Cienie prawdy. Odbicie przeszłości. Cienie prawdy, tom 1 - Maria Weronika Józefacka - ebook

Cienie prawdy. Odbicie przeszłości. Cienie prawdy, tom 1 ebook

Maria Weronika Józefacka

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 365

Data ważności licencji: 7/19/2029

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
robbie00

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonały debiut obyczajowy. Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy
00



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Rafała

 

 

 

Copyright © Maria Weronika Józefacka

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Anna Koral

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2025

 

eISBN 978-83-68560-12-1

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

Prolog

 

Pyk – jasna ścieżka pomknęła od koronki do połowy łydki.

– Cholera! – Agata klapnęła na łóżko, zrolowała pończochęi cisnęła ją na dywan.

Obtarła nos wierzchem dłonii sięgnęła po kolejne opakowanie, ale od razu je odłożyła. Przemierzyła pokój, biorąc kilka głębokich wdechów. Na wysokości otwartych drzwi łazienki mignęło jej odbiciew lustrze –z daleka świecił czerwony nos.Z podpuchniętymi oczamii włosamiw nieładzie wyglądała jak lumpiara spod nocnego,a nie wypiękniona na bal księżniczka. Księżniczka. Kuźwa! Tylko księcia brak. Trąciła nogą drzwii zapuchnięta zmora zniknęła. Agata wzięła kilka głębokich wdechów. Musiała się opanować, bo inaczej pójdzie na imprezęz gołymi nogami, ewentualniew zimowych barchanowych rajstopach.

Poprawiła wpijające sięw żebra fiszbiny stanika, upchnęła nieznośnie wypiętrzony biust. Nie bacząc na to, że przechodnie ujrzą przez firankę postaćw negliżu, przysiadła na parapecie. Obrzuciła smętnym spojrzeniem sukienkę. Uszytaz lejącego materiałuw nasyconym wrzosowym kolorze,z cieniutkimi ramiączkami odkrywającymi plecy, kopertowym dekoltemi rozcięciem niemal po biodro, zachwycała nawet na wieszaku.

Oderwała się od oknai musnęła materiał. Odwiedzała kreację kilka razyw sklepie, przymierzała, oglądała, ale przepaść między cenąa portfelem świeżo upieczonej pielęgniarki niezmiennie przypominała Rów Mariański. Tydzień temu, kiedy zdecydowała ostatecznie, że założy którąś ze starych kiecek, kurier dostarczył suknię opakowanąw szary papier opatrzony malutkim, narysowanym odręcznie serduszkiem. Metki już nie było. Cały Daniel – wydał na nią instruktorską wypłatę ze sporym okładem. Potem upierał się, że nic nie wie na temat przesyłki.

Agata przełknęła gulęw gardlei zerknęła na zegarek. Było po szesnastej – najwyższy czas, żeby wziąć sięw garść, przypudrować rozgoryczeniei przywołać na twarz uśmiech. Przyda się, przynajmniej na początku, gdy koleżanki przyklejone do partnerów będą wypytywać, dlaczego przyszła sama. Potem już jakoś pójdzie; coś zje, wypije parę drinków, trochę potańczy,a później wymknie się do domu.

Rozerwała nową paczkę pończochi ostrożnie wciągnęła je na nogi. Założyła ciemnoszare, sprezentowane przez tatę na tę okazję szpilkii zdjęłaz wieszaka sukienkę. Po chwili walkiz zamkiem przejrzała sięw lustrzei słabo uśmiechnęła. Leżała jak uszyta specjalnie dla niej. Fiolet fantastycznie grał ze śniadą, muśniętą czerwcowym słońcem skórą. Daniel świetnie wyglądałby przy niejw popielatym garniturzei białej koszuli…

Ustawiła się bokiem do lustra, wysunęła nogęz rozcięcia. Odsłonięte szczupłe łopatkii zgrabne udo balansowały na granicy elegancjii seksu. Tak właśnie miało być.

– Tylko głowa jakby dokręcona od innej lalki – mruknęła Agata, po czym ostrożnie, by nie przydepnąć rąbka sukni, usiadła przy biurku.

Przysunęła bliżej lusterkoi koszyczekz kosmetykami. Spryskała twarz mgiełką, wklepała pod oczy krem, potem nałożyła rozświetlającą bazę, kryjący podkładi korektor, dużo korektora, na koniec transparentny puder. Zastygłaz pędzlemw dłoni. Spoglądała na nią emanująca satynowym blaskiem twarz.

Agata uśmiechnęła się do nieji raptem uświadomiła sobie, że czegoś jej brakuje – od rana siedziaław całkowitej ciszy, nie grało nawet radiou rodziców na dole. Znalazław torebce telefoni zastanowiła się, jaka muzyka poprawiłaby jej nastrój. Nagle ikonę YouTube’a przykryło okienko wiadomości od Przemka.

 

Bawcie się dziś dobrze, uczcij należycie wejście na drogę pielęgniarskiej kariery.

 

– Bawcie się! – prychnęła Agatai odpisała szybko:

 

Dzięki, Przemo, ale liczba mnoga jest tu nie na miejscu. Daniel pognał dziś rano do Radziejowic. Podobno mama stoi nad grobem. Jeśli dobrze liczę, trzeci razw tym miesiącu. Aktualnie mam ochotę wepchnąć ją do tego grobu.

 

Nacisnęła wyślij, nie dając sobie czasu na przemyślenia. Jeszcze by zmiękłai złagodziła ton. Ulżyło jej. Trochę. Przypomniała sobieo niedokończonym makijażu. Wybrała na ekranie koncerti pokojem zawładnął głęboki mezzosopran Adele. Podkreśliła kredkąi bez tego wyraziste brwi, spryskała twarz utrwalaczem, nałożyła na powieki opalizujący grafitowo cieńi pociągnęła rzęsy maskarą.

Gdy zamierzała ocenić efekt końcowy, przez dźwięki muzyki przebiło się piknięcie. Spojrzała na komórkę – odpowiedź od Przemka:

 

Ech, cały Krótki. Przykro mi, że tak wyszło. Ale nie daj sobie zepsuć imprezy. Pamiętaj, że to Twój wieczór.

 

Agata podziękowała zdawkowo, odłożyła telefoni okręciła się przed dużym lustrem. Take it all, które akurat buchnęło energetycznym rytmem, obudziło mrowieniew brzuchu. Odsunęła firankęi w pokoju zatańczyły słoneczne refleksy. Jej też zachciało się tańczyć. Może nie tak to sobie wyobrażała, może nie będzieu jej boku Daniela, ale czy to wyklucza dobrą zabawę? Zakołysała przed lustrem biodrami,a w nogach zagrały sprężystośći precyzja; resztki pamięci mięśniowej wypracowanej przez lata tanecznych treningów.Z dreszczem ekscytacji pomyślałao chwili, gdy muzyka wsiąkaw ciało,a ono poddaje się rytmowi.I o krótkich chwilach odpoczynku od tańca, które spędzi wśród rozbawionych przyjaciół. Opowiedzą setny raz, która ile razy zemdlała przy wkłuciach, powspominają emocje towarzyszące pierwszym kontaktomz prawdziwymi pacjentami, pośmieją się ze zdziwaczałego wykładowcy od farmakologii.

Wyobrażenie posiadówki przy elegancko zastawionych stołach obudziło ssaniew żołądku. Pochłonięta od rana lamentowaniemz powodu nagłego wyjazdu Daniela zjadła tylko jednąz kanapek, które podsunęła jej pod nos mama.

Spojrzała znóww lustroi potarła nos, bow głowie zakiełkowała jej przekorna myśl. Właściwie dlaczego miałaby iść sama? Czekała na tę imprezę od tak dawna, więc dlaczego ból brzucha potencjalnej teściowej miałby jej popsuć plany?

Zerknęła na zegareki przeprowadziła szybki research, przewinęław głowie listę potencjalnych kandydatów. Odrzuciła od razu tych, którym brakowało fantazji, by zebrać sięw ciągu dwóch godzin na imprezę, oraz tych, którzy by to zrobili, licząc na ciąg dalszy. Oraz tych,o których Daniel mógłby być zazdrosny; nie chciała zrobić mu przykrości. Postukała aparatemo nasadę dłonii wybrała numer.

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Marta sięgnęła do torbyi wyjęła paczkę cieniasów. Rzadko paliła, ale teraz naszła ją nieodparta ochota, by odbębnioną wreszcie rutynową wizytęu lekarza nagrodzić smakiem Vogue’a. Przez listowie przedarł się promień słońcai pudełko zabłysło obiecująco perłową zielenią. Sięgała po zapalniczkę, gdy coś twardego pacnęło jąw ramię. Papieros przepadłw czeluściach torby. Fuknęłai się rozejrzała.W trawie leżała zszargana piłka tenisowa. Kilka sekund później obok piłki pojawiły się dziecięce stopyi posiniaczone kolana.

– Przepraszam. – Na oko czteroletni rudzielec przestępowałz nogi na nogę. Palce zakończone paznokciamiz żałobą zwijały róg szortóww rulonik, druga ręka wskazywała piłkę. Szmaragdowe punkciki oczu spoglądały na Martęz przesadzoną skruchą; mały opanował procedurę przeprosin do perfekcji.

– Nie ma sprawy, zmiataj. – Machnęła ręką.

Odprowadziła go rozbawionym spojrzeniem. Dołączył do siedzącej na ocienionej ławce kobiety. Towarzyszyła jej niemal doskonała kopia rudzielca. Kobieta pogładziła drugiego syna po chudych łopatkachi – pewniew nagrodę za odwagę cywilną – wręczyła mu banana. Chłopcy siedzieli teraz ramięw ramię, majtali nogamii zajadali, poszturchując sięi gestykulując.

Marta obserwowała ich przez dłuższą chwilę; wyławiała zaczepne spojrzenia, odgadywała potyczki słowne. Wyczuwała więź, która sprawiała, że bratw jednej sekundzie przeistacza sięz przyjacielaw śmiertelnego wrogai na odwrót. Próbowała oderwać od nich wzrok, zawrócićz drogi, która tyle razy zagnała jąw groźne zaułki wspomnień. Wbrew instynktowi zachowawczemu przywołała smak przynależności; bezpieczneji oczywistej jak oddychanie. Pozwoliła sobie na to, choć wiedziała, że na końcu tej drogi, niczym na uciekającego bohatera filmu, czeka na nią mur nie do przeskoczenia.

Z zamyślenia wyrwało ją piknięcie smartfona. Odczytała wiadomość od Renaty:

 

Mamy małą zmianę. Bądź gotowa na 12.30.

 

Straciła ochotę na palenie. Zamknęła oczyi zwróciła twarz ku koronie drzewa, by nasycić się gościnnym chłodem, zanim wyjdzie na rozpaloną ulicę.

Związała włosyw gruby supeł na czubku głowy, uzbroiła sięw okulary przeciwsłoneczne, wyszłaz Lasku Brzozowegoi ruszyła Lanciegow stronę Płaskowickiej.

Niespełna godzinę później, ubranaw szafirową sukienkę bez ramiączeki szpilki, wsiadła do czekającego przed bramą osiedla audi.

– Cześć,a ty przypadkiem nie miałeś dziś kuć do egzaminuz makroekonomii? – Wsunęła się na miejsce obok kierowcy. Pomyślała, żew ciemnych okularach rodemz Top Gun,z lekką opalenizną łagodzącą blizny po trądzikui modnie wymodelowaną fryzurą Igor prezentował się niczego sobie. Co nie zmieniało faktu, że nie byłw jej typie.

– W świetle nadchodzących wakacyjnych wydatków bardziej interesuje mnie mikroekonomia mojego własnego portfela – odparłi ruszył. – Poza tym muszę załatwić coś przy placu Zawiszy, więc wspaniałomyślnie zaoferowałem Renacie, że cię podrzucę.

– Dzięki, łaskawco. Znasz procedurę – raczej stwierdziła niż zapytała. Nie słuchała odpowiedzi; wiedziała, że Igor zadbao nią lepiej niż którykolwiekz chłopaków podsyłanych przez Oskara. Zapatrzyła sięw okno. Jak zwykle potrzebowała chwili na wczucie sięw rolę.

Wchodzącw dyskretnej asyście Igora do Radissona, przylepiła do twarzy uśmiech.

 

*

 

Daniel dostrzegł Agatęw progu restauracji; szukała ich wzrokiem. Uniósł rękę, ale uprzedziła go Natka.

– Mama! – Objęła ramionami jej udai wtuliła buzięw plisy spódnicy. – Pachnies spitalem. – Wyciągnęław górę ręce.

Agata posadziła ją na biodrzei nadstawiła policzek do całusów. Spod uśmiechu przebijało znużenie.

– Co to za okazja, że gnałam tu prostoz pracy? – Uwolniła się od Natkii usadowiła na kanapie naprzeciw Danielai Julki. – Padamz nóg. – Westchnęła. – Mieliśmy robotnika przywalonego przez rusztowaniei adepta parkuru po upadkuz dachu,w dodatku Iwona musiała pójść na zastępstwo na chirurgię… – Urwałai spojrzała badawczo na Daniela. Słuchał jej sprawozdaniaz ledwo wstrzymywanym uśmiechem.

– No dobra, mówcie, co się dzieje. Tylko, błagam, zamówmy coś najpierw, bo mam żołądek jak zasuszona śliwka. – Dała znak kelnerowi.

– Buon giorno! – Śniady nastolatek obdarzył ją klasycznym południowym uśmiechem. – Miło mi znów państwa widzieć.

– Buon giorno, Marcello! Dla mnie na początek bruschetta,a potem średnia prosciutto, dla dziewczynek średnia na spółkę. Połówka Julkiz kurczakiemi symbolicznie sera, trzeba jej ograniczać tłuszcze. Natka może dostać szynkęi więcej sera.

– Dla mnie jak zwykle duża diabolo. Poproś tatę, żeby nie żałował peperoncino – dorzucił Daniel. – Poprosimy teżo butelkę białego, dobrze schłodzonego wina, może byćz bąbelkami.

– No, no… – Agata uniosła brwi.

– Bo tata dostał zlecenie na osiedle! – Julka przykryła dłonią ustai łypnęła na Daniela.

– No tak! Przez ten kociokwik na oddziale kompletnie zapomniałam! Naprawdę macie to zlecenie? – Nie czekając na odpowiedź, podeszła do Danielai musnęła ustami jego policzek.

Przytrzymał ją lekko za rękęi zrobił miejsce obok siebie. Zawahała się, ale skorzystała. Owionął go swojski, niepowtarzalny miks perfum Versace Bright Crystali środków dezynfekujących.

Julka przesiadła się na miejsce mamy. Podparta na łokciach,z rozjaśnioną buzią, obserwowała, jak tata otacza ją ramieniem.

– Tak, po tysiącu poprawek nasza wizja ostatecznie przypadła prezesowi do gustu. Podpiszemy za parę dni umowęi zapłacą nam za projekt koncepcyjny. Wygląda na to, że zamkniemy dwa tysiące dziewiętnasty rok na sporym plusie. – Daniel emanował aurą zdobywcy.

– Prosecco dla państwa, tata poleca, sam testował. – Marcello zaprezentował operloną butelkę. Na znak Daniela nalał wina do kieliszków. Zniknąłw kuchnii po kilku sekundach wrócił na salę obładowany talerzami.

– Pizza idzie! – Natka porzuciła segregowanie kamyczkóww donicyz beniaminkiem.

Na widok bruschetty Agacie zaburczałow brzuchu tak głośno, że kelnerz trudem zachował powagę. Rodzina nie okazała ani krzty taktu.

Daniel uniósł kieliszek, ale Agata go powstrzymała.

– Za twój sukces. – Spojrzała mężowiw oczy. – Jesteśmy… Jestemz ciebie bardzo dumna.

– Tak, tata, jesteś najlepsiejszym architektem na świecie! – Julka spełniła toast wodą mineralną.

– Raczej handlowcem, ale bardzo dziękuję. – Skłonił nisko głowęi upił łyk. Bąbelki przyjemnie łaskotały podniebienie. – Tylko musicie wiedzieć, że zlecenie nie oznacza końca pracy,a dopiero jej początek – zastrzegł, zwracając się do dziewczynek. – Ktoś kupił nasz pomysł, zaufał nam, ale zapłaci dopiero wtedy, gdy przygotujemy projekti uzyskamy pozwolenie na budowę. To długa droga. Mniei wujka Przemka czeka baaardzo dużo roboty.

– Ale pójdzieszz nami jutro do zoo? Obiecałeś. – Julkę frapowały raczej plany krótkoterminowe.

– Obiecałem, więc pójdę, tylko możew piątek. Jutro rano jadę do biura,a wieczorem świętujęz pracownikami. – Zerknąłz ukosa na Agatę. Zeskrobywałaz bluzki Natki kropki sosu pomidorowego.

Daniel przyciągnął żonę do siebie,a ona wtuliła sięw jego ramię. Stuknęli się kieliszkami.

– A jak już tata zarobi te pieniądze, to przeprowadzimy się do Radziejowic. Zbuduje nam domek na drzewie.Z drabinką linową.I postawimy basen – rzuciła Julka znad talerza. – O, taki głęboki. – Zademonstrowała poziom wody na własnej szyi.

Kieliszekw dłoni Daniela znieruchomiał.

– Słucham? – Agata puściła jego ramię.

– Tata mówił, że dom po babci Hani jest teraz nasz – wyjaśniła Julka, wydłubującz pizzy skrawki rukoli.

– Szkoda, że tata nie porozmawiało tym najpierw ze mną. – Agata wwierciła wzrokw Daniela. Jej kości policzkowe drżały, ślad po ospie na płatku nosa podrygiwał rytmicznie. Mechanicznym ruchem uwolniłaz wysokiego krzesełka Natalkę. Zmięła leżącą obok talerza serwetkę.

Julka spoglądała spłoszona to na mamę, to na tatę.

Danielw milczeniu studiował etykietę na flakonikuz oliwą.

– Czy ty naprawdę musisz myśleć tylkoo sobie? – Agata nie wytrzymała. – Nie przyszło ci do głowy, że powinieneś ustalić to ze mną, zanim namieszasz dzieciomw głowach?

– Przecież porozmawiałbymz tobą, to oczywiste – odparł znużonym tonem. Wiedział już, że to koniec sielanki. – Ale przyznaj chociaż, że to niezły pomysł. Mógłbym pracowaćz domu, dziewczynki miałyby miejsce do zabawy na powietrzu, a…

– Widzę, że już wszystko obmyśliłeś! – Serwetkaw palcach Agaty zamieniła sięw twardą kulkę. –A coz moją pracą? – Zignorowała ciekawskie spojrzenia pary przy sąsiednim stoliku. – Może nie mam ochoty tkwić na zadupiu tylko dlatego, że masz do niego sentyment!

– Radziejowice to nie żadne zadupie. Odkąd otworzyli ekspresówkę, dojazd do Warszawy zajmuje niewiele ponad pół godziny. Wiedziałabyśo tym, gdybyś częściej tam bywała – odgryzł się. –I nie chodzi tu wcaleo mój sentyment, tylko…

Urwał, gdy Agata sięgnęła po torbę. Przywołała Natalięi ponagliła Julkę, która grzebała smętniew jedzeniu. Wreszcie pochyliła się ku Danielowi.

– Jesteś pieprzonym egoistą. – Zniżyła głos. –I nie wycieraj sobie ust dobrem Julki. Najlepszą opiekę będzie miaław Warszawie, mając obok swojego lekarza. Jestem pielęgniarkąi potrafię zadbaćo własną córkę – dorzuciła. – Nie zamieszkamw domu,w którym na każdym kroku straszy duch Hanki. Myślałam, że po jej śmierci pęknie ta wasza cholerna stalowa pępowina. Mój błąd. – Pociągnęła Natalkę, ignorując jej głośne protesty.

Julka przylgnęła przelotnie do Daniela, zajrzała mu przepraszającow oczyi dołączyła do Agaty.Z progu posłała tacie smutny uśmiech.

Osamotniony, popatrzył ponuro po talerzachi potarłw zamyśleniu płatek ucha. Rozumiał, że Agatę zmęczył dyżur, ale zdecydowanie przesadziła. Przede wszystkim jednak był wściekły na siebie. Nie tak miało wyglądać to popołudnie. Po wyjściuz BDC zarezerwował stolik, odwołał panią Olęi odebrał dziewczynki kolejnoz przedszkolai szkoły. Gawędziłz Julkąi Natkąw drodze do Fabrizia. Opowiedział imo sukcesie Archeonui niesiony entuzjazmem wspomniało Radziejowicach. Chciał tylko, żeby dzieliłyz nim nastrój, a trudno, żeby ekscytowała je umowaz deweloperem.A może wcale nie? Może podświadomie próbował zaskarbić sobie ich przychylność, mieć po swojej stronie, gdy przedstawi pomysł Agacie? Powinien zgadnąć, że podzielą się bajeczną wizjąz mamą. Fuck!

Najbardziej szkoda mu było Julki; zapewne obwiniała sięo zepsuty wieczór.Z takim rozanieleniem patrzyła na niegoi Agatę, gdy przez tę krótką chwilę siedzieli objęci niczym zgodna para… Naprawdę myślał głównieo niej, gdy rozważał przeprowadzkę. Ta niesprawiedliwość ze strony Agaty bolała najbardziej.

Nadgryzł od niechcenia kawałek zimnej pizzyi popił ciepławym prosecco.

Ciekawe, czyw ogóle zauważy piwonie, które dla niej kupił? Może ich widok jeszcze bardziej ją rozjuszy?I bardzo dobrze, niech je nawet wywali. Nie będzie płaszczył się przed!I mogłaby wreszcie przestać czepiać się mamy. Chociaż po jej śmierci.

Przywołałw końcu Marcella, zapłacił rachuneki wyszedł na zalaną popołudniowym słońcem ulicę. Od chodnika bił żar, ale powietrze rozrzedzały słabe powiewy.

Zawahał sięi ruszył do domu okrężną drogą. Kluczyłw zamyśleniu ulicami, studiował wystawy sklepów. Park, dwie godziny temu niemal wymarły, rozkwitł gwarem rozmówi śmiechu. Po alejkach śmigały nastolatki na hulajnogachi brzdące na rowerkach biegowych; miasto łapało oddech.U wylotu skweru zatrzymała go wibracjaw kieszeni.

 

Piwonie cudnie pachną. Dziękuję.

 

Wypuścił głośno powietrze. Podarował uśmiech staruszce doglądającej rozłożonego przy przystanku autobusowym kramikuz bukietami. Uszedł kilka krokówi zawrócił. Kupił dwa pęczki spiętych gumką recepturką stokrotek.

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

Niebo nad Wilanowem przechodziłoz granatuw blady róż, uśpione uliczki rozbrzmiewały jedynie świergotem ptaków. Daniel przystanął na rogu Nałęczowskieji Sobieskiego. Przez moment rozważał, czy nie zamówić Ubera. Powąchał rękaw koszulki; owocowa woń zmieszanaz nutą nikotyny przyprawiła goo dreszcz. Opanował sięi zastanowił. Nie mógł wrócić tak wcześnie do domu. Ostatecznie powlókł się Sobieskiegow kierunku centrum. Szedł długo przed siebie, mijając bloki, prostokąty zieleni, szpalery krzaków, pawilony handlowei pierwszych przechodniów. Przytłaczało go wrażenie, że świat uległ przeobrażeniu, choć materia,z której był zbudowany, pozostała pozornie taka sama – asfalt był asfaltem,a trawa trawą. Jednak nic nie będzie już takie jak wczoraj. Przeskoczył granicę, do której nigdy nie śmiał nawet podejść. Wzbierałow nim gorzkawe oszołomienie, ale bardziej przerażało go odkrycie, że poczucie winy ustępuje pola czemuśw rodzaju tęsknoty. Śledził uciekające spod stóp kwadraty chodnika. Próbował rozwikłać tę plątaninę doznań, analizując krok po kroku, jak do tego doszło: euforia podkręcona szklanką Jacka Daniel’sa przywiodła go do willi na Wilanowie. Nie pamiętał, któryz nich, Łukasz czy Tomek, wpadł na pomysł pójścia do klubu, jak to nazwali. Dlaczego bezrefleksyjnie mu przyklasnął? Może chciał się poczuć jednymz nich; równym kumplem kończących studia chłopaków? Poczuć wiatrw żaglach, jak wtedy, gdy schodziłz deski,a rozwiana grzywa, opaleniznai chłopięcy urok wystarczały, by poderwać dziewczynęw barze przy plaży?A może to wspomnienie awanturyz Agatą skłoniło go, by udowodnić sobie, że jeszcze nie zdziadział? Chciał popatrzeć na zgrabne dziewczyny, dać się podrywać, poczuć się znów atrakcyjnym facetem.

Adres znaleźliw internecie. Miało byćz klasą. Eleganckoi szykownie. Nie będą świętować początku oszałamiającej kariery na zatęchłej domówcez dziewczynami obwieszonymi biżuteriąz Rossmanna.

– Czyli do Charlene? – upewnił się taksówkarzz silnym wschodnim akcentem.

– Do Charlene. – Tomek przybrał niedbały ton światowca.

– To panom portfele schudną – skwitował kierowca. – Wynajęcie domuw Wilanowie kosztuje ze dwadzieścia tysi za miesiąc, toi ceny muszą być wysokie. Ale podobno warto, zdarzają mi się tam kursy, to wiem, co mówię. – Puścił oko do wstecznego lusterka.

– Proszę pana. – Daniel poczuł sięw obowiązku przemówićw imieniu podwładnych. – Jesteśmy najlepszymi architektamiw stolicyi niedługo będzie nas stać, żeby sobiew tym… Charlene wykupić abonament. Dobrze mówię? – Obejrzał sięz przedniego siedzenia na chłopaków.

Gdy kluczyli wąskimi alejkami, Danielowi mignęła ambasada jakiegoś egzotycznego kraju. Wreszcie stanęli przed kutą furtkąz wideofonem. Wzdłuż płotu prężył się szpaler cisów. Ukryty za krzewami dwukondygnacyjny domz kremową elewacją wyglądał jak ubogi krewny między wymuskanymi posiadłościami. Danielowi zaświtałow głowie, że legalny klub go-go powinien mieć jakiś szyld.W tym wypadku ktoś wyraźnie zadbało to, by budynek nie przyciągał uwagi – zewnętrzne rolety szczelnie zasunięto, przez co willa sprawiała wrażenie niezamieszkanej. Odgadł, że stoiu progu regularnej agencji towarzyskiej. Zawahał się, ale Tomek zdążył nacisnąć przycisk domofonui męski głos zaprosił ich do środka. Taksówkarz bez słowa podążył za nimi.

Za ciężkimi drewnianymi drzwiami sączyła się muzyka; jazzowa przeróbka jakiegoś kinowego hituz lat dziewięćdziesiątych. Gdy weszli, wchłonął ich półmrok przełamany fioletową poświatą. Na prawo od wejścia, za plecami chłopakaw białej koszuli, królowała witryna zastawiona alkoholami we wszystkich barwach tęczy. Daniel przypomniał sobie, że drinkiw takich miejscach kosztują czasem więcej niż seks. Faktycznie na półkach próżno było szukać etykietz cenami. Zakręciło mu sięw głowie. Nagle poczuł się tu obco, jakby ktoś wepchnął go na plan filmowy,a on nie wiedział, jaką rolę odgrywa. Ogarnęła go ochota, żeby uciec, ale głupio mu było ciągnąć teraz chłopaków za rękaw.

Przy końcu lustrzanego blatu dostrzegł dwóch barczystych mężczyznw garniturach. Hokery wydawały się przy ich posturze dziecięcymi krzesełkami, które lada moment pękną pod zbyt dużym ciężarem. Popijali wodęz cytryną niby zajęci pogawędką,a jednak co rusz omiatali wzrokiem zakamarki salonui wejście. Daniel napotkał spojrzenie jednegoz nichi choć ten skinąłw jego stronę przyjaźnie, nie wątpił, żew razie potrzeby połamałby mu ręce. Poczuł na karku dreszcz niepokoju, ale teraz dołączyła do niego ekscytacja nowym, które raptem zdało się pociągające.

Bliżej środka baru siedziały dwie dziewczyny. Wysoka blondynkaw połyskującej sukience odgarniała co chwila włosy, których końcówki muskały głęboki dekolt. Towarzyszyła jej niższa, krępa brunetkaw wężowych szortachi koronkowym topie.

Zachęceni gestemi uśmiechami przysiedli się do nichi zamówili po drinku. Poszło szybko; parę żartówi łyk procentów skróciły dystans. Dziewczyny zaproponowały przeniesienie sięw wygodniejsze miejsce. Dopiero wtedy zauważył, że trzy kręgi fioletowej poświaty kryją loże. Półokrągłe sofyz wysokimi oparciami tworzyły intymne zakątki. Pośrodku każdego lśnił czarny prosty stolik, do tego wisząca lampaz minimalistycznym czarno-złotym abażurem. Całość emanowała subtelnym przepychem. Elementy wystrojuz pewnością nie pochodziłyz meblowej sieciówki. Sopocki klub go-go,w którym Daniel bawił się lata temu na wieczorze kawalerskim kumpla, nie dorastał temu lokalowi do pięt.

Zerknął na rozpartychw sofach mężczyzn. Pogratulował sobiew duchu, że założył na wieczorne wyjście jedyną koszulkę Ralpha Laurena, przynajmniej nie wygląda jak ubogi krewny wśród bossówi armanich.

Rozsiedli się na jednejz sof. Gawędzili chwilęo wszystkimi o niczym. Daniel odgadł, że dziewczyny do towarzystwa, podobnie jak meble, zostały poddane starannej selekcji. Ich żarty pulsowały zachętą, ale dobór słów dowodził, że nie tylko figura decydowałao zatrudnieniu. Pociągnął łyk chivasaz wodą; torfowy posmak wyścielił gardło ciepłem. Zerknął na Łukasza, który błądził palcami po udzie brunetki, Kariny. Dziewczynao jasnych włosach gładziła kark Tomkai bawiła rozmową Daniela, ale wciąż zerkaław głąb salonu. Nagle jej bordowe usta rozciągnęły sięw szerokim uśmiechu. Przywołała gestem koleżankę, która schodziła na dół. Dopiero teraz wypatrzył schody ukryte między skrajem barua narożną sofą.

Nowo przybyła skręciław stronę ich loży. Wyprostowana,z uniesioną głową lawirowała między stolikami. Odprowadzały ją taksujące spojrzenia mężczyzn. Daniel obserwował ją znad szklanki. Była bardzo szczupła, wręcz chuda. Jej wzrost nie pasował do postury, więc skierował wzrok na dół. Nie pomylił się – nosiła ryzykownie wysokie czarne lakierowane szpilki. Stąpaław nich pewnie, jakby stanowiły przedłużenie zgrabnych nógw czarnych pończochach. Tylko zgadywał, że ma pod spodem pończochy, ale cóż mogłaby mieć innego? Blond włosy zaczesane gładko na jedną stronę kończyło symetryczne cięcie na wysokości odsłoniętego obojczyka.

Zupełnie niew moim typie, uznał, zawiesiwszy spojrzenie na dekolcie ze wstawkąz czarnej siateczki. Pomyślał, że jakoś taktownie wybrniei rozejrzy się za innym towarzystwem, ale już była przy nim. Siedzisko niemal nie drgnęło, gdy zajęła miejsce.

– Mam na imię Sabina – powiedziała; nie półgłosem, nie lepkim szeptem, tylko tonem, którym mogłaby przedstawić się komukolwiek.

– Daniel – wypaliłi urwał, bo przebłysk rozsądku podpowiedział mu, że powinien zmyślić imię.

Obejrzał się na Łukasza, jakby chciał poszukaću niego rady, ale miejsce, które ten wcześniej zajmowałz Kariną, było puste. Tomek konwersowałz drugąz dziewczyn,a ich splecione dłonie wskazywały na to, że także dobili targu.

– No cóż, klasowe seksbomby zajęte,a tobie przypadław udziale chuda myszowataz ostatniej ławki. – Sabina się roześmiała, jej śmiech zabrzmiał jak toczące się po szkle monety.

– Seksbomby bywają przereklamowane. – Nie przyszło mu do głowy nic bardziej błyskotliwego. Sięgnął do ucha, ale cofnął rękę.

Zareagowała śmiechem,a on nabrał odwagi. Właściwie parę minut rozmowy nie zawadzi. Potem pod byle pretekstem podziękuje za towarzystwoi wróci do domu. Rozluźniony postanowieniem usiadł wygodniej na fioletowym pluszu.

Odpowiadał na pytania – bezpośrednie,a jednak wciąż mieszczące sięw definicji small talku. Nie wytrzymałi pochwalił się zamówieniem na projekt osiedla. Sabina wzniosła toast za pomyślność jego firmy. Brzęknęły szklanki,a on wreszcie poczuł się doceniony. Ktoś dostrzegłw nim człowieka sukcesu. Kontraktz BDC to przecież głównie jego zasługa. Roztoczył przed Sabinąi sobą samym wizję rozwoju Archeonu.

Słuchałaz zainteresowaniem,w jej szaroniebieskich oczach błyszczał szczery podziw. Zadała nawet jakieś pytanie całkiem do rzeczy,a Daniel odpowiedziałz wizjonerskim rozmachem.Z każdym zdaniem rosłow nim przekonanie, że teraz pójdzie jak burza, że za chwilę cały świat legnieu jego stóp, że jest zajebisty.

Wtedy Sabina sięgnęła po jego dłońi pociągnęła ku sobie.

– Chodź, królu architektów. Zasłużyłeś na nagrodę – rzuciła lekko tuż przy jego uchu.

Zagłuszył wewnętrzny alarmi przyznał jej rację. Dlaczego nie miałby sprawić sobie prezentui podążyć za tą piękną, filigranową kobietą? Jej ciepły oddechi zmysłowy zapach sprawiły, że spodnie zrobiły sięw kroku nieco ciaśniejsze.

Poprowadziła Daniela na piętro, uchyliła jednez trojga drzwii pociągnęła go do środka. Muzykaz dołu przycichła. Ujrzałw miękkim świetle powleczone satyną łóżko. Zerknął na stolik obok. Stała na nim nowoczesna lampkai szklana kula wypełniona błyszczącymi saszetkami. Otaczały ją buteleczkiz logo Dureksa.

Fuck. Oblepiło go niezdrowe ciepło, ekscytacja zmieszała sięz przerażeniem, ciekawośćz paniką. Przez moment chciał przeprosići uciec. Koniec zabawy.

– Zabawa właśnie się zaczyna. – Gładki policzek Sabiny musnął jego zarost.

Ciepło warg na szyii dotyk dłoni błądzącej wzdłuż pleców przegoniły niepewność. Rozpięła mu spodniei sięgnęła do niego ustami.

Wsunął palcew blond włosyi poddał się pieszczocie. Zaskoczyło go,z jaką łatwością jego ciało odpowiedziało na bliskość tej kobiety. Pulsujące podniecenie przejęło wreszcie władzę; bez słów ściągnąłz dziewczyny sukienkęi popchnąłw stronę łóżka. Coraz śmielej odkrywał zakamarki smukłego ciała, ona ulegałaz zapraszającym półuśmiechemi przymkniętymi powiekami. Zachłannie ugniatał drobne, jędrne piersi, omiatał językiem opięte koronką sutki. Odpowiadał na gorące szepty ochrypłymi słowami, które wiele razy wybrzmiewaływ jego wyobraźni,a teraz nareszcie znajdowały ujście. Sabinao krok wyprzedzała jego fantazjei sprawiała, że kompletnie się zatracał. Sięgnęła po lubrykant.

Jego palce penetrowały teraz natarczywie wszystkie zakątki jej ciała. Wreszcie stanął na urwisku pożądania, zapragnął wypełnić to szczupłe ciało, zapanować nad nim bez reszty.

– Może chcesz poppersa? – wyszeptała, wsuwając mu do ręki saszetkęz prezerwatywą.

Doskonale wyczuła moment; nie chciał czekać ani sekundy dłużej.I nie musiał. Mógł ją wziąć tak po prostu, podążając tylko za naglącym zewem ciała. Nie miał pojęcia, co to poppers, więc odmówił. Obrócił ją na brzuch,a po chwili orgazm wydarłz jego gardła jęk.

Leżeli obok siebie milczącyi zmęczeni; on zmęczeniem prawdziwym,z walącym sercemi drżącymi nogami, ona odprężona, ze zbyt szybko wyrównanym oddechemi spokojnym ciałem.

Potem wstałai się ubrała; spojrzeniem dała sygnał, że powinien zrobić to samo.

– Pora się pożegnać, Danielu, królu architektów.

Z ociąganiem sięgnął po rozrzucone na podłodze części garderoby. Zapinając spodnie, zerknął na pokój.W wykuszu pod oknem zamajaczyła nowoczesna sofa, obok owalny stolik, na nim kilka przedmiotów. Coś jeszcze na stoliku przykuło na sekundę jego uwagę. Przeszyło go odrealnione odczucie, jakby nagle wykonał skokw inny wymiar – nowy,a mimo to znajomy.

– Czterysta złotych. Rachunek za alkohol uregulujeszw barze. Karta czy gotówka? – Otworzyła szufladęi wyjęła przenośny terminal.

– Gotówka. – Dopiął guzik dżinsówi sięgnął do tylnej kieszeni. – Czy oczekujesz… – Zastygł nad otwartym portfelem.

– Napiwku? Nie, zwłaszcza że nazywamy tak choroby weneryczne – skwitowałaz uśmiechemi schowała banknoty do szuflady. – Żegnaj, Danielu, cieszę się, że cię poznałam. – Uchyliła przed nim drzwi.

Przystanąłw progu. Korciło go, żeby jeszcze raz spojrzeć na stolik, sprawdzić, co wywołało myślowy zamęt, lecz nie wiedział, jak miałby to wytłumaczyć.W głowie dźwięczała mu pustka. Jak zawsze po seksie, tyle że większa, bo nigdy nie musiał natychmiast po wychodzić. Rzucił pożegnanie opatrzone niezręcznym „dziękuję”i zszedł na parter.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej