Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Poruszająca opowieść o tym, jak trudno uciec od przeszłości, jak trudno pomylić wolność z ucieczką a bliskość z zauroczeniem.
Przemek po dramatycznych wydarzeniach sprzed ponad roku szuka stabilizacji u boku Zuzy, która wkrótce zostanie zastępczą matką Wiktora. Mężczyzna angażuje się w związek, choć przeraża go rola opiekuna. Jego dawny przyjaciel, Daniel, próbuje posklejać własną, rozbitą zdradą rodzinę, a Przemka, który oddał nerkę jego córce, postrzega jako zagrożenie na tej drodze. Widząc szansę na definitywne odsunięcie Przemka od własnej rodziny, popycha go w stronę związku z Zuzą, wykorzystując jej potrzeby i lęki. Sięga po pomoc Marty, dawnej kochanki, i sprawia, że Przemek zostaje na kilka dni sam z Wiktorem.
Czy plan Daniela się powiedzie? Czy Przemek zbuduje przyszłość u boku Zuzy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 375
Data ważności licencji: 11/13/2030
Copyright © Maria Weronika Józefacka
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Iza Szewczyk
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2025
eISBN 978-83-68560-78-7
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
Moim dzieciom, Oldze i Borysowi.
Piszę również dla Was i dzięki Wam.
Rozdział 1
Ta decyzja skrajnie przeczyła naturze Przemka. Jednak gdy ogarnął wzrokiem kartony z kawalerskim dobytkiem, poczuł dreszcz ekscytacji. Pierwszy raz od lat podążył za głosem serca. Przestał analizować i szacować, obracać emocjonalną kostkę Rubika w poszukiwaniu wzoru i pewności. Bez wahania odparł: „Czemu nie”, gdy Zuza tydzień temu, podczas weekendu w Rzymie, z bosymi stopami opartymi o balustradę hotelowego tarasu, rzuciła: „Może zamieszkamy razem?”.
Teraz przysiadł na kanapie i obrzucił niepewnym spojrzeniem skrzynkę z gratami do urban exploring – z czego jak z czego, ale ze sprzętu przydatnego podczas wędrówek po opuszczonych budynkach na pewno nie zrezygnuje. Ucieszeni wizją wspólnego życia nie przemyśleli, jak to wszystko urządzą. Założyli tylko, że mieszkanie Zuzy łatwiej pomieści ich dwoje niż kawalerka przy Puławskiej. Poza tym, szczęśliwym trafem, lokum wynajęte przez nią kilka tygodni temu znajdowało się zaledwie parę minut piechotą od Archeonu. Będzie wpadał do domu, odrywał ją od piarowych bzdur i kochał się z nią, gdzie popadnie. Później uzasadnią nieróbstwo szybką kawą, i wrócą, każde do swoich obowiązków.
A graty…? One także prędzej czy później znajdą swoje miejsce, pomyślał.
Upchnął ostatni tom Sapkowskiego i sięgnął do najniższej półki po wyblakłe pudło z Ikei. Rozważał przez moment, czy go nie zostawić, ale wewnętrzny głos podszepnął mu, że obecność pamiątek w domu Zuzy przypieczętuje nowy rozdział solidniej niż szczoteczka do zębów na umywalce. Przykucnął, zdjął wieko i przerzucił szpargały: zaproszenie na przedpremierowy pokaz Strażników Galaktyki, bilety z koncertów Lao Che, przedszkolne zdjęcie u boku Gośki, na którym, ze względu na dłuższe włosy, wyglądał identycznie jak siostra. Uśmiechnął się na widok spłowiałego mandatu za zakłócanie porządku w Kuźnicy – efektu popisów Daniela przed Agatą podczas kursu windsurfingowego. Oglądał kolejno dowody na realność zdarzeń, które teraz zdawały się zupełnie nierzeczywiste. Daniel wycofał się z przyjaźni i, wraz z końcem dwa tysiące dziewiętnastego roku, także z Archeonu, a Agata – teoretycznie wciąż jego żona – chyba się wahała, czy dla dobra córek reanimować małżeństwo. To, co wiedział o życiu Kurców, czerpał głównie z dość systematycznych relacji Julki. Ona jedna…
Rozmyślania przerwał mu dźwięk telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. O wilku mowa. Odebrał połączenie, bezwiednie obracając w palcach wyłowiony z dna pudła podłużny płaski przedmiot.
– Dzień dobry, wujku.
– Hej… Natalko? – Zdziwił się, bo zamiast Julki usłyszał głos jej młodszej siostry.
– Bo wujek… – Mała się zająknęła. – Bo my chciałyśmy cię zaprosić na moje urodziny.
– Hmm. Bardzo mi miło, Natalko. – Zastanowiła go liczba mnoga, ale sprawa się wyjaśniła, gdy w tle usłyszał podszepty Julki. – To ile skończysz lat? Dwadzieścia?
Mała chyba nie załapała żartu, bo w aparacie zawisło niezręczne milczenie.
– Dobra, nie mów. Zadzwonię na urodzinową informację. A dasz mi siostrę do telefonu?
– Już daję. – Usłyszał po drugiej stronie szmer. – Aha, wujek, my te urodziny urządzamy siedemnastego kwietnia! – dorzuciła pospiesznie. – To daję ci Julkę, pa!
– Pa – odparł Przemek z uczuciem, że jego słowa trafiają już w próżnię.
– Cze, wujek. Co tam? – Zaczęła Julka tonem niewiniątka.
– Dzień dobry, Julka. Jak zdrowie? – Powitał ją zgodnie z rytuałem.
– Bezet, wszystko w normie. A u ciebie?
– U mnie też bezet. A teraz mów, o co chodzi z tą imprezą.
– O nic.
Wyobraził sobie, jak Julka wzrusza ramionami i potrząsa ciemną grzywą.
– Rodzice urządzają Natalce urodziny i postanowiła cię zaprosić.
– No dobra, a uzgodniłyście to z nimi?
Nie mógł tak po prostu wparować na kinderbal sponsorowany przez byłego przyjaciela i jego, kij wie, czy wciąż żonę, z którymi łączą go ledwie kurtuazyjne relacje.
– A po co? Przecież to urodziny Natki. Zaprasza, kogo chce, nie?
– Niby tak. Ale…. – Przemek docisnął palcem wskazującym okulary do nasady nosa. Rozważał, jak wybrnąć z sytuacji, żeby nie zrobić przykrości Julce. – Wiesz, to serio bardzo miłe, ale nie gwarantuję, że przyjdę. Właśnie szykuję się do przeprowadzki. – Zaświtał mu w głowie idealny, bo najprostszy, w dodatku niewymagający kłamstwa wykręt.
– A dokąd się przeprowadzasz? – zainteresowała się Julka.
– Do Zuzy. Pamiętasz? Wspominałem ci o niej niedawno.
– I już się przeprowadzasz?
Szczere zdziwienie w głosie dziewczynki przypomniało Przemkowi o tym, jak bardzo cieszy go ten prezent od losu. Chciał wykrzyczeć, że tak, właśnie tak! Zna Zuzę tak krótko, a już wie, że to jest właśnie ONA!
– Jak będziesz dorosła, to zrozumiesz. – Frazes zazgrzytał mu w uszach jak skrobanie paznokciem o styropian. – Czasem zna się kogoś wiele lat i człowiek nie jest pewien swoich uczuć, a czasem wystarczy kilka rozmów i już wiesz, że trafiłaś na miłość do grobowej deski.
– No dobra – mruknęła bez przekonania. – To zabierz tę Zuzę na urodziny! – Rozpogodziła się. – Będzie też ciocia Gosia i wujek Darek z Miłoszem i Anią. Im więcej gości, tym weselej, prawda?
– Prawda.
Przemek westchnął. Wizja jego i Zuzy gawędzących przy torcie z Kurcami i jego siostrą jakoś go nie zachwyciła. Tak długo czekał na tę miłość, że pragnął napawać się szczęściem bez udziału osób trzecich, zwłaszcza Daniela i Agaty.
– Julka, to umówmy się tak. – Postukał o blat biurka trzymanym w ręku przedmiotem. – Upewnię się, czy rodzice rzeczywiście zaplanowali tak dużą imprezę i ustalę z Zuzą, czy akurat nie wyjeżdża służbowo. Potem dam ci znać. Zgoda?
– Zgoda. – Ton głosu Julki przeczył jej słowom. – Ale wiesz, Natce będzie przykro, jeśli nie przyjdziesz.
– A ty wiesz, że jesteś przebiegłą bestią? Dobra, kończę. Czeka mnie dziś jeszcze mnóstwo pakowania. Pozdrów… – Zawahał się. – Jesteś dzisiaj u mamy w Warszawie czy w Radziejowicach?
– W Radziejowicach. Jutro zaczyna się w szkole przerwa świąteczna, a mama idzie na noc do pracy, więc tata zabrał nas do siebie.
– To pozdrów tatę. I uściskaj ode mnie Natkę.
– Bez przesady z tymi uściskami. Ty wiesz, wujek, jak ona mi wczoraj…
– Juuulka, błagam! Bo zamiast w Wielkanoc przeprowadzę się do Zuzy w Boże Narodzenie.
– Jak kocha, to poczeka – odparowała nabzdyczonym głosem. – No dobra, opowiem ci na urodzinach. Pamiętaj, siedemnastego kwietnia w sobotę. Chyba u mamy. Pa – dorzuciła i się rozłączyła.
Odłożył telefon z umiarkowaną ulgą; w sumie niczego nie obiecał i niczemu nie zaprzeczył, a furtkę do odmowy uchylił wystarczająco szeroko. Porzucił rozmyślania o kinderbalu i obrócił się w poszukiwaniu pudełka, które nadawałoby się na dokumenty. Sięgnął po jedno ze stosu i zorientował się, że wciąż trzyma w ręku scyzoryk – pewnie wyjął go bezwiednie z pudła z pamiątkami. Wyglądał jak nowy, jedynie wyblakła czerwień rękojeści zdradzała, że przeleżał bezczynnie ponad dwadzieścia lat. Wyciągnął ostrze – lśniącą taflę stali znaczyło podłużne zadrapanie. Rysa, która powstała, gdy prezent od taty upadł na ostry kamień. Pamiętał rozpacz pięcioletniego siebie i pocieszania taty – że ostrze i tak się zużyje i porysuje przy struganiu bełtów do łuku. Strugali raz. A potem… Potem z jakiegoś powodu wszystko się zmieniło. Tata nie znajdował czasu ani na łuk, ani na łódki z kory, a mama nie pozwalała mu się bawić scyzorykiem samemu.
Wrzucił go z powrotem do pudełka. Zamknął je i popchnął w stronę drzwi, gdzie w kolejce do wyprowadzki czekały walizki z ubraniami. Po chwili dołączył do nich karton z dokumentami, a w ślad za nim większy, opatrzony napisem „bieżące projekty” i literą „A”. Ten ostatecznie i tak wyląduje zapewne w Archeonie. Do tej pory woził część papierów do firmy i z powrotem, na wypadek, gdyby następnego dnia zdecydował, że popracuje z kanapy. Czasami też klienci niespodziewanie prosili o spotkanie wieczorem, a lubili oglądać projekty domów na papierze. Wodząc palcem po schematach, marzyli o dwuosobowych wannach i łóżkach na antresoli. Teraz w razie potrzeby po prostu podskoczy po dokumenty do biura.
Zadowolony z efektów pracy wyciągnął się na kanapie, podłożył ręce pod głowę i przemierzył wzrokiem osierocone półki poznaczone ciemnymi śladami wśród kurzu. Tylko figurki Avengersów i innych filmowych postaci ze stajni Marvela sterczały samotnie na posterunku. Zdawały się wyczekiwać na swoją kolej do wyprowadzki.
– Przepraszam, koledzy – powiedział na głos i pokręcił głową. – Zostajecie tutaj. Przemo zaczyna całkiem nowe, dorosłe życie. Z Zuzą. Z moją Zuzą.
Rozsmakował się w tym słowie, zdjęty nagłą, ściskającą trzewia tęsknotą. Sięgnął po telefon i wysłał jej esemesa:
Bzykałaś się z kimś kiedyś w magazynie? Masz niepowtarzalną okazję, zapraszam na Puławską.
Po chwili odczytał:
Oczywiście, Hipolicie. Tyle razy, że już mi zbrzydło. Wolę przelecieć magazyniera w NASZYM łóżku.
Roześmiał się; zawsze rozczulało go, gdy Zuzka zwracała się do niego drugim imieniem, które dostał po dziadku. To było tylko ich, tylko między nimi. Rozpłynął się w podsuniętej przez nią wizji i po chwili zasnął.
*
Zuza odgarnęła grzbietem dłoni kosmyk, który uparcie wymykał się z kucyka. Odłożyła wkrętarkę i oceniła efekty ostatnich zmagań. Biurko stało prosto i stabilnie, na podłodze nie walały się żadne śrubki, więc uznała montaż za szczęśliwie ukończony. Pozbierała styropian, folie i woreczki po nakrętkach i kołkach. Rozmasowała nadgarstki nawykłe bardziej do stukania w klawiaturę niż majsterkowania. Ból w przedramionach zapowiadał zakwasy, ale zamiast martwić, przepełniło ją to radością. Nowy rodzaj zmęczenia zwiastował nowe życie. Czekały ją dni wypełnione wyzwaniami i doznaniami, których od dawna wyglądała. Jeszcze raz zlustrowała pokój. Do południa wypchnęła najpilniejsze maile i odbębniła krótkiego calla. Akurat gdy kończyła, kurier dostarczył meble. Odtąd pracowała w pocie czoła, skręcając, wbijając i dociskając. Wysiłek się opłacił; sprzęty pachniały wprawdzie sklepowym magazynem, a nowy dywan gubił kłaczki, ale wszystko razem sprawiało wrażenie przytulnego porządku. Resztę dokupią, gdy codzienność ujawni realne potrzeby. Najważniejsza niespodzianka na przyjęcie Przemka została przygotowana. Pozostało zadbać o odpowiednią oprawę wielkiego dnia.
Upchnęła odpady do sporego worka i poszła do kuchni. Raptem zamarła, bo dotarło do niej, że nie robiła ostatnio zakupów, a Wielki Czwartek oznaczał gonitwę tłumów za jajkami, majonezem i czekoladowymi zajączkami. Szanse na to, że jakiś sklep dostarczy jeszcze dzisiaj zakupy pod drzwi, oszacowała na cztery miejsca po przecinku. Jeśli ma przygotować na jutro coś wyjątkowego, musi się wspiąć na wyżyny kreatywności. A do tego niezbędna jest kawa.
Gdy podniosła rękę, by sięgnąć po szklankę, pociągnęła nosem i uznała, że najpierw pilnie wymaga kąpieli. Wzięła szybki prysznic, wskoczyła w dres i upięła wysoko wilgotne włosy. Odświeżona wkroczyła do kuchni, gotowa na realizację projektu przy skrajnie ograniczonych zasobach. Włączyła ekspres i otworzyła podwoje lodówki. Widok mile ją zaskoczył. Nie jest źle, oceniła, parząc wargi gorącym latte i lustrując szuflady z warzywami. W zamrażarce odkryła dorsza, łososia, pół macki ośmiornicy i trochę krewetek, co nasunęło jej pomysł na całkiem wykwintne danie.
Czyli korpo uratowało mi tyłek, skonstatowała. Prawie nie tknęła ostatnich zakupów, bo szefowi działu PR z centrali zamarzył się rajd po warszawskich restauracjach – lunch w Korei albo Japonii, kolacja w Indiach, potem skok do Meksyku. Zuza towarzyszyła Andreasowi w gastronomicznej pielgrzymce, bo zależało jej, by jeszcze w Warszawie przyklepał najważniejsze pomysły. Tyrała przez ostatnie dwa tygodnie nad strategią na kolejny kwartał. Rynek koparek do bitcoinów zmieniał się niemal równie dynamicznie, co sam rynek kryptowalut; wyzwania wyrastały jedno za drugim niczym przeszkody w grze komputerowej. Wyrzut adrenaliny, mobilizacja, przygotowanie i skok – coraz wyżej, coraz trudniej, coraz ciekawiej. Dlatego dwumiesięczny bezpłatny urlop wymagał przewidzenia trendów, oszacowania ryzyka i przygotowania scenariuszy, którymi podeprą się członkowie zespołu, gdy zostaną sami na placu boju. Ostatecznie, z podprogowym wsparciem tikka masala i bulgogów, wydębiła od Andreasa swobodę decyzyjną, dzięki której zaraz po świętach dopnie plan. Potem zorganizuje spotkanie działowe, ustawi priorytety i…
Nagle dotarło do niej natarczywe pikanie i rozbłyski światła. To lodówka żądała zamknięcia drzwi. Porzuciła więc rozmyślania o pracy i uciszyła alarm. Przysiadła na rogu kuchennego stołu, dopiła niespiesznie kawę, oblizując brzeg szklanki z mlecznej piany. Rozejrzała się po kuchni, która dotąd spełniała raczej rolę spiżarni; Zuza jadała głównie na mieście, a gotowanie, choć nieźle jej wychodziło, postrzegała jako marnotrawstwo czasu. Teraz wszystko się zmieni. Od jutra zacznie używać przycisku do przygotowywania dwóch kaw jednocześnie, a kto wie, może nawet użyje patelni do naleśników, którą rok temu sprezentowała jej mama, a którą wciąż zdobiły fabryczne nalepki. Później zajdą tu jeszcze większe zmiany, w które wejdą z Przemkiem ramię w ramię.
– Na pewno – powiedziała na głos i ścisnęła ciaśniej gumkę kucyka, jakby trwałość fryzury przekładała się na panowanie nad sytuacją.
Na pewno. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie zaczepnego esemesa, którego odczytała między przykręcaniem kolejnych nóg do blatu biurka. Wyciągnęła paczki z rybami i wrzuciła je do zlewu, żeby się rozmroziły. Nic więcej nie mogła zdziałać w kwestiach kuchennych, więc postanowiła chwilę się polenić.
Salon tonął w czerwieni ostatnich promieni słońca. Te sięgające ściany na wprost okna zdawały się przenikać i stapiać z pociągnięciami pędzla na wielkoformatowej abstrakcji.
Zgarnęła ze stołu telefon, usiadła na kanapie, skrzyżowała wyciągnięte nogi na krześle i odnalazła wymianę wiadomości z Przemkiem. Naszła ją wielka, wzbierająca wrzeniem w brzuchu ochota, żeby wsiąść w samochód, pognać na Puławską i zastukać do jego drzwi. Zobaczyć, jak zewnętrzne kąciki ciemnych oczu unoszą się w uśmiechu. W ten sposób śmiał się tylko przy niej. A potem… potem rozsunęliby pudła i torby i kochali się wśród pustych szaf oraz półek, które zwiastowały wielką zmianę. Mężczyzna, którego kilka miesięcy temu uwolniła z toalety w Intercity, będzie naprawdę jej. Te kilka sekund, kiedy speszony dziękował jej za wezwanie obsługi, przesądziło o ich przyszłości. Zuza nie wierzyła dotąd w zrządzenia losu, ale w tym jednym wypadku była skłonna zrobić wyjątek. Pożegnawszy uratowanego, zamierzała przecież ruszyć dalej korytarzem do WARS-u. A jednak coś ją tknęło i zawróciła w stronę swojego siedzenia. Gdyby tego nie zrobiła, nie natknęłaby się na podpiętego do ładowania iPhone’a i nie skojarzyła, że to właśnie jego telefon. Gdy pociąg szarpnął i ruszył ze stacji Warszawa Zachodnia w kierunku Centralnego, stała bezradnie i patrzyła przez okno na oddalającą się w pośpiechu sylwetkę poznanego przed chwilą mężczyzny. Po kilku sekundach zniknął jej z pola widzenia, wessany przez tłum podróżnych.
Dostanie się do porzuconego smartfonu nie było może etyczne, ale inaczej nie odnalazłaby Przemka. Warto było pokonać opór zaprzyjaźnionego pentestera, który zazwyczaj włamywał się do systemów, sprawdzając skuteczność zabezpieczeń, i namówić go, by ten jeden raz użył wiedzy w praktyce.
Może jednak cel uświęca środki? – pomyślała z rozmarzeniem.
Postukała telefonem w kolano, zamknęła okno wiadomości i zdecydowała, że zostanie u siebie. Odhaczyła w głowie kolejne punkty checklisty na dziś. W szafie czekały puste wieszaki, ścieśniła kosmetyki w łazience, wbrew matematycznej logice uznając, że facetowi wystarczy mniejsza połowa. Wyznaczyła nawet w piwnicy półkę na latarki, rękawice, coś jakby miarki i inne sprzęty, których nie potrafiła nazwać, a które zabierał na włóczęgę po miejskich i podmiejskich ruinach. Nie pojmowała, co go w tym pociąga. Oczywiście poza adrenaliną – nigdy nie wiadomo, czy rozetnie mu łeb dachówka, czy się zarwą zbutwiałe schody. Po cichu liczyła, że rodzinne obowiązki odciągną Przemka od późnochłopięcej fascynacji urbeksem.
Do pokoju niepostrzeżenie zakradł się zmrok, więc namacała włącznik lampki. Światło padło na leżącego przy kanapie laptopa. W ferworze przygotowań zapomniała o jeszcze jednej, może najważniejszej tego dnia, sprawie. Usiadła po turecku z komputerem na kolanach, przedarła się przez kaskadę haseł i otworzyła prywatnego maila. W folderze z wersjami roboczymi czekała wiadomość, którą napisała dwa dni wcześniej, ale wciąż wstrzymywała się z jej wysłaniem. Jakby los, który zesłał miłość życia, mógł kapryśnym gestem zgarnąć ze stołu szczęśliwe żetony. Teraz, gdy przeprowadzka Przemka stawała się faktem, pozwoliła sobie na wiarę, że niektóre marzenia ot tak, po prostu spełniają się parami, i nie należy doszukiwać się w tym drugiego dna.
Chociaż korespondowała z Karoliną od kilku miesięcy, sprawdziła, czy w adresie nie brak żadnej litery. Kliknęła „wyślij” i zamknęła laptopa, omijając zręcznie ikonę służbowej poczty – rano zdziałała o wiele więcej niż towarzystwo w biurze odliczające godziny do krótkiej przerwy świątecznej. Teraz włączy muzykę, otworzy wino, zapali w łazience świeczki i oblepiona pianą pomarzy o przyszłości.
Poszła do łazienki i odkręciła wodę. Okrągłe świeczki dookoła wanny – pamiątka po romantycznym wieczorze – wypaliły się do spodu, więc postanowiła poszukać nowych. Wysunęła szufladę komody i wygarnęła kilka mniejszych, egzotycznie pachnących. Z ostatnią mocowała się chwilę, bo oplotły ją macki złotawej wstążki. Ile to razy miała ją wyrzucić?
A może dobrze, że nie wyrzuciła? Wydobyła wstążkę, jak się okazało, zwieńczoną wielką przypłaszczoną kokardą. Odszukała nożyczki, przeciągnęła ostrzem wzdłuż zawijasów i przywróciła ozdobnemu węzłowi dawny kształt. W drodze do najmniejszego pokoju zajrzała do łazienki i skontrolowała poziom wody w wannie. Potem zawiązała kokardę na klamce.
Rozdział 2
Obudziło go natrętne burczenie domofonu. Przemek podniósł się z kanapy lekko zdezorientowany. Umykały mu szczegóły otoczenia, więc pomacał, czy ma na nosie okulary. Gdy trafił palcami na szkła, dotarło do niego, że pokój tonie w mroku. Tylko przez środek podłogi, od okna do drzwi wejściowych, biegła trasa z równoległych pasków żółtawego światła, które wdzierało się z ulicy przez żaluzje. Znów dzwonek. Tym razem ktoś przytrzymał palec na guziku o denerwującą chwilę dłużej.
– Idę! Moment! – rzucił w przestrzeń, torując sobie po omacku drogę ku wyjściu. – Taaak? – Oparł się bokiem o ścianę. W oczekiwaniu na odzew zlustrował kuchnię, bo nagły skurcz poniżej żeber przypomniał mu, że żyje od rana na jednym toście.
– Cześć, to ja.
Bez słowa wcisnął guzik i wpuścił siostrę na górę. Zerknął zdziwiony na zegarek – po dwudziestej Gośka zwykle usypiała dzieciaki. Dzisiaj ewentualnie mogła piec z nimi świąteczny sernik.
– Cześć – powtórzyła niespełna minutę później i wycisnęła głośnego całusa w powietrzu koło jego ucha. Spojrzała na niego wyczekująco, ale tym razem zbył jej popisowy numer pobłażliwym milczeniem. Przesunął okulary na czoło i potarł oczy.
– Cześć. – Nacisnął włącznik światła i ujrzał malujące się na twarzy siostry zdumienie. Uświadomił sobie, że nie rozmawiał z nią po powrocie z Rzymu.
– A ty co? Malować będziesz? Chwali ci się, braciszku, pora najwyższa. Ale tak w święta?
Obróciła się bezradnie wśród pudeł, wyraźnie zbita z tropu.
– Może to i niegłupi pomysł? – zastanowił się na głos, zadarł głowę i ocenił stan sufitu. – Zawsze łatwiej wynająć odświeżone mieszkanie – dodał raczej do siebie niż do Gośki.
Raptem dostrzegł jej wzrok skupiony na sobie. Znał z lustra to uważne spojrzenie i po raz kolejny doświadczył czegoś, co, jak sądził, przysługuje tylko bliźniakom – przejmującej bliskości i uczucia, że siedzi w głowie Gośki zespolony z jej emocjami. Doznanie bywało przyjemne, ale i denerwujące – jeśli coś jej się nie podobało, nie potrafił tego zignorować.
– Wyprowadzam się do Zuzy – zeznał, nie kryjąc ekscytacji. – No nie patrz tak – dodał ugodowo, bo Gośka ani na sekundę nie oderwała od niego wzroku. – Nie miałem okazji ci powiedzieć. To dość spontaniczna decyzja.
– I chcesz mi wmówić, że ty, Przemysław Wolski, syn Tadeusza i Wandy, brat Małgorzaty Goryczki z domu Wolskiej, ostoja rozsądku i rozwagi, ikona życiowej niezależności just like that, z dnia na dzień podjąłeś tak poważne życiowe kroki? Naprawdę próbujesz mi wcisnąć, że zakochałeś się na zabój w dziewczynie z pociągu? – Uniesione wysoko brwi Gośki zwiastowały burzę z gradem.
Zaczerpnął głęboko powietrza. Do rana nie zdoła opowiedzieć jej o tym, co czuje do Zuzy. Jak wspaniałą jest kobietą i jak bardzo ją kocha. Na tysiąc sposobów mógłby przekonywać siostrę o słuszności tej nagłej decyzji. W sumie nie miałby nic przeciwko temu, żeby jej o tym wszystkim opowiedzieć. Nie zdążył jednak wytoczyć ani pół działa, bo Gośka chwyciła go w ramiona i przytrzymała w uścisku, jakby ocalał z katastrofy lotniczej.
– Nie masz pojęcia, jak się cieszę – wysapała mu radośnie do ucha. – Ile można się snuć po świecie samemu? Bałam się, że zaraz zdziczejesz, zaczniesz karmić gołębie spleśniałym chlebem i straszyć dzieciaki. Bardzo, bardzo się cieszę! – Nie dawała mu dojść do słowa, wyraźnie wzruszona. – Dobra, opowiesz mi więcej przy dobrym żarełku next time, nie zapomnij wybrać knajpy. Ale co to ja…?
Puściła zdumionego brata i pokiwała niepewnie głową, rozglądając się po kartonach.
– Chciałaś może coś pożyczyć? Ciężko będzie tu coś wygrzebać, ale jeśli to pilne…
Przemek się ożywił. Pojął, jak bardzo łaknął akceptacji Gośki. Zaraz stuknie mu trzydzieści sześć lat, prowadzi z sukcesem firmę, a werdykty siostry niezmiennie wskazują mu azymut. Może dlatego, że sama wiodła uporządkowane, szczęśliwie życie, dokonywała właściwych wyborów. Ich więź wzmocniła jeszcze bardziej jej reakcja, gdy półtora roku temu postanowił zostać dawcą nerki dla Julki – najpierw się wkurzyła, potem przeraziła, ale, koniec końców, wspierała go na każdym kroku. Może stąd ta erupcja entuzjazmu? Może obawiała się, że na dobre utknął w przeszłości?
– Ehm… Wiem! Ojciec ubzdurał sobie, że natychmiast, musi rozwikłać sprawy majątkowe dziadków. Wierci mi przy każdej okazji dziurę w brzuchu o papiery dotyczące działek pod Kielcami. Już nawet myślałam, że ma raka czy coś. – Gośka zrobiła dłuższą pauzę. Nie doczekawszy się reakcji ze strony brata, westchnęła i bez nadziei wskazała głową na środek pokoju. – Stwierdził tylko, że w końcu znalazł czas, żeby wyprostować zaszłości. Podobno akty notarialne i wyciągi z ksiąg wieczystych zostały tutaj. – Wykonała ręką zamaszysty gest, jakby teczki z dokumentami mogły się kryć wszędzie, od kratki wentylacyjnej po szparę w parkiecie. – Robiłam ostatnie świąteczne zakupy, więc pomyślałam, że wpadnę po drodze i ich poszukam. Temat na pewno wypłynie w niedzielę między żurkiem a pasztetem. Wiesz, jaki on jest…
– Nie wiem. – Przemek uciął jej wywody. – Ale skoro ci to potrzebne, to szukaj. – Wzruszył ramionami i poszedł do kuchni. – Papiery notarialne znajdziesz w pudełku po keczupie Kotlin – rzucił za siebie i zanurkował w lodówce. – Niech jeszcze i to – mruknął. – Muszę skoczyć do Żabki, jeśli zamierzam dociągnąć do jutra. Zejdę na dół razem z tobą. Pomożesz mi znieść do samochodu kilka gratów?
– Jasne – odparła z roztargnieniem. Wyjmowała i przeglądała jedną teczkę po drugiej. – O, mam! – Uniosła triumfalnie granatowy segregator.
– Gratulacje. – Uśmiechnął się krzywo. – A teraz wybacz, siostro, ale jeśli zaraz nie przyjmę hot doga, to sczeznę, nim zaznam życia statecznego pana domu. – Chwycił z komody klucze do audi, upchnął je do kieszeni dżinsów i spojrzał krytycznie na walizki. – Najpierw ciuchy i buty – zakomenderował i dźwignął dwie stojące najbliżej drzwi.
– A co ja mam zabrać? – Gośka upychała segregator do torebki.
– Wiesz co? – Obrócił się w progu. – A bierz, co ci wygodniej. I tak ląduję jutro ze wszystkim u Zuzki.
– To wezmę to pudło.
Chwyciła karton po keczupie i ruszyła w stronę drzwi, ale w połowie drogi zaklęła i się zatrzymała. Przemek dosłyszał z klatki schodowej głuchy plask teczki o parkiet.
– Musiałeś to z górką upchać? Leci mi wszystko w cholerę…
– Olej, rzuć gdziekolwiek! – krzyknął za siebie. Jedną nogą był już na schodach. Unosił z trudem walizki, by nie zawadzały kółkami o stopnie. Sąsiedzi, choć w większości głusi i wiekowi jak sama kamienica, wieczorową porą wyjątkowo drażliwie reagowali na sąsiedzkie hałasy.
Gośka spróbowała jeszcze raz uporać się ze stosem, ale teczka z napisem „Zdrowie” znowu się zsunęła i wjechała niemal pod kanapę. Zirytowana podniosła ją i rzuciła na biurko. Resztę przycisnęła od góry wolną ręką. Potem łokciem zatrzasnęła za sobą drzwi.
Ułożyli rzeczy w bagażniku i przystanęli. Gośka wysupłała z torebki cieniasa. Zapaliła i rozejrzała się podejrzliwie, jakby sądziła, że jej mąż, zaciekły przeciwnik wszelkich używek, rozesłał po Warszawie szpiegów.
Stali chwilę w milczeniu, kontemplując sklepowe witryny po przeciwnej stronie ulicy.
– Przyjdziecie do rodziców na świąteczne śniadanie? – zagadnęła, zdusiwszy peta o studzienkę.
– Nie… Z tego udało mi się wymiksować. Mama zadowoli się córką i jej szczęśliwym stadłem. Ale pewnie zobaczymy się wkrótce u Kurców na urodzinach Natalii. – Przesunął w zamyśleniu palcem po plakietce na bagażniku.
– A chcesz tam iść z Zuzą? – Gośka spoważniała. – Jak ona to wszystko widzi?
– Wiesz co, Gocha? Leć już piec ciasto czy coś, a ja pędzę do Żabki. – Ukłonił się, teatralnie przyciskając rękę do brzucha. Potem się wyprostował, posłał siostrze całusa i zrobił kilka kroków w kierunku drzwi pod zielonym neonem. W połowie drogi coś sobie przypomniał: – Planujesz sernik na brownie? Zakitraj kawałek dla mnie. Wpadnę na kawę.
– Wpadnij. Koniecznie. – Uniosła rękę na pożegnanie i obrzuciła brata badawczym spojrzeniem. Potem chuchnęła w garść, powąchała i się skrzywiła. Wyjęła z torebki paczkę gum Orbit i włożyła listek do ust. – Koniecznie – powtórzyła z naciskiem i ruszyła przed siebie.
*
Daniel wtargał materac do pokoju i oparł go o ścianę, zastanawiając się, czy uda mu się samemu umieścić go na stelażu łóżka. Dziewczynki raczej nie dźwigną trzydziestu kilo.
Właśnie, dziewczynki. Zorientował się, że od kilkunastu minut z góry nie dobiegł żaden dźwięk, a to powinno budzić niepokój.
– Julka!? – Stanął u stóp schodów i zadarł głowę. – Co porabiacie?
Drzwi jednego z pokoi się uchyliły i wyjrzała z nich starsza córka.
– Bawicie się? – Nie chciał się zdradzić z podejrzeniami, choć do głowy przychodziły mu różne rzeczy.
– Nie bawimy. Przygotowujemy listę zakupów na urodziny Natalii – odparła i podciągnęła niecierpliwie dżinsy, które po sekundzie zjechały poniżej kanciastych bioder. – Balony, serpentyny i te sprawy. Maluchy lubią takie pierdoły. Natalka rysuje zaproszenia – dorzuciła tonem pannicy, która w dziecięce rozrywki angażuje się tylko z łaskawości serca. – I wszystkich już obdzwoniłyśmy. – Zakręciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami.
Daniel miał wrócić do zmagań z materacem, ale przystanął w pół kroku. Nagłe przeczucie kazało mu pognać na górę.
W pokoju Julki zastał Natalię pochyloną nad prostokątem papieru. Wodziła flamastrem po wykaligrafowanych ołówkiem literach. Jak zwykle, gdy bardzo się skupiała, wystawiała koniuszek języka. Uśmiechnął się; wypisz, wymaluj Agata nad kolorowanką.
– A co to znaczy, że wszystkich zaprosiłyście? Kto to są wszyscy? – Przypomniał sobie, po co przyszedł.
– Oczywiście ciocia Gosia, pani Ola, dziadek Miguel z babcią – wyliczała Julka na palcach ubabranych zielonym tuszem. – Wujek Przemek, no i oczywiście koleżanki Natki.
– I Włodek z Mądrych Sówek, ten w okularach – przypomniała Natalia znad biurka. Przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu. – Tu trochę za linię wyjechałam – mruknęła. – Może być? – Podsunęła tacie zaproszenie pod nos.
– Bardzo piękne. Tylko „z przyjemnością” pisze się przez er zet, a nie szy – sprostował odruchowo.
Wyjrzał przez okno połaciowe i przez moment słuchał bębnienia kropel o szybę.
– A mogę wiedzieć, skąd pomysł, żeby zaprosić wujka Przemka? – zwrócił się do Julki. – Wujek nie bywa u nas zbyt często i nie planowaliśmy z mamą…
– O właśnie – przerwała mu z pretensją – nie bywa. Ciągle tylko pracuje, a teraz jeszcze ta przeprowadzka.
– Przeprowadzka? – Daniel zapomniał na chwilę o samowolce córki. – Przemek się przeprowadza? Dokąd?
– Do Zuzy. – Wzruszyła ramionami i podciągnęła dżinsy. – Tato, możesz mi kupić pasek?
– Podtuczymy cię w święta. – Odhaczył w pamięci zapotrzebowanie na pasek. – Ale co z tą Zuzą?
– Nie wiem, nie znam jej przecież. Ale wujek chyba się zakochał. Na śmierć i życie. – Przewróciła oczami i przycisnęła skrzyżowane dłonie do serca. – No i właśnie przeprowadza się do niej – dodała już bez teatralnej emfazy.
Potarł bezwiednie ucho. Dawno przestał śledzić sprawy Przemka. Odkąd sprzedał mu udziały w Archeonie, ich drogi przecinały się wyłącznie za sprawą Julki. A i to, jego zdaniem, zdecydowanie za często. Upatrywał w tym także winy swojej i Agaty. Ich rozstanie zaraz po przeszczepie odcisnęło piętno na Julce. Oboje bardzo się starali, żeby dziewczynki nie ucierpiały, radzili się psychologa dziecięcego, jak z nimi rozmawiać. A Julka gubiła się wśród zagmatwanych spraw dorosłych. Jak mogli wytłumaczyć jej cokolwiek, skoro sami nie bardzo wiedzieli, jak odnaleźć równowagę między wzajemnymi zranieniami a odpowiedzialnością za rodzinę? Julka, szukając ostoi, kogoś neutralnego, lgnęła do wujka, który od zawsze kojarzył jej się z beztroskimi wybrykami podczas wspólnych wakacji. Daniel nigdy nie robił córce wyrzutów, choć buzowała w nim zazdrość, gdy obserwował, jak angażuje Przemka w szkolne tematy i zdaje mu relację z zakupów. Ale teraz ta Zuza…? Czyżby Przemek faktycznie się zakochał?
Zostawił dziewczynki i zszedł na dół. Zerknął na zegarek i odpakował z folii miskę z owocami na drugie śniadanie. Sięgnął po widelec i zaczął bezwiednie dziabać kawałek melona. Zastanawiał się, czy rewelacje na temat życia uczuciowego Przemka wpłyną na życie całej rodziny. Kiedy zaraz po zabiegu przyszła pandemia, odizolowali Julkę od świata, jeszcze zanim wprowadzono oficjalne zakazy i nakazy. Leki immunosupresyjne chroniły ją przed odrzuceniem przeszczepu, ale też czyniły skrajnie podatną na infekcje. Dlatego skoszarowali ją w Radziejowicach. Z telefonem przy uchu i komputerem na kolanach pilnował, żeby na czas meldowała się na Teamsach i wysyłała prace domowe. To wtedy właśnie, pewnie z nudów, zintensyfikowała kontakty z Przemkiem. Teraz życie wróciło do jako takiej normalności, sprawy z Agatą szły w dobrym kierunku, a Przemek… Przemek najwyraźniej znalazł życiową przystań.
Zawołał córki i usłyszał na schodach tupot stada kucyków. Pomyślał machinalnie, że powinien zabezpieczyć wyślizgane stopnie. Odkąd wrócił do rodzinnego domu po rozstaniu, zdążył urządzić pokoje dla dziewczynek, odnowił sypialnię po mamie, łazienkę, wyremontował część instalacji, ale ukończenie jednej pracy oznaczało rozgrzebanie kolejnej.
– Umyjcie najpierw…
Nie zdążył. Dziewczynki jedna przez drugą wybierały z miski ulubione owoce i wpychały je do ust umorusanymi palcami.
– Julka, a Przemek potwierdził, że przyjdzie? – zagadnął od niechcenia.
– Nie przyjdzie, a przyjdą. – Otarła wierzchem dłoni spływający po brodzie sok. – Z Zuzą przyjdą – dodała i obejrzała plamę na koszulce. – Wspominał coś tam, że się z tobą albo z mamą skontaktuje. – Dopchała policzki bananem, pociągnęła Natalkę niecierpliwie za rękaw i pobiegły z powrotem do siebie.
Daniel przetarł stół, pstryknął ekspres i zaparzył podwójne espresso, po czym usiadł z kawą na sofie w salonie. Mebel pamiętający czasy jego dzieciństwa zaskrzypiał niepokojąco. To też wymienią, obiecał sobie, ale dopiero, gdy okrzepnie w nowej firmie. Za pierwszy solidny bonus Agata urządzi pokój tak, jak chce. Czyli tak, żeby jak najmniej przypominał jej zmarłą teściową, skonstatował w duchu. Kiedyś może byłoby mu żal rzeczy po mamie, ale po wydarzeniach sprzed dwóch lat zrozumiał, że osaczając go bezwarunkową i bezgraniczną miłością, nieświadomie wiele mu odebrała. Zbyt długo żył w cieniu jej zaborczego uczucia, które doprowadziło go aż do kompletnego zaślepienia i uwikłania w romans z Martą.
Odpędził ponure myśli, wyciągnął nogi na kanapie i rozparł się wygodnie na poduszkach. Zerknął przez zamazane deszczem okno tarasowe na budzący się do życia ogród. Zanotował, że pora poprzycinać krzewy, zwertykulować i nawieźć trawnik. Zwolnił się ostatnio z dość przypadkowej firmy, w której zaczepił się zaraz po odejściu z Archeonu, i niemal od razu znalazł lepszą fuchę. Miesiąc przymusowej przerwy, zanim zacznie karierę u nowego pracodawcy, to idealny moment na prace gospodarskie. Wiosna, jak zwykle, napawała go optymizmem, który w tym roku nareszcie miał solidne uzasadnienie. Łyknął ekstramocne espresso i napisał wiadomość do Przemka.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
