W drżących rękach dzierżyła grubą teczkę. Jej palce nerwowo przesunęły się na sznurek przy krawędzi akt. Po chwili go rozsupłała i na podłogę wysypały się dokumenty. Wyszłam przed ladę i podniosłam plik papierów.
– Proszę powiedzieć, w czym problem? – zapytałam, kiedy wróciłam za kontuar.
– Nie wiem, od czego zacząć... – powiedziała łamiącym się głosem. – Dwa lata temu pochowałam dziecko. Krzyś miał tylko trzy lata, nie zasłużył na śmierć.
– Przykro mi. – Gula ścisnęła moje gardło. Nie tego rodzaju opowieści się spodziewałam.
– Pani jest przykro? Naprawdę? A ja mam iść mieszkać pod most, tak? – Wilczewska położyła przede mną całą dokumentację, która jeszcze przed momentem leżała rozsypana na podłodze. – Kredyt, który wzięliśmy z mężem, nie był przeznaczony na przyjemności. Proszę spojrzeć, mam wszystkie papiery.
Dłużniczka wylała swój żal. Wspomniała dzień, w którym po raz pierwszy jej dziecko trafiło do szpitala z silnym bólem brzucha. Podejrzenia były różne, począwszy od zatrucia pokarmowego, po wyrostek. Zlecono kilka podstawowych badań. Nic z tego nie wynikło. Dopiero gdy Krzyś ponownie wylądował na SOR-ze z krwiomoczem i wysoką gorączką, lekarze pochylili się nad problemem. Badanie USG wykryło guza nerki. Wyniki biopsji były nie do podważenia – zdiagnozowano zaawansowany nowotwór. Taka wiadomość była dla rodziców ciosem. Lekarze już na samym wstępie nie dawali Krzysiowi żadnych szans, zaproponowali hospicjum. Leczenie paliatywne miało przedłużyć życie dziecka o kilka tygodni. Wilczewscy nie dawali za wygraną. Szukali pomocy w Polsce i za jej granicami. Niemiecki profesor o nazwisku Schneider dał im nadzieję. Leczenie było kosztowne. Aby pomóc synowi, Wilczewscy musieli zdobyć sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. Część pieniędzy pożyczyli od rodziny i znajomych. Brakowało im stu tysięcy. Wtedy podjęli decyzję, że zaciągną kredyt w banku. Operacja przebiegła pomyślnie, jednak tydzień później pojawiły się komplikacje. Nerki nie pracowały prawidłowo, a dializy nie dawały żadnych efektów. Po ciężkiej walce dziecko zmarło.
Kiedy Wilczewska kończyła opowieść, jej ciałem wstrząsał nerwowy dreszcz.
– Teraz, po tym, co przeszliśmy, chcecie nas pozbawić dachu nad głową? – Głos dłużniczki drżał jak napięta struna. – Gdzie jest ludzka życzliwość? Gdzie komornik ma serce? Gdzie...
– Pani Joanno – weszłam jej w słowo – proszę mnie posłuchać. Rozumiem panią, mam dziecko w wieku Krzysia. – Zatrzymuję się na chwilę, by przełknąć ślinę. – Ale musi pani coś zrozumieć. To nie komornik wystąpił z pozwem do sądu, tylko bank, który udzielił pani kredytu. Bank jako wierzyciel jest dysponentem tego postępowania. Jeżeli wierzyciel wnosi o egzekucję, komornik musi ją wszcząć, jeżeli wniesie o umorzenie sprawy, komornik ją umorzy. Komornik stanowi rolę pośrednika, mówiąc kolokwialnie, jest tylko pionkiem w tej grze. Rozumie pani?
Skinęła nieznacznie głową.
– Proszę udać się do banku – ciągnęłam. – Być może przychyli się do pani prośby i tymczasowo zawiesi egzekucję z nieruchomości. Zyskacie wtedy czas, by zdobyć pieniądze na spłatę długu.
– To na nic. – Machnęła ręką. – I tak nie mam skąd wziąć tych pieniędzy. Nikt nie pomoże ludziom takim jak my. Niektórzy mają wszystko, inni nic. Wyrzucą nas na zbity pysk. – Przetarła grzbietem dłoni zaczerwienione oczy.
Jej słowa uderzały we mnie. Mam wszystko – kochającego męża, cudownego synka, w garażu nowe BMW, wakacje spędzam, zwiedzając najpiękniejsze miejsca na świecie...
– Majka, jesteś tam? Mówię do ciebie. – Zuzka wyrywa mnie z zadumy. W jej głosie wyczuwam irytację.
– Przepraszam, zamyśliłam się. – Spoglądam na nią nieobecnym wzrokiem. – Próbuję się skupić nad sprawą Wilczewskich. To nie takie proste – dodaję na usprawiedliwienie.
– Gruba sprawa, nie? A już myślałam, że marzysz o tym gościu, który tak się wdzięczył do ciebie. – Śmieje się perliście. – Na marginesie: całkiem przystojny.
Zastanawiam się chwilę, zanim dochodzę do wniosku, że mówi o Kamińskim.
– Daj spokój! – Przewracam oczami.
– Wracając do sedna, pytałam, czy zamawiamy coś do jedzenia. Umieram z głodu, a zapomniałam wziąć drugie śniadanie.
– Co zamawiamy? Chińczyka? Chyba że wolisz kebaba z Zahiru. Jedzenie mają tam niczego sobie. – Odrywam z tablicy korkowej ulotkę i podaję ją Zuzce.
– Tak, kebab z serem – mówi z rozmarzeniem, dotykając palcem jednej z pozycji. – Właśnie tego mi trzeba.
Kieruję się do pokoju chłopaków. Piotrek i Rysiek klikają w klawiatury, nie zauważają mojej obecności. Dopiero machająca przed monitorem dłoń zwraca uwagę jednego z nich. Ale nie, nie są głodni, nie chcą ani chińszczyzny, ani kebaba, ani nic innego.
– Majka, czekaj chwilę! – woła za mną Piotrek, kiedy wychodzę z pokoju. – A zołza?
Spoglądam na niego krzywo.
– To znaczy Zuza. W humorze? – pyta, śmiejąc się między słowami.
Moja „współlokatorka” wszystkim już zalazła za skórę. Jej huśtawka nastrojów potrafi doprowadzić człowieka do szewskiej pasji.
– Chyba dzisiejszej nocy miała dobry seks. – Puszczam oko.
Od chłopaków bije luźna aura. Dzisiaj jest czwartek, dziesiąty listopada. Za kilka godzin zacznie się długi weekend.