Burza - Zuzanna Gajewska - ebook + audiobook + książka

Burza ebook i audiobook

Gajewska Zuzanna

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ewelina Zawadzka, właścicielka zakładu pogrzebowego w Młynarach, samotna matka czteroletniej Karoliny, wiedzie spokojne i stabilne życie - aż do dnia, gdy podczas gwałtownej burzy koło dawnego młyna wodnego zostaje znaleziona martwa kobieta, Marzena Tolak, blogerka, która niedawno wraz z rodziną zamieszkała w dawnym browarze. Policja podejrzewa zabójstwo, jednak sprawę przysłania śmierć kilkunastu osób w tragicznym wypadku autobusu, zgniecionego przez przewracające się w czasie nawałnicy drzewa. Ciało Marzeny z powodu braku miejsc w elbląskim prosektorium trafia do zakładu Eweliny.
Jest to początek zaskakującej serii wydarzeń, które bez reszty pochłaniają główną bohaterkę. Martwa kobieta nie była jej obca - znały się, spotykały, a feralnego popołudnia Ewelina opiekowała się córeczką denatki. Była też świadkiem dziwnych sytuacji, które ją niepokoiły.
Zawiedziona brakiem postępów w policyjnym śledztwie Ewelina rozpoczyna samodzielne poszukiwania zabójcy. Na jaw wychodzą skrywane latami tajemnice, a głównym przeciwnikiem jest upływający czas.

Zuzanna Gajewska - z wykształcenia dziennikarka i socjolożka. Jej życie zawodowe krąży wokół kultury, mediów i marketingu. Z zamiłowania promotorka czytelnictwa - pod taką nazwą prowadzi blog i kanały w mediach społecznościowych. Kocha książki i wszystko, co z nimi związane. Jak nie czyta to pisze, a jak nie pisze to rozdaje książki na ulicy i zaraża czytaniem innych. Uwielbia kawę i rozmowy z ludźmi, pasjami prowadzi spotkania autorskie. Mieszka w Gdańsku, ale cząstkę siebie zostawiła w Młynarach. Szczęśliwa żona i mama dwóch córek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 57 min

Lektor: Laura Breszka

Oceny
4,0 (252 oceny)
95
80
57
17
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pawelbazan

Z braku laku…

Książka mocno promowana, kreowana i pompowana na bestsellerowy thriller. Reklama zrobiła swoje, bo dałem się złapać po raz kolejny. Ach, wy, przedpremierowi recenzenci, uwielbiam was. Dostało się darmową książkę od wydawnictwa, to trzeba teraz słodzić w opiniach jaka ona rewelacyjna. Patrząc na Waszą działalność na LB, nie schodzicie z ocen później 8 - wszystko jest rewelacyjne. Książka raczej z elementami thrillera, sensacji i kryminału, niż tożsama z tymi pojęciami. Nie winie za to autorki, bo napisała taką książkę jaką miała (chciała) napisać. Ale cała promocja, wszędobylskie reklamy, są trochę na wyrost.
50
Aneesa

Całkiem niezła

Oceniłabym tę książkę jako... sympatyczną. Miło się ją czytało, bohaterowie ciekawie nakreśleni, świetny klimat ale niestety zbyt to wszystko przewidywalne. Mam wrażenie że nawet niezbyt wnikliwy czytelnik bardzo szybko zorientuję się kto tu jest winny i jaki ma motyw. Cóż, od połowy książki wiedziałam już co i jak i mocno mi to popsuło jej odbiór.
20
magdaasd

Nie polecam

Nic specjalnego, nudnawa, ciągnie się.
20
Aguleczek5

Całkiem niezła

Tytuł ten to całkiem dobry debiut, jednak liczyłam na kryminał, a otrzymałam bardziej powieść obyczajową z wątkiem kryminalnym. Postawienie na małą miejscowość jako miejsce akcji to zawsze dobre posunięcie. Ciekawym wyborem była profesja głównej bohaterki. Pierwszy raz spotkałam się z bohaterem, który prowadzi zakład pogrzebowy, a ponadto autorka starannie opisała techniki przygotowywania ciała do pogrzebu, a zwłaszcza makijażu. Samo śledztwo nie jest zbyt skomplikowane, a czasami nieco zbyt schematyczne. Jak można się było spodziewać, pierwsi podejrzani szybko się pojawiają, by na koniec to całkiem inna osoba okazała się winna zbrodni. Wybranie takiej a nie innej profesji dla głównej postaci było interesujące, ale miało swoje wady. Tak naprawdę Ewelina Zawadzka zbytnio nie bierze udziału w śledztwie, także nie jest ono przedstawiane zbyt szczegółowo, bo jedynie na własną rękę bada kilka plotek i stąd też tyle wątków obyczajowych. Jestem ciekawa jak w kolejnych częściach tej serii auto...
00

Popularność




Copyright © Zuzanna Gajewska, 2022

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

[email protected]

Zdjęcie na okładce

© Photographee.eu/Shutterstock.com

Redaktor prowadząca

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8234-412-7

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mojemu Mężowi.

Z Tobą najlepiej spełnia się marzenia.

PROLOG

Sobota, 24 sierpnia, popołudnie

Stary Józek Wafelski biegł, przeklinając pod nosem swojego ulubieńca. Kochał tego kundla, ale co się z nim namęczył, to jego.

– I po jaką cholerę uciekasz, jak się boisz burzy? – krzyczał za psem, chociaż już dawno stracił go z oczu.

Wyszedł na niewielkie podwórko, żeby sprawdzić, czy wszystko jest dobrze zabezpieczone przed nawałnicą. Wiedział, że idzie burza, i nie były mu do tego potrzebne żadne prognozy, ostrzeżenia czy alerty, które mu ciągle wysyłali tymi esemesami. Tylko głowę człowiekowi zawracają. Przecież jak był u pszczół, to widział, że wracają do uli, a wiadomo, że jak pszczoły wracają same do ula, to deszcz będzie padał.

Poszedł więc szybko najpierw sprzęty z prądu wyłączyć: telewizor, radio i nawet tę dziwną maszynę do kawy, którą dostał od córki. Ze dwa razy jej użył. Jeszcze tego brakowało, żeby spięcie było i chałupa się spaliła, bo mu się zachciało espresso czy innego latte. Kiedy już wszystko odłączył, wrócił na podwórze, żeby zebrać graty i zamknąć komórkę na narzędzia. Chwilę wcześniej wzięło go na porządki w szopce, ale przecenił swoje chęci i tylko narobił bałaganu tym sprzątaniem. Jeszcze tego brakowało, żeby jakieś wiadra lub grabie do gałęzi latały po całej okolicy.

Pech chciał, że wychodząc, nie zamknął za sobą drzwi od domu. Szarik, kundel, ale z wieloma genami owczarka niemieckiego, wybiegł więc za panem. A na dźwięk grzmotu popędził jak wariat w kierunku ruin młyna wodnego. Józef zaklął pod nosem i ruszył za psem.

– Co za upierdliwa sabaka – dyszał, człapiąc nogami w ciężkich gumofilcach. – Idziesz tu do mnie czy nie?

Minął rozsypujące się mury starego młyna i potruchtał w kierunku brzegu rzeki. Porywisty wiatr i ulewne deszcze zrobiły swoje, nurt był teraz bardzo silny. Szum wody skutecznie zagłuszał jego nawoływania, więc staruszek uznał, że nie będzie sobie zdzierać gardła. Kiedy jego oczom ukazały się pozostałości dawnej śluzy – kamienne murki, przy których młodzież często urządzała sobie libacje – wreszcie usłyszał szczekanie swojego psa.

Stał teraz w miejscu i nawoływał pana. Musiał znaleźć coś niezmiernie intrygującego, skoro zapomniał o strachu przed burzą. Józef potruchtał w stronę zwierzaka, odruchowo spoglądając w prawo, w kierunku swojego małego królestwa, to znaczy pasieki, która nie tylko stanowiła źródło jego dochodu, ale też dawała powód do dumy. Wszystkie ule były małymi cudami architektury. Pszczoły nie mieszkały w zwykłych domkach, lecz w kopiach charakterystycznych budynków z Młynar: w szkole, urzędzie gminy, na poczcie, a także w rekonstrukcjach znanych światowych budowli – Big Benie, Białym Domu czy Pałacu Kultury i Nauki. Stała tu też góralska chatka i latarnia morska. Każda burza mogła się stać dla pasieki wielkim zagrożeniem, miał więc nadzieję, że zabezpieczenia, na które się zdecydował tym razem, choć nieco niekonwencjonalne, rozwiążą sprawę raz na zawsze.

– Szarik, do nogi, łachudro! Czego ujadasz? – zawołał do pupila, przerywając rozmyślania.

W odpowiedzi pies zaczął szczekać jeszcze głośniej, nie ruszając się z miejsca. Wafelski był już i zły, i nieco przestraszony. Wiatr dął jak oszalały, a drzewa pochylały się nienaturalnie nisko. Nagle rozległ się potężny trzask i jedno z nich runęło w miejscu, w którym przed chwilą stał Szarik. Zwierzak odskoczył w ostatnim momencie, szczekając zajadle na leżący na ziemi konar, który pozostał głuchy, jak to pień. Sam pies też nie reagował na wołania właściciela, uparcie domagając się jego przyjścia.

Józef z duszą na ramieniu ruszył w stronę czworonożnego przyjaciela. Postanowił zmienić taktykę na łagodniejszą. Groźby nic nie dały, to trzeba prosić. Niech straci. Deszcz padał coraz mocniej, domowe ciuchy przyklejały się do ciała. Staruszek miał na sobie rozciągniętą podkoszulkę na ramiączkach i dresowe spodenki. Nie ubrał się na deszcz, wyszedł tylko na chwilę i na jego przedramionach pojawiła się już gęsia skórka, do tego wstrząsały nim dreszcze.

– Chodź już, proszę – wołał. – Zimno mi.

Pies, zdając się rozumieć swojego pana, szczeknął krótko, jakby przyznawał mu rację, ale nadal nie ruszał się z miejsca. W końcu Józef dotarł do Szarika, złapał go za obrożę i próbował pociągnąć do domu, ale zwierzak wyrwał się i pobiegł kawałek w dół zbocza.

– Oszalałeś? Zginiesz mi tam! Nie widzisz, że drzewa padają? Chodź, bo wrócę do starych zwyczajów i uwiążę cię na łańcuchu – mówił Józef bardziej do siebie niż do ulubieńca. To tyle, jeśli chodzi o zmianę taktyki.

Podszedł do betonowego murku, oparł się o niego dłonią i ostrożnie, by się nie pośliznąć, zaczął iść bokiem w dół, w kierunku Szarika. Wiedział, że nawoływanie nic już nie da, będzie musiał siłą zaciągnąć psa do domu. Trzymając się kurczowo wystających z urwiska korzeni, badał stopami podłoże. Nie bardzo miał ochotę sturlać się po stromym zboczu i zakończyć trasę w szalejącym nurcie. Wciąż mamrocząc pod nosem coś o nieposłusznym i rozpuszczonym psie, zerknął w stronę Szarika i momentalnie zamilkł. Zrobiło mu się słabo. Uwagi owczarka nie skupiła burza ani zwalony przez nawałnicę konar, tylko leżąca pod nim kobieta.

CZĘŚĆ PIERWSZA CISZA PRZED BURZĄ

Piątek, 23 sierpnia, popołudnie

Ewelina Zawadzka właśnie kończyła malować oczy ostatniej klientce, gdy donośny dźwięk syreny przeciął panującą wokół ciszę. Podskoczyła ze strachu, zostawiając na prawym policzku pani Bożeny migoczący ślad perłowego pyłu. By się go pozbyć, odruchowo dmuchnęła kobiecie w twarz, ale efekt był odwrotny do zamierzonego. Teraz migoczące drobinki zdobiły także czoło i nos Bożeny.

Kobieta mogłaby mieć o to pretensje, gdyby nie fakt, że była martwa. Główną zaletą pracy w domu pogrzebowym było to, że nawet niezadowolony klient milczał jak grób.

Chociaż Ewelina całe dnie spędzała w towarzystwie zmarłych, co innych ludzi przyprawiało o dreszcze, najbardziej na świecie bała się właśnie sygnału strażackiej syreny. Ten odgłos zwiastował nieszczęście, zawiadamiał, że gdzieś rozgrywa się dramat. Z drugiej strony, syrena niosła nadzieję. Alarm włączał się zaraz po przyjęciu zgłoszenia, a charakterystyczny, przeciągły dźwięk przez trzy minuty rozbrzmiewał w całym miasteczku, a nawet poza jego granicami, tak by każdy druh Ochotniczej Straży Pożarnej w Młynarach mógł go usłyszeć i stawić się w remizie.

Ledwie skończyła wyć syrena, do uszu Eweliny dotarł kolejny donośny dźwięk, tym razem sygnał z wozów strażackich. Zaczęła się akcja ratunkowa.

Otworzyła okno, wpuszczając do środka świeże, muś­nięte deszczem powietrze. Zapach parującego asfaltu, nagrzanego wcześniej przez słońce, wypełnił pomieszczenie. Burza trwała zaledwie kilkanaście minut, wystarczająco długo, by powalić drzewa i zablokować drogę. Już nie padało, ale nad miastem wciąż wisiały ciężkie, ciemne chmury, mimo wczesnej pory na zewnątrz panował mrok, dlatego Ewelina musiała wspomagać się sztucznym światłem.

Zmyła rozsypany cień z twarzy pani Bożeny, używając płynu micelarnego, i sprawnie poprawiła makijaż. Miała przez to obsuwę, ale choć zmarli nie mogli zgłaszać zastrzeżeń, profesjonalizm nie pozwolił Ewelinie na fuszerkę. Po dwudziestu minutach emerytowana nauczycielka, ubrana w długą suknię w kolorze butelkowej zieleni, z delikatnym makijażem i srebrnymi włosami, wyglądała naprawdę pięknie. Była gotowa na ostatnią podróż. Wyruszy w nią pojutrze. Ewelina musiała więc jeszcze utrwalić makijaż, żeby przetrwał dwa dni. Najlepiej, jeśli wykonuje go krótko przed pogrzebem, ale rodzinie zmarłej nie udało się zorganizować pochówku na sobotę, a Ewelina miała plany na jutrzejszy dzień i wieczór, więc nie będzie mogła przyjść do zakładu. Utrwaliła makijaż specjalnym sprejem i wsunęła nosze z ciałem zmarłej do jednej z dwóch szuflad chłodni. Następnie zdezynfekowała ręce, wypełniła formularz i poszła wziąć prysznic.

Na zapleczu miała malutką łazienkę i nigdy nie wychodziła z zakładu bez kąpieli. Lubiła swoją pracę, wręcz czuła się zaszczycona, że może zająć się tymi, których czas na ziemskim padole dobiegał końca, ale to jeszcze nie powód, by się narazić na zakażenie trupim jadem. Znała teorię, wiedziała, że groźne toksyny zaczynają się wydzielać po około dziesięciu godzinach od śmierci, że sprzyja temu temperatura pokojowa, toteż nie powinno się przebywać zbyt długo w pobliżu zwłok. Dlatego w gabinecie Eweliny zawsze panował chłód, a szczególnie dbała o to w tak duszne dni jak dziś.

Podczas pracy robiła sobie częste przerwy, a wtedy zawsze chowała ciało do chłodni. Miała naprawdę profesjonalny sprzęt, porównywalny do tego w szpitalnych prosektoriach czy dużych przedsiębiorstwach pogrzebowych. Wprawdzie była właścicielką małej firmy w niewielkiej miejscowości i głównie skupiała się na przygotowaniu zwłok do pochówku, a na przykład do transportu zmarłych zatrudniała podwykonawców, to z szacunku do nieboszczyków zainwestowała w wyposażenie swojego zakładu.

Nie posiadała zbyt wiele oszczędności, a kredyt pożarłby większość jej dochodów, więc odważyła się na szalony krok. Tuż po tym, gdy ostatecznie zdecydowała się na ten nietypowy biznes, uruchomiła zbiórkę na sprzęt do zakładu na popularnym portalu crowdfundingowym. Pomysł był tak oryginalny, że potrzebną sumę uzyskała w kilka dni. Link do zbiórki środków na zakup chłodni na zwłoki wirusowo obiegł portale społecznościowe i w dniu zakończenia akcji zebrana suma była ośmiokrotnie większa od tej, o którą prosiła. Zachęcona powodzeniem, postarała się jeszcze o środki na otwarcie firmy z innych źródeł. Dzięki temu nie tylko wyposażyła gabinet, ale przede wszystkim kupiła go sobie i wyremontowała. I tak od trzech lat tuż przy drodze numer pięćset dziewięć, z Elbląga do Ornety, na samym początku Młynar, mieścił się zakład pogrzebowy Tunel.

Wskazówki zegara wskazywały szesnastą pięćdziesiąt. O tej godzinie powinna już szykować obiad dla siebie i czteroletniej córeczki. Musiała przywołać ją myślami, bo w tym momencie rozdzwonił się telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się nazwa dzwoniącego: PRZEDSZKOLE.

– Tak, słucham?

– Dzień dobry, pani Ewelino, tu Agata Konarska, wychowawczyni Karolci.

– Dzień dobry, czy coś się stało? – Momentalnie przełączyła się na tryb „matka”. Telefon z przedszkola najczęściej oznaczał chorobę dziecka.

– Nie, wszystko w porządku, Karolci nic nie jest, po prostu się niecierpliwi. Nie zna się na zegarku, ale doskonale wie, kiedy jest jej kolej na pójście do domu. Po Oli i Kubie. Oni wyszli już dawno. Byli już nawet rodzice bliźniaków, Blanki i Borysa, oraz babcia Zosi.

Ewelina w milczeniu pokiwała głową, Karolcia zawsze wychodziła przed tą trójką. Spojrzała na zegarek.

– Rozumiem, przepraszam, zeszło mi się dziś nieco dłużej. Ale zdążę przed siedemnastą, właśnie się zbieram.

– Oczywiście, proszę się nie przejmować, nie dzwonię, by panią ponaglać – tłumaczyła nauczycielka. – Po prostu Karolina wystraszyła się burzy, a potem, kiedy pani nie przyszła pięć po czwartej, zaczęła się martwić, czemu mamy jeszcze nie ma. Uspokajałyśmy ją i zajmowałyśmy, jak tylko się dało, ale muszę szczerze przyznać, że jej strach chyba nam też się udzielił. Wie pani, jak jest, zaraz w głowie pojawiają się czarne scenariusze i jeszcze ta burza. Dlatego dzwonię sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Rozumiem, dziękuję za troskę. Właśnie zamykam i zaraz będę.

– Czekamy więc, do zobaczenia.

– Do widzenia – odpowiedziała Ewelina i rozłączyła się.

Wrzuciła telefon do torebki, wyciągnęła z niej klucze i ruszyła do drzwi. Światło zgasło, zanim dotknęła wyłącznika. Padające drzewa musiały uszkodzić linie energetyczne. Strażacy będą pracować dziś do późna, pomyślała, włączając własny generator prądotwórczy.

Kto, jak kto, ale ona nie mogła sobie pozwolić na rozmrożenie chłodni.

* * *

Wyjechała na drogę prowadzącą do centrum miasteczka. Gdzieniegdzie na ulicy leżały nawiane przez wiatr gałęzie. Jechała ostrożnie, omijając przeszkody i uważnie obserwując drzewa. Akurat w tym miejscu nie rosło ich wiele, a jeśli już, to były dość młode, więc niebezpieczeństwo, że jakiś spróchniały konar spadnie jej na samochód, wydawało się niewielkie. Ale strzeżonego… i tak dalej. Zjechała w niewielką uliczkę przy małym kościele. Na jej końcu, w budynku z czerwonej cegły znajdowało się przedszkole. Zaparkowała pod plebanią, naprzeciwko dawnej salki katechetycznej, gdzie niegdyś odbywały się lekcje religii, ale ona pamiętała to miejsce z czasów Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej, do której należała w podstawówce i gimnazjum. W Święta Wielkanocne strażacy zawsze pełnili wartę przy grobie Pańskim, a tu czekało się na zmianę. Takie atrakcje.

Karolcię zastała już w szatni. Córeczka siedziała na ławce, ręce miała ostentacyjnie założone przed sobą, głowę zwróconą w bok. Ta pozycja mówiła jasno: „Mam wielkiego focha i tak łatwo ci ze mną nie pójdzie”.

– Cześć, córciu. – Ewelina wykrzesała z siebie cały entuzjazm. – Nie mów pani – puściła oko do wychowawczyni – ale pomyślałam, że może zjemy dziś na obiad frytki?

– Próbujesz mnie przekupić? Nie lepiej przeprosić? – Dziewczynka nie ukrywała zniesmaczenia.

Kobiety wymieniły spojrzenia. Kiedy te dzieci stały się takie mądre? Czteroletnia Karolina nie tylko poprawnie zinterpretowała intencje matki, ale jeszcze potrafiła je prawidłowo nazwać. Ewelina kucnęła przy dziewczynce i położyła ręce na jej kolanach.

– Przepraszam – powiedziała szczerze.

Karolina zareagowała strategiczną obojętnością. Postanowiła wziąć mamę na przeczekanie. Poprawiła rzepy przy różowych bucikach z kokardkami, zdjęła z kurtki niewidzialny paproch i założyła niesforny kosmyk włosów za ucho. Po chwili wymownego milczenia, które Ewelina zniosła z należytą pokorą, dziewczynka najwyraźniej uznała, że mama jednak zasługuje na uwagę.

– Ale nie mrożone. Z baru – zaznaczyła, unosząc palec wskazujący do góry. – Z ketchupem – dodała stanowczo, próbując ukryć pełen satysfakcji uśmiech.

– Z ketchupem – potwierdziła z westchnieniem Ewelina.

Postanowienie o zdrowym odżywianiu i wczorajszą zapiekankę ziemniaczaną, która miała być na dwa dni, zawsze można przesunąć na jutro.

Do restauracji Deja vu poszły na piechotę, była bardzo blisko. Zajmowała stary parterowy budynek, w którym przez wiele lat mieściła się dyskoteka o znamiennej nazwie Zabytek. Ewelina należała do tej grupy wiekowej mieszkańców Młynar, która pamiętała organizowane tam sobotnie imprezy, a także letnie zabawy na dechach, czyli potańcówki w sąsiadującym z pubem amfiteatrze. Dziś po drewnianej muszli zostało tylko wspomnienie, w jej miejscu stanął betonowy podest, przez jakiś czas używany podczas niektórych imprez, jak festyn z okazji Dnia Dziecka, ale teraz już nic się tu nie działo. Dyskoteki w dawnym Zabytku zastąpiono wieczorami karaoke. Trochę szkoda, ale faktem jest, że o wielu rzeczach, które działy się w murach dawnej dyskoteki, Ewelina zdecydowanie wolałaby nie pamiętać.

Szły po schodkach prowadzących do restauracji, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i wyskoczyła z nich nastoletnia dziewczyna. Wyglądała na wzburzoną, a zbiegając po stopniach, wpadła na Karolinę. Zaskoczona dziewczynka nie zdołała utrzymać równowagi, przewróciła się i zleciała z dwóch schodków w dół. Ewelina poczuła jednocześnie troskę o dziecko i wściekłość na smarkulę.

– Uważaj, jak chodzisz – syknęła.

Dziewczyna zawróciła i szybko pomogła wstać małej, która była tak zaskoczona całą tą sytuacją, że nawet nie zdążyła się rozpłakać. Na szczęście nie doszło do obrażeń. Gdyby na horyzoncie pojawiła się krew, reakcja Karoliny byłaby bardziej zdecydowana.

– Przepraszam. Bardzo przepraszam. Nie chciałam. Proszę mi wybaczyć. Biegłam i… To naprawdę niechcący. – Nastolatka wyrzucała z siebie nieskładne słowa.

Ewelina spojrzała na dziewczynę i cała złość zaraz jej przeszła. Tamta była zapłakana, miała zapuchnięte oczy i mokre policzki.

– Dobrze, już dobrze. Niepotrzebnie się uniosłam. Wiem, że to niechcący – odparła łagodniejszym tonem. – A ty? Jak się czujesz? Przepraszam, że to powiem, ale nie wyglądasz najlepiej.

Dziewczyna spojrzała na nią wielkimi brązowymi oczami i Ewelina dostrzegła w nich głęboki smutek. Widywała już wcześniej tę małą i dobrze kojarzyła jej rodzinę. Zresztą czy mogło być inaczej? W takich miejscowościach wszyscy się znają, jak nie z nazwiska, to przynajmniej z widzenia. Sprawę znacznie ułatwiał fakt, że nastolatka i jej rodzice byli nowi w mieście. Wszyscy wiedzieli, jak się nazywają: Tolakowie. Przeprowadzili się tu przed rokiem. Dodatkowo matka, Marzena, prowadziła blog, na którym między innymi opisywała życie po przeprowadzce, podając też sporo informacji o własnej rodzinie. Córka Tolaków nie chodziła do tutejszej szkoły, lecz dojeżdżała do liceum, najprawdopodobniej do Elbląga. Chyba jeszcze się tu nie zaaklimatyzowała. Tolakowie kupili dom w pobliżu przedszkola Karolci, więc Ewelina widywała czasami nastolatkę, ale rzadko kiedy w towarzystwie rówieśników. Może właśnie brak przyjaciół był powodem jej kiepskiego samopoczucia?

– Hej, wszystko gra? – ponownie zapytała nastolatkę.

Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna chce zrzucić z siebie ten ciężar i zaraz wszystko powie, ale potem kątem oka dostrzegła w górze, na chodniku, swojego ojca.

– Wszystko dobrze. Jeszcze raz przepraszam – rzuciła i tyle ją widziały.

Pobiegła w kierunku swojego domu, wybierając drogę od strony podwórek za kamienicami stojącymi przy ulicy. Przeskoczyła przez stary płot i przecięła przedszkolny plac zabaw. Najwyraźniej nie chciała spotkać ojca.

– Dlaczego Tosia płakała, też ją bolało, jak się przewróciłam? – zapytała troskliwie Karolcia, wyrywając matkę z zamyślenia.

Ewelina z trudem powstrzymała śmiech. Sposób mówienia małej zawsze ją rozczulał.

– Skąd wiesz, jak ma na imię? – zapytała córeczkę.

Dziewczynka spojrzała na nią, jakby mama nie wiedziała rzeczy oczywistych.

– Tosia bawi się z nami na podwórku.

– W przedszkolu?

– No tak – potwierdziła i przewróciła oczami. – Tylko że jest za płotem.

Ewelina rozumiała z tego jeszcze mniej niż przed chwilą. Obejrzała się ponownie wokół, ale po Tosi i jej ojcu nie było już śladu. Najwyraźniej mężczyzna dobrze znał tajemnicze ścieżki córki i pobiegł górą, by spotkać ją przy domu.

– Idzieeemy? – zapytała zniecierpliwiona dziewczynka. – W brzuchu mi purczy.

Ewelina zaśmiała się i wzięła małą na ręce.

– Jak purczy, to musimy iść, nie ma co.

Już miała sięgnąć po klamkę, kiedy drzwi ponownie otworzyły się z impetem. Z lokalu wybiegła matka roztrzęsionej nastolatki, Marzena Tolak, gorączkowo się rozglądając. Ewelina odskoczyła, instynktownie pociągając za sobą córeczkę. Co z tymi dwiema jest nie tak? Najpierw jedna, potem druga. Z trudem powstrzymała się przed złośliwą uwagą i popatrzyła, czy tym razem córeczce nic się nie stało. Marzena zreflektowała się i mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak „przepraszam”, a potem zbiegła z kilku schodków prowadzących na taras restauracji. Nie zobaczywszy nigdzie córki, westchnęła z rezygnacją i z powrotem skierowała się do środka.

Ewelina zastanawiała się, czy powiedzieć jej, że widziała Tosię, ale nie chciała wyjść na wścibską. Przecież właściwie się nie znały. To jedna z głównych cech małych miejscowości, niby kogoś często widzisz, wiesz, jak się nazywa, gdzie mieszka i co robi, ale kiedy spotykacie się na ulicy, nie ma podstaw, by ze sobą porozmawiać. Abstrahując od tego, że obie prowadziły tu dość charakterystyczną działalność, to kojarzyły się jedynie z przedszkola. Młodsza córka Tolaków, Milena, była w jednej grupie z Karolinką, a ostatnio nawet zaprosiła ją na przyjęcie urodzinowe. Obie kobiety nigdy jednak nie wyszły poza typową relację dla mam. Teraz też to niemrawe burknięcie musiało służyć im za powitanie.

Mijając je ponownie, blogerka zostawiła za sobą słodką woń bzu. Ewelina zanurzyła się w delikatnej mgiełce; jej przyjaciółka Iwona używała takich samych perfum. Zwróciła też uwagę, że tamta nosiła okulary przeciwsłoneczne. Teoretycznie nie powinno jej to dziwić, w końcu było lato. Końcówka, ale jeszcze trwało. Tylko że dzisiejszy upał skończył się potężną burzą, a słońce nie wyszło zza chmur od przynajmniej dwóch godzin. Najwyraźniej taki miała styl. Czyżby trochę gwiazdorzyła?

– Maaamoooo…

Intensywne szarpnięcie za rękę domagającej się obiecanych frytek córki wyrwało ją z rozmyślań i w końcu weszły do baru.

W powietrzu unosił się zapach gałki muszkatołowej i podgrzewanego sera – pizza była tu głównym serwowanym daniem i nawet kiedy nikt jej nie jadł, pachniało nią wszędzie. Jej zapach wgryzł się w ciężkie zasłony, leżące na stolikach obrusy i fugi okalające kafelki na ścianie. Ewelina obrzuciła spojrzeniem wnętrze. Nie licząc personelu, w sali było kilka osób, ktoś stał przy barze, a w głębi pomieszczenia Marzena Tolak siedziała przy stole z młodszą córką i jeszcze jedną osobą, której Ewelina przez panujący tu półmrok nie mogła dokładnie dostrzec.

Karolcia od razu wystrzeliła do kącika dla dzieci, gdzie na stoliku porozkładane były wydrukowane kolorowanki, a w wielkiej drewnianej skrzyni kryło się mnóstwo zabawek. Dziewczynka zanurkowała w niej i po chwili z radością położyła na puchatym dywanie kilka figurek kucyków znanych z popularnej kreskówki.

– Mój mały kucyk… – zanuciła pod nosem, gdy Ewelina poszła w stronę baru, by złożyć zamówienie.

– Dzień dobry. Cztery porcje frytek na wynos poproszę.

– Z ketchupem?

– Koniecznie – potwierdziła, przypominając sobie stanowcze życzenie swojego dziecka.

Co prawda, brała frytki do domu, a sos miała własny, ale… Rodzic zrozumie. Ketchup z baru mógł mieć kluczowe znaczenie dla ich dalszej relacji. A że dziś już raz naraziła się córce, wolała nie ryzykować spięcia. Myśląc o tym, uśmiechnęła się odruchowo do stojącego przy barze mężczyzny, ale ten nie odwzajemnił uprzejmości, a wręcz prychnął z politowaniem. Speszona odwróciła spojrzenie i skupiła uwagę na stoliku dziecięcym. Do Karolci właśnie podeszła młodsza córeczka Marzeny Tolak.

– Ja będę Twilight, a ty Rarity, dobrze? – powiedziała, sięgając po fioletowego kucyka. Karolinka zgodziła się bez protestów.

– Musisz wezwać Celestię, bo Diskort się obudził – odparła.

Ewelina znów się uśmiechnęła, patrząc na bawiące się dziewczynki i powoli przeniosła spojrzenie na dorosłych. Nigdy nie była wścibska, unikała jak ognia plotkowania, ale tym razem ciekawość wzięła górę. Coś tu jest nie tak. Ta nieco dramatyczna scenka, którą widziała przed chwilą, mogła być spowodowana towarzystwem Marzeny Tolak. Razem z nią przy stoliku siedział dużo starszy mężczyzna. Zdecydowanie nie pochodził stąd. I na pewno nie był jej mężem.

Pierwsza myśl narzucała się sama: Tolakowa miała romans, a córka to odkryła. Ale Ewelina szybko odrzuciła tę hipotezę. Po pierwsze, nikt o zdrowych zmysłach nie przychodziłby z kochankiem do jedynej restauracji w mieście. Cel spotkania musiał być inny. I, po drugie, nie wyglądało to na randkę. Tych dwoje nie trzymało się za ręce, nie rzucało sobie ukradkowych spojrzeń, a na stoliku przed nimi nie leżały kwiaty i nie płonęły świece. Zamiast tego piętrzyły się na nim sterty papierów, które kobieta nieporządnie wkładała teraz do teczki, pewnie śpieszyła się do zbuntowanej nastolatki. Nieznajomy mężczyzna też zaczął zbierać się do wyjścia. Ewelina próbowała wytężyć słuch, by wyłapać, o czym tamci mówią ściszonymi głosami, kiedy barmanka poinformowała ją o gotowym zamówieniu.

Ze zdziwieniem odkryła, że karty płatniczej nie ma na swoim miejscu. Zajrzała w głąb torebki, myśląc, że może wysunęła się z portmonetki, i zaczęła po kolei wyciągać wszystko ze środka. Barmanka uśmiechnęła się ze zrozumieniem, ale nieprzyjemny typ spod baru zaczął ostentacyjnie uderzać paznokciami w ladę. Miarowe stukanie w lakierowany blat rozpraszało Ewelinę i wywierało dodatkową presję. Nie mogła się skupić i po raz kolejny zajrzała do tej samej przegródki, co poprzednio.

– Niektórzy chcą tu zapłacić – powiedział tamten, wzdychając.

Ewelina natychmiast poczuła ciepło wylewające się na policzki, ręce zaczęły jej się trząść. Reakcja ciała wprawiła ją w jeszcze większe zażenowanie. Nie znosiła, kiedy tak prozaiczna czynność wywoływała w niej zakłopotanie.

– Ileż czasu można płacić za frytki? – zapytał mężczyzna tym samym jękliwym tonem.

– Da mi pan chwilę – odparła nieco ostrzej, niż chciała.

– Chwilę, ale nie wieczność – burknął.

– Marek, daj spokój pani Ewelinie.

Drgnęła na dźwięk swojego imienia. Koło niej jak spod ziemi wyrosła Marzena Tolak.

– I tak muszę jeszcze wziąć obiad do domu, to za was zapłacę – dodała. – Idź już. Profesor czeka na zewnątrz.

– Czyli na jutro masz plany, mamy już nie przyjeżdżać? Bo wiesz, że nocujemy niedaleko?

– No jasne, że wiem. Profesor robi te swoje badania, ma tam kogoś do wypytania, ale już mu mówiłam, że jutro odpada, więc jak rano załatwi, co ma, to możecie jechać. Jesteście jednym samochodem?

– Tylko tu, w pensjonacie każdy ma swój.

– OK, to pa.

– Pa – powiedział facet i wyszedł z lokalu, nie zaszczycając spojrzeniem barmanki ani Eweliny.

– Przepraszam za znajomego, miał dziś zły dzień – zwróciła się do niej Tolakowa. – Właściwie to przepraszam przede wszystkim za siebie i za to tam – powiedziała, wskazując na drzwi. – U mnie też bywało lepiej.

Wdzięczna za przerwanie tego festiwalu żenady Ewelina uśmiechnęła się i spojrzała ze zrozumieniem na Marzenę. I wtedy dostrzegła, dlaczego tamta nosi okulary przeciwsłoneczne w pochmurny dzień. Uśmiech na twarzy Eweliny ustąpił miejsca przerażeniu.

Marzena zorientowała się, że została zdekonspirowana, i odruchowo założyła niewidoczny kosmyk włosów za ucho. Miała bardzo ładną fryzurę, niestety, nie potrafiła zrobić sobie makijażu, a już na pewno takiego, jaki wykonałaby Ewelina. Lata doświadczeń w malowaniu zmarłych doskonale nauczyły ją tuszować siniaki. Ta kobieta tego nie potrafiła. Gruba warstwa pudru pod okiem i na kościach policzkowych wyraźnie odróżniała się od koloru podkładu na reszcie twarzy. Pierwsza blogerka Młynar miała pod okiem śliwkę jak stąd do Elbląga.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI