Cena jednej nocy - Jana Talaj - ebook

Cena jednej nocy ebook

Jana Talaj

2,9

Opis

Przez zaledwie rok Julia przebyła niezwykłą drogę – od barmanki pracującej na czarno w nocnym klubie „U Rosie” do wokalistki cieszącego się powodzeniem zespołu muzycznego. Także jej życie osobiste zdaje się stabilizować u boku dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyzny – męża, a zarazem najlepszego przyjaciela i menedżera.
Niestety przeszłość nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć. Wkrótce okazuje się, że zaproszenie do najdroższej z kolońskich dyskotek przez powiązaną z półświatkiem szefową nie było tylko miłym gestem w ramach podziękowania za współpracę. Oszołomiona przepychem (i skwapliwie podsuwaną przez Rosie kokainą) Julia spędziła wtedy noc z poznanym tam arabskim księciem, po wszystkim obiecując sobie, że coś takiego nigdy więcej się nie powtórzy. Jednak oczarowany nią Mahomed nie zamierza poprzestać na jednorazowej przygodzie. A gdy syn marokańskiego króla czegoś chce, zawsze to dostaje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 280

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,9 (7 ocen)
1
1
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nikus05

Nie polecam

Niestety mnie ta historia nie porwała.
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Cena jednej nocy" Jana Talaj - strona autorska to kolejna książka pełna emocji i zwrotów akcji. Autorka stworzyła ciekawą fabułę zabierając czytelnika w podróż pełną niewiadomych. Przyjemna i lekka książka do popołudniowej kawy. "Teraz do­pa­dły ją de­mo­ny prze­szło­ści, wy­wo­łu­jąc po­nad­prze­cięt­ny strach, które chyba tylko cze­ka­ły na oka­zję, aby po­now­nie po­ja­wić się w jej życiu." Życie Julii zaczyna się układać. Osiągnęła niezależność finansową, związała się z Thorstenem. Występy zespołu muzycznego, który założyła Julia z grupą znajomych dają wiele radości i zadowolenia z życia. Nadchodzi lato Julia wraz z Thorstenem wyjeżdża na upragniony urlop do Hiszpanii, nie wiedząc jak bardzo zmieni się jej życie. Beztroskie wakacje, przypominają jej o poznanym rok wcześniej mężczyźnie z którym przeżyła jedną upojną noc. Maroko jest blisko, a przystojny brunet wspominał, że jest "Księciem". Julię dopadają wyrzuty sumienia względem Torstena, jest z Nim w związku a myśli o innym....
00
wandzia-andzia

Z braku laku…

Za dużo, za dużo wszystkiego. Za bardzo rozwinięte role drugoplanowe, za mało głównej bohaterki, słabo rozwinięta postać do tego miałam wrażenie, że jest niedojrzała i infantylna. Fajny pomysł na fabułę ale według mnie zmarnowany.
00

Popularność




Jana Talaj
Cena jednej nocy
© Copyright by Jana Talaj 2022Projekt okładki: Izabela Szewczyk-Martin
ISBN 978-83-7564-673-3
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Do trzech razy sztuka

Julia spakowała już większość toreb, które zabierali na ich ślub i planowaną podróż poślubną do Polski. Zaniosła je do kupionego niedawno przez Thorstena kampera i zamknęła porządnie drzwi. Jutrzejszym popołudniem chcieli wyruszyć na tę długą, ale jakże ekscytującą wyprawę. Kolońskie mieszkanie nad Renem było już posprzątane i przygotowane na przyjazd Kuby, którego za trzy tygodnie w drodze powrotnej z wyprawy mieli zabrać od jego babci Danuty, mieszkającej w Gdańsku. Kuba miał od września rozpocząć naukę w nowej szkole i zamieszkać wraz z nimi u Thorstena, do którego przed około pół rokiem wprowadziła się Julia.

Umyła jeszcze długie, z kręcącymi się niesfornie lokami blond włosy, ale do fryzjera postanowiła wybrać się dzień przed ślubem, już na miejscu w Gdańsku. Spojrzała krytycznym wzrokiem na swoją postać w lustrze. Nadal była bardzo szczupła, niczym szkielet, choć na wakacjach w Portugalii, dzięki związanemu z tym lenistwu, udało się jej przytyć aż dwa kilogramy. Duże, błękitne oczy patrzyły w odbiciu lustra z powagą, ale też iskierką wesołości i ciekawości, jak też potoczą się jej dalsze losy. W końcu w wieku trzydziestu dwóch lat wychodziła już po raz trzeci za mąż, z czego bynajmniej wcale nie była dumna. Tym razem planowany ślub z jej nowym przyjacielem Thorstenem otwierał przed nią jednak wiele możliwości własnego dalszego rozwoju, i to w dodatku w jednym z najbogatszych krajów Europy – w Niemczech. Uczucie, które na początku tylko się tliło, wybuchło w ostatnim czasie siłą petardy. Julia czuje się znowu w życiu szczęśliwa, a spełnienia marzeń dopełnia fakt, że od kilku miesięcy jest wokalistką w jej „własnym” zespole muzycznym, do powstania którego przyczynił się nowy przyjaciel. Teraz żyje pełnią życia, związana na co dzień z muzyką, interesującymi ludźmi i nowymi przyjaciółmi.

W jej „starym kraju” nie miała możliwości uczestnictwa w warsztatach wokalnych. Rodzimy Gdańsk, choć to duże miasto, nie posiadał tak prężnej sceny muzycznej jak Kolonia, nie wspominając o klubach z muzyką na żywo. Owszem, istniała możliwość brania prywatnych lekcji u jakiegoś nauczyciela śpiewu, ale oni uczyli tylko klasyki. Tutaj mogła szkolić głos w muzyce z gatunku soul, blues czy jazz, nie potrzebując do tego wyższej szkoły muzycznej, a w samym mieście istniały dziesiątki klubów, w których można było występować i świetnie się przy tym bawić. W Polsce na takie życie nie miała praktycznie szans… może gdyby przeprowadziła się do Warszawy albo na Śląsk. Tam istniało o wiele więcej możliwości, ale jak miała tego dokonać, mając kilkuletnie dziecko na wychowaniu? Dlatego też po wielu życiowych turbulencjach decyzję pozostania w Niemczech uważała za najlepsze rozwiązanie, jakie w tym momencie mógł podarować jej los. Ukończyła już pierwszy semestr nauki niemieckiego i od września zapisana była na kolejny. Nauka języka sprawiała jej przyjemność, szczególnie że w szkole poznała przemiłą równolatkę, Czeszkę, której na imię było Lena. Już od pierwszej lekcji te dwie młode słowiańskiego pochodzenia kobiety zaprzyjaźniły się ze sobą. Lena wysoka, dobrze zbudowana, o bardzo jasnych włosach i niebieskich oczach, miała podobnie jak Julia rozrywkowy charakter. Była pełna energii i pozytywnego nastawienia do życia. Od kilku miesięcy żona reżysera i dyrektora teatru małej sceny teatralnej w Kolonii, chętnie zapraszała przyjaciółkę na premiery do teatru jej męża, a po nich odbywały się after party. Julia z ochotą w nich uczestniczyła – uwielbiała życie bohemy i czuła się w nim jak ryba w wodzie. Znajomych aktorów zapraszała na pierwsze występy jej zespołu w klubach muzycznych i już teraz pragnęła powrotu do tego fascynującego miasta, słynącego z najbarwniejszego karnawału w Europie, międzynarodowych targów i tysiącletniej katedry o dwóch podłużnych, szpiczastych wieżach.

Thorsten, z którym już za tydzień miała wziąć ślub, energiczny czterdziestolatek o ładnie wykrojonych oczach w kształcie migdałów i lekko podłużnym nosie, pracujący na międzynarodowej scenie awangardy jazzowej, był ideałem dopełnienia marzeń o ekscytującym życiu w „nowym kraju”. Wyborny logistyk i organizator, władający kilkoma obcymi językami, do tego muzyk z zamiłowania grający na gitarze basowej, urządzał życie Julii i motywował ją do działania. To dzięki niemu zdążyła poznać już kilka stolic Europy, bo nowy partner chętnie zabierał ją ze sobą na koncerty amerykańskich jazzmanów, których był managerem. Julia poznała go przez przypadek, pracując na czarno w jednym z licznych nocnych klubów, zatrudniona jako barmanka. Któregoś wieczora zajrzał do klubu „U Rosie” i zamówił sok jabłkowy z gazowaną wodą mineralną, tak zwane Apfelschorle. I tak już zostało, bo Thorsten nie znosił alkoholu, poza kieliszkiem wina do obiadu.

Będąc wkrótce oficjalną żoną Thorstena, Julia zyskiwała prawo stałego pobytu w Niemczech i zezwolenie na pracę. Nowe małżeństwo umożliwiało jej również w końcu ściągnięcie alimentów z ojca ich dwunastoletniego syna, który już od wielu lat mieszkał w  Bawarii i nie poczuwał się do płacenia. „Teraz cię dorwę, ptaszku” – cieszyła się na samą myśl otrzymania przez ojca Kuby niespodziewanego listu od niemieckich władz, wzywających do uregulowania należności.

Thorsten miał przyjechać dzisiejszego wieczora po pracy do domu i oboje chcieli zapiąć pakowanie całego turystycznego sprzętu jeszcze tej nocy na ostatni guzik. Należało poznosić do samochodu leżaki, foteliki i stolik, pościel, ręczniki i parę dodatkowych drobiazgów, a apteczkę pierwszej pomocy Julia uzupełniła o dodatkowe bandaże i plastry – tak na wszelki wypadek. Po załatwieniu ślubnych formalności w Gdańsku planowali pojechać w dwutygodniową podróż na Mazury, które ona koniecznie chciała mu pokazać. Opowiadała mu już wielokrotnie i z wielką euforią o pięknie mazurskich jezior i Thorsten cieszył się ogromnie na tę wspaniałą przygodę.

Około dwudziestej zazgrzytał klucz w zamku. Julia skoczyła radośnie do drzwi.

– Torby z ubraniami zaniosłam już do samochodu i kilka kartonów z drobiazgami też – donosiła dumnie już od progu.

– To wspaniale. Zjem tylko kolację i możemy dalej pakować. Jestem taki podekscytowany naszą wyprawą! – Całował ją po uśmiechniętej twarzy.

– Ja również. Nie wiem, czy w ogóle zasnę tej nocy.

– Mam jeszcze małą porcję trawki właśnie na uspokojenie nerwów przed podróżą. Dam ci przed zaśnięciem, to odpłyniesz.

– Zabierzemy też coś mocniejszego na podróż?

– Masz na myśli kokę? Jasne. Tyle tylko, aby nie zasnąć podczas tej długiej jazdy. Tam, na Mazurach, na łonie natury, nie sądzę, aby była nam potrzebna.

– I oczywiście gitary!

– Oczywiście! Co mielibyśmy robić po zapadnięciu zmierzchu? Przecież nie oglądać telewizję.

– Można też na przykład czytać książkę. Ja zabieram ze sobą „Wilka stepowego” Hermana Hesse, którą podarowałeś mi na urodziny.

– A ja wezmę „Kamasutrę”, aby jeszcze lepiej dokształcić się w sztuce miłosnej. Ha, ha, ha! – roześmiali się oboje szczęśliwi.

Thorsten odstawił talerz po kolacji i zabierając co się da pod pachy, zaczęli nosić pakunki do kampera.

– Mam tylko nadzieję, że „dziadek” będzie się dobrze sprawował i nie nawali nam gdzieś w drodze. To byłby prawdziwy pech – myślał na głos.

– Jest przecież świeżo po przeglądzie. – Julia lekko się nastroszyła.

– Tak, ale ma już swoje lata. Całe dwadzieścia. Zawsze coś może wysiąść. To jednak VW. Miałem już takie dwa, to z reguły bardzo wytrzymałe auta.

– No to mnie uspokoiłeś – odetchnęła.

– To będzie super trip. Zobaczysz.

– Dobrze, że Franky ze Svenem w ostatniej chwili zdecydowali, aby z nami nie jechać.

– Całe szczęście. Ha, ha, razem z braćmi nie mielibyśmy chwili spokoju.

– Teraz Frank i tak zajęty jest tą Murzynką Kirą, więc chyba nie będzie miał większych pretensji, że znowu na miesiąc przerwiemy próby, tak jak to było ostatnim razem.

– Zgadza się. Ta dziewczyna mocno zawróciła mu w głowie. Poza tym jest lato i mamy wakacje! – roześmiał się Thorsten. – Zapakuję jeszcze pościel i jesteśmy gotowi.

Julia podała koce i poduszki zawinięte prześcieradłem związanym w supeł. Około drugiej w nocy położyli się do łóżka, aby porządnie wyspać się przed podróżą. Julia cieszyła się w myślach na ujrzenie wkrótce Kuby i matki. Dymek z jointa sprawił, że już po niedługiej chwili przeniosła się do krainy rodem z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Pełna fantazyjnych snów o arabskich szejkach i złotych piaskach pustyni, spokojnie zasnęła.

Był początek lipca. Gorące kolońskie lato dawało się porządnie we znaki. W milionowym mieście, pełnym spalin setek tysięcy samochodów, trudno było oddychać. Julia przyzwyczajona do morskiego powietrza cierpiała szczególnie dotkliwie, kiedy wilgotność powietrza dochodziła do osiemdziesięciu procent. Lepka od potu, wsiadła pod wieczór do kampera, szczęśliwa, że może opuścić w upały to „piekielne miasto” i udać się w kierunku północy, nad morze. Skierowali się autostradą na Hannover. Za Berlinem planowali przenocować na jakimś parkingu i dalej pojechać w kierunku Szczecina i dalej do Gdańska.

Nowy dzień obudził ich słońcem prażącym blachę samochodu na jednym z niemieckich parkingów przy autostradzie, pomiędzy dziesiątkami ciężarówek wożących towary w kraju i poza jego granice. Zjedli śniadanie i ruszyli w dalszą drogę. Około jedenastej, po niecałej godzinie jazdy, Thorsten zjechał na stację, aby dotankować paliwa i wypić drugą kawę. Na lusterku podał Julii małą linijkę kokainy.

– Chcesz? – zapytał.

– Hmm. Daj. Może w końcu się dobudzę. Nie spałam najlepiej ostatniej nocy na tym głośnym parkingu.

– To normalne w trasie. Mnie też obudził już o siódmej hałas ruszających tirów.

Julia dopiła kawę i skwapliwie wciągnęła linijkę koki do nosa. Już od dłuższego czasu unikała tego zdradliwego narkotyku, poza wyjątkiem, kiedy wchodzili na scenę grać. Koka dodawała energii i poczucia, że jest się wielkim. Znikała wówczas trema przed publicznością, napięte nerwy się rozluźniały i na takim haju całość przebiegała bezproblemowo. „Po źle przespanej nocy zastrzyk energii nie powinien zaszkodzić” – pomyślała.

Dopiero co wjechali na autostradę, kiedy niespodziewanie utworzył się potężny korek spowodowany jakimś wypadkiem, o którym usłyszeli również w wiadomościach nadawanych w radiu. Postój miał potrwać do dwóch godzin, zanim służby ratownicze oraz policja umożliwią dalszą drogę. Thorsten, tak jak wszyscy, ustawił samochód na prawym pasie.

– To klapa. Teraz sobie poczekamy – westchnęła tylko Julia, czując lekko przyśpieszony rytm serca.

Minęło już południe. Słońce nagrzało dach tak mocno, że w pojeździe bez klimatyzacji zrobiło się nieznośnie gorąco. Poczuła, że powoli robi się jej jakoś niedobrze. Samochody zrobiwszy miejsce na lewym pasie, stały w długim rzędzie i już wkrótce dało się słyszeć przeraźliwe wycie syren karetek i wozów policji migających niebieskim światłem. Wielu kierowców powychodziło na zewnątrz, aby zapalić papierosa i spojrzeć, jak przedstawia się sytuacja na przodzie. Niestety końca – względnie początku tego kilkukilometrowego korka – nie było widać. Julii spływał już pot po plecach i twarzy, a rytm serca coraz to bardziej przyśpieszał. Łapała powietrze jak ryba pozbawiona wody, nie pojmując, co się z nią dzieje. Zaczęło kręcić się jej w głowie, a ryk syren drażnił każdy nerw jej ciała. Kiedy temperatura w samochodzie pokazała czterdzieści stopni, poczuła, że brakuje jej zupełnie powietrza. Wyjście na zewnątrz nie miało raczej sensu, ze względu na palące słońce i buchające wyziewy spalin setek samochodów. Na nieszczęście korek się trochę ruszył i w żółwim tempie wjechali teraz w rodzaj wąwozu. Po dwóch stronach autostrady znajdowały się wysokie nasypy, tak że nie widać było otwartej przestrzeni. Nowa sytuacja doprowadziła Julię do skrajności. Zaczęła się dusić, mając wrażenie, jakby znalazła się w pułapce bez wyjścia. Kofeina zmieszana z psychotropowo działającą kokainą doprowadziły ją do ataku paniki.

– Thorsten! Nie czuję już tlenu w płucach. O Boże, co się ze mną dzieje? Kręci mi się tak mocno w głowie.

– Staraj się głęboko oddychać. Cholerny korek. No i na dodatek tak gorąco.

– Ale Thorsten, ja się duszę! Drętwieją mi palce u rąk. Co to jest? Błagam, zrób coś!

Julia zaczęła bezwładnie słaniać się na siedzeniu.

– O mein Gott! Muszę wezwać pomoc.

Przyjaciel dopiero teraz pojął, że sprawa jest poważna. Spanikowany wyskoczył z samochodu. Na szczęście po wolnym pasie zbliżał się kolejny wóz policji. Wbiegł na pas i zatrzymał policjantów. Wyjaśnił im, o co chodzi. Ci powiadomili pogotowie i odjechali do wypadku na autostradzie. Wskoczył do samochodu, gdzie Julia leżała prawie bez czucia, jednak pełna świadomości. Dziwny atak sparaliżował jej ciało aż po szyję.

– Jeżeli umrę, powiedz Kubie i mamie, że bardzo ich kocham – wyszeptała przerażona i zamknęła oczy.

– Najdroższa, wytrzymaj jeszcze trochę. Zaraz przyjedzie pogotowie i wszystko będzie dobrze. Przecież to nie może się tak nagle skończyć. My dopiero zaczynamy tak na dobre nasze wspólne życie, litości, nie rób mi tego.

Poklepał Julię po policzkach i próbował wlać wody do ust. Ona leżała już półprzytomna i prawie nie reagowała.

Minuty do przyjazdu karetki wydawały się Thorstenowi wiecznością. Głaskał ukochaną po głowie i coś sam do siebie mówił. W końcu usłyszał nadjeżdżającą karetkę na sygnale. Wybiegł na pas i stając na jego środku, machał rękoma w kierunku nadjeżdżających. Młody lekarz zręcznie wskoczył do kampera i wysłuchawszy relacji Thorstena, wyciągnął z torby lekarskiej plastikowy woreczek. Uniósł głowę Julii i przytknął jej plastik do ust.

– Niech pani wydycha powietrze. Proszę wydychać powietrze do worka – nakazał surowym tonem. W tym czasie sanitariusze rozstawili już nosze do transportu.

Julia zareagowała na polecenie lekarza i z wielkim wysiłkiem wypuściła powietrze z płuc. Po kilkunastu minutach wydechów była już w stanie utrzymać plastikowy woreczek w ręce. Teraz lekarz zrobił jej zastrzyk. Potem sanitariusze zapakowali ją na nosze.

– To hiperwentylacja – poinformował młody lekarz. – Jedziemy do szpitala w Celle. Proszę za nami pojechać – powiedział do Thorstena i  wskoczył do migocącego niebieskim światłem wozu.

W karetce sanitariusz trzymał cały czas przyciśnięty do ust Julii worek, a ta z trudem wypuszczała niewielkie ilości powietrza z płuc i wdychała je z powrotem. I tak przez całą drogę. Thorsten wyjechał z długiego korka i podążał za karetką. Wyjechali w końcu na boczną drogę. Teraz mknęli w stronę szpitala. Na miejscu położyli Julię w szpitalnej „lodówce”, specjalnym pomieszczeniu o bardzo niskiej temperaturze. Teraz ratunek przejęła lekarka, która jak mantrę powtarzała przez kolejną godzinę: wydech – wdech, wydech – wdech, wydech – wdech i Julia w końcu poczuła, jak powoli odpuszcza paraliż całego ciała, który wcześniej doszedł aż po szyję, aż po wargi. Lekko odprężona, uśmiechnęła się do lekarki. Ta ścisnęła ją za rękę i odwzajemniła uśmiech. Julia już wiedziała, że została uratowana, że zwyciężyła.

Około dziesiątej wieczór pozwolono jej opuścić szpital. Atak hiperwentylacji został stłumiony dzięki sprawnie działającej służbie medycznej w zachodnim kraju. Julia w drodze na parking zastanawiała się, jak wyglądałoby to w Polsce? Czy jeszcze by w ogóle żyła? Właściwie decydowały już tylko minuty. Tym razem demony strachu, jakie towarzyszyły jej od prawie dzieciństwa, zaatakowały z niespodziewaną siłą. Objawiły się w momencie, kiedy zupełnie się ich nie spodziewała. Minęło już sporo czasu, kiedy to ostatnim razem wylazły ze swojej kryjówki, aby jej dokuczyć. Teraz walnęły ją znienacka, jak ciężkim młotem prosto w głowę. Nie zostawiły ani chwili czasu na obronę, a ona już niemalże poddała się temu podstępnemu atakowi, w chwili gdy poczuła, jak zdrętwiało jej całe ciało, aż po wargi. Ujrzała wówczas te ich przerażające ślepia wyzierające z ciemnych, głębokich oczodołów i poczuła ten lepki, ohydny zapach krwi, którą są zawsze utytłane, kiedy do niej przychodzą. A przecież już tak długo miała od nich spokój…

Wkrótce, pod wpływem środków uspokajających, po długiej, wyczerpującej walce o własne życie, otulona ciepłym kocem, jaki zabrali w podróż na Mazury, zapadła w odprężający letarg. I choć na zewnątrz było jeszcze dość parno, a blacha samochodu do tej pory trzymała skumulowane ciepło po upalnym dniu, wydawało się jej, że ma dreszcze. Te jednak też po jakimś czasie odpuściły. Zapadła w końcu w głęboki sen na cichym, położonym na skraju małego miasteczka parkingu.

Kolejny dzień podróży przebiegł zwyczajnie, bez żadnych przeszkód. Tylko Julia była tego ranka jakaś inna – milcząca. Kiedy przejeżdżali granicę, ożywiła się i nastawiła radio na polską stację.

– To takie uczucie, jakby się było już w domu – uśmiechnęła się do Thorstena i podkręciła głośniki, a on odwzajemnił uśmiech.

Koło Słupska zrobili małą przerwę i poszli zjeść obiad do zajazdu „We dworku”. Zamówili barszcz z kołdunami, a na drugie danie chrupiący kotlet schabowy. Teraz Julia poczuła się już zupełnie „jak w domu”. Wieczorem zajechali na parking ulubionego hotelu „Posejdon” w samym sercu Gdańska. Stamtąd miała tylko parę minut do mieszkania matki na Węglowej. Hotelowy pokój zarezerwowali na tydzień, ze względu na przygotowania do ślubu, bo mieszkanie Julii, które przed niecałym rokiem kupiła w Gdyni, było zajęte przez lokatorów. Chcąc przygotować się do tej ważnej ceremonii, potrzebowali przynajmniej łazienki z prysznicem. U matki nocleg był niemożliwy. Jej skromne mieszkanie miało tylko jeden duży pokój z kuchnią i łazienką.

Otworzyła okno w hotelowym pokoju na dziesiątym piętrze i ciesząc się z nadchodzącego spotkania z rodziną, wciągnęła pełną piersią słonawe, morskie powietrze do płuc. Po przeżyciach zeszłego dnia czuła się jak nowo narodzona. Jakby przybyła z innej planety z powrotem na Ziemię i to uczucie napełniło jej serce szczęściem. Nowa rzeczywistość sprawiła, że zaczyna patrzeć na życie jakby z innej perspektywy. Odczuwała rodzaj wdzięczności, że w ogóle żyje. W hotelowej restauracji była już w dawnej formie.

– Cały czas zastanawiam się, kogo zaprosić jako świadków na nasz „papierkowy” ślub – rozważała na głos – i dochodzę do wniosku, że najbardziej w tej sytuacji pasuje mi Baśka z Grześkiem. To moi starzy dobrzy znajomi, a Basia jest jedną z najlepszych przyjaciółek jeszcze z czasów liceum.

– A co z Dorotą i Jackiem, o których też już mi wspominałaś? Może ich też zaprosimy?

– Zrobiłabym to bardzo chętnie, bo to również wspaniała para. Jacek w dodatku świetnie włada angielskim, więc odpadłaby mi rola tłumaczki, a z Dorotą łączy mnie tyle wspomnień… jednak… tu właśnie chodzi o wspomnienia.

– To ta koleżanka z Orłowa?

– Tak. I historia, o której ci wspominałam. Na ten moment nie chciałabym rozdrapywać świeżo zagojonych ran.

– To zrozumiałe. Czyli Baśka z Grześkiem. Opowiedz mi o nich coś więcej. Co to za ludzie, czym się zajmują. Chętnie ich poznam.

– Oczywiście! Jeśli chcesz, zajrzymy do Basi na kawę. Może nawet już jutro? To naprawdę przemiła koleżanka, sam się przekonasz.

– Dobrze. Jestem tak szczęśliwy, że znowu czujesz się dobrze. Napędziłaś mi porządnego stracha. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię tak nagle stracić. Kocham cię, Julliet.

– I ja ciebie. I tak bardzo cieszy mnie nasza wspólna wyprawa na Mazury. Zobaczysz, to będzie wspaniałe przeżycie! Mazury to jeden z najpiękniejszych i najczystszych regionów w kraju, a jeziora, po których popłyniemy, są przecudne.

* * *

Danuta chodziła po mieszkaniu lekko podenerwowana. Miała niejasne przeczucie, że z córką dzieje się coś niedobrego. Przecież Julia miała zadzwonić z trasy z tego jej nowego, dziwnego telefonu z którego ponoć można łączyć się w każdym miejscu na ziemi. Nie umiała sobie tego tak naprawdę wyobrazić po tym, jak na telefon stacjonarny czekała prawie dwadzieścia lat. Minął kolejny dzień, a tu cisza. Julia nie zadzwoniła, jak było umówione, i to sprawiało, że i tak nadszarpnięte życiem nerwy biednej kobiety były na granicy wytrzymałości.

– Dlaczego jeszcze nie spakowałeś rzeczy na basen? – pytała mocno spięta wnuczka.

– Przy tej pogodzie pójdę jutro lepiej na plażę – odparł.

– Jutro ma przyjechać mama. Właściwie miała być już dziś. Zapomniałeś?

– Aha. Zapomniałem. – Kuba odpalił komputer.

Danuta, kobieta pod sześćdziesiątkę, ciemnowłosa, drobna, choć po rzuceniu palenia lekko zaokrąglona, miała „słabe nerwy” – jak często to podkreślała. Najmniejsze odchylenie od normy w jej spokojnym, zrównoważonym od lat życiu powodowały u niej ponadprzeciętny stres. Od kiedy córka wyjechała do Niemiec i tam zaczęła na nowo urządzać sobie życie, zostawiając jej pod opieką małoletniego wnuka, żyła jakby w podwójnym stresie. Martwiła się jednocześnie o córkę i o chłopca, za którego ponosiła teraz pełną odpowiedzialność. Każdorazowe wyjście Kuby na rower sprawiało, że czuła się spięta. W tym dużym mieście, jakim był Gdańsk, zawsze mogło przecież dojść do jakiegoś „nie daj Boże” wypadku. Kuba wyjeżdżał na obrzeża miasta bocznymi drogami, tak aby uniknąć ruchu samochodowego, jednak ona i tak za każdym razem drżała, żeby wnuk wrócił cało do domu. Albo te wypady na plażę. Niby umiał już pływać, ale był jeszcze przecież dzieckiem. „Co będzie, jeśli przyjdzie duża fala albo prąd, a ratownika nie będzie nigdzie w pobliżu?”. Do plaży w Jelitkowie było tylko kilka przystanków tramwajem, ale ona czuła się w obowiązku jeździć tam z Kubą, aby na niego uważać. Teraz, Julia od kiedy poznała tego nawet sympatycznego Niemca, chciała zabrać Kubę do siebie. Nie było w tym nic dziwnego. W końcu każda matka chce mieć swoje dziecko przy sobie, ale z drugiej strony dręczyły Danutę poważne wątpliwości. Jak on też zaadaptuje się w nowych warunkach, w zupełnie obcym mu świecie? Tutaj miał swoich kolegów, nauczycieli, których lubił, i całe znajome mu otoczenie. Po wielokrotnych przeprowadzkach z mieszkania do mieszkania w końcu przyzwyczaił się do jednego miejsca, a teraz Julia chce go z tego wyrwać, zabierając do kraju, którego językiem w pełni nie włada. Owszem, Kuba ukończył roczny kurs niemieckiego z wynikiem bardzo dobrym, ale to nie znaczy, że z miejsca poczuje się dobrze za granicą. Danuta była o tym święcie przekonana. No i ten jej trzeci z kolei ślub w tak krótkim czasie! Toż to zupełne wariactwo! Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że jeśli córka chce legalnie zamieszkać w Niemczech, nie miała innego wyboru. Takie są przepisy i nic na to nie poradzi. Przynajmniej od teraz będzie mogła tam legalnie pracować, bez obaw, że grozi jej deportacja do kraju. Swoją drogą, ten Thorsten, po tym, jak byli u niej ostatnim razem na obiedzie, zrobił na niej dobre wrażenie. Jest taki miły i wygląda na odpowiedzialnego mężczyznę. „Może w końcu to właśnie on zapanuje nad dziką naturą Julii i doprowadzi do tego, że dziewczyna w końcu się ustabilizuje”.

Kuba siedział zajęty przed komputerem, więc Danuta chcąc nie chcąc zabrała się za porządki na przyjazd gości. „Gdyby wszystko w życiu mogło być łatwe. Ale nie chce być. Jest zawsze skomplikowane” – myślała, układając wypraną bieliznę w szafie.

* * *

Po odwiedzinach w rodzinnym domu i spędzeniu całego ranka i południa wraz z Kubą i Danutą krótko po obiedzie wpadła do pokoju hotelowego jak burza i oznajmiła Thorstenowi, że pojadą teraz odwiedzić Baśkę. Kiedy zajechali na miejsce taksówką, zadzwoniła do drzwi domu w jednej z willowych dzielnic Gdyni.

– Cześć, Baśka!

– Julia! W końcu do mnie przyjechałaś! – W drzwiach stała wysoka brunetka o zielonych, lekko kocich oczach, ukazując szczery uśmiech i rząd ładnych, równych zębów.

– Tak. Ja też się cieszę, że cię znowu widzę. Jest ze mną mój nowy przyjaciel. – Julia przedstawiła Thorstena.

Weszli do dużej, jeszcze nie całkiem wykończonej willi, a Baśka poprowadziła ich schodami w dół do półpiwnicy zaadaptowanej na dwupokojowe mieszkanie.

– Coraz tu ładniej u ciebie. – Julia rozglądała się po przytulnym i ze smakiem urządzonym wnętrzu. – Pokaż mi twoją małą córcię. Jak ma na imię? Zazdroszczę ci drugiego dziecka.

– No, żeby je zrobić, to nie problem. Teraz trzeba ją jeszcze wychować, ha, ha – śmiała się przyjaciółka.

– Właśnie. Na to nie miałabym teraz ani chwili czasu. Tak dużo dzieje się obecnie w moim życiu. Wszystko ci wkrótce opowiem.

– Ha, ha, to dla mnie nie nowość. W twoim życiu już zawsze, od kiedy pamiętam, dzieje się coś niezwykłego. Chodź do pokoju córek. To jest Marta.

W kojcu stała malutka istotka ubrana w kolorowe śpioszki.

– Prześliczna – skomentowała Julia, widząc dumę w oczach matki i pociągnęła przyjaciółkę do kuchni. – Przedstawię ci teraz mojego nowego faceta. Jest odjazdowy, wierz mi.

Basia nastawiła kawę w ekspresie i wyjęła resztkę ciasta z lodówki oraz herbatniki.

– Thorsten jest agentem muzycznym i już od ponad roku jesteśmy razem – relacjonowała Julia.

– Gratuluję! Musisz jednak wszystko tłumaczyć, co powiem, bo mój niemiecki… szkoda gadać, już prawie wszystko zapomniałam ze szkoły.

– To nie ma w ogóle znaczenia. Ważne jest, co chcę ci teraz powiedzieć – i Julia robiąc doniosłą minę, wciągnęła głęboki oddech. – Chcemy się za tydzień pobrać i ciebie wraz z Grześkiem prosimy na świadków!

Kawa zabulgotała w ekspresie. Baśka ze stoickim spokojem nalała każdemu po filiżance i pokroiła ciasto na talerzu. Usiadła przy stole.

– Czyli do trzech razy sztuka?

– Nnno tak. Nie cieszysz się? – wyjąkała Julia.

– Oczywiście. A ty, czy naprawdę wszystko dokładnie sobie przemyślałaś?

– Zupełnie tak.

– Hmm, mam tę nadzieję. Grzesiek jest w pracy, ale jak tylko wróci, powiadomię go o tym wydarzeniu. To naprawdę fantastyczna wiadomość.

– Wspaniale. – Julia odetchnęła i tłumaczyła Thorstenowi wszystko na język angielski.

– Musisz jednak do mnie przyjechać jeszcze przed ślubem bo… – tu Baśka objęła wzrokiem przyjaciółkę – tak jak teraz wyglądasz… cóż… należy dużo poprawić i przygotować – wypaliła.

Julia znała doskonale prostolinijność i szczerość koleżanki, dlatego od tego momentu bez słowa komentarza zdała się całkowicie na nią. Baśka nie dosyć, że miała talent krawiecki i potrafiła wyczarować „coś z niczego”, na przykład doszyć do sukienki fantastyczną ozdobną falbanę lub też dopasować odpowiednie dodatki i biżuterię, to jeszcze była znakomitą fryzjerką, choć wcale nie szkoliła się w tym zawodzie.

– Musimy pomyśleć o twoich włosach i odpowiednim ubiorze na taką uroczystość. No chyba że przywiozłaś coś ze sobą?

– Ach, te ciuchy z Niemiec nadają się raczej na inne okazje. Na występy albo na randki…

– Rozumiem. Trzeba będzie więc kupić jakąś sukienkę albo kostium. W sklepach się tu nic ciekawego nie znajdzie, chociaż nowych butików jest zatrzęsienie… a na uszycie u krawcowej jest już za późno. Trzeba czekać przynajmniej miesiąc. Poza tym zrobiłaś się przeraźliwie chuda, wyglądasz wręcz choro – stwierdziła dobrze zaokrąglona Baśka.

– To przez ten wypadek na trasie.

Julia opowiedziała ze szczegółami o ataku hiperwentylacji podczas podróży, zwalając na to wydarzenie swoją szczupłość i bladość.

– To okropne, o czym mówisz! – Baśka była pod wrażeniem. – Jednak to pomijając, musimy zrobić coś z twoimi niesfornymi włosami. Kiedy tak właściwie byłaś ostatnio u fryzjera?

– Och! Tu mnie zagięłaś. Jakieś dwa miesiące temu? Tak, przed ostatnim występem!

– Tak myślałam. Najlepiej, jeśli jutro przyjedziesz do mnie sama, to spokojnie omówimy krok po kroku, jak doprowadzić cię do wyglądu na tak ważne wydarzenie, jakim jest ślub.

– Wspaniale. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. – Julia ponownie odetchnęła z ulgą w głosie, ciesząc się, że uniknie wizyty u fryzjera, gdzie i tak najprawdopodobniej fryzurę zrobiono by nie tak, jak by sobie tego życzyła.

* * *

Godzina ślubu wyznaczona była w sobotę na czternastą w Urzędzie Stanu Cywilnego w Gdańsku. Ze względu na jego charakter, bo była to tylko czysta formalność, postanowili nie zapraszać nikogo więcej oprócz świadków. Po kilku spotkaniach z Basią Julia miała ładnie przycięte i ułożone włosy, zrobione i polakierowane paznokcie oraz kupiony z jej pomocą kostium w kolorze kremowym. Nie był absolutnie w jej guście, ale i czasu było mało na wydeptywanie kilometrów w centrach handlowych. Julia żałowała trochę, że nie postarała się o zakup czegoś ładnego w Kolonii, ale skoncentrowana była bardziej na podróży na Mazury aniżeli na kolejnych formalnościach w urzędzie. Dla Thorstena pośród setek czarnych i szarych garniturów wynalazły w końcu u prywatnego krawca na Starowiejskiej ładną marynarkę w kolorze jasnej zieleni, pasującą do rzeczy, które przywiózł ze sobą – eleganckich czarnych spodni, czarnego skórzanego krawata i ciemnozielonej koszuli z jedwabiu. W dniu ślubu, kiedy zrobiła już sobie makijaż i ubrała się w ten kremowy kostium, przejrzała się w dużym hotelowym lustrze. W odbiciu patrzyła na nią wychudzona postać, z lekko podkrążonymi oczami, których niebieski blask jakby trochę przygasł, pomimo że życie zaczęło w końcu układać się po jej myśli. Zrzucała to na przebyty przed kilkoma dniami atak „demonów”, zapominając, że w szale ostatnich miesięcy zażyła pokaźne ilości kokainy. Owszem, figurę miała teraz fantastyczną, bez grama tłuszczu w miejscach, na które najczęściej narzekały wszystkie kobiety, i była z tego bardzo zadowolona. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak to nowe życie na haju nadszarpuje jej delikatne zdrowie. Do tego dochodził alkohol po występach i oczywiście papierosy. Wszędzie, gdzie tylko została zaproszona – czy to na party u Leny, czy też na trasach koncertowych organizowanych przez Thorstena dla jego jazzowych zespołów – raczono się bez ograniczeń wszelkiego rodzaju używkami. Na szczęście teraz znowu wyjeżdżali na łono natury i Julia wiedziała, że świeże powietrze i dużo ruchu zregenerują jej ciało.

Punktualnie o trzynastej spotkali się w czwórkę przed ratuszem i poszli do pobliskiej restauracji, gdzie przy barku – jak to w polskim zwyczaju bywało – wypili po setce i zakąsili smaczną przystawką. W dobrych humorach przeszli przez dość długą ceremonię ślubu, w której udział brał zamówiony wcześniej tłumacz języka niemieckiego. Julia, mająca już obeznanie z tym urzędowym rytuałem – ostatnim przed kilkoma laty z fińskim marynarzem, z którym po dwóch latach związku się rozwiodła, a wcześniej z pierwszym mężem Adamem, ojcem Kuby – nudziła się i czekała szybkiego zakończenia, czując pomału burczenie w brzuchu i ochotę na porządny obiad. W przeciwieństwie do niej Thorsten, biorący ślub pierwszy raz w życiu, był mocno wzruszony i drżącą ręką nałożył na jej palec złotą obrączkę. Na koniec, kiedy już całą czwórką rzucili kieliszki po szampanie za siebie, a fotograf pstryknął ostatnie zdjęcia, odprężeni wsiedli w taxi i kazali zawieźć się do jednej z najlepszych restauracji w mieście. Grzesiek, mąż Basi o urodzie Cygana, bawił się wyśmienicie i chętnie skonsumował kolejną setkę wódki jeszcze przed obiadem.

– Już za dwa dni wyruszamy na dwa tygodnie na Mazury. To nasza podróż poślubna – relacjonowała mężowi Baśki podekscytowana Julia, podczas kiedy kelnerzy stawiali na stół pierwsze dania.

– To fantastyczny pomysł. My też powinniśmy się kiedyś tam wybrać. Jest lato, tak pięknie dookoła – rozmarzył się Grzesiek.

– Tak. Może jak Marta trochę podrośnie – studziła zapały męża Barbara.

– Zrobimy dużo zdjęć z wyprawy i damy po powrocie wywołać. Tak jestem wam wdzięczna, że chcieliście uczestniczyć w naszym skromnym święcie. – Julia uniosła lampkę szampana.

– Jasne! Od czego są przyjaciele! Na zdrowie i wszystkiego co najlepsze! Oby ten trzeci raz był lepszy od poprzednich! – Baśka spojrzała znacząco na Julię.

– Na zdrowie! – rozległy się okrzyki, a Thorsten wtórował, nauczywszy się już dobrze polskiego zwrotu przy wznoszeniu toastów.

Po obiedzie pojechali całą czwórką do Gdyni, gdzie mieszkali znajomi, i ponieważ pogoda była piękna, przespacerowali się po gdyńskim bulwarze. Na koniec Barbara zaprosiła ich do siebie na uroczystą kolację i tam oddając się spożyciu kolejnych trunków, świętowali dalej, opowiadając sobie o wszystkim co możliwe pośród przyjaciół. Thorsten, nieprzyzwyczajony do dużych ilości alkoholu, krótko po północy zaczął odczuwać nadmiar wypitej wódki, tak że wylądował w łazience, zwracając cały obiad wymieszany z jarzynową sałatką, którą Baśka między innymi przygotowała na kolację. Nie było rady, należało się pożegnać i wrócić do hotelu. W pokoju hotelowym Julia z rozkoszą zrzuciła z siebie sztywny, kremowy kostium, zupełnie niepasujący do jej aktualnego wyobrażenia o modzie i z ulgą wzięła prysznic. Kiedy wróciła do pokoju, Thorsten spał już kamiennym snem, lekko pochrapując.

Następnego dnia po przebudzeniu Thorsten, jako że zeszłej nocy wypróżnił zawartość żołądka, czuł się w miarę dobrze, za to Julia obudziła się z potwornym kacem. Każdy ruch głowy przyprawiał ją o nieziemskie męczarnie, więc wysłała świeżo poślubionego męża do pobliskiej apteki po aspirynę. Głowę owinęła mokrym ręcznikiem i tak przeleżała w łóżku prawie do wieczora. Ten dzień mogła praktycznie uznać za stracony. Kolejnego ranka, już po śniadaniu, wybrali się do Danuty, która wraz z Kubą z niecierpliwością oczekiwała gości, a już nazajutrz mieli wyruszyć na piękne mazurskie jeziora. Za cel wyprawy obrali sobie turystyczny szlak rzeką Krutynią, która miała doprowadzić ich do wielkiego jeziora Śniardwy w Mikołajkach. Po dniu spędzonym u matki wraz ukochanym synem Julia poczuła się zrelaksowana i pełna nowej energii do wyprawy. Wiedząc, że już za niecałe dwa tygodnie zabierze dziecko do kraju bogactwa i nowych obyczajów, malowała sobie w myślach, jak bardzo zachwyci Kubę tym, co ją samą do tej pory oszołomiło i diametralnie zmieniło jej życie. Była dobrej myśli na przyszłość.

Kira

– Hej, bracie! Chcesz ją rzeczywiście zabrać do nas do domu? – pytał Sven starszego brata, bojąc się reakcji impulsywnej matki.

– No i co z tego? Może przekimać się u nas na początek kilka nocy, a później się zobaczy. Musimy tylko zorganizować dla ciebie materac – odpowiadając, Franky zrolował sobie porannego jointa.

– Hę? To znaczy, że ja… mam spać na podłodze?!

– No tak. Złączymy moje i twoje łóżko, gdzie ja będę spał z Kirą, a ty… jesteś jeszcze młody, nic ci się nie stanie jeśli kilka nocy… tylko ciii… matka nie może się o niczym dowiedzieć.

Sven – wysoki, szczupły brunet o przystojnej twarzy modela – nic już więcej nie odpowiedział, szykując się do wyjścia.